Ogrody
+32
Stan Griffiths
Malcolm McMillan
Polly Baldwin
Samantha Davies
Miles Gladstone
Mistrz Gry
Marie Volante
Grace Scott
Antonija Vedran
Dylan Davies
Konrad Moore
Ana Vedran
Lucy Skitter
Brennus Lancaster
Nicolas Socha
Ross Seth Davies
Hannah Wilson
Benedict Walton
Charles Wilson
Margaret Scott
Vincent Cramer
Prince Scott
Nancy Baldwin
Sophie Fitzpatrick
Roland Fitzpatrick
Ian Ames
Marianna Vulkodlak
Rika Shaft
Rosalie Fitzpatrick
James Scott
Zoja Yordanova
Jeremy Scott
36 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Irlandia :: Hrabstwo Kerry :: Zamek Scottów :: Część dla gości
Strona 3 z 7
Strona 3 z 7 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
Ogrody
First topic message reminder :
Zaraz za werandą znajdują się ogromne ogrody. O rośliny z niemal każdego zakątka świata dba Margaret Scott, więc flora jest tu niesamowicie piękna.
Zaraz za werandą znajdują się ogromne ogrody. O rośliny z niemal każdego zakątka świata dba Margaret Scott, więc flora jest tu niesamowicie piękna.
Re: Ogrody
- Ron, chyba już czas - usłyszał za swoimi plecami głos brata poprzedzony skrzypnięciem drzwi. Odwrócił się machinalnie w stronę Connora Fitzpatricka, nadal mając rozwiązaną muszkę. Pobladł momentalnie. Nadchodziła chwila, na którą czekał jakąś połowę swojego życia: miał poślubić kobietę swojego życia pomimo szeptów niezrozumienia i ogólnego niezadowolenia. Myślał i poważnie obawiał się, że Rosalie mogła zbiec z posiadłości Scottów.
Fitz dostrzegł kątem oka swojego ojca, który stał za plecami jego starszego brata. Oboje mieli już taką chwilę dawno za sobą, więc na ich ustach widniały chytre uśmieszki.
- Głowa do góry, Ron, nie Ty pierwszy nie ostatni - zarechotał jego ojciec, a Conn dołączył się do salwy śmiechu starego Irlandczyka. Głowa rodziny podeszła do pana młodego. Zawiązał mu muszkę w tempie ekspresowym i poklepał go po ramieniu. Dostrzegł kątem oka jak brat gasi cygaro w dużej popielniczce.
- Nareszcie - usłyszał od ojca to jedno, jedyne słowo, a od Connora otrzymał tyle co krótkie, pokrzepiające spojrzenie. - Idziemy zająć miejsca w pierwszym rzędzie. A ty szykuj się i wychodź już, niedługo przyprowadzą Rosalie - dodał, po czym dwójka mężczyzn opuściła komnatę, zostawiając uzdrowiciela samego.
Westchnął ciężko, wypuścił ciężkie powietrze z ust i podrapał się po ozdobionej lokami głowie. Wygląda na to, że to już...
- Dobra, zróbmy to nim się rozmyśli - pomyślał, po czym ruszył żwawo, opuszczając komnatę. Korytarz był już pusty, a na jego końcu czekał nikt inny jak Vincent Cramer.
- Dzięki stary. Wszystko gotowe? Dobra, to idziemy... - mruczał, zgarniając go po drodze. Wyszli na zewnątrz. Ludzie spojrzeli w ich stronę. Machali im i uśmiechali się do niego, kiedy dwójka facetów w smokingach przemierzała drogę do udekorowanej sceny, na której mieli powiedzieć TAK.
Stanął w wyznaczonym miejscu z Vincentem u boku i spojrzał po twarzach zebranych. W pierwszym rzędzie dostrzegł Sophie, Bena, swojego ojca, również Bena, swoją matkę Nancy i tę drugą Nancy, Brata Connora z dziećmi Claudią i Lukiem, Jamesa, rodziców Rosalie... Scottowie po lewej, Fitzpatrickowie po prawej. Czekał z ciężkim żołądkiem aż Jeremy poprowadzi do ołtarza jego przyszłą żonę.
Fitz dostrzegł kątem oka swojego ojca, który stał za plecami jego starszego brata. Oboje mieli już taką chwilę dawno za sobą, więc na ich ustach widniały chytre uśmieszki.
- Głowa do góry, Ron, nie Ty pierwszy nie ostatni - zarechotał jego ojciec, a Conn dołączył się do salwy śmiechu starego Irlandczyka. Głowa rodziny podeszła do pana młodego. Zawiązał mu muszkę w tempie ekspresowym i poklepał go po ramieniu. Dostrzegł kątem oka jak brat gasi cygaro w dużej popielniczce.
- Nareszcie - usłyszał od ojca to jedno, jedyne słowo, a od Connora otrzymał tyle co krótkie, pokrzepiające spojrzenie. - Idziemy zająć miejsca w pierwszym rzędzie. A ty szykuj się i wychodź już, niedługo przyprowadzą Rosalie - dodał, po czym dwójka mężczyzn opuściła komnatę, zostawiając uzdrowiciela samego.
Westchnął ciężko, wypuścił ciężkie powietrze z ust i podrapał się po ozdobionej lokami głowie. Wygląda na to, że to już...
- Dobra, zróbmy to nim się rozmyśli - pomyślał, po czym ruszył żwawo, opuszczając komnatę. Korytarz był już pusty, a na jego końcu czekał nikt inny jak Vincent Cramer.
- Dzięki stary. Wszystko gotowe? Dobra, to idziemy... - mruczał, zgarniając go po drodze. Wyszli na zewnątrz. Ludzie spojrzeli w ich stronę. Machali im i uśmiechali się do niego, kiedy dwójka facetów w smokingach przemierzała drogę do udekorowanej sceny, na której mieli powiedzieć TAK.
Stanął w wyznaczonym miejscu z Vincentem u boku i spojrzał po twarzach zebranych. W pierwszym rzędzie dostrzegł Sophie, Bena, swojego ojca, również Bena, swoją matkę Nancy i tę drugą Nancy, Brata Connora z dziećmi Claudią i Lukiem, Jamesa, rodziców Rosalie... Scottowie po lewej, Fitzpatrickowie po prawej. Czekał z ciężkim żołądkiem aż Jeremy poprowadzi do ołtarza jego przyszłą żonę.
Re: Ogrody
Uwadze Krukona nie umknęły sińce pod oczami rudowłosej Ślizgonki, której piegowata buźka zazwyczaj rozświetlona była w szerokim uśmiechu. Sowa, którą dostał kilka dni temu od ukochanej oczywiście zaniepokoiła go, lecz w ferworze szukania ślubnego prezentu i powrotu dziadka ze szpitala, nie mógł znaleźć po prostu stosownej pory na poważną rozmowę. Miał nadzieję, że chodziło o problemy z ojcem, o których panna Fitzpatrick wspomniała w ostatniej sowie.
Krukon zamknął ich usta w pocałunku. Nie zbyt rozwiązłym i namiętnym, by znaleźć się na pierwszych stronach Proroka. Skryci pod gałęziami akacji mogli w końcu w samotności zamienić kilka słów.
- Dziadek ma się lepiej, jest nawet dzisiaj na weselu. Bardzo chce Cię poznać - młodzieniec wskazał dyskretnie głową w kierunku ostatnich rzędów, gdzie majaczyła siwizna ministra. Po chwili jego zielone tęczówki znów spoczęły nie tylko na twarzy Sophie, ale i na jej całej sylwetce.
- Wyglądasz olśniewająco... - odparł całkiem szczerze, znów wiążąc czarownicę w swych ramionach. Okazały bukiet przywarł do jej wątłych pleców. Walton po chwili oprzytomniał i niemal pacnął się otwartą dłonią w czoło - Tak, dla pani Scott. Ale dla Ciebie też coś mam.
Irlandczyk odstawił zastawę na ziemię i wydobył z kieszeni marynarki zawiniątko zapakowane w przezroczystą folię przewiązaną czerwoną wstążką.
- Upiekłem dla Ciebie pierniki - ciastka może i nie wyglądały jak z najlepszej cukierni, ale były od początku do końca zrobione własnoręcznie przez panicza Waltona.
- Smakują obrzydliwie. Możesz je wyrzucić - zaśmiał się po chwili, wręczając Ślizgonce małe zawiniątko. Nim dziewczyna zdążyła zareagować przy ołtarzu pojawił się jej ojciec i znaczna część rodziny, dlatego uczniowie szybko dołączyli do pozostałych gości, by uczestniczyć w zaślubinach.
Krukon zamknął ich usta w pocałunku. Nie zbyt rozwiązłym i namiętnym, by znaleźć się na pierwszych stronach Proroka. Skryci pod gałęziami akacji mogli w końcu w samotności zamienić kilka słów.
- Dziadek ma się lepiej, jest nawet dzisiaj na weselu. Bardzo chce Cię poznać - młodzieniec wskazał dyskretnie głową w kierunku ostatnich rzędów, gdzie majaczyła siwizna ministra. Po chwili jego zielone tęczówki znów spoczęły nie tylko na twarzy Sophie, ale i na jej całej sylwetce.
- Wyglądasz olśniewająco... - odparł całkiem szczerze, znów wiążąc czarownicę w swych ramionach. Okazały bukiet przywarł do jej wątłych pleców. Walton po chwili oprzytomniał i niemal pacnął się otwartą dłonią w czoło - Tak, dla pani Scott. Ale dla Ciebie też coś mam.
Irlandczyk odstawił zastawę na ziemię i wydobył z kieszeni marynarki zawiniątko zapakowane w przezroczystą folię przewiązaną czerwoną wstążką.
- Upiekłem dla Ciebie pierniki - ciastka może i nie wyglądały jak z najlepszej cukierni, ale były od początku do końca zrobione własnoręcznie przez panicza Waltona.
- Smakują obrzydliwie. Możesz je wyrzucić - zaśmiał się po chwili, wręczając Ślizgonce małe zawiniątko. Nim dziewczyna zdążyła zareagować przy ołtarzu pojawił się jej ojciec i znaczna część rodziny, dlatego uczniowie szybko dołączyli do pozostałych gości, by uczestniczyć w zaślubinach.
Re: Ogrody
Na ślubie nie mogło zabraknąć Grace. Trzynastolatka cieszyła się szczęściem swojej ukochanej mamy chyba jak nikt inny na świecie. Nie rozumiała jeszcze, czy to wszystko jest właściwe, czy nie, bo przecież nie tak dawno mieli jeszcze ojca, ale dla niej liczyła się tylko mama i uśmiech na jej twarzy.
Dobór sukienki* był trudny, ponieważ na Grace nie wszystko dobrze wyglądało. Była puszystą kluską, wstydziła się swoich dziecięcych bioderek i brzuszka, a także pyzowatej buzi. Wybrała jednak, tak z sentymentu, żółto-czarną sukienkę w barwach domu Hufflepuff, do którego przynależności wcale się nie wstydziła.
Pojawiła się masa gości, uczniów i dorosłych, rodzinka... Szykowała się spora imprezka, na której ona osobiście planowała się dobrze bawić.
Zajęła miejsce z samego brzegu, w pierwszym rzędzie, obok swojej babci Margaret Scott. Chciała mieć doskonały widok na mamę, Rolanda i wszystko co będzie działo się na tym ołtarzyku. Chciała być pierwszą osobą, którą ujrzy jej mama kiedy ponownie stanie się żoną.
*sukienka
Dobór sukienki* był trudny, ponieważ na Grace nie wszystko dobrze wyglądało. Była puszystą kluską, wstydziła się swoich dziecięcych bioderek i brzuszka, a także pyzowatej buzi. Wybrała jednak, tak z sentymentu, żółto-czarną sukienkę w barwach domu Hufflepuff, do którego przynależności wcale się nie wstydziła.
Pojawiła się masa gości, uczniów i dorosłych, rodzinka... Szykowała się spora imprezka, na której ona osobiście planowała się dobrze bawić.
Zajęła miejsce z samego brzegu, w pierwszym rzędzie, obok swojej babci Margaret Scott. Chciała mieć doskonały widok na mamę, Rolanda i wszystko co będzie działo się na tym ołtarzyku. Chciała być pierwszą osobą, którą ujrzy jej mama kiedy ponownie stanie się żoną.
*sukienka
Grace ScottKlasa III - Urodziny : 10/09/2000
Wiek : 24
Skąd : Hrabstwo Kerry, IR
Krew : Czysta
Re: Ogrody
- Słodki Merlinie... – drobna, rudowłosa istotka od kilku minut gorączkowo przerzucała bibeloty w swojej eleganckiej kopertówce w poszukiwaniu zaproszenia na ceremonię. – Przecież ja znam Rosalie Scott! A Roland Fitzpatrick nie dalej jak kilka miesięcy temu wyśpiewywał pod moimi oknami serenadę! To znaczy nie była skierowana do mnie, tylko do Rose, no ale przecież był tam... Nie wystawałby pod oknami obcego domu, prawda? Rozumie mnie pan? – zrezygnowana brakiem rezultatów czarownica postanowiła wyjaśnić wszystko barczystemu ochroniarzowi, legitymującemu zaproszonych gości. Kobietka gestykulowała przy tym tak żywo, że mężczyzna kilkakrotnie uchylał się przed jej wszędobylskimi ramionami.
- No dlaczego mi pan nie wierzy, jestem poważną uzdrowicielką... Cały tydzień leżałam zasmarkana w domu, wie pan? Nie chodziłam do pracy i wykurowałam się specjalnie na tą sobotę, by móc towarzyszyć przyjaciółce w tym szczególnym dniu, a pan nie chce mnie wpuścić! – zrozpaczona Francuzka zwiesiła głowę i wbiła wzrok w czubki swoich niebotycznie wysokich szpilek, i właśnie wtedy spłynęła na nią światłość.
- Potrzymaj! – nie czekając na reakcję ochroniarza, Marie wcisnęła mu w rękę swoją torebeczkę i odwróciwszy się do niego tyłem, wykorzystała długie rozcięcie w krwistoczerwonej sukni, ciągnące się wzdłuż prawego uda, by zza pończochy wydobyć niewielką, kremową kopertę. Volante, najwyraźniej nieskrępowana co najmniej tępym wyrazem twarzy bruneta, energicznie podała mu swoje zaproszenie i ponownie, nim zdążył się odezwać, wyrwała mu z ręki kopertówkę i wyminąwszy go, pomknęła w kierunku ogrodów. Przez chwilę błądziła alejkami, ale szybko odnalazła właściwą. Nie było to trudne – droga do ołtarza była przepięknie udekorowana. Marie, nie chcąc zakłócać najważniejszego dnia w życiu Rosalie i Rolanda, znacznie zwolniła i starając się stłumić stukot szpilek, dobrnęła do ostatniego rzędu, by właśnie tam się zaszyć.
- No dlaczego mi pan nie wierzy, jestem poważną uzdrowicielką... Cały tydzień leżałam zasmarkana w domu, wie pan? Nie chodziłam do pracy i wykurowałam się specjalnie na tą sobotę, by móc towarzyszyć przyjaciółce w tym szczególnym dniu, a pan nie chce mnie wpuścić! – zrozpaczona Francuzka zwiesiła głowę i wbiła wzrok w czubki swoich niebotycznie wysokich szpilek, i właśnie wtedy spłynęła na nią światłość.
- Potrzymaj! – nie czekając na reakcję ochroniarza, Marie wcisnęła mu w rękę swoją torebeczkę i odwróciwszy się do niego tyłem, wykorzystała długie rozcięcie w krwistoczerwonej sukni, ciągnące się wzdłuż prawego uda, by zza pończochy wydobyć niewielką, kremową kopertę. Volante, najwyraźniej nieskrępowana co najmniej tępym wyrazem twarzy bruneta, energicznie podała mu swoje zaproszenie i ponownie, nim zdążył się odezwać, wyrwała mu z ręki kopertówkę i wyminąwszy go, pomknęła w kierunku ogrodów. Przez chwilę błądziła alejkami, ale szybko odnalazła właściwą. Nie było to trudne – droga do ołtarza była przepięknie udekorowana. Marie, nie chcąc zakłócać najważniejszego dnia w życiu Rosalie i Rolanda, znacznie zwolniła i starając się stłumić stukot szpilek, dobrnęła do ostatniego rzędu, by właśnie tam się zaszyć.
Ostatnio zmieniony przez Marie Volante dnia Sob 24 Sie 2013, 22:47, w całości zmieniany 1 raz
Re: Ogrody
- Rosalie, jeśli za pięć minut nie wyjdziesz z pokoju, to wyciągnę Cię stamtąd siłą!
Jeremy Scott grzmiał na korytarzu od dobrych kilku minut. Dzwony łomotały wściekle, obwieszczając początek ceremoni, a panna młoda dopiero wdziewała pospiesznie na nogi białe szpilki. Nie rozmyśliła się - pomimo pięciu godzin przygotowań, jeszcze nie była ubrana. W mgnieniu oka welon został upięty na jej czarnych włosach, buty wsunięte na drobne stopy, a makijaż pięknie podkreślił jej naturalną urodę. Ściskając ze zdenerwowania sztywne łodyżki kwiatów podeszła do drzwi, gdzie czekał jej zniecierpliwiony ojciec. Ostatnie spojrzenie w lustro i Rosalie wędrowała krętymi schodami wprost do ogromnego ogrodu, specjalnie przygotowanego na tą okazję.
Zaparło jej dech z zachwytu. Spodziewała się pięknych ozdób, ale nie przypuszczała, że wszyscy jej przyjaciele i rodzina postarają się aż tak. Złota zastawa błyszczała z daleka szorowana zawzięcie przez bodajże ostatni tydzień, wszędzie unosił się zapach świeżych kwiatów, a w momencie w którym wokół rozbrzmiała stonowana muzyka skrzypiec, wszyscy zwrócili swe spojrzenia właśnie na nią. Stojąc pod kwiecistym łukiem i trzymając pod rękę swego ojca czuła się tak samo, jak siedemnaście lat temu. Wszystko podeszło jej do gardła, a jedyna myśl, która plądrowała jej głowę to ta, by nie zwymiotować na Rolanda. Takiego wstydu z pewnością nie zapomniałoby dwieście następnych pokoleń. Czarnulka wzięła głęboki oddech i ruszyła w kierunku ołtarza, przy którym czekał już uzdrowiciel wraz ze swoją drużbą. Była tak zdenerwowana, że nie była w stanie odróżnić pojedynczych twarzy spośród natłoku wszystkich bliskich i rodziny. Jej policzki spowiły się pąsowym rumieńcem, a czarownica czuła, jak jej serce wali z całej siły. Droga trwała wieczność. Gdy Rosalie w końcu stanęła u boku mężczyzny, z którym miała spędzić resztę życia była bliska omdleniu. Bezwiednie wysunęła dłoń spod ramienia ojca i stanęła przodem do czarodzieja z Ministerstwa, który miał udzielić im dziś ślubu.
Jeremy Scott grzmiał na korytarzu od dobrych kilku minut. Dzwony łomotały wściekle, obwieszczając początek ceremoni, a panna młoda dopiero wdziewała pospiesznie na nogi białe szpilki. Nie rozmyśliła się - pomimo pięciu godzin przygotowań, jeszcze nie była ubrana. W mgnieniu oka welon został upięty na jej czarnych włosach, buty wsunięte na drobne stopy, a makijaż pięknie podkreślił jej naturalną urodę. Ściskając ze zdenerwowania sztywne łodyżki kwiatów podeszła do drzwi, gdzie czekał jej zniecierpliwiony ojciec. Ostatnie spojrzenie w lustro i Rosalie wędrowała krętymi schodami wprost do ogromnego ogrodu, specjalnie przygotowanego na tą okazję.
Zaparło jej dech z zachwytu. Spodziewała się pięknych ozdób, ale nie przypuszczała, że wszyscy jej przyjaciele i rodzina postarają się aż tak. Złota zastawa błyszczała z daleka szorowana zawzięcie przez bodajże ostatni tydzień, wszędzie unosił się zapach świeżych kwiatów, a w momencie w którym wokół rozbrzmiała stonowana muzyka skrzypiec, wszyscy zwrócili swe spojrzenia właśnie na nią. Stojąc pod kwiecistym łukiem i trzymając pod rękę swego ojca czuła się tak samo, jak siedemnaście lat temu. Wszystko podeszło jej do gardła, a jedyna myśl, która plądrowała jej głowę to ta, by nie zwymiotować na Rolanda. Takiego wstydu z pewnością nie zapomniałoby dwieście następnych pokoleń. Czarnulka wzięła głęboki oddech i ruszyła w kierunku ołtarza, przy którym czekał już uzdrowiciel wraz ze swoją drużbą. Była tak zdenerwowana, że nie była w stanie odróżnić pojedynczych twarzy spośród natłoku wszystkich bliskich i rodziny. Jej policzki spowiły się pąsowym rumieńcem, a czarownica czuła, jak jej serce wali z całej siły. Droga trwała wieczność. Gdy Rosalie w końcu stanęła u boku mężczyzny, z którym miała spędzić resztę życia była bliska omdleniu. Bezwiednie wysunęła dłoń spod ramienia ojca i stanęła przodem do czarodzieja z Ministerstwa, który miał udzielić im dziś ślubu.
Re: Ogrody
Prince starał się, aby jego matka nie dostrzegła go w żadnym wypadku. Wiedział, że panoszy się gdzieś tutaj, bo słychać ją było od czasu do czasu jak dyryguje osobami dbającymi o kwiaty, skrzatami i ludźmi, którzy zajęli nieopowiednie miejsca. Słyszał też jej piskliwy, irytujący śmiech, który niósł się od czasu do czasu kiedy jakiś ważniak zapodał głupią anegdotkę z urzędu ministerstwa albo kiepski dowcip o mugolach.
Przyjął pojawienie się Jamesa z ulgą. Uścisnął mu dłoń, kiedy ten kulawy Krukon usiadł obok niego. Prince wyglądał nieco gorzej przez ten opatrunek na czole oraz laskę, na której musiał się podpierać. Siedział sztywno i starał się nie dostrzegać tego, że Nancy wychodzi z siebie kilka krzeseł dalej aby któryś z nich odwrócił się w jej stronę. Westchnął ciężko i pokręcił głową w niedowierzaniu.
- Zrób coś. Nie widzisz, że twoja dziewczyna odstawia tam jakąś szopkę? - Warknął półgębkiem do niego, wskazując w tamtym kierunku niegrzecznie palcem. Dlatego właśnie nie lubił dziewczyn. Zachowywały się w towarzystwie chłopców jak idiotki. Ta z kolei zachowywała się tak niezależnie od towarzystwa.
Po jakimś kwadransie zaczęło się. Kiedy zabrzmiała muzyka, wszyscy goście wstali, on również, choć z lekkim trudem. Odwrócił się w stronę sunącej do ołtarza ciotki Rosalie i wujka Jeremy'ego z grobową miną, zwyczajną dla siebie.
Przyjął pojawienie się Jamesa z ulgą. Uścisnął mu dłoń, kiedy ten kulawy Krukon usiadł obok niego. Prince wyglądał nieco gorzej przez ten opatrunek na czole oraz laskę, na której musiał się podpierać. Siedział sztywno i starał się nie dostrzegać tego, że Nancy wychodzi z siebie kilka krzeseł dalej aby któryś z nich odwrócił się w jej stronę. Westchnął ciężko i pokręcił głową w niedowierzaniu.
- Zrób coś. Nie widzisz, że twoja dziewczyna odstawia tam jakąś szopkę? - Warknął półgębkiem do niego, wskazując w tamtym kierunku niegrzecznie palcem. Dlatego właśnie nie lubił dziewczyn. Zachowywały się w towarzystwie chłopców jak idiotki. Ta z kolei zachowywała się tak niezależnie od towarzystwa.
Po jakimś kwadransie zaczęło się. Kiedy zabrzmiała muzyka, wszyscy goście wstali, on również, choć z lekkim trudem. Odwrócił się w stronę sunącej do ołtarza ciotki Rosalie i wujka Jeremy'ego z grobową miną, zwyczajną dla siebie.
Re: Ogrody
Ceremonię prowadził jeden z pracowników Ministerstwa Magii. Mężczyzna podchodził już pod pięćdziesiątkę, siwizna przyprószyła jego ciemne włosy, a czarodziejska, urzędowa szata mieniła się granatowym odcieniem.
Gdy para młoda stanęła przed ołtarzem, czarodziej poprosił wszystkich o ciszę i zaklęciem zwiększył moc swego głosu, by nawet w najdalszych zakątkach rozległych ogrodów Scott'ów słychać było całą ceremonię.
- Zebraliśmy się tu dzisiaj, by złączyć węzłem małżeńskim tych dwoje kochających się czarodziejów, pragnących razem wieść resztę swego życia - zaczął, wskazując to na pannę młodą, to na pana młodego. Z niewielkiego ołtarzyka podniósł karminową wstęgę, którą obwiązał złączone dłonie Rosalie i Rolanda. - Jeśli ktoś zna powód, dla którego tych dwoje ludzi nie może zawrzeć związku małżeńskiego, niech ujawni się teraz, albo zamilknie na wieki.
Mistrz Gry
Re: Ogrody
Kiedy do jego uszu dotarł dźwięk skrzypiec i marszu weselnego, o mało nie zemdlał. Miał najszczerszą ochotę złapać Vincenta stojącego obok za ramię, ale powstrzymał się w miarę. Odchrząknął cicho, wyprostował się jak struna, wypiął pierś i zacisnął usta. Czekał aż jego przyszły teść przyprowadzi Rosalie do ołtarza.
Wtedy ją zobaczył. Zjawiskową, promieniejącą, w białej sukni do ziemi. Pobladł, ale nie z wątpliwości, a stresu i szczęścia. Wszyscy goście odwrócili się w stronę panny młodej, więc podziękował za to w duchu, że nie oglądali go teraz wszyscy zgromadzeni.
Zobaczył, że jego matka szlocha w pierwszym rzędzie. No tak, oddaje najmłodszego syna na służbę do wymarzonej synowej, członkini rodu Scottów. Największe marzenie tych dwóch, wspaniałych, irlandzkich rodów wreszcie się ziściło. Późno, ale lepiej późno niż później.
W końcu dotarła do ołtarza. Przejął ją od ojca, a to symboliczne "przekazanie" wywołało chyba największe emocje tego dnia. Ostatnie spojrzenie na Sophie i od razu zrobiło mu się raźniej. Nie wiedział, czy Ślizgonka popiera go tylko dlatego, że chciała jego szczęścia, czy popierała go naprawdę, ale to wystarczyło.
Słuchał mistrza ceremonii, ale jego słowa do niego nie docierały. Patrzył tępawo na siwiejącego faceta udzielającego mu ślubu i czekał na moment, w którym ona wreszcie powie "tak".
Wtedy ją zobaczył. Zjawiskową, promieniejącą, w białej sukni do ziemi. Pobladł, ale nie z wątpliwości, a stresu i szczęścia. Wszyscy goście odwrócili się w stronę panny młodej, więc podziękował za to w duchu, że nie oglądali go teraz wszyscy zgromadzeni.
Zobaczył, że jego matka szlocha w pierwszym rzędzie. No tak, oddaje najmłodszego syna na służbę do wymarzonej synowej, członkini rodu Scottów. Największe marzenie tych dwóch, wspaniałych, irlandzkich rodów wreszcie się ziściło. Późno, ale lepiej późno niż później.
W końcu dotarła do ołtarza. Przejął ją od ojca, a to symboliczne "przekazanie" wywołało chyba największe emocje tego dnia. Ostatnie spojrzenie na Sophie i od razu zrobiło mu się raźniej. Nie wiedział, czy Ślizgonka popiera go tylko dlatego, że chciała jego szczęścia, czy popierała go naprawdę, ale to wystarczyło.
Słuchał mistrza ceremonii, ale jego słowa do niego nie docierały. Patrzył tępawo na siwiejącego faceta udzielającego mu ślubu i czekał na moment, w którym ona wreszcie powie "tak".
Re: Ogrody
Kto by pomyślał, że czas w pracy tak szybko leci? Spojrzał na zegarek była godzina szesnasta, po dziesięciu minutach zerknął ponownie, a tu już osiemnasta piętnaście. Jak oparzony wyleciał z gabinetu, zostało jakieś czterdzieści pięć minut do ślubu Rolanda, a on musiał jeszcze odebrać strój wieczorowy Na przyjęciu podczas, którego będzie tyle osób znanych w świecie magicznym, nie mógł odstawać od innych, więc postawił na klasyczny smoking, szyty na miarę, a do tego białą koszulę. Fakt, mógł zrobić to wcześniej, ale w szpitalu był natłok pacjentów. Zaniósł papiery do recepcji i żegnając się z jedynym z uzdrowicieli i pielęgniarką, teleportował się do krawca, a następnie do mieszkania. Wziął prysznic, a następnie zaczął zakładać na siebie kolejne części ubioru. Zrezygnował z kamizelki na rzecz atłasowego pasa, zawiązał szybko muchę i zarzucił na siebie czarną marynarkę. Całości dopełniały gładkie wiedenki oraz zegarek Monza od Tag Heuer, który dostał od rodziców na trzydzieste urodziny. W biegu założył jeszcze spinki do mankietów i zebrał z jednej z półek zaproszenie. Kilkanaście chwil później znalazł się w ogrodzie okalającym zamek należący do Scottów. W przestrzeni rozbrzmiewał dźwięk marszu weselnego i donośny głos mężczyzny prowadzącego całą ceremonię, czyli wiedział, iż na pewno się spóźnił. Niespostrzeżenie przemknął do jedynego wolnego miejsca jakie zostało w ostatnim rzędzie. Szybki rzut okiem na tarczę zegarka na czarnym, skórzanym pasku i utkwił swój wzrok w ołtarzu.
Re: Ogrody
Dylan uśmiechnął się na słowa Antoniny. Możliwe, że panna młoda się popłacze, przecież to taka podniosła i bardzo wzruszająca chwila. Szczególnie dla kobiet. Można się było czymś takim przejąć. On sam w sumie nie wiedział jak będzie wyglądał jego ślub, o ile w ogóle nastąpi. Jakoś w tej chwili nie mógł sobie czegoś takiego wyobrazić. Może dlatego, że aktualnie był sam? Poza tym uważał, że on nie nadaje się na jakieś długie związki. Czasem zdarzało się, że był z jakąś niewiastą, ale krótko.
- Zakład? - Dylan chwilę się zastanowił. On raczej nie był jakimś dobrym hazardzistą, ale czemu by się nie zgodzić. - Ona raczej wygląda na taką, która zaraz zemdleje. - Powiedział do dziewczyny dosyć cicho. - Zgadzam się. Zobaczymy co z tego wyjdzie. - Niewątpliwie płacz byłby lepszy, bo mdlejąca panna młoda to nie był pewnie szczyt marzeń Rolanda. A łzy szczęścia lub podekscytowania to coś co jeszcze mogłoby ujść w tłoku.
Dylan rozglądał się dalej po ludziach, którzy tu przybyli. Przed chwilą pojawił się wuj z przyszłą ciotką. Jakoś nikt specjalnie nie zwrócił jego uwagi.
Na pytanie pracownika ministerstwa czy ktoś ma jakieś powód dlaczego nie mieliby się żenić to lekko się uśmiechnął. Ciekawiło go czy zaraz nie pojawi się jakiś były narzeczony Rosalie, albo narzeczona Rolanda, który/która nie krzyknie, że ma coś przeciwko. Nie byłoby to miłe dla pary młodej, ale zapewne odrobinę rozbudziłoby tą sztywną atmosferę.
- Jaką mam ogromną ochotę krzyknąć, że ja mam coś przeciwko. - Mruknął do Tonki. - Lekko rozbudziłoby to atmosferę. Może nie byłoby tak sztywnie. - Dylanowi nie schodził uśmiech z twarzy. Pewnie gdyby był na miejscu Rolanda to tak wesoło by mu nie było.
Dylan jeszcze włożył rękę do kieszeni marynarki upewniając się, że zabrał pieniądze na prezent dla pary młodej. Nie miał pomysły co by im wręczyć. Szukał prezentu nawet w Egipcie, ale jakoś nic nie znalazł.
- Zakład? - Dylan chwilę się zastanowił. On raczej nie był jakimś dobrym hazardzistą, ale czemu by się nie zgodzić. - Ona raczej wygląda na taką, która zaraz zemdleje. - Powiedział do dziewczyny dosyć cicho. - Zgadzam się. Zobaczymy co z tego wyjdzie. - Niewątpliwie płacz byłby lepszy, bo mdlejąca panna młoda to nie był pewnie szczyt marzeń Rolanda. A łzy szczęścia lub podekscytowania to coś co jeszcze mogłoby ujść w tłoku.
Dylan rozglądał się dalej po ludziach, którzy tu przybyli. Przed chwilą pojawił się wuj z przyszłą ciotką. Jakoś nikt specjalnie nie zwrócił jego uwagi.
Na pytanie pracownika ministerstwa czy ktoś ma jakieś powód dlaczego nie mieliby się żenić to lekko się uśmiechnął. Ciekawiło go czy zaraz nie pojawi się jakiś były narzeczony Rosalie, albo narzeczona Rolanda, który/która nie krzyknie, że ma coś przeciwko. Nie byłoby to miłe dla pary młodej, ale zapewne odrobinę rozbudziłoby tą sztywną atmosferę.
- Jaką mam ogromną ochotę krzyknąć, że ja mam coś przeciwko. - Mruknął do Tonki. - Lekko rozbudziłoby to atmosferę. Może nie byłoby tak sztywnie. - Dylanowi nie schodził uśmiech z twarzy. Pewnie gdyby był na miejscu Rolanda to tak wesoło by mu nie było.
Dylan jeszcze włożył rękę do kieszeni marynarki upewniając się, że zabrał pieniądze na prezent dla pary młodej. Nie miał pomysły co by im wręczyć. Szukał prezentu nawet w Egipcie, ale jakoś nic nie znalazł.
Re: Ogrody
Rosalie przestępowała nerwowo z nogi na nogę, dopóki gromki głos czarodzieja nie wbił jej dosłownie w ziemię. Kobieta rozchyliła lekko usta w wyrazie zdziwienia, lecz szybko zamknęła je na powrót przypominając sobie o fleszach czekających na jej najdrobniejszą wpadkę. W takich chwilach wolałaby być podrzędną sprzątaczką i wyjść za mąż skromnie, lecz po swojemu. W wielkim, bogatym rodzie takie rozwiązanie graniczyło z cudem. Jeremy miał pieniądze i lubił się z tym obnosić, a wesele swej jedynej córki było idealną okazją do pokazania się z jak najlepszej strony całemu półświatkowi czarodziejskiemu.
Czarownica uważnie słuchała słów urzędnika, a gdy ten spytał o to, czy ktoś zna jakiś powód, w duchu modliła się o to, by nikt się nie odezwał i ceremonia przebiegła sprawnie do samego końca. Ukradkiem zerknęła na Rolanda, który wyglądał na nie mniej zestresowanego niż ona sama. Czuła to nawet w uścisku jego drżącej, chłodnej dłoni, którą splótł teraz węzeł magicznej wstęgi. Najgorsze wszak wciąż było przed nią - siedemnaście lat temu całkowicie przekręciła słowa przysięgi małżeńskiej. Nie chciała znów popełnić tej gafy. Teraz patrzył na nią nie tylko ojciec i malutka rodzina Charliego, ale i jej własne dzieci i niemalże pół Londynu.
Czarownica uważnie słuchała słów urzędnika, a gdy ten spytał o to, czy ktoś zna jakiś powód, w duchu modliła się o to, by nikt się nie odezwał i ceremonia przebiegła sprawnie do samego końca. Ukradkiem zerknęła na Rolanda, który wyglądał na nie mniej zestresowanego niż ona sama. Czuła to nawet w uścisku jego drżącej, chłodnej dłoni, którą splótł teraz węzeł magicznej wstęgi. Najgorsze wszak wciąż było przed nią - siedemnaście lat temu całkowicie przekręciła słowa przysięgi małżeńskiej. Nie chciała znów popełnić tej gafy. Teraz patrzył na nią nie tylko ojciec i malutka rodzina Charliego, ale i jej własne dzieci i niemalże pół Londynu.
Re: Ogrody
- Zebrani goście niech będą świadkami zawarcia związku małżeńskiego przez Rosalie Scott i Rolanda Fitzpatricka - czerwona wstęga zacisnęła się na ich dłoniach - Powtarzajcie za mną słowa przysięgi małżeńskiej.
Czarodziej przytknął różdżkę do krtani Rolanda, przez co jego głos również miał stać się donośny.
- Ja, Roland Fitzpatrick, świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z Rosalie Scott i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
Panna młoda miała zaś powtórzyć następujące słowa.
- Ja, Rosalie Scott, świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z Rolandem Fitzpatrickiem i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
Gdy nowożeńcy wypowiedzieli słowa przysięgi czerwona wstęga zabłysnęła i zamieniła się w złoty łańcuszek, który otoczył nadgarstki czarodziejów. Po chwili zamienił się on w dwie osobne bransoletki.
- Poproszę teraz drużbę o przyniesienie obrączek.
Dwa złote krążki znalazły się na tacy. Urzędnik podał po jednej zarówno Rosalie jak i Rolandowi.
- Przy zakładaniu obrączek powtarzajcie za mną: Rosalie, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności. Rolandzie, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności.
Gdy obrączki znalazły się na dłoniach młodej pary, złote bransoletki rozsypały się w drobny mak, obsypując nowożeńców złotymi i srebrnymi drobinkami.
- Ogłaszam Was mężem i żoną. Może Pan pocałować pannę młodą.
Czarodziej przytknął różdżkę do krtani Rolanda, przez co jego głos również miał stać się donośny.
- Ja, Roland Fitzpatrick, świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z Rosalie Scott i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
Panna młoda miała zaś powtórzyć następujące słowa.
- Ja, Rosalie Scott, świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z Rolandem Fitzpatrickiem i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
Gdy nowożeńcy wypowiedzieli słowa przysięgi czerwona wstęga zabłysnęła i zamieniła się w złoty łańcuszek, który otoczył nadgarstki czarodziejów. Po chwili zamienił się on w dwie osobne bransoletki.
- Poproszę teraz drużbę o przyniesienie obrączek.
Dwa złote krążki znalazły się na tacy. Urzędnik podał po jednej zarówno Rosalie jak i Rolandowi.
- Przy zakładaniu obrączek powtarzajcie za mną: Rosalie, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności. Rolandzie, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności.
Gdy obrączki znalazły się na dłoniach młodej pary, złote bransoletki rozsypały się w drobny mak, obsypując nowożeńców złotymi i srebrnymi drobinkami.
- Ogłaszam Was mężem i żoną. Może Pan pocałować pannę młodą.
Mistrz Gry
Re: Ogrody
Roland był tak zestresowany, że powtarzał tępo słowa przysięgi, nie bacząc nawet, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Na szczęście udało mu się wyrecytować tę formułkę, możliwe, że najważniejszą w jego życiu, bezbłędnie. Modlił się w duchu, aby Rosalie także poszło to jak z płatka, bo pewnie pomyłka zestresowałaby ją do tego stopnia, że padłaby tutaj na zawał.
Ja, Roland Fitzpatrick, świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z Rosalie Scott i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
On sam by tego lepiej nie ujął. Gdyby miał sam napisać tekst przysięgi, na pewno brzmiałby on tak samo. Kiedy Rosalie wypowiedziała każde zdanie, słowo po słowie i nie pomyliła się ani nie zająknęła, posłał jej krótki, urywany uśmiech. Mieli za sobą najważniejsze.
Zorientował się o sekundę za późno, że obok niego stoi już Vincent z obrączkami, bo zapatrzył się na ciemne oczy swojej wybranki. Kiedy formalności stało się zadość, a na ich palcach widniały już prawdziwe, drogie i kosztowne obrączki, Fitz odetchnął z ulgą.
Ogłaszam Was mężem i żoną. Może Pan pocałować pannę młodą.
Na to czekał! Był w końcu jej mężem, ziściło się jego marzenie, które pielęgnował w sobie przez lata. No i mógł ją pocałować, całkiem legalnie, a nie miał zbyt wielu do tej pory ku temu okazji. Bez ceregieli nachylił się nad panną młodą i sprzedał jej namiętny pocałunek pełen młodzieńczej świeżości.
Ja, Roland Fitzpatrick, świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z Rosalie Scott i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
On sam by tego lepiej nie ujął. Gdyby miał sam napisać tekst przysięgi, na pewno brzmiałby on tak samo. Kiedy Rosalie wypowiedziała każde zdanie, słowo po słowie i nie pomyliła się ani nie zająknęła, posłał jej krótki, urywany uśmiech. Mieli za sobą najważniejsze.
Zorientował się o sekundę za późno, że obok niego stoi już Vincent z obrączkami, bo zapatrzył się na ciemne oczy swojej wybranki. Kiedy formalności stało się zadość, a na ich palcach widniały już prawdziwe, drogie i kosztowne obrączki, Fitz odetchnął z ulgą.
Ogłaszam Was mężem i żoną. Może Pan pocałować pannę młodą.
Na to czekał! Był w końcu jej mężem, ziściło się jego marzenie, które pielęgnował w sobie przez lata. No i mógł ją pocałować, całkiem legalnie, a nie miał zbyt wielu do tej pory ku temu okazji. Bez ceregieli nachylił się nad panną młodą i sprzedał jej namiętny pocałunek pełen młodzieńczej świeżości.
Re: Ogrody
Grace z wypiekami na pulchnej buzi wpatrywała się w swoją mamę, która kroczyła u boku dziadka Jeremy'ego w stronę ołtarza, na którym oczekiwał na nią wystrojony pan młody. Cieszyła się w pewnym sensie, bo otrząsnęła się już z żalu po ojcu, więc nowy wcale jej aż tak nie przeszkadzał.
Nie mogła wysiedzieć w miejscu kiedy zobaczyła Rosalie stojącą przed czarodziejem z urzędu, który miał za moment pomóc im wygłosić tekst przysięgi, a potem wypowiedzieć te magiczne słowa, które sprawią, że raz na zawsze zostaną mężem i żoną. No, albo przynajmniej do rozwodu...
Wysłuchiwała tekstu przysięgi z wyraźną rozkoszą, zachwycając się jakby zamiast pary młodej, na podeście stała para małych, słodkich szczeniaczków. Trochę chciało jej się płakać, w końcu to taka wzruszająca chwila, ale udało jej się powstrzymać.
Gdy zabrzmiały słowa głoszące, że owa dwójka została mężem i żoną, Grace zaklaskała w dłonie jako pierwsza, a zaraz po tym potoczyła się fala oklasków, które były oznaką gratulacji i radości wymierzonej w stronę nowożeńców. Puchonka podskoczyła z radości prawie pod samo niebo, klaszcząc jak szalona.
Nie mogła wysiedzieć w miejscu kiedy zobaczyła Rosalie stojącą przed czarodziejem z urzędu, który miał za moment pomóc im wygłosić tekst przysięgi, a potem wypowiedzieć te magiczne słowa, które sprawią, że raz na zawsze zostaną mężem i żoną. No, albo przynajmniej do rozwodu...
Wysłuchiwała tekstu przysięgi z wyraźną rozkoszą, zachwycając się jakby zamiast pary młodej, na podeście stała para małych, słodkich szczeniaczków. Trochę chciało jej się płakać, w końcu to taka wzruszająca chwila, ale udało jej się powstrzymać.
Gdy zabrzmiały słowa głoszące, że owa dwójka została mężem i żoną, Grace zaklaskała w dłonie jako pierwsza, a zaraz po tym potoczyła się fala oklasków, które były oznaką gratulacji i radości wymierzonej w stronę nowożeńców. Puchonka podskoczyła z radości prawie pod samo niebo, klaszcząc jak szalona.
Grace ScottKlasa III - Urodziny : 10/09/2000
Wiek : 24
Skąd : Hrabstwo Kerry, IR
Krew : Czysta
Re: Ogrody
Już?
Scott, a raczej już Fitzpatrick, nawet nie spostrzegła, gdy gładko wypowiedziała formułkę. Pewnie nie na tym miało polegać przysięganie sobie miłości do grobowej deski, ale nerwy niemal zeżarły tą roztrzęsioną czarownicę od środka. Dopiero co ojciec prowadził ją do ołtarza, a tu już Roland przydusił ją pierwszym, małżeńskim pocałunkiem. Nieco zaskoczona czarownica odwzajemniła pocałunek i oblała się pąsowym rumieńcem. Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech ulgi. Podtrzymywana przez silne ramię uzdrowiciela cudem uniknęła upadku przy schodzeniu z niewielkiego podwyższenia, na którym znajdował się ołtarz. Dźwięki weselnego marsza znów przyćmiły odgłosy gromkich oklasków. Nowożeńcy nie odeszli jednak daleko - zaraz przy krzesłach zostali zaatakowani ziarnami ryżu i płatkami kwiatów, które zostały zrzucone na ich głowy. Goście zgromadzili się tłumnie, śpiesząc z życzeniami, a Jeremy Scott zdążył zabrać głos na chwilę jedynie po to, by zaprosić wszystkich do stołu, gdzie serwowano właśnie najlepsze potrawy w całym królestwie.
Scott, a raczej już Fitzpatrick, nawet nie spostrzegła, gdy gładko wypowiedziała formułkę. Pewnie nie na tym miało polegać przysięganie sobie miłości do grobowej deski, ale nerwy niemal zeżarły tą roztrzęsioną czarownicę od środka. Dopiero co ojciec prowadził ją do ołtarza, a tu już Roland przydusił ją pierwszym, małżeńskim pocałunkiem. Nieco zaskoczona czarownica odwzajemniła pocałunek i oblała się pąsowym rumieńcem. Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech ulgi. Podtrzymywana przez silne ramię uzdrowiciela cudem uniknęła upadku przy schodzeniu z niewielkiego podwyższenia, na którym znajdował się ołtarz. Dźwięki weselnego marsza znów przyćmiły odgłosy gromkich oklasków. Nowożeńcy nie odeszli jednak daleko - zaraz przy krzesłach zostali zaatakowani ziarnami ryżu i płatkami kwiatów, które zostały zrzucone na ich głowy. Goście zgromadzili się tłumnie, śpiesząc z życzeniami, a Jeremy Scott zdążył zabrać głos na chwilę jedynie po to, by zaprosić wszystkich do stołu, gdzie serwowano właśnie najlepsze potrawy w całym królestwie.
Re: Ogrody
Kiedy tylko Rosalie dotarła do ołtarza, a głos zabrał pracownik Ministerstwa, Marie usłyszała ciche pociąganie nosem, dochodzące z jej prawej strony. Czarownica zerknęła badawczo na niską, przysadzistą kobietę, koło której siedziała i w ostatniej chwili powstrzymała chęć spytania, czy aby na pewno dobrze się czuje i czy nie jest przypadkiem chora. Jej pytanie mogłoby zostać odebrane jako wyraz braku wrażliwości czy czysta złośliwość, więc zamiast tego, kiedy ciche pociąganie nosem przerodziło się w szloch, odszukała w swojej kopertówce paczkę chusteczek higienicznych, którą wetknęła wzruszonej blondynce w jej pulchniutką dłoń. Dopiero kiedy ten mały kryzys został zażegnany, Francuzka zwróciła swoje oczy w kierunku ołtarza. Rosalie, ubrana w przepiękną, długą suknię, promieniała. Wyglądała wprost zjawiskowo i uzdrowicielka dałaby sobie głowę uciąć, że każdy obecny na uroczystości mężczyzna w tej chwili chciałby być na miejscu Rolanda. Sam moment przysięgi był tak uroczysty i poruszający, że praktyczna i rozsądna do granic możliwości, Marie przez chwilę żałowała, że oddawała swoje chusteczki nieznajomej. Zamiast tego, rudowłosa otarła po prostu opuszkami palców kąciki oczu i przywołała na czerwone usta najpiękniejszy uśmiech, na jaki było ją stać. Rose została wreszcie panią Fitzpatrickową, a wiadomość ta sprawiła, że chyba wszyscy odetchnęli z ulgą. Z temperamentem panny młodej ceremonia do ostatniej chwili była jedną wielką niewiadomą. Francuzka poszła w ślady pozostałych gości i – podobnie jak oni – poderwała się z miejsca, by zaklaskać kilkukrotnie, kiedy pan młody całował swoją żonę. Kiedy było już po wszystkim, a Jeremy Scott oficjalnie zaprosił wszystkich na poczęstunek, uzdrowicielka przemknęła do specjalnego stolika przeznaczonego na prezenty dla nowożeńców i umieściła bukiet kwiatów między innymi wiązankami w dużym, kryształowym wazonie. Następnie wyjęła z torebki niedużą, herbacianą kopertę, którą ułożyła na stosiku innych prezentów. Długo nie mogła się zdecydować, co byłoby najlepszym prezentem dla tej dwójki, dlatego postanowiła zaszaleć. Miała nadzieję, że zaproszenie do jednego z najlepszych paryskich hoteli przypadnie młodym go gustu. Volante nie byłaby sobą, gdyby nie zadbała o dodatkowe atrakcje; lot balonem, romantyczna kolacja w Paryżu i masaż dla dwojga miały być jedynie wstępem do wspólnego, usłanego różami życia państwa Fitzpatricków.
Dopiero, kiedy gospodarze opanowali ogólny chaos zauważyła, że większość gości udaje się do stołu, toteż niezrażona tłokiem, szybko odnalazła bilecik ze swoim imieniem i nazwiskiem przy jednym z miejsc, które niezwłocznie zajęła.
Dopiero, kiedy gospodarze opanowali ogólny chaos zauważyła, że większość gości udaje się do stołu, toteż niezrażona tłokiem, szybko odnalazła bilecik ze swoim imieniem i nazwiskiem przy jednym z miejsc, które niezwłocznie zajęła.
Re: Ogrody
W końcu się doczekał tego momentu, aż pan młody wyjdzie z swojej kryjówki i pokaże się wszystkim gościom. W zasadzie to on już czaił się tylko aż drzwi się otworzą by podnosząc aparat zrobić jak najlepsze zdjęcia jakie tylko potrafił. Uważnie śledząc najmniejszy grymas na twarzy mężczyzny by na zdjęciach nie wyglądał jakby miał zaraz upaść. To by było dopiero zabawne. O wiele ciekawsze i trochę obudziło by to ludzi. Miał jakieś takie dziwne wrażenie, że nie tylko on czeka na jakieś małe potknięcie się, aferę, czy cokolwiek. Znów nastała cisza i wszyscy nasłuchiwali pierwszej nutki skrzypiec. I kiedy to ją usłyszał skierował swój wzrok na kobietę w bieli. Aparat znów poszedł w ruch. Robiąc zdjęcie przy prawie każdym kolejnym kroku, co nie było zresztą trudne, bo ktoś chyba zwolnił czas. Znów chwila ciszy i walki z myślami czy dojdzie do swojego wybranka, czy też polegnie w drodze i ojciec będzie musiał łapać córkę. No ale proszę bardzo nic się nie wydarzyło. Nawet w chyba najgorszym momencie dla nowożeńców. Oczekiwania wparowania niezapowiedzianego gościa i przerwania całej uroczystości. Rozejrzał się bezwładnie po tłumie szukając podejrzanie zachowujących się osób, jednak nikogo nie dostrzegł. I chwila ciszy jaka zapadła, dla tej dwójki z pewnością trwała wieczność. Przesunął się lekko w stronę wyścielonego białymi płatkami przejścia by mieć lepszy widok na nie już tak młodą parkę. Choć nadal nieźle się trzymającą. Czekał tylko na moment aż zaczną nakładać sobie nawzajem obrączki i wypowiadać słowa przysięgi. Tą chwilę musiał oczywiście uwiecznić, by po kilku, kilkunastu latach mogli znów spojrzeć na ruchome zdjęcie i ujrzeć wymalowaną radość na twarzy po założonej obrączce. To właśnie najbardziej uwielbiał w magicznych aparatach. Tą uwiecznioną chwilkę, która niczym stara płyta w kółko i kółko odtwarzała jeden i ten sam filmik. Tak samo było w przypadku pocałunku i kilu sekund po nim kiedy to dociera do pary młodej, że już jest po wszystkim i na powrót nabierają żywego koloru na twarzy i pojawia się piękny uśmiech.
Re: Ogrody
W takiej chwili Roland nie przejmował się już nawet garściami ryżu, które leciały im na głowy. Pewnie znajdzie się ktoś, kto chlapnie mu prosto w twarz za zaklepanie najlepszej panny na wyspach, ale co tam! Kiedy salwa ryżu wreszcie zakończyła swój żywot, przyszedł czas na życzenia. Wyściskał wszystkie ciotki, wujków, małych kuzynów, bratanków, dalszą rodzinę, znajomych, kolegów z pracy, kolegów ze studiów, kumpli z Hogwartu i wielu, wielu innych. Trwało to długo, grubo ponad kwadrans, ale w końcu wszyscy mogli udać się do stołu, gdzie skrzaty i kelnerzy już serwowali najlepsze potrawy, jakie widziała Irlandia.
- No to smacznego i dobrej zabawy wszystkim - rzucił do gości siedzących nieopodal miejsc jego i Rosalie. Ludzie pałaszowali, dyskutowali, panny się śmiały, a dzieci wybrzydzały, czyli zjazd rodzinny jak każdy inny, tylko bardziej wystawny. Posiłek zleciał mu bardzo szybko, bo nie bardzo zwracał uwagę na to, co je. Wchłonął właściwie wszystko, co mu podali. W końcu ta pyszna część przyjęcia dobiegła końca.
Przyszedł czas na pierwszy taniec. Ogłosił to jeden ze staruszków: Jeremy albo Ben, Roland nie był już niczego pewny. Wstał jako pierwszy, odsunął krzesełko, na którym siedziała Rosalie. Ujął jej dłoń i poprowadził ją na parkiet, który był oświetlony klimatycznymi lampionami i czekał aż rozbrzmi pierwszy takt muzyki.
- No to smacznego i dobrej zabawy wszystkim - rzucił do gości siedzących nieopodal miejsc jego i Rosalie. Ludzie pałaszowali, dyskutowali, panny się śmiały, a dzieci wybrzydzały, czyli zjazd rodzinny jak każdy inny, tylko bardziej wystawny. Posiłek zleciał mu bardzo szybko, bo nie bardzo zwracał uwagę na to, co je. Wchłonął właściwie wszystko, co mu podali. W końcu ta pyszna część przyjęcia dobiegła końca.
Przyszedł czas na pierwszy taniec. Ogłosił to jeden ze staruszków: Jeremy albo Ben, Roland nie był już niczego pewny. Wstał jako pierwszy, odsunął krzesełko, na którym siedziała Rosalie. Ujął jej dłoń i poprowadził ją na parkiet, który był oświetlony klimatycznymi lampionami i czekał aż rozbrzmi pierwszy takt muzyki.
Re: Ogrody
Samantha zjawiła się wyjątkowo wcześnie, jak na nią. Każdy kto ją zna, wie jak to jest z jej punktualnością. Jednakże dzisiaj zjawiła się nawet chwilę przed czasem. Z chwilą kiedy zjawiła się na ogrodzie, poczuła jak bardzo odstaje od reszty. Piękne, bogate suknie, wymyślne fryzury i wyśmienite makijaże. A ona? Taka szara myszka ubrana w czarne, eleganckie spodnie, białą koszulę, czarną kamizelkę, na nogach proste balerinki a włosy wyjątkowo rozpuszczone. Z drugiej jednak strony, to nie wyróżniała się aż tak bardzo, z racji tego, że gdy wtopiła się w tłum, można było ją pomylić z jakimś młodzieńcem. No może za wyjątkiem tych włosów, które były już tak długie, że opadały luźno na ramiona.
Spacerowała więc sobie tak po ogrodzie, starając się nie rzucać w oczy, wyszukując wzrokiem kogoś znajomego. Nie trwało to jednak długo, gdyż zaraz zajęła miejsce i oficjalna część uroczystości rozpoczęła się. Wtedy przy ołtarzu ujrzała pewnego młodzieńca z aparatem, który był piorunująco podobny do jej najlepszego przyjaciela. Uśmiechnęła się pod nosem, zapisując sobie w pamięci żeby złapać pana fotografa.
Kiedy było już po wszystkim, czyli oboje powiedzieli tak, nikt nie przerwał, nikt nie zemdlał i obyło się bez żadnych innych ekscesów, wszyscy przenieśli się do stołów, gdzie podano coś na ząb. A później, kiedy talerze były już puste, przyszedł czas na pierwszy taniec, z którym rozpoczęła się ta mniej oficjalna część przyjęcia.
Spacerowała więc sobie tak po ogrodzie, starając się nie rzucać w oczy, wyszukując wzrokiem kogoś znajomego. Nie trwało to jednak długo, gdyż zaraz zajęła miejsce i oficjalna część uroczystości rozpoczęła się. Wtedy przy ołtarzu ujrzała pewnego młodzieńca z aparatem, który był piorunująco podobny do jej najlepszego przyjaciela. Uśmiechnęła się pod nosem, zapisując sobie w pamięci żeby złapać pana fotografa.
Kiedy było już po wszystkim, czyli oboje powiedzieli tak, nikt nie przerwał, nikt nie zemdlał i obyło się bez żadnych innych ekscesów, wszyscy przenieśli się do stołów, gdzie podano coś na ząb. A później, kiedy talerze były już puste, przyszedł czas na pierwszy taniec, z którym rozpoczęła się ta mniej oficjalna część przyjęcia.
Re: Ogrody
Już widziała świeczki w oczach cioci Rosie i z niecierpliwością czekała na chwilę, w której dwie słone krople popłyną po jej policzkach, przy okazji zmywając ten makijaż. Wysłuchała uwagi kolegi i uśmiechnęła się szeroko. Nie, Scottówna nie zemdleje.
- Możemy się równie dobrze założyć o to, że nie zemdleje. - szepnęła mu do ucha i z radosnym uśmiechem na twarzy przeniosła spojrzenie na parę młodą, wcześniej jednak ściskając mu dłoń, bo przecież każdy zakład, nawet najmniejszy, wymagał dość męskiego uścisku. Niemalże pewna swojej wygranej obserwowała kolejne etapy zaślubin i w pewnym momencie miała dziwne wrażenie, że to Roland jest bliższy łez niż panna młoda. Gdy urzędnik zapytał, czy nikt nie ma nic przeciwko usłyszała komentarz Daviesa.
- Fitzpatrick by Cię udusił zanim skończyłbyś zdanie. - zauważyła szeptem z ciepłym uśmiechem na wargach. Gdy powiedzieli już sobie sakramentalne "tak" i kiedy już odchodzili od ołtarza, na twarzy Antoniny pojawił się grymas niezadowolenia. Niestety, ale na twarzy pani Fitzpatrick nie gościły łzy. Westchnęła ciężko bijąc im brawa i przechyliła się znów w stronę Dylana.
- Nie mam tego sykla przy sobie. - przyznała, zanim Puchon zdążył upomnieć się o swoją nagrodę. Gdy Jeremy Scott zaprosił wszystkich do stołów, Vedranówna razem ze swoim partnerem ruszyli w tamtym kierunku, oczywiście zaraz po tym kiedy złożyli życzenia parze niekoniecznie młodej. I wtedy to Tonka zauważyła swoją matkę. Wyniosła czarownica stała już przy stołach w towarzystwie innych chorwackich urzędników i patrzyła chłodnym wzrokiem na swoją córkę. Brunetka aż drgnęła pod spojrzeniem rodzicielki, ale nie zamierzała do niej podchodzić, ani w jakikolwiek inny sposób się z nią witać. Wręcz przeciwnie! Przestała już na nią patrzeć tylko przeniosła spojrzenie na swojego towarzysza. Kiedy zajęli miejsca przy stole i kiedy zostało podane jedzenie, Tonka ostrożnie wybierała to co znajdzie się na jej talerzu, ażeby choćby przez przypadek w jej ustach nie znalazło się mięso. Po skończonym posiłku przyszedł czas na tą nieoficjalną część jaką było wesele. Wstali od stołu tak jak wszyscy kierując się na parkiet i obserwowali jak zakochani tańczą.
- Wyjątkowo nudny ślub. Ciekawe jak Skitter go skomentuje... - zagaiła znów szeptając mu do ucha, aby ich rozmowy nie dostały się w niepowołane uszy.
- Możemy się równie dobrze założyć o to, że nie zemdleje. - szepnęła mu do ucha i z radosnym uśmiechem na twarzy przeniosła spojrzenie na parę młodą, wcześniej jednak ściskając mu dłoń, bo przecież każdy zakład, nawet najmniejszy, wymagał dość męskiego uścisku. Niemalże pewna swojej wygranej obserwowała kolejne etapy zaślubin i w pewnym momencie miała dziwne wrażenie, że to Roland jest bliższy łez niż panna młoda. Gdy urzędnik zapytał, czy nikt nie ma nic przeciwko usłyszała komentarz Daviesa.
- Fitzpatrick by Cię udusił zanim skończyłbyś zdanie. - zauważyła szeptem z ciepłym uśmiechem na wargach. Gdy powiedzieli już sobie sakramentalne "tak" i kiedy już odchodzili od ołtarza, na twarzy Antoniny pojawił się grymas niezadowolenia. Niestety, ale na twarzy pani Fitzpatrick nie gościły łzy. Westchnęła ciężko bijąc im brawa i przechyliła się znów w stronę Dylana.
- Nie mam tego sykla przy sobie. - przyznała, zanim Puchon zdążył upomnieć się o swoją nagrodę. Gdy Jeremy Scott zaprosił wszystkich do stołów, Vedranówna razem ze swoim partnerem ruszyli w tamtym kierunku, oczywiście zaraz po tym kiedy złożyli życzenia parze niekoniecznie młodej. I wtedy to Tonka zauważyła swoją matkę. Wyniosła czarownica stała już przy stołach w towarzystwie innych chorwackich urzędników i patrzyła chłodnym wzrokiem na swoją córkę. Brunetka aż drgnęła pod spojrzeniem rodzicielki, ale nie zamierzała do niej podchodzić, ani w jakikolwiek inny sposób się z nią witać. Wręcz przeciwnie! Przestała już na nią patrzeć tylko przeniosła spojrzenie na swojego towarzysza. Kiedy zajęli miejsca przy stole i kiedy zostało podane jedzenie, Tonka ostrożnie wybierała to co znajdzie się na jej talerzu, ażeby choćby przez przypadek w jej ustach nie znalazło się mięso. Po skończonym posiłku przyszedł czas na tą nieoficjalną część jaką było wesele. Wstali od stołu tak jak wszyscy kierując się na parkiet i obserwowali jak zakochani tańczą.
- Wyjątkowo nudny ślub. Ciekawe jak Skitter go skomentuje... - zagaiła znów szeptając mu do ucha, aby ich rozmowy nie dostały się w niepowołane uszy.
Re: Ogrody
Siedziała i patrzyła na miejsce gdzie lada chwila jej jedyna córka miała złożyć przysięgę małżeńską. Z zamyślenia wyrwał ją znajomy głos rudej Hannah. Przeniosła na nią spojrzenie i posłała jej wymuszony uśmiech.
- Witaj Hannah. - odpowiedziała na jej przywitanie, po czym znów przeniosła spojrzenie na miejsce, w którym za jakiś kwadrans Roland podpisze na siebie wyrok skazujący. Oczywiście zrobi to z radością i uśmiechem na ustach, bo to przecież „radosna” uroczystość, ale Margie się nie cieszyła. Wręcz przeciwnie. Miała do tego całego cyrku dość negatywny stosunek. Po co brać ślub skoro dzieci i tak już z tego nie będzie? No właśnie. Głos vice dyrektora Hogwartu sprawił, że podniosła się z krzesełka ze swoim grzeczno-sztucznym uśmiechem.
- Dziękuję Brennie, że zaszczyciłeś nas swoją obecnością. Proszę, czuj się jak u siebie. - machnęła dłonią wskazując mu na niewielki barek ustawiony tuż obok stołów, a kiedy czarodziej się oddalił znów zajęła miejsce siedzące. Na widok Jamesa jej wargi zacisnęły się w wąską kreskę, ale nie skomentowała jego wyglądu ani słowem, bo wiedziała też, że spłynie to po nim jak po kaczce. Szkoda więc strzępić języka. Na chwilę jeszcze opuściła swoje miejsce, aby przywitać się z Ministrem Magii. Chwilę po tym jak obok niej stanęła Grace, kolejna kochana wnuczka, rozbrzmiały się dźwięki muzyki i Jeremy przyprowadził córkę do ołtarza. Po raz drugi. Uroczystość przebiegła dość sprawnie, a sama Rosalie nie narobiła sobie wstydu, tym razem poprawnie wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej, a nawet się nie przewróciła. Margie razem ze wszystkimi biła brawo i wyglądała na zachwyconą, a nawet jako pierwsza złożyła życzenia świeżo upieczonym małżonkom. Gdy jej obecnosć nie była już konieczna jako pierwsza ulotniła się do swoich komnat pod wymówką jaką był ból głowy.
- Witaj Hannah. - odpowiedziała na jej przywitanie, po czym znów przeniosła spojrzenie na miejsce, w którym za jakiś kwadrans Roland podpisze na siebie wyrok skazujący. Oczywiście zrobi to z radością i uśmiechem na ustach, bo to przecież „radosna” uroczystość, ale Margie się nie cieszyła. Wręcz przeciwnie. Miała do tego całego cyrku dość negatywny stosunek. Po co brać ślub skoro dzieci i tak już z tego nie będzie? No właśnie. Głos vice dyrektora Hogwartu sprawił, że podniosła się z krzesełka ze swoim grzeczno-sztucznym uśmiechem.
- Dziękuję Brennie, że zaszczyciłeś nas swoją obecnością. Proszę, czuj się jak u siebie. - machnęła dłonią wskazując mu na niewielki barek ustawiony tuż obok stołów, a kiedy czarodziej się oddalił znów zajęła miejsce siedzące. Na widok Jamesa jej wargi zacisnęły się w wąską kreskę, ale nie skomentowała jego wyglądu ani słowem, bo wiedziała też, że spłynie to po nim jak po kaczce. Szkoda więc strzępić języka. Na chwilę jeszcze opuściła swoje miejsce, aby przywitać się z Ministrem Magii. Chwilę po tym jak obok niej stanęła Grace, kolejna kochana wnuczka, rozbrzmiały się dźwięki muzyki i Jeremy przyprowadził córkę do ołtarza. Po raz drugi. Uroczystość przebiegła dość sprawnie, a sama Rosalie nie narobiła sobie wstydu, tym razem poprawnie wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej, a nawet się nie przewróciła. Margie razem ze wszystkimi biła brawo i wyglądała na zachwyconą, a nawet jako pierwsza złożyła życzenia świeżo upieczonym małżonkom. Gdy jej obecnosć nie była już konieczna jako pierwsza ulotniła się do swoich komnat pod wymówką jaką był ból głowy.
Margaret ScottNauczyciel: Zielarstwo - Urodziny : 01/05/1943
Wiek : 81
Skąd : Hrabstwo Kerry, Irlandia.
Krew : Czysta.
Re: Ogrody
Mogła w końcu odetchnąć z ulgą. Stres jaki towarzyszył jej do tej pory w końcu opadł i zaczęła rozpoznawać swoich gości. Jej twarz nabrała kolorów, choć w dalszym ciągu żołądek miała tak ściśnięty, że jedynie przesuwała jedzenie po całym talerzu.
- Myślałam, że tam zemdleję! A to by dopiero było! Wyobrażasz to sobie? Wszystko trzeba byłoby znowu przesuwać w czasie i takie nerwy przeżywać - zaczęła trajkotać, gdy Roland pochwycił ją w ramiona i poprowadził na parkiet, by odtańczyć obowiązkowy pierwszy taniec. Na podwyższeniu ułożono serce z przyniesionych przez gości bukietów kwiatów. Czarownica uniosła połę swej długiej sukni i przekroczyła granicę, wchodząc do środka wieńca. Ze strony orkiestry słychać było wolną muzykę, w której prym wiodły skrzypce, a delikatny akompaniament fortepianu dopełniał uroczystej całości. Rosalie ułożyła dłoń na ramieniu swego męża i nachyliła się nad jego uchem.
- A chwilę przedtem zrobiło mi się tak niedobrze! W życiu nie przypuszczałam, że tak to będę przeżywać! Przecież to już mój drugi ślub i powinnam to przyjąć bardzo spokojnie. Jestem ciekawa jak bawią się dzieciaki. Myślisz, że się polubią? Grace i Sophie pewnie się zakolegują, ale martwię się o Jamesa. On zawsze był taki na uboczu. Swoją drogą muszę zaraz odnaleźć Nancy i pobawić się troszkę z Juniorem, żeby mogła sobie potańczyć. Ciekawe kiedy będziemy się bawić na ślubie Jamesa, albo Sophie. Widziałam ją u boku jakiegoś chłopca. Spotyka się z kimś? Jak smakował Ci obiad?
Taki stan rzeczy można było uznać za całkowity powrót do sił i zdrowia pani Fitzpatrick. Znów rozgadana i roześmiała sunęła powoli w rytm muzyki, poddając się tempu jakie narzucał w tańcu Roland.
- Myślałam, że tam zemdleję! A to by dopiero było! Wyobrażasz to sobie? Wszystko trzeba byłoby znowu przesuwać w czasie i takie nerwy przeżywać - zaczęła trajkotać, gdy Roland pochwycił ją w ramiona i poprowadził na parkiet, by odtańczyć obowiązkowy pierwszy taniec. Na podwyższeniu ułożono serce z przyniesionych przez gości bukietów kwiatów. Czarownica uniosła połę swej długiej sukni i przekroczyła granicę, wchodząc do środka wieńca. Ze strony orkiestry słychać było wolną muzykę, w której prym wiodły skrzypce, a delikatny akompaniament fortepianu dopełniał uroczystej całości. Rosalie ułożyła dłoń na ramieniu swego męża i nachyliła się nad jego uchem.
- A chwilę przedtem zrobiło mi się tak niedobrze! W życiu nie przypuszczałam, że tak to będę przeżywać! Przecież to już mój drugi ślub i powinnam to przyjąć bardzo spokojnie. Jestem ciekawa jak bawią się dzieciaki. Myślisz, że się polubią? Grace i Sophie pewnie się zakolegują, ale martwię się o Jamesa. On zawsze był taki na uboczu. Swoją drogą muszę zaraz odnaleźć Nancy i pobawić się troszkę z Juniorem, żeby mogła sobie potańczyć. Ciekawe kiedy będziemy się bawić na ślubie Jamesa, albo Sophie. Widziałam ją u boku jakiegoś chłopca. Spotyka się z kimś? Jak smakował Ci obiad?
Taki stan rzeczy można było uznać za całkowity powrót do sił i zdrowia pani Fitzpatrick. Znów rozgadana i roześmiała sunęła powoli w rytm muzyki, poddając się tempu jakie narzucał w tańcu Roland.
Re: Ogrody
Dylan tylko zaśmiał się pod nosem, tak, żeby nikt nie słyszał, na wieść, że Roland może go udusić.
- Wydaje mi się, że pan młody by to przyjął z ulgą. - Z jego twarzy nie schodził uśmiech. Chyba jego towarzyszka miała rację, że to Fitzpatrick był bliższy łez, aniżeli jego żona. Dziwna sprawa, ale same zaproszenia wskazywały na to, że Roland nie był chyba entuzjastą małżeństw, lub właściwie tego małżeństwa. Tego nie miał doprecyzowanego. No bo w końcu jeżeli w zaproszeniu było "Pełna szczerych chęci i ochoty Rosalie Scott oraz Bogu ducha winien Roland Fitzpatrick" to było bardzo sugestywne.
- Oj daj spokój, uznajmy, że mamy remis, w końcu panna młoda również nie zemdlała. - Powiedział z uśmiechem nachylając się nad uchem Tonki. Rzeczywiście nie zemdlała, w sumie dobrze, bo dzięki temu Lucy Skitter nie będzie miała zbytnio pola do popisu w tekstach do Proroka.
I zmienili miejsce w którym siedzieli, teraz zasiedli przy stole. Dylan jedynie na chwileczkę oderwał się do Antoniny podczas wędrówki do stołów. Podszedł do stolika z prezentami i położył kopertę w której znajdowała się stosowna ilość galeonów. Była o tyle fajna, że zaczarowana i generalnie nie czuć było tej ilości galeonów, które się w niej znajdowały. Bardzo wygodna sprawa. Gdy już zasiedli przy stole to nałożył sobie coś lekkiego. Wiedział, że pewnie zaraz będą wstawać, także nie chciał być zbytnio ociężały. W końcu miał nadzieję, że przetańczy całą noc. Może nie był jakimś wybitnym tancerzem, ale całkiem nieźle sobie radził. Dzięki Quidditchowi był dosyć zwinny i to mu zdecydowanie pomagało w tańczeniu. Jak się spodziewał, po chwili dosłownie spędzonej przy stole ruszyli obserwować parę młodą tańczącą swój pierwszy taniec.
- Skitter? Ona zawsze coś znajdzie, a jeżeli nie znajdzie to skrytykuje kilka kreacji, podsłucha kilku rozmów. - Tak, ta dziennikarka nie miała problemów z uzyskiwaniem informacji. - Zobacz kto tu jest, minister magii, dyrektor Hogwartu, vicedyrektor, to samo ze Szpitalem św. Munga. Jest Cramer, jest Gladstone. Do wyboru, do koloru ludzi do obsmarowania. - Nie wspomniał o sobie, bo w sumie, w takim towarzystwie nie czuł się aż tak bardzo zagrożony. - Jeszcze zobaczysz, że dowiemy się z Proroka, że ktoś się kochał w krzakach. - Uśmiechnął się lekko. To wszystko mówił szeptem i prosto do ucha panny Vedran. Nie miał ochoty na jakiekolwiek dzielenie się swoimi spostrzeżeniami z innymi ludźmi, a tym bardziej ze Skitter.
- Wydaje mi się, że pan młody by to przyjął z ulgą. - Z jego twarzy nie schodził uśmiech. Chyba jego towarzyszka miała rację, że to Fitzpatrick był bliższy łez, aniżeli jego żona. Dziwna sprawa, ale same zaproszenia wskazywały na to, że Roland nie był chyba entuzjastą małżeństw, lub właściwie tego małżeństwa. Tego nie miał doprecyzowanego. No bo w końcu jeżeli w zaproszeniu było "Pełna szczerych chęci i ochoty Rosalie Scott oraz Bogu ducha winien Roland Fitzpatrick" to było bardzo sugestywne.
- Oj daj spokój, uznajmy, że mamy remis, w końcu panna młoda również nie zemdlała. - Powiedział z uśmiechem nachylając się nad uchem Tonki. Rzeczywiście nie zemdlała, w sumie dobrze, bo dzięki temu Lucy Skitter nie będzie miała zbytnio pola do popisu w tekstach do Proroka.
I zmienili miejsce w którym siedzieli, teraz zasiedli przy stole. Dylan jedynie na chwileczkę oderwał się do Antoniny podczas wędrówki do stołów. Podszedł do stolika z prezentami i położył kopertę w której znajdowała się stosowna ilość galeonów. Była o tyle fajna, że zaczarowana i generalnie nie czuć było tej ilości galeonów, które się w niej znajdowały. Bardzo wygodna sprawa. Gdy już zasiedli przy stole to nałożył sobie coś lekkiego. Wiedział, że pewnie zaraz będą wstawać, także nie chciał być zbytnio ociężały. W końcu miał nadzieję, że przetańczy całą noc. Może nie był jakimś wybitnym tancerzem, ale całkiem nieźle sobie radził. Dzięki Quidditchowi był dosyć zwinny i to mu zdecydowanie pomagało w tańczeniu. Jak się spodziewał, po chwili dosłownie spędzonej przy stole ruszyli obserwować parę młodą tańczącą swój pierwszy taniec.
- Skitter? Ona zawsze coś znajdzie, a jeżeli nie znajdzie to skrytykuje kilka kreacji, podsłucha kilku rozmów. - Tak, ta dziennikarka nie miała problemów z uzyskiwaniem informacji. - Zobacz kto tu jest, minister magii, dyrektor Hogwartu, vicedyrektor, to samo ze Szpitalem św. Munga. Jest Cramer, jest Gladstone. Do wyboru, do koloru ludzi do obsmarowania. - Nie wspomniał o sobie, bo w sumie, w takim towarzystwie nie czuł się aż tak bardzo zagrożony. - Jeszcze zobaczysz, że dowiemy się z Proroka, że ktoś się kochał w krzakach. - Uśmiechnął się lekko. To wszystko mówił szeptem i prosto do ucha panny Vedran. Nie miał ochoty na jakiekolwiek dzielenie się swoimi spostrzeżeniami z innymi ludźmi, a tym bardziej ze Skitter.
Re: Ogrody
'Wesele'. Co to w ogóle za nazwa? Kto ma się weselić, bo na pewno nie robią tego osoby odpowiedzialne za przygotowanie tejże imprezy! Chyba tylko goście... bo jedzenie darmowe i idzie się dobrze napić!
Dyrektor od rana zajęty był wyjaśnianiem, objaśnianiem i tłumaczeniem wszystkim osobom odpowiedzialnym za dekorowanie ogrodu, jak ów ogród powinien wyglądać. Na szczęście czarodzieje byli dość pojęci i w mig zrozumieli cały zamysł - który prawdę mówiąc nawet nie był jego! Nadzorowanie i upominanie zostawił Priscilli. Jedna z niewielu rzeczy w czym ta kobieta była dobra.
Do tego dochodził stres jego ukochanej Rosalie. Kobietka nie tylko wyglądała jak 20-paro letnia niewiasta! Jej zachowanie również wskazywało, iż czas omijał ją szerokim łukiem. Strach, zwątpienie i inne dziwne rzeczy. No cholera jasna, nikt jej nie zmuszał do zgody... teoretycznie!
Rzecz jasna w międzyczasie musiał także witać gości. Bo przecież każdy chce czuć się ważny i mieć miłą wymianę zdań z głową rodziny. Na szczęście Margaret pomogła mu w tym zadaniu. A gdy czas w końcu nadszedł, Jeremy poprowadził najśliczniejszą kobietę na świecie - jak zwykł wyrażać się o swojej córce - do ołtarza.
Jako, iż rodzina była bogata i mogli pozwolić sobie na wiele, muzyka, którą delektować się mogli goście, była nieziemsko dobra. Na tyle, iż nawet prawie 73 letni dyrektor Hogwartu zechciał zatańczyć z jakąś młodą osóbką! I właśnie wtedy spostrzegł małą Nancy. Mistrz Transmutacji uśmiechną się niemrawo widząc jak James nie zwraca uwagi na tą biedną dziewczynę.
-Mogę prosić do tańca? - nie mógł znieść tego widoku. Chociaż w Jeremy do końca nie był pewny, czy chłopak usilnie ignoruje matkę swego dziecka, czy po prostu jej nie zauważył. Jakkolwiek nie czekał na jej odpowiedź. Porwał ją do tańca, jak gdyby sam był nastolatkiem!
Dyrektor od rana zajęty był wyjaśnianiem, objaśnianiem i tłumaczeniem wszystkim osobom odpowiedzialnym za dekorowanie ogrodu, jak ów ogród powinien wyglądać. Na szczęście czarodzieje byli dość pojęci i w mig zrozumieli cały zamysł - który prawdę mówiąc nawet nie był jego! Nadzorowanie i upominanie zostawił Priscilli. Jedna z niewielu rzeczy w czym ta kobieta była dobra.
Do tego dochodził stres jego ukochanej Rosalie. Kobietka nie tylko wyglądała jak 20-paro letnia niewiasta! Jej zachowanie również wskazywało, iż czas omijał ją szerokim łukiem. Strach, zwątpienie i inne dziwne rzeczy. No cholera jasna, nikt jej nie zmuszał do zgody... teoretycznie!
Rzecz jasna w międzyczasie musiał także witać gości. Bo przecież każdy chce czuć się ważny i mieć miłą wymianę zdań z głową rodziny. Na szczęście Margaret pomogła mu w tym zadaniu. A gdy czas w końcu nadszedł, Jeremy poprowadził najśliczniejszą kobietę na świecie - jak zwykł wyrażać się o swojej córce - do ołtarza.
Jako, iż rodzina była bogata i mogli pozwolić sobie na wiele, muzyka, którą delektować się mogli goście, była nieziemsko dobra. Na tyle, iż nawet prawie 73 letni dyrektor Hogwartu zechciał zatańczyć z jakąś młodą osóbką! I właśnie wtedy spostrzegł małą Nancy. Mistrz Transmutacji uśmiechną się niemrawo widząc jak James nie zwraca uwagi na tą biedną dziewczynę.
-Mogę prosić do tańca? - nie mógł znieść tego widoku. Chociaż w Jeremy do końca nie był pewny, czy chłopak usilnie ignoruje matkę swego dziecka, czy po prostu jej nie zauważył. Jakkolwiek nie czekał na jej odpowiedź. Porwał ją do tańca, jak gdyby sam był nastolatkiem!
Re: Ogrody
Tym razem James naprawdę nie chciał być niemiły dla Nancy. Najzwyczajniej w świecie nie zauważył kobietki. Siedział do niej niemal tyłem, a nadszedł z innej strony. Do tego starał się nie patrzeć na gości, gdyż każde spojrzenie w oczy przypadkowej osoby, mogło skutkować tym, iż owa osoba dosiądzie się i zacznie gadać. Jakby Krukona interesowały te idiotyzmy zwane 'życiem szlachty'.
Zrób coś. Nie widzisz, że twoja dziewczyna odstawia tam jakąś szopkę?
Głos kuzyna sprawił, iż James uniósł brwi nieznacznie do góry. 'Dziewczyna'. Nie przypominał sobie, żeby zaczął chodzić z kimkolwiek. Wiadomo, że domyślił się o kogo Prince'owi chodziło.
Odwrócił się.
Nic dziwnego, iż chłopak nie zauważył małej Gryfonki. Nancy wyglądała całkowicie inaczej niż zwykle - James nie byłby Jamesem, gdyby użył słowa 'ślicznie'.
-Dlatego właśnie ją ignoruję - skłamał, jednak był pewien, iż kuzyn nie nabierze się na te słabe kłamstwo.
Zanim jednak Prince zdążył mu odpowiedzieć, uroczystość zaczęła się na całego. Po długich i jakże nudnych parunastu minutach składania sobie dziwnych przysiąg impreza zaczęła się rozkręcać - na stołach pojawiło się jadło i trunki wszelkiego rodzaju. James jednak, zamiast zacząć wcinać, wolał porozmawiać z panną Baldwin. Obiecał sobie, iż będzie dla niej milszy...
- Zaraz wracam. Uważaj na nie - rzekł do kuzyna wskazując broda na młode szlachcianki siedzące stolik obok
Dziadek go ubiegł. Jeremy porwał dziewczynę do tańca i nie dawał jej spokoju przez 15 minut. Potem sapiąc lekko odłożył uczennicę na miejsce i zniknął gdzieś przy stole z Ministrem.
- Hm... Jak impreza? - przywitał ja mruknięciem, gdy tylko dokulał do jej stolika - Słyszałem, że Jeremy stawał na głowie, żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik - cóż, marny zagadanie, ale liczy się gest, no nie ?
Zrób coś. Nie widzisz, że twoja dziewczyna odstawia tam jakąś szopkę?
Głos kuzyna sprawił, iż James uniósł brwi nieznacznie do góry. 'Dziewczyna'. Nie przypominał sobie, żeby zaczął chodzić z kimkolwiek. Wiadomo, że domyślił się o kogo Prince'owi chodziło.
Odwrócił się.
Nic dziwnego, iż chłopak nie zauważył małej Gryfonki. Nancy wyglądała całkowicie inaczej niż zwykle - James nie byłby Jamesem, gdyby użył słowa 'ślicznie'.
-Dlatego właśnie ją ignoruję - skłamał, jednak był pewien, iż kuzyn nie nabierze się na te słabe kłamstwo.
Zanim jednak Prince zdążył mu odpowiedzieć, uroczystość zaczęła się na całego. Po długich i jakże nudnych parunastu minutach składania sobie dziwnych przysiąg impreza zaczęła się rozkręcać - na stołach pojawiło się jadło i trunki wszelkiego rodzaju. James jednak, zamiast zacząć wcinać, wolał porozmawiać z panną Baldwin. Obiecał sobie, iż będzie dla niej milszy...
- Zaraz wracam. Uważaj na nie - rzekł do kuzyna wskazując broda na młode szlachcianki siedzące stolik obok
Dziadek go ubiegł. Jeremy porwał dziewczynę do tańca i nie dawał jej spokoju przez 15 minut. Potem sapiąc lekko odłożył uczennicę na miejsce i zniknął gdzieś przy stole z Ministrem.
- Hm... Jak impreza? - przywitał ja mruknięciem, gdy tylko dokulał do jej stolika - Słyszałem, że Jeremy stawał na głowie, żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik - cóż, marny zagadanie, ale liczy się gest, no nie ?
Strona 3 z 7 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Irlandia :: Hrabstwo Kerry :: Zamek Scottów :: Część dla gości
Strona 3 z 7
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach