Dziedziniec wieży zegarowej
+11
Brandon Tayth
Carla Stark
Micah Johansen
Andrea Jeunesse
Kim Oliver
Pierre Vauquer
Zoja Yordanova
Patrick Connolly
Christine Greengrass
Shay Hasting
Brennus Lancaster
15 posters
Strona 3 z 4
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Dziedziniec wieży zegarowej
First topic message reminder :
Do wieży można dostać się małymi drzwiami z Dziedzińca Wieży Zegarowej.
Do wieży można dostać się małymi drzwiami z Dziedzińca Wieży Zegarowej.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Gdy uzyskała od niego odpowiedź zamiast odczepnego "nie twoja sprawa", uśmiechnęła się do siebie nieznacznie. Nigdy nie rozumiała ludzi, którzy dosiadali się do kogoś a potem zbywali ich krótkim nie chcę o tym rozmawiać. Gdyby tylko wiedziała, że to wszystko zagrania marnego amanta, casanovy od siedmiu boleści, też uciekałaby gdzie pieprz rośnie. Carla jako uosobienie niezadowolenia z wszystkiego i outsider raczej nie cierpiała na nadmierne zainteresowanie ze strony płci przeciwnej, dlatego kiedy tylko już jakiś chłopak starał się być dla niej miły, szybko traciła głowę. Inaczej sprawiała miała się z Gale'em, jej wysokim i przystojnym przyjacielem ze Slytherinu, który od lat zdawał się nie zwracać na nią uwagi i nieustannie łamiąc jej serce przy każdym spotkaniu, których było wiele. Tam zadziałała chłodna kalkulacja i zachowywała się przy nim całkiem normalnie, jak to ona.
- Życie ze Ślizgonami nie może być łatwe - skomentowała jego krótki wywód o równaniu go słusznie z ziemią. Sama pewnie nie wytrzymałaby nerwowo. Krukoni byli w porządku, każdy zajmował się swoimi sprawami i nie gnębiono tam nikogo nadto przesadnie.
- Już nie siedzę sama jakbyś nie zauważył - odparła na jego pierwsze słowa, a potem przez długą chwilę trawiła jego kolejną uwagę. Musiała dobrze się zastanowić co odpowiedzieć, w końcu nie często słyszała podobne stwierdzenia. - Próbujesz być miły? - Zapytała, całkiem szczerze zresztą, powstrzymując się od zawstydzonego uśmiechu. Jej firmowego zresztą.
- Poza tym podziwiam zamkowe zabudowania. Żaden z średniowiecznych zamków w Wielkiej Brytanii nie zachował się tak dobrze, jak Hogwart. Idealnie wyprofilowane krużganki, finezyjnie ułożona cegła w wieżach no i zegar... wymyślny jak na tamte czasy, ale czarodzieje to czarodzieje, pewnie założyciele nie przejmowali się tym przy budowie - powiedziała zgodnie z prawdą, wskazując placem kolejno na obiekty, o których mówiła. W końcu czasy dawne, historia magii i legendy były jej największym zainteresowaniem. Nie wiedziała tylko, czy Włoch zechce tego słuchać.
- Życie ze Ślizgonami nie może być łatwe - skomentowała jego krótki wywód o równaniu go słusznie z ziemią. Sama pewnie nie wytrzymałaby nerwowo. Krukoni byli w porządku, każdy zajmował się swoimi sprawami i nie gnębiono tam nikogo nadto przesadnie.
- Już nie siedzę sama jakbyś nie zauważył - odparła na jego pierwsze słowa, a potem przez długą chwilę trawiła jego kolejną uwagę. Musiała dobrze się zastanowić co odpowiedzieć, w końcu nie często słyszała podobne stwierdzenia. - Próbujesz być miły? - Zapytała, całkiem szczerze zresztą, powstrzymując się od zawstydzonego uśmiechu. Jej firmowego zresztą.
- Poza tym podziwiam zamkowe zabudowania. Żaden z średniowiecznych zamków w Wielkiej Brytanii nie zachował się tak dobrze, jak Hogwart. Idealnie wyprofilowane krużganki, finezyjnie ułożona cegła w wieżach no i zegar... wymyślny jak na tamte czasy, ale czarodzieje to czarodzieje, pewnie założyciele nie przejmowali się tym przy budowie - powiedziała zgodnie z prawdą, wskazując placem kolejno na obiekty, o których mówiła. W końcu czasy dawne, historia magii i legendy były jej największym zainteresowaniem. Nie wiedziała tylko, czy Włoch zechce tego słuchać.
Carla StarkKlasa V - Urodziny : 05/01/2000
Wiek : 24
Skąd : Portmagee, Irlandia
Krew : czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Cóż. Szczerze powiedziawszy to i Brandon dziwił się, że dziewczyna nie poczęła wiać, gdzie ten cały pieprz rośnie. Był prawie pewny, że mogła znać go głównie z pseudo erotycznych opowiastek o jego miłosnych-żałosnych dokonaniach. A to o wiecznie załamanej przez niego Puchonce, a to o kilku nienawidzących go Ślizgonkach z panną Kruger na czele... Oj, wiele się tego nazbierało. I przyprawiało to już Włocha o mdłości. Chyba przypominał swojego dawnego przyjaciela Lynda bardziej niż przypuszczał. A że Prince Lynd był powszechnie znany jako pusty dupek... Nasz kochany Włoch doskonale wiedział, kim teraz jest w oczach większości hogwarckich dziewcząt. A jak rozprzestrzenią się plotki o jego tanim występie rodem z brazylijskiej telenoweli w Pokoju Wspólnym Ślizgonów, to z pewnością będzie skończony na amen. Tutaj już żony na pewno nie znajdzie. Więc postanowił, że przestaje jej szukać. Chociaż korciło go znowu... Ech, okropny ten Tayth! I biedna Carla...
- Tia, Ślizgoni to same dupki, nie ma co się oszukiwać - odpowiedział pogodnie, wyszczerzając do niej zęby w uśmiechu. Przeczuwał, że dziewczyna może okazać się całkiem niezłą rozmówczynią. Ostatnimi czasy nieco obawiał się konwersacji z kobietami, ale doszedł do wniosku, że już żadna rozmowa nie jest mu straszna, byleby nie była to rozmowa z Moniką... Wszystko inne przeżyje. Tylko nie kolejne starcie z rozjuszoną smoczycą.
Gdy zapytała go, czy próbuje być miły, zachichotał pod nosem rozbawiony. Takiej odpowiedzi na komplement to się nie spodziewał. Zaintrygowała go ta rezolutna pani. Chyba jego postanowienie o trzymaniu się z dala od płci pięknej poszło w las.
- Ano próbuję, ale bardziej niż miły byłem szczery, proszę pani. - Mrugnął do niej porozumiewawczo, ani na sekundę nie odwracając wzroku. Miał talent do zawieszania spojrzenia na kobiecie, a robił to w taki sposób, że nie wyglądał ani jak zboczeniec, ani jak natrętny idiota. W tym właśnie tkwiła tajemnica sukcesu Włocha. Niedbały wdzięk przemieszany z dozą bezczelnego zachwytu wszystkimi postaciami posiadającymi cycki. Owe piękne postacie zaś wciąż nie mogły połapać się, że mają do czynienia z włoską świnką. Brandoś jednak uparcie wierzył, że gdy się naprawdę zakocha, to z pewnością się ustatkuje. Naiwny.
Po chwili dziewczyna zaczęła snuć rozważania na temat budowy zamku, co może nie tyle zaciekawiło Ślizgona, a po prostu sprawiło, że mógł teraz już całkowicie oddać się obserwowaniu jej gestów. Urzeczony wodził wzrokiem za jej palcem, jednakże starając się również słuchać tego, co mówi. Nie miał zamiaru dać się złapać na tak podstawowym błędzie, jaki często popełniają faceci - nigdy nie mają pojęcia, o czym plecie kobieta. Tayth dostatecznie opanował podzielność uwagi.
- Szczerze powiedziawszy, to nie miałem pojęcia, że tylko Hogwart zachował się w tak znakomitym stanie - powiedział po krótkiej chwili tonem, który z pewnością mówił o jego zainteresowaniu słowami Krukonki. Jak było faktycznie, to już Włocha sprawa. - Aż mi wstyd, że jestem takim ignorantem w kwestii historii.
Uniósł wzrok, by przyjrzeć się zegarowi, który przed chwilą wskazywała Carla. Hmm, może na serio ma w sobie coś z tej wymyślności?
- Dawno nie spotkałem dziewczyny, która potrafi tyle ciekawych rzeczy powiedzieć o budowli. Jest jeszcze coś, czym możesz mnie zaskoczyć?
- Tia, Ślizgoni to same dupki, nie ma co się oszukiwać - odpowiedział pogodnie, wyszczerzając do niej zęby w uśmiechu. Przeczuwał, że dziewczyna może okazać się całkiem niezłą rozmówczynią. Ostatnimi czasy nieco obawiał się konwersacji z kobietami, ale doszedł do wniosku, że już żadna rozmowa nie jest mu straszna, byleby nie była to rozmowa z Moniką... Wszystko inne przeżyje. Tylko nie kolejne starcie z rozjuszoną smoczycą.
Gdy zapytała go, czy próbuje być miły, zachichotał pod nosem rozbawiony. Takiej odpowiedzi na komplement to się nie spodziewał. Zaintrygowała go ta rezolutna pani. Chyba jego postanowienie o trzymaniu się z dala od płci pięknej poszło w las.
- Ano próbuję, ale bardziej niż miły byłem szczery, proszę pani. - Mrugnął do niej porozumiewawczo, ani na sekundę nie odwracając wzroku. Miał talent do zawieszania spojrzenia na kobiecie, a robił to w taki sposób, że nie wyglądał ani jak zboczeniec, ani jak natrętny idiota. W tym właśnie tkwiła tajemnica sukcesu Włocha. Niedbały wdzięk przemieszany z dozą bezczelnego zachwytu wszystkimi postaciami posiadającymi cycki. Owe piękne postacie zaś wciąż nie mogły połapać się, że mają do czynienia z włoską świnką. Brandoś jednak uparcie wierzył, że gdy się naprawdę zakocha, to z pewnością się ustatkuje. Naiwny.
Po chwili dziewczyna zaczęła snuć rozważania na temat budowy zamku, co może nie tyle zaciekawiło Ślizgona, a po prostu sprawiło, że mógł teraz już całkowicie oddać się obserwowaniu jej gestów. Urzeczony wodził wzrokiem za jej palcem, jednakże starając się również słuchać tego, co mówi. Nie miał zamiaru dać się złapać na tak podstawowym błędzie, jaki często popełniają faceci - nigdy nie mają pojęcia, o czym plecie kobieta. Tayth dostatecznie opanował podzielność uwagi.
- Szczerze powiedziawszy, to nie miałem pojęcia, że tylko Hogwart zachował się w tak znakomitym stanie - powiedział po krótkiej chwili tonem, który z pewnością mówił o jego zainteresowaniu słowami Krukonki. Jak było faktycznie, to już Włocha sprawa. - Aż mi wstyd, że jestem takim ignorantem w kwestii historii.
Uniósł wzrok, by przyjrzeć się zegarowi, który przed chwilą wskazywała Carla. Hmm, może na serio ma w sobie coś z tej wymyślności?
- Dawno nie spotkałem dziewczyny, która potrafi tyle ciekawych rzeczy powiedzieć o budowli. Jest jeszcze coś, czym możesz mnie zaskoczyć?
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Carla była mało towarzyska, a co za tym idzie, mało doinformowana. Jako ciesząca się niewielkim gronem znajomych Krukonka, nie wiedziała nic o skrzywdzonej Puchonce, a tym bardziej o historii ze Ślizgonką Moniką w roli głównej. Właściwie to Starkówna mało wiedziała z tego, co działo się w socjalnym życiu szkoły. Zdecydowanie bardziej martwiły ją oceny i SUM-y aniżeli brak chłopaka. To czyniło z niej łatwy i osiągalny cel dla takich koleżków jak Brandon Tayth-Wilson.
- Same dupki? O sobie też mówisz? - Zapytała ze zmrużeniem oczu, bo akurat o jego przynależności do domu węża wiedziała. Kojarzyła osoby z herbami na ich szkolnych szatach, jakoś tak wyszło. Jego słowa i wyuczone gesty działały na Carlę jak słodycze na małe dziewczynki, więc bardzo szybko przekonała się do czarnowłosego chłopaka i jego olśniewającego uśmiechu. Łatwowierna i podatna na zaczepki starszych chłopców, niestety. Zaczerwieniła się niczym dojrzała wiśnia w lipcu słysząc jego słowa zapewniające o szczerości. Już wiedziała, że jutrzejszego dnia na śniadaniu mimowolnie będzie odszukiwać jego twarz w tłumie Ślizgonów.
Naprawdę uwierzyła w to, że jej słucha i chce wiedzieć więcej o starych zabudowaniach. Krukonka mogła godzinami opowiadać o czasach minionych, legendach arturiańskich, rycerzach i damach dworu. Historia świata mugolskiego nie była jej także obca, o historii magii nie wspominając. Studiowała ciężkie księgi, tracąc na to najlepsze lata swojego okresu dojrzewania, ale jak widać, owocowały podczas takiej rozmowy jak ta.
- Naprawdę Cię to interesuje? - Zapytała ze szczerym zdziwieniem, a potem przeniosła wzrok na jego twarz, która rzeczywiście wyrażała żywe zainteresowanie. Udawane co prawda, ale okazał się być niezłym aktorem. Tak czy tak, zdążył jej zaimponować.
- Mogę ględzić o tym godzinami, ale nie chcę. Zdawało mi się, że to ty potrzebowałeś rozmowy? Nie wiem jak snucie legend o starych zamkach miałoby Ci pomóc. - Zdecydowanie w chwili obecnej przemawiał przez nią altruizm względem nieznajomego chłopaka, ale także żywe zainteresowanie. Chciała się o nim czegoś dowiedzieć. - Tak w ogóle to chyba nigdy nam siebie nie przedstawiono. Jestem Carla. - Przejęła inicjatywę, wystawiając w jego stronę bladą i wątłą dłoń.
- Same dupki? O sobie też mówisz? - Zapytała ze zmrużeniem oczu, bo akurat o jego przynależności do domu węża wiedziała. Kojarzyła osoby z herbami na ich szkolnych szatach, jakoś tak wyszło. Jego słowa i wyuczone gesty działały na Carlę jak słodycze na małe dziewczynki, więc bardzo szybko przekonała się do czarnowłosego chłopaka i jego olśniewającego uśmiechu. Łatwowierna i podatna na zaczepki starszych chłopców, niestety. Zaczerwieniła się niczym dojrzała wiśnia w lipcu słysząc jego słowa zapewniające o szczerości. Już wiedziała, że jutrzejszego dnia na śniadaniu mimowolnie będzie odszukiwać jego twarz w tłumie Ślizgonów.
Naprawdę uwierzyła w to, że jej słucha i chce wiedzieć więcej o starych zabudowaniach. Krukonka mogła godzinami opowiadać o czasach minionych, legendach arturiańskich, rycerzach i damach dworu. Historia świata mugolskiego nie była jej także obca, o historii magii nie wspominając. Studiowała ciężkie księgi, tracąc na to najlepsze lata swojego okresu dojrzewania, ale jak widać, owocowały podczas takiej rozmowy jak ta.
- Naprawdę Cię to interesuje? - Zapytała ze szczerym zdziwieniem, a potem przeniosła wzrok na jego twarz, która rzeczywiście wyrażała żywe zainteresowanie. Udawane co prawda, ale okazał się być niezłym aktorem. Tak czy tak, zdążył jej zaimponować.
- Mogę ględzić o tym godzinami, ale nie chcę. Zdawało mi się, że to ty potrzebowałeś rozmowy? Nie wiem jak snucie legend o starych zamkach miałoby Ci pomóc. - Zdecydowanie w chwili obecnej przemawiał przez nią altruizm względem nieznajomego chłopaka, ale także żywe zainteresowanie. Chciała się o nim czegoś dowiedzieć. - Tak w ogóle to chyba nigdy nam siebie nie przedstawiono. Jestem Carla. - Przejęła inicjatywę, wystawiając w jego stronę bladą i wątłą dłoń.
Carla StarkKlasa V - Urodziny : 05/01/2000
Wiek : 24
Skąd : Portmagee, Irlandia
Krew : czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
- Wiesz, aniołek to ze mnie nie jest. Ale może aż taki straszny dupek też nie - odrzekł pogodnie i wykrzywił usta w niewinnym uśmiechu. Zdecydowanie był jednym z największych dupków w Hogwarcie, ale dziewczyna najwyraźniej nie miała o tym zielonego pojęcia, co Włochowi bardzo odpowiadało. Swoją drogą, nie bardzo wiedział, dlaczego jego związki z kobietami przeważnie kończyły się w taki żałosny sposób. Zawsze był dlań uprzejmy, szarmancki, kupował te wszystkie pierdoły, które im tak imponują, obsypywał komplementami. Co im nie pasowało? Że sobie od czasu do czasu pobajerował inną? Też mi coś... Nasz kochany Brandoś niestety nie rozumiał, że nie można mieć wszystkiego na raz.
Wyczuł rosnącą ekscytację dziewczęcia jego "zainteresowaniem" tym, co mówiła o zamku. Zadowolony, że udało mu się ją przekonać, przywołał na usta wyraz mający jednoznacznie dać jej do zrozumienia, że to co przed chwilą mu opowiedziała, było jedną z najciekawszych rzeczy, jakie dotąd dane było mu słyszeć.
- Jasne, że mnie interesuje! Zaskoczyłaś mnie pozytywnie. W Hogwarcie przeważająca część dziewczyn w taki sposób gada o kosmetykach i facetach. - Znowu zawiesił na niej szare spojrzenie, doskonale wiedząc przy tym, że nie ma do czynienia z żadną słodką idiotką. Musiał zatem uważać.
- Czy ja wiem, czy potrzebowałem... Może i coś w tym jest. Ale wątpię, że chce ci się wysłuchiwać żałosnej historii mojego życia - odrzekł nieco już bardziej markotnie, ażeby nadać swojej wypowiedzi nutki tajemniczości. Co za facet...
- Fakt, kretyn ze mnie. Nawet się nie przedstawiłem! Brandon, do usług. - Poderwał się z miejsca i, stanąwszy naprzeciwko niej, ujął delikatnie jej dłoń i ucałował wierzch. Postanowił powrócić do tego typu gestów po ostatniej uwadze pewnej spotkanej na moście Ślizgonki, która jednoznacznie dała mu do zrozumienia, że powinien był to zrobić, a zachował się jak zwykły szary człowieczek bez manier. Ciężko zadowolić kobietę.
Niestety późna godzina już zdecydowanie pokrzyżowała plany Włocha względem świeżo poznanej Krukonki. Spojrzał na nią przepraszająco, po czym zmuszony pożegnać się naprędce udał się do swojego dormitorium i porządnie odespał noc pełną wrażeń.
Wyczuł rosnącą ekscytację dziewczęcia jego "zainteresowaniem" tym, co mówiła o zamku. Zadowolony, że udało mu się ją przekonać, przywołał na usta wyraz mający jednoznacznie dać jej do zrozumienia, że to co przed chwilą mu opowiedziała, było jedną z najciekawszych rzeczy, jakie dotąd dane było mu słyszeć.
- Jasne, że mnie interesuje! Zaskoczyłaś mnie pozytywnie. W Hogwarcie przeważająca część dziewczyn w taki sposób gada o kosmetykach i facetach. - Znowu zawiesił na niej szare spojrzenie, doskonale wiedząc przy tym, że nie ma do czynienia z żadną słodką idiotką. Musiał zatem uważać.
- Czy ja wiem, czy potrzebowałem... Może i coś w tym jest. Ale wątpię, że chce ci się wysłuchiwać żałosnej historii mojego życia - odrzekł nieco już bardziej markotnie, ażeby nadać swojej wypowiedzi nutki tajemniczości. Co za facet...
- Fakt, kretyn ze mnie. Nawet się nie przedstawiłem! Brandon, do usług. - Poderwał się z miejsca i, stanąwszy naprzeciwko niej, ujął delikatnie jej dłoń i ucałował wierzch. Postanowił powrócić do tego typu gestów po ostatniej uwadze pewnej spotkanej na moście Ślizgonki, która jednoznacznie dała mu do zrozumienia, że powinien był to zrobić, a zachował się jak zwykły szary człowieczek bez manier. Ciężko zadowolić kobietę.
Niestety późna godzina już zdecydowanie pokrzyżowała plany Włocha względem świeżo poznanej Krukonki. Spojrzał na nią przepraszająco, po czym zmuszony pożegnać się naprędce udał się do swojego dormitorium i porządnie odespał noc pełną wrażeń.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
ROK SZKOLNY 2015/2016
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Wróciła do zamku w południe, zgodnie z poleceniem opiekuna udając się do Prfesorów w celu odebrania tematów, które miała nadrobić. Lauren była bardzo ambitna, dobrze się uczyła i tkwienie w zaległościach, które lubiły się nawarstwiać, nie były w jej stylu. Wiedziała, że jakąkolwiek pracę nad transmutacją mogła odpuścić, podobnie sprawa miała się z magia użytkową, bo zwyczajnie radziła sobie ponadprzeciętnie z kumulowaniem i przetwarzaniem energii magicznej. Tym samym musiała skupić się na zielarstwie, eliksirach, starożytnych runach i historii magii podczas weekendu. A czasu miała mnóstwo, bo na zapowiedziany bal wcale się nie wybierała. Zgodnie z regulaminem miała na sobie szkolny mundurek, gdy wyszła na kamienny dziedziniec wieży zegarowej, którego centralnym punktem był posąg z czterema zwierzętami. Jeden z Profesorów polecił jej odnalezienie pewnego Krukona, który był jego zdaniem osobą z najlepszymi notatkami. Z początku Sharp kompletnie nie skojarzyła nazwiska chłopaka z osobą Anthyonego Wilsona, który był niedawnym elementem jej życia, a obecnie kłującym wspomnieniem. I gdyby nie fakt, że była kobietą dumną i upartą, pewnie wybrałaby bibliotekę, zamiast twarzy, którą uznała. Siedział pochłonięty własnymi sprawami, dziękując Merlinowi — sam. Oczywiście na pewno słyszał od przyjaciela, jakim potworem była rudowłosa, więc nie zamierzała prowadzić żadnej rozmowy, która wykraczałaby poza temat. Wygładziła dłonią materiał spódnicy od mundurka kierowana wewnętrznym pedantyzmem i manią kontroli, aby ruszyć w jego stronę. Gdy stanęła krok lub dwa od jasnowłosego, wbiła w niego spojrzenie karmelowych oczu. - Nie chciałam Ci przeszkadzać, ale Profesor wysłał mnie do Ciebie po notatki i zasugerował, że Cię tu znajdę Baizen.
Nie brzmiała jakoś wrednie czy nie miło, raczej trzymała dystans i zachowywała bezpieczny chłód wypowiedzi, nie chcąc prowokować żadnych dziwnych sytuacji. Los naprawdę się nad nią znęcał. Tyle lat spokoju i życia w cieniu, a potem zesłał jej wilkołaczy sekret. Nie czekając jednak na odpowiedź, sięgnęła do czarnej, skórzanej torby i wyjęła z niego niewielki kawałek pergaminu od nauczyciela i wysunęła w jego stronę. Łatwo było dostrzec podpis oraz pismo poczciwego wykładowy, który nakreślił na nim tematy.
Nie brzmiała jakoś wrednie czy nie miło, raczej trzymała dystans i zachowywała bezpieczny chłód wypowiedzi, nie chcąc prowokować żadnych dziwnych sytuacji. Los naprawdę się nad nią znęcał. Tyle lat spokoju i życia w cieniu, a potem zesłał jej wilkołaczy sekret. Nie czekając jednak na odpowiedź, sięgnęła do czarnej, skórzanej torby i wyjęła z niego niewielki kawałek pergaminu od nauczyciela i wysunęła w jego stronę. Łatwo było dostrzec podpis oraz pismo poczciwego wykładowy, który nakreślił na nim tematy.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Ilekroć chciał skupić się nad historią magii, zawsze w Pokoju Wspólnym był szum, w dormitorium jego kolega odwalał tańce godowe z lustrem przed spotkaniem ze swoją wybranką z Hufflepuffu a w bibliotece grasował Irytek. Nie było możliwości skupić się na swoich myślach, a co dopiero nad książką o Dumbledorze. Jego młodość była bowiem dość często wybieranym tematem na obecnych zaliczeniach, a choć Richard skupił się na samym Mungu to jednak swoje musiał wiedzieć. Lektura okazała się o tyle trudna, że najnormalniej w świecie ciągle ktoś mu przeszkadzał. Siedział więc obecnie na dziedzińcu, wybrawszy ławkę, która wydawała mu się wystarczająco odsunięta od innych, żeby nie brać do na pierwszy rzut, jako obiekt jakichkolwiek zaczepek. Już mu się w uszach przewracało od pisku najmłodszych adeptów magii. Rzucił jakiejś Gryfonce gniewne spojrzenie i ostatecznie stwierdził w duchu, że to nie jest ten dzień. Nie dzień dla tego dyrektora Hogwartu. I nie dla bicia dzieci zaklęciami. Odłożył lekturę, a następnie chwycił taką, która sprawiała mu niemalże przyjemność. Notatki z eliksirów. Jego skoroszyt zamykany był zaklęciem nie bez powodu. Chłopak miał palce do ważenia różnych specyfików. Skontrolował swoje zapiski odnośnie pewnego przedsięwzięcia, po czym zabrał się do notowania, co pamiętał o Felix Felicis. Mini projekt musiał być skończony i w zasadzie to na cito. Oparł się o jedną z kolumn plecami, zdecydowanie mniej uwagi przywiązując do tego, jak wyglądał. Szatę miał rozpiętą, spod niej wystawał sweter z lamówką koloru jego domu, na szyi miał przewiązany luźno krawat i równie bezładnie zarzucony szalik. Tak znalazła go jakiś czas później Lauren.
Prawda jest taka, że on słyszał od swojego przyjaciela wiele złych rzeczy na... Każdego temat. To, co dotarło do niego o rudowłosej Ślizgonce nie było jeszcze tak złe. Do czasu felernej nocy alkoholowej, gdy pierw Wilsona trafił szlag i naprawdę widać było, że ma dwojakie odczucia, a tu nagle wybiegł z klasy, jak rażony piorunem... Miłości. To było dziwne. A jeszcze nie miał okazji spytać Richard, o co właściwie się rozchodziło. I czy miało to jakiś związek z tym, jakie informacje dotarły do jego uszu w związku z pewnymi wydarzeniami w Pokoju Wspólnym Wężów. Na wszystko jest jednak czas i miejsce. Podniósł wzrok na dziewczynę, na szczęście wyrwany ze swoich notatek a nie przeklętej księgi o Dumblu.
- Sharp. - Mruknął krótko, po chwili wzruszając lekko ramieniem bez powodu i unosząc obie brwi. - Nie ma sprawy, jakieś konkretnie Cię interesują? Który rok? - Niektórzy mieli do nadrabiania stary materiał z jednego roku, albo potrzebowali przypomnienia do kolejnych zaliczeń. Baizen nie zakładał z góry, że Ślizgonka jest nieogarem. Nie pierwsza i nie ostatnia chciała skorzystać z jego notatek. Tu jednak przypomniał sobie jej imię. Zerknął na jej włosy, potem niebrzydką twarz i momentalnie uśmiechnął się pod nosem przelotnie. Przyganiał kocioł garnkowi, Wilson. Też masz niebanalny gust. Czekając na odpowiedź, nagle wypalił:
- Wilson jeszcze żyje? - Założył, że choć tyle będzie Lauren w stanie powiedzieć. Na detale poczeka od samego wspomnianego.
Prawda jest taka, że on słyszał od swojego przyjaciela wiele złych rzeczy na... Każdego temat. To, co dotarło do niego o rudowłosej Ślizgonce nie było jeszcze tak złe. Do czasu felernej nocy alkoholowej, gdy pierw Wilsona trafił szlag i naprawdę widać było, że ma dwojakie odczucia, a tu nagle wybiegł z klasy, jak rażony piorunem... Miłości. To było dziwne. A jeszcze nie miał okazji spytać Richard, o co właściwie się rozchodziło. I czy miało to jakiś związek z tym, jakie informacje dotarły do jego uszu w związku z pewnymi wydarzeniami w Pokoju Wspólnym Wężów. Na wszystko jest jednak czas i miejsce. Podniósł wzrok na dziewczynę, na szczęście wyrwany ze swoich notatek a nie przeklętej księgi o Dumblu.
- Sharp. - Mruknął krótko, po chwili wzruszając lekko ramieniem bez powodu i unosząc obie brwi. - Nie ma sprawy, jakieś konkretnie Cię interesują? Który rok? - Niektórzy mieli do nadrabiania stary materiał z jednego roku, albo potrzebowali przypomnienia do kolejnych zaliczeń. Baizen nie zakładał z góry, że Ślizgonka jest nieogarem. Nie pierwsza i nie ostatnia chciała skorzystać z jego notatek. Tu jednak przypomniał sobie jej imię. Zerknął na jej włosy, potem niebrzydką twarz i momentalnie uśmiechnął się pod nosem przelotnie. Przyganiał kocioł garnkowi, Wilson. Też masz niebanalny gust. Czekając na odpowiedź, nagle wypalił:
- Wilson jeszcze żyje? - Założył, że choć tyle będzie Lauren w stanie powiedzieć. Na detale poczeka od samego wspomnianego.
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Krukoni mieli to do siebie, że przejawiali inteligencję i rozsądek, byli znacznie rozważniejsi od gorącokrwistych Ślizgonów, których znaczna większość najpierw działała, a dopiero później myślała. Nie była zaskoczona, że Profesor wskazał akurat mieszkańca domu Roweny do notatek i udostępnienia notatek, bo poza indywidualnymi postaciami z ich domu i Lauren, nikt na Historii Magii nie robił notatek, uznając ją bezwartościowy przedmiot, podczas którego można było drzemać w ostatniej ławce i zajmował się naprawdę ważnymi sprawami dla młodzieży. Ruda nigdy tego nie rozumiała. Jednak żeby również wykładowca od Eliksirów wspomniał o tej samej osobie? Musiał być wybitny cały ten Baizen, o którym nie miała okazji od Wilsona słyszeć, bo ich bliższa znajomość trwała tak naprawdę tydzień lub półtora. Spodziewała się absolutnie wszystkiego poza reakcja, jaką otrzymała. Na czym właściwie ta cholerna przyjaźń polegała? Nie powinien chcieć jej zabić? Minęły dobre trzy dni, na pewno słyszał o wydarzeniach z walentynek i na pewno miał już okazję spotkać Anthonyego, do którego zaszycie się kompletnie nie pasowało. Ściągnęła brwi, a przenikliwie oczy lustrowały twarz krukona, jakby doszukiwała się pułapki, zasadzki, wybuchu. Tkwiła chwile w milczeniu, zastanawiając się, co właściwie powinna odpowiedzieć na pytanie o egzystencję bruneta, które zbiło ją z tropu jeszcze bardziej, niż bezproblemowość Richarda w kwestii udostępnienia notatek. Zsunęła torbę z ramienia i położyła ją na swoich kolanach po tym, jak usiadła obok niego. Wyprostowała plecy, ruchem głowy zgarniając rude pukle na plecy, pozwalając im swobodnie kołysać się na wietrze i kontrastować z czernią szaty,
- Piłeś z nim wtedy. Zjadł też czekoladkę, która napchana była, jak się okazało, amortencją. A więc naćpałam Twojego pijanego przyjaciela, wyznał mi miłość, po czym nasze drogi się rozeszły i mnie nienawidzi. Nie mam więc pojęcia, czy żyje. - odpowiedziała mu właściwie zgodnie z prawdą, bo nie miała w zwyczaju kłamać. Nie sądziła, że uwierzy, że nie zrobiła tego celowo, zwłaszcza po tym, jak głęboko w jej perfidię wierzył jego przyjaciel. Tak było lepiej, byli dla siebie oby i łączył ich jedynie sekret, którego nikomu nie mogli powiedzieć. Powtarzała to sobie od ostatnich trzech dni. W międzyczasie wyjęła z torby podręcznik od zaawansowanej transmutacji, gdzie tkwił kolejny pergamin - związany z eliksirami. - Nie byłam na zajęciach w środę, czwartek i dziś, więc materiał z ostatnich dni. Cała reszta nie stanowi problemu. Profesor mówił, że temat z Historii Magii będzie na egzaminie. - odpowiedziała na pierwsze z jego pytań, odwracając głowę w jego stronę i przyglądając się jego twarzy, jak na prawdziwego potowa, który odurzał ludzi, przystało. W dłoni miała świstek z koślawym pismem dotyczącym przepisu na eliksir.. No właśnie, nie mogła odczytać, jaki
- Piłeś z nim wtedy. Zjadł też czekoladkę, która napchana była, jak się okazało, amortencją. A więc naćpałam Twojego pijanego przyjaciela, wyznał mi miłość, po czym nasze drogi się rozeszły i mnie nienawidzi. Nie mam więc pojęcia, czy żyje. - odpowiedziała mu właściwie zgodnie z prawdą, bo nie miała w zwyczaju kłamać. Nie sądziła, że uwierzy, że nie zrobiła tego celowo, zwłaszcza po tym, jak głęboko w jej perfidię wierzył jego przyjaciel. Tak było lepiej, byli dla siebie oby i łączył ich jedynie sekret, którego nikomu nie mogli powiedzieć. Powtarzała to sobie od ostatnich trzech dni. W międzyczasie wyjęła z torby podręcznik od zaawansowanej transmutacji, gdzie tkwił kolejny pergamin - związany z eliksirami. - Nie byłam na zajęciach w środę, czwartek i dziś, więc materiał z ostatnich dni. Cała reszta nie stanowi problemu. Profesor mówił, że temat z Historii Magii będzie na egzaminie. - odpowiedziała na pierwsze z jego pytań, odwracając głowę w jego stronę i przyglądając się jego twarzy, jak na prawdziwego potowa, który odurzał ludzi, przystało. W dłoni miała świstek z koślawym pismem dotyczącym przepisu na eliksir.. No właśnie, nie mogła odczytać, jaki
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Nie ma co go chwalić. Był zdolny, choć na takiego nie wyglądał. Jego magiczne pióro skrobało zręcznie za każdym razem, gdy on miał swoją dłoń zajętą przekładaniem kartek w księgach albo mieszaniem wywaru. Wszystko zrzucał w myślach na podejście matki do nauki. Możesz się bawić do woli w wolnym czasie o ile nie będziesz wstydził się swoich ocen. I tego się trzymał. Całkiem prawdopodobne, że z tego powodu nie brał do siebie młodzieżowych akcji aż tak bardzo. Prędzej zrobiłby wielką akcję, gdyby ktoś mu spalił notatki, albo poważnie uszkodził jego osobę, niż wrzucił amortencję do jedzenia. Wiedział, że Wilson będzie to trochę przeżywał, ale sam Baizen - będzie go wspierał, ale zabijać jego wybranki? Nie w jego stylu. Tym bardziej, że on miał możliwość widzieć Antosia w wersji po ognistej. Jego przyjacielem targały wielkie emocje w stronki do Lauren. Musiał to Krukon uszanować. Co nie oznacza, że nie może się z niej nieco nabijać. I on i Wilson byli pranksterami.
Słysząc odpowiedź rudowlosej dziewczyny, wytrzymał chwilę. Parę sekund. I parsknął śmiechem, przyglądając się jej z żywym zachwytem. Zwariował? Możliwe. A może widział w niej coś innego...
- No nie.. Zaraz.... - wymamrotał, przez moment próbując jesxcze ogarnąć powagę, bo ten temat był prawdziwie ważny. Chwycił nazwę eliksiru i przez moment się mi przyglądał, mamroczac że ktoś powinien profesorów nauczyć pisać Wprawdzie pochylił się do torby, ale zmienił zdanie w połowie ruchu i prostując się, wbij ślepia w Ślizgonkę.
- Nie wiedziałem, że mieliście już wprowadzone łagodzenie Veritaserum. Meczące do ważenia. - Uniósł jedną brew i uśmiechnął się przekornie, zdradzając że wraca do tematu, który ona uznała za zakończony. Nie on. - Masz może jeszcze tej Amortencji? Nie ukrywam, że mógłbym ją stosownie wykorzystać. - Tak. Proponował jej, że takową przejmie. Odkupi. Wytarguje. Jakkolwiek by tego nie nazwać. Nim jednak odpowiedziała, Richard zrotował się w miejscu i wzruszył lekko ramieniem, kontynuując wywód.
- Biorąc pod uwagę, jak to się rozeszło po szkole to nieźle musiało go walnąć takie dogrzanie ognistej Twoim wywarem. Natomiast to, że w ogóle czekoladkę zjadł... Cóż, ruda, nie wiem czy coś was magicznego połączyło, ale na pewno nie jest to nienawiść. - Przesunął palcami po pergaminie, który jej wcześniej zabrał i teraz łaskawie sięgnął do torby. Przeglądał niespiesznie przepisy i w końcu wyciągnął kilka kartek z czytelnym pismem, swoim, wręczył je Lauren i zerknął po niej. - Oboje szajbnięci. - Skwitował, uśmiechając się ulotnie. Krótko. Spowalniał, widząc grupkę Gryfonek, które śmiały się i wyglądały zza posągu, żeby wskazać sobie Ślizgonkę palcem. Ploty rozeszły się po całej szkole.
/ wybacz literówki czy jakość posta. z tel pisze.
Słysząc odpowiedź rudowlosej dziewczyny, wytrzymał chwilę. Parę sekund. I parsknął śmiechem, przyglądając się jej z żywym zachwytem. Zwariował? Możliwe. A może widział w niej coś innego...
- No nie.. Zaraz.... - wymamrotał, przez moment próbując jesxcze ogarnąć powagę, bo ten temat był prawdziwie ważny. Chwycił nazwę eliksiru i przez moment się mi przyglądał, mamroczac że ktoś powinien profesorów nauczyć pisać Wprawdzie pochylił się do torby, ale zmienił zdanie w połowie ruchu i prostując się, wbij ślepia w Ślizgonkę.
- Nie wiedziałem, że mieliście już wprowadzone łagodzenie Veritaserum. Meczące do ważenia. - Uniósł jedną brew i uśmiechnął się przekornie, zdradzając że wraca do tematu, który ona uznała za zakończony. Nie on. - Masz może jeszcze tej Amortencji? Nie ukrywam, że mógłbym ją stosownie wykorzystać. - Tak. Proponował jej, że takową przejmie. Odkupi. Wytarguje. Jakkolwiek by tego nie nazwać. Nim jednak odpowiedziała, Richard zrotował się w miejscu i wzruszył lekko ramieniem, kontynuując wywód.
- Biorąc pod uwagę, jak to się rozeszło po szkole to nieźle musiało go walnąć takie dogrzanie ognistej Twoim wywarem. Natomiast to, że w ogóle czekoladkę zjadł... Cóż, ruda, nie wiem czy coś was magicznego połączyło, ale na pewno nie jest to nienawiść. - Przesunął palcami po pergaminie, który jej wcześniej zabrał i teraz łaskawie sięgnął do torby. Przeglądał niespiesznie przepisy i w końcu wyciągnął kilka kartek z czytelnym pismem, swoim, wręczył je Lauren i zerknął po niej. - Oboje szajbnięci. - Skwitował, uśmiechając się ulotnie. Krótko. Spowalniał, widząc grupkę Gryfonek, które śmiały się i wyglądały zza posągu, żeby wskazać sobie Ślizgonkę palcem. Ploty rozeszły się po całej szkole.
/ wybacz literówki czy jakość posta. z tel pisze.
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Sharp, chociaż nie była Krukonką, miała pewne zadatki na kujona. Przesiadywała nad transmutacją, chętnie ćwiczyła zaklęcia czy pisanie starożytnymi runami. Nie miała jednak wprawy w zielarstwie, a eliksiry mogłyby być jej rękoma ważone znacznie lepiej, ale nie umiała do nich przysiąść. Nie miała czasu, zwłaszcza ostatnio, gdy nie dość, że Wilson go tyle zajmował, to jeszcze przez niego poniekąd, opuszczała zajęcia. Wyjazd ze szkoły nawet na te trzy dni dobrze jej zrobił, pozwolił na poukładanie pewnych spraw i przede wszystkim samo zbesztanie za podejście do nauki. Podobnie, jak Richard nie chciała wstydzić się swoich ocen i nie chciała rozczarować ojca. Po ostatnim spotkaniu z Anthonym, którego obraz chyba na zawsze z nią zostanie — zatrutego alkoholem i amortencją, skołowanego, rozgrzanego i to PONIEKĄD z jej winy, zamierzała go unikać. Życzył jej miłego życia i chciała go naprawdę posłuchać, skupiając się na własnym rozwoju i zdolnościach magicznych. Nie miała pojęcia, że nawet przed zjedzeniem felernej czekoladki brunet miał wobec niej jakiekolwiek inne uczucia, niż nienawiść i być może odrobinę uznania za ich złośliwe dyskusje. Nie brała w ogóle takich rzeczy pod uwagę.
Uniosła brew na jego reakcje, znów zdezorientowana. Baizen miał chyba podobne skłonności do przyjaciela i podobnie, jak on, wymagał szybkiej wizyty w Mungu. Upadł na głowę ze schodów? Pokręciła głową z niedowierzaniem, krzyżując na chwilę ręce pod biustem.
- A ja miałam Cię za normalnego w waszym duecie. - zauważyła tylko, gdy jego obraz w jej głowie pękł, niczym mydlana bańka. Powiedziała mu wprost, że przez nią jego najlepszy przyjaciel wyszedł na debila i plotkuje o nim cała szkoła, a on się śmiał, jakby było to żartem roku. I po co komu taka przyjaźń. O dziwo bazgroły rozczytał, a przynajmniej tak wywnioskowała po nagłym ruchu w stronę torby. Kaligrafię też rozpracował? Rozluźniła się nieco, mając nadzieję, że temat został zakończony i odejdzie w zapomnienie. Usiadła wygodnie, czekając na te nieszczęsne notatki. On jednak wbił w nią spojrzenie, przez co odwróciła twarz w jego stronę i wyszła mu naprzeciw, aby w odpowiedzi na pytanie o łagodzenie skutków eliksiru prawdy wzruszyć ramionami.
- Pan Profesor ma dziwne priorytety, jeśli chodzi o powtórkę przed egzaminami półsemestralnymi. - uważała, że były rzeczy ważniejsze do przećwiczenia niż eliksir, o którym na egzaminach wcale nie było tak często, jak straszono. Gdy uniósł brew, westchnęła z odrobiną niezadowolenia, nie odwracając jednak wzroku od rozmówcy. On się chyba świetnie bawił. Idiota, następny zwariował. Rozchyliła delikatnie usta na pytanie o amortencję, jakby siedział naprzeciw niej przynajmniej zmutowany testral, którego pierwszy raz widzi na oczy. A potem było tylko gorzej. Co miało znaczyć niby "że w ogóle czekoladkę zjadł"? Przecież Wilson każdego roku tonął w głupich czekoladkach. - Że co proszę?
Zamrugała, unosząc dłoń i przeczesując włosy, pokręciła głową z nerwowym śmiechem pod nosem, zaciskając palce na swojej torbie, którą miała na kolanach.
- Jesteś niepoważny i absolutnie źle poinformowany. Owszem, połączył nas sekret, z którego A.. Wilson wcale nie jest zadowolony, ja tym bardziej. Nie znoszę go. Jest pewny siebie, nie rozumie słowa "nie" i nie umie przyjąć pomocy, gdy jej potrzebuje. I co to znaczy wykorzystać stosownie amortencję w ogóle? - zakończyła swój monolog, chcąc odwrócić kota ogonem i zmienić temat. Mimowolnie trąciła go łokciem, wywracając oczyma i mamrocząc coś o głupich mężczyznach. Miała coś dodać, jednak poszedł szukać notatek i chwała mu za to. Prychnęła, niczym niezadowolony kot, stukając paznokciami o klamerkę torby. - Wypraszam sobie! To na Ciebie i tego głupka czekają w Mungu z czerwonym dywanem, na oddziale magicznej psychiatrii. Dziękuje bardzo. - dodała jeszcze, biorąc od niego notatki, absolutnie zbulwersowana tym, co usłyszała.
I co znaczyło, że w ogóle zjadł? Jedno głupie zdanie, które brzmiało jej w uszach niczym szkolny dzwon. Gdy karmelowe ślepia Lauren dostrzegły dwie uczennice Gryfonów wyglądające zza posągu, ich wyraz natychmiast spoważniał. Miała absolutnie gdzieś ludzi, łatwiej było wzbudzić ich strach niż sympatię. - Mam straszniejsze rzeczy w rękawie niż miłosny eliksir akurat szukam dwóch kandydatów do testów. Jesteście chętne? - zapytała głośno, lustrując je wzrokiem i obracając różdżką w dłoniach, stuknęła palcami tak, że z jej końca uciekły kolorowe iskierki. Kolejne idiotki. Lauren westchnęła, patrząc na trzymane w rękach notatki. - Jak na kogoś z bałaganem w głowie Baizen, piszesz przyzwoicie.
Uniosła brew na jego reakcje, znów zdezorientowana. Baizen miał chyba podobne skłonności do przyjaciela i podobnie, jak on, wymagał szybkiej wizyty w Mungu. Upadł na głowę ze schodów? Pokręciła głową z niedowierzaniem, krzyżując na chwilę ręce pod biustem.
- A ja miałam Cię za normalnego w waszym duecie. - zauważyła tylko, gdy jego obraz w jej głowie pękł, niczym mydlana bańka. Powiedziała mu wprost, że przez nią jego najlepszy przyjaciel wyszedł na debila i plotkuje o nim cała szkoła, a on się śmiał, jakby było to żartem roku. I po co komu taka przyjaźń. O dziwo bazgroły rozczytał, a przynajmniej tak wywnioskowała po nagłym ruchu w stronę torby. Kaligrafię też rozpracował? Rozluźniła się nieco, mając nadzieję, że temat został zakończony i odejdzie w zapomnienie. Usiadła wygodnie, czekając na te nieszczęsne notatki. On jednak wbił w nią spojrzenie, przez co odwróciła twarz w jego stronę i wyszła mu naprzeciw, aby w odpowiedzi na pytanie o łagodzenie skutków eliksiru prawdy wzruszyć ramionami.
- Pan Profesor ma dziwne priorytety, jeśli chodzi o powtórkę przed egzaminami półsemestralnymi. - uważała, że były rzeczy ważniejsze do przećwiczenia niż eliksir, o którym na egzaminach wcale nie było tak często, jak straszono. Gdy uniósł brew, westchnęła z odrobiną niezadowolenia, nie odwracając jednak wzroku od rozmówcy. On się chyba świetnie bawił. Idiota, następny zwariował. Rozchyliła delikatnie usta na pytanie o amortencję, jakby siedział naprzeciw niej przynajmniej zmutowany testral, którego pierwszy raz widzi na oczy. A potem było tylko gorzej. Co miało znaczyć niby "że w ogóle czekoladkę zjadł"? Przecież Wilson każdego roku tonął w głupich czekoladkach. - Że co proszę?
Zamrugała, unosząc dłoń i przeczesując włosy, pokręciła głową z nerwowym śmiechem pod nosem, zaciskając palce na swojej torbie, którą miała na kolanach.
- Jesteś niepoważny i absolutnie źle poinformowany. Owszem, połączył nas sekret, z którego A.. Wilson wcale nie jest zadowolony, ja tym bardziej. Nie znoszę go. Jest pewny siebie, nie rozumie słowa "nie" i nie umie przyjąć pomocy, gdy jej potrzebuje. I co to znaczy wykorzystać stosownie amortencję w ogóle? - zakończyła swój monolog, chcąc odwrócić kota ogonem i zmienić temat. Mimowolnie trąciła go łokciem, wywracając oczyma i mamrocząc coś o głupich mężczyznach. Miała coś dodać, jednak poszedł szukać notatek i chwała mu za to. Prychnęła, niczym niezadowolony kot, stukając paznokciami o klamerkę torby. - Wypraszam sobie! To na Ciebie i tego głupka czekają w Mungu z czerwonym dywanem, na oddziale magicznej psychiatrii. Dziękuje bardzo. - dodała jeszcze, biorąc od niego notatki, absolutnie zbulwersowana tym, co usłyszała.
I co znaczyło, że w ogóle zjadł? Jedno głupie zdanie, które brzmiało jej w uszach niczym szkolny dzwon. Gdy karmelowe ślepia Lauren dostrzegły dwie uczennice Gryfonów wyglądające zza posągu, ich wyraz natychmiast spoważniał. Miała absolutnie gdzieś ludzi, łatwiej było wzbudzić ich strach niż sympatię. - Mam straszniejsze rzeczy w rękawie niż miłosny eliksir akurat szukam dwóch kandydatów do testów. Jesteście chętne? - zapytała głośno, lustrując je wzrokiem i obracając różdżką w dłoniach, stuknęła palcami tak, że z jej końca uciekły kolorowe iskierki. Kolejne idiotki. Lauren westchnęła, patrząc na trzymane w rękach notatki. - Jak na kogoś z bałaganem w głowie Baizen, piszesz przyzwoicie.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Oj, pannie Sharp chociaż trochę musiały poczerwienić się uszy, gdy była na języku Wilsona. Jeśli jednak nie miało to miejsca, spokojna głowa, będzie kiedyś. Musiało tylko dojść do ostatecznego spotkania dwóch kumpli w miejscu, gdzie mogliby na spokojnie porozmawiać, bez czekania na zajęcia czy przy wejściu do Wielkiej Sali na posiłek. Tam wszędzie mógł ktoś coś podsłuchiwać, a o dziewczynach nigdy nie mówi się w towarzystwie. Przynajmniej nie o takich, które były warte więcej, niż dwie rozmowy i wywrócenie oczami. Baizen mógłby się założyć o kilka galeonów, że Lauren należała do tej nieco bardziej szanowanej grupy czarownic. Na ten moment.
- Normalniejszy wystarczy. - Bąknął swobodnie w tak zwanym międzyczasie. Ciężko było powiedzieć, że oni są niedobrani jako przyjaciele. Jeden był działaniem, jeden myśleniem. A to, że leczyliby ich wspólnie, oh well. Przypadli sobie do gustu już w początkowych klasach, połączeni podobnym poczuciem humoru we wspólnych rozmowach. Lauren bowiem pasowała nieco do krukońskich barw, a Richardowi dobrze by było w zielonym. Już na wstępie chciał spalić Tiarę Przydziału za to, że nie dostał się do domu węża. Spokorniał nieznacznie w późniejszym czasie, choć niecierpliwość w wielu sytuacjach nadal w nim buchała. Dojrzewał? Możliwe. Ale teraz bawił się w najlepsze, grając nieznacznie na nerwach rozmówczyni. Widział jej niedowierzanie i był zadowolony z siebie. Może nie pyszny, ale błysnął nawet w zawadiackim uśmieszku kłami. Szokujące zachowanie, jak na Krukona. Standardowe, jak na Baizena. To taki idealny przykład współczesnego młodego czarodzieja. Magic Gen Z. Wydął lekko wargi, gdy skwitowała jego osobę tak niesprawiedliwie. No gdzie! On niepoważny? Ależ wszystko, co mówił, było nasycone powagą sytuacji. I ironią. Prychnął z rozbawieniem, zajmując się poszukiwaniem tego, czego potrzebowała rudowłosa, kiwając głową, gdy mówiła o magicznej psychiatrii.
- Możliwe, ale... - Ale było coś ważniejszego. Gryfoni z jakiegoś jeszcze niewymyślonego przeze mnie powodu działali Krukonowi na nerwy. Nie wszyscy oczywiście, ale ci z podbudowanym domem Godryka na piersi ego. Tych bardzo chętnie kierował w stronę zrozumienia, że ani nie są wyjątkowi przez Pottera, o którym do dziś się często gadało, ani też nie będą ratować świata przed jakimś nowym zagrożeniem. Rysiu nie lubił szydzenia z jego kolegów, a skoro trafiło się na dziewczynę, którą w jakiś magiczny sposób interesował się jego przyjaciel, należało się tym zająć. Natychmiastowo. Obrócił zręcznie różdżkę w palcach lewej dłoni, a chwilę potem z jej końca w stronę dwóch dziewuch poleciały jednoznaczne światła. Niebieski świetlik rozbił się na pannach, a te nie zdążyły nic powiedzieć, gdy w ułamku sekundy ich włosy dosłownie odpadły im od skalpów. Gryfonki z krzykiem pobiegły w stronę w zamku. Calvorio, klątwę łysienia, łatwo było zdjąć, ale Rysiu nie kwapił się nic z tym zrobić. Rzucił, żeby zawinęły się z widoku i udało się uzyskać ten efekt. Prefektów na widoku nie było. A nuż mu się upiecze.
- Wiem. Ale dziekuję. - Odparł nieskromnie, przeglądając swoje notatki dalej. Jego skoroszyt do eliksirów był dość gruby, ale przysiągłby, że z przodu brakowało czegoś ważnego. Spojrzał na to, co dał Ślizgonce, ale upewniwszy się, że ma same stosowne zapiski, wrócił do przeglądania tego, co miał w dłoniach. MUSIAŁ znaleźć ten przepis. Nie miał jednak oporów by wrócić do tematu, który nieco został im przerwany przez pokrzywdzone przez niego pannice.
- I dlatego zależało Ci na zabraniu okropnego Ślizgona z Pokoju Wspólnego, tak? Bo go nie znosisz. Ciekawa logika, Sharp. - Uniósł przesadnie teatralnie obie brwi, po chwili prychając kpiąco pod nosem. - Macie się ku sobie... I tyle. A w kwestii Amortencji, widzisz... Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba się odgryźć na komuś. A ten eliksir jest pomocny, żeby nie zrobić fizycznie krzywdy. Co już wiesz, bo sama go użyłaś na Wilsonie. - Wzruszył bezproblemowo ramionami, jakby mówił o gotowaniu dyni na zupę. Warknął po chwili, zaciskając usta. Niepewnie łypnął po trawniku wokół nich. Najwyraźniej zgubił coś i nie było mu to na rękę.
- Normalniejszy wystarczy. - Bąknął swobodnie w tak zwanym międzyczasie. Ciężko było powiedzieć, że oni są niedobrani jako przyjaciele. Jeden był działaniem, jeden myśleniem. A to, że leczyliby ich wspólnie, oh well. Przypadli sobie do gustu już w początkowych klasach, połączeni podobnym poczuciem humoru we wspólnych rozmowach. Lauren bowiem pasowała nieco do krukońskich barw, a Richardowi dobrze by było w zielonym. Już na wstępie chciał spalić Tiarę Przydziału za to, że nie dostał się do domu węża. Spokorniał nieznacznie w późniejszym czasie, choć niecierpliwość w wielu sytuacjach nadal w nim buchała. Dojrzewał? Możliwe. Ale teraz bawił się w najlepsze, grając nieznacznie na nerwach rozmówczyni. Widział jej niedowierzanie i był zadowolony z siebie. Może nie pyszny, ale błysnął nawet w zawadiackim uśmieszku kłami. Szokujące zachowanie, jak na Krukona. Standardowe, jak na Baizena. To taki idealny przykład współczesnego młodego czarodzieja. Magic Gen Z. Wydął lekko wargi, gdy skwitowała jego osobę tak niesprawiedliwie. No gdzie! On niepoważny? Ależ wszystko, co mówił, było nasycone powagą sytuacji. I ironią. Prychnął z rozbawieniem, zajmując się poszukiwaniem tego, czego potrzebowała rudowłosa, kiwając głową, gdy mówiła o magicznej psychiatrii.
- Możliwe, ale... - Ale było coś ważniejszego. Gryfoni z jakiegoś jeszcze niewymyślonego przeze mnie powodu działali Krukonowi na nerwy. Nie wszyscy oczywiście, ale ci z podbudowanym domem Godryka na piersi ego. Tych bardzo chętnie kierował w stronę zrozumienia, że ani nie są wyjątkowi przez Pottera, o którym do dziś się często gadało, ani też nie będą ratować świata przed jakimś nowym zagrożeniem. Rysiu nie lubił szydzenia z jego kolegów, a skoro trafiło się na dziewczynę, którą w jakiś magiczny sposób interesował się jego przyjaciel, należało się tym zająć. Natychmiastowo. Obrócił zręcznie różdżkę w palcach lewej dłoni, a chwilę potem z jej końca w stronę dwóch dziewuch poleciały jednoznaczne światła. Niebieski świetlik rozbił się na pannach, a te nie zdążyły nic powiedzieć, gdy w ułamku sekundy ich włosy dosłownie odpadły im od skalpów. Gryfonki z krzykiem pobiegły w stronę w zamku. Calvorio, klątwę łysienia, łatwo było zdjąć, ale Rysiu nie kwapił się nic z tym zrobić. Rzucił, żeby zawinęły się z widoku i udało się uzyskać ten efekt. Prefektów na widoku nie było. A nuż mu się upiecze.
- Wiem. Ale dziekuję. - Odparł nieskromnie, przeglądając swoje notatki dalej. Jego skoroszyt do eliksirów był dość gruby, ale przysiągłby, że z przodu brakowało czegoś ważnego. Spojrzał na to, co dał Ślizgonce, ale upewniwszy się, że ma same stosowne zapiski, wrócił do przeglądania tego, co miał w dłoniach. MUSIAŁ znaleźć ten przepis. Nie miał jednak oporów by wrócić do tematu, który nieco został im przerwany przez pokrzywdzone przez niego pannice.
- I dlatego zależało Ci na zabraniu okropnego Ślizgona z Pokoju Wspólnego, tak? Bo go nie znosisz. Ciekawa logika, Sharp. - Uniósł przesadnie teatralnie obie brwi, po chwili prychając kpiąco pod nosem. - Macie się ku sobie... I tyle. A w kwestii Amortencji, widzisz... Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba się odgryźć na komuś. A ten eliksir jest pomocny, żeby nie zrobić fizycznie krzywdy. Co już wiesz, bo sama go użyłaś na Wilsonie. - Wzruszył bezproblemowo ramionami, jakby mówił o gotowaniu dyni na zupę. Warknął po chwili, zaciskając usta. Niepewnie łypnął po trawniku wokół nich. Najwyraźniej zgubił coś i nie było mu to na rękę.
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Mężczyźni i ich tok myślenia w dużej mierze pozostawały dla Lauren zagadką i nawet jeśli Baizen coś jej sugerował, ona zwyczajnie tego nie dostrzegała. W rozmowach jednak obydwie płci miały te same schematy — nie poświęcało się dużo czasu mało wartym ludziom, a rozmowy przeprowadzało w ustronnych miejscach.
- O patrz go, normalniejszy. - mruknęła pod nosem z odrobiną rozbawienia, bo Richard miał w sobie coś takiego niedorzecznego, że wywoływał uśmiech. Może to aparycja tak niewspółgrający z tym, co siedziało w jego wnętrzu — ten zapęd do amortencji z czekoladkach?
Nie znała go na tyle i zresztą Wilsona też nie, aby wysnuwać wnioski o ich dopasowaniu lub wzajemnym uzupełnieniu. Nauczyła się jednak, że relacje tworzą się w najmniej spodziewanych miejscach, a raz związane supełki czerwonych nici już ciężko było rozplątać. Westchnęła do własnych myśli, obserwując poczynania siedzącego obok chłopaka. Nawet przez sekundę nie pomyślała, że zieleń Slytherinu mogłaby mu pasować. Zaskakujące, jak Anthony ją irytował, gdy nawet nie było ho obok — zapewne wszystko przez te sekrety.
Spojrzała w swoją torbę, zerkając na chwilę pomiędzy książki. A mogła cieszyć się nimi w samotności, mogła tkwić wśród pergaminów i chować się w klasie z pianinem, to nie — poznawała ludzi, opuszczała zajęcia i jeszcze brunet.
- Hmm? Nie przejmuj się. - zaczęła, podnosząc wzrok na Gryfonów, których tak naprawdę też nie lubiła. Był to najgorszy dom w całym zamku, miał w swoich barwach największych idiotów i bezmózgów, którzy poza odwagą nie wykazywali się absolutnie niczym. I mieli słabe poczucie humoru, plotkowali. Same złe rzeczy! Gdyby Tiara wybrała jej dom Lwa, wyjechałaby chyba do brata do Stanów i kontynuowała naukę w Ilvermorny. Ona postraszyła je tylko iskrami, ale Krukon poszedł dalej.
Sharp była pod wrażeniem wykonanej przez niego klątwy, a lament dobiegający z ust dziewcząt tworzył prawdziwą muzykę dla uszu. Klasnęła w dłonie, odwracając w jego stronę twarz i kierując na niego karmelowe tęczówki, jak tylko lwiątka zniknęły w zamkowych korytarzach. - Proszę, proszę, niby Kruk, a kąsa. Dziobie? Nie potrzebuje rycerza i obrony, ale jestem pod wrażeniem jakości tego zaklęcia Baizen. Dostałbyś ode mnie dziesięć punktów, gdybym była prefektem.
Wzięła od niego nienaganne notatki, odczytując z łatwością treść zapisaną starannym pismem. Od razu pomyślała, że Eliksiry musiały być jego żyłką, bo kto przykładał się bez pasji do notatek z lekcji? Poza transmtuacją i obroną przed czarną magią jej notatki były skrótowe i ogólne, chociaż uporządkowane przez jej wrodzony pedantyzm. Blondyn czegoś jeszcze szukał, przeglądając gruby skoroszyt. - Przerobiłeś materiał z całego roku i zgubiłeś coś?
Zapytała , wsuwając pergaminy do torby ostrożnie, aby ich nie uszkodzić. Mogła użyć zaklęcia kopiującego, ale zawsze wolała ręcznie przepisywać, bo dzięki temu więcej zapamiętywała. Chciała kontynuować temat mikstur, ale on znów wrócił do Wilsona, wywołując w jej spojrzeniu ogniki irytacji. Dlaczego wszyscy ostatnio jej tak narzucali.
- Zabrałam go stamtąd, bo się przyczyniłam do tego, jak się zachowywał. Dlaczego mieli się śmiać? - odparła buntowniczo oraz stanowczo, splątując ze sobą dłonie. Zerknęła na pomalowane na czerwono paznokcie, które stukały jeden o drugiego. - Mamy się ku sobie jak pies do kota. Które pierwsze warknie, które podrapie. On szuka rozrywki, a ja nie mam na to czasu. Lepsza jest krzywda fizyczna niż to. Nie wiem, jak można komuś narzucić uczucia, jak można kogoś zmusić do wyznawania miłości, gdy się kogoś nienawidzi.
Zakończyła swój monolog wzruszeniem ramion, znów oczyma wyobraźni widząc najpierw otumanioną twarz Antka, a potem tego idiotę z domu Richarda, z którym rozmówiła się od samego rana. Prychnęła pod nosem z niezadowoleniem, mając przez chwilę ochotę go kopnąć za gadanie takich głupot, bo przecież był mądry! Krukon jednak miał inne plecy, warcząc jak wspomniany wcześniej pies, poszukując czegoś wzrokiem. - Accio?
- O patrz go, normalniejszy. - mruknęła pod nosem z odrobiną rozbawienia, bo Richard miał w sobie coś takiego niedorzecznego, że wywoływał uśmiech. Może to aparycja tak niewspółgrający z tym, co siedziało w jego wnętrzu — ten zapęd do amortencji z czekoladkach?
Nie znała go na tyle i zresztą Wilsona też nie, aby wysnuwać wnioski o ich dopasowaniu lub wzajemnym uzupełnieniu. Nauczyła się jednak, że relacje tworzą się w najmniej spodziewanych miejscach, a raz związane supełki czerwonych nici już ciężko było rozplątać. Westchnęła do własnych myśli, obserwując poczynania siedzącego obok chłopaka. Nawet przez sekundę nie pomyślała, że zieleń Slytherinu mogłaby mu pasować. Zaskakujące, jak Anthony ją irytował, gdy nawet nie było ho obok — zapewne wszystko przez te sekrety.
Spojrzała w swoją torbę, zerkając na chwilę pomiędzy książki. A mogła cieszyć się nimi w samotności, mogła tkwić wśród pergaminów i chować się w klasie z pianinem, to nie — poznawała ludzi, opuszczała zajęcia i jeszcze brunet.
- Hmm? Nie przejmuj się. - zaczęła, podnosząc wzrok na Gryfonów, których tak naprawdę też nie lubiła. Był to najgorszy dom w całym zamku, miał w swoich barwach największych idiotów i bezmózgów, którzy poza odwagą nie wykazywali się absolutnie niczym. I mieli słabe poczucie humoru, plotkowali. Same złe rzeczy! Gdyby Tiara wybrała jej dom Lwa, wyjechałaby chyba do brata do Stanów i kontynuowała naukę w Ilvermorny. Ona postraszyła je tylko iskrami, ale Krukon poszedł dalej.
Sharp była pod wrażeniem wykonanej przez niego klątwy, a lament dobiegający z ust dziewcząt tworzył prawdziwą muzykę dla uszu. Klasnęła w dłonie, odwracając w jego stronę twarz i kierując na niego karmelowe tęczówki, jak tylko lwiątka zniknęły w zamkowych korytarzach. - Proszę, proszę, niby Kruk, a kąsa. Dziobie? Nie potrzebuje rycerza i obrony, ale jestem pod wrażeniem jakości tego zaklęcia Baizen. Dostałbyś ode mnie dziesięć punktów, gdybym była prefektem.
Wzięła od niego nienaganne notatki, odczytując z łatwością treść zapisaną starannym pismem. Od razu pomyślała, że Eliksiry musiały być jego żyłką, bo kto przykładał się bez pasji do notatek z lekcji? Poza transmtuacją i obroną przed czarną magią jej notatki były skrótowe i ogólne, chociaż uporządkowane przez jej wrodzony pedantyzm. Blondyn czegoś jeszcze szukał, przeglądając gruby skoroszyt. - Przerobiłeś materiał z całego roku i zgubiłeś coś?
Zapytała , wsuwając pergaminy do torby ostrożnie, aby ich nie uszkodzić. Mogła użyć zaklęcia kopiującego, ale zawsze wolała ręcznie przepisywać, bo dzięki temu więcej zapamiętywała. Chciała kontynuować temat mikstur, ale on znów wrócił do Wilsona, wywołując w jej spojrzeniu ogniki irytacji. Dlaczego wszyscy ostatnio jej tak narzucali.
- Zabrałam go stamtąd, bo się przyczyniłam do tego, jak się zachowywał. Dlaczego mieli się śmiać? - odparła buntowniczo oraz stanowczo, splątując ze sobą dłonie. Zerknęła na pomalowane na czerwono paznokcie, które stukały jeden o drugiego. - Mamy się ku sobie jak pies do kota. Które pierwsze warknie, które podrapie. On szuka rozrywki, a ja nie mam na to czasu. Lepsza jest krzywda fizyczna niż to. Nie wiem, jak można komuś narzucić uczucia, jak można kogoś zmusić do wyznawania miłości, gdy się kogoś nienawidzi.
Zakończyła swój monolog wzruszeniem ramion, znów oczyma wyobraźni widząc najpierw otumanioną twarz Antka, a potem tego idiotę z domu Richarda, z którym rozmówiła się od samego rana. Prychnęła pod nosem z niezadowoleniem, mając przez chwilę ochotę go kopnąć za gadanie takich głupot, bo przecież był mądry! Krukon jednak miał inne plecy, warcząc jak wspomniany wcześniej pies, poszukując czegoś wzrokiem. - Accio?
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Może i mógłby się teraz kompletnie nie przejmować tym, co odwaliły Gryfonki, ale... Jednak nie byłby sobą, gdyby nie zareagował. Na kogo, jak kogo, ale na tego nastolatka uczniowie z domu Godryka działali, jak płachta na byka. On po prostu większości nie lubił. Plus to, co wcześniej było stwierdzone. Toż ruda to luba lub lekko-luba Anthony'ego. Tego nie wolno zignorować.
Z zadowoleniem spoglądał za dziewuchami, które uciekły i nie zamierzały jednak wracać na dziedziniec. Jasne tęczówki Krukon skierował ku intrygującej acz nieco wrażliwej, jego zdaniem, Ślizgonce. - Kruki są wszystkożerne, a nawet potrafią pierwsze atakować. - Stwierdził swobodnie, po czym przytaknął na jej słowa. Nie śmiałby powiedzieć, że potrzebowała pomocy. - Daj spokój, Sharp. Jesteś jedną z ostatnich dziewczyn, które bym podejrzewał o bycie niezaradną. Ot, lubię czerwonym sprawiać... Niemiłe niespodzianki. A te się wręcz prosiły. - Wytłumaczył swoją nagłą rycerskość, choć znając Ryszarda wiadome by było, że chłopak przesadza. On był uczynny, owszem. I nie lubił niesprawiedliwości dość mocno. Ale też nie chciał być brany za wybitnie przyjacielskiego, bo ani taki nie był ani też podobna łatka nie byłaby dobra z jego aparycją i zacięciem do nauki. Nie myślmy jednak, że Baizen był samochwałą. On surowo wiedział, że dobrze wygląda, ale też, że ludziom się nie wierzy i że atencja nadmierna jest szkodliwa. Dlatego chwała Tiarze, że nie wpakowała go do Gryffindoru czy Hufflepuffu, bo by był rozchwytywany bardziej, niż jest. Chyba, że to tylko jego narracja, bo w zasadzie nie raz i nie dwa słyszał, że taki niedostępny i cichy, nieco posępny zazwyczaj typ... Jest bardziej nęcący. Co się dzieje z tymi młodymi czarownicami...
- Chyba tak. - Bąknął tonem, który nie wróżył zadowolenia ze zgubienia tego konkretnego skrawka pergaminu. Warknął gardłowo tak, że jego struny głosowe zarezonowały groźnie. Na chwilę jednak zmienił obiekt zainteresowań na Lauren i kwestię wilsonowskiej godności. Wysłuchawszy jej, jego wargi zadrżały z rozbawienia.
- Spokojnie, rudowłosa... Przecież ten typ chyba nikomu nigdy tego nie wyznał, poza mną po alkoholu. A co dopiero przeciwnej płci. Daj mu czas. - Zakomunikował tonem stworzonym do bycia dorosłym, po studiach, najlepiej psychologii, a jeszcze i kursach z psychoterapii. Do bycia terapeutą. Wszechwiedzącym. Richard przeciągnął się, nie zapominając o swoim znikniętym magicznie, że się tak wyrażę, przepisie. Jego wzrok szedł po jego własnych krokach, ale ciało już podciągnął w górę. Spojrzał z góry na Ślizgonkę, uśmiechając się nieznacznie. - Moja babka miała kota i psa. Spali razem. W jednej budzie. A pies codziennie wylizywał pysk kotki. A ta mruczała przy tym z zadowoleniem. Pomyśl o tym. I nie siedź tu długo, bo zmarzniesz... - Obrócił się, widocznie poszukując wzrokiem tego, co zgubił. Mruknął parę razy Accio pod nosem, za sugestią Sharp, ale nic do niego nie przyfruwało. To niedobrze. Nim zniknął z oczu rudej, zerknął jeszcze przez ramię i okazało się, że ta nie szczędziła czasu. Już kierowała się do zamku.
- Się dobrali. Dwa podpłomyki. - Stwierdził pod nosem i rozbawiony swoją rezolutnością, dalej ruszył na poszukiwania.
/ztx2
Z zadowoleniem spoglądał za dziewuchami, które uciekły i nie zamierzały jednak wracać na dziedziniec. Jasne tęczówki Krukon skierował ku intrygującej acz nieco wrażliwej, jego zdaniem, Ślizgonce. - Kruki są wszystkożerne, a nawet potrafią pierwsze atakować. - Stwierdził swobodnie, po czym przytaknął na jej słowa. Nie śmiałby powiedzieć, że potrzebowała pomocy. - Daj spokój, Sharp. Jesteś jedną z ostatnich dziewczyn, które bym podejrzewał o bycie niezaradną. Ot, lubię czerwonym sprawiać... Niemiłe niespodzianki. A te się wręcz prosiły. - Wytłumaczył swoją nagłą rycerskość, choć znając Ryszarda wiadome by było, że chłopak przesadza. On był uczynny, owszem. I nie lubił niesprawiedliwości dość mocno. Ale też nie chciał być brany za wybitnie przyjacielskiego, bo ani taki nie był ani też podobna łatka nie byłaby dobra z jego aparycją i zacięciem do nauki. Nie myślmy jednak, że Baizen był samochwałą. On surowo wiedział, że dobrze wygląda, ale też, że ludziom się nie wierzy i że atencja nadmierna jest szkodliwa. Dlatego chwała Tiarze, że nie wpakowała go do Gryffindoru czy Hufflepuffu, bo by był rozchwytywany bardziej, niż jest. Chyba, że to tylko jego narracja, bo w zasadzie nie raz i nie dwa słyszał, że taki niedostępny i cichy, nieco posępny zazwyczaj typ... Jest bardziej nęcący. Co się dzieje z tymi młodymi czarownicami...
- Chyba tak. - Bąknął tonem, który nie wróżył zadowolenia ze zgubienia tego konkretnego skrawka pergaminu. Warknął gardłowo tak, że jego struny głosowe zarezonowały groźnie. Na chwilę jednak zmienił obiekt zainteresowań na Lauren i kwestię wilsonowskiej godności. Wysłuchawszy jej, jego wargi zadrżały z rozbawienia.
- Spokojnie, rudowłosa... Przecież ten typ chyba nikomu nigdy tego nie wyznał, poza mną po alkoholu. A co dopiero przeciwnej płci. Daj mu czas. - Zakomunikował tonem stworzonym do bycia dorosłym, po studiach, najlepiej psychologii, a jeszcze i kursach z psychoterapii. Do bycia terapeutą. Wszechwiedzącym. Richard przeciągnął się, nie zapominając o swoim znikniętym magicznie, że się tak wyrażę, przepisie. Jego wzrok szedł po jego własnych krokach, ale ciało już podciągnął w górę. Spojrzał z góry na Ślizgonkę, uśmiechając się nieznacznie. - Moja babka miała kota i psa. Spali razem. W jednej budzie. A pies codziennie wylizywał pysk kotki. A ta mruczała przy tym z zadowoleniem. Pomyśl o tym. I nie siedź tu długo, bo zmarzniesz... - Obrócił się, widocznie poszukując wzrokiem tego, co zgubił. Mruknął parę razy Accio pod nosem, za sugestią Sharp, ale nic do niego nie przyfruwało. To niedobrze. Nim zniknął z oczu rudej, zerknął jeszcze przez ramię i okazało się, że ta nie szczędziła czasu. Już kierowała się do zamku.
- Się dobrali. Dwa podpłomyki. - Stwierdził pod nosem i rozbawiony swoją rezolutnością, dalej ruszył na poszukiwania.
/ztx2
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Po przygodzie w Zakazanym Lesie Asher miał serdecznie dość mocnych wrażeń, przynajmniej na taką skalę, jaką było spotkanie ze stadem testrali. To było mocne, głupie i bez sensu. Na początku bawili się całkiem fajnie, ich plan był super! Nie wzięli tylko pod uwagę, że testrale to też żywe stworzenia i mogą zrobić coś, czego dwoje uczniów mogło się nie spodziewać.
Było popołudnie, jedno z cieplejszych. Ostatnio pogoda mocno dawała się we znaki. Chyba każdemu. Stinkwood siedział na dziedzińcu, plecami do wody i celował różdżką w niebo. Miał jedno oko zamknięte i długi, długi czas wpatrywał się w chmury. Connor złamał różdżkę w lesie przez ich zabawę i teraz trzynastolatek zastanawiał się, jak to jest złamać drewienko. Musiał czuć się okropnie. Zresztą, podobni czuł się dzieciak.
Co to był za pomysł, by we dwoje iść łapać testrale, podczas gdy tylko jedna osoba je widziała? No normalnie debilizm!
Stinkwood opuścił rękę z różdżką i skrzywił się. Po chwili z wkurzeniem schował drewienko do kieszeni szaty i przymykając oczy położył się na plecach na kamiennej ławce. Skrzyżował ręce pod głową i wypuścił wściekły powietrze.
Było popołudnie, jedno z cieplejszych. Ostatnio pogoda mocno dawała się we znaki. Chyba każdemu. Stinkwood siedział na dziedzińcu, plecami do wody i celował różdżką w niebo. Miał jedno oko zamknięte i długi, długi czas wpatrywał się w chmury. Connor złamał różdżkę w lesie przez ich zabawę i teraz trzynastolatek zastanawiał się, jak to jest złamać drewienko. Musiał czuć się okropnie. Zresztą, podobni czuł się dzieciak.
Co to był za pomysł, by we dwoje iść łapać testrale, podczas gdy tylko jedna osoba je widziała? No normalnie debilizm!
Stinkwood opuścił rękę z różdżką i skrzywił się. Po chwili z wkurzeniem schował drewienko do kieszeni szaty i przymykając oczy położył się na plecach na kamiennej ławce. Skrzyżował ręce pod głową i wypuścił wściekły powietrze.
Asher StinkwoodKlasa III - Skąd : Walia
Krew : Czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Gdyby ktoś się zastanawiał, są dwa miejsca w których można łatwo znaleźć Denisa w wolne popołudnie: zagrody magicznych stworzeń i sklep Zonka. Dzisiaj akurat wracał z drugiej lokacji z torbą wypchaną produktami, głównie łajnobombami. Miał plan stworzenia jednej większej i w dodatku wzmocnienie jej działania by następnie siać pogrom w Wielkiej Sali podczas śniadania. Kątem oka zauważył znajomą sylwetkę. Zatrzymał się i po chwili poświęconej na przemyślenie pomysłu rzucił na siebie zaklęcie niewidzialności. Wymagało to nieco skupienia i wysiłku ale dał radę. Zakradł się do kumpla baaaaaaardzo starając się być cicho i powstrzymując śmiech wydał z siebie bardzo głośny dźwięk brzmiący dokładnie jak dosadne pierdnięcie. Upuścił łajnobombę i wycofał się kilka kroków do tyłu by uniknąć ewentualnego nokautu, ale nie mógł już powstrzymać śmiechu. Zapomniał jednak zrzucić zaklęcie niewidzialności.
- Stinkwood jak mogłeeeś - było słychać z bezpiecznej odległości.
- Stinkwood jak mogłeeeś - było słychać z bezpiecznej odległości.
Denis FyodorovKlasa III - Urodziny : 18/03/2010
Wiek : 14
Skąd : Rosja, Vorkuta
Krew : Czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Cóż, można się domyślić, że Asher nie spodziewał się tak naprawdę tutaj nikogo. Ale to było głupie z jego strony, bo przecież... Niektórzy ludzie byli wszędzie. Zwłaszcza jego kumpel - Denis. Denis Rozrabiaka, jak to lubił go Stinkwood nazywać.
Asher zaczął wrzeszczeć jak przestraszone dziecko, szybko podniósł się do pozycji siedzącej i prawie wpadł do wody.
- DENIS!
Ryknął głośno, słysząc bardzo dobrze znany sobie głos. Gdy już pierwszy szok minął, chłopak roześmiał pełnym głosem. Co prawda, nie był to tak mocny strach, jaki czuł w Zakazanym Lesie, ale Fyodorov dał mu mocno popalić. Zeskoczył z ławki i czując, że chyba coś poszło nie tak, szybko ruszył w bok, by odsunąć się od dość nieciekawego miejsca.
- Co mogłeeeem?
Chyba podejrzewał, o co takiego może chodzić kumplowi, ale... Chciał to usłyszeć. Na jego twarzy pojawił się wesoły i zadziorny uśmiech.
Asher zaczął wrzeszczeć jak przestraszone dziecko, szybko podniósł się do pozycji siedzącej i prawie wpadł do wody.
- DENIS!
Ryknął głośno, słysząc bardzo dobrze znany sobie głos. Gdy już pierwszy szok minął, chłopak roześmiał pełnym głosem. Co prawda, nie był to tak mocny strach, jaki czuł w Zakazanym Lesie, ale Fyodorov dał mu mocno popalić. Zeskoczył z ławki i czując, że chyba coś poszło nie tak, szybko ruszył w bok, by odsunąć się od dość nieciekawego miejsca.
- Co mogłeeeem?
Chyba podejrzewał, o co takiego może chodzić kumplowi, ale... Chciał to usłyszeć. Na jego twarzy pojawił się wesoły i zadziorny uśmiech.
Asher StinkwoodKlasa III - Skąd : Walia
Krew : Czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Nadal ukryty przez zaklęcie niewidzialności ślizgon odszedł kawałek dalej żeby odsunąć się od źródła smrodu. Wolał je pozostawić w razie jakby Asher postanowił zacząć rzucać zaklęciami. Żaden z nich nie był mistrzem pojedynków ale mieli bujną wyobraźnię i wiedzieli jak wybrać wyjątkowo kłopotliwe uroki.
- Nie wiem co jadłeś na obiad ale zdecydowanie masz jakąś niestrawnośc ziomek - znów przeszedł parę kroków żeby przyjaciel nie był w stanie go wyśledzić po głosie. Jakby miał więcej czasu na planowanie to zająłby się i tym aspektem ale teraz było już za późno.
- Wiesz jak poprosisz skrzaty to wezmą pod uwagę twoje specjalne wymagania dietetyczne - dodał uśmiechając się złośliwie, choć Stinkwood nie był w stanie tego zobaczyć. Nie umknęła jego uwadze ironia idealnie dopasowanego nazwiska ślizgona, w końcu rzucał tymi samymi żartami od kiedy się znali. Normalnym ludziom pewnie by się dawno znudziło ale on miał mocno pokręcone poczucie humoru i po raz tysięczny nadal bawiło go to jak za pierwszym. Dwójka starszych uczniów przebiegła przez dziedziniec zatykając nosy i prawie wpadając na rosjanina ale zdołał ich uniknąć, potrącił przy tym wielką donicę zdradzając swoje położenie. Złapał ją, ale miał trochę problem z odstawieniem ciężkiego dzbana na miejsce.
- Nie wiem co jadłeś na obiad ale zdecydowanie masz jakąś niestrawnośc ziomek - znów przeszedł parę kroków żeby przyjaciel nie był w stanie go wyśledzić po głosie. Jakby miał więcej czasu na planowanie to zająłby się i tym aspektem ale teraz było już za późno.
- Wiesz jak poprosisz skrzaty to wezmą pod uwagę twoje specjalne wymagania dietetyczne - dodał uśmiechając się złośliwie, choć Stinkwood nie był w stanie tego zobaczyć. Nie umknęła jego uwadze ironia idealnie dopasowanego nazwiska ślizgona, w końcu rzucał tymi samymi żartami od kiedy się znali. Normalnym ludziom pewnie by się dawno znudziło ale on miał mocno pokręcone poczucie humoru i po raz tysięczny nadal bawiło go to jak za pierwszym. Dwójka starszych uczniów przebiegła przez dziedziniec zatykając nosy i prawie wpadając na rosjanina ale zdołał ich uniknąć, potrącił przy tym wielką donicę zdradzając swoje położenie. Złapał ją, ale miał trochę problem z odstawieniem ciężkiego dzbana na miejsce.
Denis FyodorovKlasa III - Urodziny : 18/03/2010
Wiek : 14
Skąd : Rosja, Vorkuta
Krew : Czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Stinkwood rozglądał się dookoła, próbując znaleźć przyjaciela wzrokiem. Zmrużył powieki i uważnie lustrował spojrzeniem dziedziniec. Denerwował się, że nie był w stanie odnaleźć szybko kumpla. Wiecie, jak to jest. Dopóki obydwoje psocili, było super! Ale gdy jeden postanowił robić jakiś kawał drugiemu, to już nie było tak fajnie.
- Oh, specjalnie dla Ciebie będę jadł same świństwa. Nie zapomnisz następnej nocy, obiecuję Ci to.
Rzucił z przekąsem, uśmiechając się wrednie. Denis był chyba jedyną osobą, której całkowicie pozwalał sobie dalej żartować z jego nazwiska. Ale to, jak mocno go to denerwowało na pierwszym roku... Tylko Denis wiedział, co chłopak przeżywał, bo tylko jego do siebie dopuścił. Ale teraz? Czasem sam z nim brnął w tego typu żarty!
Widząc kątem oka, jak donica nagle zaczyna się ruszać, uśmiechnął się zwycięsko. Szybkim krokiem podszedł do przyjaciela, pomagając mu odstawić donicę. Co jak co... Ale nie chciał by Fyodorov sobie zrobił krzywdę. Nie bez jego udziału!
- Oh, specjalnie dla Ciebie będę jadł same świństwa. Nie zapomnisz następnej nocy, obiecuję Ci to.
Rzucił z przekąsem, uśmiechając się wrednie. Denis był chyba jedyną osobą, której całkowicie pozwalał sobie dalej żartować z jego nazwiska. Ale to, jak mocno go to denerwowało na pierwszym roku... Tylko Denis wiedział, co chłopak przeżywał, bo tylko jego do siebie dopuścił. Ale teraz? Czasem sam z nim brnął w tego typu żarty!
Widząc kątem oka, jak donica nagle zaczyna się ruszać, uśmiechnął się zwycięsko. Szybkim krokiem podszedł do przyjaciela, pomagając mu odstawić donicę. Co jak co... Ale nie chciał by Fyodorov sobie zrobił krzywdę. Nie bez jego udziału!
Asher StinkwoodKlasa III - Skąd : Walia
Krew : Czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Szlag by to, tak dobrze mu szło. Robienie kawałów Asherowi zawsze bylo trudniejsze bo za dobrze się znali, dlatego od razu wykorzystał okazję że przyjaciel był rozproszony. Chwilę siłował się z donicą zanim drugi ślizgon pomógł mu ją złapać i z ulgą przyjął pomoc, gdyby nie to to prawdopodobnie by ją w końcu wypuścił a to by na pewno skończyło się szlabanem. Łobuzowanie? Dobrze. Szlabany? Nudno i źle.
Kiedy udało im się postawić donicę spowrotem, zdjął z siebie zaklęcie niewidzialności i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, może odrobinę złośliwym ale to już chyba ustawienie fabryczne.
- Gdzie się podziewałeś mendo? Szukałem cię ostatnio po całym zamku, ale ani śladu - oczywiście nie oczekiwał że będą robili wszystko w tandemie, ale był ciekawy co wyprawiał Asher, to niemal zawsze były ciekawe historie.
- Musimy jeszcze napisać wypracowania na historię magii i eliksiry - westchnął przeciągle, akurat dwa przedmioty które zupełnie nie przynosiły mu szczęścia - Nawet nie spojrzałem na książki a to już pojutrze - naprawdę starał się dobrze uczyć, nie jego wina że było tyle ciekawszych rzeczy do zrobienia.
Kiedy udało im się postawić donicę spowrotem, zdjął z siebie zaklęcie niewidzialności i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, może odrobinę złośliwym ale to już chyba ustawienie fabryczne.
- Gdzie się podziewałeś mendo? Szukałem cię ostatnio po całym zamku, ale ani śladu - oczywiście nie oczekiwał że będą robili wszystko w tandemie, ale był ciekawy co wyprawiał Asher, to niemal zawsze były ciekawe historie.
- Musimy jeszcze napisać wypracowania na historię magii i eliksiry - westchnął przeciągle, akurat dwa przedmioty które zupełnie nie przynosiły mu szczęścia - Nawet nie spojrzałem na książki a to już pojutrze - naprawdę starał się dobrze uczyć, nie jego wina że było tyle ciekawszych rzeczy do zrobienia.
Denis FyodorovKlasa III - Urodziny : 18/03/2010
Wiek : 14
Skąd : Rosja, Vorkuta
Krew : Czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Stinkwood powitał widok przyjaciela z szerokim uśmiechem na ustach.
- No, i to ja rozumiem.
Jeszcze czego, by się chować przed kumplem. Niby Denis nie chciał się uczyć, ale żeby robić psoty przy pomocy zaklęć i wszystkiego, co związane z magią, to pierwszy. Ewentualnie drugi, wymieniali się pozycjami uno i secundo.
- Stary! W Zakazanym Lesie z Connorem z siódmej!
Stinkwood najwyraźniej już zapomniał, jak bardzo tragicznie mogła się skończyć ich przygoda, ale nic sobie w tym momencie nie robił. On był lekko posiniaczony, ewentualnie gdzieś jakieś zadrapanie miał na ręku. On miał szczęście, mógł powiedzieć. Campbell też wyszedł z tego cało... No, może nie jego różdżka, ale to było i tak coś niesamowitego.
Na zdanie o wypracowaniach podniósł brwi. Było tyle ciekawszych rzeczy niż nauka! A ten mówił coś o jakichś wypracowaniach?! Jak śmiał w ogóle! Ale z drugiej strony...
- Lepiej je szybko zrobić i potem mieć czas na psoty, bo jak tak dalej pójdzie, to nie przejdziemy do kolejnej klasy.
Mruknął już mniej zainteresowany, przewracając oczami.
- No, i to ja rozumiem.
Jeszcze czego, by się chować przed kumplem. Niby Denis nie chciał się uczyć, ale żeby robić psoty przy pomocy zaklęć i wszystkiego, co związane z magią, to pierwszy. Ewentualnie drugi, wymieniali się pozycjami uno i secundo.
- Stary! W Zakazanym Lesie z Connorem z siódmej!
Stinkwood najwyraźniej już zapomniał, jak bardzo tragicznie mogła się skończyć ich przygoda, ale nic sobie w tym momencie nie robił. On był lekko posiniaczony, ewentualnie gdzieś jakieś zadrapanie miał na ręku. On miał szczęście, mógł powiedzieć. Campbell też wyszedł z tego cało... No, może nie jego różdżka, ale to było i tak coś niesamowitego.
Na zdanie o wypracowaniach podniósł brwi. Było tyle ciekawszych rzeczy niż nauka! A ten mówił coś o jakichś wypracowaniach?! Jak śmiał w ogóle! Ale z drugiej strony...
- Lepiej je szybko zrobić i potem mieć czas na psoty, bo jak tak dalej pójdzie, to nie przejdziemy do kolejnej klasy.
Mruknął już mniej zainteresowany, przewracając oczami.
Asher StinkwoodKlasa III - Skąd : Walia
Krew : Czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
- Cooo, niemożliwe! Jak do tego doszło? - no to mu zaimponował, nieczęsto gówniarze tacy jak oni zwracają uwagę kogoś ze starszej klasy, a co dopiero z siódmej! Poklepał kumpla po ramieniu i gwiznął z podziwem. W dodatku w Zakazanym Lesie! Zawsze chciał się tam wybrać ale nie miał jeszcze okazji, a może odwagi.
- Opowiadaj, ze szczegółami. Co to w ogóle był za pomysł - ciekawość go aż zżerała. Na kontynuację tematu o nauce wzruszył ramionami i wywrócił oczami z niecierpliwością - Słyszałem że starsza siostra Johnsona ma samopiszące pióro, jakoś to załatwimy. Są ważniejsze sprawy, opowiadaj! - usadowił się na tej samej ławce z której dopiero co wstał Asher i czekał niemal zacierając ręce z uciechy. No to teraz poprzeczka była wysoko, musieli pomyśleć o jakimś nowym planie, odważniejszym niż zwykle i na większą skalę. Co go obchodziła historia magii, kiedy tu się takie rzeczy działy! Jego wymagający ojciec zapewne miałby inne zdanie, ale Denis dobrze wiedział że Elka go obroni, tak jak zawsze. Mógł na niej polegać w 100%.
Niewiele myśląc wyjął z torby kanapki które wysępił od skrzatów w kuchni i wyciągnął jedno zawiniątko w stronę drugiego ślizgona. Do każdej opowieści pasuje przekąska, chociaż popcorn byłby lepszy.
- Opowiadaj, ze szczegółami. Co to w ogóle był za pomysł - ciekawość go aż zżerała. Na kontynuację tematu o nauce wzruszył ramionami i wywrócił oczami z niecierpliwością - Słyszałem że starsza siostra Johnsona ma samopiszące pióro, jakoś to załatwimy. Są ważniejsze sprawy, opowiadaj! - usadowił się na tej samej ławce z której dopiero co wstał Asher i czekał niemal zacierając ręce z uciechy. No to teraz poprzeczka była wysoko, musieli pomyśleć o jakimś nowym planie, odważniejszym niż zwykle i na większą skalę. Co go obchodziła historia magii, kiedy tu się takie rzeczy działy! Jego wymagający ojciec zapewne miałby inne zdanie, ale Denis dobrze wiedział że Elka go obroni, tak jak zawsze. Mógł na niej polegać w 100%.
Niewiele myśląc wyjął z torby kanapki które wysępił od skrzatów w kuchni i wyciągnął jedno zawiniątko w stronę drugiego ślizgona. Do każdej opowieści pasuje przekąska, chociaż popcorn byłby lepszy.
Denis FyodorovKlasa III - Urodziny : 18/03/2010
Wiek : 14
Skąd : Rosja, Vorkuta
Krew : Czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Asher uśmiechnął się, zadowolony z siebie. Udało mu się zainteresować przyjaciela, z czego był naprawdę dumny. Zaśmiał się, bardziej w sobie, nim odpowiedział.
- Spotkałem Connora na trybunach. Zapaliliśmy i zaczęliśmy gadać, że nudno w szkole, nic się nie dzieje i tak dalej.
Stinkwood klepnął obok Denisa na ławce i wyciągnął ręce w górę. Przeciągnął się, trochę jakby na złość nie chciał zdradzić za szybko wszystkich szczegółów. W końcu wyprostował się i skierował wzrok na Fyodorova. Asher już całkowicie zapomniał o nauce. Były zdecydowanie ciekawsze rzeczy do rozmawiania, zajmowania się. I życia. Szkołą człowiek nie żyje. Przygodami - już jak najbardziej!
- Campbell wpadł na pomysł, by pójść poszukać testrali. Problem polegał na tym, że on ich nie widział... Ja tak, ale słuchaj! W tym Zakazanym Lesie to jest jednak mrocznie. Testrale nas prawie staranowały!
- Spotkałem Connora na trybunach. Zapaliliśmy i zaczęliśmy gadać, że nudno w szkole, nic się nie dzieje i tak dalej.
Stinkwood klepnął obok Denisa na ławce i wyciągnął ręce w górę. Przeciągnął się, trochę jakby na złość nie chciał zdradzić za szybko wszystkich szczegółów. W końcu wyprostował się i skierował wzrok na Fyodorova. Asher już całkowicie zapomniał o nauce. Były zdecydowanie ciekawsze rzeczy do rozmawiania, zajmowania się. I życia. Szkołą człowiek nie żyje. Przygodami - już jak najbardziej!
- Campbell wpadł na pomysł, by pójść poszukać testrali. Problem polegał na tym, że on ich nie widział... Ja tak, ale słuchaj! W tym Zakazanym Lesie to jest jednak mrocznie. Testrale nas prawie staranowały!
Asher StinkwoodKlasa III - Skąd : Walia
Krew : Czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Nie mógł uwierzyć że coś takiego go ominęło, brzmiało jak wstęp do naprawdę świetnej przygody. Kiedy Asher przedłużał ciszę nie kontynuując opowieści, trącił go lekko łokciem. Nie miał po co ukrywać że jest ciekawy, drugi ślizgon dobrze o tym wiedział i jeszcze bawił się tym faktem.
- No to faktycznie ciekawy pomysł, jakby nie spotkał Ciebie to ciekawe jakby miał to przeprowadzić - pokręcił głową z niedowierzaniem. Ten Connor to chyba miał myśli samobójcze że wpadł na pomysł szukania niewidzialnych koni w Zakazanym Lesie - No ja się im nie dziwię, pewnie narobiliście rabanu jak dwa trolle - nie darował sobie żartów z obu ślizgonów. Jako samozwańczy znawca magicznych stworzeń na ich roku i członek ekskluzywnego klubu widzących testrale, nie rozumiał jak można tą akcję przeprowadzić bez żadnego planu.
- No ale wyglądasz na nietkniętego, ten drugi jeszcze żyje? - nadal się drażnił, przesadna pewność siebie i drwienie ze wszystkiego były głównymi cechami jego charakteru i nieczęsto brał cokolwiek na poważnie.
- No to faktycznie ciekawy pomysł, jakby nie spotkał Ciebie to ciekawe jakby miał to przeprowadzić - pokręcił głową z niedowierzaniem. Ten Connor to chyba miał myśli samobójcze że wpadł na pomysł szukania niewidzialnych koni w Zakazanym Lesie - No ja się im nie dziwię, pewnie narobiliście rabanu jak dwa trolle - nie darował sobie żartów z obu ślizgonów. Jako samozwańczy znawca magicznych stworzeń na ich roku i członek ekskluzywnego klubu widzących testrale, nie rozumiał jak można tą akcję przeprowadzić bez żadnego planu.
- No ale wyglądasz na nietkniętego, ten drugi jeszcze żyje? - nadal się drażnił, przesadna pewność siebie i drwienie ze wszystkiego były głównymi cechami jego charakteru i nieczęsto brał cokolwiek na poważnie.
Denis FyodorovKlasa III - Urodziny : 18/03/2010
Wiek : 14
Skąd : Rosja, Vorkuta
Krew : Czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
Asher i Denis często sobie dokuczali, gdy jedno zrobiło coś ciekawego bez drugiego. Mieli taki rytuał, można powiedzieć. Chociaż i tak, jak dla Ashera, najlepsze rzeczy robili we dwoje. Odchrząknął, chcąc dalej mówić a czując, jak mu zaschło w gardle.
- Słuchaj, mieliśmy plan! Przecież mniej więcej orientuję się, jak zajmować się Magicznymi zwierzętami! Może nie jestem tak dobry jak Ty, ale no. Connor załatwił sztuczną krew, było wszystko prawie idealnie!
Asher zacisnął prawą dłoń w pięść i uderzył nią w lewo. Skrzywił się, po czym można było rozpoznać, że coś poszło nie tak.
- Gdy pojawił się jeden, po chwili wyszło stado. Tego nie wzięliśmy pod uwagę... No, poczuły krew i nas nas ruszyły.
Wzruszył ramionami, jakby gdyby nigdy nic. To przecież wcale nie tak, że mogli tam zginął. O tym nie myślał. Rzucił kątem oka spojrzenie na Denisa i uśmiechnął się zadowolony.
- Tylko parę siniaków i zadrapań. Zaraz mi minie. Jeśli chodzi o Connora - no to już trochę gorzej, testrale wytrąciły mu różdżkę i niestety - się zniszczyła...
- Słuchaj, mieliśmy plan! Przecież mniej więcej orientuję się, jak zajmować się Magicznymi zwierzętami! Może nie jestem tak dobry jak Ty, ale no. Connor załatwił sztuczną krew, było wszystko prawie idealnie!
Asher zacisnął prawą dłoń w pięść i uderzył nią w lewo. Skrzywił się, po czym można było rozpoznać, że coś poszło nie tak.
- Gdy pojawił się jeden, po chwili wyszło stado. Tego nie wzięliśmy pod uwagę... No, poczuły krew i nas nas ruszyły.
Wzruszył ramionami, jakby gdyby nigdy nic. To przecież wcale nie tak, że mogli tam zginął. O tym nie myślał. Rzucił kątem oka spojrzenie na Denisa i uśmiechnął się zadowolony.
- Tylko parę siniaków i zadrapań. Zaraz mi minie. Jeśli chodzi o Connora - no to już trochę gorzej, testrale wytrąciły mu różdżkę i niestety - się zniszczyła...
Asher StinkwoodKlasa III - Skąd : Walia
Krew : Czysta
Re: Dziedziniec wieży zegarowej
No dobra, musiał przyznać że Stinkwood też wiedział co nieco o magicznych stworzeniach. Oczywiście nie tyle co on, ale jednak. Pokiwał glową przyznając mu rację - No dobra, dobra. Chociaż ja bym raczej skorzystał z surowego krwistego mięsa - dodał po zastanowieniu.
- Co właściwie chcieliście zrobić z tymi testralami? - to pytanie cały czas nie dawało mu spokoju, jedną rzeczą było znalezienie tych stworzeń ale zupełnie inną skłonienie ich do czegoś. Sam kilka razy już podejmował próbę interakcji z tymi które co roku ciągnęły ich powozy ale został dokumentnie olany.
Słysząc o złamanej różdżce wypuścił powietrze czując niemal namacalne "Uuuufff". Nie potrafił sobie wyobrazić funkcjonowania bez tego kawałka drewna i możliwości jakie oferowało.
- No nieźle, ciekawe ile zajmie zanim mu zrobią nową. Domyślam się że sam plan nie zakończył się sukcesem - pokręcił głową i przeczesał ręką swoją blond czuprynę. No nieźle, faktycznie była to ciekawa przygoda w Zakazanym. Nadal żałował że go tam nie było ale przynajmniej jego różdżka była w całości!
- Ciekawe jak to musiało dla niego wyglądać jak pędziło na niego stado absolutnie niczego - jak zwykle, we wszystkim potrafił znaleźć coś zabawnego.
- Co właściwie chcieliście zrobić z tymi testralami? - to pytanie cały czas nie dawało mu spokoju, jedną rzeczą było znalezienie tych stworzeń ale zupełnie inną skłonienie ich do czegoś. Sam kilka razy już podejmował próbę interakcji z tymi które co roku ciągnęły ich powozy ale został dokumentnie olany.
Słysząc o złamanej różdżce wypuścił powietrze czując niemal namacalne "Uuuufff". Nie potrafił sobie wyobrazić funkcjonowania bez tego kawałka drewna i możliwości jakie oferowało.
- No nieźle, ciekawe ile zajmie zanim mu zrobią nową. Domyślam się że sam plan nie zakończył się sukcesem - pokręcił głową i przeczesał ręką swoją blond czuprynę. No nieźle, faktycznie była to ciekawa przygoda w Zakazanym. Nadal żałował że go tam nie było ale przynajmniej jego różdżka była w całości!
- Ciekawe jak to musiało dla niego wyglądać jak pędziło na niego stado absolutnie niczego - jak zwykle, we wszystkim potrafił znaleźć coś zabawnego.
Denis FyodorovKlasa III - Urodziny : 18/03/2010
Wiek : 14
Skąd : Rosja, Vorkuta
Krew : Czysta
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Strona 3 z 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach