Klasa Transmutacji
+34
Adrien Rien
Gloria Stark
Abigail Wellington
Monika Kruger
Aleksej Nowikow-Priboj
Shay Hasting
Aleksander Cortez
Stella Stark
Elena Tyanikova
Raphael Lanneugrasse
David Ames
Nanette Myahmm
Mistrz Gry
Keitaro Miyazaki
Nora Vedran
Quinn Larivaara
Zoja Yordanova
Alice Volante
Christine Greengrass
Benedict Walton
William Greengrass
Colette Roshwel
Charles Wilson
James Scott
Blaise Harvin
Dymitr Milligan
Nancy Baldwin
Hannah Wilson
Noemi Cramer
Jeremy Scott
Polly Baldwin
Ian Ames
Baby Roshwel
Brennus Lancaster
38 posters
Magic Land :: Hogwart :: PIĘTRA :: Piętro VI
Strona 9 z 9
Strona 9 z 9 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9
Klasa Transmutacji
First topic message reminder :
Klasa, w której odbywają się zajęcia z transmutacji. Sala oraz jej zaplecze pozostają pod opieką nauczyciela transmutacji.
Klasa, w której odbywają się zajęcia z transmutacji. Sala oraz jej zaplecze pozostają pod opieką nauczyciela transmutacji.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Klasa Transmutacji
Cokolwiek miało się potem stać, było tego warte. Monika czuła, że o tym co tu narobili plotki będą krążyć jeszcze bardzo długo. I dobrze.
W końcu założyła się z Davidem, kto może bardziej podpaść, czyż nie? Po dzisiejszym wybryku prowadziła z Amesem jeden do zera.
Po drugie, jeśli mieli dostać szlaban, to i tak nie było to ważne. Mina Glorii, gdy zorientowała się co się z nią dzieje, była zwyczajnie bezcenna. Gdyby Niemce przypadkiem zrobiło się kiedyś smutno i źle, to po prostu sobie tę minę przypomni i już. Dobry humor m u r o w a n y.
Duma ją rozpierała. Wiedziała teraz, że gdy naprawdę się skupi, potrafi rzucić całkiem nowe zaklęcie z precyzyjną wręcz dokładnością. Wyszło jej za pierwszym razem, wprost idealnie. Cortezowi zresztą też. Kątem oka spojrzała na Aleksandra i dostrzegła wyraz radości na jego twarzy. Ta sytuacja niezmiernie bawiła ich oboje. Strach i panika rosnąca w oczach gryfonki i krukonki były wprost proporcjonalne do uczucia zadowolenia z siebie obojga ślizgonów. Monika tylko samą siłą woli powstrzymywała się przed tym, żeby nie podejść do Corteza i nie przybić mu piątki.
Nauczyciel jednak nie był z nich dumny, choć Krugerowa miała nadzieję, że będzie choć troszeczkę. Przecież, choć nie do końca, ale wypełnili jego polecenie, i to na dodatek wybitnie się przy tym postarali. Chcieli trochę rozruszać to sztywne towarzystwo, tę prefekcinę krukońską, napuszoną Glorię i przysypiającego pod oknem Riena, czy to coś aż tak złego?
Poza tym Monia doskonale wiedziała, że wrażenie, jakie pozostawiła po sobie po ostatnim spotkaniu z nauczycielem, było nudne jak flaki z olejem. Zachowała się jak piszcząca na jego widok trzecioklasistka, musiała je dokładnie zatrzeć. Może to i nie był najtrafniejszy sposób, ale zawsze już zwróciła na siebie uwagę profesora Raphaela. Czyżby poczuła ukłucie zazdrości? Chyba gdzieś głęboko w środku miała cichutką nadzieję, że mimo, że nie zgłaszała się na ochotnika, to on i tak wybierze ją , zamiast tej krukonki.
Ale nie wybrał i chyba dlatego pomysł Corteza tak bardzo ślizgonce przypasował.
Nauczyciel wściekł się niemiłosiernie. Nakrzyczał na nich, chcąc pograć trochę po ich dumie i ambicji. Honor? Rien słysząc to na pewno przypomniał sobie sytuację z Pokoju Wspólnego, kiedy to kazał się Moni na to słowo puknąć w czoło. Posłuchała go jak widać. Chyba tej dziewczynie nie można za dużo powiedzieć.
Odebrał im dwadzieścia punktów i to chyba tego było Moni najbardziej żal. Miała nadzieję, że Ames i Adrien trochę ich nadrobią. Dziewczyna szybko przekalkulowała w głowie, że i tak powinni pozostać na prowadzeniu. W sali wszak nie było ani jednego puchona, a tylko oni im zagrażali w tej chwili. No i ten szlaban u Castellaniego. E tam, odrobi sie i będzie po sprawie. A Monika I Aleksander będą tak czy siak bohaterami tygodnia w Slytherinie.
Podczas całej tej spadającej na nich reprymendy Niemka stała z zawieszoną głową i z lekkim uśmieszkiem błąkającym się w jej kącikach ust. Chciała dostrzec minę Davida. Czy był z nich dumny? W zasadzie nie musiała nawet na niego patrzeć, bo wiedziała, że na pewno tak było.
Gdy Raphael wyrzucił ich z sali posłusznie wyszła nie oglądając się, czy Cortez idzie za nią. Jeśli pojawi się obok niej za drzwiami, Monia wybuchnie śmiechem i powie:
- To było genialne. Widziałeś miny tych dziewczyn?
Po całym tym zdarzeniu przynajmniej przestała mieć już ambiwalentne uczucia w stosunku do niego. Osoby z którą można było robić takie rzeczy wprost nie dało się nie lubić.
W końcu założyła się z Davidem, kto może bardziej podpaść, czyż nie? Po dzisiejszym wybryku prowadziła z Amesem jeden do zera.
Po drugie, jeśli mieli dostać szlaban, to i tak nie było to ważne. Mina Glorii, gdy zorientowała się co się z nią dzieje, była zwyczajnie bezcenna. Gdyby Niemce przypadkiem zrobiło się kiedyś smutno i źle, to po prostu sobie tę minę przypomni i już. Dobry humor m u r o w a n y.
Duma ją rozpierała. Wiedziała teraz, że gdy naprawdę się skupi, potrafi rzucić całkiem nowe zaklęcie z precyzyjną wręcz dokładnością. Wyszło jej za pierwszym razem, wprost idealnie. Cortezowi zresztą też. Kątem oka spojrzała na Aleksandra i dostrzegła wyraz radości na jego twarzy. Ta sytuacja niezmiernie bawiła ich oboje. Strach i panika rosnąca w oczach gryfonki i krukonki były wprost proporcjonalne do uczucia zadowolenia z siebie obojga ślizgonów. Monika tylko samą siłą woli powstrzymywała się przed tym, żeby nie podejść do Corteza i nie przybić mu piątki.
Nauczyciel jednak nie był z nich dumny, choć Krugerowa miała nadzieję, że będzie choć troszeczkę. Przecież, choć nie do końca, ale wypełnili jego polecenie, i to na dodatek wybitnie się przy tym postarali. Chcieli trochę rozruszać to sztywne towarzystwo, tę prefekcinę krukońską, napuszoną Glorię i przysypiającego pod oknem Riena, czy to coś aż tak złego?
Poza tym Monia doskonale wiedziała, że wrażenie, jakie pozostawiła po sobie po ostatnim spotkaniu z nauczycielem, było nudne jak flaki z olejem. Zachowała się jak piszcząca na jego widok trzecioklasistka, musiała je dokładnie zatrzeć. Może to i nie był najtrafniejszy sposób, ale zawsze już zwróciła na siebie uwagę profesora Raphaela. Czyżby poczuła ukłucie zazdrości? Chyba gdzieś głęboko w środku miała cichutką nadzieję, że mimo, że nie zgłaszała się na ochotnika, to on i tak wybierze ją , zamiast tej krukonki.
Ale nie wybrał i chyba dlatego pomysł Corteza tak bardzo ślizgonce przypasował.
Nauczyciel wściekł się niemiłosiernie. Nakrzyczał na nich, chcąc pograć trochę po ich dumie i ambicji. Honor? Rien słysząc to na pewno przypomniał sobie sytuację z Pokoju Wspólnego, kiedy to kazał się Moni na to słowo puknąć w czoło. Posłuchała go jak widać. Chyba tej dziewczynie nie można za dużo powiedzieć.
Odebrał im dwadzieścia punktów i to chyba tego było Moni najbardziej żal. Miała nadzieję, że Ames i Adrien trochę ich nadrobią. Dziewczyna szybko przekalkulowała w głowie, że i tak powinni pozostać na prowadzeniu. W sali wszak nie było ani jednego puchona, a tylko oni im zagrażali w tej chwili. No i ten szlaban u Castellaniego. E tam, odrobi sie i będzie po sprawie. A Monika I Aleksander będą tak czy siak bohaterami tygodnia w Slytherinie.
Podczas całej tej spadającej na nich reprymendy Niemka stała z zawieszoną głową i z lekkim uśmieszkiem błąkającym się w jej kącikach ust. Chciała dostrzec minę Davida. Czy był z nich dumny? W zasadzie nie musiała nawet na niego patrzeć, bo wiedziała, że na pewno tak było.
Gdy Raphael wyrzucił ich z sali posłusznie wyszła nie oglądając się, czy Cortez idzie za nią. Jeśli pojawi się obok niej za drzwiami, Monia wybuchnie śmiechem i powie:
- To było genialne. Widziałeś miny tych dziewczyn?
Po całym tym zdarzeniu przynajmniej przestała mieć już ambiwalentne uczucia w stosunku do niego. Osoby z którą można było robić takie rzeczy wprost nie dało się nie lubić.
Re: Klasa Transmutacji
Chciał zdeformować Gryfonce twarz. Kiedy jednak jej włosy także zaczęły zmieniać kształt, rozciągać się i przybierać wygląd obrzydliwej, porozciąganej brei, wciąż uważał to za swoją zasługę. Ot, może wyszło mu nieco lepiej niż się spodziewał. Coś jednak było nie tak. Rozejrzał się i powoli, powolutku, łapał orientację w sytuacji.
A po tym nauczyciel zakończył całą zabawę.
Nawet nie zdążył oberwać tą klątwą. A szkoda, wielka szkoda. Ciekaw był, jakie to uczycie. I czy gorsze od innych transformacji, jakie kojarzył... Pewnie nie.
Słuchał Francuzika i patrzył na dwójkę swoich chyba najlepszych przyjaciół. No proszę, niby za sobą jakoś specjalnie nie przepadali, a jak genialnie razem współpracowali! Ames żałował tylko, że nie mógł współuczestniczyć w tej całej awanturze.
No, niby tak jak oni rzucił zaklęcie na panią prefekt, ale legalnie, więc to nie to samo...
Raphael podszedł do tamtej dwójki, więc miał Davida za plecami. Nie widział go. Młody na spokojnie pokazał tamtym uniesiony kciuk na znak uznania dobrze wykonanej roboty. Śmiał się też, bo wymowa faceta w gniewie była jeszcze straszniejsza.
"Uważacie, że to dobhe żahty?"
Ames prawie parsknął głośnym śmiechem. Jak dobrze, że znajdywał się za plecami Raphaela.
Nie przejął się utratą punktów. Ciekaw był za to, jaka kara ich czeka. Jeśli coś ciekawego, to już on się postara, żeby dostać się tam razem z nimi. Lubił szlabany, o ile nie polegały na czyszczeniu kibli. Kiedyś przez cały miesiąc musiał pomagać woźnemu, to były złe czasy...
Uśmiechnął się do nich, kiedy wychodzili. Sam się jednak nie ruszył. Cortez nie da mu żyć, jeśli teraz nie popracuje trochę na chwałę Domu Węża. Chyba nawet współlokator Amesa to rozumiał, bo zazwyczaj cichy, teraz odezwał się jako pierwszy.
A może to po prostu dlatego, że wszystkie ambitne panny zbierały teraz swoje nerwy do kupy?
Metaliczne ciało. Co on w ogóle wiedział o metalach?
Słabo. Najbardziej kojarzyło mu się z przemykającymi w mroku długowłosymi, odzianymi na czarno fanami mocnego brzmienia. Ale to nie o to tutaj chodziło.
- No właśnie, ciało potraktowane tego rodzaju zaklęciem mogłoby nabrać większej wytrzymałości na ciosy - mruknął, podchodząc do swojego stolika.
Wziął z niego pergamin, po którym do tej pory mazał i nonszalancko przeszedł przez salę, aby wsunąć go w dłoń Shay z cichym szeptem "pamiąteczka". Oczywiście wcześniej zrobił dla siebie kopię.
Metale. Srebro. Jeszcze gorzej. Skrzywił się i usiadł na swoim miejscu. Dziwnie pustym, bo osoby siedzące dotąd przy nim zmuszone zostały do wyjścia.
Nie przywykł do bycia pozostawionym samemu sobie. Zebrał rzeczy i jakby nigdy nic przeniósł się z nimi do najbliższego jego miejscówce Ślizgona. Czyli do Nevana.
- Poza tym metale są dość odporne na wysokie temperatury, więc może się przydać w sytuacji, gdy jesteśmy narażeni na oparzenia, zwłaszcza rozległe. I w ogóle to pewnie nie będzie dziś chętnych do robienia za materiał pokazowy, więc na mnie może psor pokazać.
Jakoś nie wyobrażał sobie, by któraś z tych lasek szybko się znów zgłosiła do czegoś takiego. Tymczasem zerknął na siedzącego obok Nevana i szturchnął go łokciem. Wyszczerzył szeroko zęby.
- Fajne to było co zrobili, nie? - szepnął cicho, by tylko on mógł usłyszeć.
A po tym nauczyciel zakończył całą zabawę.
Nawet nie zdążył oberwać tą klątwą. A szkoda, wielka szkoda. Ciekaw był, jakie to uczycie. I czy gorsze od innych transformacji, jakie kojarzył... Pewnie nie.
Słuchał Francuzika i patrzył na dwójkę swoich chyba najlepszych przyjaciół. No proszę, niby za sobą jakoś specjalnie nie przepadali, a jak genialnie razem współpracowali! Ames żałował tylko, że nie mógł współuczestniczyć w tej całej awanturze.
No, niby tak jak oni rzucił zaklęcie na panią prefekt, ale legalnie, więc to nie to samo...
Raphael podszedł do tamtej dwójki, więc miał Davida za plecami. Nie widział go. Młody na spokojnie pokazał tamtym uniesiony kciuk na znak uznania dobrze wykonanej roboty. Śmiał się też, bo wymowa faceta w gniewie była jeszcze straszniejsza.
"Uważacie, że to dobhe żahty?"
Ames prawie parsknął głośnym śmiechem. Jak dobrze, że znajdywał się za plecami Raphaela.
Nie przejął się utratą punktów. Ciekaw był za to, jaka kara ich czeka. Jeśli coś ciekawego, to już on się postara, żeby dostać się tam razem z nimi. Lubił szlabany, o ile nie polegały na czyszczeniu kibli. Kiedyś przez cały miesiąc musiał pomagać woźnemu, to były złe czasy...
Uśmiechnął się do nich, kiedy wychodzili. Sam się jednak nie ruszył. Cortez nie da mu żyć, jeśli teraz nie popracuje trochę na chwałę Domu Węża. Chyba nawet współlokator Amesa to rozumiał, bo zazwyczaj cichy, teraz odezwał się jako pierwszy.
A może to po prostu dlatego, że wszystkie ambitne panny zbierały teraz swoje nerwy do kupy?
Metaliczne ciało. Co on w ogóle wiedział o metalach?
Słabo. Najbardziej kojarzyło mu się z przemykającymi w mroku długowłosymi, odzianymi na czarno fanami mocnego brzmienia. Ale to nie o to tutaj chodziło.
- No właśnie, ciało potraktowane tego rodzaju zaklęciem mogłoby nabrać większej wytrzymałości na ciosy - mruknął, podchodząc do swojego stolika.
Wziął z niego pergamin, po którym do tej pory mazał i nonszalancko przeszedł przez salę, aby wsunąć go w dłoń Shay z cichym szeptem "pamiąteczka". Oczywiście wcześniej zrobił dla siebie kopię.
Metale. Srebro. Jeszcze gorzej. Skrzywił się i usiadł na swoim miejscu. Dziwnie pustym, bo osoby siedzące dotąd przy nim zmuszone zostały do wyjścia.
Nie przywykł do bycia pozostawionym samemu sobie. Zebrał rzeczy i jakby nigdy nic przeniósł się z nimi do najbliższego jego miejscówce Ślizgona. Czyli do Nevana.
- Poza tym metale są dość odporne na wysokie temperatury, więc może się przydać w sytuacji, gdy jesteśmy narażeni na oparzenia, zwłaszcza rozległe. I w ogóle to pewnie nie będzie dziś chętnych do robienia za materiał pokazowy, więc na mnie może psor pokazać.
Jakoś nie wyobrażał sobie, by któraś z tych lasek szybko się znów zgłosiła do czegoś takiego. Tymczasem zerknął na siedzącego obok Nevana i szturchnął go łokciem. Wyszczerzył szeroko zęby.
- Fajne to było co zrobili, nie? - szepnął cicho, by tylko on mógł usłyszeć.
Re: Klasa Transmutacji
Przesunął się nieco w pustej ławce, by Ames się mógł rozłożyć ze swoimi szpargałami. Skinął głową mu, przez chwilę milczał, czekając aż profesor się uspokoi i ochłonie.
Po szturchnięciu spojrzał na uchachaną paszczę Amesa, sam się też uśmiechnął rozbawiony. Ściszył głos.
- Dobrze się zgrali. Chociaż się nie spodziewałem, że akurat oni się tak dobiorą. - Po chwili wskazał na bazgroły Amesa. - Ciekawe jakby połączyć wszystkie te deformacje w jeden rysunek, pewnie niezły paskud z tego wyjdzie.
Po czym się wyprostował na krześle, zanotował wzmiankę o zaklęciu masowej oddeformacji oraz zanotował pytanie profesora o metalicznym ciele.
Nawet jak na jakiegoś milczka nie wydawał się ani być gburem ani dziwakiem, towarzystwo Amesa widocznie mu odpowiadało i był nawet skory do wymiany spostrzeżeń odnośnie ciekawej sytuacji, która się wydarzyła.
Lecz chyba powziął podobną misję jak Ames, odpracować punkty, dlatego też się wyciszył i spojrzał w stronę nauczyciela.
Po szturchnięciu spojrzał na uchachaną paszczę Amesa, sam się też uśmiechnął rozbawiony. Ściszył głos.
- Dobrze się zgrali. Chociaż się nie spodziewałem, że akurat oni się tak dobiorą. - Po chwili wskazał na bazgroły Amesa. - Ciekawe jakby połączyć wszystkie te deformacje w jeden rysunek, pewnie niezły paskud z tego wyjdzie.
Po czym się wyprostował na krześle, zanotował wzmiankę o zaklęciu masowej oddeformacji oraz zanotował pytanie profesora o metalicznym ciele.
Nawet jak na jakiegoś milczka nie wydawał się ani być gburem ani dziwakiem, towarzystwo Amesa widocznie mu odpowiadało i był nawet skory do wymiany spostrzeżeń odnośnie ciekawej sytuacji, która się wydarzyła.
Lecz chyba powziął podobną misję jak Ames, odpracować punkty, dlatego też się wyciszył i spojrzał w stronę nauczyciela.
Re: Klasa Transmutacji
Ucieszył się kiedy to nie oberwał klątwą, musiało to więc oznaczać, że Monika rzuciła zaklęcie na Glorię. Powędrował więc na nią wzrokiem widząc tam również Amesa i jego minę zasmiał się, nawet nie miał jakiegoś zamiaru ukrywać kto był za to odpowiedzialny. Wręcz by ułatwić robotę nauczycielowi podszedł do Moniki i posłał jej szybkie oczko. Dlaczego to znów musieli uczestniczyć razem w jakiś kłopotach?
Wiedział już, że jeśli dalej tak będzie szalał z tą dziewczyną to ktoś prędzej, czy później ucierpi i coś mu podpowiadało, że to nie będzie nikt z Ślizgonów.
Patrzył się z uwagą jak profesor się wkurzył, w sumie łatwo było go wyprowadzić z równowagi.
Zwiesił głowę tak samo jak dziewczyna robiąc smutną minę w kształcie podkowy skierowanej w dół. Był teraz potulny jak baranek. Nadal był jednak wilkiem w białym przebraniu. I znosił słowa profesora bardzo dzielnie do momentu, no właśnie do momentu.
- Bardziej cenna jest mi przyjaciółka niż pozostanie honorowym wobec dziewczyn których nie znam - odpowiedział, nie było w jego głosie jednak żadnej złośliwości czy drwiny. Brzmiał stanowczo, niezłomnie, wręcz tak oczywiście w swojej prostocie. Jakby to miał się zastanowić nad wyborem swojego celu. Postąpili nieuczciwie? A i owsze, ale jak to celnie zauważył byli z Domu Węża. Na tamten moment podniósł wzrok na zupełnie inne oczy Raphaela, by znów go opuścić na swoje buty. Nie trwało to jednak długo bo uniósł go zaraz po tym jak usłyszał, że tracą dziesięć pkt. Uniósł brew do góry zaskoczony. Tylko tyle? - wręcz był zszokowany po pięć na głowę? Opuścił jednakże ją tak szybko jak podniósł kiedy to dopowiedział kolejne słowa. Nawet kącik warg lekko drgnął. No, to rozumiał. I tak ich frekwencja na dzisiejszej lekcji była miażdżąca. A on szybko odrobi te punkty. W końcu sam je zbierał więc i miał prawo do tego by je stracić.
Wyłapał palec Amesa i zacisnął mocniej zęby by się nie zaśmiać. Na wieść o tym że dostaną szlaban nawet się nie przejął. Uczeń bez szlabanu lub bez trola to nie uczeń. Zabrał swoje rzeczy i ruszył w kierunku wyjścia. Pod koniec łapiąc spojrzenie Ślizgona. Wszyscy byli w tym momencie razem z nimi i gdyby mieli okazję to sami by tak pewnie postąpili. Czym więc tutaj miał się przejmować? Najwyżej tym, że kolejne zajęcia nie będą już tak emocjonalne. Szkoda ale jakoś to przetrwa. No bo jeszcze tutaj wróci, nie dostali zakazu wchodzenia do tej sali tylko wyrzuceni z tej konkretnej lekcji.
- Widziałem, ale bardziej mi się podobała nauczyciela - odpowiedział Monice i również się zaśmiał
- Dobra robota - dodał odchodząc nieco od drzwi. - Chodźmy po ten nasz szlaban - rzucił i ruszył pomału czekając na dziewczynę.
Wiedział już, że jeśli dalej tak będzie szalał z tą dziewczyną to ktoś prędzej, czy później ucierpi i coś mu podpowiadało, że to nie będzie nikt z Ślizgonów.
Patrzył się z uwagą jak profesor się wkurzył, w sumie łatwo było go wyprowadzić z równowagi.
Zwiesił głowę tak samo jak dziewczyna robiąc smutną minę w kształcie podkowy skierowanej w dół. Był teraz potulny jak baranek. Nadal był jednak wilkiem w białym przebraniu. I znosił słowa profesora bardzo dzielnie do momentu, no właśnie do momentu.
- Bardziej cenna jest mi przyjaciółka niż pozostanie honorowym wobec dziewczyn których nie znam - odpowiedział, nie było w jego głosie jednak żadnej złośliwości czy drwiny. Brzmiał stanowczo, niezłomnie, wręcz tak oczywiście w swojej prostocie. Jakby to miał się zastanowić nad wyborem swojego celu. Postąpili nieuczciwie? A i owsze, ale jak to celnie zauważył byli z Domu Węża. Na tamten moment podniósł wzrok na zupełnie inne oczy Raphaela, by znów go opuścić na swoje buty. Nie trwało to jednak długo bo uniósł go zaraz po tym jak usłyszał, że tracą dziesięć pkt. Uniósł brew do góry zaskoczony. Tylko tyle? - wręcz był zszokowany po pięć na głowę? Opuścił jednakże ją tak szybko jak podniósł kiedy to dopowiedział kolejne słowa. Nawet kącik warg lekko drgnął. No, to rozumiał. I tak ich frekwencja na dzisiejszej lekcji była miażdżąca. A on szybko odrobi te punkty. W końcu sam je zbierał więc i miał prawo do tego by je stracić.
Wyłapał palec Amesa i zacisnął mocniej zęby by się nie zaśmiać. Na wieść o tym że dostaną szlaban nawet się nie przejął. Uczeń bez szlabanu lub bez trola to nie uczeń. Zabrał swoje rzeczy i ruszył w kierunku wyjścia. Pod koniec łapiąc spojrzenie Ślizgona. Wszyscy byli w tym momencie razem z nimi i gdyby mieli okazję to sami by tak pewnie postąpili. Czym więc tutaj miał się przejmować? Najwyżej tym, że kolejne zajęcia nie będą już tak emocjonalne. Szkoda ale jakoś to przetrwa. No bo jeszcze tutaj wróci, nie dostali zakazu wchodzenia do tej sali tylko wyrzuceni z tej konkretnej lekcji.
- Widziałem, ale bardziej mi się podobała nauczyciela - odpowiedział Monice i również się zaśmiał
- Dobra robota - dodał odchodząc nieco od drzwi. - Chodźmy po ten nasz szlaban - rzucił i ruszył pomału czekając na dziewczynę.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Klasa Transmutacji
Odprowadził wzrokiem dwójkę Ślizgonów, po czym westchnął ciężko. Zaczął narastać w nim gniew, ale nie dał tego po sobie poznać. Później będzie musiał jakoś to rozładować. Biedna szklanka, będzie pełna raz po razem. Po odpowiedzi Davida i Nevana kiwnął głową.
- Dobry trop panowie, dokładnie tak to działa...zmienia strukturę skórną w czysty, wytrzymały metal, wykonany z tytanu. Zwiększa Waszą odporność na poparzenia, odmrożenia, a całkowicie stajecie się niewrażliwi na wszelkie ataki niemagiczne. Miecze, noże...łuki...tego typu sprawy...
Chrząknął i pociągnął dalej.
- Zaklęcie nie jest idealne...gdy już uzyskacie postać metalicznego kolosa, przyjmujecie też ciężar metalu, z którego jesteście zbudowani. Prościej mówiąc stajecie się niesamowicie wolni. Ciężko Was obalić, przewrócić, ale jednocześnie stajecie się łatwym celem dla zaklęć, bo jesteście praktycznie nieruchomi...Czar ten nie odbija zaklęć, nie chroni przed klątwami, nie uodparnia was na Avadę Kedavrę...wielu o tym zapomina...ponieważ zmienia się wyłącznie wasza struktura skórna oraz kostna, narządy pozostają bez zmian.
Stanął na środku, wyciągnął różdżkę, dotknął jej końcem swej piersi, wykonał ruch przypominający literę F i krzyknął.
- Ferripelle! - po chwili jego skóra zaczęła pokrywać się metalem, aż w końcu stanął przed nimi swoisty golem o urodzie Francuza. Profesor popatrzał po uczniach, machnął różdżką mrucząc zwyczajne Finite i wrócił do własnej postaci.
Westchnął ciężko, po czym powiedział.
- Teraz Wasza kolej... - po czym wrócił na stanowisko katedry, by obserwować ich poczynania. Mina mu nie zrzedła, wciąż rozpamiętywał poprzednie wydarzenie, które miało tu miejsce.
- Dobry trop panowie, dokładnie tak to działa...zmienia strukturę skórną w czysty, wytrzymały metal, wykonany z tytanu. Zwiększa Waszą odporność na poparzenia, odmrożenia, a całkowicie stajecie się niewrażliwi na wszelkie ataki niemagiczne. Miecze, noże...łuki...tego typu sprawy...
Chrząknął i pociągnął dalej.
- Zaklęcie nie jest idealne...gdy już uzyskacie postać metalicznego kolosa, przyjmujecie też ciężar metalu, z którego jesteście zbudowani. Prościej mówiąc stajecie się niesamowicie wolni. Ciężko Was obalić, przewrócić, ale jednocześnie stajecie się łatwym celem dla zaklęć, bo jesteście praktycznie nieruchomi...Czar ten nie odbija zaklęć, nie chroni przed klątwami, nie uodparnia was na Avadę Kedavrę...wielu o tym zapomina...ponieważ zmienia się wyłącznie wasza struktura skórna oraz kostna, narządy pozostają bez zmian.
Stanął na środku, wyciągnął różdżkę, dotknął jej końcem swej piersi, wykonał ruch przypominający literę F i krzyknął.
- Ferripelle! - po chwili jego skóra zaczęła pokrywać się metalem, aż w końcu stanął przed nimi swoisty golem o urodzie Francuza. Profesor popatrzał po uczniach, machnął różdżką mrucząc zwyczajne Finite i wrócił do własnej postaci.
Westchnął ciężko, po czym powiedział.
- Teraz Wasza kolej... - po czym wrócił na stanowisko katedry, by obserwować ich poczynania. Mina mu nie zrzedła, wciąż rozpamiętywał poprzednie wydarzenie, które miało tu miejsce.
Raphael LanneugrasseNauczyciel: Transmutacja - Urodziny : 18/02/1984
Wiek : 40
Skąd : Francja
Krew : Półkrwi
Re: Klasa Transmutacji
Chłopak słuchał uważnie z zainteresowaniem wywodu profesora, zmarszczył brwi wyobrażając sobie czarodzieja w takiej formie. Po chwili zaś zobaczył golema-Francuza. Pierwsze co to rzucił spojrzeniem na podłogę, później przyglądał się jego ruchom. Zanotował skrzętnie opis, zaklęcie i antyzaklęcie.
Po chwili uniósł rękę nie chcąc chyba już bardziej wkurzać nauczyciela ślizgońską niesubordynacją a ciekawość robiła swoje.
- Czyli wciąż pozostaje oddychanie i inne potrzeby fizjologiczne ciała, panie profesorze? Jak na stawianie muru z czarodziejów brzmi to sensownie, ale głupotą jest używać go w zagrożeniu utopieniem, zawaleniem czy czymś podobnym.. W czym to się przydaję w takim razie? Skoro ogranicza ruchy, nie działa na zaklęcia tylko na fizyczne obrażenia i termiczne? I czy w grę wchodzi tylko jeden rodzaj metalu, czy zależnie od upodobania?
Po ogłoszeniu, że przyszedł czas na własne próby przezornie wstał z ławki. Powtórzył gest różdżką wypowiadając formułę zaklęcia na głos i dotknął swojej piersi czekając na efekt zaklęcia.
This dice is not existing.
Po chwili uniósł rękę nie chcąc chyba już bardziej wkurzać nauczyciela ślizgońską niesubordynacją a ciekawość robiła swoje.
- Czyli wciąż pozostaje oddychanie i inne potrzeby fizjologiczne ciała, panie profesorze? Jak na stawianie muru z czarodziejów brzmi to sensownie, ale głupotą jest używać go w zagrożeniu utopieniem, zawaleniem czy czymś podobnym.. W czym to się przydaję w takim razie? Skoro ogranicza ruchy, nie działa na zaklęcia tylko na fizyczne obrażenia i termiczne? I czy w grę wchodzi tylko jeden rodzaj metalu, czy zależnie od upodobania?
Po ogłoszeniu, że przyszedł czas na własne próby przezornie wstał z ławki. Powtórzył gest różdżką wypowiadając formułę zaklęcia na głos i dotknął swojej piersi czekając na efekt zaklęcia.
This dice is not existing.
Re: Klasa Transmutacji
No i proszę, wszystko skrzętnie zanotowane. Nie rączką Amesa oczywiście, on tylko leniwie spoglądał, jak Fraser drobiazgowo opisuje zaklęcie i jego działanie. Doskonale, już wiedział z czyją pomocą zda w tym roku SUMy.
Oczywiście niby był jeszcze Cortez, ale ten to nigdy nie miał potrzeby tworzenia dokładnych notatek. Geniuszowi wystarczą dwa słowa, a potem biedź się człowieku...
Profesor tymczasem zignorował jego propozycję, stosując zaklęcie na samym sobie. Co tu dużo mówić, Amesowi się nie podobało. Zastosowanie owszem, niczego sobie, ale David to był w duchu artysta, a golemy były fe. Nawet jeśli metalowa twarz była jak odlana z mordy Francuzika.
A może tym bardziej dlatego.
Nevan miał zaraz ogrom pytań, prawie nic z tego jednak nie interesowało Amesa. Zastosowanie się znajdzie jak się znajdzie, widać Fraser nigdy w obliczu żadnego poważnego zagrożenia nie był.
- Jak Cię wampir będzie chciał ukąsać, to sobie na Tobie zęby połamie - rzucił tylko, po czym sam podniósł się z miejsca.
Szkoda że nie rzucali już zaklęć na siebie nawzajem. Znacznie ciekawiej pracowało się w parach, miał jednak wrażenie, że do końca swej kariery Lanneugrasse będzie im narzucał pracę indywidualną.
Trudno, przynajmniej dziś było śmiesznie.
- Feripelle! - zawołał po tym, jak dotknął już piersi różdżką i zarysował tą literę ef.
Miał cichą nadzieję, że coś mu nie wyjdzie i przynajmniej zmutuje się w jakiś ciekawy sposób.
This dice is not existing.
Oczywiście niby był jeszcze Cortez, ale ten to nigdy nie miał potrzeby tworzenia dokładnych notatek. Geniuszowi wystarczą dwa słowa, a potem biedź się człowieku...
Profesor tymczasem zignorował jego propozycję, stosując zaklęcie na samym sobie. Co tu dużo mówić, Amesowi się nie podobało. Zastosowanie owszem, niczego sobie, ale David to był w duchu artysta, a golemy były fe. Nawet jeśli metalowa twarz była jak odlana z mordy Francuzika.
A może tym bardziej dlatego.
Nevan miał zaraz ogrom pytań, prawie nic z tego jednak nie interesowało Amesa. Zastosowanie się znajdzie jak się znajdzie, widać Fraser nigdy w obliczu żadnego poważnego zagrożenia nie był.
- Jak Cię wampir będzie chciał ukąsać, to sobie na Tobie zęby połamie - rzucił tylko, po czym sam podniósł się z miejsca.
Szkoda że nie rzucali już zaklęć na siebie nawzajem. Znacznie ciekawiej pracowało się w parach, miał jednak wrażenie, że do końca swej kariery Lanneugrasse będzie im narzucał pracę indywidualną.
Trudno, przynajmniej dziś było śmiesznie.
- Feripelle! - zawołał po tym, jak dotknął już piersi różdżką i zarysował tą literę ef.
Miał cichą nadzieję, że coś mu nie wyjdzie i przynajmniej zmutuje się w jakiś ciekawy sposób.
This dice is not existing.
Re: Klasa Transmutacji
ROK SZKOLNY 2015/2016
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Klasa Transmutacji
Baizen…
Wertował dokumenty szukając tego właśnie nazwiska, które od wczorajszego wieczoru siedziało mu w głowie, bo coś mu się kojarzyło ale nie wiedział skąd. Marco nie kojarzył go ze swoich zajęć więc na pewno był mierny w tym aspekcie… I Suzi na niego spojrzała?! Na pewno była pod wpływem jakiegoś eliksiru, przecież znał swoją córeczkę. A przynajmniej tak mu się wydawało.
Castellani przerzucał kolejne dokumenty szukając tego właściwego i coraz bardziej się już niecierpliwił. Pamięć miał dobrą acz bardzo krótką, bo niestety nie raz udało mu się pomylić jakaś Samanthe z inną Angelika…
Spis stworzeń magicznych - Hogwart i tereny przynależne. Tak to było to! Przeleciał wzrokiem po nazwach zwierząt szukając odpowiedniej kategorii. Wilkołaki zarejestrowane….. Wilson, Wilson…. Baizen…. Na Słodką Rovenę, Richard Baizen był wilkołakiem i to on omamił jego córkę. Zabije gówniarza, jest to pewne…
Lekcja transmutacji, dzień następny po balu.
Marco cicho zapukał do klasy w której zajęcia właśnie miała jedna z psorek wraz z VII roczniakami, otworzył drzwi i z wesołym wyrazem twarzy, tak bardzo typowym dla niego podszedł do wykładowczyni i zaczął coś jej szeptać, po chwili odsunął się nieco od niej.
- Panie Baizen, Profesor Castellani pilnie potrzebuje Pana pomocy na boisku szkolny, proszę sobie załatwić notatki z reszty zajęć... - powiedziała w kierunku siedzącego gdzieś Krukona, reszta uczniów zaczęła mocno szeptać między sobą, a z tyłu słuchać było ciche "Uuuuu". Castellani skierował się z powrotem do drzwi i wyszedł na korytarz w oczekiwaniu na Baizena. Gdy tylko drzwi na korytarz się zamknęły mina Castellaniego zmieniła się diametralnie. Nie było już śladu po uwodzicielskim uśmiechu, które zwykle to gościł na jego twarzy, teraz zostało to zastąpione powagą i wściekłością, które można było wyczytać z jego oczu.
- Chyba mamy do pogadania - zaczął coraz mocniej w kieszeni szaty zaciskać palce na różdżce. Gdyby tylko Marek mógł rzucać Avady, po chłopaku nie byłoby już śladu...
Wertował dokumenty szukając tego właśnie nazwiska, które od wczorajszego wieczoru siedziało mu w głowie, bo coś mu się kojarzyło ale nie wiedział skąd. Marco nie kojarzył go ze swoich zajęć więc na pewno był mierny w tym aspekcie… I Suzi na niego spojrzała?! Na pewno była pod wpływem jakiegoś eliksiru, przecież znał swoją córeczkę. A przynajmniej tak mu się wydawało.
Castellani przerzucał kolejne dokumenty szukając tego właściwego i coraz bardziej się już niecierpliwił. Pamięć miał dobrą acz bardzo krótką, bo niestety nie raz udało mu się pomylić jakaś Samanthe z inną Angelika…
Spis stworzeń magicznych - Hogwart i tereny przynależne. Tak to było to! Przeleciał wzrokiem po nazwach zwierząt szukając odpowiedniej kategorii. Wilkołaki zarejestrowane….. Wilson, Wilson…. Baizen…. Na Słodką Rovenę, Richard Baizen był wilkołakiem i to on omamił jego córkę. Zabije gówniarza, jest to pewne…
Lekcja transmutacji, dzień następny po balu.
Marco cicho zapukał do klasy w której zajęcia właśnie miała jedna z psorek wraz z VII roczniakami, otworzył drzwi i z wesołym wyrazem twarzy, tak bardzo typowym dla niego podszedł do wykładowczyni i zaczął coś jej szeptać, po chwili odsunął się nieco od niej.
- Panie Baizen, Profesor Castellani pilnie potrzebuje Pana pomocy na boisku szkolny, proszę sobie załatwić notatki z reszty zajęć... - powiedziała w kierunku siedzącego gdzieś Krukona, reszta uczniów zaczęła mocno szeptać między sobą, a z tyłu słuchać było ciche "Uuuuu". Castellani skierował się z powrotem do drzwi i wyszedł na korytarz w oczekiwaniu na Baizena. Gdy tylko drzwi na korytarz się zamknęły mina Castellaniego zmieniła się diametralnie. Nie było już śladu po uwodzicielskim uśmiechu, które zwykle to gościł na jego twarzy, teraz zostało to zastąpione powagą i wściekłością, które można było wyczytać z jego oczu.
- Chyba mamy do pogadania - zaczął coraz mocniej w kieszeni szaty zaciskać palce na różdżce. Gdyby tylko Marek mógł rzucać Avady, po chłopaku nie byłoby już śladu...
Re: Klasa Transmutacji
Zaczarowane pióro Baizena w kolorze pięknej czerni z granatową poświatą z jednej strony skrzętnie skrobało kolejne notatki zgodnie z jego myślami, gdy skupiał się na słowach pani profesor. Nigdy nie lubił transmutacji zaawansowanej, bo kojarzyła się mu z własną przemianą, ale skoro już miał zaliczyć stosowne owutemy to inaczej się nie da. Bez tego prawo czarodziejów będzie dla niego zamknięte, szczególnie, jeśli wybierze uczelnię przy Hogwarcie. Skubana uczelnia postawiła w zeszłym roku takie wymagania, że Krukon w wakacje rwał sobie włosy z głowy o jedną inkantację przemiany z II-rocznego materiału, którego on za żadne skarby swojej skrytki w banku Gringotta nie mógł znaleźć. Teraz nie było opcji, żeby coś go wytrąciło z transu, w jakim się znalazł. On i transmutacja. On i transmutacja. On i... O, kurwa, Marco Castellani...
Blondyn miał wrażenie, że się skurczył na krześle, chociaż spojrzenie mężczyzny go nie tknęło. Przełknął ciężko ślinę, widząc ojca Suzanne, bo choć nie unikał go tuż po balu to jednak nie spodziewał się, że do spotkania dojdzie tak szybko. Skinął niechętnie pani profesor, gdy ta stosownie go odprawiła, po czym zacisnąwszy wargi, podniósł się z ławki. Co na to jego pióro? Z wymownym piskiem zrobiło brzydką linię, która sięgnęła końca pergaminu. Krukon w myślach przeklął i szybko zabrawszy swoje pergaminy i książki, z nieco cierpiętniczą miną ruszył do drzwi. Starał się zignorować reakcję klasy, ale nie dało się. Łypnął złowrogo na Puchona, który ewidentnie parsknął śmiechem, siedząc w pierwszej ławce, po czym wziął bezgłośnie głęboki wdech i... Wyszedł na spotkanie ze smokiem.
Zamknął za sobą drzwi i wyprostowawszy się, spojrzał z niepewnie na nauczyciela Quidditcha. O teraz to już na pewno nie będzie polubownie, biorąc pod uwagę jego minę. Krukon mocniej zacisnął palce na swojej torbie, zastanawiając się przelotnie czy szybciej będzie w bok zrobić unik czy może jednak kucnąć. Chyba że skoczyć z okna, ale VI piętro nie prognozuje pobytu w Mungu...
- Tak, profesorze Castellani... - przytaknął nie do końca swobodnie, spoglądając krótko w bok. Jak z nim gadać?! Powiedzieć do niego ojcze? Przecież skróci go przynajmniej o głowę. A może przeprosić, wyrzec się wszystkiego i przyrzec dozgonne oddanie rodzinie jako pupil domowy? Skrzat? Chuj, będzie czyścić sierścią swoją rodzinne srebra... A nie, srebra on nie może. Szlag. Nawet tak się nie przyda. Wrócił wzrokiem do dorosłego czarodzieja, nie chcąc wyjść na miękkiego chichuauę. - Zakładam, że chodzi panu o... Bal. O niefortunną scenę, którą... - Prawie by się zająknął, ale w końcu dokończył. - Wszyscy widzieli... Ze mną i Suzanne... - Baizen oczami wyobraźni już widział, jak różdżka mężczyzny przebija mu gałkę oczną, a po chwili zęby wypadają mu kolejno...
Blondyn miał wrażenie, że się skurczył na krześle, chociaż spojrzenie mężczyzny go nie tknęło. Przełknął ciężko ślinę, widząc ojca Suzanne, bo choć nie unikał go tuż po balu to jednak nie spodziewał się, że do spotkania dojdzie tak szybko. Skinął niechętnie pani profesor, gdy ta stosownie go odprawiła, po czym zacisnąwszy wargi, podniósł się z ławki. Co na to jego pióro? Z wymownym piskiem zrobiło brzydką linię, która sięgnęła końca pergaminu. Krukon w myślach przeklął i szybko zabrawszy swoje pergaminy i książki, z nieco cierpiętniczą miną ruszył do drzwi. Starał się zignorować reakcję klasy, ale nie dało się. Łypnął złowrogo na Puchona, który ewidentnie parsknął śmiechem, siedząc w pierwszej ławce, po czym wziął bezgłośnie głęboki wdech i... Wyszedł na spotkanie ze smokiem.
Zamknął za sobą drzwi i wyprostowawszy się, spojrzał z niepewnie na nauczyciela Quidditcha. O teraz to już na pewno nie będzie polubownie, biorąc pod uwagę jego minę. Krukon mocniej zacisnął palce na swojej torbie, zastanawiając się przelotnie czy szybciej będzie w bok zrobić unik czy może jednak kucnąć. Chyba że skoczyć z okna, ale VI piętro nie prognozuje pobytu w Mungu...
- Tak, profesorze Castellani... - przytaknął nie do końca swobodnie, spoglądając krótko w bok. Jak z nim gadać?! Powiedzieć do niego ojcze? Przecież skróci go przynajmniej o głowę. A może przeprosić, wyrzec się wszystkiego i przyrzec dozgonne oddanie rodzinie jako pupil domowy? Skrzat? Chuj, będzie czyścić sierścią swoją rodzinne srebra... A nie, srebra on nie może. Szlag. Nawet tak się nie przyda. Wrócił wzrokiem do dorosłego czarodzieja, nie chcąc wyjść na miękkiego chichuauę. - Zakładam, że chodzi panu o... Bal. O niefortunną scenę, którą... - Prawie by się zająknął, ale w końcu dokończył. - Wszyscy widzieli... Ze mną i Suzanne... - Baizen oczami wyobraźni już widział, jak różdżka mężczyzny przebija mu gałkę oczną, a po chwili zęby wypadają mu kolejno...
Re: Klasa Transmutacji
Problem z Markiem i jego reakcją był taki, że wiedział gdzieś w głębi duszy jak bardzo w wieku Baizena był do niego podobny. Sam po kątach całował się z wieloma dziewczynami, łamał kruche serduszka i zwiedzał intensywnie wnętrza szkolnych spódniczek. I chyba to go najbardziej wkurwiało, że Suzanne mogła wybrać sobie faceta bardzo podobnego do swojego ojca, bo przecież wiele kobitek tak chyba ma, nie? Tylko tu chodzi o jego małą córeczkę, która była jeszcze o wiele za młoda na takie schadzki, dla niego ona jeszcze miała tak z 10 lat i nie powinna w ogóle zaczynać myśleć o patrzeniu na chłopaków a co dopiero całowaniu się...
Jednak było już za późno, mleko się rozlało.
Castellani patrzył na jąkającego się Baizena i każda sekunda sprawiała, że miał ochotę go rozszarpać tu i teraz na środku szkolnego korytarza. Witaj Azkabanie?
- Mogłeś, Baizen mieć każdą, dosłownie każdą, ale wybrałeś na kolejny cel ją, moją Suzanne! - wycedził przerywając jego żałosny wywód. Wiedział doskonale co mówi odnośnie domniemanej zdobyczy jaką była jego córka... - Czy chociaż pomyślałeś jak bardzo ją skrzywdzisz bawiąc się nią?! Bo raczej chłopak w Twoim wieku myśli czymś innym niż mózgiem czy może mnie wyprowadzisz z błędu?! - dalej mówił spokojnie jednak z coraz mniejszą cierpliwością i coraz bardziej przez zęby. A Suz przecież była taka delikatna, w życiu nie pozwoliłby żeby ktoś ją skrzywdził, a co dopiero taki podlotek jak ten tutaj. Chłopcy mając tyle lat co Krukon raczej nie myśleli racjonalnie i w kategoriach zakładania rodziny, większość pewnie prowadziła statystyki kto kogo zaliczył i w ilu domach umoczył swoją kuśkę. Gdyby tylko wiedział, że Cortez jest na czele tego rankingu, jako nauczyciel wsadziłby mu szlaban na wychodzenie z pokoju wspólnego, jako typowy, dawny Castellani przybiłby mu wielką piątkę. Jednak powróćmy na ziemię...
Podszedł do Krukona powoli już na skraju cierpliwości a kłykcie na różdżce już całkiem mu pobielały.
- Wiem kim jest Twój ojciec... i wiem kim jesteś Ty... - dodał wyciągając różdżkę z kieszeni tak by mógł ją zobaczyć.
Jednak było już za późno, mleko się rozlało.
Castellani patrzył na jąkającego się Baizena i każda sekunda sprawiała, że miał ochotę go rozszarpać tu i teraz na środku szkolnego korytarza. Witaj Azkabanie?
- Mogłeś, Baizen mieć każdą, dosłownie każdą, ale wybrałeś na kolejny cel ją, moją Suzanne! - wycedził przerywając jego żałosny wywód. Wiedział doskonale co mówi odnośnie domniemanej zdobyczy jaką była jego córka... - Czy chociaż pomyślałeś jak bardzo ją skrzywdzisz bawiąc się nią?! Bo raczej chłopak w Twoim wieku myśli czymś innym niż mózgiem czy może mnie wyprowadzisz z błędu?! - dalej mówił spokojnie jednak z coraz mniejszą cierpliwością i coraz bardziej przez zęby. A Suz przecież była taka delikatna, w życiu nie pozwoliłby żeby ktoś ją skrzywdził, a co dopiero taki podlotek jak ten tutaj. Chłopcy mając tyle lat co Krukon raczej nie myśleli racjonalnie i w kategoriach zakładania rodziny, większość pewnie prowadziła statystyki kto kogo zaliczył i w ilu domach umoczył swoją kuśkę. Gdyby tylko wiedział, że Cortez jest na czele tego rankingu, jako nauczyciel wsadziłby mu szlaban na wychodzenie z pokoju wspólnego, jako typowy, dawny Castellani przybiłby mu wielką piątkę. Jednak powróćmy na ziemię...
Podszedł do Krukona powoli już na skraju cierpliwości a kłykcie na różdżce już całkiem mu pobielały.
- Wiem kim jest Twój ojciec... i wiem kim jesteś Ty... - dodał wyciągając różdżkę z kieszeni tak by mógł ją zobaczyć.
Re: Klasa Transmutacji
On się spodziewał naprawdę wszystkiego. Po profesorze, o którym chodziły już niemalże legendy po szkole? Czemu nie! Jego bardzo ślizgońskie podejście do uczniów także, chociaż tutaj nieco się Rysiu zdziwił. Lekko rozchylił usta, chcąc przerwać panu Castellaniemu, ale ten nadal słownie na niego napierał. I jeszcze oskarżał, że on myśli swoim podwoziem! O, Krukonowi się to nie spodobało. Zmarszczył gniewniej brwi, przyglądając się dorosłemu magowi uważniej i jakby nieco agresywniej. Nie do końca był to kierunek, który planował mieć w rozmowie z tatą Su, ale co poradzić?! Chłopak też bywał nieroztropny, choć najroztropniejszy z wielu!
- Nie zamierzałem i nie zamierzam ot co bawić się pana córką. - Wytchnął podobnym do miny tonem. Nieznoszącym sprzeciwu czy może dedykowanym raczej do swoich rówieśników, którym wielokrotnie stawiał dzielnie czoła. Co jednak w sytuacji, gdy jego przeciwnikiem jest ktoś, kto najnormalniej w świecie jest silniejszy magicznie? Tu już jakakolwiek przewaga Richarda była zmiażdżona na wstępie. Nie ma co kombinować i udawać, że jakkolwiek mógłby zagrozić Castellaniemu.
Rzucił spojrzeniem po przysuwającym się czarodzieju, starając się nie drgnąć. Ciśnienie mu wzrosło, żyłka na skroni się objawiła, a zęby zacisnął tak, że mocniej by się nie dało. Jako mańkut, cofnął lewicę do boku szaty, totalnie odruchowo, ale tu Marco już prezentował broń. I Baizen mógł co najwyżej wymamrotać windgardium leviosa. Tego jednak nie zrobił, bo tutaj były Ślizgon wykazał się delikatnością godną bogina. Żadną. Gdy wspomniał o tym, co łączyło ojca z synem w rodzinie Richarda, blondyn cofnął się, mierząc magicznego dorosłego wzrokiem. Dosłownie go zlustrował.
- Niech się pan teraz zastanowi czy wspomnienie mojej matki będzie na miejscu. - I zmarłej siostry. - pomyślał dodatkowo. Matkę wilkołaka też miał. Siostra pewnie też by nim była, gdyby nie wczesna choroba... I zgon. - Lubię Suzanne. Nie zamierzam jej w żaden sposób skrzywdzić. Ale jeśli zamierza pan zrobić z tego nagonkę to proszę się przyszykować na długie wojowanie z różdżką w dłoni. - O dziwo, tutaj zajątrzył się w nim bardzo pewny siebie ton. Rich nie kłamał, nie zgrywał się, a gdyby Marco nie wspomniał jego rodziny, pewnie za dużo by się w ogóle mu nie postawił. - Bo jeśli nie odstraszy jej to, kim jestem i ja. I mój ojciec. I matka. I reszta rodziny... - Baizen przysunął się teraz do ojca dziewczyny tak, że ciężko by było zrobić jakiś manewr różdżką. - To będę oczekiwał, że pomoże mi pan zrobić wszystko, aby jej nawet jeden włos z głowy nie spadł. W każdy sposób. Włącznie z tym, który ma pan teraz w myślach. - Czy Ryszard właśnie zakomunikował teściowi, że ten ma go zabić, jeśli będzie zagrożeniem dla Suzanne? OWSZEM. Szach mat, Castellani. Mów mi zięciu.
- Nie zamierzałem i nie zamierzam ot co bawić się pana córką. - Wytchnął podobnym do miny tonem. Nieznoszącym sprzeciwu czy może dedykowanym raczej do swoich rówieśników, którym wielokrotnie stawiał dzielnie czoła. Co jednak w sytuacji, gdy jego przeciwnikiem jest ktoś, kto najnormalniej w świecie jest silniejszy magicznie? Tu już jakakolwiek przewaga Richarda była zmiażdżona na wstępie. Nie ma co kombinować i udawać, że jakkolwiek mógłby zagrozić Castellaniemu.
Rzucił spojrzeniem po przysuwającym się czarodzieju, starając się nie drgnąć. Ciśnienie mu wzrosło, żyłka na skroni się objawiła, a zęby zacisnął tak, że mocniej by się nie dało. Jako mańkut, cofnął lewicę do boku szaty, totalnie odruchowo, ale tu Marco już prezentował broń. I Baizen mógł co najwyżej wymamrotać windgardium leviosa. Tego jednak nie zrobił, bo tutaj były Ślizgon wykazał się delikatnością godną bogina. Żadną. Gdy wspomniał o tym, co łączyło ojca z synem w rodzinie Richarda, blondyn cofnął się, mierząc magicznego dorosłego wzrokiem. Dosłownie go zlustrował.
- Niech się pan teraz zastanowi czy wspomnienie mojej matki będzie na miejscu. - I zmarłej siostry. - pomyślał dodatkowo. Matkę wilkołaka też miał. Siostra pewnie też by nim była, gdyby nie wczesna choroba... I zgon. - Lubię Suzanne. Nie zamierzam jej w żaden sposób skrzywdzić. Ale jeśli zamierza pan zrobić z tego nagonkę to proszę się przyszykować na długie wojowanie z różdżką w dłoni. - O dziwo, tutaj zajątrzył się w nim bardzo pewny siebie ton. Rich nie kłamał, nie zgrywał się, a gdyby Marco nie wspomniał jego rodziny, pewnie za dużo by się w ogóle mu nie postawił. - Bo jeśli nie odstraszy jej to, kim jestem i ja. I mój ojciec. I matka. I reszta rodziny... - Baizen przysunął się teraz do ojca dziewczyny tak, że ciężko by było zrobić jakiś manewr różdżką. - To będę oczekiwał, że pomoże mi pan zrobić wszystko, aby jej nawet jeden włos z głowy nie spadł. W każdy sposób. Włącznie z tym, który ma pan teraz w myślach. - Czy Ryszard właśnie zakomunikował teściowi, że ten ma go zabić, jeśli będzie zagrożeniem dla Suzanne? OWSZEM. Szach mat, Castellani. Mów mi zięciu.
Re: Klasa Transmutacji
Castellani był bardzo impulsywny i często nie myślał jakie słowa mu wychodzą z ust kiedy był zdenerwowany, a tak wkurzony nie był już chyba bardzo dawno, Deklaracja Baizena nie zrobiła na psorze żadnego wrażenia. Pierdolenie o Rovenie. A co niby miał innego mu powiedzieć... Że ją tylko weźmie, zaliczy i porzuci? No byłby totalnym imbecylem. Ona zasługuje na kogoś naprawdę porządnego, najlepiej takiego, który podzielałby jej pasję, no ale przecież nie ma zamiaru bawić się w aranżowanie jej związku i późniejszego życia, aż tak pojebany to nie był. Marek tylko za mocno kochał Suz żeby ją od tak puścić wolno. Była jego słoneczkiem. I miał nadzieje, że teraz i Baizena słysząc co mówi... a to się jeszcze okaże...
Stali tak teraz twarzą w twarz, byli podobnego wzrostu tylko po Marku widać był upływający już czas. Mocniejszy zarost z lekką siwizną do tego mocniejsze rysy twarzy oraz postura. Dwa koguty.
Jego słowa o prawdziwej naturze chłopaka widać mocno go rozjuszyły, bo jąkający krukon zamienił się w kogoś zupełnie go nieprzypominającego... Widać temat mocno wrażliwy no i taki też powinien być. Castellani w dupie miał czy wilkołaki sobie latały po Hogwarcie i czy mają prawo walczyć o większe prawa w świecie magicznym. A proszę bardzo, niech sobie mają nawet miejsca vipowskie, jemu ten temat mocno powiewał, bo miał inne rzeczy na głowie jak chodził do ministerstwa niż zajmowanie się taką polityką. Jednak gdy już w to środowisko zostaje zamieszana jego córka to miał prawo wyrazić swój sprzeciw i niezadowolenie, bo najzwyczajniej w świecie ją chronił. I może zwykle daleko było mu do miana ojca roku, jednak teraz wyraźnie się o nią bał, i Krukona nie powinno to w ogóle dziwić.
Zmiana sposobu wypowiedzi Baizena nieco go wytrąciła, bo zupełnie nie tego się spodziewał. Popatrzył na niego ze zdziwieniem i niedowierzeniem analizując każde jego wypowiedzianą kwestię.
- Zwariowałeś, nie mam zamiaru nikogo wyjawiać, ale gdy tylko coś jej się stanie z Twojej winy bo się zapomniałeś w pełnie to uwierz mi albo nie, ale nie będę się wahał stawić czoła Tobie i może nawet Twojej rodzinie. - rzekł bardzo stanowczo, bardzo szczerze i widać było po nim, że serio mógłby zginąć by tylko ją uchronić. Taki już był. Uznawany za bawidamka, może kiedyś nawet puszczalskiego ale jak już kochał to nie widział świata poza tą osobą, a póki co jedyną taką osobą w jego życiu była Suzanne.
- Czyli zależy Ci na niej na tyle żeby przyznać się do swojej tożsamości? - zapytał nagle unosząc jedną brew do góry. No dawaj, Baizen, chyba oficjalnie musisz przyznać, co czujesz do Suzanne i lepiej żebyś nie robił starego Castellaniego w bambuko. Zięciu.
Stali tak teraz twarzą w twarz, byli podobnego wzrostu tylko po Marku widać był upływający już czas. Mocniejszy zarost z lekką siwizną do tego mocniejsze rysy twarzy oraz postura. Dwa koguty.
Jego słowa o prawdziwej naturze chłopaka widać mocno go rozjuszyły, bo jąkający krukon zamienił się w kogoś zupełnie go nieprzypominającego... Widać temat mocno wrażliwy no i taki też powinien być. Castellani w dupie miał czy wilkołaki sobie latały po Hogwarcie i czy mają prawo walczyć o większe prawa w świecie magicznym. A proszę bardzo, niech sobie mają nawet miejsca vipowskie, jemu ten temat mocno powiewał, bo miał inne rzeczy na głowie jak chodził do ministerstwa niż zajmowanie się taką polityką. Jednak gdy już w to środowisko zostaje zamieszana jego córka to miał prawo wyrazić swój sprzeciw i niezadowolenie, bo najzwyczajniej w świecie ją chronił. I może zwykle daleko było mu do miana ojca roku, jednak teraz wyraźnie się o nią bał, i Krukona nie powinno to w ogóle dziwić.
Zmiana sposobu wypowiedzi Baizena nieco go wytrąciła, bo zupełnie nie tego się spodziewał. Popatrzył na niego ze zdziwieniem i niedowierzeniem analizując każde jego wypowiedzianą kwestię.
- Zwariowałeś, nie mam zamiaru nikogo wyjawiać, ale gdy tylko coś jej się stanie z Twojej winy bo się zapomniałeś w pełnie to uwierz mi albo nie, ale nie będę się wahał stawić czoła Tobie i może nawet Twojej rodzinie. - rzekł bardzo stanowczo, bardzo szczerze i widać było po nim, że serio mógłby zginąć by tylko ją uchronić. Taki już był. Uznawany za bawidamka, może kiedyś nawet puszczalskiego ale jak już kochał to nie widział świata poza tą osobą, a póki co jedyną taką osobą w jego życiu była Suzanne.
- Czyli zależy Ci na niej na tyle żeby przyznać się do swojej tożsamości? - zapytał nagle unosząc jedną brew do góry. No dawaj, Baizen, chyba oficjalnie musisz przyznać, co czujesz do Suzanne i lepiej żebyś nie robił starego Castellaniego w bambuko. Zięciu.
Re: Klasa Transmutacji
Dwa koguty. Toż to idealnie obrazuje tę dwójkę w tym momencie. Blondyn mógł jedynie dziękować ojcu w myślach za to, że dał mu geny wzrostu. Inaczej by ta scena miała zdecydowanie bardziej zabawny charakter. Ale na ten moment ani jednemu ani drugiemu bohaterowi walki o Su nie było do śmiechu. Ten młodszy totalnie byłby w stanie zrozumieć postawę Marco, ba, on niemalże spodziewał się, że będzie miał nakaz zostawienia Ślizgonki w spokoju. Pod karą wydalenia ze szkoły pod byle pretekstem. Tak, nastawiał się na dużo większe zło, niż wymiana śliny i błyskanie avadami z oczu. On nie był rozwydrzonym bachorem, którego trzeba temperować. Wiedział, na co się ponosi, że to jedynaczka, a i że najnormalniej ojciec zrobiłby dla niej wszystko. Tak, jak jego rodzice dla niego, a kiedyś dla jego, niestety, nieżyjącej siostry. Te niuanse były logiczne dla młodzieńca, który wcale swoją niemagiczną różdżką nie myślał. No, może przez chwilę na balu, gdy Suzanne miała tę obłędną sukienkę na sobie, ale to chyba mu wybaczymy. My, nie pan Castellani. Niemniej jednak, Baizen wpadł, jak śliwka w kompot w oczy VI-rocznej uczennicy z domu Salazara. I tak, jak umiał pływać, tak tutaj wykaraskać się z uczucia nie potrafił. Całkiem możliwe, że rozwój jego oddania dziewczynie byłby dłuższy, gdyby nie to, że na balu zostali pokazani wszystkim, a teraz przed jego twarzą stał jej ojciec, ale skoro tak to się potoczyło... Jego krew wrzała i po prostu chciał pokazać, że on nie chce jej zrobić krzywdy. Tak bardzo chciał zaanonsować, że jeśli tylko ona zaakceptuje jego dziką część życia to on jej codzienność zmieni w Felix Felicis, o ile tylko będzie chciała. Richard trzymał się na skrawku swojego normalnego życia, bo jeszcze niedawno nie kwapił się romansować, a nauka była numerem jeden, a wystarczała ta konkretna ciemnowłosa dziewoja, która wywróciła się przez niego w lochach.. I szlag trafił jego plany na kolejne lata. To od niej zależało teraz, czy chłopak będzie się odnajdywał w mianie partnera czy jednak odrzuconego kundla. Bo przecież, nie zapominajmy, że ona miała prawo powiedzieć, że się z wilkołakiem nie chce zadawać. On się tego obawiał i może dlatego był tak bojowy, gdy ktokolwiek stawiał jego genetyczne aspekty na szali niższej kategorii magicznej. Jak poniekąd Marco teraz.
Widział w oczach profesora, że ten martwi się o swoją córkę. Sam Rich miał teraz tę zagwozdkę. Na truchło jednorożca, przecież tu chodziło jednak o życie i zdrowie Suzanne! On nie wiedział, jak się będzie w pełni zachowywać, nie był w stanie idealnie wszystkiego przewidzieć. Stąd też wzbraniał się przed dedykacją swoich uczuć i oznajmieniem ich Ślizgonce. Zamknął więc teraz ciasno usta, zacisnął je najmocniej, jak mógł, gdy mężczyzna przed nim stojący zaanonsował obawę o swoją latorośl. - Wiem. - Wytchnął ciężko, bo właśnie tego chciał. Wżarcia się w jego umysł gróźb, które sprawią, że będzie może choć trochę uważniejszy. Nie, żeby kiedyś nie był i latał po Hogwarcie, broń Dumbledorze, w wersji wilkołaczej. Ale może jest w stanie dzięki temu jeszcze bardziej oddalić się od szkoły. Jeszcze bardziej ukryć i przecierpieć pełnię w samotności, żeby tylko młodej Castellani nic się nie stało. Blondyn zaczynał pokazywać mniej zamaskowane agresją kolory. Był szczerze przerażony i zagubiony przez to, kim był. Jak zawsze był z wilkołactwa dumny, choć chełpić się tym nie mógł, to teraz... To pierwszy raz w jego życiu miało być zagrożenie dla kogoś, kogo polubił bardziej, niż powinien... Wiedział, wiedział doskonale, że trzeba się było nie... Nie zakochiwać.
Z Richarda zeszło powietrze. Już nie stał przed Castellanim kogucik. Już stał chłopak, który był niepewny tego, co powinien czuć. A tego przecież nie da się ustawić swoich uczuć, emocji, tego, że jemu serce mocniej bije, gdy widzi na horyzoncie ciemnowłosego konusa z zawadiackim uśmieszkiem. Ładnego konusa, żeby nie było. I ten chichot. Niepojęte, jak bardzo można się zadurzyć w kimś, gdy ten ktoś znajduje klucze do zamkniętego od dawna serca. Suzanne nieświadomie stała się właścicielką takiego małego, starego kluczyka. Lekko zardzewiały i niemalże mający się złamać przy próbie wsunięcia do zamka. A potem nagle hartowany, gdy okazało się, że działa idealnie. Ryszard był na straconej pozycji.
- Tak, panie Castellani. - Opuścił głowę i pokręcił nią z niedowierzaniem. Spoglądał przez moment na swoje buty, zakryte w większości przez szatę, a potem zerknął na różdżkę maga. - Dałbym wiele, żeby teraz nie być... Co pełnię... - Potworem. Niebezpieczeństwem. Zagrożeniem dla Suzanne. Krukon szarpnął zębami swoją dolną wargę i spojrzał na dorosłego mężczyznę. Nie płakał. Nie pociągnął nosem ani razu. A jednak jego oczy były smutniejsze, niż przed chwilą. - Ja rozumiem, naprawdę, że to nie w porządku, że tak... Było nas widać na balu. Ale to nie było planowane. Ja nawet nie do końca wiem, czy ona... - Czy ona w ogóle by mnie chciała... Może ona się bawi? Może ona ten wcześniej wspomniany kluczyć spuściła już w muszli klozetowej w łazience Prefektów? Kto wie. Baizen nieznacznie zmarszczył brwi, nie chcąc ojca dziewczyny teraz przekonywać do siebie. To nie ten moment, żeby być kochanym zięciuniem. - Nie chciałem tak szybko tego robić, bo nie jestem pewny czy ona w ogóle jest mną zainteresowana. Mimo że się... Całowaliśmy. TYLKO całowaliśmy. - Dopowiedział na wszelki wypadek, przez chwilę robiąc większe oczy, żeby tutaj nie było niedopowiedzeń w fizycznej kwestii. - Ale powiem jej o... O wilkołactwie. I uszanuję jej decyzję, jakakolwiek by nie była. - Richard w tym momencie okazywał swoje serce na otwartej dłoni. I to ta nieobecna w scence dziewczyna mogła zrobić z nim, co tylko chciała.
- Chciałbym jednak, jeśli mogę.. - Uniósł lekko obie brwi, obserwując uważnie Castellaniego. - Że będzie pan moją zmorą. To moja odpowiedzialność, ale wezmę ją całą z pewnością. Tylko żeby mi pan nie pozwolił być w okolicy zamku. - Że się przypadkiem nie zapomnę... Nie chciał już tłumaczyć mężczyźnie, że on dzielnie oddala się przed pełnią. Pewnie, jako nauczyciel, wiedział o tym. Że Krukon jako jeden z nielicznych wilkołaków naprawdę nie miał na koncie żadnego dziwnego zdarzenia związanego ze swoją osobą w pełni. Że dbał o to, żeby ludzie byli bezpieczni. Z boginem pod postacią Marka będzie może mu nawet łatwiej..?
Widział w oczach profesora, że ten martwi się o swoją córkę. Sam Rich miał teraz tę zagwozdkę. Na truchło jednorożca, przecież tu chodziło jednak o życie i zdrowie Suzanne! On nie wiedział, jak się będzie w pełni zachowywać, nie był w stanie idealnie wszystkiego przewidzieć. Stąd też wzbraniał się przed dedykacją swoich uczuć i oznajmieniem ich Ślizgonce. Zamknął więc teraz ciasno usta, zacisnął je najmocniej, jak mógł, gdy mężczyzna przed nim stojący zaanonsował obawę o swoją latorośl. - Wiem. - Wytchnął ciężko, bo właśnie tego chciał. Wżarcia się w jego umysł gróźb, które sprawią, że będzie może choć trochę uważniejszy. Nie, żeby kiedyś nie był i latał po Hogwarcie, broń Dumbledorze, w wersji wilkołaczej. Ale może jest w stanie dzięki temu jeszcze bardziej oddalić się od szkoły. Jeszcze bardziej ukryć i przecierpieć pełnię w samotności, żeby tylko młodej Castellani nic się nie stało. Blondyn zaczynał pokazywać mniej zamaskowane agresją kolory. Był szczerze przerażony i zagubiony przez to, kim był. Jak zawsze był z wilkołactwa dumny, choć chełpić się tym nie mógł, to teraz... To pierwszy raz w jego życiu miało być zagrożenie dla kogoś, kogo polubił bardziej, niż powinien... Wiedział, wiedział doskonale, że trzeba się było nie... Nie zakochiwać.
Z Richarda zeszło powietrze. Już nie stał przed Castellanim kogucik. Już stał chłopak, który był niepewny tego, co powinien czuć. A tego przecież nie da się ustawić swoich uczuć, emocji, tego, że jemu serce mocniej bije, gdy widzi na horyzoncie ciemnowłosego konusa z zawadiackim uśmieszkiem. Ładnego konusa, żeby nie było. I ten chichot. Niepojęte, jak bardzo można się zadurzyć w kimś, gdy ten ktoś znajduje klucze do zamkniętego od dawna serca. Suzanne nieświadomie stała się właścicielką takiego małego, starego kluczyka. Lekko zardzewiały i niemalże mający się złamać przy próbie wsunięcia do zamka. A potem nagle hartowany, gdy okazało się, że działa idealnie. Ryszard był na straconej pozycji.
- Tak, panie Castellani. - Opuścił głowę i pokręcił nią z niedowierzaniem. Spoglądał przez moment na swoje buty, zakryte w większości przez szatę, a potem zerknął na różdżkę maga. - Dałbym wiele, żeby teraz nie być... Co pełnię... - Potworem. Niebezpieczeństwem. Zagrożeniem dla Suzanne. Krukon szarpnął zębami swoją dolną wargę i spojrzał na dorosłego mężczyznę. Nie płakał. Nie pociągnął nosem ani razu. A jednak jego oczy były smutniejsze, niż przed chwilą. - Ja rozumiem, naprawdę, że to nie w porządku, że tak... Było nas widać na balu. Ale to nie było planowane. Ja nawet nie do końca wiem, czy ona... - Czy ona w ogóle by mnie chciała... Może ona się bawi? Może ona ten wcześniej wspomniany kluczyć spuściła już w muszli klozetowej w łazience Prefektów? Kto wie. Baizen nieznacznie zmarszczył brwi, nie chcąc ojca dziewczyny teraz przekonywać do siebie. To nie ten moment, żeby być kochanym zięciuniem. - Nie chciałem tak szybko tego robić, bo nie jestem pewny czy ona w ogóle jest mną zainteresowana. Mimo że się... Całowaliśmy. TYLKO całowaliśmy. - Dopowiedział na wszelki wypadek, przez chwilę robiąc większe oczy, żeby tutaj nie było niedopowiedzeń w fizycznej kwestii. - Ale powiem jej o... O wilkołactwie. I uszanuję jej decyzję, jakakolwiek by nie była. - Richard w tym momencie okazywał swoje serce na otwartej dłoni. I to ta nieobecna w scence dziewczyna mogła zrobić z nim, co tylko chciała.
- Chciałbym jednak, jeśli mogę.. - Uniósł lekko obie brwi, obserwując uważnie Castellaniego. - Że będzie pan moją zmorą. To moja odpowiedzialność, ale wezmę ją całą z pewnością. Tylko żeby mi pan nie pozwolił być w okolicy zamku. - Że się przypadkiem nie zapomnę... Nie chciał już tłumaczyć mężczyźnie, że on dzielnie oddala się przed pełnią. Pewnie, jako nauczyciel, wiedział o tym. Że Krukon jako jeden z nielicznych wilkołaków naprawdę nie miał na koncie żadnego dziwnego zdarzenia związanego ze swoją osobą w pełni. Że dbał o to, żeby ludzie byli bezpieczni. Z boginem pod postacią Marka będzie może mu nawet łatwiej..?
Re: Klasa Transmutacji
Zapewne jeszcze kilka lat temu kiedy to nawet Castellaniemu się nie śniło, że będzie uczył w Hogwarcie, Baizen już dawno dostałby w twarz jakimś zaklęciem ewentualnie pięścią. Jednak ciepła posadka, którą zajmował wymusiła na nim nieco inne podejście do małoletnich niż kiedyś by zastosował. Dlatego stał i obserwował Krukona analizując każdą najmniejszą zmianę w zachowaniu.
Marco chciał uniknąć jak dementorów tego ewentualnego spotkania z całą zgrają wilkołaków, które rozszarpałyby go w sekundę, bo przecież on żadnym aurorem nie był i nawet się do tej profesji nie zbliżał. Śmierć tragiczna na miejscu murowana. Stary Castellani nadawał się do romansów i latania za złotym zniczem a nie do walk międzyrasowych. Wolał załatwiać takie rzeczy inaczej, jednak teraz musiał mu trochę pogrozić. Miał tylko nadzieję, że chłopak naprawdę zachowa się roztropnie i zrozumie co Marco miał mu do przekazania.
I chyba otrzymał to czego oczekiwał, bo chłopak przestał się mu stawiać i zmienił całkowicie swoją napiętą postawę. Castellani też nieco oprzytomniał jednak nadal był w gotowości gdyby ten tylko chciał zgubić jego czujność. A kto wie co ta młodzież ma dzisiaj w głowie...
Słuchał z zainteresowaniem kolejnych słów Krukona ze zmarszczonym czołem zastanawiając się czy jest to tak dobra gra chłopaka czy naprawdę mówił teraz szczerze. Że też nie wziął veritaserum by go sprawdzić! Jednak w jego słowach i jego postawie było coś co naprawdę sprawiało, że wcale nie potrzebował eliksiru prawdy. Chyba ten panicz serio zadurzył się w jego ukochanej córeczce i nawet był w stanie wyjawić jej swą okropną tajemnicę. Castellani starał się mu nie przerywać w swoim wywodzie a na wieść o tylko całowaniu nieco chyba się uspokoił. Nie wiedział czy jego córka poleciała już oddając jakiemuś uczniakowi swój kwiatuszek czy jeszcze go trzyma ale był pewny, że ten typ mówił prawdę. Wiedział kiedy w tej kwestii się ściemnia, wiedział, bo sam kiedyś ściemniał w żywe oczy.
- Doceniam szczerość, panie Baizen i nie dopuszczam do myśli żebyś mógł mnie teraz okłamywać - dodał na wspomnienie, że TYLKO się całowali. Suzanne nie była otwartą książką i nie miał pojęcia co jego latorośl czuła do tego Krukona, ta w ogóle nie zwykła mu się spowiadać z takich rzeczy, przecież co by nie robił to matki jej nie zastąpi i mógł się tylko domyślać co ona ma tam w głowie, ale nawet nie próbował bo wchodzenie w umysł młodej kobiety może się źle skończyć.
Czekaj czekaj, czy Baizen był teraz smutny? Ta zmiana go już całkowicie zaszokowała. Teraz to Castellani czuł, że się mu robi przykro jak na niego patrzy, a przed chwilą chciał typka zamordować. Co za naiwniak.
Trochę cieszył się, że chłopak nie broni się przed wyjawieniem jej prawdy, zaś z drugie strony, jak zna swoją córkę to mogłaby go potraktować mocno z buta, może to i dobrze. Zabawy z wilkołakami mogłyby się bardzo źle skończyć. Jednak to była tylko jej decyzja. On nie miał zamiaru w nią ingerować. On ewentualnie mógłby skrzywdzić Baizena kiedy ta by uroniła chociażby jedną łzę przez niego. No już taka rola ojca.
- Masz pewne, że biorę każdy nocny dyżur w pełnię, panie Baizen, będę miał Cię na oku - skwitował zgadzając się na prośbę chłopaka, bardzo odważną co nieco zaimponowało Markowi... może ten chłopak naprawdę miał szczere zamiary w stosunku do jego maleństwa.
- Suzanne póki co mnie unika, to normalne po tym co zobaczyłem na balu. Gdybyś mógł jej przekazać, bo domyślam się, że planujesz się z nią widzieć, że Wiwerny chcą omówić szczegóły kontraktu... Może wtedy zapunktujesz... - dodał jeszcze przypominając sobie o jednej dosyć istotnej dla Suzanne rzeczy. Może zapunktuje u niego, a może załagodzi tylko późniejszą informację o tym kim on jest, dziewczyna była nieprzewidywalna ale liczyło się tylko to żeby była bezpieczna.
Marco chciał uniknąć jak dementorów tego ewentualnego spotkania z całą zgrają wilkołaków, które rozszarpałyby go w sekundę, bo przecież on żadnym aurorem nie był i nawet się do tej profesji nie zbliżał. Śmierć tragiczna na miejscu murowana. Stary Castellani nadawał się do romansów i latania za złotym zniczem a nie do walk międzyrasowych. Wolał załatwiać takie rzeczy inaczej, jednak teraz musiał mu trochę pogrozić. Miał tylko nadzieję, że chłopak naprawdę zachowa się roztropnie i zrozumie co Marco miał mu do przekazania.
I chyba otrzymał to czego oczekiwał, bo chłopak przestał się mu stawiać i zmienił całkowicie swoją napiętą postawę. Castellani też nieco oprzytomniał jednak nadal był w gotowości gdyby ten tylko chciał zgubić jego czujność. A kto wie co ta młodzież ma dzisiaj w głowie...
Słuchał z zainteresowaniem kolejnych słów Krukona ze zmarszczonym czołem zastanawiając się czy jest to tak dobra gra chłopaka czy naprawdę mówił teraz szczerze. Że też nie wziął veritaserum by go sprawdzić! Jednak w jego słowach i jego postawie było coś co naprawdę sprawiało, że wcale nie potrzebował eliksiru prawdy. Chyba ten panicz serio zadurzył się w jego ukochanej córeczce i nawet był w stanie wyjawić jej swą okropną tajemnicę. Castellani starał się mu nie przerywać w swoim wywodzie a na wieść o tylko całowaniu nieco chyba się uspokoił. Nie wiedział czy jego córka poleciała już oddając jakiemuś uczniakowi swój kwiatuszek czy jeszcze go trzyma ale był pewny, że ten typ mówił prawdę. Wiedział kiedy w tej kwestii się ściemnia, wiedział, bo sam kiedyś ściemniał w żywe oczy.
- Doceniam szczerość, panie Baizen i nie dopuszczam do myśli żebyś mógł mnie teraz okłamywać - dodał na wspomnienie, że TYLKO się całowali. Suzanne nie była otwartą książką i nie miał pojęcia co jego latorośl czuła do tego Krukona, ta w ogóle nie zwykła mu się spowiadać z takich rzeczy, przecież co by nie robił to matki jej nie zastąpi i mógł się tylko domyślać co ona ma tam w głowie, ale nawet nie próbował bo wchodzenie w umysł młodej kobiety może się źle skończyć.
Czekaj czekaj, czy Baizen był teraz smutny? Ta zmiana go już całkowicie zaszokowała. Teraz to Castellani czuł, że się mu robi przykro jak na niego patrzy, a przed chwilą chciał typka zamordować. Co za naiwniak.
Trochę cieszył się, że chłopak nie broni się przed wyjawieniem jej prawdy, zaś z drugie strony, jak zna swoją córkę to mogłaby go potraktować mocno z buta, może to i dobrze. Zabawy z wilkołakami mogłyby się bardzo źle skończyć. Jednak to była tylko jej decyzja. On nie miał zamiaru w nią ingerować. On ewentualnie mógłby skrzywdzić Baizena kiedy ta by uroniła chociażby jedną łzę przez niego. No już taka rola ojca.
- Masz pewne, że biorę każdy nocny dyżur w pełnię, panie Baizen, będę miał Cię na oku - skwitował zgadzając się na prośbę chłopaka, bardzo odważną co nieco zaimponowało Markowi... może ten chłopak naprawdę miał szczere zamiary w stosunku do jego maleństwa.
- Suzanne póki co mnie unika, to normalne po tym co zobaczyłem na balu. Gdybyś mógł jej przekazać, bo domyślam się, że planujesz się z nią widzieć, że Wiwerny chcą omówić szczegóły kontraktu... Może wtedy zapunktujesz... - dodał jeszcze przypominając sobie o jednej dosyć istotnej dla Suzanne rzeczy. Może zapunktuje u niego, a może załagodzi tylko późniejszą informację o tym kim on jest, dziewczyna była nieprzewidywalna ale liczyło się tylko to żeby była bezpieczna.
Re: Klasa Transmutacji
Chłopak nie okłamywał przyszłego teścia czy raczej ojca swojej niedoszłej wybranki. Jego intencje, choć przyspieszone przez kilka wydarzeń na balu, były czyste i szczere wobec ciemnowłosej dziewczyny. Ten Krukon w życiu się tak nie zadurzył. Miał zamiar dać się poznać Suzanne z jak najlepszej strony, wyjawić jej swój dark secret, a potem żyć z tym, co ona zadecyduje. Żadnej presji na Ślizgonce, nawet jeśli by to oznaczało, że go odrzuci. A była taka szansa, bo dziewucha była roztropna. NIKT przy zdrowych zmysłach nie myślałby poważnie o związku z kimś, kto co miesiąc zmienia się w bestię, niszczącą i zabijającą na swojej drodze co popadnie. Baizen o tym wiedział. I dlatego nieco obawiał się tej poważnej wymiany zdań ze swoją lubą.
Skinął profesorowi głową, wdzięczny za to, że będzie miał jakąś pieczę nad zamkiem, a właściwie to nad Ślizgonką, gdy pełnia będzie niewinnie lśniła na niebie. Presja jednak nie zeszła z jego głowy, bo już czuł w kościach, że coś jest za dobrze ostatnio w jego życiu. Złapał nieco swobodniej torbę w obie dłonie, unosząc brwi nieznacznie. Uśmiechnął się minimalnie, szczerze będąc teraz zadowolonym. Ucieszył się, wiedząc, jak wiele znaczy dla Castellani dostanie się do Wiwern. - Udało się? - Łypnął w bok chaotycznym wzrokiem, zaraz planując, że musi napisać jej sowę i jej o tym powiedzieć. Może nie wiedziała, musiała szybko nadrobić tę informację! Jego pozytywny nastrój jednak długo nie trwał, bo wewnętrzny mrok szybko stłumił zaaferowanie. Oblizawszy się pospiesznie, Richard pokiwał głową. - Przekażę jej tę świetną nowinę. A i... - Zaczął, zerkając przez ramię czarodzieja czy nadal są sami na korytarzu. Upewniwszy się, że tak, tęczówki wycelował w męską facjatę. - Profesorze Castellani... Niech mi... Niech mi Pan już więcej takiej niespodzianki nie robi na zajęciach... - Skinął na drzwi sali do transmutacji, widocznie jeszcze chcąc coś powiedzieć. - Nie dość, że oni na serio nie potrafią robić notatek, a ja... Ja jakieś tam plany na przyszłość mam, prawo czarodziejów albo łamanie klątw. Ale też... - Pufnął z lekkim rozbawieniem, chociaż zaraz znów spoważniał, żeby nie było, że bierze nie na serio tę ich rozmowę. Ot próbował sam siebie rozluźnić. Miernie. - Myślałem, że z marszu mnie Pan wyrzuci przez okno. - To chyba normalne, że się nieznacznie, ale jednak wystraszył Marka? Żaden normalny dzieciak, poza patologią, nie cwaniakowałby przez ojcem dziewczyny, w której się zadurzył, co nie? Baizen uniósł brwi przy nasadzie nosa, kończąc swój wywód.
- Dba Pan o Suzanne. Fajnie się patrzy na to, że czyiś rodzic tak... No, wie Pan. - Bąknął, nie chcąc jednak teraz wchodzić w szczegóły relacji między swoimi rodzicami a nim samym. To nie czas na terapię Krukona. Był jednak to korelacje zawiłe, a za podstawę zniszczenia czegoś, co było naprawdę dobre, można podać moment, gdy siostra chłopaka zmarła. Rodzice zmienili się nie do poznania, ale to informacje na inny czas i miejsce. Tak czy inaczej, on doceniał to, że Su ma mniej lub bardziej chętnie takiego dbającego o nią rodzica.
Skinął profesorowi głową, wdzięczny za to, że będzie miał jakąś pieczę nad zamkiem, a właściwie to nad Ślizgonką, gdy pełnia będzie niewinnie lśniła na niebie. Presja jednak nie zeszła z jego głowy, bo już czuł w kościach, że coś jest za dobrze ostatnio w jego życiu. Złapał nieco swobodniej torbę w obie dłonie, unosząc brwi nieznacznie. Uśmiechnął się minimalnie, szczerze będąc teraz zadowolonym. Ucieszył się, wiedząc, jak wiele znaczy dla Castellani dostanie się do Wiwern. - Udało się? - Łypnął w bok chaotycznym wzrokiem, zaraz planując, że musi napisać jej sowę i jej o tym powiedzieć. Może nie wiedziała, musiała szybko nadrobić tę informację! Jego pozytywny nastrój jednak długo nie trwał, bo wewnętrzny mrok szybko stłumił zaaferowanie. Oblizawszy się pospiesznie, Richard pokiwał głową. - Przekażę jej tę świetną nowinę. A i... - Zaczął, zerkając przez ramię czarodzieja czy nadal są sami na korytarzu. Upewniwszy się, że tak, tęczówki wycelował w męską facjatę. - Profesorze Castellani... Niech mi... Niech mi Pan już więcej takiej niespodzianki nie robi na zajęciach... - Skinął na drzwi sali do transmutacji, widocznie jeszcze chcąc coś powiedzieć. - Nie dość, że oni na serio nie potrafią robić notatek, a ja... Ja jakieś tam plany na przyszłość mam, prawo czarodziejów albo łamanie klątw. Ale też... - Pufnął z lekkim rozbawieniem, chociaż zaraz znów spoważniał, żeby nie było, że bierze nie na serio tę ich rozmowę. Ot próbował sam siebie rozluźnić. Miernie. - Myślałem, że z marszu mnie Pan wyrzuci przez okno. - To chyba normalne, że się nieznacznie, ale jednak wystraszył Marka? Żaden normalny dzieciak, poza patologią, nie cwaniakowałby przez ojcem dziewczyny, w której się zadurzył, co nie? Baizen uniósł brwi przy nasadzie nosa, kończąc swój wywód.
- Dba Pan o Suzanne. Fajnie się patrzy na to, że czyiś rodzic tak... No, wie Pan. - Bąknął, nie chcąc jednak teraz wchodzić w szczegóły relacji między swoimi rodzicami a nim samym. To nie czas na terapię Krukona. Był jednak to korelacje zawiłe, a za podstawę zniszczenia czegoś, co było naprawdę dobre, można podać moment, gdy siostra chłopaka zmarła. Rodzice zmienili się nie do poznania, ale to informacje na inny czas i miejsce. Tak czy inaczej, on doceniał to, że Su ma mniej lub bardziej chętnie takiego dbającego o nią rodzica.
Strona 9 z 9 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9
Similar topics
» Gabinet nauczyciela transmutacji
» Klasa Mugoloznastwa
» Klasa Zaklęć
» Klasa Astronomii
» Klasa Wróżbiarstwa
» Klasa Mugoloznastwa
» Klasa Zaklęć
» Klasa Astronomii
» Klasa Wróżbiarstwa
Magic Land :: Hogwart :: PIĘTRA :: Piętro VI
Strona 9 z 9
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach