Sala szpitalna
+49
Stella Stark
Aleksy Vulkodlak
Suzanne Castellani
Richard Baizen
Abigail Wellington
Elsa de la Vega
Rhinna Hamilton
Monika Kruger
Brandon Tayth
Bohater Niezależny
Peter Raffles
Matthew Sneddon
Nevan Fraser
Aleksander Cortez
Elena Tyanikova
Ian Ames
Connor Campbell
Vanadesse Devereux
Zoja Yordanova
Prawie Bezgłowy Nick
Logan Campbell
Aaron Matluck
Genevieve White
Felicja Socha
Gabriel Griffiths
Malcolm McMillan
Szara Dama
William Greengrass
Dymitr Milligan
Samantha Davies
Benedict Walton
Blaise Harvin
Vin Xakly
Leanne Chatier
Aiko Miyazaki
Nicolas Socha
Maja Vulkodlak
Rika Shaft
Mistrz Gry
Hannah Wilson
Jeremy Scott
Vincent Cramer
Claudia Fitzpatrick
James Scott
Polly Baldwin
Penelope Gladstone
Charles Wilson
Nancy Baldwin
Brennus Lancaster
53 posters
Magic Land :: Hogwart :: PIĘTRA :: Piętro II :: Skrzydło szpitalne
Strona 11 z 15
Strona 11 z 15 • 1 ... 7 ... 10, 11, 12, 13, 14, 15
Sala szpitalna
First topic message reminder :
Przestronna, jasna sala z dwudziestoma łóżkami, w której przebywają chorzy i ranni uczniowie oraz pracownicy szkoły. Przy cięższych przypadkach wymagających interwencji uzdrowiciela, chorzy odsyłani są do szpitala świętego Munga. Pacjentami zajmuje się szkolna pielęgniarka.
Przestronna, jasna sala z dwudziestoma łóżkami, w której przebywają chorzy i ranni uczniowie oraz pracownicy szkoły. Przy cięższych przypadkach wymagających interwencji uzdrowiciela, chorzy odsyłani są do szpitala świętego Munga. Pacjentami zajmuje się szkolna pielęgniarka.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Sala szpitalna
Widział ciemność. Może dlatego, że jeszcze nie uniósł powiek. Powoli odzyskiwał świadomość, ale ból szarpiący mu mięśnie wciąż dawał się we znaki. Bał się otworzyć oczy, gdyż nie miał pojęcia, jaki widok go czeka. Nigdy w życiu nie odczuł czegoś takiego i nie potrafił sobie przypomnieć, co się stało.
Powoli otworzył oczy.
Znajomy widok skrzydła szpitalnego troszeczkę go uspokoił. Przekręcił lekko głowę i jego wzrok padł na postaci Moniki. Wnętrzności skręciły się mu niebezpiecznie ze złości, natychmiast wydarzenia sprzed kilkunastu chwil spadły na niego jak grom.
- Nie wierzę, że naprawdę to zrobiłaś - wychrypiał ledwo słyszalnym głosem. Próbował unieść się do pozycji siedzącej, ale jęknął głośno z bólu i z powrotem opadł na poduszki. Znów zakręciło mu się w głowie i pospiesznie zamknął oczy. Zdecydowanie wolałby teraz zostać sam. Nawet nie miał siły się na nią wydrzeć.
Powoli otworzył oczy.
Znajomy widok skrzydła szpitalnego troszeczkę go uspokoił. Przekręcił lekko głowę i jego wzrok padł na postaci Moniki. Wnętrzności skręciły się mu niebezpiecznie ze złości, natychmiast wydarzenia sprzed kilkunastu chwil spadły na niego jak grom.
- Nie wierzę, że naprawdę to zrobiłaś - wychrypiał ledwo słyszalnym głosem. Próbował unieść się do pozycji siedzącej, ale jęknął głośno z bólu i z powrotem opadł na poduszki. Znów zakręciło mu się w głowie i pospiesznie zamknął oczy. Zdecydowanie wolałby teraz zostać sam. Nawet nie miał siły się na nią wydrzeć.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Sala szpitalna
Monika nie była w stanie jednak powiedzieć nic więcej. Wiedziała, że czymś takim bardziej by się jeszcze pogrążyła a i tak właśnie w tej chwili straciła chyba wszystko. Straciła Brandona, bo ten najpewniej nigdy w świecie jej tego nie wybaczy. Straciła naukę w Hogwarcie, bo jak świat długi i szeroki, nikt jeszcze nie machnął ręki na rzucanie w prawo o w lewo zaklęciami tak silnymi i niebezpiecznymi. Monika zaatakowała go w afekcie, ale mimo wszystko nie jest niezdrowa na umyśle, by nazwać to uczynkiem z przypadku. Pokręciła tylko głową spuszczając wzrok. Nie wiedziała co jeszcze ma powiedzieć...
Pielęgniarka chyba podczas przywracania ślizgonowi życia sama zorientowała się o co chodzi. Takie rany mogło być efektem tylko jednego zaklęcia, które z pewnością należało do tych mniej przyjemnych.
Jak sparaliżowana stała z boku, nie mogąc odwrócić wzroku od ciała Włocha, które najpewniej już nigdy w życiu nie pozbędzie się blizn, które mu zadała. Pielęgniarka krok po kroku szeptała zaklęcia, które zalepiały dziury w skórze, na samym końcu bandażem przykryła wszystko to, czego nie dało się od tak wyleczyć. Potem powiedziała coś do Moniki, która nawet jej do końca nie usłyszała.
Dopiero gdy kobieta zniknęła za parawanem dziewczyna drgnęła, przyniosła sobie krzesło i usiadła przy łóżku nieprzytomnego Tayth- Wilsona.
- Sama nie wierzę, że to zrobiłam - wyszeptała jakiś czas później, gdy chłopak otworzył oczy. Nie ukrywała tego, że przez cały ten okres jego nieprzytomności płakała. Wciąż umazana jego krwią siedziała przy szpitalnym łóżku zastanawiając się, co najlepszego uczyniła. Zdrętwiała od siedzenia na wyjątkowo niewygodnym krześle i tak nie ruszyła się nawet o milimetr. Bała się go dotknąć, żeby przypadkiem jej nie odtrącił.
- Teraz możesz mnie już nienawidzić do końca. Zrobiłam ci już chyba wszystko, co tylko można... - dalej szeptała. Spuściła oczy, a po jej policzkach spłynęła kolejna fala łez.
- Przepraszam Brandon - załkała. - Wypieprzą mnie za to ze szkoły, ale to nic. Najważniejsze, że nie umarłeś. Tego bym sobie chyba nigdy nie wybaczyła.
Pielęgniarka chyba podczas przywracania ślizgonowi życia sama zorientowała się o co chodzi. Takie rany mogło być efektem tylko jednego zaklęcia, które z pewnością należało do tych mniej przyjemnych.
Jak sparaliżowana stała z boku, nie mogąc odwrócić wzroku od ciała Włocha, które najpewniej już nigdy w życiu nie pozbędzie się blizn, które mu zadała. Pielęgniarka krok po kroku szeptała zaklęcia, które zalepiały dziury w skórze, na samym końcu bandażem przykryła wszystko to, czego nie dało się od tak wyleczyć. Potem powiedziała coś do Moniki, która nawet jej do końca nie usłyszała.
Dopiero gdy kobieta zniknęła za parawanem dziewczyna drgnęła, przyniosła sobie krzesło i usiadła przy łóżku nieprzytomnego Tayth- Wilsona.
- Sama nie wierzę, że to zrobiłam - wyszeptała jakiś czas później, gdy chłopak otworzył oczy. Nie ukrywała tego, że przez cały ten okres jego nieprzytomności płakała. Wciąż umazana jego krwią siedziała przy szpitalnym łóżku zastanawiając się, co najlepszego uczyniła. Zdrętwiała od siedzenia na wyjątkowo niewygodnym krześle i tak nie ruszyła się nawet o milimetr. Bała się go dotknąć, żeby przypadkiem jej nie odtrącił.
- Teraz możesz mnie już nienawidzić do końca. Zrobiłam ci już chyba wszystko, co tylko można... - dalej szeptała. Spuściła oczy, a po jej policzkach spłynęła kolejna fala łez.
- Przepraszam Brandon - załkała. - Wypieprzą mnie za to ze szkoły, ale to nic. Najważniejsze, że nie umarłeś. Tego bym sobie chyba nigdy nie wybaczyła.
Re: Sala szpitalna
Leżał z kamienną twarzą i milczał. Jego wzrok wbity był w sufit, a dłonie nieruchomo spoczywały wzdłuż ciała. Nie był w stanie nawet na nią spojrzeć.
Dobra, może i przegiął z tym rzucaniem się na nią pod postacią wilka, ale w życiu nie zrobiłby jej krzywdy, chociaż przez ułamek sekundy naprawdę miał na to ochotę. Nie mógł zrozumieć, po co ta cała szopka... Dlaczego zmieniła się w Mię, dlaczego miotnęła w niego jednym z najpaskudniejszych zaklęć, o jakich mówiono na obronie przed czarną magią? Nie mógł się połapać.
W końcu odchrząknął znacząco i zmusił się do tego, by uraczyć ją chłodnym spojrzeniem szarych tęczówek.
- Kurwa. Monika, masz pojęcie, jak to boli? - Grymas wykrzywiający jego buźkę mówił sam za siebie. - I za co? Aż tak bardzo mnie znienawidziłaś? To możesz czuć się już mniej poszkodowana.
Prychnął głośno, znów odwracając wzrok. Nie mieściło mu się w głowie, że dał się załatwić w taki sposób dziewczynie. I to jeszcze Monice! Nie, nie miał zamiaru zostać tu ani minuty dłużej.
Zacisnąwszy zęby, zrzucił z siebie kołdrę i energicznym ruchem podniósł się z łóżka. Jego mięśnie jednakże odmówiły mu posłuszeństwa i usiadł na materacu prawie tak szybko jak się z niego podniósł. Rzucił okiem na okalające go bandaże i zasyczał cicho - z pewnością będzie miał blizny jak po ataku wilkołaka.
- Nie rycz - burknął bezbarwnym głosem. - Jak widać żyję, niestety nie udało ci się mnie załatwić.
W miarę jak minuty mijały, Włoch coraz bardziej się uspokajał. Nadal cała sytuacja nie mieściła mu się w głowie, ale przynajmniej przestał mieć ochotę na to, by po prostu się przetransmutować i odgryźć Monice nogę. Z drugiej strony on także był jej winien pewne wyjaśnienia. Jednak z akurat tą niewygodną kwestią niespecjalnie mu się spieszyło... Jeszcze biedaczek będzie zmuszony przyznać, że jawnie dziewczynę sprowokował, a tego już jego duma po prostu by nie zniosła.
Dobra, może i przegiął z tym rzucaniem się na nią pod postacią wilka, ale w życiu nie zrobiłby jej krzywdy, chociaż przez ułamek sekundy naprawdę miał na to ochotę. Nie mógł zrozumieć, po co ta cała szopka... Dlaczego zmieniła się w Mię, dlaczego miotnęła w niego jednym z najpaskudniejszych zaklęć, o jakich mówiono na obronie przed czarną magią? Nie mógł się połapać.
W końcu odchrząknął znacząco i zmusił się do tego, by uraczyć ją chłodnym spojrzeniem szarych tęczówek.
- Kurwa. Monika, masz pojęcie, jak to boli? - Grymas wykrzywiający jego buźkę mówił sam za siebie. - I za co? Aż tak bardzo mnie znienawidziłaś? To możesz czuć się już mniej poszkodowana.
Prychnął głośno, znów odwracając wzrok. Nie mieściło mu się w głowie, że dał się załatwić w taki sposób dziewczynie. I to jeszcze Monice! Nie, nie miał zamiaru zostać tu ani minuty dłużej.
Zacisnąwszy zęby, zrzucił z siebie kołdrę i energicznym ruchem podniósł się z łóżka. Jego mięśnie jednakże odmówiły mu posłuszeństwa i usiadł na materacu prawie tak szybko jak się z niego podniósł. Rzucił okiem na okalające go bandaże i zasyczał cicho - z pewnością będzie miał blizny jak po ataku wilkołaka.
- Nie rycz - burknął bezbarwnym głosem. - Jak widać żyję, niestety nie udało ci się mnie załatwić.
W miarę jak minuty mijały, Włoch coraz bardziej się uspokajał. Nadal cała sytuacja nie mieściła mu się w głowie, ale przynajmniej przestał mieć ochotę na to, by po prostu się przetransmutować i odgryźć Monice nogę. Z drugiej strony on także był jej winien pewne wyjaśnienia. Jednak z akurat tą niewygodną kwestią niespecjalnie mu się spieszyło... Jeszcze biedaczek będzie zmuszony przyznać, że jawnie dziewczynę sprowokował, a tego już jego duma po prostu by nie zniosła.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Sala szpitalna
- Kurwa, nie mam, ale sobie wyobrażam - powiedziała, delikatnie naśladując jego ton. No ale cóż, miał prawo się na nią wściekać. Miał prawo wypominać jej to do końca życia lub przeciwnie - nigdy już się do niej nie odezwać.
Widok bólu wyrytego na jego włoskiej twarzy sprawiał, że czuła się bardziej winna niż to możliwe.
- Nigdy cie nie nienawidziłam - powiedziała cicho. Bo dlaczego miałaby? No, może poza tym jednym wyjątkiem, czyli minionymi wakacjami, podczas których faktycznie przeklinała dzień w którym go spotkała. Wakacjami przed którymi ją porzucił w Londynie. Cóż, to cierpienie które musiał teraz czuć i tak po stokroć przewyższało to, co czuła wtedy ona. Przegięła. Najzwyczajniej w świecie przegięła.
Gdy podniósł się z lóżka chciała go zatrzymać. Nie zdążyła jednak tego zrobić bo sam opadł bezsilny z powrotem na łóżko. Popatrzyła na niego zbolałym wzrokiem, jednak jego słowa zamiast ją uspokoić, wywołały kolejny przypływ niczym niestłumionej goryczy. I żalu. Żalu nad swoją głupotą.
Wyciągnęła z kieszeni płaszcza różdżkę chłopaka, którą zabrała z tarasu. Chwilę potrzymała ją w dłoniach, a potem delikatnie odłożyła ją na nocny stolik stojący obok. Otarła oczy wierzchem dłoni lekko się uspokajając.
- Wiem, że to nie zmniejszy teraz twojego bólu, ale wiedz, że nie zrobiłam tego specjalnie. Nigdy nie chciałam cie zranić do tego stopnia. - Przełknęła ślinę. - Powiedz mi kim ona jest, pójdę do niej i powiem, że tu jesteś. Ja muszę stąd uciekać bo to i tak dziwne, że nikt jeszcze po mnie nie przyszedł. - Odwróciła głowę, jakby miała zamiar zaraz po swoich słowach ujrzeć w wejściu całe grono nauczycielskie. Na szczęście nikogo takiego jej oczy nie dostrzegły.
- W sumie nie dziwię ci się. Na pewno ona by ci tego nie zrobiła.
Widok bólu wyrytego na jego włoskiej twarzy sprawiał, że czuła się bardziej winna niż to możliwe.
- Nigdy cie nie nienawidziłam - powiedziała cicho. Bo dlaczego miałaby? No, może poza tym jednym wyjątkiem, czyli minionymi wakacjami, podczas których faktycznie przeklinała dzień w którym go spotkała. Wakacjami przed którymi ją porzucił w Londynie. Cóż, to cierpienie które musiał teraz czuć i tak po stokroć przewyższało to, co czuła wtedy ona. Przegięła. Najzwyczajniej w świecie przegięła.
Gdy podniósł się z lóżka chciała go zatrzymać. Nie zdążyła jednak tego zrobić bo sam opadł bezsilny z powrotem na łóżko. Popatrzyła na niego zbolałym wzrokiem, jednak jego słowa zamiast ją uspokoić, wywołały kolejny przypływ niczym niestłumionej goryczy. I żalu. Żalu nad swoją głupotą.
Wyciągnęła z kieszeni płaszcza różdżkę chłopaka, którą zabrała z tarasu. Chwilę potrzymała ją w dłoniach, a potem delikatnie odłożyła ją na nocny stolik stojący obok. Otarła oczy wierzchem dłoni lekko się uspokajając.
- Wiem, że to nie zmniejszy teraz twojego bólu, ale wiedz, że nie zrobiłam tego specjalnie. Nigdy nie chciałam cie zranić do tego stopnia. - Przełknęła ślinę. - Powiedz mi kim ona jest, pójdę do niej i powiem, że tu jesteś. Ja muszę stąd uciekać bo to i tak dziwne, że nikt jeszcze po mnie nie przyszedł. - Odwróciła głowę, jakby miała zamiar zaraz po swoich słowach ujrzeć w wejściu całe grono nauczycielskie. Na szczęście nikogo takiego jej oczy nie dostrzegły.
- W sumie nie dziwię ci się. Na pewno ona by ci tego nie zrobiła.
Re: Sala szpitalna
Wierzył, że nie zrobiła tego specjalnie, że po prostu w afekcie palnęła to popieprzone zaklęcie, które oszpeciło jego wspaniałe ciałko po wsze czasy. Wierzył, lecz nie miał zamiaru jej tego potwierdzać słowami. Chciał, żeby przynajmniej trochę pomęczyła się z własnymi myślami.
Wypuścił powietrze z głośnym świtem, gapiąc się teraz na swoje kolana tak, jak gdyby były one najciekawszym elementem całego skrzydła szpitalnego. Gdy Monika poprosiła go, by powiedział jej, kim jest rzeczona dziewczyna, jeszcze bardziej pogrążył się we własnych myślach. Obiecał sobie już wcześniej, że za żadne skarby nie powie jej o Leslie. Nie i już. Co prawda swoje milczenie przypłacił już paskudnymi ranami ciętymi, ale postanowił nadal tkwić w kłamstwie, w które i tak wystarczająco daleko zabrnął. Poza tym nie mógł narazić kuzynki.
Panicz Tayth zadecydował, że nieco zmieni taktykę. Przyszła mu do głowy pewna panienka, która z pewnością chętnie odegra rolę zmartwionej jego losem zakochanej dziewczyny. Co prawda dał słowo Rafflesowi, że w życiu by jej nie tknął i oczywiście miał zamiar się tego trzymać. Ale co mu szkodziło nagiąć trochę fakty przed Moniką...
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś uciekała. Poza tym wątpię, żeby cię wywalili, jeśli powiesz, że nie miałaś pojęcia, co to za zaklęcie. Bo nie miałaś, prawda? - zapytał po chwili teraz już spokojnym tonem. Mimo wszystko nie chciał, żeby ją wyrzucili. Trochę poczuwał się do odpowiedzialności za to, co się stało. I nie chciał, żeby ktokolwiek dowiedział się o tym, że jest animagiem. Musiał tak czy siak w razie czego stanąć w jej obronie.
- Powiem, że cię sprowokowałem.
Spojrzał na nią uważnie z nieco strapioną miną. Wiedział, że Monika tak czy siak go nie wyda. Chyba, że za parę sekund się wścieknie... Mimo to ponownie otworzył usta.
- Jeśli możesz, to powiedz Lenie. - Odwrócił wzrok, teraz błądząc nim gdzieś w okolicach okna. Czekał na burzę z piorunami. I na wszelki wypadek zanotował sobie w myślach, że jego różdżka spoczywa na szafce nocnej.
Wypuścił powietrze z głośnym świtem, gapiąc się teraz na swoje kolana tak, jak gdyby były one najciekawszym elementem całego skrzydła szpitalnego. Gdy Monika poprosiła go, by powiedział jej, kim jest rzeczona dziewczyna, jeszcze bardziej pogrążył się we własnych myślach. Obiecał sobie już wcześniej, że za żadne skarby nie powie jej o Leslie. Nie i już. Co prawda swoje milczenie przypłacił już paskudnymi ranami ciętymi, ale postanowił nadal tkwić w kłamstwie, w które i tak wystarczająco daleko zabrnął. Poza tym nie mógł narazić kuzynki.
Panicz Tayth zadecydował, że nieco zmieni taktykę. Przyszła mu do głowy pewna panienka, która z pewnością chętnie odegra rolę zmartwionej jego losem zakochanej dziewczyny. Co prawda dał słowo Rafflesowi, że w życiu by jej nie tknął i oczywiście miał zamiar się tego trzymać. Ale co mu szkodziło nagiąć trochę fakty przed Moniką...
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś uciekała. Poza tym wątpię, żeby cię wywalili, jeśli powiesz, że nie miałaś pojęcia, co to za zaklęcie. Bo nie miałaś, prawda? - zapytał po chwili teraz już spokojnym tonem. Mimo wszystko nie chciał, żeby ją wyrzucili. Trochę poczuwał się do odpowiedzialności za to, co się stało. I nie chciał, żeby ktokolwiek dowiedział się o tym, że jest animagiem. Musiał tak czy siak w razie czego stanąć w jej obronie.
- Powiem, że cię sprowokowałem.
Spojrzał na nią uważnie z nieco strapioną miną. Wiedział, że Monika tak czy siak go nie wyda. Chyba, że za parę sekund się wścieknie... Mimo to ponownie otworzył usta.
- Jeśli możesz, to powiedz Lenie. - Odwrócił wzrok, teraz błądząc nim gdzieś w okolicach okna. Czekał na burzę z piorunami. I na wszelki wypadek zanotował sobie w myślach, że jego różdżka spoczywa na szafce nocnej.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Sala szpitalna
- To jest jedyne wyjście, tak mi się wydaje - powiedziała, wiedząc doskonale jak żałośnie to brzmi. Cóż, niby powinna zmierzyć się z konsekwencjami swojego czynu, zamiast jak tchórz uciekać z Hogwartu, ale kiedy już wiedziała, że Brandonowi nic nie jest, zwyczajnie nic jej tu już nie trzymało. Nie uśmiechała się jej wizja kary. Wystarczającą była dla niej już sama niechęć chłopaka, po co więc jeszcze sobie dokładać, skoro zwyczajnie i prosto można było zwiać?
- Nie wiedziałam Brandon. Wiedziałam tylko, że to zaklęcie atakujące. Wyczytałam to w jakiejś książce ostatnio, nawet nie wiem dokładnie w jakiej... - powiedziała cicho. - Nie ma to nic do rzeczy, mogłam cię zabić. To nie taka zwykła rzecz.
Przestała pochylać się nad łóżkiem Brandona. Zamiast tego oparła się plecami o krzesło, zapadając się w sobie coraz bardziej. Nadal nie mogła uwierzyć, że to zrobiła. Naprawdę... Zwyczajnie nie mogła.
- Przestań się wygłupiać. Nie miałam prawa ci tego zrobić czy mnie sprowokowałeś, czy nie.
Odsunęła brudne dłonie od twarzy, nawet nie zdając sobie sprawy, że tam je właśnie trzyma. Wszystko miała uwalane zaschnięta krwią. Chłopak sporo jej stracił, a przecież Monika niespecjalnie uważała gdy go obejmowała, czy przytargała do szpitala. Co to miało teraz do rzeczy. W obliczu tej sytuacji było to najmniej ważne.
Po chwili zacisnęła szczęki w oczekiwaniu na imię, o które sama poprosiła. Lena. Nie spodziewałaby się tego nigdy w życiu. Przecież Lena kochała się w Rafflesie, co miałaby robić z Brandonem? Z jej Brandonem? Spuściła znowu głowę i zagryzła wargi. Cóż, Lena. No trudno. Musi się z tym pogodzić.
- Powiem - wyszeptała już ledwo dostrzegalnie.
Wszystko w zasadzie pasowało. Słowa Gregorovic po raz kolejny rozbrzmiały w jej głowie, te, które mówiły o tym, że Włoch jest z Moniką z litości. Już wtedy musiało być coś między nimi, bo bez powodu by tego nie powiedziała. Poza tym było to dzień przed tym, jak ją rzucił... - na pewno powiem.
- Nie wiedziałam Brandon. Wiedziałam tylko, że to zaklęcie atakujące. Wyczytałam to w jakiejś książce ostatnio, nawet nie wiem dokładnie w jakiej... - powiedziała cicho. - Nie ma to nic do rzeczy, mogłam cię zabić. To nie taka zwykła rzecz.
Przestała pochylać się nad łóżkiem Brandona. Zamiast tego oparła się plecami o krzesło, zapadając się w sobie coraz bardziej. Nadal nie mogła uwierzyć, że to zrobiła. Naprawdę... Zwyczajnie nie mogła.
- Przestań się wygłupiać. Nie miałam prawa ci tego zrobić czy mnie sprowokowałeś, czy nie.
Odsunęła brudne dłonie od twarzy, nawet nie zdając sobie sprawy, że tam je właśnie trzyma. Wszystko miała uwalane zaschnięta krwią. Chłopak sporo jej stracił, a przecież Monika niespecjalnie uważała gdy go obejmowała, czy przytargała do szpitala. Co to miało teraz do rzeczy. W obliczu tej sytuacji było to najmniej ważne.
Po chwili zacisnęła szczęki w oczekiwaniu na imię, o które sama poprosiła. Lena. Nie spodziewałaby się tego nigdy w życiu. Przecież Lena kochała się w Rafflesie, co miałaby robić z Brandonem? Z jej Brandonem? Spuściła znowu głowę i zagryzła wargi. Cóż, Lena. No trudno. Musi się z tym pogodzić.
- Powiem - wyszeptała już ledwo dostrzegalnie.
Wszystko w zasadzie pasowało. Słowa Gregorovic po raz kolejny rozbrzmiały w jej głowie, te, które mówiły o tym, że Włoch jest z Moniką z litości. Już wtedy musiało być coś między nimi, bo bez powodu by tego nie powiedziała. Poza tym było to dzień przed tym, jak ją rzucił... - na pewno powiem.
Re: Sala szpitalna
- Daj spokój, zawalisz rok z powodu swojego byłego faceta? - uśmiechnął się ponuro, po czym położył się na plecach. - Nie wywalą cię.
Tia, Monika wyglądała fatalnie z tą przyschniętą krwią, dopiero teraz to zauważył. Wcześniej nieszczególnie skupiał się na jej wyglądzie, ale dopiero kiedy trochę ochłonął, doszedł do wniosku, ze musiał naprawdę paskudnie krwawić. Nie ma co, panna Kruger również była Śligonką z krwi i kości... Od filigranowej Puchonki Nanette raczej nie mógłby spodziewać się siarczystej Sectumsempry.
Jej wyjątkowo spokojna reakcja na ostatnie słowa Włocha zbiła go z tropu. Nie mógł powstrzymać lekkiego uniesienia brwi wyrażającego swego rodzaju zdziwienie zmieszane z zawodem. Dopiero po kilku sekundach się opamiętał i przywołał na buźkę wyraz bezdennej obojętności. Bądź co bądź miał cichą nadzieję, że wzbudzi zazdrość Moniki...albo chociaż trochę ją wnerwi. Niestety nie doczekał się, a szkoda. Wypowiedział imię Leny tylko po to, żeby podnieść pannie Kruger ciśnienie, dobrze wiedział, że te dwie nie znoszą się nawzajem. Już chciał wyznać, że tylko się zgrywał, że kochanica Rafflesa wcale nie przerzuciła się na niego. Ale jakoś nie mógł się zebrać. Miał tylko szczerą nadzieję, iż nie zdradził się swoim wcześniejszym wyrazem twarzy.
- Dzięki - rzucił krótko. Mięśnie ciągle go niemiłosiernie bolały. Był ciekaw, jak długo przyjdzie mu tutaj przeleżeć.
Poprawił sobie poduszkę i ponownie przykrył się kołdrą. W jednej chwili poczuł przemożne zmęczenie. Chyba miał zbyt wiele atrakcji jak na jeden walentynkowy wieczór. Trzeba było przyznać, że ten Dzień Zakochanych zostanie w ich pamięci do końca życia.
Tia, Monika wyglądała fatalnie z tą przyschniętą krwią, dopiero teraz to zauważył. Wcześniej nieszczególnie skupiał się na jej wyglądzie, ale dopiero kiedy trochę ochłonął, doszedł do wniosku, ze musiał naprawdę paskudnie krwawić. Nie ma co, panna Kruger również była Śligonką z krwi i kości... Od filigranowej Puchonki Nanette raczej nie mógłby spodziewać się siarczystej Sectumsempry.
Jej wyjątkowo spokojna reakcja na ostatnie słowa Włocha zbiła go z tropu. Nie mógł powstrzymać lekkiego uniesienia brwi wyrażającego swego rodzaju zdziwienie zmieszane z zawodem. Dopiero po kilku sekundach się opamiętał i przywołał na buźkę wyraz bezdennej obojętności. Bądź co bądź miał cichą nadzieję, że wzbudzi zazdrość Moniki...albo chociaż trochę ją wnerwi. Niestety nie doczekał się, a szkoda. Wypowiedział imię Leny tylko po to, żeby podnieść pannie Kruger ciśnienie, dobrze wiedział, że te dwie nie znoszą się nawzajem. Już chciał wyznać, że tylko się zgrywał, że kochanica Rafflesa wcale nie przerzuciła się na niego. Ale jakoś nie mógł się zebrać. Miał tylko szczerą nadzieję, iż nie zdradził się swoim wcześniejszym wyrazem twarzy.
- Dzięki - rzucił krótko. Mięśnie ciągle go niemiłosiernie bolały. Był ciekaw, jak długo przyjdzie mu tutaj przeleżeć.
Poprawił sobie poduszkę i ponownie przykrył się kołdrą. W jednej chwili poczuł przemożne zmęczenie. Chyba miał zbyt wiele atrakcji jak na jeden walentynkowy wieczór. Trzeba było przyznać, że ten Dzień Zakochanych zostanie w ich pamięci do końca życia.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Sala szpitalna
Coś w Brandonie, tym, który leżał na szpitalnym łóżku i tym, którym ostatnio był, niezmiernie ją denerwowało. Nie miała pojęcia co to może być, jednak czuła, że mimo czasu jaki z nim spędziła nagle okazuje się, że chyba wcale go tak do końca nie zna. Ta świadomość uderzyła w Monikę jak grom z jasnego nieba, jednak nie była w stanie sprawić, by dziewczyna choć trochę przestała go kochać. Gdzieś w podświadomości cichy głosik podpowiadał, że może jego zachowanie miało na celu zrazić do siebie dziewczynę co mimo wszystko ani trochę się nie udało. No, poza tym, że w całej swojej uzbieranej nagle złości, potraktowała go zaklęciem, przez które się tu znalazł, i to w dodatku ledwo żywy. Pokręciła głową z gorzkim uśmiechem wykrzywiającym jej usta a czekoladowe tęczówki utkwiła na powrót w Brandonie.
- Pożyjemy, zobaczymy - powiedziała smętnie.
Był niezmiernie blady przez ilość krwi, którą stracił. Mimo, że wyglądał okropnie, Monika i tak widziała w nim dawnego i pełnego życia ślizgona. Potrafiła go sobie wyobrazić bez tych wszystkich bandaży; w sumie, nic jej innego już nie pozostało.
Fakt, że osobą, dla której zostawił Monikę była Gregorovic, niezmiernie ją zasmucił. Co jednak miała zrobić? Czego on oczekiwał? Że po tym jak go zaatakowała, znów odwali szopkę wywalając na wierzch całą swoją zazdrość? Przecież sam fakt, że tu leżał jasno powinien dać mu do zrozumienia, że jej to absolutnie przeszkadza, jednak w momencie w którym przez głowę przeszła jej myśl, że go zabiła, całkowicie się poddała. Straciła już siły na jakiekolwiek kłótnie - doprowadziły ich one tylko do szpitalnego skrzydła, nie wnosząc tak naprawdę nic dobrego.
- Podkochuję się w tobie od pierwszej klasy - uśmiechnęła się. - Chyba czas zająć się czymś innym.
Widziała znużenie Włocha, sama również czując przypływ wszechogarniającego ją zmęczenia. Bądź co bądź, atrakcje dzisiejszej nocy mogły wypompować z Moniki wszelką energię. Przetarła opadające powieki wierzchem dłoni rozmazując do końca tusz do rzęs, jaki dziś z przyzwyczajenia użyła.
- Pójdę już, pewnie masz mnie dosyć. Powiem Gregorovic, że tu jesteś, pewnie wolisz, żeby to ona tu siedziała zamiast mnie - powiedziała krzywiąc się nieznacznie i podnosząc z krzesła.
- Pożyjemy, zobaczymy - powiedziała smętnie.
Był niezmiernie blady przez ilość krwi, którą stracił. Mimo, że wyglądał okropnie, Monika i tak widziała w nim dawnego i pełnego życia ślizgona. Potrafiła go sobie wyobrazić bez tych wszystkich bandaży; w sumie, nic jej innego już nie pozostało.
Fakt, że osobą, dla której zostawił Monikę była Gregorovic, niezmiernie ją zasmucił. Co jednak miała zrobić? Czego on oczekiwał? Że po tym jak go zaatakowała, znów odwali szopkę wywalając na wierzch całą swoją zazdrość? Przecież sam fakt, że tu leżał jasno powinien dać mu do zrozumienia, że jej to absolutnie przeszkadza, jednak w momencie w którym przez głowę przeszła jej myśl, że go zabiła, całkowicie się poddała. Straciła już siły na jakiekolwiek kłótnie - doprowadziły ich one tylko do szpitalnego skrzydła, nie wnosząc tak naprawdę nic dobrego.
- Podkochuję się w tobie od pierwszej klasy - uśmiechnęła się. - Chyba czas zająć się czymś innym.
Widziała znużenie Włocha, sama również czując przypływ wszechogarniającego ją zmęczenia. Bądź co bądź, atrakcje dzisiejszej nocy mogły wypompować z Moniki wszelką energię. Przetarła opadające powieki wierzchem dłoni rozmazując do końca tusz do rzęs, jaki dziś z przyzwyczajenia użyła.
- Pójdę już, pewnie masz mnie dosyć. Powiem Gregorovic, że tu jesteś, pewnie wolisz, żeby to ona tu siedziała zamiast mnie - powiedziała krzywiąc się nieznacznie i podnosząc z krzesła.
Re: Sala szpitalna
Gdzieś tam w głębi serca, na jego samiuśkim dnie, było mu przykro, że wszystko tak się skończyło. Zaczął odczuwać lekki niepokój, że jednak może trochę przesadził kłamaniem Monice o Lenie. Ale lepsze było to, niż perspektywa wyjawienia jej prawdy o Leslie. Wtedy już na pewno między nimi wszystko byłoby definitywnie skończone... A tak to Włoch łapał się resztek nadziei, dzięki którym to trochę da pannie Kruger w kość, po czym ponownie spróbuje wkupić się w jej łaski... Tak, taki był plan. Jednak miał jedną zasadniczą wadę - Brandoś w ogóle nie brał pod uwagę tego, że Niemka może już na serio odpuścić sobie staranie się o włoskie serce. Wtedy naprawdę będzie miał poważny problem i nawet rude sny nie poprawią położenia, w jakim się znajdzie...
Mimo to nadal perfekcyjnie grał rolę udręczonego młodzieńca, który wybitnie ma wszystko gdzieś. Beznamiętny wyraz twarzy dobitnie świadczył o tym, iż Włoch nie ma Monice już nic więcej do powiedzenia.
Kiedy wspomniała o tym, że podkochiwała się w nim od początku Hogwartu, mimowolnie jego usta wykrzywiły się w niemal niezauważalnym uśmiechu, który w sumie bardziej przypomniał niezamierzony grymas. Tak, pamiętał to. Nawet świtało mu, gdy zobaczył ją po raz pierwszy, na Ceremonii Przydziału. On był wtedy w trzeciej klasie, ona pierwszy raz zawitała do zamku. Zwrócił wtedy uwagę na dziewczynkę, która dumnie usiadła przy stole Ślizgonów - wyróżniała się urodą, czego zresztą nie można jej odmówić nawet dziś. Ale prawdziwe uczucie zapłonęło dopiero jakieś dwa lata temu podczas ich nieoczekiwanego spotkania w lochach... Też miał na nią oko już wcześniej. Po co jednak na głos się nad tym rozwodzić.
- Monika, ja... - słowa uwięzły mu w gardle, nie miał pojęcia, co na odchodnym jej rzec. Z jednej strony wolał, żeby to ona tutaj była. Ale z drugiej musiał pociągnąć tę posraną grę do końca. - Okej, dziękuję.
Zrezygnowany i trochę zły na siebie, obrócił się na drugi bok i zamknął oczy, udając, że ma zamiar się przespać.
Mimo to nadal perfekcyjnie grał rolę udręczonego młodzieńca, który wybitnie ma wszystko gdzieś. Beznamiętny wyraz twarzy dobitnie świadczył o tym, iż Włoch nie ma Monice już nic więcej do powiedzenia.
Kiedy wspomniała o tym, że podkochiwała się w nim od początku Hogwartu, mimowolnie jego usta wykrzywiły się w niemal niezauważalnym uśmiechu, który w sumie bardziej przypomniał niezamierzony grymas. Tak, pamiętał to. Nawet świtało mu, gdy zobaczył ją po raz pierwszy, na Ceremonii Przydziału. On był wtedy w trzeciej klasie, ona pierwszy raz zawitała do zamku. Zwrócił wtedy uwagę na dziewczynkę, która dumnie usiadła przy stole Ślizgonów - wyróżniała się urodą, czego zresztą nie można jej odmówić nawet dziś. Ale prawdziwe uczucie zapłonęło dopiero jakieś dwa lata temu podczas ich nieoczekiwanego spotkania w lochach... Też miał na nią oko już wcześniej. Po co jednak na głos się nad tym rozwodzić.
- Monika, ja... - słowa uwięzły mu w gardle, nie miał pojęcia, co na odchodnym jej rzec. Z jednej strony wolał, żeby to ona tutaj była. Ale z drugiej musiał pociągnąć tę posraną grę do końca. - Okej, dziękuję.
Zrezygnowany i trochę zły na siebie, obrócił się na drugi bok i zamknął oczy, udając, że ma zamiar się przespać.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Sala szpitalna
Nie miała tu już więcej czego szukać. Całkiem zrezygnowana stała tak przy łóżku chłopaka nie wiedząc co jeszcze miała mu powiedzieć. Przeprosiła go; w zasadzie przepraszała go całą drogę od bramy do zamku, choć kompletnie nieprzytomny Brandon nie miał prawa tego słyszeć. Wtedy też błagała go co kilka sekund o to, by nie umierał, a także zapewniała go, że nigdy już nic takiego z jej strony go nie spotka.
Postanowiła całkiem wycofać się z tego emocjonalnego śmietnika, jeśli wolał Lenę to proszę bardzo. Chciała tylko, żeby był szczęśliwy, jeśli nie mógł tego zaznać z Moniką a z Gregorovic już tak, to Niemka nie miała już na ten temat nic do powiedzenia. Nie mogła na siłę narzucać mu swojej osoby i to postanowienie właśnie stanęło na czele wszystkich jej dotychczasowych postanowień. Przestraszyła się sama swoich uczynków. Świadomość, że omal nie zabiła człowieka wwiercała się w jej umysł jak wyjątkowo tępy gwóźdź. Smętnie pokiwała głową i na chwilę utkwiła spojrzenie w jego twarzy. Zacisnęła szczęki i westchnęła, sekundę później uścisnęła dłoń Brandona leżącą wzdłuż jego ciała.
Obiecała mu, że przekaże wszystko Lenie. Na całe szczęście nie obiecała, że zrobi to osobiście. W zasadzie, wcale nie uśmiechało się Monice nawet do niej pisać, bo fakt, że odpuściła już sobie Brandona, wcale nie oznaczał, że będzie mu w podbijaniu serca Rosjanki pomagać. Mimo wszystko dalej była ślizgonką, i dalej jej nie lubiła.
- Narazie Brandon - powiedziała. Ruszyła smętnie w stronę wyjścia zostawiając zmęczonego Brandona samego w pustej sali szpitalnej.
Postanowiła całkiem wycofać się z tego emocjonalnego śmietnika, jeśli wolał Lenę to proszę bardzo. Chciała tylko, żeby był szczęśliwy, jeśli nie mógł tego zaznać z Moniką a z Gregorovic już tak, to Niemka nie miała już na ten temat nic do powiedzenia. Nie mogła na siłę narzucać mu swojej osoby i to postanowienie właśnie stanęło na czele wszystkich jej dotychczasowych postanowień. Przestraszyła się sama swoich uczynków. Świadomość, że omal nie zabiła człowieka wwiercała się w jej umysł jak wyjątkowo tępy gwóźdź. Smętnie pokiwała głową i na chwilę utkwiła spojrzenie w jego twarzy. Zacisnęła szczęki i westchnęła, sekundę później uścisnęła dłoń Brandona leżącą wzdłuż jego ciała.
Obiecała mu, że przekaże wszystko Lenie. Na całe szczęście nie obiecała, że zrobi to osobiście. W zasadzie, wcale nie uśmiechało się Monice nawet do niej pisać, bo fakt, że odpuściła już sobie Brandona, wcale nie oznaczał, że będzie mu w podbijaniu serca Rosjanki pomagać. Mimo wszystko dalej była ślizgonką, i dalej jej nie lubiła.
- Narazie Brandon - powiedziała. Ruszyła smętnie w stronę wyjścia zostawiając zmęczonego Brandona samego w pustej sali szpitalnej.
Re: Sala szpitalna
Lenę obudził charakterystyczny, monotonny dźwięk. Papierowy ptak, krążył nad jej głową, wydając skrzeczące odgłosy. Kiedy dziewczyna rozchyliła powieki, zobaczyła krążące nad nią papierowe ptaszysko, które chwilę później wylądowało na jej wyciągniętych dłoniach. Po misternej konstrukcji przypominającej mugolskie origami nie zostało nic, prócz małego, papierowego prostokąta. Dziewczyna rozłożyła papier ostrożnie, nie rozpoznając starannego, damskiego pisma.
- Z mojej winy Twój chłopak leży w skrzydle szpitalnym, przepraszam. - Przeczytała na głos, głęboko się nad czymś zastanawiając. Jej chłopak? Gregorovic nie bardzo rozumiała o co chodzi. To znaczy, póki nie dostrzegła inicjałów nadawcy. A więc Kruger uszkodziła kogoś na tyle bliskiego Lenie, by mogła go nazwać jej chłopakiem? Twarz Rosjanki zdawała się jeszcze bladsza niż zwykle. Pierwszą osobą, która przyszła jej na myśl, był oczywiście Raffles. Wystarczyła krótka chwila, by coś zaczęło się nie zgadzać. Nie bardzo wierzyła, by Niemka mogła go poważnie uszkodzić, a w dodatku, by ją o tym dobrotliwie informowała.
Nie mając zielonego pojęcia w co się pakuje, Lena, prędko wdziała czarne, wąskie spodnie i szary sweter, wiszące dotychczas na oparciu drewnianego krzesła. Przeczesała prędko sięgające ramion, kruczoczarne włosy i wykonawszy jeszcze kilka, mających doprowadzić jej wygląd do stanu względnie poprawnego, czynności, z zawrotną prędkością wybiegła z dormitorium.
Poza Peterem nikt nie przychodził jej do głowy, co wprawiło ją w stan lekkiego niepokoju. Będąc tuż przy wejściu do Skrzydła przystanęła, czuła jak z nerwów skręcają się jej wnętrzności. Nie chcąc trwać ani chwili dłużej w stanie nieświadomości, przestąpiła próg skrzydła, bacznie rozglądając się po twarzach pacjentów. Nie dostrzegłszy znajomej, jasnej czupryny, odetchnęła z nieopisaną ulgą. Więc o kogo u licha chodziło? Czarnowłosa szła wolno wśród rzędów łóżek, kiedy, tuż przy końcu napotkała znajomą twarz Włocha.
- Powiedz mi, Brandon, co głupiego zrobiłeś tym razem? - Kąciki jej ust uniosły się ku górze, gdy zlustrowała zmęczoną twarz Ślizgona. Nie wyglądał na umierającego. Kwestię [i]chłopaka[/i], postanowiła dobrodusznie odłożyć na później.
- Z mojej winy Twój chłopak leży w skrzydle szpitalnym, przepraszam. - Przeczytała na głos, głęboko się nad czymś zastanawiając. Jej chłopak? Gregorovic nie bardzo rozumiała o co chodzi. To znaczy, póki nie dostrzegła inicjałów nadawcy. A więc Kruger uszkodziła kogoś na tyle bliskiego Lenie, by mogła go nazwać jej chłopakiem? Twarz Rosjanki zdawała się jeszcze bladsza niż zwykle. Pierwszą osobą, która przyszła jej na myśl, był oczywiście Raffles. Wystarczyła krótka chwila, by coś zaczęło się nie zgadzać. Nie bardzo wierzyła, by Niemka mogła go poważnie uszkodzić, a w dodatku, by ją o tym dobrotliwie informowała.
Nie mając zielonego pojęcia w co się pakuje, Lena, prędko wdziała czarne, wąskie spodnie i szary sweter, wiszące dotychczas na oparciu drewnianego krzesła. Przeczesała prędko sięgające ramion, kruczoczarne włosy i wykonawszy jeszcze kilka, mających doprowadzić jej wygląd do stanu względnie poprawnego, czynności, z zawrotną prędkością wybiegła z dormitorium.
Poza Peterem nikt nie przychodził jej do głowy, co wprawiło ją w stan lekkiego niepokoju. Będąc tuż przy wejściu do Skrzydła przystanęła, czuła jak z nerwów skręcają się jej wnętrzności. Nie chcąc trwać ani chwili dłużej w stanie nieświadomości, przestąpiła próg skrzydła, bacznie rozglądając się po twarzach pacjentów. Nie dostrzegłszy znajomej, jasnej czupryny, odetchnęła z nieopisaną ulgą. Więc o kogo u licha chodziło? Czarnowłosa szła wolno wśród rzędów łóżek, kiedy, tuż przy końcu napotkała znajomą twarz Włocha.
- Powiedz mi, Brandon, co głupiego zrobiłeś tym razem? - Kąciki jej ust uniosły się ku górze, gdy zlustrowała zmęczoną twarz Ślizgona. Nie wyglądał na umierającego. Kwestię [i]chłopaka[/i], postanowiła dobrodusznie odłożyć na później.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Sala szpitalna
Powiedzmy sobie szczerze - najgorszych łóżek w tym skrzydle szpitalnym to oni nie mieli. Przynajmniej miał święty spokój i mógł porządnie się wyspać, w końcu żaden współlokator nie chrapał mu pod nosem.
Włoch po otrzymaniu porannej porcji medykamentów mających przyspieszyć gojenie się ran przeglądał właśnie z nudów Proroka Codziennego, którego zapożyczył od pielęgniarki. Nadal musiał jeszcze zostać na obserwacji, rany najprawdopodobniej zostawią po sobie paskudne blizny.
Nie spodziewał się żadnych gości, jakoś wątpił w to, by Monika faktycznie przekazała Lenie wiadomość. Na szczęście (a może na nieszczęście) zrobiła to, o co trochę lekkomyślnie ją poprosił, bowiem dostrzegł czarnowłosą istotę, która dopiero co wkroczyła do skrzydła szpitalnego.
Posłał jej zrezygnowany uśmiech i wyprostował się nieco na łóżku, opierając się o poduszki. Rzucił gazetę na sąsiednią szafkę nocną.
- Tym razem chyba nic takiego - odrzekł lekko zachrypniętym głosem. - Monika postanowiła zrobić mi walentynkowy prezent i rzuciła we mnie sectumsemprą. Takie tam romantycznie wyznanie miłości. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu, który raczej przypominał grymas. Nie bolało go już tak bardzo, w zasadzie prawie wcale, ale perspektywa posiadania kilku długich i głębokich szram na klacie nieco go frustrowała. Wiedział, że Monika nie zrobiła tego specjalnie, lecz nie umniejszało to faktu, iż nadal był na nią zły.
- Chodziła po Hogsmeade przebrana za Mię. W sumie to ona BYŁA Mią. Nie wiem, jak to zrobiła. Eliksir wielosokowy czy coś, nie mam pojęcia... - Wzruszył ramionami bezradnie, po czym szczegółowo opowiedział Lenie, co wydarzyło się w jego domku w Hogsmeade, pomijając jednak niewygodny fakt, jakim była jego przemiana w wilka i przygwożdżenie Moniki do podłogi.
- Potem mnie tu przyniosła, chyba nie wiedziała, jak działa to zaklęcie. - Spojrzał znacząco na swój tors owinięty bandażami, po czym kontynuował zasępiony - No i trochę jej pościemniałem, żeby ją wkurzyć...
Zamilkł, nie bardzo wiedząc, co teraz powiedzieć Lenie. Z pewnością ona także była ciekawa, jakich to bzdur Tayth nagadał Krugerównie, że ta postanowiła się przemóc i powiadomić ją na jego prośbę o tym, że leży w skrzydle.
Włoch po otrzymaniu porannej porcji medykamentów mających przyspieszyć gojenie się ran przeglądał właśnie z nudów Proroka Codziennego, którego zapożyczył od pielęgniarki. Nadal musiał jeszcze zostać na obserwacji, rany najprawdopodobniej zostawią po sobie paskudne blizny.
Nie spodziewał się żadnych gości, jakoś wątpił w to, by Monika faktycznie przekazała Lenie wiadomość. Na szczęście (a może na nieszczęście) zrobiła to, o co trochę lekkomyślnie ją poprosił, bowiem dostrzegł czarnowłosą istotę, która dopiero co wkroczyła do skrzydła szpitalnego.
Posłał jej zrezygnowany uśmiech i wyprostował się nieco na łóżku, opierając się o poduszki. Rzucił gazetę na sąsiednią szafkę nocną.
- Tym razem chyba nic takiego - odrzekł lekko zachrypniętym głosem. - Monika postanowiła zrobić mi walentynkowy prezent i rzuciła we mnie sectumsemprą. Takie tam romantycznie wyznanie miłości. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu, który raczej przypominał grymas. Nie bolało go już tak bardzo, w zasadzie prawie wcale, ale perspektywa posiadania kilku długich i głębokich szram na klacie nieco go frustrowała. Wiedział, że Monika nie zrobiła tego specjalnie, lecz nie umniejszało to faktu, iż nadal był na nią zły.
- Chodziła po Hogsmeade przebrana za Mię. W sumie to ona BYŁA Mią. Nie wiem, jak to zrobiła. Eliksir wielosokowy czy coś, nie mam pojęcia... - Wzruszył ramionami bezradnie, po czym szczegółowo opowiedział Lenie, co wydarzyło się w jego domku w Hogsmeade, pomijając jednak niewygodny fakt, jakim była jego przemiana w wilka i przygwożdżenie Moniki do podłogi.
- Potem mnie tu przyniosła, chyba nie wiedziała, jak działa to zaklęcie. - Spojrzał znacząco na swój tors owinięty bandażami, po czym kontynuował zasępiony - No i trochę jej pościemniałem, żeby ją wkurzyć...
Zamilkł, nie bardzo wiedząc, co teraz powiedzieć Lenie. Z pewnością ona także była ciekawa, jakich to bzdur Tayth nagadał Krugerównie, że ta postanowiła się przemóc i powiadomić ją na jego prośbę o tym, że leży w skrzydle.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Sala szpitalna
Lena przysiadła na skraju łóżka Włocha nie pytając słowem o pozwolenie. Czarne tęczówki bacznie oceniały stan zdrowia leżącego Ślizgona. Nie wyglądał jakby dostał w głowę. Więc nie miał wstrząsu mózgu i nie powinien wygadywać głupstw. Gregorovic westchnęła cicho, wsłuchując się w długą i zawiłą historię Tayth-Wilsona.
- Nie podejrzewałabym o to Kruger. - Ciemne brwi Ślizgonki powędrowały ku górze. - W sensie nie jest tak, że dalej Cię kocha, czy coś? - Dodała ze zdziwieniem czającym się w ciemnych oczach. Na kolejne słowa Ślizgona, cicho się zaśmiała.
- Ach te sztuczki z Eliksirem Wielosokowym. - Przewróciła oczami. - No chyba, że jest metamorfomagiem, ale to byś raczej wiedział. - Zmrużyła oczy. - I z całą pewnością mi nie powiedział. Spoko, nie musisz mówić.
- Nie wiedziała jak działa Sectumsempra? To trochę żałosne, nawet jak na Kruger. - Nie umiała pohamować uśmieszku, który zaigrał na jej twarzy.
- Ruszyło ją chociaż trochę? - Uśmiechnęła się doń szeroko, czekając na relację. Oczywiście, że cieszyły ją porażki Kruger. Jakże by inaczej?
- Nie podejrzewałabym o to Kruger. - Ciemne brwi Ślizgonki powędrowały ku górze. - W sensie nie jest tak, że dalej Cię kocha, czy coś? - Dodała ze zdziwieniem czającym się w ciemnych oczach. Na kolejne słowa Ślizgona, cicho się zaśmiała.
- Ach te sztuczki z Eliksirem Wielosokowym. - Przewróciła oczami. - No chyba, że jest metamorfomagiem, ale to byś raczej wiedział. - Zmrużyła oczy. - I z całą pewnością mi nie powiedział. Spoko, nie musisz mówić.
- Nie wiedziała jak działa Sectumsempra? To trochę żałosne, nawet jak na Kruger. - Nie umiała pohamować uśmieszku, który zaigrał na jej twarzy.
- Ruszyło ją chociaż trochę? - Uśmiechnęła się doń szeroko, czekając na relację. Oczywiście, że cieszyły ją porażki Kruger. Jakże by inaczej?
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Sala szpitalna
- Chyba kocha... Sam nie wiem. Bez powodu chyba nie wpadłaby w taki szał. - Wzruszył ramionami bezradnie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły jasno, że Monika kocha Włocha ponad wszystko. I choć miotnęła w niego najpaskudniejszym zaklęciem, jakie mogło przyjść jej do głowy, to w końcu nie zostawiła go na pastwę losu w Hogsmeade. Zamiast tego wzięła na siebie całą odpowiedzialność i przytaszczyła go do skrzydła szpitalnego. W sumie trochę zaczynał się o nią martwić. A co, jeśli naprawdę ją wyrzucą?
Na wzmiankę o eliksirze i metamorfomagii również wzruszył ramionami, dając Lenie do zrozumienia, że kompletnie nie ma pojęcia, jak to naprawdę mogłoby z panną Kruger być. O żadnych jej niezwykłych zdolnościach nie było mu wiadomo. Zresztą o jego umiejętności również nikt nie wiedział, przynajmniej do Walentynek.
Uniósł lekko brwi, widząc szeroki uśmiech Gregorovic. W zasadzie wcale on go nie zdziwił, wiedział, że Lena jest uradowana z powodu potknięcia Moniki. Cóż poradzić... On niestety nie umiał podzielać owego entuzjazmu, choćby i bardzo chciał.
- To głupie, ale chyba chciałem, żeby ruszyło ją to, co jej powiem o tobie - zerknął na nią przepraszająco. - Powiedziałem jej, że spotykam się z tobą. No i uwierzyła.
Westchnął ciężko, mając szczerą nadzieję, że Lena nie postanowi miotnąć w niego klątwą. Postanowił jakoś się wytłumaczyć...i przy okazji nieco poprawić Ślizgonce humor.
- Chciałem tylko ją wnerwić, mam nadzieję, że mnie nie zabijesz. A tak przy okazji... - wstrzymał oddech, przez kilka sekund zastanawiając się, czy w ogóle ma to mówić. - Spotkałem Rafflesa. I mam czelność podejrzewać, że twoje uczucia wcale nie są takie jednostronne.
Na wzmiankę o eliksirze i metamorfomagii również wzruszył ramionami, dając Lenie do zrozumienia, że kompletnie nie ma pojęcia, jak to naprawdę mogłoby z panną Kruger być. O żadnych jej niezwykłych zdolnościach nie było mu wiadomo. Zresztą o jego umiejętności również nikt nie wiedział, przynajmniej do Walentynek.
Uniósł lekko brwi, widząc szeroki uśmiech Gregorovic. W zasadzie wcale on go nie zdziwił, wiedział, że Lena jest uradowana z powodu potknięcia Moniki. Cóż poradzić... On niestety nie umiał podzielać owego entuzjazmu, choćby i bardzo chciał.
- To głupie, ale chyba chciałem, żeby ruszyło ją to, co jej powiem o tobie - zerknął na nią przepraszająco. - Powiedziałem jej, że spotykam się z tobą. No i uwierzyła.
Westchnął ciężko, mając szczerą nadzieję, że Lena nie postanowi miotnąć w niego klątwą. Postanowił jakoś się wytłumaczyć...i przy okazji nieco poprawić Ślizgonce humor.
- Chciałem tylko ją wnerwić, mam nadzieję, że mnie nie zabijesz. A tak przy okazji... - wstrzymał oddech, przez kilka sekund zastanawiając się, czy w ogóle ma to mówić. - Spotkałem Rafflesa. I mam czelność podejrzewać, że twoje uczucia wcale nie są takie jednostronne.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Sala szpitalna
- Za babami nie nadążysz - Westchnęła ciężko, jakby prawda na temat zmienności kobiet była niemal niezaprzeczalna. Właściwie była. A ona stanowiła najlepszy przykład. Dziewczyna odgarnęła ciemne kosmyki za uszy, co zdecydowanie nie było w jej stylu. Kto chciałby wyglądać jak nieśmiała piętnastolatka? Nie zawracała sobie jednak głowy swą prezencja. Było zbyt wcześnie i zbyt pusto w szpitalnej części zamku.
Losem Moniki nie przejmowała się ani trochę. Rozpierała ją wręcz chęć by o występku Niemki donieść komuś, kto chętnie rozdmucha sprawę. Kodeks honorowy Slytherinu stracił dla niej znaczenie w trzeciej klasie, gdy jeden z rówieśników doniósł Cortez o larwach w nadziewanej dyni podawanej w Święto Duchów.
- Och, no już nie miej mnie za takiego okrutnika! To ona rzuciła w Ciebie Sectumsemprą, a nie ja! - Sarknęła marszcząc ciemne brwi. - Bardzo Cię uszkodziła? - Zadała pytanie, rozglądając się nieśpiesznie po sali. Ten dziwny zapach unoszący się w powietrzu zdecydowanie jej nie służył.
- Miejmy nadzieję, że nie poleciała do Rafflesa na skargę. To by trochę skomplikowało sprawę z bandą. - Skrzywiła się na samą myśl o reakcji Szkota. Mogłoby być nieciekawie.
- Nie mów mi nawet o nim. Od tamtej pory, kiedy go spotkałam unikam go jak ognia i właściwie vice versa. - Dodała, marszcząc ciemne brwi. Wolała nie wspominać swojej największej niemal porażki.
- Zabić, nie zabiję, ale musisz coś dla mnie zrobić. - Figlarny uśmiech zaigrał na ustach Rosjanki. - Musisz prędko wrócić do formy, wdziać swój najlepszy smoking i umilić mi czas swym towarzystwem na weselu Cassidy. Pojutrze. - Wyszczerzyła się doń. Oczywiście, że chciała utrzeć Thomas nosa. I przy okazji dobrze się bawić.
Losem Moniki nie przejmowała się ani trochę. Rozpierała ją wręcz chęć by o występku Niemki donieść komuś, kto chętnie rozdmucha sprawę. Kodeks honorowy Slytherinu stracił dla niej znaczenie w trzeciej klasie, gdy jeden z rówieśników doniósł Cortez o larwach w nadziewanej dyni podawanej w Święto Duchów.
- Och, no już nie miej mnie za takiego okrutnika! To ona rzuciła w Ciebie Sectumsemprą, a nie ja! - Sarknęła marszcząc ciemne brwi. - Bardzo Cię uszkodziła? - Zadała pytanie, rozglądając się nieśpiesznie po sali. Ten dziwny zapach unoszący się w powietrzu zdecydowanie jej nie służył.
- Miejmy nadzieję, że nie poleciała do Rafflesa na skargę. To by trochę skomplikowało sprawę z bandą. - Skrzywiła się na samą myśl o reakcji Szkota. Mogłoby być nieciekawie.
- Nie mów mi nawet o nim. Od tamtej pory, kiedy go spotkałam unikam go jak ognia i właściwie vice versa. - Dodała, marszcząc ciemne brwi. Wolała nie wspominać swojej największej niemal porażki.
- Zabić, nie zabiję, ale musisz coś dla mnie zrobić. - Figlarny uśmiech zaigrał na ustach Rosjanki. - Musisz prędko wrócić do formy, wdziać swój najlepszy smoking i umilić mi czas swym towarzystwem na weselu Cassidy. Pojutrze. - Wyszczerzyła się doń. Oczywiście, że chciała utrzeć Thomas nosa. I przy okazji dobrze się bawić.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Sala szpitalna
W zasadzie nie wiedział nawet, jak bardzo Monika go uszkodziła - jeszcze nie zaglądał konkretnie pod bandaże. Podczas zmian opatrunku przeprowadzanych przed młodziutką (i całkiem zresztą atrakcyjną) praktykantkę niespecjalnie miał ochotę na przyglądanie się swojej lekko zmasakrowanej klacie.
- Wiem tyle, że zostaną dość spore blizny - odpowiedział zrezygnowanym tonem. Atrakcyjność jego klaty bezpowrotnie przepadła, ot co. Dzięki, Moniś...
Zdziwił się lekko na wzmiankę o tym, iż Lena postanowiła unikać swojego dotychczas ukochanego Petera. Albo znowu z nim pogrywała, albo faktycznie postanowiła kompletnie go sobie odpuścić. Cóż, czas zweryfikuje to i owo, tymczasem Brandon jedynie kiwnął głową i nieco się rozchmurzył. Nie zostanie przez nią zamordowany! Jednakże nie przewidział, że znajdował się pewien haczyk..
Włoch spojrzał na nią szczerze zdziwiony. Naprawdę chciała z nim iść na wesele? Super! Ma kolejną okazję ku temu, żeby dać popalić Monice!
Zaskoczenie w mgnieniu oka ustąpiło szerokiemu uśmiechowi. Brandon dziarsko odrzucił kołdrę, i choć trochę szarpnęło go w klacie niebezpiecznie, stanął na równych nogach i klasnął ochoczo w dłonie.
- Wesele, to jest to! Chętnie potowarzyszę ci, panno Gregorovic! - mrugnął do niej wesoło, po czym kątem oka rzucił na kantorek pielęgniarki. - Chyba się nie obrazi jak już sobie pójdę. Muszę skoczyć na Pokątną po garniak.
Naprawdę był szczerze uradowany, że czeka go taka impreza. Włosi uwielbiali wesela, nic dziwnego zatem, iż napawało go takim entuzjazmem. Chwycił Lenę w ramiona i pocałował w policzek - oczywiście w ramach wdzięczności, bez zbędnych podtekstów! Poza tym ani Raffles, ani Monika nie znajdowali się w skrzydle szpitalnym, dlatego pozwolił sobie na ten dość śmiały gest. Chyba, że skrywali się pod peleryną niewidką...
- To co, spadajmy stąd! - Porwał szybko różdżkę z komody i wybiegł ze skrzydła szpitalnego, nawet się za sobą nie oglądając.
- Wiem tyle, że zostaną dość spore blizny - odpowiedział zrezygnowanym tonem. Atrakcyjność jego klaty bezpowrotnie przepadła, ot co. Dzięki, Moniś...
Zdziwił się lekko na wzmiankę o tym, iż Lena postanowiła unikać swojego dotychczas ukochanego Petera. Albo znowu z nim pogrywała, albo faktycznie postanowiła kompletnie go sobie odpuścić. Cóż, czas zweryfikuje to i owo, tymczasem Brandon jedynie kiwnął głową i nieco się rozchmurzył. Nie zostanie przez nią zamordowany! Jednakże nie przewidział, że znajdował się pewien haczyk..
Włoch spojrzał na nią szczerze zdziwiony. Naprawdę chciała z nim iść na wesele? Super! Ma kolejną okazję ku temu, żeby dać popalić Monice!
Zaskoczenie w mgnieniu oka ustąpiło szerokiemu uśmiechowi. Brandon dziarsko odrzucił kołdrę, i choć trochę szarpnęło go w klacie niebezpiecznie, stanął na równych nogach i klasnął ochoczo w dłonie.
- Wesele, to jest to! Chętnie potowarzyszę ci, panno Gregorovic! - mrugnął do niej wesoło, po czym kątem oka rzucił na kantorek pielęgniarki. - Chyba się nie obrazi jak już sobie pójdę. Muszę skoczyć na Pokątną po garniak.
Naprawdę był szczerze uradowany, że czeka go taka impreza. Włosi uwielbiali wesela, nic dziwnego zatem, iż napawało go takim entuzjazmem. Chwycił Lenę w ramiona i pocałował w policzek - oczywiście w ramach wdzięczności, bez zbędnych podtekstów! Poza tym ani Raffles, ani Monika nie znajdowali się w skrzydle szpitalnym, dlatego pozwolił sobie na ten dość śmiały gest. Chyba, że skrywali się pod peleryną niewidką...
- To co, spadajmy stąd! - Porwał szybko różdżkę z komody i wybiegł ze skrzydła szpitalnego, nawet się za sobą nie oglądając.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Sala szpitalna
Po jakimś czasie otworzyłyście oczy. Łuna ze świec majestatycznie oświetlała sklepienie sufitu na które patrzyłyście. Nie wiedziałyście czy żyjecie czy jednak znalazłyście się w miejscu gdzie trafiają wszystkie tragicznie zmarłe istoty. Wszystko dokładnie pamiętałyście, każdy najdrobniejszy szczegół, każdy cios który dostałyście i zadałyście, krew, ból i łzy. Wszystko wydawało się takie realistyczne...
Zapach, który dotarł do waszych nozdrzy nie powodował uśmiechu na twarzy ani miłych wspomnień. Dzięki temu mogłyście się domyśleć gdzie się znajdujecie.
Obie leżałyście na łóżkach szpitalnych obok siebie. Między wami krzątała się jedna z opiekunek tej sali.
Zapach, który dotarł do waszych nozdrzy nie powodował uśmiechu na twarzy ani miłych wspomnień. Dzięki temu mogłyście się domyśleć gdzie się znajdujecie.
Obie leżałyście na łóżkach szpitalnych obok siebie. Między wami krzątała się jedna z opiekunek tej sali.
Mistrz Gry
Re: Sala szpitalna
Rhinna powoli otworzyła oczy. Nim złapała ostrość, chwilę to zajęło. Przez kilka długich sekund wpatrywała się w sufit. Umarła? To koniec? Pamiętała wszystko bardzo dobrze, bójkę z Elsą, każdy zadany jej cios... Oraz to, że przez nią Elsa mogła zginąć. Właśnie! Elsa!
- E.. Elsa...?
Zapytała cicho, kierując spojrzenie kątem oka w bok. Zauważyła ruchy obok siebie. Nie były same... Wiec na pewno żyją! Poza tym właśnie dotarł do jej nozdrzy zapach.. Skrzywiła się.. Przymknęła powieki i analizowała wszystko, co pamięta. Leciała z Elsą na miotle, chcąc jak najszybciej dostać się do zamku i uratować dziewczynę. Co się stało? Zderzyły się.. Chyba z jakimś wielkim ptakiem i spadły na ziemię... Wszystko szło tak pięknie z planem, już widziała powoli koniec lasu, była już pewna, że uda im się wrócić bez problemu i gdyby nie ten ptak... Przypomniał jej się upadek i zamarła. Pamiętała ostatni widok koron drzew... I ten okropny chrzęst w kręgosłupie. Co się stało? Złamała coś..?
Poczuła jak powoli ogarnia ją panika, łzy napływają jej do oczu. Jeśli coś jej się stało, takiego poważnego.. To jest koniec, wszystkiego. Jej marzeń, sportu, który był jej życiem..
- Przepraszam... Gdzie jesteśmy? I co.. Co się stało?
Zapytała nieco drżącym głosem, bojąc się tego, co usłyszy. Spróbowała poruszyć się, zrobić cokolwiek... Nie mogła przecież być sparaliżowana, musiała się ruszyć. Musiała.
- E.. Elsa...?
Zapytała cicho, kierując spojrzenie kątem oka w bok. Zauważyła ruchy obok siebie. Nie były same... Wiec na pewno żyją! Poza tym właśnie dotarł do jej nozdrzy zapach.. Skrzywiła się.. Przymknęła powieki i analizowała wszystko, co pamięta. Leciała z Elsą na miotle, chcąc jak najszybciej dostać się do zamku i uratować dziewczynę. Co się stało? Zderzyły się.. Chyba z jakimś wielkim ptakiem i spadły na ziemię... Wszystko szło tak pięknie z planem, już widziała powoli koniec lasu, była już pewna, że uda im się wrócić bez problemu i gdyby nie ten ptak... Przypomniał jej się upadek i zamarła. Pamiętała ostatni widok koron drzew... I ten okropny chrzęst w kręgosłupie. Co się stało? Złamała coś..?
Poczuła jak powoli ogarnia ją panika, łzy napływają jej do oczu. Jeśli coś jej się stało, takiego poważnego.. To jest koniec, wszystkiego. Jej marzeń, sportu, który był jej życiem..
- Przepraszam... Gdzie jesteśmy? I co.. Co się stało?
Zapytała nieco drżącym głosem, bojąc się tego, co usłyszy. Spróbowała poruszyć się, zrobić cokolwiek... Nie mogła przecież być sparaliżowana, musiała się ruszyć. Musiała.
Re: Sala szpitalna
Elsa nie wie tak naprawdę jak znalazła się tam gdzie właśnie była. Tak właściwie to gdzie się znajdowała? W niebie? Chyba raczej nie. Słyszała odgłosy kogoś krzątającego się po pomieszczeniu więc na pewno nie umarła. Do tego ten nieprzyjemny zapach. Pamiętała wszystko co spotkało ją w lesie. Okropny krzyk szyszymory, jak i jej widok. Bójka z Rhinną, liczne ciosy, zadrapania, straszny ból, który czuła i który zadała koleżance.. To wszystko było jak nieprzyjemny sen. Chciała się upewnić czy aby na pewno żyje, dlatego z trudnością sięgnęła ręką do swojego brzucha. Położyła dłoń w miejscu gdzie powinna być rana po gałęzi, a może ten badyl nadal tam tkwił? Jednak nie. Od razu zabrała rękę kiedy tylko ją zabolało.
- Rhinna - dopiero teraz dotarł do niej głos Gryfonki. Chciała nawet się podnieść, jednak po lekkim wsparciu na łokciach odpuściła. Za bardzo bolało.
- Jak my tu trafiłyśmy? - zapytała niepewnie. - Wszystko mnie boli - do oczu napływały łzy. Adrenalina, która sprawiała, że nic nie czuła minęła.
- Rhinna - dopiero teraz dotarł do niej głos Gryfonki. Chciała nawet się podnieść, jednak po lekkim wsparciu na łokciach odpuściła. Za bardzo bolało.
- Jak my tu trafiłyśmy? - zapytała niepewnie. - Wszystko mnie boli - do oczu napływały łzy. Adrenalina, która sprawiała, że nic nie czuła minęła.
Re: Sala szpitalna
Nie miałyście żadnych większych obrażeń, tylko jakieś otarcia i ten ból głowy.
Pielęgniarka spojrzała najpierw to na jedną, to na drugą bez cienia uśmiechu na ustach.
- W sali szpitalnej, znaleźli was nieprzytomne na obrzeżach Zakazanego Lasu, spałyście całe 2 dni - odpowiedziała kładąc na waszych stolikach buteleczki z zielonkawym, połyskującym płynem - wypijcie to, dobrze zrobi na ból głowy.
Była to tak jakby odtrutka na urok, którym zostałyście uraczone w Zakazanym Lesie.
Pielęgniarka spojrzała najpierw to na jedną, to na drugą bez cienia uśmiechu na ustach.
- W sali szpitalnej, znaleźli was nieprzytomne na obrzeżach Zakazanego Lasu, spałyście całe 2 dni - odpowiedziała kładąc na waszych stolikach buteleczki z zielonkawym, połyskującym płynem - wypijcie to, dobrze zrobi na ból głowy.
Była to tak jakby odtrutka na urok, którym zostałyście uraczone w Zakazanym Lesie.
Mistrz Gry
Re: Sala szpitalna
Hamilton odetchnęła, jak tylko usłyszała głos Elsy. Przymknęła powieki i wzięła głębszy wdech. Elsa żyje. Spadł jej kamień z serca, zdołała ją uratować.. Gdzieś tam w środku była z siebie zadowolona i dumna, ale z drugiej strony - ona była winna tego, co się dziewczynie stało, więc bardziej przejmowała się tą stroną medalu.
Znajdowały się w sali szpitalnej. Obydwie żyły. Skierowała spojrzenie na pielęgniarkę i przez dłuższą chwilę nic nie powiedziała. Czuła się potwornie i było jej wstyd, że narobiły z Krukonką takiego bałaganu. Na pewno nie chciały tego robić, ale no - wyszło jak wyszło. I na to w tym momencie nie mogły nic poradzić. Ale chyba spotkała je w pewien sposób kara - a nawet i na pewno. Sam fakt, że Elsa mogła umrzeć, był dla Rhinny wystarczającym powodem, by wiedzieć, że nigdy więcej jej noga nie postanie w Zakazanym Lesie. Będzie mądrzejsza o to jedno wydarzenie. Wyraźnie czuła wszystkie zadrapania, ból głowy przeszkadzał no i przede wszystkim pamiętała dokładnie, co zrobiła. A to głównie wprawiało ją w niezbyt fajny nastrój.
Widząc, jak pielęgniarka kładzie na stoliku obok jej łóżka buteleczkę, skierowała na nią spojrzenie. Powoli podniosła się na łokciach i jedną dłonią chwyciła za napój, po czym powoli go wypiła. Jeśli ma pomóc, nie można zwlekać! Po tym, gdy już odstawiła buteleczkę na stolik, pustą, skierowała spojrzenie na Krukonkę.
- Przepraszam Cię.
Znajdowały się w sali szpitalnej. Obydwie żyły. Skierowała spojrzenie na pielęgniarkę i przez dłuższą chwilę nic nie powiedziała. Czuła się potwornie i było jej wstyd, że narobiły z Krukonką takiego bałaganu. Na pewno nie chciały tego robić, ale no - wyszło jak wyszło. I na to w tym momencie nie mogły nic poradzić. Ale chyba spotkała je w pewien sposób kara - a nawet i na pewno. Sam fakt, że Elsa mogła umrzeć, był dla Rhinny wystarczającym powodem, by wiedzieć, że nigdy więcej jej noga nie postanie w Zakazanym Lesie. Będzie mądrzejsza o to jedno wydarzenie. Wyraźnie czuła wszystkie zadrapania, ból głowy przeszkadzał no i przede wszystkim pamiętała dokładnie, co zrobiła. A to głównie wprawiało ją w niezbyt fajny nastrój.
Widząc, jak pielęgniarka kładzie na stoliku obok jej łóżka buteleczkę, skierowała na nią spojrzenie. Powoli podniosła się na łokciach i jedną dłonią chwyciła za napój, po czym powoli go wypiła. Jeśli ma pomóc, nie można zwlekać! Po tym, gdy już odstawiła buteleczkę na stolik, pustą, skierowała spojrzenie na Krukonkę.
- Przepraszam Cię.
Re: Sala szpitalna
Obie dziewczyny nie miały już żadnych większych obrażeń. Zostały tylko jakieś otarcia i ten cholerny ból głowy, który nie odstępował ich na krok.. Noo, przynajmniej Elsy.
Były w szkolnej sali szpitalnej. Zostały znalezione na obrzeżach lasu? Na początku te słowa nie docierały zbytnio do Krukonki, ale po chwili przyswoiła je sobie.Nie wiedziała jak i kto je wydostał, no bo przecież była wtedy nieprzytomna. Zaraz, zaraz.. spały całe dwa dni? Tak długo? Nieźle..
Skierowała wzrok na Gryfonkę aby 'zbadać' jej stan. Żyła, nie było z nią tak źle, więc Elsa odetchnęła trochę z ulgą. To była wina białowłosej, że zaszły do tego przekletego lasu.. Do końca życia będzie to sobie wypominać. Obie mogły przecież zginąć.
Pielęgniarka położyła na stoliku obok dziewczyny buteleczkę z jakimś zielonkawym płynem. Kazała to wypić, dlatego de la Vega posłusznie wykonała polecenie kobiety.
- Nie masz za co przepraszać. Przecież to ja Cię tam zaciągnęłam i to ja powinnam przeprosić - powiedziała do koleżanki.
Dziewczęta pewnie zostaną w sali szpitalnej na obserwacji jeszcze z jeden dzień. Potem jak gdyby nigdy nic wrócą do swoich zajęć. Koniec 'wakacji' i wylegiwania się. Być może ta wycieczka wzbudzi zainteresowanie wśród uczniów, ale Hiszpanka miała to w głębokim poważaniu. Niech sobie ludzie mówią co chcą!
Były w szkolnej sali szpitalnej. Zostały znalezione na obrzeżach lasu? Na początku te słowa nie docierały zbytnio do Krukonki, ale po chwili przyswoiła je sobie.Nie wiedziała jak i kto je wydostał, no bo przecież była wtedy nieprzytomna. Zaraz, zaraz.. spały całe dwa dni? Tak długo? Nieźle..
Skierowała wzrok na Gryfonkę aby 'zbadać' jej stan. Żyła, nie było z nią tak źle, więc Elsa odetchnęła trochę z ulgą. To była wina białowłosej, że zaszły do tego przekletego lasu.. Do końca życia będzie to sobie wypominać. Obie mogły przecież zginąć.
Pielęgniarka położyła na stoliku obok dziewczyny buteleczkę z jakimś zielonkawym płynem. Kazała to wypić, dlatego de la Vega posłusznie wykonała polecenie kobiety.
- Nie masz za co przepraszać. Przecież to ja Cię tam zaciągnęłam i to ja powinnam przeprosić - powiedziała do koleżanki.
Dziewczęta pewnie zostaną w sali szpitalnej na obserwacji jeszcze z jeden dzień. Potem jak gdyby nigdy nic wrócą do swoich zajęć. Koniec 'wakacji' i wylegiwania się. Być może ta wycieczka wzbudzi zainteresowanie wśród uczniów, ale Hiszpanka miała to w głębokim poważaniu. Niech sobie ludzie mówią co chcą!
Re: Sala szpitalna
- Wasi opiekunowie zapewne będą mieli wiele pytań, musicie im wszystko opowiedzieć i wyjaśnić. Odpocznijcie - powiedziała i skierowała swe kroki do niewielkiego pomieszczenia na końcu korytarza.
Koniec mojej ingerencji, jeżeli chcecie kontynuować wątek Szynszymory zgłoście się do mnie a ja was przekieruje do któregoś z nauczycieli.
Elsa, Rhinna, otrzymujecie po 4 punkty treningu.
Koniec mojej ingerencji, jeżeli chcecie kontynuować wątek Szynszymory zgłoście się do mnie a ja was przekieruje do któregoś z nauczycieli.
Elsa, Rhinna, otrzymujecie po 4 punkty treningu.
Mistrz Gry
Re: Sala szpitalna
ROK SZKOLNY 2015/2016
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Strona 11 z 15 • 1 ... 7 ... 10, 11, 12, 13, 14, 15
Magic Land :: Hogwart :: PIĘTRA :: Piętro II :: Skrzydło szpitalne
Strona 11 z 15
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach