Kuchnia z jadalnią
3 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Hogsmeade :: Prestwick Road :: Prestwick Road 2
Strona 1 z 2
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia z jadalnią
Skromna, jasna kuchnia wraz z niewielkim stołem i kilkoma krzesłami - tak zwaną jadalnią.
Re: Kuchnia z jadalnią
Minęły przynajmniej dwa kwadranse odkąd czarodzieje opuścili magiczny festyn. Penelope wisiała na ramieniu uzdrowiciela, cały czas bełkocząc coś pod nosem i śmiejąc się do rozpuku. Włoch nie chciał psuć jej szampańskiej zabawy, jednak fakt tego, że czarownica nie bardzo orientowała się w tej chwili w tym, gdzie mieszka wywoływał u niego konsternację. Po części dlatego, że nie miał zamiaru pukać do każdego domu w wiosce z zapytaniem, czy jakiś mąż nie zgubił żony. O tym, że panna Gladstone posiada męża przypomniał sobie dopiero po tym, jak znaleźli się na Prestwich Road 2. Nie przyjął się tym jednak bardziej, niż powinien. Nie miał nic na sumieniu, a w zasadzie to nawet powinien usłyszeć krótkie słowa podziękowania za bezpiecznie odstawienie kobiety do domu.
- To ten? - uzdrowiciel zmusił czarownicę do spojrzenia na niewielki budynek, a gdy w odpowiedzi pokiwała ochoczo głową, westchnął z ulgą i poprowadził ją na próg. Pomógł Angielce wydobyć pęk kluczy i uporać się z umieszczeniem odpowiedniego z nich w zamku.
A więc mąż też baluje...
Brunet poprowadził pielęgniarkę do kuchni i metodą prób i błędów wymacał na ścianie włącznik światła. Żarówka skutecznie oświetliła niewielkie, choć przytulne pomieszczenie.
- Jak się czujesz? - Vincent posadził swą nietrzeźwą towarzyszkę na kanapie i przykucnął obok, wlepiając spojrzenie swych zielonych tęczówek w jej twarz.
- To ten? - uzdrowiciel zmusił czarownicę do spojrzenia na niewielki budynek, a gdy w odpowiedzi pokiwała ochoczo głową, westchnął z ulgą i poprowadził ją na próg. Pomógł Angielce wydobyć pęk kluczy i uporać się z umieszczeniem odpowiedniego z nich w zamku.
A więc mąż też baluje...
Brunet poprowadził pielęgniarkę do kuchni i metodą prób i błędów wymacał na ścianie włącznik światła. Żarówka skutecznie oświetliła niewielkie, choć przytulne pomieszczenie.
- Jak się czujesz? - Vincent posadził swą nietrzeźwą towarzyszkę na kanapie i przykucnął obok, wlepiając spojrzenie swych zielonych tęczówek w jej twarz.
Re: Kuchnia z jadalnią
Penelope zorientowała się, że są na miejscu dopiero kiedy Vincet wskazał na jej uroczy aż stary już dom. Pokiwała głową, przechodząc przez drewnianą furtkę pomalowaną na biało. Miała niewielki problem z odszukaniem właściwego klucza w pęku, który trzymała w dłoniach, ale w końcu zostali wpuszczeni do środka.
Przeszli do jadalni, a Penelope pierwsze co to opadła na krzesło stojące przy jadalnianym stole.
- Dobrze się czuję, całkiem dobrze - machnęła ręką, choć żołądek podchodził jej już do gardła i w każdej chwili mogła puścić kolorowego, pijackiego pawia. Jej wzrok utkwił w niewielkiej wystawce fotografii sprzed lat, ale nie na długo, ponieważ zaraz wróciła wzrokiem do swojego towarzysza.
- Możesz zostać na noc, mam duuużo miejsca - ziewnęła, wstając od stołu i podchodząc do mebli kuchennych. Otworzyła jedną z szafek i kiedy stwierdziła, że ma deficyt w zasobach alkoholowych, wróciła do stołu.
Przeszli do jadalni, a Penelope pierwsze co to opadła na krzesło stojące przy jadalnianym stole.
- Dobrze się czuję, całkiem dobrze - machnęła ręką, choć żołądek podchodził jej już do gardła i w każdej chwili mogła puścić kolorowego, pijackiego pawia. Jej wzrok utkwił w niewielkiej wystawce fotografii sprzed lat, ale nie na długo, ponieważ zaraz wróciła wzrokiem do swojego towarzysza.
- Możesz zostać na noc, mam duuużo miejsca - ziewnęła, wstając od stołu i podchodząc do mebli kuchennych. Otworzyła jedną z szafek i kiedy stwierdziła, że ma deficyt w zasobach alkoholowych, wróciła do stołu.
Re: Kuchnia z jadalnią
- Lubię swoje zęby, a obawiam się, że gdyby Twój mąż zastał mnie w tym domu to mógłby skutecznie pozbawić mnie uzębienia. - mężczyzna po raz pierwszy tego wieczoru podpuścił Penelope na tyle, by móc wstępnie wybadać jej sytuację. Cramer na jego miejscu z całą pewnością nie byłby zadowolony z widoku obcego mężczyzny po powrocie z pracy. Nawet, gdyby ten zacny człowiek uczynnie odprowadził jego pijaną kobietę do domu. Każdy mężczyzna miał swój rewir, który niechętnie udostępniał rywalom.
Widząc jak Gladstone podnosi się z miejsca i zaczyna buszować po szafkach, Vincent również dźwignął się z kucek i podszedł do zlewu, opierając się tyłem o blat.
- Mam nadzieję, że szukasz wody. - uzdrowiciel splótł przedramiona na klatce piersiowej, zastanawiając się jak wielki kac moralny będzie męczył tą uroczą istotę jutro rano.
Widząc jak Gladstone podnosi się z miejsca i zaczyna buszować po szafkach, Vincent również dźwignął się z kucek i podszedł do zlewu, opierając się tyłem o blat.
- Mam nadzieję, że szukasz wody. - uzdrowiciel splótł przedramiona na klatce piersiowej, zastanawiając się jak wielki kac moralny będzie męczył tą uroczą istotę jutro rano.
Re: Kuchnia z jadalnią
- Co? - Zmarszczyła brwi, odwracając wzrok na Vincenta, zostawiając wszystkie inne obiekty swojego zainteresowania. Jej myśli krążyły po jej głowie jak szalone, pojedyncze słowa odbijały się echem w jej głowie. Dopiero po czasie zorientowała się, że w namiocie wspomniała o tym, iż swojego brata widziała ostatni raz na swoim ślubie, bez zbędnego zagłębiania się w temat. Ach, teraz wszystko jasne. - Bez obaw, mój mąż nie żyje od dwóch lat - odparła spokojnym tonem, jakby trzeźwiejąc na krótki moment.
Nie polały się łzy spowodowane rozdrapaniem starej rany, bo Penelope była właśnie w fazie pogodzenia się z tym i wchodzeniem w czarną dziurę depresji. Mówiła o swoim zmarłym mężu swobodnie, głos nie drżał jej już od dawna, a rodzice nie wstrzymywali już oddechu kiedy przez przypadek padło jego imię.
- Nie, właściwie to szukałam czegoś mocniejszego, ale przypomniałam sobie, że nie piję - podrapała się po głowie, wzdychając z rezygnacją.
Vincent miał rację: Gladstone będzie jutro pękać głowa. Niestety, nie tylko z przepicia.
Nie polały się łzy spowodowane rozdrapaniem starej rany, bo Penelope była właśnie w fazie pogodzenia się z tym i wchodzeniem w czarną dziurę depresji. Mówiła o swoim zmarłym mężu swobodnie, głos nie drżał jej już od dawna, a rodzice nie wstrzymywali już oddechu kiedy przez przypadek padło jego imię.
- Nie, właściwie to szukałam czegoś mocniejszego, ale przypomniałam sobie, że nie piję - podrapała się po głowie, wzdychając z rezygnacją.
Vincent miał rację: Gladstone będzie jutro pękać głowa. Niestety, nie tylko z przepicia.
Re: Kuchnia z jadalnią
Bez obaw, mój mąż nie żyje od dwóch lat.
Wypowiedziała to z tak stoickim spokojem i obojętnością, jakby właśnie opowiadała o pogodzie, albo o tym co jadła wczoraj na obiad. Tak właśnie działał mechanizm obronny człowieka. Po pewnym czasie uodparniał go na wszystko, co bolało najbardziej. Vincent doskonale pamiętał jak przez pierwszy rok po śmierci matki nie chciał słyszeć nawet słowa na jej temat. Podobnie stało się później po śmierci ojca. Pamiętał, jak przeżyły to wtedy Cornelia i Noemi. Każde wspomnienie, każde zdjęcie, czy wypowiedzenie samego imienia matki czy ojca sprawiało, że w ich oczach stały już świeczki.
Penelope oczywiście musiała na każdej płaszczyźnie dowodzić, że jest twardą sztuką.
- Dopiero teraz przypomniałaś sobie, że nie pijesz? - spytał, wyraźnie rozbawiony. Pijana Gladstone w końcu przypomniała sobie, że zasadniczo nie spożywa alkoholu. Mężczyzna postanowił nie komentować jej poprzednich słów żaden sposób. Pamietał, jak bardzo do szału doprowadzało go tak często słyszane Przykro mi z powodu Twoich rodziców.
Gówno prawda. Jemu też było przykro, a życia im to nie wróciło.
Wypowiedziała to z tak stoickim spokojem i obojętnością, jakby właśnie opowiadała o pogodzie, albo o tym co jadła wczoraj na obiad. Tak właśnie działał mechanizm obronny człowieka. Po pewnym czasie uodparniał go na wszystko, co bolało najbardziej. Vincent doskonale pamiętał jak przez pierwszy rok po śmierci matki nie chciał słyszeć nawet słowa na jej temat. Podobnie stało się później po śmierci ojca. Pamiętał, jak przeżyły to wtedy Cornelia i Noemi. Każde wspomnienie, każde zdjęcie, czy wypowiedzenie samego imienia matki czy ojca sprawiało, że w ich oczach stały już świeczki.
Penelope oczywiście musiała na każdej płaszczyźnie dowodzić, że jest twardą sztuką.
- Dopiero teraz przypomniałaś sobie, że nie pijesz? - spytał, wyraźnie rozbawiony. Pijana Gladstone w końcu przypomniała sobie, że zasadniczo nie spożywa alkoholu. Mężczyzna postanowił nie komentować jej poprzednich słów żaden sposób. Pamietał, jak bardzo do szału doprowadzało go tak często słyszane Przykro mi z powodu Twoich rodziców.
Gówno prawda. Jemu też było przykro, a życia im to nie wróciło.
Re: Kuchnia z jadalnią
Penelope dziękowała w duchu, że Vincent nie rzucił bezmyślnie "bardzo mi przykro" albo co gorsza, nie zaczął jej przytulać i pocieszać. Wiele ludzi tak reagowało na wieść, ze ktoś stracił krewnego lub bliskiego, a takie zachowanie tylko pogarszało sytuację.
- Och, daj mi już spokój z tym piciem - odparła, machając ręką niedbale. Znowu. Ten gest zdecydowanie stał się najbardziej powtarzanym przez nią gestem dzisiejszego wieczoru. Wszystko jedno, tak, zdecydowanie wszystko było jej dzisiaj jedno.
- No to może zrobię Ci kawę? Ach, czekaj.. Zapomniałam, że kawy też nie piję - odparła niezbyt bystro. Podrapała się po głowie. - Ale możesz dostać herbatę - dodała.
Kiedy tylko Vincent odwrócił od niej wzrok, głowa pielęgniarki opadła na ręce położone na blacie. Zasnęła w kilka sekund.
A Ty się martw.
- Och, daj mi już spokój z tym piciem - odparła, machając ręką niedbale. Znowu. Ten gest zdecydowanie stał się najbardziej powtarzanym przez nią gestem dzisiejszego wieczoru. Wszystko jedno, tak, zdecydowanie wszystko było jej dzisiaj jedno.
- No to może zrobię Ci kawę? Ach, czekaj.. Zapomniałam, że kawy też nie piję - odparła niezbyt bystro. Podrapała się po głowie. - Ale możesz dostać herbatę - dodała.
Kiedy tylko Vincent odwrócił od niej wzrok, głowa pielęgniarki opadła na ręce położone na blacie. Zasnęła w kilka sekund.
A Ty się martw.
Re: Kuchnia z jadalnią
- Jest grubo po północy. Nikt rozsądny nie pija kawy o tej porze... - mężczyzna zamknął pootwierane wcześniej przez czarnicę szafki, a gdy ponownie odwrócił głowę w jej kierunku, ta spała już na kuchennym stole nie pomna na obecność obcej osoby w domu. Brunet przesunął dłonią po twarzy i podszedł do kobiety, zastanawiając się nad tym, co powienien zrobić. Nie mógł przecież zostawić jej śpiącej na stole. Z całą pewnością spadłaby z krzesła i poobijała sobie te kościste gnaty. Albo gorzej - rozbiła głowę o twardą posadzkę. Z dwojga złego lepiej jak usnęła, niż jakby miała wymiotować. Vincent tej jednej rzeczy nie był w stanie znieść: widoku i zapachu wymiocin. Odrazę tą żywił chyba od studiów i częstego widoku obrzyganych studentów śpiących na wycieraczce przed wejściem do pokoju.
- Gladstone, Gladstone... - mruknął pod nosem i po krótkim gimnastykowaniu się z odsunięciem krzesła, wziął czarownicę na ręce i rozpoczął spacer po całym domu, którego zwieńczeniem miało być odnalezienie jakiegokolwiek pokoju z łóżkiem. Zwisająca bezładnie z jego ramion pijana gospodyni wcale mu w tym nie pomagała.
Posiadłość nie była duża, dlatego niebawem mężczyzna trafił do sypialni. Odrzucił na bok kołdrę i pozbawiwszy kobietę butów, przykrył ją kocem. Wrócił jeszcze na chwilę do kuchni, by przynieść stamtąd szklankę z wodą na rano i po zamknięciu drzwi zaklęciem wrócił na teren festynu, by na prośbę profesora Scotta czuwać nad zdrowiem młodych czarodziejów.
- Gladstone, Gladstone... - mruknął pod nosem i po krótkim gimnastykowaniu się z odsunięciem krzesła, wziął czarownicę na ręce i rozpoczął spacer po całym domu, którego zwieńczeniem miało być odnalezienie jakiegokolwiek pokoju z łóżkiem. Zwisająca bezładnie z jego ramion pijana gospodyni wcale mu w tym nie pomagała.
Posiadłość nie była duża, dlatego niebawem mężczyzna trafił do sypialni. Odrzucił na bok kołdrę i pozbawiwszy kobietę butów, przykrył ją kocem. Wrócił jeszcze na chwilę do kuchni, by przynieść stamtąd szklankę z wodą na rano i po zamknięciu drzwi zaklęciem wrócił na teren festynu, by na prośbę profesora Scotta czuwać nad zdrowiem młodych czarodziejów.
Re: Kuchnia z jadalnią
Vincent siedział na mikroskopijnym krześle w mikroskopijnej kuchni mikroskopijnego domku Penelope Gladstone. Minuta mijała za minutą, a on z kubkiem kawy w dłoni wpatrywał się w galerię rodzinnych zdjęć, wiszących nad drzwiami. Miles i Penelope na miotłach, państwo Gladstone siedzący na fotelach bujanych na werandzie. Jego wzrok na dłużej zatrzymał się na fotografii ślubnej, na której Robbie Fitzgerald wystrojony w czarny smoking obejmował pannę młodą w pasie. Vincent czuł jakby stąpał po zgliszczach. Miał tylko nadzieję, że państwo Fitzgerald po ślubie mieszkali w jakimkolwiek innym domu, niż ten. Uzdrowiciel nie chciał przyjąć do wiadomości informacji o tym, że śpi w ich małżeńskiej sypialni. Dopóki Penelope w żaden sposób tego nie potwierdziła, wolał pozostawać w strefie wyparcia. Spał przez to nieco spokojniej. Choć i tak niezbyt dobrze.
Gdy wrócił z Norwegii wskazówki zegara z cichym westchnięciem przesunęły się na godzinę piątą. Na zewnątrz światło. Pobudzający aromat kawy zdążył zawładnąć już całym domem. Vincent podniósł kubek do ust i dokończył chłodny już napój. Przetarł oczy grzbietem dłoni, strącając z nich wspomnienie o śnie. Łokciem niechcący zrzucił ze stołu gazetę.
PORWANO JAMESA VINCENTA SCOTT'A! Czerwony, ogromny nagłówek bił po oczach niczym fluoroscencyjnym, ostry neon reklamowy. Cramer schylił się po gazetę i szybko zagłębił się w artykuł.
Porwanie, spacer, Filia, porywacze, niemowlę, błagam, pomoc, wnuk.
Jeśli ktokolwiek był świadkiem porwania lub może wskazać porywaczy - niezwłocznie prosimy o kontakt z Redakcją lub Filią Aurorów.
Nie wyglądało to na kolejną dziennikarską prowokację. Vincent wstawił pusty kubek do zlewu. Działając wbrew sobie przegrzebał wszystkie szuflady, aż w końcu odnalazł wyświechtany kawałek pergaminu i nadłamane pióro. Panna Gladstone miała wiele zalet, szkoda że pedanteria do nich nie należała. Mężczyzna przedarł pergamin na pół i na każdym skrawku nakreślił kilka słów. Sowa Penelope i Cesar zanieśli je do adresatów. Vincent przemył twarz w kuchni, nałożył na niebie czystą koszulę i teleportował się do pracy.
Gdy wrócił z Norwegii wskazówki zegara z cichym westchnięciem przesunęły się na godzinę piątą. Na zewnątrz światło. Pobudzający aromat kawy zdążył zawładnąć już całym domem. Vincent podniósł kubek do ust i dokończył chłodny już napój. Przetarł oczy grzbietem dłoni, strącając z nich wspomnienie o śnie. Łokciem niechcący zrzucił ze stołu gazetę.
PORWANO JAMESA VINCENTA SCOTT'A! Czerwony, ogromny nagłówek bił po oczach niczym fluoroscencyjnym, ostry neon reklamowy. Cramer schylił się po gazetę i szybko zagłębił się w artykuł.
Porwanie, spacer, Filia, porywacze, niemowlę, błagam, pomoc, wnuk.
Jeśli ktokolwiek był świadkiem porwania lub może wskazać porywaczy - niezwłocznie prosimy o kontakt z Redakcją lub Filią Aurorów.
Nie wyglądało to na kolejną dziennikarską prowokację. Vincent wstawił pusty kubek do zlewu. Działając wbrew sobie przegrzebał wszystkie szuflady, aż w końcu odnalazł wyświechtany kawałek pergaminu i nadłamane pióro. Panna Gladstone miała wiele zalet, szkoda że pedanteria do nich nie należała. Mężczyzna przedarł pergamin na pół i na każdym skrawku nakreślił kilka słów. Sowa Penelope i Cesar zanieśli je do adresatów. Vincent przemył twarz w kuchni, nałożył na niebie czystą koszulę i teleportował się do pracy.
Re: Kuchnia z jadalnią
- Napijesz się wina?
Gdy drzwi wejściowe trzasnęły Vincent odwrócił jedynie głowę w kierunku korytarza. Od dobrej godziny próbując upchnąć się w miniaturowej kuchni Penelope przygotowywał kolację. Niewielkie pomieszczenie tętniło mnogością kolorów, smaków i zapachów. Dziś jednak Cramer nie mógł w pełni rozwinąć swych umiejętności kulinarnych. Z prostego zresztą powodu: wieczór miał należeć do panny Gladstone i to oczekiwania jej podniebienia miały zostać spełnione. A że przypadał kolejny piątek z fish&chips w roli głównej, musiał ograniczyć się do babrania w głębokim tłuszczu. Ryba w cieście nabrała już intensywnego, złotego koloru, podobnie jak cienko pokrojone frytki. Aby nieco urozmaicić to nudne danie Włoch przygotował dwa dipy i zielony groszek, na wszelki wypadek gdyby Penelope jakimś cudem zapragnęła dotknąć warzywa. Wszystko poszłoby zgodnie z planem gdyby nie to... że no właśnie nie poszło.
Vincent zdążył postawić na stole dwa talerze obładowane jedzeniem, gdy spod stołu wystrzelił przedwcześnie prezent urodzinowy. Święcie przekonany o tym, że jednak porządnie przytroczył zwierzę do kuchennego stołu, uzdrowiciel w pierwszej chwili uznał to za przywidzenie. Zdążył nawet położyć sztućce na stole i wyjąć dwa kieliszki. Dopiero gdy schylił się pod stół, by wyciągnąć szczeniaka shih tzu zastał jedynie przegryziony kolorowy sznureczek. Mała, biało-brązowa kulka z obwiązaną wokół szyi wielką, czerwoną kokardą wybiegła już dawno na korytarz.
Gdy drzwi wejściowe trzasnęły Vincent odwrócił jedynie głowę w kierunku korytarza. Od dobrej godziny próbując upchnąć się w miniaturowej kuchni Penelope przygotowywał kolację. Niewielkie pomieszczenie tętniło mnogością kolorów, smaków i zapachów. Dziś jednak Cramer nie mógł w pełni rozwinąć swych umiejętności kulinarnych. Z prostego zresztą powodu: wieczór miał należeć do panny Gladstone i to oczekiwania jej podniebienia miały zostać spełnione. A że przypadał kolejny piątek z fish&chips w roli głównej, musiał ograniczyć się do babrania w głębokim tłuszczu. Ryba w cieście nabrała już intensywnego, złotego koloru, podobnie jak cienko pokrojone frytki. Aby nieco urozmaicić to nudne danie Włoch przygotował dwa dipy i zielony groszek, na wszelki wypadek gdyby Penelope jakimś cudem zapragnęła dotknąć warzywa. Wszystko poszłoby zgodnie z planem gdyby nie to... że no właśnie nie poszło.
Vincent zdążył postawić na stole dwa talerze obładowane jedzeniem, gdy spod stołu wystrzelił przedwcześnie prezent urodzinowy. Święcie przekonany o tym, że jednak porządnie przytroczył zwierzę do kuchennego stołu, uzdrowiciel w pierwszej chwili uznał to za przywidzenie. Zdążył nawet położyć sztućce na stole i wyjąć dwa kieliszki. Dopiero gdy schylił się pod stół, by wyciągnąć szczeniaka shih tzu zastał jedynie przegryziony kolorowy sznureczek. Mała, biało-brązowa kulka z obwiązaną wokół szyi wielką, czerwoną kokardą wybiegła już dawno na korytarz.
Re: Kuchnia z jadalnią
- Co? Czego? - Zapytała od drzwi, ledwo wchodząc do domu z dużą torbą, parasolką i kuferkiem w dłoniach. Od drzwi zostawiła wszystko na podłodze i unikając ledwie spotkania z posadzką, oparła się o ścianę w przedpokoju.
Od wejścia czuła zapach obiadku. No tak, w końcu w tygodniu przegapili jej urodziny, ale skoro weekend był wolny, to spodziewała się królewskiej uczty! Nie zaniosła żadnego z bagaży do sypialni, chociaż wiedziała, że to doprowadzi Vincenta do szewskiej pasji kiedy to zobaczy. W końcu to jej święto!
Weszła do kuchni, gubiąc po drodze buty. Uśmiechnęła się na widok pełnej kuchni.
- Pamiętałeś o piątku z rybką i frytkami - rzuciła z zadowoleniem. W tym samym momencie do jej stóp podbiegła włochata kulka na czterech łapach.
- A kto to? - Zapytała, wskazując palcem na malucha, który już panoszył się wokół jej stóp.
Od wejścia czuła zapach obiadku. No tak, w końcu w tygodniu przegapili jej urodziny, ale skoro weekend był wolny, to spodziewała się królewskiej uczty! Nie zaniosła żadnego z bagaży do sypialni, chociaż wiedziała, że to doprowadzi Vincenta do szewskiej pasji kiedy to zobaczy. W końcu to jej święto!
Weszła do kuchni, gubiąc po drodze buty. Uśmiechnęła się na widok pełnej kuchni.
- Pamiętałeś o piątku z rybką i frytkami - rzuciła z zadowoleniem. W tym samym momencie do jej stóp podbiegła włochata kulka na czterech łapach.
- A kto to? - Zapytała, wskazując palcem na malucha, który już panoszył się wokół jej stóp.
Re: Kuchnia z jadalnią
- Wina, Penelope. Wina. Na świecie istnieje wiele napojów poza herbatą - postanowił uświadomić tą zakochaną w tradycyjnej five o'clock szatynkę. Nie czekając już dłużej na odpowiedź napełnił swój kieliszek czerwoną cieczą, a przed talerzem czarownicy postawił szklankę wypełnioną mugolskim, gazowanym napojem koloru mocnej kawy. Odkąd Penelope odkryła ten obrzydliwie słodki napój każdy wieczór z frytkami i rybą nie mógł się obejść bez tego niezdrowego frykasu.
- To? - Vincent zsunął ryby z patelni na talerze i utłuszczoną końcówką szpatułki wskazał na psa - Twój prezent urodzinowy. Wiesz, nie spodziewałem się Merlin wie czego, ale mogłabyś chociaż pisnąć, albo westchnąć, bo zrobił słodką minkę. No ewentualnie mogłabyś się ucieszyć, ale zrozumiem jeśli proszę o zbyt wiele.
Cramer posłał kobiecie pobłażliwe spojrzenie. Wytarł dłonie w materiał granatowo-białego fartucha, który w chwilę potem położył na blacie. Chwycił swój mobilny prezent i przycisnął go sobie do szyi tak, by zarówno jego głowa, jak i łebek szczeniaka były zwrócone w kierunku twarzy pielęgniarki.
- Wszystkiego najlepszego?
- To? - Vincent zsunął ryby z patelni na talerze i utłuszczoną końcówką szpatułki wskazał na psa - Twój prezent urodzinowy. Wiesz, nie spodziewałem się Merlin wie czego, ale mogłabyś chociaż pisnąć, albo westchnąć, bo zrobił słodką minkę. No ewentualnie mogłabyś się ucieszyć, ale zrozumiem jeśli proszę o zbyt wiele.
Cramer posłał kobiecie pobłażliwe spojrzenie. Wytarł dłonie w materiał granatowo-białego fartucha, który w chwilę potem położył na blacie. Chwycił swój mobilny prezent i przycisnął go sobie do szyi tak, by zarówno jego głowa, jak i łebek szczeniaka były zwrócone w kierunku twarzy pielęgniarki.
- Wszystkiego najlepszego?
Re: Kuchnia z jadalnią
- Nie, nie dziękuję, nie znoszę wina - odparła z uśmiechem na ustach, po czym machnęła ręką niedbale. Penelope pomimo dwudziestu siedem lat, które miała na karku, nadal nie przywykła do picia wina, kawy ani prowadzenia "dorosłego życia na poziomie". Przywykła jednak do swojego bardzo dorosłego faceta, którego w myślach nadal nazywała "chłopakiem".
- To dla mnie? To znaczy.. Dajesz mi szczeniaka? - Zapytała z lekkim niedowierzaniem w głosie, wyciągając ręce w stronę zwierzaka i przejmując go z objęć uzdrowiciela. Obejrzała biało-czarną kulkę na odległość wyprostowanych ramion po czym przybliżyła go do twarzy i pogładził jego główką swój policzek aby poczuć jak miękkie jest jego futerko.
- Jest świetny, taki mięciutki - rzekła rozczulającym głosem, siadając do stołu. Szczeniaczka posadziła na sąsiednim krześle, a ten oparł się łapami o kraj blatu i spoglądał na talerz Vincenta. Pielęgniarka od razu porwała widelec i nie używając noża, wzięła się za pałaszowanie piątkowej ryby z frytkami.
- Twoja siostra nadal posyła mi mordercze spojrzenia w wielkiej sali i na korytarzach - rzuciła ni stąd ni zowąd, dziabiąc widelcem jedną z frytek.
- To dla mnie? To znaczy.. Dajesz mi szczeniaka? - Zapytała z lekkim niedowierzaniem w głosie, wyciągając ręce w stronę zwierzaka i przejmując go z objęć uzdrowiciela. Obejrzała biało-czarną kulkę na odległość wyprostowanych ramion po czym przybliżyła go do twarzy i pogładził jego główką swój policzek aby poczuć jak miękkie jest jego futerko.
- Jest świetny, taki mięciutki - rzekła rozczulającym głosem, siadając do stołu. Szczeniaczka posadziła na sąsiednim krześle, a ten oparł się łapami o kraj blatu i spoglądał na talerz Vincenta. Pielęgniarka od razu porwała widelec i nie używając noża, wzięła się za pałaszowanie piątkowej ryby z frytkami.
- Twoja siostra nadal posyła mi mordercze spojrzenia w wielkiej sali i na korytarzach - rzuciła ni stąd ni zowąd, dziabiąc widelcem jedną z frytek.
Re: Kuchnia z jadalnią
W kuchni podawił się jeden ze skrzatów szkolnych - Stopek, ten odpowiedzialny za sprzątanie i zmianę pościeli w skrzydle.
- Pani wybaczy, ale mamy nagły przypadek w skrzydle szpitalnym. Dziewczyna z piątej klasy.
- Pani wybaczy, ale mamy nagły przypadek w skrzydle szpitalnym. Dziewczyna z piątej klasy.
Mistrz Gry
Re: Kuchnia z jadalnią
Penelope była wprost wniebowzięta wizją spędzenia weekendu z Vincentem i swoim nowym prezentem urodzinowym. W ciągu tygodnia ona praktycznie mieszkała w szkole, a Cramer w szpitalu, więc nie mieli zbyt wielu okazji aby się spotykać. Nie muszę chyba opisywać w jak dziką furę wprowadziło ją pojawienie się skrzata domowego. Nie dała jednak tego po sobie poznać i najzwyczajniej w świecie, ze stoickim spokojem, odłożyła nóż i widelec na talerz, na którym nadal znajdowała się jej kolacja.
- Zaraz tam będę - rzekła, odprawiając skrzata. Kiedy stworzenie zniknęło, Penelope spojrzała przepraszająco na Vincenta. Nie musiała jednak tłumaczyć się ani słowem, ponieważ on jak nikt inny rozumiał takie nagłe wypadki.
Pielęgniarka wstała od stołu, pożegnała najpierw uzdrowiciela, potem pieska, a następnie teleportowała się z trzaskiem pod wrota zamkowe.
- Zaraz tam będę - rzekła, odprawiając skrzata. Kiedy stworzenie zniknęło, Penelope spojrzała przepraszająco na Vincenta. Nie musiała jednak tłumaczyć się ani słowem, ponieważ on jak nikt inny rozumiał takie nagłe wypadki.
Pielęgniarka wstała od stołu, pożegnała najpierw uzdrowiciela, potem pieska, a następnie teleportowała się z trzaskiem pod wrota zamkowe.
Re: Kuchnia z jadalnią
Kiedy Penelope wracała z Trzech Mioteł po niezbyt udanej rozmowie ze starszym bratem, chwiała się nieco na nogach i posuwała się do przodu w ślimaczym tempie. Chłód, który smagał jej policzki i rozwiewał włosy nieco ją otrzeźwił, ale nie do końca, bo młoda pielęgniarka była pijana jak nastolatka na swojej pierwszej imprezie uniwersyteckiej wczesną jesienią. Była dziwnie rozgoryczona, a do tego żałowała, że tak szybko ucięła temat Vincenta, o którym chciała porozmawiać z Milesem (a raczej wypytać Milesa).
Droga do jej małego, ślicznego domku zadbanej młodej pani z dobrego domu, trwała dwa razy dłużej niż zazwyczaj. Czarodziejka uznała, że to wina wysokich obcasów, chociaż jej zalany robak mówił co innego. Ale do rzeczy.
Gdy dotarła do swojego ślicznego, białego domku, z trudem wycelowała różdżką w zamek i otworzyła zamek, który ustąpił z lekkim trzaskiem. Weszła do środka, rzuciła swój płaszcz u progu i przeszła od razu do kuchni, która znajdowała się zaraz za metrowym przedpokojem, który był tak mały że z trudem mieścił dwie osoby.
Blondyneczka oparła się o blat kuchenny i rozejrzała się po jasnej kuchni, której widok denerwował ją dziś jak nigdy. Zaciskała palce jednej dłoni na krawędzi blatu aby nie przechylić się zbytnio i nie upaść prosto na kafelkową podłogę. Uniosła do góry różdżkę, z trudem wycelowała w magiczny adapter, który po chwili zaskrzeczał głośno i wypluł z siebie szybki rytm rock n' rolla, który zatrząsnął dosłownie ścianami domu, a już na pewno głową Penelopy. Z alkoholowym uśmiechem na ustach sięgnęła do spiżarni, w której od dawna nie widziała niczego do jedzenia, a która była teraz zastawiona wódką i innymi napitkami.
Chwiejna ręka odszukała szklankę na suszarce przy zlewie, którą do połowy napełniła wódką, resztę zapełniając wodą prosto z kranu. Niezbyt wyrafinowane. Podrygując do melodii płynącej po całym domu, wypijała powoli swojego jakże wymyślnego drinka, rozpinała koszulę i krzątała się po kuchni. Po chwili w szufladzie pod stołem znalazła paczkę papierosów wraz z zapalniczką, nie swoich oczywiście, ale nie zawahała się sięgnąć po jednego. Zaciągając się jak rasowa ladacznica w koszuli rozpiętej po pas, przypomniały jej się pyszne czasy studiów. Na samo wspomnienie kobieta zaśmiała się pod nosem, po czym wślizgnęła się na kuchenny blat, z odpływu zlewu urządzając sobie petownik.
- Twoje zdrowie. - Uniosła szklankę w stronę ślubnej fotografii zwieszonej na ścianie kuchni.
Droga do jej małego, ślicznego domku zadbanej młodej pani z dobrego domu, trwała dwa razy dłużej niż zazwyczaj. Czarodziejka uznała, że to wina wysokich obcasów, chociaż jej zalany robak mówił co innego. Ale do rzeczy.
Gdy dotarła do swojego ślicznego, białego domku, z trudem wycelowała różdżką w zamek i otworzyła zamek, który ustąpił z lekkim trzaskiem. Weszła do środka, rzuciła swój płaszcz u progu i przeszła od razu do kuchni, która znajdowała się zaraz za metrowym przedpokojem, który był tak mały że z trudem mieścił dwie osoby.
Blondyneczka oparła się o blat kuchenny i rozejrzała się po jasnej kuchni, której widok denerwował ją dziś jak nigdy. Zaciskała palce jednej dłoni na krawędzi blatu aby nie przechylić się zbytnio i nie upaść prosto na kafelkową podłogę. Uniosła do góry różdżkę, z trudem wycelowała w magiczny adapter, który po chwili zaskrzeczał głośno i wypluł z siebie szybki rytm rock n' rolla, który zatrząsnął dosłownie ścianami domu, a już na pewno głową Penelopy. Z alkoholowym uśmiechem na ustach sięgnęła do spiżarni, w której od dawna nie widziała niczego do jedzenia, a która była teraz zastawiona wódką i innymi napitkami.
Chwiejna ręka odszukała szklankę na suszarce przy zlewie, którą do połowy napełniła wódką, resztę zapełniając wodą prosto z kranu. Niezbyt wyrafinowane. Podrygując do melodii płynącej po całym domu, wypijała powoli swojego jakże wymyślnego drinka, rozpinała koszulę i krzątała się po kuchni. Po chwili w szufladzie pod stołem znalazła paczkę papierosów wraz z zapalniczką, nie swoich oczywiście, ale nie zawahała się sięgnąć po jednego. Zaciągając się jak rasowa ladacznica w koszuli rozpiętej po pas, przypomniały jej się pyszne czasy studiów. Na samo wspomnienie kobieta zaśmiała się pod nosem, po czym wślizgnęła się na kuchenny blat, z odpływu zlewu urządzając sobie petownik.
- Twoje zdrowie. - Uniosła szklankę w stronę ślubnej fotografii zwieszonej na ścianie kuchni.
Re: Kuchnia z jadalnią
Vincent odrzucił niedopałek papierosa na trawę i przycisnął go do mokrej ziemi podeszwą. Przeciągnął się, wyciągając ramiona w górę i gwizdnął przeciągle, przywołując do siebie Swój Nowy Obowiązek - psa, którego kupił Penny na urodziny.
Mężczyzna przykucnął i podrapał zwierzę za uchem, co spotkało się z wielkim entuzjazmem ze strony szczeniaka.
- Wracamy do domu?
Cramer przypiął smycz do kolorowej obroży, zgarnął z ławki papierową torbę z zakupami i ruszył powoli główną drogą, prowadzącą wprost na niewielkie osiedle.
Nie uwierzyłby, gdyby ktoś dziś rano powiedział mu, że zastanie w domu jego właścicielkę we własnej osobie. W dodatku pijaną i roznegliżowaną i raz po raz zaciągającą się papierosem.
Kilka ostatnich tygodni jego życia przeciekło mu między palcami. Każdy dzień był taki sam. Jak marnej jakości, czarno-białe odbitki. Nawet do pracy zaglądał rzadziej. Zamykał się na całe dnie w swym wielkim, szklanym domu i gapił w sufit. Bez większego celu. Wieczorem wyprowadzał psy na spacer, a gdy budził się następnego dnia rano i nie miał ochoty iść do szpitala, to po prostu zostawał w łóżku.
Chciał wreszcie coś poczuć. Włóczył się po szemranych ulicach, może nawet trochę za dużo pił, czekając na jakikolwiek ruch ze strony wszechświata, który wreszcie spowoduje, że zrobi ze sobą cokolwiek. Nic takiego jednak się nie stało. Zostawił pacjentów, a Ziemia kręciła się dalej. Przestał rozmawiać z Penelope, a świat - jak na złość - wciąż miał się dobrze.
Jakież było więc jego zdziwienie, gdy donośna, rzadko spotykana tu, muzyka zadudniła wprost z niewielkiego domku przy Prestwick Road. Uzdrowiciel podrapał się po zarośniętym niemiłosiernie policzku i zmarszczył brwi, lecz nie przyspieszył kroku. Złodzieje raczej nie urządziliby sobie dyskoteki na pół wioski w okradanej posiadłości.
Vincent nacisnął na klamkę i wszedł do domu. Pies od wejścia zaczął donośnie ujadać, a gdy tylko został spuszczony ze smyczy pomknął w kierunku kuchni.
- Nie przeszkadzaj sobie - brunet uśmiechnął się sztucznie kącikami ust, widząc tęskne spojrzenie Angielki posłane w kierunku swego ślubnego zdjęcia. Wyciągnął z szafki dwie miski, a po napełnieniu ich suchą karmą i wodą postawił je na podłodze. Bez słowa wyciągnął z papierowej torby resztę drobnych zakupów.
Mężczyzna przykucnął i podrapał zwierzę za uchem, co spotkało się z wielkim entuzjazmem ze strony szczeniaka.
- Wracamy do domu?
Cramer przypiął smycz do kolorowej obroży, zgarnął z ławki papierową torbę z zakupami i ruszył powoli główną drogą, prowadzącą wprost na niewielkie osiedle.
Nie uwierzyłby, gdyby ktoś dziś rano powiedział mu, że zastanie w domu jego właścicielkę we własnej osobie. W dodatku pijaną i roznegliżowaną i raz po raz zaciągającą się papierosem.
Kilka ostatnich tygodni jego życia przeciekło mu między palcami. Każdy dzień był taki sam. Jak marnej jakości, czarno-białe odbitki. Nawet do pracy zaglądał rzadziej. Zamykał się na całe dnie w swym wielkim, szklanym domu i gapił w sufit. Bez większego celu. Wieczorem wyprowadzał psy na spacer, a gdy budził się następnego dnia rano i nie miał ochoty iść do szpitala, to po prostu zostawał w łóżku.
Chciał wreszcie coś poczuć. Włóczył się po szemranych ulicach, może nawet trochę za dużo pił, czekając na jakikolwiek ruch ze strony wszechświata, który wreszcie spowoduje, że zrobi ze sobą cokolwiek. Nic takiego jednak się nie stało. Zostawił pacjentów, a Ziemia kręciła się dalej. Przestał rozmawiać z Penelope, a świat - jak na złość - wciąż miał się dobrze.
Jakież było więc jego zdziwienie, gdy donośna, rzadko spotykana tu, muzyka zadudniła wprost z niewielkiego domku przy Prestwick Road. Uzdrowiciel podrapał się po zarośniętym niemiłosiernie policzku i zmarszczył brwi, lecz nie przyspieszył kroku. Złodzieje raczej nie urządziliby sobie dyskoteki na pół wioski w okradanej posiadłości.
Vincent nacisnął na klamkę i wszedł do domu. Pies od wejścia zaczął donośnie ujadać, a gdy tylko został spuszczony ze smyczy pomknął w kierunku kuchni.
- Nie przeszkadzaj sobie - brunet uśmiechnął się sztucznie kącikami ust, widząc tęskne spojrzenie Angielki posłane w kierunku swego ślubnego zdjęcia. Wyciągnął z szafki dwie miski, a po napełnieniu ich suchą karmą i wodą postawił je na podłodze. Bez słowa wyciągnął z papierowej torby resztę drobnych zakupów.
Re: Kuchnia z jadalnią
Kiedy drzwi do jej domu otworzyły się, nie usłyszała tego. Może dlatego, że muzyka grała zbyt głośno, a może dlatego, że Penelopa była już w takim stanie, że jej czas reakcji był znacznie opóźniony. Zorientowała się, że coś zakłóca jej pijacką sjestę dopiero kiedy do kuchni wpadł pies. Pielęgniarka ze zdziwieniem podrapała się po głowie. No tak, przecież dostała psa na urodziny. Psa, o którym zapomniała kiedy wpadła w pierwszy alkoholowy ciąg.
- Ty bydlaku, byłam przekonana, że przygarnęła Cię ta stara krowa z naprzeciwka - mruknęła, wlewając do gardła kolejnego łyczka wódki zmieszanej z kranówą.
Kiedy w kuchni pojawił się Vincent, spanikowała na moment, ale po chwili przyłapała się na tym, że wcale nie ma powodów do paniki. Ostatni raz wypuściła szary dymek unosząc głowę do góry po czym zgasiła niedopałek na kuchennym zlewie i wrzuciła go do niego. Ostatnimi czasy w "raju" pojawiły się kłopoty, to fakt. Wszystko potęgował notoryczny brak czasu, wielogodzinna praca i kilometry dzielące Londyn i Hogsmeade. Penelope obawiała się, że dni jej i Vincenta są już policzone. Bała się też, że tym razem żadne z nich się nie opamięta i w końcu polecą noże. W plecy.
- Ani myślę - burknęła. Kiedy brała kolejny łyczek, jej stopy sprawnie pozbyły się butów na obcasach, które z głuchym trzaskiem spadły na kuchenną podłogę.
W domu było zimno, było sporo kurzu, co świadczyło o sporym zaniedbaniu ze strony gospodyni. Szafki kuchenne były puste, a zlew pełen brudów wołał o pomstę do nieba. Kobieta jadała w Hogwarcie, sypiała w Hogwarcie, a w weekendy przychodziła tutaj przespać i przepić te dwa wolne dni tak, żeby starczyło do końca tygodnia.
- Co ze mnie a gospodyni! Poczęstuj się, kochanie - rzuciła, przesuwając butelkę po blacie, na którym nadal siedziała. Kobieta na krawędzi, dosłownie i w przenośni.
Gladstone uśmiechnęła się kpiąco sama do siebie, unosząc głowę ku górze tak, aby mężczyzna tego nie widział. Przywdziała na usta dosłownie ten sam sztuczny wyraz twarzy, który przykleił do siebie Vincent. Z ręką i szklanką uniesioną nadal ku górze, zapytała:
- Jak praca?
Mają udawać, że nic się nie dzieje. Proszę bardzo.
- Ty bydlaku, byłam przekonana, że przygarnęła Cię ta stara krowa z naprzeciwka - mruknęła, wlewając do gardła kolejnego łyczka wódki zmieszanej z kranówą.
Kiedy w kuchni pojawił się Vincent, spanikowała na moment, ale po chwili przyłapała się na tym, że wcale nie ma powodów do paniki. Ostatni raz wypuściła szary dymek unosząc głowę do góry po czym zgasiła niedopałek na kuchennym zlewie i wrzuciła go do niego. Ostatnimi czasy w "raju" pojawiły się kłopoty, to fakt. Wszystko potęgował notoryczny brak czasu, wielogodzinna praca i kilometry dzielące Londyn i Hogsmeade. Penelope obawiała się, że dni jej i Vincenta są już policzone. Bała się też, że tym razem żadne z nich się nie opamięta i w końcu polecą noże. W plecy.
- Ani myślę - burknęła. Kiedy brała kolejny łyczek, jej stopy sprawnie pozbyły się butów na obcasach, które z głuchym trzaskiem spadły na kuchenną podłogę.
W domu było zimno, było sporo kurzu, co świadczyło o sporym zaniedbaniu ze strony gospodyni. Szafki kuchenne były puste, a zlew pełen brudów wołał o pomstę do nieba. Kobieta jadała w Hogwarcie, sypiała w Hogwarcie, a w weekendy przychodziła tutaj przespać i przepić te dwa wolne dni tak, żeby starczyło do końca tygodnia.
- Co ze mnie a gospodyni! Poczęstuj się, kochanie - rzuciła, przesuwając butelkę po blacie, na którym nadal siedziała. Kobieta na krawędzi, dosłownie i w przenośni.
Gladstone uśmiechnęła się kpiąco sama do siebie, unosząc głowę ku górze tak, aby mężczyzna tego nie widział. Przywdziała na usta dosłownie ten sam sztuczny wyraz twarzy, który przykleił do siebie Vincent. Z ręką i szklanką uniesioną nadal ku górze, zapytała:
- Jak praca?
Mają udawać, że nic się nie dzieje. Proszę bardzo.
Re: Kuchnia z jadalnią
- Ty bydlaku, byłam przekonana, że przygarnęła Cię ta stara krowa z naprzeciwka.
Vincent odwrócił się na pięcie i zmarszczył brwi. Szybko jednak udało mu się ustalić, że owym bydlakiem wcale nie był on, tylko mały, bezimienny szczeniak. Pokręcił głową z niedowierzaniem i wsparł się o zlew, przyglądając uważnie pielęgniarce.
Była w swoim żywiole. Pijana, pyskata, wyrafinowana. Wiedział, że jeśli w tym momencie ją sprowokuje, to może się to skończyć wyjątkowo źle. Doskonale pamiętał, gdy w szpitalu o mały włos nie zmiażdżyła jego cennych klejnotów, gdy śmiał powiedzieć słowo na jej byłego mężad. W tym związku nie było miejsca na najdrobniejszy błąd. Przy ich temperamentach mogło skończyć się o walce na śmierć i życie.
Cramer westchnął ciężko. Jego zielone tęczówki śmiało smagały każdy milimetr twarzy czarownicy.
Wysokie buty trzasnęły głucho o podłogę. Nie wymówił jednego słowa.
Butelka z wódką przesunęła się ze szmerem po stole. Nawet nie drgnął.
- Jak praca?
Będąc jeszcze na studiach podczas jednej z nielicznych wolnych od nauki nocy wybrał się do baru, znajdującego się przy stadionie. To była jedna z chwil, w której zaczął wątpić w drogę, którą poszedł w swoim życiu. Małym, nic nie znaczącym życiu. Przy barze spotkał około 50-letniego, zalanego w trupa mężczyznę. Obracał w dłoni pierścionek, raz po raz wlewając w swe gardło najtańszą whiskey. Jedyną rzeczą, jaką Cramer zapamiętał z tej nocy były słowa tamtego czarodzieja.
W związku nie ma miejsca na żadne JA. Nie ma wygranych i przegranych. To droga pełna kompromisów i jeśli naprawdę ją kochasz, będziesz umiał schować swą dumę do kieszeni i przyznać się do błędu, którego nie zrobiłeś. Po raz dwudziesty, czterdziesty, a nawet setny, jeśli Ci na niej zależy. Wiesz, jeśli zawsze będziesz starał się z nią konkurować, w końcu Cię znienawidzi. Nie będzie chciała być tą gorszą. Odejdzie. Znajdzie kogoś, kto we właściwym momencie będzie umiał powiedzieć stop. Ja tego nie potrafiłem. Może dlatego, że nie była to ta jedyna?
I choć tamej nocy młody student nie borykał się z problemami natury związków damsko-męskich, słowa te zapadły mu głęboko w pamięć. I powróciły niczym bumerang, dziś, gdy patrzył na zawziętą i pijaną kobietę, którą kochał. Mimo wszystko.
- Co się z Tobą dzieje, Penny? - uzdrowiciel podszedł do miejsca, w którym siedziała. Wsparł ręce o blat po obu stronach jej wątłego ciała i zbliżył twarz tak, że niemal stykali się nosami.
- Co się z nami dzieje, Penny?
Vincent odwrócił się na pięcie i zmarszczył brwi. Szybko jednak udało mu się ustalić, że owym bydlakiem wcale nie był on, tylko mały, bezimienny szczeniak. Pokręcił głową z niedowierzaniem i wsparł się o zlew, przyglądając uważnie pielęgniarce.
Była w swoim żywiole. Pijana, pyskata, wyrafinowana. Wiedział, że jeśli w tym momencie ją sprowokuje, to może się to skończyć wyjątkowo źle. Doskonale pamiętał, gdy w szpitalu o mały włos nie zmiażdżyła jego cennych klejnotów, gdy śmiał powiedzieć słowo na jej byłego mężad. W tym związku nie było miejsca na najdrobniejszy błąd. Przy ich temperamentach mogło skończyć się o walce na śmierć i życie.
Cramer westchnął ciężko. Jego zielone tęczówki śmiało smagały każdy milimetr twarzy czarownicy.
Wysokie buty trzasnęły głucho o podłogę. Nie wymówił jednego słowa.
Butelka z wódką przesunęła się ze szmerem po stole. Nawet nie drgnął.
- Jak praca?
Będąc jeszcze na studiach podczas jednej z nielicznych wolnych od nauki nocy wybrał się do baru, znajdującego się przy stadionie. To była jedna z chwil, w której zaczął wątpić w drogę, którą poszedł w swoim życiu. Małym, nic nie znaczącym życiu. Przy barze spotkał około 50-letniego, zalanego w trupa mężczyznę. Obracał w dłoni pierścionek, raz po raz wlewając w swe gardło najtańszą whiskey. Jedyną rzeczą, jaką Cramer zapamiętał z tej nocy były słowa tamtego czarodzieja.
W związku nie ma miejsca na żadne JA. Nie ma wygranych i przegranych. To droga pełna kompromisów i jeśli naprawdę ją kochasz, będziesz umiał schować swą dumę do kieszeni i przyznać się do błędu, którego nie zrobiłeś. Po raz dwudziesty, czterdziesty, a nawet setny, jeśli Ci na niej zależy. Wiesz, jeśli zawsze będziesz starał się z nią konkurować, w końcu Cię znienawidzi. Nie będzie chciała być tą gorszą. Odejdzie. Znajdzie kogoś, kto we właściwym momencie będzie umiał powiedzieć stop. Ja tego nie potrafiłem. Może dlatego, że nie była to ta jedyna?
I choć tamej nocy młody student nie borykał się z problemami natury związków damsko-męskich, słowa te zapadły mu głęboko w pamięć. I powróciły niczym bumerang, dziś, gdy patrzył na zawziętą i pijaną kobietę, którą kochał. Mimo wszystko.
- Co się z Tobą dzieje, Penny? - uzdrowiciel podszedł do miejsca, w którym siedziała. Wsparł ręce o blat po obu stronach jej wątłego ciała i zbliżył twarz tak, że niemal stykali się nosami.
- Co się z nami dzieje, Penny?
Re: Kuchnia z jadalnią
Penelopa nie była dziś w stanie na jakieś głębsze przemyślenia, a raczej nie była do nich zdolna w ogóle przez ostatni miesiąc. Powoli czuła, że z jej mózgu tworzy się bezkształtna papka, która nie jest w stanie robić niczego innego niż zmieniania dzieciom opatrunków na rozciętych palcach. Chociaż ostatnio nawet to szło jej kiepsko, ale co się dziwić kiedy jest się zalanym w sztok. Oczekiwała z pokorą wizyty dyrektora w swoim gabinecie, ale ten uparcie się nie zjawiał. Chyba nie wiedział, bo innego wytłumaczenia znaleźć nie mogła.
Kiedy uzdrowiciel niebezpiecznie się zbliżył, kobieta odwróciła wzrok żeby nie patrzyć te jego osądzające oczy. Nie mogła pozwolić, aby tym razem skończyło się w łóżku, bez słowa, co pewnie byłaby w stanie teraz zrobić, a czego bardzo by żałowała. Jej wzrok padł na kalendarzyk naścienny, który codziennie sam z siebie zrzucał kolejne kartki, aż na ziemi utworzył się pokaźny stosik. Kolejna odpadła właśnie teraz: północ. Kiedy ujrzała dużą, czerwoną czternastkę, uniosła brwi ku górze.
- Co to ma być? Wracasz po tym całym czasie na walentynki? Tandetne i zupełnie nie w twoim stylu - prychnęła, przesuwając się odrobinę w tył na blacie, żeby nie być aż tak blisko niego, bo dusiło ją to. Słysząc jego pytania, znowu spuściła wzrok, złapała za szklankę stojącą w zasięgu jej dłoni i ku swojemu zdziwieniu, wylała jej zawartość do zlewu. O marnotrawstwie wódki pomyśli kiedy indziej. Miała największą ochotę skrzyżować ręce pod piersiami z największą pretensją, na jaką było ją stać, ale powstrzymała się. Zamiast tego złapała obiema dłońmi za krawędź blatu i wreszcie odwróciła wzrok, patrząc na Vincenta z lekko przymrużonymi oczami.
- Masz kogoś? - Te słowa wypadły z jej ust tak nieoczekiwanie, że sama była ciekawa, dlaczego w końcu to zrobiła. Dotychczas kołatało się ono tylko w jej głowie, a ona gryzła się z brakiem odpowiedzi, ale tym razem postawiła wszystko na jednej szali. Chciała wiedzieć. Może wtedy będzie jej łatwiej ustalić co dalej.
Kiedy uzdrowiciel niebezpiecznie się zbliżył, kobieta odwróciła wzrok żeby nie patrzyć te jego osądzające oczy. Nie mogła pozwolić, aby tym razem skończyło się w łóżku, bez słowa, co pewnie byłaby w stanie teraz zrobić, a czego bardzo by żałowała. Jej wzrok padł na kalendarzyk naścienny, który codziennie sam z siebie zrzucał kolejne kartki, aż na ziemi utworzył się pokaźny stosik. Kolejna odpadła właśnie teraz: północ. Kiedy ujrzała dużą, czerwoną czternastkę, uniosła brwi ku górze.
- Co to ma być? Wracasz po tym całym czasie na walentynki? Tandetne i zupełnie nie w twoim stylu - prychnęła, przesuwając się odrobinę w tył na blacie, żeby nie być aż tak blisko niego, bo dusiło ją to. Słysząc jego pytania, znowu spuściła wzrok, złapała za szklankę stojącą w zasięgu jej dłoni i ku swojemu zdziwieniu, wylała jej zawartość do zlewu. O marnotrawstwie wódki pomyśli kiedy indziej. Miała największą ochotę skrzyżować ręce pod piersiami z największą pretensją, na jaką było ją stać, ale powstrzymała się. Zamiast tego złapała obiema dłońmi za krawędź blatu i wreszcie odwróciła wzrok, patrząc na Vincenta z lekko przymrużonymi oczami.
- Masz kogoś? - Te słowa wypadły z jej ust tak nieoczekiwanie, że sama była ciekawa, dlaczego w końcu to zrobiła. Dotychczas kołatało się ono tylko w jej głowie, a ona gryzła się z brakiem odpowiedzi, ale tym razem postawiła wszystko na jednej szali. Chciała wiedzieć. Może wtedy będzie jej łatwiej ustalić co dalej.
Re: Kuchnia z jadalnią
Co to ma być? Cramer odsunął się na wyciągnięcie ramienia, przyglądając się kobiecie, jakby ta nagle zrobiła się zielona i wyrosły jej czułki na głowie.
- Chapeau bas, Penelope. Mistrzyni ciętej riposty w odpowiednim czasie.
Vincent zaklaskał w dłonie i uśmiechnął się ironicznie. Wiedziała, że może zrobić z nim co tylko ze chce, ale to trwało już zbyt długo.
A jeśli to wszystko niczego nie zmieni, może to nie Ty masz sprawić, że będzie szczęśliwa.
Nie chciała zgody, to nie będzie jej miała. Vincent nie miał w zwyczaju wyciągać ręki jako pierwszy, a fakt, że panna Gladstone niemal na nią napluła nie pomagał mu wytrwać w postanowieniu. Pokiwał głową i odsunął się znacznie od blatu.
- To nie jest w moim stylu? - chwycił za butelkę z wódką i cisnął ją z całej siły do zlewu. Rozsypała się na tysiąc kawałków. W ślad za nią powędrowała paczka papierosów.
- TO nie jest w TWOIM stylu.
Brunet wyszedł z kuchni. Kręcił się przez kilka minut po niewielkim domu, w dłoni trzymając czarną, małą sportową torbę, w której przywlókł tu swoje rzeczy jeszcze przed świętami. Nie było ich zbyt wiele: zaledwie maszynka do golenia, szczoteczka do zębów i kilka koszul. Nie miał dziś nastroju na awantury, które do niczego nie prowadziły. Gladstone zawsze musiała mieć rację.
Właśnie wrócił do ciasnego pomieszczenia, by zakomunikować Angielce, że wychodzi, gdy jej pytanie wreszcie go dosięgło.
- Masz kogoś?
- Żartujesz, prawda? - prychnął, a trzymana do tej pory w jego prawej ręce torba, spadła na ziemię - Nie kpij ze mnie. Mieszkałem tu cały miesiąc, a Tobie nawet nie chciało się w weekend ruszyć tyłka z zamku. Zajmowałem się tym domem, wyprowadzałem psa i czekałem, jak ostatni idiota. Gdy tylko wróciłem do siebie nagle zaczęłaś spędzać tu weekendy. Na piciu. A teraz pytasz mnie, czy kogoś mam? Bo nie stoję już z wywieszonym jęzorem przed drzwiami, czekając na swoją panią? Tylko dlatego?
Czarodziej pokręcił głową z niedowierzaniem. Schylił się po swoje rzeczy i przerzucił uchwyt torby przez ramię.
- Dobrze się bawiłaś cały ten czas?
- Chapeau bas, Penelope. Mistrzyni ciętej riposty w odpowiednim czasie.
Vincent zaklaskał w dłonie i uśmiechnął się ironicznie. Wiedziała, że może zrobić z nim co tylko ze chce, ale to trwało już zbyt długo.
A jeśli to wszystko niczego nie zmieni, może to nie Ty masz sprawić, że będzie szczęśliwa.
Nie chciała zgody, to nie będzie jej miała. Vincent nie miał w zwyczaju wyciągać ręki jako pierwszy, a fakt, że panna Gladstone niemal na nią napluła nie pomagał mu wytrwać w postanowieniu. Pokiwał głową i odsunął się znacznie od blatu.
- To nie jest w moim stylu? - chwycił za butelkę z wódką i cisnął ją z całej siły do zlewu. Rozsypała się na tysiąc kawałków. W ślad za nią powędrowała paczka papierosów.
- TO nie jest w TWOIM stylu.
Brunet wyszedł z kuchni. Kręcił się przez kilka minut po niewielkim domu, w dłoni trzymając czarną, małą sportową torbę, w której przywlókł tu swoje rzeczy jeszcze przed świętami. Nie było ich zbyt wiele: zaledwie maszynka do golenia, szczoteczka do zębów i kilka koszul. Nie miał dziś nastroju na awantury, które do niczego nie prowadziły. Gladstone zawsze musiała mieć rację.
Właśnie wrócił do ciasnego pomieszczenia, by zakomunikować Angielce, że wychodzi, gdy jej pytanie wreszcie go dosięgło.
- Masz kogoś?
- Żartujesz, prawda? - prychnął, a trzymana do tej pory w jego prawej ręce torba, spadła na ziemię - Nie kpij ze mnie. Mieszkałem tu cały miesiąc, a Tobie nawet nie chciało się w weekend ruszyć tyłka z zamku. Zajmowałem się tym domem, wyprowadzałem psa i czekałem, jak ostatni idiota. Gdy tylko wróciłem do siebie nagle zaczęłaś spędzać tu weekendy. Na piciu. A teraz pytasz mnie, czy kogoś mam? Bo nie stoję już z wywieszonym jęzorem przed drzwiami, czekając na swoją panią? Tylko dlatego?
Czarodziej pokręcił głową z niedowierzaniem. Schylił się po swoje rzeczy i przerzucił uchwyt torby przez ramię.
- Dobrze się bawiłaś cały ten czas?
Re: Kuchnia z jadalnią
Penelope prychnęła tylko. Nie uważała się za mistrzynię ciętej riposty, bo zwykle starała się powściągnąć język. W przypadku Vincenta było inaczej, ale to inna historia. Prychnęła znowu, tym razem kiedy butelka wódki wylądowała w zlewozmywaku, a dźwięk tłuczonego szkła poniósł się echem po całym domu.
- A co będzie w moim stylu? Może upiekę Ci ciasto w kształcie serca i przeczekamy ciężkie dni? - Z trudem powstrzymała się od kolejnego prychnięcia, bo obawiała się, że to będzie ostatnie przed tym, jak Vincent opuści ten dom i nigdy już do niego nie wróci.
Obserwowała jego reakcję z zaciekawieniem, którego nie okazała. Spoglądała z wyższością na torbę, która upadła na jasne kafelki nieopodal miejsca, w którym leżały jej buty za kilka stów. Była śmiertelnie poważna.
- Nie żartuję. Nie zadaję pytań z zakresu matematyki stosowanej, to chyba prosta kwestia do wyjaśnienia? - Uniosła lekko jedną brew, wysłuchawszy jego żali na temat pustego domu, psa, którego musiał pilnować i wywieszonym jęzorze.
- Skąd wiesz, że spędzałam tu weekendy na piciu? Skąd wiesz, co robiłam, skoro nawet się tutaj nie pojawiałeś? Stałeś pod oknem jak jakiś zboczek i wracałeś do domu? Oświeć mnie, Vincent, gdzie to k*** nędzy byłeś przez ten czas? - Mówiła, partykuując każde słowo z przykładną starannością godną pozazdroszczenia pijanej kobiecie. Zastanawiała się jak jej matka wytrzymała z jej ojcem-lekarzem-na-stanowisku tyle lat. Może dlatego, że sama była lekarza. Popieprzeni ludzie.
- Jeśli wyjdziesz teraz z tego domu, możesz tutaj nie wracać - powiedziała nagle, ale ostatnie słowo jakby zamarło jej w gardle i nie wyszło tak ostentacyjnie jak chciała. W głębi duszy bała się, że mężczyzna rzeczywiście obróci się za moment na pięcie i wyjdzie z jej ślicznego niegdyś domu, który teraz przypominał początkującą melinkę. Z drugiej strony jakiś głosik w jej głowie podpowiadał jej, że przecież nie będzie do tego zdolny. Pierwszy raz nie była pewna tego, co się stanie. Nie chciała, żeby tak to się skończyło, bo Cramer - czy tego chciał czy nie - był ostatnią cienką linią łączącą Penelope z nadzieją wyjścia na prostą. Jak chwiejny most, po którym miała wrócić do świata żywych.
- A matka mówiła po śmierci Robba: poderwij brata, wszyscy będą szczęśliwi - westchnęła głośno, kierując owe żartobliwe słowa sama do siebie, chociaż jedyny powód dla którego się uśmiechała był taki, ze stara Gladstone miała pewnie rację. Penelope nie nadawała się do życia z facetami, a przynajmniej nie z takimi, którym nie była niezbędna do życia.
- A co będzie w moim stylu? Może upiekę Ci ciasto w kształcie serca i przeczekamy ciężkie dni? - Z trudem powstrzymała się od kolejnego prychnięcia, bo obawiała się, że to będzie ostatnie przed tym, jak Vincent opuści ten dom i nigdy już do niego nie wróci.
Obserwowała jego reakcję z zaciekawieniem, którego nie okazała. Spoglądała z wyższością na torbę, która upadła na jasne kafelki nieopodal miejsca, w którym leżały jej buty za kilka stów. Była śmiertelnie poważna.
- Nie żartuję. Nie zadaję pytań z zakresu matematyki stosowanej, to chyba prosta kwestia do wyjaśnienia? - Uniosła lekko jedną brew, wysłuchawszy jego żali na temat pustego domu, psa, którego musiał pilnować i wywieszonym jęzorze.
- Skąd wiesz, że spędzałam tu weekendy na piciu? Skąd wiesz, co robiłam, skoro nawet się tutaj nie pojawiałeś? Stałeś pod oknem jak jakiś zboczek i wracałeś do domu? Oświeć mnie, Vincent, gdzie to k*** nędzy byłeś przez ten czas? - Mówiła, partykuując każde słowo z przykładną starannością godną pozazdroszczenia pijanej kobiecie. Zastanawiała się jak jej matka wytrzymała z jej ojcem-lekarzem-na-stanowisku tyle lat. Może dlatego, że sama była lekarza. Popieprzeni ludzie.
- Jeśli wyjdziesz teraz z tego domu, możesz tutaj nie wracać - powiedziała nagle, ale ostatnie słowo jakby zamarło jej w gardle i nie wyszło tak ostentacyjnie jak chciała. W głębi duszy bała się, że mężczyzna rzeczywiście obróci się za moment na pięcie i wyjdzie z jej ślicznego niegdyś domu, który teraz przypominał początkującą melinkę. Z drugiej strony jakiś głosik w jej głowie podpowiadał jej, że przecież nie będzie do tego zdolny. Pierwszy raz nie była pewna tego, co się stanie. Nie chciała, żeby tak to się skończyło, bo Cramer - czy tego chciał czy nie - był ostatnią cienką linią łączącą Penelope z nadzieją wyjścia na prostą. Jak chwiejny most, po którym miała wrócić do świata żywych.
- A matka mówiła po śmierci Robba: poderwij brata, wszyscy będą szczęśliwi - westchnęła głośno, kierując owe żartobliwe słowa sama do siebie, chociaż jedyny powód dla którego się uśmiechała był taki, ze stara Gladstone miała pewnie rację. Penelope nie nadawała się do życia z facetami, a przynajmniej nie z takimi, którym nie była niezbędna do życia.
Re: Kuchnia z jadalnią
- No bo do tej pory dawałem Ci milion powodów, żebyś myślała, że oczekuję, że będziesz siedziała w domu, piekła mi ciasta i gotowała obiady, kiedy ja będę ciężko pracował - tym razem prychnięcie wymsknęło się spomiędzy jego ust. Był człowiekiem o anielskiej cierpliwości, ale Penelope wiedziała, które struny należy poruszyć, by zagrać najmocniej na jego emocjach. Nie od dziś robiła z siebie uciemiężoną męczennicę, której Vincent nakazał siedzenie w domu w fartuchu i zakładanie mu kapci na stopy, gdy tylko zasiądzie w fotelu z gazetą. Zapomniałbym dodać, że na domiar złego była przecież tylko głupią pielęgniarką, jak zwykła się określać podczas kłótni.
- A dałem Ci kiedyś powody, byś myślała, że kogoś mam?
Atmosfera w kuchni robiła się coraz gęstsza. Wystarczyło, by kilka niewypowiedzianych słów zawisło w powietrzu w ciągu najbliższych kilku minut, a nie będzie już odwrotu.
- Trzeba być idiotą, by nie zauważyć stosu butelek koło śmietnika i stanu, do jakiego doprowadziłaś ten dom i siebie. Gdzie ja byłem? Doskonale znasz mój adres. Miałem tu siedzieć w nieskończoność? - głos Vincenta nie podniósł się nawet o pół tonu. Był irytująco spokojny, choć kontekst wypowiadanych słów aż kipiał od emocji.
- I zrobi to na Tobie jakiekolwiek wrażenie, gdy wyjdę? Nie ten, to następny, co? Żaden przecież nie dorówna Twojemu mężowi.
Vincent zacisnął mimowolnie dłonie w pięści i cofnął się o krok, zatrzymując w drzwiach kuchni. Omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie, wieńcząc tą wędrówkę widokiem pijanej Penelope. Nigdy wcześniej i nigdy później nie mogła być już bardziej szczera, niż teraz. W tym stanie i w tej chwili. Stojąc tuż nad granicą.
- Nie możesz oczekiwać od ludzi, że będą na każde Twoje zawołanie, nie dając nic w zamian. Zostawiłem wszystko, co miałem i przeprowadziłem się do Ciebie. Robiłem, co mogłem, ale dla Ciebie i tak pozostanę bogatym, przemądrzałym lekrzem-dupkiem, któremu wydaje się, że jest kimś, choć tak naprawdę nie dorasta do pięt nawet szkolnemu woźnemu. W związku obu stronom musi na sobie zależeć, Penelope. Jestem już zmęczony wiecznym zabieganiem o to, byś łaskawie zwróciła na mnie uwagę. To i tak nic nie da. W Twoim życiu nie ma miejsca na nikogo, prócz Robba.
Brunet rozłożył bezradnie ręce. Znów znajdował się w tym samym punkcie, w którym stał zaledwie kilka miesięcy temu. Jak widać ostatnią rzeczą do której był stworzony, było bycie w związku.
- A dałem Ci kiedyś powody, byś myślała, że kogoś mam?
Atmosfera w kuchni robiła się coraz gęstsza. Wystarczyło, by kilka niewypowiedzianych słów zawisło w powietrzu w ciągu najbliższych kilku minut, a nie będzie już odwrotu.
- Trzeba być idiotą, by nie zauważyć stosu butelek koło śmietnika i stanu, do jakiego doprowadziłaś ten dom i siebie. Gdzie ja byłem? Doskonale znasz mój adres. Miałem tu siedzieć w nieskończoność? - głos Vincenta nie podniósł się nawet o pół tonu. Był irytująco spokojny, choć kontekst wypowiadanych słów aż kipiał od emocji.
- I zrobi to na Tobie jakiekolwiek wrażenie, gdy wyjdę? Nie ten, to następny, co? Żaden przecież nie dorówna Twojemu mężowi.
Vincent zacisnął mimowolnie dłonie w pięści i cofnął się o krok, zatrzymując w drzwiach kuchni. Omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie, wieńcząc tą wędrówkę widokiem pijanej Penelope. Nigdy wcześniej i nigdy później nie mogła być już bardziej szczera, niż teraz. W tym stanie i w tej chwili. Stojąc tuż nad granicą.
- Nie możesz oczekiwać od ludzi, że będą na każde Twoje zawołanie, nie dając nic w zamian. Zostawiłem wszystko, co miałem i przeprowadziłem się do Ciebie. Robiłem, co mogłem, ale dla Ciebie i tak pozostanę bogatym, przemądrzałym lekrzem-dupkiem, któremu wydaje się, że jest kimś, choć tak naprawdę nie dorasta do pięt nawet szkolnemu woźnemu. W związku obu stronom musi na sobie zależeć, Penelope. Jestem już zmęczony wiecznym zabieganiem o to, byś łaskawie zwróciła na mnie uwagę. To i tak nic nie da. W Twoim życiu nie ma miejsca na nikogo, prócz Robba.
Brunet rozłożył bezradnie ręce. Znów znajdował się w tym samym punkcie, w którym stał zaledwie kilka miesięcy temu. Jak widać ostatnią rzeczą do której był stworzony, było bycie w związku.
Re: Kuchnia z jadalnią
Och tak, tylko głupia pielęgniarka była tak bardzo w jej stylu. Aż dziwne, że jeszcze dziś tego nie powiedziała. Zapewne kwestia czasu.
- Dobrze, teraz powiedz, że wyssałam to sobie z palca. Jestem przecież tylko głupią pielęgniarką! - Huknęła. Och tak, dopełnienie dokonało się.
Penelopa rzeczywiście do tej pory grała sprawnie na strunach serca uzdrowiciela, ale z biegiem czasu traciła powoli do tego dryg. Mogła o tym świadczyć na przykład sytuacja widoczna na powyższym obrazku. Wychodziła z wprawy, bo za bardzo jej zależało.
- Kogo teraz próbujesz ze mnie zrobić? Dziwkę? Nie ten to następny, słyszysz siebie w ogóle? Tak jakbyś nie wiedział, że to ty byłeś następny po... nim - mówiła, zaciskając pięści, którymi najchętniej obłożyłaby teraz tę zarozumiałą gębę swojego faceta. Można jej było zarzucić dużo i jeszcze więcej: pijaństwo, obżarstwo, brak ogłady i lenistwo, ale nigdy rozkładania nóg przed kim popadnie.
Słysząc jego wywód pełen żalu, kobieta zalała się łzami i zeskoczyła z kuchennego blatu, zataczając się w stronę stołu kuchennego, z którego spadło kilka szklanek i talerz, które skutecznie przegnały z kuchni tego szczeniaka.
- Zostawiłeś wszystko dla mnie, tak? Proszę bardzo - wrzasnęła, po czym chwyciła ze ściany swoje ślubne zdjęcie i posłała je przez całą kuchnię wprost na ścianę za plecami mężczyzny. Kolejny wizerunek swojego byłego męża w szklanej oprawie roztrzaskała o podłogę u swoich bosych stóp, a ich wspólne zdjęcie z wakacji rozbiła własnoręcznie, uderzając w nie kilkakrotnie pięścią tak długo, aż twarz nieboszczka ze zdjęcia opadła na ziemię wraz z odłamkami szkła tak, że na ścianie została tylko drewniana oprawka opryskana kropelkami krwi pochodzącej z rozciętej ręki kobiety.
- Jesteś zadowolony? Wolne miejsce! Posłałam w diabły twojego Robba, z którym tak zawzięcie musiałeś o mnie rywalizować. Gratulacje, wygrałeś z nieboszczykiem. Teraz możemy być razem?
Może i była na granicy pijackiego obłędu, ale Vincent miał rację: jeśli mieli żyć normalnie, musieli przegnać Robba Fitzgeralda ze swojej sypialni, ze swojego życia, a jeśli będzie trzeba, nawet z kuchennej ściany.
- Po prostu jest mi tak trudno. Jesteś jak zamknięta księga. Zamknięta księga, przeciwieństwo otwartej księgi, rozumiesz? Czuję, że Cię nie znam. Nie dopuszczasz mnie wgłąb siebie tak jak powinieneś. Nie wiem dlaczego - dodała nieco spokojniej, opierając się o kuchenny blat i przeczesując zakrwawioną ręką swoje blond włosy.
- Dobrze, teraz powiedz, że wyssałam to sobie z palca. Jestem przecież tylko głupią pielęgniarką! - Huknęła. Och tak, dopełnienie dokonało się.
Penelopa rzeczywiście do tej pory grała sprawnie na strunach serca uzdrowiciela, ale z biegiem czasu traciła powoli do tego dryg. Mogła o tym świadczyć na przykład sytuacja widoczna na powyższym obrazku. Wychodziła z wprawy, bo za bardzo jej zależało.
- Kogo teraz próbujesz ze mnie zrobić? Dziwkę? Nie ten to następny, słyszysz siebie w ogóle? Tak jakbyś nie wiedział, że to ty byłeś następny po... nim - mówiła, zaciskając pięści, którymi najchętniej obłożyłaby teraz tę zarozumiałą gębę swojego faceta. Można jej było zarzucić dużo i jeszcze więcej: pijaństwo, obżarstwo, brak ogłady i lenistwo, ale nigdy rozkładania nóg przed kim popadnie.
Słysząc jego wywód pełen żalu, kobieta zalała się łzami i zeskoczyła z kuchennego blatu, zataczając się w stronę stołu kuchennego, z którego spadło kilka szklanek i talerz, które skutecznie przegnały z kuchni tego szczeniaka.
- Zostawiłeś wszystko dla mnie, tak? Proszę bardzo - wrzasnęła, po czym chwyciła ze ściany swoje ślubne zdjęcie i posłała je przez całą kuchnię wprost na ścianę za plecami mężczyzny. Kolejny wizerunek swojego byłego męża w szklanej oprawie roztrzaskała o podłogę u swoich bosych stóp, a ich wspólne zdjęcie z wakacji rozbiła własnoręcznie, uderzając w nie kilkakrotnie pięścią tak długo, aż twarz nieboszczka ze zdjęcia opadła na ziemię wraz z odłamkami szkła tak, że na ścianie została tylko drewniana oprawka opryskana kropelkami krwi pochodzącej z rozciętej ręki kobiety.
- Jesteś zadowolony? Wolne miejsce! Posłałam w diabły twojego Robba, z którym tak zawzięcie musiałeś o mnie rywalizować. Gratulacje, wygrałeś z nieboszczykiem. Teraz możemy być razem?
Może i była na granicy pijackiego obłędu, ale Vincent miał rację: jeśli mieli żyć normalnie, musieli przegnać Robba Fitzgeralda ze swojej sypialni, ze swojego życia, a jeśli będzie trzeba, nawet z kuchennej ściany.
- Po prostu jest mi tak trudno. Jesteś jak zamknięta księga. Zamknięta księga, przeciwieństwo otwartej księgi, rozumiesz? Czuję, że Cię nie znam. Nie dopuszczasz mnie wgłąb siebie tak jak powinieneś. Nie wiem dlaczego - dodała nieco spokojniej, opierając się o kuchenny blat i przeczesując zakrwawioną ręką swoje blond włosy.
Re: Kuchnia z jadalnią
Cramer uśmiechnął się z pobłażaniem, gdy nadszedł kulminacyjny punkt programu. Gdyby nie padło zdanie o byciu głupią pielęgniarką, tej rozmowy nie można byłoby zaliczyć do działu kłótnie.
- Tak, wyssałaś to sobie z palca.
Czarownica dalej szła w zaparte i wyciągała na wierzch kolejne błyskotliwe argumenty. Vincent odłożył znów torbę na ziemię i rozłożył ręce jak do modlitwy. Jeśli siła wyższa nie przeleje na niego nowych pokładów cierpliwości, to zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok.
- Czyli zarzucanie mi, że mam kogoś na boku jest w porządku, ale zwrócenie Ci uwagi, że masz mnie głęboko w swym zgrabnym tyłku i pewnie traktujesz tak wszystkich innych mężczyzn wokół już stanowi wielki problem, tak?
I znów drążył kijem w mrowisku. Oczywiście - była kobietą i lepiej wiedziała co miał na myśli, pomimo tego, że nawet do głowy by mu nie przyszło porównanie jej do panny lekkich obyczajów. Płeć piękna osiągnęła niedoścignioną perfekcję w przeinaczaniu faktów na swoją korzyść.
Brunet nie zdążył nawet przytaknąć w odpowiedzi na kolejne pytanie Penelope, gdy ramka ze zdjęciem świsnęła mu koło ucha i roztrzaskała się z głuchym łoskotem o pobliską ścianę.
Skamieniał. Wszystkie mięśnie zesztywniały mu w ułamku sekundy do tego stopnia, że nie był w stanie się ruszyć. W niewielkiej kuchni aż huczało od odgłosów rozbijanego szkła, żałosnego pochlipywania i łamanego drewna. Ostatnią rzeczą jakiej się po niej spodziewał, była profanacja zdjęć, do których niemal modliła się w każdej wolnej chwili. Były jak te śmieszne obrazki, które mugole kupują na straganach, a później polewają specjalną wodą i wierzą, że czynią cuda. Mało brakowało, a i Cramer zmuszony byłby klęczeć przed nimi i przepraszać śp. Fitzgeralda za to, że śmie sypiać z Gladstone'ówną.
- Tak, jestem ZADOWOLONY - burknął pod nosem, potrącając butem szczątki ślubnego zdjęcia Penelope.
Teraz możemy być razem?
Kobieta zeszła wreszcie z tonu pełnego pretensji i zawiści. Cramer świdrował uparcie spojrzeniem leżący u jego stóp fragment fotografii.
- O nic nie pytałaś - skwitował krótko. Wciąż czuł nieprzyjemne pulsowanie w głowie. Jego buty chrzęściły stąpając po rozbitych naczyniach. Brunet chwycił stanowczo pokrwawioną rękę czarownicy, którą zdążyła już upaprać sobie całe włosy i bez słowa przetarł ją wilgotną ścierką, która leżała na zlewie.
- Tak, wyssałaś to sobie z palca.
Czarownica dalej szła w zaparte i wyciągała na wierzch kolejne błyskotliwe argumenty. Vincent odłożył znów torbę na ziemię i rozłożył ręce jak do modlitwy. Jeśli siła wyższa nie przeleje na niego nowych pokładów cierpliwości, to zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok.
- Czyli zarzucanie mi, że mam kogoś na boku jest w porządku, ale zwrócenie Ci uwagi, że masz mnie głęboko w swym zgrabnym tyłku i pewnie traktujesz tak wszystkich innych mężczyzn wokół już stanowi wielki problem, tak?
I znów drążył kijem w mrowisku. Oczywiście - była kobietą i lepiej wiedziała co miał na myśli, pomimo tego, że nawet do głowy by mu nie przyszło porównanie jej do panny lekkich obyczajów. Płeć piękna osiągnęła niedoścignioną perfekcję w przeinaczaniu faktów na swoją korzyść.
Brunet nie zdążył nawet przytaknąć w odpowiedzi na kolejne pytanie Penelope, gdy ramka ze zdjęciem świsnęła mu koło ucha i roztrzaskała się z głuchym łoskotem o pobliską ścianę.
Skamieniał. Wszystkie mięśnie zesztywniały mu w ułamku sekundy do tego stopnia, że nie był w stanie się ruszyć. W niewielkiej kuchni aż huczało od odgłosów rozbijanego szkła, żałosnego pochlipywania i łamanego drewna. Ostatnią rzeczą jakiej się po niej spodziewał, była profanacja zdjęć, do których niemal modliła się w każdej wolnej chwili. Były jak te śmieszne obrazki, które mugole kupują na straganach, a później polewają specjalną wodą i wierzą, że czynią cuda. Mało brakowało, a i Cramer zmuszony byłby klęczeć przed nimi i przepraszać śp. Fitzgeralda za to, że śmie sypiać z Gladstone'ówną.
- Tak, jestem ZADOWOLONY - burknął pod nosem, potrącając butem szczątki ślubnego zdjęcia Penelope.
Teraz możemy być razem?
Kobieta zeszła wreszcie z tonu pełnego pretensji i zawiści. Cramer świdrował uparcie spojrzeniem leżący u jego stóp fragment fotografii.
- O nic nie pytałaś - skwitował krótko. Wciąż czuł nieprzyjemne pulsowanie w głowie. Jego buty chrzęściły stąpając po rozbitych naczyniach. Brunet chwycił stanowczo pokrwawioną rękę czarownicy, którą zdążyła już upaprać sobie całe włosy i bez słowa przetarł ją wilgotną ścierką, która leżała na zlewie.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Similar topics
» Kuchnia i jadalnia
» Kuchnia i jadalnia
» Kuchnia z jadalnią
» Kuchnia i jadalnia
» Kuchnia z jadalnią
» Kuchnia i jadalnia
» Kuchnia z jadalnią
» Kuchnia i jadalnia
» Kuchnia z jadalnią
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Hogsmeade :: Prestwick Road :: Prestwick Road 2
Strona 1 z 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach