Jezioro
+29
Liliane Batteux
Kristian Lyberg
Carla Stark
Gale Overstreet
Wyatt Walker
Genevieve White
James Scott
Quinn Larivaara
Eleazar Snoopers
Keitaro Miyazaki
Aleksy Vulkodlak
Dylan Davies
Andrea Jeunesse
Hannah Wilson
Aaron Matluck
Nora Vedran
William Greengrass
Joel Frayne
Audrey Roshwel
Nicolas Socha
Christine Greengrass
Anthony Wilson
Dymitr Milligan
Maja Vulkodlak
Benedict Walton
Sophie Fitzpatrick
Mistrz Gry
Logan Campbell
Brennus Lancaster
33 posters
Strona 11 z 11
Strona 11 z 11 • 1, 2, 3 ... 9, 10, 11
Jezioro
First topic message reminder :
Jezioro znajdujące się na błoniach, które sięga drzew Zakazanego Lasu. Podobno zamieszkane przez wielką kałamarnicę, ale tego nie dowiesz się, póki nie ujrzysz jej na własne oczy. Pomimo tego zagrożenia, w historii szkoły znaleźli się śmiałkowie, którzy stali się amatorami kąpieli.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Jezioro
Na szczęście Wilson nie miał prawa decydować o tym, co uszczęśliwiało i czego Sharp tak naprawdę chciała. To musiał być on, niezależnie jak wyboista będzie droga, jak wiele razy się potknie i rozbije kolano. Był przecież jej płomieniem, jej nieuleczalną chorobą, która tkwiła w każdym nerwie ciała siedemnastolatki. Był powodem. Był jej potrzebny. Mógł się wściekać, mogło mu się tego nie podobać, ale za późno, żeby mógł z tego uciec, zęby ona mogła zrezygnować. Nawet kołysząca się tafla jeziora, jej głębia i ciemny kolor, przeraźliwy chłód nie były straszne, kiedy miała jego. Jedną z największych zalet rudej było to, że zawsze umiała znaleźć siłę w drugim człowieku, docenić jego rolę w swoim życiu. Czy to była Suzy, Conrad czy właśnie Anthony — nie było rzeczy, z którą by sobie nie poradziła, gdy byli ich siłą napędową i robiła to dla nich.
Przytulała go do siebie mocno, nie chcąc pozwolić mu się rozpłynąć. Miał zmęczoną twarz, sine od zimna wargi, przeszklone od alkoholu usta. Był spięty, ubrania przylegały do ciała, które trochę zeszczuplało, odkąd ostatnio miała okazję go dotykać. Nie był drobnym chłopakiem, a jednak miała wrażenie, że mógł się rozsypać, nie tylko zniknął. Jej wargi musnęły kraniec jego czoła, palcami przesunęła po miękkich, mokrych włosach. Nawet zimno nie było takie upierdliwe, tak pochłonięta Anthonym nie była w stanie dostrzec, że drżała.
- Anthony. - mruknęła cicho po tym, jak jego słowa rozdarły cisze. Zacisnęła na chwilę usta, zbierając myśli, całkiem już świadoma, czując jakąś wewnętrzną ulgę. Niechętnie pozwoliła mu się odsunąć, zadzierając nieco głowę, aby raz jeszcze przyjrzeć się znajomej twarzy, zatonąć w najbardziej zielonych oczach. Miała wrażenie, że wieczność ich nie widziała. Jej dłonie prześlizgnęły się po bokach, jedna z nich oplotła jego pas, drugą przesunęła po policzku, wzdychając cicho. Nie umiała być na niego zła długo, nie w sytuacji, gdy wiedziała, przez co potencjalnie mógł przejść w Ministerstwie i ile nerwów, ile żalu, złości, bólu, samotności musiał znieść, gdy w ostatnim czasie był sam. I fakt, że właśnie robił to w samotności, robił to najbardziej. - Jesteś Mój, pamiętasz? Tak, jak ja jestem Twoja. Dla mnie to znaczy tyle, że niezależnie co się będzie działo, jak zachmurzone będzie niebo, jak bardzo będzie dominowała chęć ucieczki lub strach, ból, wszystkie te emocjonalne i trudne doznania — to i tak będę miała Twoje plecy. I zawsze przyjdę Cię ratować. A wiesz czemu? Bo wiem, że Ty zawsze będziesz ratował mnie. - odpowiedziała cicho, pozwalając sobie na cień zadziornego uśmiechu, ale tylko na ułamek sekundy. Przysunęła się bliżej, przelotnie muskając jego usta — nienachalnie, nie długo, jedynie delikatny i niewinny całus, który wydał się jej właściwym, a przede wszystkim potrzebnym. Nie miała pojęcia, czy był na nią zły, czy w ogóle mu to wszystko odpowiadało i czy jeszcze ją chciał, ale to nie miało znaczenia, bo Lauren wcale nie zamierzała z niego rezygnować. Jeśli mogłaby go odpuścić tak łatwo, uciec, zamiast dać z siebie wszystko dla drugiej osoby, ich cała relacja byłaby kłamstwem, a dla niej przecież była to najprawdziwsza, najpotrzebniejsza w jej życiu. - Jest cieplej, jeśli zanurzysz się cały pod wodą i uciekniesz przed wiatrem?
Przytulała go do siebie mocno, nie chcąc pozwolić mu się rozpłynąć. Miał zmęczoną twarz, sine od zimna wargi, przeszklone od alkoholu usta. Był spięty, ubrania przylegały do ciała, które trochę zeszczuplało, odkąd ostatnio miała okazję go dotykać. Nie był drobnym chłopakiem, a jednak miała wrażenie, że mógł się rozsypać, nie tylko zniknął. Jej wargi musnęły kraniec jego czoła, palcami przesunęła po miękkich, mokrych włosach. Nawet zimno nie było takie upierdliwe, tak pochłonięta Anthonym nie była w stanie dostrzec, że drżała.
- Anthony. - mruknęła cicho po tym, jak jego słowa rozdarły cisze. Zacisnęła na chwilę usta, zbierając myśli, całkiem już świadoma, czując jakąś wewnętrzną ulgę. Niechętnie pozwoliła mu się odsunąć, zadzierając nieco głowę, aby raz jeszcze przyjrzeć się znajomej twarzy, zatonąć w najbardziej zielonych oczach. Miała wrażenie, że wieczność ich nie widziała. Jej dłonie prześlizgnęły się po bokach, jedna z nich oplotła jego pas, drugą przesunęła po policzku, wzdychając cicho. Nie umiała być na niego zła długo, nie w sytuacji, gdy wiedziała, przez co potencjalnie mógł przejść w Ministerstwie i ile nerwów, ile żalu, złości, bólu, samotności musiał znieść, gdy w ostatnim czasie był sam. I fakt, że właśnie robił to w samotności, robił to najbardziej. - Jesteś Mój, pamiętasz? Tak, jak ja jestem Twoja. Dla mnie to znaczy tyle, że niezależnie co się będzie działo, jak zachmurzone będzie niebo, jak bardzo będzie dominowała chęć ucieczki lub strach, ból, wszystkie te emocjonalne i trudne doznania — to i tak będę miała Twoje plecy. I zawsze przyjdę Cię ratować. A wiesz czemu? Bo wiem, że Ty zawsze będziesz ratował mnie. - odpowiedziała cicho, pozwalając sobie na cień zadziornego uśmiechu, ale tylko na ułamek sekundy. Przysunęła się bliżej, przelotnie muskając jego usta — nienachalnie, nie długo, jedynie delikatny i niewinny całus, który wydał się jej właściwym, a przede wszystkim potrzebnym. Nie miała pojęcia, czy był na nią zły, czy w ogóle mu to wszystko odpowiadało i czy jeszcze ją chciał, ale to nie miało znaczenia, bo Lauren wcale nie zamierzała z niego rezygnować. Jeśli mogłaby go odpuścić tak łatwo, uciec, zamiast dać z siebie wszystko dla drugiej osoby, ich cała relacja byłaby kłamstwem, a dla niej przecież była to najprawdziwsza, najpotrzebniejsza w jej życiu. - Jest cieplej, jeśli zanurzysz się cały pod wodą i uciekniesz przed wiatrem?
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Jezioro
Nie, Wilson nie miał prawa decydować o tym co czuje i czego chce ktokolwiek na tym świecie, ale zdecydowanie mial na to wpływ. Raz nieco lepszy, a raz gorszy i w tym wypadku był przekonany, że wszystko co złe działo się w życiu Lauren było właśnie przez niego, a nie mógł przecież na to pozwolić. Nie raz będąc samemu w zamknięciu karcił się za moment w którym oboje poczuli za dużo, nie dlatego, że żałował tego uczucia, a przez to, że był pewien, że on ją zrujnuje, doprowadzi na samo dno z którego nie będzie już odwrotu. Nie był dobry dla kogokolwiek, a zwłaszcza dla kogoś takiego jak ona. Lauren nie zasługiwała na zepsucie, potrzebowała kogoś kto będzie ciągnąć ją w górę, a on nigdy nie będzie jej wstanie tego dać.
Patrzył w te jej karmelowe oczy tak zachłannie jak gdyby już nigdy nie chciał o nich zapomnieć, bo wiedział, że to wszystko co zaraz powie może ich złamać, a na pewno złamie doszczętnie Wilsona. Wyglądała na zmęczoną, zupełnie jakby nie spała od kilku dni, a zdradzały ją sińce pod oczami i wyjątkowo blada cera. Nigdy nie sądził, że będzie tak bardzo pragnął kogoś szczęścia, o wiele bardziej od swojego, że tak panicznie będzie czuł się niewystarczający, a odejście będzie jedynym słusznym rozwiązaniem. Czując jej dłoń na policzku westchnął cicho.
- Lauren, cała drżysz.- stwierdził czując jak cała dygocze, a ręce wręcz telepią się z zimna. W momencie kiedy wypowiadała jego pełne imię przymknął znów na chwile oczy mając wrażenie, że jej głos wypełnia jego każdy zakątek głowy, niczym najprzyjemniejsza melodia. Nie mógł sobie teraz na to pozwolić, nie w momencie kiedy musiał ją puścić wolno, zrobić coś, żeby go znienawidziła i odeszła a w późniejszym czasie mogla żyć szczęśliwie bez tej kuli u nogi którą był on. Jej dotyk był narkotyczny, odczuwał go bardziej niż zazwyczaj, może to od zimna a może z chciał po prostu zapamiętać każdy jej ruch. Otwierając powieki lustrował jej twarz, kawałek po kawałku- pełne usta, karmelowe oczy, niewielkie piegi na policzkach. Była przerażająco idealna. Z transu wyrwały go słowa dziewczyny- tak dosadne, tak piękne, a mimo wszystko wypełniające go niebywałym smutkiem. Nie jesteś i nigdy nie będziesz dla niej. Glos w jego myślach raz za razem karcił go gdy chociaż na chwile myślał, że to nie może się tak skończyć, że przecież nie powiedział jej co do niej czuje. Rozpadał się w środku na kawałki chociaż jego wyraz twarzy był niewzruszony. Czując jej ciepłe wargi na swoich sinych już ustach modlił się by te parę sekund trwało wiecznie, bo tak samo jak bardzo jej potrzebował to wiedział, że na to nie zasługuje.
-Jeszcze dwa tygodnie temu zrobiłbym wszystko żebyś ze mną była.- zaczął nie odwracając od niej spojrzenia. Uniósł dłoń by jej wierzchem pogładzić ją po policzku i sam nie wiedział czy tym gestem chce dodać jej otuchy czy bardziej sobie - I wiesz co? Pierwszy raz od dawna nie czuje potrzeby by być pieprzonym egoista.- w momencie wypowiadania tych słów cały drżał, po części z zimna które opanowało jego ciało, a po części z emocji, które były już ciężkie do opanowania, bo mimo lekkiego upicia miał wrażenie ze myśli najtrzeźwiej w swoim całym życiu. - to koniec Lauren.- i chociaż te słowa ciężko przechodziły mu przez gardło, to w głębi duszy wiedział, że to będzie dla niej najlepsze, a przecież kto jak nie ona zasługiwała na wszystko co dobre? Natłok uczuć i negatywnych emocji zaczął pożerać go od środka, niczym choroba rozprzestrzeniająca się w jego ciele, wiec zagryzł wargę tak mocno, że z ust poleciała mu stożka krwi której nawet nie poczuł. Może nie przeżył jeszcze zbyt wiele, ale ta decyzja była najtrudniejsza w jego życiu. Nie miał pojęcia jak sobie z tym poradzi, co dalej ze sobą zrobi, ale był pewny- to jedyne rozwiązanie by jego mrok całkowicie nie pochłonął tez Lauren. Ona zawsze będzie jego, a on postara się zrobić wszystko by ją pilnować, gdzieś z boku, z dystansu nie psując przy tym idealnego życia, które będzie wieść już bez niego.
Patrzył w te jej karmelowe oczy tak zachłannie jak gdyby już nigdy nie chciał o nich zapomnieć, bo wiedział, że to wszystko co zaraz powie może ich złamać, a na pewno złamie doszczętnie Wilsona. Wyglądała na zmęczoną, zupełnie jakby nie spała od kilku dni, a zdradzały ją sińce pod oczami i wyjątkowo blada cera. Nigdy nie sądził, że będzie tak bardzo pragnął kogoś szczęścia, o wiele bardziej od swojego, że tak panicznie będzie czuł się niewystarczający, a odejście będzie jedynym słusznym rozwiązaniem. Czując jej dłoń na policzku westchnął cicho.
- Lauren, cała drżysz.- stwierdził czując jak cała dygocze, a ręce wręcz telepią się z zimna. W momencie kiedy wypowiadała jego pełne imię przymknął znów na chwile oczy mając wrażenie, że jej głos wypełnia jego każdy zakątek głowy, niczym najprzyjemniejsza melodia. Nie mógł sobie teraz na to pozwolić, nie w momencie kiedy musiał ją puścić wolno, zrobić coś, żeby go znienawidziła i odeszła a w późniejszym czasie mogla żyć szczęśliwie bez tej kuli u nogi którą był on. Jej dotyk był narkotyczny, odczuwał go bardziej niż zazwyczaj, może to od zimna a może z chciał po prostu zapamiętać każdy jej ruch. Otwierając powieki lustrował jej twarz, kawałek po kawałku- pełne usta, karmelowe oczy, niewielkie piegi na policzkach. Była przerażająco idealna. Z transu wyrwały go słowa dziewczyny- tak dosadne, tak piękne, a mimo wszystko wypełniające go niebywałym smutkiem. Nie jesteś i nigdy nie będziesz dla niej. Glos w jego myślach raz za razem karcił go gdy chociaż na chwile myślał, że to nie może się tak skończyć, że przecież nie powiedział jej co do niej czuje. Rozpadał się w środku na kawałki chociaż jego wyraz twarzy był niewzruszony. Czując jej ciepłe wargi na swoich sinych już ustach modlił się by te parę sekund trwało wiecznie, bo tak samo jak bardzo jej potrzebował to wiedział, że na to nie zasługuje.
-Jeszcze dwa tygodnie temu zrobiłbym wszystko żebyś ze mną była.- zaczął nie odwracając od niej spojrzenia. Uniósł dłoń by jej wierzchem pogładzić ją po policzku i sam nie wiedział czy tym gestem chce dodać jej otuchy czy bardziej sobie - I wiesz co? Pierwszy raz od dawna nie czuje potrzeby by być pieprzonym egoista.- w momencie wypowiadania tych słów cały drżał, po części z zimna które opanowało jego ciało, a po części z emocji, które były już ciężkie do opanowania, bo mimo lekkiego upicia miał wrażenie ze myśli najtrzeźwiej w swoim całym życiu. - to koniec Lauren.- i chociaż te słowa ciężko przechodziły mu przez gardło, to w głębi duszy wiedział, że to będzie dla niej najlepsze, a przecież kto jak nie ona zasługiwała na wszystko co dobre? Natłok uczuć i negatywnych emocji zaczął pożerać go od środka, niczym choroba rozprzestrzeniająca się w jego ciele, wiec zagryzł wargę tak mocno, że z ust poleciała mu stożka krwi której nawet nie poczuł. Może nie przeżył jeszcze zbyt wiele, ale ta decyzja była najtrudniejsza w jego życiu. Nie miał pojęcia jak sobie z tym poradzi, co dalej ze sobą zrobi, ale był pewny- to jedyne rozwiązanie by jego mrok całkowicie nie pochłonął tez Lauren. Ona zawsze będzie jego, a on postara się zrobić wszystko by ją pilnować, gdzieś z boku, z dystansu nie psując przy tym idealnego życia, które będzie wieść już bez niego.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Jezioro
Anthony Wilson chyba nie miał nigdy styczności z dziewczętami typu Lauren Sharp. Nie była delikatnym kwiatem, o którego zdeptanie musiał się martwić. Umiała się odezwać, jeśli czegoś nie chciała i coś jej nie pasowało, umiała walczyć o swoje. Miała upartość osła, temperament mantykory i przede wszystkim samoświadomość. Ojciec, jak i brat wychowywali ją na silną, niezależną, a przede wszystkim wojowniczą Czarownicę, która jeśli czegoś chciała, trzymała to mocno rękoma. A jeśli kogoś chciała, byłaby w stanie włamać się do Akzabanu i pokonać wszystkich dementorów, którzy ją pilnowali bez strachu o własną duszę. Wilson nie wiedział, że rozkochał w sobie kogoś, kogo nie wystraszy załamanie, bunt i ucieczka.
Jak zawsze odwzajemniała jego spojrzenie, bo uwielbiała jego pełne chaosu oczy, które co kilka sekund zmieniały sposób, w jaki patrzyły. Raz ją chciał dla siebie, raz jej nienawidził, raz był smutny, a raz rozdygotany. Nigdy nie wiedziała, co zrobi następnego i też dlatego nigdy nie zastanawiała się nad tym, co miało się wydarzyć podczas ich spotkań, pozwalając wszystkiemu płynąć swobodnie. Jak miała spać, jak nie miała pojęcia, co się z nim dzieje? Na jego słowa pokręciła delikatnie głową, że nie miało to żadnego znaczenia, bo przecież on też czasem drżał. Z czym tak uparcie walczył, gdy wypowiedziała jego imię? Chłopak miał naprawdę więcej szczęścia, niż rozumu, że Lauren nie czytała w myślach, bo chyba by go sama utopiła za takie głupoty. Miał chłodne usta, tak niepodobne do siebie i zaskakująco bierne, co już wzbudziło jej umysł do wnikliwego analizowania sytuacji, w której tkwili. Jej palce przesunęły po jego boku delikatnie, nie spuszczała z niego oczu.
Nie przerywała mu, chociaż nie była głupia i chociaż każde słowo, które wypowiadał, miało brzmieć, jak pożegnanie i rozbić ją niczym szklaną butelkę, na tysiące kawałeczków. Zadarła nieco głowę, łapiąc oddech, co było wyjątkowo nieprzyjemne i bolesne. Pokręciła głową, wprawiając w ruch zanurzony w wodzie warkocz, wciąż czując na policzku jego palce.
Milczała chwilę, zbierając się w sobie, obserwując uważnie chłopaka i chociaż przez chwilę oczy się jej zaszkliły, Lauren zadarła podbródek.
- Proszę bardzo, nie musisz ze mną być, jak mnie nie chcesz, ale nie myśl, że Twoja ucieczka cokolwiek zmieni Wilson. A nie jesteś przecież tchórzem, co? Wiesz.. - przerwała na chwilę, unosząc dłoń i palcem ścierając mu krew z wargi, wbiła spojrzenie w jego oczy. Głupi był, myśląc, że ją wystraszy i że tak po prostu wszystko zniknie. - To nie sprawi, że Cię zostawię, że nie będę miała Twoich pleców i że nie będę Cię gonić. Mówiłam Ci, jesteś mój, nie poddam się i nie pozwolę sobie, żeby Cię stracić. Nie jesteś sam, nie będziesz sam. Wierzę w Ciebie. - wzruszyła ramionami, wciąż mówiąc spokojnie. Cofnęła się pół kroku, czując znów dyskomfort od piasku umykającymi pod nogami. Nie miał teraz siły, był rozbity? Nie ma problemu, mogła być jego siłą i siłą za ich dwoje. Cofnęła dłonie z jego ciała, wynurzając rękę i wskazując na brzeg. - Chcesz, to idź, jeśli tego potrzebujesz, ale nie przestraszysz mnie, nie zrezygnuję z Ciebie. Nie zmienisz tego, co do Ciebie czuję, niezależnie od tego, jak bardzo mnie od siebie odsuniesz. W porządku, że nie masz siły teraz, ja będę ją miała za nas dwoje.
Kolejna fala dreszczy przemknęła po jej ciele, oplotła ramiona rękoma, nie czując niczego poza zimnem koszuli i własnej skóry. Nagle pod wodą zrobiło Cię znacznie cieplej, przyjemniej niż na powierzchni. Westchnęła, ignorując chłód. Naprawdę musieli wyjść na brzeg, z tego nieprzyjemnego zimna. - Mówiłam Ci już, nie chcę nikogo innego. Chcę Cię z całym Twoim bagażem.
Dodała jeszcze, wbijając spojrzenie w wodę, bo tak naprawdę czegokolwiek by nie zrobił, Lauren i tak znalazłaby na to rozwiązanie. Uczucia, którymi darzyła Wilsona, były najsilniejszymi, jakiegokolwiek miała i był to wystarczający powód, żeby o nie i o niego walczyć tak długo i intensywnie, jak będzie to koniecznie. Determinacja tliła się w jej oczach, odznaczając się od zmarzniętej, bladej i zmęczonej buzi.
Jak zawsze odwzajemniała jego spojrzenie, bo uwielbiała jego pełne chaosu oczy, które co kilka sekund zmieniały sposób, w jaki patrzyły. Raz ją chciał dla siebie, raz jej nienawidził, raz był smutny, a raz rozdygotany. Nigdy nie wiedziała, co zrobi następnego i też dlatego nigdy nie zastanawiała się nad tym, co miało się wydarzyć podczas ich spotkań, pozwalając wszystkiemu płynąć swobodnie. Jak miała spać, jak nie miała pojęcia, co się z nim dzieje? Na jego słowa pokręciła delikatnie głową, że nie miało to żadnego znaczenia, bo przecież on też czasem drżał. Z czym tak uparcie walczył, gdy wypowiedziała jego imię? Chłopak miał naprawdę więcej szczęścia, niż rozumu, że Lauren nie czytała w myślach, bo chyba by go sama utopiła za takie głupoty. Miał chłodne usta, tak niepodobne do siebie i zaskakująco bierne, co już wzbudziło jej umysł do wnikliwego analizowania sytuacji, w której tkwili. Jej palce przesunęły po jego boku delikatnie, nie spuszczała z niego oczu.
Nie przerywała mu, chociaż nie była głupia i chociaż każde słowo, które wypowiadał, miało brzmieć, jak pożegnanie i rozbić ją niczym szklaną butelkę, na tysiące kawałeczków. Zadarła nieco głowę, łapiąc oddech, co było wyjątkowo nieprzyjemne i bolesne. Pokręciła głową, wprawiając w ruch zanurzony w wodzie warkocz, wciąż czując na policzku jego palce.
Milczała chwilę, zbierając się w sobie, obserwując uważnie chłopaka i chociaż przez chwilę oczy się jej zaszkliły, Lauren zadarła podbródek.
- Proszę bardzo, nie musisz ze mną być, jak mnie nie chcesz, ale nie myśl, że Twoja ucieczka cokolwiek zmieni Wilson. A nie jesteś przecież tchórzem, co? Wiesz.. - przerwała na chwilę, unosząc dłoń i palcem ścierając mu krew z wargi, wbiła spojrzenie w jego oczy. Głupi był, myśląc, że ją wystraszy i że tak po prostu wszystko zniknie. - To nie sprawi, że Cię zostawię, że nie będę miała Twoich pleców i że nie będę Cię gonić. Mówiłam Ci, jesteś mój, nie poddam się i nie pozwolę sobie, żeby Cię stracić. Nie jesteś sam, nie będziesz sam. Wierzę w Ciebie. - wzruszyła ramionami, wciąż mówiąc spokojnie. Cofnęła się pół kroku, czując znów dyskomfort od piasku umykającymi pod nogami. Nie miał teraz siły, był rozbity? Nie ma problemu, mogła być jego siłą i siłą za ich dwoje. Cofnęła dłonie z jego ciała, wynurzając rękę i wskazując na brzeg. - Chcesz, to idź, jeśli tego potrzebujesz, ale nie przestraszysz mnie, nie zrezygnuję z Ciebie. Nie zmienisz tego, co do Ciebie czuję, niezależnie od tego, jak bardzo mnie od siebie odsuniesz. W porządku, że nie masz siły teraz, ja będę ją miała za nas dwoje.
Kolejna fala dreszczy przemknęła po jej ciele, oplotła ramiona rękoma, nie czując niczego poza zimnem koszuli i własnej skóry. Nagle pod wodą zrobiło Cię znacznie cieplej, przyjemniej niż na powierzchni. Westchnęła, ignorując chłód. Naprawdę musieli wyjść na brzeg, z tego nieprzyjemnego zimna. - Mówiłam Ci już, nie chcę nikogo innego. Chcę Cię z całym Twoim bagażem.
Dodała jeszcze, wbijając spojrzenie w wodę, bo tak naprawdę czegokolwiek by nie zrobił, Lauren i tak znalazłaby na to rozwiązanie. Uczucia, którymi darzyła Wilsona, były najsilniejszymi, jakiegokolwiek miała i był to wystarczający powód, żeby o nie i o niego walczyć tak długo i intensywnie, jak będzie to koniecznie. Determinacja tliła się w jej oczach, odznaczając się od zmarzniętej, bladej i zmęczonej buzi.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Jezioro
Gdyby chodziło tu tylko o hardość i zawziętość dziewczyny pewnie ani on, ani ona nie stali by w marcu, w przeraźliwie zimnym jeziorze wychładzając przy tym swoje nastoletnie ciała. Wilson miał wrażenie, że wszystko co optymistyczne i dobre zostawił gdzieś w Ministerstwie Magii albo w swoim domu gdzie schował wszystkie pozytywne emocje pod łóżko i teraz kiedy z tą pustka został sam nie miał pojęcia jak sobie z tym poradzić. Nie umiał i mimo, ze pewnie potrzebował pomocy to nigdy nie miał zamiaru o nią prosić trwając w przekonaniu, że jak zawsze jest samowystarczalny i może gdyby dziewczyna czytała w myślach dowiedziałaby się jak bardzo był zagubiony. Jak cholernie karcił się za uczucia do niej myśląc, że rujnuje jej to życie. Nie brał pod uwagę, że to ona go wybrała i gdyby tak naprawdę tego nie chciała już dawno by odeszła. Ale Lauren wciąż tu była- stała wraz z nim w kurewsko zimnej wodzie starając się przemówić mu do rozsądku, który chyba już dawno opuścił jego ciało. Czując jak jej dłoń przejeżdża mu po boku, całkiem odruchowo złapał ją delikatnie za nadgarstek i pociągnął, przesuwając tym samym do siebie. Jej ciało oklejone mokrym, chłodnym ubraniem przylegały teraz do jego zmarzniętego torsu. Czemu on po prostu nie może od niej odejść? Co jest w tej relacji tak intensywnego, ze pochłaniało go niczym czarna dziura? Czy tak wyglądała miłość?
Słuchając jej ponownie zagryzł wargę czując cierpki smak krwi, która jeszcze przeć chwila sączyła się z jego ust. Jej słowa przez chwile brzmiały w jego głowie na tak prawdziwe, że nawet przemknęła mu przez głowę myśl, że wszystko się ułoży, wszystko będzie dobrze, a ona jest jego przystankiem końcowym, domem i miejscem gdzie może czuć się bezpiecznym. Jak wielkim paradoksem było, że dwójka osób z tej samej rodziny wywoływała u niego tak skrajne emocje? Z jednej strony niepohamowana i nieokiełznana miłość a z drugiej czysta nienawiść i chęć zemsty? Był w dupie, a przynajmniej takie od odnosił wrażenie.
-Kurwa Sharp, tu nie chodzi o Ciebie… to znaczy chodzi, ale nie w takim sensie- westchnął ciężko jak gdyby każde kolejne słowa sprawiały mu niebywała przykrość.- to wszystko co się dzieje w okol ciebie, to wszystko czego tak bardzo unikałaś przez tyle lat to jestem ja. To ja tu jestem problemem...- i nigdy nie będę rozwiązaniem pomyślał wciąż wpatrując się w jej oczy. Byli tak blisko siebie, że pomimo zimna zmysły Wilsona znów zaczęły wariować, a może to właśnie ten chłód zaburzał mu trzeźwe myślenie?
Wierze w ciebie. Czemu ona zawsze to powtarzała? Czemu po prostu nie odpuści i nie da mu odejść, nie da mu zniszczyć siebie do końca?
-Nie ratuj mnie, powtarzam ci to od początku. Nie ratuj mnie bo ja tego nie potrzebuje, nie uda ci się. Stracisz tylko swój czas.- jego wewnętrzny mrok coraz bardziej go przytłaczał nie mając zamiaru dopuścić do głosu tej rozsądnej strony i czuł, że dziewczyna tak kurczowo się trzyma jego osoby co sprawiało jej więcej bólu i cierpienia, niż wtedy gdyby pozwoliła mu odejść.
-Nie zmienę tego co do mnie czujesz?! Lauren to Twoja pierwsza taka relacja, na dodatek krzywa i toksyczna. Ty nie masz pojęcia co czujesz…- kiedy tylko się oddaliła złapał ją obiema rękami w pasie podnosząc do góry tym samym zmuszając ja do objęcia go nogami w pasie, zsunął dłonie na pośladki dziewczyny przytrzymując ją i ruszył w stronę brzegu. - nie chce cię mieć na sumieniu, Sharp- szepnął jej wprost do ucha kiedy oboje wychodzili z przeraźliwie zimnej wody. Całkowicie mimowolnie przyłożył swój policzek do policzka dziewczyny rozkoszując się przez chwile tą bliskością, która mogła być jedną z ostatnich. Trzymając ją tak na rękach odnosił wrażenie, ze jest jeszcze drobniejsza niż wtedy kiedy widzieli się po raz ostatni i poczuł przerażający niepokój. Bał się o nią, zdecydowanie bardziej niż o samego siebie, a bladość jej skory i sińce pod oczami nie zwiastowały niczego dobrego. Do czego on ją doprowadził? To była tylko i wyłącznie jego wina...
Docierając nad brzeg opuścił ją na nogi, chociaż wcale tego nie chciał, bo jej bliskość uspakajała go teraz jak nigdy i jak zawsze działała na odwrót to tym razem wyrównywała bicie jego serca. Sięgając do rzuconej wcześniej kurtki wyjął z niej różdżkę i najpierw za pomocą zaklęcia osuszył ubrania Lauren, a później siebie by już po chwili poczuć jak ciepło ubrań opatula jego zziębnięte ciało.
- ubierz się, proszę.- mruknął nieco rozkazującym tonem, schylając się po jej sweter i wpychając go dziewczynie w ręce.
Słuchając jej ponownie zagryzł wargę czując cierpki smak krwi, która jeszcze przeć chwila sączyła się z jego ust. Jej słowa przez chwile brzmiały w jego głowie na tak prawdziwe, że nawet przemknęła mu przez głowę myśl, że wszystko się ułoży, wszystko będzie dobrze, a ona jest jego przystankiem końcowym, domem i miejscem gdzie może czuć się bezpiecznym. Jak wielkim paradoksem było, że dwójka osób z tej samej rodziny wywoływała u niego tak skrajne emocje? Z jednej strony niepohamowana i nieokiełznana miłość a z drugiej czysta nienawiść i chęć zemsty? Był w dupie, a przynajmniej takie od odnosił wrażenie.
-Kurwa Sharp, tu nie chodzi o Ciebie… to znaczy chodzi, ale nie w takim sensie- westchnął ciężko jak gdyby każde kolejne słowa sprawiały mu niebywała przykrość.- to wszystko co się dzieje w okol ciebie, to wszystko czego tak bardzo unikałaś przez tyle lat to jestem ja. To ja tu jestem problemem...- i nigdy nie będę rozwiązaniem pomyślał wciąż wpatrując się w jej oczy. Byli tak blisko siebie, że pomimo zimna zmysły Wilsona znów zaczęły wariować, a może to właśnie ten chłód zaburzał mu trzeźwe myślenie?
Wierze w ciebie. Czemu ona zawsze to powtarzała? Czemu po prostu nie odpuści i nie da mu odejść, nie da mu zniszczyć siebie do końca?
-Nie ratuj mnie, powtarzam ci to od początku. Nie ratuj mnie bo ja tego nie potrzebuje, nie uda ci się. Stracisz tylko swój czas.- jego wewnętrzny mrok coraz bardziej go przytłaczał nie mając zamiaru dopuścić do głosu tej rozsądnej strony i czuł, że dziewczyna tak kurczowo się trzyma jego osoby co sprawiało jej więcej bólu i cierpienia, niż wtedy gdyby pozwoliła mu odejść.
-Nie zmienę tego co do mnie czujesz?! Lauren to Twoja pierwsza taka relacja, na dodatek krzywa i toksyczna. Ty nie masz pojęcia co czujesz…- kiedy tylko się oddaliła złapał ją obiema rękami w pasie podnosząc do góry tym samym zmuszając ja do objęcia go nogami w pasie, zsunął dłonie na pośladki dziewczyny przytrzymując ją i ruszył w stronę brzegu. - nie chce cię mieć na sumieniu, Sharp- szepnął jej wprost do ucha kiedy oboje wychodzili z przeraźliwie zimnej wody. Całkowicie mimowolnie przyłożył swój policzek do policzka dziewczyny rozkoszując się przez chwile tą bliskością, która mogła być jedną z ostatnich. Trzymając ją tak na rękach odnosił wrażenie, ze jest jeszcze drobniejsza niż wtedy kiedy widzieli się po raz ostatni i poczuł przerażający niepokój. Bał się o nią, zdecydowanie bardziej niż o samego siebie, a bladość jej skory i sińce pod oczami nie zwiastowały niczego dobrego. Do czego on ją doprowadził? To była tylko i wyłącznie jego wina...
Docierając nad brzeg opuścił ją na nogi, chociaż wcale tego nie chciał, bo jej bliskość uspakajała go teraz jak nigdy i jak zawsze działała na odwrót to tym razem wyrównywała bicie jego serca. Sięgając do rzuconej wcześniej kurtki wyjął z niej różdżkę i najpierw za pomocą zaklęcia osuszył ubrania Lauren, a później siebie by już po chwili poczuć jak ciepło ubrań opatula jego zziębnięte ciało.
- ubierz się, proszę.- mruknął nieco rozkazującym tonem, schylając się po jej sweter i wpychając go dziewczynie w ręce.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Jezioro
Im dłużej się przyglądała Anthonyemu, tym bardziej przerażało ją to, co dostrzegła. I nie, nie chodziło wcale o to, że chciał ją zostawić. I jakby świadomość ta sprawiała, że wewnątrz niej rodziło się poczucie strachu, że nie będzie w stanie niczego zrobić. Bo przecież nie mogła, a przede wszystkim nie chciała też bruneta do niczego zmuszać. Przestawała już czuć swoje nogi czy uda, zimno przestawało być natrętne i irytujące, zlewało się w jakąś pozbawiona temperatury breję, która kołysała się razem z wodą i oplotła jej ciało, wnikając przez ubranie. Nie pozwolił się jej odsunąć, jego ciepłe na tle innych bodźców palce zacisnęły się na jej nadgarstku, ale nie zamierzała z tym walczyć. Jej koszula przykleiła się do jego skóry, a ona westchnęła, przymykając na chwilę oczy i opuszczając głowę, oparła się o jego tors, chcąc zebrać myśli.
- Ty mnie w ogóle nie słuchasz Wilson. - zauważyła cicho, kręcąc głową z jakimś bezsilnym uśmiechem, bo nie miała pojęcia, co miała zrobić, żeby dotarło do jego pustej głowy, że zachowywał się niczym największy egoista, że nigdy tak naprawdę jej do siebie nie dopuścił. A może to wszystko było tylko grą i wcale mu nie zależało, skoro nawet nie chciał dać im szansy? Podniosła wzrok na jego twarz, znów zatonęła w jego oczach — zagubionych i pustych. - Kiedy wy wszyscy przeżywaliście te swoje romanse, dramaty i zmienialiście parterów, jak pary butów, ja budowałam relację ze sobą. Nie unikałam, nie spotkałam po prostu Ciebie we właściwym czasie i miejscu. Nie spotkałam Cię wcześniej. - wbiła mu palec od wolnej dłoni w pierś z odrobiną pretensji, że w ogóle to podważał. - Nie jesteś żadnym problemem, dlaczego sobie to tak uparcie wmawiasz i próbujesz wmówić to mnie? Boisz się, że mnie skrzywdzisz? Nie jestem z porcelany.
Zamilkła, zaciskając siniejące usta, wpatrując się w niego uparcie i z błyszczącymi oczyma. Czasem rozmowa z nim była niczym walka z wiatrakami. Jak uderzenia grochem o ścianę, kompletnie nie słuchał drugiego człowieka, nie słuchał też przede wszystkim siebie. Patrzyła na niego z dowierzaniem, powstrzymując się przed roześmianiem mu się w twarz, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Na Merlina Anthony, jesteś niereformowalny, kompletnie nic nie rozumiesz. - zaczęła spokojnie, cierpliwie i wciąż łagodnie, przesuwając dłonią po swoich oczach, chlapiąc je zimną wodą. - Przestań mi mówić, co mogę, a czego nie mogę, co powinnam i co czuję, bo najwidoczniej jedyną osobą, która tego nie wie, jesteś Ty sam. Każdy ma swoje demony, nie pokonam ich za Ciebie, ale nie odrzucaj tego, że chce Ci pomóc je rozwalić, zresztą, nie tylko ja. Nie jesteś sam, nie będziesz miał nikogo na sumieniu, poza sobą samą. Bo każdy, kto wpuszcza Cię do swojego życia, robi to świadomie. Dlaczego Ty się tak boisz miłości, dlaczego boisz się tego, że ktoś Cię chcę takiego, jakim jesteś?
Nie odezwała się już nawet słowem, nie drgnęła, dopóki nie postawił jej na ziemi. Wbijała wzrok w tafle wody, ignorując najpierw chłodną, a potem ciepłą falę powietrza, która omiotła jej ciało. Gdy wetknął jej sweter w dłonie, odwróciła w jego stronę bladą buzię, zaciskając palce na materiale, aby rzucić nim niedbale o ziemie.
- Kocham Cię Anthony i właśnie dlatego, jeśli naprawdę tego chcesz, to idź i bądź szczęśliwy sam ze sobą. Rób, co chcesz, żyj, jak chcesz, jeśli to sprawi, że wygrasz ze swoimi potworami i będziesz się uśmiechał. Nie musimy być razem, ale to niczego nie zmieni, niezależnie co sobie będziesz wmawiał. Bo ja wiem, czego ja chcę. Kogo ja chcę. Przykro mi, że nie jestem dla Ciebie dość dobra, skoro nie chcesz nawet spróbować, nie mówiąc o tym, że nie tyle, ile nam, to jeszcze nigdy nie dałeś szansy mi. Nie jestem w stanie Cię zmusić do tego, żebyś otworzył oczy i zaczął siebie doceniać, ale może ktoś inny będzie. Może coś sprawi, że przestaniesz uciekać i kierować się egoizmem, że zobaczysz, jakim mężczyzną w głębi serca jesteś. Bo widocznie ja nie jestem w stanie sprawić, żebyś mi zaufał i uwierzył.
Zakończyła swój monolog ciężkim westchnięciem. Cofnęła się pół kroku, wzruszając ramionami, odwracając wzrok i odwracając się przodem do jeziora, usiadła na ziemi, przyciągając do siebie rzuconą gdzieś torbę. Nie miała ochoty wracać do zamku, na zajęcia i właściwie na nic innego. Sięgnęła różdżkę, używając accio i przywołując sobie w dłoń jego butelkę ognistej, odkręciła ją i pociągnęła kilka łyków, stukając palcami w ciemnozielonego szkło, które kontrastowało z pomalowanymi paznokciami. Lauren wiedziała, że nie będzie w stanie i tak go zatrzymać na siłę, jeśli sam nie zrozumie i nie będzie chciał spróbować, nie znaczyło to jednak, że przestanie go ratować lub w niego wierzyć, jeśli będzie miała ku temu okazję. Nie miała mu nic do zaoferowania poza sobą, więc rozumiała, że to za mało, bo była trudnym i paskudnym człowiekiem. Nie było sensu go winić za brak chęci na zaangażowanie się w żadną relację z kimś takim jak ona. Sięgnęła dłonią po swój warkocz, zdejmując z jego końca frotkę, pozwalając wilgotnym włosom rozsypać się po plecach, rozczesując je palcami. Jezioro nagle wydało się bardzo zachęcające do kąpieli, wcale nie tak straszne.
- Ty mnie w ogóle nie słuchasz Wilson. - zauważyła cicho, kręcąc głową z jakimś bezsilnym uśmiechem, bo nie miała pojęcia, co miała zrobić, żeby dotarło do jego pustej głowy, że zachowywał się niczym największy egoista, że nigdy tak naprawdę jej do siebie nie dopuścił. A może to wszystko było tylko grą i wcale mu nie zależało, skoro nawet nie chciał dać im szansy? Podniosła wzrok na jego twarz, znów zatonęła w jego oczach — zagubionych i pustych. - Kiedy wy wszyscy przeżywaliście te swoje romanse, dramaty i zmienialiście parterów, jak pary butów, ja budowałam relację ze sobą. Nie unikałam, nie spotkałam po prostu Ciebie we właściwym czasie i miejscu. Nie spotkałam Cię wcześniej. - wbiła mu palec od wolnej dłoni w pierś z odrobiną pretensji, że w ogóle to podważał. - Nie jesteś żadnym problemem, dlaczego sobie to tak uparcie wmawiasz i próbujesz wmówić to mnie? Boisz się, że mnie skrzywdzisz? Nie jestem z porcelany.
Zamilkła, zaciskając siniejące usta, wpatrując się w niego uparcie i z błyszczącymi oczyma. Czasem rozmowa z nim była niczym walka z wiatrakami. Jak uderzenia grochem o ścianę, kompletnie nie słuchał drugiego człowieka, nie słuchał też przede wszystkim siebie. Patrzyła na niego z dowierzaniem, powstrzymując się przed roześmianiem mu się w twarz, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Na Merlina Anthony, jesteś niereformowalny, kompletnie nic nie rozumiesz. - zaczęła spokojnie, cierpliwie i wciąż łagodnie, przesuwając dłonią po swoich oczach, chlapiąc je zimną wodą. - Przestań mi mówić, co mogę, a czego nie mogę, co powinnam i co czuję, bo najwidoczniej jedyną osobą, która tego nie wie, jesteś Ty sam. Każdy ma swoje demony, nie pokonam ich za Ciebie, ale nie odrzucaj tego, że chce Ci pomóc je rozwalić, zresztą, nie tylko ja. Nie jesteś sam, nie będziesz miał nikogo na sumieniu, poza sobą samą. Bo każdy, kto wpuszcza Cię do swojego życia, robi to świadomie. Dlaczego Ty się tak boisz miłości, dlaczego boisz się tego, że ktoś Cię chcę takiego, jakim jesteś?
Nie odezwała się już nawet słowem, nie drgnęła, dopóki nie postawił jej na ziemi. Wbijała wzrok w tafle wody, ignorując najpierw chłodną, a potem ciepłą falę powietrza, która omiotła jej ciało. Gdy wetknął jej sweter w dłonie, odwróciła w jego stronę bladą buzię, zaciskając palce na materiale, aby rzucić nim niedbale o ziemie.
- Kocham Cię Anthony i właśnie dlatego, jeśli naprawdę tego chcesz, to idź i bądź szczęśliwy sam ze sobą. Rób, co chcesz, żyj, jak chcesz, jeśli to sprawi, że wygrasz ze swoimi potworami i będziesz się uśmiechał. Nie musimy być razem, ale to niczego nie zmieni, niezależnie co sobie będziesz wmawiał. Bo ja wiem, czego ja chcę. Kogo ja chcę. Przykro mi, że nie jestem dla Ciebie dość dobra, skoro nie chcesz nawet spróbować, nie mówiąc o tym, że nie tyle, ile nam, to jeszcze nigdy nie dałeś szansy mi. Nie jestem w stanie Cię zmusić do tego, żebyś otworzył oczy i zaczął siebie doceniać, ale może ktoś inny będzie. Może coś sprawi, że przestaniesz uciekać i kierować się egoizmem, że zobaczysz, jakim mężczyzną w głębi serca jesteś. Bo widocznie ja nie jestem w stanie sprawić, żebyś mi zaufał i uwierzył.
Zakończyła swój monolog ciężkim westchnięciem. Cofnęła się pół kroku, wzruszając ramionami, odwracając wzrok i odwracając się przodem do jeziora, usiadła na ziemi, przyciągając do siebie rzuconą gdzieś torbę. Nie miała ochoty wracać do zamku, na zajęcia i właściwie na nic innego. Sięgnęła różdżkę, używając accio i przywołując sobie w dłoń jego butelkę ognistej, odkręciła ją i pociągnęła kilka łyków, stukając palcami w ciemnozielonego szkło, które kontrastowało z pomalowanymi paznokciami. Lauren wiedziała, że nie będzie w stanie i tak go zatrzymać na siłę, jeśli sam nie zrozumie i nie będzie chciał spróbować, nie znaczyło to jednak, że przestanie go ratować lub w niego wierzyć, jeśli będzie miała ku temu okazję. Nie miała mu nic do zaoferowania poza sobą, więc rozumiała, że to za mało, bo była trudnym i paskudnym człowiekiem. Nie było sensu go winić za brak chęci na zaangażowanie się w żadną relację z kimś takim jak ona. Sięgnęła dłonią po swój warkocz, zdejmując z jego końca frotkę, pozwalając wilgotnym włosom rozsypać się po plecach, rozczesując je palcami. Jezioro nagle wydało się bardzo zachęcające do kąpieli, wcale nie tak straszne.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Jezioro
Czy on jej nie słuchał? Może była w tym odrobina prawdy, bo łatwiej było po prostu wierzyć w swoje przekonania niż dać dopuścić do głosu ten wyjątkowy cichy szept z tylu głowy, który nie mogąc się przebić przez resztę, mamrotał, że ona ma racje, że wszystko co mówi Lauren jest pięknie prawdziwe. Może gdyby nie był tak uparty i tak aktualnie skrzywiony poddałby sie jej słowom i żyli by długo i szczęśliwie? Anthony nie wierzył w dobre zakończenia, bo nigdy takiego nie przeżył i pomimo, że rudowłosa nie raz powtarzała mu jak mantrę, że przy niej może być sobą i ona takiego go właśnie chce to ciężko było mu uwierzyć w to, że ktokolwiek może go zaakceptować. Czasami zastanawiał się czy ta maska pewnego i trochę zadufanego w sobie chłopaka nie została przez nią zdjęta niezauważalnie i czy nie tego najbardziej się obawiał? Nagości emocjonalnej, rozebrania z każdej poszczególne warstwy, którą tak skrzętnie przygotowywał przez lata i dopuszczenia wreszcie do siebie czegoś tak realnego. Z drugiej zaś strony był on- nie warty takiego uczucia, takiego zaangażowania i upartości którą prezentowała teraz dziewczyna.
-Lauren…- westchnął cicho starając się zebrać myśli w jedną sensowną całość. Miał wrażenie, że ona w ogóle go nie rozumie, że upatruje winy w sobie gdzie tak naprawdę to on był jednym wielkim pieprzonym problemem. - Ty dostrzegasz we mnie coś co nie istnieje. Żyjesz chorym wyobrażeniem o mojej osobie i naprawdę mi to pochlebia, ale to nie jestem ja. Nie jestem właściwa osoba we właściwym czasie. Czy ty nie widzisz do czego to wszystko prowadzi?- jej spojrzenie było tak intensywne, że miał wrażenie iż przeszywa mu dusze na wskroś, że faktycznie zaczyna czytać w jego myślach i zaraz pozna jego najgłębsze, najgorsze sekrety i mimo jego młodego wieku, kiedy patrzył w jej karmelowe tęczówki przez krotka chwile nie czuł przerażającej pustki. To było najmilsze uczucie od dwóch tygodni i nawet jeśli ona była teraz zniechęcona i zrezygnowana to pewnie, gdyby jego emocje nie zmieniały się jak w kalejdoskopie, dostrzegłaby to jak bardzo go teraz ratuje. Wilson oddychał głęboko wsłuchując się w jej słowa i nie chciał jej przerywać, chociaż miał ochotę wtrącić się już na wstępie.
-I właśnie o to chodzi, Lauren, żeby nie mieć nikogo więcej na sumieniu, a już na pewno nie Ciebie bo…- jak Cię zniszczę, nie wybaczę sobie tego nigdy. Jego myśli szalały po jego głowie na tyle, że ciężko było mu się skupić. Nie chciał jej ranić, nie chciał jej zostawiać, ale czy nie było to najrozsądniejsze rozwiązanie? Przecież znał siebie na tyle dobrze, że zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo potrafił ranić, niszczyć wszystko na swojej drodze niczym szatańska pożoga. O tak, zdecydowanie Wilson był piekielnym ogniem zjadającym wszystko na swojej drodze. - chcesz mnie takim jakim jestem, tak?!- słysząc jej słowa poczuł jak wszystko w jego środku się gotuje od złości, nie na nią lecz na samego siebie, bo pozwolił temu wszystkiemu dojść aż tak daleko. I choć poczuł się przed chwilą uratowany, to to uczucie szybko zastąpił gniew. Istna mieszanka wybuchowa w wydaniu Wilsona.
Byli już na brzegu, wysuszeni i ubrani w przyjemnie ciepłe ubrania kiedy to on zaczął swój monolog unosząc palec do góry, by przypadkiem mu nie przerwała.- Jestem niereformowalny, nie uczę się za dobrze, moja rodzina nie ma żadnej pozycji, potrafię pić tygodniami i znikać na miesiące kiedy coś mnie przerasta, dużo imprezuje i nie panuje nad emocjami, na dodatek jestem pieprzonym wilkołakiem!- odsunął się od niej o krok podnosząc koszulkę, a jej oczom okazała się masa nowych blizn pokrywających już praktycznie większa część jego torsu. Szybko jednak naciągnął czarny t-shirt spowrotem wsłuchując się w kolejne słowa rudowłosej i zanim całkowicie się rozkręciła Wilson zamarł kiedy do jego uszu dobiegły TE słowa. Kocham Cię Anthony. Czasami w życiu bywa tak, że pomimo tego, że czas się nie zatrzymuje a ziemia nadal się kręci mamy wrażenie, że dla nas to wszystko stanęło w miejscu i coś takiego właśnie odczuwał Anthony Wilson. Nie chodziło tu o to, że nie przypuszczał, że może czuć coś do niego więcej, ale nie sadził iż wypowiedzenie tego na głos sprawi, że praktycznie stanie mu serce. Odsunął się od niej o krok i pokręcił głowa tak jakby chciał odgonić od siebie natrętne myśli kotłujące się w jego głowie. Kiedy skończyła mówić i usiadła na ziemi Anthony dalej tak stał nie mając zielonego pojęcia co zrobić, chyba po raz pierwszy w życiu go zamurowało, zesztywniał cały napinając wszystkie mięśnie i przypatrywał się osłupiały w sylwetkę dziewczyny przez dłuższą chwile. Nabrał ze świstem powietrza do płuc i podszedł do Lauren siadając obok niej na tyle blisko, że ich ramiona stykały się ze sobą. Przyglądał się jak ślizgonka popija alkohol z butelki i naprawdę posmutniał widząc ją w takim stanie, zdając sobie sprawę z tego, że chyba doprowadził ją na kraniec z którego już może nie być odwrotu.
-Przepraszam Lauren. - jego głos diametralnie zmienił się w cichy i spokojny, tak jakby jej słowa pozwoliły mu wreszcie wrócić na ziemie, jak gdyby otworzyła w jego głowie furtkę racjonalnego myślenia. - Jeśli będzie trzeba pójdę za Tobą wszędzie, jesteś moim jedynym słusznym kierunkiem.- W momencie kiedy odłożyła na chwile szkoło z trunkiem w środku, złapał ją za podbródek i delikatnie odwrócił jej głowę w swoją stronę wpatrując się w jej oczy tak jakby chciał znaleźć w nich lek na swoją poranioną dusze, przy okazji zdając sobie sprawę, że to ona jest tą jedyną która może go naprawić.
-Lauren…- westchnął cicho starając się zebrać myśli w jedną sensowną całość. Miał wrażenie, że ona w ogóle go nie rozumie, że upatruje winy w sobie gdzie tak naprawdę to on był jednym wielkim pieprzonym problemem. - Ty dostrzegasz we mnie coś co nie istnieje. Żyjesz chorym wyobrażeniem o mojej osobie i naprawdę mi to pochlebia, ale to nie jestem ja. Nie jestem właściwa osoba we właściwym czasie. Czy ty nie widzisz do czego to wszystko prowadzi?- jej spojrzenie było tak intensywne, że miał wrażenie iż przeszywa mu dusze na wskroś, że faktycznie zaczyna czytać w jego myślach i zaraz pozna jego najgłębsze, najgorsze sekrety i mimo jego młodego wieku, kiedy patrzył w jej karmelowe tęczówki przez krotka chwile nie czuł przerażającej pustki. To było najmilsze uczucie od dwóch tygodni i nawet jeśli ona była teraz zniechęcona i zrezygnowana to pewnie, gdyby jego emocje nie zmieniały się jak w kalejdoskopie, dostrzegłaby to jak bardzo go teraz ratuje. Wilson oddychał głęboko wsłuchując się w jej słowa i nie chciał jej przerywać, chociaż miał ochotę wtrącić się już na wstępie.
-I właśnie o to chodzi, Lauren, żeby nie mieć nikogo więcej na sumieniu, a już na pewno nie Ciebie bo…- jak Cię zniszczę, nie wybaczę sobie tego nigdy. Jego myśli szalały po jego głowie na tyle, że ciężko było mu się skupić. Nie chciał jej ranić, nie chciał jej zostawiać, ale czy nie było to najrozsądniejsze rozwiązanie? Przecież znał siebie na tyle dobrze, że zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo potrafił ranić, niszczyć wszystko na swojej drodze niczym szatańska pożoga. O tak, zdecydowanie Wilson był piekielnym ogniem zjadającym wszystko na swojej drodze. - chcesz mnie takim jakim jestem, tak?!- słysząc jej słowa poczuł jak wszystko w jego środku się gotuje od złości, nie na nią lecz na samego siebie, bo pozwolił temu wszystkiemu dojść aż tak daleko. I choć poczuł się przed chwilą uratowany, to to uczucie szybko zastąpił gniew. Istna mieszanka wybuchowa w wydaniu Wilsona.
Byli już na brzegu, wysuszeni i ubrani w przyjemnie ciepłe ubrania kiedy to on zaczął swój monolog unosząc palec do góry, by przypadkiem mu nie przerwała.- Jestem niereformowalny, nie uczę się za dobrze, moja rodzina nie ma żadnej pozycji, potrafię pić tygodniami i znikać na miesiące kiedy coś mnie przerasta, dużo imprezuje i nie panuje nad emocjami, na dodatek jestem pieprzonym wilkołakiem!- odsunął się od niej o krok podnosząc koszulkę, a jej oczom okazała się masa nowych blizn pokrywających już praktycznie większa część jego torsu. Szybko jednak naciągnął czarny t-shirt spowrotem wsłuchując się w kolejne słowa rudowłosej i zanim całkowicie się rozkręciła Wilson zamarł kiedy do jego uszu dobiegły TE słowa. Kocham Cię Anthony. Czasami w życiu bywa tak, że pomimo tego, że czas się nie zatrzymuje a ziemia nadal się kręci mamy wrażenie, że dla nas to wszystko stanęło w miejscu i coś takiego właśnie odczuwał Anthony Wilson. Nie chodziło tu o to, że nie przypuszczał, że może czuć coś do niego więcej, ale nie sadził iż wypowiedzenie tego na głos sprawi, że praktycznie stanie mu serce. Odsunął się od niej o krok i pokręcił głowa tak jakby chciał odgonić od siebie natrętne myśli kotłujące się w jego głowie. Kiedy skończyła mówić i usiadła na ziemi Anthony dalej tak stał nie mając zielonego pojęcia co zrobić, chyba po raz pierwszy w życiu go zamurowało, zesztywniał cały napinając wszystkie mięśnie i przypatrywał się osłupiały w sylwetkę dziewczyny przez dłuższą chwile. Nabrał ze świstem powietrza do płuc i podszedł do Lauren siadając obok niej na tyle blisko, że ich ramiona stykały się ze sobą. Przyglądał się jak ślizgonka popija alkohol z butelki i naprawdę posmutniał widząc ją w takim stanie, zdając sobie sprawę z tego, że chyba doprowadził ją na kraniec z którego już może nie być odwrotu.
-Przepraszam Lauren. - jego głos diametralnie zmienił się w cichy i spokojny, tak jakby jej słowa pozwoliły mu wreszcie wrócić na ziemie, jak gdyby otworzyła w jego głowie furtkę racjonalnego myślenia. - Jeśli będzie trzeba pójdę za Tobą wszędzie, jesteś moim jedynym słusznym kierunkiem.- W momencie kiedy odłożyła na chwile szkoło z trunkiem w środku, złapał ją za podbródek i delikatnie odwrócił jej głowę w swoją stronę wpatrując się w jej oczy tak jakby chciał znaleźć w nich lek na swoją poranioną dusze, przy okazji zdając sobie sprawę, że to ona jest tą jedyną która może go naprawić.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Jezioro
Nic nie irytowało Ślizgonki w nim tak, jak jego chęć radzenia sobie ze wszystkim samemu, jeśli nie był w stanie pokonać swoich potworów, dopóki ktoś nie poda mu magicznej peleryny albo miecza. Nawet ona dojrzała do momentu w swoim krótkim życiu, w którym wiedziała, że czasem trzeba poprosić o pomoc, zamiast robić głupoty. Nie było nic złego w paraliżującym strachu, nie było nic złego w bezsilności czy spojrzeniu na siebie z myślą, że nie da się rady samemu. W momencie, w którym weszła do Ministerstwa, kiedy Conrad jej oznajmił, że na Anthonym jej zależało, jej własne puzzle zaczęły się układać. A Lauren była kimś, kto, jeśli już się decydował, był gotowy walczyć do samego końca. W przypadku relacji z zielonookim chaosem było jednak tak, że nie chodziło tylko o to, że ona wybrała jego. On musiał wybrać ją. Też była nieporadna i przerażona uczuciami, które w niej rozpalił. Nie umiała na początku poradzić sobie z nieufnością, perspektywa, że drugi człowiek nagle stał się tak ważny i tak od siebie uzależnił dla kogoś z manią kontroli, brzmiała, jak spełnienie koszmarów. Im dłużej jednak mogła przy nim, im częściej ich spojrzenia krzyżowały się ze sobą, a oddechy wymieniały, tym mniej się bała. Podobnie było przecież z tym nieszczęsnym jeziorem, bo gdy był z nią — obok niej, to wcale nie było tak strasznie. Widząc go dziś, wiedziała, że jest jej pierwszą miłością, ostatnią miłością. I wiedziała, że nikogo innego nie chce, że tylko on umiał zabrać to, czego się bała i czego nie rozumiała na coś wyjątkowego. Jak mogłaby odpuścić? Nawet jeśli był roztrzaskany lub przestraszony, Sharp wierzyła, że znajdzie sposób.
Znów pokręciła głową, obdarzając go upartym uśmiechem, bo nie miał racji. Nie chciała jednak się kłócić, pierwszy raz od zawsze nie musiała mieć ostatniego słowa, mogła porzucić pozycję diabelskiego adwokata. - Dostrzegam Cię takiego, jakim mi się dałeś poznać. Pewnie, trochę Cię idealizuje. Jesteś moją osobą we właściwym czasie, pogódź się z tym Wilson. Do czego prowadzi? Od nas tylko zależy.
Odpowiedziała ze wzruszeniem ramion, wprawiając w ruch rudy, mokry warkocz, który przesunął się po jej plecach, poruszył taflą lodowatej wody. Stawała się paraliżująco przyjemna, odrobinę otępiająca, coraz mniej straszna. Przesunęła wzrokiem po jego twarzy, miał zsiniałe usta i dygotał, co wcale się jej nie podobało, ale pewnie nie wyglądała lepiej, bo zaczynały szczypać ją palce u rąk i skóra brzucha. Zatonęła więc znów w swoim ulubionym odcieniu zieleni, starając się ze wszystkich sił przemówić mu do rozsądku i nie stracić własnego. Jak miała go wypuścić z rąk, skoro dopiero wrócił? Mogli się kłócić, mogli się wyzywać, nie musieli być nawet razem, ale czuła podświadomie, że chłopak chciał ją odtrącić. A na to nie mogła i nie chciała się zgodzić. Gdyby zniknął z jej życia, byłoby okropne. - Nie mnie, bo co?
Dopytała, przechylając głowę w bok i ściągając brwi z zaciekawieniem, bo nie miała pomysłu, co tliło się w jego myślach, co go pchało do takiego zachowania. Prychnęła, odważnie lustrując jego twarz.- Cały czas Ci to powtarzam. Chcę Cię takiego, jakim jesteś.
Czyżby nagle zaczął jej słuchać? Dostrzegł zalążek sensu w słowach, które uciekały spomiędzy jej sinych warg i miały pomóc mu w jakikolwiek sposób? Bo teraz już o nic innego jej nie chodziło, nie mogła go zostawić. Wściekł się, pojawiły się w jego spojrzeniu diabelskie iskry, które zwykle zwiastowały kłopoty. Zachwiała się nieco, gdy stanęła na brzegu, zaciskając niemalże od razu dłonie w pięści. Wyglądali jak twa trupy, biorąc pod uwagę walory kolorystyczne. Wyprostowała głowę, zaciskając usta. Nie zamierzała mu przerywać. Im głośniej mówił, im dalej o sobie opowiadał — tym bardziej łagodniała jej twarz. Skąd w nim było tyle niepewności, tyle braku wiary? Kompletnie nie doceniał tego, co miał. Nie widział swoich zalet i tego, co sprawiało, że był wyjątkowy, że ludzie go uwielbiały, a prawie każda dziewczyna (poza Suzy) w zamku go chciała. I kiedyś mogła się z nich śmiać, a teraz była jedną z nich. Westchnęła cicho na widok blizn, czując, jak paznokcie wbijają się jej w skórę. Czy był to efekt wizyty w Ministerstwie. - Nie wystraszysz mnie tym.
Nie obchodziły ją jego wyniki w nauce czy status rodziny, nie obchodziło ją to, że był wilkołakiem, bo o tym wiedziała od samego początku, a i tak uległa, zakochała się w nim po uszy. Był rozchwiany i emocjonalny, uciekał, pił, imprezował — nie było to coś, nad czym nie mógł pracować, jeśli kiedyś najdzie go ochotę. A jeśli wiedziałaby, że wróci, to dlaczego miałaby z niego rezygnować z takiego powodu. Przecież ona sama była trudna, uparta, nieznośna. Blizny nie miały znaczenia poza faktem, że bolało ją to, że musiał przez to przejść sam.
Wtedy też westchnęła kolejny raz, bo w jakiś sposób jego słowa pozwoliły jej zebrać myśli, wysnuć kolejne wnioski i rozpocząć swój monolog. Taki, który wywołał na jego twarzy autentyczne zaskoczenie, chociaż nie była pewna, które konkretnie słowa były za to odpowiedzialne. Nie będzie przecież tupała na niego nogą, jeśli jej nie chciał. Nie będzie robiła histerii, nie będzie płakała — nie przy nim, bo przez ułamek sekundy czuła, jak zaszkliły się jej oczy, tłumiąc to szybko dumą i niechęcią do pokazania kolejnej słabości, gdy cały czas mówiła mu o sile.
Nie miała siły stać, zimna trawa była lepszą perspektywą. Była pewna, że sobie pójdzie, a widoku jego pleców i tego, że faktycznie nie dał jej absolutnie żadnej szansy, im nie dał żadnej szansy — nie mogłaby znieść. Rozerwałoby to ją od środka, nawet jeśli by tego nikomu nie pokazała i nie powiedziała. Brew jej drgnęła, gdy usiadł obok i poczuła leniwie bijące od jego ciała ciepło na swoim ramieniu, nieco zbita z tropu. Cierpki posmak alkoholu rozlał się w ustach, rozgrzał przełyk i rozlał się dreszczem, zrobiło się jej lepiej, nawet jeśli wiatr leniwie bujał jej rudymi włosami, które tak mocno kontrastowały z jej bladą i zimną od jeziora skórą. Hipnotyzującego jeziora. Powinna się odsunąć, ale nie umiała. Bała się spojrzeć, gdy złapał jej podbródek i skierował jej twarz ku sobie tak, że nie mogła uciec od jego oczu. Przygryzła mocno wewnętrzną stronę policzka nie chcąc się rozpłakać, pokręciła delikatnie głową. - Nie mnie musisz przepraszać Anthony. - mruknęła cicho, unosząc dłoń. Westchnęła, łapiąc jego rękę i ściągając ją ze swojej brody, zacisnęła mocno, splątując ich palce ze sobą. Nie była zła, chociaż wciąż odrobinę smutna. - Nie rezygnuj z nas, nie poddawaj się, skoro nawet nie zaczęliśmy — nie dlatego, że czuję do Ciebie wszystko, a dlatego, że sam tego będziesz chciał. Chcę być Twoją osobą, nie Twoim kierunkiem, ale musisz mi pozwolić. Wpuścić. Jeśli wiem, że znajdziesz dla mnie miejsce, poradzę sobie ze wszystkim. Anthony musimy zagoić Twoje blizny.
Dużo przez niego mówiła, nie wiedziała nawet, czy sensownie. Podciągnęła się nieco do góry, muskając wargami jego skroń i oparła głowę o jego ramię, przytulając się do niego, przymknęła oczy, kciukiem gładząc wierzch jego dłoni. - Mogę dać Ci tylko siebie, podać Ci rękę, ale to Ty będziesz musiał uciąć głowę demonom. - dodała jeszcze, równie cicho co poprzednio i odchyliła nieco głowę, dając mu całusa w szyję. - Nie znikaj mi tak już z oczu Wilson.
Znów pokręciła głową, obdarzając go upartym uśmiechem, bo nie miał racji. Nie chciała jednak się kłócić, pierwszy raz od zawsze nie musiała mieć ostatniego słowa, mogła porzucić pozycję diabelskiego adwokata. - Dostrzegam Cię takiego, jakim mi się dałeś poznać. Pewnie, trochę Cię idealizuje. Jesteś moją osobą we właściwym czasie, pogódź się z tym Wilson. Do czego prowadzi? Od nas tylko zależy.
Odpowiedziała ze wzruszeniem ramion, wprawiając w ruch rudy, mokry warkocz, który przesunął się po jej plecach, poruszył taflą lodowatej wody. Stawała się paraliżująco przyjemna, odrobinę otępiająca, coraz mniej straszna. Przesunęła wzrokiem po jego twarzy, miał zsiniałe usta i dygotał, co wcale się jej nie podobało, ale pewnie nie wyglądała lepiej, bo zaczynały szczypać ją palce u rąk i skóra brzucha. Zatonęła więc znów w swoim ulubionym odcieniu zieleni, starając się ze wszystkich sił przemówić mu do rozsądku i nie stracić własnego. Jak miała go wypuścić z rąk, skoro dopiero wrócił? Mogli się kłócić, mogli się wyzywać, nie musieli być nawet razem, ale czuła podświadomie, że chłopak chciał ją odtrącić. A na to nie mogła i nie chciała się zgodzić. Gdyby zniknął z jej życia, byłoby okropne. - Nie mnie, bo co?
Dopytała, przechylając głowę w bok i ściągając brwi z zaciekawieniem, bo nie miała pomysłu, co tliło się w jego myślach, co go pchało do takiego zachowania. Prychnęła, odważnie lustrując jego twarz.- Cały czas Ci to powtarzam. Chcę Cię takiego, jakim jesteś.
Czyżby nagle zaczął jej słuchać? Dostrzegł zalążek sensu w słowach, które uciekały spomiędzy jej sinych warg i miały pomóc mu w jakikolwiek sposób? Bo teraz już o nic innego jej nie chodziło, nie mogła go zostawić. Wściekł się, pojawiły się w jego spojrzeniu diabelskie iskry, które zwykle zwiastowały kłopoty. Zachwiała się nieco, gdy stanęła na brzegu, zaciskając niemalże od razu dłonie w pięści. Wyglądali jak twa trupy, biorąc pod uwagę walory kolorystyczne. Wyprostowała głowę, zaciskając usta. Nie zamierzała mu przerywać. Im głośniej mówił, im dalej o sobie opowiadał — tym bardziej łagodniała jej twarz. Skąd w nim było tyle niepewności, tyle braku wiary? Kompletnie nie doceniał tego, co miał. Nie widział swoich zalet i tego, co sprawiało, że był wyjątkowy, że ludzie go uwielbiały, a prawie każda dziewczyna (poza Suzy) w zamku go chciała. I kiedyś mogła się z nich śmiać, a teraz była jedną z nich. Westchnęła cicho na widok blizn, czując, jak paznokcie wbijają się jej w skórę. Czy był to efekt wizyty w Ministerstwie. - Nie wystraszysz mnie tym.
Nie obchodziły ją jego wyniki w nauce czy status rodziny, nie obchodziło ją to, że był wilkołakiem, bo o tym wiedziała od samego początku, a i tak uległa, zakochała się w nim po uszy. Był rozchwiany i emocjonalny, uciekał, pił, imprezował — nie było to coś, nad czym nie mógł pracować, jeśli kiedyś najdzie go ochotę. A jeśli wiedziałaby, że wróci, to dlaczego miałaby z niego rezygnować z takiego powodu. Przecież ona sama była trudna, uparta, nieznośna. Blizny nie miały znaczenia poza faktem, że bolało ją to, że musiał przez to przejść sam.
Wtedy też westchnęła kolejny raz, bo w jakiś sposób jego słowa pozwoliły jej zebrać myśli, wysnuć kolejne wnioski i rozpocząć swój monolog. Taki, który wywołał na jego twarzy autentyczne zaskoczenie, chociaż nie była pewna, które konkretnie słowa były za to odpowiedzialne. Nie będzie przecież tupała na niego nogą, jeśli jej nie chciał. Nie będzie robiła histerii, nie będzie płakała — nie przy nim, bo przez ułamek sekundy czuła, jak zaszkliły się jej oczy, tłumiąc to szybko dumą i niechęcią do pokazania kolejnej słabości, gdy cały czas mówiła mu o sile.
Nie miała siły stać, zimna trawa była lepszą perspektywą. Była pewna, że sobie pójdzie, a widoku jego pleców i tego, że faktycznie nie dał jej absolutnie żadnej szansy, im nie dał żadnej szansy — nie mogłaby znieść. Rozerwałoby to ją od środka, nawet jeśli by tego nikomu nie pokazała i nie powiedziała. Brew jej drgnęła, gdy usiadł obok i poczuła leniwie bijące od jego ciała ciepło na swoim ramieniu, nieco zbita z tropu. Cierpki posmak alkoholu rozlał się w ustach, rozgrzał przełyk i rozlał się dreszczem, zrobiło się jej lepiej, nawet jeśli wiatr leniwie bujał jej rudymi włosami, które tak mocno kontrastowały z jej bladą i zimną od jeziora skórą. Hipnotyzującego jeziora. Powinna się odsunąć, ale nie umiała. Bała się spojrzeć, gdy złapał jej podbródek i skierował jej twarz ku sobie tak, że nie mogła uciec od jego oczu. Przygryzła mocno wewnętrzną stronę policzka nie chcąc się rozpłakać, pokręciła delikatnie głową. - Nie mnie musisz przepraszać Anthony. - mruknęła cicho, unosząc dłoń. Westchnęła, łapiąc jego rękę i ściągając ją ze swojej brody, zacisnęła mocno, splątując ich palce ze sobą. Nie była zła, chociaż wciąż odrobinę smutna. - Nie rezygnuj z nas, nie poddawaj się, skoro nawet nie zaczęliśmy — nie dlatego, że czuję do Ciebie wszystko, a dlatego, że sam tego będziesz chciał. Chcę być Twoją osobą, nie Twoim kierunkiem, ale musisz mi pozwolić. Wpuścić. Jeśli wiem, że znajdziesz dla mnie miejsce, poradzę sobie ze wszystkim. Anthony musimy zagoić Twoje blizny.
Dużo przez niego mówiła, nie wiedziała nawet, czy sensownie. Podciągnęła się nieco do góry, muskając wargami jego skroń i oparła głowę o jego ramię, przytulając się do niego, przymknęła oczy, kciukiem gładząc wierzch jego dłoni. - Mogę dać Ci tylko siebie, podać Ci rękę, ale to Ty będziesz musiał uciąć głowę demonom. - dodała jeszcze, równie cicho co poprzednio i odchyliła nieco głowę, dając mu całusa w szyję. - Nie znikaj mi tak już z oczu Wilson.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Jezioro
Czy to nie było tak, że oboje byli lekko dysfunkcyjni? On z panicznym lękiem przed czymś prawdziwym, sabotujący każde swoje głębsze uczucie i ona ułożona dziewczyna z dobrego domu, która tak naprawdę ma przeraźliwą manie samokontroli. Zdecydowanie ta dwójka była istną mieszanką wybuchową.
W momencie gdy Wilson powoli wracał do siebie, dopuszczając do swojej głowy te wszystkie słowa wypowiadane przez ślizgonkę, miał wrażenie, że nic w okół nie ma najmniejszego znaczenia i nawet to przestało się liczyć, że zarówno on jak i Lauren stali już w coraz większym pół mroku, w lodowatym jeziorze starając się przekrzyczeć, wyperswadować drugiej osobie swoje rację. Liczyła się tylko ona. Ale czy Wilson naprawdę nie widział jak rudowłosa trzyma swoje serce na dłoni oddając mu je w całości? Czy był aż tak cholernie ślepy by tego nie zauważyć? Zdecydowanie bardziej chodziło tu o to, że on po prostu się tego bał, ale każde jej kolejne słowo, każdy kolejne spojrzenie powracało chociaż na chwile Anthony'ego którym był przed spędzenia kilku dni w ministerstwie magii, wracał ten, którego miała tylko dla siebie w dormitorium, ten który po raz pierwszy pocałował ja w Pokoju Życzeń. W jego oczach nie dało już zobaczyć się wściekłości, raczej lekki smutek i żal, ale czy to nie było już coś? Przecież jeszcze kilka chwil temu robił wszystko by poczuć cokolwiek, a ta mała rudowłosa istota zapewniła mu pełen wachlarz uczuć wszelakich w pare minut.
-Bo mimo tego, że nie uważasz się za dziewczynę z porcelany to z kamienia na pewno też nie jesteś.- westchnął, bo zdawał sobie sprawę z tego iż każdy ma jakieś swoje granice. Czasami można je przeciągać w nieskończoność ale ten jeden, jedyny raz może okazać się za dużo i ta cała pewność i siła budowana przez lata może zburzyć się w jednej chwili. Taka też była Lauren- zawsze z pozoru mocna, dająca tę silę innym, ale w środku? Środek każdy z nas ma taki sam, boimy się zranienia, samotności, porzucenia. - a ja nie chce być tym który cię rozwali na kawałki. - dodał po chwili kiedy jego własny głos już nieco się uspokoił, kiedy emocje opadły a oni nie musieli marznąć dalej w jeziorze. Przyjemnie ciepłe ubranie było miłą odmianą porównując do zimnej wody i chociaż już stali na brzegu oboje mieli sine usta i smagani wciąż chłodnym marcowym wiatrem lekko dygotali.
Niesamowicie imponowało chłopakowi jak bardzo Lauren potrafi być zawzięta, bo on jeszcze przed chwila robił wszystko by uciekła w popłochu. Pokazywał jej swoje wszystkie wady, a ona wciąż szła w zaparte i nie wiedział czy było to z miłości czy może jednak z przeświadczenia, ze już nie ma odwrotu? że skoro powiedziała mu wtedy w dormitorium jak bardzo będzie jego to nie może się z tego wycofać? Fakt, Lauren była dumną osobą, ale chyba nie szaloną? chociaż biorąc pod uwagę fakt zakochania się przez nią w Wilsonie, można było spodziewać się wszystkiego.
Dostrzegł gdy jej oczy zaszkliły się niebezpiecznie i nagle pożałował wszystkiego co wcześniej powiedział, mimo, że uważał to w większości za prawdę. Nie był dla niej odpowiedni i może nigdy nie będzie przez swoją niestabilność, wybuchowość i zawziętość, ale może to ona była tą osoba która miała go czegoś nauczyć?
Poczuł jak ich palce splatają się w przyjemnym uścisku a jej drobna dłon idealnie pasowała do jego długich, chudych palców. Tak bardzo nie chciał obciążać ją swoją osoba, że kompletnie przestał brać pod uwagę to, że może i ona potrzebuje go równie mocno.
-Kocham Cię Lauren.- oparł swój policzek o czubek jej głowy kiedy ta przyłożyła się do jego ramienia. - Kocham każda twoja wadę i zaletę, każdy twój grymas na twarzy i marszczenie nosa, każde głupie przyzwyczajanie i kurwa, nawet kocham to w jaki sposób ze mnie szydzisz. Ale tak samo jak mocno cie kocham, tak samo tez się boje.- powiedział to. Pierwszy raz w życiu przyznał się i pokazał coś czego nie widział nikt inny, bo chyba pod tą maska cwaniaka był dość mocno wrażliwy chłopak, którego po prostu nigdy wcześniej nie miał okazji tego pokazać. Wilson zaśmiał się smutno kontynuując.- Zabawne, prawda? Mówiliśmy, ze się nie zakochamy, ze nie będziemy potrafić obdarzyć nikogo wyższym uczuciem. Oboje jesteśmy znani z tego, ze nie przywiązujemy się za szybko, a każdy kto to zrobił względem nas pozostawał cały w bliznach.- uniósł głowę kiedy i ona to zrobiła i czując pocałunek na swojej szyi zadrżał. Powoli wysunął swoją dlon z jej uścisku tylko po to by sięgnąć do jego czarnej kurtki która leżała nieopodal i zarzucić ją na jej ramiona. Nie czekając tez długo wyrwał jej butelkę z dłoni z bladym uśmiechem wyrysowanym na jego twarzy. - oddaj, jeden alkoholik w tym związku w zupełności wystarczy.- upił większego łyka brunatnego trunku i odłożył go na bok, nie chcąc by dziewczyna dalej pila. Nie dlatego, że bał się o jej upojenie, a dlatego, ze naprawdę nie wyglądała zbyt dobrze, a na pewno nie tak kiedy widzieli się ostatni raz na randce w Hogs.
Ostatnie słowa rudowłosej były chyba czymś w rodzaju prośby, a przynajmniej tak odebrał je chłopak, co sprawiło, że całkowicie mimowolnie jego usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia, bo wspomnienia z poprzedniej pełni wracały zawsze w najmniej oczekiwanym momencie takim jak teraz.
- Lau, ja nie zniknąłem, nie uciekłem. Nie tym razem.- zaczął nie wiedząc czy Lauren ma jakiekolwiek pojęcie na temat tego gdzie przebywał. Podejrzewał, że dziewczyna myśli, że ponownie wziął nogi za pas tak jak wtedy w pokoju życzeń, kiedy to wystraszony swoimi emocjami i atakiem paniki zostawił ją samą. - ta pełnia, nie poszła nam tak jak powinna, ale naprawdę nie miałem zamiaru cię opuszczać tak nagle.- nie miał pojęcia jak ubrać w słowa to co się wydarzyło później, co zrobił jej brat i dlaczego tak naprawdę nie mógł się z nią kontaktować.
W momencie gdy Wilson powoli wracał do siebie, dopuszczając do swojej głowy te wszystkie słowa wypowiadane przez ślizgonkę, miał wrażenie, że nic w okół nie ma najmniejszego znaczenia i nawet to przestało się liczyć, że zarówno on jak i Lauren stali już w coraz większym pół mroku, w lodowatym jeziorze starając się przekrzyczeć, wyperswadować drugiej osobie swoje rację. Liczyła się tylko ona. Ale czy Wilson naprawdę nie widział jak rudowłosa trzyma swoje serce na dłoni oddając mu je w całości? Czy był aż tak cholernie ślepy by tego nie zauważyć? Zdecydowanie bardziej chodziło tu o to, że on po prostu się tego bał, ale każde jej kolejne słowo, każdy kolejne spojrzenie powracało chociaż na chwile Anthony'ego którym był przed spędzenia kilku dni w ministerstwie magii, wracał ten, którego miała tylko dla siebie w dormitorium, ten który po raz pierwszy pocałował ja w Pokoju Życzeń. W jego oczach nie dało już zobaczyć się wściekłości, raczej lekki smutek i żal, ale czy to nie było już coś? Przecież jeszcze kilka chwil temu robił wszystko by poczuć cokolwiek, a ta mała rudowłosa istota zapewniła mu pełen wachlarz uczuć wszelakich w pare minut.
-Bo mimo tego, że nie uważasz się za dziewczynę z porcelany to z kamienia na pewno też nie jesteś.- westchnął, bo zdawał sobie sprawę z tego iż każdy ma jakieś swoje granice. Czasami można je przeciągać w nieskończoność ale ten jeden, jedyny raz może okazać się za dużo i ta cała pewność i siła budowana przez lata może zburzyć się w jednej chwili. Taka też była Lauren- zawsze z pozoru mocna, dająca tę silę innym, ale w środku? Środek każdy z nas ma taki sam, boimy się zranienia, samotności, porzucenia. - a ja nie chce być tym który cię rozwali na kawałki. - dodał po chwili kiedy jego własny głos już nieco się uspokoił, kiedy emocje opadły a oni nie musieli marznąć dalej w jeziorze. Przyjemnie ciepłe ubranie było miłą odmianą porównując do zimnej wody i chociaż już stali na brzegu oboje mieli sine usta i smagani wciąż chłodnym marcowym wiatrem lekko dygotali.
Niesamowicie imponowało chłopakowi jak bardzo Lauren potrafi być zawzięta, bo on jeszcze przed chwila robił wszystko by uciekła w popłochu. Pokazywał jej swoje wszystkie wady, a ona wciąż szła w zaparte i nie wiedział czy było to z miłości czy może jednak z przeświadczenia, ze już nie ma odwrotu? że skoro powiedziała mu wtedy w dormitorium jak bardzo będzie jego to nie może się z tego wycofać? Fakt, Lauren była dumną osobą, ale chyba nie szaloną? chociaż biorąc pod uwagę fakt zakochania się przez nią w Wilsonie, można było spodziewać się wszystkiego.
Dostrzegł gdy jej oczy zaszkliły się niebezpiecznie i nagle pożałował wszystkiego co wcześniej powiedział, mimo, że uważał to w większości za prawdę. Nie był dla niej odpowiedni i może nigdy nie będzie przez swoją niestabilność, wybuchowość i zawziętość, ale może to ona była tą osoba która miała go czegoś nauczyć?
Poczuł jak ich palce splatają się w przyjemnym uścisku a jej drobna dłon idealnie pasowała do jego długich, chudych palców. Tak bardzo nie chciał obciążać ją swoją osoba, że kompletnie przestał brać pod uwagę to, że może i ona potrzebuje go równie mocno.
-Kocham Cię Lauren.- oparł swój policzek o czubek jej głowy kiedy ta przyłożyła się do jego ramienia. - Kocham każda twoja wadę i zaletę, każdy twój grymas na twarzy i marszczenie nosa, każde głupie przyzwyczajanie i kurwa, nawet kocham to w jaki sposób ze mnie szydzisz. Ale tak samo jak mocno cie kocham, tak samo tez się boje.- powiedział to. Pierwszy raz w życiu przyznał się i pokazał coś czego nie widział nikt inny, bo chyba pod tą maska cwaniaka był dość mocno wrażliwy chłopak, którego po prostu nigdy wcześniej nie miał okazji tego pokazać. Wilson zaśmiał się smutno kontynuując.- Zabawne, prawda? Mówiliśmy, ze się nie zakochamy, ze nie będziemy potrafić obdarzyć nikogo wyższym uczuciem. Oboje jesteśmy znani z tego, ze nie przywiązujemy się za szybko, a każdy kto to zrobił względem nas pozostawał cały w bliznach.- uniósł głowę kiedy i ona to zrobiła i czując pocałunek na swojej szyi zadrżał. Powoli wysunął swoją dlon z jej uścisku tylko po to by sięgnąć do jego czarnej kurtki która leżała nieopodal i zarzucić ją na jej ramiona. Nie czekając tez długo wyrwał jej butelkę z dłoni z bladym uśmiechem wyrysowanym na jego twarzy. - oddaj, jeden alkoholik w tym związku w zupełności wystarczy.- upił większego łyka brunatnego trunku i odłożył go na bok, nie chcąc by dziewczyna dalej pila. Nie dlatego, że bał się o jej upojenie, a dlatego, ze naprawdę nie wyglądała zbyt dobrze, a na pewno nie tak kiedy widzieli się ostatni raz na randce w Hogs.
Ostatnie słowa rudowłosej były chyba czymś w rodzaju prośby, a przynajmniej tak odebrał je chłopak, co sprawiło, że całkowicie mimowolnie jego usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia, bo wspomnienia z poprzedniej pełni wracały zawsze w najmniej oczekiwanym momencie takim jak teraz.
- Lau, ja nie zniknąłem, nie uciekłem. Nie tym razem.- zaczął nie wiedząc czy Lauren ma jakiekolwiek pojęcie na temat tego gdzie przebywał. Podejrzewał, że dziewczyna myśli, że ponownie wziął nogi za pas tak jak wtedy w pokoju życzeń, kiedy to wystraszony swoimi emocjami i atakiem paniki zostawił ją samą. - ta pełnia, nie poszła nam tak jak powinna, ale naprawdę nie miałem zamiaru cię opuszczać tak nagle.- nie miał pojęcia jak ubrać w słowa to co się wydarzyło później, co zrobił jej brat i dlaczego tak naprawdę nie mógł się z nią kontaktować.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Jezioro
Byli dwójką młodych i popsutych na swój sposób ludzi. Pełnymi wad, złych nawyków i z ilością dumy, która mogłaby przyćmić nie jednego Blacka. A jednak umieli się uzupełnić, tam, gdzie potrzeba było rozsądku, idealnie sprawiała się Lauren, a tam, gdzie wymagana była siła i spontaniczność było pole do manewru Anthonyego. I być może wiele cech ich charakteru kolidowało ze sobą, w wyniku czego powstawały iskry, ale one tylko rozniecały płomień.
Przerażało ją to, jak była w stanie o niego walczyć i ile siebie poświęcić, ile odpuścić z poczucia kontroli, żeby tylko nie utopił się we własnym bólu i w pustce. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby brunet doszedł do momentu, z którego było za późno na powrót i ratunek. Ciągle mówił, że nie mogła tego robić, a jednak Sharp postrzegało to zupełnie inaczej. Chodziło jej bardziej o podanie mu dłoni, której mógłby się złapać i rozwinąć skrzydła, które obecnie skrywał przed światem, ale przede wszystkim przed sobą samym. To już nie chodziło tylko o miłość i o to, czy byli razem. I wszystko to, co działo się w jej środku i było niewidoczne dla Wilsona, dla niej samej było przerażające. Tonąc w zielonych oczach Ślizgona, widziała zmianę, która powoli następowała, dając jej nadzieję. Nie chciał się jej pozbyć i wystraszyć, przynajmniej nie tak mocno, jak kilkanaście minut temu. Zrozumiał z kim ma do czynienia? Czy to była kwestia jej słów, których i tak nie słuchał, czy może jej spojrzenia? Intensywnego, upartego, pełnego pasji i tonącego w odcieniach karmelu, miejscami nabierając barwy kakao.
Gdy postawiła na niego, to zrozumiała, że to nie tylko chłopak z pokoju życzeń, chłopak z dormitorium, złośliwy wąż z błoni — to było coś więcej i bardziej, teren wciąż nieodkryty, do którego nie dawał nikomu dostępu. Kryła się tam upartość, odrobina nieśmiałości być może poczucia wstydu, braku wiary w siebie i w to, że zasługiwał na szczęście. Nie mogła tego znieść, irytowało ją i bolało to bardziej niż fakt, że ją kilka minut temu rzucił.
- Potrzeba więcej niż Ciebie, żeby rozbić mnie na kawałki. Powinieneś o tym już wiedzieć.
Odpowiedziała mu pewnym siebie głosem, kolejny raz obiecując sobie, że nie będzie przy nim słaba, przynajmniej dopóki Anthony nie poczuje się lepiej. Linia jej wytrzymałości, cierpliwości i tolerancji była bardzo daleko od momentu, w którym chłopak się znajdował. Poczuła, jak jej dłonie znów się mocno zaciskają, jak paznokcie delikatnie wbijają się w skórę, pchnięte niekontrolowanym gestem, zapewne przez dreszcze przemykające po ciele. Jezioro i chłód zostało za nimi, ciepłe ubrania faktycznie niosły ulgę, ale dla niej było to za mało. Nie umiała w miłość, to, co miała, a to, czego chciała jeszcze rok temu, różniło się diametralnie, ale nie zmieniłaby żadnej chwili z nim na coś innego, łatwiejszego. Prawdopodobnie zakochała się w nim, bo był taki, a nie inny. Zawsze rzucał jej wzywania, podważał jej autorytet, rywalizował z nią tylko po to, aby później zamknąć rudowłosej usta nachalnym, uzależniającym pocałunkiem. Z początku był pojedynczą myślą, zaczynała za nim tęsknić stopniowo, ale ostatnie dwa tygodnie? Były absolutnie nie do zniesienia. Zwariowała.
Zacisnęła oczy szybko, aby ukryć ich zaszklenie, które pojawiło się razem ze zrozumieniem i przeanalizowaniem całej dzisiejszej sytuacji. Nie mogła i nie chciała się rozpłakać, nawet jeśli towarzyszyło to słowom, które uciekały jej spomiędzy warg niekontrolowanie. Nie planowała mu mówić tego, że go kocha — nie dziś, ale przyszło to z taką łatwością i okazało się tak naturalne, że sama była zaskoczona. Poza drobnymi zaróżowieniem policzków, które kontrastowało z kolorem jej włosów, nie było śladu, jakby oznajmiła mu najbardziej oczywistą rzecz na świecie.
Złapanie go za rękę sprawiło, że poczuła się lepiej, dyskretnie zerkając w tamtą stronę. Jej palce tak mocno ściskały dłoń Wilsona, jakby bała się, że zaraz zmieni zdanie i jej ucieknie. Prosty gest uświadomił jej także, że naprawdę poradzi sobie z każdym jego wybuchem temperamentu, piciem czy niedorzeczną ucieczką, tak długo, jak będzie mogła znów spleść ich dłonie. Uśmiechnęła się pod nosem delikatnie jakby rozbawiona własnym odkryciem i szaleństwem. Odwróciła głowę w jego stronę dopiero na słowa, które wypowiedział, bo zupełnie się ich nie spodziewała. Policzki zapłonęły mocniej, rozchyliła usta w zaskoczeniu, łapiąc głębszy oddech. Miała wrażenie, że ktoś wpuścił jej do żył eliksir płynnego szczęścia, jakby ktoś rozpalił fajerwerki, które wybuchały kolejno w każdym zakamarku jej umysłu i nie była właściwie pewna, czy rozumiała to, co wypowiedział po tym. Jakby rzucił na nią zaklęcie, kolejny już raz — teraz tylko działające na zasadzie wieczystej przysięgi. Uniosła wolną dłoń, nerwowo zgarniając kosmyk włosów za ucho, palcami dotykając gorącego lica. Ciężko było sprawić, żeby Lauren zaniemówiła. I dopiero słowa po smutnej salwie śmiechu sprawiły, że zdecydowała się zebrać do kupy.
- Nie obchodzi mnie, jak bardzo szaleni jesteśmy Anthony i nie obchodzi mnie to, że się boję, bo jak będziesz obok, to przestanie być strasznie. Żadne z nas nie umie w miłość, ale we dwójkę nie umiemy trochę mniej.
Przymknęła oczy, muskając wargami jego szyję, przesuwając po niej nosem. Prychnęła z niezadowoleniem, gdy zabrał dłoń i narzucił na nią kurtkę, która była przynajmniej trzy rozmiary za duża. Niewiele myśląc, przesunęła ja na tyle, aby i jego trochę okryć, dostrzegając ukradzioną butelkę, ale nie to ściągnęło jej uwagę.
-Związku? A więc jesteś mój? - zapytała zadziornie, posyłając mu krótkie spojrzenie spod ciemnych rzęs, czując ulgę, że chociaż trochę się uśmiechnął. Trochę schudła i zbladła, co było efektem braku snu, przesadzaniem z eliksirem pobudzających, ale nie uznawała tego za problem, ba, nawet nie zauważała, że Ślizgon może to dostrzegać.
Zacisnęła usta, zastanawiając się chwilę co zrobić. Gdy skończył jednak mówić, wspominając o tej nieszczęsnej pełni, znów pchnął ją impuls. Przerzuciła kurtkę na jego ramiona i wślizgnęła mu się na kolana, wbijając w niego spojrzenie, przykładając mu palec do ust i kręcąc głową. - Nie musimy o tym rozmawiać teraz, jeśli nie masz siły. Wiem, że nie zniknąłeś. Bardziej miałam na myśli to, że jak nie wiem, co się z Tobą dzieje, to wariuję. A jednocześnie fakt, że straciłam Cię z oczu, pozwolił mi uświadomić, ile dla mnie znaczysz. Kim dla mnie jesteś. - przerwała na chwilę, jakby odrobinę zawstydzona, jednak nie odwróciła spojrzenia, zamiast tego zostawiła jego usta w spokoju i zgarnęła brązowe włosy Anthonyego do tyłu. - Wiedziałam, że nie zniknąłeś ot tak, więc nie myśl, że Cię nie szukałam.
Dodała, bo Lauren czuła potrzebę bycia z nim zupełnie szczerą. Jak mogli cokolwiek razem mieć, jeśli nie byłaby wobec niego szczera? Nie chciała mu mówić o swojej wizycie w Ministerstwie, która w gruncie rzeczy nie dała jej niczego poza wiedzą, że żył. Przytuliła się do niego, wsuwając ręce na jego plecy, głowę opierając wygodnie na jego ramieniu. Co więcej, mogła zrobić, niż pokazać mu, że bez względu na wszystko to nie jest sam i ktoś zawsze go szukał. - Richard odchodził od zmysłów. Suzanne też. - dodała cicho, przymykając powieki. Jak bardzo byłaby egoistyczna, gdyby oznajmiła mu, żeby poszli spać?
Przerażało ją to, jak była w stanie o niego walczyć i ile siebie poświęcić, ile odpuścić z poczucia kontroli, żeby tylko nie utopił się we własnym bólu i w pustce. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby brunet doszedł do momentu, z którego było za późno na powrót i ratunek. Ciągle mówił, że nie mogła tego robić, a jednak Sharp postrzegało to zupełnie inaczej. Chodziło jej bardziej o podanie mu dłoni, której mógłby się złapać i rozwinąć skrzydła, które obecnie skrywał przed światem, ale przede wszystkim przed sobą samym. To już nie chodziło tylko o miłość i o to, czy byli razem. I wszystko to, co działo się w jej środku i było niewidoczne dla Wilsona, dla niej samej było przerażające. Tonąc w zielonych oczach Ślizgona, widziała zmianę, która powoli następowała, dając jej nadzieję. Nie chciał się jej pozbyć i wystraszyć, przynajmniej nie tak mocno, jak kilkanaście minut temu. Zrozumiał z kim ma do czynienia? Czy to była kwestia jej słów, których i tak nie słuchał, czy może jej spojrzenia? Intensywnego, upartego, pełnego pasji i tonącego w odcieniach karmelu, miejscami nabierając barwy kakao.
Gdy postawiła na niego, to zrozumiała, że to nie tylko chłopak z pokoju życzeń, chłopak z dormitorium, złośliwy wąż z błoni — to było coś więcej i bardziej, teren wciąż nieodkryty, do którego nie dawał nikomu dostępu. Kryła się tam upartość, odrobina nieśmiałości być może poczucia wstydu, braku wiary w siebie i w to, że zasługiwał na szczęście. Nie mogła tego znieść, irytowało ją i bolało to bardziej niż fakt, że ją kilka minut temu rzucił.
- Potrzeba więcej niż Ciebie, żeby rozbić mnie na kawałki. Powinieneś o tym już wiedzieć.
Odpowiedziała mu pewnym siebie głosem, kolejny raz obiecując sobie, że nie będzie przy nim słaba, przynajmniej dopóki Anthony nie poczuje się lepiej. Linia jej wytrzymałości, cierpliwości i tolerancji była bardzo daleko od momentu, w którym chłopak się znajdował. Poczuła, jak jej dłonie znów się mocno zaciskają, jak paznokcie delikatnie wbijają się w skórę, pchnięte niekontrolowanym gestem, zapewne przez dreszcze przemykające po ciele. Jezioro i chłód zostało za nimi, ciepłe ubrania faktycznie niosły ulgę, ale dla niej było to za mało. Nie umiała w miłość, to, co miała, a to, czego chciała jeszcze rok temu, różniło się diametralnie, ale nie zmieniłaby żadnej chwili z nim na coś innego, łatwiejszego. Prawdopodobnie zakochała się w nim, bo był taki, a nie inny. Zawsze rzucał jej wzywania, podważał jej autorytet, rywalizował z nią tylko po to, aby później zamknąć rudowłosej usta nachalnym, uzależniającym pocałunkiem. Z początku był pojedynczą myślą, zaczynała za nim tęsknić stopniowo, ale ostatnie dwa tygodnie? Były absolutnie nie do zniesienia. Zwariowała.
Zacisnęła oczy szybko, aby ukryć ich zaszklenie, które pojawiło się razem ze zrozumieniem i przeanalizowaniem całej dzisiejszej sytuacji. Nie mogła i nie chciała się rozpłakać, nawet jeśli towarzyszyło to słowom, które uciekały jej spomiędzy warg niekontrolowanie. Nie planowała mu mówić tego, że go kocha — nie dziś, ale przyszło to z taką łatwością i okazało się tak naturalne, że sama była zaskoczona. Poza drobnymi zaróżowieniem policzków, które kontrastowało z kolorem jej włosów, nie było śladu, jakby oznajmiła mu najbardziej oczywistą rzecz na świecie.
Złapanie go za rękę sprawiło, że poczuła się lepiej, dyskretnie zerkając w tamtą stronę. Jej palce tak mocno ściskały dłoń Wilsona, jakby bała się, że zaraz zmieni zdanie i jej ucieknie. Prosty gest uświadomił jej także, że naprawdę poradzi sobie z każdym jego wybuchem temperamentu, piciem czy niedorzeczną ucieczką, tak długo, jak będzie mogła znów spleść ich dłonie. Uśmiechnęła się pod nosem delikatnie jakby rozbawiona własnym odkryciem i szaleństwem. Odwróciła głowę w jego stronę dopiero na słowa, które wypowiedział, bo zupełnie się ich nie spodziewała. Policzki zapłonęły mocniej, rozchyliła usta w zaskoczeniu, łapiąc głębszy oddech. Miała wrażenie, że ktoś wpuścił jej do żył eliksir płynnego szczęścia, jakby ktoś rozpalił fajerwerki, które wybuchały kolejno w każdym zakamarku jej umysłu i nie była właściwie pewna, czy rozumiała to, co wypowiedział po tym. Jakby rzucił na nią zaklęcie, kolejny już raz — teraz tylko działające na zasadzie wieczystej przysięgi. Uniosła wolną dłoń, nerwowo zgarniając kosmyk włosów za ucho, palcami dotykając gorącego lica. Ciężko było sprawić, żeby Lauren zaniemówiła. I dopiero słowa po smutnej salwie śmiechu sprawiły, że zdecydowała się zebrać do kupy.
- Nie obchodzi mnie, jak bardzo szaleni jesteśmy Anthony i nie obchodzi mnie to, że się boję, bo jak będziesz obok, to przestanie być strasznie. Żadne z nas nie umie w miłość, ale we dwójkę nie umiemy trochę mniej.
Przymknęła oczy, muskając wargami jego szyję, przesuwając po niej nosem. Prychnęła z niezadowoleniem, gdy zabrał dłoń i narzucił na nią kurtkę, która była przynajmniej trzy rozmiary za duża. Niewiele myśląc, przesunęła ja na tyle, aby i jego trochę okryć, dostrzegając ukradzioną butelkę, ale nie to ściągnęło jej uwagę.
-Związku? A więc jesteś mój? - zapytała zadziornie, posyłając mu krótkie spojrzenie spod ciemnych rzęs, czując ulgę, że chociaż trochę się uśmiechnął. Trochę schudła i zbladła, co było efektem braku snu, przesadzaniem z eliksirem pobudzających, ale nie uznawała tego za problem, ba, nawet nie zauważała, że Ślizgon może to dostrzegać.
Zacisnęła usta, zastanawiając się chwilę co zrobić. Gdy skończył jednak mówić, wspominając o tej nieszczęsnej pełni, znów pchnął ją impuls. Przerzuciła kurtkę na jego ramiona i wślizgnęła mu się na kolana, wbijając w niego spojrzenie, przykładając mu palec do ust i kręcąc głową. - Nie musimy o tym rozmawiać teraz, jeśli nie masz siły. Wiem, że nie zniknąłeś. Bardziej miałam na myśli to, że jak nie wiem, co się z Tobą dzieje, to wariuję. A jednocześnie fakt, że straciłam Cię z oczu, pozwolił mi uświadomić, ile dla mnie znaczysz. Kim dla mnie jesteś. - przerwała na chwilę, jakby odrobinę zawstydzona, jednak nie odwróciła spojrzenia, zamiast tego zostawiła jego usta w spokoju i zgarnęła brązowe włosy Anthonyego do tyłu. - Wiedziałam, że nie zniknąłeś ot tak, więc nie myśl, że Cię nie szukałam.
Dodała, bo Lauren czuła potrzebę bycia z nim zupełnie szczerą. Jak mogli cokolwiek razem mieć, jeśli nie byłaby wobec niego szczera? Nie chciała mu mówić o swojej wizycie w Ministerstwie, która w gruncie rzeczy nie dała jej niczego poza wiedzą, że żył. Przytuliła się do niego, wsuwając ręce na jego plecy, głowę opierając wygodnie na jego ramieniu. Co więcej, mogła zrobić, niż pokazać mu, że bez względu na wszystko to nie jest sam i ktoś zawsze go szukał. - Richard odchodził od zmysłów. Suzanne też. - dodała cicho, przymykając powieki. Jak bardzo byłaby egoistyczna, gdyby oznajmiła mu, żeby poszli spać?
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Jezioro
Samotność bywa cierpka i tak naprawdę nawet najwięksi introwertycy tego świata potrzebują swojej osoby. Kogoś do którego wracanie po ciężkim dniu, popsutym przez nauczyciela eliksirów, nie będzie już takie ciężkie. Oboje byli młodzi i mimo nieco większego doświadczenia Wilsona to wciąż był nastolatek szukający własnego ja, może trochę wystraszony i zagubiony, nie umiejący się przyznać do błędu, ale właśnie obok niego był ktoś, była ona, która akceptowała jego wady, a Anthony mógł być przy niej po prostu sobą i nawet jeśli miałoby to trwać krótką chwile to czy nie jest najpiękniejsze uczucie na świecie? On mial ją, a ona jego i chociaż waliłyby się świat w tym momencie nie było nic ważniejszego.
Wilson nie bardzo myślał o konsekwencji swojego zerwania, co byłoby gdyby faktycznie do tego doszło i jak on mógłby sobie z tym poradzić. Przecież widać jak na dłoni, ze Sharpówna była jego jedynym promykiem światła łączącym świadomość z mrokiem który go zalewał. Gdyby nie ona i wkradająca się non stop myśl o dziewczynie już dawno trafiłby do munga. Oj tak, zdecydowanie w przeciągu ostatnich sześciu miesięcy w życiu Wilsona działo się za dużo, ciężko mu było udźwignąć tyle porażek samemu starając się za wszelka cenę nie obarczać przy tym nikogo.
Czy ciepło jej dłoni nie było w tej chwili najlepszym lekarstwem, a jej zaróżowione policzki najlepsza nagroda? Lubił widzieć ją w takiej wersji, kiedy już nie musiała być silna, w momencie gdy była tak bardzo delikatna i zawstydzająca się jego słowami. Mógł w nią patrzeć jak w najpiękniejszy obraz, była dla niego najpiękniejszą sztuką wystawianą w teatrze jego życia. Wyciągnął w jej kierunku swoją rękę i przejechał od jej policzka do szyi opuszkiem palca jak gdyby wskazując sam sobie miejsca która jeszcze przed chwilą oblały się czerwonym rumieńcem. Nawet gdyby chciał powiedzieć jej jak bardzo jest dla niego wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju, to czy uwierzyłabym znając poprzednie występki Wilsona? Bo tylko przy niej tak się czuł, a poprzednie emocje, wzloty i upadki nie miały w tym momencie najmniejszego znaczenia. Były niczym.
Żadne z nas nie umie w miłość, ale we dwójkę nie umiemy trochę mniej. Te słowa płynące z ust dziewczyny sprawiły, że na jego lekko spierzchniętych wargach pojawił się drobny uśmiech. Faktycznie się dobrali, ona kompletnie niedoświadczona w sprawach emocjonalnych, ale racjonalna i rzeczowa, zaś on- chłopak który swego czasu zmieniał dziewczyny jak rękawiczki z ewidentnym problem w stabilizacji tego co czuł.
-Lauren…- mruknął jedynie wywracając oczami w momencie gdy poczuł kolejny raz usta dziewczyny na swojej szyi. Ciało ogarnął lekko dreszcz i tym razem zdecydowanie nie można było zwalić tego na zimno i chłód jeziora. Działała jak najbardziej uzależniający narkotyk, a on w tym momencie chyba tego potrzebował. Substancji w postaci rudowłosej która odciągnie jego spaczone myśli i zajmie czymś głowę. Nie wierzył, że panienka Sharp ma nawet minimalne pojęcie jak jej bliskość go przyciąga, jak jej spojrzenie hipnotyzuje a pocałunki pochłaniają go do reszty. Nigdy nie sądził, ze można kogoś odczuwać aż tak intensywnie i chorobliwie pragnąć więcej.
-Jestem twój.- przytaknął z pełna powaga by po chwili dodać: - i mówię Ci Sharp, kiedyś zostaniesz moją żoną.- odrzekł patrząc jej prosto w oczy i posyłając jej łobuzerski uśmiech, bo chociaż jego słowa mogły zabrzmieć jak żart, to wcale nimi nie były. Miłość była nieprzewidywalna i taki tez był Wilson. Huragan to przy nim lekki majowy deszczyk, przez co można by podejrzewać, że jest zdolny do wszystkiego.
Wspomnienie jego przyjaciela sprawiło lekkie ukłucie w sercu ślizgona, bo w kiedy był zamknięty w ministerstwie magii wiele czarnych scenariuszy przewijało się w jego głowie, a niewiedza co dzieje się z jego przyjacielem i siostrą doprowadzała go do szaleństwa. I może właśnie przez to tak naprawdę zwariował?
- Baizen żyje? Wszystko z nim w porządku? Nie złapali go?- salwa pytań wypłynęła z ust młodego wilkołaka chcąc jak najwiecej się od niej dowiedzieć, bo chociaż chciał się spotkać z Richardem to targały nim olbrzymie wyrzuty sumienia i chyba po prostu bal się spojrzeć mu prosto w oczy.
Kiedy tylko znalazła się na jego kolanach objął ja chowając dziewczynę w swoich ramionach, tak jakby bał się, że ktoś ja ukradnie, zabierze, a przecież dopiero co znów ja odzyskał. Jego dłonie zaczęły całkowicie mimowolnie błądzić po jej boku i plecach i choć już wcześniej zauważył jak bardzo zmarniała to teraz doświadczył tego pod własnymi palcami.
- Nie chce o tym rozmawiać. - odpowiedział szczerze delikatnie zaciskając rękę na jej ciele, tak jakby wspomnienie tego okresu znów dawało się we znaki.- Chce nacieszyć się Tobą, Ok?- wsunął swoją twarz w jej rude włosy przymykając na chwile powieki. Zaciągnął się przyjemnym zapachem dziewczyny, który działał na niego jak najmocniejszy afrodyzjak tego świata. Jak mógł chcieć to zostawić? Jak mógł bez tego żyć?
- Pakujesz się w kłopoty, Sharp. Balansujesz na krawędzi i wiem, ze robisz to z troski…- podniósł głowę by przelotnie spojrzeć na jej blada twarz, by za chwile pochylić się nad jej uchem i powoli, niespiesznie wyszeptywać kolejne słowa- to cię pochłonęło, widzę jak Cię wyniszczam. Powiesz mi co się dzieje?- nie musiał jej tłumaczyć o co chodzi, sama chyba dokładnie widziała po sobie jak bardzo podupadła na zdrowiu przez te dwa tygodnie. Musnął jej płatek ucha swoimi ustami pozostawiając na nim swój ciepły oddech by po chwili ponownie zacisnąć swoje palce na jej boku i przysunąć ja do siebie tak blisko jak to tylko możliwe.
Wilson nie bardzo myślał o konsekwencji swojego zerwania, co byłoby gdyby faktycznie do tego doszło i jak on mógłby sobie z tym poradzić. Przecież widać jak na dłoni, ze Sharpówna była jego jedynym promykiem światła łączącym świadomość z mrokiem który go zalewał. Gdyby nie ona i wkradająca się non stop myśl o dziewczynie już dawno trafiłby do munga. Oj tak, zdecydowanie w przeciągu ostatnich sześciu miesięcy w życiu Wilsona działo się za dużo, ciężko mu było udźwignąć tyle porażek samemu starając się za wszelka cenę nie obarczać przy tym nikogo.
Czy ciepło jej dłoni nie było w tej chwili najlepszym lekarstwem, a jej zaróżowione policzki najlepsza nagroda? Lubił widzieć ją w takiej wersji, kiedy już nie musiała być silna, w momencie gdy była tak bardzo delikatna i zawstydzająca się jego słowami. Mógł w nią patrzeć jak w najpiękniejszy obraz, była dla niego najpiękniejszą sztuką wystawianą w teatrze jego życia. Wyciągnął w jej kierunku swoją rękę i przejechał od jej policzka do szyi opuszkiem palca jak gdyby wskazując sam sobie miejsca która jeszcze przed chwilą oblały się czerwonym rumieńcem. Nawet gdyby chciał powiedzieć jej jak bardzo jest dla niego wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju, to czy uwierzyłabym znając poprzednie występki Wilsona? Bo tylko przy niej tak się czuł, a poprzednie emocje, wzloty i upadki nie miały w tym momencie najmniejszego znaczenia. Były niczym.
Żadne z nas nie umie w miłość, ale we dwójkę nie umiemy trochę mniej. Te słowa płynące z ust dziewczyny sprawiły, że na jego lekko spierzchniętych wargach pojawił się drobny uśmiech. Faktycznie się dobrali, ona kompletnie niedoświadczona w sprawach emocjonalnych, ale racjonalna i rzeczowa, zaś on- chłopak który swego czasu zmieniał dziewczyny jak rękawiczki z ewidentnym problem w stabilizacji tego co czuł.
-Lauren…- mruknął jedynie wywracając oczami w momencie gdy poczuł kolejny raz usta dziewczyny na swojej szyi. Ciało ogarnął lekko dreszcz i tym razem zdecydowanie nie można było zwalić tego na zimno i chłód jeziora. Działała jak najbardziej uzależniający narkotyk, a on w tym momencie chyba tego potrzebował. Substancji w postaci rudowłosej która odciągnie jego spaczone myśli i zajmie czymś głowę. Nie wierzył, że panienka Sharp ma nawet minimalne pojęcie jak jej bliskość go przyciąga, jak jej spojrzenie hipnotyzuje a pocałunki pochłaniają go do reszty. Nigdy nie sądził, ze można kogoś odczuwać aż tak intensywnie i chorobliwie pragnąć więcej.
-Jestem twój.- przytaknął z pełna powaga by po chwili dodać: - i mówię Ci Sharp, kiedyś zostaniesz moją żoną.- odrzekł patrząc jej prosto w oczy i posyłając jej łobuzerski uśmiech, bo chociaż jego słowa mogły zabrzmieć jak żart, to wcale nimi nie były. Miłość była nieprzewidywalna i taki tez był Wilson. Huragan to przy nim lekki majowy deszczyk, przez co można by podejrzewać, że jest zdolny do wszystkiego.
Wspomnienie jego przyjaciela sprawiło lekkie ukłucie w sercu ślizgona, bo w kiedy był zamknięty w ministerstwie magii wiele czarnych scenariuszy przewijało się w jego głowie, a niewiedza co dzieje się z jego przyjacielem i siostrą doprowadzała go do szaleństwa. I może właśnie przez to tak naprawdę zwariował?
- Baizen żyje? Wszystko z nim w porządku? Nie złapali go?- salwa pytań wypłynęła z ust młodego wilkołaka chcąc jak najwiecej się od niej dowiedzieć, bo chociaż chciał się spotkać z Richardem to targały nim olbrzymie wyrzuty sumienia i chyba po prostu bal się spojrzeć mu prosto w oczy.
Kiedy tylko znalazła się na jego kolanach objął ja chowając dziewczynę w swoich ramionach, tak jakby bał się, że ktoś ja ukradnie, zabierze, a przecież dopiero co znów ja odzyskał. Jego dłonie zaczęły całkowicie mimowolnie błądzić po jej boku i plecach i choć już wcześniej zauważył jak bardzo zmarniała to teraz doświadczył tego pod własnymi palcami.
- Nie chce o tym rozmawiać. - odpowiedział szczerze delikatnie zaciskając rękę na jej ciele, tak jakby wspomnienie tego okresu znów dawało się we znaki.- Chce nacieszyć się Tobą, Ok?- wsunął swoją twarz w jej rude włosy przymykając na chwile powieki. Zaciągnął się przyjemnym zapachem dziewczyny, który działał na niego jak najmocniejszy afrodyzjak tego świata. Jak mógł chcieć to zostawić? Jak mógł bez tego żyć?
- Pakujesz się w kłopoty, Sharp. Balansujesz na krawędzi i wiem, ze robisz to z troski…- podniósł głowę by przelotnie spojrzeć na jej blada twarz, by za chwile pochylić się nad jej uchem i powoli, niespiesznie wyszeptywać kolejne słowa- to cię pochłonęło, widzę jak Cię wyniszczam. Powiesz mi co się dzieje?- nie musiał jej tłumaczyć o co chodzi, sama chyba dokładnie widziała po sobie jak bardzo podupadła na zdrowiu przez te dwa tygodnie. Musnął jej płatek ucha swoimi ustami pozostawiając na nim swój ciepły oddech by po chwili ponownie zacisnąć swoje palce na jej boku i przysunąć ja do siebie tak blisko jak to tylko możliwe.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Jezioro
Kolejna płaszczyzna, na której wzajemnie się uzupełniali. On był nastolatkiem, który szukał siebie, a ona była dorosłą w ciele nastolatki, która miała odkrytą tylko siebie. Mieli więc do zaoferowania sobie wzajemnie całkiem nowy świat, nową perspektywę. Nie tylko ona akceptowała jego, ale on też znosił dzielnie ją, a Lauren nie była przecież łatwa, chociaż w zupełnie inny sposób, niż jej Wilson. Im dłużej tkwili w nad tym niedorzecznym jeziorem w pochmurny, marcowy dzień, im dłużej miała go przed oczami — rozbitego, ale namacalnego, tym bardziej była pewna tego, co chciała i tego, co czuła. Zawsze sądziła, że najbardziej będzie kochała Suzy, ale to, co tliło się w jej sercu na myśl o tym niedorzecznym i skomplikowanym chłopaku było potężniejsze od pożogi, silniejsze niż jakakolwiek klęska żywiołowa i ruda wiedziała, że nie było sensu z tym walczyć, czy nawet próbować tego kontrolować. Zawsze śmiała się z bohaterek książek romantycznych, w których zaczytywały się jej rówieśniczki, a teraz czuła się, jak jedna z nich.
Obydwoje potrzebowali czasu, wciąż mieli przed sobą dużo do odkrycia. Dziewczyna chciała budować ich relację na wzajemnym zaufaniu i szczerości, nawet jeśli znaczyło to wiele kompromisów. Bo nawet jeśli czasem miała gorszą chwilę, wciąż nie umiała sobie przy nim na nią pozwolić z obawy przed tym, jak zareaguje na taką jej wersję. I naprawdę próbowała coś zrobić ze swoją twarzą — powstrzymać rumieńce, przestać spoglądać na niego w ten nieprzyzwoicie oddany i czuły sposób, błyszczącymi chyba od emocji oczami. Nie była kompletnie przyzwyczajona do reakcji, które zapewniał jej za pomocą dotyku, a co dopiero do tych, które powodowały wypowiadane przez niego słowa. Gdy dotknął jej policzka, westchnęła cicho i przytuliła twarz do jego dłoni, uciekając na chwilę od zielonych oczu. Miała kilka sekund na opanowanie uderzającego szaleńczo serca. Bo przecież to, jak na nią patrzył.. Nie sądziła, że istniałaby jakakolwiek dziewczyna, która mogłaby oprzeć się temu spojrzeniu, tej łagodności, którą przejawiał tak okazjonalnie. Drobny gest sprawiał, że naprawdę czuła się dla niego wyjątkowa, nie potrzebowała wielkich deklaracji czy pocałunków na środku korytarza, dramatycznego wpadania sobie w ramiona przed ludźmi. To drobne, pozbawione czegokolwiek poza nimi chwile były znacznie cenniejsze, bardziej prawdziwe. Naprawdę wierzyła, że będą w stanie wzajemnie się złapać, gdy drugie będzie upadać i że każda burza, niezależnie jak wiele piorunów trzaśnie, uwieńczona będzie tęczą. Wierzyła, że znajdą sposób, aby poradzić sobie ze wszystkim.
Wzruszyła niewinnie ramionami na jego uśmiech, wolną dłonią zaczesując na plecy miedziane włosy, które wciąż targały porywy chłodnego wiatru i które zostawiały w powietrzu zapach wody z jeziora oraz jej krople. Nie mogła powstrzymać się przed drobną pieszczotą, absolutnie uwielbiała mieć go przy sobie i wykorzystywać to, czego zdążyła się przy tych nielicznych okazjach zapamiętać. Reagował mocniej na dotyk na karku, czy szyi, ale chyba najbardziej newralgiczne było ucho. - Hmmm? - mruknęła podstępnie, zerkając na niego z dołu, jakby był najpiękniejszym i najważniejszym widokiem w jej życiu. - Tęskniłam za Tobą, co ja Ci poradzę?
Wytłumaczyła jedynie, bo przecież nie miała na to absolutnie żadnego wpływu. Musiała naładować nim swoje biedne, wyczerpane baterie i może nawet uda się jej spokojnie przespać noc, skoro wiedziała, że był w zamku i był obok. - I znowu to robisz!
Mruknęła cicho, zasłaniając twarz dłonią i odwracając ją na bok, bo sposób, w jaki to wypowiedział i znów — jak na nią patrzył, doprowadzał ją do palpitacji serca. Nieśmiałość ją krępowała, nie była przecież taka codziennie. Nie pamiętała właściwie, kiedy wstydziła się tyle, co w przeciągu ostatnich minut i nie umiała sobie z tym uczuciem poradzić. Zerknęła na niego zza rozchylonych palców, prychając cicho. Był niedorzecznie uroczy, gdy chciał. - Brzmi, jak wyzwanie na całe życie i to takie, którego nie mogę się doczekać. Najbardziej, bo myślę, że będzie moim ulubionym.
Odpowiedziała w końcu, gdy była w stanie wydusić z siebie cokolwiek rzeczowego. Ona też nie żartowała, nie wyobrażała sobie kompletnie przyszłości z kimś innym, niż Anthony Wilson, jakiegokolwiek koloru ta przyszłość by nie była.
- Cierpiał chwilę w szpitalu, ale Suzy go pilnowała. Nie. - odpowiedziała ze spokojem i dość wyraźnie, aby słowa do tego dotarły, aby chociaż trochę ukoić jego nerwy. Nie powinien martwić się o relacje z przyjacielem, była silniejsza nawet niż więzy krwi. I naprawdę musiałoby zdarzyć się coś okropnego, aby ich drogi się rozeszły. Lauren zauważyła to szczególnie podczas ich wspólnego wyjścia.
Było jej lepiej, gdy tkwiła w jego ramionach, które zdawały się chronić przed absolutnie wszystkim. Nie lubiła nigdy martwić się na zapas, więc ciche mruknięcie z jej ust, które wydobyły dłonie bruneta krążące po jej ciele, było czystym zadowoleniem i ulgą. Było też tak cieplej.
- To nie będziemy. Pamiętaj tylko, że zawsze jestem, gdybyś mnie potrzebował Anthony. - odpowiedziała swobodnie, nie chcąc mu niczego narzucać. Były sprawy, które musiały dojrzeć i które człowiek musiał przepracować sam. Domyślała się, że wizyta w Ministerstwie była naprawdę okropna i to głównie ona wpłynęła na to, jak bardzo był rozbity. I podświadomie miała jakieś pretensje do całego tego departamentu, który za to odpowiadał. Nawet do Conrada. Uśmiechnęła się pod nosem na jego słowa, mocniej zaciskając palce na jego ciele. Jego kolejne słowa sprawiły jednak, że ściągnęła brwi i z ciekawością spojrzała na jego twarz, szybko odnajdując zielone ślepia. Gdy jego oddech rozbił się o płatek ucha, zacisnęła powieki. Niby jak miała myśleć rozsądnie, jak ją tak paskudnie prowokował. O eliksirze też nie chciała mu mówić, ale stwierdzenie, że to on ją wyniszcza.. Bardzo się jej nie spodobało. Kolejna pieszczota sprawiła, że drgnęła w jego ramionach, przylegając całą sobą do torsu Anthonyego. Przecież jak będzie stosował na niej takie techniki zdobywania informacji, to absolutnie niczego przed nim nie ukryje.
- Nie wyniszczasz mnie, nie mów tak i nie myśl. Nie podoba mi się to. - zaczęła uparcie, wbijając wzrok gdzieś w przestrzeń za jego plecami, którą dostrzegała pomiędzy jego ramieniem, szyją, a materiałem czarnej kurtki. - Do szału doprowadzała mnie myśl, że nie wiem, co się z Tobą dzieje. Piłam trochę za dużo eliksiru na pobudzenie i czuwanie, a poza tym wpadłam w obowiązki i książki, pomiędzy szukaniem informacji, co się z Tobą dzieje.
Nie lubiła przyznawać się do swoich słabości i błędów, chociaż tym drugim nie nazwałaby swojego działania, bo drugi raz zapewne zrobiłaby to samo. Nie chciała dokładać mu czegokolwiek na barki, ale nie chciała też go okłamywać. Przeniosła dłonie wyżej, układając je na jego szyi, palcami miziając po karku. Odsunęła nieco twarz od jego szyi, wbijając spojrzenie w jego twarz. Lustrowała ją uważnie, każdy jej fragment. - Nie musisz się tym martwić. Wróciłeś już, więc już jest dobrze.
Obydwoje potrzebowali czasu, wciąż mieli przed sobą dużo do odkrycia. Dziewczyna chciała budować ich relację na wzajemnym zaufaniu i szczerości, nawet jeśli znaczyło to wiele kompromisów. Bo nawet jeśli czasem miała gorszą chwilę, wciąż nie umiała sobie przy nim na nią pozwolić z obawy przed tym, jak zareaguje na taką jej wersję. I naprawdę próbowała coś zrobić ze swoją twarzą — powstrzymać rumieńce, przestać spoglądać na niego w ten nieprzyzwoicie oddany i czuły sposób, błyszczącymi chyba od emocji oczami. Nie była kompletnie przyzwyczajona do reakcji, które zapewniał jej za pomocą dotyku, a co dopiero do tych, które powodowały wypowiadane przez niego słowa. Gdy dotknął jej policzka, westchnęła cicho i przytuliła twarz do jego dłoni, uciekając na chwilę od zielonych oczu. Miała kilka sekund na opanowanie uderzającego szaleńczo serca. Bo przecież to, jak na nią patrzył.. Nie sądziła, że istniałaby jakakolwiek dziewczyna, która mogłaby oprzeć się temu spojrzeniu, tej łagodności, którą przejawiał tak okazjonalnie. Drobny gest sprawiał, że naprawdę czuła się dla niego wyjątkowa, nie potrzebowała wielkich deklaracji czy pocałunków na środku korytarza, dramatycznego wpadania sobie w ramiona przed ludźmi. To drobne, pozbawione czegokolwiek poza nimi chwile były znacznie cenniejsze, bardziej prawdziwe. Naprawdę wierzyła, że będą w stanie wzajemnie się złapać, gdy drugie będzie upadać i że każda burza, niezależnie jak wiele piorunów trzaśnie, uwieńczona będzie tęczą. Wierzyła, że znajdą sposób, aby poradzić sobie ze wszystkim.
Wzruszyła niewinnie ramionami na jego uśmiech, wolną dłonią zaczesując na plecy miedziane włosy, które wciąż targały porywy chłodnego wiatru i które zostawiały w powietrzu zapach wody z jeziora oraz jej krople. Nie mogła powstrzymać się przed drobną pieszczotą, absolutnie uwielbiała mieć go przy sobie i wykorzystywać to, czego zdążyła się przy tych nielicznych okazjach zapamiętać. Reagował mocniej na dotyk na karku, czy szyi, ale chyba najbardziej newralgiczne było ucho. - Hmmm? - mruknęła podstępnie, zerkając na niego z dołu, jakby był najpiękniejszym i najważniejszym widokiem w jej życiu. - Tęskniłam za Tobą, co ja Ci poradzę?
Wytłumaczyła jedynie, bo przecież nie miała na to absolutnie żadnego wpływu. Musiała naładować nim swoje biedne, wyczerpane baterie i może nawet uda się jej spokojnie przespać noc, skoro wiedziała, że był w zamku i był obok. - I znowu to robisz!
Mruknęła cicho, zasłaniając twarz dłonią i odwracając ją na bok, bo sposób, w jaki to wypowiedział i znów — jak na nią patrzył, doprowadzał ją do palpitacji serca. Nieśmiałość ją krępowała, nie była przecież taka codziennie. Nie pamiętała właściwie, kiedy wstydziła się tyle, co w przeciągu ostatnich minut i nie umiała sobie z tym uczuciem poradzić. Zerknęła na niego zza rozchylonych palców, prychając cicho. Był niedorzecznie uroczy, gdy chciał. - Brzmi, jak wyzwanie na całe życie i to takie, którego nie mogę się doczekać. Najbardziej, bo myślę, że będzie moim ulubionym.
Odpowiedziała w końcu, gdy była w stanie wydusić z siebie cokolwiek rzeczowego. Ona też nie żartowała, nie wyobrażała sobie kompletnie przyszłości z kimś innym, niż Anthony Wilson, jakiegokolwiek koloru ta przyszłość by nie była.
- Cierpiał chwilę w szpitalu, ale Suzy go pilnowała. Nie. - odpowiedziała ze spokojem i dość wyraźnie, aby słowa do tego dotarły, aby chociaż trochę ukoić jego nerwy. Nie powinien martwić się o relacje z przyjacielem, była silniejsza nawet niż więzy krwi. I naprawdę musiałoby zdarzyć się coś okropnego, aby ich drogi się rozeszły. Lauren zauważyła to szczególnie podczas ich wspólnego wyjścia.
Było jej lepiej, gdy tkwiła w jego ramionach, które zdawały się chronić przed absolutnie wszystkim. Nie lubiła nigdy martwić się na zapas, więc ciche mruknięcie z jej ust, które wydobyły dłonie bruneta krążące po jej ciele, było czystym zadowoleniem i ulgą. Było też tak cieplej.
- To nie będziemy. Pamiętaj tylko, że zawsze jestem, gdybyś mnie potrzebował Anthony. - odpowiedziała swobodnie, nie chcąc mu niczego narzucać. Były sprawy, które musiały dojrzeć i które człowiek musiał przepracować sam. Domyślała się, że wizyta w Ministerstwie była naprawdę okropna i to głównie ona wpłynęła na to, jak bardzo był rozbity. I podświadomie miała jakieś pretensje do całego tego departamentu, który za to odpowiadał. Nawet do Conrada. Uśmiechnęła się pod nosem na jego słowa, mocniej zaciskając palce na jego ciele. Jego kolejne słowa sprawiły jednak, że ściągnęła brwi i z ciekawością spojrzała na jego twarz, szybko odnajdując zielone ślepia. Gdy jego oddech rozbił się o płatek ucha, zacisnęła powieki. Niby jak miała myśleć rozsądnie, jak ją tak paskudnie prowokował. O eliksirze też nie chciała mu mówić, ale stwierdzenie, że to on ją wyniszcza.. Bardzo się jej nie spodobało. Kolejna pieszczota sprawiła, że drgnęła w jego ramionach, przylegając całą sobą do torsu Anthonyego. Przecież jak będzie stosował na niej takie techniki zdobywania informacji, to absolutnie niczego przed nim nie ukryje.
- Nie wyniszczasz mnie, nie mów tak i nie myśl. Nie podoba mi się to. - zaczęła uparcie, wbijając wzrok gdzieś w przestrzeń za jego plecami, którą dostrzegała pomiędzy jego ramieniem, szyją, a materiałem czarnej kurtki. - Do szału doprowadzała mnie myśl, że nie wiem, co się z Tobą dzieje. Piłam trochę za dużo eliksiru na pobudzenie i czuwanie, a poza tym wpadłam w obowiązki i książki, pomiędzy szukaniem informacji, co się z Tobą dzieje.
Nie lubiła przyznawać się do swoich słabości i błędów, chociaż tym drugim nie nazwałaby swojego działania, bo drugi raz zapewne zrobiłaby to samo. Nie chciała dokładać mu czegokolwiek na barki, ale nie chciała też go okłamywać. Przeniosła dłonie wyżej, układając je na jego szyi, palcami miziając po karku. Odsunęła nieco twarz od jego szyi, wbijając spojrzenie w jego twarz. Lustrowała ją uważnie, każdy jej fragment. - Nie musisz się tym martwić. Wróciłeś już, więc już jest dobrze.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Jezioro
Kiedy siedzieli razem nad brzegiem jeziora wszystko wydawało się trochę mniej straszne, mniej przerażajace. Jedną z rzeczy, której obawiał się Wilson było to, że w momencie gdy będą musieli iść w swoje strony cały ten mrok, który go przytłacza powróci. To tak jakby uzależniać swoje istnienie od jednej osoby, jakby słuszne decyzje mogły zostać podjęte tylko kiedy rudowłosa była obok niego. Kiedy spotykasz właściwą osobę, tą która kieruję Cię na właściwie tory życia, wiesz, że powrót do starego siebie nigdy już nie będzie możliwy. Wspomnienie tego jakim był człowiekiem przed pogłębieniem ich relacji spowodowało lekki grymas na twarzy ślizgona, bo nie ważne jak bardzo się starał, próbował, to nigdy nie udało mu się być takim jakim stworzyła go Lauren, a raczej jego miłość do niej. Nie ważne z kim był i kogo trzymał uprzednio za rękę, zawsze myślał, że potrzebuje czegoś więcej i mocniej, a teraz? Był spokojny. Oddychał miarowo i czuł się potrzebny. Po raz pierwszy w życiu czuł, że komuś zależy tak samo jak i mu. Kolejną zaś z utrapień Wilsona był fakt jak dziewczyna poradzi sobie z łatką „kolejnej” która będzie przypinać jej większość uczniów Hogwartu. Ludzie nie ważne czy byli nastolatkami, czy już dorosłymi w wiekszości kierowali się zawiścią i stereotypami, a ten był taki, że młody wilkołak to jeden z większych żigolaków tej szkoły. Martwił go fakt, że ona przecież nigdy tego nie chciała i zmiana, która może nastąpić w jej życiu może być czymś co panienka Sharp znienawidzi.
Nie chciał odwracać od niej wzroku, była tak nieprzyzwoicie piękna i łagodna w takim nieśmiałym wydaniu, że ciężko było nie wlepiać w nią swoich zielonych, pełnych czułości tęczówek.
-Czy panienka się zawstydza?- udał zaskoczonego z nieukrywanym rozbawieniem i łapiąc ją lekko za nadgarstek próbował odciągnąć rękę od twarzy. Niesamowite było to w jaki sposób napełniała go po brzegi wiarą i ochotą do walki, bo kiedy całe życie odpuszczasz i wyuczysz się pewnego schematu wtedy wyjście ze swojej strefy komfortu kompletnie nie wchodzi w grę. A jednak ona złamała te wszystkie bariery pokazując mu, że można inaczej.
- A co ja poradzę, że działasz na mnie tak prowokująco?- mruknął oblizując całkowicie mimowolnie koniuszkiem języka swoje wargi gdy tak przypatrywał się jej twarzy. Chociaż niewiadomo jak bardzo chciał to ukrywać jego ciało zachowywało się jak w transie, drżąc przy każdym kolejnym dotyku jej dłoni.
- Czyli twoja odpowiedz brzmi jednoznacznie? "Tak Wilson, zostanę twoja żona?"- uniósł brew cały czas uśmiechając się lekko. Pierwszy raz od dwóch tygodni był szczerze radosny i rozbawiony i chociaż nie miało to trwać za długo to czując to przyjemne uczucie pomyślał, że mógłby faktycznie spędzić z nią resztę życia. Nigdy nie myślał o kimś dlugodystansowo, a teraz gdyby Lauren zniknęła, jej nie być jaki cel miałoby łapanie każdego kolejnego oddechu?
Na odpowiedz rudowłosej o tym, ze Baizen żyje i ma się całkiem nie źle Wilson odetchnął z ulga. Czuł jakby potężny kamień spadł z klatki piersiowej, bo to był aktualnie jedyny przyjaciel jakiego chłopak posiadał, wszystkie inne poprzednie zostały przez niego doszczętnie zniszczone i chociaż mocno tego żałował to zdawał sobie sprawę, że pewnych rzeczy nie da się po prostu cofnąć. Za błędy się płaci, najczejściej bardzo wysoką cenę.
Anthony lubił fakt, że jego dotyk działa na nią podobnie, przez co mógł być troszkę śmielszy, troszkę bardziej odważny w częstym odkrywaniu jej ciała i chociaż ten wieczór w dormitorium elektryzował go całego, to zdawał sobie sprawę, że to dopiero początek. Przecież przed chwila obiecali sobie wzajemnie całe życie, a mimo, że wizja wślizgnięcia się pod jej koszulkę była bardzo kusząca i nawet raz całkowicie przez przypadek to zrobił, to nie chciał powodować u niej gęsiej skórki, którą mógł sprawić chłodny marcowy wiatr wkradający się pod jej ubranie.
-A mi się nie podoba to co robisz kiedy mnie nie ma…- znów ponownie wymruczał jej do ucha, jednak tym razem głos był ostrzejszy, bardziej stanowczy, jak gdyby chciał ja trochę tym skarcić. - eliksir na pobudzenie? Kurwa, Lauren, czy ja mam wszędzie za Tobą chodzić i trzymać Cię za rączkę żebyś nie robiła takich głupot?- oh jak bardzo chciałby się unieść, pokazać jak bardzo jest zły, jednak kiedy jej dłoń wylądowała na jego karku poczuł prąd idący od tego miejsca aż w dół pleców przez co momentalnie jego wyraz twarzy złagodniał. - kiedyś jak spotkaliśmy się przy krużgankach powiedziałem ci, że umieram za każdym razem kiedy cię widzę i choć teraz umieram jak Cię nie ma to nie chce żeby brak mnie obok aż tak na Ciebie wpływał- odchylił lekko głowę by popatrzeć na nią spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu. Mógłby się unieść znacznie bardziej, ale znał już i siebie i ją na tyle, ze mogłoby to oznaczać druga wojnę czarodziejów, a przecież ledwo co się pogodzili. Przybliżył swoją twarz do twarzy dziewczyny i wyszeptał jej w usta pozostawiając na nich swój ciepły oddech.- nie będziesz już tego robić prawda? Będziesz już grzeczna?
Nie chciał odwracać od niej wzroku, była tak nieprzyzwoicie piękna i łagodna w takim nieśmiałym wydaniu, że ciężko było nie wlepiać w nią swoich zielonych, pełnych czułości tęczówek.
-Czy panienka się zawstydza?- udał zaskoczonego z nieukrywanym rozbawieniem i łapiąc ją lekko za nadgarstek próbował odciągnąć rękę od twarzy. Niesamowite było to w jaki sposób napełniała go po brzegi wiarą i ochotą do walki, bo kiedy całe życie odpuszczasz i wyuczysz się pewnego schematu wtedy wyjście ze swojej strefy komfortu kompletnie nie wchodzi w grę. A jednak ona złamała te wszystkie bariery pokazując mu, że można inaczej.
- A co ja poradzę, że działasz na mnie tak prowokująco?- mruknął oblizując całkowicie mimowolnie koniuszkiem języka swoje wargi gdy tak przypatrywał się jej twarzy. Chociaż niewiadomo jak bardzo chciał to ukrywać jego ciało zachowywało się jak w transie, drżąc przy każdym kolejnym dotyku jej dłoni.
- Czyli twoja odpowiedz brzmi jednoznacznie? "Tak Wilson, zostanę twoja żona?"- uniósł brew cały czas uśmiechając się lekko. Pierwszy raz od dwóch tygodni był szczerze radosny i rozbawiony i chociaż nie miało to trwać za długo to czując to przyjemne uczucie pomyślał, że mógłby faktycznie spędzić z nią resztę życia. Nigdy nie myślał o kimś dlugodystansowo, a teraz gdyby Lauren zniknęła, jej nie być jaki cel miałoby łapanie każdego kolejnego oddechu?
Na odpowiedz rudowłosej o tym, ze Baizen żyje i ma się całkiem nie źle Wilson odetchnął z ulga. Czuł jakby potężny kamień spadł z klatki piersiowej, bo to był aktualnie jedyny przyjaciel jakiego chłopak posiadał, wszystkie inne poprzednie zostały przez niego doszczętnie zniszczone i chociaż mocno tego żałował to zdawał sobie sprawę, że pewnych rzeczy nie da się po prostu cofnąć. Za błędy się płaci, najczejściej bardzo wysoką cenę.
Anthony lubił fakt, że jego dotyk działa na nią podobnie, przez co mógł być troszkę śmielszy, troszkę bardziej odważny w częstym odkrywaniu jej ciała i chociaż ten wieczór w dormitorium elektryzował go całego, to zdawał sobie sprawę, że to dopiero początek. Przecież przed chwila obiecali sobie wzajemnie całe życie, a mimo, że wizja wślizgnięcia się pod jej koszulkę była bardzo kusząca i nawet raz całkowicie przez przypadek to zrobił, to nie chciał powodować u niej gęsiej skórki, którą mógł sprawić chłodny marcowy wiatr wkradający się pod jej ubranie.
-A mi się nie podoba to co robisz kiedy mnie nie ma…- znów ponownie wymruczał jej do ucha, jednak tym razem głos był ostrzejszy, bardziej stanowczy, jak gdyby chciał ja trochę tym skarcić. - eliksir na pobudzenie? Kurwa, Lauren, czy ja mam wszędzie za Tobą chodzić i trzymać Cię za rączkę żebyś nie robiła takich głupot?- oh jak bardzo chciałby się unieść, pokazać jak bardzo jest zły, jednak kiedy jej dłoń wylądowała na jego karku poczuł prąd idący od tego miejsca aż w dół pleców przez co momentalnie jego wyraz twarzy złagodniał. - kiedyś jak spotkaliśmy się przy krużgankach powiedziałem ci, że umieram za każdym razem kiedy cię widzę i choć teraz umieram jak Cię nie ma to nie chce żeby brak mnie obok aż tak na Ciebie wpływał- odchylił lekko głowę by popatrzeć na nią spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu. Mógłby się unieść znacznie bardziej, ale znał już i siebie i ją na tyle, ze mogłoby to oznaczać druga wojnę czarodziejów, a przecież ledwo co się pogodzili. Przybliżył swoją twarz do twarzy dziewczyny i wyszeptał jej w usta pozostawiając na nich swój ciepły oddech.- nie będziesz już tego robić prawda? Będziesz już grzeczna?
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Jezioro
Jeszcze do dziś zastanawiała się nad tym, jak zniesie te spojrzenia i komentarze na temat tego, że Anthony znalazł sobie kolejną zabawkę — na chwilę, ale teraz, gdy już udało się przywrócić mi jakikolwiek rozsądek i miała go przed sobą, inni nie mieli absolutnie żadnego znaczenia. Żadne z nich przecież nie było świadkiem ich relacji i historii, nikt nie wiedział, jak mocno związały się czerwone nitki przeznaczenia na nadgarstkach tej dwójki. Cokolwiek się nie wydarzy, nawet jeśli ich drogi w jakimś punkcie się rozejdą to i tak byli ze sobą na tyle splątani, że jedno odnajdzie ścieżkę do drugiego, niezależnie od warunków. Lubiła opierać się na tym, co widziała i czego była świadoma. A jeśli to nie była miłość, to czym innym mógłbyś ten płomień od Pana Chaosu? Odpowiedź była jedna.
Mogła zmienić kilka osób w kamień, a potem roztrzaskać ich bombardą i porzucić na dnie czarnego jeziora, ale nie mogła i nie chciała tkwić w codzienności — nudnej i monotonnej dotychczas — bez Wilsona, który ją pokolorował.
Prychnęła z subtelnym oburzeniem, bo przecież nie była dziewczyną, która grzecznie przytaknie i da mu jakąkolwiek satysfakcję z łatwością.
- Oh cicho bądź Wilson, nie napawaj się tym tak! Raz się zdarzyło. - odpowiedziała, pozwalając mu odciągnąć swoją dłoń od twarzy i omiotła go spojrzeniem błyszczących od szczęścia, ale i zbulwersowania oczu, nie mogąc powstrzymać jednak zadziornego uśmiechu. Uwielbiała, gdy jego twarz malowała się w emocjach pozytywnych, gdy rozświetlały ją te wszystkie grymasy, dzięki czemu trochę już umiała ją odczytywać. I ten łobuzerski, wciąż odrobinę chłopięcy uśmiech, który swoją złośliwością przypominał chochliki, a swoim urokiem różowego puffka. Teraz jednak dominował w nim ten pierwszy, co w pewien sposób przyniosło jej ulgę, bo chociaż na chwilę wyrwał się tego, co dźwigał na ramionach.
- Ja dopiero mogę zacząć Pana prowokować. odpowiedziała cicho, obserwując uważnie jego niesforny gest, kręcąc z niedowierzaniem głową. Przez sytuację z dormitorium, Lauren wracała myślami do jego ramion, szyi i torsu znacznie częściej, niż nakazywała przyzwoitość. I gdy obrazy te sprowokowane jego celowym najpewniej zachowaniem przemknęły jej przed oczami, poczuła znajomą już falę ciepła i stado motyli łaskoczące brzuch. Co za głupek. W którymś momencie przekroczy granicę jej samokontroli, a wtedy istniała szansa, że nie poradzi sobie z tym, co miał obudzić. Podniosła spojrzenie na jego oczy, gdy wrócił do tematu przyszłości. Znów pokręciła głową, roześmiała się cicho i zgarnęła nerwowo kosmyk włosów za ucho, że dłonią zaraz przesunąć po jego policzku. -Tak Anthony, zostanę Twoją żoną. - zaczęła wciąż pogodnym głosem, najzwyczajniej w świecie szczęśliwym. - Czy w związku z tym, że w ostatnią godzinę przeskoczyliśmy tyle etapów, jesteś już moim narzeczonym, a nie chłopakiem?
Dokończyła z zadziornym błyskiem w oczach, zaraz przesuwając dłoń wyżej i pieszczotliwie mierzwiąc mu włosy. Nie potrzebowała żadnych innych deklaracji poza tym, że ją chciał i kochał. Jedynie się z nim droczyła, licząc, z jego policzki ozdobi, chociaż delikatny rumieniec. Wybrał sobie najbardziej upartą w zamku dziewczynę, więc nie mógłby się już od niej tak po prostu uwolnić. Miała z tyłu głowy to, że wydarzenia ostatnich dwóch tygodni nie znikną i że Ślizgon nie ucieknie przed ich konsekwencjami. Przed używkami, likantropią. I właśnie dlatego chciała i musiała trzymać się prostych, zwykłych chwil, takich, jak te. Widok jego uśmiechniętej twarzy był doskonałym punktem, z którego mogła czerpać siłę. Naprawdę był dla niej wyjątkowy.
Jego ciało rozluźniło się nieco na myśl o Richardzie, musiał się piekielnie o niego martwić i Sharp ucieszył fakt, że mogła chociaż trochę go z tym odciążyć.. Byli dla siebie jak bracia. I wiedziała, że czułaby się w ten sposób, gdyby sytuacja dotyczyła jej i Suzy. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że dziewczyna nie wracała do ich wspólnych momentów myślami, może z odrobiną nieśmiałości, ale i zaciekawienia, zastanawiając się, co dalej. Ufała mu na tyle, że była w stanie oddać mu kontrolę i pozwolić robić to, na co miał ochotę. Jego doświadczenie pomimo odrobiny zazdrości, do której nigdy w życiu by mu się nie przyznała, wzbudzało też ulgę. Nie chciała być kimś, kto rozliczał go z przeszłości lub go blokował wśród znajomych i przygód, które na niego niewątpliwie czekały. Żadna świadoma dziewczyna nie będzie chyba na tyle głupia, aby ją prowokować, skoro już naczelny amant szkoły był zajęty, a przynajmniej taką miała nadzieję. Kobiety były w tych czasach okropne, trudno było im ufać, ale z drugiej strony, jak je winić, gdy jego wzrok mógł roztopić absolutnie każdego? Nie potrzebowała wiatru do gęsiej skórki, dotyk jego palców na chłodnej skórze boku lub pleców w zupełności wystarczał. Czy ta forma znęcania się była karalna?
Gdy znów fala powietrza robiła się jej ucho, zacisnęła usta, przymykając na chwilę oczy. Celowo to robił, na pewno, pełen premedytacji i świadom, co umiał osiągnąć, gdy odpowiednio wciskał guziki. Jej palce przesunęły po jego karku niespokojniej, wplątując się odrobinę w ciemne, wciąż wilgotne włosy. - Nie jestem pewna, które z nas musiałoby, którego trzymać za rączkę przy robieniu głupot. - odpowiedziała niewinnie, wymownym ruchem głowy wskazując na porzuconą butelkę ognistą, bo przecież to nie tak, że robiła ciągle rzeczy głupie i niebezpieczne. Może odrobinę nierozsądne, ale była to kwestia instynktu. - I teraz nie wiem, czy próbujesz mnie oczarować, prowokować, nakręcić na siebie, czy może jednak mnie zbesztać Wilson. - zauważyła jeszcze z teatralnym, odrobinę dramatycznym westchnięciem, przesuwając nosem po jego nosie. - To była wyjątkowa sytuacja, kryzysowa.
Przecież nie potrzebowała takich eliksirów, jeśli wiedziała, że wszystko było z nim w porządku. Nie chciała, żeby poczuł, że muszą spędzać każdą chwilę razem, bo kochał swoją wolność i była tak nieodłączną częścią niego samego, że nie umiałaby, nie chciałaby i pewnie znienawidziłaby siebie, gdyby miała mu ją zabrać lub ograniczyć. Oczywiście, jeśli była rozsądną i nie zamierzał na przykład wysadzać Azkabanu. Widząc jego spojrzenie, kiwnęła delikatnie głową, chcąc coś powiedzieć, ale znów włączył mu się trup chochlika. - Mogę Ci obiecać, że postaram się nie pić już tego, ale pierwsze dni może być ciężko, nie będę kłamać.. - przerwała swój szept, wędrując spojrzeniem po jego twarzy, aby zaraz zassać jego dolną wargę bezczelnie i wzruszyć delikatnie ramionami, gdy kolejne słowa uciekły wprost do jego ust. - Nie liczyłabym jednak na to, że będę grzeczna Wilson. O to jednak możesz mieć pretensje tylko do siebie.
Przyciągnęła go do siebie gwałtownie, jedną dłoń wciąż trzymając na jego karku, a drugą wplotła mu we włosy i przytrzymała jego głowę tak, aby nie mógł się odsunąć od niej nawet na milimetr, gdy pozwoliła sobie na zachłanny pocałunek, prędko złączając ich oddechy. I tak długo wytrzymała, zważywszy na tortury, którymi ją traktował.
Mogła zmienić kilka osób w kamień, a potem roztrzaskać ich bombardą i porzucić na dnie czarnego jeziora, ale nie mogła i nie chciała tkwić w codzienności — nudnej i monotonnej dotychczas — bez Wilsona, który ją pokolorował.
Prychnęła z subtelnym oburzeniem, bo przecież nie była dziewczyną, która grzecznie przytaknie i da mu jakąkolwiek satysfakcję z łatwością.
- Oh cicho bądź Wilson, nie napawaj się tym tak! Raz się zdarzyło. - odpowiedziała, pozwalając mu odciągnąć swoją dłoń od twarzy i omiotła go spojrzeniem błyszczących od szczęścia, ale i zbulwersowania oczu, nie mogąc powstrzymać jednak zadziornego uśmiechu. Uwielbiała, gdy jego twarz malowała się w emocjach pozytywnych, gdy rozświetlały ją te wszystkie grymasy, dzięki czemu trochę już umiała ją odczytywać. I ten łobuzerski, wciąż odrobinę chłopięcy uśmiech, który swoją złośliwością przypominał chochliki, a swoim urokiem różowego puffka. Teraz jednak dominował w nim ten pierwszy, co w pewien sposób przyniosło jej ulgę, bo chociaż na chwilę wyrwał się tego, co dźwigał na ramionach.
- Ja dopiero mogę zacząć Pana prowokować. odpowiedziała cicho, obserwując uważnie jego niesforny gest, kręcąc z niedowierzaniem głową. Przez sytuację z dormitorium, Lauren wracała myślami do jego ramion, szyi i torsu znacznie częściej, niż nakazywała przyzwoitość. I gdy obrazy te sprowokowane jego celowym najpewniej zachowaniem przemknęły jej przed oczami, poczuła znajomą już falę ciepła i stado motyli łaskoczące brzuch. Co za głupek. W którymś momencie przekroczy granicę jej samokontroli, a wtedy istniała szansa, że nie poradzi sobie z tym, co miał obudzić. Podniosła spojrzenie na jego oczy, gdy wrócił do tematu przyszłości. Znów pokręciła głową, roześmiała się cicho i zgarnęła nerwowo kosmyk włosów za ucho, że dłonią zaraz przesunąć po jego policzku. -Tak Anthony, zostanę Twoją żoną. - zaczęła wciąż pogodnym głosem, najzwyczajniej w świecie szczęśliwym. - Czy w związku z tym, że w ostatnią godzinę przeskoczyliśmy tyle etapów, jesteś już moim narzeczonym, a nie chłopakiem?
Dokończyła z zadziornym błyskiem w oczach, zaraz przesuwając dłoń wyżej i pieszczotliwie mierzwiąc mu włosy. Nie potrzebowała żadnych innych deklaracji poza tym, że ją chciał i kochał. Jedynie się z nim droczyła, licząc, z jego policzki ozdobi, chociaż delikatny rumieniec. Wybrał sobie najbardziej upartą w zamku dziewczynę, więc nie mógłby się już od niej tak po prostu uwolnić. Miała z tyłu głowy to, że wydarzenia ostatnich dwóch tygodni nie znikną i że Ślizgon nie ucieknie przed ich konsekwencjami. Przed używkami, likantropią. I właśnie dlatego chciała i musiała trzymać się prostych, zwykłych chwil, takich, jak te. Widok jego uśmiechniętej twarzy był doskonałym punktem, z którego mogła czerpać siłę. Naprawdę był dla niej wyjątkowy.
Jego ciało rozluźniło się nieco na myśl o Richardzie, musiał się piekielnie o niego martwić i Sharp ucieszył fakt, że mogła chociaż trochę go z tym odciążyć.. Byli dla siebie jak bracia. I wiedziała, że czułaby się w ten sposób, gdyby sytuacja dotyczyła jej i Suzy. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że dziewczyna nie wracała do ich wspólnych momentów myślami, może z odrobiną nieśmiałości, ale i zaciekawienia, zastanawiając się, co dalej. Ufała mu na tyle, że była w stanie oddać mu kontrolę i pozwolić robić to, na co miał ochotę. Jego doświadczenie pomimo odrobiny zazdrości, do której nigdy w życiu by mu się nie przyznała, wzbudzało też ulgę. Nie chciała być kimś, kto rozliczał go z przeszłości lub go blokował wśród znajomych i przygód, które na niego niewątpliwie czekały. Żadna świadoma dziewczyna nie będzie chyba na tyle głupia, aby ją prowokować, skoro już naczelny amant szkoły był zajęty, a przynajmniej taką miała nadzieję. Kobiety były w tych czasach okropne, trudno było im ufać, ale z drugiej strony, jak je winić, gdy jego wzrok mógł roztopić absolutnie każdego? Nie potrzebowała wiatru do gęsiej skórki, dotyk jego palców na chłodnej skórze boku lub pleców w zupełności wystarczał. Czy ta forma znęcania się była karalna?
Gdy znów fala powietrza robiła się jej ucho, zacisnęła usta, przymykając na chwilę oczy. Celowo to robił, na pewno, pełen premedytacji i świadom, co umiał osiągnąć, gdy odpowiednio wciskał guziki. Jej palce przesunęły po jego karku niespokojniej, wplątując się odrobinę w ciemne, wciąż wilgotne włosy. - Nie jestem pewna, które z nas musiałoby, którego trzymać za rączkę przy robieniu głupot. - odpowiedziała niewinnie, wymownym ruchem głowy wskazując na porzuconą butelkę ognistą, bo przecież to nie tak, że robiła ciągle rzeczy głupie i niebezpieczne. Może odrobinę nierozsądne, ale była to kwestia instynktu. - I teraz nie wiem, czy próbujesz mnie oczarować, prowokować, nakręcić na siebie, czy może jednak mnie zbesztać Wilson. - zauważyła jeszcze z teatralnym, odrobinę dramatycznym westchnięciem, przesuwając nosem po jego nosie. - To była wyjątkowa sytuacja, kryzysowa.
Przecież nie potrzebowała takich eliksirów, jeśli wiedziała, że wszystko było z nim w porządku. Nie chciała, żeby poczuł, że muszą spędzać każdą chwilę razem, bo kochał swoją wolność i była tak nieodłączną częścią niego samego, że nie umiałaby, nie chciałaby i pewnie znienawidziłaby siebie, gdyby miała mu ją zabrać lub ograniczyć. Oczywiście, jeśli była rozsądną i nie zamierzał na przykład wysadzać Azkabanu. Widząc jego spojrzenie, kiwnęła delikatnie głową, chcąc coś powiedzieć, ale znów włączył mu się trup chochlika. - Mogę Ci obiecać, że postaram się nie pić już tego, ale pierwsze dni może być ciężko, nie będę kłamać.. - przerwała swój szept, wędrując spojrzeniem po jego twarzy, aby zaraz zassać jego dolną wargę bezczelnie i wzruszyć delikatnie ramionami, gdy kolejne słowa uciekły wprost do jego ust. - Nie liczyłabym jednak na to, że będę grzeczna Wilson. O to jednak możesz mieć pretensje tylko do siebie.
Przyciągnęła go do siebie gwałtownie, jedną dłoń wciąż trzymając na jego karku, a drugą wplotła mu we włosy i przytrzymała jego głowę tak, aby nie mógł się odsunąć od niej nawet na milimetr, gdy pozwoliła sobie na zachłanny pocałunek, prędko złączając ich oddechy. I tak długo wytrzymała, zważywszy na tortury, którymi ją traktował.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Jezioro
Wilson nie był fanem okazywania sobie uczuć przy całej rzeszy ludzi, obściskiwania się na korytarzu i czułych pocałunków na środku Wielkiej Sali, bo zawsze wolał nie obnosić się ze swoją relacją przede wszystkim dlatego, że zdawał sobie sprawę z jej nietrwałości. Teraz było zupełnie inaczej, Lauren była jedyną pewną w jego życiu, czymś stabilnym, jedynym portem do którego będzie przypływał w razie sztormu. Przez uczucie do rudowłosej Anthony mógł i nawet chciał wyobrazić sobie sytuacje w której idzie z nią przez korytarz trzymając się za rękę, tak aby każdy z mijających ich osób wiedziała, że ona jest tylko jego i żeby każdy mógł zobaczyć jak kurewsko szczęśliwy jest mając ja u swego boku. Niesamowite, jak wiele rzeczy w głowie zmienia się kiedy spotykasz na swojej drodze tę właściwa osobę i czujesz, że to był ten brakujący element, mały puzzelek który po wetknięciu do całej reszty uzupełnia cię całkowicie. Nigdy nie zdawał sobie sprawy jak bardzo niekompletny był dopóki jej nie poznał. I choć wcale jej nie szukał, znając ją praktycznie od początku szkoły, dzieląc z nią zajęcia i pokój wspólny, to dopiero teraz tak naprawdę wiedział kim była Lauren Sharp. Ona była jak słońce i huragan, ale nie taki przed którym chcesz się schować, a taki który chcesz gonić, miała silny umysł, ale łagodne serce i chyba to wszystko po kolei sprawiło, że pasowała tak bardzo do układanki chłopaka.
-Proszę cię Sharp… musze to chłonąc, bo z tobą nigdy nie wiadomo kiedy nadarzy się kolejna taka okazja. Jesteś nieprzewidywalna.- przez chwile mógł znów zapomnieć o wszystkich wydarzeniach ostatnich miesięcy i choć mogło to być złudne i nietrwałe to na tą chwilę wydawało się tak bardzo realne.
Oboje nawet nie zauważyli kiedy nadszedł wieczór spowijając tereny szkolne w mroku, jednak świecące gwiazdy i blask bijący ze strony szkoły pozwalał im dostrzegać to co na ich twarzach było teraz wyrysowane- ta bijąca z nich radość zdawała się rozświetlać wszystko w okół nich i kiedy tak siedzieli przy sobie, Wilson stwierdził w duchu, że mógłby tu być wiecznie. Mógłby z NIĄ być wiecznie.
-Myśli Pani, że znajdzie na mnie sposób?- odchrząknął nieco teatralnie- nie wiem, nie wiem. Mówią ze jestem ciężki w obyciu.- odrzekł niby kompletnie niewzruszony jednak nie dało ukryć się szczęścia, które teraz odczuwał, zaś radosne iskierki tańczyły w jego oczach.
Jej kolejne słowa sprawiły, że Wilson pokręcił przecząco głowa wciąż uśmiechając się uroczo.- nie, jeszcze nie.- starając się nie zepchnąć panienki Sharp ze swoich kolan zaczął nerwowo rozglądać się dookoła i kiedy jego wzrok natknął się na butelkę ognistej, złapał za nią pospiesznie i odkręcił z niej korek odrzucając pełne jeszcze szkoło na bok, nawet nie zważając, że większość trunku wylała się na trawę. Wciąż mając kurtkę na swoich ramionach sięgnął do kieszeni po różdżkę, po to by za chwile przemienić zakrętkę w bardzo prowizoryczny, korkowy pierścionek. Nic specjalnego, ot kółeczko z dziurką. Odkładając spowrotem magiczny patyk do kieszeni, złapał ją za rękę i patrząc jej prosto w oczy wsunął, to coś co miało przypominać obrączkę, na serdeczny palec. Mimo, że było to bardzo niewinne i w formie żartu, Anthony poczuł jak ciepło zalewa mu całą twarz kiedy wlepiał swój wzrok w jej wielkie okrągłe oczy.
- Teraz już tak, Lauren. Teraz już możesz mnie tak nazywać.- sam Wilson miał świadomość, że ślizgonka zasługiwała na coś o wiele lepszego, ładniejszego i kiedyś pewnie będzie w stanie jej to dać, ale w tym momencie zrobił wszystko co mógł żeby choć trochę nadać tej chwili nieco większej powagi. Oboje byli jeszcze bardzo młodzi, ale czy nie o to w życiu chodziło, by dryfować na tych falach spontaniczności?
-Tylko, że ja wszystkie głupoty chce robić z tobą, nie będziesz musiała trzymać mnie przy tym za rączkę.- ta bliskość była nakręcająca i pewnie gdyby nie fakt, że siedzieli przy jeziorze w marcowy wieczór mógłby się nie powstrzymać od coraz to śmielszego dotykania jej, a tak to pozwolił sobie jedynie na wsunięcie dłoni pod jej koszulkę by delikatnym ruchem przejechać opuszkiem palca wzdłuż kręgosłupa.
- Próbuje ustawić cię do pionu, Sharp i trochę przekonać jak bardzo nie opłaca ci się ta niesubordynacja.- drażnił się z nią, bo lubił grać z nią w tą grę. Od zawsze przepychanki słowne były w ich relacji, nawet na początku gdy nikt z nich nie przypuszczał, że ta znajomość zakończy się w gorących objęciach.- Będę przy Tobie.- szepnął czule a zaraz po tym poczuł jak ciągnie go za dolna wargę co spowodowało cichy pomruk zadowolenia wydobywający się z jego ust.- Przejdziemy przez to razem. I tak są ferie więc mogę pomagać ci zasnąć w pokoju życzeń. Nie zostaniesz z tym sama.- w momencie gdy go pocałowała przyjemne ciepło rozlało się po jego ciele począwszy od miejsca w którym miał serce, kończąc na mrowiącym uczuciu w każdej kończynie. Usta Lauren były delikatne, przyjemnie kojące, a on oddawał ten namiętny pocałunek złączając ich języki w zachłannym tańcu. Jedną z dłoni wciąż trzymał na jej plecach przyciskając rudowłosą nieco mocniej do swojego torsu jakby chciał żeby byli jak najbliżej siebie. Odsunął się od niej gwałtownie, patrząc prowokująco w te, pochłaniające do reszty, karmelowe tęczówki.- nie wiem jak się z tego wyplączesz, Sharp, ale to jest jak pieprzona wieczna przysięga. - jej jeden pocałunek wystarczył by obudzić w nim wszystkie skrywane żądze, które tak bardzo starał się kontrolować, zamknąć gdzieś z tyłu głowy by nie rzucić się na nią kompletnie. Wplątał dłoń w rude pukle, delikatnie za nie pociągając i odchylając tym samym głowę dziewczyny do tylu musnął delikatnie jej dolna wargę po to by za chwilę jego wilgotne usta mogły składać przeciągłe pocałunki na jej szyi, a on mógł przy tym napawać się zapachem skóry, od którego już dawno był uzależniony. Tak, zdecydowanie była to jego kolejna używka, ale nie czuł potrzeby mieć od niej jakikolwiek odwyk. Westchnął ciężko gdy odsunął od niej swoją twarz i przymknął na chwile powieki starając się uspokoić oddech, wiedząc, że dzielą go milimetry by posunąć się za daleko i dać się ponieść emocjom.- Mieliśmy być grzeczni, pamiętasz? TY miałaś być grzeczna.
-Proszę cię Sharp… musze to chłonąc, bo z tobą nigdy nie wiadomo kiedy nadarzy się kolejna taka okazja. Jesteś nieprzewidywalna.- przez chwile mógł znów zapomnieć o wszystkich wydarzeniach ostatnich miesięcy i choć mogło to być złudne i nietrwałe to na tą chwilę wydawało się tak bardzo realne.
Oboje nawet nie zauważyli kiedy nadszedł wieczór spowijając tereny szkolne w mroku, jednak świecące gwiazdy i blask bijący ze strony szkoły pozwalał im dostrzegać to co na ich twarzach było teraz wyrysowane- ta bijąca z nich radość zdawała się rozświetlać wszystko w okół nich i kiedy tak siedzieli przy sobie, Wilson stwierdził w duchu, że mógłby tu być wiecznie. Mógłby z NIĄ być wiecznie.
-Myśli Pani, że znajdzie na mnie sposób?- odchrząknął nieco teatralnie- nie wiem, nie wiem. Mówią ze jestem ciężki w obyciu.- odrzekł niby kompletnie niewzruszony jednak nie dało ukryć się szczęścia, które teraz odczuwał, zaś radosne iskierki tańczyły w jego oczach.
Jej kolejne słowa sprawiły, że Wilson pokręcił przecząco głowa wciąż uśmiechając się uroczo.- nie, jeszcze nie.- starając się nie zepchnąć panienki Sharp ze swoich kolan zaczął nerwowo rozglądać się dookoła i kiedy jego wzrok natknął się na butelkę ognistej, złapał za nią pospiesznie i odkręcił z niej korek odrzucając pełne jeszcze szkoło na bok, nawet nie zważając, że większość trunku wylała się na trawę. Wciąż mając kurtkę na swoich ramionach sięgnął do kieszeni po różdżkę, po to by za chwile przemienić zakrętkę w bardzo prowizoryczny, korkowy pierścionek. Nic specjalnego, ot kółeczko z dziurką. Odkładając spowrotem magiczny patyk do kieszeni, złapał ją za rękę i patrząc jej prosto w oczy wsunął, to coś co miało przypominać obrączkę, na serdeczny palec. Mimo, że było to bardzo niewinne i w formie żartu, Anthony poczuł jak ciepło zalewa mu całą twarz kiedy wlepiał swój wzrok w jej wielkie okrągłe oczy.
- Teraz już tak, Lauren. Teraz już możesz mnie tak nazywać.- sam Wilson miał świadomość, że ślizgonka zasługiwała na coś o wiele lepszego, ładniejszego i kiedyś pewnie będzie w stanie jej to dać, ale w tym momencie zrobił wszystko co mógł żeby choć trochę nadać tej chwili nieco większej powagi. Oboje byli jeszcze bardzo młodzi, ale czy nie o to w życiu chodziło, by dryfować na tych falach spontaniczności?
-Tylko, że ja wszystkie głupoty chce robić z tobą, nie będziesz musiała trzymać mnie przy tym za rączkę.- ta bliskość była nakręcająca i pewnie gdyby nie fakt, że siedzieli przy jeziorze w marcowy wieczór mógłby się nie powstrzymać od coraz to śmielszego dotykania jej, a tak to pozwolił sobie jedynie na wsunięcie dłoni pod jej koszulkę by delikatnym ruchem przejechać opuszkiem palca wzdłuż kręgosłupa.
- Próbuje ustawić cię do pionu, Sharp i trochę przekonać jak bardzo nie opłaca ci się ta niesubordynacja.- drażnił się z nią, bo lubił grać z nią w tą grę. Od zawsze przepychanki słowne były w ich relacji, nawet na początku gdy nikt z nich nie przypuszczał, że ta znajomość zakończy się w gorących objęciach.- Będę przy Tobie.- szepnął czule a zaraz po tym poczuł jak ciągnie go za dolna wargę co spowodowało cichy pomruk zadowolenia wydobywający się z jego ust.- Przejdziemy przez to razem. I tak są ferie więc mogę pomagać ci zasnąć w pokoju życzeń. Nie zostaniesz z tym sama.- w momencie gdy go pocałowała przyjemne ciepło rozlało się po jego ciele począwszy od miejsca w którym miał serce, kończąc na mrowiącym uczuciu w każdej kończynie. Usta Lauren były delikatne, przyjemnie kojące, a on oddawał ten namiętny pocałunek złączając ich języki w zachłannym tańcu. Jedną z dłoni wciąż trzymał na jej plecach przyciskając rudowłosą nieco mocniej do swojego torsu jakby chciał żeby byli jak najbliżej siebie. Odsunął się od niej gwałtownie, patrząc prowokująco w te, pochłaniające do reszty, karmelowe tęczówki.- nie wiem jak się z tego wyplączesz, Sharp, ale to jest jak pieprzona wieczna przysięga. - jej jeden pocałunek wystarczył by obudzić w nim wszystkie skrywane żądze, które tak bardzo starał się kontrolować, zamknąć gdzieś z tyłu głowy by nie rzucić się na nią kompletnie. Wplątał dłoń w rude pukle, delikatnie za nie pociągając i odchylając tym samym głowę dziewczyny do tylu musnął delikatnie jej dolna wargę po to by za chwilę jego wilgotne usta mogły składać przeciągłe pocałunki na jej szyi, a on mógł przy tym napawać się zapachem skóry, od którego już dawno był uzależniony. Tak, zdecydowanie była to jego kolejna używka, ale nie czuł potrzeby mieć od niej jakikolwiek odwyk. Westchnął ciężko gdy odsunął od niej swoją twarz i przymknął na chwile powieki starając się uspokoić oddech, wiedząc, że dzielą go milimetry by posunąć się za daleko i dać się ponieść emocjom.- Mieliśmy być grzeczni, pamiętasz? TY miałaś być grzeczna.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Jezioro
Nie było to w ich stylu, ale może faktycznie, gdyby zdarzyło się im przejść korytarzem za rękę — wtedy uznaliby, że może wcale nie była nową zabawką, że ona też traktowała go poważnie? Sharp się nad tym nie zastanawiała. Całowałaby go najchętniej ciągle, ale jednak Hogwart był szkołą, a ona była prefektem. Mogli mówić im, że są młodzi i nie mają pojęcia, o czym mówią, ale Lauren reagowałaby tylko prychnięciami, bo kto miał wiedzieć lepiej, niż ona sama? Brunet był tym, kogo potrzebowała i podświadomie szukała. Musieli tylko spotkać się we właściwym czasie, miejscu. Ona musiała dojrzeć do pewnych rzeczy, on musiał mieć za sobą doświadczenia, dzięki którym był w stanie się zatrzymać przy niej. On był niczym księżyc i ogień, skoro ona była słońcem i huraganem.
- Ten jeden raz... - westchnęła z wywróceniem oczu, czując falę zawstydzenia na twarzy, rozlewającą się znów różem na szyi i policzkach. Więcej mu się na pewno tego nie uda osiągnąć, więc z małym ukąszeniem, ale mogła dać mu taką satysfakcję.
Straciła poczucie czasu, kompletnie nie zauważyła, kiedy słońce schowało się za horyzontem, a granat rozlał się po niebie. Było chłodno, ale przyjemnie, gdy zmierzch zamknął ich w całunie, którego cień przerywało blade światło bijące z zamkowych okien. Nie mogła być szczęśliwsza, nie mogła czuć większej ulgi niż teraz. Przekręciła głowę na bok, przygryzając dolną wargę z subtelnym mruknięciem, mierząc go wzrokiem, jakby rzucała mu wyzwanie. Przesunęła palcem po jego usta, zjeżdżając delikatnie po szyi, wkradając się delikatnie pod górną część koszulki, ledwo obuszkiem, podążając wzdłuż obojczyka. - Myślę, że podejmę ryzyko i spróbuję sobie z Panem poradzić.
Puściła mu oczko, zastygając w bezruchu i właściwie tylko resztką silnej woli powstrzymując się, aby nie wsunąć mu bezczelnie rąk pod koszulkę. Lubiła jego tors, ciekawiło ją, czy pamiętała dokładnie jego kształt i punkty, które wywoływały u niego westchnięcie.
Nie mogła przestać się uśmiechać na widok jego twarzy, na myśl o przyszłości i nad wszystkim tym, co mogli razem zrobić, mieć, odkryć. Zaciekawiona obserwowała jego ruchy, starając się mu ułatwić, cokolwiek wymyślił, chociaż ciągłe ślizganie się po jego kolanach nie ułatwiało jej życia, podsuwając do głowy znów wspomnienia z dormitorium. Jej ciało zdradzało jej umysł. - Anthony Wilson umie być romantyczny i uroczy? - szepnęła figlarnie, chcąc ukryć bijące szybko serce, gdy korkowy pierścionek wsunął się na jej serdeczny palec. Wyciągnęła rękę i przyjrzała się swojej nowej biżuterii z błyszczącymi oczyma — był absolutnie najpiękniejszy, wyjątkowy. Złapała go za rękę, zaciskając ją mocno i przysunęła ich dłonie do swojej piersi, zaciskając palce na swojej koszuli, prostując głowę i pozwalając, aby kosmyki włosów spłynęły jej twarz. - Nie zdejmę go. To moja ulubiona biżuteria, jesteś niesamowity.
Fakt, że jego policzki zalały się rumieńcem, sprawił, że nie mogła odwrócić od niego wzroku. Wyglądał słodko i niewinnie, róż podkreślał zieleń jego oczu, a brązowe kosmyki włosów opadające na czoło sprawiły, że zwariowała. - Oh Wilson, absolutnie przepadłam.
Miał ją tak w garści, że chyba sam nie był świadom, ile Lauren mogła dla niego zrobić. Była dziewczyną, dla której liczyły się takie gesty przy tak ważnych słowach, które tylko dodawały im powagi — wiedziała, że mu zależy, niczego więcej nie chciała. Ten pierścionek był ucieleśnieniem obietnic, które obydwoje rzucali sobie międzywierszami, gdzieś pomiędzy spojrzeniami.
Słowa o głupotach sprawiły, że pokręciła głową z rozbawieniem, potwierdzająco. Mogli razem robić i głupie i fajne i mądre rzeczy, wszystkie. Była w takim stanie euforii, że momentami miała wrażenie, że w żyłach ma płynne szczęście, nie krew. Zamruczała, prostując się gwałtownie na jego kolanach i zjeżdżając w dół, oparła się dłonią o jego ramię. Przez jeden ruch wzdłuż pleców, jej ciało spowił delikatny dreszcz. Przyjemny, który znów rozbudził motylki. - Ty mnie za chwilę do czego innego ustawisz, a nie do pionu. I to mają być Twoje argumenty, że mi się nie opłaca? Tragiczny z Ciebie negocjator.
Lubiła się z nim drażnić, lubiła te ich kłótnie i złość, która potem przeradzała się w coś więcej — od momentu, w którym na poście jej powiedział o szaleństwie, już nigdy nie umiała spojrzeć niego tak samo. Od jego torsu biło ciepło, zapach jego skóry i perfum mieszał jej w głowie. Nie chciała niczego więcej, niż tego, żeby po prostu był sobą i był przy niej. Mruknięcie towarzyszące zassaniu jego ust sprawiło, że kąciki ust drgnęły jej ku górze w satysfakcjonującym uśmieszku. Nie była mu w stanie nawet werbalnie odpowiedzieć, przelewając to, co miała na myśli w gwałtowny pocałunek, pełen pasji i miłości. Zapierający dech w piersiach, plączący języki i oddechy, wywołujący zawroty głowy. Tęskniła za nim mocno, ale jeszcze bardziej go chciała. Z niezadowoleniem uniosła powieki, gdy się odsunął, wciąż trzymając palce w jego włosach, odszukując jego spojrzenie. Łapała oddech. - Chce się zaplątać bardziej. Chcę Cię bardziej. - odpowiedziała tylko pewnie, patrząc na niego z odrobiną zachłanności i egoizmu. Jej palce wbiły się w jego kark, prawdopodobnie zadrapując skórę paznokciami, gdy wplątał jej rękę we włosy i odchylił głowę. Jej plecy wygięły się w łuk, gdy gorące usta dotknęły zimnej skóry szyi, wydobywając spomiędzy jej warg głośne westchnięcie, wywołując falę ciepła i pożądania, zawroty głowy. Na pewno podchodziło to pod paragraf znęcania się, zwłaszcza, gdy tak się odsunął. Zwilżyła usta, patrząc na niego zamglonym, rozpalonym wzrokiem, kręcąc głową. - Pierwsze słyszę. - odpowiedziała jedynie, wzruszając ramionami z paskudnym uśmiechem, bo może ona wcale nie chciała się powstrzymywać, on też nie powinien. Przesunęła dłońmi po jego torsie, wkradając się dłońmi pod koszulkę, kreśląc mu palcami kółeczka na całej jego powierzchni. Przysunęła się blisko, nie przestając patrzeć mu w oczy z jawnym przekazem, którego Lauren może nie była świadoma.
- Sharp? Szukałam Cię! - jej uszu dobiegł głos, który sprawił, że zacisnęła powieki, kręcąc głową z niedowierzaniem, czując natychmiastową irytację. Siarczyste "kurwa" wymsknęło się spomiędzy warg i odwróciła głowę w stronę przybysza, posyłając mu krótkie i chłodne spojrzenie.
- Świetnie, ale jestem teraz trochę tak jakby zajęta?
- Hamilton prosiła mnie, żebym Ci przekazała, że dostałaś jej dyżur dziś wieczorem. - dziewczyna cofnęła się pół kroku pod wpływem jej spojrzenia. Lauren prychnęła niezadowolona, wywracając oczami, niechętnie wyjmując ręce spod jego bluzki. Poprawiła mu kurtkę na ramionach, muskając jego usta, a następnie szepnęła mu na ucho.
- Nie myśl sobie, że nie pamiętam o tym, że chciałeś ze mną spać Wilson. - cofnęła się z paskudnym uśmiechem, wstając z jego kolan. Poprawiła mundurek, wsunęła na siebie sweter i podniosła torbę, przerzucając ją przez ramię. Głupia odznaka prefekta. Wyciągnęła dłoń w jego stronę — ze swoim pierścionkiem. - Chodź, zaraz kolacja. Zjemy, a potem muszę iść na patrol. Mam dziś siódme piętro.
z/tx2
- Ten jeden raz... - westchnęła z wywróceniem oczu, czując falę zawstydzenia na twarzy, rozlewającą się znów różem na szyi i policzkach. Więcej mu się na pewno tego nie uda osiągnąć, więc z małym ukąszeniem, ale mogła dać mu taką satysfakcję.
Straciła poczucie czasu, kompletnie nie zauważyła, kiedy słońce schowało się za horyzontem, a granat rozlał się po niebie. Było chłodno, ale przyjemnie, gdy zmierzch zamknął ich w całunie, którego cień przerywało blade światło bijące z zamkowych okien. Nie mogła być szczęśliwsza, nie mogła czuć większej ulgi niż teraz. Przekręciła głowę na bok, przygryzając dolną wargę z subtelnym mruknięciem, mierząc go wzrokiem, jakby rzucała mu wyzwanie. Przesunęła palcem po jego usta, zjeżdżając delikatnie po szyi, wkradając się delikatnie pod górną część koszulki, ledwo obuszkiem, podążając wzdłuż obojczyka. - Myślę, że podejmę ryzyko i spróbuję sobie z Panem poradzić.
Puściła mu oczko, zastygając w bezruchu i właściwie tylko resztką silnej woli powstrzymując się, aby nie wsunąć mu bezczelnie rąk pod koszulkę. Lubiła jego tors, ciekawiło ją, czy pamiętała dokładnie jego kształt i punkty, które wywoływały u niego westchnięcie.
Nie mogła przestać się uśmiechać na widok jego twarzy, na myśl o przyszłości i nad wszystkim tym, co mogli razem zrobić, mieć, odkryć. Zaciekawiona obserwowała jego ruchy, starając się mu ułatwić, cokolwiek wymyślił, chociaż ciągłe ślizganie się po jego kolanach nie ułatwiało jej życia, podsuwając do głowy znów wspomnienia z dormitorium. Jej ciało zdradzało jej umysł. - Anthony Wilson umie być romantyczny i uroczy? - szepnęła figlarnie, chcąc ukryć bijące szybko serce, gdy korkowy pierścionek wsunął się na jej serdeczny palec. Wyciągnęła rękę i przyjrzała się swojej nowej biżuterii z błyszczącymi oczyma — był absolutnie najpiękniejszy, wyjątkowy. Złapała go za rękę, zaciskając ją mocno i przysunęła ich dłonie do swojej piersi, zaciskając palce na swojej koszuli, prostując głowę i pozwalając, aby kosmyki włosów spłynęły jej twarz. - Nie zdejmę go. To moja ulubiona biżuteria, jesteś niesamowity.
Fakt, że jego policzki zalały się rumieńcem, sprawił, że nie mogła odwrócić od niego wzroku. Wyglądał słodko i niewinnie, róż podkreślał zieleń jego oczu, a brązowe kosmyki włosów opadające na czoło sprawiły, że zwariowała. - Oh Wilson, absolutnie przepadłam.
Miał ją tak w garści, że chyba sam nie był świadom, ile Lauren mogła dla niego zrobić. Była dziewczyną, dla której liczyły się takie gesty przy tak ważnych słowach, które tylko dodawały im powagi — wiedziała, że mu zależy, niczego więcej nie chciała. Ten pierścionek był ucieleśnieniem obietnic, które obydwoje rzucali sobie międzywierszami, gdzieś pomiędzy spojrzeniami.
Słowa o głupotach sprawiły, że pokręciła głową z rozbawieniem, potwierdzająco. Mogli razem robić i głupie i fajne i mądre rzeczy, wszystkie. Była w takim stanie euforii, że momentami miała wrażenie, że w żyłach ma płynne szczęście, nie krew. Zamruczała, prostując się gwałtownie na jego kolanach i zjeżdżając w dół, oparła się dłonią o jego ramię. Przez jeden ruch wzdłuż pleców, jej ciało spowił delikatny dreszcz. Przyjemny, który znów rozbudził motylki. - Ty mnie za chwilę do czego innego ustawisz, a nie do pionu. I to mają być Twoje argumenty, że mi się nie opłaca? Tragiczny z Ciebie negocjator.
Lubiła się z nim drażnić, lubiła te ich kłótnie i złość, która potem przeradzała się w coś więcej — od momentu, w którym na poście jej powiedział o szaleństwie, już nigdy nie umiała spojrzeć niego tak samo. Od jego torsu biło ciepło, zapach jego skóry i perfum mieszał jej w głowie. Nie chciała niczego więcej, niż tego, żeby po prostu był sobą i był przy niej. Mruknięcie towarzyszące zassaniu jego ust sprawiło, że kąciki ust drgnęły jej ku górze w satysfakcjonującym uśmieszku. Nie była mu w stanie nawet werbalnie odpowiedzieć, przelewając to, co miała na myśli w gwałtowny pocałunek, pełen pasji i miłości. Zapierający dech w piersiach, plączący języki i oddechy, wywołujący zawroty głowy. Tęskniła za nim mocno, ale jeszcze bardziej go chciała. Z niezadowoleniem uniosła powieki, gdy się odsunął, wciąż trzymając palce w jego włosach, odszukując jego spojrzenie. Łapała oddech. - Chce się zaplątać bardziej. Chcę Cię bardziej. - odpowiedziała tylko pewnie, patrząc na niego z odrobiną zachłanności i egoizmu. Jej palce wbiły się w jego kark, prawdopodobnie zadrapując skórę paznokciami, gdy wplątał jej rękę we włosy i odchylił głowę. Jej plecy wygięły się w łuk, gdy gorące usta dotknęły zimnej skóry szyi, wydobywając spomiędzy jej warg głośne westchnięcie, wywołując falę ciepła i pożądania, zawroty głowy. Na pewno podchodziło to pod paragraf znęcania się, zwłaszcza, gdy tak się odsunął. Zwilżyła usta, patrząc na niego zamglonym, rozpalonym wzrokiem, kręcąc głową. - Pierwsze słyszę. - odpowiedziała jedynie, wzruszając ramionami z paskudnym uśmiechem, bo może ona wcale nie chciała się powstrzymywać, on też nie powinien. Przesunęła dłońmi po jego torsie, wkradając się dłońmi pod koszulkę, kreśląc mu palcami kółeczka na całej jego powierzchni. Przysunęła się blisko, nie przestając patrzeć mu w oczy z jawnym przekazem, którego Lauren może nie była świadoma.
- Sharp? Szukałam Cię! - jej uszu dobiegł głos, który sprawił, że zacisnęła powieki, kręcąc głową z niedowierzaniem, czując natychmiastową irytację. Siarczyste "kurwa" wymsknęło się spomiędzy warg i odwróciła głowę w stronę przybysza, posyłając mu krótkie i chłodne spojrzenie.
- Świetnie, ale jestem teraz trochę tak jakby zajęta?
- Hamilton prosiła mnie, żebym Ci przekazała, że dostałaś jej dyżur dziś wieczorem. - dziewczyna cofnęła się pół kroku pod wpływem jej spojrzenia. Lauren prychnęła niezadowolona, wywracając oczami, niechętnie wyjmując ręce spod jego bluzki. Poprawiła mu kurtkę na ramionach, muskając jego usta, a następnie szepnęła mu na ucho.
- Nie myśl sobie, że nie pamiętam o tym, że chciałeś ze mną spać Wilson. - cofnęła się z paskudnym uśmiechem, wstając z jego kolan. Poprawiła mundurek, wsunęła na siebie sweter i podniosła torbę, przerzucając ją przez ramię. Głupia odznaka prefekta. Wyciągnęła dłoń w jego stronę — ze swoim pierścionkiem. - Chodź, zaraz kolacja. Zjemy, a potem muszę iść na patrol. Mam dziś siódme piętro.
z/tx2
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Strona 11 z 11 • 1, 2, 3 ... 9, 10, 11
Strona 11 z 11
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach