Balkon
+40
Maddox Overton
Rhinna Hamilton
Monika Kruger
Elijah Ward
Alice Mickey
Brandon Tayth
Micah Johansen
Lena Gregorovic
Molly Connolly
Laurent de Noir
Quinn Larivaara
Elena Tyanikova
Nicolas Socha
Lola Lopez
Christine Greengrass
Serena Valerious
Shay Hasting
Charles Wilson
Adrien Rien
Logan Campbell
Aleksy Vulkodlak
Suzanne Castellani
Misza Gregorovic
Iris Xakly
Nanette Myahmm
William Greengrass
Dymitr Milligan
Aiko Miyazaki
Hannah Wilson
Connor Campbell
Baby Roshwel
Emily Bronte
Anthony Wilson
Beatrix Cortez
Maja Vulkodlak
Aiden Williams
Alice Volante
Ian Ames
Marianna Vulkodlak
Brennus Lancaster
44 posters
Magic Land :: Hogwart :: WIEŻE :: Wieża północna
Strona 12 z 14
Strona 12 z 14 • 1 ... 7 ... 11, 12, 13, 14
Balkon
First topic message reminder :
Balkon okalający wieżę północną osadzony mniej więcej w połowie jej wysokości.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Balkon
- Co zobaczę?
Zapytała, coraz bardziej nic nie rozumiejąc. Choć na jej twarzy teraz nie było tego zaskoczenia czy zdziwienia, ale pojawiał się coraz mocniejszy uśmiech. Gdzieś tam zaczynała ją bawić ta sytuacja, nie potrafiła powiedzieć nawet, czemu. Podeszła do barierki i stanęła obok Maddoxa, co jakiś czas zerkając na chłopaka.
Dopiero, gdy Val się odezwał, spojrzała na niego. Jeden, z jej ulubionych Ślizgonów. Z deszczu pod rynnę.
- Dzisiaj zakopujemy topór?
Zapytała, patrząc na niego kątem oka. No nie mieli najlepszych kontaktów.
Zapytała, coraz bardziej nic nie rozumiejąc. Choć na jej twarzy teraz nie było tego zaskoczenia czy zdziwienia, ale pojawiał się coraz mocniejszy uśmiech. Gdzieś tam zaczynała ją bawić ta sytuacja, nie potrafiła powiedzieć nawet, czemu. Podeszła do barierki i stanęła obok Maddoxa, co jakiś czas zerkając na chłopaka.
Dopiero, gdy Val się odezwał, spojrzała na niego. Jeden, z jej ulubionych Ślizgonów. Z deszczu pod rynnę.
- Dzisiaj zakopujemy topór?
Zapytała, patrząc na niego kątem oka. No nie mieli najlepszych kontaktów.
Re: Balkon
Zauważył, że stał się atrakcją wieczoru. Nie było to rzadkie zjawisko i przysposobiło panicza Overtona o jeszcze bardziej cwany uśmieszek. Ponownie zamachał patykiem z ociekającym plasterkiem niewiadomo-czego. W tym momencie do ich uszu dotarło dziwne, melodyjne brzęczenie. Na wieczornym niebie zajaśniało intensywny, nenowozielony punkt. Maddox uśmiechnął się i zamachał patykiem jeszcze raz. Punkt zbliżył się. Jak się okazało, był to duży nocny chrząszcz z świecącym intensywnie odwłokiem.
- Są... To świetliki górskie! - Gryfon był wyraźnie rozentuzjazmowany, bo na nocnym niebie pojawiło się ich więcej. Zdradzały je piękne kolory - czerwienie, niebieskości i fosforyzujące zielenie. - Dobrze wykarmione mogą robić za domowe oświetlenie... I potrafią zapamiętywać melodie! Rhinnka, podaj mi proszę słoik.
- Są... To świetliki górskie! - Gryfon był wyraźnie rozentuzjazmowany, bo na nocnym niebie pojawiło się ich więcej. Zdradzały je piękne kolory - czerwienie, niebieskości i fosforyzujące zielenie. - Dobrze wykarmione mogą robić za domowe oświetlenie... I potrafią zapamiętywać melodie! Rhinnka, podaj mi proszę słoik.
Re: Balkon
Val nie zna się za bardzo na tych wszystkich magicznych stworzeniach. O wiele bardziej interesowało go zielarstwo, nawet z eliksirów nie był taki zły! Patrzył z ciekawością na to, co ma się wydarzyć. Gdy Rhinna odezwała się, Val zerknął na nią.
- Nie zakopuję toporów. Z resztą na boisku będziemy wrogami. Nic do Ciebie nie mam, Rhinna - stwierdził spokojnie. - Ale mogłabyś trzymać się trochę dalej od Ślizgonów - zalecił i popatrzył na światełko od stworzonek. - Ładne - stwierdził krótko.
- Nie zakopuję toporów. Z resztą na boisku będziemy wrogami. Nic do Ciebie nie mam, Rhinna - stwierdził spokojnie. - Ale mogłabyś trzymać się trochę dalej od Ślizgonów - zalecił i popatrzył na światełko od stworzonek. - Ładne - stwierdził krótko.
Valentine VaughnKlasa VI - Urodziny : 10/07/1998
Wiek : 26
Skąd : Holy Island, Anglia
Krew : Czysta
Re: Balkon
Hamilton wciąż przyglądała się z lekkim niedowierzaniem, ale też i widocznym zaciekawieniem na twarzy Maddoxowi. Czasem chłopak miał dziwne pomysły i nie zawsze Rhinna nadążała za tokiem rozumowania niektórych chłopaków - zwłaszcza Overtona, ale czekała grzecznie na jakieś rozwinięcie tematu. Zwłaszcza, że chłopak wydawał się być lekko podekscytowany. Aż w końcu jej oczom ukazały się różnobarwne małe punkciki.
- Że jakie? Górskie świetliki?
Nie bardzo potrafiła pojąć, czym się różnią górskie od normalnych, czy w ogóle się czymkolwiek różnią między sobą. W końcu spojrzała kątem oka na Valentine'a. Uśmiechnęła się kącikiem ust.
- Na boisku największy wrogowie.
Zaśmiała się cicho, ale słysząc jego kolejne słowa, uśmiech zniknął z jej twarzy i spojrzała na niego zdziwiona jego słowami. Co miał konkretnie na myśli, z tymi Ślizgonami?
- Że jakie? Górskie świetliki?
Nie bardzo potrafiła pojąć, czym się różnią górskie od normalnych, czy w ogóle się czymkolwiek różnią między sobą. W końcu spojrzała kątem oka na Valentine'a. Uśmiechnęła się kącikiem ust.
- Na boisku największy wrogowie.
Zaśmiała się cicho, ale słysząc jego kolejne słowa, uśmiech zniknął z jej twarzy i spojrzała na niego zdziwiona jego słowami. Co miał konkretnie na myśli, z tymi Ślizgonami?
Re: Balkon
Napakował świetlików do słoja i szczelnie go zamknął. Jako, ze wieczko pełne było dziur, słoik wyglądał jakby zamknął w nim choinkowe lampki mugoli. Chrząszcze, jakby nigdy nic, wyznaczyły sobie nowe trasy. Już wewnątrz słoika. Overton wyglądał na naprawdę uszczęśliwionego.
- Górskie są wytrzymałe, znoszą najbardziej ekstremalne temperatury, do tego są w stanie zaadoptować się do każdych warunków. Śmiało dają się udomowić. Madame Rosmerta ma takie w Trzech Miotłach, robią za oświetlenie. Nadal ich nie wypuściła, mimo, że już dawno po świętach...
Maddox widocznie się rozgadał, zajęty nocnym niebem i dziwnym przeczuciem, że gdyby się tu nie pojawił, ta dwójka zachowywałaby się zupełnie inaczej,
- Górskie są wytrzymałe, znoszą najbardziej ekstremalne temperatury, do tego są w stanie zaadoptować się do każdych warunków. Śmiało dają się udomowić. Madame Rosmerta ma takie w Trzech Miotłach, robią za oświetlenie. Nadal ich nie wypuściła, mimo, że już dawno po świętach...
Maddox widocznie się rozgadał, zajęty nocnym niebem i dziwnym przeczuciem, że gdyby się tu nie pojawił, ta dwójka zachowywałaby się zupełnie inaczej,
Re: Balkon
Val dosyć szybko przyswajał wiedzę, jeśli coś go interesowało. odkąd zaczął rozmowę z Rhinną, nieco przestały interesować go świetliki górskie. Słuchał jednym uchem, a drugim wypuszczał. Kątem oka widział, jak Maddox zamyka je w słoju, jednak wzrok miał utkwiony w Gryfonce.
Do Valentine'a dochodziły słuchy w Pokoju Wspólnym odnoście hamiltonów. Za bardzo pchali się w szranki ze Ślizgonami. Nie to, że Vaughn podsłuchiwał, czasem grupa Raffles'a za głośno gadała między sobą, jak ten próbował czytać albo z kimś rozmawiać.
- Nie patrz się tak dziwnie. Coś mi się obija o uszy o Hamiltonach - odparł widząc zdziwienie Gryfonki.
Chrząknął i udał, że ponownie zaczęły interesować go owady w słoju.
- Wrogowie na boisku - szepnął do siebie.
Do Valentine'a dochodziły słuchy w Pokoju Wspólnym odnoście hamiltonów. Za bardzo pchali się w szranki ze Ślizgonami. Nie to, że Vaughn podsłuchiwał, czasem grupa Raffles'a za głośno gadała między sobą, jak ten próbował czytać albo z kimś rozmawiać.
- Nie patrz się tak dziwnie. Coś mi się obija o uszy o Hamiltonach - odparł widząc zdziwienie Gryfonki.
Chrząknął i udał, że ponownie zaczęły interesować go owady w słoju.
- Wrogowie na boisku - szepnął do siebie.
Valentine VaughnKlasa VI - Urodziny : 10/07/1998
Wiek : 26
Skąd : Holy Island, Anglia
Krew : Czysta
Re: Balkon
@"Lauren Sharp"
Życie w Hogwarcie dopiero co się budziło, w niedzielny poranek mało kto wyściubiał nos poza dormitorium. Wstając dopiero na obiad chcąc odpocząć chociaż jeden dzień po ciężkim tygodniu nauki. Jego organizm jednak przyzwyczajony do wczesnego wstawania nie dał mu pospać jak wszystkim w jego pokoju. A nie chcąc ich budzić opuścił lochy aby odbyć poranny trening. Przebiegł rutynową trasę wzdłuż jeziora, zahaczył o miasteczko gdzie kupił całą torbę babeczek z malinami, toffi i czekoladowych. Popijając gorącą kawę, którą wziął na wynos dotarł do szkoły. Uczniowie niepewnie zaczęli wyglądać na korytarze oddając się relaksującym czynnością, czy przyjacielskim spotkaniom. On wraz z resztką zimnej kawy i babeczkami wspinał się na wieżę do sławnego punktu widokowego. Jak to mawiało się złośliwie - balkonu samobójców. Usiadł na ławeczce i wyciągnął z torby ostatnio wypożyczoną książkę na temat klątw. Otworzył ją na zaznaczonej stronie i kontynuował czytanie, od czasu do czasu popijając kawą i biorąc kolejny kęs babeczki.
Życie w Hogwarcie dopiero co się budziło, w niedzielny poranek mało kto wyściubiał nos poza dormitorium. Wstając dopiero na obiad chcąc odpocząć chociaż jeden dzień po ciężkim tygodniu nauki. Jego organizm jednak przyzwyczajony do wczesnego wstawania nie dał mu pospać jak wszystkim w jego pokoju. A nie chcąc ich budzić opuścił lochy aby odbyć poranny trening. Przebiegł rutynową trasę wzdłuż jeziora, zahaczył o miasteczko gdzie kupił całą torbę babeczek z malinami, toffi i czekoladowych. Popijając gorącą kawę, którą wziął na wynos dotarł do szkoły. Uczniowie niepewnie zaczęli wyglądać na korytarze oddając się relaksującym czynnością, czy przyjacielskim spotkaniom. On wraz z resztką zimnej kawy i babeczkami wspinał się na wieżę do sławnego punktu widokowego. Jak to mawiało się złośliwie - balkonu samobójców. Usiadł na ławeczce i wyciągnął z torby ostatnio wypożyczoną książkę na temat klątw. Otworzył ją na zaznaczonej stronie i kontynuował czytanie, od czasu do czasu popijając kawą i biorąc kolejny kęs babeczki.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Balkon
Zimowo-jesienne miesiące zawsze wydawały się Lauren niezwykle ospałe i leniwie. Życie w zamku zdawało się zmieniać swój rytm, toczyło się inaczej niż w pędzącym Londynie lub też w leżącej nieopodal zamczyska wiosce. Zajęć było coraz więcej, zwłaszcza dla osób z piątego i siódmego roku, które przygotowywały się egzaminów końcowych. Tych, o których ciężko było już słuchać, bo każdy z Profesorów paplał o nich na swoich zajęciach równie często, co o pracach domowych, których sterty piętrzyły się w soboty oraz niedziele na stolikach w dormitoriach lub w bibliotece. Pomimo tego, że do późnej nocy tkwiła nad książką z transmutacji to na śniadanie zeszła wcześnie, korzystając z ciszy i spokoju przy jedzeniu, gdyż większość uczniów tkwiła wciąż pod pierzynami w piżamach. Nie miała planów na dzisiejszy dzień.
Wędrowała szkolnymi korytarzami w zamyśleniu, nie zwracając nawet uwagi na to, gdzie niosą ją nogi. Przerzucona przez ramię torba kołysała się leniwie w rytmie kroków, a znajdujące się w niej przedmioty wydawały z siebie wiele różnych dźwięków, sprawiając, że i rudowłosa coś nuciła pod nosem. Im dalej w północną część zamku, im wyżej krętymi schodami, tym mniej osób mijała ku swojemu rozczarowaniu, bo chyba podświadomie szukała jakiegoś towarzystwa, co by trochę odpocząć od zawiłych zaklęć transmutacyjnych, których była amatorką. O istnieniu balkonu zapomniała i właściwie, gdyby nie to, że dostrzegła uchylone wejście, a zimny podmuch rozbił się na jej buzi, kołysząc kosmykami rudych włosów, to by go minęła. Z ciekawością i chyba odrobiną zniecierpliwienia będącego owocem znudzenia wyszła na dwór, wzrokiem przeczesując malujący się przed nią horyzont. Zrobiła kilka zagłuszonych przez wiatr kroków, rękoma opierając się o barierkę i wyglądając na zewnątrz, nim kątem oka dostrzegła siedzącą tu postać. Bez cienia onieśmielenia odwróciła głowę, lustrując znajomą sylwetkę spojrzeniem karmelowych tęczówek, które ostatecznie zatrzymały się na otoczonej ciemnymi włosami buzi. Cortez był postacią wzbudzającą wiele skrajnych emocji — od strachu, poprzez zwątpienie, aż po uwielbienie w oczach młodszych dziewcząt swoją kreacją chłodne i złego chłopca, która od zarania dziejów cieszyła się jakąś niezrozumiałą dla niej popularnością. Sprawiał kłopoty, nauczyciele często mieli go dość — nawet jeśli był uczniem dość dobrym, szybko przyswajającą wiedzę. Lauren jednak nie miała właściwie wyrobionej opinii na jego temat, bo poza krótkimi rozmowami, niewiele mieli ze sobą wspólnego. Nie sprawiło to jednak, że wyszła — ba, wręcz przeciwnie. Usiadła obok, sięgając po jedną z jego babeczek — wybierając oczywiście tą z największą ilością malin. Położyła torbę obok i idąc jego śladem, wyjęła księgę, kładąc ją sobie na kolanach i otwierając w miejscu, które wskazywała pleciona zakładka. Zatopiła zęby w babeczce, zakładając nogę na nogę tak, aby księga jej nie spadła.
Wędrowała szkolnymi korytarzami w zamyśleniu, nie zwracając nawet uwagi na to, gdzie niosą ją nogi. Przerzucona przez ramię torba kołysała się leniwie w rytmie kroków, a znajdujące się w niej przedmioty wydawały z siebie wiele różnych dźwięków, sprawiając, że i rudowłosa coś nuciła pod nosem. Im dalej w północną część zamku, im wyżej krętymi schodami, tym mniej osób mijała ku swojemu rozczarowaniu, bo chyba podświadomie szukała jakiegoś towarzystwa, co by trochę odpocząć od zawiłych zaklęć transmutacyjnych, których była amatorką. O istnieniu balkonu zapomniała i właściwie, gdyby nie to, że dostrzegła uchylone wejście, a zimny podmuch rozbił się na jej buzi, kołysząc kosmykami rudych włosów, to by go minęła. Z ciekawością i chyba odrobiną zniecierpliwienia będącego owocem znudzenia wyszła na dwór, wzrokiem przeczesując malujący się przed nią horyzont. Zrobiła kilka zagłuszonych przez wiatr kroków, rękoma opierając się o barierkę i wyglądając na zewnątrz, nim kątem oka dostrzegła siedzącą tu postać. Bez cienia onieśmielenia odwróciła głowę, lustrując znajomą sylwetkę spojrzeniem karmelowych tęczówek, które ostatecznie zatrzymały się na otoczonej ciemnymi włosami buzi. Cortez był postacią wzbudzającą wiele skrajnych emocji — od strachu, poprzez zwątpienie, aż po uwielbienie w oczach młodszych dziewcząt swoją kreacją chłodne i złego chłopca, która od zarania dziejów cieszyła się jakąś niezrozumiałą dla niej popularnością. Sprawiał kłopoty, nauczyciele często mieli go dość — nawet jeśli był uczniem dość dobrym, szybko przyswajającą wiedzę. Lauren jednak nie miała właściwie wyrobionej opinii na jego temat, bo poza krótkimi rozmowami, niewiele mieli ze sobą wspólnego. Nie sprawiło to jednak, że wyszła — ba, wręcz przeciwnie. Usiadła obok, sięgając po jedną z jego babeczek — wybierając oczywiście tą z największą ilością malin. Położyła torbę obok i idąc jego śladem, wyjęła księgę, kładąc ją sobie na kolanach i otwierając w miejscu, które wskazywała pleciona zakładka. Zatopiła zęby w babeczce, zakładając nogę na nogę tak, aby księga jej nie spadła.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Balkon
Zdecydowanie wolał poranki pomimo swojej opinii złego i nikczemnego drania. Który na żer powinien wychodzić w nocy niczym wampir. W porankach, zwłaszcza tych zimowych było coś dla niego wyjątkowego, powietrze miało inny zapach i smak, a gdy do tego dodało się mocną kawę i jakieś słodkości to nawet on uśmiechał się do wszystkich życzliwie. Ot to dopiero prawdziwa magia. Której zdawać się mogło że nawet kroki zbliżającej się postaci nie mogły popsuć mu humoru.
Podniósł spojrzenie na burzę rudych włosów i zgrabną sylwetkę dziewczyny, która podeszła do barierki. Spoglądając na nią zainteresowany czy chce skoczyć, czy nie. Gotowy aby zareagować, ale nie rzucał się od razu.
Tym bardziej, że czując na sobie jego wzrok chyba zrozumiała, że nie jest tu sama i odwróciła się w jego stronę. Rozpoznał ją, bo i ciężko było zapomnieć, że jeden czort z piekła uciekł i wałęsa się po zamku szukając wiecznie zaczepki. Ruszyła ku niemu Mhmm no to miłym poranku - przemknęło przez myśl niczym jak zawodowy gracz Quidditcha na najnowszej miotle. Westchnął więc lekko i oderwał od niej spojrzenie wracając do treści książki. Pomimo, że patrzenie na nią sprawiało mu niepokojącą przyjemność. Usiadła obok niego, zabierając się za czytanie i grzebanie w torbie z babeczkami. Nie drgnęła mu nawet brew. Nie reagował, czekał specjalnie na moment aż wgryzie się w wypiek i czekając sekundę. Niech się zadławi, będzie miał mniej roboty.
- Bałem się że będziesz chciała skakać i że zniszczysz mi tym tak piękny poranek. Ale teraz chyba sam cię tam zrzucę - powiedział nie odrywając nawet na moment wzroku od swojej książki którą dokończył czytać, przekładając kolejną stronę. I jedna cholera go wie, czy faktycznie czytał, czy zrobił to jedynie demonstracyjnie.
Podniósł spojrzenie na burzę rudych włosów i zgrabną sylwetkę dziewczyny, która podeszła do barierki. Spoglądając na nią zainteresowany czy chce skoczyć, czy nie. Gotowy aby zareagować, ale nie rzucał się od razu.
Tym bardziej, że czując na sobie jego wzrok chyba zrozumiała, że nie jest tu sama i odwróciła się w jego stronę. Rozpoznał ją, bo i ciężko było zapomnieć, że jeden czort z piekła uciekł i wałęsa się po zamku szukając wiecznie zaczepki. Ruszyła ku niemu Mhmm no to miłym poranku - przemknęło przez myśl niczym jak zawodowy gracz Quidditcha na najnowszej miotle. Westchnął więc lekko i oderwał od niej spojrzenie wracając do treści książki. Pomimo, że patrzenie na nią sprawiało mu niepokojącą przyjemność. Usiadła obok niego, zabierając się za czytanie i grzebanie w torbie z babeczkami. Nie drgnęła mu nawet brew. Nie reagował, czekał specjalnie na moment aż wgryzie się w wypiek i czekając sekundę. Niech się zadławi, będzie miał mniej roboty.
- Bałem się że będziesz chciała skakać i że zniszczysz mi tym tak piękny poranek. Ale teraz chyba sam cię tam zrzucę - powiedział nie odrywając nawet na moment wzroku od swojej książki którą dokończył czytać, przekładając kolejną stronę. I jedna cholera go wie, czy faktycznie czytał, czy zrobił to jedynie demonstracyjnie.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Balkon
Była pyskata i zwykle mówiła o tym, co myśli i stąd też niewielu odnajdywało jakąkolwiek przyjemność w prowadzeniu z nią konwersacji, bo niewielu miało szansę dotrzeć gdzieś poza to, co sobą reprezentowała. Skupiona na własnych celach, ambitna i uzależniona od transmutacji nastolatka czasem patrzyła na innych z góry, chociaż uroczyście sobie obiecywała, że przestanie, bo kłóciło się to jej z podstawową, życiową zasadą. Westchnęła głębiej, czując, jak chłodne powietrze wypełnia płuca i przeradza się w dreszcz, który po swoim przemknięciu zostawił na skórze gęsią skórkę. Taką z tych przyjemnych, nie tych wywołujących zimne poty.
Obdarzyła go więc pociągłym spojrzeniem, gdy zorientowała się, że wcale nie była na zapomnianym balkonie sama i usiadła, idąc jego śladem. Niczym pod wpływem Geminio, wyjęła opasłe tomisko o zaawansowanej transmutacji, ukradła mu babeczkę i zaczęła czytać o próbach łamania praw Gampa i konsekwencjach dla tych głupców, którzy się na to zdecydowali. Poza wymienianiem okazyjnych złośliwości, okazjonalnego mijania się przed kominkiem pokoju wspólnego , nie miała z Cortezem zbyt wielu interakcji, jakby się nad tym zastanowić. Podobnie, jak Wilson — nie robił na niej wrażenia ze swoim wizerunkiem złego chłopca, którego tak wiele dziewczyn ze szkoły chciało. Bo i po co jakieś durne romanse, jak tyle świata dookoła czekało na odkrycie? Tyle było rodzajów ciast z malinami do spróbowania! Gdy poczuła w ustach smak ulubionego owocu, uśmiechnęła się pod nosem, dokładnie w momencie, gdy ciszę i hulanki wiatru przerwał jego głos. Idąc jego śladem, nie oderwała wzroku od księgi, mając doskonale wypracowaną podzielność uwagi, co było jedną z najbardziej irytujących dla jej matki rzeczy, które Lauren w sobie obudziła. Kobieta uważała, że jak robisz jednocześnie tyle rzeczy, to żadna z nich nie będzie dobra.
- Oh daj spokój mój Drogi, jak mnie zrzucisz, to też przecież Cię pociągnę i polecisz. Potem pójdzie jako romantyczne, podwójne samobójstwo, a obydwoje tego byśmy nie chcieli. - odpowiedziała ze spokojem, odrobiną zjadliwości w głosie i wzruszeniem ramion, przewracając stronę tak, aby przypadkiem nie ubrudzić jej resztkami czekolady na palcach, gdzie wciąż koślawo trzymała połowę ukradzionej babeczki — takie zawsze lepiej smakowały. - Jak umrze szkolny książę ciemności, łamacz damskich serc to dopiero obudzisz łańcuch nieszczęść.
Dodała jeszcze, nie umiejąc ugryźć się w język, a potem odgryzła kolejny kawałek słodkości.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Balkon
Pod tym względem się jednak nieco różnili. On uczony raczej był tego, aby ważyć każde z wypowiedzianych słów. Nawet pod wpływem silniejszych emocji, a przynajmniej się starał. Nie zawsze to wychodziło przez co miewał sporo kłopotów i w szkole znacznie więcej wrogo nastawionych do niego osób, aniżeli pozytywnych relacji. Zwłaszcza teraz trochę czuł się osamotniony, nie mając za bardzo do kogo otworzyć ust, aby nie przerzucać się od razu klątwami wymieszanymi z bluzgami. Więc to też nie tak, że dziewczyna mu przeszkadzała, że w ogóle był zły za to, że wyjadała mu babeczki. Ślizgoni mimo wszystko od zawsze mieli u niego lżejsze traktowanie. A ruszanie jego jedzenia niewątpliwie do tego się zaliczało, choć i w tej kwestii jeśli się przesadziło to można było oberwać po rękach.
Niestety się nie zakrztusiła, a tak bardzo na to liczył. Przez co pierwszy raz spojrzał się na jej buzię odrywając oczy od książki. Widział, że dziewczyna musiała go kojarzyć i to na wyraz dobrze, skoro uznała, że taka śmierć zupełnie do niego nie pasuje i byłaby ujmą dla jego dumy. A przynajmniej tak zdawało się zawsze wszystkim napotkanym dziewczynom. Coś było w tym stylu zimnego drania, że lgnęły do nich dziewczyny, jednocześnie samemu mogąc zagrać ową rolę i przyjąć rozstanie w oschły sposób. Bo to co się działo wewnątrz umysłu to już jego sprawa, prawda?
Przez to uśmiechnął się szeroko, bo mimo wszystko rozbawiła go myśl, że zdołałaby mu się przeciwstawić jeśli chodziło o siłę fizyczną. Na wyciągnięcie różdżki by raczej nie pozwolił, więc jak nie potrafiła bezmagicznej to miałaby mniej do powiedzenia niż jej się zdawało.
- Nie no, czemu by nie? Bo co? Ślizgon więc już od razu pozbawiony romantyzmu? Czy może tak bardzo boisz się o to co powiedzą inni na twój temat? - zarzucił dziewczynę pytaniami nie zdejmując już z niej spojrzenia, obrócił się nieco w jej stronę kładąc ramię na oparciu ławeczki.
- Szkoda, że żaden z tych tytułów do mnie nie pasuje. Normalnie chodziłbym jak paw po szkole dzierżąc taką koronę - I to nie tak, że w ogóle uważał, że to do niego nie pasuje. On zwyczajnie znał kilka osób które go pod tym względem prześcigały kilkakrotnie.
Kiedy to dokończyła babeczkę wyciągnął w jej stronę torbę z kolejnymi, dobrze wiedząc, że i tak nie zapyta się o pozwolenie tylko weźmie kolejną.
- Proszę bardzo, trochę podtuczę, więc jak już tak będziemy razem lecieć w swych objęciach, to będzie większa szansa, że wyląduję na Tobie i może mnie zdążą odratować. - Wytłumaczył tak nagłą zmianę podejścia w kwestii podjadania jego łakoci.
No bo dlaczego by nie podsycić tego płomyka, wszakże normalny sposób zdobywania znajomych nie był w jego stylu. Bo nie potrafił sobie wyobrazić siebie rzucającego "Cześć jestem Aleksander..." i przywitać się jak każdy normalny człowiek.
Niestety się nie zakrztusiła, a tak bardzo na to liczył. Przez co pierwszy raz spojrzał się na jej buzię odrywając oczy od książki. Widział, że dziewczyna musiała go kojarzyć i to na wyraz dobrze, skoro uznała, że taka śmierć zupełnie do niego nie pasuje i byłaby ujmą dla jego dumy. A przynajmniej tak zdawało się zawsze wszystkim napotkanym dziewczynom. Coś było w tym stylu zimnego drania, że lgnęły do nich dziewczyny, jednocześnie samemu mogąc zagrać ową rolę i przyjąć rozstanie w oschły sposób. Bo to co się działo wewnątrz umysłu to już jego sprawa, prawda?
Przez to uśmiechnął się szeroko, bo mimo wszystko rozbawiła go myśl, że zdołałaby mu się przeciwstawić jeśli chodziło o siłę fizyczną. Na wyciągnięcie różdżki by raczej nie pozwolił, więc jak nie potrafiła bezmagicznej to miałaby mniej do powiedzenia niż jej się zdawało.
- Nie no, czemu by nie? Bo co? Ślizgon więc już od razu pozbawiony romantyzmu? Czy może tak bardzo boisz się o to co powiedzą inni na twój temat? - zarzucił dziewczynę pytaniami nie zdejmując już z niej spojrzenia, obrócił się nieco w jej stronę kładąc ramię na oparciu ławeczki.
- Szkoda, że żaden z tych tytułów do mnie nie pasuje. Normalnie chodziłbym jak paw po szkole dzierżąc taką koronę - I to nie tak, że w ogóle uważał, że to do niego nie pasuje. On zwyczajnie znał kilka osób które go pod tym względem prześcigały kilkakrotnie.
Kiedy to dokończyła babeczkę wyciągnął w jej stronę torbę z kolejnymi, dobrze wiedząc, że i tak nie zapyta się o pozwolenie tylko weźmie kolejną.
- Proszę bardzo, trochę podtuczę, więc jak już tak będziemy razem lecieć w swych objęciach, to będzie większa szansa, że wyląduję na Tobie i może mnie zdążą odratować. - Wytłumaczył tak nagłą zmianę podejścia w kwestii podjadania jego łakoci.
No bo dlaczego by nie podsycić tego płomyka, wszakże normalny sposób zdobywania znajomych nie był w jego stylu. Bo nie potrafił sobie wyobrazić siebie rzucającego "Cześć jestem Aleksander..." i przywitać się jak każdy normalny człowiek.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Balkon
Nie kojarzyła go z gadulstwem, trzeba było to przyznać. O dziwo, gdy już się odzywał, by względnie rozsądny i mówił na temat. Nie było w nim tego szaleństwa i swobody, którą mu sugerowano. Był jednak niedostępny i to pod wieloma względami. Nijak nie rozumiała, jak mógł tylu ślizgonkom zamieszać w głowie, jak nie miały nawet okazji z nim porozmawiać. Bo albo się wstydziły, albo nie umiały, albo były głupie — nie miała pojęcia, która z możliwości wydawała się jej najbardziej prawdopodobna.
Głupcem byłby jednak Aleksander Cortez, gdyby spróbował zabrać Lauren Sharp babeczkę czekoladową z malinami. Każdy miał jakieś wady i słabości, które uniemożliwiały rezygnację z czegoś i skłaniały do walki, budziły wewnętrznego drapieżnika. Poniekąd na rudą tak właśnie działały te słodkości.
Miała wewnętrzny radar do tego, że ktoś na nią spoglądał. I nigdy nie pozostawała dłużna, nie odwracała wzroku i nie rumieniła się, jak głupia gęś z Hufflepuffu. Odszukała więc od razu jego spojrzenia, pozwalając sobie nawet na zaczepne uniesienie kącików ust gu górze, zanim dojadła ostentacyjnie kradzioną babeczkę. - Naprawdę dobra, dzięki.
Kultura wymagała podziękować za posiłek, nawet jeśli był przywłaszczony. Oblizała wargi z resztek czekolady, wyciągając ręce do swojej torby, z której wyjęła białą chusteczkę, pozbywając się z jej pomocą resztek z dłoni i do końca wycierając usta. Oczywiście, że ów uśmiech nie świadczył o czymś dobrym z jego strony, a już na pewno sugerował niedocenianie jej jako przeciwnika, co tylko rozpalało jej wewnętrzną potrzebę rywalizacji i okazjonalnego traktowania ludzi szpilkami słownymi.
- Nie jesteśmy razem Romeo, nie zamierzam się zabić z tak błahego powodu, jakim jest miłość i faktycznie, nie chciałabym być potem kojarzona z czymś tak głupim. Pomyśl sobie Cortez — zabić się z miłości w dzisiejszych czasach? Niedorzeczne, marnowanie potencjału. Aczkolwiek.. - przerwała na chwilę, chowając wyjęty wcześniej przedmiot. Dłońmi zgarnęła i przeczesała rude pukle, pozwalając opaść im swobodnie na plecy i ramiona, aby zaraz iść jego śladem. Usiadła trochę inaczej, jedną z rąk podtrzymując swój podręcznik od transmutacji. Stronica o Gampie zakołysała się, wydając z siebie cichy, niegroźny szelest. Zaśmiała się z nutą niedowierzania, odszukując jego wzroku. - Nie podejrzewałabym Cię o żaden romantyzm. No, no.. To cenna informacja. Oh nie graj mi głupka. Gdybyś chodził z takim przeświadczeniem i koroną, to już byś tak nie działał na nie. Wiedziałeś, że kobiety lubią tajemnice?
Przekręciła głowę w bok, unosząc na chwilę brew, wciąż nieco rozbawiona i zaskoczona obrotem sytuacji, bo to chyba najbardziej absurdalna rozmowa, którą prowadziła w ostatnim czasie i to jeszcze z osobą, której o jakiekolwiek uniesienia w kierunku strefy marzeń sennych by nie podejrzewała.
- Nie zapędzaj się z tą fantazją.
Babeczkę oczywiście wzięła, bo kto odmawia takim pysznościom? Martwiła się tylko o to, aby nie trafić na taką wypełnioną Toffi, bo nie należało do jej ulubionych dodatków. Obróciła słodycz w dłoni, przyglądając się jej badawczo, czy aby na pewno dostrzega w odmętach czekolady, malinowe przebarwienia. - Ta brunetka z piegami od Borsuków często na Ciebie zerka, jakbyś na nią spadł, to z pewnością byłoby Ci wygodniej.
Dodała ze wzruszeniem ramion. Ów dziewczę nie było grube, broń boże — figurę miało kształtną i apetyczną, zwłaszcza w okolicach biustu, który zdaniem Lauren mógł doskonale sprawdzić się jako poduszki amortyzacyjne i ów upadek faktycznie złagodzić.- Za te babeczki mogę Ci pomóc się umówić, jak jesteś nieśmiały.
Głupcem byłby jednak Aleksander Cortez, gdyby spróbował zabrać Lauren Sharp babeczkę czekoladową z malinami. Każdy miał jakieś wady i słabości, które uniemożliwiały rezygnację z czegoś i skłaniały do walki, budziły wewnętrznego drapieżnika. Poniekąd na rudą tak właśnie działały te słodkości.
Miała wewnętrzny radar do tego, że ktoś na nią spoglądał. I nigdy nie pozostawała dłużna, nie odwracała wzroku i nie rumieniła się, jak głupia gęś z Hufflepuffu. Odszukała więc od razu jego spojrzenia, pozwalając sobie nawet na zaczepne uniesienie kącików ust gu górze, zanim dojadła ostentacyjnie kradzioną babeczkę. - Naprawdę dobra, dzięki.
Kultura wymagała podziękować za posiłek, nawet jeśli był przywłaszczony. Oblizała wargi z resztek czekolady, wyciągając ręce do swojej torby, z której wyjęła białą chusteczkę, pozbywając się z jej pomocą resztek z dłoni i do końca wycierając usta. Oczywiście, że ów uśmiech nie świadczył o czymś dobrym z jego strony, a już na pewno sugerował niedocenianie jej jako przeciwnika, co tylko rozpalało jej wewnętrzną potrzebę rywalizacji i okazjonalnego traktowania ludzi szpilkami słownymi.
- Nie jesteśmy razem Romeo, nie zamierzam się zabić z tak błahego powodu, jakim jest miłość i faktycznie, nie chciałabym być potem kojarzona z czymś tak głupim. Pomyśl sobie Cortez — zabić się z miłości w dzisiejszych czasach? Niedorzeczne, marnowanie potencjału. Aczkolwiek.. - przerwała na chwilę, chowając wyjęty wcześniej przedmiot. Dłońmi zgarnęła i przeczesała rude pukle, pozwalając opaść im swobodnie na plecy i ramiona, aby zaraz iść jego śladem. Usiadła trochę inaczej, jedną z rąk podtrzymując swój podręcznik od transmutacji. Stronica o Gampie zakołysała się, wydając z siebie cichy, niegroźny szelest. Zaśmiała się z nutą niedowierzania, odszukując jego wzroku. - Nie podejrzewałabym Cię o żaden romantyzm. No, no.. To cenna informacja. Oh nie graj mi głupka. Gdybyś chodził z takim przeświadczeniem i koroną, to już byś tak nie działał na nie. Wiedziałeś, że kobiety lubią tajemnice?
Przekręciła głowę w bok, unosząc na chwilę brew, wciąż nieco rozbawiona i zaskoczona obrotem sytuacji, bo to chyba najbardziej absurdalna rozmowa, którą prowadziła w ostatnim czasie i to jeszcze z osobą, której o jakiekolwiek uniesienia w kierunku strefy marzeń sennych by nie podejrzewała.
- Nie zapędzaj się z tą fantazją.
Babeczkę oczywiście wzięła, bo kto odmawia takim pysznościom? Martwiła się tylko o to, aby nie trafić na taką wypełnioną Toffi, bo nie należało do jej ulubionych dodatków. Obróciła słodycz w dłoni, przyglądając się jej badawczo, czy aby na pewno dostrzega w odmętach czekolady, malinowe przebarwienia. - Ta brunetka z piegami od Borsuków często na Ciebie zerka, jakbyś na nią spadł, to z pewnością byłoby Ci wygodniej.
Dodała ze wzruszeniem ramion. Ów dziewczę nie było grube, broń boże — figurę miało kształtną i apetyczną, zwłaszcza w okolicach biustu, który zdaniem Lauren mógł doskonale sprawdzić się jako poduszki amortyzacyjne i ów upadek faktycznie złagodzić.- Za te babeczki mogę Ci pomóc się umówić, jak jesteś nieśmiały.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Balkon
Właściwie było wręcz odwrotnie. On uwielbiał gadać, należał do osób które dużo mówią. Lecz to nie dlatego, że uwielbiają swój głos, a raczej dlatego, że są charyzmatyczni, nie plotąc przy tym zazwyczaj trzy po trzy dla samego gadulstwa. Jeśli miał jakieś konkretne zdanie to mógł mówić dużo. Najważniejsze jednak, że nie miał w zwyczaju nikomu przerywać w pół zdania. Samemu nie lubił pozostawiać niedopowiedzeń.
Lauren o zdobyczną babeczkę mogła być spokojna, nie miał zamiaru szarpać się z nią z tak błahego powodu. Zwłaszcza o coś co już sobie wzięła. Pogodził się z tą stratą, uznając jednocześnie to za doskonały argument aby coś samemu na tym ugrać. A Ślizgonka siedząca naprzeciwko niego dawała mu przeogromne możliwości.
- Wiem, wybieram zawsze to co najlepsze. Przeciętność świata nie jest dla mnie. - odpowiedział nie mogąc pozostać dłużnym jej złośliwościom. I w tym momencie w jego niebieskoszarych oczach było coś co przebijało się przez duszę drugiego człowieka. I każdy, kto chociaż troszkę zdążył go poznać od razu wiedział, że jego wypowiedź i myśli za nimi schowane rozgałęziały się na kilka innych tematów o których w tym momencie mówił.
Obserwował z lekkim uśmiechem jej czynność otarcia ust, zastanawiając się jednocześnie nad tym, czy po każdej babeczce zjedzonej postąpi identycznie. A także w pewien dziwny sposób mu nawet trochę zaimponowała swoją delikatnością i dbaniem o każdy szczegół. Tym bardziej przypominała mu córę wysłaną przez pana piekieł. Każdy wiedział, że diabeł tkwił w szczegółach, a tych znajdował wręcz przy każdym ruchu i spojrzeniu panny Sharp.
Wysłuchał jej słów, nie odpowiadając bowiem ostatnie słowo świadczyło o tym, że nie skończyła swojej wypowiedzi. A on nie widząc sensu w przerywaniu jej jedynie słuchał. Zwłaszcza, że nie miał zamiaru jej wyprowadzać z błędnego oceniania go. Albo raczej dalszego udawania, że za takowego się uważał.
Z początku wzruszając jedynie ramionami w kwestii odnośnie zabicia się z jakiegokolwiek powodu. Dla niego śmierć zawsze była bezsensowna. A powód? To tylko otoczka, kończyło się czyjeś życie, to odciskało piętno na ludziach dookoła. A odwieczne pytanie "dlaczego" można by rzucać w nieskończoność dobierając dalsze części w przeróżnych kombinacjach. W takim skoku dostrzegał nawet jakiś rodzaj romantyzmu jako epoki. Buntu przeciwko Pani Śmierci, pokazania jej środkowego palca i uznania, że to nie ona zadecyduje kiedy nadszedł jego koniec, a on sam uda się w jej objęcia. Z pozoru głupie, bo i tak umrze. Ona i tak go zabierze po tym skoku - uznając, że to teraz Cię zabieram głupi śmiertelniku. Ale to on trzymał nożyce nad swoją nicią losu. Nie trzy w postaci jednej. On sam.
I to kierowało nim przez całe życie. Nie wierzył w los, dlatego gardził przedmiotem wróżbiarstwa. A poznawanie swojego przeznaczenia doprowadzało do próby jego zmiany, do robienia wszystkiego co miałoby ją zmienić. To jednocześnie sprawiało, że szybciej się do tej przepowiedni docierało. Żyło się jedynie tą wizją. Wizja śmierci która i tak każdego czekała. Dlatego on wolał skupić się na tym, że siedziała przed nim ta rudowłosa diablica, zarzucająca mu chęci zabicia się w głupi sposób.
Z tego powodu uśmiechnął się szerzej jakby rozbawiony jej oceną osoby którą próbował udać.
- To bardzo cenna informacja - dziękuję. Teraz będę wiedział jak sprawniej pociągać za sznureczki. - rzucił cały czas z tym samym uśmiechem. Dalej grając głupka, pomimo, że wiedział, że ona wiedziała, że to jedynie farsa i wręcz przerysowana rola. Nie miał zamiaru wdawać się w dyskusję o czymś co i tak go nie opisywało.
- Dlaczego by nie? - Znów pytanie, ale szybko dodał kolejną część nie dając rozpocząć jej kolejnego tematu. - Nawet fantazję czasami warto potrenować, bowiem to ona narzuca nam czarodziejom największe ograniczenia pod względem możliwości wykorzystania zaklęć. - dodał uznając, że nawet jemu wolno czasami zapędzić się w tak niedorzeczne rejony jakim były fantazje.
- Nie uwierzę, że nie masz czasami tak, że chcesz spróbować zrobić czegoś, czego nikt jeszcze nie próbował. Wiedząc, że to może się skończyć naprawdę źle. A jednocześnie zostać tą pierwszą osobą która tego dokonała - rzucił z nieco poważniejszą miną bo i poruszył poważniejszy temat.
Dostrzegł oczywiście to z jaką uwagą obserwowała babeczkę, wiedział, że zdecydowanie tutaj nie chodziło o podziwianie jej kształtów, a zawartości. Sięgnął więc to torby papierowej mając tę przewagę nad towarzyszącą mu rudowłosą, że wiedział gdzie był jaki smak. Wyciągnął więc tę z malinami i jakby tak niby to naturalnie przełamał ją przed sobą spoglądając na malinowe nadzienie. Po czym zupełnie naturalnym ruchem skierował całą babeczkę ku Lauren, aby się z nią wymienić. Odbierając od niej tę w której faktycznie natrafiła na toffi. Dla niego nie miało to większego znaczenia, wszystkie mu smakowały i każda miała coś w sobie co je wyróżniało. Jednocześnie poznając jej pewien sekrecik.
A on, może i bywał złośliwy, może i bywał wredny aż do łez. Ale miewał w sobie też pokłady zwyczajnego koleżeństwa, wręcz dziecinnej życzliwości wobec drugiej osoby. Co gdzieś tam mogła wyczytać w jego oczach, że nie miał w tym ukrytego planu i podstępu, wymieniając się z nią smakami.
- Może i wygodniej, co nie oznacza, że nie jestem wybredny jeśli chodzi i o towarzystwo. A babeczki z malinami zawsze liczę jako podwójnie zjedzoną... - Żartowałem, wszędzie widział sposobność aby wpleść jakąś nić, którą mógł później pociągnąć i wykorzystać.
- Więc to nie może być tak, że umówisz mnie z byle jaką dziewczyną. To byłoby zbyt proste. Nieproporcjonalne do długu. Więc przyjmę tylko jedną opcję. Musisz umówić mnie z dziewczyną, którą wskażę, nieważne jaki kwas byłby między nami i ona się musi zgodzić. - Wytłumaczył wgryzając się w babeczkę i dopiero wtedy oderwał od niej na moment wzrok spoglądając na kubek z kawą. Wyciągnął różdżkę i przykładając ją do kubka sprawił, że po kilku sekundach zawartość zaczęła delikatnie parować, a po balkonie rozniósł się przecudowny zapach kawy. Schował różdżkę i łapiąc za kubeczek wyciągnął go zachęcająco do Sharp. On po kolejnej babeczce się już trochę za słodził, a dziewczyna zjadła przecież dwie w krótkim odstępie czasu.
- No chyba, że jednak Cię to przerasta? - Ależ banalne, ależ oczywiste, jak można... Jak śmiał...
Jednak jeśli było w niej coś podobnego co i w nim. To wiedział, że to wręcz czerwona płachta na byka wystawiona przez matadora z zawiązanymi oczami. Czasami to co najbardziej proste, działało najlepiej.
Lauren o zdobyczną babeczkę mogła być spokojna, nie miał zamiaru szarpać się z nią z tak błahego powodu. Zwłaszcza o coś co już sobie wzięła. Pogodził się z tą stratą, uznając jednocześnie to za doskonały argument aby coś samemu na tym ugrać. A Ślizgonka siedząca naprzeciwko niego dawała mu przeogromne możliwości.
- Wiem, wybieram zawsze to co najlepsze. Przeciętność świata nie jest dla mnie. - odpowiedział nie mogąc pozostać dłużnym jej złośliwościom. I w tym momencie w jego niebieskoszarych oczach było coś co przebijało się przez duszę drugiego człowieka. I każdy, kto chociaż troszkę zdążył go poznać od razu wiedział, że jego wypowiedź i myśli za nimi schowane rozgałęziały się na kilka innych tematów o których w tym momencie mówił.
Obserwował z lekkim uśmiechem jej czynność otarcia ust, zastanawiając się jednocześnie nad tym, czy po każdej babeczce zjedzonej postąpi identycznie. A także w pewien dziwny sposób mu nawet trochę zaimponowała swoją delikatnością i dbaniem o każdy szczegół. Tym bardziej przypominała mu córę wysłaną przez pana piekieł. Każdy wiedział, że diabeł tkwił w szczegółach, a tych znajdował wręcz przy każdym ruchu i spojrzeniu panny Sharp.
Wysłuchał jej słów, nie odpowiadając bowiem ostatnie słowo świadczyło o tym, że nie skończyła swojej wypowiedzi. A on nie widząc sensu w przerywaniu jej jedynie słuchał. Zwłaszcza, że nie miał zamiaru jej wyprowadzać z błędnego oceniania go. Albo raczej dalszego udawania, że za takowego się uważał.
Z początku wzruszając jedynie ramionami w kwestii odnośnie zabicia się z jakiegokolwiek powodu. Dla niego śmierć zawsze była bezsensowna. A powód? To tylko otoczka, kończyło się czyjeś życie, to odciskało piętno na ludziach dookoła. A odwieczne pytanie "dlaczego" można by rzucać w nieskończoność dobierając dalsze części w przeróżnych kombinacjach. W takim skoku dostrzegał nawet jakiś rodzaj romantyzmu jako epoki. Buntu przeciwko Pani Śmierci, pokazania jej środkowego palca i uznania, że to nie ona zadecyduje kiedy nadszedł jego koniec, a on sam uda się w jej objęcia. Z pozoru głupie, bo i tak umrze. Ona i tak go zabierze po tym skoku - uznając, że to teraz Cię zabieram głupi śmiertelniku. Ale to on trzymał nożyce nad swoją nicią losu. Nie trzy w postaci jednej. On sam.
I to kierowało nim przez całe życie. Nie wierzył w los, dlatego gardził przedmiotem wróżbiarstwa. A poznawanie swojego przeznaczenia doprowadzało do próby jego zmiany, do robienia wszystkiego co miałoby ją zmienić. To jednocześnie sprawiało, że szybciej się do tej przepowiedni docierało. Żyło się jedynie tą wizją. Wizja śmierci która i tak każdego czekała. Dlatego on wolał skupić się na tym, że siedziała przed nim ta rudowłosa diablica, zarzucająca mu chęci zabicia się w głupi sposób.
Z tego powodu uśmiechnął się szerzej jakby rozbawiony jej oceną osoby którą próbował udać.
- To bardzo cenna informacja - dziękuję. Teraz będę wiedział jak sprawniej pociągać za sznureczki. - rzucił cały czas z tym samym uśmiechem. Dalej grając głupka, pomimo, że wiedział, że ona wiedziała, że to jedynie farsa i wręcz przerysowana rola. Nie miał zamiaru wdawać się w dyskusję o czymś co i tak go nie opisywało.
- Dlaczego by nie? - Znów pytanie, ale szybko dodał kolejną część nie dając rozpocząć jej kolejnego tematu. - Nawet fantazję czasami warto potrenować, bowiem to ona narzuca nam czarodziejom największe ograniczenia pod względem możliwości wykorzystania zaklęć. - dodał uznając, że nawet jemu wolno czasami zapędzić się w tak niedorzeczne rejony jakim były fantazje.
- Nie uwierzę, że nie masz czasami tak, że chcesz spróbować zrobić czegoś, czego nikt jeszcze nie próbował. Wiedząc, że to może się skończyć naprawdę źle. A jednocześnie zostać tą pierwszą osobą która tego dokonała - rzucił z nieco poważniejszą miną bo i poruszył poważniejszy temat.
Dostrzegł oczywiście to z jaką uwagą obserwowała babeczkę, wiedział, że zdecydowanie tutaj nie chodziło o podziwianie jej kształtów, a zawartości. Sięgnął więc to torby papierowej mając tę przewagę nad towarzyszącą mu rudowłosą, że wiedział gdzie był jaki smak. Wyciągnął więc tę z malinami i jakby tak niby to naturalnie przełamał ją przed sobą spoglądając na malinowe nadzienie. Po czym zupełnie naturalnym ruchem skierował całą babeczkę ku Lauren, aby się z nią wymienić. Odbierając od niej tę w której faktycznie natrafiła na toffi. Dla niego nie miało to większego znaczenia, wszystkie mu smakowały i każda miała coś w sobie co je wyróżniało. Jednocześnie poznając jej pewien sekrecik.
A on, może i bywał złośliwy, może i bywał wredny aż do łez. Ale miewał w sobie też pokłady zwyczajnego koleżeństwa, wręcz dziecinnej życzliwości wobec drugiej osoby. Co gdzieś tam mogła wyczytać w jego oczach, że nie miał w tym ukrytego planu i podstępu, wymieniając się z nią smakami.
- Może i wygodniej, co nie oznacza, że nie jestem wybredny jeśli chodzi i o towarzystwo. A babeczki z malinami zawsze liczę jako podwójnie zjedzoną... - Żartowałem, wszędzie widział sposobność aby wpleść jakąś nić, którą mógł później pociągnąć i wykorzystać.
- Więc to nie może być tak, że umówisz mnie z byle jaką dziewczyną. To byłoby zbyt proste. Nieproporcjonalne do długu. Więc przyjmę tylko jedną opcję. Musisz umówić mnie z dziewczyną, którą wskażę, nieważne jaki kwas byłby między nami i ona się musi zgodzić. - Wytłumaczył wgryzając się w babeczkę i dopiero wtedy oderwał od niej na moment wzrok spoglądając na kubek z kawą. Wyciągnął różdżkę i przykładając ją do kubka sprawił, że po kilku sekundach zawartość zaczęła delikatnie parować, a po balkonie rozniósł się przecudowny zapach kawy. Schował różdżkę i łapiąc za kubeczek wyciągnął go zachęcająco do Sharp. On po kolejnej babeczce się już trochę za słodził, a dziewczyna zjadła przecież dwie w krótkim odstępie czasu.
- No chyba, że jednak Cię to przerasta? - Ależ banalne, ależ oczywiste, jak można... Jak śmiał...
Jednak jeśli było w niej coś podobnego co i w nim. To wiedział, że to wręcz czerwona płachta na byka wystawiona przez matadora z zawiązanymi oczami. Czasami to co najbardziej proste, działało najlepiej.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Balkon
Wszystko było grą pozorów, chociaż byli tylko pełnymi zmian nastrojów nastolatkami. Prawda była taka, że we współczesnym świecie i dzieciakom często było bardzo ciężko pozostać sobą, musieli uginać się pod wymogami społeczeństwa i własnych rodzin. Wciąż trwała szalona pogoń za mocą i dobrem materialnym, chociaż nie tak skrajna, jak za czasów Voldemorta. Może Cortez po prostu nie trafiał na dobrych rozmówców, stąd wiele osób — w tym Lau — uznawało go za osobę małomówną?
Wywróciła oczyma na jego słowa godne przydomka owego księcia Slytherinu, jednocześnie pozbywając się za pomocą chusteczki resztek czekolady. Kradziony przysmak pozostawiał niedosyt. Jako zagorzała fanka od razu zauważyła, że wypiek nie pochodził ze szkolnej kuchni, a więc Ślizgon od rana musiał udać się do wioski, prawdopodobnie na samo otwarcie cukierni. Nie była tylko pewna, czy zakupu dokonał w Miodowym Królestwie, czy w kawiarence z wypiekami, tak popularnej wśród uczniów z zamku. Cassandra zaklinała się, że jest to najlepsze miejsce na randkę, chociaż najlepszym przykładem bystrej dziewczyny to ona nie była.
- Mój ojciec też zawsze mawia, że nie stać go na przeciętność. I życie wymaga sięgania po doskonałości. Czyżbyś był z nim na kawie Cortez?
W jakiś sposób nie umiała przełamać się, żeby mówić o niego po imieniu, z czym zwykle nie miała przecież problemu. Sama zresztą przywykła, że większość osób mówiła na nią z nazwiska lub ewentualnie skrótu od imienia. Nie umiała określić jego spojrzenia, nie znała go na tyle, aby zrozumieć przekaz małych iskierek, które zatańczyły w stalowych tęczówkach. Nie sprawiło to jednak, że ruda zrezygnowała z kontaktu wzrokowego na dłużej, niż okres chowania do torby chusteczki. W jakiś sposób rozmowy w przysłowiowe "oko w oko" wydawały się jej zawsze tymi najbardziej wartościowi.
Nikt nie posądzał Aleksandra Corteza o gadulstwo, nikt nie posądzał Lauren Sharp o pedantyzm. Absolutnie nie wyobrażała sobie krzty niedbałości we własnym wizerunku, znacznie łagodniej spogląda też w kierunku jednostek, które dbały o wyprasowany mundurek czy czyste paznokcie. To przecież tak wiele świadczyło o człowieku, a codziennie treningi głupiego latania na miotle to wcale nie były żadną wymówką! Westchnęła bezgłośnie, odwracając głowę w jego stronę nieco mocniej, a wyraz jej oczu przekształcił się w pytający. Niewątpliwie ją oceniał. Po co?
Rozmowa dalej była dość jednostronna, co tylko utwierdzało ją w przekonaniu w kwestii trudności prowadzenia z nim konwersacji, chociaż może to lepiej, że nie rozwodził się nad sensem samobójstwa z miłości. Wyglądał jednak na zamyślonego i prowadzącego wewnętrzną debatę, tkwiąc w milczeniu jeszcze dłuższą chwilę po tym, jak ona zakończyła wywód. Z pewnością Lauren nie myślała o śmierci w taki sposób, jak on — właściwie wcale się nad tym, ani nad jej sensem, ani też nad jej wydymaniem nie zastanawiała. Była bardzo praktyczna, skupiała się na obecnej chwili, a jeśli nadejdzie moment, że faktycznie jej życie się skończy — to cóż, tak musiało być. Nie dlatego, że los tak chciał — a dlatego, że to ona w którymś momencie podjęła błędną decyzję, która poprowadził ją złą drogą. I nawet wtedy by jej nie żałowała. Zawsze robiła tak, żeby nie żałować, nawet jeśli cos było głupie. Czytając jednak w myślach, uznałaby, że próba pstryknięcia w nos anioła śmierci do niego pasowała, ot tak, po samej, chociażby aparycji.
Każde z nich miało widocznie swoją własną zasadę na życie. I dobrze, indywidualizm był w wart więcej.
- Marionetki lubią płatać figle i się psuć, zrywać sznureczki. Słyszałeś bajkę o tym, jak źle traktowane udusiły swojego Pana? - uśmiechnęła się w sposób czarująco złośliwy, nawet siląc się na teatralne spojrzenie spod wachlarza farbowanych na czarno rzęs. Babcia opowiadała jej wiele historii z teatralnych desek. Nie miała pojęcia, czy kryło się za tym ziarno prawdy, ale było cenną przestrogą dla osób takich, jak oni. Bo przecież Sharp też święta nie była. Nie przerwała mu, a cień zaskoczenia przemknął po jej buzi na tak rozbudowaną i właściwie głębszą odpowiedź. Wzruszyła jednak ramionami. - Fantazji nie jesteś w stanie w dużej mierze urzeczywistnić i sam się ograniczasz. Tak mi się wydaje. Oczywiście, że mam takie myśli, ale większość z rzeczy, których jeszcze nie dokonano — nie ma w obecnym świecie prawa bytu. Nie mam sensu marnować czasu na coś, czego ostatecznie możesz nie pochwycić w dłoń. Jednak hej — każdy żyje, jak chce.
Nawet ona odrobinę spoważniała, bo w gruncie rzeczy była fanką poważniejszych dyskusji, zwłaszcza tych, których się wcale nie spodziewała. Temat, który chłopak zdecydował się poruszyć, był rozległy, możliwy do obejrzenia z wielu perspektyw i bardzo indywidualny. Dziewczyna nie chciała, aby poczuł, że cokolwiek mu narzuca w takiej sytuacji, pozwoliła więc nieco dłużej trwać ciszy jedynie mąconej podmuchami wiatru.
Skupiła się więc na szukaniu malinowego skarbu, na zagnieceniach papierowej torby, na rudym kosmyku obijającym się o materiał swetra od mundurku, kontrastującego z zielonym emblematem węża na piersi. Zajęta przez nich ławeczka miała pęknięcia, trzymana przez niego książka była jedynie skończona w jednej trzeciej i wciąż zostało mu mniej więcej dwieście dwadzieścia stron. I nie mogła dostrzec w tym wszystkim cholernych malin. Z zamyślenia i kalkulacji wyrwał ją kolejny niespodziewany z jego strony gest, który śledziła wzrokiem. Podejrzliwie, nieufnie przyglądała się temu, co wyprawiał i właściwie jaki był powód tego, że chciał się wymienić? Ludzie nie robią nic za darmo. Wyprostowała głowę, a karmelowe tęczówki odszukały spojrzenia stalowoniebieskich.
- Jakie jest drugie dno oddawania mi malinowych? Nie zrobię za Ciebie wypracowania z transmutacji, to kosztuje przynajmniej pięć babeczek.
Wyjaśniła prędko, idąc jednak na ten słodki układ i zabierając swoją ulubioną babeczkę, którą zaraz z apetytem ugryzła. Całe szczęście użyta w nich czekolada była delikatnie gorzka, co doskonale równoważyło smak malin.
- Czy ja wyglądam na swatkę Cortez? Ja nawet nie specjalnie mam koleżanki. Mogę załatwić Ci flaszkę, ale nie na Merlina randkę z którąś z tych, co są uznawane za najlepsze. Zresztą, mało masz ślizgonek, które tylko czekają na Twoją atencję? - zapytała z uniesioną brwią, czystą dłonią zamykając tkwiącą na kolanach księgę, która zaczęła niespokojnie się chwiać. Nie chciała jej poniszczyć. Prawda była taka, że Lauren większość dziewcząt uznawała za naiwne i głupie, skupionych tylko na błahych sprawach. Nie miała na takie płytkie znajomości czasu i chęci. - Jak wezmę od Ciebie kawę, to będę musiała się zgodzić, załatwić Ci randkę nawet z Krugerówna czy Wilsonówną, chociaż to ostatnie nie powinno być takim problemem przez wzgląd na pewne okoliczności.
Siedziała wyprostowana, może trochę z bojowym wyrazem twarzy, lustrując go nieprzerwanie wzrokiem znad resztek babeczki, którą się z nią wymienił. Nie były duże, a jednak Lauren nie miała już miejsca na więcej i kierowało nią tylko łakomstwo — jedno z grzechów głównych.
Wywróciła oczyma na jego słowa godne przydomka owego księcia Slytherinu, jednocześnie pozbywając się za pomocą chusteczki resztek czekolady. Kradziony przysmak pozostawiał niedosyt. Jako zagorzała fanka od razu zauważyła, że wypiek nie pochodził ze szkolnej kuchni, a więc Ślizgon od rana musiał udać się do wioski, prawdopodobnie na samo otwarcie cukierni. Nie była tylko pewna, czy zakupu dokonał w Miodowym Królestwie, czy w kawiarence z wypiekami, tak popularnej wśród uczniów z zamku. Cassandra zaklinała się, że jest to najlepsze miejsce na randkę, chociaż najlepszym przykładem bystrej dziewczyny to ona nie była.
- Mój ojciec też zawsze mawia, że nie stać go na przeciętność. I życie wymaga sięgania po doskonałości. Czyżbyś był z nim na kawie Cortez?
W jakiś sposób nie umiała przełamać się, żeby mówić o niego po imieniu, z czym zwykle nie miała przecież problemu. Sama zresztą przywykła, że większość osób mówiła na nią z nazwiska lub ewentualnie skrótu od imienia. Nie umiała określić jego spojrzenia, nie znała go na tyle, aby zrozumieć przekaz małych iskierek, które zatańczyły w stalowych tęczówkach. Nie sprawiło to jednak, że ruda zrezygnowała z kontaktu wzrokowego na dłużej, niż okres chowania do torby chusteczki. W jakiś sposób rozmowy w przysłowiowe "oko w oko" wydawały się jej zawsze tymi najbardziej wartościowi.
Nikt nie posądzał Aleksandra Corteza o gadulstwo, nikt nie posądzał Lauren Sharp o pedantyzm. Absolutnie nie wyobrażała sobie krzty niedbałości we własnym wizerunku, znacznie łagodniej spogląda też w kierunku jednostek, które dbały o wyprasowany mundurek czy czyste paznokcie. To przecież tak wiele świadczyło o człowieku, a codziennie treningi głupiego latania na miotle to wcale nie były żadną wymówką! Westchnęła bezgłośnie, odwracając głowę w jego stronę nieco mocniej, a wyraz jej oczu przekształcił się w pytający. Niewątpliwie ją oceniał. Po co?
Rozmowa dalej była dość jednostronna, co tylko utwierdzało ją w przekonaniu w kwestii trudności prowadzenia z nim konwersacji, chociaż może to lepiej, że nie rozwodził się nad sensem samobójstwa z miłości. Wyglądał jednak na zamyślonego i prowadzącego wewnętrzną debatę, tkwiąc w milczeniu jeszcze dłuższą chwilę po tym, jak ona zakończyła wywód. Z pewnością Lauren nie myślała o śmierci w taki sposób, jak on — właściwie wcale się nad tym, ani nad jej sensem, ani też nad jej wydymaniem nie zastanawiała. Była bardzo praktyczna, skupiała się na obecnej chwili, a jeśli nadejdzie moment, że faktycznie jej życie się skończy — to cóż, tak musiało być. Nie dlatego, że los tak chciał — a dlatego, że to ona w którymś momencie podjęła błędną decyzję, która poprowadził ją złą drogą. I nawet wtedy by jej nie żałowała. Zawsze robiła tak, żeby nie żałować, nawet jeśli cos było głupie. Czytając jednak w myślach, uznałaby, że próba pstryknięcia w nos anioła śmierci do niego pasowała, ot tak, po samej, chociażby aparycji.
Każde z nich miało widocznie swoją własną zasadę na życie. I dobrze, indywidualizm był w wart więcej.
- Marionetki lubią płatać figle i się psuć, zrywać sznureczki. Słyszałeś bajkę o tym, jak źle traktowane udusiły swojego Pana? - uśmiechnęła się w sposób czarująco złośliwy, nawet siląc się na teatralne spojrzenie spod wachlarza farbowanych na czarno rzęs. Babcia opowiadała jej wiele historii z teatralnych desek. Nie miała pojęcia, czy kryło się za tym ziarno prawdy, ale było cenną przestrogą dla osób takich, jak oni. Bo przecież Sharp też święta nie była. Nie przerwała mu, a cień zaskoczenia przemknął po jej buzi na tak rozbudowaną i właściwie głębszą odpowiedź. Wzruszyła jednak ramionami. - Fantazji nie jesteś w stanie w dużej mierze urzeczywistnić i sam się ograniczasz. Tak mi się wydaje. Oczywiście, że mam takie myśli, ale większość z rzeczy, których jeszcze nie dokonano — nie ma w obecnym świecie prawa bytu. Nie mam sensu marnować czasu na coś, czego ostatecznie możesz nie pochwycić w dłoń. Jednak hej — każdy żyje, jak chce.
Nawet ona odrobinę spoważniała, bo w gruncie rzeczy była fanką poważniejszych dyskusji, zwłaszcza tych, których się wcale nie spodziewała. Temat, który chłopak zdecydował się poruszyć, był rozległy, możliwy do obejrzenia z wielu perspektyw i bardzo indywidualny. Dziewczyna nie chciała, aby poczuł, że cokolwiek mu narzuca w takiej sytuacji, pozwoliła więc nieco dłużej trwać ciszy jedynie mąconej podmuchami wiatru.
Skupiła się więc na szukaniu malinowego skarbu, na zagnieceniach papierowej torby, na rudym kosmyku obijającym się o materiał swetra od mundurku, kontrastującego z zielonym emblematem węża na piersi. Zajęta przez nich ławeczka miała pęknięcia, trzymana przez niego książka była jedynie skończona w jednej trzeciej i wciąż zostało mu mniej więcej dwieście dwadzieścia stron. I nie mogła dostrzec w tym wszystkim cholernych malin. Z zamyślenia i kalkulacji wyrwał ją kolejny niespodziewany z jego strony gest, który śledziła wzrokiem. Podejrzliwie, nieufnie przyglądała się temu, co wyprawiał i właściwie jaki był powód tego, że chciał się wymienić? Ludzie nie robią nic za darmo. Wyprostowała głowę, a karmelowe tęczówki odszukały spojrzenia stalowoniebieskich.
- Jakie jest drugie dno oddawania mi malinowych? Nie zrobię za Ciebie wypracowania z transmutacji, to kosztuje przynajmniej pięć babeczek.
Wyjaśniła prędko, idąc jednak na ten słodki układ i zabierając swoją ulubioną babeczkę, którą zaraz z apetytem ugryzła. Całe szczęście użyta w nich czekolada była delikatnie gorzka, co doskonale równoważyło smak malin.
- Czy ja wyglądam na swatkę Cortez? Ja nawet nie specjalnie mam koleżanki. Mogę załatwić Ci flaszkę, ale nie na Merlina randkę z którąś z tych, co są uznawane za najlepsze. Zresztą, mało masz ślizgonek, które tylko czekają na Twoją atencję? - zapytała z uniesioną brwią, czystą dłonią zamykając tkwiącą na kolanach księgę, która zaczęła niespokojnie się chwiać. Nie chciała jej poniszczyć. Prawda była taka, że Lauren większość dziewcząt uznawała za naiwne i głupie, skupionych tylko na błahych sprawach. Nie miała na takie płytkie znajomości czasu i chęci. - Jak wezmę od Ciebie kawę, to będę musiała się zgodzić, załatwić Ci randkę nawet z Krugerówna czy Wilsonówną, chociaż to ostatnie nie powinno być takim problemem przez wzgląd na pewne okoliczności.
Siedziała wyprostowana, może trochę z bojowym wyrazem twarzy, lustrując go nieprzerwanie wzrokiem znad resztek babeczki, którą się z nią wymienił. Nie były duże, a jednak Lauren nie miała już miejsca na więcej i kierowało nią tylko łakomstwo — jedno z grzechów głównych.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Balkon
Tutaj miał nieco przewagę, jego rodzina była równie mocno świrnięta, dziwna, niedopasowana do całego społeczeństwa, że wszelkie przejawy inności zdawały się u Cortezów zupełnie normalne. A jeśli jeszcze taki Aleksander spędzał czas wśród rówieśników, bawiąc się z nimi, rozmawiając i poruszał społecznie normlane tematy to był lubiany. Nawet jeśli gdzieś tam jego myśli uciekały często w stronę zakazanych zaklęć, nawet jeśli kogoś zamknął w kantorku wraz z bandą Petera, owiany jakąś czarną płachtą niczym dementor swymi szmatami. Budził niechęć do poznawania go znacznie lepiej. I faktem było to, że większościami tematów nie miał z kim się podzielić. Większość bała się wyjść poza strefę komfortu w ich relacji.
Jej porównanie jego osoby do jej rodzica go rozbawiło i to na poważnie. Przez co wyszczerzył zęby w uśmiechu, którego raczej jeszcze u niego nie widziała.
- Jeśli tak byśmy byli podobni, to raczej nie byłaby to kawa. A coś co warto wyciągnąć tylko przy najważniejszych rozmowach. - Przy czym nawet najlepsze Ogniste mogły posłużyć woźnemu do mycia korytarzy w Hogwarcie.
U niego był nieco inny problem, zwyczajnie nie był pewny jej imienia. Wydawało mu się że je pamiętał, ale obawiał się pomylenia go. Kojarzył ją, to z pewnością, ale właśnie z jej nazwiska. Bo to tak się do niej zwracano. Zresztą u niego było to samo. W całym budynku tylko jedna osoba mówiła do niego po imieniu - jego matka kiedy uczyła. Więc to, że stosowano wobec niego tylko i wyłącznie nazwisko było już zakorzenione w umyśle, że na korytarzu mógłby nawet nie zareagować na swoje imię.
Ocenianie wydawało się być tutaj naturalną koleją rzeczy, przy każdej rozmowie, wymieniając następne poglądy. Z uwagą łapał jednak te momenty kiedy to się pomylił i źle ją osądził. Wszakże przy rozmowie z sobą bazowali głównie na temat skrajnych informacji. Zresztą powielanych przez inne osoby i nawet nie sprawdzonych. Teraz właśnie mieli na to możliwości. I on łapał się na tym, że Lauren bardzo różniła się od tego co o niej słyszał, każda kolejna wymiana zdania wywoływała u niego zainteresowanie.
A szczególnie fakt, że tak bardzo dużo o nim wiedziała. A jednocześnie posługiwała się językiem w taki sposób, żeby nie wykazać zainteresowania. Co sprawiło, że zgiął rękę i oparł na niej głowę zakrywając trzema palcami nieco usta, a dwoma pozostałymi utrzymywał głowę w jednej pozycji opierając o żuchwę i skroń. I w jego spojrzeniu też zaszła jakaś zmiana, z może nieco nachalnego i zadziornego przeszedł na zdecydowanie zainteresowany tym co mówiła.
- To kwestia tego kto jak się z nimi obchodzi. Jeśli nieumiejętnie i ponad swoje możliwości to bardzo dobrze takiemu lalkarzowi. - Odpowiedział podnosząc na moment głowę z ręki, co by to nie mówić z zasłoniętymi ustami. Ani to grzeczne, ani wygodne, a już tym bardziej zrozumiałe dla słuchacza.
- A jeśli lalki od razu się za bardzo rzucają, zawsze można posłużyć się Imperiusem - Dopowiedział i powrócił do poprzedniej pozycji. W jego oczy zdawały się nie zmienić w ogóle. A zaklęcie które wypowiedział było jednym z tych które uczy się dzieci podczas pierwszego roku. Palce natomiast które zasłoniły nieco jego usta pozostawiały zasłonę tak grubą i nieprzejrzystą, że ciężko było uznać czy choćby myślał na poważnie w ten sposób.
- Otóż to, gdzie są te granice? Nie mówię tutaj o sennych marzeniach, że chcę umieć się przemienić w smoka i polecieć z jednego końca tęczy na drugi. Cały czas mówię o prowadzeniu jakiś badań, próbą wymyślenia czegoś innego, co jednak ma prawo bytu. - Odpowiedział i ewidentnie było po nim widać, że nie jest osobą która się obrazi za zupełnie inne postrzeganie tematu. Tematu rzeki - swoją drogą, bowiem ten był tak obszerny, że nadawał się na kolejne godziny do omawiania i dojścia do porozumienia o czym się w ogóle myśli i kluczowego nazewnictwa owego problemu. A to przecież dopiero znalezienie jego nazwy.
Uśmiechnął się delikatnie do dziewczyny i potrząsnął przecząco głową, trochę niedowierzająco w to co mu powiedziała.
- Nie posunął bym się do czegoś tak nędznego. - Oczywiście to dotyczyło odrabiania za niego prac z transmutacji. Tą bowiem sam uwielbiał i robił z niej zadania z przyjemnością.
- Ale warta zapamiętania informacja. Wtedy dorzucę nawet kawę do tego, a co! - dodał uznając, że dziewczyna warta jest znacznie większej nagrody. Chociaż tutaj czułby się wyjątkowo podle dając Jej tak naprawdę tylko tyle za poświęcony czas.
A jednak przejrzała jego ruch, na co nieco uniósł brwi. Ale po tym szybko się zaśmiał i całkowicie zmienił pozycję. Prawie siadając po turecku na ławce, aby w pełni się odwrócić do dziewczyny. Pozostawiając jedną nogę na ziemi.
- Muszę to powiedzieć... - rzucił wyszczerzając ząbki w drapieżnym uśmiechu. - Jesteś niezwykle dobrze poinformowana o wszelkich moich rzekomych niewiastach, które tak ciągle do mnie wzdychają. A także o moich relacjach z niektórymi dziewczynami. - Tutaj oczywiście miał na myśli pannę Kruger. Chociaż o tym musiało być swojego czasu bardzo głośno. Niestety, on wszakże nie był osobą lubiącą żyć jako temat głównych ploteczek. Nawet jeśli chodziłoby o to że kogoś ubił na szczycie wieży, a później przez całą drogę ciągnął truchło, aż do lochów. A co dopiero jeśli chodziło o jakiś romans. Chociaż ten zdawał się być czasami ważniejszy aniżeli zwłoki przeciągnięte po całym zamku. Czemu nie potrafił się nadziwić, ani też zrozumieć.
- Nie, kawa jest zupełnie za darmo. Wiem, że idzie się nimi zasłodzić. I obiecuję, że nic za to nie chcę- Odpowiedział wpierw na drugą część, kładąc na moment rękę na piersi, gdzie biło jego serce.
- Co do prośby to trudno, już za późno na negocjowanie ceny. Tę się zazwyczaj sprawdza przed zjedzeniem ciasta, a nie później żali, że za drogie było - Rozłożył ręce w geście, że tutaj nic nie może poradzić. Zdecydowanie wiedziała z kim miała do czynienia już od samego początku. A ktoś kto przyzwyczaił się do brania tego co najlepsze, nie liczył się zbytnio z kosztami.
Jej porównanie jego osoby do jej rodzica go rozbawiło i to na poważnie. Przez co wyszczerzył zęby w uśmiechu, którego raczej jeszcze u niego nie widziała.
- Jeśli tak byśmy byli podobni, to raczej nie byłaby to kawa. A coś co warto wyciągnąć tylko przy najważniejszych rozmowach. - Przy czym nawet najlepsze Ogniste mogły posłużyć woźnemu do mycia korytarzy w Hogwarcie.
U niego był nieco inny problem, zwyczajnie nie był pewny jej imienia. Wydawało mu się że je pamiętał, ale obawiał się pomylenia go. Kojarzył ją, to z pewnością, ale właśnie z jej nazwiska. Bo to tak się do niej zwracano. Zresztą u niego było to samo. W całym budynku tylko jedna osoba mówiła do niego po imieniu - jego matka kiedy uczyła. Więc to, że stosowano wobec niego tylko i wyłącznie nazwisko było już zakorzenione w umyśle, że na korytarzu mógłby nawet nie zareagować na swoje imię.
Ocenianie wydawało się być tutaj naturalną koleją rzeczy, przy każdej rozmowie, wymieniając następne poglądy. Z uwagą łapał jednak te momenty kiedy to się pomylił i źle ją osądził. Wszakże przy rozmowie z sobą bazowali głównie na temat skrajnych informacji. Zresztą powielanych przez inne osoby i nawet nie sprawdzonych. Teraz właśnie mieli na to możliwości. I on łapał się na tym, że Lauren bardzo różniła się od tego co o niej słyszał, każda kolejna wymiana zdania wywoływała u niego zainteresowanie.
A szczególnie fakt, że tak bardzo dużo o nim wiedziała. A jednocześnie posługiwała się językiem w taki sposób, żeby nie wykazać zainteresowania. Co sprawiło, że zgiął rękę i oparł na niej głowę zakrywając trzema palcami nieco usta, a dwoma pozostałymi utrzymywał głowę w jednej pozycji opierając o żuchwę i skroń. I w jego spojrzeniu też zaszła jakaś zmiana, z może nieco nachalnego i zadziornego przeszedł na zdecydowanie zainteresowany tym co mówiła.
- To kwestia tego kto jak się z nimi obchodzi. Jeśli nieumiejętnie i ponad swoje możliwości to bardzo dobrze takiemu lalkarzowi. - Odpowiedział podnosząc na moment głowę z ręki, co by to nie mówić z zasłoniętymi ustami. Ani to grzeczne, ani wygodne, a już tym bardziej zrozumiałe dla słuchacza.
- A jeśli lalki od razu się za bardzo rzucają, zawsze można posłużyć się Imperiusem - Dopowiedział i powrócił do poprzedniej pozycji. W jego oczy zdawały się nie zmienić w ogóle. A zaklęcie które wypowiedział było jednym z tych które uczy się dzieci podczas pierwszego roku. Palce natomiast które zasłoniły nieco jego usta pozostawiały zasłonę tak grubą i nieprzejrzystą, że ciężko było uznać czy choćby myślał na poważnie w ten sposób.
- Otóż to, gdzie są te granice? Nie mówię tutaj o sennych marzeniach, że chcę umieć się przemienić w smoka i polecieć z jednego końca tęczy na drugi. Cały czas mówię o prowadzeniu jakiś badań, próbą wymyślenia czegoś innego, co jednak ma prawo bytu. - Odpowiedział i ewidentnie było po nim widać, że nie jest osobą która się obrazi za zupełnie inne postrzeganie tematu. Tematu rzeki - swoją drogą, bowiem ten był tak obszerny, że nadawał się na kolejne godziny do omawiania i dojścia do porozumienia o czym się w ogóle myśli i kluczowego nazewnictwa owego problemu. A to przecież dopiero znalezienie jego nazwy.
Uśmiechnął się delikatnie do dziewczyny i potrząsnął przecząco głową, trochę niedowierzająco w to co mu powiedziała.
- Nie posunął bym się do czegoś tak nędznego. - Oczywiście to dotyczyło odrabiania za niego prac z transmutacji. Tą bowiem sam uwielbiał i robił z niej zadania z przyjemnością.
- Ale warta zapamiętania informacja. Wtedy dorzucę nawet kawę do tego, a co! - dodał uznając, że dziewczyna warta jest znacznie większej nagrody. Chociaż tutaj czułby się wyjątkowo podle dając Jej tak naprawdę tylko tyle za poświęcony czas.
A jednak przejrzała jego ruch, na co nieco uniósł brwi. Ale po tym szybko się zaśmiał i całkowicie zmienił pozycję. Prawie siadając po turecku na ławce, aby w pełni się odwrócić do dziewczyny. Pozostawiając jedną nogę na ziemi.
- Muszę to powiedzieć... - rzucił wyszczerzając ząbki w drapieżnym uśmiechu. - Jesteś niezwykle dobrze poinformowana o wszelkich moich rzekomych niewiastach, które tak ciągle do mnie wzdychają. A także o moich relacjach z niektórymi dziewczynami. - Tutaj oczywiście miał na myśli pannę Kruger. Chociaż o tym musiało być swojego czasu bardzo głośno. Niestety, on wszakże nie był osobą lubiącą żyć jako temat głównych ploteczek. Nawet jeśli chodziłoby o to że kogoś ubił na szczycie wieży, a później przez całą drogę ciągnął truchło, aż do lochów. A co dopiero jeśli chodziło o jakiś romans. Chociaż ten zdawał się być czasami ważniejszy aniżeli zwłoki przeciągnięte po całym zamku. Czemu nie potrafił się nadziwić, ani też zrozumieć.
- Nie, kawa jest zupełnie za darmo. Wiem, że idzie się nimi zasłodzić. I obiecuję, że nic za to nie chcę- Odpowiedział wpierw na drugą część, kładąc na moment rękę na piersi, gdzie biło jego serce.
- Co do prośby to trudno, już za późno na negocjowanie ceny. Tę się zazwyczaj sprawdza przed zjedzeniem ciasta, a nie później żali, że za drogie było - Rozłożył ręce w geście, że tutaj nic nie może poradzić. Zdecydowanie wiedziała z kim miała do czynienia już od samego początku. A ktoś kto przyzwyczaił się do brania tego co najlepsze, nie liczył się zbytnio z kosztami.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Balkon
Nie miała pojęcia o jego rodzinie poza tym, że byli czystokrwiści i plotkowano na temat ich powiązań z czarną magią, a także półświatkiem Nokturnu, przemytu i artefaktów. Lauren wiedziała jednak, że w przypadku osób czystych, nie można było oceniać książki po okładce i latorośle często nie wykazywały tak radykalnych poglądów, jak ich rodzice. Była to kwestia innych czasów. Im dłużej jednak mu się przyglądała, tym bardziej uznawała go za godnego rywala, który umiał się maskować. Spojrzenie jego oczu było intensywne, pewne siebie i dla niej zupełnie nieczytelne. Uśmiech był również zbijający z tropu, a Sharp pomyślała nawet, że może akurat jemu poświęciła zbyt mało uwagi i powinna była przyglądać się baczniej. Lubiła obserwować, lubiła wyciągać wnioski, uznając to za doskonały trening.
- Serio? Wychodzisz z moim ojcem na burbon? - uniosła brew półżartem, pół serio, bo o dziwo obraz ten był naprawdę łatwy do wyobrażenia. Nie chciała i nie zamierzała jednak zagłębiać się dalej w ten temat, więc jedynie chwilę jeszcze lustrowała jego twarz wzrokiem, zanim jej spojrzenie powędrowało gdzieś w przestrzeń przed sobą, a palcami zgarnęła rudy kosmyk włosów za ucho.
Właściwie to szkoda, że marnowali swoje imiona, bo obydwoje mieli dość ładne.
Wbrew temu, co pokazywała postawą i mimiką twarzy, ona również uważnie go obserwowała i starała się wyciągać wnioski między tym, co usłyszała, a tym, co Aleksander sobą reprezentował. Nie miała go nigdy za głupiego, ale nie sądziła też, że jest tak wszechstronny i otwarty na poruszanie tematów, które związane były nawet z pewną dozą romantyzmu oraz fantazji. Te najgorsze, najbardziej problematyczne tematy. Wszystkie te uczucia i sfery marzeń kojarzyły się jej z utratą kontroli i stabilności. Drgnęła, gdy zmienił pozycję, zerkając w jego kierunku. - Czasem lalka po prostu nie lubi być lalką. Czy to nie jest tak, że każdy goni za wolnością i życiem w zgodzie z własnymi zasadami? Co trochę jednocześnie koliduję z tym, jak każdy goni za tym samym i chce się upodobnić do szarej masy.
Wzruszyła ramionami po wyrażeniu swojej niezbyt pochlebnej opinii na temat społeczeństwa. Wzmianki o imperiusie werbalnie jednak nie skomentowała, chociaż głowa delikatnie jej drgnęła na znak przytaknięcia i bez spojrzenia na jej buzię, ciężko było stwierdzić, czy poszła w jego stronę z żartem, czy może w tę, gdzie mówił poważnie. Schowała książkę, poprawiła torbę, kładąc ja na ziemi przy swojej nodze, a następnie wygładziła spódnice tak automatycznym odruchem, że nawet nie zauważyła, że to zrobiła. Odwróciła głowę jednak w jego stronę, gdy do uszu dobiegł jej głos ciemnowłosego. W geście zaskoczenia kontynuowania tematu jedna z jej brwi drgnęła do góry, jednak spojrzeniem nie uciekła, krzyżując jedynie ręce pod biustem.
- Nie uważasz, że sami sobie wyznaczamy granicę indywidualnie i decydujemy, kiedy powiedzieć dość? Cortez? Czy Ty się dobrze czujesz? - przekręciła głowę nieco na bok, przyglądając się przez chwilę jego policzkom, czy aby na pewno nie ma tam wypieków. Miała wrażenie, że całe ich spotkanie i rozmowa ma na celu zrobienie jej jakiegoś żartu, bo rozmów o marzeniach sennych ze Ślizgonem nie przewidywała. Ani o romantycznym samobójstwie, ani o smokach i tęczy. Westchnęła, pozwalając sobie na rozbawiony, odrobinę zaczepny uśmiech. - Może nie z transmutacji, ale z zielarstwa? Opieki nad magicznymi stworzeniami?
Nie mogła odpuścić sobie odrobiny złośliwości, aby wyrównać między nimi naruszony wcześniej balans. Bo sama nie mogła zdecydować, czy chciała z nim poruszać tak trudne, głębokie i wymagające tematy, czy lepiej było pozostać na stopie wilka z kotem. To drugie było znacznie bezpieczniejsze. Może miała takie odczucia przez to, że nie znała go jednak tak dobrze, jak sądziła — poprzez swoją obserwację rzecz jasna, bo w strefie tej bardziej prywatnej to nie znała go wcale. - Różne kawy, nie tylko espresso..
Dodała niewinnie, dając tym samym mu znać, że oferta wymiany babeczek i kofeiny na pracę domową była czymś realnym. Przesiadł się i tym samym jej zrobiło się jakoś głupio, żeby siedzieć do niego bokiem. Podniosła się więc na chwilę, ale tylko po to, aby też usiąść bokiem i rozłożyć nogi po obu stronach ławki. Spódnice szkolne sięgały przed kolano, wiec materiał był odpowiedniej długości, aby zostawić uda od połowy w górę zasłonięte. Zresztą, miała na sobie czarne rajstopy. Zupełnie, jakby przygotowywali się do zawarcia jakieś umowy i wcale nie czuła się z tym komfortowo.
-Mam oczy i uszy, umiem robić z nich użytek. Zresztą, jesteśmy z jednego domu, dziewczyny w dormitoriach dużo rozmawiają. Trudno, żebym nie wiedziała o Twoich perypetiach. Jednak nie schlebiaj sobie wilczku, nie tylko o Twoich.
Ułożyła dłonie na swoich nogach, nie odwracając od niego wzroku tak, aby sobie czasem czegoś nie dopowiedział. To przecież nie tak, że skupiała się tylko na jego osobie. Chłopcy z domu Slytherina cieszyli się chyba największą popularnością i nawet nie mając zbyt wielu koleżanek, trudno było nie słyszeć na ich temat rozmaitych szeptów. Oj tak, romanse dla nastolatków w ich wieku, dramaty i zdrady były znacznie ciekawsze, niż morderstwo czy tortury. Nieufnie wyciągnęła rękę, biorąc od niego kubek z kawą. - Dzięki.
Gorący napój przyjemnie zaszczypał w usta, zmywając jakiekolwiek pozostałości smakowe z mieszanki maliny z czekoladą. Zrobiła dwa lub trzy łyki, ciesząc się aromatem kawy, którą przecież lubiła. Zrobiło się też jej cieplej, bo każde przełknięcie sprawiało, że przyjemna fala niby ciepły prysznic rozlewała się po jej ciele. Odłożyła kubek na ławkę pomiędzy nimi, a następnie wróciła do niego wcześniej zbłąkanym spojrzeniem.
- Kradzione jest bezcenne, więc moja pomoc w umówieniu Cię na randkę będzie tylko kwestią mojej dobrej woli. - wytłumaczyła mu ze spokojem, może troszkę tonem, który nie znosił sprzeciwu. Były przecież inne sposoby na ewentualne odwdzięczenie się za te babeczki, a drugą to sam jej wcisnął, więc też się nie liczyło. Posłała mu więc pytające spojrzenie, chcąc zachęcić wilczka do mówienia dalej.
- Serio? Wychodzisz z moim ojcem na burbon? - uniosła brew półżartem, pół serio, bo o dziwo obraz ten był naprawdę łatwy do wyobrażenia. Nie chciała i nie zamierzała jednak zagłębiać się dalej w ten temat, więc jedynie chwilę jeszcze lustrowała jego twarz wzrokiem, zanim jej spojrzenie powędrowało gdzieś w przestrzeń przed sobą, a palcami zgarnęła rudy kosmyk włosów za ucho.
Właściwie to szkoda, że marnowali swoje imiona, bo obydwoje mieli dość ładne.
Wbrew temu, co pokazywała postawą i mimiką twarzy, ona również uważnie go obserwowała i starała się wyciągać wnioski między tym, co usłyszała, a tym, co Aleksander sobą reprezentował. Nie miała go nigdy za głupiego, ale nie sądziła też, że jest tak wszechstronny i otwarty na poruszanie tematów, które związane były nawet z pewną dozą romantyzmu oraz fantazji. Te najgorsze, najbardziej problematyczne tematy. Wszystkie te uczucia i sfery marzeń kojarzyły się jej z utratą kontroli i stabilności. Drgnęła, gdy zmienił pozycję, zerkając w jego kierunku. - Czasem lalka po prostu nie lubi być lalką. Czy to nie jest tak, że każdy goni za wolnością i życiem w zgodzie z własnymi zasadami? Co trochę jednocześnie koliduję z tym, jak każdy goni za tym samym i chce się upodobnić do szarej masy.
Wzruszyła ramionami po wyrażeniu swojej niezbyt pochlebnej opinii na temat społeczeństwa. Wzmianki o imperiusie werbalnie jednak nie skomentowała, chociaż głowa delikatnie jej drgnęła na znak przytaknięcia i bez spojrzenia na jej buzię, ciężko było stwierdzić, czy poszła w jego stronę z żartem, czy może w tę, gdzie mówił poważnie. Schowała książkę, poprawiła torbę, kładąc ja na ziemi przy swojej nodze, a następnie wygładziła spódnice tak automatycznym odruchem, że nawet nie zauważyła, że to zrobiła. Odwróciła głowę jednak w jego stronę, gdy do uszu dobiegł jej głos ciemnowłosego. W geście zaskoczenia kontynuowania tematu jedna z jej brwi drgnęła do góry, jednak spojrzeniem nie uciekła, krzyżując jedynie ręce pod biustem.
- Nie uważasz, że sami sobie wyznaczamy granicę indywidualnie i decydujemy, kiedy powiedzieć dość? Cortez? Czy Ty się dobrze czujesz? - przekręciła głowę nieco na bok, przyglądając się przez chwilę jego policzkom, czy aby na pewno nie ma tam wypieków. Miała wrażenie, że całe ich spotkanie i rozmowa ma na celu zrobienie jej jakiegoś żartu, bo rozmów o marzeniach sennych ze Ślizgonem nie przewidywała. Ani o romantycznym samobójstwie, ani o smokach i tęczy. Westchnęła, pozwalając sobie na rozbawiony, odrobinę zaczepny uśmiech. - Może nie z transmutacji, ale z zielarstwa? Opieki nad magicznymi stworzeniami?
Nie mogła odpuścić sobie odrobiny złośliwości, aby wyrównać między nimi naruszony wcześniej balans. Bo sama nie mogła zdecydować, czy chciała z nim poruszać tak trudne, głębokie i wymagające tematy, czy lepiej było pozostać na stopie wilka z kotem. To drugie było znacznie bezpieczniejsze. Może miała takie odczucia przez to, że nie znała go jednak tak dobrze, jak sądziła — poprzez swoją obserwację rzecz jasna, bo w strefie tej bardziej prywatnej to nie znała go wcale. - Różne kawy, nie tylko espresso..
Dodała niewinnie, dając tym samym mu znać, że oferta wymiany babeczek i kofeiny na pracę domową była czymś realnym. Przesiadł się i tym samym jej zrobiło się jakoś głupio, żeby siedzieć do niego bokiem. Podniosła się więc na chwilę, ale tylko po to, aby też usiąść bokiem i rozłożyć nogi po obu stronach ławki. Spódnice szkolne sięgały przed kolano, wiec materiał był odpowiedniej długości, aby zostawić uda od połowy w górę zasłonięte. Zresztą, miała na sobie czarne rajstopy. Zupełnie, jakby przygotowywali się do zawarcia jakieś umowy i wcale nie czuła się z tym komfortowo.
-Mam oczy i uszy, umiem robić z nich użytek. Zresztą, jesteśmy z jednego domu, dziewczyny w dormitoriach dużo rozmawiają. Trudno, żebym nie wiedziała o Twoich perypetiach. Jednak nie schlebiaj sobie wilczku, nie tylko o Twoich.
Ułożyła dłonie na swoich nogach, nie odwracając od niego wzroku tak, aby sobie czasem czegoś nie dopowiedział. To przecież nie tak, że skupiała się tylko na jego osobie. Chłopcy z domu Slytherina cieszyli się chyba największą popularnością i nawet nie mając zbyt wielu koleżanek, trudno było nie słyszeć na ich temat rozmaitych szeptów. Oj tak, romanse dla nastolatków w ich wieku, dramaty i zdrady były znacznie ciekawsze, niż morderstwo czy tortury. Nieufnie wyciągnęła rękę, biorąc od niego kubek z kawą. - Dzięki.
Gorący napój przyjemnie zaszczypał w usta, zmywając jakiekolwiek pozostałości smakowe z mieszanki maliny z czekoladą. Zrobiła dwa lub trzy łyki, ciesząc się aromatem kawy, którą przecież lubiła. Zrobiło się też jej cieplej, bo każde przełknięcie sprawiało, że przyjemna fala niby ciepły prysznic rozlewała się po jej ciele. Odłożyła kubek na ławkę pomiędzy nimi, a następnie wróciła do niego wcześniej zbłąkanym spojrzeniem.
- Kradzione jest bezcenne, więc moja pomoc w umówieniu Cię na randkę będzie tylko kwestią mojej dobrej woli. - wytłumaczyła mu ze spokojem, może troszkę tonem, który nie znosił sprzeciwu. Były przecież inne sposoby na ewentualne odwdzięczenie się za te babeczki, a drugą to sam jej wcisnął, więc też się nie liczyło. Posłała mu więc pytające spojrzenie, chcąc zachęcić wilczka do mówienia dalej.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Balkon
On natomiast o Sharpach wiedział to, że jej ojciec pracował jako sędzia Wizengamottu. Pewne rzeczy się wiedziało, a nazwiska sędziów jak i polityków znane były każdemu czystokrwistemu. Z jakże oczywistych powodów. Nigdy jednak nie uważał dziewczyny za rodzaj drabinki możliwej do wykorzystania aby być bliżej jej wpływowego rodzica. Jak o tym pomyśleć pod t względem to nawet się nie dziwił jej podejściu do świata otaczającego. Bo nawet nie musiał zgadywać, że było kilka takich przypadków w jej życiu. Udawaną przyjaźń w celu ugrania czegoś. W sumie to cieszył się nawet z tego, że jego rodzice zajmowali się tym czym się zajmowali.
- Nie, nie było okazji. Ale zapamiętam co pije, aby może kiedyś przychylniej spojrzał. Kiedy przyjdę do Ciebie z wizytą, coby odebrać jakiś dług. - odpowiedział, chcąc na koniec zaznaczyć że nie chce kontynuować jego tematu, nie znał nawet ich relacji między sobą. Więc to mógłby być naprawdę grządki grunt. Na którym łatwo się wyłożyć i to po całości już na początku znajomości. A ta zapowiadała się z każdej minuty na minutę coraz lepiej. I chciał pokazać, że to właśnie Ona była znacznie ciekawszym powodem do odwiedzin jej domu rodzinnego niż pan sędzia. A nieco zadziorny uśmiech który ponownie pojawił się w kącikach ust świadczył, że mówi poważne i że byłby do tego zdolny.
Wiedział że jeszcze dzisiaj poleci popytać się o dziewczynę której ojciec był sędzią. Upewnić się co do imienia. Bowiem te go najbardziej interesowało w całej historii którą pewnie usłyszy. I gdy tylko padnie upewniając go, że się nie mylił, albo że jednak tak. To zakończy rozmowę i machnie ręką na dalszą treść. On nie plotkował, ani tym bardziej słuchał płotek. Ot zwyczajnie, z reguły.
- Tutaj jest wiele sprzeczności. Jednak dochodzi się szybko do wniosku, że każdy ponad każdym, wszyscy tylko widzą swój czubek nosa. Ludzie z reguły są samolubni. Ale niestety tak jesteśmy stworzeni. Że wręcz narcyzm jest uznawany za cechę charakteru - normalną, zdrową. O ile ta się mieści w granicach zdrowego rozsądku. Społeczeństwo to ciężki temat... - zakończył spoglądając na resztki kawy i babeczek.
- A kawy i prowiantu mamy o wiele, wiele za mało aby go zacząć - dopowiedział uśmiechając się porozumiewawczo, że jeśli nie z Nią to z kim innym miałby o tym rozmawiać? Jednakże byli na zewnątrz i wkońcu mróz zacznie im doskwierać.
Oczywiście, że patrzył się na nią uważnie, chyba zwłaszcza w chwili kiedy padło owe zaklęcie. I ponownie go zaskoczyła swoją otwartością. Wszakże córka kogoś kto reprezentował prawo, a oni rozmawiali o zaklęciu niewybaczalnym, a Lauren nawet mu przytaknęła? Merlinie gdzieś ty Ją chował przez ten cały czas?! - Pomyślał wpatrując się ciekawsko w karmelowe oczy. Może stwierdzenie, że się zauroczył rudowłosą, było zbyt mocne. Zafascynowanie Jej osobą zdawało się tutaj bardziej pasować.
Czyn z schowaniem książki też mu zdradził, że i ona straciła już wszelką nadzieję jak i może nawet chęć aby powrócić do lektury. Co oczywiście go ucieszyło i mniej rozpraszało. Zastanawiając się czy książka w końcu poleci z kolan, czy też nie.
Każdy gest wykonany dawał mu wiele satysfakcji, zwłaszcza jeśli ten był wykonany w okolicach które podkreślały jej kobiece kształty, aby móc naturalnym odruchem podziwiać rudowłosą Ślizgonkę.
- No dobrze, już dobrze nie będę się już dalej zagolopywał w ten temat - dał za wygraną uznając, że tutaj nie mogli coś znaleźć wspólnego gruntu. Bowiem gdzieś zabłądził z myślami nie mogąc wytłumaczyć dobrze tego co chciał przekazać. I nawet się nie bał tego przyznać przed rozmówczynią oczekując, że teraz będzie się cieszyć z małej wygranej.
A jednocześnie jakby jej odpowiedział właśnie...
Uznając, że dość już tych wygłupów.
Pochwycił jej uśmiech i słowa które mu się cisnęły na usta automatycznie powodowały że się zaczął śmiać.
- Jak dla mnie to mogą być i lekcje z szydełkowania - nie wytrzymał tej wizji, roześmiał się i niestety długo nie potrafił się uspokoić.
Wziął więc kilka mocniejszych oddechów chcąc wrócić do poprzedniego stanu. Ale po takim wybuchu to nigdy nie było proste.
Przeklinał w duchu regulaminowe spódnice. Choć robił to tak rzadko jak i miewał okazję do rozmów takich jak ta. Było w niej coś tak bardzo prowokującego, chyba w tym że wszystko zawsze było idealne, że nie można było do czego się przyczepić, nieprzyzwyczajony do tego w tej szkole. Gdzie na każdym kroku szukano sposobu jak ominąć regulamin.
- Mhmmm - Wymruczał z zadziornym uśmiechem słuchając tego jak się broni.
- No popatrz, bo jeszcze uznam, że jednak masz bardzo dużo koleżanek i głównie co robicie to plotkami się wymieniacie. A to może popsuć Twój wizerunek tworzony przez tyle lat. - I tak sobie dopowiedział. Mogła rzucać gniewnymi spojrzeniami, gryźć i drapać, prychać niezadowolona. On i tak już wiedział, że się interesowała aż nad to. Wszakże o wiedzy którą nas nie interesuje się nie słucha lub długo nie pamięta.
Kiedy to mu podziękowała uśmiechnął się. Nagle i rozbawiony, przez co gotowa była od razu pomyśleć że jednak coś ukrył. Wyciągnął więc ręce przed siebie zgięte w łokciach machając nimi przepraszająco i że nic za to naprawdę nie oczekuje.
- Wybacz, ale usłyszeć samo dziękuję bez wszelkiej dodatkowej otoczki to było coś niesamowitego. I tak wiem, wiem. Abym się do tego nie przyzwyczajał... Tym bardziej warte to będzie zapamiętania - powiedział i na ustach pojawił się uśmiech przeogromnego zwycięstwa. Bo już otrzymał coś czym może się pochwalić przed całą szkoła i wiedział, że takowych farciarzy ze świecą szukać.
Wiedział co teraz przeżywa, znał doskonale tę przyjemność jaką dawała ciepła kawa na zimnym powietrzu, więc poczekał w spokoju aż się skończy nią delektować. Nie chcąc jej przerywać tego momentu. Po czym sam złapał za kubek i wpierw chłonąć jego zapach dał się porwać w błogi stan którego doświadczała tuż przed chwilą.
- Kradzież uchodzi tylko wtedy jeśli się nie zostanie na tym złapanym. A w moim przypadku to nawet próba tego czynu nie pozostaje obojętna. Niestety padło na nie tego Ślizgona co powinno. - Tytuł Księcia Ciemności sam się nie utrzyma, nie przy nadmiernej ilości dobroduszności.
- Teraz to kwestia tylko tego, czy akceptujesz karę, czy mam coś znaleźć jeszcze gorszego? - dokończył unosząc wyżej brew spoglądając nieco jak kat na swoją ofiarę. On tutaj tylko wykonuje swoją powinność, ot taka praca. To nie ja tutaj jestem winny Twego losu.
- Nie, nie było okazji. Ale zapamiętam co pije, aby może kiedyś przychylniej spojrzał. Kiedy przyjdę do Ciebie z wizytą, coby odebrać jakiś dług. - odpowiedział, chcąc na koniec zaznaczyć że nie chce kontynuować jego tematu, nie znał nawet ich relacji między sobą. Więc to mógłby być naprawdę grządki grunt. Na którym łatwo się wyłożyć i to po całości już na początku znajomości. A ta zapowiadała się z każdej minuty na minutę coraz lepiej. I chciał pokazać, że to właśnie Ona była znacznie ciekawszym powodem do odwiedzin jej domu rodzinnego niż pan sędzia. A nieco zadziorny uśmiech który ponownie pojawił się w kącikach ust świadczył, że mówi poważne i że byłby do tego zdolny.
Wiedział że jeszcze dzisiaj poleci popytać się o dziewczynę której ojciec był sędzią. Upewnić się co do imienia. Bowiem te go najbardziej interesowało w całej historii którą pewnie usłyszy. I gdy tylko padnie upewniając go, że się nie mylił, albo że jednak tak. To zakończy rozmowę i machnie ręką na dalszą treść. On nie plotkował, ani tym bardziej słuchał płotek. Ot zwyczajnie, z reguły.
- Tutaj jest wiele sprzeczności. Jednak dochodzi się szybko do wniosku, że każdy ponad każdym, wszyscy tylko widzą swój czubek nosa. Ludzie z reguły są samolubni. Ale niestety tak jesteśmy stworzeni. Że wręcz narcyzm jest uznawany za cechę charakteru - normalną, zdrową. O ile ta się mieści w granicach zdrowego rozsądku. Społeczeństwo to ciężki temat... - zakończył spoglądając na resztki kawy i babeczek.
- A kawy i prowiantu mamy o wiele, wiele za mało aby go zacząć - dopowiedział uśmiechając się porozumiewawczo, że jeśli nie z Nią to z kim innym miałby o tym rozmawiać? Jednakże byli na zewnątrz i wkońcu mróz zacznie im doskwierać.
Oczywiście, że patrzył się na nią uważnie, chyba zwłaszcza w chwili kiedy padło owe zaklęcie. I ponownie go zaskoczyła swoją otwartością. Wszakże córka kogoś kto reprezentował prawo, a oni rozmawiali o zaklęciu niewybaczalnym, a Lauren nawet mu przytaknęła? Merlinie gdzieś ty Ją chował przez ten cały czas?! - Pomyślał wpatrując się ciekawsko w karmelowe oczy. Może stwierdzenie, że się zauroczył rudowłosą, było zbyt mocne. Zafascynowanie Jej osobą zdawało się tutaj bardziej pasować.
Czyn z schowaniem książki też mu zdradził, że i ona straciła już wszelką nadzieję jak i może nawet chęć aby powrócić do lektury. Co oczywiście go ucieszyło i mniej rozpraszało. Zastanawiając się czy książka w końcu poleci z kolan, czy też nie.
Każdy gest wykonany dawał mu wiele satysfakcji, zwłaszcza jeśli ten był wykonany w okolicach które podkreślały jej kobiece kształty, aby móc naturalnym odruchem podziwiać rudowłosą Ślizgonkę.
- No dobrze, już dobrze nie będę się już dalej zagolopywał w ten temat - dał za wygraną uznając, że tutaj nie mogli coś znaleźć wspólnego gruntu. Bowiem gdzieś zabłądził z myślami nie mogąc wytłumaczyć dobrze tego co chciał przekazać. I nawet się nie bał tego przyznać przed rozmówczynią oczekując, że teraz będzie się cieszyć z małej wygranej.
A jednocześnie jakby jej odpowiedział właśnie...
Uznając, że dość już tych wygłupów.
Pochwycił jej uśmiech i słowa które mu się cisnęły na usta automatycznie powodowały że się zaczął śmiać.
- Jak dla mnie to mogą być i lekcje z szydełkowania - nie wytrzymał tej wizji, roześmiał się i niestety długo nie potrafił się uspokoić.
Wziął więc kilka mocniejszych oddechów chcąc wrócić do poprzedniego stanu. Ale po takim wybuchu to nigdy nie było proste.
Przeklinał w duchu regulaminowe spódnice. Choć robił to tak rzadko jak i miewał okazję do rozmów takich jak ta. Było w niej coś tak bardzo prowokującego, chyba w tym że wszystko zawsze było idealne, że nie można było do czego się przyczepić, nieprzyzwyczajony do tego w tej szkole. Gdzie na każdym kroku szukano sposobu jak ominąć regulamin.
- Mhmmm - Wymruczał z zadziornym uśmiechem słuchając tego jak się broni.
- No popatrz, bo jeszcze uznam, że jednak masz bardzo dużo koleżanek i głównie co robicie to plotkami się wymieniacie. A to może popsuć Twój wizerunek tworzony przez tyle lat. - I tak sobie dopowiedział. Mogła rzucać gniewnymi spojrzeniami, gryźć i drapać, prychać niezadowolona. On i tak już wiedział, że się interesowała aż nad to. Wszakże o wiedzy którą nas nie interesuje się nie słucha lub długo nie pamięta.
Kiedy to mu podziękowała uśmiechnął się. Nagle i rozbawiony, przez co gotowa była od razu pomyśleć że jednak coś ukrył. Wyciągnął więc ręce przed siebie zgięte w łokciach machając nimi przepraszająco i że nic za to naprawdę nie oczekuje.
- Wybacz, ale usłyszeć samo dziękuję bez wszelkiej dodatkowej otoczki to było coś niesamowitego. I tak wiem, wiem. Abym się do tego nie przyzwyczajał... Tym bardziej warte to będzie zapamiętania - powiedział i na ustach pojawił się uśmiech przeogromnego zwycięstwa. Bo już otrzymał coś czym może się pochwalić przed całą szkoła i wiedział, że takowych farciarzy ze świecą szukać.
Wiedział co teraz przeżywa, znał doskonale tę przyjemność jaką dawała ciepła kawa na zimnym powietrzu, więc poczekał w spokoju aż się skończy nią delektować. Nie chcąc jej przerywać tego momentu. Po czym sam złapał za kubek i wpierw chłonąć jego zapach dał się porwać w błogi stan którego doświadczała tuż przed chwilą.
- Kradzież uchodzi tylko wtedy jeśli się nie zostanie na tym złapanym. A w moim przypadku to nawet próba tego czynu nie pozostaje obojętna. Niestety padło na nie tego Ślizgona co powinno. - Tytuł Księcia Ciemności sam się nie utrzyma, nie przy nadmiernej ilości dobroduszności.
- Teraz to kwestia tylko tego, czy akceptujesz karę, czy mam coś znaleźć jeszcze gorszego? - dokończył unosząc wyżej brew spoglądając nieco jak kat na swoją ofiarę. On tutaj tylko wykonuje swoją powinność, ot taka praca. To nie ja tutaj jestem winny Twego losu.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Balkon
Prychnęła niczym rozbawiony i niezadowolony jednocześnie kot na jego słowa o wizycie, a właściwie jej celu. Nie znał jej widocznie wcale, bo wtedy wiedziałby, że to ludzie mieli długi wszelkiej maści u Lauren Sharp, a nie ona u nich. Nie pozwalała sobie na zostawianie tak niedomkniętych furtek, które ktoś mógłby wykorzystać w sposób i w chwili, które jej by nie odpowiadały.
- Lub też będziesz wiedział czym go przekupić, żeby dostać łagodniejszy wyrok. - odgryzła się niby to pół żartem, niby pół serio - znów ciężko było stwierdzić. W spojrzeniu brakowało jednak typowego jadu, więc jej uszczypliwości na próżnobyło używać do rozpcozęcia większej kłótni. W gruncie rzeczy to nie lubiła się kłócić, szkoda było na to czasu. Może i Aleksander nie chciał kontynuować, ale rudowłosa ślizgonka znana była z tego, że to do niej musiało należeć ostatnie słowo. Mało kiedy pozwalała zamykać temat drugiemu rozmówcy, przez co jej matka wierzyła, że narobi sobie większych kłopotów, niż to warto. Córce sędziego wiele jednak wybaczano. W zdolności do odwiedzin z jego strony nie zwątpiła, bo gdy pozwalał już na oddziaływanie emocji na swoją twarz, nie trudno było te zmiary - przynajmniej podstawowe - odczytać.
Dlaczego po prostu nie mógł zapytać? Nie byłoby prościej? Jej imię nie było żadną tajemnicą, nie zdziwiłaby się nawet, gdyby go nie znał. Nie była przecież tematem plotek, nie była też jedną z tych popularnych dziewcząt, które właściwie każdy kojarzył i zapewne częściowo znał plan zajęć. Kontemplowała sobie chwilę nad Aleksandrem i jego uśmiechem, ale kolejny raz brzmienie jego głosu przywróciło ją do rzeczywistości sprawiając, że jej wzrok powędrował ku jego twarzy. Również nie miała w zwyczaju przerywać.
- Nie myślałam, że kiedyś się z Tobą zgodzę Cortez, ale masz rację. Poruszanie tematu społeczeństwa w obecnych okolicznościach i przy dostępnych nam zasobach jest bezcelowe.
I ona zerknęła na babeczki i kawę, pozwalając sobie na bezgłośne westchnięcie. Nie znała go jeszcze na tyle, aby swobodnie prowadzić z nim poważne dyskusje i w głębi ducha cieszyła się, że chłopak z nich zrezygnował. Dużo prościej, dużo mniej zobowiązująco było drzeć koty lub ewentualnie umawiać go na randki, co w szerszej perspektywie mogło być nawet zabawne. Nigdy nie kryła się też ze swoimi poglądami — bez czarnej magii, nie byłoby tej białej. Każde zaklęcie złe, niewybaczalne i powszechnie uważane za potępiające było w jakimś celu i były chwile w historii świata, że przysłużyły się czemuś dobremu. Był to jednak kolejny, skomplikowany i długi temat, którego nie była gotowa poruszać. Nie wyobrażała sobie jednak żyć bez umiejętności oraz wiedzy na temat tych zaklęć. Nie podobało się Lauren, jak intensywnie się jej przyglądał, była trochę podejrzliwa.
- Tak na zawsze, czy tak na chwilę? Widzisz, najpierw natchnąłeś mnie do powtórzenia starego Gampa, a teraz wilczku mówisz tak dużo, że mi to nie wychodzi. - zarzuciła mu, czując jakąś potrzebę wytłumaczenia się z tego nagłego pozbycia się lektury, bo przecież obydwoje zaczęli na tej ławce od próby nauki czegokolwiek, jak na pilnych uczniów przystało. Slytherin może i słynął z łobuzów, ale nikt z nich nie był głupi i ciężko było nie zauważyć, że oceny mieli lepsze niż Puchoni i Gryfoni.
- Odpada, nie umiem szydełkować. - wykonała obronny gest rękoma, pozwalając sobie jednak na nieco szerszy uśmiech, bo śmiech w gruncie rzeczy był rzeczą równie zaraźliwą, co czkawka. I próba utrzymania całkowitego niewzruszenia i obojętności by nie wyszła. Pokręciła głową z niedowierzaniem, szepcząc coś pod nosem na temat Merlina. Cortez naprawdę potrzebował skrzydła szpitalnego. I całe szczęście, że nie zdradził swoich myśli na temat szkolnych spódnic, bo tkwiąca w torbie książką mogłaby z hukiem wylądować na jego głowie. Była ostatnią osobą, która skracałaby ich długość, żeby odsłonić nogi czy nosiłaby jakąkolwiek formę dekoltu. Łatwiej było zobaczyć ją w golfie i długim rękawie niż z odkrytymi ramionami. Kolejne prychnięcie opuściło jej usta, a dłonie z nóg powędrowały pod biust, gdzie skrzyżowały się w oburzonym geście. Miał niesokolej w głowie.
- Mam z nimi dormitorium — chcąc lub nie. A kotary nie są dźwiękoszczelne, zwłaszcza gdy jest środek nocy i Cassandra myśli, że wszyscy śpią. Nie mam wyboru i muszę być świadoma waszych głupich, romantycznych dramatów. Swoją drogą, była bardzo rozczarowana, że rok temu nie chciałeś z nią iść na bal.
Każde jej słowo brzmiało swobodnie i lekko, chociaż w gruncie rzeczy było przemyślane. Starała się manipulować tematami, formą wypowiedzi tak, aby temat właściwie był przyklejony do jego osoby, a nie koncertował się na niej.
Wywróciła oczyma znad kubka kawy, powstrzymując się od komentarza, żeby nie zepsuć mu tej chwili radości. Miał jednak rację, niewiele dziękowała bez innych słów, bo zwykle nie było za co dziękować. Wyolbrzymiał i przesadzał, aczkolwiek mogło to być formą jakiejś gry, stąd też trudno było jej przestać uważać na to, co mówił lub robił. Paskudnie, że dwójka dzieciaków analizowało się w tak głupi sposób, jakby od tego miało zależeć ich życie.
- Gdyby moja kradzież Ci przeszkadzała, zareagowałbyś za pierwszym razem. Więc chciałeś, żebym Ci zabrała babeczkę, tylko nie wiem dlaczego. I nadal nie jest to powód, żebym w ciemno pomogła Ci spełnić jakieś życzenie.
Zaczęła mówić dopiero po chwili, gdy i on skończył cieszyć się kawą. Nie miała sumienia mu przerywać tego małego rytuału, bo on nie przerwał jej. Pozwolił się trochę rozgrzać. Stuknęła palcami w swoje ramiona, mając ułożone na nich dłonie, dając mu tym samym znać, że w tej kwestii to raczej z nią nie wygra, nawet będąc Księciem Ciemności. Wcale się go nie bała.
- Lub też będziesz wiedział czym go przekupić, żeby dostać łagodniejszy wyrok. - odgryzła się niby to pół żartem, niby pół serio - znów ciężko było stwierdzić. W spojrzeniu brakowało jednak typowego jadu, więc jej uszczypliwości na próżnobyło używać do rozpcozęcia większej kłótni. W gruncie rzeczy to nie lubiła się kłócić, szkoda było na to czasu. Może i Aleksander nie chciał kontynuować, ale rudowłosa ślizgonka znana była z tego, że to do niej musiało należeć ostatnie słowo. Mało kiedy pozwalała zamykać temat drugiemu rozmówcy, przez co jej matka wierzyła, że narobi sobie większych kłopotów, niż to warto. Córce sędziego wiele jednak wybaczano. W zdolności do odwiedzin z jego strony nie zwątpiła, bo gdy pozwalał już na oddziaływanie emocji na swoją twarz, nie trudno było te zmiary - przynajmniej podstawowe - odczytać.
Dlaczego po prostu nie mógł zapytać? Nie byłoby prościej? Jej imię nie było żadną tajemnicą, nie zdziwiłaby się nawet, gdyby go nie znał. Nie była przecież tematem plotek, nie była też jedną z tych popularnych dziewcząt, które właściwie każdy kojarzył i zapewne częściowo znał plan zajęć. Kontemplowała sobie chwilę nad Aleksandrem i jego uśmiechem, ale kolejny raz brzmienie jego głosu przywróciło ją do rzeczywistości sprawiając, że jej wzrok powędrował ku jego twarzy. Również nie miała w zwyczaju przerywać.
- Nie myślałam, że kiedyś się z Tobą zgodzę Cortez, ale masz rację. Poruszanie tematu społeczeństwa w obecnych okolicznościach i przy dostępnych nam zasobach jest bezcelowe.
I ona zerknęła na babeczki i kawę, pozwalając sobie na bezgłośne westchnięcie. Nie znała go jeszcze na tyle, aby swobodnie prowadzić z nim poważne dyskusje i w głębi ducha cieszyła się, że chłopak z nich zrezygnował. Dużo prościej, dużo mniej zobowiązująco było drzeć koty lub ewentualnie umawiać go na randki, co w szerszej perspektywie mogło być nawet zabawne. Nigdy nie kryła się też ze swoimi poglądami — bez czarnej magii, nie byłoby tej białej. Każde zaklęcie złe, niewybaczalne i powszechnie uważane za potępiające było w jakimś celu i były chwile w historii świata, że przysłużyły się czemuś dobremu. Był to jednak kolejny, skomplikowany i długi temat, którego nie była gotowa poruszać. Nie wyobrażała sobie jednak żyć bez umiejętności oraz wiedzy na temat tych zaklęć. Nie podobało się Lauren, jak intensywnie się jej przyglądał, była trochę podejrzliwa.
- Tak na zawsze, czy tak na chwilę? Widzisz, najpierw natchnąłeś mnie do powtórzenia starego Gampa, a teraz wilczku mówisz tak dużo, że mi to nie wychodzi. - zarzuciła mu, czując jakąś potrzebę wytłumaczenia się z tego nagłego pozbycia się lektury, bo przecież obydwoje zaczęli na tej ławce od próby nauki czegokolwiek, jak na pilnych uczniów przystało. Slytherin może i słynął z łobuzów, ale nikt z nich nie był głupi i ciężko było nie zauważyć, że oceny mieli lepsze niż Puchoni i Gryfoni.
- Odpada, nie umiem szydełkować. - wykonała obronny gest rękoma, pozwalając sobie jednak na nieco szerszy uśmiech, bo śmiech w gruncie rzeczy był rzeczą równie zaraźliwą, co czkawka. I próba utrzymania całkowitego niewzruszenia i obojętności by nie wyszła. Pokręciła głową z niedowierzaniem, szepcząc coś pod nosem na temat Merlina. Cortez naprawdę potrzebował skrzydła szpitalnego. I całe szczęście, że nie zdradził swoich myśli na temat szkolnych spódnic, bo tkwiąca w torbie książką mogłaby z hukiem wylądować na jego głowie. Była ostatnią osobą, która skracałaby ich długość, żeby odsłonić nogi czy nosiłaby jakąkolwiek formę dekoltu. Łatwiej było zobaczyć ją w golfie i długim rękawie niż z odkrytymi ramionami. Kolejne prychnięcie opuściło jej usta, a dłonie z nóg powędrowały pod biust, gdzie skrzyżowały się w oburzonym geście. Miał niesokolej w głowie.
- Mam z nimi dormitorium — chcąc lub nie. A kotary nie są dźwiękoszczelne, zwłaszcza gdy jest środek nocy i Cassandra myśli, że wszyscy śpią. Nie mam wyboru i muszę być świadoma waszych głupich, romantycznych dramatów. Swoją drogą, była bardzo rozczarowana, że rok temu nie chciałeś z nią iść na bal.
Każde jej słowo brzmiało swobodnie i lekko, chociaż w gruncie rzeczy było przemyślane. Starała się manipulować tematami, formą wypowiedzi tak, aby temat właściwie był przyklejony do jego osoby, a nie koncertował się na niej.
Wywróciła oczyma znad kubka kawy, powstrzymując się od komentarza, żeby nie zepsuć mu tej chwili radości. Miał jednak rację, niewiele dziękowała bez innych słów, bo zwykle nie było za co dziękować. Wyolbrzymiał i przesadzał, aczkolwiek mogło to być formą jakiejś gry, stąd też trudno było jej przestać uważać na to, co mówił lub robił. Paskudnie, że dwójka dzieciaków analizowało się w tak głupi sposób, jakby od tego miało zależeć ich życie.
- Gdyby moja kradzież Ci przeszkadzała, zareagowałbyś za pierwszym razem. Więc chciałeś, żebym Ci zabrała babeczkę, tylko nie wiem dlaczego. I nadal nie jest to powód, żebym w ciemno pomogła Ci spełnić jakieś życzenie.
Zaczęła mówić dopiero po chwili, gdy i on skończył cieszyć się kawą. Nie miała sumienia mu przerywać tego małego rytuału, bo on nie przerwał jej. Pozwolił się trochę rozgrzać. Stuknęła palcami w swoje ramiona, mając ułożone na nich dłonie, dając mu tym samym znać, że w tej kwestii to raczej z nią nie wygra, nawet będąc Księciem Ciemności. Wcale się go nie bała.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Balkon
Mogli się tutaj przerzucać godzinami argumentami, kto prędzej kogo odwiedzi w domu. Pukając do drzwi i upominając się o duszę. Zwyczajnie trafił swój na swego. I pod tym względem jedno nigdy nie uzna przewagi drugiego. Dlatego on też nie dawał słowa, zbyt często. Podczas poważnych spraw, tutaj zawziętością do wypełniania obietnic mógł konkurować z Lwiątkami. I wiedząc, że może nie dotrzymać słowa, zwyczajnie go nie dawał. Z tego powodu to, że dziewczyna broniła się jak tylko mogła przed złożeniem mu obietnicy umówienia go - w pełni rozumiał, pomimo, że robiło się to już nawet nieco irytujące. Bo nawet jeśli jego relacje z dziewczynami były trudne. Nawet jeśli o jego rozstaniach się mówiło w całym zamku, nawet jeśli czuł się urażony, zraniony, zwyczajnie wykorzystany. To potrafił wyciągnąć pomocną dłoń to potrzebującej pomocy. Jak to choćby było z Moniką podczas przyjęcia ślubnego, która to pozostawiona sama sobie, porzucona przez jej partnera, wystawiona na oczach jej dwóch byłych. Nie zniósł widoku takiego upokorzenia, kogoś kto nawet kiedyś był mu bliski.
I ta cecha sprawiała, że mógł się kłócić, mógł drzeć pasy, być dupkiem. To posiadał też tak odmienne oblicze, pieprzonego rycerza na czarnym rumaku. Dwie zupełnie odmienne twarze i wnętrza, od zawsze były tajemnicą której nawet on sam nie potrafił rozgryźć. A co dopiero inne osoby.
- Od zawsze mi powtarzają, że skończę w Azkabanie. Więc butelka dobrego trunku to jednak nie jest wygórowana cena, by trafić do lżejszego ośrodka wypoczynkowego - odparł z jakimś takim dziwnym uśmiechem, cierpkim, trochę smutnym. A może to jego oczy na moment zaszły mgłą, przyćmiły naturalny blask. Zdając sobie sprawę, że może i w ich gadaniu jest trochę prawdy.
Bo jeśli miał cechy rycerzyka, to też znał swojego potwora siedzącego wewnątrz. Bestię która zamknięta w klatce, z skomplikowaną kłódką, wydawała z siebie przymilający się pomruk, aby to ją wypuścił. Przynajmniej na chwilkę, ten jeden, jedyny raz. I to nigdy nie była kwestia tego, że każdy z ludzi posiadał takiego stwora wewnątrz siebie. Oszaleć było łatwo, jakiś impuls któremu towarzyszyła tragedia. Ludzie byli tylko ludźmi i każdy miał ten swój limit. Granicę za którą czekała przepaść zwana szaleństwem. A powrót często stawał się już niemożliwy.
U niego było to jednak coś innego. To dało się wyczuć w powietrzu, przebywając w jego towarzystwie. Nigdy nie grał roli złego chłopca, on zwyczajnie był w stanie krzywdzić. Tendencje do sadyzmu prawie zawsze z niego wychodziły kiedy tylko sięgał po różdżkę. I to dlatego go omijano, nie szukano zwady. Nawet jeśli się z kimś nie lubił, nawet jeśli miał kilka nieprzyjemnych spotkań. A tych o dziwo było sporo w samym domu Salazara. Oczywiście wynikających z skomplikowanych relacji damsko - męskich i ich towarzyszącymi konsekwencjami. Obie strony poróżnione wyczuwały wtedy, że siedzą na beczce z prochem, trzymając zapałki w kieszeni. I gdy dojdzie do wybuchu. To jednego z nich zwyczajnie wyniosą sztywnego na noszach, przykrytego materiałem.
I u niego to nie będzie kwestią szaleństwa, oj nie. On po wszystkim złapie za pysk bestię i zaciągnie ją do jej klatki. Po nich przyjdą wyrzuty sumienia lub ich brak, ale za to z pewnością konsekwencje.
A wcale nie śpieszyło mu się do zajęcia dwóch metrów kwadratowych.
Jego myśli zaszły nieco za daleko więc, nie zareagował nawet zbytnio na zaczepkę odnośnie zgodzeniem się z nim. Nawet nie potrafił się z tego powodu uśmiechnąć. Potrzebując kilku sekund więcej, aby całkowicie zamknąć te myśli w szufladce gdzieś na samym końcu swej duszy. Tam gdzie lepiej było nie zaglądać, a przecież nawet jeszcze nie był wypaczony przez czarną magię.
- Nigdy nie mówię nigdy. Wszelkie drzwi pozostawiając za sobą jak coś otwarte, więc jeśli kiedyś najdzie Cię ochota aby posłuchać o czymś ciekawszym niż plotki miłosne na mój temat to zapraszam. - Nie mógł się powstrzymać, rzucając z trochę zbyt ostrym sarkazmem. Niestety nie powrócił myślami całkowicie do poprzedniego stanu. Co musiała wyłapać bez problemu, że wcześniejsza rozmowa nie tyle co go uraziła, to raczej naruszyła jakąś kolumnę utrzymującą podłoże jego charakteru, który był za zatrzaśniętymi przysłowiowymi czerwonymi drzwiami. On sam nie chciał tam zaglądać, a z tego co już zauważył u rozmówczyni to to, że dostrzegała wiele faktów, wiele szczegółów i szybko wyciągała wnioski.
A ich krótka, nawet jeśli intensywnie owocująca w poznaniu drugiej osoby, była o wiele za krótka na to aby sobie pozwolić na zbliżenie się do pewnego tematu.
Potrzebował tego śmiechu, wybuchu i wyrzucenia całej na kumulowanej się energii, wyczyściło to całkowicie jego myśli. Do tego stopnia, że nawet teraz czuł się nieco głupio odpowiadając jej w taki, a nie inny sposób.
On natomiast lubił pozwalać sobie na duże odstępstwo od regulaminu jeśli chodziło o strój. Ale jednocześnie pozostając w tak eleganckiej prezencji swojej osoby, że kilku nauczycieli udawało, że tego nie zauważyli. Większość dalej stawiała mu minusowe punkty za nienoszenie szaty. Ale to było jak grochem o ścianę. Nawet teraz ubrany był w jasnoszary, trzy częściowy garnitur. Ponieważ po porannym treningu i wizycie w wiosce zdążył się odświeżyć i przebrać. A nie było mu zimno tylko dlatego, że na garnitur miał narzucony długi, sięgający za kolana płaszcz z kaszmiru w koloru toffi. Który obecnie był rozpięty i luźno opadał i poddawał się każdemu ruchowi chłopaka.
- Zawsze możesz wysłać mi sowę z wiadomością, że plotkują, wtedy może się zjawię, aby to zakłócić obrady. Chociaż z drugiej strony to może lepiej nie... Bo będę musiał tam wstawić swoje łóżko zważywszy na częstotliwość interwencji - Ponownie poruszył ten temat uznając tłumaczenia obrażonej i prychającej jak kotka dziewczynie za prawdziwe. Bo i tak nie był w stanie jej nic udowodnić, a od tak też nie miał zamiaru jej niczego zarzucać nie mając nawet jednego dowodu, że ona w tym uczestniczyła aktywnie. Tym razem jednak z zupełnie innym nastawieniem i podejściem. Chcąc udać może nawet i bardziej przed samym sobą, niż Ślizgonką, że tamtego nie było. I na ustach pojawił się znów ten przyjemny dla oka wyraz twarzy. Już dawno to dostrzegł, że jej forma wypowiedzi ciągle się odnosiła do formy narratora. Stawiając się jako tło, opowiadając o tym co inni mówili, co ktoś myślał. Wiecznie zmuszaną jedynie do obserwacji i wysłuchiwania tego. A jednak tak stanowczo pozostając przy swoim. Co wręcz kłóciło się z tym jak starała się mówić. Bo był pewien, że nie była jedynie tłem, że miała swoje zdanie, swój światopogląd, a nie jedynie powtarza zasłyszane słowa. Mieli jakiś sposób na ten świat. Każde z nich radziło sobie z nim inaczej, ale taka analiza każdego spojrzenia, słowa i gestu ich łączyła.
Na jej słowa zareagował zaskoczeniem unosząc brwi wysoko.
- A czy to nie od zareagowania na kradzież rozpocząłem właśnie naszą rozmowę? - zapytał się naprawdę zdziwiony jej słowami. Nie mogła znaleźć żadnego sensownego argumentu, że posunęła się do tego, że rzekomo nie reagował? Co sprawiło, że zaskoczenie przeszło w rozbawienie.
- Oczywiście, że jest. I zresztą nie jakieś, a bardzo konkretne. Nie mówiłem, że od samego spotkania czegoś oczekuję. Nawet na nim może polać się krew. Stawiając jedynie dwa warunki. Wybraną osobę i zgodę na spotkanie. - dokończył zginając palce pokazując wpierw wyprostowany kciuk i później palec wskazujący łapiąc go drugą ręką w tej samej kolejności. Patrząc się na Lauren spojrzeniem w którym mieszały się iskierki kpiny i rzucania wyzwania. Które jemu wydało się być dla kogoś takiego jak Ona, czymś co jest w stanie osiągnąć, zajadając się babeczką i nie odrywając wzroku od książki. No ale mógł się też mylić. Ich znajomość nie była nawet krótka. Bo to i tak za mocne określenie.
I ta cecha sprawiała, że mógł się kłócić, mógł drzeć pasy, być dupkiem. To posiadał też tak odmienne oblicze, pieprzonego rycerza na czarnym rumaku. Dwie zupełnie odmienne twarze i wnętrza, od zawsze były tajemnicą której nawet on sam nie potrafił rozgryźć. A co dopiero inne osoby.
- Od zawsze mi powtarzają, że skończę w Azkabanie. Więc butelka dobrego trunku to jednak nie jest wygórowana cena, by trafić do lżejszego ośrodka wypoczynkowego - odparł z jakimś takim dziwnym uśmiechem, cierpkim, trochę smutnym. A może to jego oczy na moment zaszły mgłą, przyćmiły naturalny blask. Zdając sobie sprawę, że może i w ich gadaniu jest trochę prawdy.
Bo jeśli miał cechy rycerzyka, to też znał swojego potwora siedzącego wewnątrz. Bestię która zamknięta w klatce, z skomplikowaną kłódką, wydawała z siebie przymilający się pomruk, aby to ją wypuścił. Przynajmniej na chwilkę, ten jeden, jedyny raz. I to nigdy nie była kwestia tego, że każdy z ludzi posiadał takiego stwora wewnątrz siebie. Oszaleć było łatwo, jakiś impuls któremu towarzyszyła tragedia. Ludzie byli tylko ludźmi i każdy miał ten swój limit. Granicę za którą czekała przepaść zwana szaleństwem. A powrót często stawał się już niemożliwy.
U niego było to jednak coś innego. To dało się wyczuć w powietrzu, przebywając w jego towarzystwie. Nigdy nie grał roli złego chłopca, on zwyczajnie był w stanie krzywdzić. Tendencje do sadyzmu prawie zawsze z niego wychodziły kiedy tylko sięgał po różdżkę. I to dlatego go omijano, nie szukano zwady. Nawet jeśli się z kimś nie lubił, nawet jeśli miał kilka nieprzyjemnych spotkań. A tych o dziwo było sporo w samym domu Salazara. Oczywiście wynikających z skomplikowanych relacji damsko - męskich i ich towarzyszącymi konsekwencjami. Obie strony poróżnione wyczuwały wtedy, że siedzą na beczce z prochem, trzymając zapałki w kieszeni. I gdy dojdzie do wybuchu. To jednego z nich zwyczajnie wyniosą sztywnego na noszach, przykrytego materiałem.
I u niego to nie będzie kwestią szaleństwa, oj nie. On po wszystkim złapie za pysk bestię i zaciągnie ją do jej klatki. Po nich przyjdą wyrzuty sumienia lub ich brak, ale za to z pewnością konsekwencje.
A wcale nie śpieszyło mu się do zajęcia dwóch metrów kwadratowych.
Jego myśli zaszły nieco za daleko więc, nie zareagował nawet zbytnio na zaczepkę odnośnie zgodzeniem się z nim. Nawet nie potrafił się z tego powodu uśmiechnąć. Potrzebując kilku sekund więcej, aby całkowicie zamknąć te myśli w szufladce gdzieś na samym końcu swej duszy. Tam gdzie lepiej było nie zaglądać, a przecież nawet jeszcze nie był wypaczony przez czarną magię.
- Nigdy nie mówię nigdy. Wszelkie drzwi pozostawiając za sobą jak coś otwarte, więc jeśli kiedyś najdzie Cię ochota aby posłuchać o czymś ciekawszym niż plotki miłosne na mój temat to zapraszam. - Nie mógł się powstrzymać, rzucając z trochę zbyt ostrym sarkazmem. Niestety nie powrócił myślami całkowicie do poprzedniego stanu. Co musiała wyłapać bez problemu, że wcześniejsza rozmowa nie tyle co go uraziła, to raczej naruszyła jakąś kolumnę utrzymującą podłoże jego charakteru, który był za zatrzaśniętymi przysłowiowymi czerwonymi drzwiami. On sam nie chciał tam zaglądać, a z tego co już zauważył u rozmówczyni to to, że dostrzegała wiele faktów, wiele szczegółów i szybko wyciągała wnioski.
A ich krótka, nawet jeśli intensywnie owocująca w poznaniu drugiej osoby, była o wiele za krótka na to aby sobie pozwolić na zbliżenie się do pewnego tematu.
Potrzebował tego śmiechu, wybuchu i wyrzucenia całej na kumulowanej się energii, wyczyściło to całkowicie jego myśli. Do tego stopnia, że nawet teraz czuł się nieco głupio odpowiadając jej w taki, a nie inny sposób.
On natomiast lubił pozwalać sobie na duże odstępstwo od regulaminu jeśli chodziło o strój. Ale jednocześnie pozostając w tak eleganckiej prezencji swojej osoby, że kilku nauczycieli udawało, że tego nie zauważyli. Większość dalej stawiała mu minusowe punkty za nienoszenie szaty. Ale to było jak grochem o ścianę. Nawet teraz ubrany był w jasnoszary, trzy częściowy garnitur. Ponieważ po porannym treningu i wizycie w wiosce zdążył się odświeżyć i przebrać. A nie było mu zimno tylko dlatego, że na garnitur miał narzucony długi, sięgający za kolana płaszcz z kaszmiru w koloru toffi. Który obecnie był rozpięty i luźno opadał i poddawał się każdemu ruchowi chłopaka.
- Zawsze możesz wysłać mi sowę z wiadomością, że plotkują, wtedy może się zjawię, aby to zakłócić obrady. Chociaż z drugiej strony to może lepiej nie... Bo będę musiał tam wstawić swoje łóżko zważywszy na częstotliwość interwencji - Ponownie poruszył ten temat uznając tłumaczenia obrażonej i prychającej jak kotka dziewczynie za prawdziwe. Bo i tak nie był w stanie jej nic udowodnić, a od tak też nie miał zamiaru jej niczego zarzucać nie mając nawet jednego dowodu, że ona w tym uczestniczyła aktywnie. Tym razem jednak z zupełnie innym nastawieniem i podejściem. Chcąc udać może nawet i bardziej przed samym sobą, niż Ślizgonką, że tamtego nie było. I na ustach pojawił się znów ten przyjemny dla oka wyraz twarzy. Już dawno to dostrzegł, że jej forma wypowiedzi ciągle się odnosiła do formy narratora. Stawiając się jako tło, opowiadając o tym co inni mówili, co ktoś myślał. Wiecznie zmuszaną jedynie do obserwacji i wysłuchiwania tego. A jednak tak stanowczo pozostając przy swoim. Co wręcz kłóciło się z tym jak starała się mówić. Bo był pewien, że nie była jedynie tłem, że miała swoje zdanie, swój światopogląd, a nie jedynie powtarza zasłyszane słowa. Mieli jakiś sposób na ten świat. Każde z nich radziło sobie z nim inaczej, ale taka analiza każdego spojrzenia, słowa i gestu ich łączyła.
Na jej słowa zareagował zaskoczeniem unosząc brwi wysoko.
- A czy to nie od zareagowania na kradzież rozpocząłem właśnie naszą rozmowę? - zapytał się naprawdę zdziwiony jej słowami. Nie mogła znaleźć żadnego sensownego argumentu, że posunęła się do tego, że rzekomo nie reagował? Co sprawiło, że zaskoczenie przeszło w rozbawienie.
- Oczywiście, że jest. I zresztą nie jakieś, a bardzo konkretne. Nie mówiłem, że od samego spotkania czegoś oczekuję. Nawet na nim może polać się krew. Stawiając jedynie dwa warunki. Wybraną osobę i zgodę na spotkanie. - dokończył zginając palce pokazując wpierw wyprostowany kciuk i później palec wskazujący łapiąc go drugą ręką w tej samej kolejności. Patrząc się na Lauren spojrzeniem w którym mieszały się iskierki kpiny i rzucania wyzwania. Które jemu wydało się być dla kogoś takiego jak Ona, czymś co jest w stanie osiągnąć, zajadając się babeczką i nie odrywając wzroku od książki. No ale mógł się też mylić. Ich znajomość nie była nawet krótka. Bo to i tak za mocne określenie.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Balkon
Cała ta zmiana w jego posturze, jego spojrzeniu i zachowaniu sprawiła, że poczuła się nieswojo. Niegroźny, łagodny wilk dostał całkiem innej aury, takiej, której Lauren nie znała i nie bardzo wiedziała, jak sensownie sobie z nią poradzić. Nie było to uczucie jak strach, nie było to też związane z rozbawieniem czy prześmiewcze, raczej nakazujące jej zachowanie szczególnej ostrożności. Nie odzywała się więc chwilę, pozwalając spojrzeniom i drobnym gestom na przejęcie kontroli nad otaczającą ich rzeczywistością. Nie chciała obiecywać mu czegoś w ciemno, bo były takie rzeczy, których nawet ona nie będzie w stanie zrealizować, a złamane słowo nigdy nie przynosiło niczego dobrego. Pod tym względem byli podobni, dlaczego więc tak uparcie starał się to na niej wymusić? Gwarancję, że za głupią babeczkę zrobi coś, co z pewnością przekraczało jej wartość. Jej palce zacisnęły się mocniej na wąskich ramionach, długie paznokcie poczuły pod sobą wbijający się w skórę materiał. Ruchem głowy jednak, jak gdyby nigdy nic, wprawiła w kołysanie rude loki, prostując plecy.
Na dobrą sprawę przecież Cortez nic jej nie obchodził. Jego historie miłosne, jego dramaty, jego bohaterskie wyczyny względem pięknych kobiet w potrzebie — to wszystko przecież jej nie dotyczyło.
- Tylko od Ciebie zależy, gdzie skończysz. Nikt za Ciebie nie wybierze ścieżki, która tam zaprowadzi, a nie wydajesz się takim skończonym idiotom, aby podążać za ich aluzją i mimowolnie kierować się w stronę tej przeklętej wyspy.
Wzruszyła ramionami, ignorując już ten fragment o przekupstwie. Co z nimi wszystkimi było nie tak? Dawali sobie narzucać jakieś głupoty, poczucie winy, odpowiedzialność, która należała do więcej niż pojedynczej jednostki. Patrzyła przed siebie, więc tej kropli smutku w uśmiechu, który teraz ozdobił jego wargi, zobaczyć nie mogła.
Każdy miał swoją bestię. Ludzie byli przecież potworami, które z własnego egoizmu zdolne były do rzeczy gorszych, niż trolle, wampiry czy wilkołaki. Nie chodziło w życiu o trzymanie tego w klatce, a o nauczenie się z bestią życia i wykorzystywania jej w momentach, kiedy było to konieczne, a nie narzucone obrotem sytuacji. To nie było tak, że każdy był z natury dobry wbrew temu, co powtarzano dzieciom od pokoleń. Nie Lauren było jednak Aleksandra oceniać. Milczał jednak na tyle długo, że wyprostowała głowę i wbiła w niego zaciekawione spojrzenie, nie mówiąc jednak niczego.
- Będę pamiętała o tej możliwości.
Odpowiedziała znów względnie normalnie i bez złośliwości, uznając to za najlepsze i najmniej zobowiązujące. Nie chciała go urazić, nie chciała, aby pomyślał, że ma go za jakiegoś głupka. Musiała przyznać, że niepozorne spotkanie na balkonowej ławce całkiem zmieni podejście do Ślizgona, te wstępną opinię, którą miała na jego temat. Nie czuła się urażona sarkazmem, którego użył, ba, był nawet całkiem zasłużony. Musiał być zmęczony tym wszystkim, co mówiono na jego temat w pokoju wspólnym i na szkolnych korytarzach. Zawsze był elegancki i kulturalny, a mówiono o nim tak, a nie inaczej. Miała w tym udział jego matka nauczycielka, jego zamiłowanie do czarnej magii czy sposób wypowiedzi, jak swobodnie rozmawianie o imperiusach, ale czy to wciąż nie był zbyt duży szum, jak na jednego człowieka? Lauren przestała lustrować jego twarz wzrokiem, rozluźniając też ręce. Zsunęły się z ramion w dół, układając na materiale spódnicy. Patrzyła na jego garnitur, a właściwie w okolice kołnierzyka, który kontrastował zarówno z marynarką, jak i płaszczem w kolorze płynnego karmelu, toffi. Strój miał nieregulaminowy, ale nienaganny. Podobnie, jak ona dbał o detale. - Chyba jednak będę musiała z tym żyć, dużo nie zostało czasu na dzielenie z nimi dormitorium. Nie jestem też pewna, czy osiągnąłbyś efekt taki, jaki chcesz z tym przeniesieniem łóżka..
Na sam koniec z nutą rozbawienia ściszyła głos, zdając sobie sprawę z frywolnego życia tutejszych uczniów. Ile to ciąż już przewinęło się po korytarzach, skrywanych przed Profesorami i kończonych eliksirami? - Zresztą, chłopcy pewnie też plotkują i musisz tego słuchać.
Nie uwierzyłaby, że nie. Ba, Sharp była przekonana, że pod tym akurat względem byli okrutniejsi i mniej łagodni od dziewcząt, nie szczędząc komentarzy pod adresem nieobecnych akurat w dormitorium lub popularnych ludzi. Kobiet. Aleksander musiał jednak przyznawać nawet sam przed sobą, że dużo łatwiej było żyć w zamkowej społeczności z wiedzą płynącą z tych plotek i z delikatnego dopasowania się, gry pozorów. A to, ze w myślach wyzywała ich wszystkich od płytkich idiotów, było drugorzędną sprawą.
- Niezbyt stanowczego. - spomiędzy jej warg uciekły słowa niemal natychmiast, gdy on skończył mówić. Ciężko było ją przegadać, urobić. Nie chciała zgadzać się w ciemno, naprawdę. Stuknęła palcami o swoje kolano jakby trochę zniecierpliwiona tym tematem.
- Na Merlina, ale się uparłeś! Nie mogę Ci obiecać za kogoś, że ktoś się zgodzi z Tobą spotkać! A rzucanie zaklęcia kontrolującego jest nadal karalne i zabronione, o ile się nie mylę, Mogę po prostu przysłać Ci nowe słodycze, zostawić w Pokoju Wspólnym?
Zaproponowała w końcu, robiąc drobny młynek oczami. Zerknęła na horyzont, na niebo malujące się szarością i gęstymi chmurami. Powolnie wstała, uważając na spódnicę i poprawiając swój mundurek, sięgnęła po torbę, przewieszając ją przez ramię. Spojrzała na niego z góry, bo wciąż siedział i tym samym była od niego wyższa. Czekała chyba na odpowiedź.
Na dobrą sprawę przecież Cortez nic jej nie obchodził. Jego historie miłosne, jego dramaty, jego bohaterskie wyczyny względem pięknych kobiet w potrzebie — to wszystko przecież jej nie dotyczyło.
- Tylko od Ciebie zależy, gdzie skończysz. Nikt za Ciebie nie wybierze ścieżki, która tam zaprowadzi, a nie wydajesz się takim skończonym idiotom, aby podążać za ich aluzją i mimowolnie kierować się w stronę tej przeklętej wyspy.
Wzruszyła ramionami, ignorując już ten fragment o przekupstwie. Co z nimi wszystkimi było nie tak? Dawali sobie narzucać jakieś głupoty, poczucie winy, odpowiedzialność, która należała do więcej niż pojedynczej jednostki. Patrzyła przed siebie, więc tej kropli smutku w uśmiechu, który teraz ozdobił jego wargi, zobaczyć nie mogła.
Każdy miał swoją bestię. Ludzie byli przecież potworami, które z własnego egoizmu zdolne były do rzeczy gorszych, niż trolle, wampiry czy wilkołaki. Nie chodziło w życiu o trzymanie tego w klatce, a o nauczenie się z bestią życia i wykorzystywania jej w momentach, kiedy było to konieczne, a nie narzucone obrotem sytuacji. To nie było tak, że każdy był z natury dobry wbrew temu, co powtarzano dzieciom od pokoleń. Nie Lauren było jednak Aleksandra oceniać. Milczał jednak na tyle długo, że wyprostowała głowę i wbiła w niego zaciekawione spojrzenie, nie mówiąc jednak niczego.
- Będę pamiętała o tej możliwości.
Odpowiedziała znów względnie normalnie i bez złośliwości, uznając to za najlepsze i najmniej zobowiązujące. Nie chciała go urazić, nie chciała, aby pomyślał, że ma go za jakiegoś głupka. Musiała przyznać, że niepozorne spotkanie na balkonowej ławce całkiem zmieni podejście do Ślizgona, te wstępną opinię, którą miała na jego temat. Nie czuła się urażona sarkazmem, którego użył, ba, był nawet całkiem zasłużony. Musiał być zmęczony tym wszystkim, co mówiono na jego temat w pokoju wspólnym i na szkolnych korytarzach. Zawsze był elegancki i kulturalny, a mówiono o nim tak, a nie inaczej. Miała w tym udział jego matka nauczycielka, jego zamiłowanie do czarnej magii czy sposób wypowiedzi, jak swobodnie rozmawianie o imperiusach, ale czy to wciąż nie był zbyt duży szum, jak na jednego człowieka? Lauren przestała lustrować jego twarz wzrokiem, rozluźniając też ręce. Zsunęły się z ramion w dół, układając na materiale spódnicy. Patrzyła na jego garnitur, a właściwie w okolice kołnierzyka, który kontrastował zarówno z marynarką, jak i płaszczem w kolorze płynnego karmelu, toffi. Strój miał nieregulaminowy, ale nienaganny. Podobnie, jak ona dbał o detale. - Chyba jednak będę musiała z tym żyć, dużo nie zostało czasu na dzielenie z nimi dormitorium. Nie jestem też pewna, czy osiągnąłbyś efekt taki, jaki chcesz z tym przeniesieniem łóżka..
Na sam koniec z nutą rozbawienia ściszyła głos, zdając sobie sprawę z frywolnego życia tutejszych uczniów. Ile to ciąż już przewinęło się po korytarzach, skrywanych przed Profesorami i kończonych eliksirami? - Zresztą, chłopcy pewnie też plotkują i musisz tego słuchać.
Nie uwierzyłaby, że nie. Ba, Sharp była przekonana, że pod tym akurat względem byli okrutniejsi i mniej łagodni od dziewcząt, nie szczędząc komentarzy pod adresem nieobecnych akurat w dormitorium lub popularnych ludzi. Kobiet. Aleksander musiał jednak przyznawać nawet sam przed sobą, że dużo łatwiej było żyć w zamkowej społeczności z wiedzą płynącą z tych plotek i z delikatnego dopasowania się, gry pozorów. A to, ze w myślach wyzywała ich wszystkich od płytkich idiotów, było drugorzędną sprawą.
- Niezbyt stanowczego. - spomiędzy jej warg uciekły słowa niemal natychmiast, gdy on skończył mówić. Ciężko było ją przegadać, urobić. Nie chciała zgadzać się w ciemno, naprawdę. Stuknęła palcami o swoje kolano jakby trochę zniecierpliwiona tym tematem.
- Na Merlina, ale się uparłeś! Nie mogę Ci obiecać za kogoś, że ktoś się zgodzi z Tobą spotkać! A rzucanie zaklęcia kontrolującego jest nadal karalne i zabronione, o ile się nie mylę, Mogę po prostu przysłać Ci nowe słodycze, zostawić w Pokoju Wspólnym?
Zaproponowała w końcu, robiąc drobny młynek oczami. Zerknęła na horyzont, na niebo malujące się szarością i gęstymi chmurami. Powolnie wstała, uważając na spódnicę i poprawiając swój mundurek, sięgnęła po torbę, przewieszając ją przez ramię. Spojrzała na niego z góry, bo wciąż siedział i tym samym była od niego wyższa. Czekała chyba na odpowiedź.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Balkon
Doceniał, był wdzięczny kiedy to druga strona potrafiła dostrzec u niego taką zmianę. Nie naciskając jednocześnie na to aby zaczął się zwierzać. Przeżywając w myślach wewnętrzną rebelię, musząc samemu ją sobie poukładać. Więc wolał nie wyciągać bałaganu który wtedy się tam dział na światło zewnętrze.
Na jej słowa uniosły się kąciki ust, choćby nawet i na chwilkę. Potrzebował właśnie takich słów.
- Tak, to prawda. Nie zamierzam tam skończyć - odpowiedział stanowczo, lecz słowa te skierował nie tyle do dziewczyny co do samego siebie.
Zaczął więc na powrót trzeźwo patrzeć na Lauren, zdawała się nie czuć tak swobodnie podczas rozmowy jak wcześniej. Odwróciła od niego oczy i to nie chodziło o to, że wydawała się być speszona jego agresywniejszym obliczem. Raczej jakby chciała dać mu przynajmniej tę strefę prywatności w momencie kiedy bardzo tego potrzebował.
Przez to miał w głowie kolejny mętlik, lecz ten dotyczył rudowłosej koleżanki. Która pomimo swojego ciętego języka, stanowczej, wręcz surowej postawy którą reprezentowała. Ozdobionej w prześliczną, zawsze idealną otoczkę, doskonałej i dokładnej dziewczyny, gdzieś tam wykazywała się niezwykle wielką delikatnością względem drugiej osoby. Czuł jakby w lustro w którym dostrzegał jej odbicie uderzyła kamienna kula, która roztrzaskała szkło na tysiące kawałków. I miał na powrót ułożyć tę całą układankę. Tak wiele tutaj mu nie pasowało. Ale w tym momencie jego myśli zajmowało tylko to.
Plotki miały to do siebie, że szybko zmieniały obiekt zainteresowania. A on już od dawna nie był wplątany w żadną kontrowersję, więc umknął w cień, szlajając się po zamku bez większego problemu. Wiadomo, że zawsze jakieś informacje pozostają w głowie, nawet te najbardziej absurdalne. O Cortezach zawsze się dużo gadało, jak nie o nim samym to o jego matce - złośliwej, niesprawiedliwej wiedźmie, która nagradzała Ślizgonów punktami za byle co, kiedy to inne domy musiały się napracować aby otrzymać nagrodę. Kończąc na szemranych interesach rodziny, bowiem ich status majątkowy zawsze ściągał na siebie uwagę. Pozostawiać tak wiele pytań, na które sami oskarżeni nie udzielali odpowiedzi. Niczego nie udowodniono, więc na zarzuty odpowiadali jedynie kpiącymi uśmiechami. Co jeszcze bardziej drażniło dziennikarzy, czy nawet wpływowych urzędników Ministerstwa Magii.
O nieplanowanych efektach podobnej przeprowadzki szczerze powiedziawszy nawet nie pomyślał. Na co się zaśmiał, wyobrażając sobie dopiero teraz, że faktycznie to doprowadziłoby do wielu problemów.
- No fakt, to by dopiero zaczęły gadać jakbym to dostawił swoje łóżko do Twojego, aby to poplotkować na ich temat. - odpowiedział, wyszczerzając ząbki oczywiście nawiązując do czegoś innego niż ona miała na myśli. Tamtego tematu wolał nie poruszać, bo faktycznie nie wiedziałby jak to mogłoby się stać. Niczemu nie mogąc zaprzeczyć, zwłaszcza znając te złośliwe baby, które robiłyby wszystko aby mu utrudnić samokontrolę i kusiły pewnie przy każdej możliwej sytuacji.
- Też plotkują. - Zgodził się od razu. - Lecz tutaj wydaje mi się, że jest jednak pewna różnica. Zdecydowanie więcej opowiadamy o przeżyciach, tym co doświadczyliśmy, niż typowo obgadania kogoś bo coś się tam gdzieś usłyszało od trzeciej lub piątej osoby powielającej jakże ciekawą informację. - dopowiedział, nie chcąc oczywiście nikogo tutaj wybielać. Ale taka była jednak prawda. Zwłaszcza, że mówił na podstawie swojego dormitorium. Gdzie większości panowie należeli do tego grona... Tak znanych playboyów, łamaczy niewieścich serc. Więc wszelkie plotki dotyczyły właśnie ich. O czym mieli więc niby gadać? To wtedy były informacje ze samego źródła, a nie plotka.
Jej szybka reakcja na kolejne słowa i czynności które po tym nastąpiły wywołały chyba inną reakcję niż się spodziewała zobaczyć. Potrząsnął głową z rezygnacją, ale nie odnośnie tego, że zrezygnował z prośby. Raczej z tego, że nawet przez myśl jej nie przeszło to, co on już miał zamiar zrobić, kiedy tylko rzucił owe rozwiązanie spłacenia długu zjedzonej babeczki. Rudowłosa stała, górowała nad nim wzrostem. A jednak w jego niebieskoszarych oczach tańczyły iskierki, które drażniły swoją siłą. Bowiem różniła się jedynie forma wypowiedzianego przez niego życzenia.
- Naprawdę nie jestem w stanie tego zrozumieć Sharp. - Tutaj spojrzał się jakby dla niego ta kwestia była oczywista, a Ona za nic nie potrafiła jej zrozumieć. - Że nawet sekundę przez myśl nie przyszło Ci do tej pięknej główki, że ja ze WSZYSTKICH dziewczyn w tym zamku poproszę o Ciebie? - Dokończył posyłając jej bardzo przeciągłe spojrzenie, uśmiechając się przy tym niczym sam diabeł.
Jego gierki zawsze były pokręcone, można rzecz, że nawet chore. Jednak każde słowo wypowiedziane tworzyło pajęczą sieć ze sobą powiązaną. I jeśli przeanalizuje jego słowa sprzed chwili, to zrozumie, że on już od samego początku potrzebował towarzystwa kogoś wyjątkowego. Nie kolejnej pustej relacji.
Zawsze chcąc od życia to co najlepsze.
Na jej słowa uniosły się kąciki ust, choćby nawet i na chwilkę. Potrzebował właśnie takich słów.
- Tak, to prawda. Nie zamierzam tam skończyć - odpowiedział stanowczo, lecz słowa te skierował nie tyle do dziewczyny co do samego siebie.
Zaczął więc na powrót trzeźwo patrzeć na Lauren, zdawała się nie czuć tak swobodnie podczas rozmowy jak wcześniej. Odwróciła od niego oczy i to nie chodziło o to, że wydawała się być speszona jego agresywniejszym obliczem. Raczej jakby chciała dać mu przynajmniej tę strefę prywatności w momencie kiedy bardzo tego potrzebował.
Przez to miał w głowie kolejny mętlik, lecz ten dotyczył rudowłosej koleżanki. Która pomimo swojego ciętego języka, stanowczej, wręcz surowej postawy którą reprezentowała. Ozdobionej w prześliczną, zawsze idealną otoczkę, doskonałej i dokładnej dziewczyny, gdzieś tam wykazywała się niezwykle wielką delikatnością względem drugiej osoby. Czuł jakby w lustro w którym dostrzegał jej odbicie uderzyła kamienna kula, która roztrzaskała szkło na tysiące kawałków. I miał na powrót ułożyć tę całą układankę. Tak wiele tutaj mu nie pasowało. Ale w tym momencie jego myśli zajmowało tylko to.
Plotki miały to do siebie, że szybko zmieniały obiekt zainteresowania. A on już od dawna nie był wplątany w żadną kontrowersję, więc umknął w cień, szlajając się po zamku bez większego problemu. Wiadomo, że zawsze jakieś informacje pozostają w głowie, nawet te najbardziej absurdalne. O Cortezach zawsze się dużo gadało, jak nie o nim samym to o jego matce - złośliwej, niesprawiedliwej wiedźmie, która nagradzała Ślizgonów punktami za byle co, kiedy to inne domy musiały się napracować aby otrzymać nagrodę. Kończąc na szemranych interesach rodziny, bowiem ich status majątkowy zawsze ściągał na siebie uwagę. Pozostawiać tak wiele pytań, na które sami oskarżeni nie udzielali odpowiedzi. Niczego nie udowodniono, więc na zarzuty odpowiadali jedynie kpiącymi uśmiechami. Co jeszcze bardziej drażniło dziennikarzy, czy nawet wpływowych urzędników Ministerstwa Magii.
O nieplanowanych efektach podobnej przeprowadzki szczerze powiedziawszy nawet nie pomyślał. Na co się zaśmiał, wyobrażając sobie dopiero teraz, że faktycznie to doprowadziłoby do wielu problemów.
- No fakt, to by dopiero zaczęły gadać jakbym to dostawił swoje łóżko do Twojego, aby to poplotkować na ich temat. - odpowiedział, wyszczerzając ząbki oczywiście nawiązując do czegoś innego niż ona miała na myśli. Tamtego tematu wolał nie poruszać, bo faktycznie nie wiedziałby jak to mogłoby się stać. Niczemu nie mogąc zaprzeczyć, zwłaszcza znając te złośliwe baby, które robiłyby wszystko aby mu utrudnić samokontrolę i kusiły pewnie przy każdej możliwej sytuacji.
- Też plotkują. - Zgodził się od razu. - Lecz tutaj wydaje mi się, że jest jednak pewna różnica. Zdecydowanie więcej opowiadamy o przeżyciach, tym co doświadczyliśmy, niż typowo obgadania kogoś bo coś się tam gdzieś usłyszało od trzeciej lub piątej osoby powielającej jakże ciekawą informację. - dopowiedział, nie chcąc oczywiście nikogo tutaj wybielać. Ale taka była jednak prawda. Zwłaszcza, że mówił na podstawie swojego dormitorium. Gdzie większości panowie należeli do tego grona... Tak znanych playboyów, łamaczy niewieścich serc. Więc wszelkie plotki dotyczyły właśnie ich. O czym mieli więc niby gadać? To wtedy były informacje ze samego źródła, a nie plotka.
Jej szybka reakcja na kolejne słowa i czynności które po tym nastąpiły wywołały chyba inną reakcję niż się spodziewała zobaczyć. Potrząsnął głową z rezygnacją, ale nie odnośnie tego, że zrezygnował z prośby. Raczej z tego, że nawet przez myśl jej nie przeszło to, co on już miał zamiar zrobić, kiedy tylko rzucił owe rozwiązanie spłacenia długu zjedzonej babeczki. Rudowłosa stała, górowała nad nim wzrostem. A jednak w jego niebieskoszarych oczach tańczyły iskierki, które drażniły swoją siłą. Bowiem różniła się jedynie forma wypowiedzianego przez niego życzenia.
- Naprawdę nie jestem w stanie tego zrozumieć Sharp. - Tutaj spojrzał się jakby dla niego ta kwestia była oczywista, a Ona za nic nie potrafiła jej zrozumieć. - Że nawet sekundę przez myśl nie przyszło Ci do tej pięknej główki, że ja ze WSZYSTKICH dziewczyn w tym zamku poproszę o Ciebie? - Dokończył posyłając jej bardzo przeciągłe spojrzenie, uśmiechając się przy tym niczym sam diabeł.
Jego gierki zawsze były pokręcone, można rzecz, że nawet chore. Jednak każde słowo wypowiedziane tworzyło pajęczą sieć ze sobą powiązaną. I jeśli przeanalizuje jego słowa sprzed chwili, to zrozumie, że on już od samego początku potrzebował towarzystwa kogoś wyjątkowego. Nie kolejnej pustej relacji.
Zawsze chcąc od życia to co najlepsze.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Balkon
Cortezowe życie nie było jej sprawą, jednak postąpiłby strasznie naiwnie i głupio, gdyby kierował się tylko słowami innych i nie walczył o własną przyszłość. Wtedy, przynajmniej jeśli faktycznie przeznaczenie zaprowadzi go do Azkabanu, nie będzie mógł nikomu poza sobą tego zarzucić. A kto wie? Może ujarzmi swoją wewnętrzną bestię, nauczy się żyć w równowadze i zaspokajać wszystkie swoje potrzeby, nawet te czarnomagiczne.
Uśmiechnęła się tylko krótko pod nosem na jego komentarz, bo zrozumiała, że chociaż wypowiadany głośno, nie był dla niej. Też tak czasem robiła, bo przecież wszystko, co wychodziło spomiędzy warg, nabierało zupełnie innej mocy.
Chłodny podmuch wiatru zakołysał ich włosami, sprawił, że po ciele mógł przebiec dreszcz i zostawić gęsią skórkę, chociaż Lauren wcale to nie przeszkadzało. Zimno jej nie przeszkadzało. Milczeli, ale cisza nie była ciężka i niezręczna, czuła się w niej zwykle swobodnie. Pozwoliła swoim myślom odpłynąć w ważnych lub mniej kierunkach, wciąż czując na ustach posmak ciepłej kawy i czekolady z malinami. Nawet nie miała ochoty rzucić jakiegoś ciętego komentarza, chociaż jego uparte odpowiedzi o przysługach były dla Sharp dość irytujące. Nie podejrzewała jednak, że Ślizgon tyle myśli poświęca jej i analizie słów czy zachowań, które mu pokazała. Nie umiała zrozumieć, co mogło być w niej takiego intrygującego. Nie udzielała się towarzysko, opuszczała bale i zabawy na rzecz nauki czy spełniania własnych ambicji, nie czując absolutnie żadnych potrzeb romantycznych. Nazywała Aleksandra wilczkiem, a sama była przecież niedostępnym samotnikiem wbrew swojemu gadulstwu i temu, że zdarzało się jej czasem zaczepiać ludzi. Owszem, na początku okresu największego dojrzewania, gdy z dziewczynki zmieniła się w nastolatkę, zdarzało się kilka propozycji wyjścia lub spotkania, ale zawsze ludzi odrzucała i w końcu dali jej spokój. Nie miała tak intymnych i głębokich historii miłosnych za sobą, jak on. Wcale mu nie zazdrościła. Przymknęła na chwilę oczy, starając się wrócić do rzeczywistości. Zerknęła więc na pogrążonego we własnym świecie chłopaka, którego twarz jakby złagodniała.
- Dlaczego do mojego? - zapytała zdziwiona i chyba niezadowolona z tego faktu, unosząc przy tym brew. Nawinęła rudy kosmyk włosów na palec, wzruszając ramionami. - Z Cassandrą byś się lepiej bawił. Ona dużo mówi.
Aleksander Cortez musiał wiedzieć, że Lauren była absolutnie odporna na aluzje i sugestie, kompletnie nie wiążąc rzeczy z seksem, pociągiem czy atrakcyjnością. Była tak skupiona na innych aspektach codzienności, że nawet nie miała chłopaka, który by się jej podobał. Bo nikomu nie dawała szansy.
- Nie chce mi się w to wierzyć, ale nie jestem facetem i nie byłam tego świadkiem, więc muszę uwierzyć Ci na słowo.
Skwitowała jego opowieść o męskich plotkach, pozwalając sobie znów na zaczepny uśmieszek, a rudy kosmyk trafił za ucho. Naciągnęła rękawy swetra, zakrywając odkryte nadgarstki. Znając Ślizgońskich chłopców, mieli nawet swoje głupie rankingi.
A potem wrócił do tego nieszczęsnego tematu.
Patrzyła na niego z nutą irytacji w oczach, trzymając dłoń na skórzanym pasku od torby, a drugą puszczoną luźno wzdłuż ciała. Na jego słowa brew jej drgnęła, posłała mu szczerze i pytające spojrzenie, bo absolutnie nie rozumiała, o co mu chodzi.
- Co? - była autentycznie zaskoczona, o czym świadczył wybuch śmiechu, który nastąpił po chwili ciszy, bo uznała to za jawny żart. I nie miała mu tego za złe, było to też formą docinek. Gdy jednak karmelowe oczy znów spojrzały na jego twarz, wcale się nie śmiał. Spoważniała, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Ty tak serio? Po co chcesz się ze mną spotkać? Potrzebujesz korepetycji? Chcesz tak marnować okazję? Naprawdę jestem w stanie ugadać Ci lepsze towarzystwo niż moje.
Nie miała pojęcia, po co wybrał sobie ją i czego mógł od niej chcieć. Gdyby wiedziała, że chodzi o nią i jak ujął — wystarczy spotkanie, nie musiało być długie i nie musiała robić absolutnie niczego, dawno by się przecież zgodziła. - Korzystniej wyszedłbyś na odkupieniu tych babeczek. Możesz mi jednak potowarzyszyć w bibliotece, mam wypracowanie do zrobienia z obrony przed czarną magią, dla Twojej matki.
Zaśmiała się, obdarzyła go pociągłym spojrzeniem i machnęła ręką, poprawiając tkwiący na ramieniu pakunek, a następnie zniknęła w drzwiach prowadzących do zamku.
Ludzie byli naprawdę, naprawdę dziwni.
Z/T
Uśmiechnęła się tylko krótko pod nosem na jego komentarz, bo zrozumiała, że chociaż wypowiadany głośno, nie był dla niej. Też tak czasem robiła, bo przecież wszystko, co wychodziło spomiędzy warg, nabierało zupełnie innej mocy.
Chłodny podmuch wiatru zakołysał ich włosami, sprawił, że po ciele mógł przebiec dreszcz i zostawić gęsią skórkę, chociaż Lauren wcale to nie przeszkadzało. Zimno jej nie przeszkadzało. Milczeli, ale cisza nie była ciężka i niezręczna, czuła się w niej zwykle swobodnie. Pozwoliła swoim myślom odpłynąć w ważnych lub mniej kierunkach, wciąż czując na ustach posmak ciepłej kawy i czekolady z malinami. Nawet nie miała ochoty rzucić jakiegoś ciętego komentarza, chociaż jego uparte odpowiedzi o przysługach były dla Sharp dość irytujące. Nie podejrzewała jednak, że Ślizgon tyle myśli poświęca jej i analizie słów czy zachowań, które mu pokazała. Nie umiała zrozumieć, co mogło być w niej takiego intrygującego. Nie udzielała się towarzysko, opuszczała bale i zabawy na rzecz nauki czy spełniania własnych ambicji, nie czując absolutnie żadnych potrzeb romantycznych. Nazywała Aleksandra wilczkiem, a sama była przecież niedostępnym samotnikiem wbrew swojemu gadulstwu i temu, że zdarzało się jej czasem zaczepiać ludzi. Owszem, na początku okresu największego dojrzewania, gdy z dziewczynki zmieniła się w nastolatkę, zdarzało się kilka propozycji wyjścia lub spotkania, ale zawsze ludzi odrzucała i w końcu dali jej spokój. Nie miała tak intymnych i głębokich historii miłosnych za sobą, jak on. Wcale mu nie zazdrościła. Przymknęła na chwilę oczy, starając się wrócić do rzeczywistości. Zerknęła więc na pogrążonego we własnym świecie chłopaka, którego twarz jakby złagodniała.
- Dlaczego do mojego? - zapytała zdziwiona i chyba niezadowolona z tego faktu, unosząc przy tym brew. Nawinęła rudy kosmyk włosów na palec, wzruszając ramionami. - Z Cassandrą byś się lepiej bawił. Ona dużo mówi.
Aleksander Cortez musiał wiedzieć, że Lauren była absolutnie odporna na aluzje i sugestie, kompletnie nie wiążąc rzeczy z seksem, pociągiem czy atrakcyjnością. Była tak skupiona na innych aspektach codzienności, że nawet nie miała chłopaka, który by się jej podobał. Bo nikomu nie dawała szansy.
- Nie chce mi się w to wierzyć, ale nie jestem facetem i nie byłam tego świadkiem, więc muszę uwierzyć Ci na słowo.
Skwitowała jego opowieść o męskich plotkach, pozwalając sobie znów na zaczepny uśmieszek, a rudy kosmyk trafił za ucho. Naciągnęła rękawy swetra, zakrywając odkryte nadgarstki. Znając Ślizgońskich chłopców, mieli nawet swoje głupie rankingi.
A potem wrócił do tego nieszczęsnego tematu.
Patrzyła na niego z nutą irytacji w oczach, trzymając dłoń na skórzanym pasku od torby, a drugą puszczoną luźno wzdłuż ciała. Na jego słowa brew jej drgnęła, posłała mu szczerze i pytające spojrzenie, bo absolutnie nie rozumiała, o co mu chodzi.
- Co? - była autentycznie zaskoczona, o czym świadczył wybuch śmiechu, który nastąpił po chwili ciszy, bo uznała to za jawny żart. I nie miała mu tego za złe, było to też formą docinek. Gdy jednak karmelowe oczy znów spojrzały na jego twarz, wcale się nie śmiał. Spoważniała, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Ty tak serio? Po co chcesz się ze mną spotkać? Potrzebujesz korepetycji? Chcesz tak marnować okazję? Naprawdę jestem w stanie ugadać Ci lepsze towarzystwo niż moje.
Nie miała pojęcia, po co wybrał sobie ją i czego mógł od niej chcieć. Gdyby wiedziała, że chodzi o nią i jak ujął — wystarczy spotkanie, nie musiało być długie i nie musiała robić absolutnie niczego, dawno by się przecież zgodziła. - Korzystniej wyszedłbyś na odkupieniu tych babeczek. Możesz mi jednak potowarzyszyć w bibliotece, mam wypracowanie do zrobienia z obrony przed czarną magią, dla Twojej matki.
Zaśmiała się, obdarzyła go pociągłym spojrzeniem i machnęła ręką, poprawiając tkwiący na ramieniu pakunek, a następnie zniknęła w drzwiach prowadzących do zamku.
Ludzie byli naprawdę, naprawdę dziwni.
Z/T
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Balkon
Dlatego była dla niego większą zagadką niż wszystkie inne dziewczęta. Mało kto coś o niej wiedział, co takiego lubi, dlaczego nie uczęszcza na bale. Dlaczego tak bardzo się odsuwa od ludzi. Wszystko to było jedną wielką niewiadomą, którą chciał poznać. Nawet dla samej zabawy, dla zabicia czasu i może też pokusy aby rozpocząć kolejną wielce dramatyczną znajomość z lepiej mu znajomymi dziewczynami.
Z tego powodu roześmiał się słysząc jej reakcję.
No właśnie dlatego, aby cię wkurzyć - Pomyślał od razu kwestię Cassandry puszczając mimo uszu. Była mu obojętną osobą, nieco nawet drażniąca tym swoim gadulstwem. Więc nie widział sensu aby się do niej dołączać łóżkiem. On w tym momencie też nie łączył owego pomysłu z jakąkolwiek aluzją pod względem erotycznym. Ostatnie co można było o nim powiedzieć i usłyszeć to zdecydowanie to, że miewał takie gustował w takich przelotnych znajomościach.
Łapał każdą reakcję, a tych też było bardzo wiele jak na kilka sekund. Sprawiało mu to jeszcze więcej przyjemności, a jego uśmiech wcale, a wcale się nie zmieniał. Zdecydowanie zwyciężył to starcie.
- To ja już ocenię czy okazja była zmarnowana, czy też nie - Odparł rozkładając ręce w geście bezradności. Bo nie widział powodu aby wybiegać tak daleko w czasie. Wróżbiarstwo go nie interesowało przecież.
- Czekam więc na jakiś list z konkretną datą, godziną i miejscem. No to do następnego! - odpowiedział na koniec posyłając figlarne mrugnięcie okiem, aby jeszcze bardziej ją zirytować. Po czym wrócił do czytania książki. Uśmiechając się przez długi czas, będąc ewidentnie w bardzo dobrym humorze. Zostało mu jeszcze z trzy babeczki i z łyk ciepłej kawy, więc postanowił poświęcić ten czas tak jak wcześniej zaplanował. Po czym zamknął książkę i sam opuścił balkon.
z/t
Z tego powodu roześmiał się słysząc jej reakcję.
No właśnie dlatego, aby cię wkurzyć - Pomyślał od razu kwestię Cassandry puszczając mimo uszu. Była mu obojętną osobą, nieco nawet drażniąca tym swoim gadulstwem. Więc nie widział sensu aby się do niej dołączać łóżkiem. On w tym momencie też nie łączył owego pomysłu z jakąkolwiek aluzją pod względem erotycznym. Ostatnie co można było o nim powiedzieć i usłyszeć to zdecydowanie to, że miewał takie gustował w takich przelotnych znajomościach.
Łapał każdą reakcję, a tych też było bardzo wiele jak na kilka sekund. Sprawiało mu to jeszcze więcej przyjemności, a jego uśmiech wcale, a wcale się nie zmieniał. Zdecydowanie zwyciężył to starcie.
- To ja już ocenię czy okazja była zmarnowana, czy też nie - Odparł rozkładając ręce w geście bezradności. Bo nie widział powodu aby wybiegać tak daleko w czasie. Wróżbiarstwo go nie interesowało przecież.
- Czekam więc na jakiś list z konkretną datą, godziną i miejscem. No to do następnego! - odpowiedział na koniec posyłając figlarne mrugnięcie okiem, aby jeszcze bardziej ją zirytować. Po czym wrócił do czytania książki. Uśmiechając się przez długi czas, będąc ewidentnie w bardzo dobrym humorze. Zostało mu jeszcze z trzy babeczki i z łyk ciepłej kawy, więc postanowił poświęcić ten czas tak jak wcześniej zaplanował. Po czym zamknął książkę i sam opuścił balkon.
z/t
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Balkon
Była niedziela, gdzieś koło południa gdy Wilson postanowił wyjść z dormitorium w którym jak na razie od rana patrzył jedynie tępo w sufit starając się zabić wszystkie myśli które kotłowały się w jego głowie. Ostatni tydzień był naprawdę dla niego ciężki, nie wspominając o ostatnim weekendzie który kompletnie namieszał mu w emocjach. Wstając z łóżka przebrał się jedynie w czarne spodnie i podkoszulek w takim samym kolorze. Nie wiedząc czy przypadkiem nie zachce mu się wyjść na błonia założył na ramiona ramoneskę. Pewnie i tak zmarznie, ale może dzięki temu odwróci uwagę od kotłujących się w nim emocji. Spojrzał jeszcze na szafeczkę nocną w której najczęściej trzymał piersiówkę z alkoholem. Miał nie pić, ale czy w takiej sytuacji było to do zrobienia? Nie zastanawiając się nad tym zbyt długo, otworzył szufladę i wyciągną piersiówkę wraz z paczką papierosów chowając ją do kieszeni kurtki.
Szybkim krokiem przemierzał korytarze szkolne kierując się w jedyne słuszne miejsca które wpadło mu do głowy. Chciał się przewietrzyć, odetchnąć świeżym powietrzem. Kiedy już wreszcie dotarł na wieże a później na balkon praktycznie od razu podszedł do barierki wychylając się przez nią. Złość po raz kolejny tego dnia zaczynała w nim wzbierać. Tak bardzo nie akceptował u siebie żadnych słabości, a z drugiej strony miał ich tak wiele, że ciężko było walczyć z wiatrakami. Odsuwając się od barierki zaczął chodzić tam i spowrotem a w ręku trzymał już piersiówkę w gotowości by napić się w każdej chwili. Bardzo chciał poczuć smak alkoholu w ustach, ulżyć sobie na chwilę i przestać się męczyć z natrętnymi myślami jednak nie robił tego już tak długo, że jego racjonalna strona nie chciała znów pakować się w ten problem. Anthony chodząc tak, nerwowo po balkonie podszedł i kompletnie nie myśląc uderzył pięścią w mury zamku, rozkrwawiając sobie tym samym dłoń. -Kurwa.- mruknął pod nosem patrząc jak krew cieknie mu z ręki. Czy był to swego rodzaju masochizm by zapanować nad emocjami? Naprawdopodobniej tak.
Szybkim krokiem przemierzał korytarze szkolne kierując się w jedyne słuszne miejsca które wpadło mu do głowy. Chciał się przewietrzyć, odetchnąć świeżym powietrzem. Kiedy już wreszcie dotarł na wieże a później na balkon praktycznie od razu podszedł do barierki wychylając się przez nią. Złość po raz kolejny tego dnia zaczynała w nim wzbierać. Tak bardzo nie akceptował u siebie żadnych słabości, a z drugiej strony miał ich tak wiele, że ciężko było walczyć z wiatrakami. Odsuwając się od barierki zaczął chodzić tam i spowrotem a w ręku trzymał już piersiówkę w gotowości by napić się w każdej chwili. Bardzo chciał poczuć smak alkoholu w ustach, ulżyć sobie na chwilę i przestać się męczyć z natrętnymi myślami jednak nie robił tego już tak długo, że jego racjonalna strona nie chciała znów pakować się w ten problem. Anthony chodząc tak, nerwowo po balkonie podszedł i kompletnie nie myśląc uderzył pięścią w mury zamku, rozkrwawiając sobie tym samym dłoń. -Kurwa.- mruknął pod nosem patrząc jak krew cieknie mu z ręki. Czy był to swego rodzaju masochizm by zapanować nad emocjami? Naprawdopodobniej tak.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Balkon
- Wilson, do cholery jasnej! - Emily niemal krzyknęła, dokładnie w momencie, gdy Tony uderzył pięścią w ścianę. Mina Bronte była ciężka do odczytania, czy to zmartwienie, a może oburzenie? Blondynka niemalże zmaterializowała się na balkonie, szczelnie owinięta peleryną z kapturem zakrywającym jej włosy.
Ostatnie, bliskie spotkanie z chłopakiem nie należało do najmilszych (szczególnie dla niego), było jej głupio, że zachowała się impulsywnie, zupełnie inaczej niż miała to w zwyczaju. Dziewczyna wwierciła natarczywe spojrzenie w Ślizgona, zaciskając usta. Patrzyła tak na niego dobrą minutę, może dwie, zanim się odezwała:
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała cicho, sięgając do kieszeni peleryny. Wyjęła zeń starannie złożoną i wykrochmaloną chusteczkę, którą w mgnieniu oka rozłożyła i przyłożyła do krwawiącej ręki chłopaka. Nie było widać na jej twarzy złości, nie pozostało nic po żalu, który widział w jej oczach podczas ich ostatniego spotkania. W normalnych okolicznościach, na widok krwi pewnie by ją zemdliło, a nogi zrobiłyby się jak z waty. Wiedziała jednak, że w tej sytuacji musi zachować spokój, Anthony nie wyglądał, jakby był w najlepszym stanie.
Ostatnie, bliskie spotkanie z chłopakiem nie należało do najmilszych (szczególnie dla niego), było jej głupio, że zachowała się impulsywnie, zupełnie inaczej niż miała to w zwyczaju. Dziewczyna wwierciła natarczywe spojrzenie w Ślizgona, zaciskając usta. Patrzyła tak na niego dobrą minutę, może dwie, zanim się odezwała:
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała cicho, sięgając do kieszeni peleryny. Wyjęła zeń starannie złożoną i wykrochmaloną chusteczkę, którą w mgnieniu oka rozłożyła i przyłożyła do krwawiącej ręki chłopaka. Nie było widać na jej twarzy złości, nie pozostało nic po żalu, który widział w jej oczach podczas ich ostatniego spotkania. W normalnych okolicznościach, na widok krwi pewnie by ją zemdliło, a nogi zrobiłyby się jak z waty. Wiedziała jednak, że w tej sytuacji musi zachować spokój, Anthony nie wyglądał, jakby był w najlepszym stanie.
Strona 12 z 14 • 1 ... 7 ... 11, 12, 13, 14
Magic Land :: Hogwart :: WIEŻE :: Wieża północna
Strona 12 z 14
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach