Balkon
+40
Maddox Overton
Rhinna Hamilton
Monika Kruger
Elijah Ward
Alice Mickey
Brandon Tayth
Micah Johansen
Lena Gregorovic
Molly Connolly
Laurent de Noir
Quinn Larivaara
Elena Tyanikova
Nicolas Socha
Lola Lopez
Christine Greengrass
Serena Valerious
Shay Hasting
Charles Wilson
Adrien Rien
Logan Campbell
Aleksy Vulkodlak
Suzanne Castellani
Misza Gregorovic
Iris Xakly
Nanette Myahmm
William Greengrass
Dymitr Milligan
Aiko Miyazaki
Hannah Wilson
Connor Campbell
Baby Roshwel
Emily Bronte
Anthony Wilson
Beatrix Cortez
Maja Vulkodlak
Aiden Williams
Alice Volante
Ian Ames
Marianna Vulkodlak
Brennus Lancaster
44 posters
Magic Land :: Hogwart :: WIEŻE :: Wieża północna
Strona 13 z 14
Strona 13 z 14 • 1 ... 8 ... 12, 13, 14
Balkon
First topic message reminder :
Balkon okalający wieżę północną osadzony mniej więcej w połowie jej wysokości.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Balkon
Anthony kompletnie nie spodziewał się odwiedzin kogokolwiek na balkonie, a zwłaszcza Emily. Miał wrażenie, że nie widział jej ładnych kilka lat, a minęły zaledwie cztery miesiące, kiedy to uciekł ze szkoły nie radząc sobie ze swoimi emocjami. Kiedy jednak wrócił do swojego pustego domu wiedział, że musi jakoś spożytkować te długie wagary i zaczął szukać eliksiru tojadowego, niestety z marnym skutkiem. Skupił się wtedy tylko i wyłącznie na sobie. Treningi, quidditch i wracając do szkoły miał wrażenie, że jest kompletnie nową wersją samego siebie. Od dawna chciał zostawić za sobą wszystko co stało się przez ostatnie dwa lata w tej szkole. Ciężko jednak było kiedy po korytarzach chodziły "duchy" przeszłości w postaci byłych dziewczyn. Z Bronte jednak było kompletnie inaczej. Zdawał sobie sprawę, że wyrządził jej dość wielką przykrość, poza tym kiedy byli razem to naprawdę ją kochał- na swój Wilsonowy sposób.
- Na Merilna Emily...- mruknął choć dziewczyna mogła zauważyć, że na jej widok jego twarz troszkę pojaśniała. Po ich ostatnim spotkaniu miał wrażenie, że krukonka nie bardzo za nim przepada i w sumie nie miał jej tego za złe. Rozumiał jej rozgoryczenie. - Dzięki.- odpowiedział łagodnie kiedy przykładała mu chusteczkę do pokrwawionej dłoni. - Mam ostatnio cięższy okres. W sumie to jakby się zastanowić trwa on od urodzenia...-próbując zażartować, i w jakimś tam sensie wytłumaczyć swoje dziwne zachowanie, uśmiechnął się lekko. W drugiej zaś ręce trzymał wciąż piersiówkę, jednak schował ją zaraz do kieszeni kurtki ciesząc się, że dzięki niej może alkohol nie będzie potrzebny. Wygląda na to, że Emily uratowała go przed samym sobą. - Jak się czujesz Ems? Ostatnim razem kiedy się widzieliśmy...- zaczął chcąc chociaż trochę dowiedzieć się czy ta nadal go nienawidzi. Problem z Wilsonem był taki, że kiedy poczuje coś do kogoś nie umie tego kontrolować, gani się za własne uczucia i wypiera je z głowy. Tak było i teraz i tak też było z Bronte, sabotował sam siebie, więc zdradził ją by udowodnić sobie i wszystkim w okół jak bardzo nie zasługuje na szczęście. - Dalej mnie masz ochotę mnie zabić? - naprawdę dawno jej nie widział, a teraz stała tu przy nim starając się by nie wykrwawił się na śmierć. No cóż, może i by do tego nie doszło, ale wciąż tu stała, a nie odwróciła się na pięcie kiedy tylko go zobaczyła, to naprawdę spory progres.
- Na Merilna Emily...- mruknął choć dziewczyna mogła zauważyć, że na jej widok jego twarz troszkę pojaśniała. Po ich ostatnim spotkaniu miał wrażenie, że krukonka nie bardzo za nim przepada i w sumie nie miał jej tego za złe. Rozumiał jej rozgoryczenie. - Dzięki.- odpowiedział łagodnie kiedy przykładała mu chusteczkę do pokrwawionej dłoni. - Mam ostatnio cięższy okres. W sumie to jakby się zastanowić trwa on od urodzenia...-próbując zażartować, i w jakimś tam sensie wytłumaczyć swoje dziwne zachowanie, uśmiechnął się lekko. W drugiej zaś ręce trzymał wciąż piersiówkę, jednak schował ją zaraz do kieszeni kurtki ciesząc się, że dzięki niej może alkohol nie będzie potrzebny. Wygląda na to, że Emily uratowała go przed samym sobą. - Jak się czujesz Ems? Ostatnim razem kiedy się widzieliśmy...- zaczął chcąc chociaż trochę dowiedzieć się czy ta nadal go nienawidzi. Problem z Wilsonem był taki, że kiedy poczuje coś do kogoś nie umie tego kontrolować, gani się za własne uczucia i wypiera je z głowy. Tak było i teraz i tak też było z Bronte, sabotował sam siebie, więc zdradził ją by udowodnić sobie i wszystkim w okół jak bardzo nie zasługuje na szczęście. - Dalej mnie masz ochotę mnie zabić? - naprawdę dawno jej nie widział, a teraz stała tu przy nim starając się by nie wykrwawił się na śmierć. No cóż, może i by do tego nie doszło, ale wciąż tu stała, a nie odwróciła się na pięcie kiedy tylko go zobaczyła, to naprawdę spory progres.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Balkon
Mogło się odnieść wrażenie, że Wilson wręcz ściągnął ją tutaj swoją obecnością. Po intensywnym, porannym treningu Emily szukała miejsca odosobnienia, miejsca gdzie mogła odetchnąć i się wyciszyć. Balkon był jednym z jej ulubionych, oko cieszył zarówno widok nieba jak i ponurych o tej porze roku błoni (w których Bronte dostrzegała dziwny, surowy urok). Zastanawiała się czy nie powinna zejść między drzewa by podziwiać je z bliska, jednak ze względu na zbliżającą się wichurę zaniechała tego pomysłu.
Emily ogarnęły bardzo sprzeczne emocje. Z jednej strony miała ochotę dać mu w twarz za to, że nie dawał znaku życia przez ostatnie kilka miesięcy, z drugiej drugiej miała ochotę rzucić mu się na szyje i powiedzieć jak bardzo tęskniła. Choć wydawało jej się, że wszystkie uczucia względem Wilsona wyparowały, ich mnogość, która ogarnęła ją na jego widok była przytłaczająca. Wyraz jej twarzy pozostał jednak nieodgadniony, a Emily intensywnie mu się przyglądała, nie dając po sobie poznać, jak wiele sprzecznych myśli pojawia się w jej głowie.
Ujęła delikatnie jego dłoń, by staranniej otrzeć ją z krwi. Wydawało jej się, że to tylko stłuczenie i kilka zadrapań, dlatego też starała się opatrzeć jego dłoń bez zadawania mu dodatkowego bólu. Skupienie się na tym, pozwoliło jej nieco opanować przytłaczające ją emocje.
- Gdzieś ty był? - zapytała, choć starała się brzmieć oschle, słychać było jak jej głos się załamuje. Oczywiście, że go wypatrywała, przysłuchiwała się plotkom i liczyła, że w końcu wróci. Dziwne uczucie tęsknoty towarzyszyło jej już od jakiegoś czasu i nie potrafiła sobie z nim poradzić. Przełknęła głośno ślinę, starając się zignorować gulę w jej gardle. Zignorowała jego pytanie, kończąc już opatrywanie rany, zakrzepła krew nie wyglądała może fenomenalnie, ale wiadomo było, że się nie wykrwawi. Dopiero teraz na niego spojrzała, była bliska płaczu, jednak nie widać było smutku w jej oczach, a raczej ulgę.
- Nie wiem, czy bardziej mam ochotę zrzucić cię z tego balkonu, czy cię przytulić - odparła cicho, chowając chusteczkę do kieszeni. Naprawdę nie sądziła, że widok Wilsona tak na nią zadziała.
Emily ogarnęły bardzo sprzeczne emocje. Z jednej strony miała ochotę dać mu w twarz za to, że nie dawał znaku życia przez ostatnie kilka miesięcy, z drugiej drugiej miała ochotę rzucić mu się na szyje i powiedzieć jak bardzo tęskniła. Choć wydawało jej się, że wszystkie uczucia względem Wilsona wyparowały, ich mnogość, która ogarnęła ją na jego widok była przytłaczająca. Wyraz jej twarzy pozostał jednak nieodgadniony, a Emily intensywnie mu się przyglądała, nie dając po sobie poznać, jak wiele sprzecznych myśli pojawia się w jej głowie.
Ujęła delikatnie jego dłoń, by staranniej otrzeć ją z krwi. Wydawało jej się, że to tylko stłuczenie i kilka zadrapań, dlatego też starała się opatrzeć jego dłoń bez zadawania mu dodatkowego bólu. Skupienie się na tym, pozwoliło jej nieco opanować przytłaczające ją emocje.
- Gdzieś ty był? - zapytała, choć starała się brzmieć oschle, słychać było jak jej głos się załamuje. Oczywiście, że go wypatrywała, przysłuchiwała się plotkom i liczyła, że w końcu wróci. Dziwne uczucie tęsknoty towarzyszyło jej już od jakiegoś czasu i nie potrafiła sobie z nim poradzić. Przełknęła głośno ślinę, starając się zignorować gulę w jej gardle. Zignorowała jego pytanie, kończąc już opatrywanie rany, zakrzepła krew nie wyglądała może fenomenalnie, ale wiadomo było, że się nie wykrwawi. Dopiero teraz na niego spojrzała, była bliska płaczu, jednak nie widać było smutku w jej oczach, a raczej ulgę.
- Nie wiem, czy bardziej mam ochotę zrzucić cię z tego balkonu, czy cię przytulić - odparła cicho, chowając chusteczkę do kieszeni. Naprawdę nie sądziła, że widok Wilsona tak na nią zadziała.
Re: Balkon
Faktycznie po zdarzeniach z początku roku Anthony uciekł bez słowa zostawiając wszystkich dookoła. Przez bite cztery miesiące nie dawał znaku życia, może to i lepiej, że tak się stało, bo przez ten czas naprawdę miał okazje wiele rzeczy przemyśleć. Wrócił nawet na miotłę, co było jego dziecięcą pasją i pewnie jeśli mu się uda jeszcze w tym roku będzie starał się o przyjęcie do drużyny. Więc jakby nie patrzeć jego zniknięcie wyszło mu tylko na dobre. Wiedział, że następnym krokiem w jego wątpliwej resocjalizacji będzie przestanie picia alkoholu w takich ilościach jak jeszcze pół roku temu.
Anthony przyglądał się jej wnikliwie, nie mogąc kompletnie nic odczytać z jej wyrazu twarzy. Kiedyś jak jeszcze byli ze sobą, Wilson uważał ją za najlepszą część jego samego. Była dobra, delikatna i tak bardzo "czysta" w porównaniu do Ślizgona. Kiedy jej przyjemnie delikatna dłoń ujęła jego znacznie większą rękę, Wilson uśmiechnął się pod nosem. Nie czuła już chyba do niego tej samej wrogości co odczuwała przy ich ostatnim spotkaniu- była to zdecydowanie miła odmiana.
- Uciekałem sam przed sobą.- mrugnął do niej porozumiewawczo.- Ale chyba wiesz, że ciężko uciec od Wilsona, co?- po ich burzliwym rozstaniu Anthony nie bardzo mógł znaleźć sobie miejsce. Szukał wątpliwego pocieszenia u różnych dziewczyn z marnym skutkiem. Może gdyby był troszkę bardziej dojrzały zrozumiałby, że sabotuje sam siebie. Po ostatniej pełni wiedział, że coś w jego głowie się zmieniło i bardzo mu to nie pasowało- łatwiej dla niego było żyć bez uczuć wyższych.
- Nie wiem czy to z tym zrzuceniem to taki dobry pomysł.- zmrużył lekko oczy wpatrując się w nią bez przerwy. -po pierwsze nie wiem czy Twoje sumienie by to udźwigło, a po drugie kto męczyłby Cię do końca szkoły?- tak, Anthony wracał do niej jak bumerang od kiedy ze sobą zerwali. Chciał być przy niej blisko chociaż jako przyjaciel i miał nadzieję, że kiedyś minie jej ten wielki żal. - Chodź tu.- Nie czekając na jej reakcje złapał ją za ramiona i przysunął do siebie wtulając w swoją klatkę piersiową. Jego ramiona oplotły jej drobne ciało w uścisku. Emily była dla niego jak przyjemna melodia, dawała mu spokój, nie budziła w nim agresji ani żadnej innej szalonej żądzy. Była jego bezpiecznym miejscem.
Anthony przyglądał się jej wnikliwie, nie mogąc kompletnie nic odczytać z jej wyrazu twarzy. Kiedyś jak jeszcze byli ze sobą, Wilson uważał ją za najlepszą część jego samego. Była dobra, delikatna i tak bardzo "czysta" w porównaniu do Ślizgona. Kiedy jej przyjemnie delikatna dłoń ujęła jego znacznie większą rękę, Wilson uśmiechnął się pod nosem. Nie czuła już chyba do niego tej samej wrogości co odczuwała przy ich ostatnim spotkaniu- była to zdecydowanie miła odmiana.
- Uciekałem sam przed sobą.- mrugnął do niej porozumiewawczo.- Ale chyba wiesz, że ciężko uciec od Wilsona, co?- po ich burzliwym rozstaniu Anthony nie bardzo mógł znaleźć sobie miejsce. Szukał wątpliwego pocieszenia u różnych dziewczyn z marnym skutkiem. Może gdyby był troszkę bardziej dojrzały zrozumiałby, że sabotuje sam siebie. Po ostatniej pełni wiedział, że coś w jego głowie się zmieniło i bardzo mu to nie pasowało- łatwiej dla niego było żyć bez uczuć wyższych.
- Nie wiem czy to z tym zrzuceniem to taki dobry pomysł.- zmrużył lekko oczy wpatrując się w nią bez przerwy. -po pierwsze nie wiem czy Twoje sumienie by to udźwigło, a po drugie kto męczyłby Cię do końca szkoły?- tak, Anthony wracał do niej jak bumerang od kiedy ze sobą zerwali. Chciał być przy niej blisko chociaż jako przyjaciel i miał nadzieję, że kiedyś minie jej ten wielki żal. - Chodź tu.- Nie czekając na jej reakcje złapał ją za ramiona i przysunął do siebie wtulając w swoją klatkę piersiową. Jego ramiona oplotły jej drobne ciało w uścisku. Emily była dla niego jak przyjemna melodia, dawała mu spokój, nie budziła w nim agresji ani żadnej innej szalonej żądzy. Była jego bezpiecznym miejscem.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Balkon
Emily od kilku miesięcy snuła się po zamku niczym zjawa. Blada, przepełniona ogromnym smutkiem, miała więcej wspólnego z Szarą Damą niż ze swoimi rówieśnikami. Treningi quidditcha nie budziły weń ekscytacji takiej jak kiedyś, wertowanie opasłych woluminów nużyło i przyprawiało o migreny. Krukonka spokój zdawała się odnaleźć w naturze, żółknących liściach i obłokach o kolorze gasnącego słońca. Kiedy Johansen opuścił szkołę zniknęła ostatnia iskierka nadziei, która trzymała ją w kontakcie z rzeczywistością. Zdawało jej się, że każdy ją opuszcza, uznając ją za niegodną swojej uwagi i zainteresowania. Smutek krążył dookoła niej, nie dając chwili wytchnienia. Nierzadko chowała się po korytarzach, słysząc nadciągającą bandę Ślizgonów, łapała ciężko oddech, jeszcze długo nie mogąc dojść do siebie. Niedługo potem zniknął Wilson, nagle, z dnia na dzień. Choć nie rozmawiali za wiele, sama jego Ślizgona w murach zamku działała na nią kojąco, gdyby tego potrzebowała, miałaby drogę ucieczki. A i to zniknęło. I nagle wrócił, stał tutaj przed nią, a przez jej myśli przechodziło właśnie tornado.
- Nie zostawiaj mnie tak więcej - poprosiła cicho, mocno go przytulając. Dopiero teraz, przez krótką chwilę poczuła jakby wszystko wróciło na miejsce. Poczuła jak mięśnie jej ramion się rozluźniają, pierwszy raz od bardzo długiego czasu. Nie chciała, by ją puszczał. Najlepiej nigdy.
- Nie zostawiaj mnie tak więcej - poprosiła cicho, mocno go przytulając. Dopiero teraz, przez krótką chwilę poczuła jakby wszystko wróciło na miejsce. Poczuła jak mięśnie jej ramion się rozluźniają, pierwszy raz od bardzo długiego czasu. Nie chciała, by ją puszczał. Najlepiej nigdy.
Re: Balkon
Od kiedy dziewczyna odsunęła go od siebie, Anthony starał się nie ingerować w jej życie. Pozwolił jej po prostu odejść z reszta po tym co jej zrobił w zupełności się nie dziwił. Cieszył się jednak teraz, ze potrafią znów wrócić na tory przyjacielskie. Takie zachowanie nie było na pewno dla niej łatwe, musiała postarać się zapomnieć o wszystkim co ją spotkało i przejść z tym do porządku dziennego. Na szczęście chyba minęło już wystarczająca ilość czasu by nie unikać go przez kolejne miesiące/ a przynajmniej miał taka nadzieję.
Stali tak przez chwilę w uścisku a Anthony gładził ja lekko po plecach, jak gdyby chciał ją w jakiś sposób uspokoić. Ostatnio dużo działo się tez w jego życiu, nie dość ze w głowie cały czas odbijało się echo ostatniej pełni to na dodatek Monika okazała się w ciąży i wypłakiwała się na jego ramieniu. Nie wiedział czy dziewczyna poimformowała jego kuzyna, jednak zdawał sobie sprawę, że chciał przypilnować tego by zachował się odpowiednio. Myśli przepływały mu spokojnie przez głowę kiedy powoli wypuszczał dziewczynę ze swoich objęć.
- Oboje wiemy, ze obietnice nie są moją mocną stroną- puścił w jej kierunku oczko przy okazji uśmiechając się delikatnie. - Dalej grasz quiddich’a?- spytał klepiąc się po kieszeniach kurtki w poszukiwaniu papierosów. Sam chciał niebawem zaciągnąć się do drużyny. Ostatnio sport był czymś co pozwalało mu choć na chwilę oczyścić umysł.
Stali tak przez chwilę w uścisku a Anthony gładził ja lekko po plecach, jak gdyby chciał ją w jakiś sposób uspokoić. Ostatnio dużo działo się tez w jego życiu, nie dość ze w głowie cały czas odbijało się echo ostatniej pełni to na dodatek Monika okazała się w ciąży i wypłakiwała się na jego ramieniu. Nie wiedział czy dziewczyna poimformowała jego kuzyna, jednak zdawał sobie sprawę, że chciał przypilnować tego by zachował się odpowiednio. Myśli przepływały mu spokojnie przez głowę kiedy powoli wypuszczał dziewczynę ze swoich objęć.
- Oboje wiemy, ze obietnice nie są moją mocną stroną- puścił w jej kierunku oczko przy okazji uśmiechając się delikatnie. - Dalej grasz quiddich’a?- spytał klepiąc się po kieszeniach kurtki w poszukiwaniu papierosów. Sam chciał niebawem zaciągnąć się do drużyny. Ostatnio sport był czymś co pozwalało mu choć na chwilę oczyścić umysł.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Balkon
Emily prowadziła życie samotnika i odludka, nie ulega to wszelkim wątpliwościom. Problem polegał na tym, że samotność na dłuższą metę nie była zbyt korzystna dla niej samej. Choć pozornie chroniła przed zranieniem, zadawała jej jeszcze więcej bólu. Smutek wymalowany na jej bladej, anemicznej twarzy jasno o tym świadczył. Dziewczyna stłumiła szloch, wtulając się w Wilsona. Jeszcze tego brakowało, by zasmarkała mu ubranie. Odsunęła się od niego, czując jak z jej serca spada ogromny ciężar, ulga, której doznała była wspaniałym uczuciem. Otarła wierzchem dłoni policzek, ścierając resztki łez.
- Ani się waż zrobić to znowu - zagroziła, choć ton jej głosu sprawiał, że zabrzmiało to raczej śmiesznie. Przyjrzała mu się dokładniej, a potem skierowała wzrok na korony drzew. Gdy wspomniał o Quidditchu skrzywiła się nieznacznie. Niegdyś jej ukochany sport i największa pasja, teraz stanowiły jedynie część jej codziennej rutyny. Nie była już kapitanem, zrezygnowała z funkcji z końcem zeszłego roku szkolnego woląc zaszyć się w cieniu i nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.
- Czasem się zdarzy, potrzebujesz korepetycji z obsługi miotły? - zapytała przewrotnie, przenosząc spojrzenie brązowych oczu na jego twarz. Wydawał jej się doroślejszy, chociaż upłynęło zaledwie kilka miesięcy.
- Ani się waż zrobić to znowu - zagroziła, choć ton jej głosu sprawiał, że zabrzmiało to raczej śmiesznie. Przyjrzała mu się dokładniej, a potem skierowała wzrok na korony drzew. Gdy wspomniał o Quidditchu skrzywiła się nieznacznie. Niegdyś jej ukochany sport i największa pasja, teraz stanowiły jedynie część jej codziennej rutyny. Nie była już kapitanem, zrezygnowała z funkcji z końcem zeszłego roku szkolnego woląc zaszyć się w cieniu i nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.
- Czasem się zdarzy, potrzebujesz korepetycji z obsługi miotły? - zapytała przewrotnie, przenosząc spojrzenie brązowych oczu na jego twarz. Wydawał jej się doroślejszy, chociaż upłynęło zaledwie kilka miesięcy.
Re: Balkon
Tak, Emily była zdecydowanym przeciwieństwem Wilsona. Spokojna, ułożona i grzeczna, co między innymi swego czasu kompletnie rozbrajało ślizgona. Teraz cieszył się, że chociaż mogą porozmawiać normalnie a może w przyszłości zostać przyjaciółmi. Może i nie doszło między nimi do zbliżeń fizycznych ale według chłopaka te zbliżenia emocjonalne bywają o wiele bardziej intymne.
Widząc jej łzy Anthony wyciągnął w jej kierunku dłoń u kciukiem starł z jej policzka te kropelki z jej skóry. - Nie lubię jak płaczesz.- mruknął przyglądając się jej uważne. Już dość się przez niego nasmuciła i ślizgon w zupełności nie był z tego dumny. Emily zawsze wyglądała tak delikatnie, że stojąc tak teraz przed nią już po takim czasie nie mógł pojąć jak mógł zrobić jej taka przykrość.
Po chwili szukania papierosów odnalazł cała paczkę i wyciągnął z opakowania jednego wpychając filtr między wargi. Jego oczom nie umknęło skrzywienie się krukonki co zdecydowanie go zaintrygowało. Wiedział przecież ze dziewczyna była fanka tego sportu. - Co się dzieje, Em?- Anthony odczuwał dziwny niepokój, tak jakby w jej życiu dużo się zmieniło przez ten czas i to nie koniecznie na dobre. Słysząc jej pytanie posłał jej lekki uśmiech a zaraz po tym odpalił papierosa za pomocą różdżki. - Tak, potrzebuje.- wyciągnął w jej kierunku dłoń lekko i zaczepnie mierzwiąc jej włosy- A tak się składa, że stoi przede mną idealna nauczycielka.- Anthony poszedł do barierki i oparł się o nią plecami by móc bez problemu przyglądać się Emil. - Nie wiem tylko czy mnie stać na takie korepetycje. Jak Pani myśli?- poruszał znacząco brwiami a na jego ustach wciąż przylepiony był uśmiech. Sprawiała, że się cieszył i nie grała z nim w żadne gry- to tez była dla niego miła odmiana.
Widząc jej łzy Anthony wyciągnął w jej kierunku dłoń u kciukiem starł z jej policzka te kropelki z jej skóry. - Nie lubię jak płaczesz.- mruknął przyglądając się jej uważne. Już dość się przez niego nasmuciła i ślizgon w zupełności nie był z tego dumny. Emily zawsze wyglądała tak delikatnie, że stojąc tak teraz przed nią już po takim czasie nie mógł pojąć jak mógł zrobić jej taka przykrość.
Po chwili szukania papierosów odnalazł cała paczkę i wyciągnął z opakowania jednego wpychając filtr między wargi. Jego oczom nie umknęło skrzywienie się krukonki co zdecydowanie go zaintrygowało. Wiedział przecież ze dziewczyna była fanka tego sportu. - Co się dzieje, Em?- Anthony odczuwał dziwny niepokój, tak jakby w jej życiu dużo się zmieniło przez ten czas i to nie koniecznie na dobre. Słysząc jej pytanie posłał jej lekki uśmiech a zaraz po tym odpalił papierosa za pomocą różdżki. - Tak, potrzebuje.- wyciągnął w jej kierunku dłoń lekko i zaczepnie mierzwiąc jej włosy- A tak się składa, że stoi przede mną idealna nauczycielka.- Anthony poszedł do barierki i oparł się o nią plecami by móc bez problemu przyglądać się Emil. - Nie wiem tylko czy mnie stać na takie korepetycje. Jak Pani myśli?- poruszał znacząco brwiami a na jego ustach wciąż przylepiony był uśmiech. Sprawiała, że się cieszył i nie grała z nim w żadne gry- to tez była dla niego miła odmiana.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Balkon
Introwertyczna natura Bronte już dawno przestała być dlań problemem. Lubiła swoje własne towarzystwo, spokój i ciszę, jednak dziewczyna od jakiegoś czasu odnosiła wrażenie, że czegoś jej brak. Bratniej duszy, szczerego powiernika najmroczniejszych sekretów? Doskwierało jej to, nie na tyle boleśnie by coś z tym zrobić. Zamknięta w swojej bańce czuła się bezpiecznie, nie musiała się martwić o kolejne dotkliwe zranienie, tak było łatwiej.
- Nie płaczę, to mżawka - zmarszczyła brwi, odwzajemniając jego spojrzenie. Choć emocji wokół niej pojawiło się tak wiele, nie chciała o nich mówić, nie była na to gotowa. Uznała, że i tak odkryła za dużo.
- Quidditch nie sprawia mi już takiej radości... jak kiedyś. Zrezygnowałam z bycia kapitanem i od tamtej pory... - zatrzymała się na krótką chwilę, by zastanowić się jak ująć w słowa to co ma na myśli - i od tamtej pory mam wrażenie, że to tylko uciążliwy obowiązek - miała wrażenie, jakby przyznała się do tego, że przez przypadek rzuciła na kogoś śmiercionośną klątwę. Nikomu wcześniej nie powiedziała, jaką ulgę poczuła kiedy nie musiała się już martwić taktyką i nieustannym uspokajaniem rozentuzjazmowanej drużyny. Skończyły się pretensje i kąśliwe uwagi, zarwane noce na rzecz badania map taktycznych.
- Nauczyciel ze mnie żaden, więc niczego Ci nie mogę obiecać - odparła, lekko się uśmiechając - Pozwól, że przemyślę walutę tej transakcji - odparła tajemniczo, kierując nań spojrzenie swoich ciemnych oczu.
- Nie płaczę, to mżawka - zmarszczyła brwi, odwzajemniając jego spojrzenie. Choć emocji wokół niej pojawiło się tak wiele, nie chciała o nich mówić, nie była na to gotowa. Uznała, że i tak odkryła za dużo.
- Quidditch nie sprawia mi już takiej radości... jak kiedyś. Zrezygnowałam z bycia kapitanem i od tamtej pory... - zatrzymała się na krótką chwilę, by zastanowić się jak ująć w słowa to co ma na myśli - i od tamtej pory mam wrażenie, że to tylko uciążliwy obowiązek - miała wrażenie, jakby przyznała się do tego, że przez przypadek rzuciła na kogoś śmiercionośną klątwę. Nikomu wcześniej nie powiedziała, jaką ulgę poczuła kiedy nie musiała się już martwić taktyką i nieustannym uspokajaniem rozentuzjazmowanej drużyny. Skończyły się pretensje i kąśliwe uwagi, zarwane noce na rzecz badania map taktycznych.
- Nauczyciel ze mnie żaden, więc niczego Ci nie mogę obiecać - odparła, lekko się uśmiechając - Pozwól, że przemyślę walutę tej transakcji - odparła tajemniczo, kierując nań spojrzenie swoich ciemnych oczu.
Re: Balkon
Samotność miała to do siebie, że po dłuższym czasie zaczęła męczyć nawet zagorzałego introwertyka. Ludzie są zwierzętami stadnym i chyba każdy w mniejszym lub większym stopniu potrzebował chociaż jednej osoby, której mógł się wygadać. Anthony ostatnio coraz bardziej doceniał towarzystwo swojego najlepszego kumpla Richarda, fajnie było czasami porozmawiać z kimś kto kompletnie nas nie oceniał.
- Mżawka mówisz?- uniósł lekko brew w geście zdziwienia i westchnął głośno. - Myśle Emily, że znam Cię trochę bardziej niż Ci się wydaję. Coś Cię trapi?- może i chłopak nie był wzorowym partnerem do związku, ale całkiem nie źle radził sobie jako przyjaciel, a wydawało mu się, że ona kogoś takiego właśnie w tej chwili potrzebuję.
- Skoro quiddich nie sprawia Ci przyjemności musisz znaleźć coś innego co będzie ci ta przyjemność dawać - Wilson bardzo dobrze wiedział, ze życie w letargu to największa katorga dla człowieka. Ucieka się wtedy w różne ekstremalne sytuacje, których w późniejszym czasie można pożałować. Trzeba się na czymś skupić, mieć jakiś konkretny cel w życiu, by nie oszaleć. Chłopak znał to z autopsji- od kiedy skoncentrował się mocno na sporcie nie w głowie było mu ciagłe libacje alkoholowe czy uganianie się za dziewczynami. A przynajmniej na razie.
- Zaczynam się zastanawiać, czy nie wykorzystasz mnie do jakiś niecnych celów.- zaśmiał się krótko wywracając oczami- na przykład odrabianie pracy domowej. Mam nadzieje, ze pamiętasz ze marny ze mnie uczeń- zaciągnął się papierosem wypuszczając zaraz po tym spory obłok dymu.- tak w ogóle cieszę się, że Cię widzę Ems.- wypalił po chwili wlepiając w nią swoje zielone tęczówki.
- Mżawka mówisz?- uniósł lekko brew w geście zdziwienia i westchnął głośno. - Myśle Emily, że znam Cię trochę bardziej niż Ci się wydaję. Coś Cię trapi?- może i chłopak nie był wzorowym partnerem do związku, ale całkiem nie źle radził sobie jako przyjaciel, a wydawało mu się, że ona kogoś takiego właśnie w tej chwili potrzebuję.
- Skoro quiddich nie sprawia Ci przyjemności musisz znaleźć coś innego co będzie ci ta przyjemność dawać - Wilson bardzo dobrze wiedział, ze życie w letargu to największa katorga dla człowieka. Ucieka się wtedy w różne ekstremalne sytuacje, których w późniejszym czasie można pożałować. Trzeba się na czymś skupić, mieć jakiś konkretny cel w życiu, by nie oszaleć. Chłopak znał to z autopsji- od kiedy skoncentrował się mocno na sporcie nie w głowie było mu ciagłe libacje alkoholowe czy uganianie się za dziewczynami. A przynajmniej na razie.
- Zaczynam się zastanawiać, czy nie wykorzystasz mnie do jakiś niecnych celów.- zaśmiał się krótko wywracając oczami- na przykład odrabianie pracy domowej. Mam nadzieje, ze pamiętasz ze marny ze mnie uczeń- zaciągnął się papierosem wypuszczając zaraz po tym spory obłok dymu.- tak w ogóle cieszę się, że Cię widzę Ems.- wypalił po chwili wlepiając w nią swoje zielone tęczówki.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Balkon
Gdyby dyskutowała o tym z Wilsonem, pewnie z bólem serca przyznałaby mu rację. Z każdym dniem było jej ciężej. Codzienność zdawała się bardziej wymagająca, a jej rutyna nie uległa przecież żadnym zmianom. Dziewczyna cicho westchnęła, starając się odegnać ponure myśli. Wilson był koło niej, troszczył się i wypytywał, wydawało jej się nawet, że martwi się o nią. Dlaczego więc nie chciała mu zaufać? Czyżby bała się kolejnego zranienia?
- Jest mi po prostu ciężko... - odgarnęła kosmyk włosów za ucho, zapominając o bliźnie przechodzącej przez jej policzek - ciężko mi myśleć o czymś innym, o czymś przyjemnym - w gruncie rzeczy Bronte rzeczywiście robiła z siebie męczenniczkę. Zrezygnowała z funkcji kapitana, porzuciła wieczory w bibliotece. Większość wieczorów spędzała w dormitorium gapiąc się na błękitny materiał baldachimu jej łóżka. I nie myśląc, o niczym.
- Nie martw się Wilson, tego ci nie zrobię - odpowiedziała, a w jej oczach zaigrały radosne iskierki - Ciebie też miło widzieć, naprawdę tęskniłam - dodała miękko, chcąc dać mu do zrozumienia, że w istocie tak było. Nie należała do wylewnych, a wyrażanie swoich emocji stanowiło dlań ogromne wyzwanie. Postanowiła jednak dowiedzieć się, co robił Wilson, kiedy niechlubnie opuścił szkołę.
- W zamian, musisz mi naprawdę powiedzieć gdzie się podziewałeś, Anthony - użyła pełnej formy jego imienia, by nadać słowom powagi. Wyciągnęła w jego kierunku swoją dłoń, jakby chciała by ją uścisnął - Mamy umowę? - Dopytała, czekając aż dobiją targu. Może nie była to zbyt wygórowana cena, Emily po prostu chciała wiedzieć co sprawiło, że porzucił ją na pastwę losu.
- Jest mi po prostu ciężko... - odgarnęła kosmyk włosów za ucho, zapominając o bliźnie przechodzącej przez jej policzek - ciężko mi myśleć o czymś innym, o czymś przyjemnym - w gruncie rzeczy Bronte rzeczywiście robiła z siebie męczenniczkę. Zrezygnowała z funkcji kapitana, porzuciła wieczory w bibliotece. Większość wieczorów spędzała w dormitorium gapiąc się na błękitny materiał baldachimu jej łóżka. I nie myśląc, o niczym.
- Nie martw się Wilson, tego ci nie zrobię - odpowiedziała, a w jej oczach zaigrały radosne iskierki - Ciebie też miło widzieć, naprawdę tęskniłam - dodała miękko, chcąc dać mu do zrozumienia, że w istocie tak było. Nie należała do wylewnych, a wyrażanie swoich emocji stanowiło dlań ogromne wyzwanie. Postanowiła jednak dowiedzieć się, co robił Wilson, kiedy niechlubnie opuścił szkołę.
- W zamian, musisz mi naprawdę powiedzieć gdzie się podziewałeś, Anthony - użyła pełnej formy jego imienia, by nadać słowom powagi. Wyciągnęła w jego kierunku swoją dłoń, jakby chciała by ją uścisnął - Mamy umowę? - Dopytała, czekając aż dobiją targu. Może nie była to zbyt wygórowana cena, Emily po prostu chciała wiedzieć co sprawiło, że porzucił ją na pastwę losu.
Re: Balkon
Niestety, ciężko jest odbudować czyjeś zaufanie po takim czynie który zrobił Anthony, zwłaszcza tak delikatnej i kruchej dziewczynie jaką była Emily. Wilson nie miał zamiaru sprzedawać jej wyświechtanych tekstów, że już nigdy tak nie zrobi i że będzie dobry i prawy bo sam nie miał pewności co do prawdziwości takich słów. Nie chciał rzucać słów na wiatr, a kiedy nie ufa się samemu sobie zdecydowanie łatwiej jest nic nie obiecywać.
Nie umknął mu fakt, że Emily znacznie się zmieniła- zdawała się być tak bardzo smutna, ale tak naprawdę dogłębnie jak gdyby chciała ukryć swoje uczucia przed całym światem. -Musimy to naprawić, Bronte. Tak dłużej być nie może.- zwinął w kulkę chusteczkę która dostał od dziewczyny zauważając, że przestał już krwawić i włożył ją do kieszeni kurtki. - Umówimy się w wiosce następnym razem, ok? Powiedzmy, że zapraszam Cię na przyjacielską randkę...- nie chciał zostawić jej w takim stanie, zwłaszcza, że czuł się trochę odpowiedzialny za to w jakim stanie Emily teraz była. Czy robił to z przymusu?Nie, ale chyba po prostu z wciąż wielkiej sympatii do krukonki. Nie umknęła mu blizna na jej twarzy jednak stwierdził, że pociągnie ten temat w bardziej dogodnym czasie.
- Starałem się trochę ponaprawiać.- odpowiedział zgodnie z prawdą omijając całą historię związaną z Antoniją w roli głównej i wyrzucił przez balkon niedopałek.- Ale nie wiem czy mi wyszło.- spojrzał na nią z zaciekawieniem i odwrócił się w jej kierunku prostując na sztywno i przygładzając lekko wymiętą koszulkę która wystawała spod kurtki.- Ile punktów mi dajesz? Wiesz...w skali od jeden do dziesieć? Tylko dobrze się zastanów!- jego mina była śmiertelnie poważna tak jakby conajmniej był na jakimś konkursie. Czy chłopak się zmienił? Na pewno fizycznie trochę wydoroślał, a czy w głowie zdążyło mu się poukładać? Marne były na to szanse...
Nie umknął mu fakt, że Emily znacznie się zmieniła- zdawała się być tak bardzo smutna, ale tak naprawdę dogłębnie jak gdyby chciała ukryć swoje uczucia przed całym światem. -Musimy to naprawić, Bronte. Tak dłużej być nie może.- zwinął w kulkę chusteczkę która dostał od dziewczyny zauważając, że przestał już krwawić i włożył ją do kieszeni kurtki. - Umówimy się w wiosce następnym razem, ok? Powiedzmy, że zapraszam Cię na przyjacielską randkę...- nie chciał zostawić jej w takim stanie, zwłaszcza, że czuł się trochę odpowiedzialny za to w jakim stanie Emily teraz była. Czy robił to z przymusu?Nie, ale chyba po prostu z wciąż wielkiej sympatii do krukonki. Nie umknęła mu blizna na jej twarzy jednak stwierdził, że pociągnie ten temat w bardziej dogodnym czasie.
- Starałem się trochę ponaprawiać.- odpowiedział zgodnie z prawdą omijając całą historię związaną z Antoniją w roli głównej i wyrzucił przez balkon niedopałek.- Ale nie wiem czy mi wyszło.- spojrzał na nią z zaciekawieniem i odwrócił się w jej kierunku prostując na sztywno i przygładzając lekko wymiętą koszulkę która wystawała spod kurtki.- Ile punktów mi dajesz? Wiesz...w skali od jeden do dziesieć? Tylko dobrze się zastanów!- jego mina była śmiertelnie poważna tak jakby conajmniej był na jakimś konkursie. Czy chłopak się zmienił? Na pewno fizycznie trochę wydoroślał, a czy w głowie zdążyło mu się poukładać? Marne były na to szanse...
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Balkon
Bronte nie potrafiłaby zaufać ponownie Wilsonowi. Zrobiła to trzy razy i za każdym okazywało się to bolesnym rozczarowaniem. Nauczona nieprzyjemnymi doświadczeniami starała się stworzyć emocjonalna barierę, tylko po to, by chronić siebie. Słysząc propozycję Ślizgona, powiodła wzrokiem brązowych tęczówek po jego twarzy. Skrzywiła się nieznacznie, milcząc przez kilka długich sekund. Z jednej strony jej serce biło mocniej na myśl o kolejnym spotkaniu z Wilsonem, a z drugiej wiedziała, że przysporzy jej to jeszcze więcej cierpienia.
- Tony... - zaczęła cicho - nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł - o ile była w stanie znieść naukę latania na miotle, to prywatne audiencje z Wilsonem wykraczały poza jej możliwości. Co z oczu, to z serca, jak zwykli mawiać mądrzy magowie. Dziewczyna nie mogła sobie pozwolić na kolejny błąd w zawiłej relacji z Wilsonem. W odróżnieniu od niego, starała się uczyć (prędzej czy później) na własnych błędach. Słowa ciężko przeszły jej przez gardło, jednak wiedziała, że to dobra decyzja.
- Mam nadzieje, że wyszło chociaż trochę - odparła, z nieco łagodniejszym wyrazem twarzy. Zdawała sobie sprawę, że chłopak miał swoje za uszami, pomimo to, chciała wierzyć, że próbował to zmienić.
- Jeśli chodzi o twoje umiejętności latania na miotle? Nie chcę cię zawstydzać... - choć wiedziała, że nie o to pytał, postanowiła zmienić temat. Kiedy tylko go zobaczyła, zauważyła, że wydoroślał, wydawał się jej wyższy. Co musiała z bólem przyznać, również przystojniejszy. A niech diabli wezmę Anthony'ego Wilsona!
- Tony... - zaczęła cicho - nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł - o ile była w stanie znieść naukę latania na miotle, to prywatne audiencje z Wilsonem wykraczały poza jej możliwości. Co z oczu, to z serca, jak zwykli mawiać mądrzy magowie. Dziewczyna nie mogła sobie pozwolić na kolejny błąd w zawiłej relacji z Wilsonem. W odróżnieniu od niego, starała się uczyć (prędzej czy później) na własnych błędach. Słowa ciężko przeszły jej przez gardło, jednak wiedziała, że to dobra decyzja.
- Mam nadzieje, że wyszło chociaż trochę - odparła, z nieco łagodniejszym wyrazem twarzy. Zdawała sobie sprawę, że chłopak miał swoje za uszami, pomimo to, chciała wierzyć, że próbował to zmienić.
- Jeśli chodzi o twoje umiejętności latania na miotle? Nie chcę cię zawstydzać... - choć wiedziała, że nie o to pytał, postanowiła zmienić temat. Kiedy tylko go zobaczyła, zauważyła, że wydoroślał, wydawał się jej wyższy. Co musiała z bólem przyznać, również przystojniejszy. A niech diabli wezmę Anthony'ego Wilsona!
Re: Balkon
/gdzieś w momencie, gdy już wiadomo było, że wilson żyje/
Krukon kręcił się w kółko w ostatnich dniach. Pierw co najwyżej w łóżku, skoro musiał poczekać aż mu łaskawie kości odrosną, no a potem po zamku, nie mogąc tak do końca znaleźć sobie miejsca. Zero informacji odnośnie Wilsona nie pomagało w rozluźnieniu się, czytaniu jakiekolwiek książki do jednego z zaliczeń czy nawet samotnym piciu kawy w nocy w kuchni, zagryzanej ciastkami cynamonowymi. Nic mu nie sprawiało przyjemności i zaczynał się denerwować na samego siebie. Przecież powinien był z dziewczynami planować jakieś wielkie ratowanie, poszukiwania, cokolwiek! A tymczasem Sharpówna uciekała przed wszystkimi (lub przed nim tylko, bo tak nawet miał wrażenie, że mogło być) i nie dawała się spytać czy coś wie czy nie. Ostatecznie jednak przyszło zbawienie, nie do końca wiadomo skąd. Objawienie pod postacią prostych informacji, że on żyje, że będzie znów w szkole. Znów będą się spotykać i śmiać z robienia sobie jaj z Gryfonów. Do tego jednak jeszcze trochę czasu musi minąć, a skoro nie widzieli Ślizgona to i nie mogli mieć zielonego pojęcia, jak źle lub jak dobrze z nim. Richard wolał zakładać to drugie, stąd mógł w końcu zacząć planować obiecaną kilka dni wcześniej miłą... Randkę.
Obiecał sobie w duchu, że to będzie coś wyjątkowego. Z jednej strony najchętniej zabrałby ją do jakieś restauracji, albo poza Hogwart... Ulubiona knajpka jego matki miała obłędny urok, ale przecież to drugi koniec kraju. Z drugiej strony może Hogsmeade i ta wyjątkowa miejscówka o ciemnym wystroju? Szlag. Nie. Spacer w nocy? Masakra. A coś na błoniach? Tyle tam się teraz uczniów kręciło przy okazji cieplejszych nocy, że zdecydowanie ta opcja odpadała. Wszystko brzmiało banalnie. Zbyt prosto i powtarzalnie. Z trzeciej z kolei... Nie wypada być romantycznym, tak sądziła większość męskiej części szkoły i chociaż sam Baizen się do nich nie zaliczał... Może jednak nie wypada? A on tymczasem uśmiechał się pod nosem na myśl o czymkolwiek banalnym, co by wiązałoby się z Suzanne. Bo ona nie była banalna w żadnym stopniu. I nawet głupiego gila zimą by jej wytarł własnym rękawem. Spędził cały dzień na dopieszczaniu zaklęć, których chciał użyć wieczorem, żeby ich wspólny czas był po prostu ich. I żeby nikt im nie przeszkodził w tym, że trochę się będą śmiać, gadać może i do nocy, a może do rana... Ukrywając się przed prefektami i nauczycielami.
Ustalił w krótkiej sowie do Ślizgonki, że spotkają się na schodach do Wieży Zachodniej, bo byłoby tam najbliżej miejsca, które on obrał na docelowe dla ich krótkim wspinaniu się po schodach. - Wiesz, że jeśli Ci się nie będzie chciało siedzieć tam to... Nie musimy. - Upewnił się, unosząc lekko brwi i machając jednocześnie ich złączonymi dłońmi w powietrzu. Gdziekolwiek się widzieli, chociaż na chwilę, łapał ją za palce i czule je całował. Ot, tak jakoś mu pasowało to do niej. A kto się śmiał ten dostawał przynajmniej po głowie. Dlatego ręka chłopaka często ostatnio biła uczniów po durnych łbach. Zasugerował swojej lubej ciemnowłosej, żeby ubrała się wygodnie i żeby to nie było coś wystrzałowego, bo nie będzie się mógł skupić na spędzeniu z nią miło czasu. Sam miał na sobie granatowe dresy, koszulkę z logiem domu, bluzę zarzuconą na ramiona, rozpiętą, ale z kapturem na głowie. Zerknął znów na nią i przez moment pomyślał, że to głupie. Że powinien jednak wybrać restaurację, bo na pewno nic się jej nie spodoba. Wszystko miało być przecież ładne, ale co, jeśli jej pasować nie będzie... Ahhhhh...
Zatrzymali się i nim pchnął drzwi na balkon, rozejrzał się, jakby sprawdzając czy nikt za nimi nie idzie. Uśmiechnął się nieznacznie pod nosem, a ruchem dłoni zaprosił Castellani na taras, umiejscowiony w połowie wieży, otaczający ją dookoła, z jednym wejściem. Oby się nie przestraszyła, bo jeśli tylko przeszła przez próg, wiedziała, że Richard nie zapędził ją na nocne przewianie obu uszu. Nie dość, że pogoda była po jego myśli, bo był to spokojny wieczór, to jeszcze wokół, subtelnymi magicznymi mackami przyklejała się do ścian i barierki balkonu skrząca się peleryna, przypominająca woal baldachimu. Jej materiał, bardzo przezroczysty, przypominał trochę sklepienie Wielkiej Sali, ale nie udawał tego, co było na nią widoczne. Piękny zachód słońca był za nimi, ale kolory nieba jeszcze były urokliwie zimowo-wiosenne. Trochę czerwieni, trochę fioletu i ciemnych granatów. Ponadto ten wyjątkowy, ustalmy roboczo, że baldachim, wytwór baizenowskiej magii i może też kilku podpowiedzi Persa oraz pani Baizen (tak, mamy pytał o coś) był od środka ślicznie oświetlony. Mugolskie światełka choinkowe to pikuś przy tym, co odwalił. Na podłodze był mięciutki dywan, wielki materac, kilka poduszek, ciepła kołdra, a obok kilka paczek różnych słodkości z Miodowego Królestwie, w tym ich ulubione różne babeczki. Cicha pozytywka z brzdękaniem magicznych gitar, nic nachalnego, a obok lewitujące kubki czekolady, znad której unosiła się mgiełka zdradzająca wyższą temperaturę. I było tu bardzo przyjemnie ciepło!
- Rzuciłem kameleona z zewnątrz. - To oznaczało, że nie byli widoczni dla ewentualnych cwaniaczków na miotłach czy podglądaczy z innych wież. Drzwi, które zamknął, zapieczętował kilkoma zaklęciami. Nic wymyślnego, ale jeśli ktoś chciałby się dostać do ich małego światka. Równie dobrze Richard mógłby poprosić Pokój Życzeń o wyczarowanie tego miejsca, ale miał ostatnio kiepskie wspomnienia z korytarzem w okolicy. Tu nic im nie zagrażało, a on postarał się o to bardzo mocno. Wskazał na wygodne siedzisko, mówiąc: - Chciałem coś wymyślić innego... - Bąknął niby swobodnie, a jednak trochę, jakby oczekiwał czy reakcja będzie pozytywna czy jednak nie. - I mam rękawiczki, gdyby było Ci zimno w dłonie. - To było akurat mało prawdopodobne, bo miejsce ładnie izolowane było kilkoma inkantacjami. Przez moment Richard zastanawiał się też czy nie zablokować transmutacją zamek drzwi, ale jak jeszcze takowy ucieknie, dostając żywych nóżek? Byłby to kłopot. Czy to dużo informacji? Tak? Nie? A tak jakoś dużo było w głowie chłopaka i teraz stał sobie na balkonie, jakby oceniająco czy jednak mu się podoba to, co zrobił czy nie.
Krukon kręcił się w kółko w ostatnich dniach. Pierw co najwyżej w łóżku, skoro musiał poczekać aż mu łaskawie kości odrosną, no a potem po zamku, nie mogąc tak do końca znaleźć sobie miejsca. Zero informacji odnośnie Wilsona nie pomagało w rozluźnieniu się, czytaniu jakiekolwiek książki do jednego z zaliczeń czy nawet samotnym piciu kawy w nocy w kuchni, zagryzanej ciastkami cynamonowymi. Nic mu nie sprawiało przyjemności i zaczynał się denerwować na samego siebie. Przecież powinien był z dziewczynami planować jakieś wielkie ratowanie, poszukiwania, cokolwiek! A tymczasem Sharpówna uciekała przed wszystkimi (lub przed nim tylko, bo tak nawet miał wrażenie, że mogło być) i nie dawała się spytać czy coś wie czy nie. Ostatecznie jednak przyszło zbawienie, nie do końca wiadomo skąd. Objawienie pod postacią prostych informacji, że on żyje, że będzie znów w szkole. Znów będą się spotykać i śmiać z robienia sobie jaj z Gryfonów. Do tego jednak jeszcze trochę czasu musi minąć, a skoro nie widzieli Ślizgona to i nie mogli mieć zielonego pojęcia, jak źle lub jak dobrze z nim. Richard wolał zakładać to drugie, stąd mógł w końcu zacząć planować obiecaną kilka dni wcześniej miłą... Randkę.
Obiecał sobie w duchu, że to będzie coś wyjątkowego. Z jednej strony najchętniej zabrałby ją do jakieś restauracji, albo poza Hogwart... Ulubiona knajpka jego matki miała obłędny urok, ale przecież to drugi koniec kraju. Z drugiej strony może Hogsmeade i ta wyjątkowa miejscówka o ciemnym wystroju? Szlag. Nie. Spacer w nocy? Masakra. A coś na błoniach? Tyle tam się teraz uczniów kręciło przy okazji cieplejszych nocy, że zdecydowanie ta opcja odpadała. Wszystko brzmiało banalnie. Zbyt prosto i powtarzalnie. Z trzeciej z kolei... Nie wypada być romantycznym, tak sądziła większość męskiej części szkoły i chociaż sam Baizen się do nich nie zaliczał... Może jednak nie wypada? A on tymczasem uśmiechał się pod nosem na myśl o czymkolwiek banalnym, co by wiązałoby się z Suzanne. Bo ona nie była banalna w żadnym stopniu. I nawet głupiego gila zimą by jej wytarł własnym rękawem. Spędził cały dzień na dopieszczaniu zaklęć, których chciał użyć wieczorem, żeby ich wspólny czas był po prostu ich. I żeby nikt im nie przeszkodził w tym, że trochę się będą śmiać, gadać może i do nocy, a może do rana... Ukrywając się przed prefektami i nauczycielami.
Ustalił w krótkiej sowie do Ślizgonki, że spotkają się na schodach do Wieży Zachodniej, bo byłoby tam najbliżej miejsca, które on obrał na docelowe dla ich krótkim wspinaniu się po schodach. - Wiesz, że jeśli Ci się nie będzie chciało siedzieć tam to... Nie musimy. - Upewnił się, unosząc lekko brwi i machając jednocześnie ich złączonymi dłońmi w powietrzu. Gdziekolwiek się widzieli, chociaż na chwilę, łapał ją za palce i czule je całował. Ot, tak jakoś mu pasowało to do niej. A kto się śmiał ten dostawał przynajmniej po głowie. Dlatego ręka chłopaka często ostatnio biła uczniów po durnych łbach. Zasugerował swojej lubej ciemnowłosej, żeby ubrała się wygodnie i żeby to nie było coś wystrzałowego, bo nie będzie się mógł skupić na spędzeniu z nią miło czasu. Sam miał na sobie granatowe dresy, koszulkę z logiem domu, bluzę zarzuconą na ramiona, rozpiętą, ale z kapturem na głowie. Zerknął znów na nią i przez moment pomyślał, że to głupie. Że powinien jednak wybrać restaurację, bo na pewno nic się jej nie spodoba. Wszystko miało być przecież ładne, ale co, jeśli jej pasować nie będzie... Ahhhhh...
Zatrzymali się i nim pchnął drzwi na balkon, rozejrzał się, jakby sprawdzając czy nikt za nimi nie idzie. Uśmiechnął się nieznacznie pod nosem, a ruchem dłoni zaprosił Castellani na taras, umiejscowiony w połowie wieży, otaczający ją dookoła, z jednym wejściem. Oby się nie przestraszyła, bo jeśli tylko przeszła przez próg, wiedziała, że Richard nie zapędził ją na nocne przewianie obu uszu. Nie dość, że pogoda była po jego myśli, bo był to spokojny wieczór, to jeszcze wokół, subtelnymi magicznymi mackami przyklejała się do ścian i barierki balkonu skrząca się peleryna, przypominająca woal baldachimu. Jej materiał, bardzo przezroczysty, przypominał trochę sklepienie Wielkiej Sali, ale nie udawał tego, co było na nią widoczne. Piękny zachód słońca był za nimi, ale kolory nieba jeszcze były urokliwie zimowo-wiosenne. Trochę czerwieni, trochę fioletu i ciemnych granatów. Ponadto ten wyjątkowy, ustalmy roboczo, że baldachim, wytwór baizenowskiej magii i może też kilku podpowiedzi Persa oraz pani Baizen (tak, mamy pytał o coś) był od środka ślicznie oświetlony. Mugolskie światełka choinkowe to pikuś przy tym, co odwalił. Na podłodze był mięciutki dywan, wielki materac, kilka poduszek, ciepła kołdra, a obok kilka paczek różnych słodkości z Miodowego Królestwie, w tym ich ulubione różne babeczki. Cicha pozytywka z brzdękaniem magicznych gitar, nic nachalnego, a obok lewitujące kubki czekolady, znad której unosiła się mgiełka zdradzająca wyższą temperaturę. I było tu bardzo przyjemnie ciepło!
- Rzuciłem kameleona z zewnątrz. - To oznaczało, że nie byli widoczni dla ewentualnych cwaniaczków na miotłach czy podglądaczy z innych wież. Drzwi, które zamknął, zapieczętował kilkoma zaklęciami. Nic wymyślnego, ale jeśli ktoś chciałby się dostać do ich małego światka. Równie dobrze Richard mógłby poprosić Pokój Życzeń o wyczarowanie tego miejsca, ale miał ostatnio kiepskie wspomnienia z korytarzem w okolicy. Tu nic im nie zagrażało, a on postarał się o to bardzo mocno. Wskazał na wygodne siedzisko, mówiąc: - Chciałem coś wymyślić innego... - Bąknął niby swobodnie, a jednak trochę, jakby oczekiwał czy reakcja będzie pozytywna czy jednak nie. - I mam rękawiczki, gdyby było Ci zimno w dłonie. - To było akurat mało prawdopodobne, bo miejsce ładnie izolowane było kilkoma inkantacjami. Przez moment Richard zastanawiał się też czy nie zablokować transmutacją zamek drzwi, ale jak jeszcze takowy ucieknie, dostając żywych nóżek? Byłby to kłopot. Czy to dużo informacji? Tak? Nie? A tak jakoś dużo było w głowie chłopaka i teraz stał sobie na balkonie, jakby oceniająco czy jednak mu się podoba to, co zrobił czy nie.
Re: Balkon
Te kilka dni odkąd się rozstali w skrzydle szpitalnym przeleciało jej bardzo intensywnie, miała kilka treningów z Błękitnymi w Londynie po którą teleportował się jeden z zawodników, bo ona jeszcze nie miała takiego prawa, miała jeszcze te 16 lat. W dodatku sytuacja z Anthonym jakoś w miarę się wyklarowała, bo było wiadome, że żyje i wróci, więc już o to byli w miarę spokojni. Najbardziej było jej szkoda przyjaciółki, która chyba oddała się w wir nauki przed egzaminami i ciemnowłosa nie chciała jej zbytnio przeszkadzać ani drażnić tym, że jej Baizen wrócił, a Wilson nie. Dlatego też nie wspominała jej za bardzo o randce by nie robić jej przykrości.
Na to ich spotkanie Castellani czekała jak dziecko na wizytę w sklepie z zabawkami. Tak bardzo potrzebowała żeby tylko pobyli ze sobą i to bez jakichś dodatkowych atrakcji typu brak kości Baizena. Nie wiedziała nic co Krukon zaplanował i trochę ją to denerwowało, bo ona nie lubiła nie wiedzieć i próbowała wypytać nawet Lestrange'a ale ten tylko prychnął pod nosem patrząc na nią z góry. No tak, słabego informatora sobie wybrała, solidarność plemników, czy jak to się nazywa...
Z racji, że nie chciała denerwować Lau to sama musiała wybrać swój dzisiejszy strój, który miał być wygodny... No ale przecież nie pójdzie w dresie ani w jakichś legginsach i powyciąganym swetrze i niedbałym kokiem na głowie. To był jej strój "po domu" a nie na randkę! Początkowo myślała nad jakąś sukienką czy spódnicą jednak znowu nie chciała przesadzać w drugą stronę jakby miał zamiar wymyślić jakieś wyścigi nocne na miotłach albo jakichś hipogryfach. Brak jakichkolwiek informacji chociażby o miejscówce wywoływał spory dylemat, więc na równo 5 minut przed wyjściem wciągnęła na swój tyłek jasne jeansy z dziurami na kolanach, które były najwygodniejsze z tych wszystkich co miała w szafie a na górę wleciał czarny podkoszulek na ramiączka i krótki ciemnozielony sweter zapinany na dwa wielkie guziki. No i włosy, początkowo miała iść w warkoczu, który nosiła przez cały dzień ale w ostatnim momencie go rozplotła przez co utworzyły się miękkie fale rozrzucone po jej plechach i ramionach.
Suzanne popatrzyła na niego marszcząc brwi kiedy to prowadził ją w górę wieży i wspomniał, że nie muszą tam siedzieć. Czyżby Krukon się stresował przed tym ich spotkaniem? Tak chyba trochę wyglądał a ona nie zdążyła nic odpowiedzieć kiedy stanęli przed wejściem na balkon, który dobrze znała. Balkon. W marcu. Wieczorem. W MARCU. Lekko jej ciarki przeleciały po całym ciele wyobrażając sobie ten chłodny jeszcze wiatr, który w ten okresie zwykle powodował u wielu uczniów przeziębienie a ona była wychowana w nieco wyższych średnich temperaturach, może Argentynka miała tak dobry angielski, że nie było słychać jej akcentu i Krukonowi wypadło z głowy to, że ona na zimno to jest wręcz uczulona. Tak, to były cudowne myśli Suzanne.
Jednak gdy przekroczyła próg balkonu nie poczuła spodziewanego chłodu tylko przyjemne ciepełko. Rozejrzała się po całym tarasie będąc w jawnym szoku, bo w ogóle nie przypominał jej tego czym był pierwotnie. Był przeźroczysty baldachim który oddzielał ich od rzeczywistości, były delikatne migające światełka, materac, poduszki i słodycze. Podeszła powoli do tej peleryny i dłonią delikatnie przejechała po materiale chcąc sprawdzić czy to nie jest jakaś magiczna iluzja. W pomieszczeniu roznosił się przyjemny zapach czekolady, który wdarł się do jej nosa intensywnie przez co już czuła, że odpuszczenie dzisiaj obżarstwa na kolacji było bardzo dobrym rozwiązaniem. Odwróciła się w kierunku Richarda kiedy ten zaczął coś tam mówić.
- Żartujesz? Richard, nikt nigdy czegoś takiego dla mnie nie przygotował, nawet nie wiem co mam powiedzieć - rzuciła w jego kierunku będąc w szoku cały czas. Ona nie była jakąś tam romantyczką, bo dla niej wystarczyłaby paczka jakichś chrupek i obgadywanie na pierwszej lepszej ławce przechodzących uczniaków. Ale to co zrobił... wow... jej serduszko się cieszyło bardzo, zwłaszcza, że pewnie Bazien musiał naprawdę się pogłowić co tej małej ślizgonce przypasuje, coś co nie musi zawsze wiązać się z Quidditchem. Nieśpiesznym krokiem podeszła stając przed nim i wspięła się wysoko na palcach dłońmi chwytając go gdzieś za kark i ściągnęła sobie jego twarz niżej składając na jego wargach krótki pocałunek - Nie wiedziałam, że z Ciebie taki romantyk, panie Baizen, zaskakujesz mnie - rzuciła susząc zębami w szczerym uśmiechu a jej czarne oczy błyszczały w niemałym zadowoleniu. I jeszcze to, że będą mieli spokój, w końcu, było czymś czego w tym momencie potrzebowała! Brak obecności pana starszego Castellaniego, bo gdzieś wybył i nie było go od tygodnia w szkole nieco też ją uspokajała, bo sięgając pamięcią do wydarzeń z felernego balu, nie chciała powtórki z rozrywki w postaci ich hologramów. Oderwała się od chłopaka, bo właśnie sobie przypomniała, że przecież ona też coś przyniosła. Sięgnęła dłonią do kieszeni spodni i wyciągnęła malutką buteleczkę i dwa mini kieliszki. Szybkie zaklęcie transmutacyjne i mini przedmioty urosły i zawisły w powietrzu obok nich - winko porzeczkowe, zawędziłam od ojca z gabinetu - rzekła zadowolona tłumacząc co przyniosła. Teraz nie wiedziała czy był to dobry pomysł, że to przyniosła, zwłaszcza, że to co przygotował jej chłopak przerastało jej wszelkie oczekiwania.
- Dobrze, że już mniej więcej wiemy co z Anthonym, bo już nie mogłam patrzeć jak Ty i Lau chodzicie tacy przybici - rzuciła nagle kierując swoje kroki w stronę materaca i zsunęła jeszcze buty ze stóp zanim na nim usiadła po turecku i poklepała po miejscu obok siebie nie odrywając wzroku od swego przystojniaka.
Na to ich spotkanie Castellani czekała jak dziecko na wizytę w sklepie z zabawkami. Tak bardzo potrzebowała żeby tylko pobyli ze sobą i to bez jakichś dodatkowych atrakcji typu brak kości Baizena. Nie wiedziała nic co Krukon zaplanował i trochę ją to denerwowało, bo ona nie lubiła nie wiedzieć i próbowała wypytać nawet Lestrange'a ale ten tylko prychnął pod nosem patrząc na nią z góry. No tak, słabego informatora sobie wybrała, solidarność plemników, czy jak to się nazywa...
Z racji, że nie chciała denerwować Lau to sama musiała wybrać swój dzisiejszy strój, który miał być wygodny... No ale przecież nie pójdzie w dresie ani w jakichś legginsach i powyciąganym swetrze i niedbałym kokiem na głowie. To był jej strój "po domu" a nie na randkę! Początkowo myślała nad jakąś sukienką czy spódnicą jednak znowu nie chciała przesadzać w drugą stronę jakby miał zamiar wymyślić jakieś wyścigi nocne na miotłach albo jakichś hipogryfach. Brak jakichkolwiek informacji chociażby o miejscówce wywoływał spory dylemat, więc na równo 5 minut przed wyjściem wciągnęła na swój tyłek jasne jeansy z dziurami na kolanach, które były najwygodniejsze z tych wszystkich co miała w szafie a na górę wleciał czarny podkoszulek na ramiączka i krótki ciemnozielony sweter zapinany na dwa wielkie guziki. No i włosy, początkowo miała iść w warkoczu, który nosiła przez cały dzień ale w ostatnim momencie go rozplotła przez co utworzyły się miękkie fale rozrzucone po jej plechach i ramionach.
Suzanne popatrzyła na niego marszcząc brwi kiedy to prowadził ją w górę wieży i wspomniał, że nie muszą tam siedzieć. Czyżby Krukon się stresował przed tym ich spotkaniem? Tak chyba trochę wyglądał a ona nie zdążyła nic odpowiedzieć kiedy stanęli przed wejściem na balkon, który dobrze znała. Balkon. W marcu. Wieczorem. W MARCU. Lekko jej ciarki przeleciały po całym ciele wyobrażając sobie ten chłodny jeszcze wiatr, który w ten okresie zwykle powodował u wielu uczniów przeziębienie a ona była wychowana w nieco wyższych średnich temperaturach, może Argentynka miała tak dobry angielski, że nie było słychać jej akcentu i Krukonowi wypadło z głowy to, że ona na zimno to jest wręcz uczulona. Tak, to były cudowne myśli Suzanne.
Jednak gdy przekroczyła próg balkonu nie poczuła spodziewanego chłodu tylko przyjemne ciepełko. Rozejrzała się po całym tarasie będąc w jawnym szoku, bo w ogóle nie przypominał jej tego czym był pierwotnie. Był przeźroczysty baldachim który oddzielał ich od rzeczywistości, były delikatne migające światełka, materac, poduszki i słodycze. Podeszła powoli do tej peleryny i dłonią delikatnie przejechała po materiale chcąc sprawdzić czy to nie jest jakaś magiczna iluzja. W pomieszczeniu roznosił się przyjemny zapach czekolady, który wdarł się do jej nosa intensywnie przez co już czuła, że odpuszczenie dzisiaj obżarstwa na kolacji było bardzo dobrym rozwiązaniem. Odwróciła się w kierunku Richarda kiedy ten zaczął coś tam mówić.
- Żartujesz? Richard, nikt nigdy czegoś takiego dla mnie nie przygotował, nawet nie wiem co mam powiedzieć - rzuciła w jego kierunku będąc w szoku cały czas. Ona nie była jakąś tam romantyczką, bo dla niej wystarczyłaby paczka jakichś chrupek i obgadywanie na pierwszej lepszej ławce przechodzących uczniaków. Ale to co zrobił... wow... jej serduszko się cieszyło bardzo, zwłaszcza, że pewnie Bazien musiał naprawdę się pogłowić co tej małej ślizgonce przypasuje, coś co nie musi zawsze wiązać się z Quidditchem. Nieśpiesznym krokiem podeszła stając przed nim i wspięła się wysoko na palcach dłońmi chwytając go gdzieś za kark i ściągnęła sobie jego twarz niżej składając na jego wargach krótki pocałunek - Nie wiedziałam, że z Ciebie taki romantyk, panie Baizen, zaskakujesz mnie - rzuciła susząc zębami w szczerym uśmiechu a jej czarne oczy błyszczały w niemałym zadowoleniu. I jeszcze to, że będą mieli spokój, w końcu, było czymś czego w tym momencie potrzebowała! Brak obecności pana starszego Castellaniego, bo gdzieś wybył i nie było go od tygodnia w szkole nieco też ją uspokajała, bo sięgając pamięcią do wydarzeń z felernego balu, nie chciała powtórki z rozrywki w postaci ich hologramów. Oderwała się od chłopaka, bo właśnie sobie przypomniała, że przecież ona też coś przyniosła. Sięgnęła dłonią do kieszeni spodni i wyciągnęła malutką buteleczkę i dwa mini kieliszki. Szybkie zaklęcie transmutacyjne i mini przedmioty urosły i zawisły w powietrzu obok nich - winko porzeczkowe, zawędziłam od ojca z gabinetu - rzekła zadowolona tłumacząc co przyniosła. Teraz nie wiedziała czy był to dobry pomysł, że to przyniosła, zwłaszcza, że to co przygotował jej chłopak przerastało jej wszelkie oczekiwania.
- Dobrze, że już mniej więcej wiemy co z Anthonym, bo już nie mogłam patrzeć jak Ty i Lau chodzicie tacy przybici - rzuciła nagle kierując swoje kroki w stronę materaca i zsunęła jeszcze buty ze stóp zanim na nim usiadła po turecku i poklepała po miejscu obok siebie nie odrywając wzroku od swego przystojniaka.
Re: Balkon
Plus tego, że się nie jest społecznym lwem, a bardziej widzianym w okolicy lampartem, było to, że nikt po prostu nie wiedział, co on kombinuje. Nawet Lestrange by nie miał co wygadać, skoro był dostawcą jedynie kilku elementów, co w całości działania kompletnie inaczej było używane, niż powinno. Nikt normalny przecież nie używa zaczarowanych materiałów, żeby poniekąd odciąć część balkonu. A Rysiu tak. Cieszył się, jak dziecko, gdy okazało się, że jest to funkcjonalna sprawa i gdy nic nie podwiewa z żadnej strony. Materiał był tak zwiewny, że prawie przebłyskiwał delikatnie w powietrzu, jakby była to wodna woalka. Aż szkoda, że Krukon nie mógł tego wyczynu pokazać na jakimś zaliczeniu. Ocena wybitna murowana. Nie miał jednak zamiaru się z tym obnosić. Jedynie Suza miała mieć możliwość przyglądania się romantycznej 1/100 duszy tego chłopaka.
Mogłaby ubrać jakąś zwykłą szmatę, albo nawet i jego własną bluzę, którą przecież zaryczaną miała w dormitorium. Dla niego zawsze wyglądałaby wyjątkowo i pięknie. I tak teraz, gdy weszła na balkonowe randkowanie, obserwował ją z nieukrywanym zaaferowaniem, ale po słowach o rękawiczkach zamilkł. Za to uśmiechnął się lekko, bo skoro ona, główna gaduła, nie wiedziała, co powiedzieć to chyba niespodzianka się udała. Przecież i on nie był romantykiem, typem szalonego Romea, który by nurkował w jeziorze, żeby zajrzeć do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Dla niego to było trudne, wejść w wersję siebie z nigdy. Nową, odkrywać czy w ogóle będzie umiał coś takiego zrobić dla niej. Dał się pociągnąć w dół łatwiej, niż sądził. Uniósł wysoko brwi, całując ją przelotnie, bo już mówiła... I no tak, trzeba się było do nieznanej nikomu opcji romantic Richard dokleić. Wymijająco spojrzał gdzieś w bok, ale czule jednocześnie objął Ślizgonkę, mamrocząc. - Sam siebie zaskoczyłem, ale cieszę się, że się podoba.. To. - Wywrócił oczami teatralnie i chyba się nawet MINIMALNIE zawstydził. Westchnął przeciągle i miał zaproponować łyka tej niezłej czekolady, specjalnie ściągniętej przez skrzaty z jakiejś innej szkoły, bo Richard truł im kilka dni, że tego kakaowego gówna się chlać nie da, nie to co czekolada szwaaaaajcarska... No, to mają taką, że nawet brewka nikomu nie drgnie. Miał zaproponować, bo ona zarekomendowała winko, które... Ukradła. Rozwarł szybko swoją niebrzydką paszczę jej chłopak, wskazując na buteleczkę.
- Zawędziłam to taki nowy styl mówienia na ukradłam, co? Ślizgoństwo Ci uszami wychodzi. - Pokręcił z rozbawieniem głową, nie mając jednak nic przeciwko napiciu się wina, które zostało przejęte od Marka. On na pewno miał nawet i jakieś szalone zasoby ognistej w szafce.
Rich usiadł chętnie obok niej, przez moment przestając się uśmiechać. Wspomnienie Lauren i Anthony'ego sprawiło, że się zamyślił, a nawet i przygasł. Niby mniej więcej wiedzieli, co się działo i że ten durny brunet niedługo do nich wróci, ale najchętniej by go natychmiast tutaj przyciągnął i pokazał, że wszyscy się o niego bali, czekali na jakiekolwiek info... Tęsknili. I z tym niepewnym wzrokiem skierował się na ciemnowłosą towarzyszkę. - Mam nadzieję, że będzie cały i zdrowy. - Oparł się o ścianę balkonu, nakrytą poduchami i z pewnością jakimś mega miłym dla palców pledem. - Wiesz, kompletnie mi zniknął. Nawet zapachem. - Skrzywił się krótko. To nie było normalne, żeby tak tracić trop i Krukon czuł w kościach, że jego nadzieja odnośnie stanu przyjaciela jest bardzo miłą matką głupoty.
Mogłaby ubrać jakąś zwykłą szmatę, albo nawet i jego własną bluzę, którą przecież zaryczaną miała w dormitorium. Dla niego zawsze wyglądałaby wyjątkowo i pięknie. I tak teraz, gdy weszła na balkonowe randkowanie, obserwował ją z nieukrywanym zaaferowaniem, ale po słowach o rękawiczkach zamilkł. Za to uśmiechnął się lekko, bo skoro ona, główna gaduła, nie wiedziała, co powiedzieć to chyba niespodzianka się udała. Przecież i on nie był romantykiem, typem szalonego Romea, który by nurkował w jeziorze, żeby zajrzeć do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Dla niego to było trudne, wejść w wersję siebie z nigdy. Nową, odkrywać czy w ogóle będzie umiał coś takiego zrobić dla niej. Dał się pociągnąć w dół łatwiej, niż sądził. Uniósł wysoko brwi, całując ją przelotnie, bo już mówiła... I no tak, trzeba się było do nieznanej nikomu opcji romantic Richard dokleić. Wymijająco spojrzał gdzieś w bok, ale czule jednocześnie objął Ślizgonkę, mamrocząc. - Sam siebie zaskoczyłem, ale cieszę się, że się podoba.. To. - Wywrócił oczami teatralnie i chyba się nawet MINIMALNIE zawstydził. Westchnął przeciągle i miał zaproponować łyka tej niezłej czekolady, specjalnie ściągniętej przez skrzaty z jakiejś innej szkoły, bo Richard truł im kilka dni, że tego kakaowego gówna się chlać nie da, nie to co czekolada szwaaaaajcarska... No, to mają taką, że nawet brewka nikomu nie drgnie. Miał zaproponować, bo ona zarekomendowała winko, które... Ukradła. Rozwarł szybko swoją niebrzydką paszczę jej chłopak, wskazując na buteleczkę.
- Zawędziłam to taki nowy styl mówienia na ukradłam, co? Ślizgoństwo Ci uszami wychodzi. - Pokręcił z rozbawieniem głową, nie mając jednak nic przeciwko napiciu się wina, które zostało przejęte od Marka. On na pewno miał nawet i jakieś szalone zasoby ognistej w szafce.
Rich usiadł chętnie obok niej, przez moment przestając się uśmiechać. Wspomnienie Lauren i Anthony'ego sprawiło, że się zamyślił, a nawet i przygasł. Niby mniej więcej wiedzieli, co się działo i że ten durny brunet niedługo do nich wróci, ale najchętniej by go natychmiast tutaj przyciągnął i pokazał, że wszyscy się o niego bali, czekali na jakiekolwiek info... Tęsknili. I z tym niepewnym wzrokiem skierował się na ciemnowłosą towarzyszkę. - Mam nadzieję, że będzie cały i zdrowy. - Oparł się o ścianę balkonu, nakrytą poduchami i z pewnością jakimś mega miłym dla palców pledem. - Wiesz, kompletnie mi zniknął. Nawet zapachem. - Skrzywił się krótko. To nie było normalne, żeby tak tracić trop i Krukon czuł w kościach, że jego nadzieja odnośnie stanu przyjaciela jest bardzo miłą matką głupoty.
Re: Balkon
Podoba to mało powiedziane. Suzanne była zachwycona tym co Baizen odwalił na tym balkonie dla niej, dla nich. A już od dawna potrzebowała chwili zapomnienia od wszelkich trosk, które jak lawina w ostatnim czasie na nią spadły i na niego też. Nie dość, że teraz harowała 5 razy więcej żeby pokazać, że jej angaż w Błękitnych jest najlepszą decyzją jaką podjęli to jej chłopak jest wilkołakiem i jeszcze to zniknięcie Anthonego. W ciągu tego miesiąca wydarzyło się więcej niż w jej całym nastoletnim życiu. A tak naprawę na domiar złego oni nigdy nie mieli okazji być całkiem sami, może gdzieś tam czasem na krótkie mizianki uciekali do schowka do miotły albo chowali się gdzieś za drzewem na ścieżce w kierunku błoni jednak wszystko to było owiane strachem, że gdzieś za rogiem kryją się szpiedzy Marco Castellaniego albo on sam, którzy tylko czyhają za ich niepoprawne zachowanie wykraczające poza granicę trzymania się grzecznie za rączki. A ją to męczyło to całe kitranie się z nastoletnimi uczuciami, on chciała czegoś więcej... a teraz na horyzoncie pojawiło się światełko w tunelu... o czym za chwilę.
- Ciii, ale nie mów nic Lauren, bo mi odejmie punkty - przyłożyła palec do ust z uśmiechem jakby to miała być ich kolejna tajemnica, bo Lauren dostała tytuł prefekta i teraz już sama Suzi musi się przy niej hamować żeby dobre imię Pani prefekt nie zostało zszargane przez jej nieco mniej regulaminową przyjaciółkę. Z jednej strony cieszyła się, że zostało tylko kilka miesięcy szkoły i na tyle była skłonna się poświęcić do przestrzegania reguł jednak z drugiej strony wiedziała, że gdy przyjdzie nowy rok szkolny to wszyscy ci, którzy są dla niej bliscy będą ulokowani w skrzydle studenckim i jeżeli i Lau i Richard zostaną na studiach w Hogwarcie będą ją musieli nielegalnie przemycać.
Spojrzała po niego kiedy usiadł i jego uśmiech zszedł mu z twarzy momentalnie kiedy wspomniała Anthonego. Brawo Castellani, nie minęło 5 minut a Ty już rozwalasz nastrój, który chłopak budował przez dobrych kilka godzin. Widać szybka nie była tylko na miotle. Wysłuchała co mówił i przysunęła się nieco bliżej niego tak że gdy wyciągnęła dłoń w jego kierunku mogła śmiało chwycić za podbródek i skierowała go w swoją stronę by na nią spojrzał.
- Będzie dobrze, zobaczysz, Wilson wróci. Na pewno będzie potrzebował naszego wsparcia, ale ważne, że wraca. Nie lubię jak się dąsasz - mruknęła w jego kierunku wlepiając w jego szczenięcy wzrok swoje węgielki jak to zwykł nazywać jej czarne ślepia. W tym momencie różdżkę wyciągnęła z kieszeni i przywołała dwa kubki z czekoladą, które gdzieś tam obok nich sobie lewitowały. Czekolada na troski była najlepszym rozwiązaniem a oni lubili bardzo słodycze chociaż nie wyglądali. Podała mu kubek i sama chwyciła obiema rękami swój i objęła ustami słomkę by zaraz pociągnąć słodki i ciepły napój. Czując smak, który podrażnił jej kubki smakowe aż westchnęła z zachwytu, bo nie przypominało w smaku tych czekolad, które serwowały skrzaty. - O Helgo, jakie to jest wyśmienite - rzuciła i znów pociągnęła kolejną porcję niemal rozpływając się, jednak zaraz oderwała się od boskiego czekoladowego napoju, bo coś sobie przypomniała.
- Jak byłam u ojca w gabinecie to większość jego rzeczy zniknęło - zaczęła spoglądając na Richarda z wzrokiem jakby miała teraz zamiar opowiedzieć mu jakąś historię życia - a jego samego nie widziałam już chyba od tygodnia, na sowy odpisuje mi, że JESZCZE mi nie może powiedzieć gdzie jest, ale słuchaj dalej. Wśród Błękitnych chodzą plotki, że Harpie będą miały nowego trenera i to z Ameryki Południowej! Rozumiesz?! - rzuciła z wyraźnym podekscytowaniem w stronę Krukona ale patrząc na jego minę kontynuowała wyjaśnienia swojej może nieco chaotycznej opowieści i zaciągnęła się szybko czekoladą, bo zaschło jej w gardle - jak plotki się potwierdzą, to mój ojciec będzie trenował największych wrogów Błękitnych, jednak najważniejsze jest co innego - tu przerwała a w jej oczach pojawił się charakterystyczny błysk w oku kiedy czymś była bardzo podekscytowana - Marco Castellani nie wróci do Hogwartu do końca roku! - zakończyła wyraźnie dumna z historii a na jej kącikach ust z tego podekscytowania i zachłannego picia zostało troszkę płynnej czekolady. Brak starego w Hogwarcie wiązało się z brakiem nieustannej kontroli swej córki czego doświadczała przez ostatnie 3 lata odkąd był tutaj nauczycielem. Wyczekująco wręcz wiercąc się na materacu czekała na reakcję Baizena.
- Ciii, ale nie mów nic Lauren, bo mi odejmie punkty - przyłożyła palec do ust z uśmiechem jakby to miała być ich kolejna tajemnica, bo Lauren dostała tytuł prefekta i teraz już sama Suzi musi się przy niej hamować żeby dobre imię Pani prefekt nie zostało zszargane przez jej nieco mniej regulaminową przyjaciółkę. Z jednej strony cieszyła się, że zostało tylko kilka miesięcy szkoły i na tyle była skłonna się poświęcić do przestrzegania reguł jednak z drugiej strony wiedziała, że gdy przyjdzie nowy rok szkolny to wszyscy ci, którzy są dla niej bliscy będą ulokowani w skrzydle studenckim i jeżeli i Lau i Richard zostaną na studiach w Hogwarcie będą ją musieli nielegalnie przemycać.
Spojrzała po niego kiedy usiadł i jego uśmiech zszedł mu z twarzy momentalnie kiedy wspomniała Anthonego. Brawo Castellani, nie minęło 5 minut a Ty już rozwalasz nastrój, który chłopak budował przez dobrych kilka godzin. Widać szybka nie była tylko na miotle. Wysłuchała co mówił i przysunęła się nieco bliżej niego tak że gdy wyciągnęła dłoń w jego kierunku mogła śmiało chwycić za podbródek i skierowała go w swoją stronę by na nią spojrzał.
- Będzie dobrze, zobaczysz, Wilson wróci. Na pewno będzie potrzebował naszego wsparcia, ale ważne, że wraca. Nie lubię jak się dąsasz - mruknęła w jego kierunku wlepiając w jego szczenięcy wzrok swoje węgielki jak to zwykł nazywać jej czarne ślepia. W tym momencie różdżkę wyciągnęła z kieszeni i przywołała dwa kubki z czekoladą, które gdzieś tam obok nich sobie lewitowały. Czekolada na troski była najlepszym rozwiązaniem a oni lubili bardzo słodycze chociaż nie wyglądali. Podała mu kubek i sama chwyciła obiema rękami swój i objęła ustami słomkę by zaraz pociągnąć słodki i ciepły napój. Czując smak, który podrażnił jej kubki smakowe aż westchnęła z zachwytu, bo nie przypominało w smaku tych czekolad, które serwowały skrzaty. - O Helgo, jakie to jest wyśmienite - rzuciła i znów pociągnęła kolejną porcję niemal rozpływając się, jednak zaraz oderwała się od boskiego czekoladowego napoju, bo coś sobie przypomniała.
- Jak byłam u ojca w gabinecie to większość jego rzeczy zniknęło - zaczęła spoglądając na Richarda z wzrokiem jakby miała teraz zamiar opowiedzieć mu jakąś historię życia - a jego samego nie widziałam już chyba od tygodnia, na sowy odpisuje mi, że JESZCZE mi nie może powiedzieć gdzie jest, ale słuchaj dalej. Wśród Błękitnych chodzą plotki, że Harpie będą miały nowego trenera i to z Ameryki Południowej! Rozumiesz?! - rzuciła z wyraźnym podekscytowaniem w stronę Krukona ale patrząc na jego minę kontynuowała wyjaśnienia swojej może nieco chaotycznej opowieści i zaciągnęła się szybko czekoladą, bo zaschło jej w gardle - jak plotki się potwierdzą, to mój ojciec będzie trenował największych wrogów Błękitnych, jednak najważniejsze jest co innego - tu przerwała a w jej oczach pojawił się charakterystyczny błysk w oku kiedy czymś była bardzo podekscytowana - Marco Castellani nie wróci do Hogwartu do końca roku! - zakończyła wyraźnie dumna z historii a na jej kącikach ust z tego podekscytowania i zachłannego picia zostało troszkę płynnej czekolady. Brak starego w Hogwarcie wiązało się z brakiem nieustannej kontroli swej córki czego doświadczała przez ostatnie 3 lata odkąd był tutaj nauczycielem. Wyczekująco wręcz wiercąc się na materacu czekała na reakcję Baizena.
Re: Balkon
Zdecydowanie to ona się obawiała pana Castellaniego. Może Richard nie był hopsia do przodu, żeby się mu stawiać nie wiadomo jak, ale na pewno nie zamierzał podkulać ogona i udawać, że nic do córki psora nie czuje. A że ona chciała się skrywać za drzewem, pod ramieniem Baizena... Jemu w to mi graj, bo bawiło go to i wesoło przyglądał się jej paranoicznemu spojrzeniu. Brakowało tylko, żeby się skradała do niego i szeptem kazała mu mówić do siebie. U R O C Z A.
On jakoś nie ogarnął nowych prefektów, więc słysząc, że Lauren została takowym, wywrócił oczami. Zaskoczony, zastanawiał się przez moment, jak dziewczyna będzie chciała ogarnąć bycie prefektem i bycie w ekipie z wilkołakami. Może będzie dawała im fory i stała na czatach niecnych czynów w pełnię? Nie wiadomo. Jeśli chodzi o ich przyszłość, on jakoś się już nie denerwował. Obstawiał dwie uczelnie i to tę drugą bardziej na wszelki wypadek, jeśli by jakimś cudem Hogwart wystrzelił z progami a on się nie dostał. Dla niego to, że będzie obok ta ciemnowłosa sokolniczka było spokojem na jego zszargane nerwy. Może nie w kontekście Wilsona, ale takiej ogólnej egzystencji. Czuł, że związek z nią jest dobry i nad wyraz bezproblemowy. To otwarcie się przed nią ze swoim wilkołactwem sprawiło, że się do siebie jeszcze bardziej zbliżyli. Może kiedyś porozmawiają o swojej przyszłości albo raczej planach na nią, ale to nie teraz.
Humor tego buńczucznego młodzieńca potrafił się zmieniać, jak w kalejdoskopie, może za sprawą jego wilkołaczych genów. Nie chciał jednak udawać przed nią, że go nie ruszyła kwestia Wilsona. Ten typ tak ma, że za przyjaciółmi skoczyłby w ogień. I to bez gadania. Przejmował się, że mógł może więcej zrobić dla swojego kumpla. Jak będzie mu dane go zobaczyć to chyba godzinę będę go tulił, POWAŻNIE. Rich został zobligowany do spojrzenia na Suzanne i oczywiście to zrobił, ciepło, ale blado się uśmiechając do niej. Pokiwał lekko głową. - Ja też się nie lubię dąsać. - Stwierdził, o dziwo, dość swobodnie, pewnie z powodu lewitującej do nich czekolady. - Dziękuję. - Odparł, starając się jednak wyprzeć smutne myśli. Na pewno jego przyjaciel się znajdzie, a oni będą mogli spędzić trochę wspólnego czasu bez smuteczkowania. Upiwszy łyk czekolady, Richard w duchu przyznał sobie, że deal ze skrzatami był dobrym pomysłem. Szczególnie, że w chwilę potem dziewczyna mu towarzysząca była zachwycona. Zaśmiał się krótko, bezgłośnie, kiwając głową z uznaniem dla samego siebie, skromniś. - Załatwiłem tę czekoladę u skrzatów, ściągnęli ją ze Szwajcarii. - Może jeszcze dostanie parę punktów u czarnuli! Odstawił "w powietrze" kubek, bo swobodnie unosił się teraz obok niego, marszcząc chwilowo brwi. Łypnął podejrzliwie na Su, czekając na kontynuację informacji markowych. On wcale nie myślał, że ten delikwent zniknął. Ale że coś załatwia dziwnego i... No własnie. Uniósł wyżej brwi, bo Suzanne nie przerywała swojej historii, a on już poskładał pewne puzzle. - Ale to znaczy, że on będzie trenował Two... - I tu padły ostatnie słowa dziewczyny. Baizen nie czekał długo z reakcją. Rezolutną dziewuszkę obrzucił wzrokiem tak rozbawionym, jak dawno nie. - Bzykać Ci się chce. - Stwierdził zatrważająco bezpośrednio. - A jaaaaa myślałem, że Ty się obawiasz, że on będzie Ci przeciwników trenować. - Wytchnął, jak gdyby nigdy nic wyciągając się teraz do Ślizgonki i łapiąc czule dłonią jej policzek, wpił się w te czekoladowe w smaku usta.
On jakoś nie ogarnął nowych prefektów, więc słysząc, że Lauren została takowym, wywrócił oczami. Zaskoczony, zastanawiał się przez moment, jak dziewczyna będzie chciała ogarnąć bycie prefektem i bycie w ekipie z wilkołakami. Może będzie dawała im fory i stała na czatach niecnych czynów w pełnię? Nie wiadomo. Jeśli chodzi o ich przyszłość, on jakoś się już nie denerwował. Obstawiał dwie uczelnie i to tę drugą bardziej na wszelki wypadek, jeśli by jakimś cudem Hogwart wystrzelił z progami a on się nie dostał. Dla niego to, że będzie obok ta ciemnowłosa sokolniczka było spokojem na jego zszargane nerwy. Może nie w kontekście Wilsona, ale takiej ogólnej egzystencji. Czuł, że związek z nią jest dobry i nad wyraz bezproblemowy. To otwarcie się przed nią ze swoim wilkołactwem sprawiło, że się do siebie jeszcze bardziej zbliżyli. Może kiedyś porozmawiają o swojej przyszłości albo raczej planach na nią, ale to nie teraz.
Humor tego buńczucznego młodzieńca potrafił się zmieniać, jak w kalejdoskopie, może za sprawą jego wilkołaczych genów. Nie chciał jednak udawać przed nią, że go nie ruszyła kwestia Wilsona. Ten typ tak ma, że za przyjaciółmi skoczyłby w ogień. I to bez gadania. Przejmował się, że mógł może więcej zrobić dla swojego kumpla. Jak będzie mu dane go zobaczyć to chyba godzinę będę go tulił, POWAŻNIE. Rich został zobligowany do spojrzenia na Suzanne i oczywiście to zrobił, ciepło, ale blado się uśmiechając do niej. Pokiwał lekko głową. - Ja też się nie lubię dąsać. - Stwierdził, o dziwo, dość swobodnie, pewnie z powodu lewitującej do nich czekolady. - Dziękuję. - Odparł, starając się jednak wyprzeć smutne myśli. Na pewno jego przyjaciel się znajdzie, a oni będą mogli spędzić trochę wspólnego czasu bez smuteczkowania. Upiwszy łyk czekolady, Richard w duchu przyznał sobie, że deal ze skrzatami był dobrym pomysłem. Szczególnie, że w chwilę potem dziewczyna mu towarzysząca była zachwycona. Zaśmiał się krótko, bezgłośnie, kiwając głową z uznaniem dla samego siebie, skromniś. - Załatwiłem tę czekoladę u skrzatów, ściągnęli ją ze Szwajcarii. - Może jeszcze dostanie parę punktów u czarnuli! Odstawił "w powietrze" kubek, bo swobodnie unosił się teraz obok niego, marszcząc chwilowo brwi. Łypnął podejrzliwie na Su, czekając na kontynuację informacji markowych. On wcale nie myślał, że ten delikwent zniknął. Ale że coś załatwia dziwnego i... No własnie. Uniósł wyżej brwi, bo Suzanne nie przerywała swojej historii, a on już poskładał pewne puzzle. - Ale to znaczy, że on będzie trenował Two... - I tu padły ostatnie słowa dziewczyny. Baizen nie czekał długo z reakcją. Rezolutną dziewuszkę obrzucił wzrokiem tak rozbawionym, jak dawno nie. - Bzykać Ci się chce. - Stwierdził zatrważająco bezpośrednio. - A jaaaaa myślałem, że Ty się obawiasz, że on będzie Ci przeciwników trenować. - Wytchnął, jak gdyby nigdy nic wyciągając się teraz do Ślizgonki i łapiąc czule dłonią jej policzek, wpił się w te czekoladowe w smaku usta.
Re: Balkon
No jak miała się nie obawiać SWOJEGO OJCA, który był jej jedynym rodzicielem i odkąd Baizen zaczął się koło niej kręcić temu odbiło i stał się nagle zainteresowany jej życiem. No miała paranoje lekką, bo naprawdę miała wrażenie, że miał oczy wszędzie i nawet nie mogła się ze swoim OFICJALNYM chłopakiem publicznie całować. A w sumie ona jakoś i tak nie przepadała za przesadnym okazywaniem miłości w miejscach publicznych, wolała spokojniejsze miejsca na intensywniejsze buziaki niż dla przykładu dziedziniec albo wielka sala w trakcie kolacji. Może po prostu nie była też do tego przyzwyczajona, bo takiego jakiegoś poważniejszego chłopaka to nie miała.
Suzanne po prostu słuchała bardziej swojego serca niż tych głosów z tyłu głowy, które przypominały jej o pełni i drugiej naturze Baizena. Starała się nie myśleć w kategoriach jego jako złej bestii tylko starała się akceptować jego przypadłość i go wspierać, będzie mu nosiła te wiggenowe tylko żeby starał się do niej wracać na czas, bo miała nadzieję, że ta ostatnia pełnia nie powtórzy się w takim wydaniu. Już one z Lauren o to zadbają. Poza tym ten blondas może nieświadomie ale naprawdę na Suzkę dobrze wpływał, bo lepiej się uczyła (trochę jej siadł na ambicji przez to jaki mądry był), była pogodniejsza też dla innych, chociaż wystarczy, że ktoś by walnął przy niej, że się stała miękka to już wracała stara Castellani chyba nawet z podwójną siłą. No i schronienie się w jego ramionach było najlepszym uspokajaczem na świecie.
Wiedziała kim Wilson był dla niego i nie dziwiło ją to wcale, że tak to przeżywa dlatego starała się go podtrzymywać na duchu żeby do końca nie zwariował. Czekali tylko na powrót Ślizgona i może dowiedzą się co się tak naprawdę wydarzyło i gdzie się podziewał. Jednak póki co wróćmy na ziemię, a raczej na ten pięknie przystrojony balkon.
Oj ona tak już miała, że jak zaczęła gadać to nie szło jej przerwać mimo, że widać było, że Richard usilnie chciał coś skomentować w trakcie jej wypowiedzi. No chyba się jeszcze nie nauczył, że gadulstwa Castellani trzeba najpierw wysłuchać do końca... Bzykać Ci się chce. Jak to usłyszała to momentalnie na jej policzkach wykwitł dorodny bordowy rumieniec wstydu i nawet nie wiedziała jak to skomentować, bo się nie spodziewała po nim takiej reakcji. Kiedy ten już się do niej przykleił swoimi wargami mimo, że bardzo chciała poddać się mu temu pocałunkowi odsunęła się od niego robiąc naburmuszoną minę z nadal mocno czerwonymi policzkami
- Jesteś bezczelny Baizen! - rzuciła do niego wyraźnie oburzona jego słowami marszcząc brwi, jednak w duszy wcale to co powiedział nie mijało się z prawdą. Coraz częściej Castellani budziła się zlana potem i rozjuszona kiedy to śnił się jej bez koszulki uśmiechając się do niej i spoglądając tym szczenięcym wzrokiem dzięki któremu zawsze jej trochę miękły nogi. A w tych jej snach naprawdę robił jej niepoprawne rzeczy, których jako dziewica nie miała okazji doświadczyć, to wszystko przez to, że dziewczyny z dormitorium pożyczyły jej jakieś harlequiny, które miały dosyć intensywne opisy zbliżeń między bohaterami... no i to wszystko przekładało się, że w jej mokrych snach zamiast bohatera książkowego widziała swojego boskiego Krukona...
Chwyciła za paczkę żelek z miodowego królestwa, które leżały koło niej i podkreślając swojego focha rzuciła nimi w Baizena nieco się od niego nawet odwracając chcąc by ten zawstydzony rumieniec zszedł z jej twarzy.
- Nie boje się jego jako trenera, znam go 16 lat, znam jego każdy ruch - powiedziała komentując jeszcze jego słowa odnośnie jej ojca. Tak się jej przynajmniej wydawało, że zna, bo w końcu to przy nim nauczyła się szybciej latać na miotle niż chyba chodzić. Ciemnowłosa chwyciła za jedną z babeczek, które gdzieś tam leżały i włożyła palec w krem, który był na wierzchu by zaraz włożyć go sobie do buzi - bo ja naprawdę nie chcę żeby przypadkiem nas naszedł jak się będziemy... no ten... przytulać - mruknęła ściszonym głosem zerkając na niego z ukosa oblizując palec z kremu malinowego.
Suzanne po prostu słuchała bardziej swojego serca niż tych głosów z tyłu głowy, które przypominały jej o pełni i drugiej naturze Baizena. Starała się nie myśleć w kategoriach jego jako złej bestii tylko starała się akceptować jego przypadłość i go wspierać, będzie mu nosiła te wiggenowe tylko żeby starał się do niej wracać na czas, bo miała nadzieję, że ta ostatnia pełnia nie powtórzy się w takim wydaniu. Już one z Lauren o to zadbają. Poza tym ten blondas może nieświadomie ale naprawdę na Suzkę dobrze wpływał, bo lepiej się uczyła (trochę jej siadł na ambicji przez to jaki mądry był), była pogodniejsza też dla innych, chociaż wystarczy, że ktoś by walnął przy niej, że się stała miękka to już wracała stara Castellani chyba nawet z podwójną siłą. No i schronienie się w jego ramionach było najlepszym uspokajaczem na świecie.
Wiedziała kim Wilson był dla niego i nie dziwiło ją to wcale, że tak to przeżywa dlatego starała się go podtrzymywać na duchu żeby do końca nie zwariował. Czekali tylko na powrót Ślizgona i może dowiedzą się co się tak naprawdę wydarzyło i gdzie się podziewał. Jednak póki co wróćmy na ziemię, a raczej na ten pięknie przystrojony balkon.
Oj ona tak już miała, że jak zaczęła gadać to nie szło jej przerwać mimo, że widać było, że Richard usilnie chciał coś skomentować w trakcie jej wypowiedzi. No chyba się jeszcze nie nauczył, że gadulstwa Castellani trzeba najpierw wysłuchać do końca... Bzykać Ci się chce. Jak to usłyszała to momentalnie na jej policzkach wykwitł dorodny bordowy rumieniec wstydu i nawet nie wiedziała jak to skomentować, bo się nie spodziewała po nim takiej reakcji. Kiedy ten już się do niej przykleił swoimi wargami mimo, że bardzo chciała poddać się mu temu pocałunkowi odsunęła się od niego robiąc naburmuszoną minę z nadal mocno czerwonymi policzkami
- Jesteś bezczelny Baizen! - rzuciła do niego wyraźnie oburzona jego słowami marszcząc brwi, jednak w duszy wcale to co powiedział nie mijało się z prawdą. Coraz częściej Castellani budziła się zlana potem i rozjuszona kiedy to śnił się jej bez koszulki uśmiechając się do niej i spoglądając tym szczenięcym wzrokiem dzięki któremu zawsze jej trochę miękły nogi. A w tych jej snach naprawdę robił jej niepoprawne rzeczy, których jako dziewica nie miała okazji doświadczyć, to wszystko przez to, że dziewczyny z dormitorium pożyczyły jej jakieś harlequiny, które miały dosyć intensywne opisy zbliżeń między bohaterami... no i to wszystko przekładało się, że w jej mokrych snach zamiast bohatera książkowego widziała swojego boskiego Krukona...
Chwyciła za paczkę żelek z miodowego królestwa, które leżały koło niej i podkreślając swojego focha rzuciła nimi w Baizena nieco się od niego nawet odwracając chcąc by ten zawstydzony rumieniec zszedł z jej twarzy.
- Nie boje się jego jako trenera, znam go 16 lat, znam jego każdy ruch - powiedziała komentując jeszcze jego słowa odnośnie jej ojca. Tak się jej przynajmniej wydawało, że zna, bo w końcu to przy nim nauczyła się szybciej latać na miotle niż chyba chodzić. Ciemnowłosa chwyciła za jedną z babeczek, które gdzieś tam leżały i włożyła palec w krem, który był na wierzchu by zaraz włożyć go sobie do buzi - bo ja naprawdę nie chcę żeby przypadkiem nas naszedł jak się będziemy... no ten... przytulać - mruknęła ściszonym głosem zerkając na niego z ukosa oblizując palec z kremu malinowego.
Re: Balkon
Sam Baizen też nie był typem, co by tu chwalił pod niebiosa Rovenie swoją dziewczynę. Lubił czułości, ale te skryte, subtelne. Aczkolwiek gdyby była potrzeba to byłby w stanie zintensyfikować swoją prezencję, jako bossy boyfriend, żeby specjalnie kogoś odstraszyć czy może też wspomóc Castellani w kontakcie z jakimś natrętem.
Ewidentnie się dogadywali. Być może coś się zmieni w przyszłości, gdy różowe okulary zdejmą, chociaż chyba można powiedzieć, że ostatnia pełnia je jednak już zsunęła im z nosa. Nie będziemy jednak wracać do tego, co się działo, nie w tej fabułce. W kwestii codzienności, Richard nadal miał zainteresowanie wielu uczennic, niektóre były nachalne, ale po prostu zrobił się bardziej ironiczny i odsyłał je z kwitkiem szybciej, niż wcześniej. Kiedyś je ignorował, a teraz mówił Powiedz to Suzanne Castellani i wróć, jeśli powie, że możemy się spotkać. Ciekawe czy któraś cizia się odważyła.
Nie speszył go jej rumieniec. Wręcz przeciwnie, bo ten pocałunek miał zwieńczony ciągłym uśmiechem. Lubił ją czasem zawstydzać, ale faktem jest, że wcześniej tak ewidentnie tego nie robił. Zaśmiał się bezgłośnie, kiwając głową tuż po jej słowach. - Nie da się ukryć, jestem. - On może nie miał takich burzliwych myśli, ale zdarzało mu się porannie być bardziej zaaferowanym, niż na co dzień. I mieć kilka miłych snów z Suzanne w tle. Jakoś jednak się tym nie przejmował, a ewentualne działania z nią chciał zostawić na czas, gdy będzie gotowa. To jeden z tych ogarniętych typów, którzy nie będą płakać, że nie zaliczył dziewuchy w tydzień. Głupie, podmiotowe traktowanie było poza jego umiejętnościami i kompletnie mu tego nie brakowało. Gdyby jednak wyszło na jaw, że ona sobie harlequiny magiczne ustawia w głowie z nimi, jako głównymi bohaterami... Starałby się nie roześmiać, wiadomo, ale byłby rozbawiony i ciekawy, co dokładnie się jej podobało. Ba, może by potem chciał zaoferować role-play.
Dostał paczką żelek i wesoło zaczął podrygiwać w miejscu, obserwując jej obrazę majestatu. Złapał żelki i swobodnie je otworzył, żeby zaraz pochłonąć kilka. Trafił na kwaśne, więc brwi nieco uniosły się przy nasadzie jego nosa, ale słuchał uważnie tego, co mówiła o swoim ojcu. Z tej strony na to nie spojrzał, ale rzeczywiście brzmiało to logicznie. Może będzie to niemała przewaga dla Błękitnych, jakby samo posiadanie Su w składzie tym nie było.
Krukon zsunął się na ich wygodnym legowisku, które sam tu przytaśtał dzięki zaklęciom pomniejszającym. Obrócił się, wsuwając stopy pod puchatą kołderkę w ciemnym kolorze i oparł głowę o jedną z twardszych poduch. Miał teraz swoją dziewuszkę przed sobą i mógł ją zacząć smyrać palcami po udzie. - No tak, przytulać. - Wytchnął specjalnie niższym tonem, ciszej, niż mógł. Oblizał się krótko i przyjrzał się uważnie temu, jak ona oblizuje palec. Uśmiechnął się wymownie, kiwając głową, jakby niemo zgadzał się na takie manewry.
- Jak to właściwie jest z Tobą, co? - Zagadnął ją, nie umiejąc już pozbyć się nieco szczeniaczkowego spojrzenia, gdy się jej przyglądał. Widać było, że jest totalnie w niej zadurzony. - O czym myślisz? - Był tego ciekawy i najchętniej by się nauczył natychmiast legilimencji, ale przecież pierw zaczynało się najlepiej od oklumencji, a choć on już w tym kierunku działał to daleko było jeszcze do konkretnych postępów. - Co Ci chodzi po głowie, Suzie?
Ewidentnie się dogadywali. Być może coś się zmieni w przyszłości, gdy różowe okulary zdejmą, chociaż chyba można powiedzieć, że ostatnia pełnia je jednak już zsunęła im z nosa. Nie będziemy jednak wracać do tego, co się działo, nie w tej fabułce. W kwestii codzienności, Richard nadal miał zainteresowanie wielu uczennic, niektóre były nachalne, ale po prostu zrobił się bardziej ironiczny i odsyłał je z kwitkiem szybciej, niż wcześniej. Kiedyś je ignorował, a teraz mówił Powiedz to Suzanne Castellani i wróć, jeśli powie, że możemy się spotkać. Ciekawe czy któraś cizia się odważyła.
Nie speszył go jej rumieniec. Wręcz przeciwnie, bo ten pocałunek miał zwieńczony ciągłym uśmiechem. Lubił ją czasem zawstydzać, ale faktem jest, że wcześniej tak ewidentnie tego nie robił. Zaśmiał się bezgłośnie, kiwając głową tuż po jej słowach. - Nie da się ukryć, jestem. - On może nie miał takich burzliwych myśli, ale zdarzało mu się porannie być bardziej zaaferowanym, niż na co dzień. I mieć kilka miłych snów z Suzanne w tle. Jakoś jednak się tym nie przejmował, a ewentualne działania z nią chciał zostawić na czas, gdy będzie gotowa. To jeden z tych ogarniętych typów, którzy nie będą płakać, że nie zaliczył dziewuchy w tydzień. Głupie, podmiotowe traktowanie było poza jego umiejętnościami i kompletnie mu tego nie brakowało. Gdyby jednak wyszło na jaw, że ona sobie harlequiny magiczne ustawia w głowie z nimi, jako głównymi bohaterami... Starałby się nie roześmiać, wiadomo, ale byłby rozbawiony i ciekawy, co dokładnie się jej podobało. Ba, może by potem chciał zaoferować role-play.
Dostał paczką żelek i wesoło zaczął podrygiwać w miejscu, obserwując jej obrazę majestatu. Złapał żelki i swobodnie je otworzył, żeby zaraz pochłonąć kilka. Trafił na kwaśne, więc brwi nieco uniosły się przy nasadzie jego nosa, ale słuchał uważnie tego, co mówiła o swoim ojcu. Z tej strony na to nie spojrzał, ale rzeczywiście brzmiało to logicznie. Może będzie to niemała przewaga dla Błękitnych, jakby samo posiadanie Su w składzie tym nie było.
Krukon zsunął się na ich wygodnym legowisku, które sam tu przytaśtał dzięki zaklęciom pomniejszającym. Obrócił się, wsuwając stopy pod puchatą kołderkę w ciemnym kolorze i oparł głowę o jedną z twardszych poduch. Miał teraz swoją dziewuszkę przed sobą i mógł ją zacząć smyrać palcami po udzie. - No tak, przytulać. - Wytchnął specjalnie niższym tonem, ciszej, niż mógł. Oblizał się krótko i przyjrzał się uważnie temu, jak ona oblizuje palec. Uśmiechnął się wymownie, kiwając głową, jakby niemo zgadzał się na takie manewry.
- Jak to właściwie jest z Tobą, co? - Zagadnął ją, nie umiejąc już pozbyć się nieco szczeniaczkowego spojrzenia, gdy się jej przyglądał. Widać było, że jest totalnie w niej zadurzony. - O czym myślisz? - Był tego ciekawy i najchętniej by się nauczył natychmiast legilimencji, ale przecież pierw zaczynało się najlepiej od oklumencji, a choć on już w tym kierunku działał to daleko było jeszcze do konkretnych postępów. - Co Ci chodzi po głowie, Suzie?
Re: Balkon
Oj żadna cizia się nie odważyła, chociaż widziała nie raz te pełne zazdrości spojrzenia w jej kierunku i nieraz niechlubne komentarze, ale miała je gdzieś. Była z jednym z największych bożyszczy więc musiała przyjmować na klatę pewne plotki, które wokół nich krążyły. Ona tylko ciskała avadą wzrokiem chociaż nie raz bardzo chciałaby mieć przy sobie pałkę, którą by co poniektórych zdzieliła przez głowę. Suzanne za to mijała plotkarzy kipiąc dumą i wyrachowaniem. Tyle mają z życia.
Spoglądała na niego co jakiś czas ukradkiem jak się szczerzył jak głupi do sera i wręcz teatralnie wywróciła oczami. On to jej robił specjalnie, wiedział co na tą dziewczynę działało i skutecznie to wykorzystywał. Suzanne mogła tylko mu się usilnie opierać chcąc by jej kwiatuszek nie został zerwany zbyt szybko. Miały mały pakt z Lauren odnośnie swojej czystości, który ustanowiły dobre kilka lat temu jednak nie wiedziała do czego to niemalże doszło w Dormitorium nr IV i jakie granice zostały przekroczone. W tym głupim pakcie Suzanne już dawno została sama nieświadoma poczynań swojej przyjaciółki ze sławetnym Wilsonem, a to Lauren z tej dwójki miała być ta grzeczniejsza. Jednak te zboczone książki i to, że byli ze sobą coraz bliżej wcale jej nie pomagało w powstrzymywaniu się przed rzuceniem na Baizena jak jakaś napalona puchonka na stos ciastek. A on był ciastkiem, niewątpliwie.
Cały czas obserwowała jego poczynania, to jak się przekręcił i wyciągną rękę miziając delikatnie jej udo. Czując ten dotyk wiedziała, że to kwestia sekund jak znane jej robaki zaczęły intensywniej łazić w okolicę jej podbrzusza i jeszcze te jego pytania, które sugerowały wiele, ale nie mówiły nic wprost. BAZIEN ZABIJE CIE! krzyczała w myślach wzdychając ciężko chcąc zebrać chaos w głowie w jakieś spójne zdanie. Ten jego niższy głos i ten wzrok... znowu tak parzył, znowu wiercił w niej tymi błękitnymi oczami. Mimowolnie przygryzła dolną wargę czując jak zaczęło się jej robić dziwnie duszno.
- Trochę tu za ciepło - rzuciła nie odpowiadając na grad jego pytań i odpięła oba duże guziki swetra nieco go rozchylając, rozbieganym wzrokiem pospiesznie szukała czegoś do picia bo nagle zaschło w jej gardle i na Roveno dobrze, że przyniosła to wino ojca! Szybko przyciągnęła butelkę i odkorkowała nalewając tylko jeden kieliszek niemal drżącą ręką. Miała w sobie teraz tyle emocji, tyle myśli, że nie wiedziała jak ma się skupić żeby tego wina nie rozlać. Nadal starając się na niego nie patrzeć wypiła duszkiem to co nalała głośno przełykając ostatni łyk, słodki alkohol rozlał się po jej organizmie i nagle poczuła, że do odważnych świat należy i musi powiedzieć cokolwiek co jej siedzi w głowie, bo jej uczucia względem niego były już bardzo silne i nie chciała sobie teraz wyobrażać kogoś innego zamiast tego blondyna.
- Ty mi łazisz po głowie, od dłuższego czasu, Ty i ten twój wzrok jakbyś chciał mnie nim rozebrać... - rzuciła spoglądając w jego kierunku krótko chcąc wybadać czy zaraz jej tu nie wyśmieje - a ja nie chcę żebyś tylko patrzył... chcę więcej...
Spoglądała na niego co jakiś czas ukradkiem jak się szczerzył jak głupi do sera i wręcz teatralnie wywróciła oczami. On to jej robił specjalnie, wiedział co na tą dziewczynę działało i skutecznie to wykorzystywał. Suzanne mogła tylko mu się usilnie opierać chcąc by jej kwiatuszek nie został zerwany zbyt szybko. Miały mały pakt z Lauren odnośnie swojej czystości, który ustanowiły dobre kilka lat temu jednak nie wiedziała do czego to niemalże doszło w Dormitorium nr IV i jakie granice zostały przekroczone. W tym głupim pakcie Suzanne już dawno została sama nieświadoma poczynań swojej przyjaciółki ze sławetnym Wilsonem, a to Lauren z tej dwójki miała być ta grzeczniejsza. Jednak te zboczone książki i to, że byli ze sobą coraz bliżej wcale jej nie pomagało w powstrzymywaniu się przed rzuceniem na Baizena jak jakaś napalona puchonka na stos ciastek. A on był ciastkiem, niewątpliwie.
Cały czas obserwowała jego poczynania, to jak się przekręcił i wyciągną rękę miziając delikatnie jej udo. Czując ten dotyk wiedziała, że to kwestia sekund jak znane jej robaki zaczęły intensywniej łazić w okolicę jej podbrzusza i jeszcze te jego pytania, które sugerowały wiele, ale nie mówiły nic wprost. BAZIEN ZABIJE CIE! krzyczała w myślach wzdychając ciężko chcąc zebrać chaos w głowie w jakieś spójne zdanie. Ten jego niższy głos i ten wzrok... znowu tak parzył, znowu wiercił w niej tymi błękitnymi oczami. Mimowolnie przygryzła dolną wargę czując jak zaczęło się jej robić dziwnie duszno.
- Trochę tu za ciepło - rzuciła nie odpowiadając na grad jego pytań i odpięła oba duże guziki swetra nieco go rozchylając, rozbieganym wzrokiem pospiesznie szukała czegoś do picia bo nagle zaschło w jej gardle i na Roveno dobrze, że przyniosła to wino ojca! Szybko przyciągnęła butelkę i odkorkowała nalewając tylko jeden kieliszek niemal drżącą ręką. Miała w sobie teraz tyle emocji, tyle myśli, że nie wiedziała jak ma się skupić żeby tego wina nie rozlać. Nadal starając się na niego nie patrzeć wypiła duszkiem to co nalała głośno przełykając ostatni łyk, słodki alkohol rozlał się po jej organizmie i nagle poczuła, że do odważnych świat należy i musi powiedzieć cokolwiek co jej siedzi w głowie, bo jej uczucia względem niego były już bardzo silne i nie chciała sobie teraz wyobrażać kogoś innego zamiast tego blondyna.
- Ty mi łazisz po głowie, od dłuższego czasu, Ty i ten twój wzrok jakbyś chciał mnie nim rozebrać... - rzuciła spoglądając w jego kierunku krótko chcąc wybadać czy zaraz jej tu nie wyśmieje - a ja nie chcę żebyś tylko patrzył... chcę więcej...
Re: Balkon
Obserwował ją nieustannie. Nie tylko tę urokliwą twarz czy odbijającą pod skórą tętnicę na szyi. Widział speszone spojrzenie i to, jak denerwowała się na jego swobodę. Chciał jej troszeczkę ściągnąć stresu z barków, ale chyba swoim dotykiem nie pomógł. Rozbawiony, drgnął mu znów kącik ust, a w chwilę potem pokiwał głową. - Zdecydowanie. - Ruszył się, żeby zrobić coś ze swoim ciepłem, ale widząc, że rozpina sweter kompletnie niewinnie, on... Mniej niewinnie wpatrywał się w zarys jej dekoltu. I pufnął ciężko, siadając na chwilę. Zdjął z siebie bluzę i rzucił ją gdzieś pod drzwi. Miał na szczęście na sobie koszulkę, zwykły t-shirt, bo gdyby takowego materiału na nim nie było to ciemnowłosa Ślizgonka jeszcze by zawału dostała. A tak była bezpieczna. Jeszcze. Wrócił na swoje miejsce, leżąc przy niej, a widząc te drżące ręce, nieznacznie zmarszczył brwi. Ona upiła alkoholu, a on jedynie wlepiał budyniowy wzrok w jej węgielkowe ślepia. Nie planował niecnych działań z nią, ale nie byłoby mu źle, gdyby takowe miały miejsce. Aurę mieli urokliwą, a choć lekko ciemniej się robiło za ich magiczną woalką, światełka wciąż skrzyły się od środka, niczym zmuszone do pracy świetliki.
Gdy padły kolejne słowa z jej strony, przysunął się momentalnie do Suzanne i nieco z góry, zawisł przy jej wargach własnymi. Przesuwał źrenicami powolnie po jej brwiach, zgrabnym nosie, niepewnie wykrzywionych ustach. - Mógłbym... - Palcami przesunął powolnie po jej policzku, szyi, obojczyku. Nie spieszył się, zerkał jeszcze w dół na jej sweterek i sprawnie trzeci guzik rozpiął. Zagryzł lekko swoją dolną wargę, znów przyglądając się bezczelnie tym, jaką bieliznę skrywała pod. - I też tego chcę. - Zanim cokolwiek jednak zrobił, wolał się upewnić w pewnych sprawach. Powstrzymał się, biorąc widocznie dłuższy i powolniejszy wdech, potem wydech. Trącił nosem koniec nosa dziewczyny. - Drżą Ci ciągle ręce. Jeśli czegoś nie chcesz to nie krępuj się i powiedz mi to. - Nie chciałby przecież, żeby potem miała z nim złe wspomnienia. Baizen is a lover, not a warrior. On nie miał zamiaru w jakikolwiek sposób jej wyśmiewać. A gdyby ktokolwiek to zrobił to gotowy był odwalić berserkera. Nim się jednak odpowiedziała za tym, że może on teraz głupoty gada, pochylił głowę tak, by swobodnie kilka razy musnąć jej zgrabną szyję. Potem cmoknął żuchwę, potem znów wargi. - Jesteś najpiękniejsza... Chcę Ciebie. - Wymamrotał, uśmiechając się delikatnie, ledwo zauważalnie. Naparł na nią ciałem, powolnie wcałowując się w jej usta. Jednocześnie zaczął niewzruszenie przesuwać dłońmi po jej sweterku, zahaczył palcami o spodnie. Westchnął bezgłośnie, bo odsunąwszy się, spojrzał na nią z góry i cholera, uwielbiał jej oczy, delikatny uśmieszek, śmiesznie rozwiane włosy. Podobała mu się, jak żadna inna dziewczyna i teraz należało się nią należycie zająć. - Uwielbiam, jak się tak na mnie patrzysz... - On ją zjadał wzrokiem, a ona wyglądała, jakby rozpływała się pod jego ślepiami.
Gdy padły kolejne słowa z jej strony, przysunął się momentalnie do Suzanne i nieco z góry, zawisł przy jej wargach własnymi. Przesuwał źrenicami powolnie po jej brwiach, zgrabnym nosie, niepewnie wykrzywionych ustach. - Mógłbym... - Palcami przesunął powolnie po jej policzku, szyi, obojczyku. Nie spieszył się, zerkał jeszcze w dół na jej sweterek i sprawnie trzeci guzik rozpiął. Zagryzł lekko swoją dolną wargę, znów przyglądając się bezczelnie tym, jaką bieliznę skrywała pod. - I też tego chcę. - Zanim cokolwiek jednak zrobił, wolał się upewnić w pewnych sprawach. Powstrzymał się, biorąc widocznie dłuższy i powolniejszy wdech, potem wydech. Trącił nosem koniec nosa dziewczyny. - Drżą Ci ciągle ręce. Jeśli czegoś nie chcesz to nie krępuj się i powiedz mi to. - Nie chciałby przecież, żeby potem miała z nim złe wspomnienia. Baizen is a lover, not a warrior. On nie miał zamiaru w jakikolwiek sposób jej wyśmiewać. A gdyby ktokolwiek to zrobił to gotowy był odwalić berserkera. Nim się jednak odpowiedziała za tym, że może on teraz głupoty gada, pochylił głowę tak, by swobodnie kilka razy musnąć jej zgrabną szyję. Potem cmoknął żuchwę, potem znów wargi. - Jesteś najpiękniejsza... Chcę Ciebie. - Wymamrotał, uśmiechając się delikatnie, ledwo zauważalnie. Naparł na nią ciałem, powolnie wcałowując się w jej usta. Jednocześnie zaczął niewzruszenie przesuwać dłońmi po jej sweterku, zahaczył palcami o spodnie. Westchnął bezgłośnie, bo odsunąwszy się, spojrzał na nią z góry i cholera, uwielbiał jej oczy, delikatny uśmieszek, śmiesznie rozwiane włosy. Podobała mu się, jak żadna inna dziewczyna i teraz należało się nią należycie zająć. - Uwielbiam, jak się tak na mnie patrzysz... - On ją zjadał wzrokiem, a ona wyglądała, jakby rozpływała się pod jego ślepiami.
Re: Balkon
Jej największym strachem było to, że mu nie sprosta, że jej całkowity brak doświadczenia, praktyki w takich aspektach byłby jakimś problemem. Może to trochę irracjonalne obawy ale słyszała trochę na temat swojego chłopaka i jego podbojach od dziewczyn, wiedziała, że część to były plotki ale jednak jakieś ziarno prawdy musiało w tym być. I gdy zwykle była twardą suką na boisku to przy nim stała się miękką owieczką, która wlepia się w jego uśmiech jak w obrazek rozpływając się całkowicie. Nie chciała żeby był nią rozczarowany.
Nie czekała zbyt długo na jego ruch, te słowa były niczym strzał z armaty sygnalizujący początek wyścigu, kiedy to konie w boksach czekają na sygnał by wystartować. Kiedy się do niej zbliżył tylko wciągnęła mocno powietrze do płuc wraz z jego intensywnym zapachem męskich perfum, które zawsze miał na sobie i które uwielbiała. Patrzyła na niego tym rozmarzonym wzrokiem chłonąc całe jego ciepło. Nie wiedziała co ma zrobić ze swoimi dłońmi kiedy ten ją dotykał nieśpiesznie po szyi więc tylko je zacisnęła na materiale jego koszulki. Czuła od jego ciała bijące ciepło, które teraz w tym momencie tak bardzo pragnęła. Nie mówiła nic, nie była w stanie, tak bardzo ją onieśmielał a z drugiej strony chciała by ruszył dalej, by się nie zatrzymywał, nie wodził ją za nos jak dotychczas. Pod swetrem który już całkiem rozpiął skrywała się granatowa delikatna bielizna, która była w komplecie... tak jakby Suzanne przeczuwała, że ta randka mogłaby się tak skończyć, a może właśnie ona na to liczyła, że w końcu będzie miała Baizena całego a on ją...
Odchyliła momentalnie głowę kiedy zaczął ją całować po szyi przymykając oczy, rozkoszując się każdym dotknięciem jego warg. Jej dłonie zaczęły wodzić po jego ciele pod koszulką delikatnie opuszkami palców badając jego rozgrzaną skórę. Chciała dotykiem uczyć się go na nowo. Pragnęła go całego, tu i teraz, bez żadnych przerywań, zastanawiania się czy to może nie za szybko, czy może jednak powinni siebie jeszcze poznać, ale oni znali się już wystarczająco od każdej innej strony tylko nie tej. Oprócz poznania własnych rodzin (co może zastanie dopiero po dłuższym czasie) pozostało poznanie swoich ciał wzajemnie, co właśnie miało nastąpić a przeszkadzała mu właśnie jego koszulka. Zanim wpił się w jej usta ponownie chwyciła za brzeg koszulki pociągając do góry by jak najszybciej się pozbyć tego skrawka niepotrzebnego teraz materiału. Jedna z dłoni utonęła w jego bujnych włosach paznokciami nieco drażniąc mocniej jego skórę głowy kiedy to ponownie zapragnął intensywnych pocałunków nie pozwalając na dłuższy oddech.
- Chce żebyś był tylko mój, teraz, zawsze - odpowiedziała kiedy się od niej oderwał i wpatrywał w nią z nieukrywanym pożądaniem. Uwielbiała jak na nią tak patrzył i ten wzrok budził w niej coś czego nigdy po sobie się nie spodziewała. Przyciągnęła go mocniej za kark do siebie znów go całując tym razem nieco agresywniej, chwytając zębami jego wargę i nieco za nią ciągnąć, rękami wodziła po jego plecach i karku niemal drapiąc go paznokciami.
- Zwariowałam przez Ciebie... - wyszeptała mu niemal do ucha kiedy na moment się od niego oderwała by później przygryźć jego płatek i nawet delikatnie go zasysając ustami.
Nie czekała zbyt długo na jego ruch, te słowa były niczym strzał z armaty sygnalizujący początek wyścigu, kiedy to konie w boksach czekają na sygnał by wystartować. Kiedy się do niej zbliżył tylko wciągnęła mocno powietrze do płuc wraz z jego intensywnym zapachem męskich perfum, które zawsze miał na sobie i które uwielbiała. Patrzyła na niego tym rozmarzonym wzrokiem chłonąc całe jego ciepło. Nie wiedziała co ma zrobić ze swoimi dłońmi kiedy ten ją dotykał nieśpiesznie po szyi więc tylko je zacisnęła na materiale jego koszulki. Czuła od jego ciała bijące ciepło, które teraz w tym momencie tak bardzo pragnęła. Nie mówiła nic, nie była w stanie, tak bardzo ją onieśmielał a z drugiej strony chciała by ruszył dalej, by się nie zatrzymywał, nie wodził ją za nos jak dotychczas. Pod swetrem który już całkiem rozpiął skrywała się granatowa delikatna bielizna, która była w komplecie... tak jakby Suzanne przeczuwała, że ta randka mogłaby się tak skończyć, a może właśnie ona na to liczyła, że w końcu będzie miała Baizena całego a on ją...
Odchyliła momentalnie głowę kiedy zaczął ją całować po szyi przymykając oczy, rozkoszując się każdym dotknięciem jego warg. Jej dłonie zaczęły wodzić po jego ciele pod koszulką delikatnie opuszkami palców badając jego rozgrzaną skórę. Chciała dotykiem uczyć się go na nowo. Pragnęła go całego, tu i teraz, bez żadnych przerywań, zastanawiania się czy to może nie za szybko, czy może jednak powinni siebie jeszcze poznać, ale oni znali się już wystarczająco od każdej innej strony tylko nie tej. Oprócz poznania własnych rodzin (co może zastanie dopiero po dłuższym czasie) pozostało poznanie swoich ciał wzajemnie, co właśnie miało nastąpić a przeszkadzała mu właśnie jego koszulka. Zanim wpił się w jej usta ponownie chwyciła za brzeg koszulki pociągając do góry by jak najszybciej się pozbyć tego skrawka niepotrzebnego teraz materiału. Jedna z dłoni utonęła w jego bujnych włosach paznokciami nieco drażniąc mocniej jego skórę głowy kiedy to ponownie zapragnął intensywnych pocałunków nie pozwalając na dłuższy oddech.
- Chce żebyś był tylko mój, teraz, zawsze - odpowiedziała kiedy się od niej oderwał i wpatrywał w nią z nieukrywanym pożądaniem. Uwielbiała jak na nią tak patrzył i ten wzrok budził w niej coś czego nigdy po sobie się nie spodziewała. Przyciągnęła go mocniej za kark do siebie znów go całując tym razem nieco agresywniej, chwytając zębami jego wargę i nieco za nią ciągnąć, rękami wodziła po jego plecach i karku niemal drapiąc go paznokciami.
- Zwariowałam przez Ciebie... - wyszeptała mu niemal do ucha kiedy na moment się od niego oderwała by później przygryźć jego płatek i nawet delikatnie go zasysając ustami.
Re: Balkon
Gdyby tylko powiedziała mu, że to o to chodzi to on by już stosownie jej wybił z mądrej główki te głupotki. To były kompletnie bezsensowne myśli, bo kto, jak kto, ale on akurat nigdy nie potraktowałby niedoświadczonej dziewczyny, jak dziwadło. Rozczarować to on by mógł ją lub siebie, jeśli by nie wymyślił czegoś, żeby jej umilić doświadczenie, które jest dość ważne dla większości dziewczyn. A że to jego dziewczyna to już w ogóle wziął sobie do serca po podwójnej randce w Hogs, żeby naprawdę jej było komfortowo, już pal licho jego zadowolenie, ale żeby ona czuła, że to było dobre doświadczenie. Jakkolwiek by się nie zakończyło.
Pomógł jej pozbyć się własnej koszulki, w chwilę potem kompletnie oddając się przyjemnym pocałunkom. Czuł, że jej dotyk przyjemnie drażni go, gdziekolwiek by te szczupłe palce się nie przesuwały. Plecy? Pewnie. Włosy? Na Rovenę... Zamruczał przeciągle, bo to, jak intensywnie czuł dreszcze na swoim karku od jej paznokci było czymś nie z tej ziemi. Chyba to będzie oficjalnie jego ulubiony element, mizianki i drapanki po głowie. Chce żebyś był tylko mój, teraz, zawsze. Chyba nie mogłaby powiedzieć bardziej motywujących go słów. Odpowiedział na ponowne pieszczoty z należytą zachłannością, nie przejmując się kompletnie tym, że napierał na nią ciałem i ocierał się twardniejącym przyrodzeniem o jej najczulsze miejsca. Gdyby nie te ciuchy... Warknął cicho, skoro tylko pociągnęła do za wargę. Zerknął po jej twarzy pospiesznie, jakby czas kazał im naprawdę zacząć odliczanie do porannych manewrów uczniów. A przecież nic podobnego nie miało miejsca. Poczuwszy jej gorący oddech na uchu, na moment zamknął oczy. Nie tylko ona wariowała. On co prawda był doświadczonym w tym związku, ale podniecenie w nim wrzało. Krukon po chwili zsunął materiał stanika z jej piersi i łapczywie dossał się do jej sutka, drażniąc go wilgocią języka. Przesunął się potem niżej na jej zgrabny brzuch, mamrocząc. - Dopiero będziesz wariować, Suzanne... - Musnął kilka kolejnych miejsc na odkrytej skórze, czując, że jeśli odsunie się od niej to jego dres zdecydowanie będzie zdradzał wzwód, którego nie umiałby teraz magicznie zniwelować. Oparł czoło na jej pasku, powarkując pod nosem, jakby chciał się uspokoić. Musiał. Musiał być delikatniejszy. I wyrozumiały dla niej. Odepchnął się od materaca wprawnie i zaczął rozpinać jej spodnie. Źrenicami przesunął po jej ciele. Nie mógł się teraz do niej nie uśmiechnąć z charakterystyczną przy niej miękkością w spojrzeniu. - Możemy przerwać, jeśli tylko chcesz. Nie chcę, żebyś czuła presję czy cokolwiek takiego. - Delikatnie zaczął zsuwać z niej spodnie, jakby czekając czy powie "stop".
Pomógł jej pozbyć się własnej koszulki, w chwilę potem kompletnie oddając się przyjemnym pocałunkom. Czuł, że jej dotyk przyjemnie drażni go, gdziekolwiek by te szczupłe palce się nie przesuwały. Plecy? Pewnie. Włosy? Na Rovenę... Zamruczał przeciągle, bo to, jak intensywnie czuł dreszcze na swoim karku od jej paznokci było czymś nie z tej ziemi. Chyba to będzie oficjalnie jego ulubiony element, mizianki i drapanki po głowie. Chce żebyś był tylko mój, teraz, zawsze. Chyba nie mogłaby powiedzieć bardziej motywujących go słów. Odpowiedział na ponowne pieszczoty z należytą zachłannością, nie przejmując się kompletnie tym, że napierał na nią ciałem i ocierał się twardniejącym przyrodzeniem o jej najczulsze miejsca. Gdyby nie te ciuchy... Warknął cicho, skoro tylko pociągnęła do za wargę. Zerknął po jej twarzy pospiesznie, jakby czas kazał im naprawdę zacząć odliczanie do porannych manewrów uczniów. A przecież nic podobnego nie miało miejsca. Poczuwszy jej gorący oddech na uchu, na moment zamknął oczy. Nie tylko ona wariowała. On co prawda był doświadczonym w tym związku, ale podniecenie w nim wrzało. Krukon po chwili zsunął materiał stanika z jej piersi i łapczywie dossał się do jej sutka, drażniąc go wilgocią języka. Przesunął się potem niżej na jej zgrabny brzuch, mamrocząc. - Dopiero będziesz wariować, Suzanne... - Musnął kilka kolejnych miejsc na odkrytej skórze, czując, że jeśli odsunie się od niej to jego dres zdecydowanie będzie zdradzał wzwód, którego nie umiałby teraz magicznie zniwelować. Oparł czoło na jej pasku, powarkując pod nosem, jakby chciał się uspokoić. Musiał. Musiał być delikatniejszy. I wyrozumiały dla niej. Odepchnął się od materaca wprawnie i zaczął rozpinać jej spodnie. Źrenicami przesunął po jej ciele. Nie mógł się teraz do niej nie uśmiechnąć z charakterystyczną przy niej miękkością w spojrzeniu. - Możemy przerwać, jeśli tylko chcesz. Nie chcę, żebyś czuła presję czy cokolwiek takiego. - Delikatnie zaczął zsuwać z niej spodnie, jakby czekając czy powie "stop".
Re: Balkon
Jego pomruki czy nawet warknięcia na każdy dotyk Su były dla niej jak aprobata za to co robiła, chciała uczyć się jego reakcji, poznawać jego zachcianki i zapamiętywać na przyszłość, by każde kolejne takie zbliżenie miało już więcej pewności siebie zwłaszcza z jej strony. Uśmiechała się do niego zadziornie widząc, że podobają mu się to jak drażniła jego skórę, na pewno będzie chciała to wykorzystać też później by przypadkiem nie śmiał o niej zapomnieć.
Czuła tą jego twardniejącą męskość kiedy się do niej przyciskał do jej podbrzusza a oczy jej zabłyszczały zaintrygowane nowymi doświadczeniami, a biodra wysunęła nieco do góry by jeszcze mocniej i dokładniej odczuwać jego pożądanie. Podobało jej się to... coraz bardziej....
Przymknęła oczy przygryzając mocniej dolną wargę czując jak zsuwa z niej jedyną rzecz, która przysłaniała jej piersi, dreszcz rozlał się po całym jej ciele kumulując się w podbrzuszu potęgując pożądanie. Nie oblała się nieśmiałym rumieńcem jak przy każdym jego dotychczasowym wzroku kiedy to lampił się na jej dekolt, teraz chciała by patrzył, by ją podziwiał pieścił językiem jej najwrażliwsze miejsca, była tylko jego.
Cichy niepoodziewany jęk wydobył się z jej płuc czując drażniącą wilgoć języka na swoim twardym już sutku, cholernie spodobało jej się to co z nią robił i nie chciała by przerywał, nie teraz. To co czytała w książkach nie równało się nawet w małym stopniu z tym co teraz odczuwała, czuła jak uzależnia się od jego dotyku i pocałunków na swoim ciele łaknąć jeszcze więcej a jej ciało samo domagając się bliskości wiło się oddając się całkowicie do jego dyspozycji. Dłonie zacisnęła na materiale kołdry pod nią i spojrzała na niego kiedy ten nagle przerwał pieszczoty, jej oczy błyszczały odbijając w jej ciemnych tęczówkach migające światełka sklepienia baldachimu. Znowu się z nią drażnił.
- Nie chcę przerywać, chcę tego, bardzo - rzekła szybko, bardzo niecierpliwie a w je głosie nie było słychać ani krzty wątpliwości czy zawahania. Była tego pewna tak bardzo jak tego, że jutro słońce znowu wzejdzie. Castellani miała już gdzieś ten zasrany pakt czystości, chciała przyjemności i była pewna, że doświadczenie Baizena jej to przed czym tyle uciekała. Ten krukon już od dłuższego czasu zawładnął jej sercem, teraz czas by zajął się jej ciałem. Uniosła biodra pozwalając mu szybciej pobyć się tych przeklętych jeansów zostając już tylko w koronkowych figach nieco już wilgotnych od tego nawału podniecenia w niej rosnącego z każdą sekundą jego pieszczot.
- Weź mnie, proszę - mruknęła cicho przymykając oczy i oddając się mu już całkowicie. Oby plotki o jego umiejętnościach się potwierdziły a dotychczasowy mokry sen stał się najcudowniejszą jawą.
Czuła tą jego twardniejącą męskość kiedy się do niej przyciskał do jej podbrzusza a oczy jej zabłyszczały zaintrygowane nowymi doświadczeniami, a biodra wysunęła nieco do góry by jeszcze mocniej i dokładniej odczuwać jego pożądanie. Podobało jej się to... coraz bardziej....
Przymknęła oczy przygryzając mocniej dolną wargę czując jak zsuwa z niej jedyną rzecz, która przysłaniała jej piersi, dreszcz rozlał się po całym jej ciele kumulując się w podbrzuszu potęgując pożądanie. Nie oblała się nieśmiałym rumieńcem jak przy każdym jego dotychczasowym wzroku kiedy to lampił się na jej dekolt, teraz chciała by patrzył, by ją podziwiał pieścił językiem jej najwrażliwsze miejsca, była tylko jego.
Cichy niepoodziewany jęk wydobył się z jej płuc czując drażniącą wilgoć języka na swoim twardym już sutku, cholernie spodobało jej się to co z nią robił i nie chciała by przerywał, nie teraz. To co czytała w książkach nie równało się nawet w małym stopniu z tym co teraz odczuwała, czuła jak uzależnia się od jego dotyku i pocałunków na swoim ciele łaknąć jeszcze więcej a jej ciało samo domagając się bliskości wiło się oddając się całkowicie do jego dyspozycji. Dłonie zacisnęła na materiale kołdry pod nią i spojrzała na niego kiedy ten nagle przerwał pieszczoty, jej oczy błyszczały odbijając w jej ciemnych tęczówkach migające światełka sklepienia baldachimu. Znowu się z nią drażnił.
- Nie chcę przerywać, chcę tego, bardzo - rzekła szybko, bardzo niecierpliwie a w je głosie nie było słychać ani krzty wątpliwości czy zawahania. Była tego pewna tak bardzo jak tego, że jutro słońce znowu wzejdzie. Castellani miała już gdzieś ten zasrany pakt czystości, chciała przyjemności i była pewna, że doświadczenie Baizena jej to przed czym tyle uciekała. Ten krukon już od dłuższego czasu zawładnął jej sercem, teraz czas by zajął się jej ciałem. Uniosła biodra pozwalając mu szybciej pobyć się tych przeklętych jeansów zostając już tylko w koronkowych figach nieco już wilgotnych od tego nawału podniecenia w niej rosnącego z każdą sekundą jego pieszczot.
- Weź mnie, proszę - mruknęła cicho przymykając oczy i oddając się mu już całkowicie. Oby plotki o jego umiejętnościach się potwierdziły a dotychczasowy mokry sen stał się najcudowniejszą jawą.
Re: Balkon
- dobry chłopak:
- Wiedział, że nauka jej ciała będzie dla niego jednym z bardziej ulubionych przedmiotów. To wprost nieprawdopodobne, jak ten Krukon wpadł w sidła uczuć do niziutkiej Ślizgonki. Z rozmowy z przyjacielem, że on nigdy zakochany nie był tak na serio, nagle miał pod sobą i dziewczynę, której chciał dać wszystkie gwiazdy na raz. Żeby tylko była zadowolona. Skory byłby się nawet nauczyć latać na miotle, ale o tym nie mówmy. Wystarczy, że on się na niej trzyma, jeśli musi.
Nie chciał się odsuwać. Nie chciał pytać i drażnić się z nią nieustannie. Chciał jednak usłyszeć, że ma przyzwolenie na pójdzie krok dalej. To dobry chłopak, któremu nie w głowie były wyliczanki zaliczanki. Ba, on się nawet stosownie przygotował, kilka dni wcześniej zaczynając brać męski eliksir antykoncepcyjny. Żeby nie było sytuacji, w której okazałoby się, że... Marek dostanie zawału nagłą ciążą. To nie było teraz w żadnych planach. A przezorny Richard był w tej kwestii ubezpieczony. Skoro więc miał odhaczone, że prześliczna ścigająca jest przekonana, że ich działania są dobre i powinni dalej działać, uśmiechnął się lekko. Przesunął palcami po jej brzuchu, zahaczył opuszkami o bieliznę, a zaraz potem zostawił ją wolno. Pochylił się, wyciągnął wygodnie na przygotowanym dla nich materacu, żeby następnie musnąć wargami jej wnętrze uda. Pierw lewego, potem prawego, nieco bliżej pachwiny. Chciał ją przygotować i dać coś, czego nikt wcześniej się nie odważył. Rozbicie się na miliony kawałeczków w euforycznym uniesieniu. Zapomnienie swojego imienia, nazwiska, pochodzenia. Samo płynne zadowolenie.
- Kieruj mnie, jeśli będziesz chciała. - Wymamrotał gardłowo, muskając w międzyczasie raz, drugi... Trzeci... Jej wilgotną bieliznę. Zauważył skubany, że majtki i stanik były do siebie dopasowane. Gdzieś w podbrzuszu jeszcze bardziej go to podnieciło. Miał naprawdę ochotę zadziałać tu tak, żeby Castellani nie miała nigdy ochoty spojrzeć na innego faceta. Musiał poznać jej najmniejsze wrażliwości, ulubione miejsca do pieszczot, albo coś, czego jednak nie będzie lubiła. Póki co odsunął jedynie materiał z jej newralgicznych tkanek i czule wcałował się w nie, uważnie spoglądając w górę jej ciała. Poszukując reakcji. Przesuwał nieskromnie językiem po jej wilgoci, smakując soków z wyraźnymi pomrukami zadowolenia. To, że mu się oddawała było dla niego czymś niewiarygodnym. I choć nigdy nie przykładał uwagi do tego, czy partnerka ma swoją delikatność zachowaną czy nie, postanowił, że dla niej będzie najlepszy, jaki może. Jej dziewczęce ciało było cudowne i Baizen nie przerywał tego, jak pieścił jej kobiecość. Dłońmi sunął jednocześnie po jej udach, subtelnością kierując się w górę by jednak jej majtki chwycić i zrobić z nimi to, co ze spodniami. Odłożył je na bok i teraz wrócił do tego, co na moment musiał przerwać. Jednocześnie ocierał się nieubłagalnie o materac, czując, że jego pulsujące krocze jest naprawdę gotowe. Musiało jednak poczekać, bo Krukon wziął się za językowe manewry solidnie. Zasysał się delikatnie na łechtaczce i drażnił ją po chwili wilgocią języka.
Strona 13 z 14 • 1 ... 8 ... 12, 13, 14
Magic Land :: Hogwart :: WIEŻE :: Wieża północna
Strona 13 z 14
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach