Salon - kuchnia - jadalnia
+8
Malcolm McMillan
Liam Cryan
Rosalie Fitzpatrick
Marie Volante
Vincent Cramer
Zachary Devereux
Zoja Yordanova
Morwen Blodeuwedd
12 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Dzielnica mieszkalna :: Regen Street :: Regen Street 1
Strona 5 z 13
Strona 5 z 13 • 1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 11, 12, 13
Salon - kuchnia - jadalnia
First topic message reminder :
***
***
***
***
Ostatnio zmieniony przez Morwen Blodeuwedd dnia Nie 01 Lut 2015, 19:21, w całości zmieniany 1 raz
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Gdyby wiedział, jak problematyczny wieczór będzie go czekał, nie wychodziłby z autobusu wcześniej i przejechał te dwa przystanki unikając nie tylko ulewnego deszczu, ale także uporu Morwen. Uporu, który teraz problemem był zasadniczym, bo on wcale nie miał ochoty opuszczać jej mieszkania, ale nie widziało mu się też mieszkanie w nim przy tak bojowej atmosferze. Pracoholizmu aurorki zupełnie nie kupował jako argumentu. Dobrze wiedział, że gdyby tu został, z pewnością wracałaby wcześniej, niż zwykle. Taka była przecież kobieca logika: jeśli w twoim domu jest mężczyzna, który nie jest twoim mężem, zepchnij pracę na dalszy plan. To, w jakich warunkach się rozstali, nie miało w tej sytuacji najmniejszego znaczenia.
- Jesteś tak samo kłopotliwym stworzeniem, jak wtedy. - Podsumował ją, gdy zaś uświadomił sobie, że jej głowę wciąż skrywa turban z ręcznika - jedna z tych konstrukcji, sposobu na zbudowanie której nigdy do końca nie opanował (raz, że nie potrzebował, dwa zaś - w jego wykonaniu pokrowiec z pewnością nie byłby tak stabilny i nie wytrzymałby wędrówek po całym pokoju) - ignorując potencjalny sprzeciw sięgnął do strategicznego miejsca w jego konstrukcji i jednym ruchem go rozwiązał. Odrzucił następnie ręcznik na kanapę i znów spojrzał na aurorkę.
- Możesz choć raz przestać zgrywać bohaterkę? Skoro już tak wspominamy, trzy lata temu ci się to udało. Raz. Jestem pewien, że ów raz pamiętasz. - Uśmiechnął się pod nosem. To była rzeczywiście szczególna noc. Szczególna noc z aurorką-wreszcie-kobietą, a nie aurorką-tylko-aurorką.
- Jesteś tak samo kłopotliwym stworzeniem, jak wtedy. - Podsumował ją, gdy zaś uświadomił sobie, że jej głowę wciąż skrywa turban z ręcznika - jedna z tych konstrukcji, sposobu na zbudowanie której nigdy do końca nie opanował (raz, że nie potrzebował, dwa zaś - w jego wykonaniu pokrowiec z pewnością nie byłby tak stabilny i nie wytrzymałby wędrówek po całym pokoju) - ignorując potencjalny sprzeciw sięgnął do strategicznego miejsca w jego konstrukcji i jednym ruchem go rozwiązał. Odrzucił następnie ręcznik na kanapę i znów spojrzał na aurorkę.
- Możesz choć raz przestać zgrywać bohaterkę? Skoro już tak wspominamy, trzy lata temu ci się to udało. Raz. Jestem pewien, że ów raz pamiętasz. - Uśmiechnął się pod nosem. To była rzeczywiście szczególna noc. Szczególna noc z aurorką-wreszcie-kobietą, a nie aurorką-tylko-aurorką.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Gdyby wiedziała jak potoczy się dzisiejszy dzień z pewnością rano nie wyszłaby ze swojego łóżka, wysyłając sowę do Amandine, że przejmuje jej obowiązki. Ta z pewnością by się ucieszyła. W końcu tak jej się nie podobała londyńska Filia Aurorów, to pewnie wprowadziłaby kilka zmian. Zresztą, i tak musiały usiąść i porozmawiać na ten temat, choć przewidywała, że prędzej rzucą się sobie do gardeł. Bez słowa sprzeciwu "odprowadziła" wzrokiem ręcznik, który wylądował na oparciu kanapy a gdy na jej plecy, i ramiona spłynęła fala wilgotnych i posklejanych kosmyków, wzdrygnęła się.
- Uznam to za komplement - odpowiedziała dopiero teraz, uśmiechając się nieco szerzej. To, że była kłopotliwa nie było nikomu obce, tylko każdy inaczej zapatrywał się na tę kwestię. A ona po prostu chodziła po świecie i denerwowała ludzi. Późniejsza prośba, bądź coś podobnego do prośby, spowodowało, że uśmiech zszedł z jej twarzy, a zastąpił go bliżej nieokreślony grymas. Odwróciła spojrzenie, zagryzając nieznacznie dolną wargę. Znów miał rację. Walczyła ze sobą, walczyła o to, żeby zgrywać twardą, mimo tego, że już dawno chciała przestać. W końcu przełamała się i przytuliła do Liama, oplatając go mocno rękami wokół.
- Tęskniłam - powiedziała, nim zdążyła się wycofać z nie-zgrywania bohaterki. Policzek oparła o nagi tors mężczyzny, wcale nie mając zamiaru go teraz puszczać.
- Uznam to za komplement - odpowiedziała dopiero teraz, uśmiechając się nieco szerzej. To, że była kłopotliwa nie było nikomu obce, tylko każdy inaczej zapatrywał się na tę kwestię. A ona po prostu chodziła po świecie i denerwowała ludzi. Późniejsza prośba, bądź coś podobnego do prośby, spowodowało, że uśmiech zszedł z jej twarzy, a zastąpił go bliżej nieokreślony grymas. Odwróciła spojrzenie, zagryzając nieznacznie dolną wargę. Znów miał rację. Walczyła ze sobą, walczyła o to, żeby zgrywać twardą, mimo tego, że już dawno chciała przestać. W końcu przełamała się i przytuliła do Liama, oplatając go mocno rękami wokół.
- Tęskniłam - powiedziała, nim zdążyła się wycofać z nie-zgrywania bohaterki. Policzek oparła o nagi tors mężczyzny, wcale nie mając zamiaru go teraz puszczać.
Ostatnio zmieniony przez Morwen Blodeuwedd dnia Pią 28 Cze 2013, 15:43, w całości zmieniany 1 raz
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Tak lepiej. Trzy lata temu wziął sobie Morwen taką, jaką była - samodzielną, szaloną, żądającą raczej niż proszącą o cokolwiek. Już wtedy jednak podejrzewał, że to maska. Dobrze nałożona, niemal nie do przejrzenia, ale jednak maska. Maska, pod którą chciał zajrzeć, ciekaw, jaką kobietą aurorka jest w rzeczywistości. I okazało się, że uroczą. Niemal tak samo atrakcyjną - lub atrakcyjną nawet bardziej - niż w swym codziennym wcieleniu.
Teraz, gdy wreszcie przestała tkwić w swym uporze, czuł się usatysfakcjonowany. Pierwsze lody przełamane. Objął ją, przez parę najbliższych chwil nie mając zamiaru jej puścić. Chyba wreszcie naprawdę zaczął się cieszyć, że trafił do Londynu, a w tym Londynie napotkał Blodeuwedd. Bo chyba...
- Ja też - mruknął jej do ucha. - Też tęskniłem. - Równie dobrze mogła mu uwierzyć lub uznać, że mówi to, bo tak wypadało. Sam wciąż wahał się między tymi dwoma wyjaśnieniami. Tęsknił, oczywiście. Czy jednak w taki sposób, jak tęskniła Morwen? Czy może zupełnie inaczej, po prostu dlatego, że z jej postacią wiązały się wspomnienia kilkudniowej przygody, której potem nie udało mu się w żaden sposób powtórzyć?
Obejmując w talii drobną, znacznie bardziej delikatną niż komukolwiek by się wydawało kobietę, przez chwilę rozkoszował się samym jej zapachem. W pewnej chwili uśmiechnął się pod nosem.
- Kiedy ostatnio miałaś jakiegoś faceta, co? - Kobietę żyjącą w celibacie - od tygodnia, miesiąca czy kwartału - potrafił rozpoznać z daleka, a umiejętność czytania w myślach nie była do tego nijak potrzebna.
Odsuwając się lekko, spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Jeśli jednak zdecydujesz się mnie puścić... - Łagodnie wyplątał się z jej objęć, choć, prawdę mówiąc, czynił to z niemal namacalną niechęcią. - ...Pójdę do łazienki. A gdy wrócę, czekam na odpowiedź. - Z lekko pobłażliwym uśmiechem pocałował ją w kącik ust, po czym jak powiedział, tak zrobił - zabierając z przedpokoju swoją torbę ruszył pod prysznic. Nie bawił się w zamykanie za sobą drzwi. Po tylu wspólnych nocach dziwnym by było, gdyby się wstydził.
Strugi gorącej wody podziałały niezwykle odprężająco. Po wielogodzinnej podróży w średnio komfortowych warunkach - o pierwszej klasie w pociągu mógł sobie co najwyżej pomarzyć - to było to, czego potrzebował najbardziej. Bardziej, niż chwili przyjemności z Morwen.
Teraz, gdy wreszcie przestała tkwić w swym uporze, czuł się usatysfakcjonowany. Pierwsze lody przełamane. Objął ją, przez parę najbliższych chwil nie mając zamiaru jej puścić. Chyba wreszcie naprawdę zaczął się cieszyć, że trafił do Londynu, a w tym Londynie napotkał Blodeuwedd. Bo chyba...
- Ja też - mruknął jej do ucha. - Też tęskniłem. - Równie dobrze mogła mu uwierzyć lub uznać, że mówi to, bo tak wypadało. Sam wciąż wahał się między tymi dwoma wyjaśnieniami. Tęsknił, oczywiście. Czy jednak w taki sposób, jak tęskniła Morwen? Czy może zupełnie inaczej, po prostu dlatego, że z jej postacią wiązały się wspomnienia kilkudniowej przygody, której potem nie udało mu się w żaden sposób powtórzyć?
Obejmując w talii drobną, znacznie bardziej delikatną niż komukolwiek by się wydawało kobietę, przez chwilę rozkoszował się samym jej zapachem. W pewnej chwili uśmiechnął się pod nosem.
- Kiedy ostatnio miałaś jakiegoś faceta, co? - Kobietę żyjącą w celibacie - od tygodnia, miesiąca czy kwartału - potrafił rozpoznać z daleka, a umiejętność czytania w myślach nie była do tego nijak potrzebna.
Odsuwając się lekko, spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Jeśli jednak zdecydujesz się mnie puścić... - Łagodnie wyplątał się z jej objęć, choć, prawdę mówiąc, czynił to z niemal namacalną niechęcią. - ...Pójdę do łazienki. A gdy wrócę, czekam na odpowiedź. - Z lekko pobłażliwym uśmiechem pocałował ją w kącik ust, po czym jak powiedział, tak zrobił - zabierając z przedpokoju swoją torbę ruszył pod prysznic. Nie bawił się w zamykanie za sobą drzwi. Po tylu wspólnych nocach dziwnym by było, gdyby się wstydził.
Strugi gorącej wody podziałały niezwykle odprężająco. Po wielogodzinnej podróży w średnio komfortowych warunkach - o pierwszej klasie w pociągu mógł sobie co najwyżej pomarzyć - to było to, czego potrzebował najbardziej. Bardziej, niż chwili przyjemności z Morwen.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Przez trzy lata sporo się zmieniło. Przez trzy lata potrafiła nałożyć na siebie jeszcze kilka innych masek, po każdym nieprzyjemnym zajściu, które miało miejsce w jej życiu. Rzadko się przed kimś otwierała, sądząc, że maska będzie najlepszą formą pokazania siebie w szerszym gronie, bo jej prawdziwa osobowość jest nudna i zwykła. Tak przynajmniej uważała, co niekoniecznie musiało być prawdą.
Wtuliła się w mężczyznę jeszcze bardziej kiedy stwierdził, że również tęsknił. Stojąc oparta o jego tors policzkiem, przymknęła powieki, kompletnie nie zważając na to, że być może łaskocze go mokrymi kosmykami włosów. Skoro chciał, żeby przestała być bohaterką - proszę bardzo, przestała. Chwilowo nie zastanawiała się w jaki sposób tęsknił i czy na pewno odebrał jej słowa tak, jak powinien, nie miała na to zwyczajnie siły. Cisza, która między nimi zapadła nie była wcale krępująca czy niezręczna. Była to raczej jedna z tych chwil, które próbowało się zatrzymać na jak najdłużej, jednak pytanie, które zmąciło spokój spowodowało, że zmarszczyła czoło i spojrzała na Liama spod przymrużonych powiek. Aż tak było widać, że dawno z nikim nie spała? Na dobrą sprawę to on był jej ostatnim, jeśli nie liczyć późniejszego gwałtu, przez który nie zbliżała się jakiś czas do płci męskiej.
Nim zdążyła odpowiedzieć, choć z jej twarzy dało się wyczytać, że zbił ją z pantałyku jeszcze bardziej niż dotychczas, wypuściła Irlandczyka, odprowadzając go wzrokiem do drzwi. Nawet jeśli miała ochotę do niego pójść, nie zrobiła tego, żeby nie wyjść na desperatkę, którą nie była. Co to, to nie.
Chwyciła mokry ręcznik z kanapy, roztarła nim włosy a później odwiesiła na kaloryfer i wyjrzała za okno. Burza jej wcale nie przekonywała, ale wiedziała, że raczej nie będzie spać tej nocy sama. Opuściła rolety, zapalając lampę, rzucającą odrobinę światła na pomieszczenie, a później usiadła na kanapie, przeglądając kolejno zapisane strony w notesie.
Wtuliła się w mężczyznę jeszcze bardziej kiedy stwierdził, że również tęsknił. Stojąc oparta o jego tors policzkiem, przymknęła powieki, kompletnie nie zważając na to, że być może łaskocze go mokrymi kosmykami włosów. Skoro chciał, żeby przestała być bohaterką - proszę bardzo, przestała. Chwilowo nie zastanawiała się w jaki sposób tęsknił i czy na pewno odebrał jej słowa tak, jak powinien, nie miała na to zwyczajnie siły. Cisza, która między nimi zapadła nie była wcale krępująca czy niezręczna. Była to raczej jedna z tych chwil, które próbowało się zatrzymać na jak najdłużej, jednak pytanie, które zmąciło spokój spowodowało, że zmarszczyła czoło i spojrzała na Liama spod przymrużonych powiek. Aż tak było widać, że dawno z nikim nie spała? Na dobrą sprawę to on był jej ostatnim, jeśli nie liczyć późniejszego gwałtu, przez który nie zbliżała się jakiś czas do płci męskiej.
Nim zdążyła odpowiedzieć, choć z jej twarzy dało się wyczytać, że zbił ją z pantałyku jeszcze bardziej niż dotychczas, wypuściła Irlandczyka, odprowadzając go wzrokiem do drzwi. Nawet jeśli miała ochotę do niego pójść, nie zrobiła tego, żeby nie wyjść na desperatkę, którą nie była. Co to, to nie.
Chwyciła mokry ręcznik z kanapy, roztarła nim włosy a później odwiesiła na kaloryfer i wyjrzała za okno. Burza jej wcale nie przekonywała, ale wiedziała, że raczej nie będzie spać tej nocy sama. Opuściła rolety, zapalając lampę, rzucającą odrobinę światła na pomieszczenie, a później usiadła na kanapie, przeglądając kolejno zapisane strony w notesie.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Gdy cała łazienka wypełniła się już gorącą parą, lustro na jakiś czas przestało spełniać swą funkcję a on wreszcie poczuł się chwilowo rozluźniony po męczącej podróży wzdłuż wyspy - wtedy mógł pomyśleć o Morwen. Pomyśleć w bardzo konkretny sposób.
Wycierając się z grubsza i rozwichrzając mokre włosy, którym więcej uwagi tego wieczoru poświęcać nie zamierzał, pozwolił sobie na to, od czego dotychczas odwodził aurorkę. Wspomnienia. Nie pamiętał, w jakich okolicznościach się poznali, poza tym, że ona była na spędzie swych kolegów i koleżanek po fachu, on zaś, nie chcąc kusić losu, zajął się sprzątaniem mieszkania zamiast sprzątaniem miasta. W żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć, jak to się stało, że jedna z tych, których powinien na wszelki wypadek unikać, znalazła się w jego łóżku. Pamiętał natomiast, że gdy już się w nim znalazła, nie zamierzał jej wypędzać. Fakt, że była funkcjonariuszką, jakoś stracił wtedy znaczenie.
A teraz była dyrektorem. W jednej chwili mogła spuścić za nim swoje psy, a on w końcu zrobiłby jakiś błąd i dałby im się złapać. Niewątpliwie balansował na cienkiej linii. Znajdując się tak blisko niej... Musiał uważać, choć tak naprawdę najchętniej o wszystkim by jej opowiedział. Pewnie by go nie zrozumiała. Ale czasem miał dość ukrywania się z każdą swą myślą.
Owijając biodra ręcznikiem - w przeciwieństwie do turbanu, ten sposób wykorzystania materiału opanował do perfekcji - westchnął cicho. Pomijając wszelkie poprzednie argumenty przeciw, były też dwa za. Po pierwsze, nie mógł zaprzeczyć, że zwyczajnie nie chciał rozstać się z nią i o niej zapomnieć. Nie chciał trzy lata temu i nie chciał teraz. To, że jego czyny przemawiały za czymś odmiennym, było zupełnie inną bajką. Drugi argument był znacznie bardziej egoistyczny. W jego przypadku tak zażyła znajomość z przełożoną lokalnych aurorów mogła się zwyczajnie przydać.
Wychodząc z łazienki, nie odezwał się ani słowem. Zachodząc Morwen od tyłu, przechylił się ponad kanapą i ramieniem aurorki, zwyczajnie wyjął jej z dłoni notatnik, po czym zwracając zmuszając drobne stworzenie, by odchyliło głowę do tyłu, pocałował ją nie pytając przedtem o zgodę i nie zwracając uwagi na jej ewentualne protesty.
Jedyny problem leżał w tym, że nie miał najmniejszego pojęcia, co się z nią działo przez ostatnie trzy lata. Jedyną dziedziną jej życia, o jakiej miał pojęcie, była kariera - drogę młodej aurorki do dyrektorskiego stołka mógł śledzić niemal w każdej gazecie. O tym, że w jej życiu miało miejsce zdarzenie wystarczające, by zrujnować całe zaufanie, jakie mogła mieć do mężczyzn, nie wiedział. Gdyby wiedział, byłby może mniej zaborczy.
Wycierając się z grubsza i rozwichrzając mokre włosy, którym więcej uwagi tego wieczoru poświęcać nie zamierzał, pozwolił sobie na to, od czego dotychczas odwodził aurorkę. Wspomnienia. Nie pamiętał, w jakich okolicznościach się poznali, poza tym, że ona była na spędzie swych kolegów i koleżanek po fachu, on zaś, nie chcąc kusić losu, zajął się sprzątaniem mieszkania zamiast sprzątaniem miasta. W żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć, jak to się stało, że jedna z tych, których powinien na wszelki wypadek unikać, znalazła się w jego łóżku. Pamiętał natomiast, że gdy już się w nim znalazła, nie zamierzał jej wypędzać. Fakt, że była funkcjonariuszką, jakoś stracił wtedy znaczenie.
A teraz była dyrektorem. W jednej chwili mogła spuścić za nim swoje psy, a on w końcu zrobiłby jakiś błąd i dałby im się złapać. Niewątpliwie balansował na cienkiej linii. Znajdując się tak blisko niej... Musiał uważać, choć tak naprawdę najchętniej o wszystkim by jej opowiedział. Pewnie by go nie zrozumiała. Ale czasem miał dość ukrywania się z każdą swą myślą.
Owijając biodra ręcznikiem - w przeciwieństwie do turbanu, ten sposób wykorzystania materiału opanował do perfekcji - westchnął cicho. Pomijając wszelkie poprzednie argumenty przeciw, były też dwa za. Po pierwsze, nie mógł zaprzeczyć, że zwyczajnie nie chciał rozstać się z nią i o niej zapomnieć. Nie chciał trzy lata temu i nie chciał teraz. To, że jego czyny przemawiały za czymś odmiennym, było zupełnie inną bajką. Drugi argument był znacznie bardziej egoistyczny. W jego przypadku tak zażyła znajomość z przełożoną lokalnych aurorów mogła się zwyczajnie przydać.
Wychodząc z łazienki, nie odezwał się ani słowem. Zachodząc Morwen od tyłu, przechylił się ponad kanapą i ramieniem aurorki, zwyczajnie wyjął jej z dłoni notatnik, po czym zwracając zmuszając drobne stworzenie, by odchyliło głowę do tyłu, pocałował ją nie pytając przedtem o zgodę i nie zwracając uwagi na jej ewentualne protesty.
Jedyny problem leżał w tym, że nie miał najmniejszego pojęcia, co się z nią działo przez ostatnie trzy lata. Jedyną dziedziną jej życia, o jakiej miał pojęcie, była kariera - drogę młodej aurorki do dyrektorskiego stołka mógł śledzić niemal w każdej gazecie. O tym, że w jej życiu miało miejsce zdarzenie wystarczające, by zrujnować całe zaufanie, jakie mogła mieć do mężczyzn, nie wiedział. Gdyby wiedział, byłby może mniej zaborczy.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Prawie zapomniała dlaczego strony jej kalendarza, połączonego z notatnikiem, nie są wypełnione. Odkąd spędzała coraz więcej czasu na chronieniu szpitala, nie miała czasu, siły ani ochoty zaglądać do Filii. Sam fakt, że nikt jej nie powiadomił o spłonięciu budynku, bądź wybuchu bomby, oznaczał, że jej małpki radzą sobie dobrze i nie potrzebują opiekuna. Chociaż rozważała czy może Amandine nie miała racji mówiąc, że system londyńskiej Filii jest krótko mówiąc do dupy? Cóż. Właściwie przeglądając notesik nie myślała o pracy, tylko o tym co robić. Co z tego, że miała Liama z powrotem, skoro nie miała pewności czy rano nie zniknie? No właśnie, nie miała tej pewności. Przez te trzy lata również zmieniło się jej podejście w kwestii damsko-męskiej i teraz nie szukała raczej krótkotrwałych przygód.
Pochłonięta rozmyślaniem nawet nie zorientowała się, że woda w łazience przestała lecieć a Irlandczyk stał teraz za jej plecami, a dokładniej wisiał obok. W normalnym odruchu pewnie wykorzystałaby jakiś ruch z samoobrony, żeby powalić go na ziemię, gdy jednak doszło do niej, że nikt nie ma zamiaru jej zabić (ach, te paranoje!), odwróciła głowę i gdy pocałował ją, nie sprzeciwiła się. Wręcz przeciwnie, podniosła się tak, by było jej wygodniej. Chłodną dłoń ułożyła na policzku Liama, głaskając go kciukiem a drugą złapała się oparcia kanapy, aby przypadkiem nie spaść na ziemię. W tym momencie na pewno nie była na niego zła albo obrażona, o czym mogła świadczyć intensywność tego pocałunku - subtelny, ale zarazem namiętny.
Pochłonięta rozmyślaniem nawet nie zorientowała się, że woda w łazience przestała lecieć a Irlandczyk stał teraz za jej plecami, a dokładniej wisiał obok. W normalnym odruchu pewnie wykorzystałaby jakiś ruch z samoobrony, żeby powalić go na ziemię, gdy jednak doszło do niej, że nikt nie ma zamiaru jej zabić (ach, te paranoje!), odwróciła głowę i gdy pocałował ją, nie sprzeciwiła się. Wręcz przeciwnie, podniosła się tak, by było jej wygodniej. Chłodną dłoń ułożyła na policzku Liama, głaskając go kciukiem a drugą złapała się oparcia kanapy, aby przypadkiem nie spaść na ziemię. W tym momencie na pewno nie była na niego zła albo obrażona, o czym mogła świadczyć intensywność tego pocałunku - subtelny, ale zarazem namiętny.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Dalszy przebieg wieczoru wydawał się już dość jasny, choć nie miał być do końca taki, jakiego Morwen mogłaby pragnąć. Był bowiem zmęczony. Miał za sobą długą drogę, którą potrzebował odespać a od siedzenia na nieszczególnie wygodnych fotelach obolałe mięśnie, które musiał rozciągnąć. W takich okolicznościach romantyzm, być może tak oczekiwany, zamierzał sobie darować.
Nie napotykając sprzeciwu ze strony aurorki, całował ją zachłanniej, by zaś pozbyć się przeszkody w postaci dzielącego ich oparcia kanapy, objął kobietę w tali u najzwyczajniej w świecie posadził ją na nim. Wprawdzie nie takie było jego przeznaczenie, ale czy to naprawdę cokolwiek teraz znaczyło?
- Za wynajem zapłacę w naturze - mruknął z rozbawieniem do ucha funkcjonariuszki, przenosząc pocałunki na jej smukłą szyję. To wszystko nie było jednak pełnowymiarową grą wstępną, a jedynie zajęciem czasu, jakiego potrzebował, by zerwać z aurorki zupełnie niepotrzebne ubrania. W tym przypadku jednak mimo wszystko nieco się powstrzymał. Morwen była kobietą zbyt atrakcyjną, by nie poświęcić jej zupełnie żadnej uwagi. Choć więc najchętniej widziałby ją już nagą i tylko jego, jej delikatne ciało odkrywał bez pośpiechu. Wsuwając dłonie pod jej koszulkę, podciągał ją dość leniwie. Odrzucając potem ów skrawek materiału, uniósł następnie aurorkę nieco nad oparcie kanapy, by zsunąć z zarówno dresowe spodnie, jak i fikuśną bieliznę.
Kochał ją? Nie był pewien. Ale na pewno jej pragnął.
Nie napotykając sprzeciwu ze strony aurorki, całował ją zachłanniej, by zaś pozbyć się przeszkody w postaci dzielącego ich oparcia kanapy, objął kobietę w tali u najzwyczajniej w świecie posadził ją na nim. Wprawdzie nie takie było jego przeznaczenie, ale czy to naprawdę cokolwiek teraz znaczyło?
- Za wynajem zapłacę w naturze - mruknął z rozbawieniem do ucha funkcjonariuszki, przenosząc pocałunki na jej smukłą szyję. To wszystko nie było jednak pełnowymiarową grą wstępną, a jedynie zajęciem czasu, jakiego potrzebował, by zerwać z aurorki zupełnie niepotrzebne ubrania. W tym przypadku jednak mimo wszystko nieco się powstrzymał. Morwen była kobietą zbyt atrakcyjną, by nie poświęcić jej zupełnie żadnej uwagi. Choć więc najchętniej widziałby ją już nagą i tylko jego, jej delikatne ciało odkrywał bez pośpiechu. Wsuwając dłonie pod jej koszulkę, podciągał ją dość leniwie. Odrzucając potem ów skrawek materiału, uniósł następnie aurorkę nieco nad oparcie kanapy, by zsunąć z zarówno dresowe spodnie, jak i fikuśną bieliznę.
Kochał ją? Nie był pewien. Ale na pewno jej pragnął.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Romantyzm... czy ona szukała romantyzmu? Raczej nie. To znaczy, każda kobieta czasami chciała mieć swojego własnego księcia na białym koniu, romantyka, który nie będzie typem faceta-egoisty załatwiającego swoje potrzeby, spychając potrzeby kobiety na drugi plan. Tyle, że w tym momencie się to nie liczyło, bo znała Liama i wiedziała jaki jest. Podobnie było w przypadku wyznawanej przez nią nowej zasady pięciu randek i łóżka. Kompletnie o niej zapomniała, skoro miała ściągnąć z twarzy nałożone maski, bo przecież w podświadomości wciąż była taka jak zawsze.
Odwzajemniała pocałunki i nie broniła się, gdy Irlandczyk posadził ją na oparciu kanapy. W zasadzie wolałaby się przenieść do swojego pokoju, bo tu na dole nie czuła się zbyt dobrze a kanapa nie była zbyt satysfakcjonującym miejscem jak na pierwszy raz po takiej długiej rozłące. W kwestiach łóżkowych, cóż, była wyjątkowo bezpruderyjna i to się nie zmieniło do dzisiaj, chociaż w jej myślach narastała pewna obawa. Otóż kobieta po gwałcie staje się w swoich oczach mniej atrakcyjna, bo boi się ponownie zaufać mężczyźnie. W tej sytuacji szalę zaufania przeważały dwie rzeczy: celibat i fakt, że znali się nie od dziś. Kiedy została w stroju Ewy na moment oderwała się od ust Liama, lecz nie zwiększyła między nimi dystansu, ale dłońmi złapała go za nadgarstki. Spojrzała na niego, ostatecznie wzrok zatrzymując na jego oczach.
- Wiesz, Liam... - zawahała się, zastanawiając czy na pewno powinna poinformować go o tamtej nocy w lesie. Skoro prawdopodobnie grali w otwarte karty, nim zdążyła się wycofać, dodała szybko: - Byłeś moim ostatnim, ale zostałam zgwałcona kilka miesięcy temu. Filia zatarła wszystko, więc wiedzą o tym dwie osoby, no i teraz Ty - uśmiechnęła się smutno co oznaczało, że nie żartuje, ale nim zdążył odpowiedzieć zsunęła się z oparcia na ziemię, chwytając go przy okazji za ręcznik.
- Chodź - wymruczała jakby nigdy nic, jakby nie powiedziała nic wielkiego, bo w zasadzie teraz tak było. Sytuacja zdarzyła się dawno temu, a to, że do dzisiaj ma jakieś urojenia zachowała dla siebie. Podobnie jak Liam wcześniej, pocałowała go w kącik ust i z czarującym uśmiechem odwróciła się, kierując w stronę schodów. Oczywiście przy okazji pozbawiła mężczyznę skrawka materiału, lustrując jego ciało wzrokiem, niby to od niechcenia. Takim jak wtedy, gdy się spotkali po raz pierwszy. Nie mogła też zaprzeczyć, że jej się nie podobał i nie pociągał, bo z biegiem tych trzech lat wyglądał jeszcze lepiej. Powolnym krokiem typowej kobiety wyzwolonej skierowała się w stronę schodów, rzucając ręcznik na pobliski fotel, a później posłała Irlandczykowi ostatnie spojrzenie i zniknęła na korytarzu, prowadzącym na górne piętro, do jej sypialni.
Odwzajemniała pocałunki i nie broniła się, gdy Irlandczyk posadził ją na oparciu kanapy. W zasadzie wolałaby się przenieść do swojego pokoju, bo tu na dole nie czuła się zbyt dobrze a kanapa nie była zbyt satysfakcjonującym miejscem jak na pierwszy raz po takiej długiej rozłące. W kwestiach łóżkowych, cóż, była wyjątkowo bezpruderyjna i to się nie zmieniło do dzisiaj, chociaż w jej myślach narastała pewna obawa. Otóż kobieta po gwałcie staje się w swoich oczach mniej atrakcyjna, bo boi się ponownie zaufać mężczyźnie. W tej sytuacji szalę zaufania przeważały dwie rzeczy: celibat i fakt, że znali się nie od dziś. Kiedy została w stroju Ewy na moment oderwała się od ust Liama, lecz nie zwiększyła między nimi dystansu, ale dłońmi złapała go za nadgarstki. Spojrzała na niego, ostatecznie wzrok zatrzymując na jego oczach.
- Wiesz, Liam... - zawahała się, zastanawiając czy na pewno powinna poinformować go o tamtej nocy w lesie. Skoro prawdopodobnie grali w otwarte karty, nim zdążyła się wycofać, dodała szybko: - Byłeś moim ostatnim, ale zostałam zgwałcona kilka miesięcy temu. Filia zatarła wszystko, więc wiedzą o tym dwie osoby, no i teraz Ty - uśmiechnęła się smutno co oznaczało, że nie żartuje, ale nim zdążył odpowiedzieć zsunęła się z oparcia na ziemię, chwytając go przy okazji za ręcznik.
- Chodź - wymruczała jakby nigdy nic, jakby nie powiedziała nic wielkiego, bo w zasadzie teraz tak było. Sytuacja zdarzyła się dawno temu, a to, że do dzisiaj ma jakieś urojenia zachowała dla siebie. Podobnie jak Liam wcześniej, pocałowała go w kącik ust i z czarującym uśmiechem odwróciła się, kierując w stronę schodów. Oczywiście przy okazji pozbawiła mężczyznę skrawka materiału, lustrując jego ciało wzrokiem, niby to od niechcenia. Takim jak wtedy, gdy się spotkali po raz pierwszy. Nie mogła też zaprzeczyć, że jej się nie podobał i nie pociągał, bo z biegiem tych trzech lat wyglądał jeszcze lepiej. Powolnym krokiem typowej kobiety wyzwolonej skierowała się w stronę schodów, rzucając ręcznik na pobliski fotel, a później posłała Irlandczykowi ostatnie spojrzenie i zniknęła na korytarzu, prowadzącym na górne piętro, do jej sypialni.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Na dobrą sprawę, gdy tylko wyszła z prosektorium musiała urządzić sobie wycieczkę po szpitalu, żeby sprowadzić do parteru swoich pracowników, którzy uznali, że skoro dawno nic się nie działo - tak nic się nie stanie. Dopiero kiedy wydarła się tak, że słyszało ją chyba pół szpitala a oni chyba się przestraszyli rozjuszonej szefowej, to chyba doszli do wniosku, że nawet jeśli żyją z nią na dobrej stopie, to nadal pozostają tylko małymi robaczkami, które nie mają prawa jej podskoczyć. Life is brutal, jak to mówią. Później wróciła do podziemi Munga, ale nie spotkała się tam z Liamem, który najwidoczniej wyszedł. Nie zaprzątała sobie nim głowy, bo jedna rzecz nie dawała jej spokoju. Zresztą, ta sama co odkąd dostała list: czy ten denat jest powiązany z tymi dziwnymi porwaniami i próbami ataku na szpital. Podczas przyjaznej pogawędki z Arthurem na temat w ogóle nie dotyczący trupa, przyjrzała mu się uważnie (denatowi, rzecz jasna), bo wcześniej zwyczajnie nie miała ochoty a po kilku minutach wróciła do domu, zahaczając po drodze o sklep.
Cóż, Zoja niedługo wracała ze szkoły, zatem Morwen musiała doprowadzić dom do względnego porządku, tak samo jak musiała zapełnić lodówkę jedzeniem. Bo nawet jeśli ona sama rzadko jadała, a anemia prawdopodobnie dobijała się do jej drzwi (właściwie to o sobie przypominała), tak nie mogła pozwolić na to, żeby jej podopieczna chodziła głodna. O dziewczynę dbała chyba bardziej niż o siebie i nie miała zamiaru tego zmieniać.
Obładowana zakupami wparowała do mieszkania. Zakupione produkty pochowała w odpowiednie miejsca, po czym za pomocą kilku ruchów różdżką posprzątała każde możliwe pomieszczenie w domu, który teraz wyglądał jak dopiero co zakupiony. W salonie z kolei roznosił się zapach kolorowych tulipanów, które wstawiła do wody i położyła na stoliku koło kanapy. Następnie nareszcie zdjęła z siebie buty, a szatę rzuciła na oparcie fotela a później korzystając z chwili spokoju i ciszy utopiła swoje smutki w lampce wina, które nie skończyły się na jednym, samotnym kieliszku...
W efekcie poległa na kanapie, w wyjątkowo dobrym nastroju, ale też dość wstawiona, próbując rozczytać dokumenty, które wręczył jej jeden z aurorów podczas obchodu przybytku Cramera. Problem polegał na tym, że pomimo pozornie dobrego humoru, upiła się na smutno, a jej agresja wprost z niej kipiała na odległość kilku metrów. Co chwilę klęła pod nosem, zaciskała zęby i z trudem powstrzymywała się, żeby z dokumentacji nie zrobić zwykłej podpałki do ogniska. Zniechęcona do dalszego czytania wstała, po czym chwiejnym krokiem skierowała się do ogrodu, gdzie położyła się na letnim deszczyku, w jednym z foteli. Spływające i moczące jej ubranie krople wody kompletnie jej nie przeszkadzały. Po początkowym humorze oraz tym który nastąpił później, przyszła pora na bicie się z własnymi myślami. Musiała uporządkować pewne sprawy, bo do tej pory tego nie zrobiła. Kwestię pracy miała jako tako za sobą, więc skupiła się na Liamie. Pojawił się po trzech latach, wywrócił jej całkiem nieźle poukładane życie do góry nogami i co miała zrobić? Nie miała nawet bladego pojęcia jak przedstawić go Zoji. Stary znajomy? Przyjaciel? No, z pewnością, taki, z którym teraz sypia. Partner? Nie, nie byli ze sobą w związku. Narzeczony! I zarówno Gryfonka, jak i Irlandczyk padną na zawał. Parsknęła śmiechem do swoich myśli, a zaraz po tym skupiła się na kolejnych dywagacjach. Cramer i Penelope. Jedna, wielka niewiadoma. Gdy weszła znienacka do sali nie wyglądali na zakochanych a raczej na dwie cyrkowe małpy, które toczyły pianę z ust... więc co się stało, że nagle byli w związku? Walijka pacnęła się w czoło, przecierając zupełnie przypadkiem twarz, dzięki czemu rozmazała cały makijaż z oczu na policzki. A taka Amandine? Stanowcza, ale wyjątkowo denerwująca. Blodeuwedd już dawno stwierdziła, że mają zbyt podobne charaktery a różne poglądy, żeby się dogadać i musiałaby się chyba naćpać, by wyciągnąć do niej rękę na zgodę. Przypuszczała nawet, że niechęć jednej i drugiej ostatecznie popchnie je do rękoczynów i walki na zaklęcia. Piękny nagłówek w Proroku: "burdel w Filii - dyrektorka z zastępczynią leżą w ciężkim stanie w szpitalu po walce". Z drugiej strony jednak ta wredna zołza była bardzo przydatna i nie mogłaby sobie pozwolić na utratę takiego pracownika. O ile ten pracownik nie miałby ochoty zabrać jej stanowiska. Westchnęła, obracając się na bok. Z uśmiechem na twarzy zauważyła, że trzyma w ręce butelkę z resztką wina, więc bez namysłu dopiła ją, odstawiając butelkę na ziemię. Zastąpiła ją papierosem, który paliła z wielkim trudem, leżąc w tym kapuśniaczku padającym z nieba. Przynajmniej teraz czuła się błogo.
Cóż, Zoja niedługo wracała ze szkoły, zatem Morwen musiała doprowadzić dom do względnego porządku, tak samo jak musiała zapełnić lodówkę jedzeniem. Bo nawet jeśli ona sama rzadko jadała, a anemia prawdopodobnie dobijała się do jej drzwi (właściwie to o sobie przypominała), tak nie mogła pozwolić na to, żeby jej podopieczna chodziła głodna. O dziewczynę dbała chyba bardziej niż o siebie i nie miała zamiaru tego zmieniać.
Obładowana zakupami wparowała do mieszkania. Zakupione produkty pochowała w odpowiednie miejsca, po czym za pomocą kilku ruchów różdżką posprzątała każde możliwe pomieszczenie w domu, który teraz wyglądał jak dopiero co zakupiony. W salonie z kolei roznosił się zapach kolorowych tulipanów, które wstawiła do wody i położyła na stoliku koło kanapy. Następnie nareszcie zdjęła z siebie buty, a szatę rzuciła na oparcie fotela a później korzystając z chwili spokoju i ciszy utopiła swoje smutki w lampce wina, które nie skończyły się na jednym, samotnym kieliszku...
W efekcie poległa na kanapie, w wyjątkowo dobrym nastroju, ale też dość wstawiona, próbując rozczytać dokumenty, które wręczył jej jeden z aurorów podczas obchodu przybytku Cramera. Problem polegał na tym, że pomimo pozornie dobrego humoru, upiła się na smutno, a jej agresja wprost z niej kipiała na odległość kilku metrów. Co chwilę klęła pod nosem, zaciskała zęby i z trudem powstrzymywała się, żeby z dokumentacji nie zrobić zwykłej podpałki do ogniska. Zniechęcona do dalszego czytania wstała, po czym chwiejnym krokiem skierowała się do ogrodu, gdzie położyła się na letnim deszczyku, w jednym z foteli. Spływające i moczące jej ubranie krople wody kompletnie jej nie przeszkadzały. Po początkowym humorze oraz tym który nastąpił później, przyszła pora na bicie się z własnymi myślami. Musiała uporządkować pewne sprawy, bo do tej pory tego nie zrobiła. Kwestię pracy miała jako tako za sobą, więc skupiła się na Liamie. Pojawił się po trzech latach, wywrócił jej całkiem nieźle poukładane życie do góry nogami i co miała zrobić? Nie miała nawet bladego pojęcia jak przedstawić go Zoji. Stary znajomy? Przyjaciel? No, z pewnością, taki, z którym teraz sypia. Partner? Nie, nie byli ze sobą w związku. Narzeczony! I zarówno Gryfonka, jak i Irlandczyk padną na zawał. Parsknęła śmiechem do swoich myśli, a zaraz po tym skupiła się na kolejnych dywagacjach. Cramer i Penelope. Jedna, wielka niewiadoma. Gdy weszła znienacka do sali nie wyglądali na zakochanych a raczej na dwie cyrkowe małpy, które toczyły pianę z ust... więc co się stało, że nagle byli w związku? Walijka pacnęła się w czoło, przecierając zupełnie przypadkiem twarz, dzięki czemu rozmazała cały makijaż z oczu na policzki. A taka Amandine? Stanowcza, ale wyjątkowo denerwująca. Blodeuwedd już dawno stwierdziła, że mają zbyt podobne charaktery a różne poglądy, żeby się dogadać i musiałaby się chyba naćpać, by wyciągnąć do niej rękę na zgodę. Przypuszczała nawet, że niechęć jednej i drugiej ostatecznie popchnie je do rękoczynów i walki na zaklęcia. Piękny nagłówek w Proroku: "burdel w Filii - dyrektorka z zastępczynią leżą w ciężkim stanie w szpitalu po walce". Z drugiej strony jednak ta wredna zołza była bardzo przydatna i nie mogłaby sobie pozwolić na utratę takiego pracownika. O ile ten pracownik nie miałby ochoty zabrać jej stanowiska. Westchnęła, obracając się na bok. Z uśmiechem na twarzy zauważyła, że trzyma w ręce butelkę z resztką wina, więc bez namysłu dopiła ją, odstawiając butelkę na ziemię. Zastąpiła ją papierosem, który paliła z wielkim trudem, leżąc w tym kapuśniaczku padającym z nieba. Przynajmniej teraz czuła się błogo.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Nim wreszcie pojawił się z powrotem w domu, zaliczył jeszcze krótką wizytę w Filii. Korzystając z tego, że wpadł akurat na aurora, który miał już tę przyjemność widzieć go w towarzystwie Blodeuwedd, przekazał mu ostrożnie płaszcz z poleceniem przebadania krwi. Kiedy pojawiły się pierwsze wątpliwości co do jego kompetencji, już go nie było - tak samo jak zabezpieczonej karty, spoczywającej wciąż w jego własnej kieszeni.
- Morwen?! - Korzystając z kompletu kluczy, jakim podzieliła się z nim aurorka rano, otworzył sobie sam, raźnym krokiem wchodząc do środka. Wyciągnąwszy zafoliowaną kartę-ostrzeżenie - bo niewątpliwie tak trzeba było to interpretować - zrzucił z siebie płaszcz i odwieszając go, wszedł wgłąb domu. Marszcząc brwi, zarejestrował nieobecność swej kobiety zarówno w kuchni, w łazience jak i w salonie. Również z góry nie dochodziły żadne szczególne odgłosy, więc... Nim zdążył zapędzić się w podejrzeniach, dostrzegł otwarte na oścież drzwi do ogrodu. Gdyby nie zobaczył kropli wody na trawie, zamoczonego papierosa w dłoni Morwen oraz uroczo przyklejonych do jej zgrabnego ciała ubrań nie zorientowałby się pewnie, że padało. Najwyraźniej mżawka musiała zacząć się i ustać nim skończył swe urzędowanie w Filii.
- Morwen? - Zbliżając się do niej niespiesznie, przykucnął wreszcie tuż przy jej leżaku z rozbawieniem spoglądając na pogrążoną we śnie aurorkę. Ostrożnie wyciągnął z jej dłoni i tak nie nadającego się do użytku papierosa i wrzucił go do pustej butelki po winie. Czyżby właśnie był świadkiem, jak jego kobieta z zasadami najzwyczajniej się spiła?
Łagodnie musnął opuszkami palców jej policzek, składając potem na nim delikatny pocałunek. Znów przykucnął przy leżaku.
- Morwen, obudź się. - W między czasie wyciągnął różdżkę i accio woda przywołał do siebie dwulitrową butelkę z mineralną, która niewątpliwie przyda się już po przebudzeniu Blodeuwedd.
- Morwen?! - Korzystając z kompletu kluczy, jakim podzieliła się z nim aurorka rano, otworzył sobie sam, raźnym krokiem wchodząc do środka. Wyciągnąwszy zafoliowaną kartę-ostrzeżenie - bo niewątpliwie tak trzeba było to interpretować - zrzucił z siebie płaszcz i odwieszając go, wszedł wgłąb domu. Marszcząc brwi, zarejestrował nieobecność swej kobiety zarówno w kuchni, w łazience jak i w salonie. Również z góry nie dochodziły żadne szczególne odgłosy, więc... Nim zdążył zapędzić się w podejrzeniach, dostrzegł otwarte na oścież drzwi do ogrodu. Gdyby nie zobaczył kropli wody na trawie, zamoczonego papierosa w dłoni Morwen oraz uroczo przyklejonych do jej zgrabnego ciała ubrań nie zorientowałby się pewnie, że padało. Najwyraźniej mżawka musiała zacząć się i ustać nim skończył swe urzędowanie w Filii.
- Morwen? - Zbliżając się do niej niespiesznie, przykucnął wreszcie tuż przy jej leżaku z rozbawieniem spoglądając na pogrążoną we śnie aurorkę. Ostrożnie wyciągnął z jej dłoni i tak nie nadającego się do użytku papierosa i wrzucił go do pustej butelki po winie. Czyżby właśnie był świadkiem, jak jego kobieta z zasadami najzwyczajniej się spiła?
Łagodnie musnął opuszkami palców jej policzek, składając potem na nim delikatny pocałunek. Znów przykucnął przy leżaku.
- Morwen, obudź się. - W między czasie wyciągnął różdżkę i accio woda przywołał do siebie dwulitrową butelkę z mineralną, która niewątpliwie przyda się już po przebudzeniu Blodeuwedd.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Spicie się w przypadku Morwen również nie było niczym nowym. Będąc głupią siksą, wyjeżdżającą niemal cały czas poza Londyn lubiła zabawiać się na różne sposoby. Potem zdarzyło się kilka incydentów, dzięki którym się ogarnęła.
Nie wiedziała, w którym momencie usnęła. Papieros, którego trzymała w dłoni zgasł pod wpływem padającego kapuśniaczku a ona sama obudziła się dopiero wtedy, kiedy jej imię słyszane chyba trzy razy nie komponowało się z tym o czym śniła. Skonsternowana otworzyła powoli oczy, spoglądając na Liama i jedno było pewne - przynajmniej trochę wytrzeźwiała i była mniej pijana, niż do tej pory.
- Kim Ty właściwie dla mnie teraz jesteś, co? - spytała ni stąd ni zowąd na powitanie, ale ta kwestia niestety nie dawała jej spokoju. - Jak ja Cię mam przedstawić Zoji? Przyjaciel, partner? Nie wiem... - po dobrym humorze zazwyczaj przychodził ten kiepski, czego przykładem aktualnie była Morwen. Podniosła się do pozycji siedzącej, wyjęła z paczki papierosa i zapaliła go.
- Pojawiasz się po trzech latach, burzysz mi życie, które sobie ułożyłam i co dalej? No co dalej Liam, umiesz mi to powiedzieć? - mówiąc to, patrzyła bezczelnie prosto w oczy Irlandczyka, ale jej ton o dziwo był spokojny. Przynajmniej jak na razie. Usiadła po turecku, jedną ręką łapiąc drugą nieco powyżej łokcia a fakt, że jest przemoczona i się trzęsie wcale jej nie przeszkadzał.
Nie wiedziała, w którym momencie usnęła. Papieros, którego trzymała w dłoni zgasł pod wpływem padającego kapuśniaczku a ona sama obudziła się dopiero wtedy, kiedy jej imię słyszane chyba trzy razy nie komponowało się z tym o czym śniła. Skonsternowana otworzyła powoli oczy, spoglądając na Liama i jedno było pewne - przynajmniej trochę wytrzeźwiała i była mniej pijana, niż do tej pory.
- Kim Ty właściwie dla mnie teraz jesteś, co? - spytała ni stąd ni zowąd na powitanie, ale ta kwestia niestety nie dawała jej spokoju. - Jak ja Cię mam przedstawić Zoji? Przyjaciel, partner? Nie wiem... - po dobrym humorze zazwyczaj przychodził ten kiepski, czego przykładem aktualnie była Morwen. Podniosła się do pozycji siedzącej, wyjęła z paczki papierosa i zapaliła go.
- Pojawiasz się po trzech latach, burzysz mi życie, które sobie ułożyłam i co dalej? No co dalej Liam, umiesz mi to powiedzieć? - mówiąc to, patrzyła bezczelnie prosto w oczy Irlandczyka, ale jej ton o dziwo był spokojny. Przynajmniej jak na razie. Usiadła po turecku, jedną ręką łapiąc drugą nieco powyżej łokcia a fakt, że jest przemoczona i się trzęsie wcale jej nie przeszkadzał.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Różnych rekacji był świadkiem, gdy przyszło mu wybudzać się z alkoholowego upojenia wraz z aktualną na daną chwilę partnerką, ale żadna chyba nie zaczęła rozmowy w taki sposób. Zwykle najpierw padało sentencjonalne gdzie jestem? lub nieźle się spiliśmy, co? a dopiero potem pojawiały się bardziej konkretne tematy. Najwyraźniej jednak powinien się przyzwyczaić, że z Morwen nie jest tak, jak z innymi.
Opierając się wygodniej o leżak, spojrzał na nią z uwagą. Choć bardzo by chciał, sam nie wiedział, co powinien jej teraz powiedzieć. Może więc po prostu - prawdę?
- Nie wiem, Mor. - Wzruszył lekko ramionami. - Naprawdę nie wiem, jak powinnaś mnie przedstawić. Powiedzenie jej prawdy w ogóle rozważasz? - Po chwili dochodząc do wniosku, że słowa te nie zabrzmiały jednoznacznie, uściślił. - Nie chodzi mi o wtajemniczanie jej w nasze łóżkowe ekscesy, ale fakt, że poznaliśmy się trzy lata temu a teraz niespodziewanie zjawiłem się w Londynie nie mając dachu nad głową - to już chyba nie tajemnica?
Po kolejnych wyrzutach bardzo kusiło go, by wytknąć jej, że to ona go zatrzymała. Gdyby nie to, zapewne minąłby ją zupełnie nie zwracając na nią uwagi i spotkaliby się może dopiero wtedy, gdy popełniłby błąd i dał się złapać. Zamiast jednak takiej uwagi, zareagował jedynie cichym westchnieniem.
- Nie umiem - odpowiedział prostolinijnie. - Nie mam pojęcia, co będzie dalej. Zauważ, że jestem tu dopiero drugi dzień, a nie zdążyłem się nawet spotkać z siostrą, bo więcej czasu zajęła mi randka z trupem i miejscem zbrodni. - Czyżby właśnie się wygadał? Rzeczywiście, wyrwało mu się to niezamierzenie, ale nie robił z tego problemu. I tak miał powiedzieć Morwen, że okazał niesubordynację... Choć czy można nazwać niesubordynacją zachowanie kogoś, kto nie jest nawet jej oficjalnym podwładnym? To raczej obecni na miejscu aurorzy zasługiwali za naganę za to, że dali się tak łatwo podejść.
Opierając się wygodniej o leżak, spojrzał na nią z uwagą. Choć bardzo by chciał, sam nie wiedział, co powinien jej teraz powiedzieć. Może więc po prostu - prawdę?
- Nie wiem, Mor. - Wzruszył lekko ramionami. - Naprawdę nie wiem, jak powinnaś mnie przedstawić. Powiedzenie jej prawdy w ogóle rozważasz? - Po chwili dochodząc do wniosku, że słowa te nie zabrzmiały jednoznacznie, uściślił. - Nie chodzi mi o wtajemniczanie jej w nasze łóżkowe ekscesy, ale fakt, że poznaliśmy się trzy lata temu a teraz niespodziewanie zjawiłem się w Londynie nie mając dachu nad głową - to już chyba nie tajemnica?
Po kolejnych wyrzutach bardzo kusiło go, by wytknąć jej, że to ona go zatrzymała. Gdyby nie to, zapewne minąłby ją zupełnie nie zwracając na nią uwagi i spotkaliby się może dopiero wtedy, gdy popełniłby błąd i dał się złapać. Zamiast jednak takiej uwagi, zareagował jedynie cichym westchnieniem.
- Nie umiem - odpowiedział prostolinijnie. - Nie mam pojęcia, co będzie dalej. Zauważ, że jestem tu dopiero drugi dzień, a nie zdążyłem się nawet spotkać z siostrą, bo więcej czasu zajęła mi randka z trupem i miejscem zbrodni. - Czyżby właśnie się wygadał? Rzeczywiście, wyrwało mu się to niezamierzenie, ale nie robił z tego problemu. I tak miał powiedzieć Morwen, że okazał niesubordynację... Choć czy można nazwać niesubordynacją zachowanie kogoś, kto nie jest nawet jej oficjalnym podwładnym? To raczej obecni na miejscu aurorzy zasługiwali za naganę za to, że dali się tak łatwo podejść.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Spodziewała się takiej odpowiedzi. Zatem mieszkała pod jednym dachem ze swoją przyszywaną córką i facetem, z którym coś ją łączyło a teraz nie wiadomo co między nimi jest i będzie. Idealnie! Była poniekąd groteskowym przykładem kobiety upadłej. Prychnęła, dopalając bez większego pośpiechu papierosa, a jego resztkę wrzuciła to stojącej obok, pustej butelki po winie.
- Niech Cię szlag, Cryan... Zoji i tak teraz nie ma, wyjechała do kolegi, do Irlandii, ale i tak Cię to pewnie nie obchodzi - fuknęła po chwili milczenia i analizowania jego słów, wzruszając ramionami, po czym podniosła się ze swojego miejsca. Właściwie to ten temat powinni przerobić te dwa dni temu kiedy zapytał co ją boli, prawda? Tymczasem sprawy potoczyły się tak, jak tego nikt nie przewidywał. Zbierała się do powrotu do domu, by się przebrać i wyruszyć do Filii, kiedy usłyszała kolejne słowa Irlandczyka. Ciemnowłosa stanęła jak wryta, przyglądając mu się z góry.
- Kurwa mać, chyba rzeczywiście powinnam zrzec się swojej posady dyrektorki, skoro już nawet osoby nie związane ze sprawą jeżdżą po miejscach zbrodni - zaśmiała się rozhisteryzowana, posyłając mu gniewne spojrzenie, aż w końcu ruszyła do drzwi prowadzących do salonu.
- Niech Cię szlag, Cryan... Zoji i tak teraz nie ma, wyjechała do kolegi, do Irlandii, ale i tak Cię to pewnie nie obchodzi - fuknęła po chwili milczenia i analizowania jego słów, wzruszając ramionami, po czym podniosła się ze swojego miejsca. Właściwie to ten temat powinni przerobić te dwa dni temu kiedy zapytał co ją boli, prawda? Tymczasem sprawy potoczyły się tak, jak tego nikt nie przewidywał. Zbierała się do powrotu do domu, by się przebrać i wyruszyć do Filii, kiedy usłyszała kolejne słowa Irlandczyka. Ciemnowłosa stanęła jak wryta, przyglądając mu się z góry.
- Kurwa mać, chyba rzeczywiście powinnam zrzec się swojej posady dyrektorki, skoro już nawet osoby nie związane ze sprawą jeżdżą po miejscach zbrodni - zaśmiała się rozhisteryzowana, posyłając mu gniewne spojrzenie, aż w końcu ruszyła do drzwi prowadzących do salonu.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Dobrze, że z natury nie był szczególnie porywczy, bo wytrzymanie z tą kobietą wymagało naprawdę anielskiej cierpliwości. Kiedy pytał, nie odpowiadał - by wyrzucać z siebie kolejne żale w nieoczekiwanych momentach. Stawiała mu też oczekiwania, których nie umiał czy nie chciał spełnić. Na przykład Zoja. Nie widział dziewczyny na oczy, ale odnosił wrażenie, że Blodeuwedd spodziewa się po nim skrajnego niemal przywiązania do jej córki. Zainteresowania ojcowskiego, lub przynajmniej takiego, jakim obdarzałby ją starszy brat.
- A powinno? - Zabrzmiało to oschlej, niż zamierzał, ale naprawdę miał dość udawania, że wszystko po nim spływa. Prostując się, bez wahania ruszył za ciemnowłosą. - Morwen, pomyśl, co ty mówisz. Jaka Zoja, do cholery? Oczekujesz po mnie zainteresowania jakąś małolatą, której nawet nie spotkałem! - Ostatnim, czego chciał, to pokłócić się teraz z aurorką, ale pewne kwestie musiał z siebie wyrzucić. Trudno, najwyżej później będzie żałował. Albo i nie.
- Rozumiem, że ją kochasz. Że jest ci bliska i martwisz się pewnie, jak zareaguje na mnie. W porządku, to jest naturalne. Ale to, że wymagasz od mnie jakiś szczególnych uczuć wobec niej, już nie. Jestem tu nie dlatego, że tak bardzo pragnąłem przygarnąć sobie jakąś rodzinę. - Odetchnął powoli. - Jestem tu dla ciebie, rozumiesz?
Przyspieszył kroku, by zagrodzić jej drogę nim jeszcze dotarła do salonu. Wyciągnął z kieszeni kartę zabezpieczoną w foliowej torebce.
- Powinnaś co najwyżej uważać, kogo tam wysyłasz. Dzieciaki to nie najlepszy wybór jeśli chodzi o rozmowy ze świadkami. - Zmrużył oczy, nie pozwalając się wyminąć. - A teraz zostaw na chwilę wątki melodramatyczne i skup się. Widzisz to? Król kier. Iks. Czwartek. Proponuję obstawić Ministerstwo. Był też zakrwawiony płaszcz, podrzuciłem go twoim do przebadania.
- A powinno? - Zabrzmiało to oschlej, niż zamierzał, ale naprawdę miał dość udawania, że wszystko po nim spływa. Prostując się, bez wahania ruszył za ciemnowłosą. - Morwen, pomyśl, co ty mówisz. Jaka Zoja, do cholery? Oczekujesz po mnie zainteresowania jakąś małolatą, której nawet nie spotkałem! - Ostatnim, czego chciał, to pokłócić się teraz z aurorką, ale pewne kwestie musiał z siebie wyrzucić. Trudno, najwyżej później będzie żałował. Albo i nie.
- Rozumiem, że ją kochasz. Że jest ci bliska i martwisz się pewnie, jak zareaguje na mnie. W porządku, to jest naturalne. Ale to, że wymagasz od mnie jakiś szczególnych uczuć wobec niej, już nie. Jestem tu nie dlatego, że tak bardzo pragnąłem przygarnąć sobie jakąś rodzinę. - Odetchnął powoli. - Jestem tu dla ciebie, rozumiesz?
Przyspieszył kroku, by zagrodzić jej drogę nim jeszcze dotarła do salonu. Wyciągnął z kieszeni kartę zabezpieczoną w foliowej torebce.
- Powinnaś co najwyżej uważać, kogo tam wysyłasz. Dzieciaki to nie najlepszy wybór jeśli chodzi o rozmowy ze świadkami. - Zmrużył oczy, nie pozwalając się wyminąć. - A teraz zostaw na chwilę wątki melodramatyczne i skup się. Widzisz to? Król kier. Iks. Czwartek. Proponuję obstawić Ministerstwo. Był też zakrwawiony płaszcz, podrzuciłem go twoim do przebadania.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Cóż. Może po nim to nie spływało, a po niej wręcz przeciwnie. Wyłączyła się na chwilę i udawała, że nie słyszy tego co do niej mówi, ale ostatnie słowa podziałały na nią jak płachta na byka.
- Zdecyduj się w końcu. Jesteś tu dla mnie, ale nie wiesz kim dla mnie jesteś. Serio Liam? Chyba nie do końca przemyślałeś swoje słowa - spuściła nieco z tonu, mimo tego, że w myślach właśnie zabijała go spojrzeniem. - Tu nie chodzi o Zoję, tylko o to, że nie wiem jak mam Cię traktować i jak ma wyglądać nasza relacja... - nie dokończyła pierwszego tematu, bo gdy Irlandczyk machnął jej przed nosem kartą z napisem, spanikowana wytrąciła mu folię, zachwiała się niebezpiecznie do tyłu, opadając na szczęście na kanapę.
- To jednak ten czwartek... - uśmiechnęła się ponuro. Wiedziała, że teraz tak czy siak będzie musiała wdrożyć mężczyznę w sprawę a przynajmniej wyjaśnić mu to co przed chwilą zrobiła, dlatego nie siląc się nawet na wskazanie mu miejsca obok, westchnęła.
- No co Ty nie powiesz? Ministerstwo już dawno jest obstawione, podobnie jak Mung. Myślisz, że aurorzy chodzą tam sobie, bo mają taki kaprys? Litości. Kilka dni temu został porwany Miles, zastępca dyrektora szpitala, ale ten jest takim histerykiem, że wkopał Cramera, dyrektora, bo bał się o siostrę. W efekcie następnego dnia porwano Vincenta, akurat jak przebywał ze mną. Dostał świstoklika-filiżankę, a ja liścik z napisem w ten czwartek zabijemy ministra, Cramer to tylko przystawka, miłego dnia - zrobiła pauzę, krzywiąc się nieznacznie. Póki nie przypominała sobie o tamtym liściku wszystko było w porządku, tymczasem te słowa ponownie odbijały się echem po jej głowie. - Wieczorem wpadłam na Milesa, a przy okazji nagle z nieba spadł nam i Vincent, i Penelope, w ciężkim stanie. Właściwie to byli ledwo żywi, no, ale po wstępnym przesłuchaniu dowiedziałam się, że trójka bandytów chciała dowiedzieć się jakie zaklęcia zabezpieczają szpital, w którym miejscu jest pomieszczenie z krwią i ogólny rozkład pomieszczeń w budynku, ilość personelu... wiesz, wydaje mi się, że ten grubas z Trzech Mioteł mógł być jednym z nich, ale to tylko moje przypuszczenia - wyrzuciła z siebie, starając się, by jej wypowiedź była w miarę składna i zrozumiała. A jeśli taka nie była, to na pewno zawierała wszystkie ważne informacje, o których powinna mu powiedzieć. Drżącą dłonią złapała kartę i równie szybko odrzuciła ją na ziemię. Nie miała zamiaru zniknąć tak jak Vincent. Podciągnęła nogi w kolanach, objęła je rękami i oparła się policzkiem o nogę, wyglądając jak rasowa sierota.
- Rozmawiałam z ministrem, niespecjalnie się tym przejął. Do tego później rozmawiałam z dyrektorem Hogwartu, to u niego teraz przebywa Zoja, wszyscy są postawieni w stan gotowości. Wampiry odpadają, a zabicie ministra nijak nie pasuje mi do wydobywania informacji o szpitalu. Myślisz, że dlaczego zastałeś mnie w takim stanie i ostatnio i dzisiaj? - posłała mu wymowne spojrzenie, chociaż w jej oczach nadal widoczna była panika i złość na to, że nic nie może zrobić.
- Zdecyduj się w końcu. Jesteś tu dla mnie, ale nie wiesz kim dla mnie jesteś. Serio Liam? Chyba nie do końca przemyślałeś swoje słowa - spuściła nieco z tonu, mimo tego, że w myślach właśnie zabijała go spojrzeniem. - Tu nie chodzi o Zoję, tylko o to, że nie wiem jak mam Cię traktować i jak ma wyglądać nasza relacja... - nie dokończyła pierwszego tematu, bo gdy Irlandczyk machnął jej przed nosem kartą z napisem, spanikowana wytrąciła mu folię, zachwiała się niebezpiecznie do tyłu, opadając na szczęście na kanapę.
- To jednak ten czwartek... - uśmiechnęła się ponuro. Wiedziała, że teraz tak czy siak będzie musiała wdrożyć mężczyznę w sprawę a przynajmniej wyjaśnić mu to co przed chwilą zrobiła, dlatego nie siląc się nawet na wskazanie mu miejsca obok, westchnęła.
- No co Ty nie powiesz? Ministerstwo już dawno jest obstawione, podobnie jak Mung. Myślisz, że aurorzy chodzą tam sobie, bo mają taki kaprys? Litości. Kilka dni temu został porwany Miles, zastępca dyrektora szpitala, ale ten jest takim histerykiem, że wkopał Cramera, dyrektora, bo bał się o siostrę. W efekcie następnego dnia porwano Vincenta, akurat jak przebywał ze mną. Dostał świstoklika-filiżankę, a ja liścik z napisem w ten czwartek zabijemy ministra, Cramer to tylko przystawka, miłego dnia - zrobiła pauzę, krzywiąc się nieznacznie. Póki nie przypominała sobie o tamtym liściku wszystko było w porządku, tymczasem te słowa ponownie odbijały się echem po jej głowie. - Wieczorem wpadłam na Milesa, a przy okazji nagle z nieba spadł nam i Vincent, i Penelope, w ciężkim stanie. Właściwie to byli ledwo żywi, no, ale po wstępnym przesłuchaniu dowiedziałam się, że trójka bandytów chciała dowiedzieć się jakie zaklęcia zabezpieczają szpital, w którym miejscu jest pomieszczenie z krwią i ogólny rozkład pomieszczeń w budynku, ilość personelu... wiesz, wydaje mi się, że ten grubas z Trzech Mioteł mógł być jednym z nich, ale to tylko moje przypuszczenia - wyrzuciła z siebie, starając się, by jej wypowiedź była w miarę składna i zrozumiała. A jeśli taka nie była, to na pewno zawierała wszystkie ważne informacje, o których powinna mu powiedzieć. Drżącą dłonią złapała kartę i równie szybko odrzuciła ją na ziemię. Nie miała zamiaru zniknąć tak jak Vincent. Podciągnęła nogi w kolanach, objęła je rękami i oparła się policzkiem o nogę, wyglądając jak rasowa sierota.
- Rozmawiałam z ministrem, niespecjalnie się tym przejął. Do tego później rozmawiałam z dyrektorem Hogwartu, to u niego teraz przebywa Zoja, wszyscy są postawieni w stan gotowości. Wampiry odpadają, a zabicie ministra nijak nie pasuje mi do wydobywania informacji o szpitalu. Myślisz, że dlaczego zastałeś mnie w takim stanie i ostatnio i dzisiaj? - posłała mu wymowne spojrzenie, chociaż w jej oczach nadal widoczna była panika i złość na to, że nic nie może zrobić.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Sprawa nie była skomplikowana, ale zwyczajnie irytująca. Bo rzeczywiście było tak, jak mówiła Morwen - tylko wbrew jej zdaniu te słowa naprawdę miały sens.
- Tak, wczoraj poszedłem za tobą dla ciebie, ale nadal nie wiem, kim dla ciebie jestem i kim ty jesteś dla mnie. - Siląc się na spokój, bezczelnie powtórzył jej komentarz. - Bo najlepiej pasowałoby chyba, żebyśmy nazwali się wprost kochankami, co? A może już małżeństwem? Słyszałem, że w Indiach wystarczy seks by zostać uznanymi za pełnoprawną parę. - Był poirytowany, ale naprawdę starał się, by nie było tego widać aż tak. Z drugiej strony, nagle stracił ochotę na pobyt w domu, a wieczorny wypad na miasto nabrał kuszących barw.
W milczeniu wysłuchał jej sprawozdania. Tak właśnie myślał, że dotychczas coś go ominęło. Najwyraźniej swoje przybycie do Londynu zaplanował na niezwykle gorący okres. Któż by pomyślał.
- Skoro tak mówisz. - Wzruszył ugodowo ramionami na słowa o zabezpieczeniach. To nie on tu był dyrektorem, nie on więc miał prawo to oceniać. Milczał w związku z tym przez dobrą chwilę, analizując jej słowa. - W takim razie jest tylko jedno rozwiązanie. - Stwierdził, przez cały czas nie siadając. - Znasz taką zasadę - krzycz i tup aż cię usłyszą? Skoro dotąd jedynym elementem łączącym obie te sprawy są ci sami sprawcy, to albo próbują zwrócić na siebie uwagę, albo też odwrócić ją od czegoś innego. - Zastanawiała go tylko kwestia szpitala. Po co im rozkład pomieszczeń? Po co znajomość zaklęć, które go chronią? Co takiego ma ta placówka, co mogłoby być cenne dla napastników?
W międzyczasie dosiadł się do niej, nie pytając o pozwolenie.
- Zastanawiające jest tylko to, że jeśli ostatni denat rzeczywiście należał do tej grupy, to dlaczego nagle zaczęli się mordować. Nagłe wyrzuty sumienia? Omerta, zapewnienie milczenia za wszelką cenę? Albo inaczej - dlaczego ktoś zaczął ich mordować. I kto. - Rozparł się wygodniej na kanapie, z zamyśleniem wpatrując się w ścianę naprzeciwko. Nie był śledczym, był psychologiem, a w tej sprawie było nieścisłości znacznie więcej niż w umyśle chorego na schizofrenię.
- Tak, wczoraj poszedłem za tobą dla ciebie, ale nadal nie wiem, kim dla ciebie jestem i kim ty jesteś dla mnie. - Siląc się na spokój, bezczelnie powtórzył jej komentarz. - Bo najlepiej pasowałoby chyba, żebyśmy nazwali się wprost kochankami, co? A może już małżeństwem? Słyszałem, że w Indiach wystarczy seks by zostać uznanymi za pełnoprawną parę. - Był poirytowany, ale naprawdę starał się, by nie było tego widać aż tak. Z drugiej strony, nagle stracił ochotę na pobyt w domu, a wieczorny wypad na miasto nabrał kuszących barw.
W milczeniu wysłuchał jej sprawozdania. Tak właśnie myślał, że dotychczas coś go ominęło. Najwyraźniej swoje przybycie do Londynu zaplanował na niezwykle gorący okres. Któż by pomyślał.
- Skoro tak mówisz. - Wzruszył ugodowo ramionami na słowa o zabezpieczeniach. To nie on tu był dyrektorem, nie on więc miał prawo to oceniać. Milczał w związku z tym przez dobrą chwilę, analizując jej słowa. - W takim razie jest tylko jedno rozwiązanie. - Stwierdził, przez cały czas nie siadając. - Znasz taką zasadę - krzycz i tup aż cię usłyszą? Skoro dotąd jedynym elementem łączącym obie te sprawy są ci sami sprawcy, to albo próbują zwrócić na siebie uwagę, albo też odwrócić ją od czegoś innego. - Zastanawiała go tylko kwestia szpitala. Po co im rozkład pomieszczeń? Po co znajomość zaklęć, które go chronią? Co takiego ma ta placówka, co mogłoby być cenne dla napastników?
W międzyczasie dosiadł się do niej, nie pytając o pozwolenie.
- Zastanawiające jest tylko to, że jeśli ostatni denat rzeczywiście należał do tej grupy, to dlaczego nagle zaczęli się mordować. Nagłe wyrzuty sumienia? Omerta, zapewnienie milczenia za wszelką cenę? Albo inaczej - dlaczego ktoś zaczął ich mordować. I kto. - Rozparł się wygodniej na kanapie, z zamyśleniem wpatrując się w ścianę naprzeciwko. Nie był śledczym, był psychologiem, a w tej sprawie było nieścisłości znacznie więcej niż w umyśle chorego na schizofrenię.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Miarka się przebrała, gdy wygłosił swój bezczelny komentarz na temat ich relacji. Zmarszczyła czoło i bez większego przemyślenia uderzyła go w twarz.
- Jesteś podły - skwitowała temat, podnosząc się z kanapy. Jak widać wcale się nie uspokoiła a ręce nadal latały jej na wszystkie strony. Cóż, była impulsywna, aż dziw czasem brał, że osoba z anemią miała tyle siły. Podniosła się z kanapy, wędrując do kuchni, gdzie z szafki wyjęła tabletki przepisane przez lekarza i bez słowa wyjaśnienia zażyła je, zastanawiając się nad słowami Irlandczyka.
- Tak jak mówiłam do swojej zastępczyni, minister może być tylko przykrywką, skoro cała sprawa toczy się wokół szpitala - oparła się biodrami o blat, jedną ręką złapała jego kraniec, z kolei w drugiej trzymała kubek z wodą. - Nawet jeśli grubas należał do nich to po co mordowali by swojego? Może podziałała zasada najsłabszego ogniwa, pan Iks miał wyrzuty sumienia, zrobił coś nieodpowiedniego, dlatego go zabili, nie wiem - wzruszyła ramionami, odstawiając kubek na blat, po czym skierowała się do łazienki.
Tam z kolei doprowadziła się do stanu używalności, po dziesięciu minutach ruszając do sypialni. Po przebraniu się w czerwoną koszulę, której skrawek niedbale wcisnęła do jeansów, przez ramię przerzuciła sobie szatę a następnie zeszła z powrotem na dół, nasuwając na nogi baleriny.
- Idę do Filii - obwieściła w międzyczasie poszukując swojej różdżki.
- Jesteś podły - skwitowała temat, podnosząc się z kanapy. Jak widać wcale się nie uspokoiła a ręce nadal latały jej na wszystkie strony. Cóż, była impulsywna, aż dziw czasem brał, że osoba z anemią miała tyle siły. Podniosła się z kanapy, wędrując do kuchni, gdzie z szafki wyjęła tabletki przepisane przez lekarza i bez słowa wyjaśnienia zażyła je, zastanawiając się nad słowami Irlandczyka.
- Tak jak mówiłam do swojej zastępczyni, minister może być tylko przykrywką, skoro cała sprawa toczy się wokół szpitala - oparła się biodrami o blat, jedną ręką złapała jego kraniec, z kolei w drugiej trzymała kubek z wodą. - Nawet jeśli grubas należał do nich to po co mordowali by swojego? Może podziałała zasada najsłabszego ogniwa, pan Iks miał wyrzuty sumienia, zrobił coś nieodpowiedniego, dlatego go zabili, nie wiem - wzruszyła ramionami, odstawiając kubek na blat, po czym skierowała się do łazienki.
Tam z kolei doprowadziła się do stanu używalności, po dziesięciu minutach ruszając do sypialni. Po przebraniu się w czerwoną koszulę, której skrawek niedbale wcisnęła do jeansów, przez ramię przerzuciła sobie szatę a następnie zeszła z powrotem na dół, nasuwając na nogi baleriny.
- Idę do Filii - obwieściła w międzyczasie poszukując swojej różdżki.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
O, to akurat go zaskoczyło. Wiedział, że danie mu w mordę nie było dla Blodeuwedd zapewne niczym specjalnie trudnym, co nie zmieniało faktu, że się zdziwił. Jesteś podły. Faktycznie, być może był. Ale czy nie dlatego poszła z nim do łóżka trzy lata temu? Chcąc ułożonych partnerów, mogła ich poszukać w Filii.
Bez słowa wodził za nią spojrzeniem gdy poszła najpierw do kuchni, potem do łazienki, na koniec zaś schodami na górę. Dopiero, gdy znów znalazła się na dole, podniósł się z kanapy i wsunął ręce do kieszeni. Wprawdzie dopiero co wrócił do domu, ale nie zamierzał puścić jej samej. W tym momencie bardziej przyda się tam, niż tu - choć Morwen mogła sądzić inaczej.
- Idziemy. - Podkreślił, a na potwierdzenie swych słów niespiesznie podszedł do niej, po raz kolejny nie mając zamiaru ulegać potencjalnym namowom, by został. Jeśli zaś potrzebowała dodatkowego wyjaśnienia, to... - Musisz mi przecież oficjalnie nadać uprawnienia lub kopnąć mnie w dupę na pożegnanie z Filią. - Wzruszył ramionami, nawet na chwilę się nie uśmiechając. Tym samym jego słowa miały wydźwięk zaledwie półżartobliwy.
Sam wpadł jeszcze na chwilę do kuchni, a po pobieżnym przeszperaniu lodówki wyciągnął z niej niedużą butelkę schłodzonej niemal na lód wody. Dopiero wtedy, upijając z niej po drodze kilka łyków, a potem zakręconą wsuwając dnem do kieszeni, ruchem głowy wskazał drzwi.
- W drogę. - Zmierzając z Blodeuwedd do miejsca jej pracy znów był tym samym facetem, co poprzedniego popołudnia na ulicy.
Bez słowa wodził za nią spojrzeniem gdy poszła najpierw do kuchni, potem do łazienki, na koniec zaś schodami na górę. Dopiero, gdy znów znalazła się na dole, podniósł się z kanapy i wsunął ręce do kieszeni. Wprawdzie dopiero co wrócił do domu, ale nie zamierzał puścić jej samej. W tym momencie bardziej przyda się tam, niż tu - choć Morwen mogła sądzić inaczej.
- Idziemy. - Podkreślił, a na potwierdzenie swych słów niespiesznie podszedł do niej, po raz kolejny nie mając zamiaru ulegać potencjalnym namowom, by został. Jeśli zaś potrzebowała dodatkowego wyjaśnienia, to... - Musisz mi przecież oficjalnie nadać uprawnienia lub kopnąć mnie w dupę na pożegnanie z Filią. - Wzruszył ramionami, nawet na chwilę się nie uśmiechając. Tym samym jego słowa miały wydźwięk zaledwie półżartobliwy.
Sam wpadł jeszcze na chwilę do kuchni, a po pobieżnym przeszperaniu lodówki wyciągnął z niej niedużą butelkę schłodzonej niemal na lód wody. Dopiero wtedy, upijając z niej po drodze kilka łyków, a potem zakręconą wsuwając dnem do kieszeni, ruchem głowy wskazał drzwi.
- W drogę. - Zmierzając z Blodeuwedd do miejsca jej pracy znów był tym samym facetem, co poprzedniego popołudnia na ulicy.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Ta gierka w jej gabinecie oznaczała, że nie będzie tak łatwo jak dwa dni temu, ale postanowiła podnieść rzuconą jej rękawicę. Nim wyszli wsadziła dokument do teczki z umowami pracowników, po czym opuściła Filię nieśpiesznym krokiem idąc w stronę Regen Street. Tym zagraniem miała na celu jedynie jeszcze większe rozdrażnienie Irlandczyka i ostudzenie jego zapału... dopóki nie przekroczyli progu jej mieszkania. Zamknęła drzwi i zaraz po tym posłała Liamowi wymowne spojrzenie oraz delikatny uśmiech. Chwyciła go za dłoń i pociągnęła za sobą w stronę miękkiej kanapy, a będąc na jej wysokości zmusiła go do klapnięcia wśród poduszek. Bez zbędnego komentarza usiadła okrakiem na udach mężczyzny, dłońmi zgrabnie i powoli rozpinając guziki swojej koszuli.
- Więc, panie Cryan, jesteśmy z daleka od miejsca pracy, co oznacza, że nie do końca jest pan bezpieczny - stwierdziła spokojnie rozpinając ostatni guzik koszuli. Jednak wciąż trzymała między palcami obydwa brzegi materiału, przez co nie ukazała ani odrobiny ciała. - To trochę masochistyczne będąc sam na sam w sytuacji z kobietą, która Cię drażni - pokręciła głową z dezaprobatą, podczas swoich wyczynów non stop utrzymując kontakt wzrokowy z czarodziejem.
- Więc, panie Cryan, jesteśmy z daleka od miejsca pracy, co oznacza, że nie do końca jest pan bezpieczny - stwierdziła spokojnie rozpinając ostatni guzik koszuli. Jednak wciąż trzymała między palcami obydwa brzegi materiału, przez co nie ukazała ani odrobiny ciała. - To trochę masochistyczne będąc sam na sam w sytuacji z kobietą, która Cię drażni - pokręciła głową z dezaprobatą, podczas swoich wyczynów non stop utrzymując kontakt wzrokowy z czarodziejem.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Gdyby nie wiedział, że w tym przypadku im dłuższe preludium tym bardziej efektywny akt pierwszy, drugi i kolejne, irytowałby się znacznie bardziej. Teraz jednak, skoro sam rzucił wyzwanie, musiał zaakceptować sposób jego realizacji od początku, do końca. Potulnie więc maszerował za aurorką, nie myśląc nawet o tym, by zacząć narzekać na niespieszny krok. I chyba dobrze zrobił, bo gdy wreszcie dotarli do domu, zaczęło robić się znacznie, znacznie ciekawiej.
Bez protestów dał się usadzić na kanapie, nie zrobił też nic, gdy kobieta wykorzystała jego uda jako siedzisko. To, że znalazła się tak blisko, z oczywistych względów sprawiało, że wytrwanie w swym postanowieniu bycia nieugiętym było trudne, ale póki co był dzielny. Nawet wtedy, gdy rozpięła ostatni guzik, nie ukazując jednak ani odrobiny swego ciałka, nie zdecydował się na żaden ruch. Za to mówił, z gierek słownych nie mając zamiaru rezygnować.
- Tak pani mówi, pani Blodeuwedd? - Opierając ręce na oparciu kanapy nie pozwolił sobie nawet na malutkie tylko, delikatne muśnięcie ciała kobiety. W obecnej sytuacji wiązałoby się to z nieuchronną porażką. Ręce trzymał więc z daleka, sycąc oczy swą kobietą.
- Cóż, tak, być może. Pewnie się o tym przekonam, prawda? - Zachowując ton niewiniątka, nieco roztargnionego i nie odnajdującego się w takiej sytuacji, wykorzystywał całą swą silną wolę, by patrzeć w oczy Walijki. Oczy, idioto! Szybko się poprawił. - Z drugiej strony nie sądzę jednak, by pani, jako wysoko postawiona, niezależna kobieta sukcesu, pozwoliła sobie na szczególnie niebezpieczne dla mnie wybryki. - Tym razem to on postanowił ją podpuścić. Skoro już trafiła mu się taka okazja, czemu miałby z niej nie skorzystać?
Bez protestów dał się usadzić na kanapie, nie zrobił też nic, gdy kobieta wykorzystała jego uda jako siedzisko. To, że znalazła się tak blisko, z oczywistych względów sprawiało, że wytrwanie w swym postanowieniu bycia nieugiętym było trudne, ale póki co był dzielny. Nawet wtedy, gdy rozpięła ostatni guzik, nie ukazując jednak ani odrobiny swego ciałka, nie zdecydował się na żaden ruch. Za to mówił, z gierek słownych nie mając zamiaru rezygnować.
- Tak pani mówi, pani Blodeuwedd? - Opierając ręce na oparciu kanapy nie pozwolił sobie nawet na malutkie tylko, delikatne muśnięcie ciała kobiety. W obecnej sytuacji wiązałoby się to z nieuchronną porażką. Ręce trzymał więc z daleka, sycąc oczy swą kobietą.
- Cóż, tak, być może. Pewnie się o tym przekonam, prawda? - Zachowując ton niewiniątka, nieco roztargnionego i nie odnajdującego się w takiej sytuacji, wykorzystywał całą swą silną wolę, by patrzeć w oczy Walijki. Oczy, idioto! Szybko się poprawił. - Z drugiej strony nie sądzę jednak, by pani, jako wysoko postawiona, niezależna kobieta sukcesu, pozwoliła sobie na szczególnie niebezpieczne dla mnie wybryki. - Tym razem to on postanowił ją podpuścić. Skoro już trafiła mu się taka okazja, czemu miałby z niej nie skorzystać?
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Cały wic takich zabaw polegał na tym, że żeby dobrze wypaść należało znać swoją wartość, podejść do tego z dystansem i nie wycofać się w ostatnim, kluczowym momencie. Ze względu na wyjątkowo burzliwe lata młodości, aurorka nie miała sobie nic do zarzucenia i uważała, że ten scenariusz jest o wiele bardziej interesujący, niż zachowanie żywcem wyjęte z marnego pornosa, czyli wejść, wyjść i na tym koniec. Puściła brzegi wciąż trzymanego materiału, zabierając się dla odmiany do rozpinania koszuli Irlandczyka, cały czas patrząc mu w oczy. To z pewnością był kolejny haczyk takich zabaw - urywasz kontakt wzrokowy i cały efekt bierze w łeb. Gdy rozpięła koszulę mężczyzny, nachyliła się nad jego uchem.
- Wymięka pan, panie Cryan? - z uśmiechem na ustach po raz kolejny musnęła płatek jego ucha wiedząc, że jest to jedna z najbardziej wyczulonych stref erogennych, a później delikatnie nosem przejechała po jego szyi i policzku, by ostatecznie posłać mu wyzywające spojrzenie. - Skoro tak, to chyba powinnam pójść - westchnęła, zagryzając rozżalona dolną wargę i jakby nigdy nic zasunęła się z jego kolan.
- Wymięka pan, panie Cryan? - z uśmiechem na ustach po raz kolejny musnęła płatek jego ucha wiedząc, że jest to jedna z najbardziej wyczulonych stref erogennych, a później delikatnie nosem przejechała po jego szyi i policzku, by ostatecznie posłać mu wyzywające spojrzenie. - Skoro tak, to chyba powinnam pójść - westchnęła, zagryzając rozżalona dolną wargę i jakby nigdy nic zasunęła się z jego kolan.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Mówiąc o haczykach, warto też wspomnieć o jeszcze jednym. Otóż gdy już jasnym staje się, że przebieg paru najbliższych chwil jest równie istotny zarówno dla jednego, jak i drugiego uczestnika całej gry, wtedy też stosowane chwyty nabierają nieco innego znaczenia. Toteż czekał spokojnie nie tylko wtedy, gdy wreszcie puściła brzegi swojej koszuli, ujawniając co nieco, nie tylko wtedy, gdy zabrała się także za jego ubiór, ale również i wtedy, gdy nagle zsunęła się z jego kolan z żalem wymalowanym na twarzy. Całkiem sprytny chwyt, panno Blodeuwedd, ale tego dnia był na to przygotowany i nie zamierzał łatwo się poddać.
- Skoro tak pani uważa, to chyba nie jest w mej mocy zaprzeczać. - Westchnął cicho, nadal nie czyniąc żadnego ruchu. Wiedział, że igra z ogniem. Biorąc pod uwagę, że - a był tego niemal pewien - w tym momencie ona pragnie go tak samo, jak on ją, nie podejrzewał, by rzeczywiście zamierzała rezygnować. Próbowała raczej go sprowokować, a skoro się nie udało... Wizja, że ją rozdrażni po raz kolejny tego dnia, nijak mu nie przeszkadzała. Lubił dzikie kobiety. Lubił dziką Morwen.
Dzielnie trzymając się przybranej na ten moment pozy, odchylił głowę do tyłu, by oprzeć ją o kanapę. Mrużąc oczy, nie mógł powstrzymać się, by nie spojrzeć na aurorkę - ale to i tak było niewielkie odstępstwo w porównaniu do tego, co znacznie bardziej chciałby zrobić. Trzymając swą wyobraźnię w cuglach nie potrafił w pełni zablokować pewnych obrazów związanych z dzisiejszym popołudniem. Choć bardzo się starał, jego umysł podsuwał mu różne warianty tego, co mogło się dzisiaj zdarzyć. Każdy z nich zaś był tak samo pikantny i tak samo kuszący. W każdym z nich też to Morwen, nie on, odgrywała główną rolę.
- Skoro tak pani uważa, to chyba nie jest w mej mocy zaprzeczać. - Westchnął cicho, nadal nie czyniąc żadnego ruchu. Wiedział, że igra z ogniem. Biorąc pod uwagę, że - a był tego niemal pewien - w tym momencie ona pragnie go tak samo, jak on ją, nie podejrzewał, by rzeczywiście zamierzała rezygnować. Próbowała raczej go sprowokować, a skoro się nie udało... Wizja, że ją rozdrażni po raz kolejny tego dnia, nijak mu nie przeszkadzała. Lubił dzikie kobiety. Lubił dziką Morwen.
Dzielnie trzymając się przybranej na ten moment pozy, odchylił głowę do tyłu, by oprzeć ją o kanapę. Mrużąc oczy, nie mógł powstrzymać się, by nie spojrzeć na aurorkę - ale to i tak było niewielkie odstępstwo w porównaniu do tego, co znacznie bardziej chciałby zrobić. Trzymając swą wyobraźnię w cuglach nie potrafił w pełni zablokować pewnych obrazów związanych z dzisiejszym popołudniem. Choć bardzo się starał, jego umysł podsuwał mu różne warianty tego, co mogło się dzisiaj zdarzyć. Każdy z nich zaś był tak samo pikantny i tak samo kuszący. W każdym z nich też to Morwen, nie on, odgrywała główną rolę.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
To, że nie zareagował na jej zsunięcie się na bok, również przewidziała w tym scenariuszu. Mimo impulsywności zdarzało jej się być cierpliwą i wiedziała, że prędzej czy później dostatnie to czego chciała.
- No cóż, marny z pana kochanek w takim razie - wiedziała, że w tym momencie to ona zaczęła niebezpiecznie igrać z ogniem, dlatego dla załagodzenia sytuacji, uśmiechnęła się i zaraz po tym... wstała z miejsca. Postanowiła obrać inną postawię mianowicie traktowanie Liama jakby go tu wcale nie było, bo jeśli myślał, że wszystko pójdzie po jego myśli, to się pomylił. Swoim zachowaniem zapewne wprowadziła mu pewne zamieszanie w podgląd dalszego rozwoju akcji. To też nieśpiesznie najpierw uchyliła okno w salonie, później skierowała się do kuchni, przeglądając zawartość lodówki. W każdym bądź razie szukała czegoś z czego mogła zrobić obiad, a przynajmniej tak wyglądała, stojąc oparta biodrami o wyspę. Bo mimo wszystko w głowie wyobrażała sobie inne zastosowanie blatu w kuchni czy stołu w jadalni i pozostałych miejsc w domu. Łóżko było nudne.
- No cóż, marny z pana kochanek w takim razie - wiedziała, że w tym momencie to ona zaczęła niebezpiecznie igrać z ogniem, dlatego dla załagodzenia sytuacji, uśmiechnęła się i zaraz po tym... wstała z miejsca. Postanowiła obrać inną postawię mianowicie traktowanie Liama jakby go tu wcale nie było, bo jeśli myślał, że wszystko pójdzie po jego myśli, to się pomylił. Swoim zachowaniem zapewne wprowadziła mu pewne zamieszanie w podgląd dalszego rozwoju akcji. To też nieśpiesznie najpierw uchyliła okno w salonie, później skierowała się do kuchni, przeglądając zawartość lodówki. W każdym bądź razie szukała czegoś z czego mogła zrobić obiad, a przynajmniej tak wyglądała, stojąc oparta biodrami o wyspę. Bo mimo wszystko w głowie wyobrażała sobie inne zastosowanie blatu w kuchni czy stołu w jadalni i pozostałych miejsc w domu. Łóżko było nudne.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Jeśli ktoś sądził jeszcze, że spotkanie dwóch takich osobowości może zaowocować jedynie fantastycznym, dzikim romansem, miał rację tylko w połowie. Bo gdy z jednej strony rzeczywiście tak było - o czym oboje przekonali się już trzy lata temu - to z drugiej związek taki był niemożebnie irytujący. Gdy zaś obie strony na coś się uparły, wtedy otrzymywało się próbę sił, którą ktoś musiał przegrać.
Tylko, że w tym przypadku Cryan był zdeterminowany, by się nie poddać. Już prędzej zrezygnowałby chyba z paru chwil przyjemności - choć uczyniłby to z wielkim bólem - niż poległ w tym pojedynku. To więc, że podążył za aurorką, wcale nie znaczyło, że zamierzał jej odpuścić. Podjęła wyzwanie, prawda? A on w żaden sposób nie zamierzał przeszkadzać jej w jego realizacji. Rzeczywiście więc znalazł się w kuchni, ale tylko dlatego, że po prostu się domyślił. Tyle mebli w domu, a tylko łóżko w pełnym wykorzystaniu? To oczywiste, skoro nie miała po nim żadnego mężczyzny. Oczywistym było też, że zapewne właśnie zamierza to nadrobić. Więc niech nadrabia, nie będzie przeszkadzał.
Zamiast więc poświęcić jej odpowiednią ilość uwagi, minął ją jak gdyby nigdy nic i sięgnął po stojącą na blacie butelkę wody. Opierając się biodrami o jedną z szafek, idealnie naprzeciw kobiety, upił kilka łyków, a gdy wreszcie butelkę odstawił, jego twarz rozjaśniał uroczy uśmiech. I koniec. Kolejna wymiana ruchów za nimi, znów kolej na ciemnowłosego uparciucha, bo nawet poprzedni wjazd na ambicję, jaki zafundowała mu Blodeuwedd, nie poskutkował zmianą jego zachowania.
Tylko, że w tym przypadku Cryan był zdeterminowany, by się nie poddać. Już prędzej zrezygnowałby chyba z paru chwil przyjemności - choć uczyniłby to z wielkim bólem - niż poległ w tym pojedynku. To więc, że podążył za aurorką, wcale nie znaczyło, że zamierzał jej odpuścić. Podjęła wyzwanie, prawda? A on w żaden sposób nie zamierzał przeszkadzać jej w jego realizacji. Rzeczywiście więc znalazł się w kuchni, ale tylko dlatego, że po prostu się domyślił. Tyle mebli w domu, a tylko łóżko w pełnym wykorzystaniu? To oczywiste, skoro nie miała po nim żadnego mężczyzny. Oczywistym było też, że zapewne właśnie zamierza to nadrobić. Więc niech nadrabia, nie będzie przeszkadzał.
Zamiast więc poświęcić jej odpowiednią ilość uwagi, minął ją jak gdyby nigdy nic i sięgnął po stojącą na blacie butelkę wody. Opierając się biodrami o jedną z szafek, idealnie naprzeciw kobiety, upił kilka łyków, a gdy wreszcie butelkę odstawił, jego twarz rozjaśniał uroczy uśmiech. I koniec. Kolejna wymiana ruchów za nimi, znów kolej na ciemnowłosego uparciucha, bo nawet poprzedni wjazd na ambicję, jaki zafundowała mu Blodeuwedd, nie poskutkował zmianą jego zachowania.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Starała za wszelką cenę się nie uśmiechać i zgrywać obojętną, ale przychodziło jej to z trudem przez ten długi celibat. Bo to było jak z zasadą ciastka: po co brać to byle jakie, na wyciągnięcie ręki, skoro mogła mieć to lepsze, ale stojące na wyższej półce do której nie sięgała? Tak było w tym przypadku. Przez czas trwania swojego postu skutecznie dziękowała za podsyłane jej ciastka, aż pewnego dnia w końcu dopięła swego, wspięła się metaforycznie na szafkę i dosięgnęła to lepsze, smaczniejsze. Jednak teraz właśnie to ciastko chyba sprzysięgło się przeciwko niej, chcąc wywołać u niej wrzody żołądka. Zerknęła więc kątem oka na stojącego naprzeciwko Liama, zamykając lodówkę, a potem skrzyżowała ręce na piersiach.
- Nagle zmieniłeś zdanie? - najwidoczniej nie zaniechał dalszej gry, co ją cieszyło. Z drugiej strony zaraz mogła się ugiąć... dlatego gdy pogodziła się ze swoją małą porażką, podeszła do Irlandczyka, zadzierając głowę do góry.
- Jesteś podły, Cryan - to stwierdzenie nie było mu obce w dniu dzisiejszym. Ale zaraz po tych słowach pocałowała go w usta, bez większego wysiłku zdejmując z niego i tak rozpiętą już koszulę, z kolei później złapała go za pasek od spodni i pociągnęła za sobą. Zgrabnie wdrapała się na blat, przyciągając do siebie mężczyznę. Jej ruchy może i były zwykłe, bez większego "wow", ale na pewno były kuszące i drażniące, w pozytywy sposób.
- Nagle zmieniłeś zdanie? - najwidoczniej nie zaniechał dalszej gry, co ją cieszyło. Z drugiej strony zaraz mogła się ugiąć... dlatego gdy pogodziła się ze swoją małą porażką, podeszła do Irlandczyka, zadzierając głowę do góry.
- Jesteś podły, Cryan - to stwierdzenie nie było mu obce w dniu dzisiejszym. Ale zaraz po tych słowach pocałowała go w usta, bez większego wysiłku zdejmując z niego i tak rozpiętą już koszulę, z kolei później złapała go za pasek od spodni i pociągnęła za sobą. Zgrabnie wdrapała się na blat, przyciągając do siebie mężczyznę. Jej ruchy może i były zwykłe, bez większego "wow", ale na pewno były kuszące i drażniące, w pozytywy sposób.
Strona 5 z 13 • 1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 11, 12, 13
Similar topics
» Salon/kuchnia/jadalnia
» Salon połączony z kuchnią i jadalnią
» Salon i kuchnia połączona z jadalnią
» Kuchnia z jadalnią
» Kuchnia z jadalnią
» Salon połączony z kuchnią i jadalnią
» Salon i kuchnia połączona z jadalnią
» Kuchnia z jadalnią
» Kuchnia z jadalnią
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Dzielnica mieszkalna :: Regen Street :: Regen Street 1
Strona 5 z 13
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach