Boisko
+39
Stella Stark
Marianne Ray
Monika Kruger
Jonathan Lemke
Elijah Ward
Curtis Rocheleau
Abigail Wellington
Nevan Fraser
Elena Tyanikova
Anthony Wilson
Morpheus A. Maponos
Charles Wilson
Marco Castellani
Mistrz Gry
Christine Greengrass
Charlotte Freya
Serena Valerious
Dymitr Milligan
Cory Reynolds
Sanne van Rijn
Shay Hasting
Misza Gregorovic
Aiko Miyazaki
Malcolm McMillan
Emily Bronte
Noemi Cramer
Nicolas Socha
Dylan Davies
Malina Socha
William Greengrass
Audrey Roshwel
Colette Roshwel
Wyatt Walker
Zoja Yordanova
Aleksy Vulkodlak
Suzanne Castellani
Alice Volante
Claudia Fitzpatrick
Brennus Lancaster
43 posters
Magic Land :: TERENY SZKOLNE :: Boisko
Strona 12 z 12
Strona 12 z 12 • 1, 2, 3 ... 10, 11, 12
Boisko
First topic message reminder :
Duży, zielony stadion do gry w Quidditcha z trzema pętlami, na którym odbywają się mecze i treningi.
Duży, zielony stadion do gry w Quidditcha z trzema pętlami, na którym odbywają się mecze i treningi.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Boisko
Przewaga wcale nie była taka wielka. Ważył ledwo kilka kilogramów więcej od niej, ponieważ Jarsen należał do osób wybitnie chudych. Był po prostu od niej wyższy, co z pewnością dużo bardziej potęgowało wrażenie dominacji fizycznej.
Mógłby ją oczywiście jeszcze trochę potorturować, jednak wygrał już tę potyczkę. Nawet, jeśli palce go świerzbiły, by wrócić do przerwanego zajęcia, choćby tylko po to by zmusić ją do cofnięcia swoich słów.
- Przepraszam co? - Teraz to aż zgłupiał. Może dopiero teraz dotarło do niego w jakiej są pozycji, ale hola hola. Co to są za kuźwa podwójne standardy? On jej przecież nie wypomniał, a ta ostatecznie dobierała się też do jego garderoby!
- Czyli lubisz molestować, ale niekoniecznie być molestowana? Jak nic masz jakiś fetysz na tym punkcie - Freud się znalazł. On stanem swojego ubioru, które było całe w błocie i wodzie się nawet nie zastanawiał. Ba, bardziej go chyba interesowało by wziąć garść błota i natrzeć nim dziewczynę, jak to typowy osiłek robi z kujonem, używając śniegu zimą. Albo mógłby po prostu natrzeć nim jej głowę, przestałaby choć na chwilę być blondynką. Kiedy po uniesieniu się lekko zaczęła jednak trząść łepetyną, większość wody i kawałki błota strzeliły prosto w jego zaskoczony ryjek. Tak więc teraz panna Hamilton miała na sobie ludzki odpowiednik dalmatyńczyka, z tym że kropki nie były jedynie czarne. Jak jakiś mieszaniec.
Mógłby ją oczywiście jeszcze trochę potorturować, jednak wygrał już tę potyczkę. Nawet, jeśli palce go świerzbiły, by wrócić do przerwanego zajęcia, choćby tylko po to by zmusić ją do cofnięcia swoich słów.
- Przepraszam co? - Teraz to aż zgłupiał. Może dopiero teraz dotarło do niego w jakiej są pozycji, ale hola hola. Co to są za kuźwa podwójne standardy? On jej przecież nie wypomniał, a ta ostatecznie dobierała się też do jego garderoby!
- Czyli lubisz molestować, ale niekoniecznie być molestowana? Jak nic masz jakiś fetysz na tym punkcie - Freud się znalazł. On stanem swojego ubioru, które było całe w błocie i wodzie się nawet nie zastanawiał. Ba, bardziej go chyba interesowało by wziąć garść błota i natrzeć nim dziewczynę, jak to typowy osiłek robi z kujonem, używając śniegu zimą. Albo mógłby po prostu natrzeć nim jej głowę, przestałaby choć na chwilę być blondynką. Kiedy po uniesieniu się lekko zaczęła jednak trząść łepetyną, większość wody i kawałki błota strzeliły prosto w jego zaskoczony ryjek. Tak więc teraz panna Hamilton miała na sobie ludzki odpowiednik dalmatyńczyka, z tym że kropki nie były jedynie czarne. Jak jakiś mieszaniec.
Samuel JarsenKlasa VI - Urodziny : 19/03/2006
Wiek : 18
Skąd : Nowy York
Krew : Czysta
Re: Boisko
Hamilton zamyśliła się. W sumie, może nawet i jego słowa miały sens. Ale w pierwszym momencie nie chciała tego przyjąć do siebie. Ona nie molestowała - ona łaskotała, a poza tym, ona przed tym faktem ostrzegała. Ale czy to coś zmieniało w kwestii 'molestowania'? Chyba nie.
Wzięła głębszy wdech i wypuściła powietrze kącikiem ust. Spojrzała w bok i pokiwała głową.
- Może i masz racje. To jesteśmy kwita, jeśli i ja Ciebie zmolestowałam dzisiaj.
Uśmiechnęła się do niego szeroko. Jakby ktokolwiek ich widział i podsłuchiwał, zaraz by się wszystko rozniosło po szkole i to jak spektakularnie. W tym momencie się tym nie przejmowała, przynajmniej mogła się trochę rozerwać po tym ciężkim treningu. Zresztą, przy Samuelu nie można było się nudzić.
Gdy obłociła go przy zrzucaniu z siebie błota, podniosła wysoko brwi.
- Ups... Wybacz.
Zaśmiała się cicho, prostując jedną rękę (na drugiej się cały czas opierała łokciem o murawę) i zaczęła palcami ściągać błoto z jego twarzy. Patrzyła na niego nadal wesoła, aczkolwiek już z nieco przepraszającym uśmiechem. Może i jemu to nie przeszkadzało, że jest brudny?
- Ale podobno maseczka błotna działa cuda na skórę!
Wyszczerzyła zęby w usmiechu.
Wzięła głębszy wdech i wypuściła powietrze kącikiem ust. Spojrzała w bok i pokiwała głową.
- Może i masz racje. To jesteśmy kwita, jeśli i ja Ciebie zmolestowałam dzisiaj.
Uśmiechnęła się do niego szeroko. Jakby ktokolwiek ich widział i podsłuchiwał, zaraz by się wszystko rozniosło po szkole i to jak spektakularnie. W tym momencie się tym nie przejmowała, przynajmniej mogła się trochę rozerwać po tym ciężkim treningu. Zresztą, przy Samuelu nie można było się nudzić.
Gdy obłociła go przy zrzucaniu z siebie błota, podniosła wysoko brwi.
- Ups... Wybacz.
Zaśmiała się cicho, prostując jedną rękę (na drugiej się cały czas opierała łokciem o murawę) i zaczęła palcami ściągać błoto z jego twarzy. Patrzyła na niego nadal wesoła, aczkolwiek już z nieco przepraszającym uśmiechem. Może i jemu to nie przeszkadzało, że jest brudny?
- Ale podobno maseczka błotna działa cuda na skórę!
Wyszczerzyła zęby w usmiechu.
Re: Boisko
Oczywiście, że jego słowa miały sens. Jego słowa miały sens, nawet kiedy sensu nie miały. Bo on zawsze widział sens w tym co mówił, a często mówił bez sensu. Sensowne nieprawdaż?
- Niech Ci będzie, jesteśmy kwita - Nie byli. On naprawdę nie lubił być łaskotany. Co do bycia molestowanym to jego stosunek był dość ambiwalentny, ponieważ tak naprawdę się nad tym poważnie nie zastanawiał. Jak na kogoś u kogo hormony ze względu na wiek powinny pewnie działać ze zdwojoną siłą, Jarsen nie przejawiał zbyt dużego zainteresowania tematem. Wewnętrznie z pewnością utożsamiał zasadę "faceci dorastają do piątego roku życia, potem już tylko rosną". Tak więc molestowanie jej wybaczył, łaskotki niekoniecznie.
Pozwolił dziewczynie przeprowadzić usuwanie błotnej maseczki, cały czas mając lekko uniesione brwi. Teraz to już definitywnie jego mina była pobłażliwa, jednak wyraźnie nie było w nim zagniewania tym faktem. Faktycznie, brudem się nie przejmował, bo i po co? Przecież będzie miał czas go z siebie zmyć, a nawet jeśli nie, to zawsze mieli przecież magię.
- Marzenie każdego, amatorskie spa - Rzucił w końcu obdarowując ją tym swoim wesołym uśmieszkiem. W końcu przeciągnął się z cichym trzaskiem kilku kości i uznał, że wypadałoby jednak z dziewczyny wstać. Z jękiem podniósł się do pozycji stojącej, ponieważ brzuch znów dał się we znaki i wyciągnął dłoń w jej kierunku, oferując pomoc przy wstawaniu. Oczywiście, czy podejmie ryzyko i ją chwyci, bo on przecież zawsze może ją trochę unieść tylko po to, by ją puścić tak, że plasnęłaby w mokrej trawie i ziemi. Sam jeszcze nie wiedział co zrobi, kiedy gryfonka zdecyduje się przyjąć jego pomoc.
- Niech Ci będzie, jesteśmy kwita - Nie byli. On naprawdę nie lubił być łaskotany. Co do bycia molestowanym to jego stosunek był dość ambiwalentny, ponieważ tak naprawdę się nad tym poważnie nie zastanawiał. Jak na kogoś u kogo hormony ze względu na wiek powinny pewnie działać ze zdwojoną siłą, Jarsen nie przejawiał zbyt dużego zainteresowania tematem. Wewnętrznie z pewnością utożsamiał zasadę "faceci dorastają do piątego roku życia, potem już tylko rosną". Tak więc molestowanie jej wybaczył, łaskotki niekoniecznie.
Pozwolił dziewczynie przeprowadzić usuwanie błotnej maseczki, cały czas mając lekko uniesione brwi. Teraz to już definitywnie jego mina była pobłażliwa, jednak wyraźnie nie było w nim zagniewania tym faktem. Faktycznie, brudem się nie przejmował, bo i po co? Przecież będzie miał czas go z siebie zmyć, a nawet jeśli nie, to zawsze mieli przecież magię.
- Marzenie każdego, amatorskie spa - Rzucił w końcu obdarowując ją tym swoim wesołym uśmieszkiem. W końcu przeciągnął się z cichym trzaskiem kilku kości i uznał, że wypadałoby jednak z dziewczyny wstać. Z jękiem podniósł się do pozycji stojącej, ponieważ brzuch znów dał się we znaki i wyciągnął dłoń w jej kierunku, oferując pomoc przy wstawaniu. Oczywiście, czy podejmie ryzyko i ją chwyci, bo on przecież zawsze może ją trochę unieść tylko po to, by ją puścić tak, że plasnęłaby w mokrej trawie i ziemi. Sam jeszcze nie wiedział co zrobi, kiedy gryfonka zdecyduje się przyjąć jego pomoc.
Samuel JarsenKlasa VI - Urodziny : 19/03/2006
Wiek : 18
Skąd : Nowy York
Krew : Czysta
Re: Boisko
- Super.
Skąd mogła się spodziewać, że mógłby ją okłamać i faktycznie czegoś jej nie wybaczył? Mogłaby po prostu zapytać, ale czy by nie wzięto jej wtedy za zbyt upierdliwa i przejmującą się? Dlatego tego nie zrobiła. Przyglądała mu się uważnie, zdejmując błocko z jego twarzy z lekkim uśmiechem na ustach.
- Amatorskie, najbardziej zdrowe, bez żadnych upiększaczy.
Zaśmiała się cicho, gdy już skończyła. Słysząc trzask kości Jarsena aż poczuła, jak przechodzi ją dreszcz. Nienawidziła, gdy komuś strzelały kości, miała wrażenie, że zaraz się połamie. ONA SAMA. Nie ktoś. ONA. Grzecznie czekała, nie ruszając się prawie w ogóle, aż chłopak wstanie. Jak tak teraz leżała, to zaczęło ją znów lekko drażnić mokre ubranie, które w jakimś stopniu już zaczęło sztywnieć i schnąć, ale na plecach ciągle czuła zimne ciuchy. Gdy podniósł się, odchyliła na moment głowę w tył i wzięła większy wdech, wracajac do niego spojrzeniem po chwili. Widząc, jak wyciąga rękę w jej kierunku, podniosła brwi wysoko. Skąd miała pewność, że chłopak jej nie puści? Dobra, pal licho, postanowiła zaufać. Najwyżej z powrotem wyląduje w błocie.
Zgięła nogi w kolanach, szykując się do wstania, po czym wyciągnęła w jego stronę prawę dłoń i pewnie chwyciła jego rękę.
Skąd mogła się spodziewać, że mógłby ją okłamać i faktycznie czegoś jej nie wybaczył? Mogłaby po prostu zapytać, ale czy by nie wzięto jej wtedy za zbyt upierdliwa i przejmującą się? Dlatego tego nie zrobiła. Przyglądała mu się uważnie, zdejmując błocko z jego twarzy z lekkim uśmiechem na ustach.
- Amatorskie, najbardziej zdrowe, bez żadnych upiększaczy.
Zaśmiała się cicho, gdy już skończyła. Słysząc trzask kości Jarsena aż poczuła, jak przechodzi ją dreszcz. Nienawidziła, gdy komuś strzelały kości, miała wrażenie, że zaraz się połamie. ONA SAMA. Nie ktoś. ONA. Grzecznie czekała, nie ruszając się prawie w ogóle, aż chłopak wstanie. Jak tak teraz leżała, to zaczęło ją znów lekko drażnić mokre ubranie, które w jakimś stopniu już zaczęło sztywnieć i schnąć, ale na plecach ciągle czuła zimne ciuchy. Gdy podniósł się, odchyliła na moment głowę w tył i wzięła większy wdech, wracajac do niego spojrzeniem po chwili. Widząc, jak wyciąga rękę w jej kierunku, podniosła brwi wysoko. Skąd miała pewność, że chłopak jej nie puści? Dobra, pal licho, postanowiła zaufać. Najwyżej z powrotem wyląduje w błocie.
Zgięła nogi w kolanach, szykując się do wstania, po czym wyciągnęła w jego stronę prawę dłoń i pewnie chwyciła jego rękę.
Re: Boisko
A wszyscy wiemy, że nikt nie lubi upierdliwców. No, ale przynajmniej niech dziewczyna żyje w przeświadczeniu, że przecież nie czeka na nią jakaś wymyślna zemsta z jego strony. No dobra, ona naprawdę może żyć w takim przeświadczeniu, bo z autopsji wynika, ze Jarsen czasem zwyczajnie o zemszczeniu się zapomina, bo są ciekawsze rzeczy do roboty. A czasem, to można by rzec, że mścił się przewdcześnie - jak dzisiaj chociażby. Swoim żartem zepsuł on bowiem trening wszystkich drużyn, w tym tej, do której należała Rhinna.
- A co, klasyczne spa używa upiększaczy, a nie naturalnych środków? - W sumie, to było coś czego Jarsen nie wiedział, a może czasem przydałoby się wybrać, zrobić sobie mani-pedi. No dobra, nie były to jego klimaty, choć z nim nigdy tak naprawdę nic nie wiadomo. Chłopak gotów byłby się opalać w deszczu.
Kiedy w końcu wyciągnęła dłoń i pochwyciła jego, ślizgon zwinnym ruchem podciągnął ją ku górze, korzystając z tego, że jej nogi były gotowe do tego manewru. I proszę, kto powiedział, że uczniowie Slytherinu to wredne mendy? Kiedy już stała pewnie na nogach, wyłuskał swoją dłoń spomiędzy jej palców, podszedł do kafla, który odleciał od nich w trakcie ich błotnych zapasów... po czym najzwyczajniej w świecie dał dyla śmiejąc się jak kompletny idiota.
/zt
- A co, klasyczne spa używa upiększaczy, a nie naturalnych środków? - W sumie, to było coś czego Jarsen nie wiedział, a może czasem przydałoby się wybrać, zrobić sobie mani-pedi. No dobra, nie były to jego klimaty, choć z nim nigdy tak naprawdę nic nie wiadomo. Chłopak gotów byłby się opalać w deszczu.
Kiedy w końcu wyciągnęła dłoń i pochwyciła jego, ślizgon zwinnym ruchem podciągnął ją ku górze, korzystając z tego, że jej nogi były gotowe do tego manewru. I proszę, kto powiedział, że uczniowie Slytherinu to wredne mendy? Kiedy już stała pewnie na nogach, wyłuskał swoją dłoń spomiędzy jej palców, podszedł do kafla, który odleciał od nich w trakcie ich błotnych zapasów... po czym najzwyczajniej w świecie dał dyla śmiejąc się jak kompletny idiota.
/zt
Samuel JarsenKlasa VI - Urodziny : 19/03/2006
Wiek : 18
Skąd : Nowy York
Krew : Czysta
Re: Boisko
- Na pewno mniej naturalne, niż czyste błoto na boisku!
Mruknęła chwytając jego dłoń mocniej. Dała się podnieść i bardzo szybko stanęła na obydwóch nogach. Odetchnęła głośno.
- Dzięki.
Trochę się bała, że ją puści, ale z drugiej strony - co by się jej stało? Samuel to nie Lena, która lata z różdżką po szkole i nawala klątwami w ludzi (tak w tym momencie widziała tę potworzycę), ale odkąd się poznali całkiem przyjemnie się z nim rozmawiało i miała bardzo luźne kontaktu z Jarsenem. Plus zawsze można się było pośmiać. Uśmiechnęła się do niego, gdy pomógł jej wstać, aczkolwiek spojrzała na niego zaskoczona, gdy wyswobodził dłoń i ruszył w stronę kafla.
- Samuel, nie...
Nie zdążyła. Chłopak wziął piłkę i po prostu postanowił z nią uciec. Hamilton spojrzała zrezygnowana w niebo i westchnęła. Mogła się tego całkowicie spodziewać, a mimo to, nie pomyślała o tym wcześniej. Szybko podbiegła do swojej miotły, co by jej nie zapomnieć i wskakując na nią w biegu pomknęła w stronę chłopaka.
- Samuelu Jarsenie, oddawaj kafla!
Jej śmiech było jeszcze przez chwilę słychać na boisku, nim rozpłynął się po nich ślad.
/zt
Mruknęła chwytając jego dłoń mocniej. Dała się podnieść i bardzo szybko stanęła na obydwóch nogach. Odetchnęła głośno.
- Dzięki.
Trochę się bała, że ją puści, ale z drugiej strony - co by się jej stało? Samuel to nie Lena, która lata z różdżką po szkole i nawala klątwami w ludzi (tak w tym momencie widziała tę potworzycę), ale odkąd się poznali całkiem przyjemnie się z nim rozmawiało i miała bardzo luźne kontaktu z Jarsenem. Plus zawsze można się było pośmiać. Uśmiechnęła się do niego, gdy pomógł jej wstać, aczkolwiek spojrzała na niego zaskoczona, gdy wyswobodził dłoń i ruszył w stronę kafla.
- Samuel, nie...
Nie zdążyła. Chłopak wziął piłkę i po prostu postanowił z nią uciec. Hamilton spojrzała zrezygnowana w niebo i westchnęła. Mogła się tego całkowicie spodziewać, a mimo to, nie pomyślała o tym wcześniej. Szybko podbiegła do swojej miotły, co by jej nie zapomnieć i wskakując na nią w biegu pomknęła w stronę chłopaka.
- Samuelu Jarsenie, oddawaj kafla!
Jej śmiech było jeszcze przez chwilę słychać na boisku, nim rozpłynął się po nich ślad.
/zt
Re: Boisko
Emily westchnęła z powątpiewaniem, spoglądając na wystrzępione witki. Dbanie o sprzęt miotlarski nigdy nie było jej ulubionym zajęciem. Nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy ostatnio jej miotła wyglądała równie żałośnie. Niedawno skończył się trening Krukonów, a Bronte postanowiła zostać na boisku odrobinę dłużej, by zrobić kilka dodatkowych okrążeń wokół stadionu. Latanie działało na nią uspokajająco, szczególnie, gdy nie musiała się obawiać, że ktoś wleci w nią z impetem. Boisko opustoszało i nie widziała nikogo w zasięgu wzroku. Kiedy uznała, że już jej wystarczy podniebnych podróży, wylądowała miękko na trawie i ochronne zdjęła okulary. Pogoda nie była zachwycająca, mżył deszcz, a coraz ciemniejsze chmury kłębiły się nad zamkiem - zapewne szykowała się ulewa.
Teraz stała nieopodal wejścia do szatni, wlepiając spojrzenie ciemnych oczu w nieszczęsne witki. Musiała coś z nimi zrobić. Zsunęła z placów czarne, skórzane rękawiczki, by upewnić się, że oczy jej nie mylą. Skrzywiła się, czując na skórze zatrważającą szorstkość. Nie było innego wyjścia, natychmiastowa operacja regeneracyjna musiała wydarzyć się dzisiejszego popołudnia. Zaklęła pod nosem z miną pełną zastanowienia. O ile dobrze pamiętała, zostawiła resztki balsamów nabłyszczających w dormitorium, razem z samoczyszczącą ścierką. Nie wiedziała, gdzie dokładnie się znajdowały, by móc przywołać je z pomocą różdżki. Miotły też nie chciała ze sobą zabierać, bo zapewne zapomniałaby o niej podczas kolejnego spaceru na boisko. Wyglądało to wszystko, jakby blondynka szukała każdej możliwej wymówki, by nie zając się dzisiaj nieszczęsną miotłą. Pokręciła z powątpiewaniem głową - w komentarzu do swych myśli i skierowała się ku szatni. Całe szczęście, że do treningu Puchonów zostało jeszcze co najmniej dwa kwadranse, mogła w spokoju się przebrać i uciec stąd, zanim nadciągnie chaos, które zwykle niosły za sobą drużyny quidditcha, gdy spotykali się wszyscy członkowie drużyny.
Teraz stała nieopodal wejścia do szatni, wlepiając spojrzenie ciemnych oczu w nieszczęsne witki. Musiała coś z nimi zrobić. Zsunęła z placów czarne, skórzane rękawiczki, by upewnić się, że oczy jej nie mylą. Skrzywiła się, czując na skórze zatrważającą szorstkość. Nie było innego wyjścia, natychmiastowa operacja regeneracyjna musiała wydarzyć się dzisiejszego popołudnia. Zaklęła pod nosem z miną pełną zastanowienia. O ile dobrze pamiętała, zostawiła resztki balsamów nabłyszczających w dormitorium, razem z samoczyszczącą ścierką. Nie wiedziała, gdzie dokładnie się znajdowały, by móc przywołać je z pomocą różdżki. Miotły też nie chciała ze sobą zabierać, bo zapewne zapomniałaby o niej podczas kolejnego spaceru na boisko. Wyglądało to wszystko, jakby blondynka szukała każdej możliwej wymówki, by nie zając się dzisiaj nieszczęsną miotłą. Pokręciła z powątpiewaniem głową - w komentarzu do swych myśli i skierowała się ku szatni. Całe szczęście, że do treningu Puchonów zostało jeszcze co najmniej dwa kwadranse, mogła w spokoju się przebrać i uciec stąd, zanim nadciągnie chaos, które zwykle niosły za sobą drużyny quidditcha, gdy spotykali się wszyscy członkowie drużyny.
Re: Boisko
Może i miała jeszcze dwa kwadranse do pełni buszowania tutaj żółto-czarnych szat, ale nie do pojawienia się Orsino. Pan kapitan zawsze był wcześniej w szatni. Wolał zweryfikować stan swojego sprzętu, upewnić się też co do czystości w łazienkach i jakości trawy. Choć miotłę miał co najmniej przyzwoitą to potrzebował upewnić się czy już czas na zakup nowych ochraniaczy na podudzia. Wyszedł z szatni na boisko i kucnął przy zielonej murawie, marszcząc lekko brwi. Nie do końca podobało mu się to, co czuł pod palcami, ale póki co wyprostował się i zerknął jeszcze w niebo. Rozejrzał się, po chwili odzywając się do podchodzącej poniekąd w jego kierunku Emily.
- Hej Bronte, jak w powietrzu? - Uniósł lekko brwi, nie mając problemu z rozmową ani z nią ani z kimkolwiek innym z pozostałych drużyn. Poza meczowymi rozgrywkami traktował uczniów równo i znany był z dość pogodnego podejścia do spotkań, wymian zdań, et cetera. - Buja na wschód. - Skrzywił się krótko, a zrobiwszy kilka kroków wprzód, cofnął się i znów kucnął. Powąchał kilka krótkich ździebeł. Westchnąwszy ciężko, ostatni raz zerknął w niebo, a potem towarzyszył Emily w kolejnych metrach, jakie ich dzieliły od zniknięcia z boiska. Przytrzymał jej kulturalnie drzwi.
- Wyglądasz, jak byś dostała od testrala ogonem w twarz. Jakaś taka przybita. Co jest? - Zagadał do niej swobodnym tonem. - Zaraz ferie. - Większość uczniów wizja braku zajęć podbudowywała na duchu, chociaż Puchonowi było to akurat obojętne. On zostawał w zamku i nie kwapił się do wyjazdu. Pogoda nie nastrajała go na relaks w okolicy, a dalej samego rodzice by go nie puścili.
- Hej Bronte, jak w powietrzu? - Uniósł lekko brwi, nie mając problemu z rozmową ani z nią ani z kimkolwiek innym z pozostałych drużyn. Poza meczowymi rozgrywkami traktował uczniów równo i znany był z dość pogodnego podejścia do spotkań, wymian zdań, et cetera. - Buja na wschód. - Skrzywił się krótko, a zrobiwszy kilka kroków wprzód, cofnął się i znów kucnął. Powąchał kilka krótkich ździebeł. Westchnąwszy ciężko, ostatni raz zerknął w niebo, a potem towarzyszył Emily w kolejnych metrach, jakie ich dzieliły od zniknięcia z boiska. Przytrzymał jej kulturalnie drzwi.
- Wyglądasz, jak byś dostała od testrala ogonem w twarz. Jakaś taka przybita. Co jest? - Zagadał do niej swobodnym tonem. - Zaraz ferie. - Większość uczniów wizja braku zajęć podbudowywała na duchu, chociaż Puchonowi było to akurat obojętne. On zostawał w zamku i nie kwapił się do wyjazdu. Pogoda nie nastrajała go na relaks w okolicy, a dalej samego rodzice by go nie puścili.
Seth OrsinoKlasa VI - Skąd : Londyn
Krew : Półkrwi
Re: Boisko
Pogrążona w myślach, zauważyła Orsino dopiero w momencie, gdy się do niej odezwał. Poprawiła uchwyt dłoni na miotle, posyłając mu zaskoczone spojrzenie. Nie tyle była zdziwiona, że ją zaczepił, bardziej, że umknęła jej obecność innej osoby, zazwyczaj nie miała z tym problemu. Omiotła go spojrzeniem ciemnych oczu, z ulgą zauważając, że był sam. Wystarczyło jej wszechobecnego harmidru i chaosu na dzisiaj. Drużyna Kruknów zawsze wydawała się w formie do niewinnych i równie głośnych utarczek słownych.
- Seth, cześć - skinęła mu głową - bywało lepiej, mżawka doprowadzała mnie do szału - odparła, chowając skórzane rękawiczki i okulary do kieszeni spodni. Znała Puchona głównie z boiska, będąc ścigającą nieraz miała z nim do czynienia. Poza nim, raczej stroniąca od kontaktów towarzyskich, nie widziała powodu by wdawać się z nim w pogawędkę, chyba, że sam ją zaczepił, jak teraz.
- Na górze jest gorzej, znosi jak cholera, chyba zaraz lunie - powiodła spojrzeniem po ołowianych chmurach zbliżających się ku boisku. Jak nic szykowała się niezła zlewa, intensywny wiatr świadczył zazwyczaj o tym, że jak szybko się pojawi, tak i odejdzie. Przyglądała mu się z nutą rozbawienia, gdy pochylał się nad źdźbłami trawy. Każdy z zawodników miał swoje małe rytuały, przyzwyczajenia, które pozwalały na wejście w tryb gry. Podziękowała cicho, gdy przytrzymał jej drzwi, by chwilę później położyć miotłę na drewnianej ławce. Usiadła obok, marszcząc brwi. Dalej nie była pewna, co powinna zrobić z tą cholerną miotłą. Najchętniej rzuciłaby to wszystko w diabły i zaszyła się w dormitorium.
- Podoba mi się to porównanie, bardzo obrazowe - rzuciła kąśliwie, by zaraz kontynuować łagodniejszym tonem - Chyba ciężko mi się przyzwyczaić do Reynolds'a w roli kapitana, wolałam kiedy mniej kłapał dziobem - uśmiechnęła się mimowolnie. Lubiła Cory'ego, ale ewidentnie przejęcie pozycji kapitana sprawiło, że woda sodowa uderzyła mu do głowy. Chciała mu jednak pozwolić na tę początkową ekscytację i potrzebę dramatycznych zmian, sama chyba kiedyś taka była. Nie pamiętała zbyt dobrze, wszystkie wspomnienia związane z quidditchem wydawały się tkwić gdzieś daleko, za gęstą mgłą. Na szczęście chłopak zmienił temat, ferie w istocie były miłym akcentem nadchodzących tygodni. Idealna okazja na nadrobienie zaległości i napisanie tego przeklętego eseju, o którym zapomniała. Przeklinała w myślach swoje nierozgarnięcie, które wydawało się ciągnąć w nieskończoność. Czy naprawdę spotkanie Wilsona po kilku miesiącach bez znaku życia z jego strony, mogło wywołać trwałe uszkodzenie mózgu? Pozostawmy tę kwestię domysłom.
- Zostajesz w zamku, czy planujesz wiosenny wypad? - zapytała, odpinając zatrzaski z ochraniacza jej lewego przedramienia. Była całkiem ciekawa, jak inni uczniowie planowali spędzić ten czas, ona, choć przez chwilę myślała o wyjeździe do domu dziadka, postanowiła zostać. Poza tym, esej na astronomię sam się nie napisze, a szkoda.
Re: Boisko
Słysząc o tym, że w powietrzu lepiej, niż mu się wydawało nie było, skrzywił się wymownie i posłał niebu nieco niezadowolone spojrzenie. Jak on planuje zrobić kołchoz swoim ścigającym to, jak na złość, nagle się pogoda rozwala i jego plany pójdą w las. Jego działania nie miały na szczęście terminu niepodważalnego, więc jeśli zdecyduje się na odwołanie zajęć na miotłach, na pewno będą mogli je odbyć jeszcze przed feriami. Teraz jednak przelotnie o tym myślał, co ostatecznie zadecydować. Weszli do szatni, a on zerknął na dłużej na sprzęt Emily. Zauważył pewne niedociągnięcia w wyglądzie jej miotły i pewnie zaraz się do tego odniesie, ale pierw, jak rażony, cofnął wzrok do Krukonki. Drgnął mu kącik ust.
- Przyznam, że zaskoczyło mnie, że mu pozwoliliście zostać kapitanem. - Dla niego kapitan winien być dość stabilny emocjonalnie. Już prędzej Stella czy nawet cicha Emily by mu pasowała na kogoś, kto będzie spokojnie, ale ostro dyrygować grupą z Wieży Ravenclaw. - Ale to wasz wybór. - Uśmiechnął się przyjaźnie. Wprawdzie nie miał z Bronte wybitnie dużo do czynienia, ale ten Puchon znany był z dość optymalnego obycia i swobody ducha. Nie miał problemów z żadnymi wariacjami krwi, domu czy innych elementów, które zazwyczaj dzieliły. Co najwyżej mogło z nim kogoś podzielić to, że się burzył czy robił raban. Orsino szybko wchodził w tryb ochroniarza, żeby przywrócić porządek.
- Zostaję. Chcę ogarnąć parę rzeczy na SUMy, może poświęcę ten czas na kilka manewrów na miotle. Tutaj zawsze jest, co robić, a w domu bym był trochę, jak gość. - Wzruszył subtelnie ramieniem. - A co z Tobą? Zamek czy atakujesz jakieś miejsce ładne? - Podszedł do jej miotły, kucnął przy niej i po chwili dodał, nim zaczęła mówić. - Mogę Ci pożyczyć fajny wosk. Możesz po nim używać zaklęć czyszczących na witkach. - Zarekomendował, głaszcząc miotłę po ogonie, jakby była zwierzakiem. W chwilę potem podniósł się znów i łypnąwszy w kierunku drzwi wejściowych do szatni, skrzywił się lekko. Widok gromowładnej Leo nigdy mu nie pasił. Ślizgonka przeszła do szatni bez słowa, a Puchon wrócił spojrzeniem do Emily. - To jak spędzasz ferie? - Chit-chat z koleżanką zawsze był dobrym pomysłem, a choć byli bardziej znajomymi, niż bliskimi sobie ludźmi, kto im zabroni. Chłopak wiedział o pewnych emocjonalnych koneksjach Emilki, bo plotki się same rozchodzą po tym zamku. Ale komentować ich nie miał zamiaru.
- Przyznam, że zaskoczyło mnie, że mu pozwoliliście zostać kapitanem. - Dla niego kapitan winien być dość stabilny emocjonalnie. Już prędzej Stella czy nawet cicha Emily by mu pasowała na kogoś, kto będzie spokojnie, ale ostro dyrygować grupą z Wieży Ravenclaw. - Ale to wasz wybór. - Uśmiechnął się przyjaźnie. Wprawdzie nie miał z Bronte wybitnie dużo do czynienia, ale ten Puchon znany był z dość optymalnego obycia i swobody ducha. Nie miał problemów z żadnymi wariacjami krwi, domu czy innych elementów, które zazwyczaj dzieliły. Co najwyżej mogło z nim kogoś podzielić to, że się burzył czy robił raban. Orsino szybko wchodził w tryb ochroniarza, żeby przywrócić porządek.
- Zostaję. Chcę ogarnąć parę rzeczy na SUMy, może poświęcę ten czas na kilka manewrów na miotle. Tutaj zawsze jest, co robić, a w domu bym był trochę, jak gość. - Wzruszył subtelnie ramieniem. - A co z Tobą? Zamek czy atakujesz jakieś miejsce ładne? - Podszedł do jej miotły, kucnął przy niej i po chwili dodał, nim zaczęła mówić. - Mogę Ci pożyczyć fajny wosk. Możesz po nim używać zaklęć czyszczących na witkach. - Zarekomendował, głaszcząc miotłę po ogonie, jakby była zwierzakiem. W chwilę potem podniósł się znów i łypnąwszy w kierunku drzwi wejściowych do szatni, skrzywił się lekko. Widok gromowładnej Leo nigdy mu nie pasił. Ślizgonka przeszła do szatni bez słowa, a Puchon wrócił spojrzeniem do Emily. - To jak spędzasz ferie? - Chit-chat z koleżanką zawsze był dobrym pomysłem, a choć byli bardziej znajomymi, niż bliskimi sobie ludźmi, kto im zabroni. Chłopak wiedział o pewnych emocjonalnych koneksjach Emilki, bo plotki się same rozchodzą po tym zamku. Ale komentować ich nie miał zamiaru.
Seth OrsinoKlasa VI - Skąd : Londyn
Krew : Półkrwi
Re: Boisko
Bronte nie miała dziś tyle szczęścia, by ulewa pokrzyżowała treningowe plany nowego kapitana. Jego głównym celem zdawało się udowodnienie, że drużyna dopiero teraz znajduje się pod opieką właściwej osoby. W końcu baba nie mogła być dobrym kapitanem, to po prostu nie mieściło się w jego postrzeganiu rzeczywistości. Emily słyszała to już nie raz, więc to nie tak, że wymyślała. Krukonka nie mogła sobie oszczędzić kilku kąśliwych uwag pod jego adresem, czy tłuczka posłanego w jego kierunku przez zupełny przypadek. Jakoś musiała sobie radzić ze złością, a choć uchodziła za mimozę, potrafiła też zachować się mało elegancko.
- Nikt się nie kwapił by przejąć za mnie ten cyrk, a te małpy strasznie zaczęły mi działać na nerwy - odparła bez ogródek, machając ręką, jakby chciała te myśli odgonić. Nie wydawała się tym bardzo przejęta, może jedynie znużona. Nie grali koszmarnie źle, odnosiła wrażenie, że ciągłe zmiany składu uniemożliwiały im skupienie się rozgrywkach. Sama już jakiś czas temu straciła serce i entuzjazm, latanie stanowiło raczej przyziemny obowiązek, niż przyjemność.
- Na mnie czeka cały esej zaliczeniowy z transmutacji, najlepszy sposób na spędzenie wiosennych ferii - sarkastyczny ton mówił sam za siebie. Wolałaby robić cokolwiek innego, niż ślęczeć nad pergaminem z palcami umazanymi atramentem i potem na czole. Transmutacja nigdy nie była jej zbyt bliska, teraz zaś myśl o niej wywoływała dreszcze i to zdecydowanie nie te z gatunku miłych. Może i była przykładną uczennicą (a przynajmniej za taką uchodziła), ale na szczęście nikt nie zaglądał jej do głowy i nie miał pojęcia o jej wewnętrznych zmaganiach.
Kiedy zbliżył się do jej miotły, zmarszczyła ciemne brwi. Tego jej jeszcze brakowało, żeby widział jaką jest podłą kreaturą, nie troszczącą się zupełnie o swój sprzęt. Całe szczęście nie zaczął jej wrzucać od chorych psychicznie, jak widać miał dla niej trochę miłosierdzia.
- Ostały mi się jakieś resztki, które w dodatku schowałam Merlin wie gdzie, więc chętnie skorzystam z twojej propozycji, dzięki - spojrzała na niego łagodnie, uśmiechając się, gdy pogłaskał szorstkie i zniszczone witki - Nie bajeruj jej, bo jak następnym razem spadnę z miotły, to wiem kogo będę musiała szukać - dodała dziarsko, obejmując zaraz spojrzeniem sylwetkę Butcher. Obecność Ślizgów nigdy nie działała na nią uspokająjąco, no, z kilkoma małymi wyjątkami. Ta zniknęła zaraz za drzwiami, zostawiając ich samych.
- Skrupulatnie zaplanowałam sobie lenistwo, oczywiście jak napiszę ten parszywy esej - mimowolnie wzniosła oczy ku niebu, doprawdy nie rozumiała jak mogła być taka nierozgarnięta ostatnimi czasy. Wcześniej myślała, że to tylko sprawka Wilsona, teraz jednak swoje trzy knuty dołożył Yaxley. - Karmelowe pajęczyny, kwachy, musy-świstusy i słonowodne ciągutki, a to wszystko w akompaniamencie ciszy komnaty wspólnej Krukonów, to mój plan na nadchodzące dni - Bronte nie należała do entuzjastów wojaży, w wakacje zdarzało jej się wybywać w odludne tereny z bratem. Ten był obecnie zbyt zajęty nową miłością jego życia, by uraczyć dziewczynę swoim towarzystwem. Taki już jej los, wszyscy ją prędzej czy później porzucali.
Re: Boisko
Schedę zawsze ciężko było komuś przekazać, a w szczególności, jeśli miało się dalej obserwować rozwój sytuacji z bliska. Na miejscu Bronte pewnie by Orsino się wziął za przywalenie Korkowi, takie konkretne z wywaleniem go z drużyny, jeśli robił rzeczywiście podziały. To miał być ktoś, kto łączy ludzi i niweluje niesnaski, a nie tworzy je. Puchonowi pozostało jedynie nieco niezadowolone kręcenie głową i wizja tego, że zobaczy, jak nowy kapitan ostatecznie traktuje graczy Ravenclawu na jakimś meczu towarzyskim. I wtedy będzie mógł to oficjalnie skomentować.
Cyknął wymownie językiem o podniebienie. I on nie lubił takich "prezentów" na czas wolny czy raczej kiedykolwiek. Nie był zły z transmutacji, ale jego serce było z zaklęciami, mugoloznawstwem i miotłami. Koniec. I może trochę zwierzaczki lubił. A reszta, szczególnie numerologia, mogłaby nie istnieć. W normalnej rozmowie z kimkolwiek innym mógłby zaproponować swoje towarzystwo w ewentualnym pisaniu rozprawki, ale przecież nie będzie tego proponować wychowance krukońskiej. To by pewnie była dla niej ujma a nie pomoc. Co innego miotełka. Tu mógł po prostu oddać się podziwianiu sprzętu, który z oddaniem dawał się prowadzić w powietrzu dziewczynie. A on miał zawsze do nich pozytywne uczucie, jak i do mugolskich samochodów. Żachnął się wesołkowato śmiechem, spoglądając w stronę Emily, gdy wytknęła mu bajerowanie witek. Podrygując ramionami, uniósł brwi:
- Ona nie jest taka łatwa, lubi Cię. - Z szatni było słychać, że Butcher ryknęła na kogoś, ale chyba na nikogo, kto by się tam miał przed nią skrywać. Seth nie zwrócił już na to uwagi, skupiony na swojej rozmówczyni. - Te słonowodne ciągutki brzmią wyjątkowo dobrze. Na pewno poradzisz sobie z tym wypracowaniem lepiej, niż uważasz na ten moment. - Wytknął ją palcem. - Wierzę w Ciebie, Bronte! - Orsino zawsze był bezproblemowym marzycielem, optymistą i generalnie ciężko było go nakierować na beznadzieję istnienia czy ciemne dni, bo "coś się stało". Teraz bez większego przekonania spróbował tego swojego podejścia do życia na Emily. A nuż wskaże jej, że w ciemności czai się więcej, niż światełko nadziei!
- Dziś będę atakował Miodowe Królestwo jeszcze, mam jeszcze chwilę czasu. Jeśli wymyślisz sobie jakieś specjalne zamówienie to pisz sowę. - Może go wykorzystać do tak banalnego elementu, jak zakupy zdalne w wersji magicznej. Tymczasem Ślizgonka z hukiem wyszła z szatni i potem boiska, trzymając w dłoni swoją miotłę. Zła, jak osa. - Oho, komuś leci spuścić łomot. - Burknął z rozbawieniem Puchon, gdy już dziewczyna była poza zasięgiem dźwiękowym ichniejszej rozmowy. Orsino łypnął na Ems, ruszając się w stronę szatni. - Zaraz wrócę. - Poszedł dziarskim tonem, dzierżąc w dłoni swoją miotlarską faworytę, a po niespełna dwóch minutach wracał już bez miotły, ale z puszką i szmatką, które zaoferował Krukonce. Człowiek słowa i czynu, o.
Cyknął wymownie językiem o podniebienie. I on nie lubił takich "prezentów" na czas wolny czy raczej kiedykolwiek. Nie był zły z transmutacji, ale jego serce było z zaklęciami, mugoloznawstwem i miotłami. Koniec. I może trochę zwierzaczki lubił. A reszta, szczególnie numerologia, mogłaby nie istnieć. W normalnej rozmowie z kimkolwiek innym mógłby zaproponować swoje towarzystwo w ewentualnym pisaniu rozprawki, ale przecież nie będzie tego proponować wychowance krukońskiej. To by pewnie była dla niej ujma a nie pomoc. Co innego miotełka. Tu mógł po prostu oddać się podziwianiu sprzętu, który z oddaniem dawał się prowadzić w powietrzu dziewczynie. A on miał zawsze do nich pozytywne uczucie, jak i do mugolskich samochodów. Żachnął się wesołkowato śmiechem, spoglądając w stronę Emily, gdy wytknęła mu bajerowanie witek. Podrygując ramionami, uniósł brwi:
- Ona nie jest taka łatwa, lubi Cię. - Z szatni było słychać, że Butcher ryknęła na kogoś, ale chyba na nikogo, kto by się tam miał przed nią skrywać. Seth nie zwrócił już na to uwagi, skupiony na swojej rozmówczyni. - Te słonowodne ciągutki brzmią wyjątkowo dobrze. Na pewno poradzisz sobie z tym wypracowaniem lepiej, niż uważasz na ten moment. - Wytknął ją palcem. - Wierzę w Ciebie, Bronte! - Orsino zawsze był bezproblemowym marzycielem, optymistą i generalnie ciężko było go nakierować na beznadzieję istnienia czy ciemne dni, bo "coś się stało". Teraz bez większego przekonania spróbował tego swojego podejścia do życia na Emily. A nuż wskaże jej, że w ciemności czai się więcej, niż światełko nadziei!
- Dziś będę atakował Miodowe Królestwo jeszcze, mam jeszcze chwilę czasu. Jeśli wymyślisz sobie jakieś specjalne zamówienie to pisz sowę. - Może go wykorzystać do tak banalnego elementu, jak zakupy zdalne w wersji magicznej. Tymczasem Ślizgonka z hukiem wyszła z szatni i potem boiska, trzymając w dłoni swoją miotłę. Zła, jak osa. - Oho, komuś leci spuścić łomot. - Burknął z rozbawieniem Puchon, gdy już dziewczyna była poza zasięgiem dźwiękowym ichniejszej rozmowy. Orsino łypnął na Ems, ruszając się w stronę szatni. - Zaraz wrócę. - Poszedł dziarskim tonem, dzierżąc w dłoni swoją miotlarską faworytę, a po niespełna dwóch minutach wracał już bez miotły, ale z puszką i szmatką, które zaoferował Krukonce. Człowiek słowa i czynu, o.
Seth OrsinoKlasa VI - Skąd : Londyn
Krew : Półkrwi
Re: Boisko
Dziewczyna ze skrywanym niepokojem przyglądała się poczynaniom Reynoldsa, mając nadzieję, że wystarczy czasu by odnalazł się w nowej roli. Był narwany, lecz uważała to za dobrą cechę u kapitana zupełnie odmienną od jej spokoju i opanowania. Drużynie potrzebny był powiew świeżości. Sądziła, że impulsywności towarzyszyć będzie mocna strategia i plan. Póki co, próżno szukała sensu w poczynaniach nowego kapitana. I martwiło to ją trochę, chociaż będąc jedynie szeregową graczką, nie chciała się do tego przyznawać. Sama oddała odznakę kapitana, zgadzając się jednoznacznie z decyzją, którą podejmie drużyna.
- Czasem ją trochę zastraszam, jak gwiazdorzy, może to syndrom sztokholmski - przyznała konspiracyjnym szeptem, nie kryjąc uśmiechu, który pojawił się na jej wargach. Owa miotła towarzyszyła jej od trzeciej klasy, nieco leciwa, wysłużona, wciąż wierna. Nie chciała zamienić jej na inną, nawet gdyby posiadała na woreczka ze skóry wsiąkiewki wystarczającą ilość galeonów. A to z pewnością jej nie groziło, biorąc pod uwagę jak łatwo przepuszczała knuty w Miodowym Królestwie, kupując rozmaite smakołyki. Skrzywiła się na ryk Butcher, nie przepadała gdy ktoś podnosił głos.
- Są nieziemskie, spróbuj koniecznie - radosne iskierki zaigrały w jej ciemnych tęczówkach, mało tematów wzbudzało u niej podobny entuzjazm - Nie może być inaczej Orsino, nie spałabym po nocach gdyby skończyło się na Zadowalającym - choć wydawać się mogło, że nie mówiła poważnie, nie zakładała niczego innego niż Powyżej oczekiwań, nie sądziła, że wystarczy jej zawziętości na Wybitny. Nawet Krukoni mieli swoje ograniczenia.
- Nie kuś, bo jeszcze sprawdzę zapasy i znowu się okaże, że świeci pustkami. Możesz dać mi cynk, jeśli wrzucą coś nowego. Ostatnio coś pobrzękiwali o Cynamonowych grzechotnikach - zaproponowała z miną znawcy. Zaraz do pomieszczenia wpadła Leo, gromiąc ich wzrokiem. Krukonka zmarszczyła ciemne brwi, bez słowa obserwując jak wychodzi na boisko. Skinęła Sethowi głową, gdy oznajmił swój rychły powrót. Przyciągnęła do siebie miotłę, opuszkami czule gładząc nieszczęsne witki. Na szczęście Orsino przybył z odsieczą! Nasz bohater!
- Jestem ci winna kremowe piwo - oznajmiła, wyjmując mu z dłoni szmatkę. Rozdzieliła palcami witki, uważając by żadnej z nich nie złamać, chcąc oczyścić je z kurzu i brudu - Myślisz, że ktoś tam zaraz stanie się ofiara rytualnego mordu? - zapytała, mając na myśli Ślizgonkę. Znała ją z boiska wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że lepiej schodzić jej z drogi. Emily nigdy nie miała z wychowankami domu Węża zbyt lekko.
Re: Boisko
Przez moment miał ochotę spytać ją o to, co właściwie się stało, że zrezygnowała z bycia kapitanem, ale ostatecznie nie padło nic z jego ust w tej kwestii. Nie speniał, ot skupił się na jej miotle, a ta rzeczywiście stała się przez moment oczkiem w jego głowie. Co poradzić. Może dobry by był z niego właśnie twórca mioteł? Tego wcześniej nie rozważał, a teraz tak sobie pomyślał, że miałby do tego smykałkę.
Parsknąwszy bezgłośnie śmiechem, rzucił Krukonce rozbawione spojrzenie. Rzeczywiście, skoro jej witki miały tendencję do bycia zadziornymi diwami to może jest to jakiś sposób na nie. Cieszył się z jej pewności siebie, chociaż chwilami sam wolałby mieć więcej samozaparcia do niektórych tematów szkolnych. Ale jak zrozumieć pociąg do numerologii? Jak można kochać liczenie przyszłości? Przecież logiczne było, że wyższość mugoloznawstwa (które on lubił) jest NIEMALŻE PEWNA.
Jego oczy powiększyły się wymownie na wspomnienie czegokolwiek cynamonowego, a połączenie tego boskiego smaku z grzechotnikami była w jego myślach w tym momencie czymś absolutnie niewyobrażalnie prze-boskim. Rozdziawił przez chwilę usta i pokręcił szybko głową, mówiąc. - Nie no, Bronte, załatwiłaś mi obowiązkowe pójście tam... Zaraz. Muszę to sobie zapisać. - Stwierdził niechybnie, obawiając się że zapomni o tym, co właśnie usłyszał, a potem uciekł na chwilę z jej zasięgu wzroku.
- Jesteś mi winna, ale może też być porzeczkowe. - Pokiwał głową, bo nie był wymagający w tych kwestiach. - Zdecydowanie... - Zerknął przez swoje ramię, jakby miała się tam znów Leo pojawić, ale na szczęście nic podobnego nie miało miejsca. - Tak. - Zarządził, wracając ślepiami do dziewczyny. - Ale najbardziej to czekam na to, jak dowie się, że to Jarsen stał za tymi kaflami, dzięki którym oberwała tłuczkiem od Hamiltona. - Uśmiechnął się wymownie, zadowolony z tego, że Ślizgonka będzie musiała się zająć nikim innym, jak właśnie innym Ślizgonem. To było piękne i choć Marianne została długo na boisku, cieszył się, że zabrał resztę drużyny z trawy, nim lunęło deszczem. On jakoś, choć nie miał nic przeciwko spuszczeniu komuś łomotu, wolał skupić się na graniu a nie darciu się na siebie "kto był winny". - Mam tylko nadzieję, że zrobi to sama, a nie będzie znów się szwendała z Wilsonem. - Ta dwójka razem, kiedyś, była dość intensywnie Ślizgońska dla innych ludzi. Bezpieczniej było dla wielu osób, gdy Leo i Anthony chodzili swoimi ścieżkami, nie wspólnymi.
- Myślałaś kiedyś o wymianie kilku witek? Można to w Splinterze załatwić w Hogs, po całkiem niezłej cenie. - Zasugerował, przyglądając się, jak czule Krukonka obnosi się ze swoją miotłą.
Parsknąwszy bezgłośnie śmiechem, rzucił Krukonce rozbawione spojrzenie. Rzeczywiście, skoro jej witki miały tendencję do bycia zadziornymi diwami to może jest to jakiś sposób na nie. Cieszył się z jej pewności siebie, chociaż chwilami sam wolałby mieć więcej samozaparcia do niektórych tematów szkolnych. Ale jak zrozumieć pociąg do numerologii? Jak można kochać liczenie przyszłości? Przecież logiczne było, że wyższość mugoloznawstwa (które on lubił) jest NIEMALŻE PEWNA.
Jego oczy powiększyły się wymownie na wspomnienie czegokolwiek cynamonowego, a połączenie tego boskiego smaku z grzechotnikami była w jego myślach w tym momencie czymś absolutnie niewyobrażalnie prze-boskim. Rozdziawił przez chwilę usta i pokręcił szybko głową, mówiąc. - Nie no, Bronte, załatwiłaś mi obowiązkowe pójście tam... Zaraz. Muszę to sobie zapisać. - Stwierdził niechybnie, obawiając się że zapomni o tym, co właśnie usłyszał, a potem uciekł na chwilę z jej zasięgu wzroku.
- Jesteś mi winna, ale może też być porzeczkowe. - Pokiwał głową, bo nie był wymagający w tych kwestiach. - Zdecydowanie... - Zerknął przez swoje ramię, jakby miała się tam znów Leo pojawić, ale na szczęście nic podobnego nie miało miejsca. - Tak. - Zarządził, wracając ślepiami do dziewczyny. - Ale najbardziej to czekam na to, jak dowie się, że to Jarsen stał za tymi kaflami, dzięki którym oberwała tłuczkiem od Hamiltona. - Uśmiechnął się wymownie, zadowolony z tego, że Ślizgonka będzie musiała się zająć nikim innym, jak właśnie innym Ślizgonem. To było piękne i choć Marianne została długo na boisku, cieszył się, że zabrał resztę drużyny z trawy, nim lunęło deszczem. On jakoś, choć nie miał nic przeciwko spuszczeniu komuś łomotu, wolał skupić się na graniu a nie darciu się na siebie "kto był winny". - Mam tylko nadzieję, że zrobi to sama, a nie będzie znów się szwendała z Wilsonem. - Ta dwójka razem, kiedyś, była dość intensywnie Ślizgońska dla innych ludzi. Bezpieczniej było dla wielu osób, gdy Leo i Anthony chodzili swoimi ścieżkami, nie wspólnymi.
- Myślałaś kiedyś o wymianie kilku witek? Można to w Splinterze załatwić w Hogs, po całkiem niezłej cenie. - Zasugerował, przyglądając się, jak czule Krukonka obnosi się ze swoją miotłą.
Seth OrsinoKlasa VI - Skąd : Londyn
Krew : Półkrwi
Re: Boisko
Gdyby ją o to zapytał, Emily, ciężko byłoby jej znaleźć jedną, prawidłową, odpowiedź. Czuła, że już od jakiegoś czasu daje z siebie coraz mniej, ekscytacją na widok miotły zamieniła się w ponure pogodzenie się z rzeczywistością. Nie dawało jej to już takiej dużej frajdy, nie budziło radosnej iskry w oku. Nie chciała prowadzić drużyny, nie będąc w pełni zaangażowaną w rolę kapitana, miała swoje zasady. Nie brakowało jej ambicji, jednak w kwestii latania postanowiła dać sobie czas. Zastanowić się, podjąć poważną, dorosłą decyzję. Nie musiała rzucać miotły w kąt i obrażać się na cały świat, poza tym, to nie było w jej stylu.
- Muszę cię ostrzec zawczasu, podobno grzechot utrzymuje w uszach się do dwóch dni - nie, żeby ją takie skutki uboczne przerażały, dla smaku cynamonu zrobiłaby gorsze rzeczy - Porzeczkowe? To chyba raczej wino? - zmarszczyła brwi, spoglądając na niego z zastanowieniem. Nie żeby bardzo się znała, ale porzeczka po prostu nie pasowała jej do piwa. To Wilson zapoznał ją ze światem trunków alkoholowych, krótko, ale dość intensywnie. Od czasu gdy w zasadzie zniknął z jej życia, Emily wróciła do bycia grzeczną dziewczynką. Więc wychodziło na to, że za bardzo to się nie zna.
- Lepiej nie być w pobliżu kiedy się to stanie - wzruszyła ramionami, jakby ta kwestia jej nie obeszła. W istocie, Krukonka, stroniąca raczej od towarzystwa, miała w głębokim poważaniu to, co dzieje się w szkole. Wystarczyło jej swoich własnych dramatów, by jeszcze przejmować się innymi. Mina nieco jej zrzedła, gdy wspomniał o Anthonym.
- Ach ten Wilson i jego koleżanki, nic nowego - mimowolnie przewróciła oczami, była przecież jedną z wielu miłostek niestabilnego emocjonalnie Ślizgona. Choć kilka dobrych tygodni minęło od ich ostatniego spotkania, wciąż czuła coś w rodzaju niedosytu. Może powinna mu sprzedać jeszcze jednego sierpowego, żeby zamknąć temat?
- Mam ten problem, że zawsze jest mi do niego nie po drodze. Jak mnie w końcu moja własna miotła udusi tymi wiórami witek w ramach zemsty, to wcale się nie zdziwię - odparła, kończąc powoli mozolne czyszczenie witek. Jeszcze tylko wosk i będzie po sprawie.
Strona 12 z 12 • 1, 2, 3 ... 10, 11, 12
Magic Land :: TERENY SZKOLNE :: Boisko
Strona 12 z 12
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach