Opuszczona klasa
+26
Brandon Tayth
Leslie Wilson
Monika Kruger
Aleksander Cortez
Irytek
Charles Wilson
Aleksy Vulkodlak
Suzanne Castellani
Sanne van Rijn
Christine Greengrass
William Greengrass
Serena Valerious
Shay Hasting
Dylan Davies
Rhinna Hamilton
Jane Halsey
Dalila Mauric
Joel Frayne
Mistrz Gry
Emily Bronte
Wyatt Walker
Rika Shaft
Malina Socha
Anthony Wilson
Andrea Jeunesse
Brennus Lancaster
30 posters
Magic Land :: Hogwart :: PIĘTRA :: Piętro I
Strona 11 z 12
Strona 11 z 12 • 1, 2, 3 ... , 10, 11, 12
Opuszczona klasa
First topic message reminder :
Niegdyś obywały się tutaj zajęcia z wróżbiarstwa, nim nie zostały przeniesione do wieży północnej. Teraz sala stoi pusta, jedynie nieliczni odwiedzają czasami stare, zakurzone ławki, w których oddają się przeróżnym czynnościom.
Niegdyś obywały się tutaj zajęcia z wróżbiarstwa, nim nie zostały przeniesione do wieży północnej. Teraz sala stoi pusta, jedynie nieliczni odwiedzają czasami stare, zakurzone ławki, w których oddają się przeróżnym czynnościom.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Opuszczona klasa
Pokręciła głową, jakby bezsilna, starając się mu właśnie wytłumaczyć to, czego nie rozumiał.
- Mi właśnie o Petera chodzi. On mnie nie lubi – powiedziała, przypominając sobie jednocześnie określenie, jakiego użyła jej siostra w stosunku do tej całej ich relacji. „Czopek Rafflesa”. Cóż, miała nadzieję tylko, że było to określenie trochę przesadne, i znająć Aleksandra pewnie wcale nie było tak, że chłopak właził swojemu przywódcy w tyłek. Miał swój honor, który by mu na to nie pozwolił.
Potem przypomniała sobie drugie określenie jakiego użyła Mia. Siska frendaska Brandona... Monika nie była zachwycona tym, że zakochała się akurat w Cortezie, czyli teoretycznie w osobie, która jakiś tam kontakt z Tayth-Wilsonem miała. Dlaczego nie wybrała sobie kogoś, kto nie miał z nim nic wspólnego? Cóż, serce nie sługa, a to ono tak wprawdzie dokonało już wyboru.
Słowa blondynki odbijały się echem w jej głowie i nie dawały jej spokoju. Nie chciała wyjść na puszczalską dziwkę, a już w myślach wyobrażała sobie, że tak własie nazwie ją Brandon podczas ich nieuniknionej konfrontacji. Bała się tego, ale uczucie do tego ślizgona, z którym teraz stała było zbyt mocne, by mogła z niego tak po prostu zrezygnować, bo przejmuje się opinią Włocha i Rafflesa. Przecież ona się dotąd nie przejmowała niczyją opinią! Dlaczego więc teraz miałoby być inaczej?
A na końcu dotarło do niej, że Aleksander powiedział może nawet nieświadomie coś, co spowodowało u Moniki eksplozję serca. Powiedział, że Peter nie miesza się w ich związki, jeśli nie mają wpływu na ich bandę, a że to raczej nie powinno takiego mieć. Czyli ich związek. Cortez może na około, ale chyba powiedział, że chce być z Krugerową w związku. Na Merlina! Może dopowiadała sobie za dużo, ale jako kobieta umiała czytać między wierszami, no a w tym przypadku musiało chodzić chyba wyłącznie o to! Z tego wszystkiego jedyne co była w stanie z siebie wydukać były tylko dwa słowa.
- To dobrze. - Uśmiechając się przy tym oczywiście. Kątem oka widziała, jak chłopak odwócił głowę udając obrazę o to, że i tak zwaliłaby to wszystko na niego. Dźgnęła go pięścią lekko w bok śmiejąc się w głos, by znów na nią spojrzał.
- No weeź, to twoja mama! Na ciebie by nie była zła a na mnie tak! - wytłumaczyła się dość pokrętnie. - No ale cóż, pomagałeś koleżance w zrobieniu psikusa całej szkole, bo nawet nie wyobrażasz sobie co tam się działo po tym jak zniknąłeś. Sama tego do końca tak naprawdę nie ogarniam. Mia chciała się odegrać na Jasonie, a on potem... masakra! - zaczęła opowiadać Cortezowi ogólny przebieg tych wydarzeń. To, jak Snakebow z dziwnymi oczami chciał się rzucić najpierw na nią a potem na Davida, że aż musieli go obezwładnić. Jasona znaczy. Nie Davida. Opowiedziała, jak dziwna kobieta teleportowała się potem razem z nim z parkietu... - no i wiesz co myślę, że Ames wie coś więcej, ale od jakiegoś czasu nie mogę go złapać, żeby z nim o tym porozmawiać. Wymyślił na szybko historyjkę dla gapiów, że to było przedstawienie, że podaliśmy mu też eliksir wielosokowy...
Jak naturalnie już przychodziła jej rozmowa z nim! Wystarczyło, żeby podszedł i okazał jej trochę zainteresowania, a Monika już uważała, jakby znali się całe życie i nigdy ani razu się nie pokłócili.
Chociaż jeśli o Kruger chodzi, to mogła się z nim kłócić codziennie, jeśli tylko mieliby się TAK godzić.
Bo sam pocałunek sprawił, że zakręciło się w jej głowie, ale gdy na dodatek jeszcze dotknął jej gołych pleców – o nie, wtedy to już nogi się pod nią ugięły. Nic więc dziwnego, że z jękiem zareagowała na fakt, że zakończył tę przyjemną chwilę po ty, by ich wysuszyć. Teraz to już szczerze mówiąc mogłaby cały czas stać w tej mokrej koszuli, byleby tylko nie odsuwał się od niej i nie rozdzielał ich warg, które zadziwiająco do siebie pasowały.
Teraz usta dziewczyny uśmiechały się szczerze, choć przecież nie pierwszy raz widziała jak czarował. W podwalinach wspólnie popisali się nawet dość dobrze, a na tej pamiętnej lekcji transmutacji to już w ogóle przeszli samych siebie. Co jak co, ale Monika musiała przyznać, że jego towarzystwo sprawiało, że dziewczyna starała się pokazać od jak najlepszej strony.
- Ja tam jestem pojętną uczennicą – powiedziała robiąc słodką minę i puszczając chłopakowi oczko. Takie same, jak wtedy pod lochami, tuż przed tym jak zaatakowały ich te śmieszne bahanki. No ale to była prawda. Na zajęciach profesora Raphaela w sumie poznali dopiero co nowe zaklęcie i nigdy wcześniej nawet nie próbując go użyć, wybitnie szybko przyswoili sobie całą wiedzę na jego temat i rzucili je perfekcyjnie. Jak na ambitnych oczywiście ślizgonów przystało.
Machnęła dłonią, gdy tylko zaproponował że do Hogsmeade mogą wybrać się w weekend, słysząc jej bezmyślne pytanie. Niech wybije sobie to zgłowy! Kruger była gotowa przemknąć się do miastczka w każdej chwili pod nieczujnym okiem dyrekcji i spędzić tam chociażby i całą noc.Ona również nie przejmowała się czymś tak błahym jak regulamin szkolny, bo wiecznie i tak robiła to co pasowało jej. Czy to znaczy, że pasuje do bandy? Nigdy w życiu.
- Nie wytrzymam do weekendu! - powiedziała podbiegając do niego. Radość rozpierała jej serce. Oh Mio, Mio! Kosze z Miodowego Królestwa czekają! Aż do dzisiejszego wieczoru, począwszy od tego felernego Halloween, przecież wciąż i wciąż zastanawiała się, czy Aleksander kiedykolwiek się jeszcze do niej odezwie i zapomni, że był na nią zły. Biła się z myślami i cierpiała w samotności i tylko jej jedyna siostra i zarazem powierniczka największych sekretów, znała powód Krugerowego smutku. A teraz proszę! Zapraszał ją na czekoladę i ciastko, zamiast spławić ją stwierdzeniem, że kiedyś to na pewno się jeszcze spotkają. Była chyba w tym momencie najszcześliwszą dziewczyną na świecie, a przynajmniej za taką się na pewno miała. Bo co mogłoby teraz przerwać jej szczęście? Chyba nic!
A nie, jednak coś by się znalazło.
Na przykład to jej głupie wyznanie miłości.
Co ją podkusiło? Przecież świadomie nigdy by z czymś takim nie wyjechała, nigdy pierwsza! Przecież obiecała sobie, że już nigdy nie pozwoli nikomu się zranić a teraz podawała się Cortezowi jak na tacy z karteczką – tak dobij mnie, wiesz już teraz wszystko.
I co jej siostra wtedy mówiła, gdy rozmawiały po balu? Że nie lubi, gdy nie ma wszystkiego pod kontrolą? Na pewno gdy tylko się dowie zaklaska jej z dezaprobatą. Ale co Monika miała poradzić na to, że zwyczajnie nie panowała nad sobą w towarzystwie tego chłopaka. Aleksander spowodował, że dziś, w ciągu tylko kilkudziesięciu minut, złamała aż trzy swoje zasady: rozpłakała się przy kimś, odezwała się w mowie wężów no i powiedziała mu, że go kocha.
Zbierając swoje rzeczy w pośpiechu ledwo dosłyszała jego słowa. No pewnie, co innego mógł jej powiedzieć? Był zbyt dobrze wychowany na to, by rzec zwyczajne: wal się Kruger. O nie, musi jak najprędzej stąd uciec, zanim już całkiem spali się ze wstydu. A było tak dobrze! Mogli krok po kroku poznawać się, cieszyć się sobą, a dziewczyna mogła mu to wyznac dopiero w momencie gdyby była pewna, że on też faktycznie, niezaprzeczalnie i w stu procentach, czuje to samo do niej.
Już dopadła do drzwi, już łapała za klamkę, kiedy Aleks, wykazując się niebywałym refleksem ubiegł ją i zablokował jej wyjście uniemożliwiając całkowicie ucieczkę dziewczynie.
Patrzyła na niego sarnimi oczami zaciskając szczękę. Na co ma czekać, nie chciała słuchać tego, co chłopak ma jej do powiedzenia. Bała się, że z jego ust padnie coś, co zrani ją całkowicie sprawiając, że jej serce rozpadnie się na tysiąc kawałków. Widać było, że on sam nie wie co powiedzieć, bo zachował się równie pochopnie jak ona nie pozwalając jej zniknąć. Kłykcie całkowicie pobielały jej od zaciskania dłoni na klamce, ale nie panowała nad tym, bo jego słowa, które próbował z siebie wyrzucić powoli do niej docierały. Nie ruszała się, ale w zamian za to zaczęła myśleć już całkiem przytmnie przetrawiając jego ostatnie zdanie wyraz po wyrazie i nie ekscytując się nim zbytnio.
Spuściła wzrok. Złość na siebie już prawie całkowicie jej przeszła. No cóż, stało się, powiedziała to. Konsekwencje tego czynu poniesie całkowicie.
- Tak, poczułeś, nie nienawidzisz mnie już – powiedziała cicho i całkowicie spokojnie, patrząc mu nie w twarz, a gdzieś w okolice palców u stóp. - Rozumiem Aleks, nie musisz już więcej nic mówić – dodała po chwili w myślach zaklinając się: tylko znów nie płacz, nie płacz Monika, nie płacz, masz nie płakać...
Trochę się jednak różnili. Dla niego to było zbyt szybko, by powiedzieć komuś kocham, ale dla niej nie, by z tym kimś prawie uprawiać seks na podłodze. Mieli rację ci, którzy nazywali ją puszczalską dziwką. Bo była puszczalską dziwką.
- Irytek miał rację. Jestem puszczalską dziwką, nie warto się ze mną zadawać – zakończyła i czekała będąc pewna, że po tych słowach Cortez nie będzie chciał jej już więcej zatrzymywać.
- Mi właśnie o Petera chodzi. On mnie nie lubi – powiedziała, przypominając sobie jednocześnie określenie, jakiego użyła jej siostra w stosunku do tej całej ich relacji. „Czopek Rafflesa”. Cóż, miała nadzieję tylko, że było to określenie trochę przesadne, i znająć Aleksandra pewnie wcale nie było tak, że chłopak właził swojemu przywódcy w tyłek. Miał swój honor, który by mu na to nie pozwolił.
Potem przypomniała sobie drugie określenie jakiego użyła Mia. Siska frendaska Brandona... Monika nie była zachwycona tym, że zakochała się akurat w Cortezie, czyli teoretycznie w osobie, która jakiś tam kontakt z Tayth-Wilsonem miała. Dlaczego nie wybrała sobie kogoś, kto nie miał z nim nic wspólnego? Cóż, serce nie sługa, a to ono tak wprawdzie dokonało już wyboru.
Słowa blondynki odbijały się echem w jej głowie i nie dawały jej spokoju. Nie chciała wyjść na puszczalską dziwkę, a już w myślach wyobrażała sobie, że tak własie nazwie ją Brandon podczas ich nieuniknionej konfrontacji. Bała się tego, ale uczucie do tego ślizgona, z którym teraz stała było zbyt mocne, by mogła z niego tak po prostu zrezygnować, bo przejmuje się opinią Włocha i Rafflesa. Przecież ona się dotąd nie przejmowała niczyją opinią! Dlaczego więc teraz miałoby być inaczej?
A na końcu dotarło do niej, że Aleksander powiedział może nawet nieświadomie coś, co spowodowało u Moniki eksplozję serca. Powiedział, że Peter nie miesza się w ich związki, jeśli nie mają wpływu na ich bandę, a że to raczej nie powinno takiego mieć. Czyli ich związek. Cortez może na około, ale chyba powiedział, że chce być z Krugerową w związku. Na Merlina! Może dopowiadała sobie za dużo, ale jako kobieta umiała czytać między wierszami, no a w tym przypadku musiało chodzić chyba wyłącznie o to! Z tego wszystkiego jedyne co była w stanie z siebie wydukać były tylko dwa słowa.
- To dobrze. - Uśmiechając się przy tym oczywiście. Kątem oka widziała, jak chłopak odwócił głowę udając obrazę o to, że i tak zwaliłaby to wszystko na niego. Dźgnęła go pięścią lekko w bok śmiejąc się w głos, by znów na nią spojrzał.
- No weeź, to twoja mama! Na ciebie by nie była zła a na mnie tak! - wytłumaczyła się dość pokrętnie. - No ale cóż, pomagałeś koleżance w zrobieniu psikusa całej szkole, bo nawet nie wyobrażasz sobie co tam się działo po tym jak zniknąłeś. Sama tego do końca tak naprawdę nie ogarniam. Mia chciała się odegrać na Jasonie, a on potem... masakra! - zaczęła opowiadać Cortezowi ogólny przebieg tych wydarzeń. To, jak Snakebow z dziwnymi oczami chciał się rzucić najpierw na nią a potem na Davida, że aż musieli go obezwładnić. Jasona znaczy. Nie Davida. Opowiedziała, jak dziwna kobieta teleportowała się potem razem z nim z parkietu... - no i wiesz co myślę, że Ames wie coś więcej, ale od jakiegoś czasu nie mogę go złapać, żeby z nim o tym porozmawiać. Wymyślił na szybko historyjkę dla gapiów, że to było przedstawienie, że podaliśmy mu też eliksir wielosokowy...
Jak naturalnie już przychodziła jej rozmowa z nim! Wystarczyło, żeby podszedł i okazał jej trochę zainteresowania, a Monika już uważała, jakby znali się całe życie i nigdy ani razu się nie pokłócili.
Chociaż jeśli o Kruger chodzi, to mogła się z nim kłócić codziennie, jeśli tylko mieliby się TAK godzić.
Bo sam pocałunek sprawił, że zakręciło się w jej głowie, ale gdy na dodatek jeszcze dotknął jej gołych pleców – o nie, wtedy to już nogi się pod nią ugięły. Nic więc dziwnego, że z jękiem zareagowała na fakt, że zakończył tę przyjemną chwilę po ty, by ich wysuszyć. Teraz to już szczerze mówiąc mogłaby cały czas stać w tej mokrej koszuli, byleby tylko nie odsuwał się od niej i nie rozdzielał ich warg, które zadziwiająco do siebie pasowały.
Teraz usta dziewczyny uśmiechały się szczerze, choć przecież nie pierwszy raz widziała jak czarował. W podwalinach wspólnie popisali się nawet dość dobrze, a na tej pamiętnej lekcji transmutacji to już w ogóle przeszli samych siebie. Co jak co, ale Monika musiała przyznać, że jego towarzystwo sprawiało, że dziewczyna starała się pokazać od jak najlepszej strony.
- Ja tam jestem pojętną uczennicą – powiedziała robiąc słodką minę i puszczając chłopakowi oczko. Takie same, jak wtedy pod lochami, tuż przed tym jak zaatakowały ich te śmieszne bahanki. No ale to była prawda. Na zajęciach profesora Raphaela w sumie poznali dopiero co nowe zaklęcie i nigdy wcześniej nawet nie próbując go użyć, wybitnie szybko przyswoili sobie całą wiedzę na jego temat i rzucili je perfekcyjnie. Jak na ambitnych oczywiście ślizgonów przystało.
Machnęła dłonią, gdy tylko zaproponował że do Hogsmeade mogą wybrać się w weekend, słysząc jej bezmyślne pytanie. Niech wybije sobie to zgłowy! Kruger była gotowa przemknąć się do miastczka w każdej chwili pod nieczujnym okiem dyrekcji i spędzić tam chociażby i całą noc.Ona również nie przejmowała się czymś tak błahym jak regulamin szkolny, bo wiecznie i tak robiła to co pasowało jej. Czy to znaczy, że pasuje do bandy? Nigdy w życiu.
- Nie wytrzymam do weekendu! - powiedziała podbiegając do niego. Radość rozpierała jej serce. Oh Mio, Mio! Kosze z Miodowego Królestwa czekają! Aż do dzisiejszego wieczoru, począwszy od tego felernego Halloween, przecież wciąż i wciąż zastanawiała się, czy Aleksander kiedykolwiek się jeszcze do niej odezwie i zapomni, że był na nią zły. Biła się z myślami i cierpiała w samotności i tylko jej jedyna siostra i zarazem powierniczka największych sekretów, znała powód Krugerowego smutku. A teraz proszę! Zapraszał ją na czekoladę i ciastko, zamiast spławić ją stwierdzeniem, że kiedyś to na pewno się jeszcze spotkają. Była chyba w tym momencie najszcześliwszą dziewczyną na świecie, a przynajmniej za taką się na pewno miała. Bo co mogłoby teraz przerwać jej szczęście? Chyba nic!
A nie, jednak coś by się znalazło.
Na przykład to jej głupie wyznanie miłości.
Co ją podkusiło? Przecież świadomie nigdy by z czymś takim nie wyjechała, nigdy pierwsza! Przecież obiecała sobie, że już nigdy nie pozwoli nikomu się zranić a teraz podawała się Cortezowi jak na tacy z karteczką – tak dobij mnie, wiesz już teraz wszystko.
I co jej siostra wtedy mówiła, gdy rozmawiały po balu? Że nie lubi, gdy nie ma wszystkiego pod kontrolą? Na pewno gdy tylko się dowie zaklaska jej z dezaprobatą. Ale co Monika miała poradzić na to, że zwyczajnie nie panowała nad sobą w towarzystwie tego chłopaka. Aleksander spowodował, że dziś, w ciągu tylko kilkudziesięciu minut, złamała aż trzy swoje zasady: rozpłakała się przy kimś, odezwała się w mowie wężów no i powiedziała mu, że go kocha.
Zbierając swoje rzeczy w pośpiechu ledwo dosłyszała jego słowa. No pewnie, co innego mógł jej powiedzieć? Był zbyt dobrze wychowany na to, by rzec zwyczajne: wal się Kruger. O nie, musi jak najprędzej stąd uciec, zanim już całkiem spali się ze wstydu. A było tak dobrze! Mogli krok po kroku poznawać się, cieszyć się sobą, a dziewczyna mogła mu to wyznac dopiero w momencie gdyby była pewna, że on też faktycznie, niezaprzeczalnie i w stu procentach, czuje to samo do niej.
Już dopadła do drzwi, już łapała za klamkę, kiedy Aleks, wykazując się niebywałym refleksem ubiegł ją i zablokował jej wyjście uniemożliwiając całkowicie ucieczkę dziewczynie.
Patrzyła na niego sarnimi oczami zaciskając szczękę. Na co ma czekać, nie chciała słuchać tego, co chłopak ma jej do powiedzenia. Bała się, że z jego ust padnie coś, co zrani ją całkowicie sprawiając, że jej serce rozpadnie się na tysiąc kawałków. Widać było, że on sam nie wie co powiedzieć, bo zachował się równie pochopnie jak ona nie pozwalając jej zniknąć. Kłykcie całkowicie pobielały jej od zaciskania dłoni na klamce, ale nie panowała nad tym, bo jego słowa, które próbował z siebie wyrzucić powoli do niej docierały. Nie ruszała się, ale w zamian za to zaczęła myśleć już całkiem przytmnie przetrawiając jego ostatnie zdanie wyraz po wyrazie i nie ekscytując się nim zbytnio.
Spuściła wzrok. Złość na siebie już prawie całkowicie jej przeszła. No cóż, stało się, powiedziała to. Konsekwencje tego czynu poniesie całkowicie.
- Tak, poczułeś, nie nienawidzisz mnie już – powiedziała cicho i całkowicie spokojnie, patrząc mu nie w twarz, a gdzieś w okolice palców u stóp. - Rozumiem Aleks, nie musisz już więcej nic mówić – dodała po chwili w myślach zaklinając się: tylko znów nie płacz, nie płacz Monika, nie płacz, masz nie płakać...
Trochę się jednak różnili. Dla niego to było zbyt szybko, by powiedzieć komuś kocham, ale dla niej nie, by z tym kimś prawie uprawiać seks na podłodze. Mieli rację ci, którzy nazywali ją puszczalską dziwką. Bo była puszczalską dziwką.
- Irytek miał rację. Jestem puszczalską dziwką, nie warto się ze mną zadawać – zakończyła i czekała będąc pewna, że po tych słowach Cortez nie będzie chciał jej już więcej zatrzymywać.
Re: Opuszczona klasa
- Więc Rafflesa i bandę pozostaw mi. Jeśli coś im nie będzie pasowało to ja się tym zajmę - odpowiedział poważnie. Najbardziej wkurzające było to, że na ich temat wypowiadały się osoby, które najwidoczniej w ogóle ich nie znały, a pieprzyli największe głupoty. Bo jeśli chociaż ktoś dobrze poznałby jednego z członków bandy wiedziałby, że ten nie pozwoli sobie na to by stać się jakimś popychadłem i czopkiem Petera. Cortez mu nigdy do tyłka nie wchodził by mu się przypodobać, więc i tym bardziej nie zamierzał tego robić. Wiele razy zastanawiał się nad tym dlaczego to Raffles był tym ich szefem, a nie ktoś inny i zawsze dochodził do tego samego wniosku. Jedynie Peter potrafił ich utrzymać razem. Bo bez niego to każdy by tam się nawzajem pozabijał. Nie raz już miał taką ochotę by w każdego z członków grupy rzucić avadą, ale wtedy wkraczał Raffles i potrafił złagodzić konflikt. Może posiadał jakąś dziwną charyzmę, dzięki której nad nimi był w stanie zapanować. A może po prostu nadawał się na szefa szajki i nad czym tutaj dużo się zastanawiać. Albo ma się ten dar, albo i nie. I to właśnie on ich utrzymywał wszystkich razem, był tym ogniwem które napędzało całą grupę, bez której nie mogli by istnieć. Oczywiście istnieć jako grupa. Bo każdy z członków równie dobrze radzi sobie w życiu w pojedynkę.
Dlatego wkurzało go to jakie to niby mieli opinie o nich. Co do Brandona to sam nie miał pojęcia do czego by doszło między nimi, chociaż trochę zdawał sobie z tego sprawę, że nie byłyby to przyjemne słowa i może do rękoczynów też by doszło.
Nawet nie zwrócił uwagę na to, że tak określił ich znajomość. Związek. Sam jeszcze długo by się zastanawiał nad tym dlaczego tak powiedział. No i dlaczego powiedział to z taką łatwością? Był w stanie zrezygnować z dotychczasowego stylu życia dla jednej dziewczyny? Skoro tak powiedział to najwidoczniej coś w tym było, że bez zastanowienia powiedział co powiedział.
Na temat matki już nic nie odpowiedział, bo zdecydowanie był za bardzo zajęty słuchaniem opowieści o tym co się działo na parkiecie. I jego myśli powędrowały do srebrnej szpili do włosów, z którą w zasadzie się nigdy nie rozstawał. Był to nawyk wyuczony, który wpoili mu wujkowie poprzez surowe lekcje. Ciekawiło go to dlaczego David to chciał ukrywać i w zasadzie co ukrywał przed wszystkimi. Tego też musiał się dowiedzieć, ale czy było to możliwe skoro swojej największej przyjaciółce nic nie powiedział?
Tutaj też nic nie odpowiedział bo zajął się podtrzymywaniem Moniki, pod którą to nogi zaczęły się lekko uginać. Więc wtulił się w nią jeszcze mocniej, o ile jeszcze bardziej się dało. Później zaczął czarować i się cicho zaśmiał słysząc jej słowa.
- No to dobrze, bo nie wiem czy nadaję się na nauczyciela, z moją cierpliwością różnie bywa - odpowiedział i już jedynie się cieszył widząc jak bardzo jest zadowolona na pomysł wyjścia do miasteczka.
Później padły te dwa słowa, które to zniszczyły całą atmosferę. On natomiast żałował, że powiedział cokolwiek. Zanim jej pokazać to co czuje. Mógł po prostu ją pocałować. Pokazać to co nie był w stanie wyrazić słowami. Nie było jednak czasu by płakać nad rozlanym mlekiem i zapamiętał jedynie tą lekcję i zamierzał nie popełniać tych samych błędów.
- I nie zamierzam nic więcej mówić - Odpowiedział twardo z surowym akcentem po czym nie chcąc już na nic czekać podszedł do niej i zamierzał naprawić wcześniejszy błąd. Zbliżył swoją twarz do jej i znów łapiąc delikatnie za podbródek uniósł go by znów spojrzała na niego, a nie na jego buty. Znów złączył się z dziewczyną w najdelikatniejszym, najczulszym pocałunku jaki mógł jej tylko ofiarować i najlepiej tylko potrafił to zrobić. Nie zamierzał, aby czuła podczas pocałunku pożądanie, a czułość i uczucie jakim ją darzył. Lekko się od nich oderwał by mógł coś wyszeptać.
- Jeśli Irytek miał w czymś rację to tylko, t y l k o w tym, że stanowimy idealną parę - po czym znów ją objął i przytulił się do ślizgonki. - Jak coś propozycja wyjścia jest nadal aktualna Moni - dodał szeptem cały czas będąc wtulony w dziewczynę. Głupek nam się chyba zakochał.
Dlatego wkurzało go to jakie to niby mieli opinie o nich. Co do Brandona to sam nie miał pojęcia do czego by doszło między nimi, chociaż trochę zdawał sobie z tego sprawę, że nie byłyby to przyjemne słowa i może do rękoczynów też by doszło.
Nawet nie zwrócił uwagę na to, że tak określił ich znajomość. Związek. Sam jeszcze długo by się zastanawiał nad tym dlaczego tak powiedział. No i dlaczego powiedział to z taką łatwością? Był w stanie zrezygnować z dotychczasowego stylu życia dla jednej dziewczyny? Skoro tak powiedział to najwidoczniej coś w tym było, że bez zastanowienia powiedział co powiedział.
Na temat matki już nic nie odpowiedział, bo zdecydowanie był za bardzo zajęty słuchaniem opowieści o tym co się działo na parkiecie. I jego myśli powędrowały do srebrnej szpili do włosów, z którą w zasadzie się nigdy nie rozstawał. Był to nawyk wyuczony, który wpoili mu wujkowie poprzez surowe lekcje. Ciekawiło go to dlaczego David to chciał ukrywać i w zasadzie co ukrywał przed wszystkimi. Tego też musiał się dowiedzieć, ale czy było to możliwe skoro swojej największej przyjaciółce nic nie powiedział?
Tutaj też nic nie odpowiedział bo zajął się podtrzymywaniem Moniki, pod którą to nogi zaczęły się lekko uginać. Więc wtulił się w nią jeszcze mocniej, o ile jeszcze bardziej się dało. Później zaczął czarować i się cicho zaśmiał słysząc jej słowa.
- No to dobrze, bo nie wiem czy nadaję się na nauczyciela, z moją cierpliwością różnie bywa - odpowiedział i już jedynie się cieszył widząc jak bardzo jest zadowolona na pomysł wyjścia do miasteczka.
Później padły te dwa słowa, które to zniszczyły całą atmosferę. On natomiast żałował, że powiedział cokolwiek. Zanim jej pokazać to co czuje. Mógł po prostu ją pocałować. Pokazać to co nie był w stanie wyrazić słowami. Nie było jednak czasu by płakać nad rozlanym mlekiem i zapamiętał jedynie tą lekcję i zamierzał nie popełniać tych samych błędów.
- I nie zamierzam nic więcej mówić - Odpowiedział twardo z surowym akcentem po czym nie chcąc już na nic czekać podszedł do niej i zamierzał naprawić wcześniejszy błąd. Zbliżył swoją twarz do jej i znów łapiąc delikatnie za podbródek uniósł go by znów spojrzała na niego, a nie na jego buty. Znów złączył się z dziewczyną w najdelikatniejszym, najczulszym pocałunku jaki mógł jej tylko ofiarować i najlepiej tylko potrafił to zrobić. Nie zamierzał, aby czuła podczas pocałunku pożądanie, a czułość i uczucie jakim ją darzył. Lekko się od nich oderwał by mógł coś wyszeptać.
- Jeśli Irytek miał w czymś rację to tylko, t y l k o w tym, że stanowimy idealną parę - po czym znów ją objął i przytulił się do ślizgonki. - Jak coś propozycja wyjścia jest nadal aktualna Moni - dodał szeptem cały czas będąc wtulony w dziewczynę. Głupek nam się chyba zakochał.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Opuszczona klasa
Monika wiedziała, że jeśli chodzi o Aleksandra to było tak, jak mówiła. Na pewno nie podlizywał się Rafflesowi, bo był na to zbyt dumny. Domyślała się, że nalezy do jego grupy tylko dlatego, że chce w niej być ze względu na siebie, a nie ze względu na to by być super postrzeganym przez innych, bo jest w paczce, w której każdy ślizgon chciałby być. No oprócz oczywiście sióstr Kruger. Nie była jednak pewna co do Brandona. Był to dziwny osobnik, który podobno posiadał jakiś tam honor, ale wtedy w Pokoju Wspólnym wyzwał brunetkę na czym świat stoi i zmieszał ją z błotem, a następnego dnia, gdy tylko byli sami błagał ją o drugą szansę.
Czyż więc ten cały cyrk nie był tylko na pokaz? Czyż więc Włoch nie chciał wprost pokazać Peterowi siebie od jak najlepszej strony? Czyż więc to nie nazywało się podlizywanie?
Krugerka gdzieś podświadomie czuła, że i Raffles to doskonale wie i da Brandonowi popalić, bo należało się to mu już od bardzo, bardzo dawna.
Słysząc słowa Corteza nie przerwała uśmiechu, nadal czując jak w środku rośnie jej nadzieja na to, że chłopakowi faktycznie chodziło o to by byli razem. To wszystko jakoś jednak wydawało się Monice zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Ona nie ma takiego szczęścia, ona przecież zawsze źle wybiera. Los zawsze ją w końcu doświadcza, choć na początku wszystko wydaje się być takie cudowne.
Tak jak to było z Tayth-Wilsonem. Byli taką zgraną parą, przecież tak dobrze się dogadywali, choć Monia zawsze bała się jego znajomości z tą filigranową puchoneczką. Ale i tak była szczęśliwa. I głupia. Głupia do tego stopnia, że chciała uciec w ślad za chłopakiem, którego kochała, co było chyba wystarczającym dowodem jej miłości, no ale on tego nie docenił. Miała tylko nadzieję, że Cortez nie jest osobą takiego pokroju i nawet jeśli on nie będzie odwzajemniał jej uczuć, to chociaż nie będzie tego w jawny sposób wykorzystywał. Znaczy tego, że zakochana Monika jest w stanie zrobić naprawdę wiele.
Nie chciała przerywać tej chwili. Chciała zatrzymac czas, który biegł za drzwiami sali pozostawiając tych dwoje w błogim uczuciu, że nigdzie nie muszą sie spieszyć. Od dziś będzie uwielbiała tę opuszczone pomieszczenie, od dziś będzie się jej kojarzyć tylko z Cortezem. To tu przeciez uwarzyły z Mią ten eliksir, od którego w sumie większość się zaczęło.
Nagle jednak jedna myśl uderzyła w Monię, ale choć była bardzo ciekawa, jakiej chłopak udzieliłby odpowiedzi postanowiła odłożyć to pytanie na później. Może na jutro, może na za tydzień...
A może nawet na nigdy. Bo czy chciałaby to wiedzieć? Czy chciałaby wiedzieć to, że może gdyby Monika zwyczajnie powiedziała mu kim jest naprawdę, wtedy na parkiecie, to czy zgodziłby się ją pocałować?
Chyba nie.
Ale teraz ją całował w sposób, o jakim Kruger nigdy nie marzyła i raczej jej to wystarczyło. Nie chciała zaprzątać już sobie głowy tym co było, wolała raczej myśleć o tym co będzie. Co może być, co może się jeszcze dzisiaj zdarzyć.
Uśmiechnęła się zachęcająco do Aleksa.
- No nie bądź już dla siebie taki surowy. Cierpliwość masz, skoro jeszcze nie uciekłeś stąd dziś z krzykiem, widząc mnie gdy weszłam.
Ta sama myśl potem przeszła jej przez głowę, gdy wyrzekła te nieszczęsne dwa słowa. To dziwne, że nie zwiał, gdy tylko je usłyszał. Ile Monika by dała teraz za posiadanie zmieniacza czasu, tej malutkiej klepsydry na łańcuszku, którą mogłaby wszystko naprawić. Na przykład wysłać tam kogoś, żeby nie pozwolić swojemu wcześniejszemu „ja” wyznać mu miłość. Albo zdetonować drzwi. No cokolwiek.
Cokolwiek byleby teraz nie stać tu przy tych cholernych drzwiach zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od Corteza, z zaciśniętą dłonią na klamce i nie wpatrywać się kurczowo w czubki jego butów.
I nie zamierzam nic więcej mówić...
W sumie nie zdążyła nawet pojąć sensu tych słów, bo już poczuła, po raz nie wiadomo który dzisiejszego wieczoru, delikatny dotyk jego warg. Nie był taki sam jak poprzednie – znacznie się różnił i Kruger doskonale wiedziała czym dokładnie. Wiedziała, że jeśli nie uciekł, że jeśli zatrzymał ją, że jeśli teraz całował ją tak czule to musi do niej też coś czuć. W sumie sam to przed chwilą przyznał. Gdy wziął ją w ramiona i wyszeptał o wciąż aktualnej propozycji wypadu do Hogs, uśmiechnęła się do siebie i lekko przekręcając głowę również bardzo cicho powiedziała:
- To daj mi dwadzieścia minut, dobrze? - Odsunęła się od niego, otworzyła drzwi, a potem wspólnie skierowali się do lochów, by w swoich dormitoriach przygotować się na wieczorny, niezupełnie legalny, wypad do wioski.
z/t x2
Czyż więc ten cały cyrk nie był tylko na pokaz? Czyż więc Włoch nie chciał wprost pokazać Peterowi siebie od jak najlepszej strony? Czyż więc to nie nazywało się podlizywanie?
Krugerka gdzieś podświadomie czuła, że i Raffles to doskonale wie i da Brandonowi popalić, bo należało się to mu już od bardzo, bardzo dawna.
Słysząc słowa Corteza nie przerwała uśmiechu, nadal czując jak w środku rośnie jej nadzieja na to, że chłopakowi faktycznie chodziło o to by byli razem. To wszystko jakoś jednak wydawało się Monice zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Ona nie ma takiego szczęścia, ona przecież zawsze źle wybiera. Los zawsze ją w końcu doświadcza, choć na początku wszystko wydaje się być takie cudowne.
Tak jak to było z Tayth-Wilsonem. Byli taką zgraną parą, przecież tak dobrze się dogadywali, choć Monia zawsze bała się jego znajomości z tą filigranową puchoneczką. Ale i tak była szczęśliwa. I głupia. Głupia do tego stopnia, że chciała uciec w ślad za chłopakiem, którego kochała, co było chyba wystarczającym dowodem jej miłości, no ale on tego nie docenił. Miała tylko nadzieję, że Cortez nie jest osobą takiego pokroju i nawet jeśli on nie będzie odwzajemniał jej uczuć, to chociaż nie będzie tego w jawny sposób wykorzystywał. Znaczy tego, że zakochana Monika jest w stanie zrobić naprawdę wiele.
Nie chciała przerywać tej chwili. Chciała zatrzymac czas, który biegł za drzwiami sali pozostawiając tych dwoje w błogim uczuciu, że nigdzie nie muszą sie spieszyć. Od dziś będzie uwielbiała tę opuszczone pomieszczenie, od dziś będzie się jej kojarzyć tylko z Cortezem. To tu przeciez uwarzyły z Mią ten eliksir, od którego w sumie większość się zaczęło.
Nagle jednak jedna myśl uderzyła w Monię, ale choć była bardzo ciekawa, jakiej chłopak udzieliłby odpowiedzi postanowiła odłożyć to pytanie na później. Może na jutro, może na za tydzień...
A może nawet na nigdy. Bo czy chciałaby to wiedzieć? Czy chciałaby wiedzieć to, że może gdyby Monika zwyczajnie powiedziała mu kim jest naprawdę, wtedy na parkiecie, to czy zgodziłby się ją pocałować?
Chyba nie.
Ale teraz ją całował w sposób, o jakim Kruger nigdy nie marzyła i raczej jej to wystarczyło. Nie chciała zaprzątać już sobie głowy tym co było, wolała raczej myśleć o tym co będzie. Co może być, co może się jeszcze dzisiaj zdarzyć.
Uśmiechnęła się zachęcająco do Aleksa.
- No nie bądź już dla siebie taki surowy. Cierpliwość masz, skoro jeszcze nie uciekłeś stąd dziś z krzykiem, widząc mnie gdy weszłam.
Ta sama myśl potem przeszła jej przez głowę, gdy wyrzekła te nieszczęsne dwa słowa. To dziwne, że nie zwiał, gdy tylko je usłyszał. Ile Monika by dała teraz za posiadanie zmieniacza czasu, tej malutkiej klepsydry na łańcuszku, którą mogłaby wszystko naprawić. Na przykład wysłać tam kogoś, żeby nie pozwolić swojemu wcześniejszemu „ja” wyznać mu miłość. Albo zdetonować drzwi. No cokolwiek.
Cokolwiek byleby teraz nie stać tu przy tych cholernych drzwiach zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od Corteza, z zaciśniętą dłonią na klamce i nie wpatrywać się kurczowo w czubki jego butów.
I nie zamierzam nic więcej mówić...
W sumie nie zdążyła nawet pojąć sensu tych słów, bo już poczuła, po raz nie wiadomo który dzisiejszego wieczoru, delikatny dotyk jego warg. Nie był taki sam jak poprzednie – znacznie się różnił i Kruger doskonale wiedziała czym dokładnie. Wiedziała, że jeśli nie uciekł, że jeśli zatrzymał ją, że jeśli teraz całował ją tak czule to musi do niej też coś czuć. W sumie sam to przed chwilą przyznał. Gdy wziął ją w ramiona i wyszeptał o wciąż aktualnej propozycji wypadu do Hogs, uśmiechnęła się do siebie i lekko przekręcając głowę również bardzo cicho powiedziała:
- To daj mi dwadzieścia minut, dobrze? - Odsunęła się od niego, otworzyła drzwi, a potem wspólnie skierowali się do lochów, by w swoich dormitoriach przygotować się na wieczorny, niezupełnie legalny, wypad do wioski.
z/t x2
Re: Opuszczona klasa
Powrót do szkoły po świątecznym obżarstwie i lenistwie był trudny, a powrót do odrabiania lekcji jeszcze gorszy. Leslie opuściła dom swojej starszej siostry wcześniej niż planowała, bo ferie zimowe jeszcze się nie skończyły. Powód był prosty. Ciężko było jej siedzieć przy jednym stole z Hanką i Brandonem i pilnować się żeby nie palnąć czegoś głupiego, gdyż emocje w niej były naprawdę... duże. Z jednej strony czuła wyrzuty sumienia, z drugiej strony była zła na kuzyna, a z trzeciej jeszcze karciła siebie za to, że nie żałuje tego tak dogłębnie jak powinna. Ostatecznie zmyśliła jakąś kiepską wymówkę i siostra odstawiła ją do szkoły.
Jak się okazało, nie tylko ona wpadła na pomysł wcześniejszego powrotu, bo w pokoju wspólnym natknęła się na kilku Ślizgonów, a na korytarzu widziała błąkających się uczniów. Wielkiej Sali unikała, chodząc na posiłki na ostatnią minutę kiedy nikogo już prawie w niej nie było. Nie miała najmniejszej ochoty siedzieć w pokoju wspólnym Slyterinu, gdyż każdy siódmoklasista przypominał jej o Brandonie o tym co - o zgrozo - stało się całkiem niedawno. Aby się pouczyć, poszła poszukać jakiejś wolnej klasy. Nikomu na pewno nie przyszłoby do głowy szukać miejsca do odpoczynku w klasach w trakcie ferii zimowych. Wszystkie na pierwszym piętrze były zamnięte na z wyjątkiem jednej, w której nie miała chyba nigdy zajęć. Gdy weszła do środka, przekonała się, że żaden przedmiot nie odbywał się tutaj o lat. Idealnie. Miejsce, którego szukała.
Przeszła na koniec klasy i usiadła na blacie jednej z ostatnich ławek. Książkę położyła obok, bo przecież przyszła się uczyć. Niespokojne myśli jednak skutecznie odciągały ją od nauki, jak zawsze.
Jak się okazało, nie tylko ona wpadła na pomysł wcześniejszego powrotu, bo w pokoju wspólnym natknęła się na kilku Ślizgonów, a na korytarzu widziała błąkających się uczniów. Wielkiej Sali unikała, chodząc na posiłki na ostatnią minutę kiedy nikogo już prawie w niej nie było. Nie miała najmniejszej ochoty siedzieć w pokoju wspólnym Slyterinu, gdyż każdy siódmoklasista przypominał jej o Brandonie o tym co - o zgrozo - stało się całkiem niedawno. Aby się pouczyć, poszła poszukać jakiejś wolnej klasy. Nikomu na pewno nie przyszłoby do głowy szukać miejsca do odpoczynku w klasach w trakcie ferii zimowych. Wszystkie na pierwszym piętrze były zamnięte na z wyjątkiem jednej, w której nie miała chyba nigdy zajęć. Gdy weszła do środka, przekonała się, że żaden przedmiot nie odbywał się tutaj o lat. Idealnie. Miejsce, którego szukała.
Przeszła na koniec klasy i usiadła na blacie jednej z ostatnich ławek. Książkę położyła obok, bo przecież przyszła się uczyć. Niespokojne myśli jednak skutecznie odciągały ją od nauki, jak zawsze.
Leslie WilsonKlasa V - Urodziny : 09/01/1999
Wiek : 25
Skąd : Edynburg, Szkocja
Krew : Czysta
Re: Opuszczona klasa
Po obiedzie postanowił udać się na lekcje, musiał w końcu zacząć regularnie chodzić na zajęcia. Ileż można być obibokiem...
Zgarnąwszy pospiesznie podręczniki do torby, udał się na pierwsze piętro i wparował to klasy, jak zwykle zresztą kompletnie myląc sale. Zorientował się, że znalazł się w kompletnie opuszczonym pomieszczeniu i już miał zawrócić na pięcie, kiedy dostrzegł pukle płomiennorudych włosów w jednej z ławek na samym końcu. Poczuł, że coś nieprzyjemnego przewróciło mu się w żołądku, wszędzie poznałby tę sylwetkę...
On również rozpamiętywał wydarzenia, które miały miejsce tuż przed świętami... co wcale nie oznaczało, że dobrze się z tym wszystkim czuł. Zwłaszcza, że teraz znowu zeszli się z Moniką. Na swoje usprawiedliwienie miał jednak to, że rzecz z Leslie wydarzyła się po jej zdradzie z Cortezem, więc wyrzuty sumienia panicza Tayth były ograniczone do przyzwoitego minimum. Poza tym był Włochem, a to tłumaczyło wszystko...
Stwierdziwszy, że głupio byłoby teraz uciekać, więc zamknął za sobą drzwi i chrząknął znacząco. Swoją drogą ciekawe, czy postanowiłby tu zostać, gdyby wiedział, że właśnie w tej oto klasie Monisia i Cortez wpychali sobie łapki w majty.
- Cześć, Leslie - zawołał, siląc się na beztroski ton i ruszył w jej kierunku. Ręce niedbale trzymał w kieszeniach spodni, lecz nie sposób było mu ukryć przed samym sobą, że gdyby teraz je wyjął, z pewnością można by było dostrzec, że lekko się trzęsą. Ta ruda pannica wzbudzała w nim jakieś dziwne instynkty i mimo tego, że była jego kuzynką, potrafiła nim nieźle wstrząsnąć. Był pewien, że kocha pannę Kruger, przecież tak było od zawsze i najprawdopodobniej już zawsze tak będzie. Ale... No właśnie.
- Jak ferie? Szkoda, że tak szybko zwiałaś, ostatniego dnia urządziliśmy sobie balangę. - Przysiadł na jednej z ławek, odrzucając torbę gdzieś obok. Utkwił spojrzenie szarych oczu w bladej twarzyczce kuzynki.
Zgarnąwszy pospiesznie podręczniki do torby, udał się na pierwsze piętro i wparował to klasy, jak zwykle zresztą kompletnie myląc sale. Zorientował się, że znalazł się w kompletnie opuszczonym pomieszczeniu i już miał zawrócić na pięcie, kiedy dostrzegł pukle płomiennorudych włosów w jednej z ławek na samym końcu. Poczuł, że coś nieprzyjemnego przewróciło mu się w żołądku, wszędzie poznałby tę sylwetkę...
On również rozpamiętywał wydarzenia, które miały miejsce tuż przed świętami... co wcale nie oznaczało, że dobrze się z tym wszystkim czuł. Zwłaszcza, że teraz znowu zeszli się z Moniką. Na swoje usprawiedliwienie miał jednak to, że rzecz z Leslie wydarzyła się po jej zdradzie z Cortezem, więc wyrzuty sumienia panicza Tayth były ograniczone do przyzwoitego minimum. Poza tym był Włochem, a to tłumaczyło wszystko...
Stwierdziwszy, że głupio byłoby teraz uciekać, więc zamknął za sobą drzwi i chrząknął znacząco. Swoją drogą ciekawe, czy postanowiłby tu zostać, gdyby wiedział, że właśnie w tej oto klasie Monisia i Cortez wpychali sobie łapki w majty.
- Cześć, Leslie - zawołał, siląc się na beztroski ton i ruszył w jej kierunku. Ręce niedbale trzymał w kieszeniach spodni, lecz nie sposób było mu ukryć przed samym sobą, że gdyby teraz je wyjął, z pewnością można by było dostrzec, że lekko się trzęsą. Ta ruda pannica wzbudzała w nim jakieś dziwne instynkty i mimo tego, że była jego kuzynką, potrafiła nim nieźle wstrząsnąć. Był pewien, że kocha pannę Kruger, przecież tak było od zawsze i najprawdopodobniej już zawsze tak będzie. Ale... No właśnie.
- Jak ferie? Szkoda, że tak szybko zwiałaś, ostatniego dnia urządziliśmy sobie balangę. - Przysiadł na jednej z ławek, odrzucając torbę gdzieś obok. Utkwił spojrzenie szarych oczu w bladej twarzyczce kuzynki.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Opuszczona klasa
Brandon Tayth-Wilson był ostatnią osobą, którą chciała właśnie teraz spotkać. Z jednej strony unikała go jak ognia, ale coś w jej podświadomości podpowiadało jej, że chciałaby go zobaczyć jednak i przekonać się co stanie się potem. Wiedziała, że z tego nic nie będzie, bo kuzynostwo to beznadziejne połączenie, a do tego ich rodzina spaliłaby ich na stosie gdyby się dowiedzieli, że coś między nimi zaszło. Mimo to rozpamiętywała to od czasu do czasu, a jej myśli uśmiechały się do siebie wzajemnie. Była tylko głupią nastolatką, nie mogła nic na to poradzić. Jej zdrowy rozsądzek został całkowicie przyćmiony przez burzę emocji, które nią targały.
Gdy zobaczyła go w drzwiach sali, serce skoczyło jej do kardła, a mięśnie karku natychmiast się spięły w zdenerwowaniu. Przez chwilę myślała, że wyjdzie i nie będą mieli okazji porozmawiać, ale Ślizgon bez pardonu wkroczył do opuszczonej klasy, przemierzając kolejne rzędy aby w końcu znaleźć się blisko niej. To było chyba dla niej jeszcze gorsze. Zdecydowanie łatwiej byłoby im obojgu, gdyby nie wracali więcej do tego tematu i od teraz udawali, że nic się nie stało.
- Cześć Brandon - powitanie wyrwało się z jej ust niemalże samo, bo miała w zamiarze powitać go tylko górnolotnym spojrzeniem, nic więcej. Nie wyszło, znowu podświadomość wzięła górę. - Mam swoje sprawy, nie miałam zamiaru siedzieć u Hanki do końca. - Wzruszyła ramionami, a słysząc o imprezie w domu jej siostry, zdziwiła się i uniosła brwi nieznacznie. - Mam nadzieję, że nie spiłeś się na tyle, żeby powiedzieć wszystkim, że mnie pocałowałeś - powiedziała nim ugryzła się w język. Chciała do tego nie wracać? No to proszę bardzo. Chciała całą wypowiedź przyprawić żartobliwym uśmiechem, ale to też jej nie wyszło, bo zwyczajnie nie było jej do śmiechu kiedy to rozpamiętywała.
Leslie była niczym czysta, niezapisana kartka. W stu procentach naturalna, gdyż nie weszła jeszcze w damsko-męski świat konwenansów. Nie wiedziała jak prowadzić miłosne gierki, bo zwyczajnie nie potrafiła jeszcze. W porównaniu z rówieśniczkami i koleżankami Brandona nie była zepsuta przez świat, przez związki i chłopaków, więc mogła wydawać się zupełnie świeża, i taka była. Bez bagażu doświadczenia było jej trudniej niż innym, bo jedyne na czym mogła polegać to swoje uczucia, które mogły być bardzo złudne.
Gdy zobaczyła go w drzwiach sali, serce skoczyło jej do kardła, a mięśnie karku natychmiast się spięły w zdenerwowaniu. Przez chwilę myślała, że wyjdzie i nie będą mieli okazji porozmawiać, ale Ślizgon bez pardonu wkroczył do opuszczonej klasy, przemierzając kolejne rzędy aby w końcu znaleźć się blisko niej. To było chyba dla niej jeszcze gorsze. Zdecydowanie łatwiej byłoby im obojgu, gdyby nie wracali więcej do tego tematu i od teraz udawali, że nic się nie stało.
- Cześć Brandon - powitanie wyrwało się z jej ust niemalże samo, bo miała w zamiarze powitać go tylko górnolotnym spojrzeniem, nic więcej. Nie wyszło, znowu podświadomość wzięła górę. - Mam swoje sprawy, nie miałam zamiaru siedzieć u Hanki do końca. - Wzruszyła ramionami, a słysząc o imprezie w domu jej siostry, zdziwiła się i uniosła brwi nieznacznie. - Mam nadzieję, że nie spiłeś się na tyle, żeby powiedzieć wszystkim, że mnie pocałowałeś - powiedziała nim ugryzła się w język. Chciała do tego nie wracać? No to proszę bardzo. Chciała całą wypowiedź przyprawić żartobliwym uśmiechem, ale to też jej nie wyszło, bo zwyczajnie nie było jej do śmiechu kiedy to rozpamiętywała.
Leslie była niczym czysta, niezapisana kartka. W stu procentach naturalna, gdyż nie weszła jeszcze w damsko-męski świat konwenansów. Nie wiedziała jak prowadzić miłosne gierki, bo zwyczajnie nie potrafiła jeszcze. W porównaniu z rówieśniczkami i koleżankami Brandona nie była zepsuta przez świat, przez związki i chłopaków, więc mogła wydawać się zupełnie świeża, i taka była. Bez bagażu doświadczenia było jej trudniej niż innym, bo jedyne na czym mogła polegać to swoje uczucia, które mogły być bardzo złudne.
Leslie WilsonKlasa V - Urodziny : 09/01/1999
Wiek : 25
Skąd : Edynburg, Szkocja
Krew : Czysta
Re: Opuszczona klasa
Doskonale wychwycił zdenerwowanie kuzynki, sam zresztą nie był w danym momencie oazą spokoju. Z tą jednak różnicą, że on potrafił to skutecznie ukryć. Manipulowanie własnymi emocjami było zdecydowanie jego domeną, co niejednokrotnie przydawało mu się w życiu, ale też czasami było źródłem utrapienia. Milion razy chciał ukazać tej czy tamtej kobiecinie swoje zainteresowanie, a nie udawało mu się to tylko dlatego, że zazwyczaj posiadał nieprzenikniony wyraz twarzy. Z biegiem czasu oczywiście nauczył się zrzucać maskę i dawać się ponosić emocjom od czasu do czasu...ale umiejętność wkładania jej, kiedy mu się żywnie podoba, oczywiście pozostała. I postanowił skorzystać z niej właśnie teraz.
- Daj spokój, nie ma takiej ilości alkoholu, żebym miał o tym komukolwiek palnąć. - Uniósł brwi, wpatrując się w nią uważnie. Sprawiał wrażenie niewzruszonego, ale jego wnętrzności skręciły się na samą wzmiankę o ich pocałunku. No pięknie, ruda nawet kilku sekund nie wytrzymała, żeby o tym nie wspomnieć! Z jednej strony Włochem wzdrygnęło lekkie zaskoczenie, ale z drugiej zaś poczuł ukłucie satysfakcji - widocznie słodka Leslie dość często o tym rozmyślała. Och, łechtała tym jego próżność, jak miło!
- Wiesz, co by było, gdyby Hania się dowiedziała - wyszeptał cicho, wbijając wzrok w czubki swych buciorów. Przygryzł dolną wargę, jakoby głęboko się nad czymś zastanawiając. Nurtowało go, czy Leslie wiedziała już, że wspaniałomyślnie dał Monice Kruger kolejną szansę i znowu są razem. No dobra, tak naprawdę bardziej gryzło go to, jak rudowłosa na to zareaguje... Nienawidził siebie za to, ale wolałby, gdyby mała nie wiedziała i wtedy mógłby poczynić w jej kierunku inne działania. Jednakże dobrze wiedział, że w Hogwarcie wieści rozchodziły się szybciej niż świeże bułeczki.
Zeskoczył z ławki z niedbałym wdziękiem i przykucnął tuż obok miejsca, na którym siedziała Leslie. Cholera, że też musiała być z nim spokrewniona. Podły los wyraźnie się na niego uwziął. Wpierw zdradzająca go na prawo i lewo miłość jego życia, teraz prześladująca go ruda nieskazitelna piękność w postaci jego własnej kuzynki... Lepiej być nie może!
- Nie mów mi, że nie chciałabyś tego powtórzyć.
- Daj spokój, nie ma takiej ilości alkoholu, żebym miał o tym komukolwiek palnąć. - Uniósł brwi, wpatrując się w nią uważnie. Sprawiał wrażenie niewzruszonego, ale jego wnętrzności skręciły się na samą wzmiankę o ich pocałunku. No pięknie, ruda nawet kilku sekund nie wytrzymała, żeby o tym nie wspomnieć! Z jednej strony Włochem wzdrygnęło lekkie zaskoczenie, ale z drugiej zaś poczuł ukłucie satysfakcji - widocznie słodka Leslie dość często o tym rozmyślała. Och, łechtała tym jego próżność, jak miło!
- Wiesz, co by było, gdyby Hania się dowiedziała - wyszeptał cicho, wbijając wzrok w czubki swych buciorów. Przygryzł dolną wargę, jakoby głęboko się nad czymś zastanawiając. Nurtowało go, czy Leslie wiedziała już, że wspaniałomyślnie dał Monice Kruger kolejną szansę i znowu są razem. No dobra, tak naprawdę bardziej gryzło go to, jak rudowłosa na to zareaguje... Nienawidził siebie za to, ale wolałby, gdyby mała nie wiedziała i wtedy mógłby poczynić w jej kierunku inne działania. Jednakże dobrze wiedział, że w Hogwarcie wieści rozchodziły się szybciej niż świeże bułeczki.
Zeskoczył z ławki z niedbałym wdziękiem i przykucnął tuż obok miejsca, na którym siedziała Leslie. Cholera, że też musiała być z nim spokrewniona. Podły los wyraźnie się na niego uwziął. Wpierw zdradzająca go na prawo i lewo miłość jego życia, teraz prześladująca go ruda nieskazitelna piękność w postaci jego własnej kuzynki... Lepiej być nie może!
- Nie mów mi, że nie chciałabyś tego powtórzyć.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Opuszczona klasa
- Podejrzewam, że inni też nie byliby tym zachwyceni. - Ale nikt nie byłby tak zły jak ostatnia nadzieja tej rodziny, czyli jej starsza siostra. To fakt, ona chyba z nich wszystkich najbardziej tępiła wszystko, co odstawało od przeciętnie przyjętej normy. Oczami wyobraźni już widziała jak Hanka w trakcie pełni z ich bratem animagiem u boku biegną w stronę szkoły aby wyjść Brandonowi na spotkanie.
O Monice nie wiedziała, bo Rae chyba jeszcze nie wróciła do szkoły po feriach. Inaczej by jej powiedziała, że jej brat nie jest już z Krugerówną za sprawą Brandona. Może i dobrze, że nie wiedziała, bo czułaby się pewnie bardzo źle, a już na pewno nie miałaby ochoty na taką w miarę niewinną rozmowę w tym momencie.
- Nie - powiedziała szybko gdy padły ostatnie słowa. Może za szybko i zbyt gwałtownie, więc mógł się domyślić, że coś się za tym kryło. Kiedy jednak dotarło do niej, że zareagowała zbyt pochopnie, westchnęła cicho i głosem pełnym rozsądku przemówiła: - To wbrew naturze. To był jednorazowy wybryk i nie powtórzy się więcej. Myślę, że oboje się w tym zgadzamy - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. W takich momentach przypominała Hankę, która też zawsze kierowała się rozumem, czasami nawet wbrew swojej woli - dokładnie tak jak ona teraz. W jej wzroku mieszała się konsternacja wraz ze złudną nadzieją, zupełnie jak u psa porzuconego na mrozie. Chwila uniesienia z Brandonem w roli głównej podobała jej się i była pierwszą taką w jej życiu, ale musiała się jak najszybciej skończyć, bo w innym wypadku ktoś mógłby poważnie ucierpieć i to mogłaby być ona albo ktokolwiek inny im bliski.
- Najlepiej będzie jeśli znajdę sobie kogoś i zapomnimy o tym - dodała jeszcze, chociaż nie planowała póki co przerzucać swojej uwagi na kogoś innego. Byłoby to po prostu wskazane dla niej, było więc to swoiste powiedzenie "nie przejmuj się mną, dam sobie radę".
O Monice nie wiedziała, bo Rae chyba jeszcze nie wróciła do szkoły po feriach. Inaczej by jej powiedziała, że jej brat nie jest już z Krugerówną za sprawą Brandona. Może i dobrze, że nie wiedziała, bo czułaby się pewnie bardzo źle, a już na pewno nie miałaby ochoty na taką w miarę niewinną rozmowę w tym momencie.
- Nie - powiedziała szybko gdy padły ostatnie słowa. Może za szybko i zbyt gwałtownie, więc mógł się domyślić, że coś się za tym kryło. Kiedy jednak dotarło do niej, że zareagowała zbyt pochopnie, westchnęła cicho i głosem pełnym rozsądku przemówiła: - To wbrew naturze. To był jednorazowy wybryk i nie powtórzy się więcej. Myślę, że oboje się w tym zgadzamy - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. W takich momentach przypominała Hankę, która też zawsze kierowała się rozumem, czasami nawet wbrew swojej woli - dokładnie tak jak ona teraz. W jej wzroku mieszała się konsternacja wraz ze złudną nadzieją, zupełnie jak u psa porzuconego na mrozie. Chwila uniesienia z Brandonem w roli głównej podobała jej się i była pierwszą taką w jej życiu, ale musiała się jak najszybciej skończyć, bo w innym wypadku ktoś mógłby poważnie ucierpieć i to mogłaby być ona albo ktokolwiek inny im bliski.
- Najlepiej będzie jeśli znajdę sobie kogoś i zapomnimy o tym - dodała jeszcze, chociaż nie planowała póki co przerzucać swojej uwagi na kogoś innego. Byłoby to po prostu wskazane dla niej, było więc to swoiste powiedzenie "nie przejmuj się mną, dam sobie radę".
Leslie WilsonKlasa V - Urodziny : 09/01/1999
Wiek : 25
Skąd : Edynburg, Szkocja
Krew : Czysta
Re: Opuszczona klasa
- Z jednej strony się zgadzam... - odpowiedział cicho, jednak jego nietęga mina wyraźnie dawała do zrozumienia, że wcale się na nic nie zgadza. Owszem, to wszystko było szalenie nieodpowiedzialne i już na pewno wbrew naturze. Ale nie mógł poradzić nic na to, że cała ta sytuacja była dla niego tak bardzo podniecająca. Krew nie woda, był młodym mężczyzną, pochodzącym zresztą z samego serca Włoch - choćby nie wiadomo jak się starał, zawsze będzie miał słabość do płci pięknej. Mógł sobie kochać tę jedną jedyną kobietę, którą oczywiście jest Monika, ale to nie oznaczało, że nie zadurzy się nigdy w kimś innym. Taka niestety była skomplikowana natura naszego uroczego Brandosia. Widać dobrali się idealnie - panna Kruger również świętą nie była...
- Z drugiej strony wolałbym, żebyś nie była moją kuzynką. - Te słowa wypowiedział już bardzo cicho, może dlatego, że trochę obawiał się tego, iż ktoś może ich usłyszeć. Dobrze wiedział, że w zasadzie nie byłoby nic dziwnego w tym, gdyby ktoś tutaj wparował i zobaczył kuzyna i kuzynkę siedzących sobie razem w klasie. Wszyscy w szkole wiedzieli, że Wilsonowie żyją w raczej przyjaznych stosunkach. Kiedy jeszcze Hanka była uczennicą, Brandon non stop za nią łaził, zatem dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że teraz siedzi sobie z Leslie... Tak przynajmniej tłumaczył sobie to teraz gorączkowo w rozpalonej głowie.
Przybliżył się do niej nieco, po prostu nie mógł wytrzymać napięcia, jakie kolejny już raz się między nimi zrodziło. Czuł jej zapach, który o dziwo rozpoznał. Tak, to naprawdę było już wysoce nienormalne...
- Okej, dobra, zapomnimy. Ale jeszcze nie teraz - wyszeptał jej do ucha i, jak gdyby nigdy nic, złapał ją w pasie. Nie minęła sekunda, a przyciągnął ją do siebie zdecydowanym ruchem i zaczął namiętnie całować. Kompletnie się wyłączył, podobnie jak wtedy w domu Hanki. Zapomniał o wszystkim, łącznie z tym, że gdzieś w zamku czekała na niego jego dziewczyna. Rudowłosa zawładnęła nim do reszty. Och, Moniko, wybacz temu zagubionemu biedakowi!
- Z drugiej strony wolałbym, żebyś nie była moją kuzynką. - Te słowa wypowiedział już bardzo cicho, może dlatego, że trochę obawiał się tego, iż ktoś może ich usłyszeć. Dobrze wiedział, że w zasadzie nie byłoby nic dziwnego w tym, gdyby ktoś tutaj wparował i zobaczył kuzyna i kuzynkę siedzących sobie razem w klasie. Wszyscy w szkole wiedzieli, że Wilsonowie żyją w raczej przyjaznych stosunkach. Kiedy jeszcze Hanka była uczennicą, Brandon non stop za nią łaził, zatem dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że teraz siedzi sobie z Leslie... Tak przynajmniej tłumaczył sobie to teraz gorączkowo w rozpalonej głowie.
Przybliżył się do niej nieco, po prostu nie mógł wytrzymać napięcia, jakie kolejny już raz się między nimi zrodziło. Czuł jej zapach, który o dziwo rozpoznał. Tak, to naprawdę było już wysoce nienormalne...
- Okej, dobra, zapomnimy. Ale jeszcze nie teraz - wyszeptał jej do ucha i, jak gdyby nigdy nic, złapał ją w pasie. Nie minęła sekunda, a przyciągnął ją do siebie zdecydowanym ruchem i zaczął namiętnie całować. Kompletnie się wyłączył, podobnie jak wtedy w domu Hanki. Zapomniał o wszystkim, łącznie z tym, że gdzieś w zamku czekała na niego jego dziewczyna. Rudowłosa zawładnęła nim do reszty. Och, Moniko, wybacz temu zagubionemu biedakowi!
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Opuszczona klasa
- Gdybym nie była, nie zwrócilibyśmy na siebie uwagi - odparła równie cicho na słowa Brandona, spuszczając głowę i pozwalając aby rude pukle przysłoniły jej na moment twarz. Gdyby faktycznie spojrzeć na to z tej strony, Leslie zapewne nie szukałaby poklasku u kogoś takiego jak Brandon, a on zapewnie nie zwrócił by uwagi na taką gówniarę, więc pokrewieństwo musiało być zrządzeniem losu, jakimś cholernym fatum wiszącym nad nią. Nadal nie wiedziała skąd wzięło się żywe zainteresowanie nim, czy wszystko było tylko chęcią poznania czegoś nowego. Jego słowa uznała jednak za dobry znak, bo wyglądało na to, że chłopaka też to nurtuje, a wszystko to nie było tylko formą jednorazowej rozrywki mającej zrobić jej na złość.
Gdy przytaknął jej i uznał, że właściwie będzie to zapomnieć, poczuła lekkie ukłucie w klatce piersiowej, jednak nie na długo. Gdy złapał ją w pasie, jęknęła cicho z bezradności i zupełnie uległa, pozwalając mu na wszystko. Głos rozsądku ucichł, został zapędzony w ciemny kąt jej myśli przez szalejące, niecne uczucie wszechogarniające ją od stóp do głów. Splotła mu ręce na karku, przylgnęła do niego i odwzajemniała zachłanne pocałunki. Wszelkie obawy wynikające z tego, ze są w szkole, teoretycznie w miejscu, do którego każdy może wejść zostały przytłumione i w tym momencie liczyła się tylko ona i jej kuzyn. Po kilku długich chwilach wyrzuty sumienia zaczęły zżerać ją od środka, a czarne obrazy przedstawiające przyłapanie ich przez kogoś kołatały się w jej głowie, więc oderwała się od niego. Przyszło jej to z trudem, jednak dalej nie puszczała go i szybko schowała głowę, przytulając ją do jego klatki piersiowej, nie chcąc spojrzeć mu w oczy. Czuła zapach jego swetra, w którym przeplatał się swąd dymu papierosowego i charakterystyczny zapach staroci i wilgoci, który panował we wszystkich dormitoriach Ślizgonów. Potarła o niego policzkiem zupełnie niczym kot, który chce ułożyć się wygodniej na poduszce.
- To jest po prostu... złe - powiedziała, co było do niej niepodobne. Leslie była osobą, dla której nic co przynosiło jej przyjemność i zadowolenie nie było złe. Konsekwencje tego wszystkiego mogły być zastraszające i bała się co zrobiłaby ich rodzina, więc walczyła ze sobą. Najchętniej poddałaby się temu i olała wszystkich Wilsonów i Taythów, ale bała się trochę.
Gdy przytaknął jej i uznał, że właściwie będzie to zapomnieć, poczuła lekkie ukłucie w klatce piersiowej, jednak nie na długo. Gdy złapał ją w pasie, jęknęła cicho z bezradności i zupełnie uległa, pozwalając mu na wszystko. Głos rozsądku ucichł, został zapędzony w ciemny kąt jej myśli przez szalejące, niecne uczucie wszechogarniające ją od stóp do głów. Splotła mu ręce na karku, przylgnęła do niego i odwzajemniała zachłanne pocałunki. Wszelkie obawy wynikające z tego, ze są w szkole, teoretycznie w miejscu, do którego każdy może wejść zostały przytłumione i w tym momencie liczyła się tylko ona i jej kuzyn. Po kilku długich chwilach wyrzuty sumienia zaczęły zżerać ją od środka, a czarne obrazy przedstawiające przyłapanie ich przez kogoś kołatały się w jej głowie, więc oderwała się od niego. Przyszło jej to z trudem, jednak dalej nie puszczała go i szybko schowała głowę, przytulając ją do jego klatki piersiowej, nie chcąc spojrzeć mu w oczy. Czuła zapach jego swetra, w którym przeplatał się swąd dymu papierosowego i charakterystyczny zapach staroci i wilgoci, który panował we wszystkich dormitoriach Ślizgonów. Potarła o niego policzkiem zupełnie niczym kot, który chce ułożyć się wygodniej na poduszce.
- To jest po prostu... złe - powiedziała, co było do niej niepodobne. Leslie była osobą, dla której nic co przynosiło jej przyjemność i zadowolenie nie było złe. Konsekwencje tego wszystkiego mogły być zastraszające i bała się co zrobiłaby ich rodzina, więc walczyła ze sobą. Najchętniej poddałaby się temu i olała wszystkich Wilsonów i Taythów, ale bała się trochę.
Leslie WilsonKlasa V - Urodziny : 09/01/1999
Wiek : 25
Skąd : Edynburg, Szkocja
Krew : Czysta
Re: Opuszczona klasa
Ekscytacja ogarnęła go już na dobre, kiedy dziewczyna poddała się jego staraniom i przylgnęła do niego całą sobą. Mózg zdążył mu dawno wyparować, gdyby ktoś wyrwał go nagle z tego transu, z pewnością nie przypomniałby sobie tak szybko, jak się nazywa. A co dopiero, jak nazywa się jego obecna dziewczyna...
Nie pamiętał już, kiedy ostatnio do tego stopnia poddał się emocjom i pierwotnym instynktom - libido zaczęło powoli osiągać punkt krytyczny i obijać się o wewnętrzne ściany czaszki, kiedy ruda niespodziewanie oderwała swe ponętne usta od jego ust i oparła główkę o jego kościstą klatę.
Przełknął ślinę głośno, usilnie próbując się uspokoić. Tak, młoda miała rację, to jest złe. I to bardzo. Wciąż był niesamowicie podniecony, lecz w miarę jak sekundy upływały, jego wyobraźnia poczęła wytwarzać różnego rodzaju obrazy - na dobry początek rozwścieczoną Hankę, rozrywającą mu gardło i wypruwającą wnętrzności podczas pełni. Następnie Monikę mówiącą mu, że z nimi definitywny koniec, bo jest zwyrodnialcem... To, co teraz działo się w głowie Włocha, zdecydowanie nadawałoby się do skonsultowania z uzdrowicielem.
Wypuściwszy powietrze z głośnym świstem, delikatnie odsunął ją od siebie. W miarę jak jego oddech się normował, Tayth zaczął po prostu się bać, że za chwilę ktoś tu wparuje i już naprawdę będą mieli kłopoty. Poza tym nie chciał być tak nieostrożny jak jego ukochana - jak można dać się złapać durnemu Irytkowi ze swoim kochankiem grzebiącym ci w gaciach... Kochał pannę Kruger, ale nie miał zamiaru powtarzać jej błędów, ot co.
- Nie wiem, co się ze mną dzieje - wyznał w końcu, odwracając się do niej plecami. Po prostu nie mógł dłużej patrzeć na tę szczupłą, obsypaną piegami twarz, tak bardzo go ujmowała. Cała maska, jaką przywdział w momencie zamknięcia nieszczęsnych drzwi, spadła nieoczekiwanie i roztrzaskała się na miliard drobnych kawałków - oto teraz przed Leslie stał prawdziwy Brandon, już nie obojętny na wszystko szarooki podrywacz, tylko autentycznie zahipnotyzowany przez nią i jednocześnie lekko roztrzęsiony. Tak, bał się, że ktoś się dowie. I bał się, że wyjdzie na jaw przede wszystkim fakt, że zadurzył się we własnej kuzynce.
Trzęsącymi się jeszcze z podekscytowania zmieszanego ze strachem dłońmi wyjął papierosa i odpalił go pospiesznie, wciąż stojąc tyłem do rudowłosej.
Nie pamiętał już, kiedy ostatnio do tego stopnia poddał się emocjom i pierwotnym instynktom - libido zaczęło powoli osiągać punkt krytyczny i obijać się o wewnętrzne ściany czaszki, kiedy ruda niespodziewanie oderwała swe ponętne usta od jego ust i oparła główkę o jego kościstą klatę.
Przełknął ślinę głośno, usilnie próbując się uspokoić. Tak, młoda miała rację, to jest złe. I to bardzo. Wciąż był niesamowicie podniecony, lecz w miarę jak sekundy upływały, jego wyobraźnia poczęła wytwarzać różnego rodzaju obrazy - na dobry początek rozwścieczoną Hankę, rozrywającą mu gardło i wypruwającą wnętrzności podczas pełni. Następnie Monikę mówiącą mu, że z nimi definitywny koniec, bo jest zwyrodnialcem... To, co teraz działo się w głowie Włocha, zdecydowanie nadawałoby się do skonsultowania z uzdrowicielem.
Wypuściwszy powietrze z głośnym świstem, delikatnie odsunął ją od siebie. W miarę jak jego oddech się normował, Tayth zaczął po prostu się bać, że za chwilę ktoś tu wparuje i już naprawdę będą mieli kłopoty. Poza tym nie chciał być tak nieostrożny jak jego ukochana - jak można dać się złapać durnemu Irytkowi ze swoim kochankiem grzebiącym ci w gaciach... Kochał pannę Kruger, ale nie miał zamiaru powtarzać jej błędów, ot co.
- Nie wiem, co się ze mną dzieje - wyznał w końcu, odwracając się do niej plecami. Po prostu nie mógł dłużej patrzeć na tę szczupłą, obsypaną piegami twarz, tak bardzo go ujmowała. Cała maska, jaką przywdział w momencie zamknięcia nieszczęsnych drzwi, spadła nieoczekiwanie i roztrzaskała się na miliard drobnych kawałków - oto teraz przed Leslie stał prawdziwy Brandon, już nie obojętny na wszystko szarooki podrywacz, tylko autentycznie zahipnotyzowany przez nią i jednocześnie lekko roztrzęsiony. Tak, bał się, że ktoś się dowie. I bał się, że wyjdzie na jaw przede wszystkim fakt, że zadurzył się we własnej kuzynce.
Trzęsącymi się jeszcze z podekscytowania zmieszanego ze strachem dłońmi wyjął papierosa i odpalił go pospiesznie, wciąż stojąc tyłem do rudowłosej.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Opuszczona klasa
Cofnęła się o krok kiedy Brandon odsunął ją od siebie i odwrócił się do niej plecami. Czuła narastajcą ekscytację spowodowaną nagłym skokiem adrenaliny. Leslie choć była drobna, to lubiła jak targały nią duże emocje, tak jak teraz. Tylko wtedy czuła, że żyje. I starała się nie myśleć o tym, że jej ojciec i ojciec Brandona są braćmi i byli sobie tak bliscy jak ona i jej rodzeństwo, bo to uświadamiało jej, że pokrewieństwo między nimi jest duże. Ona osobiście nie chciałaby aby w przyszłości dziecko Charlesa dobierało się do jej własnego, to było po prostu dziwne i w pewnym sensie ohydne. Jej ojciec przewracał się w grobie.
Widząc jak Brandon nie może poradzić sobie z emocjami, westchnęła ciężko, bo sama nie odnajdywała się w tej sytuacji należycie. Podeszła bliżej chociaż bała się nagłego wybuchu złości - nie znała go za bardzo i nie mogła ręczyć za to, jak zachowuje się pod wpływem silnych emocji. Położyła nieśmiało rękę na jego ramieniu patrząc na jego plecy, bo wciąż był do niej odwrócony.
- Po prostu nikomu nie powiemy. Nikt nie musi wiedzieć.
Widząc jak Brandon nie może poradzić sobie z emocjami, westchnęła ciężko, bo sama nie odnajdywała się w tej sytuacji należycie. Podeszła bliżej chociaż bała się nagłego wybuchu złości - nie znała go za bardzo i nie mogła ręczyć za to, jak zachowuje się pod wpływem silnych emocji. Położyła nieśmiało rękę na jego ramieniu patrząc na jego plecy, bo wciąż był do niej odwrócony.
- Po prostu nikomu nie powiemy. Nikt nie musi wiedzieć.
Leslie WilsonKlasa V - Urodziny : 09/01/1999
Wiek : 25
Skąd : Edynburg, Szkocja
Krew : Czysta
Re: Opuszczona klasa
Jej dłoń na ramieniu Włocha była dla niego niczym zetknięcie się z żarzącym ogniem. Jednakże on sam nie wykonał żadnego gwałtownego ruchu, wręcz przeciwnie. Odwrócił się w końcu w jej stronę i ujął delikatnie rękę kuzynki. Na jego twarzy strach mieszał się z zagubieniem. Dobrze wiedział, że robią coś strasznego i nienormalnego, ale nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego właściwie oboje się na to porwali.
Jeszcze dziś rano, kiedy obudził się w dormitorium, był szczęśliwy z powodu powrotu do ukochanej kobiety. O Leslie prawie w ogóle nie myślał, jego wyobraźnia nieustannie koncentrowała się na pannie Kruger. Aż do czasu, kiedy tutaj wszedł. Wszystkie wspomnienia z czasu świąt powróciły do Brandona ze zdwojoną siłą i nie sposób było już od nich uciekać. Kompletnie nie rozumiał, czemu tak się stało... I czemu dopuścił do tego, aby oszaleć właśnie na jej punkcie.
Gdyby się nad tym dłużej zastanowić, to w zasadzie na upartego można było zwalić całą winę na Monikę - wszak, gdyby odpuściła sobie igraszki z Cortezem, nigdy by się nie rozstali, a co za tym idzie, on nigdy nie odważyłby się startować z łapami do Leslie w akcie skrajnej desperacji. Taaa, Włoch miał iście bujną wyobraźnię i potrafił niemal wszystkie niekorzystne szczegóły z jego życia tłumaczyć na własną korzyść. Ale niestety nic nie tłumaczyło tego, że dobierał się do kogoś, kto był z nim baaardzo blisko spokrewniony.
Nie mniej jednak nie był w stanie tego tak po prostu olać i sobie pójść. Już wiedział, że dzisiejszej nocy jego sny będą miały kolor płomiennorudy...
- Skoro tak stawiasz sprawę, to dobrze. Nikt nie musi wiedzieć - wyszeptał cicho, wpatrując się w oczy swej małej uwodzicielki. W sumie to nie była wcale aż taka młodziutka, uczęszczała zaledwie do klasy niżej niż Monika. A gdyby stanęły w rankingu o ilość posiadanych facetów, to niestety (a może na szczęście) Leslie odpadłaby w przedbiegach.
- Dawno nie czułem czegoś takiego. - Przełknął ślinę głośno, nadal trzymając ją za rękę. Tak, to była prawda, od dawna nie targały nim tak silne emocje względem żadnej kobiety. Bo o ile Krugerównę kochał od zarania dziejów, to tak niespodziewanego przypływu pożądliwych uczuć nie doznawał już od wielu miesięcy. Niepokoiło go to i trochę było mu wstyd, ale cóż poradzić.
- Chciałabyś spotkać się gdzieś poza zamkiem? Ściany mają uszy. - Wcale nie planował tego, ot tak po prostu wypalił z propozycją bez głębszego zastanowienia. Bo gdyby przyszło mu się nad tym głowić nieco dłużej, zapewne w ogóle by tego nie powiedział.
Jeszcze dziś rano, kiedy obudził się w dormitorium, był szczęśliwy z powodu powrotu do ukochanej kobiety. O Leslie prawie w ogóle nie myślał, jego wyobraźnia nieustannie koncentrowała się na pannie Kruger. Aż do czasu, kiedy tutaj wszedł. Wszystkie wspomnienia z czasu świąt powróciły do Brandona ze zdwojoną siłą i nie sposób było już od nich uciekać. Kompletnie nie rozumiał, czemu tak się stało... I czemu dopuścił do tego, aby oszaleć właśnie na jej punkcie.
Gdyby się nad tym dłużej zastanowić, to w zasadzie na upartego można było zwalić całą winę na Monikę - wszak, gdyby odpuściła sobie igraszki z Cortezem, nigdy by się nie rozstali, a co za tym idzie, on nigdy nie odważyłby się startować z łapami do Leslie w akcie skrajnej desperacji. Taaa, Włoch miał iście bujną wyobraźnię i potrafił niemal wszystkie niekorzystne szczegóły z jego życia tłumaczyć na własną korzyść. Ale niestety nic nie tłumaczyło tego, że dobierał się do kogoś, kto był z nim baaardzo blisko spokrewniony.
Nie mniej jednak nie był w stanie tego tak po prostu olać i sobie pójść. Już wiedział, że dzisiejszej nocy jego sny będą miały kolor płomiennorudy...
- Skoro tak stawiasz sprawę, to dobrze. Nikt nie musi wiedzieć - wyszeptał cicho, wpatrując się w oczy swej małej uwodzicielki. W sumie to nie była wcale aż taka młodziutka, uczęszczała zaledwie do klasy niżej niż Monika. A gdyby stanęły w rankingu o ilość posiadanych facetów, to niestety (a może na szczęście) Leslie odpadłaby w przedbiegach.
- Dawno nie czułem czegoś takiego. - Przełknął ślinę głośno, nadal trzymając ją za rękę. Tak, to była prawda, od dawna nie targały nim tak silne emocje względem żadnej kobiety. Bo o ile Krugerównę kochał od zarania dziejów, to tak niespodziewanego przypływu pożądliwych uczuć nie doznawał już od wielu miesięcy. Niepokoiło go to i trochę było mu wstyd, ale cóż poradzić.
- Chciałabyś spotkać się gdzieś poza zamkiem? Ściany mają uszy. - Wcale nie planował tego, ot tak po prostu wypalił z propozycją bez głębszego zastanowienia. Bo gdyby przyszło mu się nad tym głowić nieco dłużej, zapewne w ogóle by tego nie powiedział.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Opuszczona klasa
Leslie zdecydowanie nie była już trzynastoletnią Lolitą, która mogła utkwić jej kuzynowi w pamięci. Skończyła niedawno szesnaście lat, dzieciństwo powoli się kończyło i ustępowała miejsca młodości i wszystkim urokom z nią związanych. Normalnie powinna już oglądać się za chłopakami, nawet robiła to w tym momencie, ale zdecydowanie kazirodczy romans nie był dobrym wejściem w etap dojrzewania. Kolejne dziwactwo, które utwierdzało rudą w przekonaniu, że jest niereformowalna. A ile uciechy przy tym było...
- Nikt nie może wiedzieć - poprawiła go. Nie mogła się dowiedzieć nawet jej przyjaciółka Rae, ani nikt inny równie bliski Brandonowi. Jeśli wie więcej niż jedna osoba, to wiedzą wszyscy, proste prawo rządzące sekretami szkolnymi w Hogwarcie. Tayth niedługo kończył szkołę, ale ona miała jeszcze skończyć tutaj szóstą i siódmą klasę, a upublicznienie schadzek z własnym kuzynem mogło jej to skutecznie utrudnić. - Ja nigdy nie czułam - przyznała. Trochę pochopnie i bez zastanowienia, dając mu jednocześnie znać, że to dla niej pierwsza taka sytuacja, a nie powinien tego wiedzieć.
- Możemy spotkać się w weekend w Hogsmeade - powiedziała równie szybko i nieumyślnie co Brandon. Zdrowy rozsądek nie miał tutaj już teraz nic do powiedzenia. Kiedy tylko Leslie zdała sobie sprawę z tego, że Brandon czuje wszystko w podobny sposób, wiedziała już, że chce się z nim spotykać. Potajemnie, wbrew ludzkiej naturze i bez wiedzy kogokolwiek z rodziny. Skoro obydwoje czerpali z tego przyjemność to co mogło być w tym złego? Szczególnie, że zarówno on jak i ona chcieli tego samego. - Albo gdziekolwiek indziej, nadal trwają ferie zimowe - dodała, a potem wzruszyła krótko ramionami.
- Nikt nie może wiedzieć - poprawiła go. Nie mogła się dowiedzieć nawet jej przyjaciółka Rae, ani nikt inny równie bliski Brandonowi. Jeśli wie więcej niż jedna osoba, to wiedzą wszyscy, proste prawo rządzące sekretami szkolnymi w Hogwarcie. Tayth niedługo kończył szkołę, ale ona miała jeszcze skończyć tutaj szóstą i siódmą klasę, a upublicznienie schadzek z własnym kuzynem mogło jej to skutecznie utrudnić. - Ja nigdy nie czułam - przyznała. Trochę pochopnie i bez zastanowienia, dając mu jednocześnie znać, że to dla niej pierwsza taka sytuacja, a nie powinien tego wiedzieć.
- Możemy spotkać się w weekend w Hogsmeade - powiedziała równie szybko i nieumyślnie co Brandon. Zdrowy rozsądek nie miał tutaj już teraz nic do powiedzenia. Kiedy tylko Leslie zdała sobie sprawę z tego, że Brandon czuje wszystko w podobny sposób, wiedziała już, że chce się z nim spotykać. Potajemnie, wbrew ludzkiej naturze i bez wiedzy kogokolwiek z rodziny. Skoro obydwoje czerpali z tego przyjemność to co mogło być w tym złego? Szczególnie, że zarówno on jak i ona chcieli tego samego. - Albo gdziekolwiek indziej, nadal trwają ferie zimowe - dodała, a potem wzruszyła krótko ramionami.
Leslie WilsonKlasa V - Urodziny : 09/01/1999
Wiek : 25
Skąd : Edynburg, Szkocja
Krew : Czysta
Re: Opuszczona klasa
Tia, racja, nikt NIE MÓGŁ dowiedzieć się tego, co się między nimi dzieje. To byłaby totalna katastrofa, zaprzepaściliby sobie absolutnie wszystko. Począwszy od relacji z rodziną, poprzez jego związek, na dalszej karierze szkolnej Leslie skończywszy. Nie znalazłaby się ani jedna osoba, która zrozumiałaby cokolwiek z tego ambarasu i zresztą nie ma co się dziwić - intymne stosunki z kimś blisko spokrewnionym zdecydowanie nie były na porządku dziennym nawet w tak otwartym i tolerancyjnym miejscu jak kochany Hogwart.
Gdy równie bezmyślnie zaproponowała mu weekendowe spotkanie, nieopatrznie zaszczepiła w jego sercu promyk nadziei. Ale, do jasnej cholery, nadziei na co?! Włoch poczuł po raz kolejny narastającą ekscytację, ale też odczuwał swego rodzaju niepokój, że tak się działo... Dlaczego tak bardzo podniecała go perspektywa potajemnych schadzek z kuzynką? Może dlatego, że przed sekundą uświadomiła go w tym, że jest pierwszym facetem, z którym dane jej było doświadczyć takich a nie innych przygód... W zasadzie domyślał się tego już wcześniej, ale kiedy usłyszał to na głos, poczuł się z tym nieco dziwnie. Z jednej strony mu to schlebiało (cóż za psychol), lecz z drugiej zaś było mu troszeczkę jej żal. Dlaczego zawsze to ON był dla kogoś tym pierwszym, przy czym on sam nie pamiętał już, która to kobiecina była pierwszą dla niego...
Czy właśnie teraz nie powinien cieszyć się z uratowanego związku? Tymczasem on obściskiwał się z rudowłosą w najlepsze i ani w głowie było mu napawanie się ponownym zejściem z Moniką. Ach, cóż za włoska świnia.
- Słuchaj, to umówmy się, że po prostu dasz mi chociażby przez sowę znać, gdzie i kiedy i ja się zjawię. Okej? - Zawiesił na niej spojrzenie swych szarych, błyszczących teraz niebezpiecznie oczu, gotów zgodzić się nawet na najbardziej szalone miejsce, byleby móc jeszcze kiedyś zatopić się w tych ognistych płomieniach.
Wiedział, że na niego już czas. Byli tutaj stanowczo za długo. W każdym razie on na pewno. Jeszcze przypadkiem pewna Ślizgonka o czekoladowych oczach zacznie swoje poszukiwania...
Bez zbędnych ceregieli przyciągnął ją jeszcze raz do siebie i pocałował tak jak jeszcze nigdy nikogo nie całował, po czym posłał jej krótki znaczący uśmiech, odwrócił się i wymaszerował z sali. Ot tak, po prostu. Kiedy drzwi się za nim zatrzasnęły, na jego twarzy na powrót zagościł wyraz niczym niezmąconego spokoju.
Gdy równie bezmyślnie zaproponowała mu weekendowe spotkanie, nieopatrznie zaszczepiła w jego sercu promyk nadziei. Ale, do jasnej cholery, nadziei na co?! Włoch poczuł po raz kolejny narastającą ekscytację, ale też odczuwał swego rodzaju niepokój, że tak się działo... Dlaczego tak bardzo podniecała go perspektywa potajemnych schadzek z kuzynką? Może dlatego, że przed sekundą uświadomiła go w tym, że jest pierwszym facetem, z którym dane jej było doświadczyć takich a nie innych przygód... W zasadzie domyślał się tego już wcześniej, ale kiedy usłyszał to na głos, poczuł się z tym nieco dziwnie. Z jednej strony mu to schlebiało (cóż za psychol), lecz z drugiej zaś było mu troszeczkę jej żal. Dlaczego zawsze to ON był dla kogoś tym pierwszym, przy czym on sam nie pamiętał już, która to kobiecina była pierwszą dla niego...
Czy właśnie teraz nie powinien cieszyć się z uratowanego związku? Tymczasem on obściskiwał się z rudowłosą w najlepsze i ani w głowie było mu napawanie się ponownym zejściem z Moniką. Ach, cóż za włoska świnia.
- Słuchaj, to umówmy się, że po prostu dasz mi chociażby przez sowę znać, gdzie i kiedy i ja się zjawię. Okej? - Zawiesił na niej spojrzenie swych szarych, błyszczących teraz niebezpiecznie oczu, gotów zgodzić się nawet na najbardziej szalone miejsce, byleby móc jeszcze kiedyś zatopić się w tych ognistych płomieniach.
Wiedział, że na niego już czas. Byli tutaj stanowczo za długo. W każdym razie on na pewno. Jeszcze przypadkiem pewna Ślizgonka o czekoladowych oczach zacznie swoje poszukiwania...
Bez zbędnych ceregieli przyciągnął ją jeszcze raz do siebie i pocałował tak jak jeszcze nigdy nikogo nie całował, po czym posłał jej krótki znaczący uśmiech, odwrócił się i wymaszerował z sali. Ot tak, po prostu. Kiedy drzwi się za nim zatrzasnęły, na jego twarzy na powrót zagościł wyraz niczym niezmąconego spokoju.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Opuszczona klasa
ROK SZKOLNY 2015/2016
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Opuszczona klasa
Gregorovic kierowała się w stronę starej klasy wróżbiarstwa krokiem wyjątkowo spokojnym, z uśmiechem wymalowanym na bladych ustach. Uśmiechem chorej, sadystycznej satysfakcji. Jej wybryku z całą pewnością nie można było zaliczyć do psot i naiwnych knowań. To co zrobiła było zwyczajnie złe, chore, jednak Lena nie pojmowała swojego występku w ten sposób. Dla niej to była tylko zabawa i utarcie Peterowi nosa. Czy przerażała ją groźba Petera? Nie bardzo. Nie bardzo obchodził ją ktokolwiek. Miała wrażenie, że wszystko zaczęło się od felernego spotkania ze zjawą. Wtedy listy wysyłane przez nią były o kilka zdań krótsze, potem zupełnie przestała je wysyłać. A potem? Potem było tylko gorzej.
Dziewczyna otworzyła drzwi, czując jak drobinki kurzu cisną się do jej oczu. Zamrugała kilkakrotnie, przyzwyczajając się do panujących tam mroków. Wystarczyło krótkie machnięcie różdżką i Incendio , by rozświetlić wnętrze nieużywanego już pomieszczenia. Kiedy pochodnie wiszące u sufitów dawały już wystarczające światło, by dostrzec coś wewnątrz, Gregorovic zbliżyła się do okna, przysiadając na marmurowym parapecie. Czekała, wyjątkowo spokojna i opanowana.
Dziewczyna otworzyła drzwi, czując jak drobinki kurzu cisną się do jej oczu. Zamrugała kilkakrotnie, przyzwyczajając się do panujących tam mroków. Wystarczyło krótkie machnięcie różdżką i Incendio , by rozświetlić wnętrze nieużywanego już pomieszczenia. Kiedy pochodnie wiszące u sufitów dawały już wystarczające światło, by dostrzec coś wewnątrz, Gregorovic zbliżyła się do okna, przysiadając na marmurowym parapecie. Czekała, wyjątkowo spokojna i opanowana.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Opuszczona klasa
Spacerował po szkole, było już po zajęciach więc z nudów szukał dla siebie jakiegoś zajęcia. Ostatnio paczka mu tez zniknęła z oczu i kiedy to miał już zrezygnować z poszukiwań zauważył idącą Lenę. Przyśpieszył do lekkiego truchtu i dostrzegł jak ta znika za drzwiami do pustej sali.
Ściągnął usta tworząc cienką kreseczkę z warg. Dawno już nie był w tej sali, ostatnim razem z Moniką i to właśnie tutaj zaczęło się wszystko pierniczyć w relacjach ślizgonów. Potworzyły się jakieś dziwne grupki, obozy. Już nie było tej samej ekipy co dawniej i wątpił czy jeszcze takowa się odrodzi. Ale próbować będzie zawsze warto, zwłaszcza, że podczas ostatniej imprezy na koniec wakacji chyba coś się udało naprawić między nim a Brandonem. A to właśnie ich relacje pociągnęły za sobą wszelkie późniejsze spory wśród zielonego domu.
Wyciągnął różdżkę bo nie miał pojęcia czego może się spodziewać w środku.
Złapał lekko za klamkę ale ta ustąpiła i drzwi się otworzyły, a więc dziewczyna czekała na kogoś, więc nie miał co się bać, że ją wystraszy i może czymś oberwać. No chyba, że spodziewała się jakiś gości co to mieli od razu już w progu oberwać jakąś klątwą. Liczył więc na to, że Lena wykaże się refleksem i spojrzy wpierw na tego kto wszedł uważniej.
- Cześć, a ty co? Chowasz się przed kimś? - Rzekł witając się po zamknięciu drzwi przyglądając się jej uważnie. Od razu dostrzegł ten szaleńczy uśmieszek zadowolenia. Znali się przecież od lat i wiedział kiedy to dziewczyna się tak uśmiecha.
- Co jest? - Rzucił podchodząc kawałek do kumpelki z bandy chcąc się dowiedzieć dlaczego się tak szczerzy.
Ściągnął usta tworząc cienką kreseczkę z warg. Dawno już nie był w tej sali, ostatnim razem z Moniką i to właśnie tutaj zaczęło się wszystko pierniczyć w relacjach ślizgonów. Potworzyły się jakieś dziwne grupki, obozy. Już nie było tej samej ekipy co dawniej i wątpił czy jeszcze takowa się odrodzi. Ale próbować będzie zawsze warto, zwłaszcza, że podczas ostatniej imprezy na koniec wakacji chyba coś się udało naprawić między nim a Brandonem. A to właśnie ich relacje pociągnęły za sobą wszelkie późniejsze spory wśród zielonego domu.
Wyciągnął różdżkę bo nie miał pojęcia czego może się spodziewać w środku.
Złapał lekko za klamkę ale ta ustąpiła i drzwi się otworzyły, a więc dziewczyna czekała na kogoś, więc nie miał co się bać, że ją wystraszy i może czymś oberwać. No chyba, że spodziewała się jakiś gości co to mieli od razu już w progu oberwać jakąś klątwą. Liczył więc na to, że Lena wykaże się refleksem i spojrzy wpierw na tego kto wszedł uważniej.
- Cześć, a ty co? Chowasz się przed kimś? - Rzekł witając się po zamknięciu drzwi przyglądając się jej uważnie. Od razu dostrzegł ten szaleńczy uśmieszek zadowolenia. Znali się przecież od lat i wiedział kiedy to dziewczyna się tak uśmiecha.
- Co jest? - Rzucił podchodząc kawałek do kumpelki z bandy chcąc się dowiedzieć dlaczego się tak szczerzy.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Opuszczona klasa
Kiedy Lena usłyszała kroki, poczuła jak napinają się niemal wszystkie mięśnie jej ciała. Czyżby organizm był mądrzejszy od mózgu... i się bał? Dziewczyna wyprostowała się jak struna, ciemne ślepia kierując na drzwi udekorowane starymi pajęczynami. Zdziwiła się ogromnie widząc w nich zamiast wściekłego Rafflesa, spokojnego Corteza. Wypuściła ze świstem powietrze, które zbyt długo zajmowało miejsce w jej płucach.
- Cortez, to ty... Cześć. - Rzekła w stronę chłopaka, bez cienia uśmiechu. Widać było, że z Peterem nie widział się po drodze.
- Rażąca niesubordynacja. - Wzruszyła ramionami. - Wbrew rozkazom samego najwyższego herszta-boga miotnęłam Hamilton Sectumsemprą. - Odparła na jego pytania, jak gdyby nigdy nic. Wiedziała jednak, że Aleks zrozumie ją bardziej niż Nevan. - Trochę krwi się polało... - Przewróciła oczami. - A teraz kazał mi tu na siebie czekać pod groźbą liściku do Thomas... znaczy Greengrass. - Wyjaśniła całą sytuację dosyć zwięźle i bez owijania w bawełnę.
- Dobrze, że jesteś, bo coś tak myślę, że na samych słowach nie ma ochoty dziś kończyć, a ja jakby nie patrzeć wciąż trochę mam problem z koordynacją ruchową. - Uchyliła rozerwaną nogawkę czarnych spodni ukazując podłużną na pięć centymetrów, różowawą bliznę, wokół której poprzylepiana była zakrzepła krew i ziemia.
- Cortez, to ty... Cześć. - Rzekła w stronę chłopaka, bez cienia uśmiechu. Widać było, że z Peterem nie widział się po drodze.
- Rażąca niesubordynacja. - Wzruszyła ramionami. - Wbrew rozkazom samego najwyższego herszta-boga miotnęłam Hamilton Sectumsemprą. - Odparła na jego pytania, jak gdyby nigdy nic. Wiedziała jednak, że Aleks zrozumie ją bardziej niż Nevan. - Trochę krwi się polało... - Przewróciła oczami. - A teraz kazał mi tu na siebie czekać pod groźbą liściku do Thomas... znaczy Greengrass. - Wyjaśniła całą sytuację dosyć zwięźle i bez owijania w bawełnę.
- Dobrze, że jesteś, bo coś tak myślę, że na samych słowach nie ma ochoty dziś kończyć, a ja jakby nie patrzeć wciąż trochę mam problem z koordynacją ruchową. - Uchyliła rozerwaną nogawkę czarnych spodni ukazując podłużną na pięć centymetrów, różowawą bliznę, wokół której poprzylepiana była zakrzepła krew i ziemia.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Opuszczona klasa
A więc dobrze myślał, czekała na kogoś, albo faktycznie się chowała o czym mogło świadczyć jej powitanie.
- Ta, to ja - rzekł spokojnie chcąc jakby tym samym odpłacić ślizgonce jej jakże miłe słowa i radość z powodu jego ujrzenia. Oczywiście nie był długo zły bowiem szybko mu powiedziała przed czym właściwie się chowała.
Westchnął ciężko i ruszył dalej w stronę Leny. Zastanawiając się nad tym co zrobiła i nad konsekwencjami jakie będzie chciał wyciągnąć Peter.
- Przeżyje? W sensie ta Hamilton? - powiedział dziwnie spokojnie starając się podejść na tyle poważnie na ile tylko mógł. Bowiem wcale go to nie ruszało zbytnio, że któraś dziewczyna dostała od Gregorovic sectumsemprą. No ale skoro tamtej życiu nic nie zagraża to nie jest aż tak źle.
- Trochę? - Powtórzył unosząc jedną brew wyżej i uśmiechając złośliwie. Bowiem nie bardzo mu pasował ten opis do zaklęcia które użyła.
Nie bardzo wiedział o co chodziło z tym całym listem bo nie wiedział jak dobre relacje łączą dziewczyny. Nigdy też tym się aż tak nie interesował. Więc nie rozumiał co byłoby tak okropnego w takim liście. Oj dziewczyny się pokłóciły, Lena się bardzo zezłościła i rzuciła zaklęcie przez które mogą wywalić ze szkoły.
Tylko dlaczego Peter miałby to robić, co mu odpierdoliło by aż tak narażać przyszłość kompanki?
- A to nie była jedynie gra? Pomyśl. Rzucasz sectumsemprą w Hamilton, zaklęcie za które można wylecieć, więc Raffles opiernicza cię przy wszystkich by załagodzić sytuację, by to się zbytnio nie wydało. Obiecuje ci poważną rozmowę, po czym mówi, że masz przyjść w takie osamotnione miejsce? - Powiedział spokojnie zastanawiając się nad tym dokładniej i znów podszedł do Gregorović.
- A nawet jeżeli to ja tutaj jestem i będę się starał to złagodzić jeśli będzie zupełnie inaczej niż mówię. Bowiem jeśli będzie chciał zaatakować któregoś z nas z takiego powodu to będzie oznaczało, że i mnie może to czekać jeśli coś nie zrobię tak jak on sobie tego życzy. A to mi się już bardzo nie podoba. - Dopowiedział chcąc dać Lenie pewność, że mu również nie będzie się podobać atakowanie swoich kompanów. Bowiem to może bardzo mocno naruszyć stanowisko jakie obejmuje ich herszt i doprowadzić do rozłamu całej grupy. A przecież nie o to tutaj powinno chodzić. A już tym bardziej kiedy to on się zastanawia jak poprawić relacje w ich Domu.
- Ta, to ja - rzekł spokojnie chcąc jakby tym samym odpłacić ślizgonce jej jakże miłe słowa i radość z powodu jego ujrzenia. Oczywiście nie był długo zły bowiem szybko mu powiedziała przed czym właściwie się chowała.
Westchnął ciężko i ruszył dalej w stronę Leny. Zastanawiając się nad tym co zrobiła i nad konsekwencjami jakie będzie chciał wyciągnąć Peter.
- Przeżyje? W sensie ta Hamilton? - powiedział dziwnie spokojnie starając się podejść na tyle poważnie na ile tylko mógł. Bowiem wcale go to nie ruszało zbytnio, że któraś dziewczyna dostała od Gregorovic sectumsemprą. No ale skoro tamtej życiu nic nie zagraża to nie jest aż tak źle.
- Trochę? - Powtórzył unosząc jedną brew wyżej i uśmiechając złośliwie. Bowiem nie bardzo mu pasował ten opis do zaklęcia które użyła.
Nie bardzo wiedział o co chodziło z tym całym listem bo nie wiedział jak dobre relacje łączą dziewczyny. Nigdy też tym się aż tak nie interesował. Więc nie rozumiał co byłoby tak okropnego w takim liście. Oj dziewczyny się pokłóciły, Lena się bardzo zezłościła i rzuciła zaklęcie przez które mogą wywalić ze szkoły.
Tylko dlaczego Peter miałby to robić, co mu odpierdoliło by aż tak narażać przyszłość kompanki?
- A to nie była jedynie gra? Pomyśl. Rzucasz sectumsemprą w Hamilton, zaklęcie za które można wylecieć, więc Raffles opiernicza cię przy wszystkich by załagodzić sytuację, by to się zbytnio nie wydało. Obiecuje ci poważną rozmowę, po czym mówi, że masz przyjść w takie osamotnione miejsce? - Powiedział spokojnie zastanawiając się nad tym dokładniej i znów podszedł do Gregorović.
- A nawet jeżeli to ja tutaj jestem i będę się starał to złagodzić jeśli będzie zupełnie inaczej niż mówię. Bowiem jeśli będzie chciał zaatakować któregoś z nas z takiego powodu to będzie oznaczało, że i mnie może to czekać jeśli coś nie zrobię tak jak on sobie tego życzy. A to mi się już bardzo nie podoba. - Dopowiedział chcąc dać Lenie pewność, że mu również nie będzie się podobać atakowanie swoich kompanów. Bowiem to może bardzo mocno naruszyć stanowisko jakie obejmuje ich herszt i doprowadzić do rozłamu całej grupy. A przecież nie o to tutaj powinno chodzić. A już tym bardziej kiedy to on się zastanawia jak poprawić relacje w ich Domu.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Opuszczona klasa
Gdy Gregorovic wyszla z siedziby kolka szachowego, obejrzal sie na Nevana. Widzac, jak szostoroczny rzuca zaklecie lecznicze na wciaz plasajaca we wlasnej krwi Rhinne, Raffles niewerbalnie odwolal Tarantallegre. Klatwa Sectumsempry byla dosc makabryczna w widoku, a tym bardziej, kiedy ofiara nie mogla krzyczec a nogi wciaz niekontrolowanie jej podskakiwaly. Kiedy Fraser zaczal zmiany metamorfomagiczne, Raffles uśmiechnął sie pod nosem i bez slowa wyszedl z sali. Kolejne pietra przebyl mozliwie najwieksza iloscia skrotow.
Drzwi otworzyly sie z pradawnym, jekliwym skrzypnieciem. Raffles powoli wszedl do srodka, omiatajac nieuzywana klase spojrzeniem szarych, zimnych teczowek. Na Cortezie jego spojrzenie zatrzymalo sie chwile dluzej, nie spodziewal sie go tutaj.
Juz od progu wycelowal rozdzka za siebie, na drzwi. Blysnelo szafirowym czarem i drewniane odrzwia zatrzasnely sie moca niewerbalnego Colloportusa.
Zatrzymal sie na srodku sali i obdarzyl Lene tym rodzajem przydlugiego, ciezkiego spojrzenia, przy ktorym robi sie niezrecznie i wypada cos powiedziec, by sie od niego uwolnic.
- Ostatni raz dzialasz na wlasna reke w taki sposob, ciemna ruska maso. Jezeli masz ochote ciskac zakleciami Ksiecia Polkrwi po Hogwarcie - do tego tak cholernie spartolonymi - to juz nie pod moja bandera. Kretynko, myslisz, ze kiedy wydaje polecenia zwiazane z dalszym traktowaniem jakiejs glupiej Gryfonki, to miotniecie w nia zabronionym czarem przyniesie ci jakakolwiek chwale? Moglas zabic te cholerna smarkule, a cala odpowiedzialnosc spadla by na mnie. Tylko dlatego ze za za mna lazisz. Ze wszyscy wiedza, ze jestes z paczki, bo dyskrecja i umiar nie leza w twojej naturze. To przywara bogatych sukinsynow - wszystko uchodzi im plazem, bo sie potrafia wykpic pieniedzmi...
W ogole nie przejmowal sie, ze jego bogata w slowa przemowa ma jakichs swiadkow. Zimnych oczu nie spuszczal z Rosjanki. W jego glosie czail sie mocno tlumiony gniew, rozdzka parzyla go w palce, gotowa do miotniecia stosowna inkantacja.
- Jeszcze jeden akt nieposłuszeństwa, chocby najbardziej blahy i nie masz czego u mnie szukac, Gregorovic. A jak juz z paczki wylecisz, to cie zniszcze. I pani Greengrass nie otrzyma wcale enigmatycznego lisciku. Dostanie fiolke ze wspomnieniem o tym jak Lena Gregorovic bez najmniejszego powodu sadystycznie napawa sie widokiem krwi. Od tej strony cie chyba nie zna, co?
Szantaz, grozba, wymuszenie. Nikt nie powiedzial, ze bedzie latwo. Z nami albo przeciwko nam... Raffles odchrzaknal znaczaco.
- Jeden wyskok i zrobi nam sie wakat na watahowa ksiezniczke...
A wiedzial, ze sa chetne.
Drzwi otworzyly sie z pradawnym, jekliwym skrzypnieciem. Raffles powoli wszedl do srodka, omiatajac nieuzywana klase spojrzeniem szarych, zimnych teczowek. Na Cortezie jego spojrzenie zatrzymalo sie chwile dluzej, nie spodziewal sie go tutaj.
Juz od progu wycelowal rozdzka za siebie, na drzwi. Blysnelo szafirowym czarem i drewniane odrzwia zatrzasnely sie moca niewerbalnego Colloportusa.
Zatrzymal sie na srodku sali i obdarzyl Lene tym rodzajem przydlugiego, ciezkiego spojrzenia, przy ktorym robi sie niezrecznie i wypada cos powiedziec, by sie od niego uwolnic.
- Ostatni raz dzialasz na wlasna reke w taki sposob, ciemna ruska maso. Jezeli masz ochote ciskac zakleciami Ksiecia Polkrwi po Hogwarcie - do tego tak cholernie spartolonymi - to juz nie pod moja bandera. Kretynko, myslisz, ze kiedy wydaje polecenia zwiazane z dalszym traktowaniem jakiejs glupiej Gryfonki, to miotniecie w nia zabronionym czarem przyniesie ci jakakolwiek chwale? Moglas zabic te cholerna smarkule, a cala odpowiedzialnosc spadla by na mnie. Tylko dlatego ze za za mna lazisz. Ze wszyscy wiedza, ze jestes z paczki, bo dyskrecja i umiar nie leza w twojej naturze. To przywara bogatych sukinsynow - wszystko uchodzi im plazem, bo sie potrafia wykpic pieniedzmi...
W ogole nie przejmowal sie, ze jego bogata w slowa przemowa ma jakichs swiadkow. Zimnych oczu nie spuszczal z Rosjanki. W jego glosie czail sie mocno tlumiony gniew, rozdzka parzyla go w palce, gotowa do miotniecia stosowna inkantacja.
- Jeszcze jeden akt nieposłuszeństwa, chocby najbardziej blahy i nie masz czego u mnie szukac, Gregorovic. A jak juz z paczki wylecisz, to cie zniszcze. I pani Greengrass nie otrzyma wcale enigmatycznego lisciku. Dostanie fiolke ze wspomnieniem o tym jak Lena Gregorovic bez najmniejszego powodu sadystycznie napawa sie widokiem krwi. Od tej strony cie chyba nie zna, co?
Szantaz, grozba, wymuszenie. Nikt nie powiedzial, ze bedzie latwo. Z nami albo przeciwko nam... Raffles odchrzaknal znaczaco.
- Jeden wyskok i zrobi nam sie wakat na watahowa ksiezniczke...
A wiedzial, ze sa chetne.
Peter RafflesKlasa VII - Urodziny : 13/01/2006
Wiek : 18
Skąd : stare śmieci - Hogsmeade
Krew : wątpliwie czysta
Re: Opuszczona klasa
Słysząc kolejne pytanie Aleksandra, przewróciła oczami. Męczyło ją to, lepiej by zrobiła gdyby na samym początku nic mu nie powiedziała. Z drugiej strony mogła przynajmniej być pewna, że Raffles nie skrzywdzi jej w sensie fizycznym, Cortez nie pozwoliłby mu przecież znęcać się nad czystokrwistą czarownicą, która należy do ich bandy, chyba.
- Przeżyje. Chodzi bardziej o sam fakt złamania zasad szanownego naczelnego. Nie jestem nawet na tyle silna, by kogoś poważnie poharatać. - Wzruszyła ramionami, odgarniając z twarzy włosy. Cortez, pomimo słabego oświetlenia mógł zauważyć jak chudo i upiornie wyglądała. Jak prawdziwa Ślizgonka. Czarne ślepia wypatrywały próżno wielkiego pająka - autora ściennych koronek pajęczyn. Długie, chude palce wciąż zaciśnięte były wokół różdżki, od ostatniego rzuconego przez nią czaru nie rozluźniła uścisku choćby na moment.
A potem nadeszła wiekopomna chwila, w drzwiach pojawił się sam pan i władca, mimowolnie podnosząc ciśnienie Ślizgonki.
- Chodzi o wieczną chwałę, czy fakt, że Cię nie posłuchałam? Że nie wykonałam rozkazu samego Księcia Ciemności? - Spytała wyjątkowo cichym, niskim tonem, którego używała zwykle w chwilach wyjątkowego zadowolenia. Onyksowe spojrzenie przesunęło się po sylwetce Ślizgona, zatrzymując się na zimnych, srebrzystych tęczówkach.
- Przeceniasz mnie Raffles, myśląc, że byłabym w stanie ją zabić. - Kącik ust Ślizgonki uniósł się ku górze. Uwaga o bogatych sukinsynach wywołała salwę śmiechu Leny, która mimowolnie spojrzała na Alka. W porównaniu do Cortez'a, była jedynie marnym posiadaczem worka galeonów. Fraser też, w porównaniu do niej, do biednych nie należał. Komuś najwyraźniej słabła już argumentacja. Widać jednak było, że jakby straciła rezon po kolejnych słowach herszta.
- Oczywiście, Raffles. - Uśmiechnęła się doń ponuro. Uwagę o wysłaniu Cassidy fiolki ze wspomnieniami przyjęła bez słowa; nie miało to dla niej większego znaczenia, od dłuższego czasu nie odpowiadała na jej listy ani prośby o spotkanie. Uznała jednak za właściwe, dać mu choć jeden powód do triumfu.
- To wszystko? - Spytała oschle, zsuwając swój kościsty tyłek z powierzchni marmurowego parapetu. Posłała w stronę Petera spojrzenie wyjątkowo pogardliwe, jakby zastanawiała się właśnie w którym momencie popełniła błąd i zakochała się w tym bezdusznym dyktatorze.
- Przeżyje. Chodzi bardziej o sam fakt złamania zasad szanownego naczelnego. Nie jestem nawet na tyle silna, by kogoś poważnie poharatać. - Wzruszyła ramionami, odgarniając z twarzy włosy. Cortez, pomimo słabego oświetlenia mógł zauważyć jak chudo i upiornie wyglądała. Jak prawdziwa Ślizgonka. Czarne ślepia wypatrywały próżno wielkiego pająka - autora ściennych koronek pajęczyn. Długie, chude palce wciąż zaciśnięte były wokół różdżki, od ostatniego rzuconego przez nią czaru nie rozluźniła uścisku choćby na moment.
A potem nadeszła wiekopomna chwila, w drzwiach pojawił się sam pan i władca, mimowolnie podnosząc ciśnienie Ślizgonki.
- Chodzi o wieczną chwałę, czy fakt, że Cię nie posłuchałam? Że nie wykonałam rozkazu samego Księcia Ciemności? - Spytała wyjątkowo cichym, niskim tonem, którego używała zwykle w chwilach wyjątkowego zadowolenia. Onyksowe spojrzenie przesunęło się po sylwetce Ślizgona, zatrzymując się na zimnych, srebrzystych tęczówkach.
- Przeceniasz mnie Raffles, myśląc, że byłabym w stanie ją zabić. - Kącik ust Ślizgonki uniósł się ku górze. Uwaga o bogatych sukinsynach wywołała salwę śmiechu Leny, która mimowolnie spojrzała na Alka. W porównaniu do Cortez'a, była jedynie marnym posiadaczem worka galeonów. Fraser też, w porównaniu do niej, do biednych nie należał. Komuś najwyraźniej słabła już argumentacja. Widać jednak było, że jakby straciła rezon po kolejnych słowach herszta.
- Oczywiście, Raffles. - Uśmiechnęła się doń ponuro. Uwagę o wysłaniu Cassidy fiolki ze wspomnieniami przyjęła bez słowa; nie miało to dla niej większego znaczenia, od dłuższego czasu nie odpowiadała na jej listy ani prośby o spotkanie. Uznała jednak za właściwe, dać mu choć jeden powód do triumfu.
- To wszystko? - Spytała oschle, zsuwając swój kościsty tyłek z powierzchni marmurowego parapetu. Posłała w stronę Petera spojrzenie wyjątkowo pogardliwe, jakby zastanawiała się właśnie w którym momencie popełniła błąd i zakochała się w tym bezdusznym dyktatorze.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Opuszczona klasa
Jakoś nie obchodziło go teraz to, czy jego słowa są dziewczynie na rękę, czy męczą. Będzie się starał tutaj coś pomóc jeśli naprawdę zrobi się nieciekawie. Więc musiał teraz szukać wszelkich pomysłów by mieć w głowie jakiś ustalony plan działania.
- No akurat co do tego to jestem w stu procentach pewny - odpowiedział, przyznając Lenie rację, że akurat za to to z pewnością się jej oberwie.
- To akurat o twoje zdrowie bym się tutaj bardziej martwił niż o jakąś Hamilton. Bowiem wyglądasz jak cień siebie, a nie dziewczyna którą znam już od tak dawna. - Powiedział kiedy to faktycznie dokładniej się jej przyjrzał. Zaplótł ręce na piersiach i w tym momencie wszedł Raffles, przesunął się lekko na bok posyłając hersztowi znaczące spojrzenie by sam czegoś głupiego nie zrobił, ale wątpił już, że wyłapał je bowiem zdawało się, że całą swą uwagę skupił wyłącznie na czarnowłosej.
Przez chwilę milczał dając się wykrzyczeć ślizgonowi. Przebolał nawet to, że został nazwany bogatym sukinsynem, bo akurat tutaj mógł mieć nieco racji. Tylko akurat Cortez miał na tyle głowę na karku, że wiedział jak wychodzić z uniesioną głową z takich akcji nawet bez złotych monet z rodzinnego skarbca. Więc może dlatego nie ruszyło go to zbytnio bo za takiego uważał się jedynie w kilkunastu procentach. No przynajmniej on sam, bowiem wzrok Leny spoglądający na niego po tych słowach świadczył o tym, że ta miała go właśnie za takowego.
Później dał wypowiedzieć się Lenie, bowiem to jej sprawa i to ona dostawała ochrzan od Petera a nie on. Nie mniej jednak trafiła w temat który i on zamierzał poruszyć więc się w końcu odezwał.
- To akurat prawda Peter. Chyba sam zapomniałeś kim my jesteśmy a za bardzo zająłeś się zabawą w lalkarza. Chyba zapomniałeś jakie charaktery ma tutaj każdy z nas. Jeśli na prawdę oczekiwałeś, że jesteśmy jakimiś głupimi małpkami, które zatańczą tak jak zagrasz to w końcu sam się na tym przejechałeś. Niestety ale takie już jest ryzyko zawodowe herszta takiej bandy jak nasza. To właśnie czyniło nas najbardziej nieprzewidywalną bandą w tej szkole, najbardziej niebezpieczną, ale to ma swój koszt. Nie można mieć wszystkiego nie dając niczego od siebie Peter. Jesteś naszym hersztem, to ty decydujesz o naszych planach, twój głos jest najważniejszy, ale żaden z nas nie będzie tutaj też twoją własnością. Pozwalając się szantażować i obrywać kiedy to będziesz miał taką ochotę. A każdy z nas tutaj ma tyle brudów, że wytykanie jednemu jakiś czynów jest trochę śmieszne. - Powiedział opuszczając ręce trzymając różdżkę mocniej zaciśniętą. Raffles był nieźle wkurzony i mógł chcieć zaatakować i go.
- W dodatku to nie o Hamilton teraz bym się martwił, przeżyje, posklejają ją. Co mnie obchodzi jakaś Gryffoneczka. - Rzekł patrząc się cały czas na herszta uważnie obserwując jego ruchy.
- A bardziej o nią, bo choć masz Lenę przed nosem to chyba już od dawna nie widzisz w jakim jest stanie. - Dodał już o wiele łagodniej wskazując przy tym szybkim ruchem na jedyną dziewczynę w tym towarzystwie.
- No akurat co do tego to jestem w stu procentach pewny - odpowiedział, przyznając Lenie rację, że akurat za to to z pewnością się jej oberwie.
- To akurat o twoje zdrowie bym się tutaj bardziej martwił niż o jakąś Hamilton. Bowiem wyglądasz jak cień siebie, a nie dziewczyna którą znam już od tak dawna. - Powiedział kiedy to faktycznie dokładniej się jej przyjrzał. Zaplótł ręce na piersiach i w tym momencie wszedł Raffles, przesunął się lekko na bok posyłając hersztowi znaczące spojrzenie by sam czegoś głupiego nie zrobił, ale wątpił już, że wyłapał je bowiem zdawało się, że całą swą uwagę skupił wyłącznie na czarnowłosej.
Przez chwilę milczał dając się wykrzyczeć ślizgonowi. Przebolał nawet to, że został nazwany bogatym sukinsynem, bo akurat tutaj mógł mieć nieco racji. Tylko akurat Cortez miał na tyle głowę na karku, że wiedział jak wychodzić z uniesioną głową z takich akcji nawet bez złotych monet z rodzinnego skarbca. Więc może dlatego nie ruszyło go to zbytnio bo za takiego uważał się jedynie w kilkunastu procentach. No przynajmniej on sam, bowiem wzrok Leny spoglądający na niego po tych słowach świadczył o tym, że ta miała go właśnie za takowego.
Później dał wypowiedzieć się Lenie, bowiem to jej sprawa i to ona dostawała ochrzan od Petera a nie on. Nie mniej jednak trafiła w temat który i on zamierzał poruszyć więc się w końcu odezwał.
- To akurat prawda Peter. Chyba sam zapomniałeś kim my jesteśmy a za bardzo zająłeś się zabawą w lalkarza. Chyba zapomniałeś jakie charaktery ma tutaj każdy z nas. Jeśli na prawdę oczekiwałeś, że jesteśmy jakimiś głupimi małpkami, które zatańczą tak jak zagrasz to w końcu sam się na tym przejechałeś. Niestety ale takie już jest ryzyko zawodowe herszta takiej bandy jak nasza. To właśnie czyniło nas najbardziej nieprzewidywalną bandą w tej szkole, najbardziej niebezpieczną, ale to ma swój koszt. Nie można mieć wszystkiego nie dając niczego od siebie Peter. Jesteś naszym hersztem, to ty decydujesz o naszych planach, twój głos jest najważniejszy, ale żaden z nas nie będzie tutaj też twoją własnością. Pozwalając się szantażować i obrywać kiedy to będziesz miał taką ochotę. A każdy z nas tutaj ma tyle brudów, że wytykanie jednemu jakiś czynów jest trochę śmieszne. - Powiedział opuszczając ręce trzymając różdżkę mocniej zaciśniętą. Raffles był nieźle wkurzony i mógł chcieć zaatakować i go.
- W dodatku to nie o Hamilton teraz bym się martwił, przeżyje, posklejają ją. Co mnie obchodzi jakaś Gryffoneczka. - Rzekł patrząc się cały czas na herszta uważnie obserwując jego ruchy.
- A bardziej o nią, bo choć masz Lenę przed nosem to chyba już od dawna nie widzisz w jakim jest stanie. - Dodał już o wiele łagodniej wskazując przy tym szybkim ruchem na jedyną dziewczynę w tym towarzystwie.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Opuszczona klasa
Poprzez pyskate szczekanie Leny przedarła się fraza, która sprawiła, że Raffles zamrugał i zmrużył oczy, wyraźnie zniesmaczony.
- Książę Ciemności? - Prawdziwie powiało chłodem. Podszytym ostrą szyderą. - Gregorovic, powiedz, że to żart. Że nie nazywasz mnie tak w swojej głowie. To brzmi jakbym był jakimś wampirem z kompleksami a ty mdlejącą z podniecenia, zidiociałą mugolaczką. A jeśli już musisz ubierać rzeczywistość w teatralne słówka, pozostaw je wyłącznie dla własnej, porytej świadomości... - Prychnął, różdżka w dłoni drgnęła delikatnie. Przerzucił ją z dłoni do dłoni. Strzeliło kilkoma jadowicie zielonymi iskrami. Raffles westchnął ciężko. Jego ton z pełnego gniewu przeszedł w standardowe nuty - zimne i opanowane.
- Odpowiadając na twoje pytanie - oczywiście, że chodzi o to, że mnie nie posłuchałaś. Łudziłaś się, że zirytowałem się, bo chujowo rzucasz zaklęcia? Sectumsempra ma ogromny potencjał w praktycznym wykorzystywaniu. Severus Snape inspirował się pradawnymi magami, którzy swoimi czarami robili precyzyjne skaryfikacje w ciele. Tą klątwą można odrąbać kończynę jednym sprawnym pociągnięciem różdżki. A Ty, chełpliwa matrioszko, postanowiłaś się popisać i smagnąć nią byle Gryfonkę pomimo mojego zakazu. Myślisz - tu zerknął również w stronę Corteza - że bronię ci, kurwa, bawić się takimi inkantacjami? Dlaczego miałbym ograniczać jakiekolwiek wasze zapędy? Wystarczy przyjść i powiedzieć, że chcecie na kimś poćwiczyć, że potrzebujecie worka treningowego. Zrobilibyśmy to w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie. Ale nie, wolałaś skrupulatnie postarać się o wywalenie całej bandy - a na pewno mnie - ze szkoły. Dumna?
Westchnął, wyraźnie znużony, kiedy Lena zaczęła histerycznie chichotać na wspomnienie o bogatych sukinsynach. Oczekując, aż łaskawie zakończy tę salwę śmiechu, przywołał sobie jedną z ławek i przysiadł na niej. Zaczynało go to wszystko męczyć. Czasem naprawdę tęsknił do absolutnej samotności.
- Moje słowa nie były dla ciebie koroną. Raczej przyganą, Gregorovic. Zabiłabyś ją, gdyby Fraser jej nie poskładał. Wykrwawiłaby się, zwyczajnie, jak świnia na rzeźni. Nie było w tym wielkiej filozofii. I nie po to jest to zaklęcie. I tak, to wszystko.
Myślał, że nareszcie mają to za sobą, kiedy szansę na audiencję postanowił wykorzystać również kolejny poddany.
- Lalkarz? Małpki? Coś ty się, magicznego cyrku naoglądał, Cortez? O czym mi tu chrzanisz? W czymś cię ograniczam? Czegokolwiek ci, kurwa, zabraniam? Jak wkładałeś łapy w majtki największej puszczalskiej w tej szkole - przy okazji kradnąc ją kumplowi z paczki - nawet się słowem nie zająknąłem. - Raffles zeskoczył z ławki i walnął w nią solidnym Flipendo, katapultując mebel w odległy koniec klasy, gdzie ławka wpadła na inną, pełną kryształowych, zamglonych kul. Te rozsypały się po podłodze i rozstrzaskały w drobny mak. Z ich potrzaskanych wnętrz uniosły się eteryczne opary, pełne dziwnych barw i kształtów. Peter zawiesił się na chwilę, obserwując resztki wróżebniczych wizji i zaklął pod nosem. Po chwili poderwał głowę i spojrzał na Corteza agresywnie.
- Chodzisz gdzie chcesz, pijesz z kim chcesz, wyjeżdżasz, kiedy ci się podoba. Jeżeli czujesz się ze wszech stron ograniczany, to może ci przypomnę, że Twoja matka była nauczycielką, bo chyba został ci jakiś uraz "dziecka pedagoga".
W jego głosie znów niepodzielnie zapanował gniew. Odetchnął kilkukrotnie i przerzucił rozjuszone spojrzenie z Corteza na Lenę i z powrotem. Odetchnął głęboko, ściszył głos do brzmiącego emocjami szeptu.
- Jedno słowo i uwolnię was od wszelkich zabaw w moim lalkowym cyrku. Obiecuję.
Zwyczajnie miał dość.
- Książę Ciemności? - Prawdziwie powiało chłodem. Podszytym ostrą szyderą. - Gregorovic, powiedz, że to żart. Że nie nazywasz mnie tak w swojej głowie. To brzmi jakbym był jakimś wampirem z kompleksami a ty mdlejącą z podniecenia, zidiociałą mugolaczką. A jeśli już musisz ubierać rzeczywistość w teatralne słówka, pozostaw je wyłącznie dla własnej, porytej świadomości... - Prychnął, różdżka w dłoni drgnęła delikatnie. Przerzucił ją z dłoni do dłoni. Strzeliło kilkoma jadowicie zielonymi iskrami. Raffles westchnął ciężko. Jego ton z pełnego gniewu przeszedł w standardowe nuty - zimne i opanowane.
- Odpowiadając na twoje pytanie - oczywiście, że chodzi o to, że mnie nie posłuchałaś. Łudziłaś się, że zirytowałem się, bo chujowo rzucasz zaklęcia? Sectumsempra ma ogromny potencjał w praktycznym wykorzystywaniu. Severus Snape inspirował się pradawnymi magami, którzy swoimi czarami robili precyzyjne skaryfikacje w ciele. Tą klątwą można odrąbać kończynę jednym sprawnym pociągnięciem różdżki. A Ty, chełpliwa matrioszko, postanowiłaś się popisać i smagnąć nią byle Gryfonkę pomimo mojego zakazu. Myślisz - tu zerknął również w stronę Corteza - że bronię ci, kurwa, bawić się takimi inkantacjami? Dlaczego miałbym ograniczać jakiekolwiek wasze zapędy? Wystarczy przyjść i powiedzieć, że chcecie na kimś poćwiczyć, że potrzebujecie worka treningowego. Zrobilibyśmy to w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie. Ale nie, wolałaś skrupulatnie postarać się o wywalenie całej bandy - a na pewno mnie - ze szkoły. Dumna?
Westchnął, wyraźnie znużony, kiedy Lena zaczęła histerycznie chichotać na wspomnienie o bogatych sukinsynach. Oczekując, aż łaskawie zakończy tę salwę śmiechu, przywołał sobie jedną z ławek i przysiadł na niej. Zaczynało go to wszystko męczyć. Czasem naprawdę tęsknił do absolutnej samotności.
- Moje słowa nie były dla ciebie koroną. Raczej przyganą, Gregorovic. Zabiłabyś ją, gdyby Fraser jej nie poskładał. Wykrwawiłaby się, zwyczajnie, jak świnia na rzeźni. Nie było w tym wielkiej filozofii. I nie po to jest to zaklęcie. I tak, to wszystko.
Myślał, że nareszcie mają to za sobą, kiedy szansę na audiencję postanowił wykorzystać również kolejny poddany.
- Lalkarz? Małpki? Coś ty się, magicznego cyrku naoglądał, Cortez? O czym mi tu chrzanisz? W czymś cię ograniczam? Czegokolwiek ci, kurwa, zabraniam? Jak wkładałeś łapy w majtki największej puszczalskiej w tej szkole - przy okazji kradnąc ją kumplowi z paczki - nawet się słowem nie zająknąłem. - Raffles zeskoczył z ławki i walnął w nią solidnym Flipendo, katapultując mebel w odległy koniec klasy, gdzie ławka wpadła na inną, pełną kryształowych, zamglonych kul. Te rozsypały się po podłodze i rozstrzaskały w drobny mak. Z ich potrzaskanych wnętrz uniosły się eteryczne opary, pełne dziwnych barw i kształtów. Peter zawiesił się na chwilę, obserwując resztki wróżebniczych wizji i zaklął pod nosem. Po chwili poderwał głowę i spojrzał na Corteza agresywnie.
- Chodzisz gdzie chcesz, pijesz z kim chcesz, wyjeżdżasz, kiedy ci się podoba. Jeżeli czujesz się ze wszech stron ograniczany, to może ci przypomnę, że Twoja matka była nauczycielką, bo chyba został ci jakiś uraz "dziecka pedagoga".
W jego głosie znów niepodzielnie zapanował gniew. Odetchnął kilkukrotnie i przerzucił rozjuszone spojrzenie z Corteza na Lenę i z powrotem. Odetchnął głęboko, ściszył głos do brzmiącego emocjami szeptu.
- Jedno słowo i uwolnię was od wszelkich zabaw w moim lalkowym cyrku. Obiecuję.
Zwyczajnie miał dość.
Peter RafflesKlasa VII - Urodziny : 13/01/2006
Wiek : 18
Skąd : stare śmieci - Hogsmeade
Krew : wątpliwie czysta
Re: Opuszczona klasa
Nagła troska Cortez'a o jej stan fizyczny odrobinę ją zirytowała. Fakt, że wyglądała jak karykatura samej siebie nie mógł ujść uwadze, jednak nie potrzebowała jego troski. Nie potrzebowała niczyjej troski. Zresztą, zawsze taka była, pewna gniewu i impulsywna. Zdrowo szurnięta. Czyż nie taki był jej urok?
Od dłuższego czasu bardzo dobrze sobie radziła, będąc sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Wszelkie kontakty międzyludzkie w jej skromnym mniemaniu zaburzały wewnętrzny spokój i wywoływały zbyt wiele niepożądanych reakcji.
- Przestań Peter. - Wysyczała ze słyszalnym wyraźnie, rosyjskim akcentem. Czuła jak napinają się mięśnie jej przedramienia. Jeden krótki ruch by wystarczył, by rzucić w niego klątwą równie paskudną, co kilka kwadransów temu. Nie bardzo rozumiała, dlaczego słowa chłopaka wciąż raniły ją tak boleśnie, że miała ochotę by mu się odpłacić.
Dalszego wywodu herszta wysłuchała w całkowitym milczeniu. Nie odezwała się nawet słowem z prostego powodu, miał rację. Dała się ponieść złości po raz kolejny. Złości na niego. Gotowała się w środku ze wściekłości i wiedziała, że lada moment może się to bardzo źle skończyć. Lewą dłoń zacisnęła w pięść, czując jak w jej skórę wbijają się długie paznokcie.
Chwilę później Peter skończył swój wywód, racząc ją wyjątkowo podłym spojrzeniem. Na szczęście (a może i nie), głos zabrał Cortez. Dolał oliwy do ognia. Rozpoczęła się chora tyrada, przyprawiająca ją o nieznośny ból głowy. Przeniosła wzrok na swoje przeraźliwie blade, chude ręce, nie mogąc skupić się na słowach Alka. Różdżka niemal wysunęła się z jej dłoni, kiedy z trudem rozluźniła uścisk. Czuła jak po jej lewym kciuku spływa strużka krwi.
- Nie mam na to siły, przepraszam. - Zwróciła się w stronę Peter'a, posyłając mu puste spojrzenie. Pozbawione wściekłości, ognika emocji; bezbarwne i przezroczyste. Jakby się poddała. Chwilę później ruszyła już bez słowa do dębowych drzwi. Rzuciwszy na nie cichą Alohomorę, wyszła z opuszczonej sali.
Od dłuższego czasu bardzo dobrze sobie radziła, będąc sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Wszelkie kontakty międzyludzkie w jej skromnym mniemaniu zaburzały wewnętrzny spokój i wywoływały zbyt wiele niepożądanych reakcji.
- Przestań Peter. - Wysyczała ze słyszalnym wyraźnie, rosyjskim akcentem. Czuła jak napinają się mięśnie jej przedramienia. Jeden krótki ruch by wystarczył, by rzucić w niego klątwą równie paskudną, co kilka kwadransów temu. Nie bardzo rozumiała, dlaczego słowa chłopaka wciąż raniły ją tak boleśnie, że miała ochotę by mu się odpłacić.
Dalszego wywodu herszta wysłuchała w całkowitym milczeniu. Nie odezwała się nawet słowem z prostego powodu, miał rację. Dała się ponieść złości po raz kolejny. Złości na niego. Gotowała się w środku ze wściekłości i wiedziała, że lada moment może się to bardzo źle skończyć. Lewą dłoń zacisnęła w pięść, czując jak w jej skórę wbijają się długie paznokcie.
Chwilę później Peter skończył swój wywód, racząc ją wyjątkowo podłym spojrzeniem. Na szczęście (a może i nie), głos zabrał Cortez. Dolał oliwy do ognia. Rozpoczęła się chora tyrada, przyprawiająca ją o nieznośny ból głowy. Przeniosła wzrok na swoje przeraźliwie blade, chude ręce, nie mogąc skupić się na słowach Alka. Różdżka niemal wysunęła się z jej dłoni, kiedy z trudem rozluźniła uścisk. Czuła jak po jej lewym kciuku spływa strużka krwi.
- Nie mam na to siły, przepraszam. - Zwróciła się w stronę Peter'a, posyłając mu puste spojrzenie. Pozbawione wściekłości, ognika emocji; bezbarwne i przezroczyste. Jakby się poddała. Chwilę później ruszyła już bez słowa do dębowych drzwi. Rzuciwszy na nie cichą Alohomorę, wyszła z opuszczonej sali.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Strona 11 z 12 • 1, 2, 3 ... , 10, 11, 12
Similar topics
» Opuszczona Chatka
» Opuszczona posiadłość
» Klasa Wróżbiarstwa
» Klasa Transmutacji
» Klasa Mugoloznastwa
» Opuszczona posiadłość
» Klasa Wróżbiarstwa
» Klasa Transmutacji
» Klasa Mugoloznastwa
Magic Land :: Hogwart :: PIĘTRA :: Piętro I
Strona 11 z 12
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach