Huśtawka na drzewie
+20
James Scott
Charles Wilson
Serena Valerious
Christine Greengrass
Sanne van Rijn
Marcel Volante
Antonija Vedran
Maddox Overton
Dalila Mauric
Misza Gregorovic
Iris Xakly
Andrea Jeunesse
Anthony Wilson
Blaise Harvin
Mistrz Gry
Suzanne Castellani
Rika Shaft
Maja Vulkodlak
Nicolas Socha
Brennus Lancaster
24 posters
Strona 8 z 8
Strona 8 z 8 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8
Huśtawka na drzewie
First topic message reminder :
Ulubione miejsce samotników, oddalone od zamku o sto metrów. Znajduje się po przeciwnej stronie zamku niż zatłoczone błonia.
Ulubione miejsce samotników, oddalone od zamku o sto metrów. Znajduje się po przeciwnej stronie zamku niż zatłoczone błonia.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Huśtawka na drzewie
Kiedy tylko dziewczyna się wygodnie usadowiła, Wilson objął ją w pasie i po lekko rozbujał huśtawkę odpychając się nogami. Położył głowę na jej ramieniu wzdychając. Traktował ją jako przyjaciółkę i teoretycznie mógł jej wszystko powiedzieć, jednak było mu głupio za to co zrobił i dlaczego tak bardzo unika domu An jak i samej Tośki.
- Chyba zakochałem się w Antoniji, to znaczy nie do końca. Nie wiem jak to powiedzieć- zamieszał się w zeznaniach ale na prawdę nie wiedział co czuł i czy to jest prawdziwe- w każdym bądź razie ponownie ją przeleciałem, a potem zostawiłem...- mruknął i pokiwał głową z dezaprobatą jak gdyby sam się przy tym karcił.
- nie wyszło, czemu?- spytał- poza tym nie przejmuj się, bo ani Ty ani ja już nie jesteśmy największymi ruchaczami szkoły. Może to i lepiej, znudziła mnie ta przylepiona łatka- wzruszył ramionami i zaciągnął się przyjemnym zapachem jej samej.
- Chyba zakochałem się w Antoniji, to znaczy nie do końca. Nie wiem jak to powiedzieć- zamieszał się w zeznaniach ale na prawdę nie wiedział co czuł i czy to jest prawdziwe- w każdym bądź razie ponownie ją przeleciałem, a potem zostawiłem...- mruknął i pokiwał głową z dezaprobatą jak gdyby sam się przy tym karcił.
- nie wyszło, czemu?- spytał- poza tym nie przejmuj się, bo ani Ty ani ja już nie jesteśmy największymi ruchaczami szkoły. Może to i lepiej, znudziła mnie ta przylepiona łatka- wzruszył ramionami i zaciągnął się przyjemnym zapachem jej samej.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Huśtawka na drzewie
To co powiedział Wilson również niespecjalnie ją zaskoczyło. Wiedziała, że prędzej czy później dojdzie między nimi do takiej sytuacji. Od jej relacji z Anthonym, relacja z Antoniją różniła się tylko tym, że byli ze sobą mocniej zżyci. No i miała chłopaka. Albo już nie miała, wszak przestała się tym interesować kiedy uświadomiła sobie, że nic nie wskóra. Odsunęła się nieco, by przyjrzeć się twarzy chłopaka a potem wróciła do wcześniejszej pozycji, uśmiechając się pod nosem.
- Czemu mnie to nie dziwi - westchnęła prosto do jego ramienia. - Nie wiem co ci doradzić. Nie przepadam za Tośką, doskonale to wszyscy wiemy, zwłaszcza po tym jak odbiła mi chłopaka, ale z kobiecego punktu widzenia zachowałeś się jak buc, typowy szkolny ruchacz. Przeleci i zostawi - mimo braku sympatii do Verdanówny, wiedziała mniej więcej jak może się czuć. Po chwili ciszy i pominięcia odpowiedzi na pytanie, które jej zadał, zlazła z jego kolan, zatrzymując huśtawkę.
- Zgubiłeś jaja? Powinieneś ją znaleźć i z nią porozmawiać. Albo dobra, dalej utrzymuj, że nic się nie stało, ale męcz się z tym, że coś do niej czujesz - mówiła zupełnie poważnie. W pewnym momencie sama się zdziwiła tym, jaką bezinteresowną dobrocią serca właśnie się wykazywała.
- Czemu mnie to nie dziwi - westchnęła prosto do jego ramienia. - Nie wiem co ci doradzić. Nie przepadam za Tośką, doskonale to wszyscy wiemy, zwłaszcza po tym jak odbiła mi chłopaka, ale z kobiecego punktu widzenia zachowałeś się jak buc, typowy szkolny ruchacz. Przeleci i zostawi - mimo braku sympatii do Verdanówny, wiedziała mniej więcej jak może się czuć. Po chwili ciszy i pominięcia odpowiedzi na pytanie, które jej zadał, zlazła z jego kolan, zatrzymując huśtawkę.
- Zgubiłeś jaja? Powinieneś ją znaleźć i z nią porozmawiać. Albo dobra, dalej utrzymuj, że nic się nie stało, ale męcz się z tym, że coś do niej czujesz - mówiła zupełnie poważnie. W pewnym momencie sama się zdziwiła tym, jaką bezinteresowną dobrocią serca właśnie się wykazywała.
Re: Huśtawka na drzewie
- A powinno Cię dziwić, po pierwsze Tośka była z Connorem, a po drugie była moją przyjaciółką i nie raz spaliśmy w jednym łóżku i nigdy do niczego nie doszło. Ja naprawdę nie wiem co nam odwaliło- Wilson naprawdę cierpiał z tego powodu. Stracił ostatnią osobę na której mógł polegać, ale to było silniejsze. Seks z nią był inny niż z większością dziewczyn. Zero emocji, po prostu czysta przyjemność.
- A co miałem zrobić? Zapytać czy będzie dziewczyną...- parsknął u wywrócił oczami- niszcząc sobie przy tym kolejną przyjaźń, a ten związek skończyłby się pewnie jak ten z Emily- mruknął i zaraz potem spojrzał na dziewczynę która juz nie siedziała na jego kolanach.
- Ale ja nie wiem czy coś czuję, ja nie wiem w ogóle czy umiem czuć. Miałaś tak kiedyś, że zastanawiałaś się czy jesteś zdolna do miłości?- spytał całkowicie szczerze, bo on ostatnimi czasy naprawdę myślał, że jest pozbawiony możliwości kochania.
- A co miałem zrobić? Zapytać czy będzie dziewczyną...- parsknął u wywrócił oczami- niszcząc sobie przy tym kolejną przyjaźń, a ten związek skończyłby się pewnie jak ten z Emily- mruknął i zaraz potem spojrzał na dziewczynę która juz nie siedziała na jego kolanach.
- Ale ja nie wiem czy coś czuję, ja nie wiem w ogóle czy umiem czuć. Miałaś tak kiedyś, że zastanawiałaś się czy jesteś zdolna do miłości?- spytał całkowicie szczerze, bo on ostatnimi czasy naprawdę myślał, że jest pozbawiony możliwości kochania.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Huśtawka na drzewie
Dopiero teraz ogólny stan Anthony'ego zaczął ją niepokoić i zaskakiwać jednocześnie. Do tej pory nie widziała, żeby któraś dziewczyna zawróciła mu aż tak w głowie (nawet z Emily było jakoś inaczej) i zaczynała się o niego poważnie martwić. Zupełnie jak przyjaciółka o przyjaciela. Zmarszczyła czoło, niego łagodniejąc na twarzy.
- Zastanawiałam, ale potem przestałam - wzruszyła ramionami, maszerując sobie koło huśtawki. - Anthony, świat jest zbyt skomplikowany, by pojął go jeden człowiek. Miłość tym bardziej - ona już dawno przestała próbować zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Nie popadała już ze skrajności w skrajność, bawiła się w przyjemną nostalgię, obserwując to, co się dzieje wokół niej i robiąc to, co do niej należy.
- Skoro coś do niej czujesz to powinieneś jej powiedzieć. Nie możesz tego trzymać w sobie, bo zwariujesz - skąd wiedziała? Z autopsji. I może była małą hipokrytką w tym momencie, bo mimo ich przyjacielskiej relacji, czasem wydawało jej się, że coś do niego czuje. Coś, wykraczającego poza przyjaźń. Ale nie chciała się przyznawać, tym bardziej w takiej chwili. Jedynym co jej pozostało, to zaciśnięcie zębów i dopingowanie Wilsona, by był szczęśliwy. A ona sobie poradzi. Jak zwykle zresztą, w końcu miała miękkie serce i twardą dupę.
- Zastanawiałam, ale potem przestałam - wzruszyła ramionami, maszerując sobie koło huśtawki. - Anthony, świat jest zbyt skomplikowany, by pojął go jeden człowiek. Miłość tym bardziej - ona już dawno przestała próbować zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Nie popadała już ze skrajności w skrajność, bawiła się w przyjemną nostalgię, obserwując to, co się dzieje wokół niej i robiąc to, co do niej należy.
- Skoro coś do niej czujesz to powinieneś jej powiedzieć. Nie możesz tego trzymać w sobie, bo zwariujesz - skąd wiedziała? Z autopsji. I może była małą hipokrytką w tym momencie, bo mimo ich przyjacielskiej relacji, czasem wydawało jej się, że coś do niego czuje. Coś, wykraczającego poza przyjaźń. Ale nie chciała się przyznawać, tym bardziej w takiej chwili. Jedynym co jej pozostało, to zaciśnięcie zębów i dopingowanie Wilsona, by był szczęśliwy. A ona sobie poradzi. Jak zwykle zresztą, w końcu miała miękkie serce i twardą dupę.
Re: Huśtawka na drzewie
To co ją martwiło sprawiało akurat, że Wilson czuje, że żyje. Miał wrażenie, że gdzieś się zgubił przez te ostatnie dwa lata, gdzieś stracił swoją idee w kieliszku wódki. Może był alkoholikiem i pewnie tak by uważał, gdyby nie myśl- jak osiemnastolatek może zostać alkoholikiem, no jak? Ale jak widać może. Dopiero po paru miesiącach niepicia zauważył, że jest kompletnie innym człowiekiem, inaczej myśli, inaczej czuje.
- Chodzi mi o uczucia, te dobre, niekoniecznie miłość. Czy da się coś czuć do drugiej osoby co nie opiera się tylko na seksie albo chęci posiadania kogoś...- może to co mówił było skomplikowane i niezrozumiałe, ale to właśnie miał w głowie pełen mętlik.
- Ale co według Ciebie powinienem powiedzieć? Cześć Tośka czuje coś do Ciebie, czuje! ale sam nie wiem co? Przecież to byłoby głupie...- mówienie o uczuciach zawsze sprawiało mu trudności, dlatego nie patrzył na dziewczynę, po prostu odwracał wzrok kiedy tylko była blisko niego. Złapał ją jednak za rękę zmuszając do postoju, sam nie wiedział dlaczego, może zaczęło kręcić mu się w głowie od tego jej łażenia, a może po prostu chciał złapać ją za rękę? nie wiedział.
- Chodzi mi o uczucia, te dobre, niekoniecznie miłość. Czy da się coś czuć do drugiej osoby co nie opiera się tylko na seksie albo chęci posiadania kogoś...- może to co mówił było skomplikowane i niezrozumiałe, ale to właśnie miał w głowie pełen mętlik.
- Ale co według Ciebie powinienem powiedzieć? Cześć Tośka czuje coś do Ciebie, czuje! ale sam nie wiem co? Przecież to byłoby głupie...- mówienie o uczuciach zawsze sprawiało mu trudności, dlatego nie patrzył na dziewczynę, po prostu odwracał wzrok kiedy tylko była blisko niego. Złapał ją jednak za rękę zmuszając do postoju, sam nie wiedział dlaczego, może zaczęło kręcić mu się w głowie od tego jej łażenia, a może po prostu chciał złapać ją za rękę? nie wiedział.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Huśtawka na drzewie
Niestety zarówno ona, jak i Wilson, nie byli specami w kategorii "uczucia". W przypadku Ślizgonki samo słuchanie takich wywodów przyprawiało ją o lekkie mdłości a kiedy ona sama miała się wypowiadać z reguły nie wiedziała co powinna powiedzieć. Dlatego nie mówiła nic. Anthony potrzebował się wygadać, szanowała to, dlatego też w milczeniu słuchała, krążąc sobie jak dziecko z nadpobudliwością psychoruchową wokół niego. Gdy już zaczęła drążyć dołek, którym mogłaby dojść do Chin, poczuła jak Wilson łapie ją za rękę, a co za tym szło, nieco przyciągając do siebie. Stanęła jak wryta, przypatrując mu się niezrozumiałym spojrzeniem z góry.
- Nie znam się na tym - stwierdziła nagle, próbując znaleźć jakąkolwiek dobrą odpowiedź. Bo milcząc mu nie pomagała. - Chyba to właśnie powinieneś jej powiedzieć. A potem dojdziecie do tego co czujesz. Pod warunkiem, że ona też czuje coś więcej niż przyjaźń - wysunęła dłoń z jego uścisku, odsuwając się o krok do tyłu.
- Nie znam się na tym - stwierdziła nagle, próbując znaleźć jakąkolwiek dobrą odpowiedź. Bo milcząc mu nie pomagała. - Chyba to właśnie powinieneś jej powiedzieć. A potem dojdziecie do tego co czujesz. Pod warunkiem, że ona też czuje coś więcej niż przyjaźń - wysunęła dłoń z jego uścisku, odsuwając się o krok do tyłu.
Re: Huśtawka na drzewie
Faktycznie specami nie byli i w zupełności nie szło im dobrze jeśli chodzi o związki. Ale czy to było coś złego? uczyli się, starali się jak mogli i próbowali i właśnie to było dobrą nauką. Kto wie, może za dziesięć lat będą już mieli swoją żonę i męża i będą najszczęśliwsi na ziemi.
- nie mogę z nią być, An. Nie chce - powiedział w końcu, bo tak faktycznie było, może i kochał Antonije, ale nie chce z nią być by nie zrobić jej krzywdy, tak samo jak nie mógłby być z An, dokładnie z takiego samego powodu.
- i nie bój się mnie, nie zaciągnę Cię do lasu i nie zgwałcę - puścił jej oczko spoglądając już na nią nieco spokojniej. Była jego przyjaciółką, może i nie od zawsze i może nigdy jej tego nie powiedział, ale była dla niego ważna. Ich znajomość zaczęła się między innymi przez romans, ale cieszył się, że ją ma.
- nie mogę z nią być, An. Nie chce - powiedział w końcu, bo tak faktycznie było, może i kochał Antonije, ale nie chce z nią być by nie zrobić jej krzywdy, tak samo jak nie mógłby być z An, dokładnie z takiego samego powodu.
- i nie bój się mnie, nie zaciągnę Cię do lasu i nie zgwałcę - puścił jej oczko spoglądając już na nią nieco spokojniej. Była jego przyjaciółką, może i nie od zawsze i może nigdy jej tego nie powiedział, ale była dla niego ważna. Ich znajomość zaczęła się między innymi przez romans, ale cieszył się, że ją ma.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Huśtawka na drzewie
ROK SZKOLNY 2015/2016
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Huśtawka na drzewie
Poprowadziła Nevana spokojnym krokiem, choć nie trzymała go za rękę. Jeszcze mogłoby to w miarę podejrzanie wyglądać i ludzie by sobie dopowiadali nie wiadomo co. No, a w sumie to wiadomo bardzo dobrze. Ale nie było jej to na rękę.
Taaak, mieli wiele takich swoich starych kątów. Gdzieś w końcu musieli spędzać ze sobą czas, albo chociażby posiedzieć w ciszy, by się odstresować i zapomnieć o problemach w codziennym życiu. Choć w tym momencie takowych nie mieli, przynajmniej Rhinna. Szkoła jeszcze jej nie dała w kość, też nie miała za bardzo sposobności by siedzieć samotnie w dormitorium i się czymkolwiek przejmować - nie chciała tak naprawdę.
Gdy odeszli już od zamku, dziewczyna ruszyła lekkim truchtem przed siebie, zwłaszcza, iż w oddali zauważyła miejsce, do którego zmierzała. Gdy już do niego dobiegła, opadła spokojnie na huśtawkę i poczekała, aż chłopak do niej dołączy. Uśmiechnęła się w jego stronę. Chyba wiele mówić nie musiała..
Taaak, mieli wiele takich swoich starych kątów. Gdzieś w końcu musieli spędzać ze sobą czas, albo chociażby posiedzieć w ciszy, by się odstresować i zapomnieć o problemach w codziennym życiu. Choć w tym momencie takowych nie mieli, przynajmniej Rhinna. Szkoła jeszcze jej nie dała w kość, też nie miała za bardzo sposobności by siedzieć samotnie w dormitorium i się czymkolwiek przejmować - nie chciała tak naprawdę.
Gdy odeszli już od zamku, dziewczyna ruszyła lekkim truchtem przed siebie, zwłaszcza, iż w oddali zauważyła miejsce, do którego zmierzała. Gdy już do niego dobiegła, opadła spokojnie na huśtawkę i poczekała, aż chłopak do niej dołączy. Uśmiechnęła się w jego stronę. Chyba wiele mówić nie musiała..
Re: Huśtawka na drzewie
Chwycił torbę i ruszył za dziewczyną. Chłopak ściągnął krawat transmutując przy okazji Ślizgońską szatę w Gryfońską. Pozwolił sobie również na parę innych zmian we własnej aparycji, by stać się całkowicie niepodobnym do siebie. Jako anonimowy Gryfon podążał za Rhinną.
Dopiero, gdy zbliżali się do drzewa powoli wracał do własnej osoby. Szaty jednakże nie odmienił, pozostał w barwach Czerwonych na wszelki wypadek.
Powiódł wzrokiem za Rhinną, gdy ta odbiegła w stronę huśtawki. Uśmiechnął się również przyśpieszając kroku. Gdy podchodził do dziewczyny, był już sobą. Uniósł dłoń do twarzy i lekko palcami przesunął po swoim obliczu. Widocznie stary nawyk nie zniknął, Nevan musiał nawet powierzchownie sprawdzić, czy wszystko jest na miejscu.
- Wsiadaj.
Okrążył Gryfonkę z zamiarem rozhuśtania jej na huśtawce.
- W sumie, jak odkryłaś swój talent? W sensie w jakich okolicznościach?
Dopiero, gdy zbliżali się do drzewa powoli wracał do własnej osoby. Szaty jednakże nie odmienił, pozostał w barwach Czerwonych na wszelki wypadek.
Powiódł wzrokiem za Rhinną, gdy ta odbiegła w stronę huśtawki. Uśmiechnął się również przyśpieszając kroku. Gdy podchodził do dziewczyny, był już sobą. Uniósł dłoń do twarzy i lekko palcami przesunął po swoim obliczu. Widocznie stary nawyk nie zniknął, Nevan musiał nawet powierzchownie sprawdzić, czy wszystko jest na miejscu.
- Wsiadaj.
Okrążył Gryfonkę z zamiarem rozhuśtania jej na huśtawce.
- W sumie, jak odkryłaś swój talent? W sensie w jakich okolicznościach?
Re: Huśtawka na drzewie
Hamilton uważnie mu się przyglądała, gdy do niej podchodził. Nie wyglądała na zdziwioną, ani jakoś szczególnie zainteresowaną zmianą wyglądu chłopaka. Od jakiegoś czasu podchodziła do tego na luzie, również do tego, że Nevan choć w małym stopniu musiał sprawdzić, czy aby na pewno wrócił całkowicie do swojej postaci. Doszła do wniosku, że tyle chłopak męczył się i przeżył w zeszłym roku szkolnym, że jest to jak najbardziej naturalne. Może nawet nie tyle, co doszła do wniosku, ale przemyślała na spokojnie to, co się działo. Tak lepiej brzmiało i było bliższe prawdy.
Usiadła spokojnie na huśtawce, kładąc torbę obok drzewa. Z uśmiechem na ustach i charakterystycznym dla niej chochlikiem w oczach spojrzała na Nevana.
- A wiesz, to było dziwne.. Tylko się nie śmiej! Po prostu, jakoś dwa lata temu, nie pamiętam dokładnie, miałam dziwny sen. Byłam jakoś szczególnie niska, trawa przysłaniała mi widok, biegłam gdzieś.. aż stwierdziłam, że jestem zwierzęciem. Z samego rana od raz pobiegłam do babci i dowiedziałam się, że ona jest animagiem. Pokazała mi, co potrafi i obiecała mnie nauczyć, ale stwierdziła, że jestem zbyt młoda i musimy jeszcze trochę poczekać. I mniej więcej rok temu mnie zaczęła uczyć. Ojciec był przeciwny, ale ona mu się nie dała. No i teraz jestem fretką. Dziewczyną-fretką.
Roześmiała się głośno, przymykając powieki. No, ale tak, gdyby nie babcia, to by nic nie wiedziała, a sen nawiedzałby ją pewno częściej. W końcu Hamilton była ciekawskim stworzeniem.
Usiadła spokojnie na huśtawce, kładąc torbę obok drzewa. Z uśmiechem na ustach i charakterystycznym dla niej chochlikiem w oczach spojrzała na Nevana.
- A wiesz, to było dziwne.. Tylko się nie śmiej! Po prostu, jakoś dwa lata temu, nie pamiętam dokładnie, miałam dziwny sen. Byłam jakoś szczególnie niska, trawa przysłaniała mi widok, biegłam gdzieś.. aż stwierdziłam, że jestem zwierzęciem. Z samego rana od raz pobiegłam do babci i dowiedziałam się, że ona jest animagiem. Pokazała mi, co potrafi i obiecała mnie nauczyć, ale stwierdziła, że jestem zbyt młoda i musimy jeszcze trochę poczekać. I mniej więcej rok temu mnie zaczęła uczyć. Ojciec był przeciwny, ale ona mu się nie dała. No i teraz jestem fretką. Dziewczyną-fretką.
Roześmiała się głośno, przymykając powieki. No, ale tak, gdyby nie babcia, to by nic nie wiedziała, a sen nawiedzałby ją pewno częściej. W końcu Hamilton była ciekawskim stworzeniem.
Re: Huśtawka na drzewie
19 luty po balu gdzieś około 5 nad ranem.
Słońce miało jeszcze dwie godziny by wstać, a księżyc powoli kończył swoją zmianę oświetlając wszystko w okół nieco bledszym światłem. Anthony Wilson po dość mocno zakrapianym balu, wolnym i chwiejnym krokiem przemierzał tereny zamku by odnaleźć odpowiednie miejsce do zapalenie papierosa bez stresu, że zostałby przyłapany. Wiedział, że będzie miał już wyjątkowo przechlapane jeśli ktokolwiek dowie się że za jego sprawką połowa uczniów i nauczycieli chodziło po błoniach nadmiernie szczęśliwych. Na samo wspomnienie tego widoku Wilson parsknął śmiechem pod nosem. Był z siebie dumny i nawet jeśli cokolwiek się wyda to nie będzie żałował, bo ubaw był pierwszorzędny, zwłaszcza kiedy widział pierwszoroczniaków biegających w koło, bądź nauczycieli którzy zwierzali się uczniom z najgłębszych sekretów. Dobrze, że kilka z nich dotarło do jego uszu, kto wie, może kiedyś takie informację mu się przydadzą?
Był luty i nadal było dość chłodno, ale Anthony zgubił gdzieś swoją kurtkę wiec przemierzał tereny szkolne ubrany wciąż w garnitur. Najwidoczniej wciąż rozgrzany alkoholem. Pomimo, że spędził praktycznie całą noc na imprezie wyglądał całkiem nie źle, nawet mimo mocno zmierzwionych włosów. Dochodząc do huśtawki rozejrzał się w około czy na pewno nikt nie będzie mu przeszkadzał i odetchnął z ulga kiedy jego wzrok nie zarejestrował nikogo w okół. Tak naprawdę było tak ciemno, że nawet gdyby chciał to nikogo by nie zauważył. Jeśli chodzi o stan upojenia ślizgona to nie można było powiedzieć ze Wilson jest bardzo pijany jednak trzeźwym kompletnie tez nie dało się go nazwać. Będąc jeszcze na balu kilka razy wracał do dormitorium by napełnić piersiówkę bezpiecznym trunkiem jednak wszystko to odbywało się z niebywałym umiarem jak na Anthony'ego. Widząc tych wszystkich uradowanych ludzi nawet przez chwile zastanawiał się czy nie spróbować wyrobu Baizena, jednak pamiętając co stało się w walentynki z nim przy Sharp zdecydował się pić sprawdzoną whisky. I znów to zrobił. Za każdym razem kiedy o czymś myślał jakimś cudem tory jego myśli zbaczały na te o Lauren. Nie mógł nawet w spokoju powspominać balu, bo jego umysł płatał mu figle. Ba! Nawet tańcząc z innymi dziewczynami i starając się poderwać kogoś innego, po chwili nudził się i rezygnował bo nie sprawiało mu to takiej przyjemności jak kiedyś.- Wykastrowała mnie. Jestem mentalnym impotentem.- mruknął do siebie opierając się jednym ramieniem o drzewo na którym wisiała huśtawka. Z zewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął papierosa i włożył go sobie do ust po czym zaczął poklepywać się nerwowo po innych kieszeniach orientując się ze musiał zostawić różdżkę w dormitorium kiedy kolejny raz wracał tam po alkohol.
Słońce miało jeszcze dwie godziny by wstać, a księżyc powoli kończył swoją zmianę oświetlając wszystko w okół nieco bledszym światłem. Anthony Wilson po dość mocno zakrapianym balu, wolnym i chwiejnym krokiem przemierzał tereny zamku by odnaleźć odpowiednie miejsce do zapalenie papierosa bez stresu, że zostałby przyłapany. Wiedział, że będzie miał już wyjątkowo przechlapane jeśli ktokolwiek dowie się że za jego sprawką połowa uczniów i nauczycieli chodziło po błoniach nadmiernie szczęśliwych. Na samo wspomnienie tego widoku Wilson parsknął śmiechem pod nosem. Był z siebie dumny i nawet jeśli cokolwiek się wyda to nie będzie żałował, bo ubaw był pierwszorzędny, zwłaszcza kiedy widział pierwszoroczniaków biegających w koło, bądź nauczycieli którzy zwierzali się uczniom z najgłębszych sekretów. Dobrze, że kilka z nich dotarło do jego uszu, kto wie, może kiedyś takie informację mu się przydadzą?
Był luty i nadal było dość chłodno, ale Anthony zgubił gdzieś swoją kurtkę wiec przemierzał tereny szkolne ubrany wciąż w garnitur. Najwidoczniej wciąż rozgrzany alkoholem. Pomimo, że spędził praktycznie całą noc na imprezie wyglądał całkiem nie źle, nawet mimo mocno zmierzwionych włosów. Dochodząc do huśtawki rozejrzał się w około czy na pewno nikt nie będzie mu przeszkadzał i odetchnął z ulga kiedy jego wzrok nie zarejestrował nikogo w okół. Tak naprawdę było tak ciemno, że nawet gdyby chciał to nikogo by nie zauważył. Jeśli chodzi o stan upojenia ślizgona to nie można było powiedzieć ze Wilson jest bardzo pijany jednak trzeźwym kompletnie tez nie dało się go nazwać. Będąc jeszcze na balu kilka razy wracał do dormitorium by napełnić piersiówkę bezpiecznym trunkiem jednak wszystko to odbywało się z niebywałym umiarem jak na Anthony'ego. Widząc tych wszystkich uradowanych ludzi nawet przez chwile zastanawiał się czy nie spróbować wyrobu Baizena, jednak pamiętając co stało się w walentynki z nim przy Sharp zdecydował się pić sprawdzoną whisky. I znów to zrobił. Za każdym razem kiedy o czymś myślał jakimś cudem tory jego myśli zbaczały na te o Lauren. Nie mógł nawet w spokoju powspominać balu, bo jego umysł płatał mu figle. Ba! Nawet tańcząc z innymi dziewczynami i starając się poderwać kogoś innego, po chwili nudził się i rezygnował bo nie sprawiało mu to takiej przyjemności jak kiedyś.- Wykastrowała mnie. Jestem mentalnym impotentem.- mruknął do siebie opierając się jednym ramieniem o drzewo na którym wisiała huśtawka. Z zewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął papierosa i włożył go sobie do ust po czym zaczął poklepywać się nerwowo po innych kieszeniach orientując się ze musiał zostawić różdżkę w dormitorium kiedy kolejny raz wracał tam po alkohol.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Huśtawka na drzewie
Każdy krok sprawiał jej ból, ale największą zaletą Lauren była umiejętność niwelowania odczuwania emocji i skupienia się na tym, co trzeba było zrobić. Ponoć miała to po matce. Było jej coraz cieplej, luty przypominał słoneczny sierpień i powstrzymywała się od zdjęcia bluzy, chociaż i ta miała dziury w kilku miejscach. Musiała dostać się w miejsce, które pozwoli jej zająć się wyjęciem drewnianego kołka, a potem wypije eliksir i przeczeka kilka godzin. Nikt nie będzie o niczym wiedział, jak zawsze, poradzi sobie sama. Zwilżyła usta, opierając się o jedno z drzew, które miała i łapiąc oddech, zamarła, słysząc hałas dobiegający z popularnej wśród uczniów huśtawki. Drewno i linki skrzypiały, a ona przeklęła siarczyście pod nosem, widząc oczyma wyobraźni, mizdrzącą się parę bez ubrań, bo przecież ten bal tylko temu służył. Dramatowi i romansowi. Chociaż może dobrze by się stało, gdyby trafiła na Castellani i jej potencjalną sympatię Richarda z Ravenclawu, który znał się na eliksirach i z pewnością magii leczniczej. Zacisnęła dłoń mocniej na boku, czując, jak materiał przesiąka jej krwią. Nie miała dużo czasu, jak straci przytomność, to już będzie po wszystkim i nie wynajdzie swojego rdzenia różdżki, nie pójdzie na mecz finały Suzanne i nie zobaczy już..
Przymknęła oczy, zbierając się w sobie i ruszając wolnym krokiem dalej, chcąc jak najszybciej huśtawkę minąć, jednak wtedy też usłyszała znajomy głos, aż prychnęła pod nosem. Nie tyle, ile na wypowiadane przez niego słowa — bo może dobrze takie wykastrowanie by mu zrobiło, a jakaś dziewczyna musiała się postarać, aby to osiągnąć, ale również dlatego, że los zawsze rzucał go na jej drogę. Tak jakby dzień bez Wilsona był dniem straconym. Przed oczyma zatańczyły jej wydarzenia z tego nieszczęsnego mostu, przez co zacisnęła palce na pasku od torby.
- To by dopiero była strata, naprawdę. - rzuciła, nie patrząc w jego stronę i nieco zasłaniając się torbą, aby nie zobaczył przypadkiem skrzywienia na bluzie. Nigdy nie zapytała, jak działały na ludzkie zmysły jego wilkołacze zdolności. Przełknęła ślinę, czując kolejne krople potu spływające po rozgrzanej szyi. - Jak to jest możliwe, że to zawsze jesteś Ty Wilson? Nie przeszkadzaj sobie.
Nie zamierzała mu psuć zabawy, bal jeszcze trwał, a chłopak mógłby go sobie popsuć, jakby go straumatyzowała nagłym omdleniem. Jeszcze by pomyślał, że to z miłości! Przechodząc jednak obok drzewa, na którym faktycznie huśtawka wisiała, znów oparła się o nie wolną ręką, sprawiając, że torba próbowała ześlizgnąć się z ramienia. Podniosła głowę, patrząc na migoczące światła zamku. Za daleko?
- Albo wiesz ? Idź na randkę gdzie indziej. - dodała jeszcze, opierając się plecami o drzewo i zsuwając w dół, usiadła na ziemi, kładąc sobie torbę na kolanach z syknięciem. Musiała tylko wyjąć belkę, wypić eliksir i wytrzymać. Co to dla niej? Złapała za suwak od torby, widząc, jak coraz mocniej trzęsła się jej ręka. Przygryzła wargę, tocząc wewnętrzną bitwę podobną do tej o Hogwart sprzed kilkudziesięciu lat. Nie miała czasu, ale nie chciała mu być dłużna. Nie chciała, żeby znów miał ją w garści. Jak go poprosi o pomoc, to będzie się z niej nabijał i uzna ją za słabą! To było chyba gorsze niż perspektywa utraty przytomności na błoniach przy akompaniamencie zachodzącego słońca. Fala dreszczy przemknęła przez jej ciało. - Wilson? Chodź tu na chwilkę.
Nie mógł nic zobaczyć, nic widzieć, dopóki mu nie powie. Chyba że czuł krew?
25/100
Przymknęła oczy, zbierając się w sobie i ruszając wolnym krokiem dalej, chcąc jak najszybciej huśtawkę minąć, jednak wtedy też usłyszała znajomy głos, aż prychnęła pod nosem. Nie tyle, ile na wypowiadane przez niego słowa — bo może dobrze takie wykastrowanie by mu zrobiło, a jakaś dziewczyna musiała się postarać, aby to osiągnąć, ale również dlatego, że los zawsze rzucał go na jej drogę. Tak jakby dzień bez Wilsona był dniem straconym. Przed oczyma zatańczyły jej wydarzenia z tego nieszczęsnego mostu, przez co zacisnęła palce na pasku od torby.
- To by dopiero była strata, naprawdę. - rzuciła, nie patrząc w jego stronę i nieco zasłaniając się torbą, aby nie zobaczył przypadkiem skrzywienia na bluzie. Nigdy nie zapytała, jak działały na ludzkie zmysły jego wilkołacze zdolności. Przełknęła ślinę, czując kolejne krople potu spływające po rozgrzanej szyi. - Jak to jest możliwe, że to zawsze jesteś Ty Wilson? Nie przeszkadzaj sobie.
Nie zamierzała mu psuć zabawy, bal jeszcze trwał, a chłopak mógłby go sobie popsuć, jakby go straumatyzowała nagłym omdleniem. Jeszcze by pomyślał, że to z miłości! Przechodząc jednak obok drzewa, na którym faktycznie huśtawka wisiała, znów oparła się o nie wolną ręką, sprawiając, że torba próbowała ześlizgnąć się z ramienia. Podniosła głowę, patrząc na migoczące światła zamku. Za daleko?
- Albo wiesz ? Idź na randkę gdzie indziej. - dodała jeszcze, opierając się plecami o drzewo i zsuwając w dół, usiadła na ziemi, kładąc sobie torbę na kolanach z syknięciem. Musiała tylko wyjąć belkę, wypić eliksir i wytrzymać. Co to dla niej? Złapała za suwak od torby, widząc, jak coraz mocniej trzęsła się jej ręka. Przygryzła wargę, tocząc wewnętrzną bitwę podobną do tej o Hogwart sprzed kilkudziesięciu lat. Nie miała czasu, ale nie chciała mu być dłużna. Nie chciała, żeby znów miał ją w garści. Jak go poprosi o pomoc, to będzie się z niej nabijał i uzna ją za słabą! To było chyba gorsze niż perspektywa utraty przytomności na błoniach przy akompaniamencie zachodzącego słońca. Fala dreszczy przemknęła przez jej ciało. - Wilson? Chodź tu na chwilkę.
Nie mógł nic zobaczyć, nic widzieć, dopóki mu nie powie. Chyba że czuł krew?
25/100
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Huśtawka na drzewie
Nie posiadając różdżki nie mógł odpalić sobie papierosa co sprawiało, że zaczął się zastanawiać nad powrotem do szkoły. Na pewno w środku ktoś jeszcze migdalił się po kątach i mógłby mu użyczyć tego magicznego kija do odpalenia szluga. Był to teraz zdecydowany priorytet dla lekko wstawionego chłopaka. Na szczęście mógłby zapomnieć ubrać majtek, jednak piersiówka znajdowała się wciąż w zewnętrznej kieszeni jego garnituru. Skoro nie mógł pocieszyć się smakiem papierosa na tą chwile musiał wystarczyć mu alkohol. Wyjął ją wiec i odkręcił kurek upijając kilka łyków. Był już na takim etapie że trunek zaczął smakować jak woda i wcale go to nie pocieszało. Miał jeszcze wybór- albo wrócić na błonia i pić dalej albo grzeczne pójść do dormitorium i iść spać. Oczywiście wybrał tą pierwsza opcje i kiedy już chciał ruszyć w stronę imprezy usłyszał szelest a już po chwili dotarł do niego znajomy głos ślizgonki. Aktualnie był na nią zły, a może bardziej na siebie, że przez cały bal mimo usilnych starań zajmowała mu głowę.
- Mogłabyś sobie choć raz darować?- mruknął nie kierując nawet wzroku w miejsce z którego dobiegał jej głos. Nie miało znaczenia jak bardzo starał się ja unikać i tak zawsze na siebie trafiali. - Bo to już zawsze będę ja, wiesz o tym prawda?- uśmiechnął się pod nosem i słysząc jej nie przeszkadzaj sobie wywrócił wymownie oczami. Dopiero kiedy oparła się po drugiej stronie drzewa odwrócił się w jej kierunku. Księżyc naprawdę nie dawał na tyle światła by Tony mógł od razu zorientować się, że coś jest nie tak. Dopiero w momencie jak osunęła się na zmarznięta ziemie stwierdził, że albo jest bardzo pijana siadając w zimę na trawie, albo nie spełnia rozumu. Jej kolejne słowa tylko potwierdziły jego teorie- coś musiało być nie tak, raczej od niego stroniła niż przywoływała do siebie. Podszedł wiec do niej i dopiero kucając zobaczył co tak naprawdę się dzieje. Z bliska widział jej mocno zmęczoną twarz, na której dostrzegł też parę ran, a zapach krwi unosił się nad nią złowieszczo. - Kurwa Sharp...- mruknął z wyczuwalnym zmartwieniem i przerażeniem w głosie. Czy ich relacja nie mogła opierać się na przyjemnych sytuacjach? Schadzkach w opuszczonych salach bądź randkach w wiosce obok? Nie to byłoby za łatwe.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego jak bardzo źle to wszystko wygląda. Jego wzrok starał się ogarnąć wszystkie rany które na sobie miała zwracając szczególna uwagę na coś co ewidentnie wystawało z jej ciała mimo ze starała się przykryć to bluzą. Jeżeli jeszcze przed chwila był pijany to w tym momencie wytrzeźwiał w sekundę. Nie czekając na jej zgodę rozpiął jej ową bluzę by móc lepiej przypatrzeć się temu co wystawało z jej boku. - musimy to wyjąc natychmiast - mruknął bardziej do siebie niż do niej - ja pierdole, nie mam różdżki- mruczał wciąż do siebie zaciskając mocno usta. Wyciągnął z kieszeni wspomniana wcześniej piersiówkę i wcisnął w jej wyjątkowo rozgrzane dłonie, a marynarkę ściągnął by po wyjęciu drewna zatamować czymś krew. - musisz się napić, rozumiesz? Poradzimy sobie, ok?- Popatrzył w jej oczy, ale miał wrażenie, ze jej wzrok gdzieś błądzi, wyglądała naprawdę bardzo słabo co wzbudziło w nim lęk. Naprawdę kurewsko się o nia bał. Miał wrażenie ze serce wyskoczy mu z piersi. - Co się stało Lauren? Musisz mi powiedzieć co się stało?- zdawał sobie sprawę, że nie koniecznie tylko drewno może być największym problemem bo ślizgonka wyglądała jak gdyby kompletnie traciła świadomość. Była dziwnie rozgrzana i sprawiała wrażenie nieobecnej. Jeśli wróciła z Zakazanego Lasu mogło ją tam spotkać wszystko. Jak on mógł zostawić ją na tym moście? Jego myśli przebiegały po głowie jak szalone.
- Mogłabyś sobie choć raz darować?- mruknął nie kierując nawet wzroku w miejsce z którego dobiegał jej głos. Nie miało znaczenia jak bardzo starał się ja unikać i tak zawsze na siebie trafiali. - Bo to już zawsze będę ja, wiesz o tym prawda?- uśmiechnął się pod nosem i słysząc jej nie przeszkadzaj sobie wywrócił wymownie oczami. Dopiero kiedy oparła się po drugiej stronie drzewa odwrócił się w jej kierunku. Księżyc naprawdę nie dawał na tyle światła by Tony mógł od razu zorientować się, że coś jest nie tak. Dopiero w momencie jak osunęła się na zmarznięta ziemie stwierdził, że albo jest bardzo pijana siadając w zimę na trawie, albo nie spełnia rozumu. Jej kolejne słowa tylko potwierdziły jego teorie- coś musiało być nie tak, raczej od niego stroniła niż przywoływała do siebie. Podszedł wiec do niej i dopiero kucając zobaczył co tak naprawdę się dzieje. Z bliska widział jej mocno zmęczoną twarz, na której dostrzegł też parę ran, a zapach krwi unosił się nad nią złowieszczo. - Kurwa Sharp...- mruknął z wyczuwalnym zmartwieniem i przerażeniem w głosie. Czy ich relacja nie mogła opierać się na przyjemnych sytuacjach? Schadzkach w opuszczonych salach bądź randkach w wiosce obok? Nie to byłoby za łatwe.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego jak bardzo źle to wszystko wygląda. Jego wzrok starał się ogarnąć wszystkie rany które na sobie miała zwracając szczególna uwagę na coś co ewidentnie wystawało z jej ciała mimo ze starała się przykryć to bluzą. Jeżeli jeszcze przed chwila był pijany to w tym momencie wytrzeźwiał w sekundę. Nie czekając na jej zgodę rozpiął jej ową bluzę by móc lepiej przypatrzeć się temu co wystawało z jej boku. - musimy to wyjąc natychmiast - mruknął bardziej do siebie niż do niej - ja pierdole, nie mam różdżki- mruczał wciąż do siebie zaciskając mocno usta. Wyciągnął z kieszeni wspomniana wcześniej piersiówkę i wcisnął w jej wyjątkowo rozgrzane dłonie, a marynarkę ściągnął by po wyjęciu drewna zatamować czymś krew. - musisz się napić, rozumiesz? Poradzimy sobie, ok?- Popatrzył w jej oczy, ale miał wrażenie, ze jej wzrok gdzieś błądzi, wyglądała naprawdę bardzo słabo co wzbudziło w nim lęk. Naprawdę kurewsko się o nia bał. Miał wrażenie ze serce wyskoczy mu z piersi. - Co się stało Lauren? Musisz mi powiedzieć co się stało?- zdawał sobie sprawę, że nie koniecznie tylko drewno może być największym problemem bo ślizgonka wyglądała jak gdyby kompletnie traciła świadomość. Była dziwnie rozgrzana i sprawiała wrażenie nieobecnej. Jeśli wróciła z Zakazanego Lasu mogło ją tam spotkać wszystko. Jak on mógł zostawić ją na tym moście? Jego myśli przebiegały po głowie jak szalone.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Huśtawka na drzewie
Czy to był taki gorący miesiąc? Zerknęła w stronę nieba błyszczącymi oczyma, śmiejąc się na jego słowa i kręcąc głową, czego i tak nie mógł zauważyć. Resztka rudego koka spływała jej splątana na ramię, ciągnąć się w dół leniwie i unosząc przy każdym głębszym wdechu, który brała. Czuła, jak wali jej serce, jak gorące dreszcze raz po razie przemykają po ciele, gdy chłodny wiatr muskał jej kark, wkradając się pod ubranie. Był najprzyjemniejszym elementem wieczora, pozwalał na chwilę zapomnieć jej o bólu, który zaczynał rozprzestrzeniać się na całą część ciała i resztę brzucha.
- Nie mogłabym właśnie dlatego, że to Ty. Jesteś wilkiem, ja jestem kotem, będziemy na siebie warczeć do końca świataaa. - odpowiedziała ze wzruszeniem ramion, czując, jak jej ciało opada w dół, opierając się o drzewo. Nie miała już siły i chęci iść dalej, zamek był daleko. Jego migoczące okna gasły, jakby ktoś gasił kandelabry na korytarzach. Zamrugała kilkakrotnie, unosząc dłoń, którą trzymała ranę i przesunęła sobie po włosach, zgarniając je na bok. Nie zauważyła konstrastującej z porcelanową barwą jej skóry - czerwieni. Znów zaśmiała się pod nosem. - Najpierw mówię, żebyś sobie poszedł, a potem Cię wołam, chociaż mnie nienawidzisz. I tak przychodzisz. Bo nudziłbyś się beze mnie bardzo, kto by Ci uprzykrzał życie, Anthony? Właściwie to masz dobre imię, takie, jak gentleman. - oznajmiła, gdy w jej polu widzenia pojawiła się jego twarz, uniesionym palcem machając w powietrzu, jakby tłumaczyła mu coś ważnego. - Nie brzmij tak. Nie martw się o mnie, sam tak powiedziałeś! Więc bądź mężczyzną Wilson!
I znów pogroziła mu palcem, zaraz się śmiejąc. Przymknęła na chwilę oczy, znów zwilżając usta. Chciało się jej pić, a nie była pewna, czy miała ze sobą swój termos z herbatą. - Czy pająki lubią herbatę? - zapytała poważnie, unosząc brew, jednak nie unosząc jeszcze powiek. Ręce jej opadły na torbę, znów chcąc ją otworzyć, ale nie mogła złapać suwaka. - Co to w ogóle ma być! Ja miałam Cię ratować, a teraz podważasz mój wizerunek silnej i niezależnej kobiety... Nie rozbieraj mnie!
Głos Lauren był zarówno pełen rozbawienia, jak i złości, jakiegoś żalu. Nie umiała zebrać myśli, nie wiedziała, o co jej chodzi. Uniosła powieki, gdy coś zimnego wcisnął jej w dłonie. Obdarzyła go pociągłym spojrzeniem, puszczając piersiówkę, która upadła na jej nogi i złapała go za rękę, prostując ją i mierząc ich dłonie, przyglądała się im badawczo. Miała małe ręce o długich, przystosowanych do pianina palcach i pomalowanych na czerwono paznokciach, które niknęły w ręku Wilsona. - Ciągle mi tylko mówisz, co mam robić i co musimy zrobić. Dlaczego taki jesteś? - zapytała z wyrzutem, przełykając głośniej ślinę i znów się śmiejąc — chyba ze swojej żałosnej sytuacji. Nawet nie wiedziała, czy ma ten cholerny włos jednorożca w kieszeni! Czując na sobie jego spojrzenie, uniosła powieki i odwzajemniła je z westchnięciem. - Oczywiście, że sobie poradzimy. Przecież w jakiś magiczny sposób sprawiłeś, że w Ciebie wierzę. Wyjąć? Ahh... Stało.. Spadłam i się nadziałam, o! Na patyk. Różdżka? Po co Ci różdżka? Mam eliksir w torbie! Przecież nie poszłabym nieprzygotowana.. - wykonała jakiś dziwny gest rękoma, aby potem przesunąć nimi po swojej twarzy i ukryć ją w dłoniach. Było jej gorąco, a drżała. Bolała ją, a nie mogła i nie umiała się do tego przyznać. Wszystko się jej mieszało, nie umiała zebrać myśli. - Tęskniłbyś za mną, jakbym jednak umarła?
Wypaliła, opuszczając dłonie i patrząc na swoje nogi, aby znaleźć piersiówkę. Walczyła chwilę, aby ją otworzyć, jednak zaraz pociągnęła kilka solidnych łyków. Bursztynowa cień była obrzydliwa, paliła ją w gardło, była gorzka, ale gdy tylko spłynęła jej do żołądka, poczuła jakąś ulgę. - Nie umrę, muszę zrobić różdżkę. - dodała po namyśle z powagą, odszukując jego spojrzenia. - Masz ładne oczy Anthony. Lubię zielony kolor.
Uniosła dłoń, przesuwając mu palcem po policzku, aby zaraz przymknąć oczy i odetchnąć głębiej. Ręka jej opadła na torbę, którą zacisnęła w palcach.
Czy tak się umierało? A co jak Wilson był aniołem śmierci?
- Nie mogłabym właśnie dlatego, że to Ty. Jesteś wilkiem, ja jestem kotem, będziemy na siebie warczeć do końca świataaa. - odpowiedziała ze wzruszeniem ramion, czując, jak jej ciało opada w dół, opierając się o drzewo. Nie miała już siły i chęci iść dalej, zamek był daleko. Jego migoczące okna gasły, jakby ktoś gasił kandelabry na korytarzach. Zamrugała kilkakrotnie, unosząc dłoń, którą trzymała ranę i przesunęła sobie po włosach, zgarniając je na bok. Nie zauważyła konstrastującej z porcelanową barwą jej skóry - czerwieni. Znów zaśmiała się pod nosem. - Najpierw mówię, żebyś sobie poszedł, a potem Cię wołam, chociaż mnie nienawidzisz. I tak przychodzisz. Bo nudziłbyś się beze mnie bardzo, kto by Ci uprzykrzał życie, Anthony? Właściwie to masz dobre imię, takie, jak gentleman. - oznajmiła, gdy w jej polu widzenia pojawiła się jego twarz, uniesionym palcem machając w powietrzu, jakby tłumaczyła mu coś ważnego. - Nie brzmij tak. Nie martw się o mnie, sam tak powiedziałeś! Więc bądź mężczyzną Wilson!
I znów pogroziła mu palcem, zaraz się śmiejąc. Przymknęła na chwilę oczy, znów zwilżając usta. Chciało się jej pić, a nie była pewna, czy miała ze sobą swój termos z herbatą. - Czy pająki lubią herbatę? - zapytała poważnie, unosząc brew, jednak nie unosząc jeszcze powiek. Ręce jej opadły na torbę, znów chcąc ją otworzyć, ale nie mogła złapać suwaka. - Co to w ogóle ma być! Ja miałam Cię ratować, a teraz podważasz mój wizerunek silnej i niezależnej kobiety... Nie rozbieraj mnie!
Głos Lauren był zarówno pełen rozbawienia, jak i złości, jakiegoś żalu. Nie umiała zebrać myśli, nie wiedziała, o co jej chodzi. Uniosła powieki, gdy coś zimnego wcisnął jej w dłonie. Obdarzyła go pociągłym spojrzeniem, puszczając piersiówkę, która upadła na jej nogi i złapała go za rękę, prostując ją i mierząc ich dłonie, przyglądała się im badawczo. Miała małe ręce o długich, przystosowanych do pianina palcach i pomalowanych na czerwono paznokciach, które niknęły w ręku Wilsona. - Ciągle mi tylko mówisz, co mam robić i co musimy zrobić. Dlaczego taki jesteś? - zapytała z wyrzutem, przełykając głośniej ślinę i znów się śmiejąc — chyba ze swojej żałosnej sytuacji. Nawet nie wiedziała, czy ma ten cholerny włos jednorożca w kieszeni! Czując na sobie jego spojrzenie, uniosła powieki i odwzajemniła je z westchnięciem. - Oczywiście, że sobie poradzimy. Przecież w jakiś magiczny sposób sprawiłeś, że w Ciebie wierzę. Wyjąć? Ahh... Stało.. Spadłam i się nadziałam, o! Na patyk. Różdżka? Po co Ci różdżka? Mam eliksir w torbie! Przecież nie poszłabym nieprzygotowana.. - wykonała jakiś dziwny gest rękoma, aby potem przesunąć nimi po swojej twarzy i ukryć ją w dłoniach. Było jej gorąco, a drżała. Bolała ją, a nie mogła i nie umiała się do tego przyznać. Wszystko się jej mieszało, nie umiała zebrać myśli. - Tęskniłbyś za mną, jakbym jednak umarła?
Wypaliła, opuszczając dłonie i patrząc na swoje nogi, aby znaleźć piersiówkę. Walczyła chwilę, aby ją otworzyć, jednak zaraz pociągnęła kilka solidnych łyków. Bursztynowa cień była obrzydliwa, paliła ją w gardło, była gorzka, ale gdy tylko spłynęła jej do żołądka, poczuła jakąś ulgę. - Nie umrę, muszę zrobić różdżkę. - dodała po namyśle z powagą, odszukując jego spojrzenia. - Masz ładne oczy Anthony. Lubię zielony kolor.
Uniosła dłoń, przesuwając mu palcem po policzku, aby zaraz przymknąć oczy i odetchnąć głębiej. Ręka jej opadła na torbę, którą zacisnęła w palcach.
Czy tak się umierało? A co jak Wilson był aniołem śmierci?
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Huśtawka na drzewie
Pomimo, że Wilson ściągnął marynarkę i zimny wiatr owiewał jego ciało to nie czuł zimna. Nie skupiał się na tym, miał przed sobą dziewczynę w kompletnej rozsypce co dało się słyszeć po jej majaczeniu. Może w normalnej sytuacji śmiałby się razem z nią ale w tym momencie w ogóle nie było mu do śmiechu. Nie miał zielonego pojęcia co sprawiło, że Lauren była w takim stanie, a ona sama w zupełności mu nie pomagała żeby odgadnąć ta zagadkę. Nie było za bardzo nawet na to czasu. - Wystarczająco dużo zapewniasz mi atrakcji- odpowiedział krótko i wsłuchując się w słowa dziewczyny podejrzewał, że powoli już odpływa. Przecież nigdy w życiu nie słyszał by z jej ust płyną taki potok słów, a jeśli już to były to raczej obraźliwe epitety. Nie wiedział które ze zdań wypowiadanych przez dziewczynę mogą być prawdą, jednak kiedy wspomniała o pająkach przełknął głośno ślinę. Chyba wszyscy mieszkańcy Hogwaru zdawali sobie sprawę jakie pająki czają się w lesie i czym grozi ich ukąszenie. W momencie gdy do jego uszu dotarła informacja o torbie rzucił się w jej kierunku wysypując cała jej zawartość na ziemie, po czym po omacku wyszukiwał pośród innych niepotrzebnych rzeczy wskazana przez Lauren fiolkę. Złapał ja w ręke i szybko kucnął w tym samym miejscu co uprzednio. - Najpierw to wyciągnę, a potem wypijesz ten eliksir, rozumiesz?- zapytał ignorując jej słowa o tym jak ten upadek mógł wyglądać. Nie był głupi, kompletnie jej nie wierzył. Poza tym doskonale widział jak dziewczyna majaczy i najprawdopodobniej nic co mówiła nie było prawda. Starał się jej dawać jasne i proste komendy mając nadzieję, że ich wysłucha. Kiedy wypiła tylko kilka łyków ognistej whisky Anthony nie czekał dłużej i pomimo, że chciał wszystko zrobić delikatnie, żeby nie sprawiać jej jeszcze większego bólu wiedział, że tu przede wszystkim liczy się czas i zwinność. Zdecydowanym ruchem ręki wyciągnął jej drewno które utknęło w jej boku krzywiąc się lekko- wiedział ze musiało to zaboleć. Odrzucił belkę na bok i jedna ręka przycisnął materiał marynarki by zatamować krew która sączyła się z rany, zaś druga przystawił jej fiolkę z eliksirem do ust. - Masz. Wypij to szybko!- jego głos był ostry i stanowczy. Patrzył na jej twarz która smagana była bólem a jej ciało dreszczami. Nie chciał jej widzieć w takim stanie. Może jeszcze kilku tygodniu temu nie zrobiłoby to na nim takiego wrażenia, ale teraz? Teraz było już kompletnie inaczej. - Kurewsko bym tęsknił Sharp, dlatego masz to wypić, musisz mnie jeszcze chwile pomęczyć.- nie myślał teraz nad pozostałymi ranami, tym zajmą się jak choć trochę wydobrzeje. Zawsze mogli wrócić do zamku, mógł ją zanieść i poprosić o pomoc, ale zdawał sobie sprawę, że kiedy tak zrobi zaczną się niewygodne pytania, a znał ją na tyle już, że wiedział, że na pewno by tego nie chciała.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Huśtawka na drzewie
Nie rozumiała, skąd u niego taka powaga. Troszkę się poturbowała, ale przecież mogło być gorzej! Złapała głębszy wdech, czując kolejną falę bólu rozlewającą się po ciele pomiędzy falami gorąca. Mówienie odwracała od tego uwagę i w jej umyśle była na to idealna pora. Bo kiedy mieli poważnie porozmawiać o tym jego nawyku mówienia jej, co musi robić? A może lepiej porozmawiać z nim o tym, żeby nie traktował jej, jak zabawkę? Albo o tym, że ładnie mu w garniturze! Nie umiała ani zebrać, ani nawet ułożyć według jakieś listy priorytetów tematów, wiec mówiła o wszystkim, co przychodziło jej do głowy. Jedyna wada była taka, że bardzo się jej chciało pić i było coraz cieplej. Czy to przez to gadanie? Zamrugała zaskoczona do własnych myśli, czując kolejną falę ciepła na brzuchu, którą wywołał może nazbyt gwałtowny ruch jej ciała, bo trochę się zbulwersowała jego okropnym zachowaniem. - I znów mi mówisz, co mam robić! Wiesz, że to bezsensu? I właściwie to nawet nie zaczęłam zapewniać Ci atrakcji, nie zmieniłam Cię jeszcze komodę.. Miałbyś zielone obicie? - odpowiedziała oburzonym głosem z początku, potem jednak znów się zaśmiała, gdy wyobraziła sobie bruneta jako piękną, zdobioną komodę z solidnego drewna. Przesunęła spojrzeniem po jego twarzy — troszkę się jej rozdwajał i rozmazywał, nie miała pojęcia, na którego Wilsona patrzeć. - Który jest prawdziwy? - zapytała samą siebie pod nosem cicho, wskazując palcem chwiejnie w powietrzu. On wysypywał wszystko z jej torby — książki, zaginiony bidon, mapę, pióro i atrament, eliksir, a także czarny kawałek pergaminu, który wysłał jej w walentynki z deklaracją nienawiści — odrobinę mniejszej z okazji święta. Reagowała na wszystko z małym opóźnieniem, więc w jej oczach Anthony pojawiał się i znikał. - Jesteś jak znikacz! Hej, to będzie bolało? Nie mogę krzyczeć, nie mogę, bo wtedy wszyscy tu przyjdą.. - wykonała jakiś gest ręką, który chyba miał być okręgiem, znów przymykając oczy. Musiała się napić, zaschło jej w gardle i odszukała piersiówkę, krzywiąc się, ale robiąc kilka solidnych łyków, które z pewnością uderzą jej do głowy. Nie zauważyła nawet, że szykował się do wyjęcia tej nieszczęsnej deski, na którą wpadła, a która w mniemaniu i mglistej pamięci Lauren ją zaatakowała.
Anthony Wilson był aniołem śmierci.
Zacisnęła powieki, przysuwając do ust rękę i wgryzając się w nią najmocniej, jak umiała, usiłowała nie krzyczeć. Łzy spływały jej z oczu, jej ciało drżało i chociaż wyjęcie drewna dało jej chwilowe poczucie ulgi — nic jej nie uciskało, nie piekło, nie drażniło, to sprawiło, że wygięła się niekontrolowanie, zaraz jednak opadając plecami na drzewo, nieco niżej. Chyba się zsuwała? Metaliczny posmak krwi rozniósł się w jej ustach, a chociaż był tak wyraźny, czuła, jak wszystko staje się mętne. Nie miała siły unosić dłoni, nie miała siły oddychać, nie miała siły patrzeć. Ręka opadła jej ust, a ona wbiła nieobecne spojrzenie gdzieś w przestrzeń przed sobą, mając wrażenie, że wszystko ciemnieje, odpływa? Przestawało nawet boleć. Coś wpłynęło jej do ust chyba podsunięte jakąś dłonią. Coś ciepłego, przynoszącego ulgę. Bezpiecznego.
- Naprawdę mnie nienawidzisz.... - mruknęła pod nosem, nawet nie wiedząc, czy zrozumiał, łapiąc oddech. Ból ustawał, chociaż nadal nie miała siły i kręciło się jej w głowie. Była cała brudna od krwi i piachu, jej skóra była spocona i pokryta dreszczem, a Lauren nie miała nawet mocy, żeby się na to denerwować. Nie obchodziło jej to. Jej bluza była ciężka i mokra, podobnie jak rozdarta, brudna bluzka. Pod śladami krwi jednak rana się zabliźniała, krwawienie ustawało — zarówno z miejsca, gdzie wbijał się kołek, jak i z innych ran, mniejszych i większych. Nie miała pojęcia, czy minęła minuta, czy pięć, wszystko przez chwilę stało w miejscu. Chciała się podnieść, co nie było zbyt mądre, zwłaszcza próba podjęta tak gwałtownie. Jej głowa poleciała do przodu, opierając się o ramię bruneta. Był przyjemnie chłodny. Przymknęła oczy, łapiąc oddech. Brzmiała słabo, nie mogła nawet mówić normalnym tonem głosu.- I znów muszę, i muszę, i muszę...
Mruknęła pod nosem, unosząc dłoń i uderzając nią o jego tors, przypomniała sobie w przypływie ciepła o czekoladce oraz jego przyjacielu. Zmarszczyła brwi, unosząc głowę i patrząc na niego błyszczącymi oczyma, zgarnęła splątane włosy, które miała przylepione do zarumienionych policzków. - Czy Ty w ogóle lubisz czekoladki? Poniszczę Ci koszulę..
Trzepnęła dłonią w materiał, jakby tkwił tam wielki pająk do usunięcia. Miała gorączkę, była wykończona, straciła dużo krwi, a do tego wszystko wypita przez nią whisky w takim stanie sprawiła, że Lauren w całej swojej okropnej sytuacji, była również pijana. - To niedobrze, że byś za mną tęsknił Wilson. Gdzie jest ta piersiówka?
Anthony Wilson był aniołem śmierci.
Zacisnęła powieki, przysuwając do ust rękę i wgryzając się w nią najmocniej, jak umiała, usiłowała nie krzyczeć. Łzy spływały jej z oczu, jej ciało drżało i chociaż wyjęcie drewna dało jej chwilowe poczucie ulgi — nic jej nie uciskało, nie piekło, nie drażniło, to sprawiło, że wygięła się niekontrolowanie, zaraz jednak opadając plecami na drzewo, nieco niżej. Chyba się zsuwała? Metaliczny posmak krwi rozniósł się w jej ustach, a chociaż był tak wyraźny, czuła, jak wszystko staje się mętne. Nie miała siły unosić dłoni, nie miała siły oddychać, nie miała siły patrzeć. Ręka opadła jej ust, a ona wbiła nieobecne spojrzenie gdzieś w przestrzeń przed sobą, mając wrażenie, że wszystko ciemnieje, odpływa? Przestawało nawet boleć. Coś wpłynęło jej do ust chyba podsunięte jakąś dłonią. Coś ciepłego, przynoszącego ulgę. Bezpiecznego.
- Naprawdę mnie nienawidzisz.... - mruknęła pod nosem, nawet nie wiedząc, czy zrozumiał, łapiąc oddech. Ból ustawał, chociaż nadal nie miała siły i kręciło się jej w głowie. Była cała brudna od krwi i piachu, jej skóra była spocona i pokryta dreszczem, a Lauren nie miała nawet mocy, żeby się na to denerwować. Nie obchodziło jej to. Jej bluza była ciężka i mokra, podobnie jak rozdarta, brudna bluzka. Pod śladami krwi jednak rana się zabliźniała, krwawienie ustawało — zarówno z miejsca, gdzie wbijał się kołek, jak i z innych ran, mniejszych i większych. Nie miała pojęcia, czy minęła minuta, czy pięć, wszystko przez chwilę stało w miejscu. Chciała się podnieść, co nie było zbyt mądre, zwłaszcza próba podjęta tak gwałtownie. Jej głowa poleciała do przodu, opierając się o ramię bruneta. Był przyjemnie chłodny. Przymknęła oczy, łapiąc oddech. Brzmiała słabo, nie mogła nawet mówić normalnym tonem głosu.- I znów muszę, i muszę, i muszę...
Mruknęła pod nosem, unosząc dłoń i uderzając nią o jego tors, przypomniała sobie w przypływie ciepła o czekoladce oraz jego przyjacielu. Zmarszczyła brwi, unosząc głowę i patrząc na niego błyszczącymi oczyma, zgarnęła splątane włosy, które miała przylepione do zarumienionych policzków. - Czy Ty w ogóle lubisz czekoladki? Poniszczę Ci koszulę..
Trzepnęła dłonią w materiał, jakby tkwił tam wielki pająk do usunięcia. Miała gorączkę, była wykończona, straciła dużo krwi, a do tego wszystko wypita przez nią whisky w takim stanie sprawiła, że Lauren w całej swojej okropnej sytuacji, była również pijana. - To niedobrze, że byś za mną tęsknił Wilson. Gdzie jest ta piersiówka?
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Huśtawka na drzewie
Na tyle ile jego mózg po cało nocnej imprezie funkcjonował, na tyle zdawał sobie sprawę, że dziewczyna majaczy z wielu powodów- po pierwsze by zagłuszyć ból a po drugie najprawdopodobniej miała bardzo wysoką gorączkę która mąciła jej głowie. Niczego co mówiła nie brał na poważnie, a nawet w większości przypadków puszczał mimo uszu. Alkohol który popijała mógł mieszać jej jeszcze bardziej w niestabilnym już i tak umyśle, ale na pewno w jakimś stopniu ją wzmacniał. Zdecydowanie gorzej będzie później kiedy skutki ugryzienia pająka miną i pojawi się kac. Nie była to jednak odpowiednia chwila nad zastanawianiem się nad tym. - Ty nawet w takim stanie jesteś nieznośna- dodał kiedy Lauren wspomniała, że niebawem zamieni go w mebel. Może i byłoby to jakieś rozwiązanie i przez chwilę nie musiałby wysłuchiwać jej uszczypliwości.
- Tak Lauren to będzie bolało. - nie starał się jej okłamywać, wiedział że i tak albo nic to nie da, albo żadne jego słowa nie dotrą i nie utrwalą się w jej głowie na tyle by zostało tam do dnia następnego. Wilson zdecydowanie nie należał do osób z wielka empatią w takich sytuacjach- był po prosty pragmatyczny. Cokolwiek ją w tym lesie nie spotkało troszkę nią sponiewierało i pewnie przyjdzie czas na złość w jej kierunku, ale już w tej chwili wzburzenie dobijało się do głowy Wilsona. Przecież dziewczyna wręcz sama prosiła się o kłopoty za każdym razem wbiegając do tego pieprzonego lasu. Jej stłumiony krzyk sprawił, że i na jego twarzy pojawił się grymas i na chwile oderwał marynarkę z miejsca gdzie tamował jej krwawienie, by zobaczyć co dzieje się z raną gdy już wypiła eliksir. Przesunął palcem po jej rozgrzanym brzuchu by upewnić się, ze nie wypływa z niej niż nic ciepłego i czerwonego. Ta ciemność panująca w ogól tej dwójki zdecydowanie nie pomagała.
- Naprawdę chciałbym żeby tak było- mruknął cicho w odpowiedzi na jego domniemaną nienawiść do ślizgoni i w głębi duszy cieszył się, że już jutro jest spore prawdopodobieństwo, że nie będzie pamietała nic z czegokolwiek co zostało między nimi powiedziane. Nie miał zamiaru powtarzać jak bardzo by za nią tęsknił już nigdy- a przynajmniej miał taką nadzieję, że nigdy nie będzie musiał jej tego mówić. Nie chciał jej dać tej satysfakcji.
Kiedy mógł się chociaż trochę się uspokoić wypuścił ze świstem powietrze, przyglądając się czy na pewno największa z ran powoli się zasklepia. Eliksir działał. Przynajmniej w tym nie zmyślała i faktycznie miała w torbie coś co pomogło. Po chwili dotarło to do niego jak nie do końca rozsądne było zaufać bredzącej podając jej ten eliksir. Nie miał jednak na tamten moment lepszego rozwiązania.
Jak zazwyczaj patrząc na nią określał ją raczej jako nienagannie wyglądająca tak teraz musiał przyznać, ze wyglada jak siedem nieszczęść. - Jeśli już mówimy o tym co musisz to MUSISZ przestać zachowywać się tak bezmyślnie. Ejeje nie wstawaj! -mruknął zaraz gdy tylko zobaczył jej nieudolna próbę wstania i złapał ją za rękę podtrzymując by nie upadła. Była wystarczająco poturbowana by jeszcze siedzieć na zimnej ziemi. Musiał ja stąd zabrać i to był kolejny cel który Wilson sobie wyznaczył. Małymi krokami do przodu. Pierwszym było niedoprowadzenie dziewczyny do śmierci. Małe sukcesy się celebruje.
Odszedł od niej na chwile i podszedł do rzeczy które uprzednio wysypał z torby by zacząć spowrotem do środka wszystko pakować zatrzymując na chwile wzrok na kartce którą jej wysłał w walentynki. Nie było jednak czasu na zastanawianie się, chociaż w normalnej okoliczności to, że ją zatrzymała pewnie połechtałoby to jego ego. Kiedy torba spowrotem była pełna wcisnął do niej tez swoją marynarkę na wszelki wypadek nie zostawiajac tutaj jakiegokolwiek dowodu zbrodni. - Uwielbiam czekoladki Lauren, a najbardziej te od Ciebie naszpikowane amortencją.- pozwolił sobie na delikatna zgryźliwość i przewieźli torbę przez ramie. Podszedł do niej i zanim zaczął ja podnosić wręczył jej piersiówkę z bursztynowym trunkiem.- napij się jeszcze to przestanie cię bolec.- pochylił się i złapał ja jedną ręka pod kolanami a druga z tyłu za plecami i mocno przyciągnął do siebie wstając. W takich momentach jak ten dziękował sobie, ze ostatnie pare miesięcy nie spędził w ciągu alkoholowym a nad praca nad sobą. Nie była ciężka, była bezwładna co troszkę utrudniało sytuacje. - I nie myśl, że zostawię Cie teraz samą.- mruknął trzymając ją mocno w swoich ramionach. Musiał przez chwilę zastanowić się jaką trasę obrać- na błoniach mogło być jeszcze sporo niedobitków imprezowych, lecz zamek o tej porze najprawdopodobniej był pusty. Najbardziej niepokoiło chłopaka to, że Lauren musiała stracić dość dużo krwi, bo jego biała koszulka zakryła się połowicznie burgundowym kolorem w miejscu gdzie stykały się ich ciała.
- Tak Lauren to będzie bolało. - nie starał się jej okłamywać, wiedział że i tak albo nic to nie da, albo żadne jego słowa nie dotrą i nie utrwalą się w jej głowie na tyle by zostało tam do dnia następnego. Wilson zdecydowanie nie należał do osób z wielka empatią w takich sytuacjach- był po prosty pragmatyczny. Cokolwiek ją w tym lesie nie spotkało troszkę nią sponiewierało i pewnie przyjdzie czas na złość w jej kierunku, ale już w tej chwili wzburzenie dobijało się do głowy Wilsona. Przecież dziewczyna wręcz sama prosiła się o kłopoty za każdym razem wbiegając do tego pieprzonego lasu. Jej stłumiony krzyk sprawił, że i na jego twarzy pojawił się grymas i na chwile oderwał marynarkę z miejsca gdzie tamował jej krwawienie, by zobaczyć co dzieje się z raną gdy już wypiła eliksir. Przesunął palcem po jej rozgrzanym brzuchu by upewnić się, ze nie wypływa z niej niż nic ciepłego i czerwonego. Ta ciemność panująca w ogól tej dwójki zdecydowanie nie pomagała.
- Naprawdę chciałbym żeby tak było- mruknął cicho w odpowiedzi na jego domniemaną nienawiść do ślizgoni i w głębi duszy cieszył się, że już jutro jest spore prawdopodobieństwo, że nie będzie pamietała nic z czegokolwiek co zostało między nimi powiedziane. Nie miał zamiaru powtarzać jak bardzo by za nią tęsknił już nigdy- a przynajmniej miał taką nadzieję, że nigdy nie będzie musiał jej tego mówić. Nie chciał jej dać tej satysfakcji.
Kiedy mógł się chociaż trochę się uspokoić wypuścił ze świstem powietrze, przyglądając się czy na pewno największa z ran powoli się zasklepia. Eliksir działał. Przynajmniej w tym nie zmyślała i faktycznie miała w torbie coś co pomogło. Po chwili dotarło to do niego jak nie do końca rozsądne było zaufać bredzącej podając jej ten eliksir. Nie miał jednak na tamten moment lepszego rozwiązania.
Jak zazwyczaj patrząc na nią określał ją raczej jako nienagannie wyglądająca tak teraz musiał przyznać, ze wyglada jak siedem nieszczęść. - Jeśli już mówimy o tym co musisz to MUSISZ przestać zachowywać się tak bezmyślnie. Ejeje nie wstawaj! -mruknął zaraz gdy tylko zobaczył jej nieudolna próbę wstania i złapał ją za rękę podtrzymując by nie upadła. Była wystarczająco poturbowana by jeszcze siedzieć na zimnej ziemi. Musiał ja stąd zabrać i to był kolejny cel który Wilson sobie wyznaczył. Małymi krokami do przodu. Pierwszym było niedoprowadzenie dziewczyny do śmierci. Małe sukcesy się celebruje.
Odszedł od niej na chwile i podszedł do rzeczy które uprzednio wysypał z torby by zacząć spowrotem do środka wszystko pakować zatrzymując na chwile wzrok na kartce którą jej wysłał w walentynki. Nie było jednak czasu na zastanawianie się, chociaż w normalnej okoliczności to, że ją zatrzymała pewnie połechtałoby to jego ego. Kiedy torba spowrotem była pełna wcisnął do niej tez swoją marynarkę na wszelki wypadek nie zostawiajac tutaj jakiegokolwiek dowodu zbrodni. - Uwielbiam czekoladki Lauren, a najbardziej te od Ciebie naszpikowane amortencją.- pozwolił sobie na delikatna zgryźliwość i przewieźli torbę przez ramie. Podszedł do niej i zanim zaczął ja podnosić wręczył jej piersiówkę z bursztynowym trunkiem.- napij się jeszcze to przestanie cię bolec.- pochylił się i złapał ja jedną ręka pod kolanami a druga z tyłu za plecami i mocno przyciągnął do siebie wstając. W takich momentach jak ten dziękował sobie, ze ostatnie pare miesięcy nie spędził w ciągu alkoholowym a nad praca nad sobą. Nie była ciężka, była bezwładna co troszkę utrudniało sytuacje. - I nie myśl, że zostawię Cie teraz samą.- mruknął trzymając ją mocno w swoich ramionach. Musiał przez chwilę zastanowić się jaką trasę obrać- na błoniach mogło być jeszcze sporo niedobitków imprezowych, lecz zamek o tej porze najprawdopodobniej był pusty. Najbardziej niepokoiło chłopaka to, że Lauren musiała stracić dość dużo krwi, bo jego biała koszulka zakryła się połowicznie burgundowym kolorem w miejscu gdzie stykały się ich ciała.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Huśtawka na drzewie
Dzięki eliksirowi poziom życia z 15% wzrósł do 45%.
Krew zaczęła powoli krzepnąć i największe rany zostały zatamowane. Nadal na jej ciele zostało sporo zadrapań. Gorączka nie ustępowała.
Anthony czułeś, że Lauren jest cała mokra i rozpalona, dziewczyna wręcz spływała Ci z rąk.
Lauren, cały czas majaczysz a alkohol to jeszcze bardziej spotęgował, obraz przed oczami coraz mocniej się rozmazuje
Musicie się pospieszyć... jad może wyrządzić coraz więcej szkód.
Krew zaczęła powoli krzepnąć i największe rany zostały zatamowane. Nadal na jej ciele zostało sporo zadrapań. Gorączka nie ustępowała.
Anthony czułeś, że Lauren jest cała mokra i rozpalona, dziewczyna wręcz spływała Ci z rąk.
Lauren, cały czas majaczysz a alkohol to jeszcze bardziej spotęgował, obraz przed oczami coraz mocniej się rozmazuje
Musicie się pospieszyć... jad może wyrządzić coraz więcej szkód.
Mistrz Gry
Re: Huśtawka na drzewie
Im bardziej nie słuchał, tym bardziej się irytowała, chociaż nie miała siły w adekwatny sposób tego okazać. Szumiało jej w uszach, jej gorący oddech był doskonale widocznym kłębkiem pary, a pomimo spływających po dekolcie kroplach potu oraz krwi, na skórze widniał dreszcz. Obraz się jej rozmazywał coraz mocniej, niezależnie ile razy mrugała, dzięki czemu niebo wydawało się jej wciąż obsypane gwiazdami, chociaż w rzeczywistości ciemny granat powolnie przeradzał się w charakterystyczną dla poranka gammę kolorów. Czasem odnosiła wrażenie, że kończyny przy ciele wcale nie należą do niej, nie robiły tego, co chciała zrobić lub wykonywały polecenia z opóźnieniem.
- Jestem nieznośna, to prawda. Nikt mnie nie lubi, ale nie szkodzi. I popatrz, robisz z siebie złego wilka, a i tak tu jesteś.. - wytknęła mu słabym, znów rozbawionym głosem, krzywiąc się zaraz jednak z bólu i chociaż chciała wcisnąć mu nos palcem i nawet wyciągnęła rękę, ta opadła bezwładnie na ziemię. Kto zwróciłby jednak uwagę na kolejnego siniaka do kolekcji?
Nie kłamał ten jej anioł śmierci.
Powieki niekontrolowanie jej leciały, gdy łapała oddech, nie mając świadomości, ile krwi wypłynęło z jej rany, gdy tylko usunął z niej drewno — ale może to i lepiej. Była przeraźliwie blada, przez co jej usta wyglądały na pomalowane od gorączki i zimna. Mokre policzki szczypały chłodem w przyjemny sposób, Lau szukała w tym jakiegoś ukojenia. Coś powiedział, ale nie umiała zebrać sensu tych słów ze świszczącego powietrza. Obróciła głowę w jego stronę, starając się wyostrzyć jego sylwetkę na tle rozmazującej się ciemności, takiej, która chciała wszystko pochłonąć. Lauren prychnęła jednak na kolejne "musisz", które padło z jego ust, gdy próbowała się podnieść. - Musisz naprawdę, naprawdę przestać. - powtórzyła, oddychając ciężko, jakby dopiero co przebiegła maraton. Nie mogła być takim ciężarem! Dostrzegając z tej odległości jego koszulę i krawat przypomniała sobie, że powinien bawić się na balu, a nie ją niańczyć. Ciężko było stać, ale drzewo było dobrą podporą. I kiedy myślała, że osiągnęła spektakularny sukces, znów skończyła z tyłkiem na ziemi. Obserwowała lub raczej próbowała pilnować tego, co robił rozbieganymi i błyszczącymi oczyma. Dlaczego tysiące myśli w jej głowie krążyły dookoła jego osoby?
- Nie wysłałabym Ci czekoladki z amortencją celowo..- mruknęła pod nosem, znów prychając i biorąc od niego może zbyt gwałtownie piersiówkę, przez co zachwiała się i przeklęła pod nosem, polewając się trochę tkwiącą w niej whisky. Czy ona kiedykolwiek w życiu była tak tragicznie brudna? Zamrugała zaskoczona swoim odkryciem, przysuwając metalowy przedmiot do ust i pociągnęła łyka, bo ciągle zasychało jej w gardle. Miała spierzchnięte usta, czego również próbowała się pozbyć z pomocą whisky.
- Dlaczego to zawsze jesteś Ty? Czy ja Ci wyglądam na księżniczkę? - mruknęła z niezadowoleniem, gdy ją podniósł i nawet uderzyła w niego dłonią, ale ostatecznie było to tak wyczerpujące, że grzecznie oparła głowę o jego ramię i westchnęła bezradnie, unosząc dłoń i pokazując dwa palce. - Dwa razy.. Zrobiłeś to już dwa razy w ciągu doby...- wytknęła cicho, odchylając głowę i dmuchając mu gorącym powietrzem w szyję, pociągnęła nosem. Pachniał jak cholerny flakonik damskich perfum, na co prychnęła pod nosem z niedowierzaniem, zamykając oczy. Była zmęczona, ale też w dziwny sposób zirytowana tym faktem. Był przyjemnie chłodny, materiał jego koszuli przypominał krople zimnej wody, przez co mruknęła pod nosem, przyciskając mocniej policzek do materiału i przytrzymując się jego ramienia. - A rób, co chcesz Wilson i tak zrobisz.. Zawsze robisz, co chcesz..
Kolejne pociągnięcie nosem, kolejne prychnięcie. Co za idiota.
z/t x2
- Jestem nieznośna, to prawda. Nikt mnie nie lubi, ale nie szkodzi. I popatrz, robisz z siebie złego wilka, a i tak tu jesteś.. - wytknęła mu słabym, znów rozbawionym głosem, krzywiąc się zaraz jednak z bólu i chociaż chciała wcisnąć mu nos palcem i nawet wyciągnęła rękę, ta opadła bezwładnie na ziemię. Kto zwróciłby jednak uwagę na kolejnego siniaka do kolekcji?
Nie kłamał ten jej anioł śmierci.
Powieki niekontrolowanie jej leciały, gdy łapała oddech, nie mając świadomości, ile krwi wypłynęło z jej rany, gdy tylko usunął z niej drewno — ale może to i lepiej. Była przeraźliwie blada, przez co jej usta wyglądały na pomalowane od gorączki i zimna. Mokre policzki szczypały chłodem w przyjemny sposób, Lau szukała w tym jakiegoś ukojenia. Coś powiedział, ale nie umiała zebrać sensu tych słów ze świszczącego powietrza. Obróciła głowę w jego stronę, starając się wyostrzyć jego sylwetkę na tle rozmazującej się ciemności, takiej, która chciała wszystko pochłonąć. Lauren prychnęła jednak na kolejne "musisz", które padło z jego ust, gdy próbowała się podnieść. - Musisz naprawdę, naprawdę przestać. - powtórzyła, oddychając ciężko, jakby dopiero co przebiegła maraton. Nie mogła być takim ciężarem! Dostrzegając z tej odległości jego koszulę i krawat przypomniała sobie, że powinien bawić się na balu, a nie ją niańczyć. Ciężko było stać, ale drzewo było dobrą podporą. I kiedy myślała, że osiągnęła spektakularny sukces, znów skończyła z tyłkiem na ziemi. Obserwowała lub raczej próbowała pilnować tego, co robił rozbieganymi i błyszczącymi oczyma. Dlaczego tysiące myśli w jej głowie krążyły dookoła jego osoby?
- Nie wysłałabym Ci czekoladki z amortencją celowo..- mruknęła pod nosem, znów prychając i biorąc od niego może zbyt gwałtownie piersiówkę, przez co zachwiała się i przeklęła pod nosem, polewając się trochę tkwiącą w niej whisky. Czy ona kiedykolwiek w życiu była tak tragicznie brudna? Zamrugała zaskoczona swoim odkryciem, przysuwając metalowy przedmiot do ust i pociągnęła łyka, bo ciągle zasychało jej w gardle. Miała spierzchnięte usta, czego również próbowała się pozbyć z pomocą whisky.
- Dlaczego to zawsze jesteś Ty? Czy ja Ci wyglądam na księżniczkę? - mruknęła z niezadowoleniem, gdy ją podniósł i nawet uderzyła w niego dłonią, ale ostatecznie było to tak wyczerpujące, że grzecznie oparła głowę o jego ramię i westchnęła bezradnie, unosząc dłoń i pokazując dwa palce. - Dwa razy.. Zrobiłeś to już dwa razy w ciągu doby...- wytknęła cicho, odchylając głowę i dmuchając mu gorącym powietrzem w szyję, pociągnęła nosem. Pachniał jak cholerny flakonik damskich perfum, na co prychnęła pod nosem z niedowierzaniem, zamykając oczy. Była zmęczona, ale też w dziwny sposób zirytowana tym faktem. Był przyjemnie chłodny, materiał jego koszuli przypominał krople zimnej wody, przez co mruknęła pod nosem, przyciskając mocniej policzek do materiału i przytrzymując się jego ramienia. - A rób, co chcesz Wilson i tak zrobisz.. Zawsze robisz, co chcesz..
Kolejne pociągnięcie nosem, kolejne prychnięcie. Co za idiota.
z/t x2
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Strona 8 z 8 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8
Strona 8 z 8
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach