Obrzeża lasu

+22
Asher Stinkwood
Connor Campbell
Monika Kruger
Brandon Tayth
Aleksander Cortez
Mistrz Gry
Nevan Fraser
Rivius Fawley
Rhinna Hamilton
Elsa de la Vega
Blaise Harvin
Shay Hasting
Jason Snakebow
Freddie Kingsley
Lleu Miller
Ian Ames
Sanne van Rijn
Nora Vedran
Nicolas Socha
James Scott
Logan Campbell
Brennus Lancaster
26 posters

Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Obrzeża lasu

Pisanie by Brennus Lancaster Wto 23 Kwi 2013, 22:28

First topic message reminder :

Pierwsze kilkanaście metrów Zakazanego Lasu, czyli tam, gdzie mają odwagę i czelność zapuszczać się adepci magii z Hogwartu.
Brennus Lancaster
Brennus Lancaster
V-ce Dyrektor Szkoły


Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down


Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Ian Ames Pon 27 Sty 2014, 17:32

Znał ją i jej zapach odkąd była niemowlęciem. Nie był w stanie pomylić tej charakterystycznej woni z żadną inną. Sanke i Femke jeśli wizualnie były do złudzenia podobne tak zapachy ich krwi diametralnie wręcz się różniły. Z tej holenderskiej dwójki to San miała słodszą krew która mile drażniła jego nozdrza. Gdy rzuciła ze strachem w jego kierunku gałązki nie mógł się głośno nie zaśmiać. Zawsze, ale to zawsze śmieszył go jej przestraszony wyraz twarzy który zaraz zamieniał się w złość, a potem w czystą radość. I to prawie na raz! W każdym razie emocje na jej twarzyczce zmieniały się szybciej niż w kalejdoskopie. Dziś było tak samo jak zawsze. Najpierw się przestraszyła. Zaraz doszło do etapu krzyku, który wbił się mocno w jego wampirzą czaszkę, a w jej ciemnych tęczówkach widać było złość.
- Nie mogę. Jesteś zbyt zabawna kiedy się złościsz. - przyznał otwarcie z łobuzerskim uśmiechem na swojej siedemnastoletniej buzi. Wyciągnął przed siebie swoje długie, chude kończyny, żeby zaraz przytulić do siebie dziewczynę starając się przy tym nie oddychać. Bicie jej serca, które wracało po normy po przestraszeniu sprawiało, że przypominał mu się przyjemny smak jej krwi który miał przyjemność już czuć w przeszłości parę razy. Był jednak bestią, wiecznie niezaspokojoną bestią z garstką człowieczeństwa którą to garstkę często w tych chwilach z dziewczynkami van Rijn sobie przypominał. Swoje myśli wtedy zajmował człowieczeństwem starając się kompletnie zignorować suszenie w gardle. Gdy przytulasa mieli już za sobą ostrożnie zrobił pół kroku do tyłu. I znów wyraz jej twarzy się zmienił. Wystarczyło ją pochwalić, aby z dumą się uśmiechnęła dziękując za gratulacje. Śmieszne z niej było stworzonko, zaiste. Słysząc jej pytania zacisnął na chwilę wargi w wąską kreskę zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Byłem u siebie w Londynie, potem na chwilę w Rosji, sprawdziłem też jak mają się moje posiadłości w Newheaven i we Francji. Potem która wizyta w Szwajcarii i jestem znów. W kufrze mam dla Ciebie i twojej siostry prezenty urodzinowe i świąteczne. Przepraszam, że się nie odzywałem, ale wiesz jak jest. Trzeba pilnować swoich interesów. Oko pańskie konia tuczy. - powiedział cicho, aby na końcu uśmiechnąć się szeroko. Oczywiście jak na dobrego ojca chrzestnego prezenty miał. I niby był tylko chrzestnym jednej dziewczynki, ale druga też czerpała z tego spore profity. Obecnie do wzięcia były długie suknie na szkolny bal od wystarczająco drogiego francuskiego projektanta, żeby Ian przez chwilę pożałował swojego gestu. To w ramach świątecznego podarku. Na urodziny miał dla nich srebrne pierścionki których nawet z pudełka nie wyciągnął i wyciągać nie zamierzał.
- Nie wróciłyście do rodziców do Holandii? - zapytał przyglądając się jej z uwagą.
Ian Ames
Ian Ames
Klasa VII


Urodziny : 26/06/1997
Wiek : 27
Skąd : Newheaven, Anglia.
Krew : czysta.

https://magic-land.forumpolish.com/t680-skrytka-pocztowa-panicza-

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Sanne van Rijn Pon 27 Sty 2014, 20:20

Oczywiście nie wypatrzyła żadnej zmiany w tak znanych rysach chłopaka, jednakże jej czujne oko ścigającego nie mogło przeoczyć tych ciemnych kręgów pod jego oczami, które świadczyły tylko i wyłącznie o tym, iż jeszcze dziś, a może nawet kilka dni, się nie pożywiał.
Tak jak zawsze, kompletnie zignorowała jego odpowiedź, jedynie wystawiając język, marszcząc nos i kręcąc głową, dość karykaturalnie go przedrzeźniając i dając mu do zrozumienia, że zna ten tekst na pamięć. Przestała się wygłupiać dokładnie w chwili, gdy Anglik wyciągnął w jej stronę szeroko rozpostarte ramiona, a ona, nie mogąc się oprzeć, objęła go w pasie wtulając zmarzniętą twarzyczkę w jego chuderlawą pierś. Jednakże ich uścisk nie trwał zbyt długo, gdyż ciało Iana było równie lodowate co śnieg, na którym właśnie stali i który spadał na nich w postaci malutkich, lekkich płatków.
- Business is business - powiedziała, starając się naśladować jego charakterystyczny i kochany na całym świecie angielski akcent. Posłała mu szeroki uśmiech, nie kryjąc zadowolenia i dumy ze swych postępów nad ćwiczeniem tego zabójczego akcentu. Jego usprawiedliwienie zupełnie wystarczało Holenderce, gdyż to nie był pierwszy raz kiedy znikał na tak długo i bez zapowiedzi. Z resztą wzmianka o prezentach już w zupełności ją udobruchała. Ach ten Volante, zawsze wiedział czym ją akurat w danej chwili ma przekupić, żeby powrócić do jej łask!
- Nie - pokręciła głową - mieli srebrną rocznicę ślubu i zafundowali sobie z tej okazji trzytygodniową wycieczkę - odparła z rozradowaniem, zastanawiając się kiedy dostanie od rodziców list ze szczegółową i barwną relacją z ich podróży.
- Bardzo się cieszę z ich szczęścia i mam nadzieję, że dotrwają aż do tej dębowej rocznicy. Ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie, abym na przykład ja mogła spędzić większość swojego życia z jednym facetem - odparła nagle ni stąd ni zowąd, spychając ich rozmowę na zupełnie inne tory. Oparła się o pień pobliskiego drzewa, aby mieć lepszy widok na Anglika, i wydała z siebie zduszony okrzyk, przytykając obie dłonie do swych pełnych ust.
- Ja tu się rozmarzyłam, a ty konasz z głodu biedaku! - odparła w tej samej sekundzie znajdując się przy nim, ze ściągniętą rękawicą i odsłoniętym nadgarstkiem i taką miną, która miała jasny i konkretny przekaz - "żadnego ale!".
Sanne van Rijn
Sanne van Rijn
Klasa VII


Urodziny : 27/12/1997
Wiek : 26
Skąd : Amsterdam, Holandia
Krew : Czysta

https://magic-land.forumpolish.com/t983-skrytka-pocztowa-sanne-va

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Ian Ames Wto 28 Sty 2014, 19:30

Od kilku dni to może nie, ale dziś na pewno nie czuł na podniebieniu krwi niewinnego stworzenia. Zwierzyna w Zakazanym Lesie rozmnażała się niedostatecznie szybko lub zdążyła się ukryć tak głęboko przed śniegiem, że Ian wczoraj zaniechał nawet polowania wiedząc, że nic nie osiągnie. No ale jednak... Czym jest człowiecza krew w porównaniu do niewielkiego futrzaka którego szybkie bicie serca, tak szybkie doprowadzało do szewskiej pasji, więc najpierw musiał zająca udusić żeby go zjeść. Nie wspominając, że ciężko było taką małą cholerę nawet złapać. Zaśmiał się cicho z czułością wprowadzając nieład na jej głowie swoją mlecznobiałą dłonią. Lubił ją. Nie tylko z obowiązku bycia jej wujkiem, ale ogólnie. Zapewne gdyby nawet poznał ją w szkole to i tak by ją polubił. Bo była naprawdę spoko. I była wesoła. A Ian lubił wesołych ludzi.
- Dokładnie. Jak przepiszę Ci kiedyś część mojego małego imperium to wybaczysz mi wszystkie nagłe nieobecności. I pamiętaj. Nikt lepiej nie załatwi twoich spraw niż ty sama. No może oprócz Femke, ale wy dwie jesteście wyjątkiem. Umiesz liczyć, licz na siebie. - powiedział swoim głębokim głosem dość cicho nie szczędząc swoich regularnych nauk pod tytułem: "Chcę żebyś miała wygodne życie, a wygodne życie to pieniądze, a o pieniądze trzeba dbać". Był strasznym materialistą choć sprawiał wrażenie filantropa nie szczędzącego grosza na przyjemności. To tylko wrażenie. Pozory też trzeba umieć stwarzać. Słysząc informację odnośnie srebrnych godów zmarszczył na chwilę czoło. Tak, to mogło mieć sens. Czas tak szybko płynie! Zwłaszcza dla tych którzy się nie starzeją i się nie zestarzeją. Cicho się zaśmiał słysząc jej dalszą wypowiedź.
- Nikt Ci nie każe. Jesteś piękna i prawie bogata, możesz bawić się w jednorazówki, nawet te egzotyczne... - to nie brzmiało jak porada królewicza z bajki, a tym bardziej odpowiedzialnego, prawie czterdziestoletniego wuja, ale cóż... taka była prawda. Zapewne gdyby pozostał człowiekiem to miałby obecnie stado nieślubnych dzieci, a nowa miłość pojawiałaby się z każdym miesiącem. Fakt, kochliwy był niesamowicie. Obecnie swoje uczucia ulokował w Mariannie Vulkodlak i dopóki będzie taką zimną młodą damą tak długo on będzie latał za nią niczym najwierniejszy pies. Zaraz jednak podsunęła mu pod nos swój nadgarstek, a on z kiwnięciem głowy się poddał. Był zbyt zmęczony żeby udawać, że nie jest głodny. Wyciągnął z kieszeni swoją różdżkę i przesuwając ją po jej nadgarstku patrzył jak tworzy się rana. Przylgnął do niej łapczywie swoimi zimnymi wargami aby zacząć pić. Ktoś mógłby śmiało uznać, że Volante całuje Sanne, a jego ciemne tęczówki wpatrywały się w jej twarz aby móc ocenić na ile może sobie pozwolić. Gdy widział drgnienie jej powieki to był dla niego znak, że już. Odkleił się i zaklęciem sprawił, że rana zniknęła. Oblizał wargi, by zaraz z wdzięcznością się uśmiechnąć.
- Nienawidzę siebie za to, że muszę to robić. - wyszeptał odsuwając się od niej, ale z pełnym brzuszkiem czuł się o wiele, wiele lepiej.
Ian Ames
Ian Ames
Klasa VII


Urodziny : 26/06/1997
Wiek : 27
Skąd : Newheaven, Anglia.
Krew : czysta.

https://magic-land.forumpolish.com/t680-skrytka-pocztowa-panicza-

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Sanne van Rijn Wto 28 Sty 2014, 20:54

Fakt, Sanne była taką osobą, o której nie dało się powiedzieć smutnego słowa. Oczywiście jak każdy normalny człowiek miewała gorsze dni, jednakże zazwyczaj starała się śmiechem odgonić nadchodzące, ciężkie, szare i depresyjne chmury. Coś musiało w tym być, gdyż za każdym razem, bez wyjątku, ten sposób działał, a jej dobry humor pozostawał niezakłócony.
- Jak przepiszesz na mnie część swojego małego imperium...? - powtórzyła wypowiedź chłopaka dokładnie słowo po słowie, formując usta w kształt litery "o". Jej zdziwienie i fascynacja nie trwały długo, gdyż w końcu dotarł do niej sens całej wypowiedzi Iana. Roześmiała się perliście, łapiąc się z brzuch. Ów wybuch trwał na tyle długo, aby Krukonkę rozbolał od tego brzuch, a w kąciku jej oczu pojawiły się drobne łezki.
- Kochany, ale Ty nigdy nie umrzesz - odetchnęła z ulgą i przeniosła wzrok na prawie czarne tęczówki Anglika, aby po chwili sprzedać mu pstryczka w nos. Co z tego, że był jej ojcem chrzestnymi i miał prawie czterdzieści lat? Sanke traktowała go jak rówieśnika i najlepszego przyjaciela, a wiek nie miał w tej kwestii żadnego znaczenia.
Holenderka sceptycznie uniosła obie proste brwi ku górze, dając mu tym samym do zrozumienia, żeby nie gadał głupot. Racja, może i był od niej o te dwadzieścia lat starszy, ale momentami dziewczyna miała wrażenie, że oto stoi przed nią osoba z pewnymi zaburzeniami psychicznymi. Cóż, zazwyczaj takie wahania osobowościowe Iana zwalała na jego genetykę i aż do następnego razu się tym nie przejmowała. Zanim zdążyła jakkolwiek odpowiedzieć na jego słowa, poczuła jak jej własna ciepła krew sączy się z dopiero co otwartej rany. Wlepiła swe ciemnobrązowe tęczówki w twarz Volante, która w tym momencie kompletnie nie przypominała tej maski, którą przywdziewał dla reszty swego otoczenia. Teraz na pierwszy rzut oka dało się dostrzec tę dzikość, skrzętnie skrywaną przez chłopaka przed niepożądanym wzrokiem. Może jej mina na to nie wskazywała, ale Sanne nigdy, przenigdy się nie bała Anglika, który sam wyjawił jej prawdę, wyjaśniając wszystko w sposób prosty i jasny, nie pozostawiając jakichś niedopowiedzeń. Jednakże od czasu, gdy Sanne dowiedziała się o tym, iż magiczne skrzaty dyrektora śledzą każdy krok chłopaka, bez dwóch zdań postanowiła mu służyć swą krwią.
W końcu, gdy jego pełne usta oderwały się od jej nadgarstka, a rana się zabliźniła, Sanke otworzyła oczy, patrząc na Iana, któremu rozjaśniły się rysy twarzy, cera stała się mlecznobiała, a w jego czarnych oczach pojawiły się małe iskierki. Ze wszystkich twarzy Anglika, tę lubiła najbardziej!
Wyszczerzyła się do niego i ponownie naciągnęła rękawiczkę na drobną dłoń.
- No tooo... co słychać w tych twoich, a za niedługo - tu zrobiła śmieszną minę, dając chłopakowi do zrozumienia, iż ma zamiar się z nim trochę podroczyć i połapać go za słówka - MOICH, posiadłościach?  - wlepiła w jego oblicze zaciekawione spojrzenie, a na jej bladoróżowych ustach czaił się zawadiacki uśmieszek.
Ian, jak na prawdziwego gentlemana przystało, widząc, iż Krukonka trzęsie się z zimna, zaproponował powrót do zamku. Holenderka z chęcią przystała na tę propozycję, złapała chrzestnego za nadgarstek i pociągnęła w stronę szkoły, gdzie schowali się w jakiejś ciepłe kryjówce, zagłębiając się w rozmowie.
Sanne van Rijn
Sanne van Rijn
Klasa VII


Urodziny : 27/12/1997
Wiek : 26
Skąd : Amsterdam, Holandia
Krew : Czysta

https://magic-land.forumpolish.com/t983-skrytka-pocztowa-sanne-va

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Lleu Miller Nie 27 Kwi 2014, 16:25

Gdyby Lleu miał ojca pewno, co sobotę w ładne dni papa zabierałby go na grzyby. A co niedzielę na ryby. Pewnie śmialiby się i wykonywali typowo męskie zajęcia. Rąbali drzewo i jedli steki.
Ale nie miał ojca, toteż nie robił tego z nim, a jeno na PIECZARKI zabrał księcia. Już się sentymentalnie robiło, a śmieć Freddie się wbił. Nie no, nie myślcie, że od razu będzie Lleu rozczulać pod podtekstem jego smutnego, biednego i bezojcowskiego żywota. Wiecie z plebsu rosną sławni ludzie, a z gówna pieczarki.
Lleu czekał zatem na swojego darczyńcę pieniężnego, na którego przelewał też po części zeszpeconą miłość alabraterską. Bo brata też biedak nie miał, dlatego w dzieciństwie kopał chłopców z osiedla, a aktualnie Freddiego.
Wszystko byłoby klawo, gdyby nie fakt, że ta dziwka się spóźniał. Przecież się umawiali. Będziesz gotował pieczarkową śmieciu! Dziesiąta minuta już mijała a młodemu księciu zbierało się dupopranie.
A zapowiadał się ładny dzień na pieczarkach.
Lleu Miller
Lleu Miller
Klasa VI


Skąd : Saint Paul, Minnesota
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Freddie Kingsley Nie 27 Kwi 2014, 16:43

Jakie kurde znowu dupobranie? Chciałby, oj chciałby. Spóźniał się, bo po drodze do dormitorium, gdzie wleciał jak petarda, by zmienić koszulkę całą poplamioną sosem pomidorowym, się wywalił przez czyjąś książkę. Nosz kurde, kto normalny zostawia je akurat w tym miejscu? Pewnie pierwszaki od żółtych za namową Leona zaczęły mu na nowo dokuczać. Będzie trzeba coś z tą bandą wieszaków zrobić. Ostatnim razem, gdy rozmawiał z jakąś gryfonką, z którą wciąż nie wymienił się podstawowymi informacjami na własny temat, prawie by nie wjebał się w ścianę, taki wyzwolony się poczuł po nudnych lekcjach. Teraz jednak było jeszcze fajniej, bo truchtał sobie w kierunku Millera, pewnie wkurwionego jak jeszcze nigdy przedtem. ALe to szczegół, przyjmiemy to na klatę, jak zwykle.
- Letem, letem, podletem! - Starał się nie zesrać, gdy przeskakiwał co drugi schodek, w obawie przed kolejnym upadkiem. Nie jestem ciotą, to Leo jest ciotką klotką, spadaj, spadaj. Obrzeża zakazanego kojarzyły mu się z czymś mrocznym do tego stopnia, że na ciarkach się nie kończyło. Zaraz zacznie zgrzytać zębami. Lleu wie, jak mu skutecznie zryć banię na noc. - Oho, moja ślicznotka! Daj pyska!
Freddie Kingsley
Freddie Kingsley
Klasa VI


Urodziny : 23/06/1997
Wiek : 27
Skąd : Londyn, Wielka Brytania
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Lleu Miller Nie 27 Kwi 2014, 16:53

- spierdalaj - ot tak dla przywitania księżniczko! Bo wiesz? ale masz brzydkie zęby i pachniesz mega drogimi perfumami, aż się łezka kręci. Kup Lleu takie!
Tak na początek, to Lleu sobie stał jak obrażona koleżanka z szóstego piętra i liczył na ile pętli zawiązał sznurówki. Był z nim również ropuch Euzebiusz, toteż w swym smutku nie samotniował.
- lepiej zdaj mi report o stanie jaśniepańskiej dupy księżniczko, bo nie wiem czy nawpieprzać ci własną nogą czy pobliskim kijem - tu na znak gotowości do wpierdolu podniósł duuuużą gałąź. Dobra to był chyba większy fragment jakiegoś powalonego drzewa, bo Lleu ledwo trzymał, to wielgastwo. - Nie chciałbym nabawić się wszawizny pizdoglacie - machał nieco za dużą gałęzią.
No, ale na szczęście chociaż F wziął koszyk. Lleu zlecił, to księciu, bo strasznie to pizdowato wygląda tak z wiklinowym gównem chodzić. Zazwyczaj robią, to dziewczynki, więc Freddiemu pasowało.
Lleu Miller
Lleu Miller
Klasa VI


Skąd : Saint Paul, Minnesota
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Freddie Kingsley Nie 27 Kwi 2014, 17:17

Ah, Miller i jego kąśliwe uwagi na temat zachowania Freddiego. Tylko kilka godzin go nie widział, a już za nimi tęsknił. Jakby tylko w tym towarzystwie mógł czuć się swobodnie i przeklinać do woli, bez spoglądania w tył, ze ktoś go usłyszy czy przyuważy na robieniu czegoś niedozwolonego odnośnie regulaminu w Hogwarcie. Kij z tym, że właśnie sobie stali przy lasku, a chłopczyk niezbyt ufał tym krzakom na wstępie, tym drzewom wysokim, po prostu cały czas łypał na nie marnym wzrokiem. Coś tam zechce ich porwać, zgwałcić, a najgorsze jest w tym, że w panice i całym pośpiechu zapomniał różdżki. Nie czas i miejsce by rozmyślać o czarnych scenariuszach.
- Najpierw wytłyumacz po co ci koszyczek wielkanocny, co? Już dawno po tych świętach, jajeczka czekoladowe pozżerane. - Zbieranie czegoś wyglądającego jak dobry materiał na dzisiejszą kolację trochę wybiegał ponad wszystko i nawet jeśli okaże się jadalne później, i przeżyją, to drugi raz nie uwierzy w żadne paplanie Lleu o zajebistym wypadzie w niedzielne popołudnie. Oj tak, przyjazny to widok, że aż czuł mrowienie w rękach i wcisnął mu koszyk z powrotem w łapki. - Jestem raportem sam w sobie, żadnych zaliczonych dup w tygodniu, jeśli o to ci chodzi. Święta dupa forever. I co mnie tak przezywasz? Jak z miłości, to ci wybaczę chuju, jak nie, to zobaczymy, kto ci da najlepszy prezent tego roku na urodziny. - Uniósł brew do góry, zacwaniaczył na chwilę.
Freddie Kingsley
Freddie Kingsley
Klasa VI


Urodziny : 23/06/1997
Wiek : 27
Skąd : Londyn, Wielka Brytania
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Lleu Miller Nie 27 Kwi 2014, 17:45


Ropuch Euzebiusz Smoczopyłek, również leniwie spoglądał na księcia, ale o dziwo lubił go. Czasem w dormitorium wskakiwał do łóżka Freddiego, bo miał pewno dosyć ciągle rozpychającego się Lleu.
Elo Lleu, a może twoim ojcem był rusek? Tak te terytorialne zagrywki w łóżku. Pożądał Miller jak najwięcej miejsca na swoje chuderlawe ciało i leniwe, poranne rozciąganie oraz typowe jęki przy przewracaniu głową w lewą i prawą stronę.
Możliwe, że jest też potomkiem Araba ten szowinizm i przeświadczenie o władczości. Poza tym niezbyteczna skłonność do kebabów. Dobrze, że są w miarę tanie, to czasem skrobnie księciu parę srębnówek na kebsa.
No i masz człowieku - kretyna. Księciu, twoja matka to czasem w ciąży nie przedawkowała etopiryny? Albo śmierdzących ziół brata Alberta?
Co też pierdojeniec miał w głowie, to Lleu kompletnego pojęcia nie miał. Powiedział mu prosto - KOSZYK NA GRZYBY SZMATO. A przyniósł święconkę. Gdy tylko zobaczył, jakich rozmiarów jest koszyk i jak przyozdobiony, aż opuścił gałąź. Aż szkoda lać taką ciotę.
- Teraz zapieprzaj na osiemnastą do kościoła na święcenie! - ossszzzzzzzszszszsz...Przypomniały się Lleu stare czasy, kiedy chodzili jako kolędnicy. Freddie miał się przebrać za Maryję, a wyszła z tego coś ala Maryla Rodowicz. Szkoda, że nie kazali mu śpiewać NIECH ŻYJE BAL. Także nic dziwnego, że L czasem tracił cierpliwość.
- Miałeś wziąć koszyk KRETYNIE IDZIEMY NA GRZYBY! - A miał to być miły dzień opatulony pieczarkami i pieczarkową. Kiedy Freddie wcisnął mu koszyk w łapy, impulsywnie jebnął go tak z dwa razy na zdrowie święconką w głowę.
- jedyna dupa na jaką cię stać, to ta świąteczna szynka, którą wpiedalasz na burżujskim stole. - I tu przemawiała przez niego zazdrość, albowiem sam nie jadał szynki.
- Zbieraj grzyby - powiedział tylko podążają głębiej w las.
Lleu Miller
Lleu Miller
Klasa VI


Skąd : Saint Paul, Minnesota
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Mistrz Gry Nie 27 Kwi 2014, 21:47

Grzybów w lesie zbyt wielu nie było, jednak wśród tych jadalnych, które znaleźliście znalazły się też i te trujące, które bardzo podobne były do tych zjadliwych.
Mistrz Gry
Mistrz Gry


Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Freddie Kingsley Nie 27 Kwi 2014, 21:50

A bo zawsze babą musiał być, bo ten inaczej by go z chaty nie wypuścił jako diabeł, zrąbaniec jeden! Zawsze wszystko na jego głowie, te wieczne dramaty i osądy.
Za każdym razem, gdy Freddie protestował i nękał go, by chociaż raz zrobił się na dziewczynkę i skupił się na swojej roli, wyśmiewał go i takie tam inne, nieprzyjemne rzeczy. Aż chopokowi naszemu bywało smutno, bo co to za kolo z niego żarty snuje, w dodatku na głos i go to jeszcze strasznie bawi. No ale z drugiej strony, samo przebywanie z babami dużo dawało, jakiś wrodzony talent do udobruchania żeńskich nastrojów wycyckał od matki, podpatrywał u kuzynek, bawił się z nimi, to chyba rzeczywiście trochę, ale odrobinkę, do kurwy jaśnistej, stał się ciotowaty i bardziej otwarty na nowe znajomości. Ale wspaniale, bo jak narazie problemów nie posiada z dogadywaniem się z tymi piraniami. Yhy, piranie oraz smoczyce to krukonki i ślizgonki. Nad resztą ksywek dla odpowiedniej grupy dziewczyn stale pracuje, w pocie czoła.
Spojrzał z lekką ochotą do zarzygania sobie butów, które niedawno sobie zakupił. Ten koszyk. Fajny koszyk, nie dbajmy o jego zewnętrzne ustrojenie, ważne, że humorek im będzie dopisywał, idąc dróżką i szukając tego, co mają do szukania, według pana mądralińskiego. W ogóle co to za dziwny pomysł, Miller. O choi mu chodzi.
- Spieprzaj, do kościoła pójdę dopiero, jak się hajtnę. Co nigdy się nie wydarzy, nienienienienie. Nie dam się omamić pierwszej lepszej pindzie, poza tym, kto by ci kupował lepsze żarcie, jak nie ja! - Ej, ale on szynki nie jada w święta wielkanocne, jego rodzina może i jest wierząca, a rodzice starają się uczestniczyć w tych wolnych dniach od pracy względem poświęcenia się dla Boga i jego cudów, jak pozostali, normalni obywatele Anglii, ale nigdy im tak jak chcą nie wychodzi i to jest najśmieszniejsze. Jak mu kazali iść z koszyczkiem, to się o mały włos nie popłakał na widok złotej wstążeczki i serwetki, która co jakiś czas, zlatywała. Takie debile, taka sytuacja, żal, wiem o tym doskonale.
- Sam sobie zbieraj grzyby! Ja tego wpierdalać nie będę, jeszcze się potrujemy downie! Wiesz coś w ogóle o grzybach na tym terenie? Ujebie cię magiczna pieczarka, a ja znowu różdżki zapomniałem, bo się spieszyłem, na łeb, na szyję do farfocla. Idż pierwszy, ej, znawco dup i pomału, bo dziadzię kolana bolą - Odchrząknął i podążył krótko po tym za nim, próbując nadążyć. A koszyk i tak musiał ponieść, jak wielkanocny zajączek, na wystawie w mugolskim sklepie, gdzie matka robiła z Leonem zakupy. Gdzie są moje jajeczka, zbiorę wszystkie kochane, malowane i te od kurek wysrane.
Freddie Kingsley
Freddie Kingsley
Klasa VI


Urodziny : 23/06/1997
Wiek : 27
Skąd : Londyn, Wielka Brytania
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Lleu Miller Nie 27 Kwi 2014, 22:09

Freddie zawsze był pizdą. Początkowo dobrą do wykorzystania ale z biegiem czasu jakąś taką - do rany przyłóż.Tylko czasem uwierającą jak przyciasne gacie. L nie miał zbyt wielkiego pojęcia o historii jego cioctwa, choć sam Lleu wychowywał się bardziej w damskiej atmosferze. Choć w sumie, co tam matka miała do powiedzenia. I tak robił swoje. I tak rzucał błotem w dziewczynki, a letnimi wieczorami, kiedy mu się nudziło leżał na dachu niedalekiej kamienicy i spluwał na staruszki wracające z nabożeństw.
Czasem Miller wstydził pokazywać się z księżniczką, no wiecie nie ten poziom, nie ten poziom! W końcu z księcia taka pizda, co pięć razy się podciera i sprawdza czy na spodniach nie ma plam. Jacie a Lleu cały był taki - poplamiony.
Zatem i on zbierał te grzyby, bo już nie mógł słuchać podążającego za nim pizdozjada. Japierdolę, co to dziecko w sumie ma, że takie wesołe i nieee, nieee, nieee powiem tego - urocze - fuj. Pierdol się Kingsley.
- Za to spóźnienie wisisz mi trzy kebsy i dwie pary nowych spodni - się spóźniasz, to płać. - Chyba, że oddasz mi swoje - zmierzył go przenikliwym wzrokiem, L przecież był biedakiem, a od matki pieniążków wyciągał nie będzie skoro ma manysraja przed sobą. We wczesnym okresie znajomości chłopców, tudzież, w klasie pierwszej Lleu nawet chciał upozorować porwanie Freddiego, coby wyłudzić okup, ale szybko się zorientował, że nie warto, a sam książę może być opłacalny.
- Zamknij to kłapiące jabstwo zjebosraju! Przecież znam się na grzybach, poza tym dobra zupa z nich wychodzi, mam dość tych hogwarckich dań, same dynie i ziemnioki. Zupa będzie klawa, z fajnymi efektami. - A gówno wiedział o grzybach tylko lubił utrzymywać pozory, że jest taki mądry. Więc kopnął w plecy chuderlawę księcia coby zachęcić go do zbiorów.
- O jaki ładny grzybek! - wyrwał dość podejrzanego kapelusznika grzybowego w kolorach tęczy.
Lleu Miller
Lleu Miller
Klasa VI


Skąd : Saint Paul, Minnesota
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Freddie Kingsley Nie 27 Kwi 2014, 22:26

I chuj, nie zachęcił zbytnio, bo tylko popatrzył i powdychał świeżego wieczornego powietrza, coby się na reszte tego dziwnego dnia czymś porządnym zająć. Tak, pilnowanie czy powietrze jeszcze jest w miarę normalne, jak się zagłębiali w tą dziką puszczę, paszczę lwa, który zaraz cię zeżre, jak nie wyjdziesz było zupełnie na miejscu. A ten go jeszcze bezczelnie popchnął, jak siostry kopciuszka zapędzały ją do wykonania wszystkich domowych robót. Co to to nie, nie jest żadnym kocmołuchem.
- Popchnij mnie jeszcze raz, a ci nogi z dupy powyrywam, ty pizgajcu. - Inaczej to by mu klawo oddał i by się tam jeszcze pobili, a na końcu słownie wyzywali i śmiali, jak zawsze, ale no, powstrzymał jęki i postarał się nie jojczeć. Co łatwe nie mogło być, zważając na tego szaleńca z jego kretyńskimi pomysłami, jak ta zupa. Tak mu źle z nim, że musi dojadać, no ej. Smutno się robi na samą myśl. Pasożyt jeden, już ja mu kurwa dam. A może to podstęp, by.. fak, sę pobrudziłem spodnie! Zwiesił głowę i westchnął głośno, jakby mu przyfasolił jeszcze raz, od klejnotów strony. - I widzisz, i widzisz.. Niech tylko dojdziemy do zamku, do dormitorium, to będziesz siedział i zmywał te plamy. Wiedziałem, że to nie jadalne, jeszcze mi odprysło, o.. Za miękkie gówno. I ty to chcesz jeść? - Uniósł ponownie głowę, spoglądając na grzyba, który trzymał kumpel. Na pewno tego świństwa, co wyjdzie w drodze przyrządzania, a póżniej gotowania, nie włoży do ust. Kingsley już dopilnuje by Lleu także tego nie dotknął nawet kolejnym zmizerniałym paluchem. Nie serio, muszę go znowu utuczyć, ale spoko, wakacyje nadchodzą, zabieremy go ciepłych krajów, bo sam z tymi kretynami, co zwą się rodziną, nie pojadę. -Dobra, wkładaj resztę z tego pokroju, miej ubaw i wychodzimy. Ciemno i dziwnie cicho, ciarki przechodzą. Serio.
I aż pierwszy wystrzelił naprzód, licząc kroki do wyjścia. No co, zakazany, to zakazany. A oni sobie a grzybobranie poszli. Jedwabiście.

ZTZTZTZTZTZTZ....T
Freddie Kingsley
Freddie Kingsley
Klasa VI


Urodziny : 23/06/1997
Wiek : 27
Skąd : Londyn, Wielka Brytania
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Brennus Lancaster Sro 30 Lip 2014, 12:06

ROK SZKOLNY 2014/2015
Brennus Lancaster
Brennus Lancaster
V-ce Dyrektor Szkoły


Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Jason Snakebow Czw 16 Paź 2014, 19:43

„Bywają takie dni i noce , które zmieniają wszystko . Bywają takie rozmowy , które są w stanie wywrócić do góry nogami cały nasz świat . Nie możemy ich prze¬widzieć . Nie możemy się na nie przygotować . Czyhają gdzieś , zapisane w łańcuchu pozornych przypadków , nieuchronne jak świt po ciemności.„ Nastrój

Wycie wilków oznajmiło tą część dnia, w której wszyscy ludzie powoli kładą się do łóżek, by odpocząć po kolejnym, ciężkim dniu i nabrać sił, by sprostać kolejnemu. Gdy słońce zachodzi za dalekim horyzontem, księżyc zaczyna swe władanie nad tą bardziej mroczną częścią doby. Także i w Hogwarcie o tej godzinie wszyscy powinni już spać. Pojedyncze światła w budynku szkoły świadczyły o tym, że nauczyciele sprawdzają dokładnie, czy aby jacyś uczniowie nie zamierzają łamać regulaminu i przebywać poza dormitorium w trakcie ciszy nocnej. Parę światełek przeczesywało błonia szkoły, jakby upewniając się, że nic szkole nie zagraża. I tak było… teoretycznie. Światło daje poczucie bezpieczeństwa, odpędza wszelkie nienawistne istoty żyjące w ciemności, chętne, by żerować na niewinnych ludziach, na ich strachu, słabościach, na ich ciele. Gęsty mrok jest domem dla wielu stworzeń, wyjętych choćby z najgorszych koszmarów. Strach jest wszechobecny wszędzie, nawet w trakcie dnia, jednak to właśnie po zapadnięciu zmroku nasila się do tego stopnia, iż nasza wyobraźnia zaczyna płatać nam figle. Wydaje się nam, że widzimy różne rzeczy, czasem choćby mały ruch w czarnych koronach drzew czy też na wysokości ich pnia. Mamy wrażenie, jakbyśmy byli obserwowani niczym ofiara przez drapieżnika, jakby ktoś nieustannie czyhał na nasze życia. Płomień świecy, tak bezpiecznie nas otulający w ciemnościach, druzgoczący jej powije, kiedyś w końcu zgaśnie. A wtedy wypełzną demony, chcące pożreć naszą duszę, zaciągnąć Cię w mrok i spaczyć Twój umysł do tego stopnia, iż przestaniesz zauważać granicę między cieniem, a światłem. Będziesz rozdarty między dwiema płaszczyznami. Do Ciebie tylko należy wybór, po której stronie się znajdziesz. I kim się wtedy staniesz. Ciemność jest pokojem i potęgą. Przyłącz się do Ciemności i bądź potężny, jednak musisz oddać w zamian swe człowieczeństwo. Jeśli jednak boisz się jej, stój w Świetle, ono wskaże Ci drogę, którą musisz podążać, by pozostać człowiekiem.
Na błoniach, pod jednym z większych drzew o niesamowicie gęstej koronie, teraz szumiącej pod wpływem lekkiego wiatru stała postać, owinięta czarnym płaszczem niczym całun. Czarny kaptur zakrywał dokładnie bladą skórę człowieka, przypominającą barwą białą tarczę księżyca. Ciemnobrązowe tęczówki tej dziwnej humanoidalnej istoty obserwowały ruchy małych światełek krążących po błoniach oraz po szkole, jakby na coś czekały. Blade palce zacisnęły poły płaszcza i po paru chwilach postać w lekkiej mgiełce wywołanej tutejszymi zmianami pogodowymi sunęła w kierunku Zakazanego Lasu. Stapiała się z cieniem niczym kameleon, szła pewnie i po parunastu chwilach przekroczyła linię powykrzywianych drzew owianego złą opinią lasu. Dopiero, gdy upewniwszy się, że nikt tu nie podąża, rozchylił nieco poły płaszcza, a kaptur zsunął z głowy, ukazując ledwie przebijającemu się światełku księżyca bladą niczym śnieg skórę, roztrzepane i ułożone w nieładzie włosy. Ciemnobrązowe tęczówki obserwowały najbliższy teren Zakazanego Lasu. Chłopak rozglądał się jednak trochę niepewnie. Wiatr się wzmógł, muskając jego bladą skórę. Jason, uczeń z wymiany, właśnie łamał obowiązujący w Hogwarcie regulamin. Nie zrobiłby tego jednak, gdyby nie był tym, czym jest. Czym się stał w wakacje poprzedzające ten rok szkolny. Gdyby nie Bestia w jego wnętrzu, którą musiał żywić. Jego serce umarło parę miesięcy temu, nie pompowało już krwi, nie dawało świadectwa życia. W żyłach chłopaka krążył jad, który go zabił i jednocześnie narodził na nowo. Będąc na wakacjach u wujostwa, został zaatakowany przez wampira w ruinach starej kaplicy położonej w środku lasu. Został ugryziony, wysączony z krwi, a jego szyja została rozerwana na strzępy. Wykrwawiał się, umierał, czuł jak uchodzi z niego życie. A potem pojawiła się Quinn i wstrzyknęła do jego krwioobiegu jad - substancję, która narodziła nowe dziecię nocy. Tak jak jego stwórczyni stał się drapieżnikiem, żerującym na krwi, pragnący jej ponad wszystko. Zdrowy rozsądek zostawał przyćmiony, a jego człowieczeństwo schodziło na dalszy plan, gdy tylko w pobliżu wyczuł jej aromat, tak różny w zależności od osoby czy zwierzęcia. Teraz do jego czułych, wampirzych nozdrzy docierały różne zapachy. Wilgoć w tym miejscu była bardzo znacząca i skutecznie hamowała zapachy, które naprowadziły by go na jakąś zwierzynę, dlatego też Jason powoli brnął głębiej w las, polegając na swych wyostrzonych zmysłach. Był głodny, a głód należało zaspokoić czym prędzej. Nie mógł pożywić się nikim w szkole, bo naraziłby zarówno siebie, jak i Quinn. Wybuchła by wielka afera, szybko dotarły by wieści o tym, że w Hogwarcie grasują dwa wampiry, rodzice zabraliby stąd swe pociechy, a szkoła pewnie zostałaby zamknięta. A oni sami zapewne wyeliminowani przez odpowiednie służby Ministerstwa Magii. Dlatego środki ostrożności przede wszystkim. Zaczęła się swoista maskarada, ukrywanie swojej prawdziwej natury przed niczego nie świadomymi owieczkami. A on był niczym wilk w owczej skórze, kroczył między nimi i podobnie jak zwierzę polujące wybierał najsłabsze ofiary, zostające w tyle za resztą. Ale najważniejsza jest maska, którą musiał ubierać. Unikał kontaktu fizycznego, gdyż jego zimna powłoka mogłaby łatwo go zdradzić, szczególnie przed dorosłymi. Blady niczym dzisiejszy księżyc posąg pozbawiony jakichkolwiek oznak życia. Był niczym pasożyt, potrzebował krwi i pragnął żerować na żywych, by tylko ją zdobyć. Bez niej zginie, przepadnie, rozpłynie się w nicość swego potępionego bytu.
Kucnął, kładąc dłoń na ściółce i przebrał parę uschniętych kawałków drzew i liści. Miał nadzieję odkryć ślad jakiejś zwierzyny, jakiejś łani, lisa, nawet wilka. Niestety bez skutku. Zacisnął dłoń w pięść i uderzył głucho w ziemię. Dopiero uczył się polowania, dlatego niezbyt dobrze mu to wszystko szło. Co prawda w szkole „Zwierzyna” sama pchała się do niego, ale nie mógł. Zwyczajnie nie mógł. Wyprostował się i wtedy poczuł to, na co tak długo czekał. Zapach zwierzęcia - przypominał mu mokrą sierść skapanej w kapce świeżego mchu i glistnika. Czas na ucztę…
Wracając z powrotem do szkoły, Jason upewnił się, że starannie wyczyścił swoją twarz z krwi młodego jelenia, którego udało mu się upolować. Nie było łatwo, zwierzę było szybkie, ale młode. Podobnie jak polujący wampir. Westchnął ciężko. Taki mierny posiłek starczy mu zaledwie na kolejny dzień, a więc siłą rzeczy będzie musiał pojawić się tutaj ponownie, ponownie wymykając się ze szkoły i łamiąc dziesiątki punktów Hogwarckiego regulaminu. Miał tylko nadzieję, że na nikogo się nie natknie.
Jason Snakebow
Jason Snakebow
Uczeń: Durmstrang


Urodziny : 31/10/1996
Wiek : 28
Skąd : Westminster, England
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Shay Hasting Czw 16 Paź 2014, 20:34

Miesiące mijały, a lato już dawno odeszło w zapomnienie. Kolorowe kwiaty na łąkach zgniły, a martwe już płatki rozkładały się na zimnej glebie, popadając w zapomnienie. Królowała teraz jesień, której czerwono-złoty płaszcz zdominował korony drzew otaczające zamek. Zimny, nieprzyjemny wieczorami wiatr kołysał liście niczym matka dziecko do melodii, która znana była wszystkim od początku świata. Jego świszczący oddech jednak nie chciał ich uśpić- wręcz przeciwnie, wyrwać je z ciemnych i powykrzywianych gałęzi, pozwalając im dołączyć do przyziemnego cmentarzyska matki natury. Taka jednak była kolej rzeczy i nikt nie miał na to wpływu- coś musiało umrzeć, aby coś innego przeżyło. Niebo przykryły ciemne, ciężkie chmury, całkowicie niemal zakrywając srebrne gwiazdy i księżyc, które niczym latarnie wskazywały drogę nocnym wędrowcom, zaś ich ofiarom dawały cień nadziei na nadejście dnia. W zamku panowała cisza równie głucha co na dworze, wśród otaczających go terenów zielonych. Pogrążona w słodkim śnie szkoła, całkowicie bezbronne grono uczniów i pedagogów przewracało się z boku na bok, ignorując wszelkie niebezpieczeństwa zwyczajnie je ignorując. Kto jednak przypuszczał, że mury starego zamczyska skrywały jakieś niebezpieczeństwo? Przecież od czasów Pottera tak wiele się zmieniło, a trzymanie trójgłowych psów było zakazane.
Echo kroków roznosiło się korytarzem, a przeraźliwie skrzypnięcie drzwi wybudziło kilka obrazów w holu. Kilka pojedynczych słów, przekleństw i wywodów o braku szacunku przeistoczyło się w morze szeptów. Pozbawione jednak światła oczy, które zamknięte były w płótnach nie mogły znaleźć źródła tego hałasu, a niewiele minut później popadł on w całkowite zapomnienie. Wbrew pozorom w godzinach nocnych zamek rzucał przeraźliwie długie cienie i odkrywał sekrety, o których większość nie miała pojęcia. Tak bardzo różnił się od widoku prezentowanego w pięknym, ciepłym świetle dnia.
Odetchnęła cicho, stawiając kolejne kroki i tym samym rozbudzając nieco zmęczony umysł. Dzień mocno zaingerował w jej spokój wewnętrzny i to właśnie noc miała przywrócić wszystko do normalnego stanu. W ramach obowiązków wybrała się na patrol, pokonując kolejne metry kamiennej posadzki w korytarzach oraz drewnianej w pomieszczeniach. Było to oczywiście tylko pretekstem do wymknięcia się z Hogwartu i krótkiego spaceru, po którym miała poczuć się nieco lepiej. Uwielbiała noce, a zwłaszcza takie jak ta. Mimo swojego charakteru i sposobu bycia, który prezentowała przed wszystkimi na dłuższą metę zarówno tłum uczniów, natłok obowiązków jak i wszechobecny hałas niszczyły jej wewnętrzną równowagę. Aby utrzymać się na pozycji dobrego ucznia oraz przede wszystkim obowiązkowego czarodzieja wiele poświęcała.
Burze jej ciemnych, wijących się włosów rozwiał wiatr i porwał za plecy, wpadając z ich kosmykami w dziki i namiętny taniec. Opalone lica przyozdobiły subtelne rumieńce, które wywołały przyśpieszone kroki oraz nagła zmiana otoczenia. Czekoladowo-złote oczy z uwagą lustrowały najbliższą jej przestrzeń, szukając ewentualnego źródła niebezpieczeństwa. Było jednak pusto, cicho. A to ptak oderwał się od ziemi i poszybował w powietrze, a to piękna melodia kołysanych powietrzem liści uderzyła w jej uszy i wywołała subtelny uśmiech. Mimo tego, że wszechobecna ciemność skutecznie uprzykrzała jej życie i wzbudzała poniekąd dreszcze na skórze to Shay nie była dziewczyną, która w otwarty sposób by się czegoś przestraszyła. W zamyśleniu jednak nie zdała sobie sprawy jak daleko od murów zamku odeszła.
Jej kroki ucichły, gdy jej uszu dobiegły uginające się i łamiące pod ciężarem gałęzie oraz liście. Nieco zaniepokojona rozejrzała się dookoła, doskonale poznając miejsce, w którym się znalazła. W noc pozbawioną srebrnych strażników skraj zakazanego lasu, którego serce przepełnione było mistycznymi istotami nie był zbyt bezpieczny. Może to tylko jakiś jeleń albo wiatr poruszył gałęziami? Zdrowy rozsądek nie pozwalał zaszaleć wyobraźni i stwarzać w głowie historii, które poza nutką strachu wywołałyby również przypływ adrenaliny oraz ekscytację. Hałas jednak wrócił. Panna Hasting cofnęła się nieco, robiąc krok w lewą stronę i przywierając plecami do drzewa. Ile drewno jednak zmieni, jeśli źródło dźwięku okaże się centaurem bądź wilkiem? Smukłą dłonią odgarnęła kosmyki włosów, które usilnie próbowały przylepić się jej do ust za ucho i naciągnęła nieco przyduży, czarny sweter na ramiona. Była ciekawa i w tym momencie chęć schowania się bądź strach zostały zdominowane. Niemniej jednak gdy dłonie opadły już wzdłuż ciała to jedna z nich skierowała się w prawą stronę, znikając za ciemnym materiałem odzienia wierzchniego. Mimo braku szkolnego mundurka na ciele i odznaki, która dawała jej ogromne zapasy pewności siebie to o różdżce nie zapomniała. Jak mogłaby, żyjąc od urodzenia w świecie magii, który był przecież pełen niespodzianek i zbiegów okoliczności, o których niemagicznym się nawet nie śniło?
Zamrugała kilkakrotnie, usiłując dostrzec kształty w ciemnościach. Dlaczego poza ciemnym zarysem, który uniemożliwiał zidentyfikowanie źródła hałasu nie znalazła niczego, co byłoby jakąkolwiek wskazówką? Palce zacisnęły się niepewnie na drewnianym kiju, którego rdzeń był źródłem mocy i odpowiadał na wypowiedziane przez nią słowa. Przezorny zawsze ubezpieczony, jak to ojciec mawiał. Kolejne sekundy wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Przy zimnym wietrze oraz liściastym deszczu, który opadał prosto z gałęzi drzew zakazanego lasu łatwo było o gęsią skórkę. Wstrzymała jednak na kilka sekund oddech, gdy postać wyłoniła się z lasu i spokojnym krokiem zmierzała w jej kierunku. Człowiek. Mężczyzna, którego twarz skryta była pod ciemnym materiałem w tej samej barwie co jej wysłużony nieco sweter. Zmrużyła oczy, rozluźniając nieco spięte wcześniej ciało. Cóż, przynajmniej nie był to centaur czy wściekły jednorożec, którego brak sympatii do ludzi mogłaby dogłębnie poczuć. Niemniej jednak niezbyt na miejscu były uwagi o regulaminie, a tym bardziej o przebywaniu o złym czasie w niezbyt bezpiecznym miejscu.
- Niezbyt mądrze szwendać się po tym lesie w środku nocy. - rzuciła jedynie, szeptem. Na tyle jednak głośnym, bo dobiegł uszu rozmówcy. Nie widziała kto to, nie miała pojęcia o braku człowieczeństwa osoby, która przed nią stanęła. Może stąd owa odwaga? A może była to zwyczajna troska o kolegę? Cóż, co w głowie miała Shay tego nawet Charlie nie wiedział. Czemu wykluczyła nauczyciela? On z pewnością już by krzyczał. Mimo wszystko wewnętrzny niepokój nie ustępował, a tym samym jej egzotyczne spojrzenie nawet na kilka sekund nie opuściło nocnego uciekiniera. Teraz nie było dwóch uczniów w dormitorium. Zgrabnie odbiła się plecami od zimnej kory drzewa, które służyło wcześniej za podpórkę i zrobiła krok w przód, luźno układając już dłonie i wysuwając je spod swetra. Nawet sowa, której głośne hukanie rozniosło się po znajdującym się za jego plecami lesie nie rozproszyła uwagi krukonki. W końcu to był jej czas i miejsce.
Shay Hasting
Shay Hasting
Klasa VI


Skąd : Westport, Irlandia.
Krew : Czysta

https://magic-land.forumpolish.com/t1103-skrytka-pocztowa-shay-h

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Jason Snakebow Czw 16 Paź 2014, 21:40

„Niektórzy nawet zasypiać muszą przy dźwiękach muzyki by nie słyszeć szeptu rozgoryczonych myśli.
Bo Mrok nocy bywa jaśniejszy od Blasku dnia.... „
Zakazany Las nawet późną nocą tętnił życiem, pokazując ciekawskim przybyszom swych mieszkańców, bardziej lub mniej groźnych. Gdy młody, paru miesięczny wampir wracał po wyssaniu krwi z młodego jelenia natknął się na kilka rodzajów przedziwnych, ale jakże fantastycznych stworzeń. Przechodząc po polanie w samym sercu lasu spotkał centaury, majestatyczne istoty, hybrydy człowieka i konia. Od razu wyczuły z czym mają do czynienia, także trzymały dystans.
” - Czego tu szukasz, Ty, który już dawno nie chodzisz wśród żywych? - zapytał najstarszy z nich o ciemnoszarej skórze i białych, długich włosach spływającymi mu po mocarnych ramionach. Na swym końskim zadzie posiadał coś w rodzaju siodła, do którego przypięty miał niesamowicie długi łuk wraz z kołczanem pięknie upierzonych strzał. Swymi przednimi kopytami zarył w ziemię dając znak przechodzącemu potworowi w skórze młodego człowieka, że nie ma się zbliżać zanadto. Jason domyślił się, że pełnił on rolę wodza plemienia, a skoro przypadał mu tak zaszczytny tytuł, należał mu się szacunek. Dlatego też wampir ukłonił się nisko, czując w swych nozdrzach zapach każdego z obecnych tutaj centaurów. Mieszały się aromaty świeżej trawy, w tle wyczuwalna była nuta korzenna oraz stęchlizna starego pergaminu. Chłopak wyprostował się po paru chwilach pozwalając, by księżyc, który właśnie wychodził zza chmur ponownie podświetlił biel jego skóry.
- Mój… Panie… - zaczął, nie bardzo wiedząc, jak zwracać się do tych stworzeń. Nie zaatakowali go, więc pomyślał, że raczej ich nie uraził. - Jestem pełen podziwu, że tak łatwo odgadłeś mą prawdziwą naturę, skrytą całunem nocy…
Nie spuszczał ciemnobrązowego spojrzenia z grupki niesamowitych, magicznych stworzeń. Ukłonił się lekko. Bał się, strach przebiegł mu po kręgosłupie. Ciekawe uczucie.
- Odpowiadając na Twe pytanie… ujarzmiam Bestię, ukrytą wewnątrz mnie. Jak pewnie wiesz, owe monstrum pragnie krwi. - urwał na chwilę, gdy centaury zaczęły szeptać między sobą. Poczuł się niepewnie, bardzo niepewnie. Zacisnął lekko dłonie w pięści i wziął głęboki wdech, którego wcale nie musiał robić. Nie musiał przecież oddychać, robił to już odruchowo. - Masz jednak moje słowo Panie, że żadnemu z Twych poddanych nie spadnie włos z głowy…
Lub z ogona. Nie wiedział jak idealnie to ująć, jednakże po jego wypowiedzi wódz centaurów zarżał cicho i kiwnął głową, mówiąc na odchodne.
- Będziemy Cię obserwować wampirze… jeśli jednak zbliżysz się zanadto do mojej grupy, poślę Cię tam, gdzie dawno powinieneś być..do grobu! - po tych słowach razem ze swoim plemieniem zniknęli w mroku otaczającego ich lasu.”

Gdy opuścił polanę, powoli kierował się w stronę szkoły, gdzie miał nadzieję niczym cień przeniknąć korytarzami i znaleźć się w lochach, by tam udać się na spoczynek. Nie czuł się śpiący, jednak jeśli nie chcesz stać się elementem podejrzanym, trzeba ubierać maski. Jason niesamowicie odnajdywał piękno w rzeczach teoretycznie na pierwszy rzut oka brzydkich, pozbawionych gustu, nijakich. Uważał, że w każdym elemencie tego świata ukryte jest swoisty urok, który czasem trzeba wygrzebać spod brudnych, nieciekawych warstw. Przypatrzmy się chociaż ściółce w Zakazanym Lesie, ukrytej pod cienką warstwą dziwnej mgiełki, która płynęła niczym leniwy, górski strumień. Tam znajduje się fundament każdego drzewa rosnącego w tym lesie, tam przedziwne owady, ciężko pracujące zarówno nad jak i pod glebą nad jej użyźnieniem, by na wiosnę cieszyć oko pięknymi kwiatami, czy przebijającymi się łodyżkami dopiero co narodzonych roślin. Piękno jest ukryte wszędzie, trzeba je tylko dojrzeć.
Czy w takim razie, można powiedzieć, że wampir jest piękny? Co prawda z zewnątrz odziany w ludzkie ciało, jednak w wewnątrz jest potworem. Łaknącym przede wszystkim ludzkiej krwi. Żądza wampirów doprowadza ich do swoistego delirium, gdy w trakcie głodu znajdują się wśród swych ofiar. Jak wielką trzeba mieć wtedy siłę woli, by nie okazać swego prawdziwego oblicza niewinnym, ludzkim stworzeniom. Tajemnice… wszystko kręci się wokół demonów, które każdy w sobie trzyma. Monstra te potrafią wyjść z człowieka i zrobić z jego życiem wszystko to, co im się podoba. Jason również je posiadał, trzymał je na łańcuchach w swej podświadomości. Nawet mimo faktu, że w zasadzie nie żyje, nie wykluczyło to niektórych rzeczy w jego psychice. Nadal był zamknięty w sobie, cichy, małomówny. Wrócił stary chłopak z Durmstrangu, zanim pojawił się w tej szkole. Typ samotnika, odcinającego się od wszelkich zasobów ludzkich, użerający się z samym sobą. Najgorszym diabłem dla człowieka jest walka z samym sobą. To bitwa z góry skazana na porażkę, przynajmniej w przypadku Jasona, gdy musiał przez to zamykać wszystkie swe emocje za grubym murem swej podświadomości. Nie pozwalał nigdy nikomu zburzyć go, bał się swoich uczuć. Ostatnio jednak udało się to pewnej Ślizgonce, która notabene teraz go nienawidziła. Młody wampir zmrużył oczy i westchnął cicho, zakładając czarny kaptur, by ukryć swe nieżyjące i lodowate oblicze.
Gdy zbliżał się powoli do granicy Zakazanego Lasu, który sąsiadował z błoniami szkolnymi, ucieszył się w sumie. Nocne wypady nie były zbyt bezpieczne, mógł przecież napatoczyć się na istoty silniejsze od siebie i mniej wyrozumiałe niż centaury, które spotkał po drodze. Dlatego też zwolnił i zaczął się rozglądać. Wydawało mu się, że zauważył jakiś cienisty ruch przy jednym z drzew, ale nie był pewien. Mimo wyostrzenia wszystkich zmysłów, wciąż były one ograniczone. Dlatego też przestał w tym momencie oddychać, bo nie musiał tego robić, by przeżyć i całkowicie skoncentrował się na tamtym miejscu, wyostrzając swoje wampirze zmysły. Do jego uszu dobiegały jedynie dźwięki uciekającego gdzieniegdzie królika, pohukiwanie sowy siedzącej na gałęzi i obserwującej z zainteresowaniem zimny posąg okryty czarnym płaszczem, a także trzask maleńkich gałęzi, które pożegnały swą całość właśnie przy tamtym drzewie. Następnie jednak Jason wziął głęboki wdech, by tym razem nacieszyć swój zmysł powonienia pełnią aromatów. Do jego nozdrzy dotarł zapach rozkładającej się myszy, upolowanej przez większego od siebie drapieżnika, lilii wodnej, a więc z pewnością niedaleko było jakieś oczko wodne bądź maleńki staw. W końcu w całej tej przecudnej różnorodności zapachów wyczuł jeden nietypowy. Nie przypominał sobie, by domieszka świeżej brzoskwini, otoczonej bergamotką w towarzystwie drzewa cedrowego wryła mu się w pamięć podczas polowania. A więc miał do czynienia z człowiekiem. Stawiał, że to kobieta, sądząc po jej zapachu, który wyraźnie odróżniał się na tle innych. Jego źrenice rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów, a oddech, który teraz odruchowo wrócił w jego gnijące płuca, przyspieszył dwukrotnie.
Nie chciał płoszyć tej osoby, więc szedł w jej kierunku, jakby nigdy nic. Był jej świadom, więc nie mogła go przestraszyć. Gdy kolejne gałązki trzaskały pod naporem jego butów, usłyszał głos.  Przypominał on szum delikatnych fal, był przyjemny dla uszu, mile łechtał jego zmysły. Jednocześnie miał w sobie nutę stanowczości, która nieco zaczęła wampira intrygować.
Stanęła przed nim dziewczyna, mniej więcej w jego wieku. Jason powoli podniósł głowę, by jego ciemnobrązowe oczy mogły ocenić sytuację oraz osobę. Oceniał wielkość zagrożenia. W końcu każdy myśliwy może zostać zwierzyną, prawda? Nie znał jej, nie kojarzył ze szkoły, jednakże zdziwiło go, że nie był jedynym, który nie spał tej nocy.
Niezbyt mądrze szwendać się po tym lesie w środku nocy.
Jason zdjął kaptur i spojrzał na nią ciekawie swoimi ciemnobrązowymi tęczówkami, teraz niemalże czarnymi w tym mroku. Uśmiechał się lekko, kąciki drgały mu wesoło. Z wyjątkowym zainteresowaniem wpatrywał się w jej rozwiane, świecące włosy. Wyjątkowe uznanie należy się dla jej oczu, który okazały się płynną czekoladą owiniętą złotymi pasmami. Po chwili milczenia, gdy chłodny wiatr potargał ich włosy, powiedział.
- Las o tej porze jest o wiele bardziej ciekawy niż za dnia… - powiedział cicho swoim niskim tembrem głosu. Uśmiechnął się ponownie. - Mógłbym powiedzieć Ci to samo. Co taka ładna dziewczyna jak Ty robi o tej porze w lesie?
Jason Snakebow
Jason Snakebow
Uczeń: Durmstrang


Urodziny : 31/10/1996
Wiek : 28
Skąd : Westminster, England
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Shay Hasting Czw 16 Paź 2014, 23:04

Mimo wielu zainteresowań i wyjazdów, które w życiu miała to egzystencja Shay nie była niczym specjalnym. Normalna dziewczyna z bogatej rodziny, która obyła się bez skandali. Ona jednak nigdy nie narzekała i była zwyczajnie zadowolona z tego co miała i w jaki sposób wyglądała jej codzienność. Dookoła było przecież tylu biednych ludzi po przejściach- z adopcji, bez rodziców, po przykrych wypadkach. Czasem myślała, że bycie normalnym w dzisiejszych czasach jest wręcz czymś mało spotykanym i niezwykłym. Niemniej jednak w głębi serca ciągnęło ją do szaleństwa. Kochała te małe iskierki, które rozpalały serce i wstrząsały ciałem w ten niezwykły sposób. Wiedziała wtedy, że żyje. Mimo, że nigdy sobie nie pozwalała na rzeczy, które naprawdę ją pociągały i starała się zwyczajnie to ukryć to w noce takie jak ta pojawiała się tęsknota za tym co nieznane. Dzieci zawsze wychowały się na bajkach i legendach mających wpływ na ich światopogląd i cechy charakteru, które się kształtowały. Była dumna z bycia magiem jednak wolałaby nim być w czasach Merlina, gdy wszystko było dopiero do odkrycia. Gdy magia faktycznie była czymś niezwykłym i budzącym zachwyt, a nie szarą codziennością. Centaury wydawały się wtedy jawą, która w wieczorami przemykała między drzewami i poprzez uderzające z dzikością i wolnością kopyta w ziemię rozrzuciła piach dookoła. Podwodny świat trytonów pozostawał nieodkryty, a ich język nieznany. Według tej młodej kobiety wszystko to, co minęło było kwintesencją dobrego i wolnego życia, którą brutalne zamknięto w klatce nowoczesności.
Sowa znów wydała z siebie krzyk, a następnie poderwała się do lotu niknąc gdzieś między wysokimi drzewami zakazanego lasu, których niemal nagie gałęzie zatrzeszczały złowieszczo. W ten sposób też wróciła myślami do teraźniejszości i rzeczywistości, porzucając mityczne stworzenia i legendarne miejsca. Oh, jakie Jason miał szczęście, że nie miała pojęcia o jego wampirzej stronie. Byłaby taka zazdrosna o wyostrzone zmysły, które dawały mu taką przewagę nad rozmówcą! Przecież z pewnością on widział dokładnie krukonkę, a ta przez panującą dookoła ciemność, której jednak w żadnej sposób nie chciała przerwać pozostawała w strefie zagadek i tajemnic. Było to pociągające i ekscytujące w pewnym sensie, sprawiało, że serce w klatce piersiowej kobiety zabiło nieco szybciej. Cała aura, którą wytwarzał w połączeniu z jesienną nocą i zachmurzonym niebem była niezwykła i budząca podziw, w którego cieniu jednak krył się strach oraz niepewność.
Popchnięta nieco impulsem, a także chłodnym powiewem wiatru Shay śmielej zbliżyła się do niego, gdy kaptur opadł na plecy. Zadarła nieco głowę i wytężyła swoje ludzkie, orientalne spojrzenie lustrując twarz przybysza. Był blady, miał szczupłą twarz i lśniące, nieco puste oczy. Może to ze zmęczenia? Bił od niego chłód jak i spokój, który wydawał się być zaraźliwy. Nic bardziej mylnego. Intrygujące okoliczności, w których go spotkała i budząca ciekawość wyprawa wgłąb przeklętego lasu sprawiała, że nie potrafiła stracić czujności. Niemniej jednak plusem był fakt braku samotności. Gdyby bitwa w jej głowie trwała dłużej to z pewnością wygrałaby wyobraźnia, a dziewczyna stwarzałaby historie o potworach, które chcą ją wciągnąć między drzewa i zjeść. I wcale nie przeszkadzało jej to, że podczas całego tego rozmyślania o jego aparycji i celu wizyty tak bezczelnie się na niego patrzyła. Taka już była, do nieśmiałego dziewczęcia było jej bardzo daleko.
- W nocy ujawniane są tajemnice i zawierane są pakty między istotami, o których istnieniu nawet nam się nie śni. Może to sprawia, że jesteśmy ciekawi..- odparła bez namysłu, pozwalając sobie na subtelny uśmiech. Nie trwało to jednak długo. Razem z kolejnym podmuchem wiatru opuściła wzrok i minęła go, tym samym znajdując się dwa kroki za nim. Splotła dłonie za plecami i grzecznie, niewinnie wyglądając wręcz pochłonęła wzrokiem przestrzeń przed sobą, reagując na kolejne szelesty umierających liści. Ciemny, wysłużony sweter, który jednak bardzo lubiła spłynął jej na ramiona i odsłonił je nieco, jednak krukonka w żaden sposób nie odczuła pieszczoty, którą zafundował jej wiatr swoim natarczywym oddechem, muskając ukryty pod burzą kołyszących się włosów kark. Miętowa sukienka zakołysała się równie leniwie przez swój luźny krój i zwiewny materiał. Poprzez wzgląd na jej długość niewiele jednak odkrytej skóry zostało między materiałem, a czarną zakolanówką. Nie chciała mówić głośno, zagłuszać zbyt nachalną mową panującej woku nich ciszy, która pozwalała usłyszeć nocny rytm ogromnego i starego lasu. Ciekawe, czy w głębi niego były enty. Zadziwiające jak niewiele potrzeba, aby czuć się bezpiecznie przy tak fascynującym miejscu. Miała tutaj na myśli kontrastujące ze sobą miejsca i barwy. Wilgotny, dziki las i wysoki, pełen zasad zamek, którego nieliczne światła miała gdzieś za plecami. Teraz jednak chciała o jego cieple zapomnieć i skorzystać z dobrodziejstwa bezdeszczowej nocy. Dobre pytanie- co ona tu robiła? Miała przecież tylko wyjść przed zamek, zaczerpnąć powietrza i schronić się w pozbawionym gwaru miejscu. Shay jednak nigdy nie potrzebowała dużo czasu na odpowiedź, bo te najprostsze i najprawdziwiej okazywały się zazwyczaj najlepszymi. Odwróciła głowę, patrząc na zarys młodego mężczyzny przez ramię. Jego włosy zdawały się być jasne, wyróżniały się na tle kontrastującej z nimi czerni szaty.
- Ucieka przed zgiełkiem, hałasem i obowiązkami, szukając schronienia w niezbyt odpowiednim miejscu i równie zakazanym czasie.. - zaczęła z delikatnym uśmiechem, który uwydatnił subtelne dołeczki w nadal zarumienionych od chłodu policzkach brunetki. Taka była prawda- ostatni miesiąc dał jej w kość i chciała się wyciszyć, znaleźć odrobinę samotności i ukojenia. Chociaż nie do końca oczekiwała towarzystwa po opuszczeniu zamku o tej porze to nadal intrygował ją i wzbudzał ciekawość, a przede wszystkim nie był głośny co by całkiem ją spłoszyło. Sytuacja była tutaj całkowicie odwrotna. Nie był nachalny, nie pytał zbyt wiele i nie robił głupich wymówek. Mimo, że ona miała w zwyczaju je robić i przestrzegała zasad, to nadal pozostawała zwykłym człowiekiem, który dawał ponieść się chwili. Drzemiące w jego oczach ogniki i wzbudzający w jej wnętrzu niepokój sposób, w który się prezentował sprawiały, że fascynacja w tym przypadku brała górę nad zdrowym rozsądkiem. Niemal jak scena z dobrej, mugolskiej książki, którą kiedyś miała okazje czytać.
- Czyżbyś był jak wilk, który na końcu zjada czerwonego kapturka? - ciężko było stwierdzić czy mówiła poważnie czy tylko żartowała. Przecież miejsce, które opuścił i sposób w jaki z niego wyszedł sprawiał, że umysł miała pełen dziwnych stwierdzeń i luźnych myśli. Całkowicie pozbawionych normalności i podstaw swoją drogą, ale każdy o zdrowych zmysłach pomyślałby, że to całkiem podejrzane. Jednak nie chciała go oceniać, jeszcze nie. Może ta książka skrywa sekret, który wynagrodzi nieco przerażającą okładkę.Obróciła głowę i tym samym znów nie miała dostępu do jego postaci, nie obserwowała go. Tym razem jej uwagę przykuł jakiś lis bądź królik, który czmychnął między niskimi krzakami rosnącymi przy pniu wielkiego dębu.
- Szukałeś tam odpowiedzi na pytanie czy próbowałeś zgłębić sekret lasu? - zapytała jeszcze, zaskakując przy tym samą siebie. Bo właściwie zrobiła to całkowicie automatycznie, bez cienia pomyślunku. Przymknęła na kilkanaście sekund oczy, karcąc się w myślach i zaciskając dłonie w niewielkie piąstki. To nie była jej sprawa i nie obchodziło ją cóż takiego tam robił, a bardziej czy znalazł coś ciekawego. Odzywał się w niej zatamowany pociąg do szaleństwa i nieodparta ochota poczucia adrenaliny, które wypełniłaby żyły i nieco pozbawiła ją spokoju w życiu.
Niczym zahipnotyzowana zrobiła kilka kroków w przód, stając w cieniu drzewa i wyciągając dłoń. Jej palce delikatnie przejechały po korze, by następnie się na niej zacisnąć dzięki czemu Shay mogła swobodnie okręcić się woku pnia i wylądować po jego drugiej stronie. Tutaj nie było nikłych świateł zamku, mimo przekroczenia ledwie progu. Liście wydawały się większe, bardziej kolorowe i żyjące swoim własnym życiem. Dostrzegła również wystające z ziemi korzenie drzew, między którymi leżał jakiś zgniły kawałek gałęzi. Gdy uniosła głowę, a złote spojrzenie napotkało jedynie ciemność i brak jakichkolwiek śladów życia, które rzucałoby się w oczy aż zadrżała. Zadziwiające jak wiele zmienia perspektywa. Jednak nie miała odwagi zrobić kroku dalej, jakby niewidzialna ręka trzymała jej piersi i przygniatała plecami do dębu. I jak on znalazł jakąkolwiek drogę w tym mroku? Przekręciła głowę nieco w bok, pogrążając się w zamyśleniu na temat tajemniczego chłopaka z lasu i jego nieco dziwnych zainteresowań.
Shay Hasting
Shay Hasting
Klasa VI


Skąd : Westport, Irlandia.
Krew : Czysta

https://magic-land.forumpolish.com/t1103-skrytka-pocztowa-shay-h

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Jason Snakebow Pią 17 Paź 2014, 17:58

„Nie należysz i nie chcesz należeć do tego świata...Z każdą chwilą czujesz jak ciemność cię dopada,a zło okrąża...z każdej strony.”

W przeciwieństwie do jego towarzyszki nocy, wampir nie miał szczęśliwego, ludzkiego życia jak większość jego rówieśników. Był drugim z trojga dzieci, obok niego zaś starsza siostra oraz młodsza, tragicznie nienarodzona. Żył w małym, szeregowym domku, jakich wiele w Anglii razem z matką oraz ojcem. Jego dzieciństwo było sielanką, aż do momentu, w którym jego rodziciel stracił pracę i wpadł w nałóg pijaństwa. Wtedy dla kilkuletniego Jasona życie stało się piekłem, zaserwowanym przez jedną z najbliższych osób. Codzienne awantury, nieróbstwo, groźby i szarpaniny. To był chleb powszedni jego rodziny. Wpadli w długi, matka ciężko pracowała jako recepcjonistka w Ministerstwie Magii, by przynajmniej mieli co do garnka włożyć. Niestety życie było brutalne i postawiło ich rodzinę w nieciekawej sytuacji. Lada chwila mógł pojawić się mugolski komornik i pozabierać im cały dobytek. Na szczęście matka chłopaka sama, na swych silnych ramionach zdołała jakoś wyprostować ich sytuację, podczas gdy ojciec sprzedawał potajemnie ich osobiste rzeczy, by tylko kupić kolejną butelkę wódki. W zapłakanych oczach można było odczytać historię jej życia, pełną bólu, utraty nadziei. Jednak była pewna iskra, która codziennie dodawała jej sił - jej dzieci. To dzięki nim jeszcze żyła i dla nich o to wszystko walczyła. Kilkuletni wtedy Jason niesamowicie ją za to podziwiał, za tą wewnętrzną siłę, że potrafiła unieść cały ten ciężar. Chłopak nie lubił awantur w domu, nie śmiał marzyć o jakichkolwiek wyjazdach, liczyła się każda kolejna chwila w „ognisku” domowym. Ognisko powinno dawać ciepło, zapewniać bezpieczeństwo. Zamiast tego, złe węgielki jego ojca spaczyły młody umysł chłopaka. W głowie chłopca zachował się jeden moment z pewnej awantury, niemalże przełomowej dla niego samego.
- Zamknij ryj! - ryknął pijany ojciec i zdzielił chłopca po twarzy z niemałą siłą. Jason zagryzł zęby i choć miał ochotę się rozpłakać nie zrobił tego. Spojrzał ciemnymi, powoli łzawiącymi oczami na ojca i syknął. - Nienawidzę Cię…
Po tym wszystkim chłopak zamknął się w sobie, stał się cichy, smutny, pogrążony w swych myślach niczym topiący w bezkresnym oceanie. Kwintesencją jego życia była samotność. Przesiadywał sam, dużo czytając, przepisując trudne, filozoficzne myśli, ale przede wszystkim powoli murował się od środka. Stawiał granicę między samym sobą, a swoimi emocjami. Matka wraz ze starszą siostrą Jasona zaczęły się okropnie martwić, dlatego też wysłali go na parudniową terapię u najlepszego z psychologów w najbliższej okolicy. Jason nie wspominał mile tych zajęć. Nie lubił, gdy zadawano mu wiele pytań, odpowiadał raczej zdawkowo. Pod czupryną bujnych włosów zachowało się jedno, maleńkie wspomnienie:
”Czy wiesz, jakie uczucia teraz w Tobie siedzą? Potrafisz je nazwać?” - zapytał starszy mężczyzna, poprawiając okrągłe okulary na pomarszczonym nosie. Młodzieniec spojrzał na niego swoimi ciemnobrązowymi oczami, a jego wargi nawet nie drgnęły.
- Nie… - odpowiedział po chwili. Po chwili westchnął cicho i dodał. - Boję się wyciągać je na zewnątrz…”

Określony trudnym przypadkiem psychologicznej izolacji społecznej, Jason przyzwyczaił się do swojej nowej twarzy. Wybitnie ułatwiła mu ona życie zarówno podczas nauki w Durmstrangu, jak i w codziennym życiu. Był owiany tajemnicą, trudną do rozszyfrowania. Teraz zaś, stał przy Zakazanym Lesie. Miejscu tak niebezpiecznym, że człowiek o zdrowym umyśle nie wszedłby tam samotnie. Stał, patrząc na intrygującą dziewczynę niczym wyciosany z marmuru posąg o ciemnych niczym całun oczach.
Stał nadal nieruchomo, wpatrując się swoim hipnotyzującym, tajemniczym spojrzeniem ciemnobrązowych tęczówek w obecną tu dziewczynę w czarnym, nieco luźnym sweterku, spódniczce oraz kolanówkach. Zastanawiał się, czy tej fascynującej istocie płci żeńskiej nie przeszkadza chłód panoszący się w powietrzu niczym goniec, niosący ważną wiadomość na drugi koniec świata. Pohukiwanie sowy sprawiło, że Jason lekko przekręcił głowę w stronę źródła pięknej, nocnej muzyki tego ptaka, a jej poderwanie się do lotu wywołało na jego twarzy niezauważalny uśmiech. Jego bardziej wyrafinowane zmysły rejestrowały niemalże wszystko, co tylko było możliwe do wychwycenia. Były bardziej ostre niż te ludzkie, jednak wciąż posiadały pewne granice. Z jednym trzeba się zgodzić, dawały przewagę nad rozmówcą i tym samym określały, kto stoi wyżej w drabinie istot ziemskich. Jason jednak do tego całego szeregu się nie stosował, uważał, że bycie wampirem to zarówno dar, jak i przekleństwo, z mocnym naciskiem tego drugiego. Błogosławieństwem były właśnie wyostrzone zmysły, brak zmęczenia i długowieczność. Tajemniczy i jednocześnie mroczny w jej oczach chłopak zamknął swą monstrualność w ciele siedemnastolatka. I tak aż po kres dni, świata lub jego samego. Jason domyślał się, że gdyby dziewczyna dowiedziała się z kim, a raczej z czym ma do czynienia, z pewnością rzuciłaby jakąś klątwą i uciekła, powiadamiając odpowiednie służby. I choć taka myśl przebiegła mu przez jego chaotyczną głowę, to jednak miał pewne wątpliwości. Nie wyglądała na głupią, wręcz przeciwnie. W jej czekoladowo-złotych oczach widniała iskierka niebywałej inteligencji i bystrości umysłu, a także dziwna fascynacja, którą kierowała w jego stronę. Musiał stwierdzić, że noc zapowiadała się niezwykle ciekawie i intrygująco. Stali naprzeciw siebie, niczym czempioni dwóch przeciwnych światów, Światła i Mroku. Ona, wysoka i szczupła dziewczyna, posiadająca krągłe kształty, kłębiące się pod swetrem oraz spódniczką niczym dorodne owoce w słodkiej otoczce. Jej oczy niczym gorzka, ciemna czekolada ze skórką złotej pomarańczy. Jej włosy wiją się na wietrze niczym węże mitologicznej Meduzy, jednak w przeciwieństwie do mitycznych, te miło i przyjemnie głaszczą jej opaloną skórę, teraz spowitą rumieńcami, szczególnie na gładkich policzkach. Melodyjny, kobiecy głos sprawia, że wampirowi przebiegł przyjemny dreszcz po kręgosłupie. Oto ona, spowita w Świetle.
Naprzeciw niej stał on, ucieleśnienie Mroku i ciemności, potwór z najgorszych koszmarów w postaci przystojnego młodzieńca o delikatnych rysach twarzy i niesamowicie hipnotyzującym spojrzeniu. Zbawca i niszczyciel, piękne, blade ciało w płytkim grobie, zhańbione ofiarą milczenia, tak bardzo krzyczące o odkupienie. Skuty niewidzialnymi łańcuchami swych żądz i pragnień w stosunku do żywych. Obudzony w bólu nowego istnienia, w wilgotnym łonie ciemności i rozkładu. Chłodny wiatr potargał jego ciemne włosy oraz poły czarnego płaszcza. Sprawił także, że dziewczyna mimowolnie przysunęła się bliżej niego, jakby powoli ulegała jego tajemnicy, którą nosił w sobie. Stał przed nią, swoisty Anioł Śmierci.
W nocy ujawniane są tajemnice i zawierane są pakty między istotami, o których istnieniu nawet nam się nie śni. Może to sprawia, że jesteśmy ciekawi…
Na jej subtelny uśmiech odpowiedział równie delikatnym, jak i coś skrywającym, co pewnie tylko zagęściło atmosferę mrocznej tajemniczości, która jednocześnie kusiła, zapraszała, z drugiej przerażała, liżąc po plecach w postaci nieprzyjemnego mrowienia. Gdy przeszła obok niego, przymknął oczy i wziął głęboki wdech, by ponownie nacieszyć swe czułe nozdrza jej zapachem, tak bardzo kuszącym i nęcącym jego silną wolę. Odpowiedział po chwili, gdy tylko znalazła się parę kroków za nim. Hogwarcka wieża zegarowa właśnie wybiła północ.
- Noc sama w sobie jest przedziwną tajemnicą.. - zrobił mała przerwę, po czym dokończył myśl. - Czy Ty przyszłaś tutaj po to, by zawrzeć taki pakt? Spotkać istoty kryjące się w cieniu własnego strachu przed światłem ludzkich serc?
Po tych słowach odwrócił się powoli w jej kierunku, swoimi tęczówkami obserwując to, co robiła. Brnęła w mrok, tak bardzo rozległy i rozlany w Zakazanym Lesie, tak bardzo kuszący, kryjący wiele tajemnic, ale również wysoce niebezpieczny, tragiczny w swej brzydocie. Podobnie jak nieznajoma, znów milczał, jakby chciał nacieszyć ucho tą przedziwną ciszą, przeplataną przepiękną muzyką z serca lasu. Jednakże jego rozmówczyni mogła poczuć się wnikliwie obserwowana. Ponownie wiatr przywiał do jego nozdrzy jej aromat, który sprawił, że świat w oczach Jasona jakby zwolnił, stał się nie niewyraźny. Jedynym punktem, jaki widział i jaki zaczynał odczuwać, była ona. Kusiła go, nęciła, jakby sama wystawiła się na srebrnym półmisku dla jego ust i kłów. Opanował się jednak po chwili, zbyt dobrze mu się przebywało w jej towarzystwie. Bezszelestnie zrobił parę kroków do przodu, by znaleźć się zaraz za jej plecami. Gdy odwróciła głowę, teraz jej ludzkie oczy mogły dokładnie ujrzeć jego twarz. Blady niczym księżyc o ciemnych oczach, niemalże czarnych, tak bardzo różniących się od szmaragdu oczu Charlesa Wilsona, jej chłopaka. I choć różniły się diametralnie, to równie mocno przyciągały. Jego bladoróżowe usta rozchyliły się w lekkim uśmiechu, a oczy dosłownie wgłębiały się w jej duszę. Gdyby mógł, z pewnością by jej dotknął.
Ucieka przed zgiełkiem, hałasem i obowiązkami, szukając schronienia w niezbyt odpowiednim miejscu i równie zakazanym czasie..
Odpowiedział na jej uśmiech kiwnięciem głowy w milczeniu. Otwierała się powoli przed nim, przed upadłym aniołem, niczym księga. Był ciekaw wnętrza i treści samej książki, ponieważ okładka prezentowała się nad wyraz… wybornie. Stał tak za nią, obserwując Zakazany Las Zauważył małego królika uciekającego przed lisem, który koniec końców dopadł go w swe szczęki. Mimowolnie jego tęczówki skierowały się na jej szyję, by zaraz jednak patrzeć przed siebie. Przełknął cicho ślinę, czując lekko piekący ból na swych zębach. Jego natura wciąż posiadała ludzkie akcenty. Był spokojny, cichy, mało mówiący. Ta prawdziwa jednak nawoływała go do bestialskiego zanurzenia kłów w jej zgrabnej, delikatnej szyi i napojenia się pyszną, ciepłą krwią. Ciekawe jak smakowała.
Czyżbyś był jak wilk, który na końcu zjada czerwonego kapturka?
Gdy wspomniała o mugolskiej bajce, którą matka często czytała mu na dobranoc, uśmiechnął się lekko. Dziewczyna zadała ciekawe pytanie, nad którym musiał nieco pomyśleć, by dobrać odpowiednie słowa.
- Skoro Ty jesteś kapturkiem, ja jestem wilkiem. Równie dobrze, może być na odwrót… - szepnął, a jego chłodny oddech owinął się wokół skóry jej twarzy oraz szyi, gdy wpatrywała się w mrok lasu. Zapytał po chwili. Był blisko. Do jej nosa mógł dotrzeć jego zapach. Wprawny, zielarski zmysł powonienia mógł wychwycić nutę kardamonu zmieszanej z odrobiną fiołka oraz palonego tytoniu. Niezwykle ciekawa kompozycja w połączeniu z jej aromatem świeżej brzoskwini, otoczonej bergamotką w towarzystwie drzewa cedrowego. - Czy Ty jesteś wilkiem w przebraniu nocnego anioła?
Gdy odwróciła twarz w jego kierunku, ich spojrzenia spotkały się. Dziewczyna mogła się utopić w niesamowitej głębi jego oczu, on zaś powoli ulegał pokusie wyczytania wszystkiego wprost z czekoladowych okien jej duszy. Był blisko.
Szukałeś tam odpowiedzi na pytanie czy próbowałeś zgłębić sekret lasu?
Zadała mu także ostatnie pytanie, które bardziej nastawione było na dowiedzenie się, czego tak właściwie szukał w lesie. Jason domyślił się tego i lekko zmrużył oczy podejrzliwie, odprowadzając ją wzrokiem jednak wcześniej, gdy zbliżała się do jednego z drzew, by tam, swoimi smukłymi palcami badać przedziwną fakturę kory. Po chwili ciszy, przerwanej piskiem jakiejś myszy czmychającej przed drapieżnikiem, chłopak odpowiedział.
- Szukałem tam samego siebie… - zaczął, a potem dokończył myśl paroma wyrazami. - I odnalazłem spowitego w mroku.
Podszedł do niej, pozwalając by małe gałązki trzaskały pod jego butami i stanął przed nią, ponownie owijając ją swą tajemniczością niczym całunem.
- A Ty? Odnalazłaś siebie w swym Świetle? - zapytał, niczym brat Ciemność siostrę Światło, czując jej ciepły oddech na swojej twarzy. Obramówki jego ciemnobrązowych tęczówek zaczęły jakby lekko czernieć. To tylko wzmagało całą tą aurę, jaką między sobą wytworzyli.
Jason Snakebow
Jason Snakebow
Uczeń: Durmstrang


Urodziny : 31/10/1996
Wiek : 28
Skąd : Westminster, England
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Shay Hasting Sob 18 Paź 2014, 18:24

Panna Hasting miała niezbyt rozsądną tendencję do ignorowania wszystkiego dookoła, gdy skupiona była na czymś co wzbudzało jej ciekawość. I nie było tutaj znaczenia czy znajdowałaby się przy wybuchającym wulkanie czy też wprost na trasie pędzącej z dziką prędkością, która pochłaniała wszystko na swej drodze zamieniając drzewa w wykałaczki, a ogromne głazy w nieszkodliwe okruszki. Nigdy nie uważała siebie za osobę idealną- wręcz przeciwnie. Miała naprawdę sporo cech negatywnych, przez które z pewnością skończy w przyszłości w szpitalu bądź kilka metrów pod ziemią zamknięta w drewnianym pudełku. Człowiek jednak nie zmieniał się z dnia na dzień i każdy z odrobiną oleju w głowie o tym wiedział. Shay zawsze bawiły deklaracje zmiany wewnętrznej. Metamorfozy, która rzekomo miała przekształcić wszystkie wady w godne pozazdroszczenia zalety. Gówno prawda- przy złożonej w ten sposób obietnicy poprawy zwykle wkładano na twarz maskę i grano w sztuce zwanej życiem na zasadach innych niż własne. A tym zdecydowanie się brzydziła. Dlatego też uparcie sobie powtarzała, że zmieni się tylko dla samej siebie i gdy uzna, że będzie na to gotowa i dostatecznie dojrzała.
Chłodny wiatr sprawił, że coś w jej wnętrzu zadrżało. Gdyby tylko znała jego myśli jakże ciekawa dyskusja mogłaby się z tego narodzić. Owiane jednak tajemnicą, zamknięte w błyszczących pustką tęczówkach pozostawały nieodgadnione. Zawsze twierdziła, że osoba podająca się za wysłannika dnia i światła skrywała w sercu największy mrok, uparcie wpajając sobie do głowy prawdy sprzeczne z prawdziwą naturą i usposobieniem. Chociaż w tym przypadku- tej dwójki uczniów- kontrast był widoczny. On swoją porcelanowi-białą karnacją przypominał istotę nocy, zaś ona ze skórą subtelnie brązową i muśniętą słońcem jego kompletne przeciwieństwo. Tak jednak było znacznie ciekawiej.
Zegar wybił północ, która według wierzeń otwierała gdzieś przejście do świata zjaw i upiorów. Unikające słońca stworzenia niczym myśliwy wędrowały w ciemnościach szukając ofiary, która gotowa była popaść razem z nimi w obłęd. Wśród dorosłych wzbudzało to rozbawienie, jednak małe dzieci uparcie w to wierzyły i chowały się pod kołdrą, robiąc z okrycia stalową pelerynę, która pokonałaby każdego potwora. Ich serce jednak pozbawione były skaz, zaś oczy widziały znacznie więcej i dalej. Brunteka bezgłośnie westchnęła, ignorując wprawiony w ruch materiał miętowej sukienki. Jego słowa wtapiały się w głośne bicie starego urządzenia, które echem rozniosło się po zamkowych korytarzach jak i otaczających budynek błoniach. Jej odważne spojrzenie zlustrowało twarz młodzieńca na tyle, ile pozwalał jej świat pozbawiony światła. Bezczelnie wędrowało po bladych licach, poprzez nieco bordowe wargi i ostatecznie ugrzęzło niczym złapane w pułapkę na oczach wychowanka Durmstrang'u.
- Gdybym chciała zawrzeć z nimi pakt to z pewnością oczekiwałby czegoś więcej niż jakieś pustej obietnicy, nie sądzisz? Są na tyle silne i dumne, że odważnie kroczą wśród spowitych ciemnością leśnych dróg, że nie interesowałyby ich ludzkie, proste i jakże głupie zapewnienia. A mnie moja dusza bądź wolność jeszcze miła. - zaczęła z nutką zamyślenia w głosie, które zasygnalizowało drobne przeciągnięcie w ostatnich słowach, które padły z jej ust. Powędrowała wzrokiem na ciemne niebo, które spowite było gęstymi i ciężkimi chmurami. Nawet odrobina gwiezdnego światła się przez nie nie przedostała.
Krukonka z pewnością nie należała do osób nieśmiałych i fałszywych. Zawsze starała się mówić to co uważała za prawdę dla samej siebie. Oczywiście, że kłamała gdy było to konieczne- kto nie w tych czasach? Jednak nigdy nie wybaczyłaby sobie, gdyby okłamała samą siebie. Od takiej drobnostki łatwo zaplątać się w sznury zmyślonych faktów i podkolorowanych historii. Jej kłamstwa jednak były bardzo nieczęste i drobne, nigdy nie przeistaczające się w krępujący dłonie łańcuch. W końcu zawsze lepsza była gorzka prawda niż dławiące, dające fałszywe nadzieje kłamstwo. Coraz bardziej podobał się jej przebieg ich rozmowy mimo braku znajomości nawet własnych imion. Zaśmiała się cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową. Kosmyki włosów wprawione tym gestem w ruch drgnęły niespokojnie, lądując ostatecznie na plecach dziewczyny. Nie dał się zapędzić w kozi róg i zrobić z siebie ofiary, nie odbiegł od tematu i snuł podejrzenia, które niewątpliwie zrobiły na niej wrażenie. Wzruszyła tajemniczo ramionami, odwracając wzrok gdzieś w przestrzeń, pozwalając sobie na cień uśmiechu przyozdabiający wargi.
- Kto wie.. Może i jestem wilkiem w owczej skórze, który tylko czeka na utratę czujności przez ofiarę? Nigdy nie wiadomo co skrywa ludzkie serce, prawda? Kiedyś ktoś mądry powiedział, że nie upiorów i wiedźm należy się bać, a właśnie ludzi bo to oni okazują się największymi potworami. Zawsze warto o tym pamiętać. - jej głos mimo wypełnionego spokojem brzmienia przypominał nieco ostrzeżenie. Bardziej niż mądrość życiową, która mimo wszystko padła z jej ust. Z pewnością po wyrazie jej czekoladowych oczu, w których lśniły złote żyłki stwierdzić można było, że wierzy w swoje własne słowa i częściowo się ich trzyma. Minęły kolejne chwile, które całe jej jestestwo pogrążyły w pozbawionym światła cieniu.
Drzewo było wysokie. Jego rozłożyste gałęzie tworzyły piękną, kolorową koronę. Z pewnością niejeden ptak chciał założyć gniazdo wśród tej parady żółci, zieleni oraz czerwieni. Potężne liście drżały, nieugięcie walcząc z wiatrem. Jego zimna kora o ostrych wybrzuszeniach wbijała się w plecy i odznaczała, usiłując przebić się przez materiał swetra. Jednak ciało nie drgnęło, nie poruszyła się nawet o krok. Nie brnęła w głębokie czeluście lasu, który o tej porze przypominał przepaść bez dnia. Nieco już pogodzone z ciemnością oczy rozpoznawały kształty, lustrowały mrok szukając szczegółów. Nic specjalnego jednak nie pochłonęło jej myśli i uwagi, pozostawiając ją dla tajemniczego ucznia. Chociaż myślała, że zwyczajnie wróci do szkoły to ten postąpił całkowicie odwrotnie. Jego głos dobiegł uszu dziewczyny tłumiąc kroki i tym samym sprawiając, że pojawił się przed nią niby to magicznie, odgradzając drogę i uniemożliwiając ucieczkę. Trochę ją ten gest zaskoczył i sprawił, że ciało mimowolnie mocniej przywarło do dębu. Dłonie opadały luźno i zaczepiały palcami odzienie, jakby miało to zapewnić dodatkowe poczucie bezpieczeństwa. Nie był to jednak typowy strach, którego doświadczał każdy człowiek.
Jej głowa powędrowała ku górze, dumnie się unosząc. Celowy efekt to nie był, zwyczajnie dojrzeć chciała oczu myśliwego, a nie ukrytej pod ciemnym płaszczem szyi. Krew w żyłach popłynęła nieco szybciej, a na licach gościły rumieńce już nie tylko wywołane zimnym, jesiennym powietrzem. Serce zagrzmiało w klatce piersiowej jakby próbowało zaalarmować ciało o niebezpieczeństwie, jednak umysł wcale nie słuchał. Przełknęła powietrze, rozchylając nieco usta. Zapach lasu jak i jego własny wypełnił jej nozdrza, mieszając się i tworząc nietypową miksturę. Jego oczy ciemniały, topiły się w ciemnym morzu i zdawały zlewać ze źrenicami. Wydawały się tak bardzo odmienne od jej własnych, całkowicie przeciwne. Bijący od niego chłód sprawił, że po ciele brunetki przebiegł dreszcz, pozostawiając po sobie gęsią skórkę.
- Nigdy nie powiedziałam, że do światła należę, ani ono do mnie. - zaczęła nie spuszczając wzroku, szeptem. Czemu zdrowy rozsądek podpowiadał jej ucieczkę? Nie potrafiła tego zrozumieć. Jednak uparte, głupie dziewczę brnęło w to wszystko dalej chociaż wcale nie powinno. Charlie z pewnością nie byłby zadowolony z jej nocnego spaceru. - Szukanie samego siebie.. Wiesz, że nie brzmi to dobrze w tych okolicznościach, prawda? Daje mi to coraz większe podstawy do robienia z Ciebie wilka, który tylko szuka smacznego, czerwonego kapturka.
Uśmiechnęła się nieco zadziornie. Jej drobne dłonie uniosły się do góry i oparły o ramiona Jasona, zaś palce zacisnęły się subtelnie. Mimo bycia kobietą posiadała niewielkie pokłady siły, które z pewnością rozwijały się pod wpływem treningów sportowych, które miała. Przysunęła się, nieco używając przy tym siły i zwyczajnie jak to  w tańcu robiono- obróciła się. Sukienka wydała z siebie charakterystyczny szmer i zatańczyła w powietrzu tworząc duet z jej włosami. Rozsypały się one w nieładzie, okalając jej twarz i podkreślając egzotyczne tęczówki oczu. A on? Cóż jego też przy obróciła, zmusiła do tego właściwie, tym samym zamieniając ich miejscami. To, że na to pozwolił było z pewnością wywołane przez efekt zaskoczenia. Opadając na całe stopy cofnęła ręce i znów, niewinnie splotła je za plecami, patrząc na niego z dołu. Czemu tak zrobiła? Nie potrafiła wytłumaczyć. Może było to brakiem sympatii do swojego położenia i poczuciem bycia w potrzasku? A ona zdecydowanie nie chciała być biedną, ustrzeloną sarenką. Była na to zbyt mądra, chociaż na chwilę obecną wiele temu przeczyło.
- Ale widzisz jak łatwo można zostać ofiarą, chociaż z początku było się myśliwym? Kwestia perspektywy.. Miejsca, w którym stoisz.. - szepnęła niemal bezgłośnie, pozwalając sobie na pewny ruch głowy, który tym samym odrzucił poruszone wcześniej włosy na plecy. Dziewczyna ani drgnęła z zainteresowaniem patrząc na blade lica młodego mężczyzny. Jego oczy tak bardzo wyróżniały się na twarzy o drobnych rysach, na które opadały kosmyki jasnych włosów. Ciekawe cóż takiego wilczek teraz zrobi.
Shay Hasting
Shay Hasting
Klasa VI


Skąd : Westport, Irlandia.
Krew : Czysta

https://magic-land.forumpolish.com/t1103-skrytka-pocztowa-shay-h

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Jason Snakebow Sob 18 Paź 2014, 21:42

„W ciszy głuchych ulic zaklęty we mgle cień kołysze drogę krzyżową mego serca, nakłada koronę cierniową z tych słów, co wyszeptały cierpienia rolę. I mrok jest tam, ze stali chłód.”

Panienka Shay była niesamowicie intrygującą istotą, odzianą w naturalne, nieskalane niczym piękno zarówno jej ciała, jak i duszy. Przecież to właśnie nasz duch stanowi fundamentalną podstawę naszych wad, zalet, ukrytych pragnień czy choćby wyrażania uczuć. Nasze ciało jest jedynie powłoką, łącznikiem między własnym wnętrzem, a światem zewnętrznym. Robi to właśnie za pomocą zmysłów. Przede wszystkim dłonie pobierają bodziec dotyku, czują delikatność, chropowatość, ciepło oraz zimno. Przesyłają w ten sposób obrazy naszej duszy, pokazując co jest dobre, a co złe, tym samym ją kształtując. Węch dostrzegał niewidzialne, wzrok wyłapywał niesłyszalne, natomiast słuch uzupełniał pozostałe. Niesamowite, jak bardzo życie każdego z ludzi jest uzależnione od wielu czynników. Wielu mówi, że są kowalami własnego losu. Lecz, żeby kuć potrzeba do tego narzędzi, talentu. Amator weźmie młotek, kawałek rozżarzonego żelaza i zacznie uderzać gdzie popadnie, niszcząc przy tym ziarno swojej osobowości. Mistrz tego rzemiosła z kolei wie gdzie oraz jak uderzać, by owy rozpalony do czerwoności materiał swej duszy ukształtować według swej woli. I wykorzystać przy tym zarówno jego mocne, jak i słabsze strony. Podobnie jest z naszymi duszami, które są esencją naszego jestestwa. Nie jest sztuką pokazywać się w jak najlepszym świetle przed innymi. Prawdziwym arcydziełem jest stanąć w świetle swych wad i przyznać się do nich, próbując tym samym wykuć z nich coś dobrego.
Jason był świadom swych atutów, ale nie zasłaniał nimi swych ułomności. Nie ma istot idealnych. Posiadał w swoim wnętrzu ludzkie odruchy i emocje, co prawda skrywane, które to też czyniły z niego niemalże człowieka. Jest też i druga strona, bardziej mroczna, pozbawiona emocji, która kierowała się jedynie zwierzęcym instynktem, pragnącym jedynie żywić się, przeżywać każdą chwilę w twarzy umoczonej ciepłą posoką niewinnych ludzi. Równie niewinnych jak obecna panienka Hasting. A może to właśnie ta maska, którą zakładała w sztuce swego życia? Może chciała ukryć coś, co zdradzało jej słabości? Bała się  Tego mroczny anioł nie wiedział, nie poprzestanie jednak szukać odpowiedzi. Zaintrygowała go jej śmiałość, która walczyła w każdej w chwili ze strachem, rosnącym w sercu niczym mała roślinka, budząca się do życia. Przebywając w towarzystwie dziewczyny czuł się… dziwnie. Z jednej strony chłodne, logiczne rozumowanie mówiło mu, by stąd poszedł, by ją zostawił samą sobą w towarzystwie czarnych, powykręcanych drzew Zakazanego Lasu. Z drugiej strony nie chciał, zaintrygowała go jej osoba, jej postawa. Zauważył kontrast podkreślający różnorodność ich samych. I to właśnie było w tym wszystkim magiczne. Byli niczym dwa, przeciwne bieguny magnesu. Przyciągali się w niesamowicie szybkim tempie. I może to właśnie dlatego w czekoladowych oczach dziewczyny pojawiała się mała iskierka obawy. Stojący przed nią chłopak o bladej skórze i czarnych jak otchłań oczach był niczym Upiór, zamknięty w przystojnym, kuszącym opakowaniu, wzbudzał lekkie dreszcze, zarówno te mało przyjemne, jak i mile łechtające wewnętrzne podniecenie. I ponownie przywołam tutaj ten kontrast, który ich dzieli. Krukonka jest dzieckiem słońca, wampir - dzieckiem mroku. Dzień – to panowanie rozsądku i rzeczywistości, swoistej ogłady i ascezy, noc – to władztwo tajemnych sił, dzikich namiętności, ekstazy, olśnienia i panicznego lęku. Oczekiwaliśmy światła, a oto ciemność. Pragniemy jasnych promieni delikatnego, wschodzącego słońca, a kroczymy w mrokach. Jak niewidomi macamy ścianę i jakby bez oczu idziemy po omacku. Potykamy się w samo południe jak w nocy, w pełni sił jesteśmy jakby umarli. Patrząc na ich dziwną, fascynującą relację można powiedzieć jedno. Dobrze, że nocne sprawy nie wychodzą na światło dzienne. Choć zapewne będą się poszukiwać nawzajem, jak ulubionej rzeczy, do której jesteśmy przywiązani. Czas pokaże wszystko.
Gdy zawiał chłodny wiatr, nadal obserwował ją dokładnie. Jego puste, trudne do odczytania spojrzenie omiotło ją cała od stóp do głów. Podziwiał jak wiatr czesze ją w chaotyczny sposób, jak swoim zimnem rozpala ogień na jej policzkach, jak podrywa jej miętową sukienkę do dzikiego tańca. Jason w milczeniu obserwował to wszystko i zazdrościł jej. Zazdrościł jej tych rumieńców, opalonej skóry, błysku w oczach. Nawet w tej odległości, w której się znajdowali, czuł, jak mocno bije jej serce, ukryte pod kształtną fakturą piersi. Pompowało życiodajny płyn, teraz krążący po całym jej ciele. Płyn, którego wampiryczna natura Jasona pragnęła nad życie. Noc ponownie jakby zwolniła, podwijając swe powoje, ściszając skrzypienie pozbawionych liści gałęzi, zagarniając wszystko niczym czarna dziura, poza którą został tylko Jason i tajemnicza dziewczyna. I bicie jej serca. Chłopak spuścił na chwilę głowę i zacisnął wargi, próbując nie ulec jej smakowitemu zapachowi. Ciekawe, czy jej skóra smakuje równie słodko. Chłopak jakby lekko syknął. Zadrżał po chwili. Wyglądało to, jakby od zimna, rzeczywistość jednak była bardziej brutalna i mrożąca krew w żyłach. Jego ludzkie kły zaczęły wydłużać się milimetrami. Był to proces bardzo bolesny dla wampira. Dlatego też Jason wziął parę głębszych oddechów i pomasował swe ramiona. Uczucie minęło, jednak na jak długo? Podniósł po chwili swój wzrok na piękną istotę, wyjętą choćby z bajki. Zauważył, że go obserwowała, uśmiechnął się lekko, co można było zrozumieć jako zezwolenie na to wszystko. Poniekąd się otworzył, pozwolił jej bezczelnie badać jego twarz, zagłębiać się w ciemne oczy, ale jednak… Shay musiała się rozczarować. Z tego przedziwnego, spotkanego w gęstwinie nocy chłopaka nie sposób było wyczytać ani jednej rzeczy, ani jednej emocji. I to właśnie przyciągało, kusiło. Ta tajemniczość, nie poparta wampirycznym magnetyzmem. To ta tajemnica tkwiąca w nim samym. W końcu jednak wrócili do rozmowy, w których ich głosy wiązały się w powietrzu niczym wilgotne usta w czułym pocałunku.
Gdybym chciała zawrzeć z nimi pakt to z pewnością oczekiwałby czegoś więcej niż jakieś pustej obietnicy, nie sądzisz? Są na tyle silne i dumne, że odważnie kroczą wśród spowitych ciemnością leśnych dróg, że nie interesowałyby ich ludzkie, proste i jakże głupie zapewnienia. A mnie moja dusza bądź wolność jeszcze miła.
Takiej odpowiedzi szczerze powiedziawszy Jason się nie spodziewał, dlatego też okazał nieme zdziwienie lekkim uniesieniem brwi. Zaskoczyła go. Obserwował jej subtelny uśmiech, niejako zachęcający do romansu wypowiadanych przez nich słów. Odpowiedział na niego, opierając się lekko o jedno z bliższych drzew, nie spuszczając jednak z niej swego świdrującego spojrzenia. Jego głos poniósł się z wiatrem, co dało efekt słyszenia go zewsząd.
- Myślę, że czasem proste obietnice są bardziej prawomocne niż te wysublimowane. - Zaczął, przekrzywiając lekko głową, jakby chciał spojrzeć na nią z innego punktu. - Uważasz, że te istoty są silne?
Pokręcił głową.
- Nie są. Gdyby były, stanęły by w świetle dnia. I wtedy nic ani nikt by ich nie powstrzymał przed pożarciem naszych dusz. - na wzmiankę o jej wolności uśmiechnął się lekko, wykrzywiając swoje wargi. - Wydaje mi się, że Twoja dusza jest dla Upiora kusząca, nieznana, ale intrygująca. Upiór jest ciekaw, co kryje się pod niezwykle pięknym ciałem dziewczyny o czekoladowo- złotych oczach, jaką barwę ma jej duch.
Mówił o Upiorze w swoim imieniu. On był tym Upiorem, zjawą, która za wszelką cenę chciała dotknąć jej duszy. Gdyby żył, jego serce wybijały by teraz kolejne partie jakiegoś muzycznego arcydzieła.
Kto wie.. Może i jestem wilkiem w owczej skórze, który tylko czeka na utratę czujności przez ofiarę? Nigdy nie wiadomo co skrywa ludzkie serce, prawda? Kiedyś ktoś mądry powiedział, że nie upiorów i wiedźm należy się bać, a właśnie ludzi bo to oni okazują się największymi potworami. Zawsze warto o tym pamiętać.
Na jej słowa pokiwał głową. Miała rację. Największym potworem dzisiejszych czasów jest człowiek. Niszczący wszystko na swej drodze, dostosowujący wszystko pod siebie, pod swoje zgniłe stopy. Opatrzony niecnym żądzom serca władania nad wszystkim, potrafi łamać prawa natury, by nawet ziemia legła pod jego stopami. By wszyscy oddawali mu pokłon. Człowiek… czasem Jason brzydził się nim być. A teraz? Jest w zasadzie inkarnacją monstrualności każdego z ludzi.
- W każdym z nas tkwi potwór… pytanie tylko, czy potrafisz nad nim zapanować… czy czasem też spuszczasz go ze smyczy… - każdy kolejny wyraz mówiony był coraz ciszej, niemalże szeptem, a po tych słowach zbliżył się do niej dostatecznie blisko, by poły jego czarnej szaty musnęły jej uda. Wiatr przy tym wyraźnie pomógł. Potem zaś wydarzyła się scena przy drzewie. Jason podszedł blisko, napierając niejako na nią, gdy wtedy Shay zrobiła coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Poczuł jej palące, gorące dłonie na swoich ramionach, co wywołało u niego mieszane uczucie. Z jednej strony zapragnął jej dotknąć, objąć w biodrach i przycisnąć do siebie, by dała mu więcej tego wewnętrznego ognia. Z drugiej zaś strony bał się. Jej bliskość mocno oddziaływała na jego bestialską naturę. Zakręciła nim niejako w tańcu, w którym brakowało świetlików, by dopełniły niesamowitą aurę między nimi. Po chwili zamiast ciepłych ramion poczuł szorstkość kory drzewa na swych plecach. Delikatne dłonie brunetki zsunęły się powoli z jego ramion, zostawiając na jego ciele czerwone ślady jej dziwnego ognia, którego Jason nie rozumiał. A to, czego nie rozumiemy sprawia, że się tego zwyczajnie boimy. Nie mniej jednak ta chwila styku ich ciał, choćby nawet niewielka i krótka sprawiła, że Jasona coś uderzyło. Nie wiedział co, ale zapragnął się tego dowiedzieć. Zapragnął w głębi swej mrocznej duszy odnaleźć tą małą iskierkę światła, jaką się stała.
Ale widzisz jak łatwo można zostać ofiarą, chociaż z początku było się myśliwym? Kwestia perspektywy.. Miejsca, w którym stoisz..
Obserwował ją. Całą. Zjadał ją wzrokiem i było to odczuwalne, jednocześnie nieznośne jak i przyjemne. Jej szept brzmiał w jego czułych uszach niczym lekka, morska bryza, jej zapach wdarł się ponownie w jego nozdrza sprawiając, że Upiór mimochodem rozchylił usta, podążając za nią spojrzeniem. Do czasu. Wampir odszedł do szorstkiej kory, noszącej historię tego miejsca, i kierował się w jej stronę. Zbliżał się niczym drapieżnik do swej ofiary. upiór nadchodził. Poddasz się jego urokowi? Jego kolejne słowa były zagadką.
- Przyszłaś tu, posłuszna najgłębszemu pragnieniu, podążając za instynktem, wrodzoną ciekawością… - urwał, zauważając rozświetlające się iskierki w jej oczach. Kontynuował po chwili, podchodząc do niej ponownie blisko, ponownie zamykając ją w klatce swych czarnych oczu, z której przed chwilą ledwo się uwolniła. - Sądzisz, że to Ty mnie znalazłaś… a może to jednak ja Cię tu wezwałem?
Zapytał, siląc się na lekki uśmiech. Jego dłoń powędrowała w górę, by lekko koniuszkami palców zsunąć miękkie, pachnące włosy z jej twarzy zalanej przez podmuch wiatru. Jego dotyk był chłodny niczym dzisiejsza noc, jednak jednocześnie gorący z powodu tak wielu tajemnic przed nią skrywanych. Jason czuł wyraźnie, jak szybko bije jej serce Brzoskwinia mile łechtała jego powonienie. Zsunął swe palce po jej zaróżowionym policzku, by po drodze zahaczyć o miękką fakturę jej pełnych warg. Jego szept owinął jej twarz.
- Stąd już nie ma odwrotu, to ostatni próg, potrafisz go przekroczyć? -  zapytał, po chwili zadając kolejne pytanie. - Jakie dziś niewypowiedziane sekrety poznamy? Tu już nie ma "jeśli", "gdyby" -opór jest daremny, kres rozmyślań, niech zstąpi sen...Jaki pożar ogarnie duszę? Jakie w nią wstąpią pragnienia? Jak słodka leży przed nami pokusa?
Miliony pytań, tak mało czasu na udzielenie odpowiedzi. Ogarnął swym czarnym spojrzeniem jej tęczówki, wdarł się w jej źrenice, chcąc dotknąć jej duszy. Prawie mu się udało, gdyby nie uległ. Przymykając lekko oczy, ujął delikatnie jej twarz w swe chłodne, blade dłonie… i pocałował ją.
Jason Snakebow
Jason Snakebow
Uczeń: Durmstrang


Urodziny : 31/10/1996
Wiek : 28
Skąd : Westminster, England
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Shay Hasting Pon 20 Paź 2014, 23:29

Nigdy nie uważała samej siebie za intrygującą- raczej piekielnie nudną. Chociaż prawdę mówiąc w Hogwarcie nieco się rozkręciła. Nauka nie była już całym życiem młodej czarownicy i nie marnowała każdej chwili na czytanie ksiąg w bibliotece, ignorując całkowicie potrzeby towarzyskie i dostosowując się do zasad. Poświęciła trochę siebie zainteresowaniom, dokształceniu swoich słabych stron- z początku było z pewnością ciężko, zwłaszcza dogadywać się z ludźmi. Czuła się wyobcowana, a swoją bezpośredniością wprawiała innych w zakłopotanie. Potrzebowała czasu aby się przyzwyczaić, a przede wszystkim otworzyć serce na jakieś bliższe relacje. Była w tej szkole nawet nie cały rok, bowiem przeniosła się w połowie piątego roku z Akademii Beauxbatons, a już pokochała eliksiry, których wcześniej przecież nienawidziła i demolowała każdy kociołek! Dostała się do drużyny, nawet podszkoliła zielarstwo. A wszystko to było za rozsądną cenę. Niemniej jednak mniejsza o niej, była jaka była i niezbyt zamierzała dostosowywać się pod wymagania innych dopóki woku byli ludzie, którzy ją akceptowali.
Obydwoje byli dziwni i z pewnością zostaliby uznani przez pozostałych za nieco nienormalnych. Kto wdawałby się w tego typu rozmowę z nowo poznanym człowiekiem, który otoczony był cieniem starych drzew? Kto nie czułby specyficznego uścisku w klatce piersiowej nie dostrzegając nawet twarzy osoby, z którą wpadło się już w konwersację? Gdyby nie jej zagmatwany charakter z pewnością uciekłaby już do zamku bądź skuliła pod drzewem cała onieśmielona. Ale Shay była dumna i nigdy nie pozwoliłaby sobie na taką reakcję. Zdawała sobie sprawę, że ciekawość prowadziła do piekła- nie wiedziała jednak, że zrobiła pierwszy krok w jego stronę i specjalnie nie protestowała. Nie przypuszczała, że jej nadmierne zainteresowanie światem i istotami, które nosiły w sobie własne kolory, a nie upodabniały się szarego tłumu postawi ją w tak niebezpiecznej sytuacji. Bo gdyby tylko zdawała sobie sprawę, że te błyszczące oczy nie należą do człowieka, gdyby wiedziała o jego wewnętrznym sporze natur, które drzemały w jego zimnym, martwym już sercu.. Gdyby wiedziała, że każda z nich jest prawdziwą! Z pewnością by nie stała tak spokojnie, nie patrzyła z taką zuchwałością i nie zbliżała się na bliższą odległość. Nie pozwoliłaby poczuć bicia własnego serca, usłyszeć buzującej w żyłach szkarłatnej krwi.
Kolejny dreszcz przebiegł po jej karu, pozostawiając na opalonej skórze charakterystyczny temu ślad. Mimowolnie poruszyła ramionami, podciągając nieco wyżej luźny sweter. Rozkloszowana nieco sukienka zakołysała się na młodych udach, jakby próbowała porwać swoją właścicielkę ku górze i pozwolić jej uciec spomiędzy drzew. Zamrugała kilkakrotnie, powracając wzrokiem do Jasona. Wydawać by się mogło, że drżał jednak ona nie odważyła się zapytać. Bijący od niego chłód nie zaniepokoił jej tak bardzo jak powinien, myślała, że zwyczajnie jest zmarznięty. Przez myśl przeszło jej również zachowanie sekretu. Tego spotkania, tej rozmowy.. Po co miałaby psuć całą tą aurę i powiedzieć komuś? Nie potrafiła powiedzieć kim był, jak brzmiało jego imię, a tym bardziej nie miała pojęcia jaka twarz kryła się w mroku. Jedynie głos, który tak wyraźnie docierał jej uszu i współgrał z wiatrem sprawiał, że by go rozpoznała. Ale przecież w jej głowie z nim było tak samo- nie miał pojęcia, że jest nudną panią prefekt z domu kruka, która wiecznie biega po korytarzach z uśmiechem i książkami pod pachą. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Znów miał argument do tego co mówiła! I nie należał do najgłupszych.
- Ale te najprostsze najtrudniej jest dotrzymać. Zwykle wymagają one najwięcej poświęcenia, nie uważasz? Ludzie lubią sobie utrudniać przez co wszystko co wydawać by się mogło proste i banalne wymaga znacznie więcej wysiłku.- jej głos był cichszy od niego, jakby bała się wypłoszyć potwora ukrytego gdzieś w leśnych krzakach. Uniosła jednak dłoń i jakby niepewnie dotknęła jednego z kosmyków swoich włosów, owijając go sobie woku palca. Swoisty znak zwątpienia, prawda? Nic jednak bardziej mylnego. Ona po prostu myślała nad właściwą odpowiedzią i szukała swojego głosu, chcąc odpowiedzieć szczerze. Troszkę ją zaskoczył tak odważnym stwierdzeniem. Po chwili jednak jej wędrujące w ciemnościach oczy, które szukały jakby podpowiedzi ponownie znalazły się na smukłym, wysokim młodzieńcu. Zalśniły subtelnie, widocznie zaintrygowane sposobem rozmowy oraz tematem, który poruszyli. Tak banalnym, a jednak wcześniej niewypowiedzianym.
- A mnie się wydaje, że zwyczajnie nie chcą świata bo jest dla nich zbyt banalny do zdobycia. Stawiają sobie wyższe cele, bardziej.. Nieosiągalne dla ludzkiego umysłu. - kontynuowała ostatecznie, nadal owijając kosmyk włosów woku palca. Miała tutaj oczywiście na myśli nocne istoty, w których potęgę wyczytaną w księgach tak bardzo wierzyła. Niemniej jednak kwestia koloru duszy.. Aż sentymentalny uśmiech zalśnił na jej pełnych, malinowych wargach. Zawsze tak mówiła, uparcie powtarzała, że tylko dusze wybranych mają swój własny, niepowtarzalny kolor. A reszta jest zwyczajnie szara, pospolita, nudna. Zawsze próbowała otaczać się tymi kolorowymi.
- Cóż, ten upiór będzie musiał obejść się smakiem i żyć w blasku tej tajemnicy, jedynie się domyślając. W ten sposób będzie dłużej obserwował zanim zapoluje, a ja zdążę się przygotować.
Podsumowała to wszystko uśmiechem, który uwydatnił dołeczki w jej zarumienionych licach. Zdawała sobie sprawę, że z takim upiorem szans raczej nie ma, ale nadal mogła być odważna. Próbować. Dopóki ten w całej swej klasie nie pojawi się przed jej oczyma.
- Postaw się na miejscu potwora, którego mamy w sobie- gdybym cały czas trzymała Ci kajdany na rękach i szyi, skrywała w odmętach serca.. Nie czułbyś się oszukany, pozbawiony wolności? Nie przepełniłaby Cię nienawiść tak wielka i straszna, że uwolniona zniszczyła by pozostałe części Twojego charakteru?- zaczęła z zainteresowaniem w głosie, zupełnie jakby zastanawiała się nad sensem własnych słów. Opuściła dłoń wzdłuż ciała, dając już spokój wcześniej maltretowanemu kosmykowi włosów. Jej palce rozluźniły się, wyprostowały. Niczym bezwładnymi gałęziami drzew wiatr subtelnie kołysał jej rękoma.
- No właśnie.. Dlatego lepiej pójść na kompromis, dać mu trochę swobody i zerwać łańcuchy. Kto wie? Może z czasem wniknęłoby z tego coś dobrego..
Kolejne minuty mijały, a ona z ofiary stała się myśliwym, pozostawiając bezradnego, zaskoczone chłopaka pod drzewem. Pozornie oczywiście, bo strach raczej go nie dotyczył, a przynajmniej tyle podpowiedziały jej ciemne oczy blondyna. Stała blisko, a jednak kilka kroków dalej, jakby chciała zachować bezpieczną odległość, pozostawić przestrzeń i miejsce na ewentualną ucieczkę. I wtedy właśnie jego postura się zmieniła. Stała się bardziej przerażająca w swojej majestatyczności, sprawiła że malutkie ziarenko strachu, które wcześniej było niewielką roślinką zaczynało oplątywać korzeniami jej serce. Jego przyśpieszone bicie sprawiło, że nieco dała się tej roślince omamić. Jakby samodzielnie, jej ciało zrobiło kolejny krok do tyłu, a jej dłonie zza pleców przeniosły się do przodu, układając pod piersiami i obejmując ramiona. Był niebezpiecznie blisko. Znów próbował złapać biedną krukonkę w klatkę. Zmrużyła nieco oczy, dopiero po słowach przez niego wypowiedzianych obdarzając go spojrzeniem. Z ust jednak nie wydobyły się żadne słowa, jakby w gardle utkwił niemy krzyk. Tęczówki w oczach rozszerzyły się, a złote żyłki na czekoladowym tle jakby bardziej się uwydatniły.
- Brzmisz jakbyś naprawdę był upiorem, o którym rozmawialiśmy..- rzuciła cicho, jakby żartem. Jednak sama nie była pewna, czy faktycznie jego zachowanie nim było. A może tylko zmysły płatały jej figle, a on sobie zwyczajnie pogrywał? Niezdecydowanie i bezradność były najgorszym połączeniem ze wszystkich. Zwilżyła wargi, odwracając na kilka sekund wzrok. Szukałaś, wezwałem.. Coraz bardziej wprawiało ją to w zakłopotanie jak i przerażenie, jednak postanowiła nadal iść za głosem samej siebie, a nie uciekać w wymówki czy świat wyobraźni. Bo co by było, gdyby ten faktycznie zdominował resztki jej zdrowego rozsądku.
- A może ani ja nie szukałam, ani Ty nie wezwałeś? Może to przypadek, a może przeznaczenie.. Nie wiesz tego, prawda? Najpiękniejsze w byciu człowiekiem jest oczekiwanie nieoczekiwanego. Nigdy nie wiesz kiedy w życiu spotkasz kogoś, kto będzie miał na nie jakikolwiek wpływ..
Urwała, bowiem zaskoczenie zdominowało jej twarz jak i umysł. Jego zimny dotyk sprawił, że gęsia skórka pojawiła się na całym ciele, ginąc jednak przez natarczywym wzrokiem pod ubraniem. Jej myśli zlały się w jedną całość, a strach sparaliżował ciało. Chłód sprawił, że naprawdę się przestraszyła. Próbując wyrwać się z transu i wrócić do normalności zrobiła pół kroku do tyłu, patrząc z niepewnością na twarz Jasona. Pierwszy raz od dawna nie była w stanie przewidzieć co takiego się stanie. Mimowolnie pomyślała o tabletkach, które skrywała w kieszeni. Prezent od Charliego miał być użyty w przypadku niebezpieczeństwa.. Tylko, że Shay nie do końca wiedziała czy w nim jest.
- To co mówisz wcale nie jest zabawne. Nie brzmi jednak jak kłamstwo, ale wydaje się zbyt nieprawdopodobne aby było prawdziwe..- to jedyne słowa, które była w stanie wypowiedzieć. Mimowolnie odwzajemniła jego spojrzenie, zadzierając nieco głowę i patrząc w te ciemne, puste oczy. Przez umysł przebiegło jej, że faktycznie stojący przed nią młodzieniec jest upiorem, który właśnie znalazł swoją dzisiejszą kolację. A co jak zaatakuje? Wtedy jej ciało miałoby gnić do końca świata gdzieś w krzakach w zakazanym lesie? Jej serce przypominało mugolski młot pneumatyczny, który uderzał zdecydowanie zbyt szybko w pełnej piersi dziewczyny. Mimowolnie pomyślała o rudzielcu o szmaragdowych oczach, który z pewnością zamartwiałby się jej losem i miał wyrzuty sumienia. A co z ich obietnicami? Przecież kochała go z całego serca i z pewnością nie chciała zakończyć swojego życia w taki sposób. Niemniej jednak jej zdezorientowanie, strach, niepewność oraz fantazja wzięły górę, pozwalając jej jedynie na zamknięcie oczu.
Shay jednak po kilku sekundach nadal żyła. Czuła wiatr na twarzy, czuła obijający się o ciało materiał. Słyszała nawet jakieś nocne ptaszysko gdzieś w oddali. Mimo poczucia ulgi, że nadal jest wśród żywych zdała sobie sprawę, że czuła coś jeszcze. Jego zimne ciało było bardzo blisko jej własnego, a równie pozbawione ciepła wargi przywarły do jej własnych. Nie był to jednak typowy pocałunek. Od tak, zwykłe muśnięcie warg, jakby wykonane pod wpływem chwili i braku zastanowienia. Zupełnie jakby sprawdzał, czy jej dusza faktycznie jest do zjedzenia.
Uniosła dłonie i złapała palcami za materiał jej peleryny, zaciskając na niej palce w piąstki. Wyprostowała ręce i odsunęła go nieco, łapiąc oddech. Orzeźwiające powietrze wypełniło jej płuca, a ona uniosła powieki, zatrzymując wzrok jednak nie na twarzy Jasona, a na swoich własnych rękach. Nie wiedziała co ma myśleć, co miało to znaczyć, czym albo kim on był. Miała całkowity mętlik w głowie. Burza jej włosów opadła do przodu, przysłaniając bladą twarz, którą wywołało wcześniejsze uczucie przerażenia.
- Jesteś... Jesteś naprawdę dziwny, niesamowity i jednocześnie.. Wzbudzasz strach.- zaczęła po kilkusekundowym namyśle, pozostając dalej w tej samej pozycji. Nadal patrząc na jego klatkę piersiową, a nie twarz. Nie chciała się odzywać, ale cisza z pewnością nie pomagała jej w uspokojeniu serca i upewnianiu się, że nie będzie jednak gniła pod kolorowymi liśćmi, które opadały z koron drzew.
- Chciałeś pozbawić mnie duszy czy właśnie zawarłam jakiś pakt, o którym nie wiem? - zakończyła równie cicho co poprzednio. Nie była nawet pewna czy usłyszał. Miała oczywiście na myśli buziaka, którego jej ofiarował z takiego zaskoczenia. Cóż, lepsze to niż jej wizje umierania. A taki buziak, cóż.. Mama jej takie dawała, tata, nawet Christina w policzek na przywitanie. To nie było nic złego, co mogłoby urazić Charliego ani sprawić, że pomyślałby, że go zdradziła. Nie chciała mieć wyrzutów sumienia ani sprawiać mu zawodu. Nie chciała też robić awantury nowo poznanemu człowiekowi. Z pewnością jednak prędko o tym akcie nie zapomni. Odetchnęła ponownie, nieco nieśmiało unosząc głowę i patrząc na jego bladą twarz, której nie była w stanie dokładnie zobaczyć. Dłonie nadal zaciskały materiał, jakby pilnowała w ten sposób ich wspólnego bezpieczeństwa. Potargane włosy tworzyły subtelny nieład, a jej serce zwalniało, starając się uspokoić.
Shay Hasting
Shay Hasting
Klasa VI


Skąd : Westport, Irlandia.
Krew : Czysta

https://magic-land.forumpolish.com/t1103-skrytka-pocztowa-shay-h

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Jason Snakebow Wto 21 Paź 2014, 10:47

„Piekło nie ma dna, nie licz więc, że zdołasz się od niego odbić…”

Widocznie zarówno pani prefekt jak i wampir stojący przed nią mają podobne mniemanie o sobie samych. Jason liczył się na każdym kroku, że jego charakter, jego upodobania w świetle dzisiejszych czasów i wartości są zwyczajnie przereklamowane, staroświeckie i nudne. Dlatego uznawany jest za dziwadło, dlatego wybrał niejako życie samotne, stroniące od kontaktów międzyludzkich lub ograniczające je do zbędnego minimum. Chadzał swoimi ścieżkami, czasem niekoniecznie najprostszymi. Zdecydowanie bardziej wolał te zawiłe, w których testowana była jego wolna wola, hart ducha czy też siła charakteru. Uwielbiał sytuacje, w których musiał dokonać wyboru bez możliwości cofnięcia go. Chłopak stawiał rozwój własny nad wszystko inne, cieszył się, gdy mógł po ciężkiej, przebytej drodze pewnych doświadczeń na końcu tej ścieżki szepnąć : „Jestem” . Odnajdywanie sensu własnego jestestwa, poznawanie siebie samego to kwintesencja tego wszystkiego. Bo jeśli nie znamy tego, co jest w nas, jeśli nie chcemy poznać - skazani jesteśmy na wieczne zatracenie w swych słabościach. Gdy ludzie nie chcą lub boją się stanąć w świetle swoich wad, tracą człowieczeństwo. Zaczynają chodzić w zwojach swych silnych stron, zaletach, które chętnie pokazują wszystkim wokół. Ludzie często w tym stadium wynoszą się do rangi niemalże bóstwa, któremu należy się cześć i wszelka chwała. Jak powiedział Terencjusz: „ Homo sum; humani nihil a me alienum puto” - Człowiekiem jestem i nic co ludzkie, nie jest mi obce. Znajome, prawda? Nie można zatem ograniczać się jedynie do mocnych stron bycia człowiekiem, bo nigdy tak naprawdę nie będziemy nim w stu procentach. Esencja życia ludzkiego to tak naprawdę mocna równowaga między tym, co wzajemnie się w nas wyklucza.
Jason starał się nie płacić zbyt wysokiej ceny za znakomite wyniki w nauce, ale niestety mu to nie wyszło. Długie siedzenie w nocy nad opasłymi tomiskami, niezbyt częste wychodzenie ze szkoły na dwór poskutkowało tym, że teraz mamy obraz wysokiego, szczupłego i bladego młodzieńca. Tony wiedzy za bladość skóry i często podkrążone, niewyspane oczy? Jak dla chłopaka, warta każdej świeczki cena. Teraz, jako wampir, nie musiał sypiać, nie musiał oddychać. Pragnął tylko krwi. Klątwa wampiryzmu podkreśliła jeszcze bardziej odcień jego skóry, niemalże wybielając go niczym marmurowy posąg. Z jego ciemnymi włosami i niesamowicie głębokimi oczami tworzył się tutaj fantastyczny kontrast. Biel i czerń - przeciwności, które w jego osobie tworzą coś niezwykłego.
O tak, obydwoje byli dziwni. Z pewnością już przez niejednego zostali włożeni do odpowiedniej szufladki z dopiskiem „omijać szerokim łukiem - nuda gwarantowana”, ale jeśli chodzi o chłopaka to niezbyt się przejmował opinią innych. Stronił od ludzi, więc było mu to nawet na rękę. Tak było kiedyś - teraz jego natura wręcz paliła się do nich. Jason stanął teraz świetle siebie samego - jego wciąż tląca się ludzka natura chciała izolacji, jak dawniej, jednakże druga, ten gęsty mrok, który spowił jego duszę pragnął być nich jak najbliżej. Typowa sprzeczność interesów. Jak więc to pogodzić? Młody wampir jeszcze nie wiedział, miał nadzieję, że Quinn, z którą za parę dni miał się spotkać wszystko mu wytłumaczy, choć pewnie jak zwykle ograniczy się do dwóch, trzech konkretnych zdań, zostawiając swe dziecko w odmętach własnych przemyśleń. I tak było od czterech miesięcy, od kiedy stał się nocnym drapieżnikiem. Wiedział, że mógł na swoją stworzycielkę liczyć, choć zdawał sobie sprawę, że za każdą choćby wątpliwość w jego głosie czy widoczną słabość zostanie uraczony chłodnym komentarzem. Nie liczył na taryfę ulgową, nie liczył na żadne ciepło. Chciał po prostu przeżyć, nie dać się złapać, a Quinn była w tym najlepsza. Czy czuł coś do niej? Owszem, ale nie potrafił tego nazwać. Była między nimi przedziwna, tajemnicza więź, podobna do tej między matką, a swym dzieckiem, może jak pomiędzy kochankami, a może jeszcze inna? Zbliżał się 31 października, a co za tym idzie - bal Halloweenowy, na który Jason bardzo chciał pójść. Będzie musiał porozmawiać o tym z Quinn.
Ciekawość prowadziła panienkę Hasting prosto w czeluście samego piekła. Ale czym tak naprawdę jest piekło? Miejscem, ukrytym miliony kilometrów pod ziemią, w którym w rozgrzanych kotłach gotuje się ludzi? Czy może piekłem nazwiemy wszystkie cierpienia otrzymane podczas pobytu tu na ziemi? A może piekło, to jedynie stan naszej duszy? Shay zrobiła pierwszy krok w jego stronę. Była dumna, nie spuszczała wzroku, chciała pokazać jak bardzo jest silna. I niezbyt ta maska do niej pasowała, ponieważ wampir doskonale wyczuwał choćby kroplę strachu czy stresu, która spływała po niej powoli niczym słodki miód. Owszem, nie znajdowała się w najlepszym miejscu o najlepszym czasie, stała przed niewłaściwą istotą, wyjętą z najgorszych koszmarów lub z książek. Nikt raczej nie chciałby stanąć oko w oko z wampirem, w dodatku samemu w mrocznym lesie pozbawionym jakiejkolwiek nadziei na szczęśliwe zakończenia. Mimo całego ryzyka Krukonka nie odchodziła, wręcz przeciwnie. Z każdym kolejnym krokiem zmniejszała odległość między nimi, bawiła się, intrygowała, kusiła zapachem, tembrem głosu, próbowała swoim ludzkim, ograniczonym wzrokiem owinąć jego osobę. Nie widziała go całego, nie ujrzała jego twarzy, jego postury ukrytej pod czarnym jak noc płaszczem, co uspokoiło go nieco, ponieważ wiedział, że tak prędko nie odnajdzie go w szkole. Wampir domyślił się, że jej zaintrygowanie i zaciekawienie po ich spotkaniu i rozmowie osiągnie apogeum i dziewczyna będzie starała się go znaleźć. Jedyne, co może go zdradzić to jego głos. Niski, nieco gardłowy, charakterystycznie głęboki, nieco chłodny, ale jednocześnie niesamowicie melodyjny, wywołujący miłe łaskotanie w lędźwiach. Jason ponownie wziął głęboki wdech, do swoich martwych płuc wciągając zimne, jesienne powietrze. Jej aromat ponownie wdarł się w jego ciało, sprawił, że mięśnie chłopaka napięły się, a źrenice nienaturalnie rozszerzyły, zalewając ciemnością prawie całe tęczówki, a nawet i białka oczne, co dawało potworny widok. Jakby cały jego mrok i potworność wyszły z niego i umiejscowiły się w jego oczach. Całe szczęście, że panienka Hasting nie miała możliwości tego zobaczyć z powodu ludzkich ograniczeń jej zmysłów i ciała. Po wzięciu paru głębszych oddechów, zaciskając blade palce na materiale szaty, uspokoił się nieco, a jego oczy wróciły do normalnego, ludzkiego wyrazu. Ciekawe, na jak długo…
Do jego uszu dobiegło pohukiwanie sowy, która chciała tym samym ogłosić wszystkim swą obecność. Ponadto jakieś małe zwierzątko przemknęło za kilkoma drzewami, kryjąc się przed wzrokiem latającego drapieżnika. Wbrew pozorom martwy las był niesamowicie żywy w swej istocie. Wszelka zgnilizna, czy też śmierć mają swój początek w życiu. Tak samo śmierć Jasona, która miała miejsce 12 lipca tego roku, w wakacje poprzedzające ten rok szkolny, dała początek jego śmierci, która teraz kroczy z nim za pan brat. Stojąc w milczeniu i ciszy przed panienką Hasting, Jason poruszył się w końcu. Zaczął spacerować tam i z powrotem, nie spuszczając jej z oczu, nie chcąc tego robić. Ponieważ, jak to ona stwierdziła? „Ale widzisz jak łatwo można zostać ofiarą, chociaż z początku było się myśliwym?”
Jej pytanie dało mu wiele do myślenia i teraz już nie czuł się tak samo pewnie jak wcześniej. Potrafiła go zaskoczyć swoim zachowaniem, była nieobliczalna, podobnie jak on. I choć nią kierowała zwykła, ludzka ciekawość i tendencja do pakowania się w kłopoty, nim z kolei - wieczny głód, palące pragnienie, którego nigdy już w pełni nie ugasi. Będzie przykuty do swej klątwy już na wieki wieków. Brakuje amen? Owszem. To nie modlitwa, to klątwa, za którą nie przyjdzie mu dziękować Bogu.
Cóż takiego zrobił w swoim ludzkim życiu, że musiała spotkać go taka kara? Został strącony ze snopka ciepłego i bezpiecznego światła wprost w paszcze samej ciemności. W jej czeluściach kierowany teraz pragnieniem krwi, którym miał ją zadowolić. Miał ją napędzać, dopełniać swą służbą. Śmierć jego siostrą, mrok jego bratem, a krew - najpiękniejszą kochanką, na którą spływają lodowate pocałunki jego martwych, acz miękkich warg.
Z zamyślenia wyrwała go jej odpowiedź, owiana melodyjnym i ciepłym głosem dziewczyny. Obietnice… każdy jakąś składał. Z dotrzymaniem czasem jest problem.
Ale te najprostsze najtrudniej jest dotrzymać. Zwykle wymagają one najwięcej poświęcenia, nie uważasz? Ludzie lubią sobie utrudniać przez co wszystko co wydawać by się mogło proste i banalne wymaga znacznie więcej wysiłku.
Milczał przez chwilę, podchodząc do drzewa, do którego przed chwilą był przyparty przez jej smukłe, aczkolwiek parzące ciepłem dłonie. Dotknął ponownie jego kory i przymknął oczy. Rozkoszował teraz swe zmysły, wysilając je do maksimum. Zaciskając palce na fakturze tego swoistego pancerza czuł każdą nierówność, każde wgłębienie. Do jego nosa oprócz smakowitego zapachu Krukonki doszedł także ciężki odór wilgoci, ale także mchu, paproci. Gdzieś tam smyknął mu królik, którego małe serduszko biło jak szalone. Najwyraźniej przed czymś uciekał, teraz bezpieczny schował się w norze. Głębiej w lesie słyszał cichy tętent końskich kopyt. To centaury, ponownie zmieniały położenie swego plemienia. Jason był ciekaw, czy rzeczywiście obserwują go tak, jak przyrzekły. Jeśli tak, to jego tajemnica mogła zostać wydana w jej obecności, a na to pozwolić nie mógł. Będzie się teraz uważnie przysłuchiwał choćby każdemu szmerowi. Któż wie, być może cichy świst przypominający lot maleńkiego ptaszka może tak naprawdę być śmiercionośną strzałą, wymierzoną w jego nie bijące już serce. Odpowiedział jej w końcu, nie otwierając oczu.
- Poświęcenie jest kwestią indywidualną… - szepnął, aczkolwiek wiedział, że jest dobrze słyszany, nawet z tej odległości. Martwa cisza wokół nich skutecznie na to pozwalała. Jego dłoń przejechała przez kolejne fascynujące wzory na korze drzewa. - Z obietnicami jest jak z owocami… masz do wyboru, dać komuś soczyste jabłko, pełne pysznego soku i miękkiego miąższu, lub też podarować komuś zgniłe, oblepione robactwem…
Po tych słowach zaczął okrążać drzewo, dość grube. Na chwilę zniknął z pola widzenia dziewczyny, chowając się za konarem, specjalnie, by zasiać coś w jej sercu. Stopił się z mrokiem w jedność i po cichu, bezszelestnie wyszedł zza niego w takiej odległości, by jej ludzkie oczy nie mogły tego zarejestrować. Shay mogła poczuć taką dziwną pustkę, wrażenie, że została sama, że ten przedziwny upiór zostawił ją samą w cieniu mrocznych drzew. Nic bardziej mylnego. Stojąc na granicy mroku i światła okrążył ją i bezszelestnie stanął za jej plecami. Biedna, nawet nie była tego świadoma. Nachylił się ku niej i szepnął, a jego zimny oddech spoczął na jej karku.
- Szkoda, że w dzisiejszych czasach wręcz zarzucamy się tymi zgniłymi… a te soczyste uciekają nam przez palce…
Był świadom tego, że może ją przestraszyć. Może właśnie tego chciał? By te ziarenko strachu, które kiełkowało w jej szybko bijącym sercu oprócz zapuszczonych korzeni wydało także i kwiaty. Czy delektował się jej strachem? Nie, ale zaciekawił go sposób, w jaki strach okazywała.
Temat demonów i istot żyjących w cieniu po to, by pożerać ludzkie dusze i objąć panowanie nad światem wybitnie mu się spodobał. Musiał stwierdzić, że Krukonka nie była typowym partnerem do rozmów, jakich do tej pory spotykał. Każde słowo wypowiedziane melodyjnym, kobiecym głosem dawało do myślenia, ich konwersacja była niczym samopiszący się poemat. W końcu mógł porozmawiać z kimś, kogo nie interesował temat ilości wypitego alkoholu w ciągu minuty, częstotliwości seksu czy hucznych imprez. I choć miejsce nieodpowiednie, to jednak ich zdania, ich myśli plotły się wzajemnie w powietrzu niczym najpiękniejsza wiklina. Jason był niezwykle ciekawy, co z tej wikliny powstanie. Jakiś kosz, do którego będą mogli schować swe myśli?
A mnie się wydaje, że zwyczajnie nie chcą świata bo jest dla nich zbyt banalny do zdobycia. Stawiają sobie wyższe cele, bardziej.. Nieosiągalne dla ludzkiego umysłu.
Na jej opinię zareagował przechyleniem głowy i ściągnięciem brwi w zamyśleniu. Być może coś w tym było, być może rzeczywiście najgorsze zastępy demonów brzydziły się łatwością tego świata. Nie sprawiłoby im to żadnej przyjemności, podbijać zdegenerowany świat, pozbawiony moralności i praworządności. Bo cóż to za uciecha - podbić to, co tak bardzo przypomina ich własne piekło.
- Oh, zdecydowanie wyższe cele… - szepnął, spoglądając na nią ciekawie. - Chociażby pozyskiwanie kolejnych dusz do swych kolekcji, zawieranie paktów, które z początku są niesamowicie zyskowne dla człowieka… później się okazuje, jak bardzo biedny człowiek się mylił… - urwał na chwilę, by dokończyć myśl. - A wtedy jest już za późno… dusza skazana na wieczne potępienie, nie mogąca ujrzeć blasku słońca…
Westchnął ciężko. Sam się czuł jak owy biedny człowiek, o którym mówił. On w zasadzie zmuszony był do zawarcia paktu, który co prawda dał mu nieśmiertelność, ale z drugiej strony obarczył go wiecznym głodem ciepłej, smacznej krwi. Czy to dobra cena za nieśmiertelność? Zauważył, jak bawi się kosmykiem włosów. Zdradzała tym swe zdenerwowanie, swe wątpliwości, co tylko dało wampirowi małego kopa, by kontynuował. Kolory dusz? Że niby wybrani? Gdyby wypowiedziała to na głos, Jason odpowiedziałby jej cichym i smutnym śmiechem. Nie ze złośliwości, nie z chęci dokuczenia jej. Bardziej z faktu, iż on nigdy nie dowie się, jaki kolor miała jego dusza, błądząca teraz po krainach wiecznego potępienia.
Cóż, ten upiór będzie musiał obejść się smakiem i żyć w blasku tej tajemnicy, jedynie się domyślając. W ten sposób będzie dłużej obserwował zanim zapoluje, a ja zdążę się przygotować.
Jej uśmiech znów sprawił, że poczuł miły dreszcz w lędźwiach i musiał odwrócić swój ciemny wzrok, by się w nim nie zatracić, w jej uśmiechu, uwidaczniającym te słodkie dołeczki w policzkach. Była niesamowicie ładna. Gdyby serce wampira biło i pompowało życiodajne płyny, z pewnością wyrwałoby się z klatki piersiowej. Na jej stwierdzenie odpowiedział jedynie tajemniczym uśmiechem. Oh, żeby wiedziała, że będzie ją obserwował. Dokładnie.
Postaw się na miejscu potwora, którego mamy w sobie- gdybym cały czas trzymała Ci kajdany na rękach i szyi, skrywała w odmętach serca.. Nie czułbyś się oszukany, pozbawiony wolności? Nie przepełniłaby Cię nienawiść tak wielka i straszna, że uwolniona zniszczyła by pozostałe części Twojego charakteru? No właśnie.. Dlatego lepiej pójść na kompromis, dać mu trochę swobody i zerwać łańcuchy. Kto wie? Może z czasem wniknęłoby z tego coś dobrego..
Postawić się na miejscu potwora. Jason odwrócił się od niej plecami i westchnął ciężko, myśląc nad jej słowami, które teraz ugodziły w niego niczym srebro w jego martwe ciało. Zabolały, wwierciły się w niego aż sprawiły, że chłopak zatonął w odmętach własnej świadomości. Czuł jak ból owija jego ciało i je paraliżuje. Jak można postawić się na miejscu potwora, skoro samemu jest się potworem? Być może Shay nie wiedziała, ale tym sformułowaniem wywołała w jego wnętrzu wojnę.

UMYSŁ JASONA
Jason zanurzył się w swoim umyśle, stojąc w mroku własnych myśli. Rozglądał się, jakby starał się coś znaleźć, odpowiedzi, jakieś mądre myśli, które miałyby paść z jego warg. Cisza i nieprzenikniona czerń zalała go  całego, czuł jak go oblepia niczym dusząca maź, z której nie potrafi się wydostać. Krzyknął, przerażony własną bezradnością. Zorientował się, że jest przywiązany do drewnianego słupa, a mocne więzy krępują jego ciało. Nagle z ciemności wyłoniły się dwie postacie. To były jego dwie natury. Pierwsza, ludzka, przypominała Jasona z dawnych lat, uśmiechniętego, spokojnego, nie mającym żadnej przykrości w sobie. Stało przed nim jego własne oblicze i patrzało na przywiązanego z litością i współczułem. Wyciągnął ręce, by mu pomóc uwolnić się z więzów, gdy nagle „dobry” Jason został zaatakowany przez dziwną istotę i odepchnięty w nicość. Istota dyszała, syczała, a im bardziej przywiązany spoglądał na nią, tym bardziej wiedział, z czym ma do czynienia. Stał oko w oko z potworem, którym był sam. Wampirza natura Jasona wyprostowała się, spojrzała ciekawie na skrępowanego i uśmiechnęła się szeroko, uwidaczniając wysunięte kły. Po jego wargach i brodzie spływała krew. Rozpoczęła się rozmowa.
- No nareszcie! Myślałem, że już nigdy mnie tu nie dopuścisz! - syknęła istota, uderzając Jasona w twarz. - Muszę przyznać, że jestem rozczarowany… powiedz mi, czy to aż tak wielki kłopot sprawić, żeby tą dziewczynę zabić i rozkoszować się jej posoką? Mam Ci w tym pomóc?
Przywiązany Jason spojrzał prosto w czarne oczy istoty. W ich odbiciu widział samego siebie. I właśnie to było najbardziej przerażające.
- A Ty? Nie sprawiło Ci to kłopotu, gdy wciągnąłeś mnie w otchłań tego wszystkiego? - zapytał.
- Ależ nie, wierzę w Ciebie! Wierzę w Twoją chęć nienawiści i obłędnego oburzenia wobec tych wszystkich smakowitych ludzi.
- KŁAMIESZ! Nie możesz widzieć tego wszystkiego! - po jego słowach istota zaśmiała się pusto.
- Wieczność jest nieugięta, przyjacielu, a wszystko sprowadza się do przyszłości. By ją znać! - kontynuował po chwili. - Aby zobaczyć jej ścieżki i strumienie nieskończoności. Jako człowiek, nigdy nie mogłeś tego zrobić. Ale bycie wampirem to coś więcej, braciszku. Spoglądając przez równiny możliwości, nie czujesz, z całej duszy swojej, jak staliśmy się niczym bogowie? I jako takie nie niepodzielne?  - po jego słowach Jason prychnął kpiąco.
- Bardzo poetyckie… Ale jednak na końcu nie możesz mi zaoferować więcej niż dogodnym spojrzeniem racjonalnym za zbrodnie, którym jesteś winien.
Wampirza natura Jasona zaśmiała się.
- Być może w całym tym pośpiechu, w którym mnie zamykałeś, nie spojrzałeś wystarczająco głęboko. Nasza przyszłość jest połączona w jedno. Jesteśmy zmuszeni nieuchronnie spadać w dół wcześniej wyświęconymi przez innych ścieżkami. Wolna wola jest iluzją, braciszku…
Jason zaczął oddychać głębiej. A więc spuścił potwora ze smyczy, a teraz musiał z nim walczyć. Już zna odpowiedź dla Shay w tej kwestii.
- Z pewnością nie pochwalę tego bluźnierstwa, które teraz sączysz… Bronię się przed Twoją korupcją, którą reprezentujesz, nie znajduję żadnej szlachetności w tym, że brutalnie zostałem zmuszony do zostania Tobą.
Wampirza natura Jasona poklaskała w dłonie.
- Jesteś zagubiony w labiryncie relatywizmu moralnego, drogi braciszku. Przeznaczenie jest grą, prawda? A więc czekaj na mój ruch.
Po jego słowach wszystko się rozmyło, a Jason wrócił do rzeczywistości


Gdy wrócił do świata materialnego, a jego wyłączenie trwało dosłownie chwilę odwrócił się w stronę Krukonki, która patrzała w jego stronę niepewnie. Odpowiedział jej w końcu.
- Nie można spuszczać potwora ze smyczy… nigdy… - szepnął, a w jego słowach zabrzmiało coś, co mogło dać podpowiedź Shay, że już przeżył coś takiego. - Zmienia to nas w coś okropnego, zamiast dawać radość, dajemy smutek, zamiast szczęścia, ból… Nie można na to pozwolić…
Westchnął ciężko, wypuszczając spokojnie powietrze z martwych płuc. Słuchał kolejnych słów. Czy on był upiorem? O tak, był. Jakim… zagadkowym, tajemniczym, nieobliczalnym. Ludzie boją się tego, co nieznane, a w tym przypadku strach dziewczyny był uzasadniony. Potem nadszedł moment krótkiego muśnięcia, które wyzwoliło w Jasonie pokłady jakby świeższej energii. Chciał więcej, wpić się w jej usta namiętni i dziko, poczuć jak ich miękkość parzą go. We wnętrzu był niczym wulkan, zaraz zamierzający wybuchnąć, z zewnątrz - kamienny posąg. Dwie skrajne postawy, tak bardzo się wykluczające, a jednak mimo sprzeczności potrafiące żyć w kompromisie.
Jesteś... Jesteś naprawdę dziwny, niesamowity i jednocześnie.. Wzbudzasz strach.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się najcieplej jak potrafił. Wprawdzie mogła dostrzec jedynie zarys uśmiechu, ale miał nadzieję, że domyśli się jego istoty. Westchnął ciężko i spojrzał w stronę nieba, obserwując jak czarne chmury leniwie maszerują przez czarny nieboskłon, upierzony lśniącymi gwiazdami i wielką tarczą bladego księżyca.
- Czym jest strach? - zapytał, zauważając, że dziewczyna już dłużej na niego nie patrzy. - Strach jest demonem, który w nas siedzi… boimy się tego, co nieznane, co czai się pod naszym łóżkiem, w szafie… czasem boimy się samych siebie…
Po tych słowach poczekał aż ponownie podniesie na niego wzrok i kontynuował.
- Jestem dziwny… ale Ty również jesteś, wszak nikt normalny nie przychodzi o tej porze do tego lasu i nie rozmawia z nieznajomym… jestem niesamowity, ale i Ty również jesteś, skąpana w świetle, którego czasem masz ochotę się wyrzec… ja wzbudzam strach wobec Ciebie, a Ty wobec mnie…
Mówił zagadkami, ale jego słowa miały głębsze znaczenie, które na pewno sprawią, że zarówno wampir jak i dziewczyna będą musieli poświęcić mnóstwo nieprzespanych nocy, by odnaleźć ich sens. Mówił cicho, niepewnie. Jej szept był niczym najpiękniejsza symfonia i choćby dla tego szeptu, Jason mógłby siedzieć godzinami w operze jej wnętrza.
Chciałeś pozbawić mnie duszy czy właśnie zawarłam jakiś pakt, o którym nie wiem?
Teraz Jason podszedł do niej powoli, jednak nie blisko. Kucnął i zaczął bladą dłonią rozgrzebywać  ściółkę leśną, delikatnie, jakby czegoś szukał. W międzyczasie odpowiedział jej równie cicho, co ona.
- Twa dusza ma ciekawą barwę… jest silna i nawet jeśli bym chciał Cię jej pozbawić, to nie dałbym rady… - przechylił głowę. - Jesteś zakochana? Bo tak mocne więzy daje tylko miłość…
Co do paktu, Jason pokiwał głową przecząco.
- Nie mam takiej mocy, by lekkim pocałunkiem wiązać drugą osobę jakimś niezrozumiałym paktem… - spuścił głowę, i dodał po chwili. - Czasem zawiązujemy je sami wsłuchując się w bicie własnych serc…
Nadal rozgrzebywał ziemię, aż w końcu westchnął cicho z ulgą i zaczął nabierać coś w dłoń. Shay nie mogła tego w pierwszych chwilach ujrzeć, ale gdy wampir wstał, prostując się i podszedł do niej, jej czekoladowe oczy mogły coś ujrzeć. W jego bladych, teraz ubrudzonych ziemią dłoniach, Jason trzymał kupkę ziemi. Z tej kupki jednak wyłaniała się maksymalnie dwu centymetrowa, zielona roślinka, jakby zamknięta duchem czasu. Pachniała świeżą rosą i to dlatego Jason ją znalazł. Mała, zielona łodyżka ledwo utrzymywała równie niewielkie listki. Jason szepnął.
- Nawet w zgniliźnie można znaleźć coś pięknego… - po tych słowach obserwował jej reakcje. A wampirza natura śmiała się w jego wnętrzu, czekając na swój moment. Oby nie nadszedł szybko.
Nie mniej jednak nie przebywali w tym miejscu długo. Poszli razem, w milczeniu w stronę Hogwartu, rozdzielając się przy pierwszym skrzyżowaniu korytarza.
Jason Snakebow
Jason Snakebow
Uczeń: Durmstrang


Urodziny : 31/10/1996
Wiek : 28
Skąd : Westminster, England
Krew : Czysta

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Aleksander Cortez Pon 03 Lis 2014, 13:49

Wysłuchał porad gajowego uważnie i zapamiętał jego rady. Środek na bahanki zostawił jednak w domku mężczyzny, do lasu nie był mu potrzebny, co prawda i tutaj mogli je spotkać, jednak bardziej będzie mu przeszkadzał niż będzie pomocny. Druga ręka może być bardzo pomocna w Zakazanym Lesie, więc po co już ją zajmować jakimś bahankocydem.
- Nawet jeśli będziemy tam chwila to zawsze już coś - odpowiedział jeszcze przed wyjściem uśmiechając się lekko. W dodatku kiedy wie się, że nie dostanie się za to ujemnych punktów. Na których w końcu tak bardzo zależy Aleksowi.
- A czego dokładniej szukamy Blaise? - zapytał się nie wiedząc za bardzo czego szukać i jak mógłby mu pomóc.
Aleksander Cortez
Aleksander Cortez
Klasa VII


Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Blaise Harvin Sro 05 Lis 2014, 18:51

Blaise na wycieczke do lasu zabral oczywiscie rozdzke i swoja ksiazeczke z gatunkami roslin. W ksiazeczce ma opisana praktycznie kazda rosline. Tak mniej wiecej oczywiscie, bo czego mozna oczekiwac po malej ksiazce. Gajowy ruszyl wraz z uczniem Slytherinu w kierunku Zakazanego Lasu. Niegdys Hagrid chadzal tak z Harrym. Na razie nie bylo nic strasznego w tym wyjsciu.
- Hmm... Rozgladaj sie za krzaczkami do wysokosci ramion - zaproponowal.
Jak na razie takiej wielkosci krzaczki wystarcza. Pozniej obydwaj beda sprawdzali, co to takiego. Blaise sie czegos nauczy, a Aleksander tym bardziej.
Blaise Harvin
Blaise Harvin
Gajowy


Urodziny : 21/04/1991
Wiek : 33
Skąd : Pola de Siero, Hiszpania
Krew : Czysta

https://magic-land.forumpolish.com/t675-skrytka-pocztowa-blaise-

Powrót do góry Go down

Obrzeża lasu - Page 3 Empty Re: Obrzeża lasu

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach