Salon - kuchnia - jadalnia
+8
Malcolm McMillan
Liam Cryan
Rosalie Fitzpatrick
Marie Volante
Vincent Cramer
Zachary Devereux
Zoja Yordanova
Morwen Blodeuwedd
12 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Dzielnica mieszkalna :: Regen Street :: Regen Street 1
Strona 4 z 13
Strona 4 z 13 • 1, 2, 3, 4, 5 ... 11, 12, 13
Salon - kuchnia - jadalnia
First topic message reminder :
***
***
***
***
Ostatnio zmieniony przez Morwen Blodeuwedd dnia Nie 01 Lut 2015, 19:21, w całości zmieniany 1 raz
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Francuzka pozwoliła sobie nie komentować jej wywodu na temat szkodliwości używek różnego rodzaju. Słuchała tej samej śpiewki od lat, więc zdążyła się do niej przyzwyczaić. Poza tym, Morwen była zbyt inteligentną i szanującą się istotą, by się upodlić do tego stopnia żeby sięgnąć po owe środki. Skoro tak bardzo uwielbiała te swoje papierosy, proszę bardzo, mogła sobie palić do woli! Marie odprowadziła brunetkę wzrokiem na górę, skoro ta postanowiła wreszcie się ubrać i czynić honory gospodyni. Volante zgarnęła z blatu szklankę z mrożoną herbatą i upiła z niej kilka łyków. W ciągu kilku dni pogoda zmieniła się diametralnie - w miejsce chmur i deszczu, Londyn zaszczyciło słońce i wysoka temperatura. Ruda omal nie zachłysnęła się napojem, kiedy usłyszała słowa Walijki.
- Przepraszam... Na co ruszam? – Marie zamrugała kilkakrotnie oczami, rozchylając przy tym usta w geście zdezorientowania. Czy ona sobie żartowała? Ona, Marie Volante, miałaby starać się kogoś poderwać?
- Podobno mamy w Świętym Mungu oddział psychiatryczny – tym razem to Francuzka posłała przyjaciółce znaczące spojrzenie. No zwariowała!
- Przepraszam... Na co ruszam? – Marie zamrugała kilkakrotnie oczami, rozchylając przy tym usta w geście zdezorientowania. Czy ona sobie żartowała? Ona, Marie Volante, miałaby starać się kogoś poderwać?
- Podobno mamy w Świętym Mungu oddział psychiatryczny – tym razem to Francuzka posłała przyjaciółce znaczące spojrzenie. No zwariowała!
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Przycupnęła na krzesełku, chwytając szklaneczkę z napojem w dłoń a później przyjrzała się Marie. Słysząc jej odpowiedź uśmiechnęła się pod nosem.
- Nadal trzymasz się swoich żelaznych zasad? - spytała, choć to było jedno z głupszych pytań ostatnich dni. Walijka znała Francuzkę na tyle, by wiedzieć, że nieprędko zmieni zdanie, w niektórych kwestiach a faceci byli właśnie jedną z nich. Tutaj były jak ogień i woda. Brunetka szła jak burza za ciosem, rudowłosa z kolei była jak przyjemna bryza morska.
- Ciekawe kiedy Ci się odmieni. - i by nie powiedzieć nic niestosownego zamoczyła wargi w herbacie, wzdychając cicho. Czasami zastanawiała się jak to jest być anty-płeć męska. Niestety na to, by to sprawdzić, była już za stara.
- Nadal trzymasz się swoich żelaznych zasad? - spytała, choć to było jedno z głupszych pytań ostatnich dni. Walijka znała Francuzkę na tyle, by wiedzieć, że nieprędko zmieni zdanie, w niektórych kwestiach a faceci byli właśnie jedną z nich. Tutaj były jak ogień i woda. Brunetka szła jak burza za ciosem, rudowłosa z kolei była jak przyjemna bryza morska.
- Ciekawe kiedy Ci się odmieni. - i by nie powiedzieć nic niestosownego zamoczyła wargi w herbacie, wzdychając cicho. Czasami zastanawiała się jak to jest być anty-płeć męska. Niestety na to, by to sprawdzić, była już za stara.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
- Żelaznych zasad? – Marie wyglądała nie tyle na zdziwioną, co rozbawioną. Tyle razy wałkowały ten temat i znała już jej zdanie na ten temat. Przywykła do tego, że była postrzegana niemal przez pryzmat niedotykalskiej cnotki.
– Moje żelazne zasady nie istnieją, to nie tak. Uważam, że faceci są świetni, na pewno miło czasem jest się do kogoś przytulić i takie tam, z kimś trzeba mieć dzieci, ale ja jestem poważną uzdrowicielką, nie mogę sobie pozwolić na zbyt absorbujące życie prywatne – wyjaśniła i była pewna, że takie wyjaśnienie było wyczerpujące. Póki co, miała wymarzoną posadę i nie chciała tego popsuć. Nigdy nie zastanawiała się nad swoją uczuciowością.
- Jak mi się odmieni, to ty pierwsza się o tym dowiesz – obiecała, posyłając jej rozbawione spojrzenie. Całe to rozmawianie o uczuciach było kompletnie pozbawione sensu. Nikt nie miał prawa wiedzieć, jak to było z tą całą miłością. Mogła spaść na kogoś w każdej chwili, jak grom z jasnego nieba, a mogła równie dobrze nie istnieć.
- Muszę zrobić wreszcie parapetówkę. Przyjdziesz, prawda?
– Moje żelazne zasady nie istnieją, to nie tak. Uważam, że faceci są świetni, na pewno miło czasem jest się do kogoś przytulić i takie tam, z kimś trzeba mieć dzieci, ale ja jestem poważną uzdrowicielką, nie mogę sobie pozwolić na zbyt absorbujące życie prywatne – wyjaśniła i była pewna, że takie wyjaśnienie było wyczerpujące. Póki co, miała wymarzoną posadę i nie chciała tego popsuć. Nigdy nie zastanawiała się nad swoją uczuciowością.
- Jak mi się odmieni, to ty pierwsza się o tym dowiesz – obiecała, posyłając jej rozbawione spojrzenie. Całe to rozmawianie o uczuciach było kompletnie pozbawione sensu. Nikt nie miał prawa wiedzieć, jak to było z tą całą miłością. Mogła spaść na kogoś w każdej chwili, jak grom z jasnego nieba, a mogła równie dobrze nie istnieć.
- Muszę zrobić wreszcie parapetówkę. Przyjdziesz, prawda?
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Blodeuwedd przysłuchiwała się uważnie tłumaczeniom Marie, po czym dała za wygraną. Wiedziała, że ta rozmowa prowadziła donikąd, bo każda wiedziała swoje i trzymała się tego kurczowo.
- No dobrze - westchnęła, gdy tylko odessała się od szklanki z herbatą której zdążyła wypić tyle jakby miała co najmniej kaca - Powiedzmy, że przyjęłam to do wiadomości, ale i tak jestem zdania, że dałabyś radę wygospodarować kilka godzin tygodniowo na spotkania z jakimś facetem. - z jej punktu widzenia było to bardzo proste, bo nie przerażała jej wizja opcji friends with benefits. Na słowo "parapetówka" wyprostowała się jak struna, spoglądając na Volante z zaintrygowanymi ognikami w oczach.
- Jeszcze pytasz! - żachnęła się - Lepiej mi powiedz co, kiedy, jak i co przynieść ze sobą. Potrzebujesz pomocy? - uśmiechnęła się szeroko.
- No dobrze - westchnęła, gdy tylko odessała się od szklanki z herbatą której zdążyła wypić tyle jakby miała co najmniej kaca - Powiedzmy, że przyjęłam to do wiadomości, ale i tak jestem zdania, że dałabyś radę wygospodarować kilka godzin tygodniowo na spotkania z jakimś facetem. - z jej punktu widzenia było to bardzo proste, bo nie przerażała jej wizja opcji friends with benefits. Na słowo "parapetówka" wyprostowała się jak struna, spoglądając na Volante z zaintrygowanymi ognikami w oczach.
- Jeszcze pytasz! - żachnęła się - Lepiej mi powiedz co, kiedy, jak i co przynieść ze sobą. Potrzebujesz pomocy? - uśmiechnęła się szeroko.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Im dłużej się znały, tym bardziej widoczne były różnice w ich charakterach, światopoglądach i pomysłach na życie. Były jak ogień i woda: Morwen - ta bardziej szalona i spontaniczna, szukająca miłości i kontaktu fizycznego, Marie – spokojniejsza, cichsza, skupiona bardziej na pracy. Prawdopodobnie właśnie te różnice sprawiały, że czarownice były w stanie utrzymywać znajomość przez kilka lat. Gdyby miały podobne temperamenty... Cóż, wtedy to nie miało prawa się dobrze skończyć.
- W porządku, mamo – Volante posłała jej przelotny uśmiech, zaraz po tym jak opróżniła swoją szklankę. Zaczynało się robić późno, a ona miała jeszcze kilka spraw do załatwienia. Rozważała nawet możliwość powrotu do Świętego Munga, by sprawdzić jak się ma świeżo przyjęta pacjentka, ale musiała też się wreszcie porządnie wyspać.
- Jeszcze nie wiem, kiedy, muszę porozmawiać z kilkoma osobami w pracy i pewnie dopiero wtedy uda mi się coś ustalić. Wszystko załatwię, nic się nie martw, wyślę ci sowę, jak tylko ustalę możliwe terminy – przyznała, odrobinę zmartwiona koniecznością dogrania grafiku dyżurów. Miała nadzieję, że dyrektor zgodzi się na drobne podmiany. Tylko czy będą chcieli przyjść? Czy ktokolwiek w ogóle się pofatyguje?
- Muszę iść, marzę o gorącej kąpieli i łóżku – stwierdziła w końcu, podnosząc się z fotela. – Uważaj na siebie, Morwen, gdybyś czegoś potrzebowała, to wiesz gdzie mnie szukać – ruda jeszcze zmierzwiła idealną fryzurę czarownicy i posławszy jej w powietrzu całusa, opuściła jej dom.
- W porządku, mamo – Volante posłała jej przelotny uśmiech, zaraz po tym jak opróżniła swoją szklankę. Zaczynało się robić późno, a ona miała jeszcze kilka spraw do załatwienia. Rozważała nawet możliwość powrotu do Świętego Munga, by sprawdzić jak się ma świeżo przyjęta pacjentka, ale musiała też się wreszcie porządnie wyspać.
- Jeszcze nie wiem, kiedy, muszę porozmawiać z kilkoma osobami w pracy i pewnie dopiero wtedy uda mi się coś ustalić. Wszystko załatwię, nic się nie martw, wyślę ci sowę, jak tylko ustalę możliwe terminy – przyznała, odrobinę zmartwiona koniecznością dogrania grafiku dyżurów. Miała nadzieję, że dyrektor zgodzi się na drobne podmiany. Tylko czy będą chcieli przyjść? Czy ktokolwiek w ogóle się pofatyguje?
- Muszę iść, marzę o gorącej kąpieli i łóżku – stwierdziła w końcu, podnosząc się z fotela. – Uważaj na siebie, Morwen, gdybyś czegoś potrzebowała, to wiesz gdzie mnie szukać – ruda jeszcze zmierzwiła idealną fryzurę czarownicy i posławszy jej w powietrzu całusa, opuściła jej dom.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
- Wszyscy są tu tacy dobrzy i gościnni! - Rosalie przekroczyła próg domu nowo poznanej czarownicy. Nie były to luksusy do jakich przywykła, ale nawet gdyby ktoś przystawił jej teraz nóż do szyi nie pisnęłaby ani słówka. Była dozgonnie wdzięczna Morwen. W ogóle jej nie znała, a mimo to zaproponowała jej spędzenie nocy w domu. Kolejna już osoba ratowała ją od brudnego pokoju noclegowego w Dziurawym Kotle.
- Ja zapłacę. Za wszystko zapłacę.
Oczom brunetki ukazał się gustownie urządzony salon. Scott ustawiła swój kufer z boku, by jak najmniej przeszkadzał gospodyni i przystanęła pod ścianą. Do czego to doszło, by Rosalie Scott, córka Jeremiego i Margaret Scottów musiała spać kątem u obcych ludzi.
- Mam na imię Rosalie. Umiem ugotować jedynie zupę pomidorową, ale jeśli Ci to nie przeszkadza to zaraz zabiorę się do roboty!
Jej nastrój uległ poprawie. Przynajmniej nie musiała spać pod mostem. Wciąż jednak pozostawała w konflikcie ze wszystkimi bliskimi jej osobami, do których dzisiejszego przedpołudnia dołączył Roland. Scott na wspomnienie bezczelnego uśmiechu przyjaciela zacisnęła dłonie w pięści. Wyrażał się w taki sposób o jej ukochanym synu i myślał, że przytaknie głową i rzuci mu się za szyję wdzięczna za otworzenie oczu? To nie Rosalie była ślepa, ale Fitzpatrick zbytnio wierzył w świętość swej jedynaczki. Czarnowłosa była święcie przekonana, że James nie został w tym roku prefektem, bo jego dziadek nie chciał by ktoś podejrzewał ich o nepotyzm.
- Ja zapłacę. Za wszystko zapłacę.
Oczom brunetki ukazał się gustownie urządzony salon. Scott ustawiła swój kufer z boku, by jak najmniej przeszkadzał gospodyni i przystanęła pod ścianą. Do czego to doszło, by Rosalie Scott, córka Jeremiego i Margaret Scottów musiała spać kątem u obcych ludzi.
- Mam na imię Rosalie. Umiem ugotować jedynie zupę pomidorową, ale jeśli Ci to nie przeszkadza to zaraz zabiorę się do roboty!
Jej nastrój uległ poprawie. Przynajmniej nie musiała spać pod mostem. Wciąż jednak pozostawała w konflikcie ze wszystkimi bliskimi jej osobami, do których dzisiejszego przedpołudnia dołączył Roland. Scott na wspomnienie bezczelnego uśmiechu przyjaciela zacisnęła dłonie w pięści. Wyrażał się w taki sposób o jej ukochanym synu i myślał, że przytaknie głową i rzuci mu się za szyję wdzięczna za otworzenie oczu? To nie Rosalie była ślepa, ale Fitzpatrick zbytnio wierzył w świętość swej jedynaczki. Czarnowłosa była święcie przekonana, że James nie został w tym roku prefektem, bo jego dziadek nie chciał by ktoś podejrzewał ich o nepotyzm.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
- Nie wygłupiaj się, za nic nie będziesz płacić - odpowiedziała stanowczo zamykając za sobą drzwi. Szpilki zgubiła po drodze do salonu, gdzie panował porządek. Nie licząc oczywiście jeszcze jednej kupki dokumentów walających się po stoliku. Morwen szybko pozbierała papiery i odłożyła je na jedną z półek a następnie wkroczyła do kuchni.
- Może być i zupa pomidorowa. A później pomyślimy, napijesz się czegoś? - spytała, wlepiając oczekujące spojrzenie w twarz kobiety. Oczywiście zreflektowała się, łapiąc czarownicę pod rękę i ruchem dłoni wskazała jej drzwi na końcu korytarza.
- Tam jest łazienka, jeśli będziesz chciała zmyć makijaż albo wziąć kąpiel. Na półce powinna leżeć moja kosmetyczka i jakiś płyn do demakijażu - uśmiechnęła się szeroko, zaraz po tym jej wzrok skierował się na schody. - A u góry, zaraz po prawej jest pokój, w którym będziesz spała. Pytaj i proś o wszystko, Rosalie - zakończyła swoją wypowiedź, opierając się biodrami i wyspę na środku kuchni.
- Może być i zupa pomidorowa. A później pomyślimy, napijesz się czegoś? - spytała, wlepiając oczekujące spojrzenie w twarz kobiety. Oczywiście zreflektowała się, łapiąc czarownicę pod rękę i ruchem dłoni wskazała jej drzwi na końcu korytarza.
- Tam jest łazienka, jeśli będziesz chciała zmyć makijaż albo wziąć kąpiel. Na półce powinna leżeć moja kosmetyczka i jakiś płyn do demakijażu - uśmiechnęła się szeroko, zaraz po tym jej wzrok skierował się na schody. - A u góry, zaraz po prawej jest pokój, w którym będziesz spała. Pytaj i proś o wszystko, Rosalie - zakończyła swoją wypowiedź, opierając się biodrami i wyspę na środku kuchni.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Chłonęła wszystkie słowa swej wybawczyni, przytakując głową dla potwierdzenia tego, że wszystko zrozumiała. Podziwiała tą szczupłą, młodą czarownicę: sama nigdy nie pochyliłaby się nad płaczącą w parku kobietą, nie mówiąc już nawet o zabraniu jej do swego wypielęgnowanego domu. W czarnych tęczówkach Rosalie znów zabłysnęły łzy.
- Dziękuję Ci za wszystko, Morwen. - przytuliła kobietę do siebie i powachlowała dłonią twarz chcąc uniknąć kolejnej fali łez.
Pierwsze kroki skierowała do łazienki, gdzie zmyła dokładnie całą twarz, pozbywając się plam po rozmazanym tuszu. Nie śmiałaby tknąć kosmetyków Morwen - wzięła ze sobą własną kosmetyczkę. I tak już było jej wstyd, że żeruje na tej młodej kobiecie o wielkim sercu. Rosalie zanurzyła dwa okrągłe waciki w lodowatej wodzie i szybko przyłożyła je do swych podpuchniętych oczu.
- No już, Scott. Nie wypada robić z siebie takiej histeryczki - mruknęła do swego odbicia - Trzy głębokie oddechy. I spokój.
Uśmiechnęła się krótko do swego odbicia i uporządkowała zlew, na którym porozkładała swoje kosmetyki. Przypudrowała twarz i na nowo pomalowała rzęsy. Wyglądała już zdecydowanie lepiej i choć jej oczy wciąż błyszczały, nie zamierzała płakać po raz kolejny. Niczego to nie zmieniało, a tylko coraz bardziej zaczynała boleć ją głowa.
Pokój gościnny postanowiła odwiedzić nieco później. Na obecną chwilę wsunęła kosmetyczkę do kufra i położyła na nim swą czarną marynarkę i kapelusz. Rozpięła guziki przy mankietach zielonej koszuli, podwijając rękawy do łokci i weszła do kuchni, w której czekała Morwen.
- Napiłabym się herbaty. Albo czegoś mocniejszego. Zdaję się na Ciebie. - czarownica poprawiła swe kruczoczarne loki i uśmiechnęła się nieco pogodniej. - Pokaż mi tylko gdzie trzymasz garnki, a wszystkim się zajmę.
- Dziękuję Ci za wszystko, Morwen. - przytuliła kobietę do siebie i powachlowała dłonią twarz chcąc uniknąć kolejnej fali łez.
Pierwsze kroki skierowała do łazienki, gdzie zmyła dokładnie całą twarz, pozbywając się plam po rozmazanym tuszu. Nie śmiałaby tknąć kosmetyków Morwen - wzięła ze sobą własną kosmetyczkę. I tak już było jej wstyd, że żeruje na tej młodej kobiecie o wielkim sercu. Rosalie zanurzyła dwa okrągłe waciki w lodowatej wodzie i szybko przyłożyła je do swych podpuchniętych oczu.
- No już, Scott. Nie wypada robić z siebie takiej histeryczki - mruknęła do swego odbicia - Trzy głębokie oddechy. I spokój.
Uśmiechnęła się krótko do swego odbicia i uporządkowała zlew, na którym porozkładała swoje kosmetyki. Przypudrowała twarz i na nowo pomalowała rzęsy. Wyglądała już zdecydowanie lepiej i choć jej oczy wciąż błyszczały, nie zamierzała płakać po raz kolejny. Niczego to nie zmieniało, a tylko coraz bardziej zaczynała boleć ją głowa.
Pokój gościnny postanowiła odwiedzić nieco później. Na obecną chwilę wsunęła kosmetyczkę do kufra i położyła na nim swą czarną marynarkę i kapelusz. Rozpięła guziki przy mankietach zielonej koszuli, podwijając rękawy do łokci i weszła do kuchni, w której czekała Morwen.
- Napiłabym się herbaty. Albo czegoś mocniejszego. Zdaję się na Ciebie. - czarownica poprawiła swe kruczoczarne loki i uśmiechnęła się nieco pogodniej. - Pokaż mi tylko gdzie trzymasz garnki, a wszystkim się zajmę.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Podczas gdy Rozalka była w łazience, aurorka przeglądnęła dokumenty, które rzuciła na szafkę a przy okazji napisała list do Filii o nagłym wypadku, przez który nie może pojawić się dzisiaj w pracy. To właśnie były plusy sprawowania władzy nad czymś i kimś - nie musiała się tłumaczyć i nikt nie pytał. Jej sowa odleciała akurat wtedy, kiedy nowo poznana czarownica wychodziła z łazienki.
Ciemnowłosa wróciła więc do kuchni, spojrzenie kierując na kobietę a po jej słowach uśmiechnęła się. Włączyła wodę, by się zagotowała, z szafki wyjęła dwa wzorzyste kubki.
- Herbata z prądem - skwitowała krótko, stając tuż obok Rosalie. - Garnki są w tej szafce, łyżki w tej, lodówka i kuchenka... sama widzisz - wskazała jej położenie naczyń, następnie zaś wyjęła z szafki herbatę. Wrzuciła torebkę do jednego i drugiego kubka, z kolei z lodówki wyjęła wódkę, odstawiając ją na szafkę tuż obok kubków.
- To co się właściwie stało? - spytała spokojnie.
Ciemnowłosa wróciła więc do kuchni, spojrzenie kierując na kobietę a po jej słowach uśmiechnęła się. Włączyła wodę, by się zagotowała, z szafki wyjęła dwa wzorzyste kubki.
- Herbata z prądem - skwitowała krótko, stając tuż obok Rosalie. - Garnki są w tej szafce, łyżki w tej, lodówka i kuchenka... sama widzisz - wskazała jej położenie naczyń, następnie zaś wyjęła z szafki herbatę. Wrzuciła torebkę do jednego i drugiego kubka, z kolei z lodówki wyjęła wódkę, odstawiając ją na szafkę tuż obok kubków.
- To co się właściwie stało? - spytała spokojnie.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Rosalie ustawiła na szafce duży, szary garnek, który napełniła wodą. Po krótkiej chwili myszkowania w świetnie zaopatrzonej lodówce Morwen wydobyła z niej kawałek surowego kurczaka, marchewkę, pietruszkę, selera a także dwa pomidory, które obrała ze skórki i pokroiła na ćwiartki. Pozostałe warzywa umyła dokładnie pod bieżącą wodą i wrzuciła do garnka. Była to najprostsza zupa świata i dlatego czarownica opanowała w wystarczającym stopniu proces jej przygotowywania. Ustawiła garnek na gazie, dosypała do niego pół łyżki soli, kilka ziarenek ziela angielskiego, zmielony pieprz i liść laurowy. Reszta pozostawała już jedynie w rękach gotującej się wody. Gdy warzywa i mięso puszczą swój smak wystarczy jedynie zaprawić cały wywar śmietaną i ugotować makaron. Rosalie zebrała wszystkie obierki i wrzuciła je do kosza. Pozmywała nawet deskę i nóż (!) co w życiu jej się chyba nie zdarzyło. Zgadza się, panna Scott dopiero dziś pierwszy raz w życiu trzymała zmywak do naczyń.
- Spytaj mnie raczej o to co się nie stało. - westchnęła wycierając dłonie we wskazaną przez gospodynię ściereczkę. - Zmarnowałam sobie życie, moja droga. Nie mam wykształcenia, jestem 34-letnią wdową, a mój dorastający syn postrzegany jest przez wszystkich jak największe zło świata. No i nie mam dachu nad głową.
Rosalie nigdy nie należała do zamkniętych w sobie osób. Była naiwna, wierzyła w to że każdy ma dobre intencje. Gdy ktoś ją o coś pytał odpowiadała bez zastanowienia. Dlatego też odpowiedziała wyczerpująco na pytanie Morwen. Uważała, że jej wybawczyni należy się szczerość.
- Spytaj mnie raczej o to co się nie stało. - westchnęła wycierając dłonie we wskazaną przez gospodynię ściereczkę. - Zmarnowałam sobie życie, moja droga. Nie mam wykształcenia, jestem 34-letnią wdową, a mój dorastający syn postrzegany jest przez wszystkich jak największe zło świata. No i nie mam dachu nad głową.
Rosalie nigdy nie należała do zamkniętych w sobie osób. Była naiwna, wierzyła w to że każdy ma dobre intencje. Gdy ktoś ją o coś pytał odpowiadała bez zastanowienia. Dlatego też odpowiedziała wyczerpująco na pytanie Morwen. Uważała, że jej wybawczyni należy się szczerość.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Nie przeszkadzała kobiecie, zajmując się przyrządzaniem herbaty. Gdy tylko woda się zagotowała, aurorka zalała torebki wrzątkiem a po około minucie wyrzuciła je do śmieci. Posłodziła niewiele, bo zaledwie półtorej łyżeczki, po czym odkręciła wódkę i wlała ją w odpowiednich proporcjach do kubków. Na koniec pomieszała wszystko, naczynia z kolei stawiając na stole w jadalni. Ciemnowłosa usiadła na krzesełku, w milczeniu słuchając słów Rosalie.
- Wykształcenie to żaden problem. Z powodu męża... przykro mi - zawiesiła na chwilę głos, po czym kontynuowała - Dach nad głową teraz już masz, a na syna nie ma rady. Nie masz na niego wpływu jeśli uczy się poza Twoim zasięgiem. Z wiekiem zmądrzeje i wyrośnie na ludzi. Zajmij się sobą, Rosalie - poradziła jej zupełnie szczerze, przy okazji przedstawiając swój punkt widzenia. Swoją drogą była zdziwiona, że kobieta jest od niej starsza aż o siedem lat, bo wyglądała młodo. Może przez to, że była tak zadbana.
- Wykształcenie to żaden problem. Z powodu męża... przykro mi - zawiesiła na chwilę głos, po czym kontynuowała - Dach nad głową teraz już masz, a na syna nie ma rady. Nie masz na niego wpływu jeśli uczy się poza Twoim zasięgiem. Z wiekiem zmądrzeje i wyrośnie na ludzi. Zajmij się sobą, Rosalie - poradziła jej zupełnie szczerze, przy okazji przedstawiając swój punkt widzenia. Swoją drogą była zdziwiona, że kobieta jest od niej starsza aż o siedem lat, bo wyglądała młodo. Może przez to, że była tak zadbana.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Czarownica przysiadła na krzesełku obok, zakładając nogę na nogę. Z gracją chwyciła za kubek i upiła z niego łyka rozgrzewającej herbaty. W słowach Morwen było dużo racji. Rosalie na wiele rzeczy nie miała, lub nie chciała mieć wpływu. Tak kończyły się historie w których dzieci miały dzieci. Scott nie poświęcała synowi wystarczającej uwagi w przeszłości i jedynie to było powodem ich obecnie kiepskich relacji. Czarnowłosa wolała jednak wierzyć, że to miękkie serce jej ojca wszystko popsuło. Dopóki żył Charlie wszystko było inaczej. Ale teraz już go nie ma. I co gorsza nie wróci.
- Żaden problem? Jestem po 30-stce, myślisz że Filii potrzebne są takie stare próchna? Nadawałabym się jedynie na jakąś bibliotekarkę, albo sekretarkę. Nie chciałabym niczego popsuć. Nigdy nie pracowałam, nie mam pojęcia czy dałabym sobie w ogóle radę na jakimkolwiek stanowisku - rozgadała się jak zwykle - Nie będę Ci zawracać głowy swoimi problemami. Pewnie zaraz wróci Twój mąż z pracy, sprawdzę co z zupą. A Twoje dzieci? Były teraz na weekend w domu?
Rosalie podeszła do garnka w którym cicho pyrkotała gotująca się zupa. Zamieszała w nim drewnianą łyżką, zmniejszyła gaz i uniosła pokrywkę. W chwilę później znów siedziała przy stole w jadalni, popijając herbatę.
- Żaden problem? Jestem po 30-stce, myślisz że Filii potrzebne są takie stare próchna? Nadawałabym się jedynie na jakąś bibliotekarkę, albo sekretarkę. Nie chciałabym niczego popsuć. Nigdy nie pracowałam, nie mam pojęcia czy dałabym sobie w ogóle radę na jakimkolwiek stanowisku - rozgadała się jak zwykle - Nie będę Ci zawracać głowy swoimi problemami. Pewnie zaraz wróci Twój mąż z pracy, sprawdzę co z zupą. A Twoje dzieci? Były teraz na weekend w domu?
Rosalie podeszła do garnka w którym cicho pyrkotała gotująca się zupa. Zamieszała w nim drewnianą łyżką, zmniejszyła gaz i uniosła pokrywkę. W chwilę później znów siedziała przy stole w jadalni, popijając herbatę.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
W zasadzie do tej pory nie wiedziała czy rozmawia z czarownicą, ale po jej słowach odetchnęła z ulgą. Chwyciła w dłoń kubek, zaciskając na nim palce.
- Myślę, że znalazłabym dla Ciebie pracę w Filii, zależy na jakim stanowisku byś chciała pracować - spojrzała wymownie na Rosalie, dając jej tym samym do zrozumienia, że może rozwiązać jej problemy w pięć minut. Musiała tylko wiedzieć w czym się dobrze czuła i co ewentualnie chciałaby robić a znalezienie jej zajęcia nie będzie wielkim problemem. Dopiero cała powaga Morwen zniknęła wraz z pytaniem kobiety. Parsknęła śmiechem, ukazując rząd zadbanych zębów.
- Nie mam ani dzieci ani męża, jestem samotną kobietą, która zaadoptowała sierotę. Uczy się w Hogwarcie i rzadko mnie odwiedza. Mają egzaminy, łamią regulamin, sama rozumiesz - uśmiechnęła się, opierając plecami o krzesło. Walijka uświadomiła sobie, że miała te swoje dwadzieścia-siedem lat na karku a nadal była samotna. I nie chodziło jej od razu o branie ślubu, wiązanie się z kimś na całe życie... wystarczyło, żeby miała kogoś, koło kogo mogłaby się budzić co rano i zasypiać do wieczór, a także kogoś, z kim mogłaby rozmawiać o wszystkim, byle nie o pracy. Coraz bardziej obstawiała wersję, że skończy jako stara panna z setką kotów na karku.
- Myślę, że znalazłabym dla Ciebie pracę w Filii, zależy na jakim stanowisku byś chciała pracować - spojrzała wymownie na Rosalie, dając jej tym samym do zrozumienia, że może rozwiązać jej problemy w pięć minut. Musiała tylko wiedzieć w czym się dobrze czuła i co ewentualnie chciałaby robić a znalezienie jej zajęcia nie będzie wielkim problemem. Dopiero cała powaga Morwen zniknęła wraz z pytaniem kobiety. Parsknęła śmiechem, ukazując rząd zadbanych zębów.
- Nie mam ani dzieci ani męża, jestem samotną kobietą, która zaadoptowała sierotę. Uczy się w Hogwarcie i rzadko mnie odwiedza. Mają egzaminy, łamią regulamin, sama rozumiesz - uśmiechnęła się, opierając plecami o krzesło. Walijka uświadomiła sobie, że miała te swoje dwadzieścia-siedem lat na karku a nadal była samotna. I nie chodziło jej od razu o branie ślubu, wiązanie się z kimś na całe życie... wystarczyło, żeby miała kogoś, koło kogo mogłaby się budzić co rano i zasypiać do wieczór, a także kogoś, z kim mogłaby rozmawiać o wszystkim, byle nie o pracy. Coraz bardziej obstawiała wersję, że skończy jako stara panna z setką kotów na karku.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
I jeszcze mogłaby dać jej pracę! Oczy Rosalie zalśniły, a ona sama rozchyliła usta w wyrazie zaskoczenia.
- Nie mogę Cię o to prosić. Już i tak pozwalasz mi spać w swoim domu, a jestem Ci zupełnie obcą osobą. Jesteś bardzo gościnna. - czarownica zaciągnęła jeden z niesfornych loków za ucho i znów zanurzyła górną wargę w słodkim napoju. Czuła, jak alkohol rozchodząc się po całym organizmie przyjemnie rozgrzewa ją od środka. Czerwona szminka odcisnęła się na krawędzi filiżanki. Scott przesunęła po powierzchni naczynia palcem wskazującym.
- Nie uwierzę w to, że nie masz męża! Jesteś bardzo ładna i w dodatku pracujesz w Filii Aurorów - według Irlandki Morwen już chociażby z tych dwóch powodów powinna być noszona na rękach przez jakiegoś mężczyznę. Obie wychowały się w nieco innych środowiskach. Jej gospodyni była samodzielną, odważną kobietą, a Rosalie? Gdy tylko udało jej się uczepić jakiegoś mężczyzny wisiała na nim niczym bluszcz. Skupiała się na tym by ładnie wyglądać i nie przynosić mu wstydu.
- Masz wielkie serce, Morwen... - westchnęła, gdy kobieta wspomniała o tym, że adoptowała sierotę. Brunetka w życiu nie byłaby w stanie zaadoptować dziecka. A co jeśli było z jakiejś rodziny morderców i poderżnęłoby jej gardło w nocy podczas snu?
- Nie mogę Cię o to prosić. Już i tak pozwalasz mi spać w swoim domu, a jestem Ci zupełnie obcą osobą. Jesteś bardzo gościnna. - czarownica zaciągnęła jeden z niesfornych loków za ucho i znów zanurzyła górną wargę w słodkim napoju. Czuła, jak alkohol rozchodząc się po całym organizmie przyjemnie rozgrzewa ją od środka. Czerwona szminka odcisnęła się na krawędzi filiżanki. Scott przesunęła po powierzchni naczynia palcem wskazującym.
- Nie uwierzę w to, że nie masz męża! Jesteś bardzo ładna i w dodatku pracujesz w Filii Aurorów - według Irlandki Morwen już chociażby z tych dwóch powodów powinna być noszona na rękach przez jakiegoś mężczyznę. Obie wychowały się w nieco innych środowiskach. Jej gospodyni była samodzielną, odważną kobietą, a Rosalie? Gdy tylko udało jej się uczepić jakiegoś mężczyzny wisiała na nim niczym bluszcz. Skupiała się na tym by ładnie wyglądać i nie przynosić mu wstydu.
- Masz wielkie serce, Morwen... - westchnęła, gdy kobieta wspomniała o tym, że adoptowała sierotę. Brunetka w życiu nie byłaby w stanie zaadoptować dziecka. A co jeśli było z jakiejś rodziny morderców i poderżnęłoby jej gardło w nocy podczas snu?
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Rozumiała, że Rosalie nie przystanie na jej ofertę, ale Walijka nie dawała za wygraną.
- Jestem dyrektorką, chętnie przyjmę nowego pracownika. Jeśli się zdecydujesz, wiesz gdzie mnie szukać - puściła jej porozumiewawcze oczko oraz kolejny uśmiech, sugerujący, że wszystko się ułoży. Co z tego, że poznały się niespełna dwadzieścia minut temu? Morwen wierzyła w karmę i to, że jej dobre uczynki do niej wrócą. Poza tym dzięki temu nie myślała o głupotach, a także nie chodziła z wiecznie złym humorem.
- Z facetami u mnie bywało różnie... i nadal bywa, aktualnie żaden się mną nie interesuje - wyjaśniła, w ostatniej chwili gryząc się w język. Co z tego, że miała dwóch kandydatów, wokół których mogłaby się zakręcić bez najmniejszego kiwnięcia palcem, skoro ona wolała ten trzeci obiekt, który niestety nie zwracał na nią uwagi. Chyba! Cóż, nie wszystko zawsze szło po ich myśli.
Po pewnym czasie rozmów i po smacznej zupie pomidorowej, Morwen zerknęła na zegarek.
- Słuchaj, koleżanka urządza dzisiaj babski wieczór, idziesz ze mną i nie przyjmuję sprzeciwów. Przyda Ci się to - zebrała brudne naczynia, wrzucając je do zlewu. - Przygotuj się, Rozalka, wychodzimy niedługo! - i po tych słowach powędrowała na górę, żeby się przebrać.
Kilka minut później obydwie czarownice zniknęły z Regen Street 1.
- Jestem dyrektorką, chętnie przyjmę nowego pracownika. Jeśli się zdecydujesz, wiesz gdzie mnie szukać - puściła jej porozumiewawcze oczko oraz kolejny uśmiech, sugerujący, że wszystko się ułoży. Co z tego, że poznały się niespełna dwadzieścia minut temu? Morwen wierzyła w karmę i to, że jej dobre uczynki do niej wrócą. Poza tym dzięki temu nie myślała o głupotach, a także nie chodziła z wiecznie złym humorem.
- Z facetami u mnie bywało różnie... i nadal bywa, aktualnie żaden się mną nie interesuje - wyjaśniła, w ostatniej chwili gryząc się w język. Co z tego, że miała dwóch kandydatów, wokół których mogłaby się zakręcić bez najmniejszego kiwnięcia palcem, skoro ona wolała ten trzeci obiekt, który niestety nie zwracał na nią uwagi. Chyba! Cóż, nie wszystko zawsze szło po ich myśli.
Po pewnym czasie rozmów i po smacznej zupie pomidorowej, Morwen zerknęła na zegarek.
- Słuchaj, koleżanka urządza dzisiaj babski wieczór, idziesz ze mną i nie przyjmuję sprzeciwów. Przyda Ci się to - zebrała brudne naczynia, wrzucając je do zlewu. - Przygotuj się, Rozalka, wychodzimy niedługo! - i po tych słowach powędrowała na górę, żeby się przebrać.
Kilka minut później obydwie czarownice zniknęły z Regen Street 1.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Dzisiejszego dnia o dziwo nie zaczęła od patrolu szpitala. Obudziła się w swoim miękkim łóżku, w miarę wyspana, choć wcale nie miała zamiaru narzekać na kanapę mieszczącą się w gabinecie Miles'a. Pierwsze co zrobiła po przebudzeniu to spacer do kuchni, żeby zrobić sobie kubek dobrej kawy z mlekiem, której jej ostatnio brakowało. W międzyczasie w kilku ruchach różdżką posprzątała mieszkanie, bo miała wrażenie, że kurzowe koty zaraz wyjdą spod szafy, a następnie pouchylała okna, bo gdy wróciła wczoraj do domu po prostu o tym zapomniała a w duchocie nie dało się wytrzymać dłużej niż pięć minut (cudem przespała te kilka godzin na spokojnie). Uradowana z efektu zajęła się swoim priorytetem; wsypała do kubka łyżeczkę kawy rozpuszczalnej, zalała ją wrzątkiem, posłodziła i dodała spienionego mleka.
Ubrana w luźną koszulkę i figi Walijka, skierowała się do ogródka z kubkiem kawy w ręce oraz paczką papierosów w drugiej. Dzięki Bogu była sobota a skoro do niej nie doszły żadne niepokojące wieści, uznała to za pewnego rodzaju zbawienie. Gdyby znowu miała lecieć jak na złamanie karku do Filii czy Munga prędzej strzeliłaby sobie w łeb, bądź później zastanowiła nad stworzeniem sobie klona, który wyręczałby ją w dni, w które naprawdę nie miała ani ochoty ani siły na ruszanie się gdziekolwiek dalej, niż poza swój dom.
Usiadła, po czym zaciągnęła się papierosem, popijając ciepły napój a nogi wyciągnęła na krzesło, które miała przed sobą. Otaczała ją cisza i spokój, czyli dwie rzeczy których jej ostatnio brakowało. W ciągłym biegu i zamieszaniu człowiek mógł się pogubić, a tak zyskiwał kilka minut dla siebie, na przemyślenie i ułożenie pewnego planu. Morwen zrobiła to samo. Po dopaleniu papierosa i opróżnieniu połowy kubka weszła z powrotem do domu zamykając drzwi za sobą a następnie skierowała się do wanny.
W łazience spędziła bitą godzinę, bo wanna otuliła ją swoimi mackami, nie chcąc jej wypuścić, ale zaraz po tym jak zebrała się w sobie, zajęła się ogarnianiem swojej szanownej osoby. Podsuszyła włosy wklepując w nie odrobinę odżywki wzmacniającej, zrobiła delikatny makijaż, bo ostatnio ciągle świeciła swoją naturalną twarzą i skierowała się do swojej szafy wyciągając z niej pierwsze lepsze ciuchy; W międzyczasie zerknęła na zegarek, ale po utwierdzeniu się w przekonaniu, że nie musi się nigdzie jak na razie śpieszyć, zeszła z powrotem do kuchni, przeglądając dla odmiany zawartość lodówki. Cóż, ostatnie zakupy prawdopodobnie leżały nadal na blacie w domu Vincenta, zatem musiała zadowolić się naleśnikami z masłem orzechowym.
Po około piętnastu minutach zjadła śniadanie i zaległa na kanapie w salonie, przeglądając swój prywatny notes, różdżką drapiąc się po głowie z wrażenia, że o czymś chyba zapomniała.
Po pewnym czasie opuściła dom, zamykając go i odpowiednio rzucając kilka zaklęć ochronnych.
Ubrana w luźną koszulkę i figi Walijka, skierowała się do ogródka z kubkiem kawy w ręce oraz paczką papierosów w drugiej. Dzięki Bogu była sobota a skoro do niej nie doszły żadne niepokojące wieści, uznała to za pewnego rodzaju zbawienie. Gdyby znowu miała lecieć jak na złamanie karku do Filii czy Munga prędzej strzeliłaby sobie w łeb, bądź później zastanowiła nad stworzeniem sobie klona, który wyręczałby ją w dni, w które naprawdę nie miała ani ochoty ani siły na ruszanie się gdziekolwiek dalej, niż poza swój dom.
Usiadła, po czym zaciągnęła się papierosem, popijając ciepły napój a nogi wyciągnęła na krzesło, które miała przed sobą. Otaczała ją cisza i spokój, czyli dwie rzeczy których jej ostatnio brakowało. W ciągłym biegu i zamieszaniu człowiek mógł się pogubić, a tak zyskiwał kilka minut dla siebie, na przemyślenie i ułożenie pewnego planu. Morwen zrobiła to samo. Po dopaleniu papierosa i opróżnieniu połowy kubka weszła z powrotem do domu zamykając drzwi za sobą a następnie skierowała się do wanny.
W łazience spędziła bitą godzinę, bo wanna otuliła ją swoimi mackami, nie chcąc jej wypuścić, ale zaraz po tym jak zebrała się w sobie, zajęła się ogarnianiem swojej szanownej osoby. Podsuszyła włosy wklepując w nie odrobinę odżywki wzmacniającej, zrobiła delikatny makijaż, bo ostatnio ciągle świeciła swoją naturalną twarzą i skierowała się do swojej szafy wyciągając z niej pierwsze lepsze ciuchy; W międzyczasie zerknęła na zegarek, ale po utwierdzeniu się w przekonaniu, że nie musi się nigdzie jak na razie śpieszyć, zeszła z powrotem do kuchni, przeglądając dla odmiany zawartość lodówki. Cóż, ostatnie zakupy prawdopodobnie leżały nadal na blacie w domu Vincenta, zatem musiała zadowolić się naleśnikami z masłem orzechowym.
Po około piętnastu minutach zjadła śniadanie i zaległa na kanapie w salonie, przeglądając swój prywatny notes, różdżką drapiąc się po głowie z wrażenia, że o czymś chyba zapomniała.
Po pewnym czasie opuściła dom, zamykając go i odpowiednio rzucając kilka zaklęć ochronnych.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Stoicki spokój, którym obdarzył ją Liam spowodował, że stanęła jak wryta, a jego kolejne słowa podziałały niczym istna płachta na byka. Prawdopodobnie gdyby nie to, że przemokła i przemarzła jednocześnie, zrobiłaby jeszcze kilka kolejnych scen, ale w ostateczności przystała na propozycję. Przynajmniej w domu nikt jej nie widział i będzie mogła się drzeć ile wlezie.
Całą drogę pokonała boso, trzymając buty w dłoniach i przy okazji nie odezwała się ani słowem do mężczyzny. Była wściekła do tego stopnia, że nie miała nawet ochoty na niego patrzeć. Dopiero przed drzwiami jej domu raczyła mu posłać kolejne spojrzenie, które jakby mogło to powaliłoby go na ziemię, bo nie wiedziała czy dobrze robi, ale teraz nie miała tak właściwie nic do stracenia. Buty postawiła pod kaloryferem, torebkę rzuciła na stolik w salonie a potem skierowała się do kuchni włączając czajnik. Bez pytania wyjęła z szafki dwa kubki, wsadziła do nich po torebce herbaty a następnie poszła do łazienki, skąd rzuciła Irlandczykowi suchy ręcznik. Mrucząc pod nosem, że zaraz wraca poszła do pokoju gdzie się przebrała w suche ubranie, włosy umieściła pod ręcznikowym turbanem.
Niespełna dziesięć minut później usiadła na kanapie, stawiając na stole dwie herbaty, a ból jednej ze stóp oznaczał, że niewątpliwie się skaleczyła. Marszcząc czoło starała się wyjąć z podbicia niewielkie szkiełko, na szczęście nie znajdujące się głęboko, jednak obecność Liama wyjątkowo ją rozpraszała.
- Za jakie grzechy? - westchnęła. - Jak się wali, to wszystko, a teraz jeszcze Ty pojawiasz się znikąd... i nie wiem o czym chcesz teraz ze mną rozmawiać, a ja nie wiem czy chcę tego słuchać - jej ton był o wiele bardziej spokojniejszy niż kilka minut temu na Trafalgar Square, choć wciąż pobrzmiewała w nim nuta złości i rezygnacji, pomieszanej z rozgoryczeniem.
Całą drogę pokonała boso, trzymając buty w dłoniach i przy okazji nie odezwała się ani słowem do mężczyzny. Była wściekła do tego stopnia, że nie miała nawet ochoty na niego patrzeć. Dopiero przed drzwiami jej domu raczyła mu posłać kolejne spojrzenie, które jakby mogło to powaliłoby go na ziemię, bo nie wiedziała czy dobrze robi, ale teraz nie miała tak właściwie nic do stracenia. Buty postawiła pod kaloryferem, torebkę rzuciła na stolik w salonie a potem skierowała się do kuchni włączając czajnik. Bez pytania wyjęła z szafki dwa kubki, wsadziła do nich po torebce herbaty a następnie poszła do łazienki, skąd rzuciła Irlandczykowi suchy ręcznik. Mrucząc pod nosem, że zaraz wraca poszła do pokoju gdzie się przebrała w suche ubranie, włosy umieściła pod ręcznikowym turbanem.
Niespełna dziesięć minut później usiadła na kanapie, stawiając na stole dwie herbaty, a ból jednej ze stóp oznaczał, że niewątpliwie się skaleczyła. Marszcząc czoło starała się wyjąć z podbicia niewielkie szkiełko, na szczęście nie znajdujące się głęboko, jednak obecność Liama wyjątkowo ją rozpraszała.
- Za jakie grzechy? - westchnęła. - Jak się wali, to wszystko, a teraz jeszcze Ty pojawiasz się znikąd... i nie wiem o czym chcesz teraz ze mną rozmawiać, a ja nie wiem czy chcę tego słuchać - jej ton był o wiele bardziej spokojniejszy niż kilka minut temu na Trafalgar Square, choć wciąż pobrzmiewała w nim nuta złości i rezygnacji, pomieszanej z rozgoryczeniem.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Od pierwszej do ostatniej poznanej przez niego kobiety, żadnej nie potrafił zrozumieć. Były piękne. Były zgrabne. Ale emocjonalnie każda jedna - choć we wszystkim innym tak różne! - była taka sama. W jednej chwili wypomina ci wszystkie grzechy, drapie, gryzie i przeistacza się w dziecię piekieł - tylko po to, by już w następnej zrobić ci herbatę i podzielić się ręcznikiem.
Przez całą drogę podążając o krok za nią, w zamyśleniu i bez słowa, zrównał się z nią dopiero pod samymi drzwiami. Czekając, aż otworzy drzwi, oparł się ramieniem o ścianę i znów spokojnym spojrzeniem odparł wzrok pełen furii. Nie wątpił, że szanowna Morwen Blodeuwedd, szerzej znana jako tutejsza pogromczyni półświatka, jest teraz tykającą bombą. Jego zadaniem w tej chwili było jedynie odroczenie wyroku do chwili, gdy wreszcie znajdą się w środku.
Wybuch jednak nie nastąpił, co nieznacznie go zdziwiło. Zamykając za sobą drzwi, wciąż nieszczególnie się spieszył. Podczas, gdy kobieta miotała się po mieszkaniu, on w spokoju zdjął torbę podróżną z ramienia, odstawiając ją pod ścianę przedpokoju, ściągnął też ociekający wodą płaszcz, odwiesił go na jeden z pustych wieszaków - i dopiero wtedy wszedł dalej, po drodze łapiąc jeszcze ręcznik od Walijki.
Zatrzymując się w salonie, pokręcił głową z cichym westchnieniem. W jednej chwili był londyńskim gościem, chłonął miasto jako nieznane - w drugiej zaś tkwił już w jakiejś dzielnicy, w jakimś mieszkaniu, półnagi, szykując się do jakiejś rozmowy, na którą chyba wcale nie miał ochoty. Przemokniętą do cna koszulę bez pytania zaniósł do łazienki, póki co odpuszczając sobie suszenie jej magią. Wyszedł z pomieszczenia wycierając pobieżnie tors i wilgotne włosy łaskawie użyczonym ręcznikiem, po czym, gdy jego szalejąca pani dyrektor wreszcie powróciła na salony, stanął pod jedną ze ścian, spoglądając na nią z uwagą. Usiąść się nie odważył, bo był niemal pewien, że w obecnej sytuacji za zamoczenie mebli Morwen byłaby gotowa wydrapać mu oczy.
- Ja chcę rozmawiać? - Przez cały ten czas zachowywał niezachwiany spokój, niemal przerażająco nienaturalny. - Po prostu ratuję cię przed zrobieniem z siebie pośmiewiska w centrum miasta, bo, jak mniemam, tam na ulicy to było dopiero preludium przed spektaklem zasadniczym. - Składając niedbale ręcznik, przewiesił go przez ramię. Rozłożył ręce w geście otwartości. - Czekam więc. Powiedz, co ci leży na sercu. Tylko pamiętaj o jednym, dobrze? Nigdy nic ci nie obiecałem.
Miał szczerze dosyć domyślania się, jak jego zachowanie zostanie zinterpretowane przez płeć niewieścią. Swe postępowanie próbował analizować pod tym kątem gdy miał lat piętnaście, dwadzieścia, dwadzieścia pięć. Teraz, gdy miał dwadzieścia siedem, uznał, że to jest zwyczajnie niewykonalne. Mógł się starać, mógł udawać, kłamać w żywe oczy, przepraszać na kolanach. Tylko po co? Po co miałby dalej ciągnąć tę farsę? Po rozważeniu wszystkich za i przeciw doszedł do wniosku, że woli być tym złym. Woli być przeklinanym, zwymyślanym, posyłanym do diabła - woli to, aniżeli znów się płaszczyć i za wszelką cenę szukać sposobu na dogodzenie kobiecej duszy. Czy to w ogóle było wykonalne?
Przez całą drogę podążając o krok za nią, w zamyśleniu i bez słowa, zrównał się z nią dopiero pod samymi drzwiami. Czekając, aż otworzy drzwi, oparł się ramieniem o ścianę i znów spokojnym spojrzeniem odparł wzrok pełen furii. Nie wątpił, że szanowna Morwen Blodeuwedd, szerzej znana jako tutejsza pogromczyni półświatka, jest teraz tykającą bombą. Jego zadaniem w tej chwili było jedynie odroczenie wyroku do chwili, gdy wreszcie znajdą się w środku.
Wybuch jednak nie nastąpił, co nieznacznie go zdziwiło. Zamykając za sobą drzwi, wciąż nieszczególnie się spieszył. Podczas, gdy kobieta miotała się po mieszkaniu, on w spokoju zdjął torbę podróżną z ramienia, odstawiając ją pod ścianę przedpokoju, ściągnął też ociekający wodą płaszcz, odwiesił go na jeden z pustych wieszaków - i dopiero wtedy wszedł dalej, po drodze łapiąc jeszcze ręcznik od Walijki.
Zatrzymując się w salonie, pokręcił głową z cichym westchnieniem. W jednej chwili był londyńskim gościem, chłonął miasto jako nieznane - w drugiej zaś tkwił już w jakiejś dzielnicy, w jakimś mieszkaniu, półnagi, szykując się do jakiejś rozmowy, na którą chyba wcale nie miał ochoty. Przemokniętą do cna koszulę bez pytania zaniósł do łazienki, póki co odpuszczając sobie suszenie jej magią. Wyszedł z pomieszczenia wycierając pobieżnie tors i wilgotne włosy łaskawie użyczonym ręcznikiem, po czym, gdy jego szalejąca pani dyrektor wreszcie powróciła na salony, stanął pod jedną ze ścian, spoglądając na nią z uwagą. Usiąść się nie odważył, bo był niemal pewien, że w obecnej sytuacji za zamoczenie mebli Morwen byłaby gotowa wydrapać mu oczy.
- Ja chcę rozmawiać? - Przez cały ten czas zachowywał niezachwiany spokój, niemal przerażająco nienaturalny. - Po prostu ratuję cię przed zrobieniem z siebie pośmiewiska w centrum miasta, bo, jak mniemam, tam na ulicy to było dopiero preludium przed spektaklem zasadniczym. - Składając niedbale ręcznik, przewiesił go przez ramię. Rozłożył ręce w geście otwartości. - Czekam więc. Powiedz, co ci leży na sercu. Tylko pamiętaj o jednym, dobrze? Nigdy nic ci nie obiecałem.
Miał szczerze dosyć domyślania się, jak jego zachowanie zostanie zinterpretowane przez płeć niewieścią. Swe postępowanie próbował analizować pod tym kątem gdy miał lat piętnaście, dwadzieścia, dwadzieścia pięć. Teraz, gdy miał dwadzieścia siedem, uznał, że to jest zwyczajnie niewykonalne. Mógł się starać, mógł udawać, kłamać w żywe oczy, przepraszać na kolanach. Tylko po co? Po co miałby dalej ciągnąć tę farsę? Po rozważeniu wszystkich za i przeciw doszedł do wniosku, że woli być tym złym. Woli być przeklinanym, zwymyślanym, posyłanym do diabła - woli to, aniżeli znów się płaszczyć i za wszelką cenę szukać sposobu na dogodzenie kobiecej duszy. Czy to w ogóle było wykonalne?
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
W końcu wydłubała szkiełko a później przekrzywiając stopę tak, by nie dotknąć ranką ziemi, skierowała się do jednej z szafek, wyjmując z niej apteczkę. W następnej kolejności odkaziła, przetarła i posmarowała jakąś maścią na lepsze gojenie miejsce, w którym chwilę temu tkwił nieproszony obiekt, po czym pochowała wszystko i usiadła z powrotem na kanapie. W międzyczasie wysłuchała uwag Liama i chcąc nie chcąc musiała mu przyznać rację. Siedząc na tej ławce doszła do wniosku, że sam fakt wyglądania jak skończona sierota jest idealną pożywką dla Proroka, a co dopiero gdyby do tego zaczęła się głośniej drzeć, nie przestając okładania go rękami w pierwsze lepsze miejsce. Już widziała ten nagłówek w gazecie. Rozchwiana emocjonalnie dyrektorka Filii. Albo coś gorszego, w tym guście. Spojrzenie brązowych tęczówek wbiła w ledwo dostrzegalną parę unoszącą się nad jednym z kubków, zagryzając policzki od środka. Nigdy nic Ci nie obiecywałem. Ona pamiętała nieco inaczej tamten okres, ale w tym momencie nie próbowała nawet do niego wracać, dlatego że wszystkie istotne szczegóły zatarły się z czasem.
- Nic mi nie leży na sercu - wzruszyła ramionami, natychmiastowo karcąc się w myślach za kłamstwo. Teraz ta rozmowa nie zmieniała praktycznie nic. Przyjechał, pewnie w Irlandii zostawił kobietę, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, a ona wciąż była panną, z przyszywanym dzieckiem. Ale przy okazji to był kolejny punkt, w którym musiała się zgodzić z większością płci męskiej: kobiety były zbyt skomplikowane; zmieniały zdanie co pięć minut, taka natura...
- Masz gdzie się zatrzymać? - spytała, w końcu przenosząc wzrok na stojącego w bezpiecznej odległości mężczyznę. - U góry jest pokój gościnny, a tam łazienka, jeśli chcesz wziąć prysznic albo się przebrać w coś suchego - dodała po chwili.
- Nic mi nie leży na sercu - wzruszyła ramionami, natychmiastowo karcąc się w myślach za kłamstwo. Teraz ta rozmowa nie zmieniała praktycznie nic. Przyjechał, pewnie w Irlandii zostawił kobietę, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, a ona wciąż była panną, z przyszywanym dzieckiem. Ale przy okazji to był kolejny punkt, w którym musiała się zgodzić z większością płci męskiej: kobiety były zbyt skomplikowane; zmieniały zdanie co pięć minut, taka natura...
- Masz gdzie się zatrzymać? - spytała, w końcu przenosząc wzrok na stojącego w bezpiecznej odległości mężczyznę. - U góry jest pokój gościnny, a tam łazienka, jeśli chcesz wziąć prysznic albo się przebrać w coś suchego - dodała po chwili.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Tkwił już w jakiejś dzielnicy, w jakimś mieszkaniu, półnagi, szykując się do jakiejś rozmowy i nagle okazywało się, że to nie jakieś mieszkanie, tylko mieszkanie, w którym może się zatrzymać, że teraz jest półnagi, ale zaraz nagi może być zupełnie, i że szykuje się do rozmowy, która może się w ogóle nie odbyć. I bądź tu człowieku mądry.
Nie próbując bynajmniej wydobywać z kobiety żadnych wyznań, zwierzeń, nie próbując sprowokować jej do krzyku czy szczerości, odepchnął się tylko od ściany i, podchodząc do stolika, sięgnął po kubek z herbatą - zakładając, że Morwen nie miała w planach pić z obu, to jeden przeznaczony był dla niego. Nie powracając już pod zaanektowany przez siebie kawałek muru, pozostał przy stoliku, choć wciąż nie zajął miejsca na kanapie.
- Jeśli w ten sposób proponujesz mi pozostanie tutaj, to nie odmówię. - Uśmiechając się półgębkiem, ogrzewał dłonie od gorącego kubka aż do momentu, gdy nie zaczął go parzyć.
Przez dłuższą chwilę nie dostrzegał nic złego w ciszy, jaka zapadła w mieszkaniu. Dopiero po kolejnych trzech łykach herbaty i dwóch skrzyżowanych z aurorką spojrzeń doszedł do wniosku, że jeśli rozejdą się w tej chwili, to przebywanie w tym mieszkaniu dla obojga podobne będzie do przebywania w strefie buforowej między dwoma gotowymi do walki armiami. Blodeuwedd nagle poczuje się źle w swoim własnym mieszkaniu, a on będzie krzywił się na każdą myśl, że musi wrócić tutaj, a nie do pokoju wynajętego w hotelu.
Westchnął ciężko, odstawił kubek na stolik, samemu przy nim kucając. Oparłszy się przedramionami na blacie, spojrzał poważnie na kobietę.
- Posłuchaj, Morwen. - To brzmiało jak w tanim filmie. Mniej więcej tak, jak rzucane przez nastoletnią buntowniczkę musimy porozmawiać. Z trudem powstrzymał się od grymasu zniesmaczenia. - Myślałem, że układ był czysty. Ty byłaś w delegacji, kilka dni, po których wracałaś do Londynu. Wiedziałaś, że z tobą nie pojadę. Co by zmieniło, gdybym cię zatrzymał? - Nie atakował jej. Przynajmniej nie chciał, by brzmiało to jak atak. - Zostałabyś dwa, trzy dni dłużej. A potem i tak byś wyjechała. - Mierzenie się wzrokiem mając opanowane do perfekcji, nawet na chwilę nie uciekł spojrzeniem, swą uwagę stale koncentrując na drobnym, zziębniętym stworzeniu, jakim w obecnej chwili była Blodeuwedd. - Sądziłem, że wszystko było jasne. Krótka przygoda bez dalszych zobowiązań.
O tym, że po jej wyjeździe czuł coś w rodzaju wyrzutów sumienia i coś, co z czasem zaczął interpretować jako tęsknotę, nie planował wspominać.
Nie próbując bynajmniej wydobywać z kobiety żadnych wyznań, zwierzeń, nie próbując sprowokować jej do krzyku czy szczerości, odepchnął się tylko od ściany i, podchodząc do stolika, sięgnął po kubek z herbatą - zakładając, że Morwen nie miała w planach pić z obu, to jeden przeznaczony był dla niego. Nie powracając już pod zaanektowany przez siebie kawałek muru, pozostał przy stoliku, choć wciąż nie zajął miejsca na kanapie.
- Jeśli w ten sposób proponujesz mi pozostanie tutaj, to nie odmówię. - Uśmiechając się półgębkiem, ogrzewał dłonie od gorącego kubka aż do momentu, gdy nie zaczął go parzyć.
Przez dłuższą chwilę nie dostrzegał nic złego w ciszy, jaka zapadła w mieszkaniu. Dopiero po kolejnych trzech łykach herbaty i dwóch skrzyżowanych z aurorką spojrzeń doszedł do wniosku, że jeśli rozejdą się w tej chwili, to przebywanie w tym mieszkaniu dla obojga podobne będzie do przebywania w strefie buforowej między dwoma gotowymi do walki armiami. Blodeuwedd nagle poczuje się źle w swoim własnym mieszkaniu, a on będzie krzywił się na każdą myśl, że musi wrócić tutaj, a nie do pokoju wynajętego w hotelu.
Westchnął ciężko, odstawił kubek na stolik, samemu przy nim kucając. Oparłszy się przedramionami na blacie, spojrzał poważnie na kobietę.
- Posłuchaj, Morwen. - To brzmiało jak w tanim filmie. Mniej więcej tak, jak rzucane przez nastoletnią buntowniczkę musimy porozmawiać. Z trudem powstrzymał się od grymasu zniesmaczenia. - Myślałem, że układ był czysty. Ty byłaś w delegacji, kilka dni, po których wracałaś do Londynu. Wiedziałaś, że z tobą nie pojadę. Co by zmieniło, gdybym cię zatrzymał? - Nie atakował jej. Przynajmniej nie chciał, by brzmiało to jak atak. - Zostałabyś dwa, trzy dni dłużej. A potem i tak byś wyjechała. - Mierzenie się wzrokiem mając opanowane do perfekcji, nawet na chwilę nie uciekł spojrzeniem, swą uwagę stale koncentrując na drobnym, zziębniętym stworzeniu, jakim w obecnej chwili była Blodeuwedd. - Sądziłem, że wszystko było jasne. Krótka przygoda bez dalszych zobowiązań.
O tym, że po jej wyjeździe czuł coś w rodzaju wyrzutów sumienia i coś, co z czasem zaczął interpretować jako tęsknotę, nie planował wspominać.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
- To właśnie proponuję - skwitowała krótko temat, również biorąc kubek w dłonie. Ponownie przez chwilę wpatrywała się w jego ciemną zawartość, a potem napiła się nieco parząc przy tym język i odłożyła naczynie z powrotem na stolik. Jednak wciąż było zbyt ciepłe, żeby trzymać je w rękach. Gdy zapadła między nimi cisza wcale nie miała zamiaru jej przerywać. Jak do tej pory nie wiedziała co ma robić, tak teraz to uczucie wróciło z podwojoną siłą, a do tego nie wiedziała co ma myśleć i czuć. Utrzymując kontakt wzrokowy z Liamem, jej mimika nie zmieniła się ani na moment, choć czuła się tak, jakby nie miała serca, jakby ktoś rozdrapywał to sercopodobnecoś zardzewiałym widelcem. A myślała, że uodporniła się z wiekiem na takie rozmowy.
- Jasne - mruknęła kiedy prawdopodobnie skończył mówić i przyszła kolej na jej ruch, zdrapując z paznokci pozostałości po lakierze. - Jasne, Liam... w takim razie wybacz, że pomyślałam, że jednak coś więcej mogłoby być z tej krótkiej przygody bez zobowiązań - uśmiechnęła się cynicznie, przenosząc spojrzenie na ścianę.
- A, no tak, i wybacz, że Cię w ogóle dzisiaj zaczepiłam, ale działa na mnie prawo serii i ściągam na siebie same nieszczęścia - dodała bez najmniejszych wyrzutów sumienia, podnosząc się z miejsca. W jej głowie aż wrzało od myśli i sprzecznych emocji, a że dzień był jaki był, tak teraz z cudem powstrzymywała się od płaczu. Bo bywało i tak, że nawet i ona, mimo silnego charakteru, płakała, żeby sobie ulżyć. I to pomagało, choć potem ciężko było zamaskować podpuchnięte oczy. Nie mówiąc nic więcej, ponieważ czuła, że łamie jej się głos a gardło niebezpiecznie ściska, wyjęła z torebki papierosa i podeszła do okna uchylając je a następnie stanęła tyłem do pokoju, zapalając nikotynowy rulonik. Chwila uspokojenia. Wiedziała, że za chwilę jej przejdzie, ale zdawała sobie sprawę z tego, że później nie będzie mogła zasnąć. Na zewnątrz lało coraz mocniej, a do tego pojawiła się burza, która była idealnym zwieńczeniem kiepskiego dnia.
- Jasne - mruknęła kiedy prawdopodobnie skończył mówić i przyszła kolej na jej ruch, zdrapując z paznokci pozostałości po lakierze. - Jasne, Liam... w takim razie wybacz, że pomyślałam, że jednak coś więcej mogłoby być z tej krótkiej przygody bez zobowiązań - uśmiechnęła się cynicznie, przenosząc spojrzenie na ścianę.
- A, no tak, i wybacz, że Cię w ogóle dzisiaj zaczepiłam, ale działa na mnie prawo serii i ściągam na siebie same nieszczęścia - dodała bez najmniejszych wyrzutów sumienia, podnosząc się z miejsca. W jej głowie aż wrzało od myśli i sprzecznych emocji, a że dzień był jaki był, tak teraz z cudem powstrzymywała się od płaczu. Bo bywało i tak, że nawet i ona, mimo silnego charakteru, płakała, żeby sobie ulżyć. I to pomagało, choć potem ciężko było zamaskować podpuchnięte oczy. Nie mówiąc nic więcej, ponieważ czuła, że łamie jej się głos a gardło niebezpiecznie ściska, wyjęła z torebki papierosa i podeszła do okna uchylając je a następnie stanęła tyłem do pokoju, zapalając nikotynowy rulonik. Chwila uspokojenia. Wiedziała, że za chwilę jej przejdzie, ale zdawała sobie sprawę z tego, że później nie będzie mogła zasnąć. Na zewnątrz lało coraz mocniej, a do tego pojawiła się burza, która była idealnym zwieńczeniem kiepskiego dnia.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Westchnął ciężko. Nigdy więcej żadnych układów z kobietami. Nigdy.
Podnosząc się do pionu, wolał nic nie mówić. Atmosfera w mieszkaniu zaczęła przypominać atmosferę sztabu generalnego przed decydującym uderzeniem, a on źle się z tym czuł. Nie dlatego, że uważał się za winnego. Nie był jasnowidzem i nigdy nie mówił, że jest inaczej. Nie czytał kobietom w myślach - nie umiał tego wobec Elaine, nie umiał też wobec Morwen. I w obu przypadkach być może byłoby lepiej, gdyby jednak potrafił.
Bez słowa patrzył, jak wstaje, odchodzi, zapala papierosa. Sięgając po kubek, wziął kolejny łyk herbaty, po nim zaś kolejny. Z cichym stuknięciem odstawił potem naczynie na powrót na stolik i, wsuwając dłonie do kieszeni spodni, podszedł do aurorki.
- Morwen. - Nie próbował jej odwracać, przytulać, całować znienacka czy zrywać z niej ubrań. Po prostu stał - nieprzyzwoicie blisko, znacznie bliżej, niż być może powinien biorąc pod uwagę zmienne jak w kalejdoskopie humory brązowowłosej.
- Morwen, spójrz na mnie. - Jego ton nie był tonem ani prośby, ani żądania. Było w nim jednak to zdecydowanie, które kazało domyślać się, iż w razie braku reakcji, mężczyzna wyegzekwuje sobie ich spełnienie sam.
Nawet na nią nie patrzył. Ponad jej ramieniem spojrzał na oddaloną panoramę oddającego się wieczornemu życiu miasta. Mrużąc oczy, wciągnął chłodne, londyńskie powietrze przez rozdęte nozdrza.
- Morwen, możesz na mnie spojrzeć? - Bez bicia przyznawał, że jej nie zna. Kilka wspólnych dni i upojnych nocy nie jest wystarczającym czasem na to, by poznać drugiego człowieka. Tak więc, zupełnie nic o niej nie wiedział, poza tym, że jest świetna w łóżku, że piastuje stanowisko dyrektora w tutejszej filii, że jest humorzasta. Mimo tego nie potrafił też odpędzić od siebie wrażenia, że z jakiegoś bliżej mu nieznanego powodu, zaczęła znaczyć dla niego więcej, niż inne, z którymi oddawał się podobnym przyjemnościom przez ostatnie trzy lata.
Podnosząc się do pionu, wolał nic nie mówić. Atmosfera w mieszkaniu zaczęła przypominać atmosferę sztabu generalnego przed decydującym uderzeniem, a on źle się z tym czuł. Nie dlatego, że uważał się za winnego. Nie był jasnowidzem i nigdy nie mówił, że jest inaczej. Nie czytał kobietom w myślach - nie umiał tego wobec Elaine, nie umiał też wobec Morwen. I w obu przypadkach być może byłoby lepiej, gdyby jednak potrafił.
Bez słowa patrzył, jak wstaje, odchodzi, zapala papierosa. Sięgając po kubek, wziął kolejny łyk herbaty, po nim zaś kolejny. Z cichym stuknięciem odstawił potem naczynie na powrót na stolik i, wsuwając dłonie do kieszeni spodni, podszedł do aurorki.
- Morwen. - Nie próbował jej odwracać, przytulać, całować znienacka czy zrywać z niej ubrań. Po prostu stał - nieprzyzwoicie blisko, znacznie bliżej, niż być może powinien biorąc pod uwagę zmienne jak w kalejdoskopie humory brązowowłosej.
- Morwen, spójrz na mnie. - Jego ton nie był tonem ani prośby, ani żądania. Było w nim jednak to zdecydowanie, które kazało domyślać się, iż w razie braku reakcji, mężczyzna wyegzekwuje sobie ich spełnienie sam.
Nawet na nią nie patrzył. Ponad jej ramieniem spojrzał na oddaloną panoramę oddającego się wieczornemu życiu miasta. Mrużąc oczy, wciągnął chłodne, londyńskie powietrze przez rozdęte nozdrza.
- Morwen, możesz na mnie spojrzeć? - Bez bicia przyznawał, że jej nie zna. Kilka wspólnych dni i upojnych nocy nie jest wystarczającym czasem na to, by poznać drugiego człowieka. Tak więc, zupełnie nic o niej nie wiedział, poza tym, że jest świetna w łóżku, że piastuje stanowisko dyrektora w tutejszej filii, że jest humorzasta. Mimo tego nie potrafił też odpędzić od siebie wrażenia, że z jakiegoś bliżej mu nieznanego powodu, zaczęła znaczyć dla niego więcej, niż inne, z którymi oddawał się podobnym przyjemnościom przez ostatnie trzy lata.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Pierwsza próba zwrócenia jej uwagi na siebie nie odniosła skutku. Stała, przestępując z nogi na nogę, a kiedy dotknęła bolącym podbiciem podłoża, aż syknęła z bólu. Potem jednak wróciła do palenia papierosa, obserwując zbliżającą się burzę. Póki widziała, że znajduje się ona hen daleko stąd, nie bała się.
Druga próba również zakończyła się niepowodzeniem, choć na chwilę zerknęła przez ramię w stronę Liama, chcąc sprawdzić, w którym miejscu się znajduje i jaka odległość ich dzieliła. Tak jak myślała, zbyt mała, na pewno zakłócająca jej przestrzeń osobistą. Dopaliła nikotynowy rulonik, gasząc go w doniczce, a gdy nagle zagrzmiało w okolicach dzielnicy, w której się znajdowali, cofnęła się jak poparzona do tyłu, tym samym zatrzymując się na mężczyźnie. Trzecia próba poskutkowała, bo chcąc nie chcąc i tak na niego musiała spojrzeć. Z dwojga złego wolała patrzeć na człowieka, niż na nieposkromiony przez istotę ludzką żywioł szalejący za oknem.
- Patrzę - obwieściła mu, gdyby przypadkiem się nie połapał, że od dłuższej chwili wlepia swoje brązowe tęczówki w jego twarz. Fakt faktem nie znali się, ale to miały właśnie do siebie przelotne romanse. Czasem takim ludziom wydawało się, że jednak wiedzą o sobie więcej niż po kilku latach znajomości. Wszystko może przez to, że będąc w innym miejscu można było pokazać swoje prawdziwe ja? - Patrzę przecież... - powtórzyła szeptem, zaciskając wargi a rękami objęła się podobnie jak na ławce, dłonie zaciskając na ramionach.
Druga próba również zakończyła się niepowodzeniem, choć na chwilę zerknęła przez ramię w stronę Liama, chcąc sprawdzić, w którym miejscu się znajduje i jaka odległość ich dzieliła. Tak jak myślała, zbyt mała, na pewno zakłócająca jej przestrzeń osobistą. Dopaliła nikotynowy rulonik, gasząc go w doniczce, a gdy nagle zagrzmiało w okolicach dzielnicy, w której się znajdowali, cofnęła się jak poparzona do tyłu, tym samym zatrzymując się na mężczyźnie. Trzecia próba poskutkowała, bo chcąc nie chcąc i tak na niego musiała spojrzeć. Z dwojga złego wolała patrzeć na człowieka, niż na nieposkromiony przez istotę ludzką żywioł szalejący za oknem.
- Patrzę - obwieściła mu, gdyby przypadkiem się nie połapał, że od dłuższej chwili wlepia swoje brązowe tęczówki w jego twarz. Fakt faktem nie znali się, ale to miały właśnie do siebie przelotne romanse. Czasem takim ludziom wydawało się, że jednak wiedzą o sobie więcej niż po kilku latach znajomości. Wszystko może przez to, że będąc w innym miejscu można było pokazać swoje prawdziwe ja? - Patrzę przecież... - powtórzyła szeptem, zaciskając wargi a rękami objęła się podobnie jak na ławce, dłonie zaciskając na ramionach.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Burza. Błysk, a zaraz potem głuche dudnienie w warstwie chmur przypomniało mu pierwszą oglądaną burzę. Upierał się wtedy, by zostawić otwarte na oścież wszystkie okna, żeby wszystko słyszeć. Oczywiście, żaden z rozsądnych, znających życie rodzicieli na to mu nie pozwolił - zbyt dobrze wiedzieli, że to nie on musiałby ścierać potem całe mokre parapety i wycierać wodę z podłogi - ale, gdy tylko pozwolili mu wrócić do własnego pokoju, po cichu uchylił jedyne obecne w tym pomieszczeniu okno i słuchał, wzrok od zasnutego chmurami nieba odwracając tylko na czas jasnych, trwających ułamki sekund błysków.
To było jednak dawno, nawet nie wiedział, kiedy dokładnie. Nie pamiętał, w jakim był wieku. Fascynację żywiołem zachował jednak do dziś.
Najwyraźniej jednak aurorka jej nie podzielała, bo wiem już po cichym, dochodzącym znad miasta pomruku cofnęła się, zapewne wbrew swej woli znajdując się już zupełnie blisko. Sięgając ponad nią, zamknął okno po czym poczekał, aż wreszcie obróci się w tej niedużej przestrzeni, jaka pozostała jej między nim a parapetem.
- Widzę. - Spoglądając na nią z góry. W pewnej chwili uśmiechnął się wreszcie nieznacznie, przełamując maskę nienaruszalnego spokoju. - Trzy lata. Tyle minęło od naszego pierwszego i, jak wtedy sądziłem, ostatniego spotkania. I to jest rozdział zamknięty.
Nigdy nie sycił się negatywnym samopoczuciem innego człowieka, jednakże teraz pozwolił sobie nie uściślać swych słów przez pewną chwilę. Taniec niedokładnie ukrywanych emocji na twarzyczce Morwen byłby ucztą dla jego oczu.
- Ale teraz mamy zupełnie inne okoliczności. Jeśli więc nie będziesz trzymać się uparcie wspomnień i wrócisz wreszcie do teraźniejszości, może nie będę musiał przenieść się jednak do hotelu, a ty nie będziesz musiała współdzielić ze mną swojego pałacu. - Rozbawienie złagodziło nieco chłodny wyraz jego twarzy.
To było jednak dawno, nawet nie wiedział, kiedy dokładnie. Nie pamiętał, w jakim był wieku. Fascynację żywiołem zachował jednak do dziś.
Najwyraźniej jednak aurorka jej nie podzielała, bo wiem już po cichym, dochodzącym znad miasta pomruku cofnęła się, zapewne wbrew swej woli znajdując się już zupełnie blisko. Sięgając ponad nią, zamknął okno po czym poczekał, aż wreszcie obróci się w tej niedużej przestrzeni, jaka pozostała jej między nim a parapetem.
- Widzę. - Spoglądając na nią z góry. W pewnej chwili uśmiechnął się wreszcie nieznacznie, przełamując maskę nienaruszalnego spokoju. - Trzy lata. Tyle minęło od naszego pierwszego i, jak wtedy sądziłem, ostatniego spotkania. I to jest rozdział zamknięty.
Nigdy nie sycił się negatywnym samopoczuciem innego człowieka, jednakże teraz pozwolił sobie nie uściślać swych słów przez pewną chwilę. Taniec niedokładnie ukrywanych emocji na twarzyczce Morwen byłby ucztą dla jego oczu.
- Ale teraz mamy zupełnie inne okoliczności. Jeśli więc nie będziesz trzymać się uparcie wspomnień i wrócisz wreszcie do teraźniejszości, może nie będę musiał przenieść się jednak do hotelu, a ty nie będziesz musiała współdzielić ze mną swojego pałacu. - Rozbawienie złagodziło nieco chłodny wyraz jego twarzy.
Re: Salon - kuchnia - jadalnia
Wiedziała, że teraz nie ma ucieczki od dokończenia tej rozmowy, bo jak wcześniej mogła swobodnie łazić po pokoju, uciekając to wzrokiem, to w pełnym tego słowa znaczeniu, tak teraz za sobą miała parapet a przed sobą Liama, który zapewne nie pozwoliłby jej teraz tak po prostu sobie pójść.
A może miał rację, że powinna odpuścić? W końcu przez trzy lata wydarzyło się tyle rzeczy... ale jednak nie umiała tak po prostu tego olać.
- Rozdział otworzył się ponownie kilka minut temu na Trafalgar Square - odparła spokojnie, dłonie zaciskając ponownie na ramionach. Jedno było pewne: w tym momencie na pewno nie chciała go uderzyć ani nawet na niego krzyczeć. Ale wbrew temu co się działo w jej głowie, na twarzy Walijki malowała się wyjątkowo niepokojąca obojętność. Taki nawyk.
- Nie będzie z tym problemu, i tak ostatnio rzadko bywam w domu, pracoholizm - wzruszyła ramionami, uśmiechając się lekko. Na dobrą sprawę znowu skłamała. Wracała do domu w ostateczności, bo tak naprawdę dopóki Zoja była w szkole nie miała po co tutaj siedzieć. Już dawno doszła do wniosku, że musi sobie znaleźć faceta, bądź kupić zwierzaka, a wtedy ewentualnie wszystko wróciłoby do normy.
A może miał rację, że powinna odpuścić? W końcu przez trzy lata wydarzyło się tyle rzeczy... ale jednak nie umiała tak po prostu tego olać.
- Rozdział otworzył się ponownie kilka minut temu na Trafalgar Square - odparła spokojnie, dłonie zaciskając ponownie na ramionach. Jedno było pewne: w tym momencie na pewno nie chciała go uderzyć ani nawet na niego krzyczeć. Ale wbrew temu co się działo w jej głowie, na twarzy Walijki malowała się wyjątkowo niepokojąca obojętność. Taki nawyk.
- Nie będzie z tym problemu, i tak ostatnio rzadko bywam w domu, pracoholizm - wzruszyła ramionami, uśmiechając się lekko. Na dobrą sprawę znowu skłamała. Wracała do domu w ostateczności, bo tak naprawdę dopóki Zoja była w szkole nie miała po co tutaj siedzieć. Już dawno doszła do wniosku, że musi sobie znaleźć faceta, bądź kupić zwierzaka, a wtedy ewentualnie wszystko wróciłoby do normy.
Strona 4 z 13 • 1, 2, 3, 4, 5 ... 11, 12, 13
Similar topics
» Salon/kuchnia/jadalnia
» Salon połączony z kuchnią i jadalnią
» Salon i kuchnia połączona z jadalnią
» Kuchnia z jadalnią
» Kuchnia z jadalnią
» Salon połączony z kuchnią i jadalnią
» Salon i kuchnia połączona z jadalnią
» Kuchnia z jadalnią
» Kuchnia z jadalnią
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Dzielnica mieszkalna :: Regen Street :: Regen Street 1
Strona 4 z 13
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach