Boisko
+39
Stella Stark
Marianne Ray
Monika Kruger
Jonathan Lemke
Elijah Ward
Curtis Rocheleau
Abigail Wellington
Nevan Fraser
Elena Tyanikova
Anthony Wilson
Morpheus A. Maponos
Charles Wilson
Marco Castellani
Mistrz Gry
Christine Greengrass
Charlotte Freya
Serena Valerious
Dymitr Milligan
Cory Reynolds
Sanne van Rijn
Shay Hasting
Misza Gregorovic
Aiko Miyazaki
Malcolm McMillan
Emily Bronte
Noemi Cramer
Nicolas Socha
Dylan Davies
Malina Socha
William Greengrass
Audrey Roshwel
Colette Roshwel
Wyatt Walker
Zoja Yordanova
Aleksy Vulkodlak
Suzanne Castellani
Alice Volante
Claudia Fitzpatrick
Brennus Lancaster
43 posters
Magic Land :: TERENY SZKOLNE :: Boisko
Strona 10 z 12
Strona 10 z 12 • 1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12
Boisko
First topic message reminder :
Duży, zielony stadion do gry w Quidditcha z trzema pętlami, na którym odbywają się mecze i treningi.
Duży, zielony stadion do gry w Quidditcha z trzema pętlami, na którym odbywają się mecze i treningi.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Boisko
Ostatnie miesiące były ciężkie zarówno psychicznie jak i fizycznie dla młodego Wilsona. Podczas gdy uciekł ze szkoły postanowił wyruszyć na poszukiwanie eliksiru tojadowego, a przy okazji kompletnie zatracił się w sporcie. Ponownie zaczął ćwiczyć Quidditch'a, nie mówiąc już o typowym treningu siłowym, który przynajmniej na chwilę pozwolił mu zapomnieć o tym całym bałaganie który za sobą zostawił odchodząc zarówno od Antonijii jak i z Hogwartu. Ktoś kto kiedyś wymyślił, że sport daje upust emocjom miał całkowitą rację, chłopak po tych czterech miesiącach wrócił o wiele lepiej zbudowany i pewnie gdyby nie miał na sobie kurtki, łatwiej byłoby to dostrzec. Skoro całe miesiące spędzał chowając się przed całym światem, musiał jakoś radzić sobie ze swoją niepohamowaną nastoletnią złościć i energią.
Przez chwilę nie do końca wierzył, że dziewczyna nie chce zepsuć jego radosnego humoru i patrzył jeszcze na nią podejrzliwie. - Szukałem odpowiedniego miejsca na samotne delektowanie się darem niebios jakim jest papieros, ale skoro nie masz zamiaru mnie drażnić...- kiedy dziewczyna wskazała mu miejsce obok siebie ten chętnie przysiadł i z kieszeni kurtki wyciągnął paczkę papierosów którą ostatnimi czasy ciężko zdobył od pewnej ślizgonki. - Mam wiele powodów Kruger zaczynając od tego, że... - zaczął poklei wymieniać wszystkie argumenty jego radosnego zachowania na palcach- ...żyję, najprawdopodobniej zdałem pierwszy raz w życiu Eliksiry na Zadowalający, żaden chłopak dziewczyny z którą spałem nie chce mnie zamordować. Czy to nie jest wystarczające uzasadnienie mojego zachowania?- podsunął w jej kierunku paczkę fajek gdyby chciała się poczęstować. On sam wyciągnął jednego i włożył do ust, nie odpalając go jeszcze. Wymienione przez niego powody były tak naprawdę dla Anthony'ego najmniejszą uciechą, biorąc pod uwagę skończoną już pełnie, jednak nie miał zamiaru dzielić się tą tajemnicą z Moniką.
- Może jesteś w ciąży?- wyszczerzył się głupkowato. - Czekaj, czekaj a tak właściwie...po pierwsze kto Ci dał prefekta i co musiałaś zrobić żeby go dostać?- spojrzał podejrzliwie na dziewczynie i odpalił w końcu za pomocą różdżki szluga którego cały czas trzymał w ustach, przez co mógł troszkę niewyraźnie mówić.- po drugie czy w łóżku też dajesz punkty za dobre sprawowanie?- na jego ustach pojawił się szelmowski uśmiech. Zdecydowanie Wilson był w szampańskim nastroju i nie mógł się powstrzymać od uszczypliwości.
Przez chwilę nie do końca wierzył, że dziewczyna nie chce zepsuć jego radosnego humoru i patrzył jeszcze na nią podejrzliwie. - Szukałem odpowiedniego miejsca na samotne delektowanie się darem niebios jakim jest papieros, ale skoro nie masz zamiaru mnie drażnić...- kiedy dziewczyna wskazała mu miejsce obok siebie ten chętnie przysiadł i z kieszeni kurtki wyciągnął paczkę papierosów którą ostatnimi czasy ciężko zdobył od pewnej ślizgonki. - Mam wiele powodów Kruger zaczynając od tego, że... - zaczął poklei wymieniać wszystkie argumenty jego radosnego zachowania na palcach- ...żyję, najprawdopodobniej zdałem pierwszy raz w życiu Eliksiry na Zadowalający, żaden chłopak dziewczyny z którą spałem nie chce mnie zamordować. Czy to nie jest wystarczające uzasadnienie mojego zachowania?- podsunął w jej kierunku paczkę fajek gdyby chciała się poczęstować. On sam wyciągnął jednego i włożył do ust, nie odpalając go jeszcze. Wymienione przez niego powody były tak naprawdę dla Anthony'ego najmniejszą uciechą, biorąc pod uwagę skończoną już pełnie, jednak nie miał zamiaru dzielić się tą tajemnicą z Moniką.
- Może jesteś w ciąży?- wyszczerzył się głupkowato. - Czekaj, czekaj a tak właściwie...po pierwsze kto Ci dał prefekta i co musiałaś zrobić żeby go dostać?- spojrzał podejrzliwie na dziewczynie i odpalił w końcu za pomocą różdżki szluga którego cały czas trzymał w ustach, przez co mógł troszkę niewyraźnie mówić.- po drugie czy w łóżku też dajesz punkty za dobre sprawowanie?- na jego ustach pojawił się szelmowski uśmiech. Zdecydowanie Wilson był w szampańskim nastroju i nie mógł się powstrzymać od uszczypliwości.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Boisko
— Nie dzięki. — Machnęła ręką w powietrzu, gdy Anthony poczęstował ją papierosem. Nie paliła i to była ostatnio jedyna rzecz, jaka drażniła ją w Brandonie, który wypalał (w mniemaniu Moniki) przynajmniej trzy paczki dziennie, a potem sapał jak wieprz, gdy trzeba było spieszyć się na wróżbiarstwo czy astronomię, co wiązało się z pokonaniem kilkunastu stopni więcej niż zazwyczaj. Wciąż jednak lubiła zapach chłopaka. Zapach, będący mieszanką dymu papierosowego, miętowych gum do życia i jego ulubionych perfum. Mogła przywołać ten zapach w każdej chwili i na samo jego wspomnienie na twarzy dziewczyny pojawił się delikatny uśmiech.
Uśmiech, który powiększył się jeszcze bardziej, gdy Anthony zaczął wyliczać powody swojego dobrego nastroju.
— Mam wrażenie, że męska część Hogwartu zaczyna po prostu akceptować fakt, że rzucasz się na wszystko co się rusza i nie są o to nawet na ciebie źli — stwierdziła. — Co więcej, pewnie każdy z nich ci zazdrości, ale się do tego otwarcie nie przyzna.
Wilson znany był ze swojego dość pobłażliwego stosunku do relacji damsko-męskich. Monikę dziwiło jednak, że dziewczyny wciąż naiwnie wierzyły, że któraś z nich będzie tą ostatnią, a potem wszystkie, jedna po drugiej, lądowały ze złamanym sercem i wypłakiwały oczy w czeluściach swoich dormitoriów. Największa tajemnica wszechświata brzmiała: czy Antek był kiedykolwiek zakochany? Czy to właśnie zawód miłosny sprawił, że ten ślizgoński kawaler do wzięcia postanowił nigdy się już nie ustatkować? Panna Kruger sądziła, że nie. Ten typ tak po prostu miał i nie należało do tego dopisywać żadnej głębszej ideologii. Anthony Wilson był od zawsze zwyczajnie Anthonym Wilsonem.
Pokręciła głową, gdy Wilson poddał pod wątpliwość przyczyny przyznania jej odznaki prefekta. Prawdę mówiąc, sama się temu dziwiła. No ale skoro dyrektor tak zadecydował, to jak tak szara osobistość jak panna Kruger miałaby z tą decyzją polemizować?
— Wydaje mi się, że profesor Scott bardzo się tego dnia uderzył w głowę. Pewnie miał na myśli Castellani gdy wybierał prefektów. Albo Corteza. Jakimś cudem wyrwało mu się jednak Kruger i tak już zostało. — Wzruszyła ramionami. — Nie zaprzeczę jednak, że podoba mi się ta namiastka władzy, jaka za tym idzie. Zresztą, blask mojej odznaki powinien oślepić cię już od momentu wyjścia na błonia.
Bycie prefektem niosło za sobą wiele korzyści. Ładnie to będzie wyglądało w podaniu o pracę w Ministerstwie, a potem przy ewentualnym kandydowaniu na stanowisko samego Ministra Magii zdjęcie młodej Moniki Kruger z odznaką przypietą do piersi będzie z pewnością robiło dobry PR. Skoro w szkole ktoś ją wybrał na swego rodzaju lidera, to dlaczego nie powtórzyć tego w przyszłości?
— Po drugie czy w łóżku też dajesz punkty za dobre sprawowanie?
Monika parsknęła śmiechem. Towarzystwo Antka zdecydowanie robiło jej dobrze na zszargane prozą życia nerwy.
— Gdyby tak było, Slytherin już dawno wyszedłby na prowadzenie w rywalizacji domów, a wszyscy ślizgoni nosiliby Brandona na rękach.
W tej właśnie chwili dotarło do niej co Wilson rzucił mimochodem kilka sekund wcześniej. Żart, na który już chciała machnąć ręką i nawet była już w połowie tego machania, jednak gdzieś z tyłu głowy pojawiła się niepewność.
— Ja? W ciąży? To niemo… — Monika zaczęła liczyć coś na palcach, a kiedy wynik wyszedł nie taki jak powinien, zaczęła liczyć od nowa i potem jeszcze raz. Jej mina jasno świadczyła o tym, że coś dziewczynie nie pasowało, więc na wszelki wypadek, postanowiła po raz czwarty upewnić się ile czasu minęło jej od ostatniej miesiączki.
— Cholera — wyrwało się jej, a w jej głosie dało się wyczuć lekką panikę.
Wstała. Nie da rady przecież myśleć o tym na siedząco. — Cholera, cholera, cholera! Spóźnia mi się o trzy tygodnie! Jak mogłam to przeoczyć?
Świat panny Kruger chyba właśnie się zawalił. A jeszcze przed chwilą myślała o tym, jak by to było zostać Ministrem Magii.
Uśmiech, który powiększył się jeszcze bardziej, gdy Anthony zaczął wyliczać powody swojego dobrego nastroju.
— Mam wrażenie, że męska część Hogwartu zaczyna po prostu akceptować fakt, że rzucasz się na wszystko co się rusza i nie są o to nawet na ciebie źli — stwierdziła. — Co więcej, pewnie każdy z nich ci zazdrości, ale się do tego otwarcie nie przyzna.
Wilson znany był ze swojego dość pobłażliwego stosunku do relacji damsko-męskich. Monikę dziwiło jednak, że dziewczyny wciąż naiwnie wierzyły, że któraś z nich będzie tą ostatnią, a potem wszystkie, jedna po drugiej, lądowały ze złamanym sercem i wypłakiwały oczy w czeluściach swoich dormitoriów. Największa tajemnica wszechświata brzmiała: czy Antek był kiedykolwiek zakochany? Czy to właśnie zawód miłosny sprawił, że ten ślizgoński kawaler do wzięcia postanowił nigdy się już nie ustatkować? Panna Kruger sądziła, że nie. Ten typ tak po prostu miał i nie należało do tego dopisywać żadnej głębszej ideologii. Anthony Wilson był od zawsze zwyczajnie Anthonym Wilsonem.
Pokręciła głową, gdy Wilson poddał pod wątpliwość przyczyny przyznania jej odznaki prefekta. Prawdę mówiąc, sama się temu dziwiła. No ale skoro dyrektor tak zadecydował, to jak tak szara osobistość jak panna Kruger miałaby z tą decyzją polemizować?
— Wydaje mi się, że profesor Scott bardzo się tego dnia uderzył w głowę. Pewnie miał na myśli Castellani gdy wybierał prefektów. Albo Corteza. Jakimś cudem wyrwało mu się jednak Kruger i tak już zostało. — Wzruszyła ramionami. — Nie zaprzeczę jednak, że podoba mi się ta namiastka władzy, jaka za tym idzie. Zresztą, blask mojej odznaki powinien oślepić cię już od momentu wyjścia na błonia.
Bycie prefektem niosło za sobą wiele korzyści. Ładnie to będzie wyglądało w podaniu o pracę w Ministerstwie, a potem przy ewentualnym kandydowaniu na stanowisko samego Ministra Magii zdjęcie młodej Moniki Kruger z odznaką przypietą do piersi będzie z pewnością robiło dobry PR. Skoro w szkole ktoś ją wybrał na swego rodzaju lidera, to dlaczego nie powtórzyć tego w przyszłości?
— Po drugie czy w łóżku też dajesz punkty za dobre sprawowanie?
Monika parsknęła śmiechem. Towarzystwo Antka zdecydowanie robiło jej dobrze na zszargane prozą życia nerwy.
— Gdyby tak było, Slytherin już dawno wyszedłby na prowadzenie w rywalizacji domów, a wszyscy ślizgoni nosiliby Brandona na rękach.
W tej właśnie chwili dotarło do niej co Wilson rzucił mimochodem kilka sekund wcześniej. Żart, na który już chciała machnąć ręką i nawet była już w połowie tego machania, jednak gdzieś z tyłu głowy pojawiła się niepewność.
— Ja? W ciąży? To niemo… — Monika zaczęła liczyć coś na palcach, a kiedy wynik wyszedł nie taki jak powinien, zaczęła liczyć od nowa i potem jeszcze raz. Jej mina jasno świadczyła o tym, że coś dziewczynie nie pasowało, więc na wszelki wypadek, postanowiła po raz czwarty upewnić się ile czasu minęło jej od ostatniej miesiączki.
— Cholera — wyrwało się jej, a w jej głosie dało się wyczuć lekką panikę.
Wstała. Nie da rady przecież myśleć o tym na siedząco. — Cholera, cholera, cholera! Spóźnia mi się o trzy tygodnie! Jak mogłam to przeoczyć?
Świat panny Kruger chyba właśnie się zawalił. A jeszcze przed chwilą myślała o tym, jak by to było zostać Ministrem Magii.
Re: Boisko
Wilson palił papierosy już od jakiegoś czasu. Od dwóch, trzech lat? Sam już nie pamiętał kiedy zaczął, jednak było to bardzo wcześnie i od tego czasu robił to regularnie nie mając nawet nigdzie z tyłu głowy żeby przestać. Ten nałóg jak mało co dawał mu spokój i chwilę wytchnienia. Był to swego rodzaju rytuał do którego przywykł i ciężko mu było sobie wyobrazić dnia bez szluga w ustach. Skoro dziewczyna nie chciała skorzystać z tego cudu jakim były papierosy, Tony wzruszył ramionami i resztę papierosów włożył spowrotem do kieszeni kurtki.
- Czyli co Kruger myślisz, że mam wolną rękę?- spojrzał na nia zaciągając się po raz kolejny. Nie wiadomo, czy było by dobrze gdyby faktycznie Wilsonowi dać pole do popisu, bo wtedy mógłby już całkowicie przestać się kontrolować, a takie typa jak on dobrze trzymać w ryzach. Idea miłości i monogamii była dla niego kompletnie nie zrozumiała. Może i był raz taki moment w którym poczuł jakieś głębsze uczucie, ale nie było ono aż tak silne by od razu rzucać wszystko co sprawiało mu radość. A nic nie sprawiało mu większej radości niż flirt.
- Jak na moje to Scott siedział nawalony przy biurku i robił wyliczankę.- gdy dziewczyna wspomniała o oślepiającym blasku odznaki, Wilson teatralnie zakrył oczy wierzchem dłoni i westchnął.- Kręci Cię władza co Kruger?- z resztą kogo nie kręciła? Anthony miał podobnie tylko w stosunku do dziewczyn, chyba tu też chodziło o władze nad kimś, o trzymaniu w rękach uczuć drugiej osoby i możliwości zrobienia z nimi co tylko się chce.
- Nie mów mi, że Ty dalej jesteś z Brandonem...- spojrzał na nią podejrzliwie, bo nie mieściło mu się w głowie. Swego czasu w szkole Monika Kruger była uznawana za damski odpowiednik jego samego i choć oni razem nigdy nie mieli okazji mieć jakieś intymnej relacji, to Tony dobrze wiedział jakie plotki krążyły wśród uczniów Hogwartu. - Zrobiłaś się monotonna...- wywrócił oczami i chciał coś jeszcze dodać jednak zaraz po tym widział jak dziewczyna zaczyna wpadać w panikę z jego głupiego żartu. W tym też momencie zaczął żałować, że nie ugryzł się w język. Wstał na równe nogi razem z nią i złapał ją za oba ramiona odwracając w swoim kierunku.
- Uspokój się...- powiedział patrząc jej w oczy chociaż wątpił, że go posłucha. Gdyby dowiedział się, że jakaś jego dziewczyna jest w ciąży prawdopodobniej wycelowałby w siebie różdżką i o ile to możliwe rzucił na siebie Avade.- Spokojnie, Kruger, może coś pomyliłaś, policz jeszcze raz dokładnie...- patrzył jej prosto w oczy starając się jakkolwiek na nią wpłynąć, jednak nie był w tym najlepszy.- Co wy tak...wy tak bez niczego?- miał oczywiście na myśli jakiekolwiek zabezpieczenie. Święty Anthony się znalazł, który zawsze myśli przed seksem głową nie fiutem.
- Czyli co Kruger myślisz, że mam wolną rękę?- spojrzał na nia zaciągając się po raz kolejny. Nie wiadomo, czy było by dobrze gdyby faktycznie Wilsonowi dać pole do popisu, bo wtedy mógłby już całkowicie przestać się kontrolować, a takie typa jak on dobrze trzymać w ryzach. Idea miłości i monogamii była dla niego kompletnie nie zrozumiała. Może i był raz taki moment w którym poczuł jakieś głębsze uczucie, ale nie było ono aż tak silne by od razu rzucać wszystko co sprawiało mu radość. A nic nie sprawiało mu większej radości niż flirt.
- Jak na moje to Scott siedział nawalony przy biurku i robił wyliczankę.- gdy dziewczyna wspomniała o oślepiającym blasku odznaki, Wilson teatralnie zakrył oczy wierzchem dłoni i westchnął.- Kręci Cię władza co Kruger?- z resztą kogo nie kręciła? Anthony miał podobnie tylko w stosunku do dziewczyn, chyba tu też chodziło o władze nad kimś, o trzymaniu w rękach uczuć drugiej osoby i możliwości zrobienia z nimi co tylko się chce.
- Nie mów mi, że Ty dalej jesteś z Brandonem...- spojrzał na nią podejrzliwie, bo nie mieściło mu się w głowie. Swego czasu w szkole Monika Kruger była uznawana za damski odpowiednik jego samego i choć oni razem nigdy nie mieli okazji mieć jakieś intymnej relacji, to Tony dobrze wiedział jakie plotki krążyły wśród uczniów Hogwartu. - Zrobiłaś się monotonna...- wywrócił oczami i chciał coś jeszcze dodać jednak zaraz po tym widział jak dziewczyna zaczyna wpadać w panikę z jego głupiego żartu. W tym też momencie zaczął żałować, że nie ugryzł się w język. Wstał na równe nogi razem z nią i złapał ją za oba ramiona odwracając w swoim kierunku.
- Uspokój się...- powiedział patrząc jej w oczy chociaż wątpił, że go posłucha. Gdyby dowiedział się, że jakaś jego dziewczyna jest w ciąży prawdopodobniej wycelowałby w siebie różdżką i o ile to możliwe rzucił na siebie Avade.- Spokojnie, Kruger, może coś pomyliłaś, policz jeszcze raz dokładnie...- patrzył jej prosto w oczy starając się jakkolwiek na nią wpłynąć, jednak nie był w tym najlepszy.- Co wy tak...wy tak bez niczego?- miał oczywiście na myśli jakiekolwiek zabezpieczenie. Święty Anthony się znalazł, który zawsze myśli przed seksem głową nie fiutem.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Boisko
— Chciałbyś, Wilson. — Spojrzała na niego robiąc jedną z tych min mówiących jasno, że nie ma ku temu żadnych szans. Monika nie przewidywała, żeby mogła się ugiąć w tej kwestii. Nie to, żeby Tony nie był w jej typie — był i to aż za bardzo! Po prostu jeśli chodziło o nią, za bardzo szanowała obecną relację, której podstawą była wzajemna sympatia, niezobowiązujący flirt i nic więcej. Czy miała serce to psuć? Czy ufała sobie na tyle, by wiedzieć, że gdyby cokolwiek się między nimi wydarzyło, umiałaby przejść z tym do porządku dziennego i udawać, że wcale jej to nie obeszło? To było pytanie, na które wolała nie znać odpowiedzi.
Problem jednak w tym, że Monika często mówiła sobie, że czegoś nigdy nie zrobi, a potem jednak i tak to robiła. Tak było w przypadku szanownego Prince’a Lynda, tak samo również w przypadku Aleksandra Corteza. Nie powiedziała jednak tego na głos, by nie dawać Anthony’emu złudnych nadziei.
Cóż, nie świadczyło to za dobrze o pannie Kruger.
— Czy ja słyszę nutkę zazdrości w twoim głosie? — zapytała. — Przyznaj, że sam chciałbyś być prefektem. Za odznaką panny sznurem, czy jak to tam szło. Miałbyś jeszcze lepsze branie, choć nie wiem czy to w ogóle możliwe.
Dobrze, że Tony nie miał szans być prefektem. Jak widać na reputację można jeszcze przymknąć oko, ale oceny? Te panicz Wilson miał mocno średnie, do czego sam się przed chwilą przyznał.
Na wzmiankę o Brandonie dziewczyna pokręciła głową z uśmiechem. To on nie wiedział? Czyżby nie afiszowali się ze swoim uczuciem wystarczająco publicznie? Przecież KAŻDY w zamku wiedział, że Tayth i Kruger wrócili do siebie, że od wydarzeń z ostatniego semestru są praktycznie nierozłączni i że nikt, ani nic nie ma prawa ich już rozdzielić.
— Nuda, wiem. Ale nie przeszkadza mi to. Twój kuzyn naprawdę się zmienił! Ani on nie ma ochoty zrzucić mnie z miotły, ani ja już nie rzucam w niego morderczymi zaklęciami. Jednym słowem — sielanka. Kto wie, może jeszcze będziesz świadkiem na naszym ślubie?
Szkoda tylko, że wizja ślubu została przysłonięta teraz wizją drącego się w nocy niemowlaka. Ciąża! Przecież to koniec świata! Jak Monika ma sobie poradzić z małym dzieckiem? Jak ma przy tym ukończyć szkołę? Dziewczyna złapała się za głowę i spojrzała z rozpaczą w oczy chłopaka, który nieporadnie próbował ją uspokoić.
— Co? Oczywiście, że my…! No wiesz! — Nagle rozmawianie o tych sprawach stało się dla Moniki nieco niezręczne. Kto by pomyślał, że dziewczyna z taką reputacją będzie się wstydziła wymówić słowo „prezerwatywa”. — Zawsze jest ten jeden procent. Kurwa! I akurat ja muszę być tym jednym procentem!
Ile by dała, by to jej siostra stała teraz na przeciwko, a nie Anthony Wilson i jego papieros. Mia zawsze wiedziała co robić w kryzysowych sytuacjach. Ona była od myślenia, a Monika od robienia. Dlaczego musiała wyjechać? Dlaczego w ogóle musiała ją opuścić?
— Moje życie się właśnie skończyło Wilson. Widziałeś kiedyś prefekta z brzuchem? — spytała dość retorycznie. — Wywalą mnie ze szkoły. Żegnaj kariero w Ministerstwie. Żegnajcie treningi quidditcha. Brandon mnie zabije.
Problem jednak w tym, że Monika często mówiła sobie, że czegoś nigdy nie zrobi, a potem jednak i tak to robiła. Tak było w przypadku szanownego Prince’a Lynda, tak samo również w przypadku Aleksandra Corteza. Nie powiedziała jednak tego na głos, by nie dawać Anthony’emu złudnych nadziei.
Cóż, nie świadczyło to za dobrze o pannie Kruger.
— Czy ja słyszę nutkę zazdrości w twoim głosie? — zapytała. — Przyznaj, że sam chciałbyś być prefektem. Za odznaką panny sznurem, czy jak to tam szło. Miałbyś jeszcze lepsze branie, choć nie wiem czy to w ogóle możliwe.
Dobrze, że Tony nie miał szans być prefektem. Jak widać na reputację można jeszcze przymknąć oko, ale oceny? Te panicz Wilson miał mocno średnie, do czego sam się przed chwilą przyznał.
Na wzmiankę o Brandonie dziewczyna pokręciła głową z uśmiechem. To on nie wiedział? Czyżby nie afiszowali się ze swoim uczuciem wystarczająco publicznie? Przecież KAŻDY w zamku wiedział, że Tayth i Kruger wrócili do siebie, że od wydarzeń z ostatniego semestru są praktycznie nierozłączni i że nikt, ani nic nie ma prawa ich już rozdzielić.
— Nuda, wiem. Ale nie przeszkadza mi to. Twój kuzyn naprawdę się zmienił! Ani on nie ma ochoty zrzucić mnie z miotły, ani ja już nie rzucam w niego morderczymi zaklęciami. Jednym słowem — sielanka. Kto wie, może jeszcze będziesz świadkiem na naszym ślubie?
Szkoda tylko, że wizja ślubu została przysłonięta teraz wizją drącego się w nocy niemowlaka. Ciąża! Przecież to koniec świata! Jak Monika ma sobie poradzić z małym dzieckiem? Jak ma przy tym ukończyć szkołę? Dziewczyna złapała się za głowę i spojrzała z rozpaczą w oczy chłopaka, który nieporadnie próbował ją uspokoić.
— Co? Oczywiście, że my…! No wiesz! — Nagle rozmawianie o tych sprawach stało się dla Moniki nieco niezręczne. Kto by pomyślał, że dziewczyna z taką reputacją będzie się wstydziła wymówić słowo „prezerwatywa”. — Zawsze jest ten jeden procent. Kurwa! I akurat ja muszę być tym jednym procentem!
Ile by dała, by to jej siostra stała teraz na przeciwko, a nie Anthony Wilson i jego papieros. Mia zawsze wiedziała co robić w kryzysowych sytuacjach. Ona była od myślenia, a Monika od robienia. Dlaczego musiała wyjechać? Dlaczego w ogóle musiała ją opuścić?
— Moje życie się właśnie skończyło Wilson. Widziałeś kiedyś prefekta z brzuchem? — spytała dość retorycznie. — Wywalą mnie ze szkoły. Żegnaj kariero w Ministerstwie. Żegnajcie treningi quidditcha. Brandon mnie zabije.
Re: Boisko
Monika była dziewczyną która miała coś w sobie. Nie raz słyszał w dormitorium lub w Pokoju Wspólnym jak chłopcy plotkują na jej temat, obgadują jej niezły tyłek i czarujący uśmiech. Wszyscy wiedzieli też, że jest trochę szalona co jeszcze bardziej nakręcało młodych ślizgonów by próbować swoich sił w podrywie panny Kruger.
- Nie wiem czy bym chciał.- zastanowił się na poważnie przez chwilę.- Tak naprawdę nasze połączenie, Ty i ja, byłoby tak oczywiste, że na nikim nie zrobiłoby to większego wrażenia.- sam dziwił się, że jeszcze szkolne swatki nie próbują tej dwójki złączyć. Wyobraźmy sobie to przez chwilę- dwójka łamaczy serc, on i ona, razem na wieki. Nie to nie mogło wyjść z prostych dwóch przyczyn. Anthony nie miał uczuć wyższych a Monika latała jak pies z wywieszonym językiem za jego kuzynem.
- Ktoś kto wybrałby mnie na prefekta musiałby mieć już od dawna grzane łóżko w Mungu, albo być pod wpływem jakiegoś naprawdę silnego zaklęcia. O Imperius pasuje tu idealnie...- chociaż wizja bycia władczym prefektem w sumie całkiem mu pasowała to zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że taki dzień nigdy nie nadejdzie. - A tobie po co to branie skoro bawisz się w monogamię?- spytał unosząc ze zdziwieniem jedną brew ku górze. Anthony zawsze zastanawiał się po co marnować czasy młodzieńcze na jakieś związki, nie lepiej teraz się wyszaleć, żeby potem ułożyć sobie pięknie życie? Zasadzić drzewo, zbudować dom i mieć syna? Chyba to była dewiza każdego dorosłego mężczyzny.
- Jesteście tak słodcy, że czasami mam wrtażenie że lukier spływa wam po twarzach.- Anthony otrzepał się czując lekkie obrzydzenie to tego typu relacji.- Ile można trzymać się za rączki i mowić sobie jak bardzo się kochacie?- jak dla niego o wiele ciekawszą wersją związku było właśnie rzucanie w siebie na wzajem zaklęć, bądź rozstawanie i schodzenie. A to co prezentuje sobą Monika i Brandon? NUDA.
Wilson puścił jej ramiona jednak nadal wlepiał w nią swój wzrok. Kto wie może z desperacji zacznie zaraz wyrywać sobie włosy, albo skakać przez trybuny. Kobiety według chłopaka nie należały do zbyt obliczalnych stowrzeń.
- Urodzisz TO, nazwiemy to Albert i wychowamy jak swoje.- chłopak dopalił papierosa i wyrzucił niedopałek gdzieś za siebie. Wiedział, że cokolwiekby teraz nie powiedział w żadnym stopniu nie pocieszy ślizgonki.
- Po pierwsze, to tylko przypuszczenia a po drugie czemu Brandon miałby Cię zabić, skoro sam wiedział gdzie wkłada, co?- spojrzał na nią podejrzliwie a poźniej wycelował w nią oskarżycielsko palcem- CHYBA, ŻE TO NIE JEGO DZIECKO!- krzyknął a jego głos odbił się echem po boisku.
- Nie wiem czy bym chciał.- zastanowił się na poważnie przez chwilę.- Tak naprawdę nasze połączenie, Ty i ja, byłoby tak oczywiste, że na nikim nie zrobiłoby to większego wrażenia.- sam dziwił się, że jeszcze szkolne swatki nie próbują tej dwójki złączyć. Wyobraźmy sobie to przez chwilę- dwójka łamaczy serc, on i ona, razem na wieki. Nie to nie mogło wyjść z prostych dwóch przyczyn. Anthony nie miał uczuć wyższych a Monika latała jak pies z wywieszonym językiem za jego kuzynem.
- Ktoś kto wybrałby mnie na prefekta musiałby mieć już od dawna grzane łóżko w Mungu, albo być pod wpływem jakiegoś naprawdę silnego zaklęcia. O Imperius pasuje tu idealnie...- chociaż wizja bycia władczym prefektem w sumie całkiem mu pasowała to zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że taki dzień nigdy nie nadejdzie. - A tobie po co to branie skoro bawisz się w monogamię?- spytał unosząc ze zdziwieniem jedną brew ku górze. Anthony zawsze zastanawiał się po co marnować czasy młodzieńcze na jakieś związki, nie lepiej teraz się wyszaleć, żeby potem ułożyć sobie pięknie życie? Zasadzić drzewo, zbudować dom i mieć syna? Chyba to była dewiza każdego dorosłego mężczyzny.
- Jesteście tak słodcy, że czasami mam wrtażenie że lukier spływa wam po twarzach.- Anthony otrzepał się czując lekkie obrzydzenie to tego typu relacji.- Ile można trzymać się za rączki i mowić sobie jak bardzo się kochacie?- jak dla niego o wiele ciekawszą wersją związku było właśnie rzucanie w siebie na wzajem zaklęć, bądź rozstawanie i schodzenie. A to co prezentuje sobą Monika i Brandon? NUDA.
Wilson puścił jej ramiona jednak nadal wlepiał w nią swój wzrok. Kto wie może z desperacji zacznie zaraz wyrywać sobie włosy, albo skakać przez trybuny. Kobiety według chłopaka nie należały do zbyt obliczalnych stowrzeń.
- Urodzisz TO, nazwiemy to Albert i wychowamy jak swoje.- chłopak dopalił papierosa i wyrzucił niedopałek gdzieś za siebie. Wiedział, że cokolwiekby teraz nie powiedział w żadnym stopniu nie pocieszy ślizgonki.
- Po pierwsze, to tylko przypuszczenia a po drugie czemu Brandon miałby Cię zabić, skoro sam wiedział gdzie wkłada, co?- spojrzał na nią podejrzliwie a poźniej wycelował w nią oskarżycielsko palcem- CHYBA, ŻE TO NIE JEGO DZIECKO!- krzyknął a jego głos odbił się echem po boisku.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Boisko
Monika uniosła brwi zdziwiona, słysząc słowa chłopaka. Była zdumiona nie tym, co mówił, ale tym, że mówił to w taki sposób, jakby praktycznie czytał w jej myślach.
— Właśnie chciałam powiedzieć to samo! Ludzie popatrzyliby na nas i wzruszaliby ramionami mówiąc, że to było do przewidzenia. Nie możemy im dać tej satysfakcji.
Poczuła ulgę na myśl, że Anthony podziela jej zdanie. To o jeden problem mniej, bo gdyby jednak przyszło my na myśl ją kiedyś pocałować, to znając pannę Kruger trudno byłoby jej się przed tym bronić. Niestety była jeszcze młoda i nie potrafiła tak do końca uczyć się na własnych błędach, toteż potem na pewno moczyłaby rękaw wszystkim tym, którzy chcieliby wysłuchać żali na temat jej głupoty. No i pocałunku z Tonym Brandon by jej pewnie już nigdy nie wybaczył. Tym bardziej, że w przypadku tego Wilsona, ciężko było uwierzyć, że skończyło się wyłącznie na pocałunku.
— Ja, mój drogi, nie zważam na branie — powiedziała, kładąc nacisk na ostatnie słowo, bo poczuła się w obowiązku wyjaśnić tę kwestię. — Przyjęłam odznakę tylko i wyłącznie dlatego, że wiąże się to z nieograniczonymi możliwościami gnębienia małych puchonów, no i oczywiście ta łazienka… Nie mów, że nigdy nie byłeś w łazience prefektów!
Monika spojrzała w stronę zamku, który oświetlany teraz ubywającym księżycem, wyglądał naprawdę magicznie. Gdzieś tam, na jednym z pięter mieściły się naprawdę bajeranckie łazienki, z których korzystać mogli wyłącznie oni, prefekci. Oczywiście to tylko teoria. Sama Monika zabierała tam Brandona przynajmniej raz w tygodniu, więc biorąc pod uwagę liczne zażyłe znajomosci Tony’ego, panna Kruger wierzyła, że i on nie raz przekroczył progi tego wyjątkowego miejsca w towarzystwie prefekt Krukonów, czy Gryfonów…
Dziewczyna zaśmiała się na to, jak ślizgon opisał jej związek z Brandonem ze swojej perspektywy. Może i z jednej strony faktycznie miał rację, takie spijanie sobie z dziubków mogło wydawać się nudne, ale biorąc pod uwagę ilość dramatów, jakie rozegrały się w minionym roku szkolnym, Monika doceniała ten spokój ducha, którego teraz mogła doświadczyć.
— Ja za to dziwię ci się jak można tak żyć, na takiej wiecznej huśtawce emocjonalnej. Przecież po kilku miesiącach takiego kłócenia i godzenia się myślałam, że zwariuję! A ty proszę. Nie masz dość wiecznego oglądania się za siebie? No wiesz, zawsze istnieje ryzyko, że jedna z posiadaczek serc, które do tej pory złamałeś, nie postanowi się zemścić. Może i ze strony jednej nic ci większego nie grozi, ale co zrobisz, jak założą jakiś tajny klub Porzucone przez Wilsona? Pamiętaj, że kobiety wybaczają, ale nigdy nie zapominają — ostrzegła go. Kto jak kto ale Monika wiedziała co mówiła. W końcu sama była kobietą (no, prawie), na dodatek należała do tego rodzaju, który ani nie wybaczał ani nie zapominał.
Niestety miała teraz na głowie większy problem. Wróć. Ten problem nie był na jej głowie — on rozwijał się właśnie w jej brzuchu. W dodatku słowa chłopaka sprawiały, że zamiast znaleźć rozwiązanie, Monika wydawała się coraz bardziej skołowana i przerażona.
— Co? Jaki Albert? Wilson skup się! — Może gdyby stała z boku i tylko przyglądała się tej scenie, parsknęłaby śmiechem na słowa chłopaka. W tej chwili nie doceniła jednak Wilsonowego poczucia humoru, tym bardziej nie brała na poważnie jego deklaracji o pomocy przy wychowaniu TEGO.
— Chciałabym, żeby to były tylko przypuszczenia Tony. — Jej głos stawał się coraz bardziej rozpaczliwy. — Niestety wszystko składa się w jedną, logiczną całość. Ostatnio wszystko mnie denerwuje, jestem notorycznie zmęczona, a dziś rano… na Merlina, myślałam, że to przez to, że zjadłam za dużą kolację. No i umiem liczyć! Mogłabym pomylić się o dzień, dwa, ale nie o trzy tygodnie!
Znów zaczęła chodzić w tę i z powrotem. Całe szczęście, że znajdowali się na opustoszałym boisku, gdzie mogli rozprawiać o tym bez świadków. Gdyby Monika uświadomiła sobie, że jej samopoczucie związane jest z ciążą na przykład w Wielkiej Sali… Cóż, Prorok miałby używanie. „Wydanie specjalne! Sposoby zapobiegania ciąży — Nie dla Moniki Kruger. Dla niej już za późno”.
Nagle Anthony zrobił coś, na co ślizgonka zareagowała instynktownie — doskoczyła do chłopaka i zasłoniła jego usta dłonią.
— CICHO! — W jej oczach dostrzec można było czystą panikę. Rozmowa to jedno, ale głos chłopaka i jego oskarżenie dotarły właśnie aż na błonia. Nauczona doświadczeniem wiedziała, że wszystko w zamku i poza nim miało uszy. Albo było Irytkiem, który z ogromną chęcią popędziłby do zamku powtarzając zasłyszane plotki. — Oczywiście, że to dziecko Brandona, kretynie. Zabije mnie bo… Cholera, gdyby to o ciebie chodziło raczej nie skakałbyś z radości, prawda?
— Właśnie chciałam powiedzieć to samo! Ludzie popatrzyliby na nas i wzruszaliby ramionami mówiąc, że to było do przewidzenia. Nie możemy im dać tej satysfakcji.
Poczuła ulgę na myśl, że Anthony podziela jej zdanie. To o jeden problem mniej, bo gdyby jednak przyszło my na myśl ją kiedyś pocałować, to znając pannę Kruger trudno byłoby jej się przed tym bronić. Niestety była jeszcze młoda i nie potrafiła tak do końca uczyć się na własnych błędach, toteż potem na pewno moczyłaby rękaw wszystkim tym, którzy chcieliby wysłuchać żali na temat jej głupoty. No i pocałunku z Tonym Brandon by jej pewnie już nigdy nie wybaczył. Tym bardziej, że w przypadku tego Wilsona, ciężko było uwierzyć, że skończyło się wyłącznie na pocałunku.
— Ja, mój drogi, nie zważam na branie — powiedziała, kładąc nacisk na ostatnie słowo, bo poczuła się w obowiązku wyjaśnić tę kwestię. — Przyjęłam odznakę tylko i wyłącznie dlatego, że wiąże się to z nieograniczonymi możliwościami gnębienia małych puchonów, no i oczywiście ta łazienka… Nie mów, że nigdy nie byłeś w łazience prefektów!
Monika spojrzała w stronę zamku, który oświetlany teraz ubywającym księżycem, wyglądał naprawdę magicznie. Gdzieś tam, na jednym z pięter mieściły się naprawdę bajeranckie łazienki, z których korzystać mogli wyłącznie oni, prefekci. Oczywiście to tylko teoria. Sama Monika zabierała tam Brandona przynajmniej raz w tygodniu, więc biorąc pod uwagę liczne zażyłe znajomosci Tony’ego, panna Kruger wierzyła, że i on nie raz przekroczył progi tego wyjątkowego miejsca w towarzystwie prefekt Krukonów, czy Gryfonów…
Dziewczyna zaśmiała się na to, jak ślizgon opisał jej związek z Brandonem ze swojej perspektywy. Może i z jednej strony faktycznie miał rację, takie spijanie sobie z dziubków mogło wydawać się nudne, ale biorąc pod uwagę ilość dramatów, jakie rozegrały się w minionym roku szkolnym, Monika doceniała ten spokój ducha, którego teraz mogła doświadczyć.
— Ja za to dziwię ci się jak można tak żyć, na takiej wiecznej huśtawce emocjonalnej. Przecież po kilku miesiącach takiego kłócenia i godzenia się myślałam, że zwariuję! A ty proszę. Nie masz dość wiecznego oglądania się za siebie? No wiesz, zawsze istnieje ryzyko, że jedna z posiadaczek serc, które do tej pory złamałeś, nie postanowi się zemścić. Może i ze strony jednej nic ci większego nie grozi, ale co zrobisz, jak założą jakiś tajny klub Porzucone przez Wilsona? Pamiętaj, że kobiety wybaczają, ale nigdy nie zapominają — ostrzegła go. Kto jak kto ale Monika wiedziała co mówiła. W końcu sama była kobietą (no, prawie), na dodatek należała do tego rodzaju, który ani nie wybaczał ani nie zapominał.
Niestety miała teraz na głowie większy problem. Wróć. Ten problem nie był na jej głowie — on rozwijał się właśnie w jej brzuchu. W dodatku słowa chłopaka sprawiały, że zamiast znaleźć rozwiązanie, Monika wydawała się coraz bardziej skołowana i przerażona.
— Co? Jaki Albert? Wilson skup się! — Może gdyby stała z boku i tylko przyglądała się tej scenie, parsknęłaby śmiechem na słowa chłopaka. W tej chwili nie doceniła jednak Wilsonowego poczucia humoru, tym bardziej nie brała na poważnie jego deklaracji o pomocy przy wychowaniu TEGO.
— Chciałabym, żeby to były tylko przypuszczenia Tony. — Jej głos stawał się coraz bardziej rozpaczliwy. — Niestety wszystko składa się w jedną, logiczną całość. Ostatnio wszystko mnie denerwuje, jestem notorycznie zmęczona, a dziś rano… na Merlina, myślałam, że to przez to, że zjadłam za dużą kolację. No i umiem liczyć! Mogłabym pomylić się o dzień, dwa, ale nie o trzy tygodnie!
Znów zaczęła chodzić w tę i z powrotem. Całe szczęście, że znajdowali się na opustoszałym boisku, gdzie mogli rozprawiać o tym bez świadków. Gdyby Monika uświadomiła sobie, że jej samopoczucie związane jest z ciążą na przykład w Wielkiej Sali… Cóż, Prorok miałby używanie. „Wydanie specjalne! Sposoby zapobiegania ciąży — Nie dla Moniki Kruger. Dla niej już za późno”.
Nagle Anthony zrobił coś, na co ślizgonka zareagowała instynktownie — doskoczyła do chłopaka i zasłoniła jego usta dłonią.
— CICHO! — W jej oczach dostrzec można było czystą panikę. Rozmowa to jedno, ale głos chłopaka i jego oskarżenie dotarły właśnie aż na błonia. Nauczona doświadczeniem wiedziała, że wszystko w zamku i poza nim miało uszy. Albo było Irytkiem, który z ogromną chęcią popędziłby do zamku powtarzając zasłyszane plotki. — Oczywiście, że to dziecko Brandona, kretynie. Zabije mnie bo… Cholera, gdyby to o ciebie chodziło raczej nie skakałbyś z radości, prawda?
Re: Boisko
Nagle Anthony uświadomił sobie, że naprawdę ją lubi i to na dodatek całkiem nie dwuznacznie, może w przyszłości mogłaby zostać kimś więcej niż kumpelą? Nie Wilson nie bawimy się już w przyjaźnie z kobietami skarcił się w myślach, przypominając sobie jak te wszystkie "przyjaźnie" się kończyły. Zazwyczaj albo je bzyknął albo bzyknął ich siostry, koniec za każdym razem był podobny- wielka kłótnia i zerwane relacje.
- Poza tym nie mam zamiaru psuć swojej wątpliwej reputacji jakimkolwiek związkiem. Nie chce wyjść na mięczaka- Wilson przeczesał dłonią swoje ciemne włosy pozostawiając je w artystycznym nieładzie.- Nie, nie byłem, ale krążą o niej legendy. Oczywiście gdybyś była dobrą koleżanką zaprosiłabyś mnie tam. Może w jakiś wolny weekend?- Monika to był jedyny prefekt którego Anthony lubił i z którym miał kontakt. Większość z nich to były nadęte żaby z którymi Wilson nie miał zamiaru utrzymywać bliższych relacji. Tony zdecydowanie gustował w takich cichych spokojnych, grzecznych i ułożonych dziewczynach. Takich które na pierwszy rzut oka niczym specjalnym się nie wyróżniają i wtedy wchodził on- demoralizator. Przy tak spokojnych dziewczynach miał naprawdę spore pole do manewru. Jej kolejne słowa wywołały u ślizgona lekką podejrzliwość. - Wiesz coś o tym? Małe zołzy utworzyły jakąś sekte i będą się na mnie mścić? - zmrużył oczy w zainteresowaniu. Tak właściwie czemu zawsze obrywało się jemu? One też tego chciały, czasami nawet bardziej niż on pchając mu się do łóżka!
Anthony nie do końca ogarniał tego co przed chwilą się wydarzyło. Nie miał pojęcia czy Monika faktycznie jest w ciąży, czy tylko panikuje. - Przecież da się to chyba jakoś załatwić, co Kruger? Są jakieś czarodziejskie metody na...- tu pomachał jej ręką przed brzuchem- ...na likwidacje problemu.- zdawał sobie sprawę, że sytuacja jest patowa i dziewczynie właśnie zawalił się świat. Czując jej dłoń na swoich ustach pokręcił głową z niedowierzaniem. Czuł się jak auror na przyłapaniu czarodzieja na wypowiadaniu jednego z zaklęć niewybaczalnych.- Powiem Ci jak to było...zdradziłaś Brandona w krzakach, koleś rzecz jasna nie miał gumki, a teraz Ci wstyd i będziesz wrabiać mojego biednego kuzyna. Zła kobieta z Ciebie, Kruger, naprawdę zła. - na szczęście w okół nich nie było nikogo kto mógłby podsłuchać ich rozmowy, chociaż wszyscy dobrze wiemy, że w tej szkole lepiej uważać na to co się mówi.- Co ja bym zrobił? Skok z mostu, wlot miotłą w jakieś drzewo, ewentualnie przedawkowanie eliksiru na sen...jest bardzo dużo opcji.- koniec żartów, zrobiło mu się żal dziewczyny więc złapał ją za ramiona i przytulił do siebie dość mocno, tak, że jego ręce oplotły ją w przyjemnym uścisku.- Jeśli Cię kocha, to coś razem wymyślicie, zobaczysz.
- Poza tym nie mam zamiaru psuć swojej wątpliwej reputacji jakimkolwiek związkiem. Nie chce wyjść na mięczaka- Wilson przeczesał dłonią swoje ciemne włosy pozostawiając je w artystycznym nieładzie.- Nie, nie byłem, ale krążą o niej legendy. Oczywiście gdybyś była dobrą koleżanką zaprosiłabyś mnie tam. Może w jakiś wolny weekend?- Monika to był jedyny prefekt którego Anthony lubił i z którym miał kontakt. Większość z nich to były nadęte żaby z którymi Wilson nie miał zamiaru utrzymywać bliższych relacji. Tony zdecydowanie gustował w takich cichych spokojnych, grzecznych i ułożonych dziewczynach. Takich które na pierwszy rzut oka niczym specjalnym się nie wyróżniają i wtedy wchodził on- demoralizator. Przy tak spokojnych dziewczynach miał naprawdę spore pole do manewru. Jej kolejne słowa wywołały u ślizgona lekką podejrzliwość. - Wiesz coś o tym? Małe zołzy utworzyły jakąś sekte i będą się na mnie mścić? - zmrużył oczy w zainteresowaniu. Tak właściwie czemu zawsze obrywało się jemu? One też tego chciały, czasami nawet bardziej niż on pchając mu się do łóżka!
Anthony nie do końca ogarniał tego co przed chwilą się wydarzyło. Nie miał pojęcia czy Monika faktycznie jest w ciąży, czy tylko panikuje. - Przecież da się to chyba jakoś załatwić, co Kruger? Są jakieś czarodziejskie metody na...- tu pomachał jej ręką przed brzuchem- ...na likwidacje problemu.- zdawał sobie sprawę, że sytuacja jest patowa i dziewczynie właśnie zawalił się świat. Czując jej dłoń na swoich ustach pokręcił głową z niedowierzaniem. Czuł się jak auror na przyłapaniu czarodzieja na wypowiadaniu jednego z zaklęć niewybaczalnych.- Powiem Ci jak to było...zdradziłaś Brandona w krzakach, koleś rzecz jasna nie miał gumki, a teraz Ci wstyd i będziesz wrabiać mojego biednego kuzyna. Zła kobieta z Ciebie, Kruger, naprawdę zła. - na szczęście w okół nich nie było nikogo kto mógłby podsłuchać ich rozmowy, chociaż wszyscy dobrze wiemy, że w tej szkole lepiej uważać na to co się mówi.- Co ja bym zrobił? Skok z mostu, wlot miotłą w jakieś drzewo, ewentualnie przedawkowanie eliksiru na sen...jest bardzo dużo opcji.- koniec żartów, zrobiło mu się żal dziewczyny więc złapał ją za ramiona i przytulił do siebie dość mocno, tak, że jego ręce oplotły ją w przyjemnym uścisku.- Jeśli Cię kocha, to coś razem wymyślicie, zobaczysz.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Boisko
Monika zaśmiała się w głos.
— Faktycznie. Jeszcze padłabym ofiarą tych wszystkich zazdrośnic, którym się nie udało. Dzięki, ale nie! Wolę swoje życie takie, jakie jest teraz — powiedziała, nie mając jeszcze pojęcia o swoim błogosławionym stanie. Cóż, za kilka minut będzie zadawać sobie to jedno, niezwykle ważne pytanie, które brzmiało: czy warto było szaleć tak? — A i ty faktycznie nie możesz zostać mięczakiem. Jeśli kiedykolwiek ktokolwiek powie mi, że się ustatkowałeś, to zapytam od jak dawna leczy się na głowę.
Spojrzała na niego z rozbawieniem, gdy zaproponował wspólne wybranie się do łazienki prefektów. Oczywiście, że mogła go tam zabrać, miała jednak nadzieję, że chłopak nie miał zamiaru zaprosić jej do wspólnej kąpieli. Powiedziała to na głos:
— Tylko wybij sobie z głowy, żeby pytać czy umyję ci plecy. — Pokiwała palcem. — Mam wolne siódmego o siódmej — zażartowała jeszcze.
Sama nie należała do tych cichych dziewczyn, które bały się własnego cienia. Kiedyś może i tak, ale te czasy wydają się być teraz tak odległe, że sama Monika miała wrażenie, jakby jej nieśmiałość wydarzyła się w kompletnie innym życiu. Cóż, po raz kolejny musiała przyznać, że poznanie Brandona całkowicie odmieniło to, jaką była osobą. Szara myszka, zastanawiająca się co też skłoniło tiarę przydziału do umieszczenia ją w Slytherinie zniknęła, zastąpiona przez twardo stąpającą po świecie Monikę Kruger, której nie trzeba było nikomu przedstawiać. Była głośna, była stanowcza, trochę wciąż naiwna, ale ambitna i sięgająca po to, co jej się należało. Spotkanie Tayth-Wilsona wtedy na błoniach to punkt zwrotny w jej życiu. Od zawsze się w nim podkochiwała, a gdy zwrócił na nią swoją uwagę uwierzyła, że faktycznie może być kim chce.
Wybrała bycie panią prefekt o całkiem kolorowym życiorysie. I za nic w świecie by tego nie zmieniła.
— No wiesz co? Naprawdę sądzisz, że nawet gdyby powstała taka sekta, to bym ci o tym powiedziała? Solidarność jajników ponad wszystko Wilson — mrugnęła do niego, walcząc z rozbawieniem. Nawet udało jej się wyobrazić sobie podobną sytuację: Tony uciekający przed bandą wściekłych dziewczyn, które zrozpaczone chciały odpłacić się najokrutniejszymi urokami w zamian za złamane serce. Monika gorąco by je przy tym dopingowała, bo choć lubiła Anthony’ego, to przydałoby mu się kilka kopniaków w tyłek tak dla zdrowotności.
No ale wróćmy do punktu dramatycznego tego wieczoru: nastoletniej ciąży. Ślizgonka była zrozpaczona. Rozpacz mieszała się aktualnie z przerażeniem, dezorientacją, złością na samą siebie i pewnie znalazłoby się jeszcze kilka innych uczuć, które ciężko nazwać. Kumulacja ich wszystkich sprawiała, że dziewczyna walczyła z łzami, które cisnęły się jej do oczu. Monika była w ciąży, była tego pewna bardziej, niż tego że był luty. Wiedziała, że jej instynkt w tym przypadku się nie myli, spodziewała się dziecka i nic nie dało się na to poradzić.
— Sugerujesz, że powinnam pozbyć się ciąży? — spytała cicho, ale głos jej drżał i zdradzał całą niepewność i strach. Czy serce Moniki Kruger było aż tak zimne?
Czuła ze powinna wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Kadra nauczycielska zbyt długo przymykała oko na ich grzechy, rozpieszczajac ich w tym względzie. Miała przez to poczucie ze wszystko może, a ręka sprawiedliwości nigdy jej nie dosięgnie. Czy została kiedykolwiek ukarana choćby szlabanem? Absolutnie. W dodatku przyznano jej odznakę prefekta — to wystarczyło, by ego Moniki poszybowało ponad wieżę astronomiczną i dało jej poczucie, ze wolno jej wszystko.
Czuła, że nie może tero zrobić. To nie mieściło się w jej normach etycznych i było sprzeczne z zasadami, którymi się kierowała. W momencie, w którym uświadomił sobie, że jest w ciąży zaakceptowała fakt, że będzie musiała urodzić to dziecko. Czego nie zaakceptowała to to, że zmieni się przez to całe jej życie.
Znów spojrzała na niego konkretnie skonfundowana. Najpierw jakiś Albert, a teraz opowieści o zdradzie w krzakach? Nawet Wilson powinien wiedzieć, że Monika miała swój honor i nie zrobiłaby tego w krzakach. Są do tego lepsze miejsca, na przykład schowek na miotły.
— Jeśli próbujesz mnie rozśmieszyć, to kiepsko ci idzie — podsumowała krótko. Znów — gdyby była tylko obserwatorem, na pewno doceniłaby poczucie humoru chłopaka. Wlot miotłą w drzewo? Sama pewnie zażartowałaby przecież w ten sposób. W obecnej sytuacji nie było jej jednak do śmiechu w nawet najmniejszym calu.
Przez cały ten czas trzymała się jakoś w ryzach, choć przecież właśnie straciła grunt pod nogami. Ogarnęła całe swoje życie — przeszła do porządku dziennego z rozwodem rodziców, skupiła się na nauce, dostała do drużyny quidditcha, zawiązała w Hogwarcie całkiem niezłe przyjaźnie, jak na przykład ta z Nevanem.
Kiedy jednak chłopak wziął ją w objęcia tamy puściły. Łzy zaczęły przecierać sobie szlak w dół jej policzków, a z piersi wydobył się nieelegancki szloch. Monika Kruger nie płakała przy ludziach. Ta czynność zarezerwowana była tylko dla tych krótkich chwil, w których była sama. Nawet Brandon nie widział jej łez a teraz proszę — ryczała jak bóbr przytulona do jego kuzyna.
— Naprawdę tak myślisz? — zapytała zrezygnowana pomiędzy jednym szlochem, a drugim.
— Faktycznie. Jeszcze padłabym ofiarą tych wszystkich zazdrośnic, którym się nie udało. Dzięki, ale nie! Wolę swoje życie takie, jakie jest teraz — powiedziała, nie mając jeszcze pojęcia o swoim błogosławionym stanie. Cóż, za kilka minut będzie zadawać sobie to jedno, niezwykle ważne pytanie, które brzmiało: czy warto było szaleć tak? — A i ty faktycznie nie możesz zostać mięczakiem. Jeśli kiedykolwiek ktokolwiek powie mi, że się ustatkowałeś, to zapytam od jak dawna leczy się na głowę.
Spojrzała na niego z rozbawieniem, gdy zaproponował wspólne wybranie się do łazienki prefektów. Oczywiście, że mogła go tam zabrać, miała jednak nadzieję, że chłopak nie miał zamiaru zaprosić jej do wspólnej kąpieli. Powiedziała to na głos:
— Tylko wybij sobie z głowy, żeby pytać czy umyję ci plecy. — Pokiwała palcem. — Mam wolne siódmego o siódmej — zażartowała jeszcze.
Sama nie należała do tych cichych dziewczyn, które bały się własnego cienia. Kiedyś może i tak, ale te czasy wydają się być teraz tak odległe, że sama Monika miała wrażenie, jakby jej nieśmiałość wydarzyła się w kompletnie innym życiu. Cóż, po raz kolejny musiała przyznać, że poznanie Brandona całkowicie odmieniło to, jaką była osobą. Szara myszka, zastanawiająca się co też skłoniło tiarę przydziału do umieszczenia ją w Slytherinie zniknęła, zastąpiona przez twardo stąpającą po świecie Monikę Kruger, której nie trzeba było nikomu przedstawiać. Była głośna, była stanowcza, trochę wciąż naiwna, ale ambitna i sięgająca po to, co jej się należało. Spotkanie Tayth-Wilsona wtedy na błoniach to punkt zwrotny w jej życiu. Od zawsze się w nim podkochiwała, a gdy zwrócił na nią swoją uwagę uwierzyła, że faktycznie może być kim chce.
Wybrała bycie panią prefekt o całkiem kolorowym życiorysie. I za nic w świecie by tego nie zmieniła.
— No wiesz co? Naprawdę sądzisz, że nawet gdyby powstała taka sekta, to bym ci o tym powiedziała? Solidarność jajników ponad wszystko Wilson — mrugnęła do niego, walcząc z rozbawieniem. Nawet udało jej się wyobrazić sobie podobną sytuację: Tony uciekający przed bandą wściekłych dziewczyn, które zrozpaczone chciały odpłacić się najokrutniejszymi urokami w zamian za złamane serce. Monika gorąco by je przy tym dopingowała, bo choć lubiła Anthony’ego, to przydałoby mu się kilka kopniaków w tyłek tak dla zdrowotności.
No ale wróćmy do punktu dramatycznego tego wieczoru: nastoletniej ciąży. Ślizgonka była zrozpaczona. Rozpacz mieszała się aktualnie z przerażeniem, dezorientacją, złością na samą siebie i pewnie znalazłoby się jeszcze kilka innych uczuć, które ciężko nazwać. Kumulacja ich wszystkich sprawiała, że dziewczyna walczyła z łzami, które cisnęły się jej do oczu. Monika była w ciąży, była tego pewna bardziej, niż tego że był luty. Wiedziała, że jej instynkt w tym przypadku się nie myli, spodziewała się dziecka i nic nie dało się na to poradzić.
— Sugerujesz, że powinnam pozbyć się ciąży? — spytała cicho, ale głos jej drżał i zdradzał całą niepewność i strach. Czy serce Moniki Kruger było aż tak zimne?
Czuła ze powinna wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Kadra nauczycielska zbyt długo przymykała oko na ich grzechy, rozpieszczajac ich w tym względzie. Miała przez to poczucie ze wszystko może, a ręka sprawiedliwości nigdy jej nie dosięgnie. Czy została kiedykolwiek ukarana choćby szlabanem? Absolutnie. W dodatku przyznano jej odznakę prefekta — to wystarczyło, by ego Moniki poszybowało ponad wieżę astronomiczną i dało jej poczucie, ze wolno jej wszystko.
Czuła, że nie może tero zrobić. To nie mieściło się w jej normach etycznych i było sprzeczne z zasadami, którymi się kierowała. W momencie, w którym uświadomił sobie, że jest w ciąży zaakceptowała fakt, że będzie musiała urodzić to dziecko. Czego nie zaakceptowała to to, że zmieni się przez to całe jej życie.
Znów spojrzała na niego konkretnie skonfundowana. Najpierw jakiś Albert, a teraz opowieści o zdradzie w krzakach? Nawet Wilson powinien wiedzieć, że Monika miała swój honor i nie zrobiłaby tego w krzakach. Są do tego lepsze miejsca, na przykład schowek na miotły.
— Jeśli próbujesz mnie rozśmieszyć, to kiepsko ci idzie — podsumowała krótko. Znów — gdyby była tylko obserwatorem, na pewno doceniłaby poczucie humoru chłopaka. Wlot miotłą w drzewo? Sama pewnie zażartowałaby przecież w ten sposób. W obecnej sytuacji nie było jej jednak do śmiechu w nawet najmniejszym calu.
Przez cały ten czas trzymała się jakoś w ryzach, choć przecież właśnie straciła grunt pod nogami. Ogarnęła całe swoje życie — przeszła do porządku dziennego z rozwodem rodziców, skupiła się na nauce, dostała do drużyny quidditcha, zawiązała w Hogwarcie całkiem niezłe przyjaźnie, jak na przykład ta z Nevanem.
Kiedy jednak chłopak wziął ją w objęcia tamy puściły. Łzy zaczęły przecierać sobie szlak w dół jej policzków, a z piersi wydobył się nieelegancki szloch. Monika Kruger nie płakała przy ludziach. Ta czynność zarezerwowana była tylko dla tych krótkich chwil, w których była sama. Nawet Brandon nie widział jej łez a teraz proszę — ryczała jak bóbr przytulona do jego kuzyna.
— Naprawdę tak myślisz? — zapytała zrezygnowana pomiędzy jednym szlochem, a drugim.
Re: Boisko
Jej słowa sprawiły, że chłopak zaraz za nią również się roześmiał. Co jak co, ale dziewczyna była zabawna i naprawdę dobrze mu się z nią rozmawiało. - Czemu aż tak wszyscy we mnie wątpicie?- uniósł lekko prawą brew ku górze.- Wszyscy wróżą mi gówniane życie samotnika, a co jeśli ja po prostu jestem do tego stworzony i urodziłem się by cierpieć?- wierzch jego już lekko zmarzniętej dłoni przyłożył sobie teatralnie do czoła cały czas zerkając kątem oka na ślizgonkę, która przez chwilę wyglądała tak jakby jej zły humor przed ich spotkania kompletnie zniknął. Oboje nie mieli pojęcia, że za chwile wróci ze zdwojoną siłą.
- Na Merlina, Monika ja serio mówię- wywrócił oczami.- Masz mnie tam zaprowadzić, nie musisz ze mną wchodzić wystarczy, że mnie wpuścisz. Myślę, że ze wszystkim innym doskonalę będę umiał sobie poradzić.- po jej słowach dotyczących pleców Wilson zmrużył oczy i wbił wzrok w bliżej nie określony punkt. Mógłby sobie to w tym momencie wyobrazić, ale kompletnie z kimś innym. Nie dlatego, że Monika mu się nie podobała, ale po ostatnich wydarzeniach w jego życiu miał wrażenie, że niepokojąco jego głowę zajmuje ktoś, kogo wcale nie chciał tam widzieć.
- Solidarność jajników. Mhm jasne.- wywrócił znacząco oczami.- A kiedy przychodzi co do czego odbijacie sobie chłopaków i skaczecie do gardeł. Zajebista solidarność, Kruger.- no cóż. Taka była prawda, a przynajmniej według niego. Nie raz chłopak miał sytuację, że jedna przed drugą umawiały się z nim w tajemnicy na schadzki, wielkie przyjaciółki prawda? a potem? Potem najwięksi wrogowie. O wiele lepiej wychodziło to im- męskiej części. Rzucili od czasu do czasu w siebie jakimś zaklęciem, dali sobie po pyskach a na koniec najcześciej wychodzi do wioski na kremowe piwo.
Oj tak jej podejrzenie dotyczące ciązy kompletnie zwróciły ich rozmowe na inne tory. Anthony zauważył, że angielka traktuje to wszystko śmiertelnie poważnie.
- Nie, poddaje Ci tylko możliwe opcje. - spojrzał na jej zatroskaną twarz dodając zaraz: - dziecko zmieni wszystko, zdajesz sobie z tego sprawę?- nie znał się na rodzicielstwie, ale wiedział jedno bobas w tak młodym wieku nie wróżyło nic dobrego. Przecież mieli przed sobą całe życia, kariery, szkolne rozterki a w momencie pojawienia się dziecka wszystko skupia się tylko na jednym.
Trzymał ją mocno w swoich objęciach, a kiedy się rozpłakała starał się gładzić ją po tyle głowy dodając jej na tyle ile potrafił otuchy. Nie wiedział jak być dobrym pocieszycielem, bo zazwyczaj to dziewczyny w ten sposób płakały przez niego, a zaraz potem brał nogi za pas i po prostu znikał.- Słuchaj Kruger musisz mu o tym jak najszybciej powiedzieć.- jego zdaniem ociąganie się z powiedzeniem prawdy na taki temat mijał się z celem, przecież zrobili to razem, to było ich wspólne dziecko. Oboje musieli wziąć za to taką samą odpowiedzialność.- Jeśli Cię zostawi to obiecuję, że sam go zatłukę, ok?- szczerze wątpił by Brandon tak postąpił, ale kto wie? Może tak naprawdę nie znał kuzyna ani trochę. Powoli odsunął się od niej by spojrzeć na jej zapłakaną twarz, a po chwili kciukiem otarł jej delikatnie łzę z policzka.
- Na Merlina, Monika ja serio mówię- wywrócił oczami.- Masz mnie tam zaprowadzić, nie musisz ze mną wchodzić wystarczy, że mnie wpuścisz. Myślę, że ze wszystkim innym doskonalę będę umiał sobie poradzić.- po jej słowach dotyczących pleców Wilson zmrużył oczy i wbił wzrok w bliżej nie określony punkt. Mógłby sobie to w tym momencie wyobrazić, ale kompletnie z kimś innym. Nie dlatego, że Monika mu się nie podobała, ale po ostatnich wydarzeniach w jego życiu miał wrażenie, że niepokojąco jego głowę zajmuje ktoś, kogo wcale nie chciał tam widzieć.
- Solidarność jajników. Mhm jasne.- wywrócił znacząco oczami.- A kiedy przychodzi co do czego odbijacie sobie chłopaków i skaczecie do gardeł. Zajebista solidarność, Kruger.- no cóż. Taka była prawda, a przynajmniej według niego. Nie raz chłopak miał sytuację, że jedna przed drugą umawiały się z nim w tajemnicy na schadzki, wielkie przyjaciółki prawda? a potem? Potem najwięksi wrogowie. O wiele lepiej wychodziło to im- męskiej części. Rzucili od czasu do czasu w siebie jakimś zaklęciem, dali sobie po pyskach a na koniec najcześciej wychodzi do wioski na kremowe piwo.
Oj tak jej podejrzenie dotyczące ciązy kompletnie zwróciły ich rozmowe na inne tory. Anthony zauważył, że angielka traktuje to wszystko śmiertelnie poważnie.
- Nie, poddaje Ci tylko możliwe opcje. - spojrzał na jej zatroskaną twarz dodając zaraz: - dziecko zmieni wszystko, zdajesz sobie z tego sprawę?- nie znał się na rodzicielstwie, ale wiedział jedno bobas w tak młodym wieku nie wróżyło nic dobrego. Przecież mieli przed sobą całe życia, kariery, szkolne rozterki a w momencie pojawienia się dziecka wszystko skupia się tylko na jednym.
Trzymał ją mocno w swoich objęciach, a kiedy się rozpłakała starał się gładzić ją po tyle głowy dodając jej na tyle ile potrafił otuchy. Nie wiedział jak być dobrym pocieszycielem, bo zazwyczaj to dziewczyny w ten sposób płakały przez niego, a zaraz potem brał nogi za pas i po prostu znikał.- Słuchaj Kruger musisz mu o tym jak najszybciej powiedzieć.- jego zdaniem ociąganie się z powiedzeniem prawdy na taki temat mijał się z celem, przecież zrobili to razem, to było ich wspólne dziecko. Oboje musieli wziąć za to taką samą odpowiedzialność.- Jeśli Cię zostawi to obiecuję, że sam go zatłukę, ok?- szczerze wątpił by Brandon tak postąpił, ale kto wie? Może tak naprawdę nie znał kuzyna ani trochę. Powoli odsunął się od niej by spojrzeć na jej zapłakaną twarz, a po chwili kciukiem otarł jej delikatnie łzę z policzka.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Boisko
Gdzie diabeł nie może tam Butcher pośle!
To mógłby być oficjalny slogan Ślizgonów na miotłach, bo ich pałkarka była w tym dniu w nastroju proszącym o dowolną prowokację. Jej spojrzenie poszukiwało wręcz przeciwnika, a nawet nie wsiadła jeszcze na swoją boską zieloną strzałę. Kilku uczniów z domu węża stało przy bramkach, komentując głośno i wykłócając się na temat, którego za bardzo nie było słychać. Kilkadziesiąt metrów dalej starała grupka z Gryffindoru, pod bramkami banda Puchonów, a na boisko wchodzili dziarskim krokiem Krukoni. Wszyscy byli niezadowoleni, jak jeden mąż. Czy nad szkołą zalęgły się dementorskie fluidy, że każdemu odjęło pozytywnych emocji? Możliwe. Ale bardziej prawdopodobne było to, że ktoś coś schrzanił.
Leo szła w stronę asystenta profesora Castellaniego - równie rosłego chłopa, starszego studenta miotlarstwa, który zajmował się sprzętem, gdy Marco nie był dostępny na już - nazwijmy do słodko Matteo di Vero. Jej mina wyrażała więcej, niż tysiąc słów. Avadą go popieszczę... I resztę tych bękartów mugolskich.
- CZY KTOKOLWIEK MOŻE MI WYJAŚNIĆ, JAKIM CUDEM NIE MA ANI JEDNEGO KOMPLETU KAFLI W TEJ SZKOLE?! - Ostrym ruchem prawej dłoni wskazała do tyłu na otwarty kufer przy swojej części drużyny, gdzie tłuczki agresywnie podrygiwały, jednocześnie żywo kierując się do Matteo i kilku kolejnych uczniów, którzy w różnych kolorach szat kierowali się do tego samego, bogu ducha winnego młodego mężczyzny. - Wydałeś nam trzeci kufer bez kafla. CO JA MAM SE TŁUCZKA UŻYWAĆ DO STRZELANIA GOLI? - Dla niej, pałkarki, tłuczki były świętością i nie sposób ich używać w ten zakrawający o plugastwo sposób. Jedynie... Zabić. Znokautować. Wyeliminować. Butcher była bardzo arogancka na miotle i nie krępowała się używać nielegalnych zagrywek, byle by się pozbyć delikwenta z drugiej drużyny. Część treningu uciekania przed tłuczkami dla ścigających wymagała tego, żeby przy okazji podawali sobie kafla. Nie wyczarują sobie nowego ani nie transmutują, bo pieprzone pozwolenia na oficjalne gramatury już były w Magicznym Urzędzie Patentowym. To nie ten rok, że wszytko można było sobie załatwić machnięciem różdżki.
- Przyznać się, szlamy, kto je zawinął... - Wycedziła przez zęby, wlepiając wzrok w pierwszą z brzegu Marianne. Potem od razu spojrzała na Rhi i na koniec na Stellę. - Ja wiem, że wy, czerwoni, boicie się w tym roku składu Salazara, ale to jest poniżej godności KOGOKOLWIEK, żeby blokować treningi! - Wytknęła Rhi końcem miotły, którą wzięła ze sobą. Znając ją to zaraz ta miotła będzie w powietrzu i będzie nią lać wszystkich po kolei. Wpieniona Leo nie była sobą. Nigdy.
To mógłby być oficjalny slogan Ślizgonów na miotłach, bo ich pałkarka była w tym dniu w nastroju proszącym o dowolną prowokację. Jej spojrzenie poszukiwało wręcz przeciwnika, a nawet nie wsiadła jeszcze na swoją boską zieloną strzałę. Kilku uczniów z domu węża stało przy bramkach, komentując głośno i wykłócając się na temat, którego za bardzo nie było słychać. Kilkadziesiąt metrów dalej starała grupka z Gryffindoru, pod bramkami banda Puchonów, a na boisko wchodzili dziarskim krokiem Krukoni. Wszyscy byli niezadowoleni, jak jeden mąż. Czy nad szkołą zalęgły się dementorskie fluidy, że każdemu odjęło pozytywnych emocji? Możliwe. Ale bardziej prawdopodobne było to, że ktoś coś schrzanił.
Leo szła w stronę asystenta profesora Castellaniego - równie rosłego chłopa, starszego studenta miotlarstwa, który zajmował się sprzętem, gdy Marco nie był dostępny na już - nazwijmy do słodko Matteo di Vero. Jej mina wyrażała więcej, niż tysiąc słów. Avadą go popieszczę... I resztę tych bękartów mugolskich.
- CZY KTOKOLWIEK MOŻE MI WYJAŚNIĆ, JAKIM CUDEM NIE MA ANI JEDNEGO KOMPLETU KAFLI W TEJ SZKOLE?! - Ostrym ruchem prawej dłoni wskazała do tyłu na otwarty kufer przy swojej części drużyny, gdzie tłuczki agresywnie podrygiwały, jednocześnie żywo kierując się do Matteo i kilku kolejnych uczniów, którzy w różnych kolorach szat kierowali się do tego samego, bogu ducha winnego młodego mężczyzny. - Wydałeś nam trzeci kufer bez kafla. CO JA MAM SE TŁUCZKA UŻYWAĆ DO STRZELANIA GOLI? - Dla niej, pałkarki, tłuczki były świętością i nie sposób ich używać w ten zakrawający o plugastwo sposób. Jedynie... Zabić. Znokautować. Wyeliminować. Butcher była bardzo arogancka na miotle i nie krępowała się używać nielegalnych zagrywek, byle by się pozbyć delikwenta z drugiej drużyny. Część treningu uciekania przed tłuczkami dla ścigających wymagała tego, żeby przy okazji podawali sobie kafla. Nie wyczarują sobie nowego ani nie transmutują, bo pieprzone pozwolenia na oficjalne gramatury już były w Magicznym Urzędzie Patentowym. To nie ten rok, że wszytko można było sobie załatwić machnięciem różdżki.
- Przyznać się, szlamy, kto je zawinął... - Wycedziła przez zęby, wlepiając wzrok w pierwszą z brzegu Marianne. Potem od razu spojrzała na Rhi i na koniec na Stellę. - Ja wiem, że wy, czerwoni, boicie się w tym roku składu Salazara, ale to jest poniżej godności KOGOKOLWIEK, żeby blokować treningi! - Wytknęła Rhi końcem miotły, którą wzięła ze sobą. Znając ją to zaraz ta miotła będzie w powietrzu i będzie nią lać wszystkich po kolei. Wpieniona Leo nie była sobą. Nigdy.
Leo ButcherKlasa VII - Skąd : chicago, usa
Krew : czysta
Re: Boisko
Akurat w dniu dzisiejszym Rhin nie była na porannym treningu. Zresztą, ona i tak głównie latała, robiąc jakieś dziwne uniki lub ostatnio wygłupiała się, jak tylko mogła. Więc nawet nie zaglądała do pomieszczeń, w których znajdował się asortyment Quidditcha. Zwyczajnie nie był jej potrzebny.
Jednak w momencie, gdy zebrała drużynę i nagle okazało się, że coś jest nie halo, no to już średnio jej się podobało. Dlatego też, widząc zaistniałą sytuację, musiała ją wyjaśnić.
- Zostańcie tutaj, zobaczę o co chodzi.
Odwróciła się szybko na pięcie i ruszyła szybszym krokiem w stronę biednego asystenta, który nie do końca wiedział, co się dzieje. W dłoni trzymała swoją Błyskawicę, o którą dbała codziennie. No, dobra, może nie codziennie, ale bardzo często. Miotła to była dla niej świętość i musiała zadbać o jej wygląd. Wtedy ona sama lepiej się czuła.
Stanęła przy Matteo (xD) i spojrzała na resztę uczniów. Już miała zamiar coś powiedzieć, gdy do wszystkich dołączyła Leo i zaczęła robić raban. Poczuła, jak włosy jej się jeżą na szyi, gdy usłyszała tę awanturę. A po chwili została już wytknięta palcem przez zieloną zawodniczkę! Zmrużyła oczy.
- Jak sama stwierdziłaś, to jest poniżej godności kogokolwiek, więc na pewno nie zrobili tego Gryfoni. Mamy uczciwe sposoby na radzenie sobie i na pewno nie próbowalibyśmy wygrać w ten sposób! Zresztą, drużyna Ślizgonów nie jest taka dobra w tym roku.
Rhinna spojrzała w bok i wzruszyła ramionami. Po chwili jednak poprawiła włosy, związane w wysoki kucyk, by nie przeszkadzały jej podczas treningu i odchrząknęła.
- Tak czy siak, mamy poważny problem, bo chyba nie ma zestawu z kompletem kafli. Więc tak naprawdę nikt nie jest w stanie teraz ćwiczyć, a tym bardziej grać. Widzieliście ostatnio kogoś podejrzanej w okolicy boiska?
Prócz graczy ona nie przyuważyła nikogo. Stąd też pytanie do innych uczniów, może jednak ktoś miał pomysł, co takiego się zadziało i gdzie są kafle?
Jednak w momencie, gdy zebrała drużynę i nagle okazało się, że coś jest nie halo, no to już średnio jej się podobało. Dlatego też, widząc zaistniałą sytuację, musiała ją wyjaśnić.
- Zostańcie tutaj, zobaczę o co chodzi.
Odwróciła się szybko na pięcie i ruszyła szybszym krokiem w stronę biednego asystenta, który nie do końca wiedział, co się dzieje. W dłoni trzymała swoją Błyskawicę, o którą dbała codziennie. No, dobra, może nie codziennie, ale bardzo często. Miotła to była dla niej świętość i musiała zadbać o jej wygląd. Wtedy ona sama lepiej się czuła.
Stanęła przy Matteo (xD) i spojrzała na resztę uczniów. Już miała zamiar coś powiedzieć, gdy do wszystkich dołączyła Leo i zaczęła robić raban. Poczuła, jak włosy jej się jeżą na szyi, gdy usłyszała tę awanturę. A po chwili została już wytknięta palcem przez zieloną zawodniczkę! Zmrużyła oczy.
- Jak sama stwierdziłaś, to jest poniżej godności kogokolwiek, więc na pewno nie zrobili tego Gryfoni. Mamy uczciwe sposoby na radzenie sobie i na pewno nie próbowalibyśmy wygrać w ten sposób! Zresztą, drużyna Ślizgonów nie jest taka dobra w tym roku.
Rhinna spojrzała w bok i wzruszyła ramionami. Po chwili jednak poprawiła włosy, związane w wysoki kucyk, by nie przeszkadzały jej podczas treningu i odchrząknęła.
- Tak czy siak, mamy poważny problem, bo chyba nie ma zestawu z kompletem kafli. Więc tak naprawdę nikt nie jest w stanie teraz ćwiczyć, a tym bardziej grać. Widzieliście ostatnio kogoś podejrzanej w okolicy boiska?
Prócz graczy ona nie przyuważyła nikogo. Stąd też pytanie do innych uczniów, może jednak ktoś miał pomysł, co takiego się zadziało i gdzie są kafle?
Re: Boisko
Piękny słoneczny dzień, jezioro błyszczy, uczniowie wrzeszczą, ptaszki śpiewają, testrale się ruchają... Prawdopodobnie, nie miała właściwie pojęcia o zwyczajach godowych tych stworzeń, nie była nawet w stanie ich zobaczyć. O! Hipogryfy! Te na pewno miały właśnie sezon godowy. W każdym razie była idealna pogoda na latanie, a to oznaczało trening dla drużyny puchonów. Bardzo szybko okazało się że nie tylko dla nich, ale dla każdej innej drużyny w Hogwarcie, choć była prawie pewna że funkcjonowała instytucja zapisów. Już tyle wystarczyło by wszyscy zaczęli drzeć się na siebie i machać rękami jak upośledzone sowy. Z rozbawioną miną usadowiła się na trawie wyciągając przed siebie nogi obute w trampki we wspaniałym kolorze słoneczników i czekała na znak, że w końcu mogą wsiadać na miotły, nie zamierzała tracić energii na niepotrzebny stres, jeszcze zmarszczki jej sie porobią. Nie miała nic przeciwko Orsino ale nie od dziś wszyscy wiedzą że jedną z cnót jakimi obdarowywała ich dobrotliwa Helga nie było robienie awantur ani stawianie na swoim, tym bardziej zdziwiło ją kiedy poziom frustracji w zespole wzrósł zamiast spaść. W dodatku kapitan drużyny puchonów, jak i osoby z pozostałych drużyn zaczęły maszerować w kierunku niewinnego zastępcy Castellaniego.
Oczywiście nie mogła jej ominąć taka akcja. Żałując że nie wzięła ze sobą paczki popcornu, leniwym truchtem dotarła do zbiorowiska, akurat po to by wiecznie wkurwiona ślizgonka mogła na nią popatrzeć jak na pomiot szatana. W odpowiedzi tylko wykonała klasyczne "Kto, ja?", być może w trochę przesadzony, komiczny sposób i powstrzymując śmiech. Na pewno był to pojedynek wielkich ego, nie mogła powiedzieć żeby zwróciła aż taką uwagę na drużynę ślizgonów, właściwie gryfonów i krukonów również, na ogół rozpoznając jakiekolwiek twarze dopiero kiedy uderzała w nie tłuczkiem i słyszała satysfakcjonujące chrupnięcia. Wciąż miała w ręce swoją pałkę, na której zaciskała teraz dłoń przeczuwając że prędzej czy później może się przydać. Gryfonka coś tam odszczekała wyrzywionej ślizgonce, i Mańka prawie pojrzała na nią z podziwem, ale było to raczej drapnięcie małego kociaka niż lwa. Chwilę potrwało zanim wyłapała o co właściwie się toczy dyskusja, ale kiedy blondi podjęła próby dyplomatyczne, Ray pokiwała głową z odpowiednim gravitas.
Więc o kafle chodziło!
- Nikt nie ma, tak jak mówi - była członkiem drużyny ale nigdy nie rozumiała emocji jakie ludzie z tym wiązali, po prostu przypadkiem była dobra w trafianiu ludzi tłuczkami. Właściwie dla niej mogliby wziąć normalne piłki do nogi czy piłki ręcznej i używać ich jako zamianę, kafle nic specjalnego przecież nie robiły. Ot, zwykłe skórzane piłki. Mimo znaków dawanych przez Setha żeby usunęła się z dyskusji, wciąż tam stała, może trochę z tyłu, ciekawa rozwoju akcji.
Oczywiście nie mogła jej ominąć taka akcja. Żałując że nie wzięła ze sobą paczki popcornu, leniwym truchtem dotarła do zbiorowiska, akurat po to by wiecznie wkurwiona ślizgonka mogła na nią popatrzeć jak na pomiot szatana. W odpowiedzi tylko wykonała klasyczne "Kto, ja?", być może w trochę przesadzony, komiczny sposób i powstrzymując śmiech. Na pewno był to pojedynek wielkich ego, nie mogła powiedzieć żeby zwróciła aż taką uwagę na drużynę ślizgonów, właściwie gryfonów i krukonów również, na ogół rozpoznając jakiekolwiek twarze dopiero kiedy uderzała w nie tłuczkiem i słyszała satysfakcjonujące chrupnięcia. Wciąż miała w ręce swoją pałkę, na której zaciskała teraz dłoń przeczuwając że prędzej czy później może się przydać. Gryfonka coś tam odszczekała wyrzywionej ślizgonce, i Mańka prawie pojrzała na nią z podziwem, ale było to raczej drapnięcie małego kociaka niż lwa. Chwilę potrwało zanim wyłapała o co właściwie się toczy dyskusja, ale kiedy blondi podjęła próby dyplomatyczne, Ray pokiwała głową z odpowiednim gravitas.
Więc o kafle chodziło!
- Nikt nie ma, tak jak mówi - była członkiem drużyny ale nigdy nie rozumiała emocji jakie ludzie z tym wiązali, po prostu przypadkiem była dobra w trafianiu ludzi tłuczkami. Właściwie dla niej mogliby wziąć normalne piłki do nogi czy piłki ręcznej i używać ich jako zamianę, kafle nic specjalnego przecież nie robiły. Ot, zwykłe skórzane piłki. Mimo znaków dawanych przez Setha żeby usunęła się z dyskusji, wciąż tam stała, może trochę z tyłu, ciekawa rozwoju akcji.
Marianne Ray- Urodziny : 16/03/2007
Wiek : 17
Skąd : Londyn
Krew : Mugolska
Genetyka : metamorfomag
Re: Boisko
To prawdopodobnie pierwsze bezchmurne popołudnie od początku roku. Nic dziwnego, że ich kreatywny przywódca, Cory Reynolds, zwołał obowiązkowy trening Qudditcha w tym samym momencie, co reszta szkoły. Kiedy wszyscy posłusznie się przebrali, ruszyli na boisko, słysząc już w oddali, że nie będą pionierami podniebnych szlaków w świetle słońca.
Stella wyszła na przód. Rozgrzewkę miała już wcześniej za sobą w siłowni, więc jako pierwsza zainteresowała się aferą koło Mateo, bo reszta Krukonów zaczęła się rozciągać i robić inne wygibasy, które i tak były na nic, jeżeli nie mieli kompletu piłek do grania. Podeszła do zebranej grupki uczniów, podnosząc gogle do latania na czoło i momentalnie zmrużyła oczy.
CO JA MAM SE TŁUCZKA UŻYWAĆ DO STRZELANIA GOLI?
Blondynka stanęła niedaleko, zakładając ręce na piersiach. Czy ktoś mówił panience Butcher, że nieładnie nazywać innych uczniów szlamami? Skrzywiła się, nie kryjąc zniesmaczenia.
- Jak się samemu jest tłuczkiem to na co kafel? - mruknęła mimowolnie. Nie zamierzała być miła, skoro druga strona była od razu negatywnie nastawiona. - Przecież to oczywiste, że nikt z nas by nie podkopywał celowo swoich treningów. Bez kafla to ja mogę co najwyżej pozamiatać miotłą w powietrzu.
Starkówna nie miała na ogół złych relacji ze Ślizgonami. Denerwował ją ten prehistoryczny podział na szufladki, który sprawiał, że Hogwart zawsze będzie podzielony na cztery, konkurujące ze sobą obozy. Ludzie są dużo bardziej skomplikowani, ale podatni na powielanie traum i mądrości tłumu, która oczywiście była co najwyżej kupą, a nie mądrością.
- Są jeszcze w schowku jakieś zestawy? - zapytała grzecznie studenta, wychylając się zza ziejącej dymem Amerykanki.
Zrezygnowany chłopak wpierw pokręcił głową, ale nagle doznał olśnienia. Kafel treningowy Castellaniego! Był gdzieś luzem w szarym worku. Po wyrazie jego twarzy można było z łatwością odczytać, że jest bliski płaczu, kiedy wyjmował jedną, jedyną nieforemną piłkę do strzelania bramek. Triumf bardzo szybko zamienił się w przerażenie. No bo komu go teraz ma oddać? Oplótł piłkę ramionami i spojrzał błagającym spojrzeniem na Stellę.
Kurwa... Westchnęła ciężko, dotykając dłonią czoła. To nie skończy się bez walki...
Stanęła przed Mateo, przodem do lasek.
- To co, ciągniemy losy? - uśmiechnęła się zachęcająco, choć doskonale wiedziała, że to się zakończy zgoła inaczej.
Stella wyszła na przód. Rozgrzewkę miała już wcześniej za sobą w siłowni, więc jako pierwsza zainteresowała się aferą koło Mateo, bo reszta Krukonów zaczęła się rozciągać i robić inne wygibasy, które i tak były na nic, jeżeli nie mieli kompletu piłek do grania. Podeszła do zebranej grupki uczniów, podnosząc gogle do latania na czoło i momentalnie zmrużyła oczy.
CO JA MAM SE TŁUCZKA UŻYWAĆ DO STRZELANIA GOLI?
Blondynka stanęła niedaleko, zakładając ręce na piersiach. Czy ktoś mówił panience Butcher, że nieładnie nazywać innych uczniów szlamami? Skrzywiła się, nie kryjąc zniesmaczenia.
- Jak się samemu jest tłuczkiem to na co kafel? - mruknęła mimowolnie. Nie zamierzała być miła, skoro druga strona była od razu negatywnie nastawiona. - Przecież to oczywiste, że nikt z nas by nie podkopywał celowo swoich treningów. Bez kafla to ja mogę co najwyżej pozamiatać miotłą w powietrzu.
Starkówna nie miała na ogół złych relacji ze Ślizgonami. Denerwował ją ten prehistoryczny podział na szufladki, który sprawiał, że Hogwart zawsze będzie podzielony na cztery, konkurujące ze sobą obozy. Ludzie są dużo bardziej skomplikowani, ale podatni na powielanie traum i mądrości tłumu, która oczywiście była co najwyżej kupą, a nie mądrością.
- Są jeszcze w schowku jakieś zestawy? - zapytała grzecznie studenta, wychylając się zza ziejącej dymem Amerykanki.
Zrezygnowany chłopak wpierw pokręcił głową, ale nagle doznał olśnienia. Kafel treningowy Castellaniego! Był gdzieś luzem w szarym worku. Po wyrazie jego twarzy można było z łatwością odczytać, że jest bliski płaczu, kiedy wyjmował jedną, jedyną nieforemną piłkę do strzelania bramek. Triumf bardzo szybko zamienił się w przerażenie. No bo komu go teraz ma oddać? Oplótł piłkę ramionami i spojrzał błagającym spojrzeniem na Stellę.
Kurwa... Westchnęła ciężko, dotykając dłonią czoła. To nie skończy się bez walki...
Stanęła przed Mateo, przodem do lasek.
- To co, ciągniemy losy? - uśmiechnęła się zachęcająco, choć doskonale wiedziała, że to się zakończy zgoła inaczej.
Re: Boisko
Och, gdyby tylko słodkie płomienie nienawiści mogły zabijać... Albo lekko crucciować... Wszyscy wokoło by leżeli teraz w katuszach, a Leo z urokiem maniaka uśmiechałaby się w duchu. I ten pieprzony Matteo, który wydawał się nad niczym nie panować. To jednak jedynie mogło mieć miejsce w głowie dziewczyny i biorąc pod uwagę skupienie jej ciemnych tęczówek, po kolei zabijała w wyobrażeniach swoje przeciwniczki. Każda z nich przecież mogła w ogóle chcieć zabrać Ślizgonom puchar, a to nie na miejscu. Gdzie jest stary Castellani, gdy go potrzeba?! Butcher krótko spojrzała w tył, na swoją ekipę i widziała, jak kapitan Suzanne pierw gniewnie jej kibicuje, a potem nagle zmienia wyraz twarzy, gdy młodszy Ślizgon do niej podbiegł i sprzedał jakąś, najwyraźniej ważną informację. Dziewczyna użyła miotły do dostania się do zamku i niczym mała atomówka, pokazała momentalnie wszystkim na boisku, dlaczego dostała angaż do Błękitnych Wiwern. Prędkość i zręczność na miotle miała takie, że dużo osób na boisku teraz zbierało szczęki z murawy. Co innego Butcher.
Zmierzyła surowym wzrokiem Hamilton, zaciskając palce na trzymanej miotle. - Uczciwe... Jasne. - Wspomniała jedynie, jak rozbroili puchońską drużynę rok wcześniej zaklęciami i ci nie mogli się, biedni, pozbierać, żeby w ogóle utrzymywać się na miotłach. Oczywiście wszystko spadło na Ślizgonów, ale nikt nie zamierzał zielonych bronić. Bo po co. Celując mentalną avadą w blondynę, po niespełna kilku sekundach wycelowała wzrok w Starkównę. No po niej to się nie spodziewała, że będzie za Gryfonami, ale w zasadzie to Krukoni byli zosiami-samosiami. Mogła się jednak domyślić, że rzucenie szlamowskim epitetem nie przysporzy jej pobratymców w sporze. BO TO NA BANK GRYFONI. ONA TO CZUŁA W KOŚCIACH.
W imię zasady, że jak nie magią to pięścią, Leo zmieniła chwyt na miotle i niemalże była gotowa do przydzwonienia nią pierwszej lepszej osobie. A nuż trafi się Rhi. Albo Matteo, któremu chyba by było najwygodniej zajebać za niedopilnowanie sprzętu. Jak jednak przystało na niebieskich, słowa absolutnego rozsądku wydała z siebie Stella. Dobra. Zen. Jak jest kafel to się go weźmie. Di Vero wyglądał, jakby go ugryzł hipogryf, a Leo nie ogarniała, czemu jeszcze nie dostała nieszczęsnej piłki. - Byliśmy na boisku pierwsi. - Zarekomendowała hardo, rozluźniając ramiona, bo piłka się znalazła, ale miotłę nadal miała w gotowości. To co, ciągniemy losy? Butcher miała przytaknąć za chwilę, ale nie zdążyła. Od strony trybun buchnęło prędko zaklęcie, którego nikt nie słyszał, a pchnięta magią Ślizgonka zamachnęła się mocniej, niż chciała. Miotła w powietrzu i kto dostał nią...
Zmierzyła surowym wzrokiem Hamilton, zaciskając palce na trzymanej miotle. - Uczciwe... Jasne. - Wspomniała jedynie, jak rozbroili puchońską drużynę rok wcześniej zaklęciami i ci nie mogli się, biedni, pozbierać, żeby w ogóle utrzymywać się na miotłach. Oczywiście wszystko spadło na Ślizgonów, ale nikt nie zamierzał zielonych bronić. Bo po co. Celując mentalną avadą w blondynę, po niespełna kilku sekundach wycelowała wzrok w Starkównę. No po niej to się nie spodziewała, że będzie za Gryfonami, ale w zasadzie to Krukoni byli zosiami-samosiami. Mogła się jednak domyślić, że rzucenie szlamowskim epitetem nie przysporzy jej pobratymców w sporze. BO TO NA BANK GRYFONI. ONA TO CZUŁA W KOŚCIACH.
W imię zasady, że jak nie magią to pięścią, Leo zmieniła chwyt na miotle i niemalże była gotowa do przydzwonienia nią pierwszej lepszej osobie. A nuż trafi się Rhi. Albo Matteo, któremu chyba by było najwygodniej zajebać za niedopilnowanie sprzętu. Jak jednak przystało na niebieskich, słowa absolutnego rozsądku wydała z siebie Stella. Dobra. Zen. Jak jest kafel to się go weźmie. Di Vero wyglądał, jakby go ugryzł hipogryf, a Leo nie ogarniała, czemu jeszcze nie dostała nieszczęsnej piłki. - Byliśmy na boisku pierwsi. - Zarekomendowała hardo, rozluźniając ramiona, bo piłka się znalazła, ale miotłę nadal miała w gotowości. To co, ciągniemy losy? Butcher miała przytaknąć za chwilę, ale nie zdążyła. Od strony trybun buchnęło prędko zaklęcie, którego nikt nie słyszał, a pchnięta magią Ślizgonka zamachnęła się mocniej, niż chciała. Miotła w powietrzu i kto dostał nią...
- kostki:
- 1 - Rhi, w końcu się należało i możliwe, że Leo trochę podkręciła miotłę, bo dziewczyna dostała w ramię i upadła.
2,5 - Matteo. I to tak, że obrócił się w miejscu i padł, bo miał piękne K.O. Kafel luźno leży na murawie.
3,6 - Marianne dostała po włosach, a Stella witkami smagnięta była po okularach - możliwe uszkodzenie!
4- nikt! pudło, ale wszyscy widzieli, że Ślizgonka nie zrobiła tego samodzielnie i nikt jej nie oskarża o nic.
- kostki:
- 1, 4- Zaklęcie śmiesznie chybilo. Podwiało szaty dziewczynom. Leo widać, że ma dość kuse spodenki pod szatą do treningu, a Stella miała teraz swój moment a la Marylin Monroe
2, 5 - Zaklęcie uderzyło z pełną mocą i wszyscy leżą na wszystkich. Uwaga! Matteo na dole, na nim Stella i Rhi, potem Marianne i Leo przy pośladkach Puchonki. Weird.
3,6 - Zaklęcie lekko smagnęło Was, przez co każde straciło równowagę, ale jak bardzo - decydujecie sami!
Leo ButcherKlasa VII - Skąd : chicago, usa
Krew : czysta
Re: Boisko
The member 'Leo Butcher' has done the following action : Rzut kostką
#1 'Sześcienna' : 1
--------------------------------
#2 'Sześcienna' : 6
#1 'Sześcienna' : 1
--------------------------------
#2 'Sześcienna' : 6
Mistrz Gry
Re: Boisko
Tak naprawdę, z tego co widziała Hamilton, wszyscy - za wyjątkiem Leo, która była bardzo narwana w tym momencie i miała ochotę wszystkich pozabijać, oraz Matteo, który najchętniej by stąd zniknął jak by tylko mógł i to najszybciej jak potrafił - byli rozumni. I tak, tego słowa chciałam użyć. Większość osób kierowała się faktycznie rozumem, a nie emocjami. Problem polegał na tym, że jeśli chociaż jedna jednostka zachowuje się inaczej, możliwości rozwiązania problemu zmniejszają się. W tym przypadku o bardzo, bardzo dużo.
Rhinna przytaknęła Stelli. Żadna z drużyn na pewno nie chciała podkopać swoich treningów - innej drużyny może i jeszcze. Ale sami też nie mogli przecież ćwiczyć, jeśli kafle zaginęły. Blondynka skierowała spojrzenie na Stark, otwierając już usta, by się zgodzić.. Gdy poczuła tylko ból w ramieniu i nim zdążyła mrugnąć oczami wylądowała tyłkiem na ziemi.
- LEO!!!!
Rzuciła głośno, siedząc na ziemi i wwiercając spojrzenie błękitnych tęczówek w uczennicę Domu Węża. Zaraz po tym poczuła, jak dostała kolejny raz, tym razem zaklęciem. I tak już siedziała, więc nie miała jak się przewrócić. Po dwóch sekundach wstała i otrzepała szatę Quidditcha. Jakby mogła, to para leciała by jej z uszu i z nosa z wściekłości. Zaczerwieniła się na twarzy. Rzuciła tylko szybkie spojrzenie na swoją drużynę - tak, Elijah, na pewno smaczne są te chipsy, które w tym momencie wcinasz - i na drużynę zielonych. Co za wstyd, będąc tak zaatakowaną na widoku swojej drużyny! I NEVANA! O nie, tak się nie będziemy bawić.
Zostawiła miotłę na ziemi i rozmasowała szybko ramię, w dwóch krokach pojawiając się przed Leo. Podniosła szybko rękę i przytknęła palec wskazujący do obojczyka dziewczyny, przekręcając głowę w bok i świdrując ją spojrzeniem.
- Uważaj lepiej z tą miotłą. Jeszcze siebie znokautujesz, cholero!
Rzuciła gniewnie, odsuwając się od niej i podeszła do swojej miotły. Pochyliła się i złapała przedmiot, podnosząc go z ziemi. Wypuściła zdenerwowana powietrze z płuc. Ramię ją trochę bolało. Skierowała jeszcze na koniec spojrzenie na trybuny.
- Dobrze się bawicie?! DO NAUKI GAMONIE!
Zła Rhinna to okropna Rhinna dla otoczenia, remember...
Rhinna przytaknęła Stelli. Żadna z drużyn na pewno nie chciała podkopać swoich treningów - innej drużyny może i jeszcze. Ale sami też nie mogli przecież ćwiczyć, jeśli kafle zaginęły. Blondynka skierowała spojrzenie na Stark, otwierając już usta, by się zgodzić.. Gdy poczuła tylko ból w ramieniu i nim zdążyła mrugnąć oczami wylądowała tyłkiem na ziemi.
- LEO!!!!
Rzuciła głośno, siedząc na ziemi i wwiercając spojrzenie błękitnych tęczówek w uczennicę Domu Węża. Zaraz po tym poczuła, jak dostała kolejny raz, tym razem zaklęciem. I tak już siedziała, więc nie miała jak się przewrócić. Po dwóch sekundach wstała i otrzepała szatę Quidditcha. Jakby mogła, to para leciała by jej z uszu i z nosa z wściekłości. Zaczerwieniła się na twarzy. Rzuciła tylko szybkie spojrzenie na swoją drużynę - tak, Elijah, na pewno smaczne są te chipsy, które w tym momencie wcinasz - i na drużynę zielonych. Co za wstyd, będąc tak zaatakowaną na widoku swojej drużyny! I NEVANA! O nie, tak się nie będziemy bawić.
Zostawiła miotłę na ziemi i rozmasowała szybko ramię, w dwóch krokach pojawiając się przed Leo. Podniosła szybko rękę i przytknęła palec wskazujący do obojczyka dziewczyny, przekręcając głowę w bok i świdrując ją spojrzeniem.
- Uważaj lepiej z tą miotłą. Jeszcze siebie znokautujesz, cholero!
Rzuciła gniewnie, odsuwając się od niej i podeszła do swojej miotły. Pochyliła się i złapała przedmiot, podnosząc go z ziemi. Wypuściła zdenerwowana powietrze z płuc. Ramię ją trochę bolało. Skierowała jeszcze na koniec spojrzenie na trybuny.
- Dobrze się bawicie?! DO NAUKI GAMONIE!
Zła Rhinna to okropna Rhinna dla otoczenia, remember...
Re: Boisko
Cały czas mając w głowie ogólną bezużyteczność kafli, nie była w stanie wczuć się w atmosferę konkurencji unoszącą się w powietrzu. Po sześciu latach załapała na czym polegają podziały między domami, gryfoni nienawidzili ślizgonów i vice versa, krukonów wszyscy mieli gdzieś, choć ci bardzo starali się być konkurencją, a puchoni mieli to wszystko gdzieś zbyt ucieszeni z pokoju wspólnego koło kuchni. Ewidentnie jednak zielona i czerwona traktowały to wszystko zbyt poważnie.
- Możemy zagrać o to w karty, albo klasy - zauważyła nieco odległym głosem, zajęta polerowaniem swojej pałki końcówką t-shirtu - Albo przeciągać linę, drużynowo - no powinna być w Ravenclaw po prostu. Człowiek by pomyślał, że idąc na trening gry polegającej na trzymaniu kija między nogami i lataniu na dużych wysokościach raczej nie sięga się po odurzające specyfiki. Nikt nigdy jednak nie podejrzewał Mańki o rozsądek, a co dopiero branie na poważnie swojego personalnego bezpieczeństwa. Zaraz po obudzeniu i zjedzeniu śniadania uraczyła się specyfikiem własnego autorstwa, opartym przede wszystkim na liściach raptuśnika, powodując dobry humor i lekkie uczucie euforii. Ciężko stwierdzić czy to to, czy jej własne wrodzone poczucie humoru sprawiały że ta styuacja wydawała się dla puchonki tak rozkosznie absurdalna.
Gryfon i ślizgon w jednym stali domu, gryfon na górze, ślizgon na dole...
Wierszyk mówiony w głowie przerwało jej majestatyczne smagnięcie miotłą przez WWŚ (Wiecznie Wkurzoną Ślizgonkę), które trafiło blondi. Czy będzie bójka? Uwielbiała takie akcje! WWŚ nazywała się też Leo! Może i ładnie, ale wciąż preferowała wymyśloną przez siebie ksywkę. Biedny asystent cały czas ściskał smutną straumatyzowaną piłkę jak swojego pierworodnego, sam nie wiedząc komu ma ją wręczyć. Może to z nim powinny się bić? Zanim zdołała wprowadzić swój plan w życie, capnąć rodzynkowego kafla i uciekać w obawie o swoje życie, kolejne zaklęcie wytrąciło ją z równowagi i wylądowała miękko na swoim krągłym tyłku. Niewiele myśląc puściła w nieokreślonym kierunku trybun Upiorogacka, niekoniecznie przejęta tym czy trafi w odpowiednią osobę. Nagrodziła swoje dzieło rubasznym śmiechem i stanąwszy znowu na nogach podreptała chwilę w miejscu podekscytowana. Blondi zaczęła drzeć się na resztę uczniów i znalazłwszy to niesamowicie zabawnym, Ray zaklaskała w ręce.
- Taak! Dowal im blondi! - podskoczyła w miejscu kilka razy jak cheerleaderka - Niedobrzy uczniowie! - skandując wskazała oskarżającym palcem na trybuny - Oddajcie kafle! - zaklaskała nad głową.
- Możemy zagrać o to w karty, albo klasy - zauważyła nieco odległym głosem, zajęta polerowaniem swojej pałki końcówką t-shirtu - Albo przeciągać linę, drużynowo - no powinna być w Ravenclaw po prostu. Człowiek by pomyślał, że idąc na trening gry polegającej na trzymaniu kija między nogami i lataniu na dużych wysokościach raczej nie sięga się po odurzające specyfiki. Nikt nigdy jednak nie podejrzewał Mańki o rozsądek, a co dopiero branie na poważnie swojego personalnego bezpieczeństwa. Zaraz po obudzeniu i zjedzeniu śniadania uraczyła się specyfikiem własnego autorstwa, opartym przede wszystkim na liściach raptuśnika, powodując dobry humor i lekkie uczucie euforii. Ciężko stwierdzić czy to to, czy jej własne wrodzone poczucie humoru sprawiały że ta styuacja wydawała się dla puchonki tak rozkosznie absurdalna.
Gryfon i ślizgon w jednym stali domu, gryfon na górze, ślizgon na dole...
Wierszyk mówiony w głowie przerwało jej majestatyczne smagnięcie miotłą przez WWŚ (Wiecznie Wkurzoną Ślizgonkę), które trafiło blondi. Czy będzie bójka? Uwielbiała takie akcje! WWŚ nazywała się też Leo! Może i ładnie, ale wciąż preferowała wymyśloną przez siebie ksywkę. Biedny asystent cały czas ściskał smutną straumatyzowaną piłkę jak swojego pierworodnego, sam nie wiedząc komu ma ją wręczyć. Może to z nim powinny się bić? Zanim zdołała wprowadzić swój plan w życie, capnąć rodzynkowego kafla i uciekać w obawie o swoje życie, kolejne zaklęcie wytrąciło ją z równowagi i wylądowała miękko na swoim krągłym tyłku. Niewiele myśląc puściła w nieokreślonym kierunku trybun Upiorogacka, niekoniecznie przejęta tym czy trafi w odpowiednią osobę. Nagrodziła swoje dzieło rubasznym śmiechem i stanąwszy znowu na nogach podreptała chwilę w miejscu podekscytowana. Blondi zaczęła drzeć się na resztę uczniów i znalazłwszy to niesamowicie zabawnym, Ray zaklaskała w ręce.
- Taak! Dowal im blondi! - podskoczyła w miejscu kilka razy jak cheerleaderka - Niedobrzy uczniowie! - skandując wskazała oskarżającym palcem na trybuny - Oddajcie kafle! - zaklaskała nad głową.
Ostatnio zmieniony przez Marianne Ray dnia Pią 17 Mar 2023, 21:55, w całości zmieniany 1 raz
Marianne Ray- Urodziny : 16/03/2007
Wiek : 17
Skąd : Londyn
Krew : Mugolska
Genetyka : metamorfomag
Re: Boisko
The member 'Marianne Ray' has done the following action : Rzut kostką
'Sześcienna' : 4
'Sześcienna' : 4
Mistrz Gry
Re: Boisko
Rzeczywiście Stellę średnio interesowało branie udziału w tej kłótni. Chciała po prostu dostać wreszcie ten kafel i móc wrócić do treningu, bo po spotkaniu drużyny miała do odrobienia pracę domową z historii magii i dwie godziny wywoływania zdjęć z ostatniej sesji w plenerze. Jeszcze musiała się zorientować czy schowek na miotły był pusty, bo ostatnio zbyt dużo uczniów się marcowało w randomowych miejscach... Nawet opuszczona toaleta Jęczącej Marty była nie tak do końca opuszczona, jak powinna.
Powędrowała spojrzeniem po dziewczynach. Oczywiście, że starsza Ślizgonka wyjęła kartę "byliśmy tu pierwsi", niczym pięciolatka zajmująca miejsce w kolejce po lody. Podejście Puchonki, chyba Marianne, dużo bardziej do niej przemawiało. Pokiwała głową z uśmiechem, ale wtem widownia zaczęła smagać w ich stronę randomowymi zaklęciami.
- Serio? - jęknęła, patrząc w stronę trybun. Jeśli naprawdę tak bardzo chcieli zaognić atmosferę między zawodniczkami to trzeba było przynieść budyń. Albo i nie...? Skupiona na patrzeniu w dal, nie zobaczyła jak kapitan Gryfonów obrywa miotłą od Leo, ale już sam jej krzyk doskonale usłyszała.
Rhinna wpadła w furię. Kolejne zaklęcie zwaliło je wszystkie z nóg. Stark stała w bardzo "niebojowej" pozie, czyli skrzyżowane ręce na piersi, skrzyżowane kostki... Dlatego przewróciło ją jak ten podgryziony przez bobra pieniek. Świat śmignął jej przed oczami, jak w zwolnionym tempie i usłyszała w tle śmiech innych uczniów. No przezabawne.
Upadła z głuchym łup na piasek. Pozostałe dziewczyny, zamiast zignorować wygłupy dzieciaków na trybunach, odpowiedziały im niezłym przedstawieniem. Upiorogacek Ray stworzył nietoperze z glutów, które skutecznie przegoniły część żartownisiów, więc żadne zaklęcie już w ich stronę nie poleciało.
Blondynka podniosła się, zerkając za siebie w stronę Matteo, który nadal obejmował kafel rękoma i był coraz bardziej zielony kolorem na twarzy.
- Dobra, spokój. Skoro i tak nie możemy grać, proponuję wyścigi. - Cory słysząc jej słowa, zamiast dołączyć do sporu o zaginione piłki, po prostu podał Starkównie jej miotłę, którą dla niej przetrzymywał i pokazał kciuki do góry w geście "you got this" i oddalił się z powrotem do zespołu.
- Wygrana bierze kafel i może odbyć trening, a przegrana schodzi z boiska z resztą drużyny.
Powędrowała spojrzeniem po dziewczynach. Oczywiście, że starsza Ślizgonka wyjęła kartę "byliśmy tu pierwsi", niczym pięciolatka zajmująca miejsce w kolejce po lody. Podejście Puchonki, chyba Marianne, dużo bardziej do niej przemawiało. Pokiwała głową z uśmiechem, ale wtem widownia zaczęła smagać w ich stronę randomowymi zaklęciami.
- Serio? - jęknęła, patrząc w stronę trybun. Jeśli naprawdę tak bardzo chcieli zaognić atmosferę między zawodniczkami to trzeba było przynieść budyń. Albo i nie...? Skupiona na patrzeniu w dal, nie zobaczyła jak kapitan Gryfonów obrywa miotłą od Leo, ale już sam jej krzyk doskonale usłyszała.
Rhinna wpadła w furię. Kolejne zaklęcie zwaliło je wszystkie z nóg. Stark stała w bardzo "niebojowej" pozie, czyli skrzyżowane ręce na piersi, skrzyżowane kostki... Dlatego przewróciło ją jak ten podgryziony przez bobra pieniek. Świat śmignął jej przed oczami, jak w zwolnionym tempie i usłyszała w tle śmiech innych uczniów. No przezabawne.
Upadła z głuchym łup na piasek. Pozostałe dziewczyny, zamiast zignorować wygłupy dzieciaków na trybunach, odpowiedziały im niezłym przedstawieniem. Upiorogacek Ray stworzył nietoperze z glutów, które skutecznie przegoniły część żartownisiów, więc żadne zaklęcie już w ich stronę nie poleciało.
Blondynka podniosła się, zerkając za siebie w stronę Matteo, który nadal obejmował kafel rękoma i był coraz bardziej zielony kolorem na twarzy.
- Dobra, spokój. Skoro i tak nie możemy grać, proponuję wyścigi. - Cory słysząc jej słowa, zamiast dołączyć do sporu o zaginione piłki, po prostu podał Starkównie jej miotłę, którą dla niej przetrzymywał i pokazał kciuki do góry w geście "you got this" i oddalił się z powrotem do zespołu.
- Wygrana bierze kafel i może odbyć trening, a przegrana schodzi z boiska z resztą drużyny.
Re: Boisko
Zaś Jarsen nie miał absolutnie pojęcia co też dzieje się na boisku, tak więc nie wiedział iż jego plan jak na razie sprawdzał, choć nie do końca tak jak zamierzał. Czysty chaos, który odbywał się niedaleko chłopaka, który dosłownie był pod trybunami omijał go teraz kompletnie. W każdym razie musiał dokończyć swoje dzieło. Spojrzał uważnie na komplet kafli, który rozłożył przed sobą na ziemi starając się przypomnieć sobie odpowiednie zaklęcia. Plan był prosty, zrobić z kafli bomby czasowe, których efekt zaobserwowano by na następnym oficjalnym meczu quidditcha. Oczywiście, nie była mowa o prawdziwych bombach, mimo wszystko ślizgon nie chciał nikogo zabić. Ale dajmy na to, spóźniona aktywacja dla zaklęcia zasmradzającego na jednym z kafli. Przerobienie innego na piniatę, która w pewnym momencie faktycznie eksploduje, wyrzucając z siebie deszcz karaluchów - to było jedno z trudniejszych zaklęć, na które się teraz porywał. Następny kafel miał wyć niczym syrena przeciwmgielna w momencie, gdy będzie swobodnie leciał w powietrzu, rozpraszając przy tym wszystkich. Ostatni zaś miał zwyczajnie wyślizgiwać się każdemu z dłoni w łatwy sposób.
Bądźmy szczerzy, nikt mu nigdy nie powiedział "mierz siły na zamiary" a nawet jeśli tak było, to Sammy nie przyjął tego do wiadomości. Na razie jedyne zaklęcia, które udało mu się nanieść na sprzęt sportowy to smród i poślizg. Pozostały nadal dwa, ale on za cholerę nie mógł znaleźć odpowiedniej formułki, tym bardziej, że z tą karaluchową pinatą i syreną kompletnie improwizował, a co za tym idzie, próbował wymyślić zaklęcia. W pewnym momencie doszły jego uszu nawet jakieś krzyki z góry, jednak stwierdził, że jakieś dzieciaki pewnie kłócą się o to, który dom wygra, albo może dwie drużyny próbowały zarezerwować boisko w tym samłym momencie. Nie przejął się tym.
W końcu uporał się jakoś z zaklęciem dźwiękowym bez większego problemu, został ostatni kafel.
- Moretus Cropitus bla... tta? - Chyba nie ogarnął, że wymówienie paru łacińskich słów - których wymowę dokumentnie spierdolił swoją drogą - sprawi, że zaklęcie zacznie działać, ale koniec końców, nie był on orłem z zaklęć. Do tego wrzawa jaka nagle dosięgnęła jego uszu przeszkodziła mu w skupieniu, przez co wycelował nie w ten kafel co trzeba i ostatecznie wszyscy mogli usłyszeć głośny huk, a już po chwili, w eksplozji dymu i wycia syreny przeciwmgielnej trzy kafle - bo jeden eksplodował - wystrzeliły z jego kryjówki i leciały już ponad boiskiem. Jedyne co mu się udało w tym wszystkim to fakt, że jeden z kafli faktycznie śmierdział całkiem porządnie, a drugi wył gorzej od Jęczącej Marty, ale niestety eksplozja sprawiła, że wszystkie piłki najwyraźniej zapomniały o opóźnionej aktywacji. Życie. Gdy chwila otumanienia wywołana tym minęła, chyba nawet włączył mu się instynkt samozachowawczy bo pobiegł pod trybunami na drugą stronę boiska, skąd z nielekkim problemem wdrapał się na murawę, a widząc grupkę dziewczyn otaczającą bogu ducha winnego Matteo, Sam postanowił zużyć resztki sił i podbiegł do grupy. Widząc jeszcze jednego kafla wypuścił powietrze spomiędzy zębów, wyraźnie niezadowolony, jednak szybko przybrał minę niewiniątka i przyjrzał się uważnie panującemu chaosowi w pobliżu. Śmierdzącą piłką dziesięć metrów od nich, ani wyjącą, która leżała pod bramkami na razie się nie przejął.
- C-co... się... dzieje? - Jednak bieg z przeszkodami z barierek wokół boiska, wspinaczka i trucht do dziewcząt najwyraźniej dał mu się we znaki, ale nadal podtrzymywał niewinną minę, ba nawet się uśmiechał... Problem jednak w tym, że Jarsen:
1. Miał skołtunione włosy, które ciągle lekko dymiły - co prawda zawsze były rozczochrane
2. Śmierdział równie źle co kafel nieopodal
3. W tychże włosach miał zaplątanych kilka karaluchów.
4. Osmaloną twarz.
5. No i co oczywiste, zadyszkę, której uczeń biegnący taki krótki kawałek mieć nie powinien.
Tak więc jego mina była całkowicie na miejscu, bo przecież kto by to wszystko zauważył. A i do tego ledwo słyszał na lewe ucho, od wycia kafla który przecież swój głos zyskał za wcześnie, i za blisko ślizgona.
Bądźmy szczerzy, nikt mu nigdy nie powiedział "mierz siły na zamiary" a nawet jeśli tak było, to Sammy nie przyjął tego do wiadomości. Na razie jedyne zaklęcia, które udało mu się nanieść na sprzęt sportowy to smród i poślizg. Pozostały nadal dwa, ale on za cholerę nie mógł znaleźć odpowiedniej formułki, tym bardziej, że z tą karaluchową pinatą i syreną kompletnie improwizował, a co za tym idzie, próbował wymyślić zaklęcia. W pewnym momencie doszły jego uszu nawet jakieś krzyki z góry, jednak stwierdził, że jakieś dzieciaki pewnie kłócą się o to, który dom wygra, albo może dwie drużyny próbowały zarezerwować boisko w tym samłym momencie. Nie przejął się tym.
W końcu uporał się jakoś z zaklęciem dźwiękowym bez większego problemu, został ostatni kafel.
- Moretus Cropitus bla... tta? - Chyba nie ogarnął, że wymówienie paru łacińskich słów - których wymowę dokumentnie spierdolił swoją drogą - sprawi, że zaklęcie zacznie działać, ale koniec końców, nie był on orłem z zaklęć. Do tego wrzawa jaka nagle dosięgnęła jego uszu przeszkodziła mu w skupieniu, przez co wycelował nie w ten kafel co trzeba i ostatecznie wszyscy mogli usłyszeć głośny huk, a już po chwili, w eksplozji dymu i wycia syreny przeciwmgielnej trzy kafle - bo jeden eksplodował - wystrzeliły z jego kryjówki i leciały już ponad boiskiem. Jedyne co mu się udało w tym wszystkim to fakt, że jeden z kafli faktycznie śmierdział całkiem porządnie, a drugi wył gorzej od Jęczącej Marty, ale niestety eksplozja sprawiła, że wszystkie piłki najwyraźniej zapomniały o opóźnionej aktywacji. Życie. Gdy chwila otumanienia wywołana tym minęła, chyba nawet włączył mu się instynkt samozachowawczy bo pobiegł pod trybunami na drugą stronę boiska, skąd z nielekkim problemem wdrapał się na murawę, a widząc grupkę dziewczyn otaczającą bogu ducha winnego Matteo, Sam postanowił zużyć resztki sił i podbiegł do grupy. Widząc jeszcze jednego kafla wypuścił powietrze spomiędzy zębów, wyraźnie niezadowolony, jednak szybko przybrał minę niewiniątka i przyjrzał się uważnie panującemu chaosowi w pobliżu. Śmierdzącą piłką dziesięć metrów od nich, ani wyjącą, która leżała pod bramkami na razie się nie przejął.
- C-co... się... dzieje? - Jednak bieg z przeszkodami z barierek wokół boiska, wspinaczka i trucht do dziewcząt najwyraźniej dał mu się we znaki, ale nadal podtrzymywał niewinną minę, ba nawet się uśmiechał... Problem jednak w tym, że Jarsen:
1. Miał skołtunione włosy, które ciągle lekko dymiły - co prawda zawsze były rozczochrane
2. Śmierdział równie źle co kafel nieopodal
3. W tychże włosach miał zaplątanych kilka karaluchów.
4. Osmaloną twarz.
5. No i co oczywiste, zadyszkę, której uczeń biegnący taki krótki kawałek mieć nie powinien.
Tak więc jego mina była całkowicie na miejscu, bo przecież kto by to wszystko zauważył. A i do tego ledwo słyszał na lewe ucho, od wycia kafla który przecież swój głos zyskał za wcześnie, i za blisko ślizgona.
Samuel JarsenKlasa VI - Urodziny : 19/03/2006
Wiek : 18
Skąd : Nowy York
Krew : Czysta
Re: Boisko
Leo nie wiedziała jakim cudem, ale jej miotła przywaliła Gryfonce z takim impetem, że nawet była zaskoczona, jak trafne i mocne było to uderzenie. Pełna podziwu dla swojej mocy, zerknęła na miotłę, zrobiła podkowę w dół z ust i pokiwała głową z uznaniem. A że dziewczynie mogła się zrobić krzywda - to się wytnie. Co innego reakcja Hamilton. Ślizgonka spojrzała na nią, gdy podeszła tak blisko i skrzywiła się wymownie. Dla niej była, jak taki szczekający york za płotem. NO BOJĘ SIĘ W CHUJ TEJ GROŹBY, OJ BOJĘ. Westchnęła teatralnie, unosząc brwi nieznacznie. A jednak ten nagły atak sprawił, że jej nerwy nieco rozluźniły się. Pani doberman (dla kontrastu z yorkiem) spojrzała na nią wzrokiem pełnym pogardy i uniosła wyniośle brew. - Tknij mnie jeszcze raz, Hamilton, a obiecuję ci nokaut stulecia. - Zmierzyła ją lodowato, po czym przesunęła wzrok na Marianne. Upiorgacek w kogoś rzeczywiście trafił, że aż ktoś zaczął głośno drzeć mordę. Jeśli kogoś było teraz słychać idealnie to właśnie przypadkową ofiarę Puchonki.
- Niezły cios, Ray. - Wytchnęła szybciej, niż chciała Ślizgonka, pełna podziwu, że z tej odległości da się tak ładnie zajebać jednej osobie a nie całym trybunom.
Butcher ścięło z nóg. Dosłownie. Nogi w powietrzu, jeb na plecy. I leży. I zadowolona nie jest. Poczuła dość dotkliwe uderzenie i choć miała teraz ochotę puścić z ogniem całe trybuny, a już w dupie mieć kafle, nie było jej to dane. Pierw niespiesznie, ale jednak podniosła się z niefortunnego upadku, który sprawił, że wyraźnie zaczęła się krzywić przy każdym ruchu. Wolną ręką chwyciła się w talii, ale nieco bardziej ku plecom i zmarszczywszy gniewnie brwi, przyglądała się popłochowi w górze. A może by tak jeszcze komuś jednak dowalić klątwą? Słuchała mimo wszystko Stelli, która równie nieprzyjemnie lądowała przez dziwne zaklęcie. Jedyna osoba, której nie dałoby się wyprzedzić w Ślizgońskiej drużynie odleciała z hukiem chwilę wcześniej, więc proponowane przez Krukonkę rozwiązanie było po prostu nie po drodze Leo.
- Nie ma takiej opcji. Hamilton zaraz dostanie sraczki, a Ray w ogóle nie umie trzyma... - Nie wiadomo, jak by skończyła się jej gonitwa myśli i słowotok, bo to co się zaraz zadziało na boisku było tak głośne i intensywne, że wszyscy skupili się na tym, co odjebało się wokoło.
- Jarsen. - Sama obecność chłopaka była podejrzana. Dziewczyna zmrużyła oczy, podchodząc niespiesznie do niego, bo ta słodka mina na niej roboty nie robiła. - Czy Ty coś przypa... - Okej. Przerwała znów. Leo była wrażliwa na dziwne zapachy i teraz zrobiło jej się niedobrze. Cofnęła się za Rhinnę, próbując powstrzymać się od konwulsji. - Ca-capisz zgni-z-zgnilizną. - Wytchnęła ciężko, starając się usilnie przestać czuć obrzydliwy smród, jaki dochodził od chłopaka. Złapała się za usta i kucnęła pospiesznie.
- Niezły cios, Ray. - Wytchnęła szybciej, niż chciała Ślizgonka, pełna podziwu, że z tej odległości da się tak ładnie zajebać jednej osobie a nie całym trybunom.
Butcher ścięło z nóg. Dosłownie. Nogi w powietrzu, jeb na plecy. I leży. I zadowolona nie jest. Poczuła dość dotkliwe uderzenie i choć miała teraz ochotę puścić z ogniem całe trybuny, a już w dupie mieć kafle, nie było jej to dane. Pierw niespiesznie, ale jednak podniosła się z niefortunnego upadku, który sprawił, że wyraźnie zaczęła się krzywić przy każdym ruchu. Wolną ręką chwyciła się w talii, ale nieco bardziej ku plecom i zmarszczywszy gniewnie brwi, przyglądała się popłochowi w górze. A może by tak jeszcze komuś jednak dowalić klątwą? Słuchała mimo wszystko Stelli, która równie nieprzyjemnie lądowała przez dziwne zaklęcie. Jedyna osoba, której nie dałoby się wyprzedzić w Ślizgońskiej drużynie odleciała z hukiem chwilę wcześniej, więc proponowane przez Krukonkę rozwiązanie było po prostu nie po drodze Leo.
- Nie ma takiej opcji. Hamilton zaraz dostanie sraczki, a Ray w ogóle nie umie trzyma... - Nie wiadomo, jak by skończyła się jej gonitwa myśli i słowotok, bo to co się zaraz zadziało na boisku było tak głośne i intensywne, że wszyscy skupili się na tym, co odjebało się wokoło.
- Jarsen. - Sama obecność chłopaka była podejrzana. Dziewczyna zmrużyła oczy, podchodząc niespiesznie do niego, bo ta słodka mina na niej roboty nie robiła. - Czy Ty coś przypa... - Okej. Przerwała znów. Leo była wrażliwa na dziwne zapachy i teraz zrobiło jej się niedobrze. Cofnęła się za Rhinnę, próbując powstrzymać się od konwulsji. - Ca-capisz zgni-z-zgnilizną. - Wytchnęła ciężko, starając się usilnie przestać czuć obrzydliwy smród, jaki dochodził od chłopaka. Złapała się za usta i kucnęła pospiesznie.
Leo ButcherKlasa VII - Skąd : chicago, usa
Krew : czysta
Re: Boisko
- Spróbuj.
Mruknęła w odpowiedzi na nokaut stulecia. Owszem, wiedziała, że Leo jest pałkarzem, i to całkiem niezłym, ale ona była świetnym ścigającym i wierzyła w swój refleks. Jakkolwiek to nie brzmiało. Fakt faktem, ona nie zamierzała wdawać się w jakieś utarczki ze Ślizgonami. Już dostała po głowie, obiecała się ogarnąć. Ale w słowach mogła nie przebierać. Odsunęła się od Leo i odeszła kilka kroków, biorąc głęboki wdech. Ale nadal przysłuchiwała się wszystkiemu, co działo się na boisku.
Pomysł z wyścigiem brzmiał dla niej rewelacyjnie! Ona lubiła takie zabawy i rywalizację, zwłaszcza, jeśli chodzi o Quidditcha. A na pewno brzmiało to lepiej, niż losowanie i liczenie na szczęście. Jednak zanim zdążyła jakkolwiek na to przytaknąć, Leo od razu wpadła ze swoimi trzy groszami.
Hamilton oburzona wypuściła powietrze z ust. Jeszcze przez chwilę stała i przypatrywała się trybunom, podziwiając cela Marianne. Serio, trafić z takiej odległości tak konkretnie to było coś! Odwróciła się w końcu do całego zgromadzenia na boisku i podeszła do nich. Już otwierała usta, by odszczeknąć coś Leo, gdy rozległ się huk. Podskoczyła, a gdy już stanęła pewnie na nogach zaczęła się rozglądać dookoła, szukając głównego winowajcy. Gdy odwróciła się z powrotem do dziewczyn i Matteo, przy nich znalazła się jeszcze jedna osoba.
- Samuel!
Mruknęła cicho, przekrzywiając głowę w bok. Skierowała spojrzenie na Butcher, która do niego podeszła... I równie szybko się cofnęła za Hamilton. Ta uśmiechnął się pod nosem.
- Znam Twój słaby puuuunkt...
Mruknęła do niej Gryfonka z wesołym uśmiechem na ustach, nic sobie nie robiąc z zachowania koleżanki z domu Węża. Owszem, śmierdziało okropnie i w pierwszym momencie sama musiała się powstrzymać przed odruchem wymiotnym, ale nie była aż tak wrażliwa na zapachy. Podniosła rękę, naciagając szatę na dłoń i przystawiła ją do ust, by choć trochę zniwelować okropność tego zapachu. Podeszła do Jarsena, próbując nie wybuchnąć śmiechem na jego widok. Pochyliła się w przód i skierowała na niego spojrzenie.
- Może nam wyjaśnisz, czemu wyglądasz, jakbyś spał z karaluchami i czemu śmierdzisz równie mocno, co piłka niedaleko nas? Hmmm? No i ten... Zainwestuj w tiktaki, bo Ci jedzie...!
Uśmiechnęła się, przełykając ślinę. Cała ta sytuacja w tym momencie zaczęła ją już bawić, aniżeli złościć. Kafle się znalazły. Co prawda, nie były w stanie do grania, ale ważne, że były!
Mruknęła w odpowiedzi na nokaut stulecia. Owszem, wiedziała, że Leo jest pałkarzem, i to całkiem niezłym, ale ona była świetnym ścigającym i wierzyła w swój refleks. Jakkolwiek to nie brzmiało. Fakt faktem, ona nie zamierzała wdawać się w jakieś utarczki ze Ślizgonami. Już dostała po głowie, obiecała się ogarnąć. Ale w słowach mogła nie przebierać. Odsunęła się od Leo i odeszła kilka kroków, biorąc głęboki wdech. Ale nadal przysłuchiwała się wszystkiemu, co działo się na boisku.
Pomysł z wyścigiem brzmiał dla niej rewelacyjnie! Ona lubiła takie zabawy i rywalizację, zwłaszcza, jeśli chodzi o Quidditcha. A na pewno brzmiało to lepiej, niż losowanie i liczenie na szczęście. Jednak zanim zdążyła jakkolwiek na to przytaknąć, Leo od razu wpadła ze swoimi trzy groszami.
Hamilton oburzona wypuściła powietrze z ust. Jeszcze przez chwilę stała i przypatrywała się trybunom, podziwiając cela Marianne. Serio, trafić z takiej odległości tak konkretnie to było coś! Odwróciła się w końcu do całego zgromadzenia na boisku i podeszła do nich. Już otwierała usta, by odszczeknąć coś Leo, gdy rozległ się huk. Podskoczyła, a gdy już stanęła pewnie na nogach zaczęła się rozglądać dookoła, szukając głównego winowajcy. Gdy odwróciła się z powrotem do dziewczyn i Matteo, przy nich znalazła się jeszcze jedna osoba.
- Samuel!
Mruknęła cicho, przekrzywiając głowę w bok. Skierowała spojrzenie na Butcher, która do niego podeszła... I równie szybko się cofnęła za Hamilton. Ta uśmiechnął się pod nosem.
- Znam Twój słaby puuuunkt...
Mruknęła do niej Gryfonka z wesołym uśmiechem na ustach, nic sobie nie robiąc z zachowania koleżanki z domu Węża. Owszem, śmierdziało okropnie i w pierwszym momencie sama musiała się powstrzymać przed odruchem wymiotnym, ale nie była aż tak wrażliwa na zapachy. Podniosła rękę, naciagając szatę na dłoń i przystawiła ją do ust, by choć trochę zniwelować okropność tego zapachu. Podeszła do Jarsena, próbując nie wybuchnąć śmiechem na jego widok. Pochyliła się w przód i skierowała na niego spojrzenie.
- Może nam wyjaśnisz, czemu wyglądasz, jakbyś spał z karaluchami i czemu śmierdzisz równie mocno, co piłka niedaleko nas? Hmmm? No i ten... Zainwestuj w tiktaki, bo Ci jedzie...!
Uśmiechnęła się, przełykając ślinę. Cała ta sytuacja w tym momencie zaczęła ją już bawić, aniżeli złościć. Kafle się znalazły. Co prawda, nie były w stanie do grania, ale ważne, że były!
Re: Boisko
Ha, WWŚ potrafiła pochwalić. Niesamowite. Tajemnicą sztuki dobrego upiorogacka było naprawdę tego chcieć, wyobrazić sobie pragnienie w głowie, zwizualizować skrzydełka... Nieeeee. Tak serio, to był to czysty fart. Lubiła powiedzenie "Miej wyjebane a będzie ci dane" bo sprawdzało się niemal w każdej sytuacji, nawet w tej. Dopiero po zwróceniu uwagi zatrzymała na chwilę swoje cheerleaderskie wygłupy i spojrzała na trzecioklasistkę wrzeszczącą w niebogłosy i miotającą się po trybunach. W istocie ładnie jej to wyszło. Jej koleżanki usiłowały chyba pomóc, ale raczej pogarszały tylko sytuację nie wiedząc jak zatrzymać zaklęcie. Wrzaski pięknie niosły się po całym boisku, sztuka!
Pomysł okularnicy był zły, bardzo zły. Nawet w najlepszy dzień Ray nie mogła plasować się w pierwszej dziesiątce najszybszych miotlarzy Hogwartu, a co dopiero w stanie wskazującym na spożycie czegoś podejrzanego. Wizja ścigania się z kimkolwiek nie była kusząca, chyba że mogła korzystać z tłuczków. I znów z jakiegoś nieodgadnionego powodu musiała wziąć stronę WWŚ, aż dziwne że nie zaczęła czuć swądu spalenizny kiedy Szatan zabierał jej duszę zaprzedaną w imię tego pokrzywionego paktu.
- Ray w ogóle nie umie trzymać, dokładnie - kiwała głową ochoczo powtórzywszy słowa ślizgonki - Kompletnie, jakim cudem w ogóle unoszę się w powietrzu to cud. Popatrz na te uda! Jak to to w ogóle ma latać, robić manewry! - poklepała swoje krągłe nogi, zaprezentowała pośladki ubabrane w trawie. W tle coś się zaczęło odwalać, ale była zbyt skupiona na swoim monologu by spojrzeć, czasu nie ma tu się dzieje polityka!
- I na te słabe nadgarstki! Lata uderzania tłuczków i nie mogę już prawidłowo trzymać miotły, wyścigi odpadaaaaaaa - jakiś ślizgon, zyskując właśnie piękny przydomek Smród przyniósł ze sobą armageddon jak jakiś jeździec apokalipsy jak już jesteśmy w klimatach biblijnych. W pierwszej chwili myślała że to jednak Szatan po jej duszę, ze względu na woń spalenizny, ale bardzo szybko przerodziła się ona w jeden z gorszych smrodów jakie jej nos miał okazję wąchać, a był dość wrażliwy. Trzeba też pamiętać, że Mańka jadła spore śniadanie po którym uraczyła się eliksirem własnego wyrobu, a nie. Już nie. I jedno i drugie wylądowało właśnie na trawie, miała jedynie wystarczająco godności żeby się obrócić do nich tyłem. Matteo po prostu ukrył twarz w dłoniach żegnając się z pracą jak Castellani się dowie. A taki był ładny chłopak.
Pomysł okularnicy był zły, bardzo zły. Nawet w najlepszy dzień Ray nie mogła plasować się w pierwszej dziesiątce najszybszych miotlarzy Hogwartu, a co dopiero w stanie wskazującym na spożycie czegoś podejrzanego. Wizja ścigania się z kimkolwiek nie była kusząca, chyba że mogła korzystać z tłuczków. I znów z jakiegoś nieodgadnionego powodu musiała wziąć stronę WWŚ, aż dziwne że nie zaczęła czuć swądu spalenizny kiedy Szatan zabierał jej duszę zaprzedaną w imię tego pokrzywionego paktu.
- Ray w ogóle nie umie trzymać, dokładnie - kiwała głową ochoczo powtórzywszy słowa ślizgonki - Kompletnie, jakim cudem w ogóle unoszę się w powietrzu to cud. Popatrz na te uda! Jak to to w ogóle ma latać, robić manewry! - poklepała swoje krągłe nogi, zaprezentowała pośladki ubabrane w trawie. W tle coś się zaczęło odwalać, ale była zbyt skupiona na swoim monologu by spojrzeć, czasu nie ma tu się dzieje polityka!
- I na te słabe nadgarstki! Lata uderzania tłuczków i nie mogę już prawidłowo trzymać miotły, wyścigi odpadaaaaaaa - jakiś ślizgon, zyskując właśnie piękny przydomek Smród przyniósł ze sobą armageddon jak jakiś jeździec apokalipsy jak już jesteśmy w klimatach biblijnych. W pierwszej chwili myślała że to jednak Szatan po jej duszę, ze względu na woń spalenizny, ale bardzo szybko przerodziła się ona w jeden z gorszych smrodów jakie jej nos miał okazję wąchać, a był dość wrażliwy. Trzeba też pamiętać, że Mańka jadła spore śniadanie po którym uraczyła się eliksirem własnego wyrobu, a nie. Już nie. I jedno i drugie wylądowało właśnie na trawie, miała jedynie wystarczająco godności żeby się obrócić do nich tyłem. Matteo po prostu ukrył twarz w dłoniach żegnając się z pracą jak Castellani się dowie. A taki był ładny chłopak.
Marianne Ray- Urodziny : 16/03/2007
Wiek : 17
Skąd : Londyn
Krew : Mugolska
Genetyka : metamorfomag
Re: Boisko
Zawsze myślała, że najlepszego upiorogacka wyczarowują osoby z zatkanymi zatokami. Zanotowała w myślach, żeby kiedyś podpytać Ray, czy ma to znaczenie, bo sama nigdy żadnego pomyślnie nie wyczarowała.
Stella westchnęła wymownie, opierając się o trzonek swojej miotły i zaparła się nogą o chromowane podnóżki Doskonałej Błyskawicy. Nie nabrały się. Doskonale wiedziała, że z tej czwórki jest najszybsza. Suzanne mogłaby jeszcze być dla niej konkurencją, bo nie dość, że traktowała ten sport dużo poważniej to jeszcze była znacznie niższa, przez co lżejsza.
Słuchała tej bezowocnej rozmowy, nie mając nic już więcej do dodania. Właśnie zaczynała godzić się z tym, że dzisiejszy trening się przeciągnie i prawdopodobnie nie ustalą nic konkretnego i z tego jedynego kafla skorzysta ewentualnie najwytrwalsza drużyna. Nie będą do Krukoni, wybacz Cory. Stella zerknęła w stronę niebieskiego zespołu i już widziała, że co poniektórzy przywołali sobie książki i usiedli pod trybunami.
Jednym uchem słuchała słów Puchonki, a drugim zarejestrowała nagle jakiś huk. Odwróciła głowę w kierunku wybuchu, a za nim usłyszała przeraźliwy jazgod. To chyba nie Samuel tak wył, prawda? Chłopaka zauważyła dopiero później, wyskoczył na nich, wyglądając jak i śmierdząc niczym ghul z rynsztoka. Również zatkała nos i na widok jego brudnej twarzy i karaluchów... instynkt Starkówny krzyknął - wiej.
- O panie... - jęknęła tylko, w rekordowo szybkim czasie zmieniając pozycję i wskakując na swoją miotłę. - Nie-e. W to się na pewno nie bawię.
Szybko oceniła sytuację. Leo prawie wymiotuje, Rhi nadal jej dokucza, Marianne wciąż wylicza swoje organy, a Jarsen dobiera się do kafli i zmienia je w jakieś gówno. Nie może się dobrać do ostatniej dobrej piłki. Dziewczyna w gnieniu oka znalazła się przy Matteo, zabrała mu kafla. Wystrzeliła wysoko w powietrze, nie oglądając się za sobą.
Stella westchnęła wymownie, opierając się o trzonek swojej miotły i zaparła się nogą o chromowane podnóżki Doskonałej Błyskawicy. Nie nabrały się. Doskonale wiedziała, że z tej czwórki jest najszybsza. Suzanne mogłaby jeszcze być dla niej konkurencją, bo nie dość, że traktowała ten sport dużo poważniej to jeszcze była znacznie niższa, przez co lżejsza.
Słuchała tej bezowocnej rozmowy, nie mając nic już więcej do dodania. Właśnie zaczynała godzić się z tym, że dzisiejszy trening się przeciągnie i prawdopodobnie nie ustalą nic konkretnego i z tego jedynego kafla skorzysta ewentualnie najwytrwalsza drużyna. Nie będą do Krukoni, wybacz Cory. Stella zerknęła w stronę niebieskiego zespołu i już widziała, że co poniektórzy przywołali sobie książki i usiedli pod trybunami.
Jednym uchem słuchała słów Puchonki, a drugim zarejestrowała nagle jakiś huk. Odwróciła głowę w kierunku wybuchu, a za nim usłyszała przeraźliwy jazgod. To chyba nie Samuel tak wył, prawda? Chłopaka zauważyła dopiero później, wyskoczył na nich, wyglądając jak i śmierdząc niczym ghul z rynsztoka. Również zatkała nos i na widok jego brudnej twarzy i karaluchów... instynkt Starkówny krzyknął - wiej.
- O panie... - jęknęła tylko, w rekordowo szybkim czasie zmieniając pozycję i wskakując na swoją miotłę. - Nie-e. W to się na pewno nie bawię.
Szybko oceniła sytuację. Leo prawie wymiotuje, Rhi nadal jej dokucza, Marianne wciąż wylicza swoje organy, a Jarsen dobiera się do kafli i zmienia je w jakieś gówno. Nie może się dobrać do ostatniej dobrej piłki. Dziewczyna w gnieniu oka znalazła się przy Matteo, zabrała mu kafla. Wystrzeliła wysoko w powietrze, nie oglądając się za sobą.
Re: Boisko
Bo nie ma to, jak zrobić dobre wejście. A jego wejście z pewnością nie mogło się zaliczać do nudnych. W końcu ile osób w tej szkole może się poszczycić tym, że wywołało tak silne reakcje w czterech dziewczynach na raz? A nie czekaj, czterech dziewczynach i dwóch chłopakach, bo jakaś dwójka dzieciaków podlazła do kafla-śmierdziucha i po prostu zemdlała. Zapach, którym emanował Jarsen nie imał się do tego, jak capiła piłka. W końcu on tylko oberwał smrodem, piłka była nim zaczarowana.
- Butch, zgubiłaś Sundance'a? - Oczywiście nie przejmował się faktem, że większość czarodziejów może nie wyłapać jego wstawek z mugolskiej kultury filmowej. W tej kwestii jego po prostu nie zmienisz, a jeśli którakolwiek z nich to wyłapie, punkt dla niej.
- Wypraszam sobie, zgnilizną? - W sumie Jarsen zwyczajnie nie czuł jak capi, gdyż oberwał on bezpośrednio w nozdrza prosto ze źródełka. Chyba zwyczajnie padły mu receptory węchowe, co było w tej chwili dla niego na rękę.
Zapomniał jak na razie, że bez węchu to i smak się robi inny, a więc papieroski, na które miał teraz straszną ochotę nie będą mu nawet smakować. Karma.
Zerknął na Hamilton, która wspomniała coś o karaluchach. Podłubał chwilę w czuprynie i wyciągnął jedno ze stworzonek, po czym wsadził je spowrotem we włosyę
- Nowa stylówa na halloween, co sądzisz? - Oczywiście, że będzie szedł w zaparte, jakoby ten efekt był zamierzony, a on nie miał absolutnie nic wspólnego z eksplozją nieopodal. Zerknął krótko na skrzynie, które drużyny przyniosły ze sobą. Tam przecież są tłuczki! Leo może i wyglądała jak ktoś, kto miałby puścić pawia, zaś puchonka po prostu przeszła do rzeczy. Sammy bez krępacji patrzył, jak ta odsuwa się by wyrzucić z siebie co mogła. Ona na pewno zjadła coś nieświeżego!
Następnie zerknął na Matteo, który wyraźnie stracił chęci do życia i jego kafel... zaraz co?! Cholera, jednego przeoczył. Nim zdążył jednak cokolwiek zrobić Stella wystrzeliła na miotle i odebrała biedakowi ostatnią piłkę. Jeśli teraz zrobiłby coś kaflowi, tak przy wszystkich jego cały misterny plan "zaprzeczaj aż uwierzą" pójdzie się pierdolić. Postanowił więc obrać inną taktykę.
- Krukoni przejmują kafla. Drużyny ślizgonów, puchonów i gryfonów dalej stoją na boisku, kompletnie ogłupiałe. Czyżby panna Stark od początku planowała ten cały fortel?! - Wykrzyczał te słowa, tak żeby nawet unosząca się w powietrzu Stella mogła go dosłyszeć. On był w tej chwili po prostu biedną ofiarą, wykorzystaną przez Krukonkę jako kozioł ofiarny. Oczywiście mógłby przyzwać jakiś megafon czy coś, ale on postanowił się po prostu wydrzeć
- Butch, zgubiłaś Sundance'a? - Oczywiście nie przejmował się faktem, że większość czarodziejów może nie wyłapać jego wstawek z mugolskiej kultury filmowej. W tej kwestii jego po prostu nie zmienisz, a jeśli którakolwiek z nich to wyłapie, punkt dla niej.
- Wypraszam sobie, zgnilizną? - W sumie Jarsen zwyczajnie nie czuł jak capi, gdyż oberwał on bezpośrednio w nozdrza prosto ze źródełka. Chyba zwyczajnie padły mu receptory węchowe, co było w tej chwili dla niego na rękę.
Zapomniał jak na razie, że bez węchu to i smak się robi inny, a więc papieroski, na które miał teraz straszną ochotę nie będą mu nawet smakować. Karma.
Zerknął na Hamilton, która wspomniała coś o karaluchach. Podłubał chwilę w czuprynie i wyciągnął jedno ze stworzonek, po czym wsadził je spowrotem we włosyę
- Nowa stylówa na halloween, co sądzisz? - Oczywiście, że będzie szedł w zaparte, jakoby ten efekt był zamierzony, a on nie miał absolutnie nic wspólnego z eksplozją nieopodal. Zerknął krótko na skrzynie, które drużyny przyniosły ze sobą. Tam przecież są tłuczki! Leo może i wyglądała jak ktoś, kto miałby puścić pawia, zaś puchonka po prostu przeszła do rzeczy. Sammy bez krępacji patrzył, jak ta odsuwa się by wyrzucić z siebie co mogła. Ona na pewno zjadła coś nieświeżego!
Następnie zerknął na Matteo, który wyraźnie stracił chęci do życia i jego kafel... zaraz co?! Cholera, jednego przeoczył. Nim zdążył jednak cokolwiek zrobić Stella wystrzeliła na miotle i odebrała biedakowi ostatnią piłkę. Jeśli teraz zrobiłby coś kaflowi, tak przy wszystkich jego cały misterny plan "zaprzeczaj aż uwierzą" pójdzie się pierdolić. Postanowił więc obrać inną taktykę.
- Krukoni przejmują kafla. Drużyny ślizgonów, puchonów i gryfonów dalej stoją na boisku, kompletnie ogłupiałe. Czyżby panna Stark od początku planowała ten cały fortel?! - Wykrzyczał te słowa, tak żeby nawet unosząca się w powietrzu Stella mogła go dosłyszeć. On był w tej chwili po prostu biedną ofiarą, wykorzystaną przez Krukonkę jako kozioł ofiarny. Oczywiście mógłby przyzwać jakiś megafon czy coś, ale on postanowił się po prostu wydrzeć
Samuel JarsenKlasa VI - Urodziny : 19/03/2006
Wiek : 18
Skąd : Nowy York
Krew : Czysta
Strona 10 z 12 • 1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12
Magic Land :: TERENY SZKOLNE :: Boisko
Strona 10 z 12
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach