Ogrody
+32
Stan Griffiths
Malcolm McMillan
Polly Baldwin
Samantha Davies
Miles Gladstone
Mistrz Gry
Marie Volante
Grace Scott
Antonija Vedran
Dylan Davies
Konrad Moore
Ana Vedran
Lucy Skitter
Brennus Lancaster
Nicolas Socha
Ross Seth Davies
Hannah Wilson
Benedict Walton
Charles Wilson
Margaret Scott
Vincent Cramer
Prince Scott
Nancy Baldwin
Sophie Fitzpatrick
Roland Fitzpatrick
Ian Ames
Marianna Vulkodlak
Rika Shaft
Rosalie Fitzpatrick
James Scott
Zoja Yordanova
Jeremy Scott
36 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Irlandia :: Hrabstwo Kerry :: Zamek Scottów :: Część dla gości
Strona 4 z 7
Strona 4 z 7 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
Ogrody
First topic message reminder :
Zaraz za werandą znajdują się ogromne ogrody. O rośliny z niemal każdego zakątka świata dba Margaret Scott, więc flora jest tu niesamowicie piękna.
Zaraz za werandą znajdują się ogromne ogrody. O rośliny z niemal każdego zakątka świata dba Margaret Scott, więc flora jest tu niesamowicie piękna.
Re: Ogrody
Słysząc jego uwagę uśmiechnęła się ciepło. Fakt, zaproszenia wyglądały tak jak wyglądały, ale plotka głosiła dość wyraźnie, że bardziej panu młodemu zależało na zawarciu tego związku małżeńskiego. Nie zamierzała jednak wnikać we wszelkie niuanse. Jedno wiedziała na pewno: ani Rose ani Roland nie byliby zachwyceni z faktu, że ktoś przerywa im tak ważną uroczystość. Słysząc, że jednak nie jest mu winna tego sykla posłała mu pełen wdzięczności uśmiech. Chociaż tyle. Chociaż znając Antoninę i tak nazbyt prędko nie uregulowałaby tego hazardowego długu o ile kiedykolwiek by go uregulowała. Przecież długi poniżej czternastu sykli to nie długi, prawda? Gdy stali już przy parkiecie uważnie słuchała tego co ma do powiedzenia jej towarzysz. Trudno było nie przyznać mu racji. Wzrokiem omiatała towarzystwo chcąc wyłowić z tłumu twarze ludzi, których nazwiska wypowiadał Dylan. Nie było to jednak tak proste jak pozornie się wydawało, albo ona nie skupiała się na tym wystarczająco.Gdy skończył swoją wyliczankę uśmiechnęła się nieco ironicznie.
- Czyżbyś w tej wielkiej wyliczance zapomniał o sobie? - szepnęła, świadoma narcystycznych zapędów "Króla Miotły". Trudno było nie być świadomym, jeśli chodziło się z nim do jednej klasy. Ostatni sukces chłopaka, który opisały dokładnie wszystkie gazety powinien wzmóc jego samozadowolenie. Zachichotała słysząc uwagę o parze kochającej się w krzakach.
- Obstawiam,że to Cramer z siostrą Gladstone. - wyszeptała mu prosto do ucha, a kiedy inne pary zaczęły zajmować parkiet ujęła go za dłoń i pociągnęła w tamtym kierunku. Przecież nie przyjechali tutaj, żeby stać jak kołki, prawda? Pozwoliła mu się prowadzić w rytm muzyki kątem oka spoglądając na tłum gości. Naprawdę znamienitych gości. Ludzi pośród których była... nikim. Kuzynką panny młodej i pseudorodziną pana młodego. Jakoś jednak zbytnio jej to nie przeszkadzało. Miała swój talent do eliksirów, ale jeszcze przyjdzie odpowiedni czas, aby zaimponować tym całemu światu.
- Czyżbyś w tej wielkiej wyliczance zapomniał o sobie? - szepnęła, świadoma narcystycznych zapędów "Króla Miotły". Trudno było nie być świadomym, jeśli chodziło się z nim do jednej klasy. Ostatni sukces chłopaka, który opisały dokładnie wszystkie gazety powinien wzmóc jego samozadowolenie. Zachichotała słysząc uwagę o parze kochającej się w krzakach.
- Obstawiam,że to Cramer z siostrą Gladstone. - wyszeptała mu prosto do ucha, a kiedy inne pary zaczęły zajmować parkiet ujęła go za dłoń i pociągnęła w tamtym kierunku. Przecież nie przyjechali tutaj, żeby stać jak kołki, prawda? Pozwoliła mu się prowadzić w rytm muzyki kątem oka spoglądając na tłum gości. Naprawdę znamienitych gości. Ludzi pośród których była... nikim. Kuzynką panny młodej i pseudorodziną pana młodego. Jakoś jednak zbytnio jej to nie przeszkadzało. Miała swój talent do eliksirów, ale jeszcze przyjdzie odpowiedni czas, aby zaimponować tym całemu światu.
Re: Ogrody
- Och, jak ja nie znoszę zaślubin! - zachlipała, dmuchając nos w białą chusteczkę. Rozbeczała się oczywiście jak rasowa wydra, mocno uczepiając się ramienia Szkota. Chwała rozsądnej Rowenie, że nie nałożyła dzisiaj grama makijażu, wiedząc jak się to może skończyć. Właściwie Polly nawet nie wiedziała jak nakłada się puder czy podkład, ale jedna ze służek na siłę chciała wytapetować jej twarz. Szczęśliwie, blondynka w porę jej umknęła, stawiając na naturalność. Włosy związała w wysokiego, luźnego kucyka, a na stopy wsunęła czarne, klasyczne szpilki. Specjalnie na tą okazje rzuciła w kąt ukochane tenisówki i ogrodniczki, wciskając się w krwistoczerwoną sukienkę. Nie zabrakło jednak w tym stroju nieokrzesanego akcentu, którym była jeansowa kamizelka narzucona na ramiona. Tak, żeby nie było zbyt elegancko.
- Patrz mają dyniowe paszteciki! - zapiała z zachwytu, wciąż ocierając spływające po zaróżowionych policzkach łzy. Bez większych problemów, pociągnęła chłopaka w stronę stołu z przekąskami, biorąc talerzyk i pakując sobie na niego stosy różności.
- Och, mała Nans tańczy z samym dyrektorem! Czyż nie wygląda przepięknie? Matko! Może i ona niedługo stanie na ślubnym kobiercu z tą długowłosą paskudą! Co myślisz? - zmarszczyła jasne brwi, pakując sobie do buzi przepysznego pasztecika.
- Patrz mają dyniowe paszteciki! - zapiała z zachwytu, wciąż ocierając spływające po zaróżowionych policzkach łzy. Bez większych problemów, pociągnęła chłopaka w stronę stołu z przekąskami, biorąc talerzyk i pakując sobie na niego stosy różności.
- Och, mała Nans tańczy z samym dyrektorem! Czyż nie wygląda przepięknie? Matko! Może i ona niedługo stanie na ślubnym kobiercu z tą długowłosą paskudą! Co myślisz? - zmarszczyła jasne brwi, pakując sobie do buzi przepysznego pasztecika.
Re: Ogrody
Sophie przestąpiła z nogi na nogę, drapiąc się niepewnie po piegowatym nosie.
- Bardzo chce mnie poznać? - powtórzyła po nim, czując jak łamie jej się głos. To nie był najlepszy pomysł i mogła przysiąc, że napomknęła mu o tym w liście. Uśmiechając się z wyraźnym skrępowaniem, odwzajemniła zainicjowany przez niego pocałunek, czując jak wyrzuty sumienia zjadają ją żywcem. Kiedy Ben dodatkowo obdarował ją własnoręcznie upieczonymi piernikami, stała się blada jak kreda. Z niewielkiej torebki wyciągnęła kremowy wachlarz i niczym rasowa dama, zaczęła machać nim sobie przed twarzą.
- Dziękuję. Ty również wyglądasz świetnie, a ciastka na pewno smakują zabójczo. - wspięła się na palce i odgarnęła mu z czoła niesforny kosmyk blond włosów. W gardle rosła jej wielka gula, która powstrzymywała ją od wypowiedzenia zaplanowanych słów. Na całe szczęście, przyjazne dla uszu dzwonki obwieściły początek ceremonii, więc Sophie wraz z Benedictem zajęła poprzednie miejsce w pierwszym rzędzie, zaciskając palce na tiulowym materiale sukienki.
Jeśli ktoś zna powód, dla którego tych dwoje nie może zawrzeć związku małżeńskiego, niech ujawni się teraz albo zamilknie na wieki.
Słowa wypowiedziane przez sędziwego czarodzieja, dudniły panience w uszach, nie dając jej świętego spokoju. W jednej chwili karminowe wargi rozchyliły się z zamiarem jawnego sprzeciwu, jednak resztki rozsądku wzięły nad nią górę, a upewniające się spojrzenie ojca sprawiło, iż na powrót zamknęła buzię. Musiała się przecież cieszyć szczęściem ojca. Nie jesteś zimną egoistką, Sophie. Nie jesteś zimną egoistką. Powtarzała owe zdanie niczym mantrę, klaskając w dłonie z całych sił, gdy uroczystość dobiegła końca. Sztucznym entuzjazmem chciała zabić, kłębiące się w niej wyrzuty sumienia, dlatego nawet nie pisnęła, kiedy na jej bladych dłoniach pojawiły się czerwone plamy, zwiastujące nadejście fioletowych siniaków.
- Piękny ślub. - skłamała gładko, odgarniając za ucho pukiel rudych włosów. - Tata wydaje się szczęśliwy. - dodała po chwili namysłu, rozglądając się po tłumie, składającym życzenia nowożeńcom. - Przejdziemy się? - ruchem głowy wskazała na oświetloną lampionami dróżkę, prowadzącą w głąb przeogromnych ogrodów Scottów.
- Bardzo chce mnie poznać? - powtórzyła po nim, czując jak łamie jej się głos. To nie był najlepszy pomysł i mogła przysiąc, że napomknęła mu o tym w liście. Uśmiechając się z wyraźnym skrępowaniem, odwzajemniła zainicjowany przez niego pocałunek, czując jak wyrzuty sumienia zjadają ją żywcem. Kiedy Ben dodatkowo obdarował ją własnoręcznie upieczonymi piernikami, stała się blada jak kreda. Z niewielkiej torebki wyciągnęła kremowy wachlarz i niczym rasowa dama, zaczęła machać nim sobie przed twarzą.
- Dziękuję. Ty również wyglądasz świetnie, a ciastka na pewno smakują zabójczo. - wspięła się na palce i odgarnęła mu z czoła niesforny kosmyk blond włosów. W gardle rosła jej wielka gula, która powstrzymywała ją od wypowiedzenia zaplanowanych słów. Na całe szczęście, przyjazne dla uszu dzwonki obwieściły początek ceremonii, więc Sophie wraz z Benedictem zajęła poprzednie miejsce w pierwszym rzędzie, zaciskając palce na tiulowym materiale sukienki.
Jeśli ktoś zna powód, dla którego tych dwoje nie może zawrzeć związku małżeńskiego, niech ujawni się teraz albo zamilknie na wieki.
Słowa wypowiedziane przez sędziwego czarodzieja, dudniły panience w uszach, nie dając jej świętego spokoju. W jednej chwili karminowe wargi rozchyliły się z zamiarem jawnego sprzeciwu, jednak resztki rozsądku wzięły nad nią górę, a upewniające się spojrzenie ojca sprawiło, iż na powrót zamknęła buzię. Musiała się przecież cieszyć szczęściem ojca. Nie jesteś zimną egoistką, Sophie. Nie jesteś zimną egoistką. Powtarzała owe zdanie niczym mantrę, klaskając w dłonie z całych sił, gdy uroczystość dobiegła końca. Sztucznym entuzjazmem chciała zabić, kłębiące się w niej wyrzuty sumienia, dlatego nawet nie pisnęła, kiedy na jej bladych dłoniach pojawiły się czerwone plamy, zwiastujące nadejście fioletowych siniaków.
- Piękny ślub. - skłamała gładko, odgarniając za ucho pukiel rudych włosów. - Tata wydaje się szczęśliwy. - dodała po chwili namysłu, rozglądając się po tłumie, składającym życzenia nowożeńcom. - Przejdziemy się? - ruchem głowy wskazała na oświetloną lampionami dróżkę, prowadzącą w głąb przeogromnych ogrodów Scottów.
Re: Ogrody
Ciemnowłosa Gryfonka musiała przyznać się do porażki: została olana po całości i bardziej już nie mogła na siebie zwracać uwagi, więc skapitulowała po chwili. Oparła się ciężko plecami o białe, drewniane krzesło i wbiła swój wzrok w ołtarz, z którego nie spuściła go przez dobre kolejne pół godziny. Uroczystość była ładna, to fakt, ale Nancy jakoś nie wzruszyła i dziewczyna nie rozumiała dlaczego wszystkie ciotki, babki i kobiety dookoła zalewają się łzami. Nie powinny się raczej cieszyć i uśmiechać, że ktoś wstępuje w związek małżeński?
Kiedy formalności stało się zadość, a młoda para przestała całować się namiętnie na oczach wszystkich, rozbrzmiała muzyka i goście tłumnie ruszyli do stołów i barku, gdzie serwowali alkohol. Dzieci w większości ruszyły na ogród aby tam zacząć biegać i drzeć się jak opętane. To przypomniało jej, że z tyłu kręci się gdzieś opiekunka z Juniorem na rękach, więc szybko odnalazła ich wzrokiem, skontrolowała sytuację i stwierdziwszy, że wszystko jest w porządku, zostawiła ich samych sobie. W tym zgiełku i chaosie znikąd pojawił się dziadek Jamesa, który - pewnie z litości - zaprosił ją do tańca. Nie mogła odmówić, więc zgodziła się i z uśmiechem przez okrągły kwadrans sunęła po parkiecie w parze z niezbyt gibkim już staruszkiem. Po tym wróciła do stolika, który był... pusty. Nie zabawiła tam jednak długo, bo na horyzoncie pojawił się James. Jakież było jej zdziwienie kiedy zorientowała się, że do niej podszedł. Dziwne, bardzo dziwne.
- Jeśli mam być szczera, to powiem, że nudna - odparła, zawieszając spojrzenie swoich fiołkowych tęczówek na twarzy Jamesa. - Dobrze was widzieć w jednym kawałku. Ciebie i kuzyna - skomentowała krótko, wskazując podbródkiem na tłumek Scottów w oddali, chociaż wcale nie dostrzegła tam tego napuszonego Gryfona.
- Widzisz kobietę z tą śmieszną kulką na końcu ogrodu? - Zagaiła, nie odwracając jednak wzroku we wspomnianym kierunku. - To Junior - dodała, posyłając mu nieco nieszczery uśmiech. Wiedziała, że pewnie minie wieczność nim James zainteresuje się tym dzieciakiem, albo chociaż go dotknie, więc nie chciała wprowadzać dziwnej atmosfery pokazując się z Jamesem Juniorem w obecności Jamesa Seniora i to między ludźmi. Sto metrów było odpowiednią odległością i tam kazała niańce pozostać przez całą uroczystość, dopóki Rosalie i Polly znowu nie staną na polu bitewnym o uwagę tego bobasa.
- Rozumiem, że jesteś obolały i w ogóle, ta podróż Cię omal nie zabiła i nie poprosisz mnie do tańca. Mamy to za sobą - rzuciła, spoglądając na łakocie rozłożone na półmiskach na stoliku. Nie miała ochoty na żaden z nich, bo planowała pozbyć się kilku krągłości, które pozostały jej po Juniorze, a które znikały już błyskawicznie w ostatnich tygodniach.
Kiedy formalności stało się zadość, a młoda para przestała całować się namiętnie na oczach wszystkich, rozbrzmiała muzyka i goście tłumnie ruszyli do stołów i barku, gdzie serwowali alkohol. Dzieci w większości ruszyły na ogród aby tam zacząć biegać i drzeć się jak opętane. To przypomniało jej, że z tyłu kręci się gdzieś opiekunka z Juniorem na rękach, więc szybko odnalazła ich wzrokiem, skontrolowała sytuację i stwierdziwszy, że wszystko jest w porządku, zostawiła ich samych sobie. W tym zgiełku i chaosie znikąd pojawił się dziadek Jamesa, który - pewnie z litości - zaprosił ją do tańca. Nie mogła odmówić, więc zgodziła się i z uśmiechem przez okrągły kwadrans sunęła po parkiecie w parze z niezbyt gibkim już staruszkiem. Po tym wróciła do stolika, który był... pusty. Nie zabawiła tam jednak długo, bo na horyzoncie pojawił się James. Jakież było jej zdziwienie kiedy zorientowała się, że do niej podszedł. Dziwne, bardzo dziwne.
- Jeśli mam być szczera, to powiem, że nudna - odparła, zawieszając spojrzenie swoich fiołkowych tęczówek na twarzy Jamesa. - Dobrze was widzieć w jednym kawałku. Ciebie i kuzyna - skomentowała krótko, wskazując podbródkiem na tłumek Scottów w oddali, chociaż wcale nie dostrzegła tam tego napuszonego Gryfona.
- Widzisz kobietę z tą śmieszną kulką na końcu ogrodu? - Zagaiła, nie odwracając jednak wzroku we wspomnianym kierunku. - To Junior - dodała, posyłając mu nieco nieszczery uśmiech. Wiedziała, że pewnie minie wieczność nim James zainteresuje się tym dzieciakiem, albo chociaż go dotknie, więc nie chciała wprowadzać dziwnej atmosfery pokazując się z Jamesem Juniorem w obecności Jamesa Seniora i to między ludźmi. Sto metrów było odpowiednią odległością i tam kazała niańce pozostać przez całą uroczystość, dopóki Rosalie i Polly znowu nie staną na polu bitewnym o uwagę tego bobasa.
- Rozumiem, że jesteś obolały i w ogóle, ta podróż Cię omal nie zabiła i nie poprosisz mnie do tańca. Mamy to za sobą - rzuciła, spoglądając na łakocie rozłożone na półmiskach na stoliku. Nie miała ochoty na żaden z nich, bo planowała pozbyć się kilku krągłości, które pozostały jej po Juniorze, a które znikały już błyskawicznie w ostatnich tygodniach.
Re: Ogrody
Zmiennie emocje malujące się na twarzy Sophie zaniepokoiły młodzieńca. Jej uśmiech nie był już tak szczery, a twarz co chwilę przybierała niezdrowy, ziemisty kolor. Początkowo Ben zrzucił to na karb nerwowej sytuacji przed weselem, jednak gdy dziewczyna tym tonem poprosiła go o spacer i rozmowę, wiedział już że nie będzie ona dotyczyć niczego dobrego. Ceremonia dobiegła końca, skończyli nawet jeść obiad, dlatego nie widział większych przeciwwskazań. Co więcej - świeże powietrze mogło im dobrze zrobić przed całonocną zabawą na parkiecie.
- Wiesz, spotykamy się już kilka miesięcy i chciałby móc chociaż Cię zobaczyć. Nie mamy żadnego wspólnego zdjęcia, ale jeśli nie czujesz się na siłach to jakoś to zrozumie - Krukon splótł ramiona za plecami i podążając dalej w ciszy przemierzał kolejne połacie zadbanego ogrodu. Noc była wyjątkowo ciepła, a z daleka do ich uszu dobiegała weselna muzyka, a także odgłosy śmiechów i rozmów licznych gości państwa Scott i Fitzpatrick.
- Co się dzieje, Sophie? Masz podkrążone oczy i nie wyglądasz na zbyt zadowoloną. Chodzi o ojca i ten ślub? Nie chciałaś go, prawda?
Walton nie mógł zbyt długo znieść niezręcznej ciszy, która zapadła między nimi. Przeniósł spojrzenie z rozgwieżdżonego nieba na buzię Ślizgonki i posłał jej pytające, pełne troski spojrzenie. - O co chodzi?
- Wiesz, spotykamy się już kilka miesięcy i chciałby móc chociaż Cię zobaczyć. Nie mamy żadnego wspólnego zdjęcia, ale jeśli nie czujesz się na siłach to jakoś to zrozumie - Krukon splótł ramiona za plecami i podążając dalej w ciszy przemierzał kolejne połacie zadbanego ogrodu. Noc była wyjątkowo ciepła, a z daleka do ich uszu dobiegała weselna muzyka, a także odgłosy śmiechów i rozmów licznych gości państwa Scott i Fitzpatrick.
- Co się dzieje, Sophie? Masz podkrążone oczy i nie wyglądasz na zbyt zadowoloną. Chodzi o ojca i ten ślub? Nie chciałaś go, prawda?
Walton nie mógł zbyt długo znieść niezręcznej ciszy, która zapadła między nimi. Przeniósł spojrzenie z rozgwieżdżonego nieba na buzię Ślizgonki i posłał jej pytające, pełne troski spojrzenie. - O co chodzi?
Re: Ogrody
Słysząc jej zimny i niemiły ton, James poczuł się trochę zbity z tropu. Cóż, póki co Nancy zawsze była dla niego miła. A ty proszę, oschła panna!
- Jestem podobnego zdania. Nie lubię dużych zbiorowisk ludzi. Szczególnie tych, którzy uwielbiają się popisywać bogactwem
Spojrzał w kierunku wskazanym przez Nancy. Zmarszczył lekko czoło, gdyż Prince siedział samotnie przy stole, który znajdował się w całkowicie innym kierunku. Nie skomentował jednak tego.
-Wiem. Widziałem Juniora dzisiaj rano. Gdy Ty się szykowałaś - mruknął odwracając głowę od panny Baldwin, aby zerknąć na tą 'zabawną kulkę'.
Może i Scott nie nadaje się na ojca, ale zrobi wszystko, by szkrab miał dobre dzieciństwo. I nawet jeśli Gryfonka postanowiła być teraz dla niego niemiła, czy np. znalazłaby sobie kogoś bardziej odpowiedniego na stanowisko 'chłopaka'. James wciąż będzie interesował się brzdącem. Przynajmniej spróbuje.
-To nie podróż mnie nas prawie zabiła, tylko stado centaurów i smok - wyjaśnił czując, że kulawa noga zaczyna mu doskwierać. Nie mówiąc wiele usiadł tuż przy Nancy - Fakt, tańcem Cię raczej nie uraczę. Przynajmniej nie dzisiaj.
Jakże ten chłopak się stara!
- Jestem podobnego zdania. Nie lubię dużych zbiorowisk ludzi. Szczególnie tych, którzy uwielbiają się popisywać bogactwem
Spojrzał w kierunku wskazanym przez Nancy. Zmarszczył lekko czoło, gdyż Prince siedział samotnie przy stole, który znajdował się w całkowicie innym kierunku. Nie skomentował jednak tego.
-Wiem. Widziałem Juniora dzisiaj rano. Gdy Ty się szykowałaś - mruknął odwracając głowę od panny Baldwin, aby zerknąć na tą 'zabawną kulkę'.
Może i Scott nie nadaje się na ojca, ale zrobi wszystko, by szkrab miał dobre dzieciństwo. I nawet jeśli Gryfonka postanowiła być teraz dla niego niemiła, czy np. znalazłaby sobie kogoś bardziej odpowiedniego na stanowisko 'chłopaka'. James wciąż będzie interesował się brzdącem. Przynajmniej spróbuje.
-To nie podróż mnie nas prawie zabiła, tylko stado centaurów i smok - wyjaśnił czując, że kulawa noga zaczyna mu doskwierać. Nie mówiąc wiele usiadł tuż przy Nancy - Fakt, tańcem Cię raczej nie uraczę. Przynajmniej nie dzisiaj.
Jakże ten chłopak się stara!
Re: Ogrody
- Mam trochę wspólnych zdjęć u siebie w albumie. Zawsze mogę podesłać je sową.- wzruszyła beznamiętnie drobnymi ramionami, czując jak na jej blade policzki wstępują delikatne wypieki. Ręce pociły się jej niemiłosiernie, a na twarzy malowało się wyraźne zdenerwowanie. Narobiłaś bałaganu, to teraz sprzątaj, Fitzpatrick. Jak zawsze wspierający głos w jej głowie, brawurowo dodał otuchy, sprawiając, że dziewczyna poczuła się jeszcze bardziej niepewnie.
- Nie sypiam ostatnio za dobrze, stąd ten marny wygląd. - wyjaśniła, splatając palce drobnych dłoni i zwalniając kroku. Była wściekła za przeciąganie tego wszystkiego, jednak naprawdę starała zebrać się w sobie. - Wiesz, że nie dostałam medalu ucznia roku, a żeby tego było mało.. przyszedł list z Hogwatu i nie przyznali mi odznaki prefekta. - zaczęła łamiącym się głosem, zadzierając wysoko głowę i spoglądając w rozgwieżdżone niebo. Może i da radę przyznać się do winy przed Benem, ale na pewno nie podała temu, by spojrzeć mu w oczy.
- Tak, nie chciałam tego ślubu i przez to miałam nieprzyjemną kłótnie z ojcem o której wspominałam w liście. Możesz tylko podejrzewać jak wszystko spadło mi na barki, a ja zwyczajnie nie mogłam podołać pasmu nieszczęśliwych wydarzeń.. do tego ty nie odezwałeś się przez jakiś czas po naszym spotkaniu na polanie. - no i proszę, niezręczna, a wręcz tragiczna chwila nadchodzi. Sophie westchnęła ciężko, obejmując przedramiona dłońmi i zajmując miejsce na pobliskiej, białej ławeczce. - Uważam, że powinniśmy zrobić sobie przerwę, Ben. Dla twojego dobra. - zagryzła malinowe wargi, spuszczając wzrok na czubki kremowych czółenek. Serce waliło jej jak młotem, a rozbiegane tęczówki skupiały się na wszystkim z wyjątkiem Irlandczyka. - To moja wina. W chwili słabości pocałowałam innego. - owe słowa ledwo przeszły jej przez gardło, a Ruda mimowolnie poczuła do siebie wstręt. Wiedziała, że Ben nie nawrzeszczy, ani nie urządzi jej sceny. Takie zachowanie zupełnie nie leżało w jego stylu, choć panienka zdecydowanie wolałaby, żeby ktoś na nią wrzasnął i potrząsnął ją za ramiona, a nie zareagował ciszą bądź stoickim spokojem. Taka reakcja bolała bardziej. Oczywiście mogła zataić wszystko przed Krukonem i zaszantażować Malcolma o trzymanie buzi na kłódkę, ale zwyczajnie nie potrafiła tego zrobić. Choć w małym, najmniejszym stopniu, chciała zagrać fair.
- Nie sypiam ostatnio za dobrze, stąd ten marny wygląd. - wyjaśniła, splatając palce drobnych dłoni i zwalniając kroku. Była wściekła za przeciąganie tego wszystkiego, jednak naprawdę starała zebrać się w sobie. - Wiesz, że nie dostałam medalu ucznia roku, a żeby tego było mało.. przyszedł list z Hogwatu i nie przyznali mi odznaki prefekta. - zaczęła łamiącym się głosem, zadzierając wysoko głowę i spoglądając w rozgwieżdżone niebo. Może i da radę przyznać się do winy przed Benem, ale na pewno nie podała temu, by spojrzeć mu w oczy.
- Tak, nie chciałam tego ślubu i przez to miałam nieprzyjemną kłótnie z ojcem o której wspominałam w liście. Możesz tylko podejrzewać jak wszystko spadło mi na barki, a ja zwyczajnie nie mogłam podołać pasmu nieszczęśliwych wydarzeń.. do tego ty nie odezwałeś się przez jakiś czas po naszym spotkaniu na polanie. - no i proszę, niezręczna, a wręcz tragiczna chwila nadchodzi. Sophie westchnęła ciężko, obejmując przedramiona dłońmi i zajmując miejsce na pobliskiej, białej ławeczce. - Uważam, że powinniśmy zrobić sobie przerwę, Ben. Dla twojego dobra. - zagryzła malinowe wargi, spuszczając wzrok na czubki kremowych czółenek. Serce waliło jej jak młotem, a rozbiegane tęczówki skupiały się na wszystkim z wyjątkiem Irlandczyka. - To moja wina. W chwili słabości pocałowałam innego. - owe słowa ledwo przeszły jej przez gardło, a Ruda mimowolnie poczuła do siebie wstręt. Wiedziała, że Ben nie nawrzeszczy, ani nie urządzi jej sceny. Takie zachowanie zupełnie nie leżało w jego stylu, choć panienka zdecydowanie wolałaby, żeby ktoś na nią wrzasnął i potrząsnął ją za ramiona, a nie zareagował ciszą bądź stoickim spokojem. Taka reakcja bolała bardziej. Oczywiście mogła zataić wszystko przed Krukonem i zaszantażować Malcolma o trzymanie buzi na kłódkę, ale zwyczajnie nie potrafiła tego zrobić. Choć w małym, najmniejszym stopniu, chciała zagrać fair.
Re: Ogrody
- Może gdybym miała jakieś bogactwo to też bym się pochwaliła, kto wie - mruknęła, wzruszając ramionami. W obecnej chwili Nancy nie miała nic. Gdyby nie uprzejmość Jamesa i jego rodziny, nie miałaby nawet dachu nad głową i musiałaby się zatrzymać nie wiadomo u kogo. Oczywiście z drugiej strony, gdyby nie James, rodzice nie wyrzuciliby jej z domu.
Jego kolejne słowa zaskoczyły ją. Uniosła wysoko brwi i wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia, którego specjalnie nie skrywała. Złapała go za przedramię, przybliżając swoją twarz do niego.
- Naprawdę? - Wyrzuciła z siebie. Wyraz zdziwienia został zastąpiony wyrazem uciechy. Znowu Nancy wybaczyła Jamesowi w sekundę i zapomniała wcześniejsze olewanie, lekceważenie i bycie niemiłym. - James, tak się cieszę! A wziąłeś go chociaż na ręce, czy tak tylko patrzyłeś sobie? - Zapytała pełna entuzjazmu, od razu zmieniając swoje nastawienie. Aż naszła ją ochota na ciasto z kremem, które stało na stoliku i patrzyło wprost na nią oczami zrobionymi z winogrona.
Opuściła dłoń, którą zaciskała na jego przedramieniu kiedy usłyszała rewelacje o smoku i centaurach. Pokręciła nosem, podrapała się po nim jednym palcem. Widać ich przygody były bardziej interesujące niż ktokolwiek w zamku by przypuszczał.
- Martwiłam się o ciebie trochę. Tak tyle - mruknęła, pokazując palcami wielkość galeona. - No, troszkę więcej niż tyle. Jakbyś dał się zabić, wywaliliby mnie stąd i musiałabym iść na ulicę! - Dodała z wyrzutem, patrząc na niego oskarżycielskim wzrokiem. - Tęskniłeś? Powiedz, że tak. Powiedz! Bo ja tak - rzekła, opierając łokcie na stoliczku, a brodę na dłoniach i wpatrując się w Krukona jak cielę w malowane wrota.
- Przepraszam, że byłam dla Ciebie niemiła, ale chciałam żebyś zobaczył jak się czuję kiedy się na mnie wyżywasz. I poza tym, ignorowałeś mnie - dodała z uśmieszkiem, jednak jej ton nie zawierał w sobie ani nuty pretensji. - No dobra, to co teraz robimy? - Zagaiła z nadzieją w głosie, nadal nie odrywając wzroku od tej parszywej gęby.
Jego kolejne słowa zaskoczyły ją. Uniosła wysoko brwi i wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia, którego specjalnie nie skrywała. Złapała go za przedramię, przybliżając swoją twarz do niego.
- Naprawdę? - Wyrzuciła z siebie. Wyraz zdziwienia został zastąpiony wyrazem uciechy. Znowu Nancy wybaczyła Jamesowi w sekundę i zapomniała wcześniejsze olewanie, lekceważenie i bycie niemiłym. - James, tak się cieszę! A wziąłeś go chociaż na ręce, czy tak tylko patrzyłeś sobie? - Zapytała pełna entuzjazmu, od razu zmieniając swoje nastawienie. Aż naszła ją ochota na ciasto z kremem, które stało na stoliku i patrzyło wprost na nią oczami zrobionymi z winogrona.
Opuściła dłoń, którą zaciskała na jego przedramieniu kiedy usłyszała rewelacje o smoku i centaurach. Pokręciła nosem, podrapała się po nim jednym palcem. Widać ich przygody były bardziej interesujące niż ktokolwiek w zamku by przypuszczał.
- Martwiłam się o ciebie trochę. Tak tyle - mruknęła, pokazując palcami wielkość galeona. - No, troszkę więcej niż tyle. Jakbyś dał się zabić, wywaliliby mnie stąd i musiałabym iść na ulicę! - Dodała z wyrzutem, patrząc na niego oskarżycielskim wzrokiem. - Tęskniłeś? Powiedz, że tak. Powiedz! Bo ja tak - rzekła, opierając łokcie na stoliczku, a brodę na dłoniach i wpatrując się w Krukona jak cielę w malowane wrota.
- Przepraszam, że byłam dla Ciebie niemiła, ale chciałam żebyś zobaczył jak się czuję kiedy się na mnie wyżywasz. I poza tym, ignorowałeś mnie - dodała z uśmieszkiem, jednak jej ton nie zawierał w sobie ani nuty pretensji. - No dobra, to co teraz robimy? - Zagaiła z nadzieją w głosie, nadal nie odrywając wzroku od tej parszywej gęby.
Re: Ogrody
Panna Fitzpatrick wyglądała naprawdę bardzo mizernie jak na dziewczynę, która w końcu dorobiła się pełnej rodziny. Benedict nie przestawał świadrować jej spojrzeniem. Gdy wzniosła oczy do nieba był już na tyle zaniepokojony, że złapał ją delikatnie za ramiona. Odznaka, uczeń roku, ślub ojca. Walton już wypuszczał powietrze w wyrazie ulgi, lecz szybko tego pożałował. Kolejne słowa Ślizgonki sprawiły, że poczuł się jakby dostał w twarz obuchem. Spuścił na chwilę wzrok, uważnie jednak dalej słuchając rudowłosej. Jeśli jakieś zdanie wywoływało w tym młodzieńcu skrajne emocje, to na pewno to brzmiące Uważam, że powinniśmy zrobić sobie przerwę, Ben. Znowu zapowiadało się na to samo. Naprawdę był aż tak nudny, by kolejna dziewczyna załatwiała sprawę w taki właśnie sposób? Proponując przerwę, która zapewne miała być ostatnim gwoździem w desce grobowej ich związku?
- Sophie...
Gdyby dosłownie kamień spadł mu z serca to po całym ogrodzie poniosłoby się echo uderzenia ciężkiego głazu o kostkę brukową w ogrodzie. To tylko głupi pocałunek. Krukon odszedł od dziewczyny na dwa kroki i skrzyżował przedramiona na klatce piersiowej, przykładając jedną z dłoni do czoła. Zaczął zataczać nerwowe kółka wokół miejsca, w którym stała dziewczyna.
- Sophie... wiesz, że dla mnie to nic takiego. W sensie... ja byłbym w stanie zapomnieć o czymś tak błahym, jak pocałunek, tylko musisz mi powiedzieć, że tego żałujesz. Że ten drugi chłopak nic tak naprawdę nie znaczy i był to po prostu przypadek. Pocałunek to nic takiego, jeśli Ty nie uważasz go za coś zobowiązującego. Bądź ze mną w końcu szczera, Sophie... Naprawdę chcesz zrobić sobie przerwę? To przez to na polanie? Za szybko się z tym wszystkim posunąłem? Mów do mnie, Sophie. Ja mogę się zmienić, tylko powiedz mi co mam zrobić, żeby Cię nie stracić.
Benedict zatrzymał się w końcu naprzeciwko Ślizgonki i po raz kolejny omiótł jej twarz spojrzeniem. Tym razem było ono wyjątkowo niespokojne, a nawet rozgorączkowane.
- Wolisz tego drugiego...?
Zbyt mocno kochał tego małego, rudowłosego diabła by robić jej tu awanturę. Nie chciał, by ich związek był dla niej koniecznością, ani by była do niego uprzedzona czy zniechęcona. Jeśli tego chciała, mógł w każdej chwili odejść.
- Sophie...
Gdyby dosłownie kamień spadł mu z serca to po całym ogrodzie poniosłoby się echo uderzenia ciężkiego głazu o kostkę brukową w ogrodzie. To tylko głupi pocałunek. Krukon odszedł od dziewczyny na dwa kroki i skrzyżował przedramiona na klatce piersiowej, przykładając jedną z dłoni do czoła. Zaczął zataczać nerwowe kółka wokół miejsca, w którym stała dziewczyna.
- Sophie... wiesz, że dla mnie to nic takiego. W sensie... ja byłbym w stanie zapomnieć o czymś tak błahym, jak pocałunek, tylko musisz mi powiedzieć, że tego żałujesz. Że ten drugi chłopak nic tak naprawdę nie znaczy i był to po prostu przypadek. Pocałunek to nic takiego, jeśli Ty nie uważasz go za coś zobowiązującego. Bądź ze mną w końcu szczera, Sophie... Naprawdę chcesz zrobić sobie przerwę? To przez to na polanie? Za szybko się z tym wszystkim posunąłem? Mów do mnie, Sophie. Ja mogę się zmienić, tylko powiedz mi co mam zrobić, żeby Cię nie stracić.
Benedict zatrzymał się w końcu naprzeciwko Ślizgonki i po raz kolejny omiótł jej twarz spojrzeniem. Tym razem było ono wyjątkowo niespokojne, a nawet rozgorączkowane.
- Wolisz tego drugiego...?
Zbyt mocno kochał tego małego, rudowłosego diabła by robić jej tu awanturę. Nie chciał, by ich związek był dla niej koniecznością, ani by była do niego uprzedzona czy zniechęcona. Jeśli tego chciała, mógł w każdej chwili odejść.
Re: Ogrody
Dylan był tego samego zdania, przecież nie będą się kłócić o jednego sykla, a w sumie sam postawił na omdlenie, a żadna z tych czynności się nie pojawiła. Poza tym z jego strony wykłócanie się o tego sykla to byłoby bardzo niekulturalne i niezbyt stosowne.
Gdy napomknęła mu o tym, że on również znajduje się w towarzystwie osób narażonych na obecność fleszy od aparatu fotoreportera panny Lucy Skitter.
- Myślisz? - Na jego twarzy pojawił się zawadiacki uśmiech. - To stawiam, że w poniedziałkowej gazecie pojawi się artykuł, kimże była ta piękna kobieta u boku Dylana Daviesa. - Uśmiechnął się do niej. Takie coś mogło się ukazać. Vedran miała duże szanse, aby jej zdjęcie pojawiło się w Proroku. Była ładna, przyciągała wzrok i w dodatku pojawiła się na ślubie z szukającym reprezentacji Anglii. Wiadomo było, że dziennikarze bardzo lubili pisać o rzeczach, które dotyczyły uczniów Hogwartu. Czyżby małoletni czarodzieje to był jakiś fetysz dziennikarzy? Tego nie wiedział i pewnie dowiedziałby się dopiero po rozmowie ze Skitter, lecz jakoś nie miał na to ochoty. Bo wiedział, że ona zdecydowanie więcej wyciągnęłaby z niego niż on z niej. W końcu to była jej praca. Dobrze, że Antonina nie wspomniała o nim jako Królu Miotły, bo mogłaby strasznie mocno podłechtać jego ego.
- Dyrektor szpitala i pani pielęgniarka z Hogwartu. Oj, gdyby jeszcze Skitter zrobiła zdjęcia to by się narobiło. - Dylan zaśmiał się cicho. Gdyby dziennikarka uzyskała taki materiał to chyba by wpadła w samouwielbienie. Pewnie nakład Proroka to by się rozszedł w ciągu dwóch-trzech godzin.
Dylan oczywiście prowadził Tonkę w tańcu. W końcu miał w tym jakieś doświadczenie. Potrafił to robić dobrze. Kątem oka jednak spojrzał na swoją kuzynkę Sophie Fitzpatrick, która oddalała się od reszty ludzi, niewątpliwie szła z kimś. Nie znał tego chłopaka, ale w sumie czemu się tu dziwić? Nie mieli ze sobą jakiegoś super kontaktu. Davies mimo, że najbardziej skupiał się na pannie Vedran to również wodził wzrokiem patrząc na ludzi, którzy pojawiali się obok niego.
Gdy napomknęła mu o tym, że on również znajduje się w towarzystwie osób narażonych na obecność fleszy od aparatu fotoreportera panny Lucy Skitter.
- Myślisz? - Na jego twarzy pojawił się zawadiacki uśmiech. - To stawiam, że w poniedziałkowej gazecie pojawi się artykuł, kimże była ta piękna kobieta u boku Dylana Daviesa. - Uśmiechnął się do niej. Takie coś mogło się ukazać. Vedran miała duże szanse, aby jej zdjęcie pojawiło się w Proroku. Była ładna, przyciągała wzrok i w dodatku pojawiła się na ślubie z szukającym reprezentacji Anglii. Wiadomo było, że dziennikarze bardzo lubili pisać o rzeczach, które dotyczyły uczniów Hogwartu. Czyżby małoletni czarodzieje to był jakiś fetysz dziennikarzy? Tego nie wiedział i pewnie dowiedziałby się dopiero po rozmowie ze Skitter, lecz jakoś nie miał na to ochoty. Bo wiedział, że ona zdecydowanie więcej wyciągnęłaby z niego niż on z niej. W końcu to była jej praca. Dobrze, że Antonina nie wspomniała o nim jako Królu Miotły, bo mogłaby strasznie mocno podłechtać jego ego.
- Dyrektor szpitala i pani pielęgniarka z Hogwartu. Oj, gdyby jeszcze Skitter zrobiła zdjęcia to by się narobiło. - Dylan zaśmiał się cicho. Gdyby dziennikarka uzyskała taki materiał to chyba by wpadła w samouwielbienie. Pewnie nakład Proroka to by się rozszedł w ciągu dwóch-trzech godzin.
Dylan oczywiście prowadził Tonkę w tańcu. W końcu miał w tym jakieś doświadczenie. Potrafił to robić dobrze. Kątem oka jednak spojrzał na swoją kuzynkę Sophie Fitzpatrick, która oddalała się od reszty ludzi, niewątpliwie szła z kimś. Nie znał tego chłopaka, ale w sumie czemu się tu dziwić? Nie mieli ze sobą jakiegoś super kontaktu. Davies mimo, że najbardziej skupiał się na pannie Vedran to również wodził wzrokiem patrząc na ludzi, którzy pojawiali się obok niego.
Re: Ogrody
Kiedy Walton wypowiedział jej imię, mimowolnie przeniosła na niego zamglone spojrzenie. Było jej wstyd. Śmiało mogła stwierdzić, że czuła się jak Anthony Wilson, którego wszyscy uważali za wstrętnego zdrajcę i podrywacza. Do tej pory zdarzenia z dachu w Londynie, igrały w jej głowie, doprowadzając Rudą do szaleństwa. Nie wiedziała już co myśli i czuje. Zwyczajnie się zgubiła, głupiejąc gdzieś po drodze.
- Byłbyś w stanie zapomnieć? - trzęsącą się dłonią, odgarnęła płomienne loki z pobladłej twarzy, wodząc wzrokiem za wysokim chłopakiem. Minę miał nieciekawą, a przedramiona skrzyżowane. Do tego te chodzenie w kółko.. jak widać nie tylko ona lubiła rozchodzić problem. - Nie, nie, czekaj.. - wykonała ręką zdecydowany ruch, przerywając mu jego monolog. Zaczynała się już gubić w jego słowach i musiała przeanalizować wszystko na spokojnie.
- Naprawdę uważasz, że pocałunek to nic takiego? Gdybyś ty zrobił mi takie świństwo, autentycznie urwałabym Ci głowę. - odparła szczerze, wiercąc się nerwowo na ławce.
O ironio, teraz to ona poczuła się zdradzona. Czyżby w ogóle nie był o nią zazdrosny, a wiadomość o tym, że złączyła usta z innym zupełnie go obeszła? Oczywiście, zależało mu, skoro nie chciał jej stracić, ale.. no właśnie, ale.
- Żałuję, okropnie żałuję i czuje do siebie wstręt. Nie wiem co mi strzeliło do głowy, Ben. - podniosła się z miejsca, z prędkością hipogryfa pokonując odległość jaka dzieliła ich od siebie. Opuszką palca podniosła do góry jego podbródek, zaglądając mu prosto w oczy. - Chodzi o to, że.. - zaczęła, mocno zagryzając spierzchnięte wargi. Zupełnie nie wiedziała jak powinna ubrać myśli w słowa. W głowie miała prawdziwy burdel. - Jeżeli nie zrobimy sobie przerwy, nie odpokutuje w żaden sposób i będzie tak, jakby nigdy nic się nie stało, a stało się. Potrzebuję zatęsknić i błagać Cię o wybaczenie, a nie udawać, że wszystko jest w porządku, rozumiesz? - przekrzywiła głowę, zastanawiając się czy aby na pewno dobrze wyraziła swoje odczucia. Nie chciała go urazić, ani tym bardziej zranić, choć najpewniej już to zrobiła.
- Dajmy sobie czas do końca wakacji, dobrze? Zobaczymy jak sprawy potoczą się we wrześniu. Nie chcę Cię stracić, ale nie chcę również nieustannie czuć się przy tobie winną. - uśmiechnęła się blado, próbując w ten sposób załagodzić sytuacje. Rzeczywiście, oboje byli zbyt dojrzali, by odstawiać tutaj szopki. Nie wiedząc co więcej powinna powiedzieć, wyciągnęła z torebki pierniki i uprzednio rozwiązując czerwoną wstążkę, skosztowała jednego z nich. Słodycze w małym stopniu łagodziły ryczące sumienie.
- Byłbyś w stanie zapomnieć? - trzęsącą się dłonią, odgarnęła płomienne loki z pobladłej twarzy, wodząc wzrokiem za wysokim chłopakiem. Minę miał nieciekawą, a przedramiona skrzyżowane. Do tego te chodzenie w kółko.. jak widać nie tylko ona lubiła rozchodzić problem. - Nie, nie, czekaj.. - wykonała ręką zdecydowany ruch, przerywając mu jego monolog. Zaczynała się już gubić w jego słowach i musiała przeanalizować wszystko na spokojnie.
- Naprawdę uważasz, że pocałunek to nic takiego? Gdybyś ty zrobił mi takie świństwo, autentycznie urwałabym Ci głowę. - odparła szczerze, wiercąc się nerwowo na ławce.
O ironio, teraz to ona poczuła się zdradzona. Czyżby w ogóle nie był o nią zazdrosny, a wiadomość o tym, że złączyła usta z innym zupełnie go obeszła? Oczywiście, zależało mu, skoro nie chciał jej stracić, ale.. no właśnie, ale.
- Żałuję, okropnie żałuję i czuje do siebie wstręt. Nie wiem co mi strzeliło do głowy, Ben. - podniosła się z miejsca, z prędkością hipogryfa pokonując odległość jaka dzieliła ich od siebie. Opuszką palca podniosła do góry jego podbródek, zaglądając mu prosto w oczy. - Chodzi o to, że.. - zaczęła, mocno zagryzając spierzchnięte wargi. Zupełnie nie wiedziała jak powinna ubrać myśli w słowa. W głowie miała prawdziwy burdel. - Jeżeli nie zrobimy sobie przerwy, nie odpokutuje w żaden sposób i będzie tak, jakby nigdy nic się nie stało, a stało się. Potrzebuję zatęsknić i błagać Cię o wybaczenie, a nie udawać, że wszystko jest w porządku, rozumiesz? - przekrzywiła głowę, zastanawiając się czy aby na pewno dobrze wyraziła swoje odczucia. Nie chciała go urazić, ani tym bardziej zranić, choć najpewniej już to zrobiła.
- Dajmy sobie czas do końca wakacji, dobrze? Zobaczymy jak sprawy potoczą się we wrześniu. Nie chcę Cię stracić, ale nie chcę również nieustannie czuć się przy tobie winną. - uśmiechnęła się blado, próbując w ten sposób załagodzić sytuacje. Rzeczywiście, oboje byli zbyt dojrzali, by odstawiać tutaj szopki. Nie wiedząc co więcej powinna powiedzieć, wyciągnęła z torebki pierniki i uprzednio rozwiązując czerwoną wstążkę, skosztowała jednego z nich. Słodycze w małym stopniu łagodziły ryczące sumienie.
Re: Ogrody
Malcolm również pojawił się na weselu matki Jamesa. Nie był obecny na tej oficjalnej części, bo nie interesowało go oglądanie romantycznej sceny z dorosłymi w roli głównej, ani tym bardziej składanie życzeń czy głupie obsypywanie kwiatami. Krukon stanął z tyłu mniej więcej w momencie, w którym skończyło się wymienianie życzeń i obdarowywanie prezentami.
Zrobił szybkie rozeznanie. Na weselu było wielu nieznajomych, bogatych ludzi. Zobaczył Jamesa i Nancy rozmawiających gdzieś na uboczu. Kiwnął przyjacielowi głową na powitanie, a Gryfonce puścił oczko i tyle go widzieli. Nadal miał lekki żal do Scotta, że ominęła go wycieczka z nim i jego kuzynem, dlatego nawet tam nie podchodził. Nie wiedział nawet, ze dwójka Scottów pojawiła się w zamku. Dostrzegł też Sophie. Wyglądała dobrze, nawet bardzo. Sterczał obok niej jej kochać Benedict Walton, którego McMillan miał przyjemność widywać w dormitorium. Nie miał z nim zbyt dobrego kontaktu, bo nie przypadli sobie do gustu już wcześniej-Malcolm był degeneratem, a tamten niezłym uczniem. Nie obchodziło go, co pomyśli sobie o nim jego współlokator, ciągnęło go do Sophie i miał przemożną ochotę z nią zatańczyć, więc podszedł do nich.
- Witajcie. Pozwolisz, że poproszę twoją dziewczynę do tańca? - Zapytał. - Sophie?
Wyciągnął rękę w jej stronę i wskazał głową w stronę, gdzie siedzieli James i Nancy. Tego właśnie chciała-żeby był dla niej miły przy Jamesie, na pokaz. Mieli ku temu idealną okazję.
Zrobił szybkie rozeznanie. Na weselu było wielu nieznajomych, bogatych ludzi. Zobaczył Jamesa i Nancy rozmawiających gdzieś na uboczu. Kiwnął przyjacielowi głową na powitanie, a Gryfonce puścił oczko i tyle go widzieli. Nadal miał lekki żal do Scotta, że ominęła go wycieczka z nim i jego kuzynem, dlatego nawet tam nie podchodził. Nie wiedział nawet, ze dwójka Scottów pojawiła się w zamku. Dostrzegł też Sophie. Wyglądała dobrze, nawet bardzo. Sterczał obok niej jej kochać Benedict Walton, którego McMillan miał przyjemność widywać w dormitorium. Nie miał z nim zbyt dobrego kontaktu, bo nie przypadli sobie do gustu już wcześniej-Malcolm był degeneratem, a tamten niezłym uczniem. Nie obchodziło go, co pomyśli sobie o nim jego współlokator, ciągnęło go do Sophie i miał przemożną ochotę z nią zatańczyć, więc podszedł do nich.
- Witajcie. Pozwolisz, że poproszę twoją dziewczynę do tańca? - Zapytał. - Sophie?
Wyciągnął rękę w jej stronę i wskazał głową w stronę, gdzie siedzieli James i Nancy. Tego właśnie chciała-żeby był dla niej miły przy Jamesie, na pokaz. Mieli ku temu idealną okazję.
Re: Ogrody
- Jeśli takie jest Twoje życzenie, to nie pozostaje mi nic innego, jak wysłuchać Twojej prośby.
W żadnym wypadku nie chodziło o to, że nie był o nią zazdrosny. Był cholernie i wspomniany przez nią pocałunek z innym chłopakiem wywołał w nim falę nieopanowanej agresji, której nie chciał ujawniać przed dziewczyną. Nie zasługiwała na to by patrzeć, jak bardzo nie radzi sobie ze swoimi emocjami.
- Odezwij się kiedy zdecydujesz, że jednak chcesz mieć ze mną coś wspólnego - Walton wsunął dłonie do kieszeni spodni i obrócił się na pięcie. Nie chciał drażnić panny Fitzpatrick swoim widokiem. Dziś było święto jej rodziny i powinna dobrze się bawić. Gdy na horyzoncie zjawił się jakiś uczeń, którego ledwo kojarzył z widzenia, odwrócił się na pięcie w stronę rudowłosej i uniósł wyżej brwi.
- Mogę Cię prosić o ostatnią chwilę szczerości? - spytał i odwrócił się do nich przodem. Jego spojrzenie było przerażająco puste. Nie spodziewał się, że rozmowa z Sophie będzie miała taki przebieg. - To on?
W żadnym wypadku nie chodziło o to, że nie był o nią zazdrosny. Był cholernie i wspomniany przez nią pocałunek z innym chłopakiem wywołał w nim falę nieopanowanej agresji, której nie chciał ujawniać przed dziewczyną. Nie zasługiwała na to by patrzeć, jak bardzo nie radzi sobie ze swoimi emocjami.
- Odezwij się kiedy zdecydujesz, że jednak chcesz mieć ze mną coś wspólnego - Walton wsunął dłonie do kieszeni spodni i obrócił się na pięcie. Nie chciał drażnić panny Fitzpatrick swoim widokiem. Dziś było święto jej rodziny i powinna dobrze się bawić. Gdy na horyzoncie zjawił się jakiś uczeń, którego ledwo kojarzył z widzenia, odwrócił się na pięcie w stronę rudowłosej i uniósł wyżej brwi.
- Mogę Cię prosić o ostatnią chwilę szczerości? - spytał i odwrócił się do nich przodem. Jego spojrzenie było przerażająco puste. Nie spodziewał się, że rozmowa z Sophie będzie miała taki przebieg. - To on?
Re: Ogrody
- Ale ja ciągle chcę mieć z tobą coś wspólnego! - jęknęła żałośnie, czując jak zapada się jej grunt pod nogami. Co żeś najlepszego nawyprawiała, Fitzpatrcik? Zachciało Ci się amorów, to masz. Rozbieganym wzrokiem wędrowała po twarzy Krukona, zaciskając palce na materiale sukienki. Chciała powiedzieć coś jeszcze, wytłumaczyć, że to wszystko nie tak, ale w rezultacie, stała tylko z rozchylonymi wargami, czując jak z przerażenia wali jej serce. Pusty wzrok chłopaka był siarczystym policzkiem, który poczuła boleśnie właśnie w tym momencie.
Zebrało się jej na płacz. Nie chciała się jednak mazać, zwłaszcza, że na horyzoncie pojawił się czarnowłosy sprawca jej problemów. Z całych sił starała się nie mrugać, a kiedy Malcolm poprosił ją do tańca, skinęła jedynie głową. Jej porcelanowa twarz nadal miała ziemisty kolor, a podkrążone oczy zaszkliły się niebezpiecznie. Cóż za radosne wesele!
Już miała kierować się z Krukonem w stronę parkietu, żeby na oczach Jamesa zatańczyć z Mcmillanem, gdy pytanie Waltona ze świstem przecięło powietrze. Po raz kolejny tego wieczoru zbladła, zaciskając palce na ręce Malcolma.
- Ben.. - westchnęła ciężko, spoglądając na niego niepewnie. - Tak. - dodała ciszej, wbijając wzrok w ziemię. - Nie wiem czy się znacie, ale Ben to Malcolm, chodzi z tobą do Ravenclawu. Malcolm to Ben, mój chłopak. - odparła niezręcznie, modląc się w duchu, by nie zaczęli się tutaj bić.
Zebrało się jej na płacz. Nie chciała się jednak mazać, zwłaszcza, że na horyzoncie pojawił się czarnowłosy sprawca jej problemów. Z całych sił starała się nie mrugać, a kiedy Malcolm poprosił ją do tańca, skinęła jedynie głową. Jej porcelanowa twarz nadal miała ziemisty kolor, a podkrążone oczy zaszkliły się niebezpiecznie. Cóż za radosne wesele!
Już miała kierować się z Krukonem w stronę parkietu, żeby na oczach Jamesa zatańczyć z Mcmillanem, gdy pytanie Waltona ze świstem przecięło powietrze. Po raz kolejny tego wieczoru zbladła, zaciskając palce na ręce Malcolma.
- Ben.. - westchnęła ciężko, spoglądając na niego niepewnie. - Tak. - dodała ciszej, wbijając wzrok w ziemię. - Nie wiem czy się znacie, ale Ben to Malcolm, chodzi z tobą do Ravenclawu. Malcolm to Ben, mój chłopak. - odparła niezręcznie, modląc się w duchu, by nie zaczęli się tutaj bić.
Re: Ogrody
Malcolm nie miał pojęcia, że wpakował się w jakąś poważną rozmowę. Zorientował się dopiero kiedy spojrzał na minę najpierw Bena, a później Sophie. Kłócili się? Jak dla niego bomba, bo widział w tym szansę dla siebie, ponieważ Sophie zaczynała mu się nawet podobać. Sprawa zrobiła się jednak poważna kiedy Walton odwrócił się i poprosił ją o "chwilę szczerości". Po jego kolejnych słowach załapał od razu o czym toczyła się rozmowa, którą przerwał.
Nie odzywał się. Uznał, że to Fitzpatrick powinna się przyznać, nie on. To w końcu jej chłopak. Postanowił powiedzieć coś dopiero kiedy starała się ich siebie wzajemnie przedstawić.
- Mieszkamy razem w dormitorium - odpowiedział.
Chciał przerwać tę niezręczną sytuację i pozbyć się rozgoryczonego, zdradzonego chłopaka. Nie było mu go szkoda, niech idzie sobie podetrzeć łzy pieniędzmi, on by tak zrobił jakby był bogaty.
- Bez urazy.. Pozwolisz, że z nią zatańczę? - Ponaglił. Patrzył prosto w twarz chłopaka (teraz może już byłego) Sophie.
Nie odzywał się. Uznał, że to Fitzpatrick powinna się przyznać, nie on. To w końcu jej chłopak. Postanowił powiedzieć coś dopiero kiedy starała się ich siebie wzajemnie przedstawić.
- Mieszkamy razem w dormitorium - odpowiedział.
Chciał przerwać tę niezręczną sytuację i pozbyć się rozgoryczonego, zdradzonego chłopaka. Nie było mu go szkoda, niech idzie sobie podetrzeć łzy pieniędzmi, on by tak zrobił jakby był bogaty.
- Bez urazy.. Pozwolisz, że z nią zatańczę? - Ponaglił. Patrzył prosto w twarz chłopaka (teraz może już byłego) Sophie.
Re: Ogrody
Tak
To jedno słowo wystarczyło, by Krukon zacisnął dłonie w pięści z bezsilności. Nie dość, że dziewczyna zostawiła go dla jakiegoś nieudacznika z bidula, to jeszcze trzymali się teraz przy nim bezczelnie za dłonie. Kilka głębokich oddechów nie wystarczyło, by Walton spokojnie i kulturalnie opuścił przyjęcie weselne. Na dobrą sprawę nie miał pojęcia o co w tym wszystkim chodzi - wybaczył jej i był skłonny uznać to wszystko za drobne nieporozumienie, a ona po prostu jak gdyby nigdy nic chciała, by zrobili sobie przerwę i zamierzała beztrosko pląsać teraz po parkiecie. Benedict może i był dobrze ułożonym młodzieńcem, ale nie był frajerem, którym wszystkim mogli pomiatać. Wystarczyło, że raz ulokował swoje uczucia w niewłaściwej osobie. I pomyśleć, że jeszcze pięć minut temu współczuł Ślizgonce tego, że ojciec nie bierze pod uwagę jej zdania, że nie dostała odznaki prefekta i nie została uczniem roku. Czuł się teraz po prostu oszukany. Powolnym krokiem podszedł do Malcolma, podwijając rękawy swej marynarki.
- Na przyszłość będziesz pamiętał, że się nie całuje cudzych dziewczyn, patałachu - Irlandczyk zwinął dłoń w pięść i z całej siły, jaką w zbudziła w nim agresja i niechęć przywalił nią w nos Krukona - A to, żebyś się nauczył kultury i wiedział na przyszłość, że jak już język Cię zaswędział i się całowałeś, to nie bądź na tyle bezczelny, by przerywać rozmowę i prosić czyjąś dziewczynę do tańca.
Kolejna pięść została perfekcyjnie wyprowadzona prosto w twarz Malcolma. Benedict włożył w to tyle siły, że aż musiał rozmasować sobie dłoń. Chciał się zamachnąć i trzeci raz, ale stwierdził, że nie warto.
- Radzę Ci porozmawiać ze Scottem o przeniesieniu do innego dormitorium.
Irlandczyk odwrócił się na pięcie i biegiem ruszył w kierunku wyjścia z ogrodów. Nie zdążył nawet złożyć życzeń młodej parze. Sophie pewnie opowie ojcu o całym zajściu i tak podbarwi historię, by ten nie dostał się na uzdrowicielstwo. Przeklinając pod nosem - co zupełnie nie było w jego stylu - opuścił przyjęcie, gorzko żałując ostatnich kilka miesięcy swego życia.
To jedno słowo wystarczyło, by Krukon zacisnął dłonie w pięści z bezsilności. Nie dość, że dziewczyna zostawiła go dla jakiegoś nieudacznika z bidula, to jeszcze trzymali się teraz przy nim bezczelnie za dłonie. Kilka głębokich oddechów nie wystarczyło, by Walton spokojnie i kulturalnie opuścił przyjęcie weselne. Na dobrą sprawę nie miał pojęcia o co w tym wszystkim chodzi - wybaczył jej i był skłonny uznać to wszystko za drobne nieporozumienie, a ona po prostu jak gdyby nigdy nic chciała, by zrobili sobie przerwę i zamierzała beztrosko pląsać teraz po parkiecie. Benedict może i był dobrze ułożonym młodzieńcem, ale nie był frajerem, którym wszystkim mogli pomiatać. Wystarczyło, że raz ulokował swoje uczucia w niewłaściwej osobie. I pomyśleć, że jeszcze pięć minut temu współczuł Ślizgonce tego, że ojciec nie bierze pod uwagę jej zdania, że nie dostała odznaki prefekta i nie została uczniem roku. Czuł się teraz po prostu oszukany. Powolnym krokiem podszedł do Malcolma, podwijając rękawy swej marynarki.
- Na przyszłość będziesz pamiętał, że się nie całuje cudzych dziewczyn, patałachu - Irlandczyk zwinął dłoń w pięść i z całej siły, jaką w zbudziła w nim agresja i niechęć przywalił nią w nos Krukona - A to, żebyś się nauczył kultury i wiedział na przyszłość, że jak już język Cię zaswędział i się całowałeś, to nie bądź na tyle bezczelny, by przerywać rozmowę i prosić czyjąś dziewczynę do tańca.
Kolejna pięść została perfekcyjnie wyprowadzona prosto w twarz Malcolma. Benedict włożył w to tyle siły, że aż musiał rozmasować sobie dłoń. Chciał się zamachnąć i trzeci raz, ale stwierdził, że nie warto.
- Radzę Ci porozmawiać ze Scottem o przeniesieniu do innego dormitorium.
Irlandczyk odwrócił się na pięcie i biegiem ruszył w kierunku wyjścia z ogrodów. Nie zdążył nawet złożyć życzeń młodej parze. Sophie pewnie opowie ojcu o całym zajściu i tak podbarwi historię, by ten nie dostał się na uzdrowicielstwo. Przeklinając pod nosem - co zupełnie nie było w jego stylu - opuścił przyjęcie, gorzko żałując ostatnich kilka miesięcy swego życia.
Re: Ogrody
Rosalie Scott poznał zaledwie kilka tygodni temu, ale jak widać tyle wystarczyło, by stać się właścicielem jednego z zaproszeń na wystawny ślub przyjaciółki jego brata. Co więcej - Griffiths się na ten ślub spóźnił. Gdy wbiegł z rozwianą marynarką do ogrodu było już grubo po obiedzie. Prezenty ułożone były w wysoką wieżę na stoliku, a młoda para grała pierwsze skrzypce na parkiecie. Rozumu to może i można było tej kobiecie odmówić, ale na pewno nie urody - Rosalie prezentowała się niczym rasowa modelka. Stan aż stanął jak wryty, gdy ją dojrzał w ramionach zadowolonego małżonka. Po chwili odzyskał rezon i ruszył do stolika, by odnaleźć swoje miejsce. Traf chciał, że znajdowało się ono tuż obok doskonale mu znanej uzdrowicielki - Marie Volante.
- Co tu takie smęty, Maryśka? Myślałem, że rozkręcisz imprezę - auror zdjął marynarkę i nim usiadł na krześle zdążył już zapoznać się z resztą gości, która zajmowała miejsca najbliżej. Polał nawet wódki!
- Gorzka wódka gorzka wódka nie będziemy pili, bo nam dzisiaj państwo młodzi jej nie osłodzili! - jego donośny głos na pewno dosięgnął państwa młodych. Stan ruchem ręki zachęcił swych współbiesiadników to głośnego śpiewu. - Ona temu winna, ona temu winna, pooooooocałować go powinna!
- Co tu takie smęty, Maryśka? Myślałem, że rozkręcisz imprezę - auror zdjął marynarkę i nim usiadł na krześle zdążył już zapoznać się z resztą gości, która zajmowała miejsca najbliżej. Polał nawet wódki!
- Gorzka wódka gorzka wódka nie będziemy pili, bo nam dzisiaj państwo młodzi jej nie osłodzili! - jego donośny głos na pewno dosięgnął państwa młodych. Stan ruchem ręki zachęcił swych współbiesiadników to głośnego śpiewu. - Ona temu winna, ona temu winna, pooooooocałować go powinna!
Stan GriffithsAuror - Urodziny : 04/06/1986
Wiek : 38
Skąd : Dartford, Wielka Brytania
Krew : czysta
Re: Ogrody
Sophie stała jak wryta, nie wiedząc co powinna zrobić z dłońmi. Odciągnąć Bena? Czy może stanąć między nimi? Z racji szoku, nie zrobiła zupełnie nic. Przeczuwała po kościach, że coś takiego może się w końcu wydarzyć, ale nie tutaj. Nie, w trakcie wesela jej ojca.
Za każdym ciosem jasnowłosego Krukona, wydawała z siebie zduszony okrzyk, wędrując przerażonym spojrzeniem od jednego do drugiego. Wprawdzie Malcolm nie odwinął Waltonowi, ale po wyrazie jego twarzy mogła stwierdzić, że miał na to ochotę. Czy mu się należało? Tego pewna nie była. W końcu sama zrobiła pierwszy krok w stronę zakazanego grzechu, jednak McMillan jej nie odtrącił, więc do końca niewinny nie był.
Radzę Ci porozmawiać ze Scottem o przeniesieniu do innego dormitorium.
Zielonooka przełknęła ślinę, czując jak gorzka łza spływa po jej bladym policzku. Prędko jednak wytarła ją wierzchem dłoni zanim ktokolwiek mógłby ją zauważyć. Obiecała sobie, że nie będzie się mazać. Jak sobie pościeliła, tak teraz musi się wyspać.
Kiedy Ben zniknął im z pola widzenia, niepewnie podeszła do Mcmillana, rozglądając się nerwowo wokół. Miała tylko nadzieję, że ta bójka nie została zauważona przez szpiegów wstrętnej Skitter. Wyciągając z torebki paczkę chusteczek, przyłożyła jedną z nich do twarzy długowłosego, delikatnie ścierając z niej krew. Co jak co, ale Walton miał cios, a ślizgonka nie znała go od tej strony. - Boli? - zapytała z troską w głosie, zaglądając mu w te jego dwukolorowe tęczówki. Jej żołądek zrobił niebezpieczny młynek, oznajmiając motylkowe sensacje, a ona poczuła się jeszcze bardziej winna. Głupia, głupia, głupia.
Za każdym ciosem jasnowłosego Krukona, wydawała z siebie zduszony okrzyk, wędrując przerażonym spojrzeniem od jednego do drugiego. Wprawdzie Malcolm nie odwinął Waltonowi, ale po wyrazie jego twarzy mogła stwierdzić, że miał na to ochotę. Czy mu się należało? Tego pewna nie była. W końcu sama zrobiła pierwszy krok w stronę zakazanego grzechu, jednak McMillan jej nie odtrącił, więc do końca niewinny nie był.
Radzę Ci porozmawiać ze Scottem o przeniesieniu do innego dormitorium.
Zielonooka przełknęła ślinę, czując jak gorzka łza spływa po jej bladym policzku. Prędko jednak wytarła ją wierzchem dłoni zanim ktokolwiek mógłby ją zauważyć. Obiecała sobie, że nie będzie się mazać. Jak sobie pościeliła, tak teraz musi się wyspać.
Kiedy Ben zniknął im z pola widzenia, niepewnie podeszła do Mcmillana, rozglądając się nerwowo wokół. Miała tylko nadzieję, że ta bójka nie została zauważona przez szpiegów wstrętnej Skitter. Wyciągając z torebki paczkę chusteczek, przyłożyła jedną z nich do twarzy długowłosego, delikatnie ścierając z niej krew. Co jak co, ale Walton miał cios, a ślizgonka nie znała go od tej strony. - Boli? - zapytała z troską w głosie, zaglądając mu w te jego dwukolorowe tęczówki. Jej żołądek zrobił niebezpieczny młynek, oznajmiając motylkowe sensacje, a ona poczuła się jeszcze bardziej winna. Głupia, głupia, głupia.
Re: Ogrody
Marie miała właśnie przechwycić półmisek z apetycznie wyglądającą sałatką, kiedy miejsce obok zajęła ta sama, nadal cicho szlochająca, jasnowłosa staruszka. Francuzka jęknęła w duchu, kiedy kobieta zaczęła roztrząsać kwestię idealnej organizacji ceremonii. Jeśli jeszcze w czasie przysięgi małżeńskiej jej współczuła i w pełni ją rozumiała, teraz miała ochotę uciec od niej z krzykiem.
- Muszę się napić... – wymamrotała bardziej do siebie, niżeli do zaaferowanej pierwszym tańcem kobiety i właśnie kiedy zaczęła szukać wzrokiem butelki z jakimkolwiek alkoholem, najlepiej jak najwyżej procentowym, na krzesełko obok opadł doskonale znany Francuzce auror. Ruda zamrugała kilkakrotnie z otwartą buzią wysłuchując, jak to zawiodła młodszego Griffithsa. Nie zdążyła ani się z nim przywitać, ani odeprzeć atak, bo ten w ciągu zaledwie kilku minut napełnił kieliszki współbiesiadników całkiem nieźle jej znanym, przezroczystym płynem. Mało tego, Stan jako pierwszy podniósł się ze swojego miejsca i niezrażony prychnięciem poruszonej staruszki, zaczął się domagać, by państwo młodzi osłodzili mu wódkę. Zszokowana Volante obserwowała całą scenę ze swojego miejsca, nie bardzo rozumiejąc tę dziwną... tradycję?
- Stan, właściwie... dlaczego Rosalie czy Roland nagle mieliby słodzić nam alkohol? – Francuzka poderwała się lekko ze swojego krzesełka i ściszyła głos go konspiracyjnego szeptu. Dopiero, kiedy mężczyzna i inni goście zaczęli domagać się, by Rose pocałowała swojego męża w głowie uzdrowicielki coś zaświtało. Volante, pokręciwszy głową, wyłamała się spośród żądnych widowiska i opróżniła swój kieliszek.
- Muszę się napić... – wymamrotała bardziej do siebie, niżeli do zaaferowanej pierwszym tańcem kobiety i właśnie kiedy zaczęła szukać wzrokiem butelki z jakimkolwiek alkoholem, najlepiej jak najwyżej procentowym, na krzesełko obok opadł doskonale znany Francuzce auror. Ruda zamrugała kilkakrotnie z otwartą buzią wysłuchując, jak to zawiodła młodszego Griffithsa. Nie zdążyła ani się z nim przywitać, ani odeprzeć atak, bo ten w ciągu zaledwie kilku minut napełnił kieliszki współbiesiadników całkiem nieźle jej znanym, przezroczystym płynem. Mało tego, Stan jako pierwszy podniósł się ze swojego miejsca i niezrażony prychnięciem poruszonej staruszki, zaczął się domagać, by państwo młodzi osłodzili mu wódkę. Zszokowana Volante obserwowała całą scenę ze swojego miejsca, nie bardzo rozumiejąc tę dziwną... tradycję?
- Stan, właściwie... dlaczego Rosalie czy Roland nagle mieliby słodzić nam alkohol? – Francuzka poderwała się lekko ze swojego krzesełka i ściszyła głos go konspiracyjnego szeptu. Dopiero, kiedy mężczyzna i inni goście zaczęli domagać się, by Rose pocałowała swojego męża w głowie uzdrowicielki coś zaświtało. Volante, pokręciwszy głową, wyłamała się spośród żądnych widowiska i opróżniła swój kieliszek.
Re: Ogrody
Malcolm w przeciwieństwie do Benedicta nie wychował się w wystawnym, bogatym domu i wiedział, że zakasanie rękawów oznacza tylko jedno. Mimo wszystko zacisnął szczękę i czekał na cios. Nie zaskoczył go, był mocny i celny, ale McMillan zachwiał się jedynie na nogach, stojąc prosto. W sierocińcu dostawał gorsze baty, od gorszych facetów niż ten chłoptaś. Nie odwinął się, chociaż chciał i może powinien, ale nie chciał wszczynać burdy na weselu. Spuściłby mu łomot. Walenie po mordach to właściwie hobby w sierocińcu. Splunął krwią, która nabiegła mu do ust pod nogi panicza Waltona i zacisnął jedną dłoń w pięść.
- Nie oddam Ci tylko dlatego, że to wesele jej ojca - wycedził przez zęby. Wtedy nadszedł drugi cios, a Malcolm przyjął go z jeszcze większym zaparciem i po raz kolejny nie zrobił nic.
Spojrzał na Benedicta najgorszym z możliwych spojrzeń, jakie potrafił z siebie wyłuskać.
- Zrobię to dla twojego dobra - rzucił za nim.
Już wiedział, że ten chłopak nie chce go spotkać w jakimś ciemnym zaułku. Odprowadził go wzrokiem do wyjścia z ogrodów. Przyciągnęli kilka spojrzeń, jednak niewiele, cieszył się z tego. Rzucił szybkie, porozumiewawcze spojrzenie w stronę Jamesa, którego wzrok powędrował za odgłosami mordobicia. Po chwili spojrzał na Sophie.
- Nie boli - mruknął. Pozwolił żeby otarła ściekającą strużkę krwi chusteczką, ale po chwili odsunął jej rękę. - Obrywam za ciebie - dodał.
Jego ton był chłodny, ale widząc, że Ślizgonka przejęła się tym całym zajściem, a Krukon oddalił się na dobre z zamku Scottów, złapał ją za rękę i poprowadził na zatłoczony parkiet, aby wreszcie móc z nią zatańczyć. Wiedział, że od tej chwili będzie nieswoja, ale postanowił udawać chociaż, że jest w miarę normalnie.
- Myślałem o tobie ostatnio - rzucił nagle. - Sprawdź, czy James patrzy. Możesz mu nawet pomachać - zaśmiał się.
- Nie oddam Ci tylko dlatego, że to wesele jej ojca - wycedził przez zęby. Wtedy nadszedł drugi cios, a Malcolm przyjął go z jeszcze większym zaparciem i po raz kolejny nie zrobił nic.
Spojrzał na Benedicta najgorszym z możliwych spojrzeń, jakie potrafił z siebie wyłuskać.
- Zrobię to dla twojego dobra - rzucił za nim.
Już wiedział, że ten chłopak nie chce go spotkać w jakimś ciemnym zaułku. Odprowadził go wzrokiem do wyjścia z ogrodów. Przyciągnęli kilka spojrzeń, jednak niewiele, cieszył się z tego. Rzucił szybkie, porozumiewawcze spojrzenie w stronę Jamesa, którego wzrok powędrował za odgłosami mordobicia. Po chwili spojrzał na Sophie.
- Nie boli - mruknął. Pozwolił żeby otarła ściekającą strużkę krwi chusteczką, ale po chwili odsunął jej rękę. - Obrywam za ciebie - dodał.
Jego ton był chłodny, ale widząc, że Ślizgonka przejęła się tym całym zajściem, a Krukon oddalił się na dobre z zamku Scottów, złapał ją za rękę i poprowadził na zatłoczony parkiet, aby wreszcie móc z nią zatańczyć. Wiedział, że od tej chwili będzie nieswoja, ale postanowił udawać chociaż, że jest w miarę normalnie.
- Myślałem o tobie ostatnio - rzucił nagle. - Sprawdź, czy James patrzy. Możesz mu nawet pomachać - zaśmiał się.
Re: Ogrody
- Taki zwyczaj? - spytał, unosząc wyraźnie brwi w ramach zdziwienia. Stan dużo jeździł po świecie i szczególnie w rejonach wschodniej Europy nauczył się wielu dziwnych zwyczajów, towarzyszących spożywaniu alkoholu. Na jednym z wesel, na które trafił całkowicie przypadkowo goście przyśpiewkami zachęcali parę młodą do publicznego wymieniania pocałunków. Początkowo Griffiths sceptycznie podchodził do takich zabaw, jednak współbiesiadnicy szybko pokazali mu, że to całkiem fajna zabawa. Może nie dla młodych, ale dla gości na pewno. Nie zrażony postawą młodej Francuzki, a nawet zgorszony jej wychodzeniem przed szereg uniósł wyżej kieliszek, wstał z krzesła i nie zamierzał odpuszczać.
- U nas moda taka, u nas moda taka, że całują na stojaka!
- U nas moda taka, u nas moda taka, że całują na stojaka!
Stan GriffithsAuror - Urodziny : 04/06/1986
Wiek : 38
Skąd : Dartford, Wielka Brytania
Krew : czysta
Re: Ogrody
Weselne przyśpiewki dotarły do uszu zielonookiej, a ta uśmiechnęła się mimowolnie. Uwielbiała takie biesiadne zwyczaje, uważając je za najprzyjemniejszą część zabawy. Pijackie fałsze odrobinę uspokoiły to zatroskane dziewczę, a ona pocieszała się w duchu, myśląc, że choć pozostali bawią się wyśmienicie.
- Dokładnie. Nie boli tylko dlatego, że obrywasz za mnie, a za mnie nigdy nie boli. Słodkie uczucie. - posłusznie odsunęła rękę z zakrwawioną chusteczką, wertując go zdezorientowanym wzrokiem. Najpierw proponuje jej randki i prosi do tańca, a teraz serwuje chłodny ton? Czegoś tutaj nie pojowała. Fakt, dostał za nią kilka, mocnych ciosów, ale ona nic nie mogła na to poradzić. Była tylko dziewczyną. Płcią słabszą, a do tego cienką w czarach. Eliksiry to co innego, choć nawet przez myśl nie przeszło jej otruwanie Bena.
Bez zbędnych słów pozwoliła zaprowadzić się na zatłoczony parkiet, zamglonym wzrokiem obserwując pozostałe pary. Gdzieś w tle dopatrzyła się swojego kuzyna, który został szukającym Anglii, dlatego skinęła mu głową na przywitanie, uśmiechając się ciepło w jego stronę. Nie czuła się na siłach, by szczerzyć zęby do wszystkich, ale musiała stwarzać pozory. To wesele jej ojca, więc musi zachowywać się przykładnie.
- Tak? - zamrugała kilkakrotnie, układając mu jedną z dłoni na ramieniu. - Co takiego myślałeś, hm? - idąc za jego radą, odnalazła spojrzeniem siedzącego nieopodal Jamesa i kulturalnie pomachała w jego stronę, śmiejąc się w duchu z jego miny. Zaraz jednak ponownie zwróciła uwagę na swojego towarzysza, oglądając z bliska jego opuchnięty od ciosów nos. Teraz naprawdę wyglądał jak typ spod ciemnej gwiazdy. Była pewna, że Roland dostanie zawału, gdy tylko zobaczy swą córkę, wywijającą z tym długowłosym chłopakiem. - Widzę, że miałam rację i rzeczywiście postanowiłeś być uprzejmy w towarzystwie Scotta. Czyżby mój pocałunek, aż tak zawrócił Ci w głowie? - zakołysała biodrami w rytm lecącej melodii, pozwalając by jej tiulowa sukienka zamigała zalotnie w świetle otaczających ich lampionów.
- Dokładnie. Nie boli tylko dlatego, że obrywasz za mnie, a za mnie nigdy nie boli. Słodkie uczucie. - posłusznie odsunęła rękę z zakrwawioną chusteczką, wertując go zdezorientowanym wzrokiem. Najpierw proponuje jej randki i prosi do tańca, a teraz serwuje chłodny ton? Czegoś tutaj nie pojowała. Fakt, dostał za nią kilka, mocnych ciosów, ale ona nic nie mogła na to poradzić. Była tylko dziewczyną. Płcią słabszą, a do tego cienką w czarach. Eliksiry to co innego, choć nawet przez myśl nie przeszło jej otruwanie Bena.
Bez zbędnych słów pozwoliła zaprowadzić się na zatłoczony parkiet, zamglonym wzrokiem obserwując pozostałe pary. Gdzieś w tle dopatrzyła się swojego kuzyna, który został szukającym Anglii, dlatego skinęła mu głową na przywitanie, uśmiechając się ciepło w jego stronę. Nie czuła się na siłach, by szczerzyć zęby do wszystkich, ale musiała stwarzać pozory. To wesele jej ojca, więc musi zachowywać się przykładnie.
- Tak? - zamrugała kilkakrotnie, układając mu jedną z dłoni na ramieniu. - Co takiego myślałeś, hm? - idąc za jego radą, odnalazła spojrzeniem siedzącego nieopodal Jamesa i kulturalnie pomachała w jego stronę, śmiejąc się w duchu z jego miny. Zaraz jednak ponownie zwróciła uwagę na swojego towarzysza, oglądając z bliska jego opuchnięty od ciosów nos. Teraz naprawdę wyglądał jak typ spod ciemnej gwiazdy. Była pewna, że Roland dostanie zawału, gdy tylko zobaczy swą córkę, wywijającą z tym długowłosym chłopakiem. - Widzę, że miałam rację i rzeczywiście postanowiłeś być uprzejmy w towarzystwie Scotta. Czyżby mój pocałunek, aż tak zawrócił Ci w głowie? - zakołysała biodrami w rytm lecącej melodii, pozwalając by jej tiulowa sukienka zamigała zalotnie w świetle otaczających ich lampionów.
Re: Ogrody
Uroczystość dla Konrada dobiegła już końca. Był obecny na ceremonii zaślubin, złożył młodej parze najszczersze życzenia, a później wraz z małżonką skosztowali nawet wybornego szampana, którym wznieśli toast za zdrowie i szczęście nowożeńców. Jeremy stanął na wysokości zadania, a potrawy, których co rusz przybywało na długim stole pachniały i wyglądały tak, że ciężko było przejść koło nich obojętnie. Muzyka, która rozbrzmiała na parkiecie była jednak sygnałem do opuszczenia przyjęcia - teraz zaczynała się zabawa dla młodych. Konrad wybawił się już na wielu weselach, a jego trzeszczące kości z wyrazem ulgi przyjęły decyzję o powrocie do domu. Kilkanaście minut starzec błąkał się po ogrodach w poszukiwaniu swego wnuczka w czasie gdy jego żona rozprawiała z Jeremym na temat wystawności przyjęcia. Moore nie odnalazł Benedicta co przy wielkości jego wady wzroku nie było niczym dziwnym - zapadł już mrok, a większość młodzieńców poubieranych w garnitury wyglądała po prostu tak samo. Czarodziej przycupnął jeszcze przy stole, by zaczerpnąć oddechu i uraczyć się wybornym pasztecikiem, a następnie Elizabeth chwyciła go pod ramię i po pożegnaniu się z młodą parą, czarodzieje oddalili się do domu za zasłużony odpoczynek.
Konrad MooreMinister Magii - Urodziny : 03/02/1943
Wiek : 81
Skąd : Londyn, Anglia
Krew : czysta
Re: Ogrody
Jak dobrze, że teraz miał jakąś fuchę bo by chyba się tam zanudził, a tak to miał coś do roboty. Trudno było uwiecznić cały taniec poprzez zdjęcia ale pewne urywki jak najbardziej się udało. No i znów się kręcił, od czasu do czasu przechodząc obok swojego stoliku. No tak nawet on miał tutaj miejsce by usiąść na chwilę i coś zjeść, oraz dostarczyć niezbędne płyny. W jakiej postaci? Oczywiście przezroczystego trunku, bez którego wesele by się nie udało. Może i był w "pracy", ale nie wypić za młodą parę byłoby grzechem. Siedząc tak moment znów ruszył między ludzi robiąc kolejne masę zdjęć bawiącym się, rozmawiającym i zajadającym potrawami ludziom. Znudził się trochę i postanowił nieco odpocząć od tego tłumu i ruszył wgłąb ogrodu. Skoro już tutaj jest to czemu by nie obejrzeć jego większą część? I tak spacerkiem dotarł do bodajże grupki uczniów których mógł nawet chyba skojarzyć z szkoły. No i to w jakiej chwili! Widząc jak jeden z chłopaków podciąga rękawy już przygotowywał aparat by zrobić zdjęcie wieczoru. No dobra drugie zdjęcie wieczoru, bo zdecydowanie pierwszym było to z panną młodą i jej wybrankiem. Jednak mniejsza o to... Ponieważ zrobił ujęcie jak Malcolm idealnie dostaje w nochala.
- Ałć to musiało boleć- W końcu coś się odezwał na tym przyjęciu. Wielka szkoda, że tylko do siebie, no ale trudno. Może później złapie gdzieś Sami, gdyż dostrzegł ją krążącą gdzieś w tłumie. Teraz jednak miał o wiele ważniejsze zadanie po raz kolejny robiąc przepiękną fotkę bójki. Choć prawdę mówiąc bójką jeszcze tego by nie nazwał. Bo zdzielił gościa dwa razy i uciekł. Ehhh co za tchórz. Aż tak bardzo obawiał się kontrataku, że aż dosłownie stąd wybiegł. Najważniejsze, że w końcu coś się działo, a on miał co fotografować oprócz pary młodej i nic nie różniącego się tłumu gości. Ciekawiło go jednak ile warte będą właśnie te fotki.
- Ałć to musiało boleć- W końcu coś się odezwał na tym przyjęciu. Wielka szkoda, że tylko do siebie, no ale trudno. Może później złapie gdzieś Sami, gdyż dostrzegł ją krążącą gdzieś w tłumie. Teraz jednak miał o wiele ważniejsze zadanie po raz kolejny robiąc przepiękną fotkę bójki. Choć prawdę mówiąc bójką jeszcze tego by nie nazwał. Bo zdzielił gościa dwa razy i uciekł. Ehhh co za tchórz. Aż tak bardzo obawiał się kontrataku, że aż dosłownie stąd wybiegł. Najważniejsze, że w końcu coś się działo, a on miał co fotografować oprócz pary młodej i nic nie różniącego się tłumu gości. Ciekawiło go jednak ile warte będą właśnie te fotki.
Re: Ogrody
Nie był najlepszym tancerzem, ale dawał radę. Może tańczył nieco koślawo i sztywno, ale na pewno do rytmu i na tyle dobrze, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Wtopili się w tłum tańczących par. Krukon poprzysiągł sobie w duchu, że dwie piosenki i zmywają się stąd, bo zwyczajnie nie da rady.
- No tak myślałem wiesz, zwyczajnie - mruknął.
Spojrzał w stronę, w którą machała Sophie. Widocznie Ślizgonka nie mogła odmówić sobie tej przyjemności, aby rzeczywiście obwieścić Jamesowi, że on, Malcolm załamał się pod ciężarem jej dziewczęcego uroku. Jak to powiadają, serce nie sługa, czy coś takiego.
- Dotrzymałem słowa, jestem miły - odpowiedział. Uśmiechnął się do niej zawadiacko, prostując się jak struna. - Wolałbym jednak uniknąć spojrzenia twojego ojca, więc co powiesz na to, żebyśmy po tym kawałku udali się gdzieś indziej? nie idzie mi za dobrze - zaproponował.
Nadal kręcili się w rytm wolnej piosenki-ona zgrabnie i energicznie, Malcolm nadal sztywno. Kiedy piosenka dobiegła końca, Krukon spojrzał na nią z nadzieją, że ta przystanie na jego propozycję pójścia stąd.
- Co do tego pocałunku.. Chcesz się czegoś napić? - Zapytał.
- No tak myślałem wiesz, zwyczajnie - mruknął.
Spojrzał w stronę, w którą machała Sophie. Widocznie Ślizgonka nie mogła odmówić sobie tej przyjemności, aby rzeczywiście obwieścić Jamesowi, że on, Malcolm załamał się pod ciężarem jej dziewczęcego uroku. Jak to powiadają, serce nie sługa, czy coś takiego.
- Dotrzymałem słowa, jestem miły - odpowiedział. Uśmiechnął się do niej zawadiacko, prostując się jak struna. - Wolałbym jednak uniknąć spojrzenia twojego ojca, więc co powiesz na to, żebyśmy po tym kawałku udali się gdzieś indziej? nie idzie mi za dobrze - zaproponował.
Nadal kręcili się w rytm wolnej piosenki-ona zgrabnie i energicznie, Malcolm nadal sztywno. Kiedy piosenka dobiegła końca, Krukon spojrzał na nią z nadzieją, że ta przystanie na jego propozycję pójścia stąd.
- Co do tego pocałunku.. Chcesz się czegoś napić? - Zapytał.
Strona 4 z 7 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Irlandia :: Hrabstwo Kerry :: Zamek Scottów :: Część dla gości
Strona 4 z 7
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach