Sala szpitalna
+49
Stella Stark
Aleksy Vulkodlak
Suzanne Castellani
Richard Baizen
Abigail Wellington
Elsa de la Vega
Rhinna Hamilton
Monika Kruger
Brandon Tayth
Bohater Niezależny
Peter Raffles
Matthew Sneddon
Nevan Fraser
Aleksander Cortez
Elena Tyanikova
Ian Ames
Connor Campbell
Vanadesse Devereux
Zoja Yordanova
Prawie Bezgłowy Nick
Logan Campbell
Aaron Matluck
Genevieve White
Felicja Socha
Gabriel Griffiths
Malcolm McMillan
Szara Dama
William Greengrass
Dymitr Milligan
Samantha Davies
Benedict Walton
Blaise Harvin
Vin Xakly
Leanne Chatier
Aiko Miyazaki
Nicolas Socha
Maja Vulkodlak
Rika Shaft
Mistrz Gry
Hannah Wilson
Jeremy Scott
Vincent Cramer
Claudia Fitzpatrick
James Scott
Polly Baldwin
Penelope Gladstone
Charles Wilson
Nancy Baldwin
Brennus Lancaster
53 posters
Magic Land :: Hogwart :: PIĘTRA :: Piętro II :: Skrzydło szpitalne
Strona 14 z 15
Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
Sala szpitalna
First topic message reminder :
Przestronna, jasna sala z dwudziestoma łóżkami, w której przebywają chorzy i ranni uczniowie oraz pracownicy szkoły. Przy cięższych przypadkach wymagających interwencji uzdrowiciela, chorzy odsyłani są do szpitala świętego Munga. Pacjentami zajmuje się szkolna pielęgniarka.
Przestronna, jasna sala z dwudziestoma łóżkami, w której przebywają chorzy i ranni uczniowie oraz pracownicy szkoły. Przy cięższych przypadkach wymagających interwencji uzdrowiciela, chorzy odsyłani są do szpitala świętego Munga. Pacjentami zajmuje się szkolna pielęgniarka.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Sala szpitalna
Castellani przez ostatnie dni nie wiedziała co ma ze sobą zrobić nie wiedząc co się dzieje z Richardem i Anthonym. Kłębiły się w niej emocje z którymi sobie nie mogła poradzić zupełnie, od płaczu w poduszkę, przez cierpliwe oblatywanie terenów wokół zamków i zaglądanie do wież pod postacią sokoła po wyżywanie się na swojej drużynie na treningach albo nawet na swojej miotłach rozwalając je o ścianę. Nigdy nie należała do cierpliwych osób i nawet podczas przygotowywania do bycia animagiem miała aż 3 podejścia do noszenia przez miesiąc tego liścia mandragory w buzi, bo kilka razy jej wypadł podczas rozgrywek... Tęskniła tak bardzo za Baizenem i bała się, że go więcej nie zobaczy, zaś z drugiej strony miała go ochotę rozszarpać jak go tylko zobaczy że doprowadził ją na skraj emocji, których nigdy nie doświadczyła.
Baizen, do cholery, wróć...
Ślizgonka właśnie była w trakcie ogromnej kłótni o zaginione kafle, która rozgrywała się na boisku szkolnym. Butcher widząc w jakim jest pani kapitan stanie ostatnimi czasy przejęła pałeczkę bycia typowym wściekłym ślizgonem i podjęła próbę odzyskania zguby i wymierzenia sprawiedliwości na zapewne Gryfonach, bo był tam ten parszywy Elijah, który robił wszystko by uprzykrzyć jej życie i oddalić ją od pucharu Quidditcha. No jego niedoczekanie! Dreptając tam i z powrotem wykrzykiwała w kierunku swojej zawodniczki pokrzepiające słowa w stylu "Rozpierdol ich tam", "Bo jak ja tam podejdę to im kij od miotły gardłem wyjdzie" i inne tego typu miłe określenia. Jej ojciec gdzieś też wybył przez co ten cały Matteo przejął stery na bycie opiekunem Quidditcha. Miał jedną rzecz do zrobienia!
Kiedy to nagle z trybun zaczęły pojawiać się strumienie światła typowych zaklęć w tym samym momencie do Castellani podbiegł jeden z uczniów domu Salazara, który miał dla niej wiadomość od Lestrange, kolegi z dormitorium Baizena, który przez ostatnie dni unikał jej jak ognia.
- Baizen jest w skrzydle szpitalnym, podobno jest bardzo źle - rzucił chłopak. Suzanne nie wiele się zastanawiając wsiadła na swoją ognistą strzałę i impetem ruszyła w kierunku zamku nie mówiąc nawet nikomu gdzie wybywa. Musiała być jak najszybciej przy nim.
W całym swoim drużynowym umundurowaniu z miotłą w ręce przekroczyła próg skrzydła szpitalnego kiedy to sowa przeleciała nad jej głową i wyraźnie zdenerwowana wypowiedziała tylko nazwisko pacjenta, którego szukała. Piguła wskazała łóżko, które było zasłonięte i Suzanne teraz nie wiedziała czy ma do niego iść, biec, czy stać tam gdzie stała by zaraz wyjść jednak nie pokazując mu się na oczy. Nie no, to ostatnie nie mogło mieć miejsca, musiała go zobaczyć i to natychmiast. Ruszyła w stronę łóżka zaciskając mocniej palce jednej dłoni na trzonku miotły..
- Na merlina, Richard, Ty żyjesz - rzuciła gdy go tylko zobaczyła całego w bandażach i przykucnęła przy jego twarzy. Łzy momentalnie napłynęły jej do oczu i nie wiedziała czy to łzy szczęścia czy może te bardziej smutne widząc jak musiał wiele przejść, że leżał w takim stanie. Puściła nagle trzonek miotły, który upadł na podłogę a dłoń położyła na jego policzku chcąc go poczuć i sprawdzić czy to rzeczywiście on - Tak bardzo się martwiłam, nie odzywaliście się, ani Ty, ani Anthony - dodała i już czuła jak jej łzy płyną po policzku. Przymknęła oczy momentalnie nie chcąc by ją widział taką rozklejoną, ale chyba na to było już za późno. Pogładziła go kciukiem delikatnie po policzku i otworzyła oczy wpatrując się w te jego błękitne - on nie wrócił, nie wiemy gdzie jest - dodała łamiącym głosem z wyraźnym smutkiem.
Baizen, do cholery, wróć...
Ślizgonka właśnie była w trakcie ogromnej kłótni o zaginione kafle, która rozgrywała się na boisku szkolnym. Butcher widząc w jakim jest pani kapitan stanie ostatnimi czasy przejęła pałeczkę bycia typowym wściekłym ślizgonem i podjęła próbę odzyskania zguby i wymierzenia sprawiedliwości na zapewne Gryfonach, bo był tam ten parszywy Elijah, który robił wszystko by uprzykrzyć jej życie i oddalić ją od pucharu Quidditcha. No jego niedoczekanie! Dreptając tam i z powrotem wykrzykiwała w kierunku swojej zawodniczki pokrzepiające słowa w stylu "Rozpierdol ich tam", "Bo jak ja tam podejdę to im kij od miotły gardłem wyjdzie" i inne tego typu miłe określenia. Jej ojciec gdzieś też wybył przez co ten cały Matteo przejął stery na bycie opiekunem Quidditcha. Miał jedną rzecz do zrobienia!
Kiedy to nagle z trybun zaczęły pojawiać się strumienie światła typowych zaklęć w tym samym momencie do Castellani podbiegł jeden z uczniów domu Salazara, który miał dla niej wiadomość od Lestrange, kolegi z dormitorium Baizena, który przez ostatnie dni unikał jej jak ognia.
- Baizen jest w skrzydle szpitalnym, podobno jest bardzo źle - rzucił chłopak. Suzanne nie wiele się zastanawiając wsiadła na swoją ognistą strzałę i impetem ruszyła w kierunku zamku nie mówiąc nawet nikomu gdzie wybywa. Musiała być jak najszybciej przy nim.
W całym swoim drużynowym umundurowaniu z miotłą w ręce przekroczyła próg skrzydła szpitalnego kiedy to sowa przeleciała nad jej głową i wyraźnie zdenerwowana wypowiedziała tylko nazwisko pacjenta, którego szukała. Piguła wskazała łóżko, które było zasłonięte i Suzanne teraz nie wiedziała czy ma do niego iść, biec, czy stać tam gdzie stała by zaraz wyjść jednak nie pokazując mu się na oczy. Nie no, to ostatnie nie mogło mieć miejsca, musiała go zobaczyć i to natychmiast. Ruszyła w stronę łóżka zaciskając mocniej palce jednej dłoni na trzonku miotły..
- Na merlina, Richard, Ty żyjesz - rzuciła gdy go tylko zobaczyła całego w bandażach i przykucnęła przy jego twarzy. Łzy momentalnie napłynęły jej do oczu i nie wiedziała czy to łzy szczęścia czy może te bardziej smutne widząc jak musiał wiele przejść, że leżał w takim stanie. Puściła nagle trzonek miotły, który upadł na podłogę a dłoń położyła na jego policzku chcąc go poczuć i sprawdzić czy to rzeczywiście on - Tak bardzo się martwiłam, nie odzywaliście się, ani Ty, ani Anthony - dodała i już czuła jak jej łzy płyną po policzku. Przymknęła oczy momentalnie nie chcąc by ją widział taką rozklejoną, ale chyba na to było już za późno. Pogładziła go kciukiem delikatnie po policzku i otworzyła oczy wpatrując się w te jego błękitne - on nie wrócił, nie wiemy gdzie jest - dodała łamiącym głosem z wyraźnym smutkiem.
Re: Sala szpitalna
Gdyby tylko wiedział, jak wiele stresu jej dał swoją nieobecnością, plułby sobie w twarz. To naprawdę niebywałe, że nie pozwolili mu się z nią skontaktować od razu, ale biorąc pod uwagę to, co się stało jakiś czas temu, najnormalniej w świecie można się było wszystkiego spodziewać po tym Skrzydle Szpitalnym. Baizen poprzysiągł sobie, że więcej tu nie trafi, chociażby miał umierać w dormitorium.
Cieszył się w duchu, że Persheus pozwolił mu na użycie Nerona. Zanim on by znalazł nową sowę, którą dostał od szkoły, to by mu kości zdążyły odrosnąć dwa razy. Przyglądał się dumnej sowie, gdy siedziała przed nim na metalowej ramie łóżka. Skoro tylko poderwał się do lotu, wiedział już, że ktoś wszedł do sali. Nie domyślił się oczywiście, że to gość do niego, a w głowie pojawiło się mu stwierdzenie, że no to koniec z towarzystwem. Jak bardzo się pomylił! Gdy tylko Suzanne pojawiła się przed nim, jego mina złagodniała, a nawet na wargach pojawił się blady uśmiech. Nie chciał, żeby go widziała w takiej formie, ale nie dało się ukryć, że w końcu by się tu pofatygowała. - Suz... Nie płacz, proszę... - Wymamrotał, obracając się niezgrabnie w łóżku. Nogi były bezużyteczne, ale chociaż górą ciała mógł się do niej zwrócić. Poprawił się, a skoro tylko dotknęła jego skóry twarzy, przymknął lekko ślepia. - Nie miałem jak. - Mógł mówić tylko za siebie, ale już informacja o tym, że Wilsona nadal nie ma... To go mocno ubodło. Zmarszczył brwi, zastanawiając się przelotnie nad powodem długiej nieobecności przyjaciela. Tak nie mogło być. I nie było powodu ku temu. Widząc, że ciemnowłosa zaczyna płakać bezsilnie, przesunął palcami po jej policzku, żeby otrzeć niepotrzebne łzy. - Castellani, gdzie Twoje nerwy na wodzy? Ślicznie wyglądasz w szacie treningowej, wiesz? - Uniósł lekko brwi, starając się znów wydać się jej nieco bardziej przystępnym. Szarpnął niepewnie swoją dolną wargę. - Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa. Mam nadzieję, że Lauren też. - Ostatnie czego by teraz potrzebowali to to, żeby któraś z nich była jeszcze chora czy miała jakiś poważniejszy uraz. Oblizawszy się pospiesznie, łypnął jedynie za pigułą, która jeszcze kombinowała z eliksirami dla niego. - Jestem cały. Naprawdę. No, może bez kości, ale jestem. - Stwierdził, obserwując anielskie oblicze Ślizgonki. Powolnie się uśmiechnął do niej, ale zaraz pokręcił głową i dodał jeszcze kilka słów, nim skupiła się na tym, że on nie ma kości.
- Wilson mi zniknął w lesie. Kompletnie. Jakby go wcięło pod ziemię. - Opuścił nieco wzrok. Nie wiedział, jakim cudem się to zdarzyło, ale teraz już się nic na to nie da poradzić. - Może pójdę do dyrektora później... Spytam czy coś wie. - Wzruszył bezradnie ramieniem. Nie miał pomysłu na konkretne działania, bo fakt, że nie miał kości w kończynach dolnych dość intensywnie wpłynął na jego możliwości.
- Masz pewnie zajęcia. Mogłabyś wieczorem znów do mnie przyjść? Nie chcę, żebyś cokolwiek opuszczała. - On nawet nie wiedział, która jest godzina. Może dziewczyna poza treningiem była wolna.
Cieszył się w duchu, że Persheus pozwolił mu na użycie Nerona. Zanim on by znalazł nową sowę, którą dostał od szkoły, to by mu kości zdążyły odrosnąć dwa razy. Przyglądał się dumnej sowie, gdy siedziała przed nim na metalowej ramie łóżka. Skoro tylko poderwał się do lotu, wiedział już, że ktoś wszedł do sali. Nie domyślił się oczywiście, że to gość do niego, a w głowie pojawiło się mu stwierdzenie, że no to koniec z towarzystwem. Jak bardzo się pomylił! Gdy tylko Suzanne pojawiła się przed nim, jego mina złagodniała, a nawet na wargach pojawił się blady uśmiech. Nie chciał, żeby go widziała w takiej formie, ale nie dało się ukryć, że w końcu by się tu pofatygowała. - Suz... Nie płacz, proszę... - Wymamrotał, obracając się niezgrabnie w łóżku. Nogi były bezużyteczne, ale chociaż górą ciała mógł się do niej zwrócić. Poprawił się, a skoro tylko dotknęła jego skóry twarzy, przymknął lekko ślepia. - Nie miałem jak. - Mógł mówić tylko za siebie, ale już informacja o tym, że Wilsona nadal nie ma... To go mocno ubodło. Zmarszczył brwi, zastanawiając się przelotnie nad powodem długiej nieobecności przyjaciela. Tak nie mogło być. I nie było powodu ku temu. Widząc, że ciemnowłosa zaczyna płakać bezsilnie, przesunął palcami po jej policzku, żeby otrzeć niepotrzebne łzy. - Castellani, gdzie Twoje nerwy na wodzy? Ślicznie wyglądasz w szacie treningowej, wiesz? - Uniósł lekko brwi, starając się znów wydać się jej nieco bardziej przystępnym. Szarpnął niepewnie swoją dolną wargę. - Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa. Mam nadzieję, że Lauren też. - Ostatnie czego by teraz potrzebowali to to, żeby któraś z nich była jeszcze chora czy miała jakiś poważniejszy uraz. Oblizawszy się pospiesznie, łypnął jedynie za pigułą, która jeszcze kombinowała z eliksirami dla niego. - Jestem cały. Naprawdę. No, może bez kości, ale jestem. - Stwierdził, obserwując anielskie oblicze Ślizgonki. Powolnie się uśmiechnął do niej, ale zaraz pokręcił głową i dodał jeszcze kilka słów, nim skupiła się na tym, że on nie ma kości.
- Wilson mi zniknął w lesie. Kompletnie. Jakby go wcięło pod ziemię. - Opuścił nieco wzrok. Nie wiedział, jakim cudem się to zdarzyło, ale teraz już się nic na to nie da poradzić. - Może pójdę do dyrektora później... Spytam czy coś wie. - Wzruszył bezradnie ramieniem. Nie miał pomysłu na konkretne działania, bo fakt, że nie miał kości w kończynach dolnych dość intensywnie wpłynął na jego możliwości.
- Masz pewnie zajęcia. Mogłabyś wieczorem znów do mnie przyjść? Nie chcę, żebyś cokolwiek opuszczała. - On nawet nie wiedział, która jest godzina. Może dziewczyna poza treningiem była wolna.
Re: Sala szpitalna
No jak ma nie płakać jak jej chłopak wygląda jakby ledwo uszedł z życiem, co pewnie miało miejsce i nie wiedziała co się z nim dzieje a naprawdę żywiła do niego to uczucie, które potęgowało z każdym ich spotkaniem. Nie wiedziała czy to już to słowo na M, bo nigdy się nie zakochała ale wiedziała, że jego nieobecność wyrządziła w jej głowie niezły chaos.
Pociągnęła nosem krótko nieco się uspokajając kiedy się odezwał, brakowało jej tego głosu i tego jego "Castellani" jak to zwykł się do niej zwracać, nawet cień uśmiechu pojawił się na jej twarzy kiedy ją skomplementował. Typowy Baizen, kokietował nawet w taka beznadziejnej sytuacji w jakiej był teraz.
- No wiem, a jeszcze ładniej mi w niebieskim - rzuciła do niego w odpowiedzi już z nieco cieplejszym głosem. Chodziło jej poniekąd o barwy Błękitnych lecz z drugiej strony przez ostatnie dwa dni przesiadywała w jego bluzie Ravenclawu w swoim dormitorium, którą kiedyś jej pożyczył jak byli na jakimś spacerze i jak zwykle jej było zimno. Pożyczył a ona nawet teraz nie miała mu zamiar jej oddawać zwłaszcza, że trochę łez w jej rękawy wytarła.
- Lauren tak jest cała, poszła się zapytać swojego brata czy może czegoś nie wie o Anthonym - powiedziała przypominając sobie, że przecież Conrad pracuje w ministerstwie i może mieć jakieś informacje - W ogóle latałam do świtu i nie mogłam Was znaleźć... Rich, żeby mi to było ostatni raz jak nie dajesz mi znać co z Tobą!- powiedziała ostrzej marszcząc nos i dając mu do zrozumienia, że wcale nie żartuje. Nagle oderwała rękę od jego policzka i chwyciła za jego dłoń, która delikatnie ocierała jej łzy. Chwyciła tak by móc oglądnąć te bandaże i skrzywiła się widząc, że nie wygląda to najlepiej. - Bardzo boli? - zapytała i przysunęła sobie jego dłoń do ust zostawiając w miejscu gdzie były bandaże małego całusa tak jakby miał on usunąć cały ból i cierpienie. Jednak jego następne słowa nieco ją zdziwiły i aż potrząsnęła głową, bo myślała, że się przesłyszała.
- Nie masz kości? - powtórzyła pytająco za nim i omiotła go wzrokiem zatrzymując się na kołdrze pod którą powinny być jego nogi. Przełykając głośno ślinę wolną ręką ostrożnie zaglądnęła tylko w obawie przed tym co zobaczy. Widząc te giry wygięte pod nienaturalnym kątem wybałuszyła oczy szybko zakrywając kołdrę i na moment zapomniała języka w gębie
- JAK TO SIĘ NA ROVENE STAŁO?! I to obie nogi?! Przecież... ale, że jak? I rozumiem, że tylko kości, nie że ten... no... wiesz... - jąkała się spoglądając to na niego, to na zawartość pod kołdrą. No to było zaskakujące odkrycie. Dobrze, że w sumie kości można wyhodować i dobrze, że innych organów nie stracił przy okazji, no wiecie czego... Otrząsnęła się nieco kiedy coś wspomniał o dyrektorze.
- No nie wiem, możesz zapytać .... mój ojciec z tego co wiem został wczoraj wezwany do dyra i od tamtej pory go nie widziałam nawet przekazał treningi asystentowi, ale to straszny młot jest, nie umie ogarnąć nawet sprzętu - rzekła i podrapała się po głowie pamięcią wracając do sytuacji, która rozgrywała się właśnie na boisku. W sumie dobrze, że jej tam teraz nie ma kiedy to tłuczki zaczęły szaleć wydając dziwne dźwięki i śmierdzące zapachy.
- Nigdzie się nie ruszam Baizen! Mam tylko transmutację więc luz, to jedyny przedmiot gdzie jestem do przodu - rzuciła i wstała z kucek by przysunąć sobie krzesło, które stało gdzieś troszkę dalej i oparła o nie swoją miotłę - No może na kolację, ale to Ci przyniosę coś i poproszę skrzaty żeby Ci przygotowały te babeczki z cytrynowym lukrem - dodała cieplej się już do niego uśmiechając - Ryś, Tony na pewno się znajdzie, zobaczysz
Pociągnęła nosem krótko nieco się uspokajając kiedy się odezwał, brakowało jej tego głosu i tego jego "Castellani" jak to zwykł się do niej zwracać, nawet cień uśmiechu pojawił się na jej twarzy kiedy ją skomplementował. Typowy Baizen, kokietował nawet w taka beznadziejnej sytuacji w jakiej był teraz.
- No wiem, a jeszcze ładniej mi w niebieskim - rzuciła do niego w odpowiedzi już z nieco cieplejszym głosem. Chodziło jej poniekąd o barwy Błękitnych lecz z drugiej strony przez ostatnie dwa dni przesiadywała w jego bluzie Ravenclawu w swoim dormitorium, którą kiedyś jej pożyczył jak byli na jakimś spacerze i jak zwykle jej było zimno. Pożyczył a ona nawet teraz nie miała mu zamiar jej oddawać zwłaszcza, że trochę łez w jej rękawy wytarła.
- Lauren tak jest cała, poszła się zapytać swojego brata czy może czegoś nie wie o Anthonym - powiedziała przypominając sobie, że przecież Conrad pracuje w ministerstwie i może mieć jakieś informacje - W ogóle latałam do świtu i nie mogłam Was znaleźć... Rich, żeby mi to było ostatni raz jak nie dajesz mi znać co z Tobą!- powiedziała ostrzej marszcząc nos i dając mu do zrozumienia, że wcale nie żartuje. Nagle oderwała rękę od jego policzka i chwyciła za jego dłoń, która delikatnie ocierała jej łzy. Chwyciła tak by móc oglądnąć te bandaże i skrzywiła się widząc, że nie wygląda to najlepiej. - Bardzo boli? - zapytała i przysunęła sobie jego dłoń do ust zostawiając w miejscu gdzie były bandaże małego całusa tak jakby miał on usunąć cały ból i cierpienie. Jednak jego następne słowa nieco ją zdziwiły i aż potrząsnęła głową, bo myślała, że się przesłyszała.
- Nie masz kości? - powtórzyła pytająco za nim i omiotła go wzrokiem zatrzymując się na kołdrze pod którą powinny być jego nogi. Przełykając głośno ślinę wolną ręką ostrożnie zaglądnęła tylko w obawie przed tym co zobaczy. Widząc te giry wygięte pod nienaturalnym kątem wybałuszyła oczy szybko zakrywając kołdrę i na moment zapomniała języka w gębie
- JAK TO SIĘ NA ROVENE STAŁO?! I to obie nogi?! Przecież... ale, że jak? I rozumiem, że tylko kości, nie że ten... no... wiesz... - jąkała się spoglądając to na niego, to na zawartość pod kołdrą. No to było zaskakujące odkrycie. Dobrze, że w sumie kości można wyhodować i dobrze, że innych organów nie stracił przy okazji, no wiecie czego... Otrząsnęła się nieco kiedy coś wspomniał o dyrektorze.
- No nie wiem, możesz zapytać .... mój ojciec z tego co wiem został wczoraj wezwany do dyra i od tamtej pory go nie widziałam nawet przekazał treningi asystentowi, ale to straszny młot jest, nie umie ogarnąć nawet sprzętu - rzekła i podrapała się po głowie pamięcią wracając do sytuacji, która rozgrywała się właśnie na boisku. W sumie dobrze, że jej tam teraz nie ma kiedy to tłuczki zaczęły szaleć wydając dziwne dźwięki i śmierdzące zapachy.
- Nigdzie się nie ruszam Baizen! Mam tylko transmutację więc luz, to jedyny przedmiot gdzie jestem do przodu - rzuciła i wstała z kucek by przysunąć sobie krzesło, które stało gdzieś troszkę dalej i oparła o nie swoją miotłę - No może na kolację, ale to Ci przyniosę coś i poproszę skrzaty żeby Ci przygotowały te babeczki z cytrynowym lukrem - dodała cieplej się już do niego uśmiechając - Ryś, Tony na pewno się znajdzie, zobaczysz
Re: Sala szpitalna
On też nie rozumiał, czy tak działa wielka M. Że ciągle się o Suzanne obawiał. I nie bronił jej na każdym kroku przed jakimkolwiek złym słowem. Chwała, że nie jest prefektem, bo teraz nieuchronnie by mu zabrali taką pozycję. Na bank nie wyglądałoby dobrze, gdyby pan prefekt Baizen dał komuś w mordę, bo się źle wypowiedział delikwent na temat gry Castellani. A co dopiero, gdyby poważnie ją obraził. Trzymanie kogoś za szatę z wieży mogłoby w ogóle wyglądać źle w papierach Krukona.
Musiał jej poprawić choć minimalnie humor. Przy Lestrange'u może by jeszcze postękał, ale przy Suzanne nie wypadało. Nie żeby miał problem z pokazaniem się w słabszej, zranionej wersji. Po prostu nie lubił, gdy ona się smuciła. Uśmiechnął się ciepło, gdy mówiła o niebieskim. Wprawdzie nie wiedział, co się działo pod jego nieobecność z jego własną bluzą, ale nie miałby nic przeciwko takiemu wykorzystaniu jej. Chociaż... Zobaczyć ją w niej... Chłopie. Nie masz kości.
On nie wiedział wiele o rodzinie Sharpów. Okej, wiedział, że coś ważnego w MM i tyle się interesował. A mógł więcej, prawda? Może wtedy by ogarnął nieco więcej faktów, połączył i wywnioskował pewne logiczne elementy. Słuchał uważnie ciemnowłosej i westchnął bezradnie, unosząc brwi przy nasadzie nosa. Nie wiedział, jak mógłby jej powiedzieć, gdzie jest. - Suzie, ale mnie odcięło w Zakazanym Lesie. Upadłem i... - Machnął bezradnie na głowę. Nawet upadać nie umiał, pieprzony wilkołak złamas. Pokręcił głową spokojnie, bo rzeczywiście ręce nie bolały już mocno, a stopy przestał czuć wraz z brakiem kości. Jakoś dziwnie było mu z tym faktem i skoro tylko dziewczyna zechciała tam zerknąć, on kurczowo spoglądał do góry, w okno. Wypierał się tego, jak wyglądają jego nogi. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że jest źle i chyba wewnętrznie zbierał moce na to, żeby przeżyć czas odrastania. Jego krzyki będzie słychać na kilku piętrach na bank. Zacisnął mocno usta, niezadowolony z tego, że jej reakcja odwzorowywała to, jak się czuł gdzieś w środku. Zmarszczył brwi i westchnąwszy, wymamrotał:
- Asystent piguły pomieszał eliksiry kilku chorych... W efekcie mi... Wyparowały kości. - Dotknął zabandażowaną dłonią czoła i przez moment się nie odzywał. Nie zmienił nic w swojej pozycji, tak bardzo nie chciał czuć, że cokolwiek się z jego ciała rusza pod kołdrą. FUJ. OBRZYDLIWE.
To, że Castellaniego nie było na treningu to była wyraźna nowość. Przez moment Baizen przyglądał się dziewczynie, a skoro tylko wytknął jej obawy o jej zajęcia, no cóż. Z Argentyńską krwią się nie gada... Się przyjmuje na klatę to, co mówi. Chłopak westchnął ciężko i przyglądał się Suzanne z wyraźnym uczuciem, ale i smutkiem. I skubana, chyba to wyczaiła szybciej, niż cokolwiek miał w planach powiedzieć.
- Dobrze.. - Babeczki brzmiały miło, ale słodkości chwilowo nie były mu w głowie. Tony... No właśnie. Biedny Anthony. - Boję się, że coś się mu stało. - Stwierdził ciszej, opuszczając wzrok bezwiednie. - Miałem go pilnować. Odszedłem tylko na chwilę na przemianę i... On tak zawył... - Zamknął powieki. Wiedział. Wiedział, że coś się niedobrego stało Wilsonowi. W życiu tak żaden członek stada rodziny Baizena nie wył, jak niedawno Anthony. Najstarszy stażem wilkołak w ich ekipie, Richard, czuł to naprawdę brutalnie gdzieś w środku. - To aż bolało. - Zagryzł swoją dolną wargę mocniej. - Nie mówmy Lauren póki co, może coś się dowie w Ministerstwie... - Zerknął z obrzydzeniem na swoje nogi. Piguła w końcu raczyła pojawić się ze specyfikami na porost kości. Richard, na złość, udawał, że kobiety nie zauważył.
Musiał jej poprawić choć minimalnie humor. Przy Lestrange'u może by jeszcze postękał, ale przy Suzanne nie wypadało. Nie żeby miał problem z pokazaniem się w słabszej, zranionej wersji. Po prostu nie lubił, gdy ona się smuciła. Uśmiechnął się ciepło, gdy mówiła o niebieskim. Wprawdzie nie wiedział, co się działo pod jego nieobecność z jego własną bluzą, ale nie miałby nic przeciwko takiemu wykorzystaniu jej. Chociaż... Zobaczyć ją w niej... Chłopie. Nie masz kości.
On nie wiedział wiele o rodzinie Sharpów. Okej, wiedział, że coś ważnego w MM i tyle się interesował. A mógł więcej, prawda? Może wtedy by ogarnął nieco więcej faktów, połączył i wywnioskował pewne logiczne elementy. Słuchał uważnie ciemnowłosej i westchnął bezradnie, unosząc brwi przy nasadzie nosa. Nie wiedział, jak mógłby jej powiedzieć, gdzie jest. - Suzie, ale mnie odcięło w Zakazanym Lesie. Upadłem i... - Machnął bezradnie na głowę. Nawet upadać nie umiał, pieprzony wilkołak złamas. Pokręcił głową spokojnie, bo rzeczywiście ręce nie bolały już mocno, a stopy przestał czuć wraz z brakiem kości. Jakoś dziwnie było mu z tym faktem i skoro tylko dziewczyna zechciała tam zerknąć, on kurczowo spoglądał do góry, w okno. Wypierał się tego, jak wyglądają jego nogi. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że jest źle i chyba wewnętrznie zbierał moce na to, żeby przeżyć czas odrastania. Jego krzyki będzie słychać na kilku piętrach na bank. Zacisnął mocno usta, niezadowolony z tego, że jej reakcja odwzorowywała to, jak się czuł gdzieś w środku. Zmarszczył brwi i westchnąwszy, wymamrotał:
- Asystent piguły pomieszał eliksiry kilku chorych... W efekcie mi... Wyparowały kości. - Dotknął zabandażowaną dłonią czoła i przez moment się nie odzywał. Nie zmienił nic w swojej pozycji, tak bardzo nie chciał czuć, że cokolwiek się z jego ciała rusza pod kołdrą. FUJ. OBRZYDLIWE.
To, że Castellaniego nie było na treningu to była wyraźna nowość. Przez moment Baizen przyglądał się dziewczynie, a skoro tylko wytknął jej obawy o jej zajęcia, no cóż. Z Argentyńską krwią się nie gada... Się przyjmuje na klatę to, co mówi. Chłopak westchnął ciężko i przyglądał się Suzanne z wyraźnym uczuciem, ale i smutkiem. I skubana, chyba to wyczaiła szybciej, niż cokolwiek miał w planach powiedzieć.
- Dobrze.. - Babeczki brzmiały miło, ale słodkości chwilowo nie były mu w głowie. Tony... No właśnie. Biedny Anthony. - Boję się, że coś się mu stało. - Stwierdził ciszej, opuszczając wzrok bezwiednie. - Miałem go pilnować. Odszedłem tylko na chwilę na przemianę i... On tak zawył... - Zamknął powieki. Wiedział. Wiedział, że coś się niedobrego stało Wilsonowi. W życiu tak żaden członek stada rodziny Baizena nie wył, jak niedawno Anthony. Najstarszy stażem wilkołak w ich ekipie, Richard, czuł to naprawdę brutalnie gdzieś w środku. - To aż bolało. - Zagryzł swoją dolną wargę mocniej. - Nie mówmy Lauren póki co, może coś się dowie w Ministerstwie... - Zerknął z obrzydzeniem na swoje nogi. Piguła w końcu raczyła pojawić się ze specyfikami na porost kości. Richard, na złość, udawał, że kobiety nie zauważył.
Re: Sala szpitalna
Suzanne sama o Sharpach wiedziała tyle, że byli w MM kimś tam, ona z polityką i takimi tematami się nie przyjaźniła w żadnym stopniu, pewnie nawet by się pomyliła z tym kto jest obecnym Ministrem Magii, za to była zdolna wyliczyć każdego członka drużyny ligi angielskiej i to jeszcze w kolejności zdobytych punktów. Priorytety moi drodzy. Po prostu czasami spędzała u nich ferie albo wakacje gdy jej ojca nie było i nie miała ochoty wracać do Argentyny do tego przesiąkniętego testosteronem domu.
- Rozumiem, przecież byś się odezwał, wiem o tym - odpowiedziała mu chcąc go troszkę uspokoić - tak tylko mówię, na przyszłość, żebyś wiedział, że naprawdę chciałam Was odszukać, ale nie mogłam zostawić Lau samą, jeszcze nam centaury zagrodziły drogę. Mogłam lecieć sama za Wami. Gdybym wiedziała, że tak to się skończy... - zaczęła się zastanawiać co by było gdyby jednak poleciała w głąb lasu, może by go znalazła wcześniej i nie musiałby teraz tu leżeć i licznymi obrażeniami i brakiem władzy w nogach. Ale może Lau stałaby się krzywda większa. Nie chciała wybierać między przyjaciółką a chłopakiem, zawsze jedna strona musiałaby być poszkodowana a nie chciała żeby żadne z nich cierpiało. I mimo, że Suzanne wydaje się z całej ekipy najsłabsza, bo najmłodsza i najmniejsza to jednak jako sokół miała chyba najmniej zagrożeń. Następna pełnia musi być bardziej przemyślana jeżeli mają pilnować trzech wilkołaków. A właśnie... - Richard, widziałam jeszcze jednego.... była Was trójka - rzuciła szeptem gdyby przypadkiem piguła znowu miała zamiar przejść koło nich, bo cały czas koło nich się przewijała.
Widok jego nóg nie należał do przyjemnych, wręcz wyglądało to mocno obleśnie dlatego już nie miała zamiaru tam zerkać i wolała sobie wymazać ten widok z pamięci próbując zasłonić to innym, jednak mimo, że Baizen był przystojny nawet w tych bandażach to jednak długo nie zapomni o galaretce zamiast muskularnych nóg.
- No żartujesz?! Musimy to gdzieś zgłosić! A ja się zastanawiałam czemu Berg ostatnio poszła z przeziębieniem do skrzydła a wróciła ze świńskim nosem - dodała przypominając sobie o ostatnim wydarzeniu z pokoju wspólnego. Suzanne jak się stresowała to czasami wpadała w dziwny słowotok przywołując jakieś dzikie historie, to chyba była jej taka reakcja obronna na stresowe momenty w jej życiu, druga reakcja to była chęć rozwalenia wszystkiego dookoła więc chyba dobrze, że teraz nie łamała kolejnej, czwartej już miotły w ciągu ostatnich dni.
Widziała ten smutek w jego oczach, nigdy chyba te jej ulubione szczenięce oczy nie były tak smutne przez co ona też posmutniała. Sięgnęła dłonią do jego włosów nieco je przeczesując miedzy palcami, a słuchając jego bólu w głosie chciała go jak najszybciej przytulić ale nie miała za dużych możliwości, więc wychyliła się w jego stronę i położyła głowę na jego klatce jakby go chciała objąć ale niezbyt mocno bo nie wiedziała czy to nie sprawi mu bólu.
- Nie jestem sobie w stanie wyobrazić co przeżywasz ani Ty, ani Lauren. Ale uwierz mi, szkoła przecież chyba już zauważyła, że go nie ma i na pewno podjęli jakieś środki żeby go odnaleźć. - powiedziała nieco przymykając oczy na moment - dobrze, poczekamy co ona powie. - dodała jeszcze na temat Lauren. W tym samym momencie podeszła ta piguła i z wyraźnym EKHM wybudziła Suzanne z zadumy. Niechętnie podniosła się i usiadła prosto na krześle poprawiając jeszcze pelerynę i spojrzała po buteleczce w kształcie etykiety
- Panie Baizen, im wcześniej zaczniemy podawać ten eliksir tym szybciej pan stąd wyjdzie. Ostrzegam, że proces jest bolesny - zaczęła piguła kładąc eliksir na stoliku obok łóżka - Panienka powinna opuścić teraz skrzydło - dodała w kierunku Castellani. Suzanne obruszyła się na krześle słysząc jej słowa.
- Ja się nigdzie nie ruszam, nie mam już zajęć a mój ojcie.... w sensie profesor Castellani powiedział, żebym go przypilnowała. - odpowiedziała Suz pielęgniarce wyraźnie zburzona i zaplotła jeszcze ręce pod piersią dodając swoim słowom agresywniejszego wydźwięku. Mogła pisać do ojca, ten pewnie by się zgodził jakby pielęgniarka wprost napisała o powodzie przesiadywania Argentynki w skrzydle szpitalnym.
- Rozumiem, przecież byś się odezwał, wiem o tym - odpowiedziała mu chcąc go troszkę uspokoić - tak tylko mówię, na przyszłość, żebyś wiedział, że naprawdę chciałam Was odszukać, ale nie mogłam zostawić Lau samą, jeszcze nam centaury zagrodziły drogę. Mogłam lecieć sama za Wami. Gdybym wiedziała, że tak to się skończy... - zaczęła się zastanawiać co by było gdyby jednak poleciała w głąb lasu, może by go znalazła wcześniej i nie musiałby teraz tu leżeć i licznymi obrażeniami i brakiem władzy w nogach. Ale może Lau stałaby się krzywda większa. Nie chciała wybierać między przyjaciółką a chłopakiem, zawsze jedna strona musiałaby być poszkodowana a nie chciała żeby żadne z nich cierpiało. I mimo, że Suzanne wydaje się z całej ekipy najsłabsza, bo najmłodsza i najmniejsza to jednak jako sokół miała chyba najmniej zagrożeń. Następna pełnia musi być bardziej przemyślana jeżeli mają pilnować trzech wilkołaków. A właśnie... - Richard, widziałam jeszcze jednego.... była Was trójka - rzuciła szeptem gdyby przypadkiem piguła znowu miała zamiar przejść koło nich, bo cały czas koło nich się przewijała.
Widok jego nóg nie należał do przyjemnych, wręcz wyglądało to mocno obleśnie dlatego już nie miała zamiaru tam zerkać i wolała sobie wymazać ten widok z pamięci próbując zasłonić to innym, jednak mimo, że Baizen był przystojny nawet w tych bandażach to jednak długo nie zapomni o galaretce zamiast muskularnych nóg.
- No żartujesz?! Musimy to gdzieś zgłosić! A ja się zastanawiałam czemu Berg ostatnio poszła z przeziębieniem do skrzydła a wróciła ze świńskim nosem - dodała przypominając sobie o ostatnim wydarzeniu z pokoju wspólnego. Suzanne jak się stresowała to czasami wpadała w dziwny słowotok przywołując jakieś dzikie historie, to chyba była jej taka reakcja obronna na stresowe momenty w jej życiu, druga reakcja to była chęć rozwalenia wszystkiego dookoła więc chyba dobrze, że teraz nie łamała kolejnej, czwartej już miotły w ciągu ostatnich dni.
Widziała ten smutek w jego oczach, nigdy chyba te jej ulubione szczenięce oczy nie były tak smutne przez co ona też posmutniała. Sięgnęła dłonią do jego włosów nieco je przeczesując miedzy palcami, a słuchając jego bólu w głosie chciała go jak najszybciej przytulić ale nie miała za dużych możliwości, więc wychyliła się w jego stronę i położyła głowę na jego klatce jakby go chciała objąć ale niezbyt mocno bo nie wiedziała czy to nie sprawi mu bólu.
- Nie jestem sobie w stanie wyobrazić co przeżywasz ani Ty, ani Lauren. Ale uwierz mi, szkoła przecież chyba już zauważyła, że go nie ma i na pewno podjęli jakieś środki żeby go odnaleźć. - powiedziała nieco przymykając oczy na moment - dobrze, poczekamy co ona powie. - dodała jeszcze na temat Lauren. W tym samym momencie podeszła ta piguła i z wyraźnym EKHM wybudziła Suzanne z zadumy. Niechętnie podniosła się i usiadła prosto na krześle poprawiając jeszcze pelerynę i spojrzała po buteleczce w kształcie etykiety
- Panie Baizen, im wcześniej zaczniemy podawać ten eliksir tym szybciej pan stąd wyjdzie. Ostrzegam, że proces jest bolesny - zaczęła piguła kładąc eliksir na stoliku obok łóżka - Panienka powinna opuścić teraz skrzydło - dodała w kierunku Castellani. Suzanne obruszyła się na krześle słysząc jej słowa.
- Ja się nigdzie nie ruszam, nie mam już zajęć a mój ojcie.... w sensie profesor Castellani powiedział, żebym go przypilnowała. - odpowiedziała Suz pielęgniarce wyraźnie zburzona i zaplotła jeszcze ręce pod piersią dodając swoim słowom agresywniejszego wydźwięku. Mogła pisać do ojca, ten pewnie by się zgodził jakby pielęgniarka wprost napisała o powodzie przesiadywania Argentynki w skrzydle szpitalnym.
Re: Sala szpitalna
Ona nawet nie musiała się zastanawiać czy by jej dał znać, gdyby mógł. Dla niego byłoby to logiczne działanie, ale w tej wyjątkowej sytuacji nie miał jak tego zrobić. Nie dziwił się też, że stwierdziła iż lepiej będzie zostać z rudowłosą przyjaciółką. Nie miał najmniejszego zamiaru wchodzić między nie i kazać wybierać "kto pierwszy" w hierarchii Su jest. Poza tym, przecież wilkołaki z zasady powinny sobie dać radę. Trochę słabe świadectwo dali chłopcy całej genetycznej linii, ale przez kolejne pełnie z pewnością pokażą, na co ich stać. Westchnąwszy krótko, Krukon spojrzał na nią czule. - Suzanne... - Centaury zagrodziły drogę... - Co?! - Zmarszczył momentalnie brwi i pospiesznie rzucił wzrokiem po swojej lubej. NO HALO! TOŻ TO SPOTKANIE, KTÓRE NAPRAWDĘ RÓWNIE ŹLE SIĘ MOGŁO SKOŃCZYĆ, CO Z WILKOŁAKIEM. Może lokalne centaury znały uczniów, ale nie wiadomo na kogo by trafiły i z jakim nastawieniem. - Nic wam nie zrobiły?! - Gotowy był zaraz wytaśtać się z tego łóżka i wyczołgać do Zakazanego Lasu. Na pewno by zrobiło robotę przed wielkimi stworami to, że się doczołgał do nich i krzyczy z dołu ze złością. Baizen piętaszek bez kości.
Oblizał się pospiesznie i pokiwał twierdząco głową. - Tak, ale to delikatna sprawa. Flora. Siostra Antka. Jeśli dobrze zrozumiałem to Hanka też. - Przez moment pomyślał o tym, jak Wilsonowie daleko nie są od Baizenów z ilością wilkołaków w familii. Procentowo. Tylko brakuje im rodziców. Oh, well... Kiedy Ślizgonka zdradziła mu, że to nie pierwszy błąd lekarski w Skrzydle Szpitalnym, widocznie zmężniał na mimice. - Ja tego tak nie zostawię. Napisałem już do mamy, która jest uzdrowicielem, żeby mi coś super podesłała na te kości, ale chyba czas tu trochę zrobić porządek. - Oho, blondas był w bojowym nastroju. Zobaczymy, jak będzie ćwierkał, jak wypije eliksir do wzrostu kości.
Przymknął oczy, gdy się do niego przytuliła. Tego chyba potrzebował. Jej osoby obok siebie. Chociaż wcześniej nie rozumiał swoich uczuć i nadal nie były one w pełni wyklarowane i logiczne, czuł, że ona obok to większy spokój. A tego bardzo pożądał. To błogie uczucie miało jednak być wstrzymane przez panią pigułę. Ehhh! Musiał się na nią spojrzeć, skoro się do niego zwróciła. Pokiwał powolnie głową, przyjmując wstępnie na klatę to, że odrastanie kości miłe nie jest. Nawet brzmiało diabelsko. Skrzywił się mimowolnie, gdy jednak było zarekomendowane by Castellani opuściła skrzydło. Otworzył buzię, żeby coś powiedzieć, ale nim się zorientował, ona już zarekomendowała swoje pozostanie. NO TO BĘDZIE MĘSKI PRZY ODROŚCIE, JAK NIKT NIGDY. Tak sobie powiedział w duchu. Pielęgniarka, tak jak wcześniej zdzieliła go po pysku, tak teraz nim się Krukon odezwał, podsunęła mu pod nos Szkiele-Wzro. - No dobra. - Coś o nim czytał, że pali przy przełykaniu, więc szybko szajs wlał w gardło i jak zaczęło go dusić to biedny zaczął kaszleć, krzywić się, uderzać po klatce. I to intensywnie, bo nabrał czerwonych kolorów.
- Panie Baizen, to normalna reakcja. Proszę spróbować się uspokoić i skupić na kościach. - Według Harry'ego Pottera procesowi odrastania kości towarzyszy uczucie naszpikowania tego miejsca drzazgami, więc coś mi się wydaje, że szanowny Richard Baizen nie ma nic do gadania w kwestii swojej męskości i dumy. Można jedno i drugie skopać w kąt, skoro Su przy nim zostaje.
- Słyszałem, że... Złamałaś kilka mioteł? Nie wiedziałem, jeśli mam być szczery, że to możliwe. - Przyznał się swobodnie do tego, co chodziło mu po głowie przed wzięciem eliksiru. Chłopak pokasływał jeszcze między słowami, ale w pewnym momencie widocznie miał kłopot ze skupieniem się. Na czole pojawiły się krople potu, a on sam wydawał się w dość dużym dyskomforcie.
Oblizał się pospiesznie i pokiwał twierdząco głową. - Tak, ale to delikatna sprawa. Flora. Siostra Antka. Jeśli dobrze zrozumiałem to Hanka też. - Przez moment pomyślał o tym, jak Wilsonowie daleko nie są od Baizenów z ilością wilkołaków w familii. Procentowo. Tylko brakuje im rodziców. Oh, well... Kiedy Ślizgonka zdradziła mu, że to nie pierwszy błąd lekarski w Skrzydle Szpitalnym, widocznie zmężniał na mimice. - Ja tego tak nie zostawię. Napisałem już do mamy, która jest uzdrowicielem, żeby mi coś super podesłała na te kości, ale chyba czas tu trochę zrobić porządek. - Oho, blondas był w bojowym nastroju. Zobaczymy, jak będzie ćwierkał, jak wypije eliksir do wzrostu kości.
Przymknął oczy, gdy się do niego przytuliła. Tego chyba potrzebował. Jej osoby obok siebie. Chociaż wcześniej nie rozumiał swoich uczuć i nadal nie były one w pełni wyklarowane i logiczne, czuł, że ona obok to większy spokój. A tego bardzo pożądał. To błogie uczucie miało jednak być wstrzymane przez panią pigułę. Ehhh! Musiał się na nią spojrzeć, skoro się do niego zwróciła. Pokiwał powolnie głową, przyjmując wstępnie na klatę to, że odrastanie kości miłe nie jest. Nawet brzmiało diabelsko. Skrzywił się mimowolnie, gdy jednak było zarekomendowane by Castellani opuściła skrzydło. Otworzył buzię, żeby coś powiedzieć, ale nim się zorientował, ona już zarekomendowała swoje pozostanie. NO TO BĘDZIE MĘSKI PRZY ODROŚCIE, JAK NIKT NIGDY. Tak sobie powiedział w duchu. Pielęgniarka, tak jak wcześniej zdzieliła go po pysku, tak teraz nim się Krukon odezwał, podsunęła mu pod nos Szkiele-Wzro. - No dobra. - Coś o nim czytał, że pali przy przełykaniu, więc szybko szajs wlał w gardło i jak zaczęło go dusić to biedny zaczął kaszleć, krzywić się, uderzać po klatce. I to intensywnie, bo nabrał czerwonych kolorów.
- Panie Baizen, to normalna reakcja. Proszę spróbować się uspokoić i skupić na kościach. - Według Harry'ego Pottera procesowi odrastania kości towarzyszy uczucie naszpikowania tego miejsca drzazgami, więc coś mi się wydaje, że szanowny Richard Baizen nie ma nic do gadania w kwestii swojej męskości i dumy. Można jedno i drugie skopać w kąt, skoro Su przy nim zostaje.
- Słyszałem, że... Złamałaś kilka mioteł? Nie wiedziałem, jeśli mam być szczery, że to możliwe. - Przyznał się swobodnie do tego, co chodziło mu po głowie przed wzięciem eliksiru. Chłopak pokasływał jeszcze między słowami, ale w pewnym momencie widocznie miał kłopot ze skupieniem się. Na czole pojawiły się krople potu, a on sam wydawał się w dość dużym dyskomforcie.
Re: Sala szpitalna
Machnęła ręką słysząc jego obawy gdy coś wspominała o Centaurach.
- W porę je zauważyłam i dałam znać Lau żeby się schowała, jest okej, Richard, tylko trochę mnie gałęzie pokiereszowały ale wiggenowy mi pomógł, nie ma już śladu - uśmiechnęła się do niego czule dając mu znak, że naprawdę z nią jest wszystko okej. Na początku była wykończona i mocno podrapana przez witki drzew jednak to było nic w porównaniu z tym co on przeżywał. Jej obrońca. Castellani słyszała nie raz jak Baizen potrafił dać komuś w mordę za to, że ktoś ją przy nim wyzwał i zwykle był to członek drużyny Quidditcha z innego domu albo zapalony kibic. Kiedyś stawiała sama czoła tego typu zagrywkom a teraz on skutecznie gasił innych. Na swój sposób było to bardzo urocze.
- Naczelna też?! O słodka Helgo - odszepnęła mu z wyraźnym zaskoczeniem w głosie próbując to sobie jakoś wszystko ogarnąć pod tą ciemną czupryną. Czyli większość Wilsonów w szkole to wilkołaki. Nie spodziewała się zupełnie, chociaż no do tej pory w ogóle nie spodziewała się żeby ktokolwiek w szkole mógłby się szczycić tą przypadłością. Teraz do niej doszło jak jeszcze niewiele wiedziała i pewnie takich przypadków mogłoby być więcej. Ciekawe czy w szkole też są jakieś wampiry - nic nikomu nie powiem, obiecuje - dodała jeszcze i przyłożyła sobie jedną dłoń w okolicę serca a drugą uniosła jakby miała przysięgać. Nie miałaby po co takich rzeczy rozpowiadać. Owszem, nie raz była mściwa jak ktoś jej zaszedł za skórę, jednak gdyby nawet Baizen coś poważnego odwalił to jednak takie rzeczy były zbyt poważne by rozpowiadać całej szkole o tym. Mimo wszystko była bardzo rozsądna, choć czasem najpierw robiła a później myślała.
Spojrzała na pigułę, która przyszła i już nic się nie odezwała. Obserwowała dokładnie to co robi z wzrokiem jakby miała właśnie w myślach zabijać ją avadą. Buteleczka, którą postawiła nie wyglądała zachęcająco i Suzanne mimowolnie skrzywiła się z obrzydzeniem. Nie raz miała połamane ręce czy nogi ale nigdy kości nie straciła, ale słyszała dużo złego na temat procesu odrastania i aż ciarki ją przeszły po całym ciele wyobrażając sobie znowu aż za wiele. Spojrzała na Richarda z troską w oczach, bo strasznie było jej żal, że on nie dość, że o mało co nie zginął w Zakazanym Lesie to jeszcze debile, którzy mieli go wyleczyć doprowadzili do zaniku kości. Pierwszy łyk za nim i Baizen zaczął się dusić. No zajebiście, dobrze idzie... Suzanne aż wstała z krzesła chcąc mu pomóc, poklepać po plecach czy coś ale widziała, że już zaczął normalnie łapać powietrze. Ślizgonka rozglądnęła się po pomieszczeniu i szybkim ruchem różdżki przywołała jakąś szklankę do której przy pomocy aquamenti uzupełniła ją zimną wodą i podała swojemu lubemu.
- Napij się, może troszkę Cię ochłodzi - powiedziała spokojnie i słuchała jego słów. Skąd on wiedział o jej miotłach?! Castellani podrapała się po głowie nieco trochę włosami zasłaniając twarz na której teraz widoczne było zakłopotanie - Nie radzę sobie ostatnio z nerwami - rzekła ściszonym głosem i widząc jego krople potu pospiesznie znów wstała z krzesła szukając czegoś - to ta cała sytuacja z pełnią i waszym zniknięciem - kontynuowała znajdując gdzieś dwa łóżka obok jakiś ręcznik, który szybko chwyciła i wróciła do Krukona ocierając mu pot z czoła. Tak bardzo mu chciała ulżyć - ale dostałam nową, Błękitni mają naprawdę wytrzymałe egzemplarze, jednak profesjonalna a amatorska miotła to nieziemska różnica - dodała z uśmiechem stojąc nad nim i patrząc się z delikatnym uśmiechem w jego błękitne oczy. Chciałaby żeby już było po wszystkim, a koszmar dopiero się zaczął.
- Potrzebujesz czegoś? Może jesteś głodny? - zapytała czule.
- W porę je zauważyłam i dałam znać Lau żeby się schowała, jest okej, Richard, tylko trochę mnie gałęzie pokiereszowały ale wiggenowy mi pomógł, nie ma już śladu - uśmiechnęła się do niego czule dając mu znak, że naprawdę z nią jest wszystko okej. Na początku była wykończona i mocno podrapana przez witki drzew jednak to było nic w porównaniu z tym co on przeżywał. Jej obrońca. Castellani słyszała nie raz jak Baizen potrafił dać komuś w mordę za to, że ktoś ją przy nim wyzwał i zwykle był to członek drużyny Quidditcha z innego domu albo zapalony kibic. Kiedyś stawiała sama czoła tego typu zagrywkom a teraz on skutecznie gasił innych. Na swój sposób było to bardzo urocze.
- Naczelna też?! O słodka Helgo - odszepnęła mu z wyraźnym zaskoczeniem w głosie próbując to sobie jakoś wszystko ogarnąć pod tą ciemną czupryną. Czyli większość Wilsonów w szkole to wilkołaki. Nie spodziewała się zupełnie, chociaż no do tej pory w ogóle nie spodziewała się żeby ktokolwiek w szkole mógłby się szczycić tą przypadłością. Teraz do niej doszło jak jeszcze niewiele wiedziała i pewnie takich przypadków mogłoby być więcej. Ciekawe czy w szkole też są jakieś wampiry - nic nikomu nie powiem, obiecuje - dodała jeszcze i przyłożyła sobie jedną dłoń w okolicę serca a drugą uniosła jakby miała przysięgać. Nie miałaby po co takich rzeczy rozpowiadać. Owszem, nie raz była mściwa jak ktoś jej zaszedł za skórę, jednak gdyby nawet Baizen coś poważnego odwalił to jednak takie rzeczy były zbyt poważne by rozpowiadać całej szkole o tym. Mimo wszystko była bardzo rozsądna, choć czasem najpierw robiła a później myślała.
Spojrzała na pigułę, która przyszła i już nic się nie odezwała. Obserwowała dokładnie to co robi z wzrokiem jakby miała właśnie w myślach zabijać ją avadą. Buteleczka, którą postawiła nie wyglądała zachęcająco i Suzanne mimowolnie skrzywiła się z obrzydzeniem. Nie raz miała połamane ręce czy nogi ale nigdy kości nie straciła, ale słyszała dużo złego na temat procesu odrastania i aż ciarki ją przeszły po całym ciele wyobrażając sobie znowu aż za wiele. Spojrzała na Richarda z troską w oczach, bo strasznie było jej żal, że on nie dość, że o mało co nie zginął w Zakazanym Lesie to jeszcze debile, którzy mieli go wyleczyć doprowadzili do zaniku kości. Pierwszy łyk za nim i Baizen zaczął się dusić. No zajebiście, dobrze idzie... Suzanne aż wstała z krzesła chcąc mu pomóc, poklepać po plecach czy coś ale widziała, że już zaczął normalnie łapać powietrze. Ślizgonka rozglądnęła się po pomieszczeniu i szybkim ruchem różdżki przywołała jakąś szklankę do której przy pomocy aquamenti uzupełniła ją zimną wodą i podała swojemu lubemu.
- Napij się, może troszkę Cię ochłodzi - powiedziała spokojnie i słuchała jego słów. Skąd on wiedział o jej miotłach?! Castellani podrapała się po głowie nieco trochę włosami zasłaniając twarz na której teraz widoczne było zakłopotanie - Nie radzę sobie ostatnio z nerwami - rzekła ściszonym głosem i widząc jego krople potu pospiesznie znów wstała z krzesła szukając czegoś - to ta cała sytuacja z pełnią i waszym zniknięciem - kontynuowała znajdując gdzieś dwa łóżka obok jakiś ręcznik, który szybko chwyciła i wróciła do Krukona ocierając mu pot z czoła. Tak bardzo mu chciała ulżyć - ale dostałam nową, Błękitni mają naprawdę wytrzymałe egzemplarze, jednak profesjonalna a amatorska miotła to nieziemska różnica - dodała z uśmiechem stojąc nad nim i patrząc się z delikatnym uśmiechem w jego błękitne oczy. Chciałaby żeby już było po wszystkim, a koszmar dopiero się zaczął.
- Potrzebujesz czegoś? Może jesteś głodny? - zapytała czule.
Re: Sala szpitalna
Spojrzał po niej niejako ostatni oceniający raz. Cieszył się, że była cała, bo tylko tego by teraz mu było potrzeba, żeby coś złego się jej przytrafiło. Albo Lauren. O nią też poważnie się obawiał, ale też wiedział doskonale, że siedząca przy jego boku VI-roczna dziewczyna nie kłamie. I że nie wyda kwestii, którą podjęli w chwilę potem. Baizen trochę hurraoptymistycznie sprzedał właśnie Wilsonów Ślizgonce, ale nie do końca był jeszcze świadomy tego. Czemu? Bo ta wiedza Castellani mogła ją na coś więcej narazić, na jakieś szranki niedobre. Kiedyś to do niego dotrze, ale póki co to kości były ważniejsze. Jego ciało paliło od środka, a niezadowolenie błyskało falami po jego chwilami spokojnym obliczu. Chętnie napił się wody, którą przywołała mu Suzanne, a potem opadł na plecy, obserwując ją, gdy mówiła o miotłach. Persie, kochany sprzedawczyk. I jeszcze ta sowa, która wpadła do Skrzydła Szpitalnego, jak szalona, szybko siadając na klatce Krukona, jak gdyby nigdy nic. Słuchając odpowiedzi swojej lubej, zajął się zawiniątkiem i uniósłszy brwi, szybko przesunął wzrokiem po liściku. Lestrange, kocham Cię. Pomyślał, bo wystarczało kilka pierwszych sekund tego, co się działo w jego ciele, a on miał wrażenie, że Mung jest mu pisany po wsze czasy, bo zwariuje niechybnie.
- Ale... Rozbiłaś się czy po prostu... Bezczelnie rozjebałaś miotły o ścianę czy kogoś głowę? - Zerknął na nią, a wargi nieznacznie mu w rozbawieniu zadrżały, bo śmiał sobie to wyobrazić. Że Castellani leje kogoś miotłą, jak gdyby nigdy nic. Słuchał jeszcze słów o profesjonalnej miotle i w pewnym momencie kurczowo zamknął oczy, zagryzając zęby na czymś, co dostał w paczuszce. Przez dłuższą chwilę nie umiał się odzywać, starając się skupić bardzo mocno na tym, żeby nie drzeć się. Kilka bardzo niezadowolonych warknięć mu się wymsknęło, a gdy ta fala minęła, wyglądał na padniętego.
- Lestrange wysłał mi coś, co ma pomóc na ból. - Wytłumaczył pospiesznie, że nie bierze jakichś magicznych dragów czy czegoś w ten deseń. Chociaż wiedział, że Persie kombinuje na wielu płaszczyznach, sam nie chciał nigdy odsuwać od swojej głowy nieświadomie myślenie. To jakby bestii odciąć dopływ moralności i kontroli, a jak wiemy, Richard kontroli gubić nie lubił. Ani w pełni ani poza nią. Już wystarczy, że miał budyniowy wzrok na widok Suzanne.
- Może jestem głodny, ale nie wiem czy nie nie udławię czymś po drodze. - Uśmiechnął się blado do ciemnowłosej. Znów szczenięce rozpłynięcie pojawiło się na jego twarzy. - Tęskniłem za Tobą, wiesz? - No kurde, za swoją dziewczyną! - Obiecuję, że jak tylko będę mógł chodzić to zabiorę Cię na randkę. - I w końcu może dostanie ona to, co kupił jej przed pełnią. Oblizawszy się pospiesznie, wskazał skinieniem na okno, przy którym była jego różdżka. - Mogłabyś mi ją dać bliżej, na wszelki wypadek. Gdybym się miał bronić przed Pigułą.
- Ale... Rozbiłaś się czy po prostu... Bezczelnie rozjebałaś miotły o ścianę czy kogoś głowę? - Zerknął na nią, a wargi nieznacznie mu w rozbawieniu zadrżały, bo śmiał sobie to wyobrazić. Że Castellani leje kogoś miotłą, jak gdyby nigdy nic. Słuchał jeszcze słów o profesjonalnej miotle i w pewnym momencie kurczowo zamknął oczy, zagryzając zęby na czymś, co dostał w paczuszce. Przez dłuższą chwilę nie umiał się odzywać, starając się skupić bardzo mocno na tym, żeby nie drzeć się. Kilka bardzo niezadowolonych warknięć mu się wymsknęło, a gdy ta fala minęła, wyglądał na padniętego.
- Lestrange wysłał mi coś, co ma pomóc na ból. - Wytłumaczył pospiesznie, że nie bierze jakichś magicznych dragów czy czegoś w ten deseń. Chociaż wiedział, że Persie kombinuje na wielu płaszczyznach, sam nie chciał nigdy odsuwać od swojej głowy nieświadomie myślenie. To jakby bestii odciąć dopływ moralności i kontroli, a jak wiemy, Richard kontroli gubić nie lubił. Ani w pełni ani poza nią. Już wystarczy, że miał budyniowy wzrok na widok Suzanne.
- Może jestem głodny, ale nie wiem czy nie nie udławię czymś po drodze. - Uśmiechnął się blado do ciemnowłosej. Znów szczenięce rozpłynięcie pojawiło się na jego twarzy. - Tęskniłem za Tobą, wiesz? - No kurde, za swoją dziewczyną! - Obiecuję, że jak tylko będę mógł chodzić to zabiorę Cię na randkę. - I w końcu może dostanie ona to, co kupił jej przed pełnią. Oblizawszy się pospiesznie, wskazał skinieniem na okno, przy którym była jego różdżka. - Mogłabyś mi ją dać bliżej, na wszelki wypadek. Gdybym się miał bronić przed Pigułą.
Re: Sala szpitalna
Chwilę obserwowała jego zmagania z rosnącymi w żółwim tempie kośćmi. Nie chciała w ogóle sobie tego wyobrażać, bo ona pewnie na jego miejscu już by zemdlała ze dwa razy, chociaż nie, darłaby się, że usłyszeli by ją w Hogsmade. Jednak nie miała zamiaru nigdy sprawdzać swojego tembru głosu w ten sposób więc tylko chwyciła go za rękę obiema dłońmi i pogładziła nieco po wierzchu. Na jego pytanie odnośnie sposobu zlikwidowania miotły krótko parsknęła śmiechem
- Baizen, pewnie gdybym wsiadła na miotłę zaraz po naszej libacji w 3 miotłach miałabym lepszą koordynację niż niejeden na trzeźwo - zaśmiała się kręcąc głową na boki - po prostu trochę testowałam tłuczki i zdecydowanie lepiej się sprawdzam na ścigającym niż pałkarzu, bo trafiłam w rząd mioteł i dwie złamałam- dodała powstrzymując się od śmiechu przywołując sobie to niedawne wspomnienie, jednak co jak co, ale siłę w łapie to ona też potrafiła mieć, zwłaszcza jak się zdenerwuje, tylko czasami te tłuczki naprawdę nie chcą z nią współpracować, wolała kafle - ale trzecią fakt, jeden z rezerwowych prawie nią oberwał jednak się odsunął i walnęłam nią o trybunę, nawet pogratulowałam mu refleksu - dodała nieco bardziej nieśmiało. Jakby tak na nich popatrzeć to chyba poza pełnią to ona raczej była tą agresywną stroną i wygląda to dosyć zabawnie jak mały konus, najmniejszy z drużyny ustawia sobie wszystkich tak jak się jej podoba. Ale taka Castellani już była, bierzesz ją całą nawet jako wściekłego ratlerka albo w ogóle. W czasie swojego wywodu widziała jak przyleciała jedna z sów przez co na jej widok nieco się skrzywiła. Strasznie ich nie lubiła i wręcz te pierzaste kule wywoływały w nią ciarki, chyba trochę jej animagiczna postać miała wpływ na jej wstręt do sów, bo sokoły bardzo ich nie lubią. Patrzyła tylko uważnie na zawiniątko ze zmarszczoną brwią i później to jak Baizen sobie te macki wepchnął do buzi. FUUUUUJ.
- Co to? - zapytała szybko ale ten zaczął wydawać z siebie dziwne odgłosy przez co zacisnęła oczy i chwyciła go mocniej za rękę. Tak bardzo chciała żeby go nie bolało, jednak nie miała pomysłu jak mu ulżyć więc po prostu co jakiś czas uzupełniała mu wodę i przecierała pot z jego czoła i policzków.
- Lestrange, no tak, ten to podobno wszystko umie załatwić, ale podobno też ma wygórowane ceny, dziewczyny mi mówiły w dormie - rzuciła kiedy ten wspomniał o swoim kumplu. Tak, zanim Suzi zaczęła chodzić z Richardem to mogła przysiąc, że jedna z jej koleżanek próbowała uwarzyć wielosokowy żeby przemknąć do Pokoju Wspólnego Krukonów by móc któregoś z bożyszczy pooglądać bez koszulki, śmiała stwierdzić teraz, że na bank chodziło jej wtedy o Baizena, no bo przecież wystarczy spojrzeć na te jego oczy... Całe szczęście niecny plan legł w gruzach.
Jego kolejne słowa sprawiły przyjemne ciepełko gdzieś rozlewające się wokół serduszka Castellani przez co spojrzała na niego z uczuciem delikatnie się uśmiechając. Ona też tęskniła, bardzo. Niby nie widzieli się 3 dni ale ona miała wrażenie, że minął miesiąc. I mimo, że cały czas gdzieś tam z tyłu głowy coś jej mówiło, że on jest niebezpieczny to jej serducho skutecznie zagłuszało wszelkie jej obawy z tym związane zwłaszcza widząc go teraz takiego bardzo bezbronnego, no jak on mógłby ją skrzywdzić? No jak?
Suzi wstała i poszła do okna przynosząc zaraz jego różdżkę i położyła ją na szafeczce obok paskudnego eliksiru.
- Dobrze, pójdziemy na randkę, ale tym razem sami, bez żadnych przyzwoitek - stwierdziła bardzo stanowczo i mimo, że kochała Lau i lubiła Anthonego to jednak tamta podwójna randka do najlepszych nie należała.
- Baizen, pewnie gdybym wsiadła na miotłę zaraz po naszej libacji w 3 miotłach miałabym lepszą koordynację niż niejeden na trzeźwo - zaśmiała się kręcąc głową na boki - po prostu trochę testowałam tłuczki i zdecydowanie lepiej się sprawdzam na ścigającym niż pałkarzu, bo trafiłam w rząd mioteł i dwie złamałam- dodała powstrzymując się od śmiechu przywołując sobie to niedawne wspomnienie, jednak co jak co, ale siłę w łapie to ona też potrafiła mieć, zwłaszcza jak się zdenerwuje, tylko czasami te tłuczki naprawdę nie chcą z nią współpracować, wolała kafle - ale trzecią fakt, jeden z rezerwowych prawie nią oberwał jednak się odsunął i walnęłam nią o trybunę, nawet pogratulowałam mu refleksu - dodała nieco bardziej nieśmiało. Jakby tak na nich popatrzeć to chyba poza pełnią to ona raczej była tą agresywną stroną i wygląda to dosyć zabawnie jak mały konus, najmniejszy z drużyny ustawia sobie wszystkich tak jak się jej podoba. Ale taka Castellani już była, bierzesz ją całą nawet jako wściekłego ratlerka albo w ogóle. W czasie swojego wywodu widziała jak przyleciała jedna z sów przez co na jej widok nieco się skrzywiła. Strasznie ich nie lubiła i wręcz te pierzaste kule wywoływały w nią ciarki, chyba trochę jej animagiczna postać miała wpływ na jej wstręt do sów, bo sokoły bardzo ich nie lubią. Patrzyła tylko uważnie na zawiniątko ze zmarszczoną brwią i później to jak Baizen sobie te macki wepchnął do buzi. FUUUUUJ.
- Co to? - zapytała szybko ale ten zaczął wydawać z siebie dziwne odgłosy przez co zacisnęła oczy i chwyciła go mocniej za rękę. Tak bardzo chciała żeby go nie bolało, jednak nie miała pomysłu jak mu ulżyć więc po prostu co jakiś czas uzupełniała mu wodę i przecierała pot z jego czoła i policzków.
- Lestrange, no tak, ten to podobno wszystko umie załatwić, ale podobno też ma wygórowane ceny, dziewczyny mi mówiły w dormie - rzuciła kiedy ten wspomniał o swoim kumplu. Tak, zanim Suzi zaczęła chodzić z Richardem to mogła przysiąc, że jedna z jej koleżanek próbowała uwarzyć wielosokowy żeby przemknąć do Pokoju Wspólnego Krukonów by móc któregoś z bożyszczy pooglądać bez koszulki, śmiała stwierdzić teraz, że na bank chodziło jej wtedy o Baizena, no bo przecież wystarczy spojrzeć na te jego oczy... Całe szczęście niecny plan legł w gruzach.
Jego kolejne słowa sprawiły przyjemne ciepełko gdzieś rozlewające się wokół serduszka Castellani przez co spojrzała na niego z uczuciem delikatnie się uśmiechając. Ona też tęskniła, bardzo. Niby nie widzieli się 3 dni ale ona miała wrażenie, że minął miesiąc. I mimo, że cały czas gdzieś tam z tyłu głowy coś jej mówiło, że on jest niebezpieczny to jej serducho skutecznie zagłuszało wszelkie jej obawy z tym związane zwłaszcza widząc go teraz takiego bardzo bezbronnego, no jak on mógłby ją skrzywdzić? No jak?
Suzi wstała i poszła do okna przynosząc zaraz jego różdżkę i położyła ją na szafeczce obok paskudnego eliksiru.
- Dobrze, pójdziemy na randkę, ale tym razem sami, bez żadnych przyzwoitek - stwierdziła bardzo stanowczo i mimo, że kochała Lau i lubiła Anthonego to jednak tamta podwójna randka do najlepszych nie należała.
Re: Sala szpitalna
Bardzo prawdopodobne, że gdyby jej obok nie było to by zdecydowanie sobie omdlał. I to nie dwa razy a pięć. I darł się w międzyczasie w niebogłosy. On nie był kimś, kto bał się pokazywać, że jest źle, ale powiedzmy, że przy dziewczynie nie wypadało, a i tak starałaby się zaciskać zęby i mielić szajs od Lestrange'a.
Wsłuchał się w jej odpowiedź i choć miał pojęcie o lataniu, jak każdy inny kończący naukę latania po I roku i koniec to jednak jej stwierdzenie na temat umiejętności na miotle sprawiło, że uniósł z wyraźną dumą brwi. Testowałam tłuczki. Uśmiechnął się przelotnie, bo sobie takiego połączenia słów nie wyobrażał w ogóle. Ale pamiętajmy, że Baizen to wilkołak naziemny. - Chciałbym to zobaczyć. - To nic, że może by wyłapał w zęby. To mógł być bardzo ciekawy motyw, obserwacja jej treningu. W duchu sobie zakomunikował, że musi kiedyś bez zapowiedzi się zakraść na trybuny. A może kameleonem stanie obok Ślizgonów, o. Teraz jednak skupił się znów na bólu i z wrażenia połknął bajer Persiego. Dobrze, że dostał kilka sztuk.
Gdy tylko umiał zebrać więcej myśli, bąknął przelotnie: - Persie jest ze mną w dormitorium, to mój dobry kumpel. Także powiedzmy, że inaczej się wymieniamy za pewne elementy, niż jedynie galeonami. - Dobrze jest mieć takiego ktosia po swojej stronie, nie da się ukryć. Ale nie przypominał sobie o tym, żeby mówił Ślizgonce z kim jest w swoim pokoju w wieży Ravenclaw.
On by się naprawdę poważnie zranił, gdyby okazało się, że jest niebezpieczny dla Suzanne. Jeśli zamknięcie się w jakiejś celi, lochu czy czymś podobnym, nie byłoby wystarczające to... Klnę się na Rovenę, sam oddałby się w ręce władzy i zasugerował, że Azkaban to jedyna opcja, żeby trzymać go z dala od ludzi. I od niej. Żeby tylko była bezpieczna. Tak gotowy na poświęcenia był ten blondyn.
Uśmiechnął się na jej pomoc, a skoro tylko zarekomendowała, że kolejna randka będzie bardziej osobista, błysnął wesoło kłami w szerokim uśmiechu. - Ty i ja. Nie ma innej opcji. - Spojrzał po niej przelotnie i czy chciała czy nie, skorzystał z tych części ciała, które miał silne i z kośćmi. Wsparł się na przedramieniu, a drugą ręką sięgnął do jej twarzy. Złapał ją delikatnie, ale i stanowczo. Ściągnął ją nieco w dół, bo niestety tym razem to ona górowała nad nim, a następnie bez uprzedzenia wpił się w jej miękkie wargi. Zaprosił ją do nieco intensywniejszego pocałunku i czule zamruczał gardłowo. Cofnął się jednak szybciej, niż chciał, bo nie dość, że kolejna fala cierpienia go przeszła i tym razem kurczowo zamknął oczy, krzycząc bezgłośnie w agonii odrastających powolutku kości to jeszcze... Inne rzeczy kości nie potrzebują. Coś mu na dole drgnęło w międzyczasie, bo było zdrowe. Kompletnie nie w czas. Krukon obrócił się mocniej na bok najszybciej, jak tylko umiał, żeby ukryć.. Wzwód.
Wsłuchał się w jej odpowiedź i choć miał pojęcie o lataniu, jak każdy inny kończący naukę latania po I roku i koniec to jednak jej stwierdzenie na temat umiejętności na miotle sprawiło, że uniósł z wyraźną dumą brwi. Testowałam tłuczki. Uśmiechnął się przelotnie, bo sobie takiego połączenia słów nie wyobrażał w ogóle. Ale pamiętajmy, że Baizen to wilkołak naziemny. - Chciałbym to zobaczyć. - To nic, że może by wyłapał w zęby. To mógł być bardzo ciekawy motyw, obserwacja jej treningu. W duchu sobie zakomunikował, że musi kiedyś bez zapowiedzi się zakraść na trybuny. A może kameleonem stanie obok Ślizgonów, o. Teraz jednak skupił się znów na bólu i z wrażenia połknął bajer Persiego. Dobrze, że dostał kilka sztuk.
Gdy tylko umiał zebrać więcej myśli, bąknął przelotnie: - Persie jest ze mną w dormitorium, to mój dobry kumpel. Także powiedzmy, że inaczej się wymieniamy za pewne elementy, niż jedynie galeonami. - Dobrze jest mieć takiego ktosia po swojej stronie, nie da się ukryć. Ale nie przypominał sobie o tym, żeby mówił Ślizgonce z kim jest w swoim pokoju w wieży Ravenclaw.
On by się naprawdę poważnie zranił, gdyby okazało się, że jest niebezpieczny dla Suzanne. Jeśli zamknięcie się w jakiejś celi, lochu czy czymś podobnym, nie byłoby wystarczające to... Klnę się na Rovenę, sam oddałby się w ręce władzy i zasugerował, że Azkaban to jedyna opcja, żeby trzymać go z dala od ludzi. I od niej. Żeby tylko była bezpieczna. Tak gotowy na poświęcenia był ten blondyn.
Uśmiechnął się na jej pomoc, a skoro tylko zarekomendowała, że kolejna randka będzie bardziej osobista, błysnął wesoło kłami w szerokim uśmiechu. - Ty i ja. Nie ma innej opcji. - Spojrzał po niej przelotnie i czy chciała czy nie, skorzystał z tych części ciała, które miał silne i z kośćmi. Wsparł się na przedramieniu, a drugą ręką sięgnął do jej twarzy. Złapał ją delikatnie, ale i stanowczo. Ściągnął ją nieco w dół, bo niestety tym razem to ona górowała nad nim, a następnie bez uprzedzenia wpił się w jej miękkie wargi. Zaprosił ją do nieco intensywniejszego pocałunku i czule zamruczał gardłowo. Cofnął się jednak szybciej, niż chciał, bo nie dość, że kolejna fala cierpienia go przeszła i tym razem kurczowo zamknął oczy, krzycząc bezgłośnie w agonii odrastających powolutku kości to jeszcze... Inne rzeczy kości nie potrzebują. Coś mu na dole drgnęło w międzyczasie, bo było zdrowe. Kompletnie nie w czas. Krukon obrócił się mocniej na bok najszybciej, jak tylko umiał, żeby ukryć.. Wzwód.
Re: Sala szpitalna
Widziała po jego oczach, że ten proces go cholernie bolał ale wstrzymywał się jak mógł żeby się nie drzeć. A mógł, nie rozumiała czemu tego nie robi. Faceci to w większości chyba nie chcą przed kobietami pokazywać słabości, ale rozumiała to, taka ich męska duma czy coś. Wychowała się wśród facetów więc co nieco wiedziała i problem w tym, że chyba sama miała problem z okazywaniem słabości choć jak widać potrafiła się rozkleić.
- Wiesz, ja nie jestem taka urocza na boisku - dodała nieco się rumieniąc. Ona tam była małym szatanem, który siał spustoszenie wśród zawodników. Pewnie gdyby wiedziała, że Baizen siedzi na trybunach trochę by się hamowała jednak gdyby się przemknął niezauważony... mógłby się zdziwić jaka jego dziewczyna potrafi być... ostra. Ten sport wywołuje w niej wiele emocji więc jednocześnie jest najgorszą i najlepszą wersję siebie. Nie ugnie się dopóki nie osiągnie swojego celu, a poprzeczkę zawsze bardzo wysoko zawiesza, nawet wyżej niż oczekiwałby od niej sam słynny Marco Castellani.
Wiedziała, że są na jednym roku, w jednym domu ale że dzieli z nim jeszcze dormitorium? To było niespodziewane. Pewnie gdyby nie to, że Richard był jej najlepszym korepetytorem próbowałaby wyciągnąć od niego jakieś notatki po niższej cenie, ale wystarczyła jej wiedza jej osobistego omnibusa.
Kiedy ją nagle przyciągnął do siebie, Suzanne była nieco zaskoczona jego stanowczością lecz równocześnie poddała się całkowicie jego pocałunkom, które znów pokazały jak bardzo brakowało jej jego bliskości i najwyraźniej jemu też. Niechętnie się od niego odsunęła jednak jej ręka została przy jego policzku głaszcząc go nieśpieszno. Znów ból przyszedł i.... czemu się nagle bardziej zakrył tam o na dole? Mimowolnie spojrzała w tamtym kierunku i zalała się rumieńcem przygryzając swoją dolną wargę bardzo nieśmiało.
- Zbieraj siły na randkę - dodała szeptem a jej głos był nawet nieco niższy niż dotychczas. Coś w jej brzuchu zatrzepotało krótko ale intensywnie. - Zaraz kolacja, skoczę szybko i już wracam - rzuciła jeszcze zerkając na zegar wiszący gdzieś na ścianie. Przed wyjściem jeszcze szybki cmok w policzek i wyszła ze skrzydła. Miała wrażenie, że gdy tylko zniknęła za drzwiami słyszała jego krzyk, który wydarł się z jego płuc tłumiony przez jej obecność. Zacisnęła mocniej pięści i pobiegła w stronę wielkiej sali.
W skrócie:
Suzanne wróciła ze smakołykami już przebrana w swoje wygodne ciuchy czyli legginsy i długi sweter, jeszcze pod pachą trzymając zawinięty zielony koc, którym miała plan się okryć w nocy, bo nie miała planu w ogóle wracać do dormitorium co zakomunikowała stanowczo gdy piguła znowu zaczęła protestować.
Całą noc nad nim czuwała trzymając go za rękę, przecierając mu pot, nawet nieco zmuszając do jedzenia, bo musiał nabrać siłę. Co jakiś czas usypiał na czym ona też starała się korzystać jednak ta noc nie należała do najlżejszych.
Rankiem, kiedy to akurat udało jej się przysnąć do skrzydła szpitalnego wtargnęło trzech chłopaków w niebieskich szatach z Lestrenge'm na czele, który to pokazał pielęgniarce list. Suzanne usłyszała tylko, że go zabierają i że to nakaz ich opiekuna.
- Castellani, zabieramy go do dormitorium, dam Ci znać jak już mu wszystko odrośnie co ma odrosnąć- rzucił jeden z chłopaków i zaczęli zbierać rzeczy Baizena i jego samego na magicznych noszach. Ona sama też bardzo zmęczona opuściła skrzydło szykując się na kolejny długi dzień w szkole.
/zt x2
- Wiesz, ja nie jestem taka urocza na boisku - dodała nieco się rumieniąc. Ona tam była małym szatanem, który siał spustoszenie wśród zawodników. Pewnie gdyby wiedziała, że Baizen siedzi na trybunach trochę by się hamowała jednak gdyby się przemknął niezauważony... mógłby się zdziwić jaka jego dziewczyna potrafi być... ostra. Ten sport wywołuje w niej wiele emocji więc jednocześnie jest najgorszą i najlepszą wersję siebie. Nie ugnie się dopóki nie osiągnie swojego celu, a poprzeczkę zawsze bardzo wysoko zawiesza, nawet wyżej niż oczekiwałby od niej sam słynny Marco Castellani.
Wiedziała, że są na jednym roku, w jednym domu ale że dzieli z nim jeszcze dormitorium? To było niespodziewane. Pewnie gdyby nie to, że Richard był jej najlepszym korepetytorem próbowałaby wyciągnąć od niego jakieś notatki po niższej cenie, ale wystarczyła jej wiedza jej osobistego omnibusa.
Kiedy ją nagle przyciągnął do siebie, Suzanne była nieco zaskoczona jego stanowczością lecz równocześnie poddała się całkowicie jego pocałunkom, które znów pokazały jak bardzo brakowało jej jego bliskości i najwyraźniej jemu też. Niechętnie się od niego odsunęła jednak jej ręka została przy jego policzku głaszcząc go nieśpieszno. Znów ból przyszedł i.... czemu się nagle bardziej zakrył tam o na dole? Mimowolnie spojrzała w tamtym kierunku i zalała się rumieńcem przygryzając swoją dolną wargę bardzo nieśmiało.
- Zbieraj siły na randkę - dodała szeptem a jej głos był nawet nieco niższy niż dotychczas. Coś w jej brzuchu zatrzepotało krótko ale intensywnie. - Zaraz kolacja, skoczę szybko i już wracam - rzuciła jeszcze zerkając na zegar wiszący gdzieś na ścianie. Przed wyjściem jeszcze szybki cmok w policzek i wyszła ze skrzydła. Miała wrażenie, że gdy tylko zniknęła za drzwiami słyszała jego krzyk, który wydarł się z jego płuc tłumiony przez jej obecność. Zacisnęła mocniej pięści i pobiegła w stronę wielkiej sali.
W skrócie:
Suzanne wróciła ze smakołykami już przebrana w swoje wygodne ciuchy czyli legginsy i długi sweter, jeszcze pod pachą trzymając zawinięty zielony koc, którym miała plan się okryć w nocy, bo nie miała planu w ogóle wracać do dormitorium co zakomunikowała stanowczo gdy piguła znowu zaczęła protestować.
Całą noc nad nim czuwała trzymając go za rękę, przecierając mu pot, nawet nieco zmuszając do jedzenia, bo musiał nabrać siłę. Co jakiś czas usypiał na czym ona też starała się korzystać jednak ta noc nie należała do najlżejszych.
Rankiem, kiedy to akurat udało jej się przysnąć do skrzydła szpitalnego wtargnęło trzech chłopaków w niebieskich szatach z Lestrenge'm na czele, który to pokazał pielęgniarce list. Suzanne usłyszała tylko, że go zabierają i że to nakaz ich opiekuna.
- Castellani, zabieramy go do dormitorium, dam Ci znać jak już mu wszystko odrośnie co ma odrosnąć- rzucił jeden z chłopaków i zaczęli zbierać rzeczy Baizena i jego samego na magicznych noszach. Ona sama też bardzo zmęczona opuściła skrzydło szykując się na kolejny długi dzień w szkole.
/zt x2
Re: Sala szpitalna
Pomimo, że dla Butcher się należało, to jednak czuł się głupio. Siostra nie zauważyła, ale to on był pałkarzem, który tak naprawdę odbił tłuczka w kierunku ślizgonki. Celował, żeby dać jej nauczkę za ten zamach miotłą, którym Rhinna od niej oberwała. I pomimo, że nie stała się przecież gryfonce przy tym krzywda, Książątko nie mógł tego tak zostawić. A gdy jeszcze drużyna ślizgonów zaczęła sadzić w jej stronę tłuczki, to Hamilton pewnie mógłby zacząć widzieć na czerwono. Powinni byli się ulotnić z boiska, gdy tylko pogoda stwierdziła, że mało mieli problemów a tu proszę, skończyło się tak jak skończyło.
Oczywiście minął dzień cały od tamtych wydarzeń, jednak gryzło go widać sumienie. Kiedy znalazł się w skrzydle szpitalnym, szybko dostrzegł leżącą w łóżku ślizgonkę i powoli zaczął się do niej zbliżać. Chyba po części miał nadzieję, że dziewczyna śpi i będzie mógł to odłożyć na później, ale musiał się przecież chociaż upewnić. Honor nie pozwalał mu od tak stąd zwyczajnie nawiać.
- Leo? - Zapytał cicho, kiedy znalazł się już przy jej łóżku. Gdyby spała, to przynajmniej by jej tak łatwo może nie obudził, ale kto to mógł wiedzieć jak silny sen może mieć Butcher?
Oczywiście minął dzień cały od tamtych wydarzeń, jednak gryzło go widać sumienie. Kiedy znalazł się w skrzydle szpitalnym, szybko dostrzegł leżącą w łóżku ślizgonkę i powoli zaczął się do niej zbliżać. Chyba po części miał nadzieję, że dziewczyna śpi i będzie mógł to odłożyć na później, ale musiał się przecież chociaż upewnić. Honor nie pozwalał mu od tak stąd zwyczajnie nawiać.
- Leo? - Zapytał cicho, kiedy znalazł się już przy jej łóżku. Gdyby spała, to przynajmniej by jej tak łatwo może nie obudził, ale kto to mógł wiedzieć jak silny sen może mieć Butcher?
Prince HamiltonKlasa VII - Urodziny : 21/07/2005
Wiek : 19
Skąd : Paryż, Francja
Krew : Półkrwi
Re: Sala szpitalna
Jej humor? Nieistniejący. Butcher odprawiała absolutnie każdego odwiedzającego ją człowieka. Nawet Suzanne dostała informację, że jej pałkarka jest daleka od usprawiedliwiania się. Powiedziała, że kompletnie ją zaskoczyły jedne tłuczki, a pogoda nie dopisała daniu wciry reszcie (szczeg. Gryfonom) i... Ten pieprzony, nagły atak, gdy ona była tyłem. Nie spodziewała się. A powinna była.
Jeśli tylko nie brała eliksirów przeciwbólowych, zerkała niechętnie na lewitujące przed nią notatki, które dostała od któregoś ze znajomych. Czuła niemały dyskomfort w tej części głowy, w którą dostała. Oblana fioletem krwawego wykwitu od żuchwy po łuk brwiowy (lewa strona), nawet białko jej oka było czerwone. I choć stosowne specyfiki pewnie szybko poradzą sobie z jej halloweenowymi kolorami, Leo nienawidziła być przykuta do łóżka. A niestety trochę kręciło się jej w głowie, gdy zmieniała pozycję i w obawie o dłuższą hospitalizację, nie robiła poruty o to, że ma tu być. Z miną cierpiącej zołzy wbijała wzrok w sufit przed sobą i liczyła sekundy w głowie. Tak. Tak spędzała teraz czas, gdy Gryfon wszedł do Skrzydła Szpitalnego.
Łypnęła jedynie ze skosu w bok i momentalnie zamknęła oczy, udając że śpi. Miała szczupłe dłonie złożone, jak do modlitwy albo trumny i leżała połowiczne przykryta kołdrą. Czując na sobie wzrok chłopaka, długo jednak nie wytrzymała. Mruknęła z niezadowoleniem, nim się odezwała, ale łaskawa nie spojrzała na niego póki co.
- Księżniczka Hamilton. - Syknęła z przekąsem, doskonale wiedząc, kto obok niej stał. - Jak przyszedłeś się nabijać to możesz się odwrócić i znaleźć sobie miejsce w Gryfolandii. - Wszak jedna z lepszych pałkarek dostała wpierdol tłuczkiem. W twarz. Chwała jedynie, że magiczny wywar ściągnął już opuchliznę i nie wyglądała, jak pogryziona przez dzikie pszczoły.
Jeśli tylko nie brała eliksirów przeciwbólowych, zerkała niechętnie na lewitujące przed nią notatki, które dostała od któregoś ze znajomych. Czuła niemały dyskomfort w tej części głowy, w którą dostała. Oblana fioletem krwawego wykwitu od żuchwy po łuk brwiowy (lewa strona), nawet białko jej oka było czerwone. I choć stosowne specyfiki pewnie szybko poradzą sobie z jej halloweenowymi kolorami, Leo nienawidziła być przykuta do łóżka. A niestety trochę kręciło się jej w głowie, gdy zmieniała pozycję i w obawie o dłuższą hospitalizację, nie robiła poruty o to, że ma tu być. Z miną cierpiącej zołzy wbijała wzrok w sufit przed sobą i liczyła sekundy w głowie. Tak. Tak spędzała teraz czas, gdy Gryfon wszedł do Skrzydła Szpitalnego.
Łypnęła jedynie ze skosu w bok i momentalnie zamknęła oczy, udając że śpi. Miała szczupłe dłonie złożone, jak do modlitwy albo trumny i leżała połowiczne przykryta kołdrą. Czując na sobie wzrok chłopaka, długo jednak nie wytrzymała. Mruknęła z niezadowoleniem, nim się odezwała, ale łaskawa nie spojrzała na niego póki co.
- Księżniczka Hamilton. - Syknęła z przekąsem, doskonale wiedząc, kto obok niej stał. - Jak przyszedłeś się nabijać to możesz się odwrócić i znaleźć sobie miejsce w Gryfolandii. - Wszak jedna z lepszych pałkarek dostała wpierdol tłuczkiem. W twarz. Chwała jedynie, że magiczny wywar ściągnął już opuchliznę i nie wyglądała, jak pogryziona przez dzikie pszczoły.
Leo ButcherKlasa VII - Skąd : chicago, usa
Krew : czysta
Re: Sala szpitalna
Na brak humoru Butcherówny nikt by się jednak nie zdziwił. To, co działo się na boisku nigdy nie powinno było mieć miejsca, a już szczególnie nie powinno eskalować w tempie, w jakim się to stało. Tak skupiony był na własnych myślach, że wchodząc nawet nie zauważył tych lewitujących notatek, które od razu dałyby mu do zrozumienia, że ślizgonka nie śpi. Gdy jednak postanowiła przybrać pozycję ukrytego pod prześcieradłem umarlaka, Hamilton nie wytknął jej tego kardynalnego błędu. Kiedy w końcu się do niego odezwała, powoli pozbierał wszystkie lewitujące dokumenty, które pod wpływem dotyku przestały przeciwdziałać grawitacji, a gdy już je zebrał, odłożył z wolna na stolik nocny obok jej łóżka.
- Jak zwykle urocza i kochana. - Nie przejął się tym jak go nazwała. Nie był to bowiem pierwszy raz, a on najzwyczajniej w świecie się do tego przyzwyczaił. Poza tym, patrząc na jej obecny stan, może jednak czepianie się o taki szczegół byłoby po prostu nie na miejscu?
- Gdybym chciał się z Ciebie nabijać, to poczekałbym do następnego meczu i Ci o tym przypomniał. Nie po to tu jestem - Przyjrzał się uważnie jej twarzy, z której opuchlizna faktycznie zniknęła, jednak zsinienie skóry jeszcze potrzebowało czasu na to, by specyfiki zrobiły swoje. No, ale do ferii na pewno wszystko ładnie zniknie, a jeśli nie, zawsze pozostaje przecież makijaż. Westchnął krótko nim kontynuował.
- Pewnie mi przywalisz, jak spytam jak się czujesz? - Postarał się nawet o lekki uśmiech, jak gdyby to mogło w jakikolwiek sposób załagodzić sytuacji. Mógłby oczywiście, najzwyczajniej w świecie powiedzieć "przepraszam". Problem polegał na tym, że Leo pewnie kazałaby mu te przeprosiny wsadzić sobie tak głęboko, że przez dobry miesiąc nie mógłby siąść na dupie. Stał więc, trochę jak tłumok, ręce trzymając za plecami. Biedny, aż nie wiedział chyba co teraz ze sobą począć.
- Jak zwykle urocza i kochana. - Nie przejął się tym jak go nazwała. Nie był to bowiem pierwszy raz, a on najzwyczajniej w świecie się do tego przyzwyczaił. Poza tym, patrząc na jej obecny stan, może jednak czepianie się o taki szczegół byłoby po prostu nie na miejscu?
- Gdybym chciał się z Ciebie nabijać, to poczekałbym do następnego meczu i Ci o tym przypomniał. Nie po to tu jestem - Przyjrzał się uważnie jej twarzy, z której opuchlizna faktycznie zniknęła, jednak zsinienie skóry jeszcze potrzebowało czasu na to, by specyfiki zrobiły swoje. No, ale do ferii na pewno wszystko ładnie zniknie, a jeśli nie, zawsze pozostaje przecież makijaż. Westchnął krótko nim kontynuował.
- Pewnie mi przywalisz, jak spytam jak się czujesz? - Postarał się nawet o lekki uśmiech, jak gdyby to mogło w jakikolwiek sposób załagodzić sytuacji. Mógłby oczywiście, najzwyczajniej w świecie powiedzieć "przepraszam". Problem polegał na tym, że Leo pewnie kazałaby mu te przeprosiny wsadzić sobie tak głęboko, że przez dobry miesiąc nie mógłby siąść na dupie. Stał więc, trochę jak tłumok, ręce trzymając za plecami. Biedny, aż nie wiedział chyba co teraz ze sobą począć.
Prince HamiltonKlasa VII - Urodziny : 21/07/2005
Wiek : 19
Skąd : Paryż, Francja
Krew : Półkrwi
Re: Sala szpitalna
To jedynie detal, o który ona nie dbała chwilowo, zaaferowana tym, że nie ma ochoty na widzenie kogokolwiek. Notatki, a pfff. A jednak on musiał rycersko je pozbierać. TYPOWY GRYFON. Oblizawszy się pospiesznie, dziewczyna zmierzyła swojego obecnego rozmówcę wzrokiem bazyliszka. Oczywiście, że była urocza i kochana, ale nigdy dla niego! Nie zamierzała mu dać jakiekolwiek chwili wytrwania od swoich złośliwości. Właśnie za to, jak ją uziemił. Musiała jednak w duchu przyznać mu rację, bo akurat słowny był i ten plan ewentualnego ciśnięcia jej miał ręce oraz nogi. To nie miejsce na takie zagrywki, przynajmniej nie z jego strony. Już prędzej jego siostra by się nadawała do tego.
Leo rzuciła spojrzeniem po sali, jakby oceniając ile drewien tu jeszcze leży i czy może uznać, że Prince komuś przeszkadza. Na wszelki wypadek, gdyby ona sama miała za małą moc sprawczą, żeby się go zaraz stąd pozbyć. A jednak było inaczej i nikt nie kwapił się poprzeć jej misternego planu pozostania znów samej sobie. Cofnęła czekoladowe tęczówki do jego twarzy i uniosła wymownie brew.
- Może nie przywalę, ale jak mam się czuć? Tak, jak bym dostała tłuczkiem w twarz. - Delikatnym ruchem dłoni wskazała na swoją mniej piękną stronę w danym momencie. Może gdyby była kimś innym to by się przejmowała wyglądem, ale czy on musiał o tym wiedzieć? Przecież tak miło jest się czasem na kimś poznęcać emocjonalnie. Butcherównie zależało na opuszczeniu Skrzydła Szpitalnego, bo nawet pieprzonej szarlotki nie mogła się doprosić w tym miejscu. A szarlotka by na pewno poprawiła jej humor. Ona by zrozumiała.
- Ty... Zawsze Ty musisz mi spieprzyć atak. Po cholerę tam byłeś... - Wymamrotała już bardziej do siebie, niż do niego. Po chwili usiadła niechętnie w łóżku, łapiąc się za bok głowy z niezadowoleniem i grymasem bólu na twarzy. Tego akurat nie umiała teraz ukryć lub schować. Jej szara koszula nocna z czarnym napisem na piersi Leo the Butcher znów idealnie kontrastowała z uroczymi, puchatymi kapciami w kształcie głów węża. Wsunęła w nie stopy, pociągając koszulę w dół i spoglądając na Hamiltona, natychmiast się wyprostowała. - Z drogi. - Dziewczyna ruszyła w stronę biurka piguły, na którym był przydział magicznych leków i eliksirów. Wzięła flakon wiggenki i jakieś ruszające się tabletki, obróciła się i o, biedactwo. Zachwiała się, wsparła pospiesznie o barierkę wolnego łóżka i mrużąc oczy, avadowała teraz Prince'a spojrzeniem. Urocze stworzenie, nie ma co.
Leo rzuciła spojrzeniem po sali, jakby oceniając ile drewien tu jeszcze leży i czy może uznać, że Prince komuś przeszkadza. Na wszelki wypadek, gdyby ona sama miała za małą moc sprawczą, żeby się go zaraz stąd pozbyć. A jednak było inaczej i nikt nie kwapił się poprzeć jej misternego planu pozostania znów samej sobie. Cofnęła czekoladowe tęczówki do jego twarzy i uniosła wymownie brew.
- Może nie przywalę, ale jak mam się czuć? Tak, jak bym dostała tłuczkiem w twarz. - Delikatnym ruchem dłoni wskazała na swoją mniej piękną stronę w danym momencie. Może gdyby była kimś innym to by się przejmowała wyglądem, ale czy on musiał o tym wiedzieć? Przecież tak miło jest się czasem na kimś poznęcać emocjonalnie. Butcherównie zależało na opuszczeniu Skrzydła Szpitalnego, bo nawet pieprzonej szarlotki nie mogła się doprosić w tym miejscu. A szarlotka by na pewno poprawiła jej humor. Ona by zrozumiała.
- Ty... Zawsze Ty musisz mi spieprzyć atak. Po cholerę tam byłeś... - Wymamrotała już bardziej do siebie, niż do niego. Po chwili usiadła niechętnie w łóżku, łapiąc się za bok głowy z niezadowoleniem i grymasem bólu na twarzy. Tego akurat nie umiała teraz ukryć lub schować. Jej szara koszula nocna z czarnym napisem na piersi Leo the Butcher znów idealnie kontrastowała z uroczymi, puchatymi kapciami w kształcie głów węża. Wsunęła w nie stopy, pociągając koszulę w dół i spoglądając na Hamiltona, natychmiast się wyprostowała. - Z drogi. - Dziewczyna ruszyła w stronę biurka piguły, na którym był przydział magicznych leków i eliksirów. Wzięła flakon wiggenki i jakieś ruszające się tabletki, obróciła się i o, biedactwo. Zachwiała się, wsparła pospiesznie o barierkę wolnego łóżka i mrużąc oczy, avadowała teraz Prince'a spojrzeniem. Urocze stworzenie, nie ma co.
Leo ButcherKlasa VII - Skąd : chicago, usa
Krew : czysta
Re: Sala szpitalna
Jak widać jej ukryte zamiary kompletnie omijały teraz jego proces myślowy. Jakby nie było, przyszedł tutaj z misją i nie mógł przecież ot tak z tego zrezygnować. Choć trzeba przyznać, że zrobiło mu się nawet jej szkoda.
Odpowiedź go zaskoczyła, bo chyba jednak spodziewał się, że chętnie by go za tą całą akcję i jeszcze to pytanie na domiar wszystkiego rąbnęła. Nawet spadając próbowała strzelić jakieś zaklęcie i gdyby nie fakt, że poleciało ono w jakąś puchonkę, a nie kogoś z drużyny Gryfonów (a wszyscy wiemy kogo najbardziej) to pewnie miałby jej to teraz za złe. No i opis jak się czuła był tak oczywisty, że przez chwilę Hamilton aż zgłupiał.
- Celowałem w co innego - Mruknął pod nosem, wyraźnie nie będąc zadowolony z faktu, że ze wszystkich miejsc, w które rąbnęła ją odbita przez niego piłka, akurat trafiło na jej twarz. Palić licho, czy Leo przejmowała się tym jak wygląda czy nie, tak po prostu nie wypadało. No i weź tu teraz zbierz się by odpowiednio przeprosić.
- Takie moje zadanie? - No dobra, tak i nie. Gdyby ślizgonka nie wystrzeliła swojego ataku w jego siostrę, z pewnością on nie odbijałby tej piłki aż tak agresywnie. Nie od dziś było wiadomo, że na punkcie bronienia siostry Książątko miał najzwyczajniej w świecie jobla.
Widząc te jakże urocze kapcie powstrzymał się od chichotu, który chciał się z niego wydostać, a gdy wydała komendę odruchowo się odsunął... a przecież nie powinien! Co ona sobie w ogóle myśli by teraz wstawać. Kiedy ruszyła ku biurku piguły, powoli ruszył za nią bo doskonale spodziewał się tego, co stało się chwilę później. Jak na Księciunia przystało, szybkim ruchem dopadł do dziewczyny, łapiąc ją pewnie pod ramię. Ot zwykły odruch, ale co poradzisz. No i pewnie zaraz usłyszy, że co on wyrabia, ale tym się nie przejmował.
- Zanim cokolwiek powiesz, usiądź najpierw - Nawet nie czekał na jej reakcję, po prostu zaczął powoli prowadzić ją do łóżka, nie zważając na to, że pewnie teraz ją jeszcze w jakiś sposób upokarza, udzielając jej pomocy.
Odpowiedź go zaskoczyła, bo chyba jednak spodziewał się, że chętnie by go za tą całą akcję i jeszcze to pytanie na domiar wszystkiego rąbnęła. Nawet spadając próbowała strzelić jakieś zaklęcie i gdyby nie fakt, że poleciało ono w jakąś puchonkę, a nie kogoś z drużyny Gryfonów (a wszyscy wiemy kogo najbardziej) to pewnie miałby jej to teraz za złe. No i opis jak się czuła był tak oczywisty, że przez chwilę Hamilton aż zgłupiał.
- Celowałem w co innego - Mruknął pod nosem, wyraźnie nie będąc zadowolony z faktu, że ze wszystkich miejsc, w które rąbnęła ją odbita przez niego piłka, akurat trafiło na jej twarz. Palić licho, czy Leo przejmowała się tym jak wygląda czy nie, tak po prostu nie wypadało. No i weź tu teraz zbierz się by odpowiednio przeprosić.
- Takie moje zadanie? - No dobra, tak i nie. Gdyby ślizgonka nie wystrzeliła swojego ataku w jego siostrę, z pewnością on nie odbijałby tej piłki aż tak agresywnie. Nie od dziś było wiadomo, że na punkcie bronienia siostry Książątko miał najzwyczajniej w świecie jobla.
Widząc te jakże urocze kapcie powstrzymał się od chichotu, który chciał się z niego wydostać, a gdy wydała komendę odruchowo się odsunął... a przecież nie powinien! Co ona sobie w ogóle myśli by teraz wstawać. Kiedy ruszyła ku biurku piguły, powoli ruszył za nią bo doskonale spodziewał się tego, co stało się chwilę później. Jak na Księciunia przystało, szybkim ruchem dopadł do dziewczyny, łapiąc ją pewnie pod ramię. Ot zwykły odruch, ale co poradzisz. No i pewnie zaraz usłyszy, że co on wyrabia, ale tym się nie przejmował.
- Zanim cokolwiek powiesz, usiądź najpierw - Nawet nie czekał na jej reakcję, po prostu zaczął powoli prowadzić ją do łóżka, nie zważając na to, że pewnie teraz ją jeszcze w jakiś sposób upokarza, udzielając jej pomocy.
Prince HamiltonKlasa VII - Urodziny : 21/07/2005
Wiek : 19
Skąd : Paryż, Francja
Krew : Półkrwi
Re: Sala szpitalna
- To masz FATALNEGO cela, Hamilton. - Odparła momentalnie, nawet parskając po chwili przesadnie śmiechem. Bezgłośnie, ale jednak wyśmiała go w tej chwili, bo nie wiedziała, jak inaczej się go stąd pozbyć. Albo zrazić do siebie, żeby najnormalniej w świecie chciał wyjść. Nie chciała już się z nim dogadywać w żaden sposób, a wszelka MINIMALNA SYMAPTIA do tej męskiej szlamy minęła wraz z tym pięknym uderzeniem tłuczka. Kompletnie puściła mimo uszu to, co powiedział na kwestię jej ataku. Tak, to logiczne, że to należało do jego zadań, jako pałkarza, ale jednak mógł puścić piłkę kompletnie inaczej. A tego nie zrobił. I ona była poszkodowana. Nie ktoś inny. Gdyby sytuacja dotyczyła kogoś innego, a nie ją, to pewnie by się tak nie piekliła. Chyba że to by był jednak Ślizgon.
Złapała się barierki a jednak jakoś było jej stabilniej, niż sądziła. I w sumie minęły dwie, może trzy sekundy, nim zorientowała się, że on ją trzyma. I że avadowała wzrokiem bliżej, niż planowała. Spojrzała na niego, jakby był skrzatem (których ona się brzydziła, nie lubiła i generalnie by popełniła masowe zabójstwo na nich najchętniej) i skrzywiła się wymownie.
- Zanim... - Jeszcze nie zebrała myśli, a on już ciągnął ją do łóżka. Może i powoli, ale jednak on ją! Momentalnie się obruszyła, furcząc pod nosem, jak zeźlona kotka. - Czy... Mógłbyś... Mnie... Zostawić, szlag. - Wyrwała rękę z jego chwytu akurat przy swoim łóżku. Pospiesznie wpakowała sobie tabletki do ust i popiła je eliksirem, jak gdyby nigdy nic. Rzuciła pusty flakon na pościel i wytknęła go palcem prosto w środek klatki piersiowej. Długie, zadbane, zaostrzone w szpic paznokcie były dla niej charakterystyczne, więc teraz też takie miała. - Przestań mi pomagać. NATYCHMIAST PRZESTAŃ. Nie chcę tego. - Brakowałoby, żeby tupnęła nóżką. Była zaradna i zosiosamosiowata, jak żadna inna osoba w tym zamku. - Jeśli myślisz, że Ci wybaczę to, co zrobiłeś to się grubo mylisz. - Ona żadnej pokuty mu nie da, a o rozgrzeszeniu mógł pomarzyć. Była urażona do cna i teraz jeszcze kompletnie zdruzgotana tym, że nawet mogłaby przyjąć jego pomoc w poruszaniu się. Toć to dramat! Minęła go pospiesznie z zamiarem trafienia znów do łóżka.
Złapała się barierki a jednak jakoś było jej stabilniej, niż sądziła. I w sumie minęły dwie, może trzy sekundy, nim zorientowała się, że on ją trzyma. I że avadowała wzrokiem bliżej, niż planowała. Spojrzała na niego, jakby był skrzatem (których ona się brzydziła, nie lubiła i generalnie by popełniła masowe zabójstwo na nich najchętniej) i skrzywiła się wymownie.
- Zanim... - Jeszcze nie zebrała myśli, a on już ciągnął ją do łóżka. Może i powoli, ale jednak on ją! Momentalnie się obruszyła, furcząc pod nosem, jak zeźlona kotka. - Czy... Mógłbyś... Mnie... Zostawić, szlag. - Wyrwała rękę z jego chwytu akurat przy swoim łóżku. Pospiesznie wpakowała sobie tabletki do ust i popiła je eliksirem, jak gdyby nigdy nic. Rzuciła pusty flakon na pościel i wytknęła go palcem prosto w środek klatki piersiowej. Długie, zadbane, zaostrzone w szpic paznokcie były dla niej charakterystyczne, więc teraz też takie miała. - Przestań mi pomagać. NATYCHMIAST PRZESTAŃ. Nie chcę tego. - Brakowałoby, żeby tupnęła nóżką. Była zaradna i zosiosamosiowata, jak żadna inna osoba w tym zamku. - Jeśli myślisz, że Ci wybaczę to, co zrobiłeś to się grubo mylisz. - Ona żadnej pokuty mu nie da, a o rozgrzeszeniu mógł pomarzyć. Była urażona do cna i teraz jeszcze kompletnie zdruzgotana tym, że nawet mogłaby przyjąć jego pomoc w poruszaniu się. Toć to dramat! Minęła go pospiesznie z zamiarem trafienia znów do łóżka.
Leo ButcherKlasa VII - Skąd : chicago, usa
Krew : czysta
Re: Sala szpitalna
Już cisnął mu się na usta złośliwy komentarz, że nie musiał mieć cela, przy takich efektach, ale powstrzymał się przed nim. Metody pozbycia się go jednak nie działały. Prince'a nie dało się pozbyć tak łatwo, jeśli uznał, że musi coś zrobić. Pewnie nawet, gdyby czytał jej teraz w myślach, to nie poszedłby sobie tak łatwo. Nie, żeby jarał go masochizm emocjonalny, ale zwyczajnie starał się zachować po dżentelmeńsku, w sytuacji w której nabroił. A nabroił całkiem pokaźnie.
Nawet śmiercionośne spojrzenie, którego nie powstydziłby się sam bazyliszek nie dawało w tej chwili zamierzonego efektu, bo gdyby miała do czynienia z kimś innym, to pewnie już osiągnęłaby cel, i albo ofiara zemdlałaby, albo wzięła nogi za pas. Oczywiście tyrada, którą go obrzuciła była czymś, czego oczekiwał. Nie zawiódł się jak widać. Zerknął jedynie na palec, którym chyba próbowała przebić mu splot słoneczny, by po chwili znów patrzeć w ciskające gromami oczy. Cała Butcher.
Przewrócił oczami powstrzymując się przed tym, by jej zwyczajnie nie popchnąć z powrotem na łóżko. Leki mógł jej przecież podać, ale oczywiście, jak sama stwierdziła, nie chciała jego pomocy.
- Obydwoje wiemy, że to nie wchodzi w grę, tak więc przestań się drzeć. - Szczerze, to chyba nawet oczekiwał tego przytupu, bo wyglądało to jak typowy foch, którym nastoletnie dziewczęta uwielbiały zmuszać rodziców do robienia tego, co było im na rękę. Doświadczenie z upartą siostrą, która parę razy próbowała tej sztuczki nauczyło go, by się czymś takim za mocno nie przejmować.
- Przyszedłem przeprosić, nie prosić o wybaczenie. Poniekąd sobie zasłużyłaś wiesz? - O i patrzcie go, nawet się jej odgryzł. No dobra, zasłużyła na to tylko poniekąd, bo jak już wspomniałem, nie powinna była oberwać kuli na twarz, ale jednak za całokształt zachowań na boisku, które dziewczyna zaprezentowała, zasłużyła sobie na to, by jej trochę przygasić ego.
Poza tym, nawet teraz on jej jeszcze tak naprawdę nie przeprosił, bowiem przeprosić kogoś zachowującego się jak pałkarka ślizgonów wcale nie było łatwo. Mógł się pocieszyć faktem, że pomimo kontuzji nie straciła swojego, jakże specyficznego uroku. Nikt tak nie darł ryja jak się wkurzył jak ona.
Nawet śmiercionośne spojrzenie, którego nie powstydziłby się sam bazyliszek nie dawało w tej chwili zamierzonego efektu, bo gdyby miała do czynienia z kimś innym, to pewnie już osiągnęłaby cel, i albo ofiara zemdlałaby, albo wzięła nogi za pas. Oczywiście tyrada, którą go obrzuciła była czymś, czego oczekiwał. Nie zawiódł się jak widać. Zerknął jedynie na palec, którym chyba próbowała przebić mu splot słoneczny, by po chwili znów patrzeć w ciskające gromami oczy. Cała Butcher.
Przewrócił oczami powstrzymując się przed tym, by jej zwyczajnie nie popchnąć z powrotem na łóżko. Leki mógł jej przecież podać, ale oczywiście, jak sama stwierdziła, nie chciała jego pomocy.
- Obydwoje wiemy, że to nie wchodzi w grę, tak więc przestań się drzeć. - Szczerze, to chyba nawet oczekiwał tego przytupu, bo wyglądało to jak typowy foch, którym nastoletnie dziewczęta uwielbiały zmuszać rodziców do robienia tego, co było im na rękę. Doświadczenie z upartą siostrą, która parę razy próbowała tej sztuczki nauczyło go, by się czymś takim za mocno nie przejmować.
- Przyszedłem przeprosić, nie prosić o wybaczenie. Poniekąd sobie zasłużyłaś wiesz? - O i patrzcie go, nawet się jej odgryzł. No dobra, zasłużyła na to tylko poniekąd, bo jak już wspomniałem, nie powinna była oberwać kuli na twarz, ale jednak za całokształt zachowań na boisku, które dziewczyna zaprezentowała, zasłużyła sobie na to, by jej trochę przygasić ego.
Poza tym, nawet teraz on jej jeszcze tak naprawdę nie przeprosił, bowiem przeprosić kogoś zachowującego się jak pałkarka ślizgonów wcale nie było łatwo. Mógł się pocieszyć faktem, że pomimo kontuzji nie straciła swojego, jakże specyficznego uroku. Nikt tak nie darł ryja jak się wkurzył jak ona.
Prince HamiltonKlasa VII - Urodziny : 21/07/2005
Wiek : 19
Skąd : Paryż, Francja
Krew : Półkrwi
Re: Sala szpitalna
Spojrzała na niego z wyrzutem, ale przestań się drzeć lekko ją dotknęło, bo ONA SIĘ NIE DARŁA, ONA DAWAŁA MU DO ZROZUMIENIA JASNO I KLAROWNIE, ŻE MA WYJŚĆ NA TEN TYCHMIAST. A cham podły, szlamisko przebrzydłe, nie rozumiał i ciągle tu stał i zabierał jej tlen i pewnie jeszcze światło słoneczne! Pufnęła poważnie, marszcząc brwi i wlepiając się teraz w niego z podejrzliwością godną samego Salazara, oczywiście... Przestała się drzeć.
Przestąpiła z nogi na nogę i przycupnęła na skraju łóżka, obserwując chłopaka z niezmienną niechęcią wypisaną na twarzy. Zacisnęła przez moment usta, a rozluźniwszy je, prychnęła głośno. - Niby czym? Twoja siostra zawsze ma ze mną na pieńku i to się nie zmieni. - Można nawet powiedzieć, że Rhinna i Leo się wzajemnie nie darzyły sympatią, ale Ślizgonka nie zamierzała przyznawać się, że z werbalnych obelg do czynów już przeszła ona pierwsza. To się przecież wcale nie liczy. Wzięła jednak poprawkę na to, że poza byciem wkurzoną, może być też mało kontaktowa i teraz stwierdziła, że to będzie idealna opcja. Świetna forma Butcherówny na pana Księżniczkę.
- Nie bądź już taki obronny. Czasem sam byś jej najchętniej przyłożył. - Już ona to doskonale wiedziała, jak chwilami Rhinna potrafi być irytująca... DLA WSZYSTKICH. Oczywiście jej brat mógł się z ciemnowłosą młodą wiedźmą teraz nie zgadzać, ale faktem jest jedno - tłuczek poza treningiem nie był dobrym pomysłem do bicia kogokolwiek. Ani Gryfonki, ani Ślizgonki. Leo westchnęła krótko i wywróciła teatralnie oczami, przesuwając palcami lewicy po swoich długich włosach, plecionych w warkocze. Grunt to zająć czymś ręce, żeby nie zachciało się jej nagle bić Prince'a. Albo miotać w niego zaklęciami. Różdżkę odłożyła na bok, ale prawą dłonią już jej szukała po omacku.
- Zostajesz na ferie w zamku? - Spytała kontrolnie. A nuż będzie musiała go unikać dłużej.
Przestąpiła z nogi na nogę i przycupnęła na skraju łóżka, obserwując chłopaka z niezmienną niechęcią wypisaną na twarzy. Zacisnęła przez moment usta, a rozluźniwszy je, prychnęła głośno. - Niby czym? Twoja siostra zawsze ma ze mną na pieńku i to się nie zmieni. - Można nawet powiedzieć, że Rhinna i Leo się wzajemnie nie darzyły sympatią, ale Ślizgonka nie zamierzała przyznawać się, że z werbalnych obelg do czynów już przeszła ona pierwsza. To się przecież wcale nie liczy. Wzięła jednak poprawkę na to, że poza byciem wkurzoną, może być też mało kontaktowa i teraz stwierdziła, że to będzie idealna opcja. Świetna forma Butcherówny na pana Księżniczkę.
- Nie bądź już taki obronny. Czasem sam byś jej najchętniej przyłożył. - Już ona to doskonale wiedziała, jak chwilami Rhinna potrafi być irytująca... DLA WSZYSTKICH. Oczywiście jej brat mógł się z ciemnowłosą młodą wiedźmą teraz nie zgadzać, ale faktem jest jedno - tłuczek poza treningiem nie był dobrym pomysłem do bicia kogokolwiek. Ani Gryfonki, ani Ślizgonki. Leo westchnęła krótko i wywróciła teatralnie oczami, przesuwając palcami lewicy po swoich długich włosach, plecionych w warkocze. Grunt to zająć czymś ręce, żeby nie zachciało się jej nagle bić Prince'a. Albo miotać w niego zaklęciami. Różdżkę odłożyła na bok, ale prawą dłonią już jej szukała po omacku.
- Zostajesz na ferie w zamku? - Spytała kontrolnie. A nuż będzie musiała go unikać dłużej.
Leo ButcherKlasa VII - Skąd : chicago, usa
Krew : czysta
Re: Sala szpitalna
Semantyka, jak zwykle semantyka. Jak na jego gust się darła i fakt, że jednak jego słowa podziałały, przynajmniej na razie był w jego mniemaniu sukcesem. No i co więcej, zdołał ją - z braku lepszego słowa - przekonać, że nigdzie się nie wybiera, więc lepiej niech zmieni taktykę i to jednak podziałało. Musiała nieźle oberwać tym tłuczkiem, bo chyba miała teraz wstrząśnienie mózgu.
- To, że ma z Tobą na pieńku to jedno. To, że wymachujesz miotłą jak troglodyta i jej przyłożyłaś to drugie - Splótł ręce na klatce piersiowej, niczym nauczyciel, który stara się okiełznać krnąbrnego ucznia... albo jak starszy brat, który daje reprymendę dla ucznia z zupełnie niższego roku, niż to było w tym wypadku. Iście pretensjonalna poza, choć ton przynajmniej nie.
- Godryku broń. Czemu miałbym jej przyłożyć? - Prince był autentycznie zaskoczony. Co jak co, ale nigdy jakoś nie naszła go ochota, by Rhinnie zwyczajnie spuścić lanie. Wobec siostry przejawiał on jednak nadludzkie pokłady cierpliwości - siscon mówię wam - tak więc taka opcja nigdy nawet nie wchodziła w rachubę. A to, że jego siostra potrafiła zaleźć za skórę to tylko element jej uroczego charakteru, za który on musiał ją bronić. O!
Te kilka drobnych gestów, odłożenie różdżki a potem ruchy prawej ręki, jak gdyby już jej brakowało badylka nie uszły jego uwadze, jednak dostrzegał je jedynie peryferyjnie, nadal skupiony na twarzy rozmówczyni.
- Prawdopodobnie. Jeszcze nie podjąłem decyzji. - Wiedział, że siostra miała już swoje plany na ferie, a co za tym idzie - on ich z nią nie spędzi. Powrót do domu też jakoś specjalnie mu się nie widział, tak więc wszystko przemawiało jednak za tym, że Butcher będzie musiała go jednak unikać.
- A co z Twoimi planami? Zamierzasz odwiedzić rodzinne strony? - Zapytał już z czystej kurtuazji. Nie spodziewał się przecież szczerej odpowiedzi. Poprawił pasek torby, by po chwili zwyczajnie ją zdjąć i delikatnie odłożyć na łóżko dziewczyny, skoro ta na razie nie podjęła decyzji, by się z powrotem położyć.
- To, że ma z Tobą na pieńku to jedno. To, że wymachujesz miotłą jak troglodyta i jej przyłożyłaś to drugie - Splótł ręce na klatce piersiowej, niczym nauczyciel, który stara się okiełznać krnąbrnego ucznia... albo jak starszy brat, który daje reprymendę dla ucznia z zupełnie niższego roku, niż to było w tym wypadku. Iście pretensjonalna poza, choć ton przynajmniej nie.
- Godryku broń. Czemu miałbym jej przyłożyć? - Prince był autentycznie zaskoczony. Co jak co, ale nigdy jakoś nie naszła go ochota, by Rhinnie zwyczajnie spuścić lanie. Wobec siostry przejawiał on jednak nadludzkie pokłady cierpliwości - siscon mówię wam - tak więc taka opcja nigdy nawet nie wchodziła w rachubę. A to, że jego siostra potrafiła zaleźć za skórę to tylko element jej uroczego charakteru, za który on musiał ją bronić. O!
Te kilka drobnych gestów, odłożenie różdżki a potem ruchy prawej ręki, jak gdyby już jej brakowało badylka nie uszły jego uwadze, jednak dostrzegał je jedynie peryferyjnie, nadal skupiony na twarzy rozmówczyni.
- Prawdopodobnie. Jeszcze nie podjąłem decyzji. - Wiedział, że siostra miała już swoje plany na ferie, a co za tym idzie - on ich z nią nie spędzi. Powrót do domu też jakoś specjalnie mu się nie widział, tak więc wszystko przemawiało jednak za tym, że Butcher będzie musiała go jednak unikać.
- A co z Twoimi planami? Zamierzasz odwiedzić rodzinne strony? - Zapytał już z czystej kurtuazji. Nie spodziewał się przecież szczerej odpowiedzi. Poprawił pasek torby, by po chwili zwyczajnie ją zdjąć i delikatnie odłożyć na łóżko dziewczyny, skoro ta na razie nie podjęła decyzji, by się z powrotem położyć.
Prince HamiltonKlasa VII - Urodziny : 21/07/2005
Wiek : 19
Skąd : Paryż, Francja
Krew : Półkrwi
Re: Sala szpitalna
Jakimś cudem tamta dwójka ignorowała fakt, że nie byli sami w skrzydle szpitalnym. Parę łóżek od Leo leżała Stella, która przyjmowała kolejną porcję eliksiru na zrastanie kości. Na szczęście przebrana już ze stroju do gry w Qudditcha, na złamanej ręce miała położone jakieś mokre glony, które pachniały niczym mięta w porównaniu do tego zapachu, który pamiętała z boiska i działały na opuchliznę i ból.
Leżała... I gapiła się w sufit, słuchając mimowolnie rozmowy Ślizgonki i kogoś, kogo głosu z początku nie poznała, ale potem zrozumiała, że jest bratem Rhinny Hamilton. Czyli Prince. Gdyby miała tylko swój notatnik lub chociaż samopiszące pióro, żeby tą dwójkę móc zacytować do następnego wydania działu plotkarskiego w Młodej Czaroniwcy...
Westchnęła i mimowolnie poruszyła ręką, co sprawiło, że jęknęła głośniej z bólu. Piguła zareagowała na to niemal momentalnie.
- JESZCZE GODZINA PANNO STARK, DA PANI RADĘ SIĘ TYLE NIE RUSZAĆ?!
Ryknęła gadzina ze swojego gabinetu. Blondynka zamknęła oczy. Godzina. Czarodzieje szybko dochodzą do siebie dzięki magii, ale przez tą prędkość naprawy czuła wręcz jak kości przemieszczają się pod jej skórą. Okropność. Chyba zostanie przy tańcu do końca roku, a Cory będzie musiał znaleźć nowego ścigającego na ten sezon, bo trochę obraziła się na tych chorych na umyśle zielonych.
Ech, przejdzie jej. Za parę dni znowu stanie na murawie, bo to fajna zabawa pomiędzy tym wszystkim co się działo ostatnio w jej życiu.
Leżała... I gapiła się w sufit, słuchając mimowolnie rozmowy Ślizgonki i kogoś, kogo głosu z początku nie poznała, ale potem zrozumiała, że jest bratem Rhinny Hamilton. Czyli Prince. Gdyby miała tylko swój notatnik lub chociaż samopiszące pióro, żeby tą dwójkę móc zacytować do następnego wydania działu plotkarskiego w Młodej Czaroniwcy...
Westchnęła i mimowolnie poruszyła ręką, co sprawiło, że jęknęła głośniej z bólu. Piguła zareagowała na to niemal momentalnie.
- JESZCZE GODZINA PANNO STARK, DA PANI RADĘ SIĘ TYLE NIE RUSZAĆ?!
Ryknęła gadzina ze swojego gabinetu. Blondynka zamknęła oczy. Godzina. Czarodzieje szybko dochodzą do siebie dzięki magii, ale przez tą prędkość naprawy czuła wręcz jak kości przemieszczają się pod jej skórą. Okropność. Chyba zostanie przy tańcu do końca roku, a Cory będzie musiał znaleźć nowego ścigającego na ten sezon, bo trochę obraziła się na tych chorych na umyśle zielonych.
Ech, przejdzie jej. Za parę dni znowu stanie na murawie, bo to fajna zabawa pomiędzy tym wszystkim co się działo ostatnio w jej życiu.
Re: Sala szpitalna
Poprawiła się nieznacznie na łóżku i powolnie zaczęła wsuwać pośladkami dalej. Nogami nie machała w powietrzu, ale w końcu śmiesznie zwisały jej z krańca pościeli. Spojrzenie nie pierwszy i nie ostatni raz wycelowała w Gryfona, a nawet się lekko ku niemu wychyliła. - Ty jesteś troglotydą, jak myślisz, że ot co jebłam jej miotłą, mając w kieszeni różdżkę. - Machnęła na niego ręką, jakby jego osoba była już nieistotna. Ale nie kłamała. Leo chciała walnąć Rhi, ale miotłą aż takiego rozmachu by nie miała. Ktoś z trybun "wspomógł" Ślizgonkę zaklęciem i ot cały marazm, że to ona jest zła. Jest. Ale jeszcze bardziej.
- Co z Ciebie za brat... - Zerknęła na niego, bo każde rodzeństwo się kiedyś lało. Ona jednak, jedynaczka, co mogła o tym w ogóle wiedzieć. Skupiła się na tym, żeby w chwilę potem szukać różdżki, ale też i flakonu po eliksirze, bo wzroku od Gryfona na długo nie odsuwała. Co z tego, że Gryfon. A wyprostuje się panienka Butcher. Biust do przodu. Czy Stellę ignorowała bez powodu? O nie, nie. Ona kompletnie uznała, że dziewucha nie zasługuje na uznanie obecności w Skrzydle Szpitalnym. Przez nią musiała łykać w nocy środki nasenne od piguły, bo przecież odrastanie boli wyjątkowo. Baizen darł się nie dalej, jak dwa dni wcześniej, a teraz Starkówna.
- Za daleka podróż. Dopiero na studia tam wrócę. - Odparła krótko, aczkolwiek nagle zamilkła, bo przecież nie będzie się tłumaczyła Gryfońskiemu delikwentowi. Nawet, jeśli chwilami na niego zerkała ze skosu. Tu jednak piguła chyba stwierdziła, że rzuci gumowym uchem do uczniów. Ślizgonka zerknęła przez ramię na blondynę i zmarszczyła brwi na nowo.
- Podsłuchujesz, Stark. - Ot co rzuciła, w chwilę potem sięgając do torby Prince'a. Kto mu kazał ją zostawiać obok niej. Celnik mode on. Rozpięła ją i zerknęła z zaciekawieniem do środka.
- Co z Ciebie za brat... - Zerknęła na niego, bo każde rodzeństwo się kiedyś lało. Ona jednak, jedynaczka, co mogła o tym w ogóle wiedzieć. Skupiła się na tym, żeby w chwilę potem szukać różdżki, ale też i flakonu po eliksirze, bo wzroku od Gryfona na długo nie odsuwała. Co z tego, że Gryfon. A wyprostuje się panienka Butcher. Biust do przodu. Czy Stellę ignorowała bez powodu? O nie, nie. Ona kompletnie uznała, że dziewucha nie zasługuje na uznanie obecności w Skrzydle Szpitalnym. Przez nią musiała łykać w nocy środki nasenne od piguły, bo przecież odrastanie boli wyjątkowo. Baizen darł się nie dalej, jak dwa dni wcześniej, a teraz Starkówna.
- Za daleka podróż. Dopiero na studia tam wrócę. - Odparła krótko, aczkolwiek nagle zamilkła, bo przecież nie będzie się tłumaczyła Gryfońskiemu delikwentowi. Nawet, jeśli chwilami na niego zerkała ze skosu. Tu jednak piguła chyba stwierdziła, że rzuci gumowym uchem do uczniów. Ślizgonka zerknęła przez ramię na blondynę i zmarszczyła brwi na nowo.
- Podsłuchujesz, Stark. - Ot co rzuciła, w chwilę potem sięgając do torby Prince'a. Kto mu kazał ją zostawiać obok niej. Celnik mode on. Rozpięła ją i zerknęła z zaciekawieniem do środka.
Leo ButcherKlasa VII - Skąd : chicago, usa
Krew : czysta
Re: Sala szpitalna
Niewątpliwie Aleksy miał wybitne szczęście na ostatnim treningu. Z boku obserwował zamieszanie, które zataczało coraz to większe koła i porywało ze sobą ofiary. Jak drobna prefekt Ravenclawu dostała z pioruna w miotłę, a Puchonka przyjebała jej kaflem, to dla Vulkodlaka zabawa się skończyła. Zleciał pierwszy z miotły, posłał Butcher przepraszające spojrzenie i zaniósł drobną blondynkę do Skrzydła Szpitalnego. Była miła, a Vulkodlak miał słabość do miłych dziewcząt. Do tych niemiłych też. Generalnie nie był zbytnio wybredny, bo uważał, że nie ma prawa być. I to było już całkiem smutne.
Następnego dnia dowiedział się, że Butcher też dostała za swoje i wylądowała w Skrzydle Szpitalnym, więc uznał, że upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Ubrał się w czystą bluzę Ślizgońskiej drużyny Quidditcha, założył czyste czarne dżinsy i czarne trampki. Zabrał ze sobą ciasto, które na tę okazję zamówił u rodzinnego skrzata, który pozostawał do jego wyłącznej dyspozycji z myślą o Butcher i czekoladki z myślą o pannie Stark. Czy zamierzał wyjść na bohatera? Abso-kurwa-lutnie. Nie marnuje się takich szans.
Z uśmiechem na twarzy wszedł do Skrzydła Szpitalnego i podszedł najpierw do Amerykanki.
- Butcher, masz ciasto. Czekoladowe. Nie zeżryj całego, bo się pochorujesz - powiedział ze swoim rosyjskim akcentem i spojrzał wymownie na młodego Hamiltona.
- To moje ulubione ciasto, więc uważaj, z kim się dzielisz - dodał, puszczając jej oczko. Czekoladowa breja w srebrnej blaszce może i nie wyglądała najlepiej, ale za to była zaiste magiczna. Nie od dziś wiadomo, że Aleksy lubił zielarstwo i o ile w zamku rozwijał swoje hobby nieśpiesznym rytmem, tak w Rosji rodzice nie do końca kontrolowali jego szklarnie, bo najzwyczajniej w świecie mieli to gdzieś. A jego własny skrzat doskonale wiedział, jak zrobić hash brownie. Czy to nie idealny prezent dla umierającej partnerki od kija?
Posłał jej jeszcze szeroki uśmiech i ruszył w kierunku Krukonki z najzwyklejszymi czekoladkami z Miodowego Królestwa.
- Cześć, Stark. Jak się czujesz? - zagaił, odkładając czekoladki na niewielki stolik nocny. Bez większego zaproszenia wyciągnął stołeczek spod łóżka i usiadł, posyłając jej ciepły uśmiech.
Następnego dnia dowiedział się, że Butcher też dostała za swoje i wylądowała w Skrzydle Szpitalnym, więc uznał, że upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Ubrał się w czystą bluzę Ślizgońskiej drużyny Quidditcha, założył czyste czarne dżinsy i czarne trampki. Zabrał ze sobą ciasto, które na tę okazję zamówił u rodzinnego skrzata, który pozostawał do jego wyłącznej dyspozycji z myślą o Butcher i czekoladki z myślą o pannie Stark. Czy zamierzał wyjść na bohatera? Abso-kurwa-lutnie. Nie marnuje się takich szans.
Z uśmiechem na twarzy wszedł do Skrzydła Szpitalnego i podszedł najpierw do Amerykanki.
- Butcher, masz ciasto. Czekoladowe. Nie zeżryj całego, bo się pochorujesz - powiedział ze swoim rosyjskim akcentem i spojrzał wymownie na młodego Hamiltona.
- To moje ulubione ciasto, więc uważaj, z kim się dzielisz - dodał, puszczając jej oczko. Czekoladowa breja w srebrnej blaszce może i nie wyglądała najlepiej, ale za to była zaiste magiczna. Nie od dziś wiadomo, że Aleksy lubił zielarstwo i o ile w zamku rozwijał swoje hobby nieśpiesznym rytmem, tak w Rosji rodzice nie do końca kontrolowali jego szklarnie, bo najzwyczajniej w świecie mieli to gdzieś. A jego własny skrzat doskonale wiedział, jak zrobić hash brownie. Czy to nie idealny prezent dla umierającej partnerki od kija?
Posłał jej jeszcze szeroki uśmiech i ruszył w kierunku Krukonki z najzwyklejszymi czekoladkami z Miodowego Królestwa.
- Cześć, Stark. Jak się czujesz? - zagaił, odkładając czekoladki na niewielki stolik nocny. Bez większego zaproszenia wyciągnął stołeczek spod łóżka i usiadł, posyłając jej ciepły uśmiech.
Re: Sala szpitalna
Zaś Książątko, bardziej skupione na swoim zadaniu po prostu Starkówny nie zauważyło. Ot niewybaczalne przeoczenie. Może uznał, że po prostu śpi? Kiedy usłyszał jęk, a zaraz po nim wrzask szkolnej pielęgniarki, obrócił głowę w tamtą stronę jak ktoś przyłapany na czymś nielegalnym, kto upewnia się czy aby nie jest to fałszywy alarm.
"Co z Ciebie za brat". Definitywnie nadopiekuńczy i kochający. Innej odpowiedzi raczej nie ma. Ale faktycznie, Butcher nie posiadała rodzeństwa, a tym bardziej nie była przecież w ich sytuacji. Nie potrzebował jednak jej zrozumienia w tej kwestii.
- Staram się o odznakę tego najlepszego, jak mi idzie? - Postanowił po prostu obrócić jej pytanie w żart. No dobra, pewnie gdyby taka odznaka była, to by faktycznie się o nią starał... tak na 66,6%.
- Czyli ferie w zamku? - Oczywiście, zawsze miała opcje wybrać się gdzieś do rodziny w okolicy, bo przecież jakaś miała. W pierwszej klasie chyba wspominała coś o ciotce, z którą zamieszkała by uczęszczać do Hogwartu. Oczywiście tymi informacjami podzieliła się z nim przed ceremonią przydziału oraz zanim dowiedziała się, że Prince bynajmniej nie ma w pełni magicznego rodowodu. Błękitna krew jopcia macia. I choć o ciotce zapomniał, to uczty i tego czym się zapychała tamtego dnia już nie, tak więc w torbie, zaraz pod szalikiem gryfindoru znajdowały się jego notatki. Dopiero na samym dnie było zawiniątko, które przyniósł dla ślizgonki - szarlotka, którą wyprosił u domowych skrzatów w kuchni. Do dziś pamiętał, jak w pewnym momencie tamtej uczty dziewczyna była bliska napchania sobie ciasta w policzki niczym chomik, z powodu ogólnie panującej atmosfery. Leo jednak nawet wtedy bardzo szybko się zmitygowała i powstrzymała przed wyglądaniem jak gryzoń.
Słysząc, jak wytyka Stelli podsłuchiwanie zaśmiał się cicho. No tak, czyżby Krukońska ciekawość, czy może dziewczynę dopadła najzwyklejsza w świecie nuda osoby, poddanej rekonwalescencji? Prawdopodobnie jedno i drugie. O i proszę, pojawił się jeszcze Vulkodlak, który na boisku pomógł Stelli i jeszcze prezenty dziewczętom przyniósł.
- Ciebie też miło widzieć Aleksy - Odparł na jego uwagę, która choć nie skierowana do niego, była wyraźnie o nim. Poza tym, gdyby wiedział co znajduje się w cieście, to najzwyczajniej w świecie by odmówił. No i sam jego wygląd nie zachęcał Hamiltona, by w ogóle chcieć go spróbować. Nudziarz jakich mało.
"Co z Ciebie za brat". Definitywnie nadopiekuńczy i kochający. Innej odpowiedzi raczej nie ma. Ale faktycznie, Butcher nie posiadała rodzeństwa, a tym bardziej nie była przecież w ich sytuacji. Nie potrzebował jednak jej zrozumienia w tej kwestii.
- Staram się o odznakę tego najlepszego, jak mi idzie? - Postanowił po prostu obrócić jej pytanie w żart. No dobra, pewnie gdyby taka odznaka była, to by faktycznie się o nią starał... tak na 66,6%.
- Czyli ferie w zamku? - Oczywiście, zawsze miała opcje wybrać się gdzieś do rodziny w okolicy, bo przecież jakaś miała. W pierwszej klasie chyba wspominała coś o ciotce, z którą zamieszkała by uczęszczać do Hogwartu. Oczywiście tymi informacjami podzieliła się z nim przed ceremonią przydziału oraz zanim dowiedziała się, że Prince bynajmniej nie ma w pełni magicznego rodowodu. Błękitna krew jopcia macia. I choć o ciotce zapomniał, to uczty i tego czym się zapychała tamtego dnia już nie, tak więc w torbie, zaraz pod szalikiem gryfindoru znajdowały się jego notatki. Dopiero na samym dnie było zawiniątko, które przyniósł dla ślizgonki - szarlotka, którą wyprosił u domowych skrzatów w kuchni. Do dziś pamiętał, jak w pewnym momencie tamtej uczty dziewczyna była bliska napchania sobie ciasta w policzki niczym chomik, z powodu ogólnie panującej atmosfery. Leo jednak nawet wtedy bardzo szybko się zmitygowała i powstrzymała przed wyglądaniem jak gryzoń.
Słysząc, jak wytyka Stelli podsłuchiwanie zaśmiał się cicho. No tak, czyżby Krukońska ciekawość, czy może dziewczynę dopadła najzwyklejsza w świecie nuda osoby, poddanej rekonwalescencji? Prawdopodobnie jedno i drugie. O i proszę, pojawił się jeszcze Vulkodlak, który na boisku pomógł Stelli i jeszcze prezenty dziewczętom przyniósł.
- Ciebie też miło widzieć Aleksy - Odparł na jego uwagę, która choć nie skierowana do niego, była wyraźnie o nim. Poza tym, gdyby wiedział co znajduje się w cieście, to najzwyczajniej w świecie by odmówił. No i sam jego wygląd nie zachęcał Hamiltona, by w ogóle chcieć go spróbować. Nudziarz jakich mało.
Prince HamiltonKlasa VII - Urodziny : 21/07/2005
Wiek : 19
Skąd : Paryż, Francja
Krew : Półkrwi
Re: Sala szpitalna
Zdecydowanie nie jęczała na tej samej częstotliwości co Bajzel. Chłopak stracił wszystkie kości w nogach, więc skala jego krzyków była totalnie zrozumiała, a przy Stelli nikt nie pomylił zaklęcia uzdrawiającego, więc jej jęki wynikały tylko i wyłączne z niewygody i uczucia drętwienia chorej ręki. Natomiast do tej pory dobrze sprawujące się kosteczki uda się odratować, trzeba tylko je ze sobą połączyć i to było bardzo dziwnym uczuciem.
Słysząc głos Ślizgonki, przewróciła wymownie oczami i wróciła do liczenia much na ścianie. Gdyby miała wybór, chętnie posłuchałaby jakiejś muzyki lub drapania paznokciami po tablicy, żeby nie słyszeć opryskliwego tonu Leo. Nigdy się głośno nie przyzna, ale to miotnięcie kapitanki Gryfonów było dla niej najciekawszym wydarzeniem minionego popołudnia. To całe późniejsze rozkręcenie afery, śmierdzący Samuel, latające kafle i tłuczki... Były przesadą.
- Jestem na bezludnej wyspie... - mruknęła do siebie, przymykając na moment oczy. Biel sufitu okazała się męcząca, szczególnie, że nie miała swoich okularów na nosie. Niedługo było jej dane tak leżeć, bo do skrzydła wszedł kolejny gość. Od razu zwrócił się do Butcher, więc Stellę mimowolnie ukłuło małe uczucie zazdrości. Jak ktoś z takim trudnym temperamentem może mieć tylu gości, a do niej jeszcze nikt nie przyszedł?
Zerknęła w stronę łóżka zielonej Lwicy i nie wystarczająco szybko ukryła zdziwienie na widok Aleksego, który wcale się przy tamtej nie zatrzymał na długo, ale dalej szedł w jej kierunku. Zamknęła buzię dopiero, kiedy wyciągnął sobie stołek i usiadł obok niej. Zadał pytanie i na moment zapadła cisza.
Czy jej wczoraj pomógł? Tak. Czy mu zatem ufała? Nie.
Pyk!
Kolejna kosteczka w nadgarstku wróciła na miejsce, a glon uśmierzający ból lekko się przesunął po jej ramieniu, więc go sobie poprawiła zdrową dłonią.
- Cześć - odpowiedziała nieufnie, zezując na pudełko czekoladek, które przyniósł blondyn. Trochę się bała mocniej przekręcać głowę, bo znowu jakiś glon jej spadnie lub zaszkodzi procesowi gojenia się. - Zapytaj mnie za godzinę, wtedy będę mogła się ruszyć - westchnęła cicho i spojrzała na przystojną twarz Ślizgona. Jak na złość to zawsze Zieloni okazywali się jej rycerzami. - Nie pamiętam czy Ci podziękowałam... Więc dziękuję jeszcze raz za pomoc.
Słysząc głos Ślizgonki, przewróciła wymownie oczami i wróciła do liczenia much na ścianie. Gdyby miała wybór, chętnie posłuchałaby jakiejś muzyki lub drapania paznokciami po tablicy, żeby nie słyszeć opryskliwego tonu Leo. Nigdy się głośno nie przyzna, ale to miotnięcie kapitanki Gryfonów było dla niej najciekawszym wydarzeniem minionego popołudnia. To całe późniejsze rozkręcenie afery, śmierdzący Samuel, latające kafle i tłuczki... Były przesadą.
- Jestem na bezludnej wyspie... - mruknęła do siebie, przymykając na moment oczy. Biel sufitu okazała się męcząca, szczególnie, że nie miała swoich okularów na nosie. Niedługo było jej dane tak leżeć, bo do skrzydła wszedł kolejny gość. Od razu zwrócił się do Butcher, więc Stellę mimowolnie ukłuło małe uczucie zazdrości. Jak ktoś z takim trudnym temperamentem może mieć tylu gości, a do niej jeszcze nikt nie przyszedł?
Zerknęła w stronę łóżka zielonej Lwicy i nie wystarczająco szybko ukryła zdziwienie na widok Aleksego, który wcale się przy tamtej nie zatrzymał na długo, ale dalej szedł w jej kierunku. Zamknęła buzię dopiero, kiedy wyciągnął sobie stołek i usiadł obok niej. Zadał pytanie i na moment zapadła cisza.
Czy jej wczoraj pomógł? Tak. Czy mu zatem ufała? Nie.
Pyk!
Kolejna kosteczka w nadgarstku wróciła na miejsce, a glon uśmierzający ból lekko się przesunął po jej ramieniu, więc go sobie poprawiła zdrową dłonią.
- Cześć - odpowiedziała nieufnie, zezując na pudełko czekoladek, które przyniósł blondyn. Trochę się bała mocniej przekręcać głowę, bo znowu jakiś glon jej spadnie lub zaszkodzi procesowi gojenia się. - Zapytaj mnie za godzinę, wtedy będę mogła się ruszyć - westchnęła cicho i spojrzała na przystojną twarz Ślizgona. Jak na złość to zawsze Zieloni okazywali się jej rycerzami. - Nie pamiętam czy Ci podziękowałam... Więc dziękuję jeszcze raz za pomoc.
Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
Magic Land :: Hogwart :: PIĘTRA :: Piętro II :: Skrzydło szpitalne
Strona 14 z 15
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach