Obserwatorium
+24
Samuel Jarsen
Stella Stark
Elektra Fyodorova
Monika Kruger
Brandon Tayth
Leanne Chatier
Femke van Rijn
Peter Raffles
Zoja Yordanova
Benedict Walton
Lena Gregorovic
Nicolas Socha
Maja Vulkodlak
Lucas Castellani
Borys Tiereszkowy
Andrea Jeunesse
Audrey Roshwel
Mistrz Gry
Sasza Tiereszkowa
Polly Baldwin
Nancy Baldwin
Claudia Fitzpatrick
Raphael Poussin
Brennus Lancaster
28 posters
Magic Land :: Hogwart :: WIEŻE :: Wieża astronomiczna
Strona 4 z 8
Strona 4 z 8 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8
Obserwatorium
First topic message reminder :
Obserwatorium znajdujące się na szczycie wieży. Wyposażone w teleskopy, lunety a także niezbędne przedmioty do obserwacji i opisu sfer niebieskich.
Odbywa się tutaj część praktyczna zajęć z astronomii.
Odbywa się tutaj część praktyczna zajęć z astronomii.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Obserwatorium
Zielone tęczówki Irlandczyka prześlizgiwały się po czubkach sosen. Od czasu do czasu zatrzymały się na ruchomym, czarnym punkcie wyróżniającym się na tle trawy, który musiał być zapewne uczniem lub którymś z profesorów. Deszcz dudnił rytmicznie w szyby, przez co Walton szybko stracił kontakt z rzeczywistością. Nawet ręka z rogalikiem zatrzymała się w połowie drogi do ust. Myśli przepływały teraz jedna za drugą w jego głowie, a żadna z nich nie zasługiwała nawet na odrobinę uwagi z jego strony.
Dopiero melodyjny, dziewczęcy głos wyrwał go z zadumy. Z początku Walton nawet pomyślał, że usłyszał po prostu w głowie głos samej Petuli Clark. Odgłos tupiących stóp szybko jednak wyprowadził go z błędu. Odwrócił powoli głowę w kierunku wejścia do obserwatorium, a gdy jego oczy zarejestrowały i zidentyfikowały tajemniczą solistkę, uśmiechnął się zawadiacko, pociągając w górę jeden z kącików ust.
- Uznam, że jedynie czysty przypadek sprawił, że weszłaś w słowo akurat przy tym wersie - Krukon odbił się stopą od szyby. Wsunął do ust ostatni kawałek rogalika, a gdy już go starannie przeżuł i połknął, kontynuował:
- Ta samotnia jest już zajęta. Musiałabyś użyć bardzo mocnych argumentów, żebym chciał się nią podzielić. I obawiam się, że czytanie podręcznika od... - starał się dojrzeć tytuł na okładce, ale przedramię Gryfonki skutecznie mu to uniemożliwiało.
- ...zielarstwa? - posłał w tym momencie dziewczynie pytające spojrzenie - nie wystarczy.
Dopiero melodyjny, dziewczęcy głos wyrwał go z zadumy. Z początku Walton nawet pomyślał, że usłyszał po prostu w głowie głos samej Petuli Clark. Odgłos tupiących stóp szybko jednak wyprowadził go z błędu. Odwrócił powoli głowę w kierunku wejścia do obserwatorium, a gdy jego oczy zarejestrowały i zidentyfikowały tajemniczą solistkę, uśmiechnął się zawadiacko, pociągając w górę jeden z kącików ust.
- Uznam, że jedynie czysty przypadek sprawił, że weszłaś w słowo akurat przy tym wersie - Krukon odbił się stopą od szyby. Wsunął do ust ostatni kawałek rogalika, a gdy już go starannie przeżuł i połknął, kontynuował:
- Ta samotnia jest już zajęta. Musiałabyś użyć bardzo mocnych argumentów, żebym chciał się nią podzielić. I obawiam się, że czytanie podręcznika od... - starał się dojrzeć tytuł na okładce, ale przedramię Gryfonki skutecznie mu to uniemożliwiało.
- ...zielarstwa? - posłał w tym momencie dziewczynie pytające spojrzenie - nie wystarczy.
Re: Obserwatorium
Przystanęła na krótką chwilę, jakby nie wiedziała czy na pewno chce tutaj być. W jej głowie panował mętlik i myślała o tysiącu rzeczach, ale uśmiech, którym ją obdarował bezwiednie ją przyciągnął. Zanim się obejrzała stała obok niego, uśmiechając się delikatnie.
- A nie bardziej przeznaczenie? - spytała zadziornie. Ktoś z boku by się zdziwił, że Bułgarka zna tekst do klasycznej, brytyjskiej muzyki sprzed wielu lat. Jednak czego to się nie słuchało podczas licznych, samotnych wieczorów w Londynie, albo w galeriach handlowych, w których pracowała podczas wakacji. Petula Clark była mistrzynią zamulania w trakcie upalnego dnia, kiedy na Piccadilly Circus nie było żywej duszy.
Zaśmiała się cicho, kręcąc głową. Przysiadła obok Krukona, kiedy spuścił nogi na ziemię. Położyła sobie książkę na kolanach, a wodę postawiła na podłodze. Pokazała mu okładkę książki, która wyglądała zdecydowanie lepiej od tych ksiąg w bibliotece.
- Nie wszystko co nazywa się Cztery pory roku jest od razu podręcznikiem - powiedziała, stukając palcem w imię Stephena Kinga, jakby panicz Walton miał wiedzieć o kogo chodzi.
- Cztery opowiadania zaczynające się od Skazanych na Shawshank. Ekranizacja dostała siedem nominacji do Oskara.
- A nie bardziej przeznaczenie? - spytała zadziornie. Ktoś z boku by się zdziwił, że Bułgarka zna tekst do klasycznej, brytyjskiej muzyki sprzed wielu lat. Jednak czego to się nie słuchało podczas licznych, samotnych wieczorów w Londynie, albo w galeriach handlowych, w których pracowała podczas wakacji. Petula Clark była mistrzynią zamulania w trakcie upalnego dnia, kiedy na Piccadilly Circus nie było żywej duszy.
Zaśmiała się cicho, kręcąc głową. Przysiadła obok Krukona, kiedy spuścił nogi na ziemię. Położyła sobie książkę na kolanach, a wodę postawiła na podłodze. Pokazała mu okładkę książki, która wyglądała zdecydowanie lepiej od tych ksiąg w bibliotece.
- Nie wszystko co nazywa się Cztery pory roku jest od razu podręcznikiem - powiedziała, stukając palcem w imię Stephena Kinga, jakby panicz Walton miał wiedzieć o kogo chodzi.
- Cztery opowiadania zaczynające się od Skazanych na Shawshank. Ekranizacja dostała siedem nominacji do Oskara.
Re: Obserwatorium
Benedict nie dostrzegł nuty niepewności, która na ułamek sekundy zagościła w oczach Bułgarki.
- Przeznaczenie? I ja mam Ci uwierzyć w to, że ufasz, że coś kieruje naszym losem? - Krukon zerknął z góry na Zoję, która zdążyła już umościć sobie siedzisko na podłodze - To niedorzeczne. Stawiając sprawę w takim świetle każda nasza decyzja nie ma sensu, bo wszystko jest z góry zaplanowane.
I choć Gryfonka o tym nie wiedziała, Walton jak nikt inny na świecie pragnął, by wszystkie kroki, które prowadzą go w różne strony, by wszystkie decyzje, które podejmuje były tylko i wyłącznie jego. Nie chciał nawet dopuścić do siebie myśli, że istnieje jakieś fatum, że ktoś, gdzieś już kiedyś napisał, że właśnie dziś Irlandczyk spotka się tu z Zoją nie dlatego, że oboje trafili tu przypadkiem, a dlatego, że tak właśnie miało być. Rozpaczliwie potrzebował samodzielności.
- Zapamiętam - przytaknął głową na jej uwagę o tytułach podręczników, a zaledwie chwilę później Yordanova znów zaczęła przemawiać w tym mugolskim, abstrakcyjnym dla niego języku.
- Oskar to ktoś ważny dla mugoli?
Ben zdążył jedynie tyle wyłapać z kontekstu zdania. Przemknął spojrzeniem po okładce grubej lektury i dałby sobie rękę uciąć, że nie kupiła jej w Esach i Floresach.
- Obiecałem Ci kiedyś gorącą czekoladę, pamiętasz? - spytał nagle ni z tego, ni z owego. Nie ważne, czy to za sprawą jego świadomej decyzji, czy dlatego, że tak zostało to zapisane.
- Przeznaczenie? I ja mam Ci uwierzyć w to, że ufasz, że coś kieruje naszym losem? - Krukon zerknął z góry na Zoję, która zdążyła już umościć sobie siedzisko na podłodze - To niedorzeczne. Stawiając sprawę w takim świetle każda nasza decyzja nie ma sensu, bo wszystko jest z góry zaplanowane.
I choć Gryfonka o tym nie wiedziała, Walton jak nikt inny na świecie pragnął, by wszystkie kroki, które prowadzą go w różne strony, by wszystkie decyzje, które podejmuje były tylko i wyłącznie jego. Nie chciał nawet dopuścić do siebie myśli, że istnieje jakieś fatum, że ktoś, gdzieś już kiedyś napisał, że właśnie dziś Irlandczyk spotka się tu z Zoją nie dlatego, że oboje trafili tu przypadkiem, a dlatego, że tak właśnie miało być. Rozpaczliwie potrzebował samodzielności.
- Zapamiętam - przytaknął głową na jej uwagę o tytułach podręczników, a zaledwie chwilę później Yordanova znów zaczęła przemawiać w tym mugolskim, abstrakcyjnym dla niego języku.
- Oskar to ktoś ważny dla mugoli?
Ben zdążył jedynie tyle wyłapać z kontekstu zdania. Przemknął spojrzeniem po okładce grubej lektury i dałby sobie rękę uciąć, że nie kupiła jej w Esach i Floresach.
- Obiecałem Ci kiedyś gorącą czekoladę, pamiętasz? - spytał nagle ni z tego, ni z owego. Nie ważne, czy to za sprawą jego świadomej decyzji, czy dlatego, że tak zostało to zapisane.
Re: Obserwatorium
W tej kwestii (jak w wielu innych zapewne) się od siebie różnili. Zoi nie przeszkadzałaby wiara w los, który nimi kieruje. Oczywiście, gdyby to przeznaczenie było jej nieprzychylne to pewnie inaczej by o tym rozmawiała, ale jak na razie nie narzekała na to jak jej życie się potoczyło. Oczywiście, że miała pewne problemy społeczne, ale wydostała się z o wiele gorszych warunków i potrafiła docenić to co miała.
- Dlatego trzeba pluć za prawe ramię, kiedy się uderzysz o kant biurka i palić czarne koty na szczęścia - uśmiechnęła się słodko, na szczęście nie podejmując na poważnie, rozmowy o wierze w siłę wyższą.
Chciało się pokręcić głową z niedowierzaniem, kiedy Krukon wyjawił swoją niewiedzę na temat twórczości mistrza pióra. Na szczęście Bułgarka była cierpliwą istotką, przyzwyczajoną do takich reakcji czystokrwistych.
- Jeśli Cię to będzie kiedyś interesowało to mogę Ci poopowiadać - westchnęła wzruszając ramionami. Co on wyprawiał, kiedy normalni uczniowie mieli lekcje Mugoloznastwa, co?
- Oskar to nazwa Nagrody Akademii Filmowej w Ameryce - dodała, patrząc na okładkę swojej książki. Właściwie to nie wiedziała skąd się to wzięło... Po prostu taka była tradycja. Jeżeli jakiś film był nominowany to znaczy, że to jest dobry film.
- Hm? - podniosła na niego wzrok, nieco nie rozumiejąc kontekstu pytania. Kiedy jednak do niej dotarło, poczuła lekki ścisk w żołądku. Przygryzła dolną wargę, kiwając niepewnie głową.
- Podobno tak ktoś kiedyś napisał...
Jak miała zawsze problemy z kontaktami damsko-damskimi i miała samych przyjaciół, to Bena nie traktowała jako kolegę. Ich spotkania dla niej były na trochę innym poziomie, a wyjścia pt. "na gorącą czekoladę" były raczej randką, a nie zwykłym wyjściem bez podtekstów. No i właśnie. Była na to gotowa?
- Dlatego trzeba pluć za prawe ramię, kiedy się uderzysz o kant biurka i palić czarne koty na szczęścia - uśmiechnęła się słodko, na szczęście nie podejmując na poważnie, rozmowy o wierze w siłę wyższą.
Chciało się pokręcić głową z niedowierzaniem, kiedy Krukon wyjawił swoją niewiedzę na temat twórczości mistrza pióra. Na szczęście Bułgarka była cierpliwą istotką, przyzwyczajoną do takich reakcji czystokrwistych.
- Jeśli Cię to będzie kiedyś interesowało to mogę Ci poopowiadać - westchnęła wzruszając ramionami. Co on wyprawiał, kiedy normalni uczniowie mieli lekcje Mugoloznastwa, co?
- Oskar to nazwa Nagrody Akademii Filmowej w Ameryce - dodała, patrząc na okładkę swojej książki. Właściwie to nie wiedziała skąd się to wzięło... Po prostu taka była tradycja. Jeżeli jakiś film był nominowany to znaczy, że to jest dobry film.
- Hm? - podniosła na niego wzrok, nieco nie rozumiejąc kontekstu pytania. Kiedy jednak do niej dotarło, poczuła lekki ścisk w żołądku. Przygryzła dolną wargę, kiwając niepewnie głową.
- Podobno tak ktoś kiedyś napisał...
Jak miała zawsze problemy z kontaktami damsko-damskimi i miała samych przyjaciół, to Bena nie traktowała jako kolegę. Ich spotkania dla niej były na trochę innym poziomie, a wyjścia pt. "na gorącą czekoladę" były raczej randką, a nie zwykłym wyjściem bez podtekstów. No i właśnie. Była na to gotowa?
Re: Obserwatorium
Nic w tym dziwnego. Benedict był typowym umysłem ścisłym, czymś w stylu niewiernego Tomasza z Biblii, który musiał dotknąć i zobaczyć, by uwierzyć. Daleko mu było do humanistycznej, kreatywnej duszy otwartej na duchowe doznania. Od zawsze twardo stąpał po ziemi.
- Do twarzy Ci z tym ironicznym uśmieszkiem - również skwitował krótko, uznając tym samym temat za zamknięty. Niepotrzebnie zresztą rozpoczynał tą dyskusję. Na tematy wiary, religii i pojęć abstrakcyjnych można było toczyć dysputy do bladego świtu i nigdy nie wyłonić zwycięzcy. Każdy miał swoją własną interpretację rzeczywistości.
Co robił gdy inni siedzieli na zajęciach z mugoloznawstwa? Zapewne był na jakimś innym, bardziej przydatnym czarodziejom przedmiocie. Znajomość kultury tych niemagicznych, mogłaby stanowić dla niego zaledwie hobby, a nie przedmiot nauki. Świat elektroniki, gadających pudeł i jeżdżących machin był dla niego wprost nie do okiełznania.
- Dlaczego miałbym nie chcieć? - spytał retorycznie. Nie był przecież ignorantem. Wymagania jakie stawiała przed jego przyszłym zawodem rodzina sprawiały, że musiał weryfikować przedmioty przydatne i te na które fizycznie nie wystarczało mu czasu. Wstydem byłoby nie skorzystanie z ogromnego zasobu wiedzy i doświadczenia Zoi.
- To tylko propozycja. Zrozumiem, jeśli Stephen King ze mną wygra. W końcu nie dostałem żadnej nominacji do Oskara i pewnie nikt nie pokusiłby się o ekranizację moich esejów z historii magii.
Cokolwiek znaczyło owe ekranizowanie, dodał w myślach. Tym razem Walton musiałby być ślepy, by nie zauważyć konsternacji na otoczonej burzą brązowych włosów twarzyczce.
- Coś się stało, Zoju?
Zielonooki zmarszczył brwi.
- Do twarzy Ci z tym ironicznym uśmieszkiem - również skwitował krótko, uznając tym samym temat za zamknięty. Niepotrzebnie zresztą rozpoczynał tą dyskusję. Na tematy wiary, religii i pojęć abstrakcyjnych można było toczyć dysputy do bladego świtu i nigdy nie wyłonić zwycięzcy. Każdy miał swoją własną interpretację rzeczywistości.
Co robił gdy inni siedzieli na zajęciach z mugoloznawstwa? Zapewne był na jakimś innym, bardziej przydatnym czarodziejom przedmiocie. Znajomość kultury tych niemagicznych, mogłaby stanowić dla niego zaledwie hobby, a nie przedmiot nauki. Świat elektroniki, gadających pudeł i jeżdżących machin był dla niego wprost nie do okiełznania.
- Dlaczego miałbym nie chcieć? - spytał retorycznie. Nie był przecież ignorantem. Wymagania jakie stawiała przed jego przyszłym zawodem rodzina sprawiały, że musiał weryfikować przedmioty przydatne i te na które fizycznie nie wystarczało mu czasu. Wstydem byłoby nie skorzystanie z ogromnego zasobu wiedzy i doświadczenia Zoi.
- To tylko propozycja. Zrozumiem, jeśli Stephen King ze mną wygra. W końcu nie dostałem żadnej nominacji do Oskara i pewnie nikt nie pokusiłby się o ekranizację moich esejów z historii magii.
Cokolwiek znaczyło owe ekranizowanie, dodał w myślach. Tym razem Walton musiałby być ślepy, by nie zauważyć konsternacji na otoczonej burzą brązowych włosów twarzyczce.
- Coś się stało, Zoju?
Zielonooki zmarszczył brwi.
Re: Obserwatorium
W takim razie trzeba będzie częściej ironizować.
Jeśli chodzi o wiedzę na temat mugoli, zdawała sobie sprawę z tego, że Benedictowi nie jest ona do niczego potrzebna. Wiedziała, że czasem będzie musiała mu wytłumaczyć coś o czym mówi, ale i tak Kurkon przyjmie to niestety bez większego zrozumienia. Ciekawe jakby się czuł, gdyby posłuchał jeszcze tego Puchona, Granta - ten chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo abstrakcyjnie brzmi ich niektóre nazewnictwo, dla czarodzieja. Zoja już była coraz bardziej powściągliwa w tej kwestii.
"To tylko propozycja" - ale jednak znaczy dla niej coś więcej. Dlaczego? Nie była w stanie tego zrozumieć. Nie wiedziała czy Benedict jest w jej typie, bo po prostu tego "typu" nigdy nie miała za bardzo. Jeżeli już, stawiałaby raczej na kogoś zbuntowanego i zadziornego, a panicz Walton był cholernym rycerzem na białym koniu. Z dobrej rodziny, bogaty, utalentowany... Dla sieroty nieosiągalny. Może o to chodziło? Zbyt idealny, zakazany, tak trochę... zajęty? Bo kto wiedział, co czuje wciąż do Sophie. Sprawa z McMillanem nie była taka przedawniona.
- Czemu mi nie powiedziałeś, że to nie o koleżankę pokłóciłeś się z Malcolmem? - spytała wprost, nie chcąc go oszukiwać. Odwróciła wzrok speszona, ale kontynuowała z lekkimi wypiekami na twarzy.
- Podobno wszyscy o tym wiedzieli... W tradycji czystokrwistych wyglądało to niemal tak, jakbyś miał narzeczoną.
Utalentowaną, ładną, zdolną i też z dobrego domu... Ktoś powinien był trzasnąć Hannah w łeb, kiedy zaczęła jej robić wodę z mózgu.
Jeśli chodzi o wiedzę na temat mugoli, zdawała sobie sprawę z tego, że Benedictowi nie jest ona do niczego potrzebna. Wiedziała, że czasem będzie musiała mu wytłumaczyć coś o czym mówi, ale i tak Kurkon przyjmie to niestety bez większego zrozumienia. Ciekawe jakby się czuł, gdyby posłuchał jeszcze tego Puchona, Granta - ten chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo abstrakcyjnie brzmi ich niektóre nazewnictwo, dla czarodzieja. Zoja już była coraz bardziej powściągliwa w tej kwestii.
"To tylko propozycja" - ale jednak znaczy dla niej coś więcej. Dlaczego? Nie była w stanie tego zrozumieć. Nie wiedziała czy Benedict jest w jej typie, bo po prostu tego "typu" nigdy nie miała za bardzo. Jeżeli już, stawiałaby raczej na kogoś zbuntowanego i zadziornego, a panicz Walton był cholernym rycerzem na białym koniu. Z dobrej rodziny, bogaty, utalentowany... Dla sieroty nieosiągalny. Może o to chodziło? Zbyt idealny, zakazany, tak trochę... zajęty? Bo kto wiedział, co czuje wciąż do Sophie. Sprawa z McMillanem nie była taka przedawniona.
- Czemu mi nie powiedziałeś, że to nie o koleżankę pokłóciłeś się z Malcolmem? - spytała wprost, nie chcąc go oszukiwać. Odwróciła wzrok speszona, ale kontynuowała z lekkimi wypiekami na twarzy.
- Podobno wszyscy o tym wiedzieli... W tradycji czystokrwistych wyglądało to niemal tak, jakbyś miał narzeczoną.
Utalentowaną, ładną, zdolną i też z dobrego domu... Ktoś powinien był trzasnąć Hannah w łeb, kiedy zaczęła jej robić wodę z mózgu.
Re: Obserwatorium
Sczeźnijcie w piekle przebrzydłe plotkary całego świata.
Walton stanął jak wryty. Otworzył szerzej oczy i o mały włos nie uczynił tego samego ze swymi ustami. W porę się jednak opanował. Jego brwi wystrzeliły w górę, pogłębiając tym samym głębokie zaskoczenie słowami Gryfonki.
Znów ciężka mgła milczenia spowiła całe obserwatorium. Benedict pokręcił głową z niedowierzaniem i parsknął śmiechem, pocierając dłonią policzek. Był tak skonfundowany, że ciężko było mu wydukać choćby słowo.
- A jak to sobie wyobrażasz, Zoju? - zaczął spokojnie po kilku głębszych oddechach, rozkładając bezradnie ręce - Cześć, jestem Benedict Walton, dziewczyna zostawiła mnie na ślubie własnego ojca, odchodząc z jakimś brudasem, który sika do kwiatków w naszym dormitorium i który wbił mi nóż w brzuch, po tym, jak dostał w mordę za nazwanie tej dziewczyny puszczalską? Świetny pomysł. Będę musiał zapamiętać na przyszłość i wypróbować przy najbliższej okazji. Na pewno powiększy to znacznie grono mych znajomych.
Jeśli Benedict Walton uciekał się do tak jawnej ironii, nie wróżyło to niczego dobrego. Krukon znów zaśmiał się pod nosem, a później wzniósł wymownie oczy ku niebu z niemym wołaniem o pomoc.
- Wszyscy o tym wiedzieli, bo wpychają nos w nie swoje sprawy, a nie dlatego, że czułem się w obowiązku kogoś o tym poinformować. A to drobne niemal, robi wielką różnicę. Nie powiedziałem Ci o tym tylko dlatego, że nie uznałem tego za istotne.
Jakiż dziwny zbieg okoliczności. Czy to właśnie nie Ci piękni i bogaci powinni zwracać uwagę na to, czy ich znajomi im dorównują? Tymczasem Ci, którym wydawało się, że z jakiegoś powodu są gorsi mieli maniakalną obsesję udowadniania wszystkim, że faktycznie coś jest z nimi nie tak.
Na policzkach Irlandczyka pojawiła się purpura, a oczy rozbłysnęły gniewnie. Skrzyżował przedramiona na klatce piersiowej.
- Kto Ci powiedział?
Walton stanął jak wryty. Otworzył szerzej oczy i o mały włos nie uczynił tego samego ze swymi ustami. W porę się jednak opanował. Jego brwi wystrzeliły w górę, pogłębiając tym samym głębokie zaskoczenie słowami Gryfonki.
Znów ciężka mgła milczenia spowiła całe obserwatorium. Benedict pokręcił głową z niedowierzaniem i parsknął śmiechem, pocierając dłonią policzek. Był tak skonfundowany, że ciężko było mu wydukać choćby słowo.
- A jak to sobie wyobrażasz, Zoju? - zaczął spokojnie po kilku głębszych oddechach, rozkładając bezradnie ręce - Cześć, jestem Benedict Walton, dziewczyna zostawiła mnie na ślubie własnego ojca, odchodząc z jakimś brudasem, który sika do kwiatków w naszym dormitorium i który wbił mi nóż w brzuch, po tym, jak dostał w mordę za nazwanie tej dziewczyny puszczalską? Świetny pomysł. Będę musiał zapamiętać na przyszłość i wypróbować przy najbliższej okazji. Na pewno powiększy to znacznie grono mych znajomych.
Jeśli Benedict Walton uciekał się do tak jawnej ironii, nie wróżyło to niczego dobrego. Krukon znów zaśmiał się pod nosem, a później wzniósł wymownie oczy ku niebu z niemym wołaniem o pomoc.
- Wszyscy o tym wiedzieli, bo wpychają nos w nie swoje sprawy, a nie dlatego, że czułem się w obowiązku kogoś o tym poinformować. A to drobne niemal, robi wielką różnicę. Nie powiedziałem Ci o tym tylko dlatego, że nie uznałem tego za istotne.
Jakiż dziwny zbieg okoliczności. Czy to właśnie nie Ci piękni i bogaci powinni zwracać uwagę na to, czy ich znajomi im dorównują? Tymczasem Ci, którym wydawało się, że z jakiegoś powodu są gorsi mieli maniakalną obsesję udowadniania wszystkim, że faktycznie coś jest z nimi nie tak.
Na policzkach Irlandczyka pojawiła się purpura, a oczy rozbłysnęły gniewnie. Skrzyżował przedramiona na klatce piersiowej.
- Kto Ci powiedział?
Re: Obserwatorium
Przede wszystkim nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby polubić jakiegoś chłopaka przed tym jak go pozna. Zwykle jej małe zauroczenia kiełkowały z przyjaźni, a tutaj proszę - ledwo zamienili dwa słowa, a jej nogi już były jak galarety.
Nie wiedziała czego oczekiwać od Bena. Na pewno nie będzie go prosiła o to, żeby zrozumiał jej zachowanie, bo wtedy jej uczucia wyszłyby na wierzch.
- Przepraszam - jęknęła cicho, słuchając jego słów. Dalej nie patrzyła na niego, tylko miała odwrócone spojrzenie gdzieś w bok. Jego ironia ją raniła. Może była głupia, że zrobiło to na nią wrażenie. Mieli po siedemnaście lat, większość ich rówieśników była już po pierwszych wzlotach i upadkach, a nikomu się nie śpieszy do zwierzania z tego drugiego. Szczególnie, gdy wyglądało to tak katastroficzne jak to, co opisał Krukon.
Nagle poczuła się bardzo źle. Chłopak zaczął brzmieć jak William, który ją oskarża o całe zło tego świata, ponieważ pojawiła się w nieodpowiednim momencie. Robienie z siebie męczennicy zaczęło ją męczyć, szczególnie, że nie była przyzwyczajona do ranienia słowem. Przez całe swoje dzieciństwo była zbytnio zobojętniała na innych, a teraz zmiękczone serce, które miało okazać się czymś lepszym, cierpiało jeszcze bardziej. No i też się wkurzyła.
Gryfonka zacisnęła mocno usta w wąską szparkę i podniosła się z miejsca, zrzucając tym samym ze swoich kolan książkę. Jej dłonie bezwiednie się lekko zacisnęły, a wzrok w końcu wylądował na Waltonie, wkręcając się w jego twarz.
- Dla mnie to jest istotne! Nieistotne jest to, kto o tym powiedział. Ja nie plotkuję! Nie jestem z tego Waszego świata układów i obłudy, dlatego dajcie mi wreszcie święty spokój! - wypaliła, nie myśląc już zupełnie nad sensem swoich słów. Przełknęła pierwszą bolesną gulę i kontynuowała już ciszej, ale z takim samym naciskiem.
- Nie prosiłam się o to wszystko, zostałam po prostu tymi wiadomościami przygnieciona. Ja... ja nigdy nie miałam chłopaka. Nie... nie sądziłam nawet, że... - no i jak totalna sierota, zaczęła czkać podczas swojego jąkania się między słowami. - Spodobaszmisię - wyjąkała na wydechu, co mogło być dość niezrozumiałym zlepkiem słów. No i cały misterny plan w pizdu.
Nie wiedziała czego oczekiwać od Bena. Na pewno nie będzie go prosiła o to, żeby zrozumiał jej zachowanie, bo wtedy jej uczucia wyszłyby na wierzch.
- Przepraszam - jęknęła cicho, słuchając jego słów. Dalej nie patrzyła na niego, tylko miała odwrócone spojrzenie gdzieś w bok. Jego ironia ją raniła. Może była głupia, że zrobiło to na nią wrażenie. Mieli po siedemnaście lat, większość ich rówieśników była już po pierwszych wzlotach i upadkach, a nikomu się nie śpieszy do zwierzania z tego drugiego. Szczególnie, gdy wyglądało to tak katastroficzne jak to, co opisał Krukon.
Nagle poczuła się bardzo źle. Chłopak zaczął brzmieć jak William, który ją oskarża o całe zło tego świata, ponieważ pojawiła się w nieodpowiednim momencie. Robienie z siebie męczennicy zaczęło ją męczyć, szczególnie, że nie była przyzwyczajona do ranienia słowem. Przez całe swoje dzieciństwo była zbytnio zobojętniała na innych, a teraz zmiękczone serce, które miało okazać się czymś lepszym, cierpiało jeszcze bardziej. No i też się wkurzyła.
Gryfonka zacisnęła mocno usta w wąską szparkę i podniosła się z miejsca, zrzucając tym samym ze swoich kolan książkę. Jej dłonie bezwiednie się lekko zacisnęły, a wzrok w końcu wylądował na Waltonie, wkręcając się w jego twarz.
- Dla mnie to jest istotne! Nieistotne jest to, kto o tym powiedział. Ja nie plotkuję! Nie jestem z tego Waszego świata układów i obłudy, dlatego dajcie mi wreszcie święty spokój! - wypaliła, nie myśląc już zupełnie nad sensem swoich słów. Przełknęła pierwszą bolesną gulę i kontynuowała już ciszej, ale z takim samym naciskiem.
- Nie prosiłam się o to wszystko, zostałam po prostu tymi wiadomościami przygnieciona. Ja... ja nigdy nie miałam chłopaka. Nie... nie sądziłam nawet, że... - no i jak totalna sierota, zaczęła czkać podczas swojego jąkania się między słowami. - Spodobaszmisię - wyjąkała na wydechu, co mogło być dość niezrozumiałym zlepkiem słów. No i cały misterny plan w pizdu.
Re: Obserwatorium
Takie wieści tąpnęłyby nawet buddyjskim mnichem, uchodzącym za bezsprzeczną oazę spokoju. Walton po kilku sekundach pożałował oczywiście swej nazbyt żywiołowej reakcji, jednak nie mógł już cofnąć czasu. Kości zostały rzucone.
- Nie chcę żebyś mnie przepraszała - Krukon odwrócił się w kierunku dziewczyny, przesuwając dłonią z zakłopotaniem po potylicy - Po prostu chodzi o to, że to, co stało się kiedyś już się nie odstanie. Nie lubię tłumaczyć się ze swoich decyzji. Zrobiłem wtedy co, to uważałem za słuszne. Każdy z nas miał takie czy inne przygody i niekoniecznie musi o nich wszystkich opowiadać zwłaszcza, jeśli nie kojarzą mu się już z czymś miłym. To już było i minęło.
W momencie, w którym jego emocje znów zaczęły opadać, tym razem pąsowy rumień oblał twarzy Gryfonki, a drobne pięści dziewczyny zacisnęły się złowróżbnie w piąstki. Nie oskarżał jej przecież o całe zło świata! Wtargnęła bez pytania na jego prywatny teren, więc nie powinna spodziewać się owacji i okrzyków radości.
Benedict schylił się i podniósł opasłą lekturę za grzbiet.
- NIE MA ŻADNEGO NASZEGO ŚWIATA - wtrącił się w pół słowa, dobitnie artykułując każdy wyraz. Trzasnął książką o blat najbliższej ławki i przestąpił kilka kroków w kierunku drzwi.
- Nie ma żadnego naszego świata. Nawet w połowie nie jestem tym, kim wydaje Ci się że jestem - chłopak rozpiął górny guzik koszuli czując, jak robi mu się gorąco z frustracji. Odkąd tylko pamiętał zawsze musiał się tłumaczyć z tego, że nie jest bogatym dupkiem. Nikt naprawdę go nie znał, a każdy uzurpował sobie prawo do jego oceniania.
Czuł, jak krew w uszach szumi mu ze złości. Odwrócił się tyłem do dziewczyny i walnął pięścią w ścianę, jedynie w tej metodzie odnajdując sposób na wyładowanie złości.
Większość wypowiadanych przez Zoję słów nie docierała już do niego. Znów poczuł się tak samo, jak tej nocy gdy Sophie z uśmiechem na twarzy odeszła w kierunku parkietu, trzymając za rękę McMillana.
Walton oparł przedramię o lodowatą ścianę i wsparł o nie czoło, oddychając głośno.
- Nie chcę żebyś mnie przepraszała - Krukon odwrócił się w kierunku dziewczyny, przesuwając dłonią z zakłopotaniem po potylicy - Po prostu chodzi o to, że to, co stało się kiedyś już się nie odstanie. Nie lubię tłumaczyć się ze swoich decyzji. Zrobiłem wtedy co, to uważałem za słuszne. Każdy z nas miał takie czy inne przygody i niekoniecznie musi o nich wszystkich opowiadać zwłaszcza, jeśli nie kojarzą mu się już z czymś miłym. To już było i minęło.
W momencie, w którym jego emocje znów zaczęły opadać, tym razem pąsowy rumień oblał twarzy Gryfonki, a drobne pięści dziewczyny zacisnęły się złowróżbnie w piąstki. Nie oskarżał jej przecież o całe zło świata! Wtargnęła bez pytania na jego prywatny teren, więc nie powinna spodziewać się owacji i okrzyków radości.
Benedict schylił się i podniósł opasłą lekturę za grzbiet.
- NIE MA ŻADNEGO NASZEGO ŚWIATA - wtrącił się w pół słowa, dobitnie artykułując każdy wyraz. Trzasnął książką o blat najbliższej ławki i przestąpił kilka kroków w kierunku drzwi.
- Nie ma żadnego naszego świata. Nawet w połowie nie jestem tym, kim wydaje Ci się że jestem - chłopak rozpiął górny guzik koszuli czując, jak robi mu się gorąco z frustracji. Odkąd tylko pamiętał zawsze musiał się tłumaczyć z tego, że nie jest bogatym dupkiem. Nikt naprawdę go nie znał, a każdy uzurpował sobie prawo do jego oceniania.
Czuł, jak krew w uszach szumi mu ze złości. Odwrócił się tyłem do dziewczyny i walnął pięścią w ścianę, jedynie w tej metodzie odnajdując sposób na wyładowanie złości.
Większość wypowiadanych przez Zoję słów nie docierała już do niego. Znów poczuł się tak samo, jak tej nocy gdy Sophie z uśmiechem na twarzy odeszła w kierunku parkietu, trzymając za rękę McMillana.
Walton oparł przedramię o lodowatą ścianę i wsparł o nie czoło, oddychając głośno.
Re: Obserwatorium
Wyjdzie? Jej serce zamarło na moment, kiedy chłopak podszedł w kierunku drzwi. To kolejna osoba, która się od niej odwraca w tym roku. Właściwie ostatnia z tych bliższych, która jej została. Więcej chyba nie będzie w stanie już znieść.
A to wszystko moja wina...
Poddała się. Benedict wyrzucił z siebie wszystko, uderzył w ścianę w złości, a Zoja zatoczyła się do tyłu na parapet. Przyłożyła sobie piąstki do oczu, powstrzymując napływające łzy do oczu. Po tym wszystkim co stało się w ciągu ostatnich dni była za słaba, żeby kontynuować normalnie rozmowę. Była może w tym momencie egoistką, ponieważ w jej głowie brzmiały cały czas te same słowa:
"Traci wszystkich, którzy są dla niej ważni. Nic dla nich nie znaczy".
Zdecydowanie wolałaby być na miejscu tej ściany, może straciłaby przytomność i byłoby po sprawie...? Była już pewna, że Krukon wyjdzie, jeżeli nawet już tego nie zrobił. Nie podnosiła wzroku, nie chciała patrzeć na jego napięte ramiona, poruszające się ze zdenerwowaniem.
- To nie tak miało zabrzmieć... - powiedziała głucho do pustej przestrzeni. Rzeczywiście, skąd go miała niby znać? Nie uważała się za jakiegoś wielkiego znawcę charakterów. Wiedziała po prostu, że jest dobry i tym ją ujął. Po co było jej cokolwiek innego? Nasiono zwątpienia zasiała ostatnia rozmowa z Williamem, który jej udowodnił jak bardzo ich światy się różnią - i tutaj nie było mowy o pomyłce. Hannah również jej klarownie wyjaśniła jak działa ten ich elitarny klub. O dziwo, łatwo było Zoją zmanipulować. Własny rozum miała, ale on też przy różnych doświadczeniach ukształtował jej trochę inne mniemanie, niż chciałby tego Walton.
- Kiedyś na straganie zaczepiła mnie piękna kobieta... Była ubrana w pomarańczową sukienkę, a w talii opleciona była skórzanym paskiem jakiejś znanej marki. Byłam dzieckiem ulicy, które oszukiwało mugoli, używając łatwych sztuczek by mieć na coś słodkiego. Ona mnie przyłapała. Zabrałam jej jabłko z torebki, kiedy rozmawiała z moim kolegą. Nie było ono dla mnie, tylko dla mojej młodszej koleżanki, która tego dnia się rozchorowała i nie mogła pójść z nami do pracy. Nie skrzyczała mnie, powiedziała, że zapomniałam, że miała mi dać jeszcze dwa jabłuszka i bez słowa więcej podarowała mi ich cały kilogram.
Nie wiedziała czy tam jeszcze stoi, słucha i po co w ogóle to opowiadała. Po prostu potrzebowała tego. Potrzebowała się wygadać i tą opowieścią uspokoić. Bo to było dobre wspomnienie.
- Uważam, że ona była właśnie z tego lepszego świata. Była dobra, miła i wyrozumiała, a w ogóle mnie nie znała. Też chciałabym taka być... Ty taki jesteś.
A to wszystko moja wina...
Poddała się. Benedict wyrzucił z siebie wszystko, uderzył w ścianę w złości, a Zoja zatoczyła się do tyłu na parapet. Przyłożyła sobie piąstki do oczu, powstrzymując napływające łzy do oczu. Po tym wszystkim co stało się w ciągu ostatnich dni była za słaba, żeby kontynuować normalnie rozmowę. Była może w tym momencie egoistką, ponieważ w jej głowie brzmiały cały czas te same słowa:
"Traci wszystkich, którzy są dla niej ważni. Nic dla nich nie znaczy".
Zdecydowanie wolałaby być na miejscu tej ściany, może straciłaby przytomność i byłoby po sprawie...? Była już pewna, że Krukon wyjdzie, jeżeli nawet już tego nie zrobił. Nie podnosiła wzroku, nie chciała patrzeć na jego napięte ramiona, poruszające się ze zdenerwowaniem.
- To nie tak miało zabrzmieć... - powiedziała głucho do pustej przestrzeni. Rzeczywiście, skąd go miała niby znać? Nie uważała się za jakiegoś wielkiego znawcę charakterów. Wiedziała po prostu, że jest dobry i tym ją ujął. Po co było jej cokolwiek innego? Nasiono zwątpienia zasiała ostatnia rozmowa z Williamem, który jej udowodnił jak bardzo ich światy się różnią - i tutaj nie było mowy o pomyłce. Hannah również jej klarownie wyjaśniła jak działa ten ich elitarny klub. O dziwo, łatwo było Zoją zmanipulować. Własny rozum miała, ale on też przy różnych doświadczeniach ukształtował jej trochę inne mniemanie, niż chciałby tego Walton.
- Kiedyś na straganie zaczepiła mnie piękna kobieta... Była ubrana w pomarańczową sukienkę, a w talii opleciona była skórzanym paskiem jakiejś znanej marki. Byłam dzieckiem ulicy, które oszukiwało mugoli, używając łatwych sztuczek by mieć na coś słodkiego. Ona mnie przyłapała. Zabrałam jej jabłko z torebki, kiedy rozmawiała z moim kolegą. Nie było ono dla mnie, tylko dla mojej młodszej koleżanki, która tego dnia się rozchorowała i nie mogła pójść z nami do pracy. Nie skrzyczała mnie, powiedziała, że zapomniałam, że miała mi dać jeszcze dwa jabłuszka i bez słowa więcej podarowała mi ich cały kilogram.
Nie wiedziała czy tam jeszcze stoi, słucha i po co w ogóle to opowiadała. Po prostu potrzebowała tego. Potrzebowała się wygadać i tą opowieścią uspokoić. Bo to było dobre wspomnienie.
- Uważam, że ona była właśnie z tego lepszego świata. Była dobra, miła i wyrozumiała, a w ogóle mnie nie znała. Też chciałabym taka być... Ty taki jesteś.
Re: Obserwatorium
Zamkowe mury świetnie oddawały chłód. Benedict przymknął powieki. Jego klatka piersiowa poruszała się coraz wolniej, a w końcu po dłuższej chwili tętno wróciło do prawidłowego poziomu.
Nie wyszedł. Jeszcze kilka niewypowiedzianych słów zawisło w powietrzu. Nie chciał pozostawiać ich niedopowiedzianymi.
Walton westchnął ciężko i wsparł się teraz o ścianę plecami, mogąc swobodnie obserwować mówiącą Bułgarkę.
- Nie ma lepszego świata - zaczął, gdy tylko zamilkła - Nie mamy wpływu na to w jakiej rodzinie przychodzimy na świat, ale to jakimi stajemy się przez to ludźmi zależy już tylko od nas. To, czy świat w którym się obracasz będzie dobry jest uwarunkowane ludźmi, których do niego zapraszasz i którzy mają wpływ na Twoje decyzje i zachowanie. Każdy z nas w życiu popełnił większe i mniejsze błędy, ale nie możemy żyć przeszłością.
Krukon przeniósł wzrok na usianą kroplami deszczu szybę. Pojedyncze punkty łączyły się ze sobą, tworząc wąskie strumyki przecinające od czasu do czasu gładką taflę.
- Jeśli musiałbym dzielić ludzi na tych lepszych i gorszych, wolałbym robić to po cechach ich charakteru i czynach, a nie zawartości portfela. Pieniądze nie mają żadnego znaczenia. Widzieliśmy się zaledwie kilka razy, ale wiem, że nie masz powodu, by chcieć taka być. Już taka jesteś. Zacznij to wreszcie dostrzegać, nim ludzie wmówią Ci, że jest inaczej - Irlandczyk odepchnął się biodrami od ściany i postąpił kilka kroków naprzód, w kierunku ciemnowłosej.
- Nie jesteś już dzieckiem ulicy, które oszukuje mugoli. Nie pozwól prześladować się przeszłości. Sophie była dla mnie kimś ważnym. Jest nadal. Znamy się niemal od urodzenia i trudno przekreślić mi naszą znajomość przez wydarzenia kilku ostatnich miesięcy. To co się stało nie ma jednak już żadnego znaczenia. I chciałbym wreszcie uwolnić się od tego patologicznego trójkąta z McMillanem obsadzonym w głównej roli. To wszystko. Musisz pozwolić mi o tym zapomnieć, bo nikt nigdy wcześniej nie sprawił, że poczułem się tak upokorzony.
Najwidoczniej każde z nich musiało wypowiedzieć swoje ostatnie słowo, by móc raz na zawsze odgonić duchy przeszłości i zamknąć pewne rozdziały w swym życiu.
Nie wyszedł. Jeszcze kilka niewypowiedzianych słów zawisło w powietrzu. Nie chciał pozostawiać ich niedopowiedzianymi.
Walton westchnął ciężko i wsparł się teraz o ścianę plecami, mogąc swobodnie obserwować mówiącą Bułgarkę.
- Nie ma lepszego świata - zaczął, gdy tylko zamilkła - Nie mamy wpływu na to w jakiej rodzinie przychodzimy na świat, ale to jakimi stajemy się przez to ludźmi zależy już tylko od nas. To, czy świat w którym się obracasz będzie dobry jest uwarunkowane ludźmi, których do niego zapraszasz i którzy mają wpływ na Twoje decyzje i zachowanie. Każdy z nas w życiu popełnił większe i mniejsze błędy, ale nie możemy żyć przeszłością.
Krukon przeniósł wzrok na usianą kroplami deszczu szybę. Pojedyncze punkty łączyły się ze sobą, tworząc wąskie strumyki przecinające od czasu do czasu gładką taflę.
- Jeśli musiałbym dzielić ludzi na tych lepszych i gorszych, wolałbym robić to po cechach ich charakteru i czynach, a nie zawartości portfela. Pieniądze nie mają żadnego znaczenia. Widzieliśmy się zaledwie kilka razy, ale wiem, że nie masz powodu, by chcieć taka być. Już taka jesteś. Zacznij to wreszcie dostrzegać, nim ludzie wmówią Ci, że jest inaczej - Irlandczyk odepchnął się biodrami od ściany i postąpił kilka kroków naprzód, w kierunku ciemnowłosej.
- Nie jesteś już dzieckiem ulicy, które oszukuje mugoli. Nie pozwól prześladować się przeszłości. Sophie była dla mnie kimś ważnym. Jest nadal. Znamy się niemal od urodzenia i trudno przekreślić mi naszą znajomość przez wydarzenia kilku ostatnich miesięcy. To co się stało nie ma jednak już żadnego znaczenia. I chciałbym wreszcie uwolnić się od tego patologicznego trójkąta z McMillanem obsadzonym w głównej roli. To wszystko. Musisz pozwolić mi o tym zapomnieć, bo nikt nigdy wcześniej nie sprawił, że poczułem się tak upokorzony.
Najwidoczniej każde z nich musiało wypowiedzieć swoje ostatnie słowo, by móc raz na zawsze odgonić duchy przeszłości i zamknąć pewne rozdziały w swym życiu.
Re: Obserwatorium
Nie mogła powiedzieć, że jej nie ulżyło, kiedy się odezwał. Od razu przeniosła swój wzrok na niego, wsłuchując się w coraz spokojniejszy ton z jakim mówił. Chyba to gorsze minęło, ale musiał jej jeszcze przemówić do rozsądku. Teoretycznie wiedziała, co stara się jej przekazać. Żyć dalej, nie oglądać się za siebie? Tutaj mogłaby jednak przeprowadzić na nim pewien eksperyment, kiedy Rafiki uderzył Simbę w głowę. Przeszłość często boli.
- Przepraszam - dodała znowu, spuszczając wzrok. Była głupia, że zaczęła tą rozmowę. Z drugiej strony to dobrze, że mają już ją za sobą, bo wolałaby znać jego doświadczenia. Przede wszystkim poczuła się źle z tym, że Hannah oznajmiła jego związek z Sophie jako coś oczywistego, a ona nie zdawała sobie z tego sprawy. Musiał ją naprawdę kochać...
- Czyli to nie jest za wcześnie, żebym poszła z Tobą na tą gorącą czekoladę? - Uniosła na niego niebieskie spojrzenie i odepchnęła się od parapetu. Stanęła naprzeciwko chłopaka, patrząc na niego niepewnie.
- Musisz poważnie przemyśleć swoją odpowiedź, ponieważ nigdy wcześniej nie tkwiłam w takiej sytuacji... Naprawdę... naprawdę Cię lubię.
Dodała już wyraźnie i bezpośrednio. Porzuciła już swoje wcześniejsze, bezpieczne granie. Nie chciała żyć złudną nadzieją. Wolała by jasno jej powiedział jakie ma szanse, bo naprawdę potrzebowała teraz kogoś bliskiego.
- Przepraszam - dodała znowu, spuszczając wzrok. Była głupia, że zaczęła tą rozmowę. Z drugiej strony to dobrze, że mają już ją za sobą, bo wolałaby znać jego doświadczenia. Przede wszystkim poczuła się źle z tym, że Hannah oznajmiła jego związek z Sophie jako coś oczywistego, a ona nie zdawała sobie z tego sprawy. Musiał ją naprawdę kochać...
- Czyli to nie jest za wcześnie, żebym poszła z Tobą na tą gorącą czekoladę? - Uniosła na niego niebieskie spojrzenie i odepchnęła się od parapetu. Stanęła naprzeciwko chłopaka, patrząc na niego niepewnie.
- Musisz poważnie przemyśleć swoją odpowiedź, ponieważ nigdy wcześniej nie tkwiłam w takiej sytuacji... Naprawdę... naprawdę Cię lubię.
Dodała już wyraźnie i bezpośrednio. Porzuciła już swoje wcześniejsze, bezpieczne granie. Nie chciała żyć złudną nadzieją. Wolała by jasno jej powiedział jakie ma szanse, bo naprawdę potrzebowała teraz kogoś bliskiego.
Re: Obserwatorium
- To ja jestem Ci winien przeprosiny. Nie powinienem podnosić na Ciebie głosu. Przepraszam.
Walton zakasał rękawy koszuli i sięgnął po książkę, którą kilka minut temu w sposób pozostający wiele do życzenia umieścił na jednej z ławek.
Kochał jak głupi. W dniu, w którym stali się parą poczuł, jakby wygrał los na loterii. Szczęście wreszcie się do niego uśmiechnęło. A później Fitzpatrick odeszła w siną dal z mugolską przybłędą zaledwie kilka dni po tym, jak poszli ze sobą pierwszy raz do łóżka. Który facet nie zwątpiłby w siebie po takiej przeszłości? Upadek był bardzo bolesny. Do tej pory czuł nieprzyjemne łupanie w głowie za każdym razem, gdy przechodził obok lochów.
- Czyli to nie jest za wcześnie, żebym poszła z Tobą na tą gorącą czekoladę?
I doskonale wiedział, że wcale nie chodziło o to, że dopiero wybiła jedenasta rano.
Irlandczyk wcisnął książkę w dłonie błękitnookiej. Uśmiech, który zagościł na jego twarzy wyżłobił w jego policzkach niewielkie dołeczki.
- Mam ciężki orzech do zgryzienia... - westchnął ciężko, imitując konsternację. Chwycił swój podbródek pomiędzy kciuk i palec wskazujący i zlustrował ostentacyjnie dziewczynę od czubka głowy, po palce stóp.
- I tak nie mam nic lepszego do roboty.
Skwitował tonem marudnego klienta, który od dobrej godziny wydziwia nad marnością towaru i machnął ręką z pobłażaniem. Nie czekając jednak, aż Gryfonka zdąży się nadąsać objął ją ramieniem w talii i pociągnął w kierunku drzwi.
Walton zakasał rękawy koszuli i sięgnął po książkę, którą kilka minut temu w sposób pozostający wiele do życzenia umieścił na jednej z ławek.
Kochał jak głupi. W dniu, w którym stali się parą poczuł, jakby wygrał los na loterii. Szczęście wreszcie się do niego uśmiechnęło. A później Fitzpatrick odeszła w siną dal z mugolską przybłędą zaledwie kilka dni po tym, jak poszli ze sobą pierwszy raz do łóżka. Który facet nie zwątpiłby w siebie po takiej przeszłości? Upadek był bardzo bolesny. Do tej pory czuł nieprzyjemne łupanie w głowie za każdym razem, gdy przechodził obok lochów.
- Czyli to nie jest za wcześnie, żebym poszła z Tobą na tą gorącą czekoladę?
I doskonale wiedział, że wcale nie chodziło o to, że dopiero wybiła jedenasta rano.
Irlandczyk wcisnął książkę w dłonie błękitnookiej. Uśmiech, który zagościł na jego twarzy wyżłobił w jego policzkach niewielkie dołeczki.
- Mam ciężki orzech do zgryzienia... - westchnął ciężko, imitując konsternację. Chwycił swój podbródek pomiędzy kciuk i palec wskazujący i zlustrował ostentacyjnie dziewczynę od czubka głowy, po palce stóp.
- I tak nie mam nic lepszego do roboty.
Skwitował tonem marudnego klienta, który od dobrej godziny wydziwia nad marnością towaru i machnął ręką z pobłażaniem. Nie czekając jednak, aż Gryfonka zdąży się nadąsać objął ją ramieniem w talii i pociągnął w kierunku drzwi.
Re: Obserwatorium
Kiedy jej umysłowo chory brat porzucił naukę w tej jakże elitarnej placówce edukacyjnej jaką jest Hogwart i to w dodatku na rzecz gry w podrzędnej drużynie Quidditcha, Gregorovic przestała wierzyć, że na tym świecie istnieją jeszcze inteligentne jednostki. Nie, żeby specjalnie ubolewała, z góry wiedziała, że Misza nie zagrzeje na długo miejsca w Hogwarcie. Był zwyczajnym mięczakiem, o ładnej, ogolonej buźce i niewielu rzeczach do powiedzenia. Powinni go wydziedziczyć zaraz po tym jak rozpłakał się, gdy pierwszy raz zdzieliłam go w łeb podręcznikiem do eliksirów, przeszło czarnowłosej przez myśl kiedy pokonywała kolejne schodki prowadzące do obserwatorium astronomicznego. Misza zawsze był wrzodem na dupie, a teraz w dodatku przynosił wstyd ich rodzinie. Nic dziwnego, że Chris kopnął w kalendarz.
Ściemniło się już dawno, Lenie nie zależało jej na promieniach słonecznych muskających twarz i cieniach biegających fantazyjnie po kamiennej posadzce. Dotarłszy na miejsce, Lenę owionęło chłodne, wiosenne powietrze. Ślizgona przystanęła przy kamiennej poręczy, wychylając się zań odrobinę za dużo.
Tak właściwie, to po cholerę jasną żeś tu przylazła Gregorovic?
Ostatnimi czasy miewała takie chwile, gdy zastanawiała się, czy Socha żyłby dalej, gdyby nie pozbawiony był swej różdżki, czy ona winna jest jego śmierci? Choć nie należała do przesadnie empatycznych osób, to gdzieś głęboko tlił się ten płomień niepewności, który nie pozwalał na spokojny sen.
Ściemniło się już dawno, Lenie nie zależało jej na promieniach słonecznych muskających twarz i cieniach biegających fantazyjnie po kamiennej posadzce. Dotarłszy na miejsce, Lenę owionęło chłodne, wiosenne powietrze. Ślizgona przystanęła przy kamiennej poręczy, wychylając się zań odrobinę za dużo.
Tak właściwie, to po cholerę jasną żeś tu przylazła Gregorovic?
Ostatnimi czasy miewała takie chwile, gdy zastanawiała się, czy Socha żyłby dalej, gdyby nie pozbawiony był swej różdżki, czy ona winna jest jego śmierci? Choć nie należała do przesadnie empatycznych osób, to gdzieś głęboko tlił się ten płomień niepewności, który nie pozwalał na spokojny sen.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Obserwatorium
Dotknął bibułki językiem i skleił dwa końce razem, tworząc malutką tutkę w którą wcześniej zawinął solidnie wysuszoną zawartość. Przykładał właśnie koniec różdżki do swojego własnej roboty skarbu, kiedy skrzypnęły drzwi. Uniósł łeb powoli, świadom, że gwałtowne ruchy są w tej sytuacji stanowczo niewskazane. Kiedy zimne, szare oczy napotkały znaną postać, uśmiechnął się. Chyba. Najspokojniej w świecie zaciągnął się skrętem, obserwując wychylającą się przez barierkę Gregorovic.
- Skoczysz? - Spytał cicho, jakby prowokująco.
Skrzypnął odsuwany dłonią teleskop, chciał mieć na nią lepszy widok. Siedział na jednej ze szkolnych ław, luźno rozparty. Miał na sobie jakąś starą, wytartą na łokciach koszulę i ciemne, luźne spodnie, które z pewnością widziały już lepsze dni. Do tego trampki bez sznurówek, nieobyczajnie wyłożone na pulpicie. W prawej dłoni trzymał skręta, którym zaciągnął się z wyraźnym samozadowoleniem. Lewa ręka dzierżyła różdżkę. Zawsze w gotowości.
Do nozdrzy Leny wkrótce dotarł nieco drażniący, ale i pobudzający zapach palonej przez Rafflesa mieszanki. Strużki dymu ulatniały się pod same gwiazdy.
- Późno już. Thomas nie będzie na ciebie krzyczeć? - Kapryśne, dokuczliwe, właściwie bez większego znaczenia. I tak nie interesowała go odpowiedź.
- Skoczysz? - Spytał cicho, jakby prowokująco.
Skrzypnął odsuwany dłonią teleskop, chciał mieć na nią lepszy widok. Siedział na jednej ze szkolnych ław, luźno rozparty. Miał na sobie jakąś starą, wytartą na łokciach koszulę i ciemne, luźne spodnie, które z pewnością widziały już lepsze dni. Do tego trampki bez sznurówek, nieobyczajnie wyłożone na pulpicie. W prawej dłoni trzymał skręta, którym zaciągnął się z wyraźnym samozadowoleniem. Lewa ręka dzierżyła różdżkę. Zawsze w gotowości.
Do nozdrzy Leny wkrótce dotarł nieco drażniący, ale i pobudzający zapach palonej przez Rafflesa mieszanki. Strużki dymu ulatniały się pod same gwiazdy.
- Późno już. Thomas nie będzie na ciebie krzyczeć? - Kapryśne, dokuczliwe, właściwie bez większego znaczenia. I tak nie interesowała go odpowiedź.
Peter RafflesKlasa VII - Urodziny : 13/01/2006
Wiek : 18
Skąd : stare śmieci - Hogsmeade
Krew : wątpliwie czysta
Re: Obserwatorium
Materiał cienkiej, czarnej sukienki o długości nie przekraczającej połowy uda załopotał na wietrze. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odziałby tak lekkiej tkaniny przy tak wietrznej pogodzie. Chyba, że ta nad wyraz bezmyślna persona pochodziła z regionu słynącego ze srogiej zimy i nieskończonej ilości wódki (kolejność dowolna), wtedy było jej wybaczone. Czarnowłosa wsparła się bladymi dłońmi o marmurową balustradę, onyksowe oczy wlepiając w linię horyzontu, tonącą w egipskich ciemnościach. Jedynie w kilku miejscach poprzeplatana była ona pomarańczowymi światłami z Hogsmeade, niknącymi co rusz w czerni. Zerknąwszy w stronę Wierzby Bijącej, Gregorovic musiała przyznać, że zbyt dużo czasu minęło od jej ostatniej wizyty w Londynie. Święta i ferie spędzała w zamku, sporadycznie bywając u Raffles'a, razem z Adrienem. Pomimo niezbyt przyjaznych okoliczności, Lenie nadarzyła się teraz okazja do wyjazdu. Z racji odziedziczenia mieszkania po starszym Gregorovic'u musiała udać się do Ministerstwa, by załatwić kilka formalności, a także odwiedzić swe nowe posiadłości. Zasmuciła ją wiadomość o śmierci kuzyna, lecz przystało, przyjęła to chłodno i bez zbędnych emocji. A przynajmniej tak sądzili postronni obserwatorzy.
- Na Ozyrysa, Raffles, naprawdę chcesz żebym wypadła? - Warknęła, zaciskając palce na barierce. Niewiele brakowało by przechyliła się dostatecznie żeby spaść. Dziewczę odwróciło się w kierunku Ślizgona, poprawiając jednocześnie materiał podwiniętej odrobinę sukienki. Czarne oczy prędko wypatrzyły sylwetkę chłopaka. Swoją drogą tak dawno go nie widziała, że zaczęła wątpić w swe szczeniackie zauroczenie. Rien i jego nauka rosyjskiego ostatnio całkowicie pochłaniały jej uwagę i odciągały od myśli o Raffles'ie. Może to i lepiej?
- I tak mam szlaban na widywanie złych Ślizgonów. - Kącik pomalowanych burgundową szminką ust uniósł się nieznacznie ku górze. - Śpi jak niemowlę, transmutacja potrafi wymęczyć człowieka. - Lekkie wzruszenie ramion brak zainteresowania poczynaniami Thomas. Każdy, kto choć trochę znał Lenę wiedział, że takie założenie było jak najbardziej błędne.
- Różdżka Sochy wciąż posiada taką samą moc, jak przed jego śmiercią? - Zmieniła temat niby mimochodem zahaczając o swój ostatni myślowy dylemat.
- Na Ozyrysa, Raffles, naprawdę chcesz żebym wypadła? - Warknęła, zaciskając palce na barierce. Niewiele brakowało by przechyliła się dostatecznie żeby spaść. Dziewczę odwróciło się w kierunku Ślizgona, poprawiając jednocześnie materiał podwiniętej odrobinę sukienki. Czarne oczy prędko wypatrzyły sylwetkę chłopaka. Swoją drogą tak dawno go nie widziała, że zaczęła wątpić w swe szczeniackie zauroczenie. Rien i jego nauka rosyjskiego ostatnio całkowicie pochłaniały jej uwagę i odciągały od myśli o Raffles'ie. Może to i lepiej?
- I tak mam szlaban na widywanie złych Ślizgonów. - Kącik pomalowanych burgundową szminką ust uniósł się nieznacznie ku górze. - Śpi jak niemowlę, transmutacja potrafi wymęczyć człowieka. - Lekkie wzruszenie ramion brak zainteresowania poczynaniami Thomas. Każdy, kto choć trochę znał Lenę wiedział, że takie założenie było jak najbardziej błędne.
- Różdżka Sochy wciąż posiada taką samą moc, jak przed jego śmiercią? - Zmieniła temat niby mimochodem zahaczając o swój ostatni myślowy dylemat.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Obserwatorium
- Tak naprawdę, to nie. - Odparł na jej pełne przygany warknięcie. Nawet koślawo się uśmiechnął. - Już były tu takie czasy, że ludzie wypadali z różnych wysoko położonych miejsc. Nie chciałbym być z tym kojarzony.
Ponownie się zaciągnął, szare oczy zawiesił na bezchmurnym, gwieździstym niebie. Wydmuchując dym z płuc, krótko machnął różdżką. Szarosine kłęby przybrały postać cwałującego konia, który przegalopował wysłużoną barierką, minął uwieszoną jej Gregorovic i rozpłynął się w obłoczku dymu, ulatując ku nocy.
- To z którymi właściwie wolno ci się widywać? - Spytał z nutą kpiny, właściwie każdy Ślizgon powinien mieć w sobie coś... niewłaściwego. - Ona śpi, ty czuwasz. Czemu tak wysoko?
Powiódł wzrokiem wokół.
- Kręci cię astronomia, masz sadomachistyczny lęk samotności, czy łazisz, jak cię nogi poniosą?
Akurat w pełni rozumiał ostatnią opcję. Ludzie jego pokroju, indywidualiści o niesprecyzowanych planach na dzień następny często włóczyli się po zamku o nieodpowiednich porach.
Gdy zagaiła o Sochę, Raffles uniósł się lekko i wyprostował, na chwilę przestał też bawić się skrętem. Smakował jej słowa w pewnej ciszy, oczy opuścił na swoją różdżkę. Chwilę, może i niezręczną, panowała cisza, przerywana jedynie odgłosami nocy.
- Ta część, która jest w mojej... już nie osłabnie, nie ma połączenia między swoją starą nośniczką. A moc, która pozostała... Nie wiem. Nie dotykałem jego różdżki, odkąd się dowiedziałem.
Zamilkł, westchnął cicho, potarł czoło i oczy rękawem, jakby chcąc wyrzucić coś z pamięci, coś ze swojej głowy.
- Wiesz, co tam się konkretnie stało? - rzucił cicho, nieco mniej obojętnym tonem, niż to zwykle miało miejsce. Lena mogła odnieść dziwne wrażenie, że po raz pierwszy widzi go... zakłopotanym?
Ponownie się zaciągnął, szare oczy zawiesił na bezchmurnym, gwieździstym niebie. Wydmuchując dym z płuc, krótko machnął różdżką. Szarosine kłęby przybrały postać cwałującego konia, który przegalopował wysłużoną barierką, minął uwieszoną jej Gregorovic i rozpłynął się w obłoczku dymu, ulatując ku nocy.
- To z którymi właściwie wolno ci się widywać? - Spytał z nutą kpiny, właściwie każdy Ślizgon powinien mieć w sobie coś... niewłaściwego. - Ona śpi, ty czuwasz. Czemu tak wysoko?
Powiódł wzrokiem wokół.
- Kręci cię astronomia, masz sadomachistyczny lęk samotności, czy łazisz, jak cię nogi poniosą?
Akurat w pełni rozumiał ostatnią opcję. Ludzie jego pokroju, indywidualiści o niesprecyzowanych planach na dzień następny często włóczyli się po zamku o nieodpowiednich porach.
Gdy zagaiła o Sochę, Raffles uniósł się lekko i wyprostował, na chwilę przestał też bawić się skrętem. Smakował jej słowa w pewnej ciszy, oczy opuścił na swoją różdżkę. Chwilę, może i niezręczną, panowała cisza, przerywana jedynie odgłosami nocy.
- Ta część, która jest w mojej... już nie osłabnie, nie ma połączenia między swoją starą nośniczką. A moc, która pozostała... Nie wiem. Nie dotykałem jego różdżki, odkąd się dowiedziałem.
Zamilkł, westchnął cicho, potarł czoło i oczy rękawem, jakby chcąc wyrzucić coś z pamięci, coś ze swojej głowy.
- Wiesz, co tam się konkretnie stało? - rzucił cicho, nieco mniej obojętnym tonem, niż to zwykle miało miejsce. Lena mogła odnieść dziwne wrażenie, że po raz pierwszy widzi go... zakłopotanym?
Peter RafflesKlasa VII - Urodziny : 13/01/2006
Wiek : 18
Skąd : stare śmieci - Hogsmeade
Krew : wątpliwie czysta
Re: Obserwatorium
Wzniosła oczy ku niebu, widząc jego uśmieszek. Cóż za irytujący grymas. Onyksowe, chłodne spojrzenie Leny przyciągnął obłoczek dymu o jakże fantazyjnym kształcie, mknący w jej kierunku. Stara sztuczka.
- Właściwie to ze wszystkimi. - Zaczęła kąśliwie - Minimum pięćdziesiąt centymetrów odstępu w obecności przyzwoitki. - Oparła się biodrami o balustradę, świdrując spojrzeniem Raffles'a. Gdyby nie cała rzesza mugolaków goszczących w Slytherinie i ona skłonna byłaby to przyznać. Jednak w przypadku, gdy tych kilka zupełnie bezbarwnych szlam pałęta się w szatach z herbem domu węża, Gregorovic nie miała żadnych twardych osądów do wydania.
- A co jeśli wszystko na raz? - Lewa brew dziewczęcia powędrowała ku górze. Właściwie nie miała konkretnego powodu, dla którego przyszła akurat tutaj. Nie miała ochoty wsłuchiwać się dłużej w miarowe oddechy i pochrapywania ślizgońskich współlokatorek, nic więcej.
- Nie mam pojęcia, krążą tylko jakieś plotki, na które nie warto nawet zwracać uwagi - Wzruszyła ramionami, jakby niewiele ją to obeszło. - Wydaje mi się, że dyrekcja coś ukrywa - Pionowa zmarszczka przecięła jej alabastrowe czoło. Cisza zapadła na dłuższą chwilę - Myślisz, że gdyby miał różdżkę, przeżyłby? - Zapytała dużo ciszej niż zwykle, wpatrując się na powrót w linię horyzontu. Ot, chwila zwątpienia.
- Właściwie to ze wszystkimi. - Zaczęła kąśliwie - Minimum pięćdziesiąt centymetrów odstępu w obecności przyzwoitki. - Oparła się biodrami o balustradę, świdrując spojrzeniem Raffles'a. Gdyby nie cała rzesza mugolaków goszczących w Slytherinie i ona skłonna byłaby to przyznać. Jednak w przypadku, gdy tych kilka zupełnie bezbarwnych szlam pałęta się w szatach z herbem domu węża, Gregorovic nie miała żadnych twardych osądów do wydania.
- A co jeśli wszystko na raz? - Lewa brew dziewczęcia powędrowała ku górze. Właściwie nie miała konkretnego powodu, dla którego przyszła akurat tutaj. Nie miała ochoty wsłuchiwać się dłużej w miarowe oddechy i pochrapywania ślizgońskich współlokatorek, nic więcej.
- Nie mam pojęcia, krążą tylko jakieś plotki, na które nie warto nawet zwracać uwagi - Wzruszyła ramionami, jakby niewiele ją to obeszło. - Wydaje mi się, że dyrekcja coś ukrywa - Pionowa zmarszczka przecięła jej alabastrowe czoło. Cisza zapadła na dłuższą chwilę - Myślisz, że gdyby miał różdżkę, przeżyłby? - Zapytała dużo ciszej niż zwykle, wpatrując się na powrót w linię horyzontu. Ot, chwila zwątpienia.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Obserwatorium
Pospiesznie ocenił dzielącą ich odległość.
- Pięćdziesiąt centymetrów? Dobrze, ze tu mamy z pięć razy tyle. Możesz czuć się bezpieczna. - Zawyrokował, przeciągając się ospale i wypuszczając jeszcze jeden kłębuch dymu. Tym razem przeistoczył go w dwa uganiające się za sobą szczury. Pobiegły tuż pod stopy Ślizgonki, szamocąc się w pozorowanej walce. Po chwili i one uległy dematerializacji.
- Pewnie ta jego blondłwłosa gówniara coś wie, chodzi jak struta... I ten cały Scott. - Rzucił retorycznie, drapiąc się różdżką po potylicy. - Dyrekcja zawsze kręci, to akurat pewne, jak Hogwart stary.
Zaciągnął się po raz ostatni, zagasił skręta różdżką i wyrzucił niedopałek poza obręb wieży. W powietrzu wciąż unosił się intrygujący zapach ziołowej mieszanki. Pobudzał, odrobinę szczypał, wyostrzał myślenie.
Spojrzał na nią z ukosa. Widząc, że zajęta jest kontemplowaniem krajobrazu, spuścił oczy na czubki swoich trampków.
- Nie wiem... co za kretyn wchodzi do Zakazanego bez różdżki? Tak naprawdę... sam się prosił. Nie wiem... To przecież nie było... Ja... - Trochę to brzmiało, jakby Raffles kogoś oskarżał, kogoś winił, komuś się tłumaczył. - Kurwa. To nie jest moja wina.
Wstał nagle, wyraźnie poruszony. Z końca tarninowej różdżki błysnęło kilka iskier. Z ławki, na której siedział, spadł jakiś przykurzony podręcznik. Raffles spojrzał na niego krytycznie, warknął coś pod nosem i wycelował różdżką.
- Confringo. - Huknęło zdrowo. Książka eksplodowała tysiącem kartek, rycin planet i kawałkami skóry z obwoluty. Ślizgon przyglądał się temu w ponurym milczeniu. Kiedy ostatnia ze stronic wylądowała mu u stóp, wzruszył pogardliwie ramionami i przeszedł w pobliże barierki o którą opierała się Gregorovic. Spojrzał na nią krzywo.
- Nieważne.
- Pięćdziesiąt centymetrów? Dobrze, ze tu mamy z pięć razy tyle. Możesz czuć się bezpieczna. - Zawyrokował, przeciągając się ospale i wypuszczając jeszcze jeden kłębuch dymu. Tym razem przeistoczył go w dwa uganiające się za sobą szczury. Pobiegły tuż pod stopy Ślizgonki, szamocąc się w pozorowanej walce. Po chwili i one uległy dematerializacji.
- Pewnie ta jego blondłwłosa gówniara coś wie, chodzi jak struta... I ten cały Scott. - Rzucił retorycznie, drapiąc się różdżką po potylicy. - Dyrekcja zawsze kręci, to akurat pewne, jak Hogwart stary.
Zaciągnął się po raz ostatni, zagasił skręta różdżką i wyrzucił niedopałek poza obręb wieży. W powietrzu wciąż unosił się intrygujący zapach ziołowej mieszanki. Pobudzał, odrobinę szczypał, wyostrzał myślenie.
Spojrzał na nią z ukosa. Widząc, że zajęta jest kontemplowaniem krajobrazu, spuścił oczy na czubki swoich trampków.
- Nie wiem... co za kretyn wchodzi do Zakazanego bez różdżki? Tak naprawdę... sam się prosił. Nie wiem... To przecież nie było... Ja... - Trochę to brzmiało, jakby Raffles kogoś oskarżał, kogoś winił, komuś się tłumaczył. - Kurwa. To nie jest moja wina.
Wstał nagle, wyraźnie poruszony. Z końca tarninowej różdżki błysnęło kilka iskier. Z ławki, na której siedział, spadł jakiś przykurzony podręcznik. Raffles spojrzał na niego krytycznie, warknął coś pod nosem i wycelował różdżką.
- Confringo. - Huknęło zdrowo. Książka eksplodowała tysiącem kartek, rycin planet i kawałkami skóry z obwoluty. Ślizgon przyglądał się temu w ponurym milczeniu. Kiedy ostatnia ze stronic wylądowała mu u stóp, wzruszył pogardliwie ramionami i przeszedł w pobliże barierki o którą opierała się Gregorovic. Spojrzał na nią krzywo.
- Nieważne.
Peter RafflesKlasa VII - Urodziny : 13/01/2006
Wiek : 18
Skąd : stare śmieci - Hogsmeade
Krew : wątpliwie czysta
Re: Obserwatorium
- Och, jakże wspaniałomyślnie z twojej strony, że nie naruszasz zasad panienki Thomas. - Sarknęła, marszcząc nos. - Jednakże brak przyzwoitki... Nie ma już dla mnie ratunku. - Westchnęła z powatpiewaniem, zerkając na dymne stwory rozpływające się w ciemności.
- Tak naprawdę nie mamy zielonego pojęcia co tam zaszło, jedyne zaś co jest wiadome to to, że wyzionął ducha, a ja wcześniej pozbawiłam go jedynego narzedzia obrony. Mam tylko nadzieję, że nie powiażą tych dwóch spraw. - Spojrzała nań z zastanowieniem wymalowanym w onyksowych oczach. Nagłe poruszenie Raffles'a wzbudziło w niej zaniepokojenie. Nie wiedziała na co go stać, ani czego powinna się spodziewać. Ostry zapach ziołowej mieszanki dotarł do jej nozdrzy dopiero gdy Ślizgon zatrzymał się przy barierce.
- Daj spokój Raffles, przecież Cię nie winię.
- Tak naprawdę nie mamy zielonego pojęcia co tam zaszło, jedyne zaś co jest wiadome to to, że wyzionął ducha, a ja wcześniej pozbawiłam go jedynego narzedzia obrony. Mam tylko nadzieję, że nie powiażą tych dwóch spraw. - Spojrzała nań z zastanowieniem wymalowanym w onyksowych oczach. Nagłe poruszenie Raffles'a wzbudziło w niej zaniepokojenie. Nie wiedziała na co go stać, ani czego powinna się spodziewać. Ostry zapach ziołowej mieszanki dotarł do jej nozdrzy dopiero gdy Ślizgon zatrzymał się przy barierce.
- Daj spokój Raffles, przecież Cię nie winię.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Obserwatorium
Oparł się plecami o barierkę i zsunął w dół, siadając na przykurzonych panelach podłogi. Przymknął oczy, czując na karku chłód metalowej konstrukcji.
- Ta różdżka nic by nie zmieniła. Był tak beznadziejny z zaklęć, że pewnie nic by mu nie dała - warknął, choć mało w tym było żelaznej pewności. Westchnął bezgłośnie, otworzył oczy.
- Nieważne - powtórzył.
Siedział tak przez kilka chwil, bezmyślnie popatrując na ogromną makietę Układu Słonecznego, zawieszoną w samym centrum wieży. Śledził wzrokiem leniwie przemieszczające się planety i myślał, a jeden wniosek był mniej konstruktywny od następnego. W pewnym momencie jakby się ocknął, uniósł szare, nieco podkrążone oczy na Gregorovic.
- Zapomniałem, że tu jesteś. - I choć za znaczenie tych słów większość ludzi po prostu by się obraziła, to w ustach Rafflesa było to niemal komplementem. Zwykle nie oddawał się przemyśleniom w czyjejkolwiek obecności. Zwykle się zaszywał, chował, znajdował odosobnienie. Może się bał, że z któregoś zakamarka jego umysłu wydostanie się coś, co potencjalny słuchacz wykorzysta przeciwko niemu? W każdym razie, sam się chyba tym faktem zaskoczył. Jak dotąd jedyną osobą, przy której pozwalał sobie na spadek wrodzonej czujności i podejrzliwości, był Rien. A i to też nie zawsze.
- Wiesz, kiedy pogrzeb? - Rzucił cicho, bawiąc się swoją różdżką.
- Ta różdżka nic by nie zmieniła. Był tak beznadziejny z zaklęć, że pewnie nic by mu nie dała - warknął, choć mało w tym było żelaznej pewności. Westchnął bezgłośnie, otworzył oczy.
- Nieważne - powtórzył.
Siedział tak przez kilka chwil, bezmyślnie popatrując na ogromną makietę Układu Słonecznego, zawieszoną w samym centrum wieży. Śledził wzrokiem leniwie przemieszczające się planety i myślał, a jeden wniosek był mniej konstruktywny od następnego. W pewnym momencie jakby się ocknął, uniósł szare, nieco podkrążone oczy na Gregorovic.
- Zapomniałem, że tu jesteś. - I choć za znaczenie tych słów większość ludzi po prostu by się obraziła, to w ustach Rafflesa było to niemal komplementem. Zwykle nie oddawał się przemyśleniom w czyjejkolwiek obecności. Zwykle się zaszywał, chował, znajdował odosobnienie. Może się bał, że z któregoś zakamarka jego umysłu wydostanie się coś, co potencjalny słuchacz wykorzysta przeciwko niemu? W każdym razie, sam się chyba tym faktem zaskoczył. Jak dotąd jedyną osobą, przy której pozwalał sobie na spadek wrodzonej czujności i podejrzliwości, był Rien. A i to też nie zawsze.
- Wiesz, kiedy pogrzeb? - Rzucił cicho, bawiąc się swoją różdżką.
Peter RafflesKlasa VII - Urodziny : 13/01/2006
Wiek : 18
Skąd : stare śmieci - Hogsmeade
Krew : wątpliwie czysta
Re: Obserwatorium
- Zapewne tak. - Choć w jej głowie kłębiło się jeszcze wiele niepewności, postanowiła zaniechać rozwiewania ich. Raffles najwyraźniej nie bardzo miał na to ochotę. Zawsze może spróbować pomęczyć Rien'a. Zdawał się być cierpliwszy.
Gregorovic również poddała się chwilowemu zamyśleniu. Ona w przeciwieństwie do Petera nie miała problemu, by odpłynąć na chwilę przy kimś innym. O ile, rzecz jasna owy ktoś nie stanowił potencjalnego zagrożenia, a Petera, pomimo jego wcześniejszego wzburzenia o to nie podejrzewała. Póki co. W ciągu ostatnich kilku dni dwie znane jej osoby kopnęły w kalendarz z czego jedna, to kuzyn a druga to jej wróg, śmiertelny. A przynajmniej nim był za życia. Misza zdezerterował, czyniąc jej maleńki świat lepszym. Jak widać, najpierw coś musiała oddać, by później móc cieszyć się odejściem rodzinnej zakały. Śmierci Sochy nie potrafiła uznać za radosne zdarzenie. Pomimo ich zatargów, nie życzyła mu śmierci. Jej ponure przemyślenia przerwał cichy ton Raffles'a, który uraczył ją przy tym szarym spojrzeniem. Jego słowa przyjęła z bezgłośnym prychnięciem, a chwilę później sama osunęła się na drewniane panele, by usiąść tuż obok Ślizgona. Na jego pytanie, westchnęła cicho, marszcząc przy tym czoło
- Wydaje mi się, że nie ma jeszcze ustalonej daty - Odburknęła, odgarniając z policzka pasmo włosów. Sama nie zamierzała pojawiać się na tejże uroczystości. Nie sądziła bowiem by w jakikolwiek sposób mogłoby to zmienić jej sytuację.
Gregorovic również poddała się chwilowemu zamyśleniu. Ona w przeciwieństwie do Petera nie miała problemu, by odpłynąć na chwilę przy kimś innym. O ile, rzecz jasna owy ktoś nie stanowił potencjalnego zagrożenia, a Petera, pomimo jego wcześniejszego wzburzenia o to nie podejrzewała. Póki co. W ciągu ostatnich kilku dni dwie znane jej osoby kopnęły w kalendarz z czego jedna, to kuzyn a druga to jej wróg, śmiertelny. A przynajmniej nim był za życia. Misza zdezerterował, czyniąc jej maleńki świat lepszym. Jak widać, najpierw coś musiała oddać, by później móc cieszyć się odejściem rodzinnej zakały. Śmierci Sochy nie potrafiła uznać za radosne zdarzenie. Pomimo ich zatargów, nie życzyła mu śmierci. Jej ponure przemyślenia przerwał cichy ton Raffles'a, który uraczył ją przy tym szarym spojrzeniem. Jego słowa przyjęła z bezgłośnym prychnięciem, a chwilę później sama osunęła się na drewniane panele, by usiąść tuż obok Ślizgona. Na jego pytanie, westchnęła cicho, marszcząc przy tym czoło
- Wydaje mi się, że nie ma jeszcze ustalonej daty - Odburknęła, odgarniając z policzka pasmo włosów. Sama nie zamierzała pojawiać się na tejże uroczystości. Nie sądziła bowiem by w jakikolwiek sposób mogłoby to zmienić jej sytuację.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Obserwatorium
Czy Raffles zamierzał się pojawić? Sam nie miał pojęcia. Jeśli pogrzeb miał być zorganizowany na miejscu, na terenie Hogwartu, to pewnie obserwowałby ceremonię gdzieś z daleka, pragnąc zamknąć pewien rozdział w swoim życiu. Jeśli jednak bliscy Sochy zdecydowali się na pochowanie go w pobliżu rodzinnego domu, to nie było o czym mówić.
Machinalnie przesunął palcami po gładkiej rękojeści swojej różdżki, i zerknął w bok, na sadowiącą się nieopodal Gregorovic.
- Słyszałem, że Rien pobiera u ciebie korki z rosyjskiego. Jak bardzo jest beznadziejny? - Rzucił, imając się jakiejkolwiek dyskusji, która nie dotyczyła różdżek i pogrzebów.
Siedzących przy samej barierce Ślizgonow ogarnął nocny chłód. Było stanowczo za późno na posiadywanie na samym szczycie najwyższej wieży Hogwartu... ale niespecjalnie się tym przejmowali. W pewnej chwili Raffles przywołał zaklęciem jeden z maleńkich teleskopów i przetransmutował go na nieduży słoik. Następnie wyczarował kolorowy, wesoły ogień i zamknął go we wnętrzu słoika, nie zapominając też o zaklęciu antytłukącym. Tak przygotowane źródło ciepła ustawił pomiędzy nim a Gregorovic.
- Zalety mieszkania w wyziębionym pokoju karczemnym. - Wyjaśnił nieco sucho, obserwując zielone i niebieskie iskierki tańczące we wnętrzu słoika. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby spreparowany przez niego ogrzewacz nie miał kilku dodatkowych bajerów - barwne ogniki z czasem zaczęły przyjmować kształty zwierząt i dziwnych istot.
Machinalnie przesunął palcami po gładkiej rękojeści swojej różdżki, i zerknął w bok, na sadowiącą się nieopodal Gregorovic.
- Słyszałem, że Rien pobiera u ciebie korki z rosyjskiego. Jak bardzo jest beznadziejny? - Rzucił, imając się jakiejkolwiek dyskusji, która nie dotyczyła różdżek i pogrzebów.
Siedzących przy samej barierce Ślizgonow ogarnął nocny chłód. Było stanowczo za późno na posiadywanie na samym szczycie najwyższej wieży Hogwartu... ale niespecjalnie się tym przejmowali. W pewnej chwili Raffles przywołał zaklęciem jeden z maleńkich teleskopów i przetransmutował go na nieduży słoik. Następnie wyczarował kolorowy, wesoły ogień i zamknął go we wnętrzu słoika, nie zapominając też o zaklęciu antytłukącym. Tak przygotowane źródło ciepła ustawił pomiędzy nim a Gregorovic.
- Zalety mieszkania w wyziębionym pokoju karczemnym. - Wyjaśnił nieco sucho, obserwując zielone i niebieskie iskierki tańczące we wnętrzu słoika. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby spreparowany przez niego ogrzewacz nie miał kilku dodatkowych bajerów - barwne ogniki z czasem zaczęły przyjmować kształty zwierząt i dziwnych istot.
Peter RafflesKlasa VII - Urodziny : 13/01/2006
Wiek : 18
Skąd : stare śmieci - Hogsmeade
Krew : wątpliwie czysta
Re: Obserwatorium
Lena przeniosła spojrzenie na czubki swoich czarnych butów. Pomimo niezręczności tej całej sytuacji, Gregorovic nie czuła się skrępowana. Właściwie, ona nigdy nie doświadczyła tego stanu, jej prostolinijność i szczerość skutecznie ją od tego broniły. Uczucia jakie żywiła do Raffles'a, albo jakie zdawało jej się, że żywi w ciągu ostatnich kilku miesięcy uległy znacznemu osłabieniu. Nie była pewna, czy miało to związek z nawałem pracy podsuwanej przez Cassidy czy może z tym, że udało jej się poznać prawdziwą stronę Petera.
- Rien? To mój najlepszy uczeń - Westchnęła, uśmiechając się półgębkiem - wiesz, jedyny w swoim rodzaju. - Dokończyła, a szerszy grymas pojawił się na jej ustach. - Jest wyjątkowo... - chwilę zajęło jej znalezienie odpowiedniego słowa - wyjątkowo radosny jak na Ślizgona. - a przynajmniej był w jej towarzystwie. Na początku oboje czuli się trochę sztywno, lecz teraz, niemal płynnie porozumiewając się po rosyjsku, Rien okazał się świetnym kompanem do wieczorowych rozmów. Kiedy Raffles ustawił pomiędzy nimi słów, Lena machinalnie wyciągnęła ku niemu zziębnięte, blade ręce. Chłód siarczyście dawał się we znaki powodując pojawienie się rumieńców na jej twarzy.
- Czy ty też odnosisz wrażenie, że pomimo tych kilku zdarzeń, w Hogwarcie cholernie wieje nudą? - Zapytała ni z tego ni z owego, przesuwając palcami po gorącym wręcz szkle słoika. Tak samo jak na zimno była odporna na gorąco.
- Rien? To mój najlepszy uczeń - Westchnęła, uśmiechając się półgębkiem - wiesz, jedyny w swoim rodzaju. - Dokończyła, a szerszy grymas pojawił się na jej ustach. - Jest wyjątkowo... - chwilę zajęło jej znalezienie odpowiedniego słowa - wyjątkowo radosny jak na Ślizgona. - a przynajmniej był w jej towarzystwie. Na początku oboje czuli się trochę sztywno, lecz teraz, niemal płynnie porozumiewając się po rosyjsku, Rien okazał się świetnym kompanem do wieczorowych rozmów. Kiedy Raffles ustawił pomiędzy nimi słów, Lena machinalnie wyciągnęła ku niemu zziębnięte, blade ręce. Chłód siarczyście dawał się we znaki powodując pojawienie się rumieńców na jej twarzy.
- Czy ty też odnosisz wrażenie, że pomimo tych kilku zdarzeń, w Hogwarcie cholernie wieje nudą? - Zapytała ni z tego ni z owego, przesuwając palcami po gorącym wręcz szkle słoika. Tak samo jak na zimno była odporna na gorąco.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Obserwatorium
Słysząc wesołe paplanie o rzekomych umiejętnościach Riena, Ślizgon parsknął sarkastycznie i pokręcił głową niedowierzająco. Kiedy Lena zaczęła z uśmiechem wspominać jego radość życia, Raffles spojrzał na nią z ukosa i zmarszczył brwi. Nie pociągnął już tematu, chyba nigdy nie był zbyt wysoko kwalifikowanym rozmówcą...
Pogrzebał w kieszeniach i z jakiegoś najgłębszego ich zakamarka wysunął maleńki, skórzany woreczek. Rozwiązał troczki i wysypał na dłoń resztkę jakiegoś ususzonego ziela, które to pracowicie zapakował w odpowiednią bibułkę.
- Skończyło się za szybko. Muszę zdobyć więcej... - Skleił brzeżki językiem i odpalił skręta od końca różdżki. Zaciągnął się głęboko i przymknął szare oczy.
W powietrzu dał się poczuć intensywny, mocno pobudzający zapach, który mógł również odrobinę drażnić nozdrza Rosjanki.
- Znajdź mi jakiegoś fana grządek i roślinek, jak ci się nudzi. - Rzucił, zabawiając się w wydmuchiwanie dziwnych kształtów. W pewnym momencie bez słowa podał skręta Gregorovic.
- Chcesz się zabawić?
Pogrzebał w kieszeniach i z jakiegoś najgłębszego ich zakamarka wysunął maleńki, skórzany woreczek. Rozwiązał troczki i wysypał na dłoń resztkę jakiegoś ususzonego ziela, które to pracowicie zapakował w odpowiednią bibułkę.
- Skończyło się za szybko. Muszę zdobyć więcej... - Skleił brzeżki językiem i odpalił skręta od końca różdżki. Zaciągnął się głęboko i przymknął szare oczy.
W powietrzu dał się poczuć intensywny, mocno pobudzający zapach, który mógł również odrobinę drażnić nozdrza Rosjanki.
- Znajdź mi jakiegoś fana grządek i roślinek, jak ci się nudzi. - Rzucił, zabawiając się w wydmuchiwanie dziwnych kształtów. W pewnym momencie bez słowa podał skręta Gregorovic.
- Chcesz się zabawić?
Peter RafflesKlasa VII - Urodziny : 13/01/2006
Wiek : 18
Skąd : stare śmieci - Hogsmeade
Krew : wątpliwie czysta
Strona 4 z 8 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8
Magic Land :: Hogwart :: WIEŻE :: Wieża astronomiczna
Strona 4 z 8
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach