Poddasze starej kamienicy
5 posters
Strona 1 z 1
Poddasze starej kamienicy
Ukryte poddasze w jednej z kamienic, chronione przez strażnika tajemnicy.
Mistrz Gry
Re: Poddasze starej kamienicy
Grupa ludzi teleportowała się na starym poddaszu. Vincent nadal siedział przywiązany do krzesła, a Penelope była trzymana w uścisku przez osiłka.
- Wróćmy do zaklęć, Vincencie - powiedział łysawy jegomość, którzy przewodził tej szajce. Skinął znacząco głową w stronę Penelope, którą trzymał wyjątkowo wielki, śmierdzący i agresywny jegomość, którego pot skapywał prosto na szyję dziewczyny. Obrzydlistwo.
Mistrz Gry
Re: Poddasze starej kamienicy
Wszystko działo się zbyt szybko. Ledwo zdążył wypowiedzieć jakiekolwiek słowa, a poczuł ostry ból w miejscu, w którym zwykle znajdował się jego nos. Donośne chrupnięcie nie zwiastowało niczego dobrego. Vincent wrzasnął jak poparzony i szarpnął się mocniej na krześle. Krew spływała mu powoli po twarzy, zahaczając o usta i mknąć dalej ku brodzie. Gdy poczuł ten charakterystyczny, metaliczny smak splunął przed siebie.
- Mówiłem już, że nie ma żadnych zaklęć. Miles trząsł portkami, kazaliście mu powiedzieć o zabezpieczeniach to coś wymyślił, a Wy mu uwierzyliście. - mężczyzna uniósł ramię do góry i przesunął brodą po koszulce, chcąc pozbyć się nadmiaru krwi. Z jego piersi wydobyło się stłumione jęknięcie, gdy oprawca pstryknął palcem w miejsce, w którym czerwona, krwawiąca bulwa imitowała nos Cramera.
Niedługo potem ktoś znów chwycił go za ramię i wszystko rozmyło się, jak w chwili gdy dotknął porcelanowej filiżanki. Rwanie w okolicy pępka było niczym w porównaniu z bólem nosa, który nasilał się gdy Włoch opuścił głowę.
- Co Wy do cholery... - uzdrowiciel otworzył oczy i rozejrzał się po kolejnym pomieszczeniu. Pochyłe sklepienie wskazywało na poddasze. Niewiele mu to dawało. W głowie mu ćmiło, a nos cały czas pulsował.
W pokoju znajdowała się jeszcze jedna osoba. Nie zauważył jej początkowo zbyt skupiony na tłumieniu bólu i próbie ustalenia miejsca swego pobytu. Dopiero skinienie głową łysego, szczerbatego czarodzieja skupiło jego uwagę na jedynej dobrze znanej mu tu postaci. Penelope.
- Zostaw ją! - szarpnął się na krześle. Krew znów napłynęła mu do ust. Splunął podbarwioną czerwienią śliną na podłogę i wbił spojrzenie zielonych tęczówek w twarz pielęgniarki, na której malowało się wyraźnie przerażenie. - Nic więcej nie powiem dopóki ten grubas jej nie puści.
Miał grać na ich warunkach? Vincent zaczął szybko kalkulować w myślach swoje szanse. Było ich czterech. Nawet gdyby wstał z krzesłem i obezwładnił jednego z nich nie miał pewności, czy pozostali nie zdążą zrobić krzywdy kobiecie. Nie pozostawało mu nic innego, jak czekać na ich kolejny ruch. Tylko o co w tym wszystkim chodzi?
- Mówiłem już, że nie ma żadnych zaklęć. Miles trząsł portkami, kazaliście mu powiedzieć o zabezpieczeniach to coś wymyślił, a Wy mu uwierzyliście. - mężczyzna uniósł ramię do góry i przesunął brodą po koszulce, chcąc pozbyć się nadmiaru krwi. Z jego piersi wydobyło się stłumione jęknięcie, gdy oprawca pstryknął palcem w miejsce, w którym czerwona, krwawiąca bulwa imitowała nos Cramera.
Niedługo potem ktoś znów chwycił go za ramię i wszystko rozmyło się, jak w chwili gdy dotknął porcelanowej filiżanki. Rwanie w okolicy pępka było niczym w porównaniu z bólem nosa, który nasilał się gdy Włoch opuścił głowę.
- Co Wy do cholery... - uzdrowiciel otworzył oczy i rozejrzał się po kolejnym pomieszczeniu. Pochyłe sklepienie wskazywało na poddasze. Niewiele mu to dawało. W głowie mu ćmiło, a nos cały czas pulsował.
W pokoju znajdowała się jeszcze jedna osoba. Nie zauważył jej początkowo zbyt skupiony na tłumieniu bólu i próbie ustalenia miejsca swego pobytu. Dopiero skinienie głową łysego, szczerbatego czarodzieja skupiło jego uwagę na jedynej dobrze znanej mu tu postaci. Penelope.
- Zostaw ją! - szarpnął się na krześle. Krew znów napłynęła mu do ust. Splunął podbarwioną czerwienią śliną na podłogę i wbił spojrzenie zielonych tęczówek w twarz pielęgniarki, na której malowało się wyraźnie przerażenie. - Nic więcej nie powiem dopóki ten grubas jej nie puści.
Miał grać na ich warunkach? Vincent zaczął szybko kalkulować w myślach swoje szanse. Było ich czterech. Nawet gdyby wstał z krzesłem i obezwładnił jednego z nich nie miał pewności, czy pozostali nie zdążą zrobić krzywdy kobiecie. Nie pozostawało mu nic innego, jak czekać na ich kolejny ruch. Tylko o co w tym wszystkim chodzi?
Re: Poddasze starej kamienicy
- Miles był bardzo przekonujący - zaśmiał się szyderczo, znowu ukazując przy okazji rząd niekompletnych zębów. W międzyczasie dołączył do nich łamacz zaklęć, po którego posłano wcześniej.
Zacmokał kiedy usłyszał żądania Vincenta. Był wyraźnie niezadowolony.
- Kolego, tutaj gramy na moich zasadach. Gruby ją puści jak zaczniesz gadać, a nie odwrotnie. Teraz to dziewczyna grubego i gruby zrobi z nią co zechce - dodał.|
Osiłek trzymający Penelope zarechotał. Przypominał wyjątkowo spasioną świnię. Polizał ją po policzku i wąskiej szyi, a wszyscy zawtórowali mu śmiechem.
- Kolego, tutaj gramy na moich zasadach. Gruby ją puści jak zaczniesz gadać, a nie odwrotnie. Teraz to dziewczyna grubego i gruby zrobi z nią co zechce - dodał.|
Osiłek trzymający Penelope zarechotał. Przypominał wyjątkowo spasioną świnię. Polizał ją po policzku i wąskiej szyi, a wszyscy zawtórowali mu śmiechem.
Mistrz Gry
Re: Poddasze starej kamienicy
Wszystko działo się tak szybko. W jednej chwili dziękowała w duchu, że uczennica jest zdrowa i odprowadzała brata wzrokiem na wyższe piętro szpitala świętego Munga, a w drugim nie mogła się ruszyć ani nawet otworzyć ust. Nie wiedziała co się dzieje, a gdyby nie smród spoconej ręki, pewnie podejrzewałaby u siebie jakiś atak.
Znalazła się najpierw w dziwnym pomieszczeniu, nadal trzymana mocno przez napastnika. Dostrzegła znajomą twarz, ale nie dane jej było zorientować się w sytuacji, bo znowu szarpnęło i przenieśli się w inne miejsce. Kiedy byli już na poddaszu, Gladstone w końcu miała moment aby ogarnąć wzrokiem wszystkich obecnych.
Twarzą, która zdecydowanie odznaczała się najbardziej, była zakrwawiona i spuchnięta twarz uzdrowiciela. Penelope na ten widok jęknęła głośno, jednak została zagłuszona przez rękę spaślaka, który trzymał palce na jej ustach. W mgnieniu oka nadała tej sytuacji status beznadziejnej.
Nie znała żadnego z oprawców, nawet tego, który zdawał się im przewodzić. Najbardziej bała się jednak faceta, który zaciskał ręce na jej ciele. Czuła jak śmierdzi oraz jaki jest mokry od potu. Miała ochotę zwymiotować, tak strasznie się brzydziła. Kiedy usłyszała, że jest teraz dziewczyną grubego i że gruby zrobi z nią co zechce, do jej oczu napłynęły łzy, a ona sama spojrzała błagalnie w stronę Cramera. Wiedziała, że nie powinna tego robić, bo teraz pewnie wymusza na Vincencie przekazania im tego, cokolwiek chcieli dostać, w zamian za jej bezpieczeństwo. Samolubna, nieporadna dziewucha.
- Zostawcie go - powiedziała słabym, lekko wystraszonym głosem, kiedy mężczyzna uwolnił na moment jej usta aby obetrzeć kapiący z niego pot. - Vincent, nie przejmuj się mną - dodała. Ton miała hardy, ale oczy wskazywały na coś innego.
Znalazła się najpierw w dziwnym pomieszczeniu, nadal trzymana mocno przez napastnika. Dostrzegła znajomą twarz, ale nie dane jej było zorientować się w sytuacji, bo znowu szarpnęło i przenieśli się w inne miejsce. Kiedy byli już na poddaszu, Gladstone w końcu miała moment aby ogarnąć wzrokiem wszystkich obecnych.
Twarzą, która zdecydowanie odznaczała się najbardziej, była zakrwawiona i spuchnięta twarz uzdrowiciela. Penelope na ten widok jęknęła głośno, jednak została zagłuszona przez rękę spaślaka, który trzymał palce na jej ustach. W mgnieniu oka nadała tej sytuacji status beznadziejnej.
Nie znała żadnego z oprawców, nawet tego, który zdawał się im przewodzić. Najbardziej bała się jednak faceta, który zaciskał ręce na jej ciele. Czuła jak śmierdzi oraz jaki jest mokry od potu. Miała ochotę zwymiotować, tak strasznie się brzydziła. Kiedy usłyszała, że jest teraz dziewczyną grubego i że gruby zrobi z nią co zechce, do jej oczu napłynęły łzy, a ona sama spojrzała błagalnie w stronę Cramera. Wiedziała, że nie powinna tego robić, bo teraz pewnie wymusza na Vincencie przekazania im tego, cokolwiek chcieli dostać, w zamian za jej bezpieczeństwo. Samolubna, nieporadna dziewucha.
- Zostawcie go - powiedziała słabym, lekko wystraszonym głosem, kiedy mężczyzna uwolnił na moment jej usta aby obetrzeć kapiący z niego pot. - Vincent, nie przejmuj się mną - dodała. Ton miała hardy, ale oczy wskazywały na coś innego.
Re: Poddasze starej kamienicy
Wszystkie trybiki w głowie uzdrowiciela pracowały pełną parą. Szybko analizował swoje kolejne pomysły, starając się stworzyć choć zarys planu. Nienawidził działać bez schematu. Działanie bez programu było zbyt chaotyczne.
- Powiedziałby wszystko, żebyście nie zrobili mu krzywdy. Każdy w takiej sytuacji byłby przekonujący.
Krew skrzepła na tyle, by nie przeszkadzać czarodziejowi w mówieniu. Tępy ból stracił na sile, choć oddychanie sprawiało mu wciąż trudność. Przy każdej próbie wciągnięcia powietrza nosem kolejna porcja krwi lądowała w jego gardle. Taki sam efekt odnosiło otworzenie ust.
Nie wiedział, czy dalsze udawanie przyniesie jakikolwiek pozytywny efekt. Nie mógł narażać Gladstone na niebezpieczeństwo. Niczym sobie na to nie zasłużyła. Brunet westchnął ciężko, a powietrze wydobywające się z jego rozchylonych ust spowodowało, że kilka kropel krwi prysnęło na podłogę. Jak miał się nią nie przejmować, gdy wlepiała w niego te swoje wielkie, sarnie oczy? Nie brał tego nawet pod uwagę.
- Hasło dostajemy od ministerstwa. Właśnie na taki wypadek, gdyby ktoś mnie porwał. - uśmiechnął się sarkastycznie do szczerbatego mężczyzny. - Co tydzień zmieniają zaklęcia. Tak się składa, że dzisiaj jest poniedziałek i nie zdążyłem odebrać nowych dyspozycji, zanim się tu znalazłem.
Cramer poniósł spojrzenie na szefa tego całego cyrku i kiwnął głową, które następnie przeniósł je na jego tłustego podwładnego.
- Zostaw ją. Masz co chciałeś. Ona Wam nie pomoże. Nie pracuje nawet w szpitalu.
- Powiedziałby wszystko, żebyście nie zrobili mu krzywdy. Każdy w takiej sytuacji byłby przekonujący.
Krew skrzepła na tyle, by nie przeszkadzać czarodziejowi w mówieniu. Tępy ból stracił na sile, choć oddychanie sprawiało mu wciąż trudność. Przy każdej próbie wciągnięcia powietrza nosem kolejna porcja krwi lądowała w jego gardle. Taki sam efekt odnosiło otworzenie ust.
Nie wiedział, czy dalsze udawanie przyniesie jakikolwiek pozytywny efekt. Nie mógł narażać Gladstone na niebezpieczeństwo. Niczym sobie na to nie zasłużyła. Brunet westchnął ciężko, a powietrze wydobywające się z jego rozchylonych ust spowodowało, że kilka kropel krwi prysnęło na podłogę. Jak miał się nią nie przejmować, gdy wlepiała w niego te swoje wielkie, sarnie oczy? Nie brał tego nawet pod uwagę.
- Hasło dostajemy od ministerstwa. Właśnie na taki wypadek, gdyby ktoś mnie porwał. - uśmiechnął się sarkastycznie do szczerbatego mężczyzny. - Co tydzień zmieniają zaklęcia. Tak się składa, że dzisiaj jest poniedziałek i nie zdążyłem odebrać nowych dyspozycji, zanim się tu znalazłem.
Cramer poniósł spojrzenie na szefa tego całego cyrku i kiwnął głową, które następnie przeniósł je na jego tłustego podwładnego.
- Zostaw ją. Masz co chciałeś. Ona Wam nie pomoże. Nie pracuje nawet w szpitalu.
Re: Poddasze starej kamienicy
- Zamknij się, dziewczyno - warknął na nią łysy. Zaczynał tracić cierpliwość i czas, to było widać. Jego nozdrza drżały niespokojnie, a pięści zaciskały się raz po raz. Zuchwałe słowa Vincenta rozwścieczyły go na tyle, że uderzył pięścią w stary mebel stojący pod jedną z niewielu ścian, która nie była nachylona jak to bywa na poddaszu.
- Łżesz jak pies! - Wykrzyknął tak głośno i gwałtownie, że kilka kropelek śliny obryzgało Vincenta po twarzy. - Nie chcesz mówić, to pogadamy inaczej. Gruby, rób swoje - rzucił do faceta, który trzymał Penelope.
- Ale szef powiedział, że to ostateczność - wychylił się jeden z pilnujących Cramera mężczyzn.
- Szef się nie dowie, a jeśli dalej tak pójdzie, dziewczyna do jutra będzie i tak martwa - wzruszył ramionami dowodzący tą zgrają, wzruszając ramionami. Reszta zamilkła.
Najgrubszy z nich pchnął kobietę na ziemię, rozdzierając jej tym samym ubranie i ukazując wszystkim obecnym w pokoju jej bieliznę. Nie zdążyła się podnieść, bo jej oprawca uklęknął obok niej i zaczął się dobierać do jej majtek.
- Łżesz jak pies! - Wykrzyknął tak głośno i gwałtownie, że kilka kropelek śliny obryzgało Vincenta po twarzy. - Nie chcesz mówić, to pogadamy inaczej. Gruby, rób swoje - rzucił do faceta, który trzymał Penelope.
- Ale szef powiedział, że to ostateczność - wychylił się jeden z pilnujących Cramera mężczyzn.
- Szef się nie dowie, a jeśli dalej tak pójdzie, dziewczyna do jutra będzie i tak martwa - wzruszył ramionami dowodzący tą zgrają, wzruszając ramionami. Reszta zamilkła.
Najgrubszy z nich pchnął kobietę na ziemię, rozdzierając jej tym samym ubranie i ukazując wszystkim obecnym w pokoju jej bieliznę. Nie zdążyła się podnieść, bo jej oprawca uklęknął obok niej i zaczął się dobierać do jej majtek.
Mistrz Gry
Re: Poddasze starej kamienicy
Dobrze Vinnie, tak trzymaj! pomyślała, kiedy uzdrowiciel zakpił z nich i wybrnął zgrabnie z tej sytuacji. Ha! Wiedziała dokładnie, że wybrała sobie bystrzachę. Zaraz tego jednak pożałowała, bo łysy naprawdę się zdenerwował i zaczął walić pięściami w ściany i rozlatujące się meble.
Nie wiedziała co znaczy polecenie Gruby rób swoje. Przełknęła z trudem ślinę i bała się, że to może być ostatnia czynność jaką wykonała w swoim krótkim życiu. Dziewczyna do jutra będzie martwa.. Dziewczyna do jutra będzie martwa... Tak się zdawało, że to ona była jedyną dziewczyną w pomieszczeniu. Jej oczy znowu nabiegły łzami, a głowa zaczęła nerwowo poruszać się w przeczącym geście.
Poczuła, że facet stojący za nią, pchnął ją do przodu i wypuścił z żelaznego uścisku. Słyszała dźwięk targanego materiału i wiedziała już, że została pozbawiona części swojej garderoby. Że też akurat musiało się to trafić najbardziej wstydliwej kobiecie na świecie!!!
O nie. Tego się właśnie obawiała. Grubas zaczął dobierać się do jej majtek. Krzyczała niemiłosiernie i szarpała się rękami i nogami, ale nie wiedziała na ile się to zda.
Nie wiedziała co znaczy polecenie Gruby rób swoje. Przełknęła z trudem ślinę i bała się, że to może być ostatnia czynność jaką wykonała w swoim krótkim życiu. Dziewczyna do jutra będzie martwa.. Dziewczyna do jutra będzie martwa... Tak się zdawało, że to ona była jedyną dziewczyną w pomieszczeniu. Jej oczy znowu nabiegły łzami, a głowa zaczęła nerwowo poruszać się w przeczącym geście.
Poczuła, że facet stojący za nią, pchnął ją do przodu i wypuścił z żelaznego uścisku. Słyszała dźwięk targanego materiału i wiedziała już, że została pozbawiona części swojej garderoby. Że też akurat musiało się to trafić najbardziej wstydliwej kobiecie na świecie!!!
O nie. Tego się właśnie obawiała. Grubas zaczął dobierać się do jej majtek. Krzyczała niemiłosiernie i szarpała się rękami i nogami, ale nie wiedziała na ile się to zda.
Re: Poddasze starej kamienicy
- Sam się zamknij - warknął w kierunku łysego, po czym splunął krwią na jego buty. Miał już dość tej słownej przepychanki. Wiedział, że nie może grać na zwłokę, a kolejne słowa i czyny oprawców sprawiły, że postanowił szybko zmienić taktykę.
- Zostaw ją!
Cramer szarpnął się znów na krześle. Sznury boleśnie wbijały się w jego skórę na przedramionach i nadgarstkach. Ubrania Penelope wylądowały na podłodze, a gruby rzucił się na nią jak wygłodniałe zwierzę. Jej przenikliwy pisk spowodował, że uzdrowiciel poderwał się z miejsca i ruszył w jej kierunku z krzesełkiem przywiązanym do pleców. Wykorzystując fakt, że żaden ze szczerbatych mężczyzn się tego nie spodziewał wsparł się nogami mebla o ścianę i uniósł swą prawą nogę, by wymierzyć nią porządnego kopniaka prosto w twarz spasionego czarodzieja. Na tyle na ile było to możliwe przykucnął, podsuwając Penelope jedną z nóg krzesełka, by mogła szybko się podnieść.
- Odsunąć się, wszyscy. – z jego gardła wydobył się niski, chropowaty warkot przypominający odgłos łamanych gałęzi. – Jak jeszcze raz któryś z Was ją dotknie to nie powiem ani słowa. A Ty gamoniu weź kartkę i pisz, bo jeszcze czegoś zapomnisz, a ja nie lubię się powtarzać.
Cramer stał przy ścianie, obijając się o nią nogami krzesła. Był niczym zaszczute zwierzę. Co chwila obracał się nerwowo w kierunku każdego oprawcy. Panna Gladstone stała tuż za nim.
Vincent był zdesperowany i podirytowany, lecz adrenalina sprawiła, że pomimo zmęczenia poczuł nagły przypływ siły.
- Zostaw ją!
Cramer szarpnął się znów na krześle. Sznury boleśnie wbijały się w jego skórę na przedramionach i nadgarstkach. Ubrania Penelope wylądowały na podłodze, a gruby rzucił się na nią jak wygłodniałe zwierzę. Jej przenikliwy pisk spowodował, że uzdrowiciel poderwał się z miejsca i ruszył w jej kierunku z krzesełkiem przywiązanym do pleców. Wykorzystując fakt, że żaden ze szczerbatych mężczyzn się tego nie spodziewał wsparł się nogami mebla o ścianę i uniósł swą prawą nogę, by wymierzyć nią porządnego kopniaka prosto w twarz spasionego czarodzieja. Na tyle na ile było to możliwe przykucnął, podsuwając Penelope jedną z nóg krzesełka, by mogła szybko się podnieść.
- Odsunąć się, wszyscy. – z jego gardła wydobył się niski, chropowaty warkot przypominający odgłos łamanych gałęzi. – Jak jeszcze raz któryś z Was ją dotknie to nie powiem ani słowa. A Ty gamoniu weź kartkę i pisz, bo jeszcze czegoś zapomnisz, a ja nie lubię się powtarzać.
Cramer stał przy ścianie, obijając się o nią nogami krzesła. Był niczym zaszczute zwierzę. Co chwila obracał się nerwowo w kierunku każdego oprawcy. Panna Gladstone stała tuż za nim.
Vincent był zdesperowany i podirytowany, lecz adrenalina sprawiła, że pomimo zmęczenia poczuł nagły przypływ siły.
Re: Poddasze starej kamienicy
Kiedy gruby dostał kopa w twarz, łysy zaśmiał się chrapliwie. Śmieszyła go ta sytuacja.
|- Gadaj doktorku, byle szybko - ponaglił, zerkając ukradkowo na swojego pobitego pomocnika. Łamacz zaklęć, który do tej pory stał z boku przyglądając się całej sytuacji z przestrachem, był gotowy do sporządzania notatek.
- Słuchamy. Mogę przysiąc, że grubemu zrobiło się ciaśniej w spodniach - dodał łysy.
|- Gadaj doktorku, byle szybko - ponaglił, zerkając ukradkowo na swojego pobitego pomocnika. Łamacz zaklęć, który do tej pory stał z boku przyglądając się całej sytuacji z przestrachem, był gotowy do sporządzania notatek.
- Słuchamy. Mogę przysiąc, że grubemu zrobiło się ciaśniej w spodniach - dodał łysy.
Vincent, byłbym wdzięczny gdybyś napisał teraz szybkiego posta z informacją, bo nie wiem ile będę jeszcze prowadził waszą sesję.
Mistrz Gry
Re: Poddasze starej kamienicy
- Gówno mnie obchodzą spodnie tego padalca.
Był zrezygnowany. Nie miał pewności, czy nic im się nie stanie nawet gdy poda im wszystkie informacje. Postawili go jednak pod ścianą. Uzdrowiciel spuścił głowę. Krew zaczęła kapać z jego nosa wprost na podłogę.
- Protego Horribilis, Salvio Hexia i Protego. Główne zaklęcia. Wejście od tyłu jest dodatkowo chronione hasłem. - mężczyzna zerknął na czarownicę. Okryła się swymi podartymi ubraniami. Cramer cały czas stał w gotowości. Na wypadek, gdyby gruby postanowił jeszcze raz spróbować swoich sił. Ten jednak w dalszym ciągu kwiczał na podłodze. Następna porcja krwistek plwociny wylądowała na nim. Vincent uśmiechnął się pogardliwie.
- Sespentallegra - dodał po dłuższej chwili.
To było wszystko, co wiedział na temat zabezpieczeń szpitala. Pytanie teraz, czy bandziorów usatysfakcjonuje ta odpowiedź. I czy w ogóle mają zamiar ich stąd wypuścić.
- To wszystko.
Był zrezygnowany. Nie miał pewności, czy nic im się nie stanie nawet gdy poda im wszystkie informacje. Postawili go jednak pod ścianą. Uzdrowiciel spuścił głowę. Krew zaczęła kapać z jego nosa wprost na podłogę.
- Protego Horribilis, Salvio Hexia i Protego. Główne zaklęcia. Wejście od tyłu jest dodatkowo chronione hasłem. - mężczyzna zerknął na czarownicę. Okryła się swymi podartymi ubraniami. Cramer cały czas stał w gotowości. Na wypadek, gdyby gruby postanowił jeszcze raz spróbować swoich sił. Ten jednak w dalszym ciągu kwiczał na podłodze. Następna porcja krwistek plwociny wylądowała na nim. Vincent uśmiechnął się pogardliwie.
- Sespentallegra - dodał po dłuższej chwili.
To było wszystko, co wiedział na temat zabezpieczeń szpitala. Pytanie teraz, czy bandziorów usatysfakcjonuje ta odpowiedź. I czy w ogóle mają zamiar ich stąd wypuścić.
- To wszystko.
Re: Poddasze starej kamienicy
Łysy wyszedł kiedy tylko otrzymał niezbędne informacje. Łamacz zaklęć podążył za nim. Grupa osiłków pofolgowała sobie nieco - dwójka czarodziejów oberwała serią cruciatusów, a kiedy Penelope sprzeciwiała się aż nadto, dostała w twarz i wylądowała na pobliskiej ścianie. Osunęła się nieprzytomna na ziemię.
Vincenta pobito do krwi, połamano mu rękę i obojczyk, a także uderzono mocno w głowę, więc też stracił przytomność. Jeden z mężczyzn przeciągnął Penelope po ziemi koło Vincenta po czym rzucono na nich świstoklik. Po chwili dwójka zniknęła.
Mistrz Gry
Re: Poddasze starej kamienicy
Teleportowali się w ciemnym zaułku Londynu. Wiedział, że Sophie zacznie zaraz jęczeć, że pewnie ma zamiar ją zgwałcić, dlatego szybko pociągnął ją za rękę na oświetloną i zatłoczoną ulicę miasta. Nie wiedział właściwie dlaczego to robi-dlaczego zabiera tą dziewczynę w jedno ze swoich osobistych, ulubionych miejsc skoro traktowała go w taki a nie inny sposób. Uznał jednak, że na pierwszej w życiu randce z dziewczyną musi czuć się swobodnie i znaleźć się w miejscu godnym zapamiętania.
- Musimy uważać, sierociniec jest za rogiem - rzekł.
Przemknęli ulicą pełną ludzi, aż w końcu Krukon uchylił drzwi starej, opuszczonej kamienicy. Jej klatka schodowa była ciemna i stara, a do tego mieli do pokonania kilka pięter. Gdy wspięli się już po schodach na ostatnie piętro, Malcolm odnalazł tam ukrytą klapę w podłodze i pchnął ją mocno ku górze. Ciemne drewno ustąpiło i ich oczom ukazało się ciemniejące już niebo. Krukon bez omieszek wziął Sophie na ręce i podsadził ją wysoko, aby ta zdołała wejść przez klapę na górę. Następnie sam wślizgnął się za nią.
Stanęli na płaskim dachu wysokiej kamienicy, na której znajdowały się stare gzymsy i kilka kamiennych murków, a także metalowa balustrada dookoła. Kamienne podłoże było popisane sprejami i farbami, gdzieś pomiędzy napisami czaiło się jego imię.
- Witaj w moin Londynie, Sophie Fitzpatrick - rzucił.
Niebo ciemniało, a miasto zaczynało przechodzić w tryb nocny. Rozpościerał się idealny widok na stolicę.
- Musimy uważać, sierociniec jest za rogiem - rzekł.
Przemknęli ulicą pełną ludzi, aż w końcu Krukon uchylił drzwi starej, opuszczonej kamienicy. Jej klatka schodowa była ciemna i stara, a do tego mieli do pokonania kilka pięter. Gdy wspięli się już po schodach na ostatnie piętro, Malcolm odnalazł tam ukrytą klapę w podłodze i pchnął ją mocno ku górze. Ciemne drewno ustąpiło i ich oczom ukazało się ciemniejące już niebo. Krukon bez omieszek wziął Sophie na ręce i podsadził ją wysoko, aby ta zdołała wejść przez klapę na górę. Następnie sam wślizgnął się za nią.
Stanęli na płaskim dachu wysokiej kamienicy, na której znajdowały się stare gzymsy i kilka kamiennych murków, a także metalowa balustrada dookoła. Kamienne podłoże było popisane sprejami i farbami, gdzieś pomiędzy napisami czaiło się jego imię.
- Witaj w moin Londynie, Sophie Fitzpatrick - rzucił.
Niebo ciemniało, a miasto zaczynało przechodzić w tryb nocny. Rozpościerał się idealny widok na stolicę.
Re: Poddasze starej kamienicy
Sophie nawet nie zdążyła odpowiedzieć na jego wstrętny docinek, mówiący o tym, że kwiat jest dla ich lokaja. Nim chociażby rozchyliła malinowe wargi, chłopak złapał ją za rękę i pociągnął do wyjścia, a zaraz teleportował w nieznane. Ruda zaserwowała mu pełne wyrzutu spojrzenie i wyrwała dłoń z jego uścisku. Przecież mieli umowę. Żadnego dotykania.
- I co z tego? Jesteś ścigany przez stęsknione opiekunki? - uniosła do góry ciemne brwi, rozglądając się wokół po całej okolicy. Nie rozpoznawała tej ulicy, więc nie miała pojęcia gdzie są, ani dokąd zabiera ją brunet. Na jej bladej skórze pojawiła się gęsia skóra, a ona poczuła dreszcz nieznanych emocji. Nie tak się umawiali. Mieli zostać w Irlandii w jakimś bezpiecznym, publicznym miejscu. Oczywistym jest chyba, iż dziewczyna chciała w tym momencie udusić Malcolma gołymi rękami.
- Nie podoba mi się ta okolica. - wychrypiała, próbując dotrzymać Krukonowi kroku. Jej wysokie obcasy odbijały się echem od obskurnych budynków, a płomienne loki plątały się przy piegowatej twarzy. Zielonooka nabierała powietrza w płuca, będąc gotowa krzyknąć w każdej chwili. Wypuściła je jednak ze świstem, kiedy Malcolm ponownie przekroczył jej strefę osobistą i łapiąc ją za rękę, wyprowadził na bardziej oświetloną i przyzwoitą część miasta.
Szli tak przez dłuższą chwilę, wspinając się wyżej i wyżej po schodach jakiejś opuszczonej kamienicy. Tęczówki Sophie były rozmiarów dwóch, złotych galeonów, a ona sama zacisnęła palce na czerwonej torebce, spoglądając niepewnie na przewodnika.
- Właśnie złamałeś wszystkie warunki naszej umowy, McMillan. Mówiłam, żadnych ciemnych zaułków. Nie dam się zgwałcić. - stwierdziła stanowczo, głośno przełykając ślinę. Tak naprawdę niewiele by mogła zrobić, gdyż Krukon był od niej sporo wyższy i silniejszy, a do tego najprawdopodobniej lepszy w zaklęciach. Już zaczęła żałować, że nie zabrała ze sobą eliksiru, który uratowałby jej tyłek.
- Twoim Londynie? - jedna z jej brwi powędrowała nieco wyżej, a na ustach pojawił się delikatny uśmiech. Rudowłosa złapała się dłońmi metalowej balustrady i wychyliła lekko do przodu podziwiając rozpościerający się przed nimi widok. Powoli robiło się ciemno, więc w niektórych oknach paliły się już światła, migocząc przyjemnie na tle budynków. - Widziałam na ścianie napis z twoim imieniem. Często tu przychodzisz? - zapytała, wpinając w płomienne włosy jasnoróżowy kwiatek.
- I co z tego? Jesteś ścigany przez stęsknione opiekunki? - uniosła do góry ciemne brwi, rozglądając się wokół po całej okolicy. Nie rozpoznawała tej ulicy, więc nie miała pojęcia gdzie są, ani dokąd zabiera ją brunet. Na jej bladej skórze pojawiła się gęsia skóra, a ona poczuła dreszcz nieznanych emocji. Nie tak się umawiali. Mieli zostać w Irlandii w jakimś bezpiecznym, publicznym miejscu. Oczywistym jest chyba, iż dziewczyna chciała w tym momencie udusić Malcolma gołymi rękami.
- Nie podoba mi się ta okolica. - wychrypiała, próbując dotrzymać Krukonowi kroku. Jej wysokie obcasy odbijały się echem od obskurnych budynków, a płomienne loki plątały się przy piegowatej twarzy. Zielonooka nabierała powietrza w płuca, będąc gotowa krzyknąć w każdej chwili. Wypuściła je jednak ze świstem, kiedy Malcolm ponownie przekroczył jej strefę osobistą i łapiąc ją za rękę, wyprowadził na bardziej oświetloną i przyzwoitą część miasta.
Szli tak przez dłuższą chwilę, wspinając się wyżej i wyżej po schodach jakiejś opuszczonej kamienicy. Tęczówki Sophie były rozmiarów dwóch, złotych galeonów, a ona sama zacisnęła palce na czerwonej torebce, spoglądając niepewnie na przewodnika.
- Właśnie złamałeś wszystkie warunki naszej umowy, McMillan. Mówiłam, żadnych ciemnych zaułków. Nie dam się zgwałcić. - stwierdziła stanowczo, głośno przełykając ślinę. Tak naprawdę niewiele by mogła zrobić, gdyż Krukon był od niej sporo wyższy i silniejszy, a do tego najprawdopodobniej lepszy w zaklęciach. Już zaczęła żałować, że nie zabrała ze sobą eliksiru, który uratowałby jej tyłek.
- Twoim Londynie? - jedna z jej brwi powędrowała nieco wyżej, a na ustach pojawił się delikatny uśmiech. Rudowłosa złapała się dłońmi metalowej balustrady i wychyliła lekko do przodu podziwiając rozpościerający się przed nimi widok. Powoli robiło się ciemno, więc w niektórych oknach paliły się już światła, migocząc przyjemnie na tle budynków. - Widziałam na ścianie napis z twoim imieniem. Często tu przychodzisz? - zapytała, wpinając w płomienne włosy jasnoróżowy kwiatek.
Re: Poddasze starej kamienicy
- Gdyby dawali mi galeona za każdym razem kiedy zarzucasz mi zamiar gwałtu, żyłbym za swoje - pokręcił głową.
Jego przypuszczenia sprawdziły się - kiedy Sophie znalazła się w zaułku, od razu zaczęła stękać, że nie da się zgwałcić. Czy dziewczyny naprawdę tak ciężko myślały? Nie mógł przecież teleportować ich na główną ulicę Londynu pełną mugoli.
- Nie ma żadnej umowy. To randka, nie podpisywanie międzynarodowej umowy gospodarczej - westchnął po raz kolejny.
Mogła mieć jakieś ale gdyby obłapywał ją jakoś chamsko, ale on tylko ciągnął ją za rękę i podsadził do klapy w podłodze. Sophie była zdecydowanie przewrażliwiona i uprzedzona do niego.
Widział, że ten widok skutecznie zamknął usta tej przemądrzałej Irlandce. Widocznie kiedy zobaczyła z daleka London Eye i oświetlonego Big Bena, to jej przeszło. Robiło się ciemno, więc za kilkanaście minut miasto miało wyglądać już całkiem idealnie.
- Codziennie. Odpalam tu zawsze porannego szluga - odpowiedział. - Oczywiście wtedy kiedy nie jestem w Hogwarcie - dodał, choć to było dość oczywiste.
Spodobał mu się ten widok kwiatka wpiętego w ogniste włosy. Spodobał mu się w sposób zupełnie inny aniżeli podobał mu się na przyklad widok stolicy. Krukon usiadł na jednym z wystających murków, które tworzyły na dachu swoisty układ. Rzucił na ziemię swoją torbę, z której wyciągnął pojemnik z domowym ciastem, które zrobiła mu specjalnie jedna z miłych pań, która obsługiwała w zamku Scottów. Miał też ze sobą jakiś słodki napój dla Sophie i niskoprocentową mieszankę dla siebie.
- Chcesz coś? - Rzucił w jej stronę.
Wolałby ją zabrać do jakiejś restauracji, pewnie spodobałoby jej się bardziej, ale zwyczajnie nie mial kasy. Nie widzialo mu się okradanie gości Scottów.
Jego przypuszczenia sprawdziły się - kiedy Sophie znalazła się w zaułku, od razu zaczęła stękać, że nie da się zgwałcić. Czy dziewczyny naprawdę tak ciężko myślały? Nie mógł przecież teleportować ich na główną ulicę Londynu pełną mugoli.
- Nie ma żadnej umowy. To randka, nie podpisywanie międzynarodowej umowy gospodarczej - westchnął po raz kolejny.
Mogła mieć jakieś ale gdyby obłapywał ją jakoś chamsko, ale on tylko ciągnął ją za rękę i podsadził do klapy w podłodze. Sophie była zdecydowanie przewrażliwiona i uprzedzona do niego.
Widział, że ten widok skutecznie zamknął usta tej przemądrzałej Irlandce. Widocznie kiedy zobaczyła z daleka London Eye i oświetlonego Big Bena, to jej przeszło. Robiło się ciemno, więc za kilkanaście minut miasto miało wyglądać już całkiem idealnie.
- Codziennie. Odpalam tu zawsze porannego szluga - odpowiedział. - Oczywiście wtedy kiedy nie jestem w Hogwarcie - dodał, choć to było dość oczywiste.
Spodobał mu się ten widok kwiatka wpiętego w ogniste włosy. Spodobał mu się w sposób zupełnie inny aniżeli podobał mu się na przyklad widok stolicy. Krukon usiadł na jednym z wystających murków, które tworzyły na dachu swoisty układ. Rzucił na ziemię swoją torbę, z której wyciągnął pojemnik z domowym ciastem, które zrobiła mu specjalnie jedna z miłych pań, która obsługiwała w zamku Scottów. Miał też ze sobą jakiś słodki napój dla Sophie i niskoprocentową mieszankę dla siebie.
- Chcesz coś? - Rzucił w jej stronę.
Wolałby ją zabrać do jakiejś restauracji, pewnie spodobałoby jej się bardziej, ale zwyczajnie nie mial kasy. Nie widzialo mu się okradanie gości Scottów.
Re: Poddasze starej kamienicy
Na jego słowa uniosła do góry podbródek i zlustrowała go chłodnym spojrzeniem. - Nie dziw mi się! Dobrze pamiętam jak w jeziorze klepnąłeś mnie w tyłek. - żachnęła się, celując w niego oskarżycielsko palcem - Tego mętnego wzroku też nie zapomniałam. - dodała po chwili, opierając biodro o chłodną barierkę. Właściwie nie wiedziała co też powinna myśleć o swoim towarzyszu, ani jak się zachowywać w stosunku do niego. W szkole nie kolegowali się ze sobą, a ona omijała go szerokim łukiem z racji przyjaźni z parszywcem Scottem. Malcolm też nie kwapił się, żeby poznać ją bliżej. Nie raz docinał jej podczas zajęć, krytykując jej marchewkowe włosy. Sophie oczywiście nie brała sobie takich spraw do serca. Była dumna z płomiennych loków i uważała, że dodają jej uroku, będąc równocześnie jej znakiem charakterystycznym.
- Niby masz rację, ale wiesz, że nie zgodziłabym się na tę randkę, gdybyś nie przystał na pewne warunki. Myślałam, że należysz do słownej części społeczności. - wzruszyła beztrosko cętkowanymi ramionami i wygładziła materiał granatowej spódnicy. Nie spuszczała wzroku z głównej atrakcji stolicy, która wieczorem wyglądała wyjątkowo pięknie. Zawsze chciała przejechać się Okiem Londynu, ale jakoś nigdy nie miała ku temu okazji, mimo tego, że każdego roku, okrągłe dziesięć miesięcy, jej ojciec przebywał właśnie w tym mieście.
- Tylko nie pal przy mnie! - uprzedziła go przerażona, machając w powietrzu drobnymi dłońmi. Kiedy stwierdziła, że musi wyglądać niezmiernie głupio, opuściła ręce i uśmiechnęła się odrobinę skrępowana. - Rok temu zdarzało mi się popalać i nie chcę do tego wracać. Sam rozumiesz.. -niepewnie zmarszczyła swój oprószony piegami nosek, a widząc jak wyciąga z torby ciasto w towarzystwie słodkich napojów, uśmiechnęła się naprawdę szczerze. Tak szczerze, że na jej jasnoróżowych policzkach pojawiły się dwa, urocze dołeczki.
- Jasne! Uwielbiam słodkie.. chociaż najpewniej masz gdzieś tę informacje. - złożyła obie ręce i przysiadła na murku, tuż obok chłopaka, częstując się kawałkiem domowego wypieku. - Dobra, przyznaje się bez bicia. Interesuje mnie co u Ciebie i co robiłeś przez ostatnie dwa tygodnie. - wlepiła spojrzenie w czubki swoich butów, wbijając słomkę w kolorowy kartonik z sokiem z leśnych jagód. - Czuję po kościach, że masz w zanadrzu jakąś porywającą historię, którą koniecznie chcesz się podzielić. - szturchnęła go lekko w ramię, wymachując w powietrzu długimi nogami.
- Niby masz rację, ale wiesz, że nie zgodziłabym się na tę randkę, gdybyś nie przystał na pewne warunki. Myślałam, że należysz do słownej części społeczności. - wzruszyła beztrosko cętkowanymi ramionami i wygładziła materiał granatowej spódnicy. Nie spuszczała wzroku z głównej atrakcji stolicy, która wieczorem wyglądała wyjątkowo pięknie. Zawsze chciała przejechać się Okiem Londynu, ale jakoś nigdy nie miała ku temu okazji, mimo tego, że każdego roku, okrągłe dziesięć miesięcy, jej ojciec przebywał właśnie w tym mieście.
- Tylko nie pal przy mnie! - uprzedziła go przerażona, machając w powietrzu drobnymi dłońmi. Kiedy stwierdziła, że musi wyglądać niezmiernie głupio, opuściła ręce i uśmiechnęła się odrobinę skrępowana. - Rok temu zdarzało mi się popalać i nie chcę do tego wracać. Sam rozumiesz.. -niepewnie zmarszczyła swój oprószony piegami nosek, a widząc jak wyciąga z torby ciasto w towarzystwie słodkich napojów, uśmiechnęła się naprawdę szczerze. Tak szczerze, że na jej jasnoróżowych policzkach pojawiły się dwa, urocze dołeczki.
- Jasne! Uwielbiam słodkie.. chociaż najpewniej masz gdzieś tę informacje. - złożyła obie ręce i przysiadła na murku, tuż obok chłopaka, częstując się kawałkiem domowego wypieku. - Dobra, przyznaje się bez bicia. Interesuje mnie co u Ciebie i co robiłeś przez ostatnie dwa tygodnie. - wlepiła spojrzenie w czubki swoich butów, wbijając słomkę w kolorowy kartonik z sokiem z leśnych jagód. - Czuję po kościach, że masz w zanadrzu jakąś porywającą historię, którą koniecznie chcesz się podzielić. - szturchnęła go lekko w ramię, wymachując w powietrzu długimi nogami.
Re: Poddasze starej kamienicy
- Powinnaś się cieszyć, że ty i twój tyłek jesteście atrakcyjni dla innych - odparł obojętnie.
To, że tam raz złośliwie ją uszczypnął nie znaczyło jeszcze, że był jakimś perwersyjnym zbokiem gwałcicielem albo tym bardziej podrywaczem. Malcolm nie znosił wszechobecnej poligamii, ale sam też nie mógł się teraz określić. Po ostatnim spotkaniu z Zoją zamknął się w swoim świecie na dwa dni i chodził na mocnym haju, ale Sophie działała na niego w tym momencie równie mocno. Może nawet bardziej.
- Chciałaś pójść na tę randkę, ale bałaś się przyznać do tego przed sobą. Ja tylko musiałem Cię do tej decyzji popchnąć - odparł na jej słowa.
Jej kolejne prośby i machanie rękoma sprawiły, że McMillan nabrał ochoty na to, żeby zrobić jej na złość. Kiedy tylko się odwróciła, wsadził sobie papierosa między zęby i odparł:
- Jasne, że rozumiem.
Po tych słowach odpalił go i z jego ust buchnął szary dym. Widząc jej reakcję na kawałki słodkiego ciasta, uśmiechnął się wbrew swojej woli. Trafił. Z jego obserwacji wynikało, że każda dziewczyna lubiła slodycze. Sophie nie była w takim razie żadnym ekstremalnym przypadkiem, czyli nie odstawała od tej reguły.
- Przyznaj jeszcze, że wyczekiwałaś tej randki - odparł. Wypuścił kolejną porcję tytoniowego dymu z ust. Zastanawiał się, czy jest o czym opowiadać Sophie. Właściwie to oprócz wycieczki do Hogsmeade, w zamku Scottów nic się nie działo. - Zaskoczę Cię. Nic się nie działo, a ja snułem się po domu Jamesa każdego dnia i nic nie robiłem. W zamku została tylko jego rodzina, Nancy, nikt poza tym... Było nuuudno - odpowiedział. - A u Ciebie zdarzyło się coś ciekawego czy tylko zwyczajne, nudne życie, nudnej bogaczki?
To, że tam raz złośliwie ją uszczypnął nie znaczyło jeszcze, że był jakimś perwersyjnym zbokiem gwałcicielem albo tym bardziej podrywaczem. Malcolm nie znosił wszechobecnej poligamii, ale sam też nie mógł się teraz określić. Po ostatnim spotkaniu z Zoją zamknął się w swoim świecie na dwa dni i chodził na mocnym haju, ale Sophie działała na niego w tym momencie równie mocno. Może nawet bardziej.
- Chciałaś pójść na tę randkę, ale bałaś się przyznać do tego przed sobą. Ja tylko musiałem Cię do tej decyzji popchnąć - odparł na jej słowa.
Jej kolejne prośby i machanie rękoma sprawiły, że McMillan nabrał ochoty na to, żeby zrobić jej na złość. Kiedy tylko się odwróciła, wsadził sobie papierosa między zęby i odparł:
- Jasne, że rozumiem.
Po tych słowach odpalił go i z jego ust buchnął szary dym. Widząc jej reakcję na kawałki słodkiego ciasta, uśmiechnął się wbrew swojej woli. Trafił. Z jego obserwacji wynikało, że każda dziewczyna lubiła slodycze. Sophie nie była w takim razie żadnym ekstremalnym przypadkiem, czyli nie odstawała od tej reguły.
- Przyznaj jeszcze, że wyczekiwałaś tej randki - odparł. Wypuścił kolejną porcję tytoniowego dymu z ust. Zastanawiał się, czy jest o czym opowiadać Sophie. Właściwie to oprócz wycieczki do Hogsmeade, w zamku Scottów nic się nie działo. - Zaskoczę Cię. Nic się nie działo, a ja snułem się po domu Jamesa każdego dnia i nic nie robiłem. W zamku została tylko jego rodzina, Nancy, nikt poza tym... Było nuuudno - odpowiedział. - A u Ciebie zdarzyło się coś ciekawego czy tylko zwyczajne, nudne życie, nudnej bogaczki?
Re: Poddasze starej kamienicy
Powinnaś się cieszyć, że ty i twój tyłek jesteście atrakcyjni dla innych.
Sophie wywróciła teatralnie oczami, wzdychając ciężko pod nosem. Chyba zwyczajnie nie miała ochoty tego komentować. Zresztą co też takiego mogłaby na to odpowiedzieć? Tak, cieszę się, mam świetny tyłek? Nie, nawet ona nie była tak zapatrzona w siebie.
- Oczywiście, oczywiście, a skrzaty domowe potrafią latać. - machnęła lekceważąco ręką, starając się zignorować jego niedorzeczne pomysły. Ona pragnąca randki z nim? Śmiechu warte. W życiu z własnej nieprzymuszonej woli nie wybrałaby się na spotkanie z kimś, kto przyjaźni się z jej wrogiem, a do tego obcina włosy niewinnym dziewczętom. Nie upadła jeszcze tak nisko.
- Przecież od pierwszej klasy umierałam, żebyś się ze mną umówił, śniąc o tobie po nocach. - uśmiechnęła się nad wyraz słodko, rozgrzebując widelczykiem kawałek ciasta. Nie podobało jej się to, że w jednej chwili zaczynała go lubić, a w drugiej na nowo pobudzała żywiącą do niego nienawiść. Takie huśtawki emocjonalne nie leżały w jej naturze.
- Hej, panie zakochany w sobie! Obiecałeś nie palić! - kopnęła go mocno w łydkę, widząc jak ten bezczelnie odpala biały rulonik. Drań! Nie wiedziała gdzie ma podziać oczy, czując jak drapie ją nieprzyjemnie w gardle. Tegoroczne wakacje były pełne niewygodnych pokus. - Och, dawaj mi to. - zarządziła, wyciągając mu rulonik z ust i wsuwając go pomiędzy karminowe wargi. Wzruszyła bezradnie ramionami, zaciągając się papierosem. Nieśpiesznie, z nijaką czcią wypuszczając obłok białego dymu, który rozpłynął się w mgnieniu oka. Jakże uspokajająco to na nią działało.
- Wydarzyło się. Przyjechała przyszywana siostra i przyjaciel, więc byłam odrobinę zabiegana przez ostatnie dwa tygodnie. Spotkałam się też z Benem, ale nie będę zdradzać Ci szczegółów. - na jej kształtne usta wkradł się dziewczęcy uśmieszek, a oczy rozbłysnęły radośnie na myśl o jej najbliższych. Wzmianka o nudnej bogaczce odrobinę ją zabolała, ale starała nie dać tego po sobie poznać.
- Czemu tak mówisz? Mam się do Ciebie zwracać per Biedaku? - zapytała, upijając łyka soku i nie spuszczając spojrzenia z jego dwukolorowych tęczówek. - Nie wiem, daje Ci jakoś odczuć, że mam więcej pieniędzy i jestem przez to lepsza? Nie wydaje mi się. - delikatnie przechyliła głowę, pozwalając by wiatr zawładnął jej rudymi włosami. Nie lubiła takich sytuacji bo czuła się w nich niezręcznie. Zważywszy na to, że wcale nie oczekiwała od tego spotkania jakiś wykwintnych restauracji czy drogich kawiarni. Była absolutnie zauroczona tym starym poddaszem i odkąd się tu pojawiła nie jęknęła ani słowem.
- Lubisz mnie w ogóle? - zapytała ni z tego ni z owego, pakując sobie do ust kolejny kawałek ciasta.
Sophie wywróciła teatralnie oczami, wzdychając ciężko pod nosem. Chyba zwyczajnie nie miała ochoty tego komentować. Zresztą co też takiego mogłaby na to odpowiedzieć? Tak, cieszę się, mam świetny tyłek? Nie, nawet ona nie była tak zapatrzona w siebie.
- Oczywiście, oczywiście, a skrzaty domowe potrafią latać. - machnęła lekceważąco ręką, starając się zignorować jego niedorzeczne pomysły. Ona pragnąca randki z nim? Śmiechu warte. W życiu z własnej nieprzymuszonej woli nie wybrałaby się na spotkanie z kimś, kto przyjaźni się z jej wrogiem, a do tego obcina włosy niewinnym dziewczętom. Nie upadła jeszcze tak nisko.
- Przecież od pierwszej klasy umierałam, żebyś się ze mną umówił, śniąc o tobie po nocach. - uśmiechnęła się nad wyraz słodko, rozgrzebując widelczykiem kawałek ciasta. Nie podobało jej się to, że w jednej chwili zaczynała go lubić, a w drugiej na nowo pobudzała żywiącą do niego nienawiść. Takie huśtawki emocjonalne nie leżały w jej naturze.
- Hej, panie zakochany w sobie! Obiecałeś nie palić! - kopnęła go mocno w łydkę, widząc jak ten bezczelnie odpala biały rulonik. Drań! Nie wiedziała gdzie ma podziać oczy, czując jak drapie ją nieprzyjemnie w gardle. Tegoroczne wakacje były pełne niewygodnych pokus. - Och, dawaj mi to. - zarządziła, wyciągając mu rulonik z ust i wsuwając go pomiędzy karminowe wargi. Wzruszyła bezradnie ramionami, zaciągając się papierosem. Nieśpiesznie, z nijaką czcią wypuszczając obłok białego dymu, który rozpłynął się w mgnieniu oka. Jakże uspokajająco to na nią działało.
- Wydarzyło się. Przyjechała przyszywana siostra i przyjaciel, więc byłam odrobinę zabiegana przez ostatnie dwa tygodnie. Spotkałam się też z Benem, ale nie będę zdradzać Ci szczegółów. - na jej kształtne usta wkradł się dziewczęcy uśmieszek, a oczy rozbłysnęły radośnie na myśl o jej najbliższych. Wzmianka o nudnej bogaczce odrobinę ją zabolała, ale starała nie dać tego po sobie poznać.
- Czemu tak mówisz? Mam się do Ciebie zwracać per Biedaku? - zapytała, upijając łyka soku i nie spuszczając spojrzenia z jego dwukolorowych tęczówek. - Nie wiem, daje Ci jakoś odczuć, że mam więcej pieniędzy i jestem przez to lepsza? Nie wydaje mi się. - delikatnie przechyliła głowę, pozwalając by wiatr zawładnął jej rudymi włosami. Nie lubiła takich sytuacji bo czuła się w nich niezręcznie. Zważywszy na to, że wcale nie oczekiwała od tego spotkania jakiś wykwintnych restauracji czy drogich kawiarni. Była absolutnie zauroczona tym starym poddaszem i odkąd się tu pojawiła nie jęknęła ani słowem.
- Lubisz mnie w ogóle? - zapytała ni z tego ni z owego, pakując sobie do ust kolejny kawałek ciasta.
Re: Poddasze starej kamienicy
A szkoda, że nie chciała tego skomentować , bo miała naprawdę niezły tyłek.
- Sądziłem, że od pierwszej klasy umierałaś za Jamesem. Czy to nie przez to się tutaj znalazłaś? - Zapytał. Parsknął pod nosem. Bawiła go ta cała sytuacja.
Nie miał pojęcia, że raz działa jej na nerwy, a po chwili znowu go lubi. Sądził-i trochę mu może było żal-że dziewczyna jest tutaj z przymusu i odlicza minuty do końca tego spotkania. Nie mógł się opędzić od myśli, ze dziewczyna naprawdę gardzi tak wyjątkowym miejscem i znacznie bardziej wolałaby wstąpić do Harrods z jakimś pięknisiem.
Gdy Irlandka wyrwała mu papierosa z ust, wyglądał na wyraźnie zaskoczonego, ale uśmiał się. Prefekt Ślizgonów z papierosem w towarzystwie Malcolma McMillana? Plotkary miałyby używanie, na szczęście tutaj byli poza zasięgiem wścibskich spojrzeń. Czy nie tego właśnie chciała? Sam sięgnął po drugiego papierosa i odpalił go zręcznie od końca różdżki.
- Umieram z ciekawości o szczegóły - ironizował.
Wysłuchał jej śmiesznego wyrzutu na temat pieniędzy. Krukon nie był uczulony na punkcie swojej biedy, bynajmniej kasa nie zaćmiewała mu umysłu. Zadziwiające jednak jak bogacze reagowali na wytykanie im sytuacji materialnej, zupełnie gorzej niż oni, a podobno nie mieli na co narzekać. Taki paradoks. Jedni martwią się brakiem pieniędzy, a inni tym, czy z pieniędzmi im do twarzy.
- Dlaczego zatem kazałaś mi wybrać skryte, mało zaludnione miejsce? Dlaczego nie mogliśmy wybrać się do lokalu w pobliżu waszego zamku? Wstydziłaś się mnie? - Zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Znał ją. - A może nie chciałaś żeby twój chłopak się dowiedział? Skoro go tak bardzo kochasz, to dlaczego ostatecznie poszłaś ze mną na tą randkę? Powiem Ci dlaczego. Chciałaś. Tylko boisz się, że nie pasowałbym do twojego wygodnego życia - dodał.
Jej kolejne słowa sprawiły, ze westchnął. Dla niego było oczywiste.
- Lubię. Nie zaprosiłem Cię tutaj tylko po to, aby zrobić ci na złość - odpowiedział.
- Sądziłem, że od pierwszej klasy umierałaś za Jamesem. Czy to nie przez to się tutaj znalazłaś? - Zapytał. Parsknął pod nosem. Bawiła go ta cała sytuacja.
Nie miał pojęcia, że raz działa jej na nerwy, a po chwili znowu go lubi. Sądził-i trochę mu może było żal-że dziewczyna jest tutaj z przymusu i odlicza minuty do końca tego spotkania. Nie mógł się opędzić od myśli, ze dziewczyna naprawdę gardzi tak wyjątkowym miejscem i znacznie bardziej wolałaby wstąpić do Harrods z jakimś pięknisiem.
Gdy Irlandka wyrwała mu papierosa z ust, wyglądał na wyraźnie zaskoczonego, ale uśmiał się. Prefekt Ślizgonów z papierosem w towarzystwie Malcolma McMillana? Plotkary miałyby używanie, na szczęście tutaj byli poza zasięgiem wścibskich spojrzeń. Czy nie tego właśnie chciała? Sam sięgnął po drugiego papierosa i odpalił go zręcznie od końca różdżki.
- Umieram z ciekawości o szczegóły - ironizował.
Wysłuchał jej śmiesznego wyrzutu na temat pieniędzy. Krukon nie był uczulony na punkcie swojej biedy, bynajmniej kasa nie zaćmiewała mu umysłu. Zadziwiające jednak jak bogacze reagowali na wytykanie im sytuacji materialnej, zupełnie gorzej niż oni, a podobno nie mieli na co narzekać. Taki paradoks. Jedni martwią się brakiem pieniędzy, a inni tym, czy z pieniędzmi im do twarzy.
- Dlaczego zatem kazałaś mi wybrać skryte, mało zaludnione miejsce? Dlaczego nie mogliśmy wybrać się do lokalu w pobliżu waszego zamku? Wstydziłaś się mnie? - Zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Znał ją. - A może nie chciałaś żeby twój chłopak się dowiedział? Skoro go tak bardzo kochasz, to dlaczego ostatecznie poszłaś ze mną na tą randkę? Powiem Ci dlaczego. Chciałaś. Tylko boisz się, że nie pasowałbym do twojego wygodnego życia - dodał.
Jej kolejne słowa sprawiły, ze westchnął. Dla niego było oczywiste.
- Lubię. Nie zaprosiłem Cię tutaj tylko po to, aby zrobić ci na złość - odpowiedział.
Re: Poddasze starej kamienicy
- Jeżeli już musisz wiedzieć, to wiedz, że moje westchnięcia do Jamesa miały miejsce zaraz przed jego przyjazdem. - podrapała się dłonią po piegowatym nosie, czując się odrobinę niezręcznie, rozmawiając o tym. - Żyłam opowieścią o nim i zdjęciem, które pokazał mi dziadek Scott. - wzruszyła ramionami, mówiąc szczerą prawdę. Właściwie nie wiedziała dlaczego mu o tym opowiada, ani tym bardziej się przed nim tłumaczy. Po prostu czuła, że musi wyprostować tą sprawę. - Zauroczenie zniknęło wraz z otworzeniem przez niego tej niewyparzonej buzi.
I tak, nienawidzę go od tamtego czasu. Ot, cała historia. - strzepnęła popiół z żaru na końcu papierosa i ponownie się zaciągnęła. Wyglądała dość zabawnie na przemian kosztując domowego wypieku i białego rulonika. Do tego opięty strój i romantyczny kwiatek we włosach. Mnóstwo sprzeczności, czyli cała Fitzpatrick.
- Domyślam się. - wywróciła teatralnie oczami, beznamiętnie wzruszając drobnymi ramionami. Malcolm był dziwny i zdawał się mieć dwie osobowości. Kiedy przebywał zdala od Jamesa też był nieprzyjemny, ale znośny, zaś w jego towarzystwie przemieniał się w prawdziwego diabła, nie mającego wyrzutów sumienia. To jak Scott wpływał na ludzi, nie mieściło się Irlandce w głowie.
- Dlaczego? - zdziwiła się, prostując się niczym struna i spoglądając na niego z wyrzutem. Czy to naprawdę nie było takie oczywiste? - W zamku krążą o tobie niestworzone historie i najwyraźniej nie masz problemu z robieniem innym krzywdy. To był powód miejsca publicznego. A dlaczego mniej zaludnione? Nie chciałam wpaść na Bena, bo wiedziałam, że powiedziałbyś mu coś głupiego, zupełnie niezgodnego z prawdą. - żachnęła się, kolejny już raz tego wieczoru, kopiąc go mocno w łydkę. Zawsze, gdy kumulowały się w niej emocje, nie wiedząc jak je wyrazić, najzwyczajniej w świecie sięgała po lekką przemoc.
- Poszłam bo mieliśmy umowę iiii..i - przełknęła głośniej ślinę, zaglądając pewnie w jego dwukolorowe tęczówki. - I może byłam odrobinę ciekawa czy taki diabeł straszny jak go malują. Tyle. - na wzmiankę o odrobinie ciekawości, pokazała mu minimalną odległość pomiędzy palcem wskazującym, a kciukiem. - Nie wzdychaj tak, tylko jedz ciasto. - nabiła na widelczyk kawałek czekoladowego wypieku i jak małemu dziecku wcisnęła mu go do ust.
- Też zaczynam Cię trochę lubić, więc nie schrzań tego. - odchyliła do tyłu głowę, gwałtownie wypuszczając gęsty dym, próbując w ten sposób odgonić niewygodną nawałnicę myśli.
I tak, nienawidzę go od tamtego czasu. Ot, cała historia. - strzepnęła popiół z żaru na końcu papierosa i ponownie się zaciągnęła. Wyglądała dość zabawnie na przemian kosztując domowego wypieku i białego rulonika. Do tego opięty strój i romantyczny kwiatek we włosach. Mnóstwo sprzeczności, czyli cała Fitzpatrick.
- Domyślam się. - wywróciła teatralnie oczami, beznamiętnie wzruszając drobnymi ramionami. Malcolm był dziwny i zdawał się mieć dwie osobowości. Kiedy przebywał zdala od Jamesa też był nieprzyjemny, ale znośny, zaś w jego towarzystwie przemieniał się w prawdziwego diabła, nie mającego wyrzutów sumienia. To jak Scott wpływał na ludzi, nie mieściło się Irlandce w głowie.
- Dlaczego? - zdziwiła się, prostując się niczym struna i spoglądając na niego z wyrzutem. Czy to naprawdę nie było takie oczywiste? - W zamku krążą o tobie niestworzone historie i najwyraźniej nie masz problemu z robieniem innym krzywdy. To był powód miejsca publicznego. A dlaczego mniej zaludnione? Nie chciałam wpaść na Bena, bo wiedziałam, że powiedziałbyś mu coś głupiego, zupełnie niezgodnego z prawdą. - żachnęła się, kolejny już raz tego wieczoru, kopiąc go mocno w łydkę. Zawsze, gdy kumulowały się w niej emocje, nie wiedząc jak je wyrazić, najzwyczajniej w świecie sięgała po lekką przemoc.
- Poszłam bo mieliśmy umowę iiii..i - przełknęła głośniej ślinę, zaglądając pewnie w jego dwukolorowe tęczówki. - I może byłam odrobinę ciekawa czy taki diabeł straszny jak go malują. Tyle. - na wzmiankę o odrobinie ciekawości, pokazała mu minimalną odległość pomiędzy palcem wskazującym, a kciukiem. - Nie wzdychaj tak, tylko jedz ciasto. - nabiła na widelczyk kawałek czekoladowego wypieku i jak małemu dziecku wcisnęła mu go do ust.
- Też zaczynam Cię trochę lubić, więc nie schrzań tego. - odchyliła do tyłu głowę, gwałtownie wypuszczając gęsty dym, próbując w ten sposób odgonić niewygodną nawałnicę myśli.
Re: Poddasze starej kamienicy
Sophie broniła się zawzięcie przed jego oskarżeniami na temat skrytego podkochiwania się w Jamesie. Początkowo go to może bawiło, ale teraz machnął na to ręką. Nie musiała się przed nim tłumaczyć, mieli umowę, więc niczego nie wygada tak jak obiecał.
- Zadziwiające jak wiele ludzi potrafi nienawidzić jedną osobę - zastanawiał się głośno.
Jego przyjaciel sam był winny tej sytuacji. On osobiście uważał, że ludzie brali Jamesa zbyt poważnie. On sam często puszczał mimo uszu jego nieczyste zagrania. Jej kolejne słowa wyprowadziły go lekko z równowagi. Czy jego zła reputacja nie wynikała wyłącznie z tego, ze przyjaźnił się z Jamesem? To Scott najwięcej robił, Malcolm zwykle się temu tylko przyglądał.
- Jakie historie?! Proszę, powiedz mi tutaj i teraz jakie mrożące krew w żyłach historie o mnie krążą po zamku - rzucił ostro.
Wiedział co powie. Wyciągnie pewnie na wierz Cramerównę, której to James obciął włosy-on ją tylko trzymał. Resztę pewnie wymyśli albo będzie miała problem ze zlokalizowaniem ich w czasie.
- Bena? Benowi powiedziałbym, że jego dziewczyna umówiła się ze mną na randkę i to nie byłoby niezgodne z prawdą. Jest bystrym chłopakiem z mojego dormitorium, potrafi dodać dwa do dwóch - prychnął. - Świetnie. Umowa skończona, dostałem swoją randkę, a Ty moje słowo. Możesz sobie pójść w każdej chwili - dodał. Już widział w głowie jak jej rude włosy znikają w dziurze, którą zasłaniała drewniana klapa.
- Nie lubię słodyczy - rzucil po chwili ciszy z pełnymi ustami.
- Zadziwiające jak wiele ludzi potrafi nienawidzić jedną osobę - zastanawiał się głośno.
Jego przyjaciel sam był winny tej sytuacji. On osobiście uważał, że ludzie brali Jamesa zbyt poważnie. On sam często puszczał mimo uszu jego nieczyste zagrania. Jej kolejne słowa wyprowadziły go lekko z równowagi. Czy jego zła reputacja nie wynikała wyłącznie z tego, ze przyjaźnił się z Jamesem? To Scott najwięcej robił, Malcolm zwykle się temu tylko przyglądał.
- Jakie historie?! Proszę, powiedz mi tutaj i teraz jakie mrożące krew w żyłach historie o mnie krążą po zamku - rzucił ostro.
Wiedział co powie. Wyciągnie pewnie na wierz Cramerównę, której to James obciął włosy-on ją tylko trzymał. Resztę pewnie wymyśli albo będzie miała problem ze zlokalizowaniem ich w czasie.
- Bena? Benowi powiedziałbym, że jego dziewczyna umówiła się ze mną na randkę i to nie byłoby niezgodne z prawdą. Jest bystrym chłopakiem z mojego dormitorium, potrafi dodać dwa do dwóch - prychnął. - Świetnie. Umowa skończona, dostałem swoją randkę, a Ty moje słowo. Możesz sobie pójść w każdej chwili - dodał. Już widział w głowie jak jej rude włosy znikają w dziurze, którą zasłaniała drewniana klapa.
- Nie lubię słodyczy - rzucil po chwili ciszy z pełnymi ustami.
Re: Poddasze starej kamienicy
- Mnie to akurat nie dziwi. Sam sobie zapracował na taką opinię i brak sympatii innych. - prychnęła gniewnie i rzucając na ziemię niewielki niedopałek, zgniotła go czubkiem buta.
Z reguły nie śmieciła, ale i nie paliła. Jednak dzisiejszego wieczoru łamała wszelkie zasady. Czyż nie o to chodziło w osławionym letnim szaleństwie?
- Dobrze wiesz jakie historie, a ja nie mam zamiaru wyciągać brudów na twój temat i psuć sobie wieczoru. Widok jest przepiękny, więc skoro już tutaj wylądowałam, wolałabym porozmawiać o czymś przyjemnym. - dokończyła kawałek ciasta, ocierając kąciki ust chusteczką. Zgrabnym ruchem różdżki oczyściła talerzyk i schowała go do wytartej torby Malcolma. Swoją drogą zastanawiała się co jeszcze w niej trzyma, ale zagryzając wargi, postanowiła pohamować wrodzoną ciekawość.
- Masz rację, jest bystry. - uśmiechnęła się lekko, poprawiając żółtą bluzkę, która osunęła się na jej ramionach i ułożyła dłonie na odsłoniętych kolanach. Nie powiedziała nic więcej, a jego kolejne słowa zdziwiły ją niesłychanie. Najpierw zaprasza ją na tą całą randkę, a teraz ją wygania? Doprawdy, miał chłopak tupet.
- Naprawdę chcesz, żebym sobie poszła? Uważam, że poza momentami w których na mnie warczysz i prychasz jest całkiem miło, ale decyzja należy do Ciebie. - podniosła się z murku na którym oboje siedzieli i ponownie podeszła do balustrady, opierając się o nią łokciami. W ciszy chłonęła zapierający dech w piersiach widok i zsuwając frotkę z włosów, pozwoliła płomiennym falom rozsypać się na jej wątłych ramionach.
- To zabawne i niesprawiedliwie zarazem. Wszyscy mężczyźni, których spotykam nie znoszą słodyczy, a znajome dziewczyny dałyby się za nie pokroić. - pokręciła głową w rozbawieniu i oddychając głęboko, przymknęła leniwie powieki.
Z reguły nie śmieciła, ale i nie paliła. Jednak dzisiejszego wieczoru łamała wszelkie zasady. Czyż nie o to chodziło w osławionym letnim szaleństwie?
- Dobrze wiesz jakie historie, a ja nie mam zamiaru wyciągać brudów na twój temat i psuć sobie wieczoru. Widok jest przepiękny, więc skoro już tutaj wylądowałam, wolałabym porozmawiać o czymś przyjemnym. - dokończyła kawałek ciasta, ocierając kąciki ust chusteczką. Zgrabnym ruchem różdżki oczyściła talerzyk i schowała go do wytartej torby Malcolma. Swoją drogą zastanawiała się co jeszcze w niej trzyma, ale zagryzając wargi, postanowiła pohamować wrodzoną ciekawość.
- Masz rację, jest bystry. - uśmiechnęła się lekko, poprawiając żółtą bluzkę, która osunęła się na jej ramionach i ułożyła dłonie na odsłoniętych kolanach. Nie powiedziała nic więcej, a jego kolejne słowa zdziwiły ją niesłychanie. Najpierw zaprasza ją na tą całą randkę, a teraz ją wygania? Doprawdy, miał chłopak tupet.
- Naprawdę chcesz, żebym sobie poszła? Uważam, że poza momentami w których na mnie warczysz i prychasz jest całkiem miło, ale decyzja należy do Ciebie. - podniosła się z murku na którym oboje siedzieli i ponownie podeszła do balustrady, opierając się o nią łokciami. W ciszy chłonęła zapierający dech w piersiach widok i zsuwając frotkę z włosów, pozwoliła płomiennym falom rozsypać się na jej wątłych ramionach.
- To zabawne i niesprawiedliwie zarazem. Wszyscy mężczyźni, których spotykam nie znoszą słodyczy, a znajome dziewczyny dałyby się za nie pokroić. - pokręciła głową w rozbawieniu i oddychając głęboko, przymknęła leniwie powieki.
Re: Poddasze starej kamienicy
- Nie chcę żebyś poszła. Po prostu chcę żebyś wiedziała, że umowa została sfinalizowana i od tej chwili pozostanie tutaj czy pójście sobie jest wyłącznie Twoją decyzją - odpowiedział.
Przykro mu się trochę zrobiło, a już na pewno ucierpiało jego chłopięce ego, że musi brać na randkę dziewczynę szantażem. Nikt nie chciał być w takiej sytuacji. No ale nie każdy w końcu mógł sobie pozwolić na przebieranie w dziewczynach, a już na pewno nie w takich jak Sophie.
Kiedy wstała i ruszyła przed siebie, przez chwilę bał się, że sobie pójdzie. Tak się jednak nie stało, a Slizgonka oparła się o balustradę. Krukon wahał się przez chwilę, ale podszedł do niej i oparł się o zardzewiałą rurkę obok niej.
- Słodycze są dla słabych - odpowiedział.
Na te słowa uśmiechnął się pod nosem. W sierocińcu to czego nie brakowało to słodycze. Obcy ludzie przynosili je na każde święta, dni dziecka, a nawet bez okazji. Bensensowne zbiórki dla dzieci z bidula, jakby jedyne czego potrzebowały to właśnie słodycze. Malcolmowi przejadła się czekolada, ciastka, cukierki, cały cuker i wszystko co słodkie.
- Dlatego Ty pijesz słodki sok, a ja ja gorzką whiskey z kuchni Jamesa - uśmiechnął się. Tajemnicza butelka, która wystawała z jego plecaka, to o niej mówił. - Nie chcę Cię upić, jeszcze zaczniesz robić jakieś głupoty i będę musiał Cię ratować albo co gorsza tłumaczyć się za Ciebie - dodał.
Skoro nie poszła sobie do tej pory to uznał, że już nie pójdzie. Ogarnęła ich ciemność, dzień dobiegł końca. W Londynie nie było jednak ciemno ze względu na oświetlone okna, sklepy i atrakcje miasta. Było ładnie, a z tej perspektywy już na pewno.
- Lubię cię Sophie. Nie zmuszaj mnie do tego, żebym był dla ciebie niemiły, bo nie chcę - wyznał nagle. - Przy Jamesie będę musiał, ale do tego mamy jeszcze dużo czasu.
Złapał ją za rękę i ścisnął lekko jej palce, ale nie patrzył na nią. Nadal wbijał swój wzrok w okrągłe, oświetlone London Eye.
Przykro mu się trochę zrobiło, a już na pewno ucierpiało jego chłopięce ego, że musi brać na randkę dziewczynę szantażem. Nikt nie chciał być w takiej sytuacji. No ale nie każdy w końcu mógł sobie pozwolić na przebieranie w dziewczynach, a już na pewno nie w takich jak Sophie.
Kiedy wstała i ruszyła przed siebie, przez chwilę bał się, że sobie pójdzie. Tak się jednak nie stało, a Slizgonka oparła się o balustradę. Krukon wahał się przez chwilę, ale podszedł do niej i oparł się o zardzewiałą rurkę obok niej.
- Słodycze są dla słabych - odpowiedział.
Na te słowa uśmiechnął się pod nosem. W sierocińcu to czego nie brakowało to słodycze. Obcy ludzie przynosili je na każde święta, dni dziecka, a nawet bez okazji. Bensensowne zbiórki dla dzieci z bidula, jakby jedyne czego potrzebowały to właśnie słodycze. Malcolmowi przejadła się czekolada, ciastka, cukierki, cały cuker i wszystko co słodkie.
- Dlatego Ty pijesz słodki sok, a ja ja gorzką whiskey z kuchni Jamesa - uśmiechnął się. Tajemnicza butelka, która wystawała z jego plecaka, to o niej mówił. - Nie chcę Cię upić, jeszcze zaczniesz robić jakieś głupoty i będę musiał Cię ratować albo co gorsza tłumaczyć się za Ciebie - dodał.
Skoro nie poszła sobie do tej pory to uznał, że już nie pójdzie. Ogarnęła ich ciemność, dzień dobiegł końca. W Londynie nie było jednak ciemno ze względu na oświetlone okna, sklepy i atrakcje miasta. Było ładnie, a z tej perspektywy już na pewno.
- Lubię cię Sophie. Nie zmuszaj mnie do tego, żebym był dla ciebie niemiły, bo nie chcę - wyznał nagle. - Przy Jamesie będę musiał, ale do tego mamy jeszcze dużo czasu.
Złapał ją za rękę i ścisnął lekko jej palce, ale nie patrzył na nią. Nadal wbijał swój wzrok w okrągłe, oświetlone London Eye.
Re: Poddasze starej kamienicy
Na jego słowa uśmiechnęła się lekko, mocniej zaciskając dłonie na balustradzie.
- Sugerujesz, że płci pięknej należy się miano słabeuszy? - zaśmiała się melodyjne pod nosem, pozwalając by przyjemny dla ucha dźwięk rozniósł się po całym pomieszczeniu.
- A skoro mężczyźni nie przepadają za słodyczami to muszą być superbohaterami. - pokiwała głową w niedowierzaniu, pozwalając by wiatr zawładnął burzą ognistych, poskręcanych włosów. Robiło się coraz ciemniej, a w oknach migało coraz więcej kolorowych świateł. Na malinowych wargach zielonookiej nieustannie błąkał się zadowolony uśmiech, a policzki przybrały jasnoróżowy kolor. Fitzpatrickówna musiała przyznać, że coraz lepiej czuła się w towarzystwie tego nieokrzesanego Krukona, który wywoływał w jej brzuchu przyjemne sensacje. Oczywiście, Sophie była zakochana po uszy w Benie, więc fakt motylków przy innym chłopaku był nad wyraz podejrzany. Za wszelką cenę starała się pozbyć tego uczucia, próbując skupić się na wypowiedzi Malcolma.
- Rzeczywiście. - przyznała mu rację, zagryzając nieznacznie dolną wargę. - Mam wyjątkowo słabą głowę, więc prawdopodobnie zrobiłabym coś głupiego, a później nie potrafiłabym spojrzeć na siebie w lustrze. - wzruszyła drobnymi ramionami, odwracając zielony wzrok. Roziskrzonymi tęczówkami wpatrywała się w rozświetlone London Eye, czując jak gęsia skórka pokrywa jej piegowate ramiona. Robiło się coraz chłodniej, a w tej drobnej istocie biła chęć zrobienia czegoś szalonego. Takie miały być te wakacje - szalone i niezapomniane. Bez względu na konsekwencje.
- Czasu mamy coraz mniej, McMillan. - stwierdziła tajemniczo, obracając się zwinnie na pięcie, tak, że teraz stała do niego przodem. Kiedy chłopak ujął i pewnie ścisnął jej dłoń, obdarowała go soczyście zielonym spojrzeniem i zrobiła krok w jego stronę. Nie myślała trzeźwo, ignorując sumienie i wewnętrzną boginię, która w tym momencie darła się w jej głowie wniebogłosy.
Chłodną dłoń przyłożyła do jego rozgrzanego policzka i przejechała po nim kciukiem, odgarniając mu z twarzy kilka ciemnych kosmyków. Nie spuszczając wzroku z jego dwukolorowych tęczówek, nachyliła się w jego stronę, drażniąc ciepłym oddechem jego rozchylone wargi.
- Zobaczysz, że jeszcze będziesz dla mnie miły, Malcolm. Nawet przy Jamesie. - wyszeptała, a po tych słowach, złączyła pewnie ich w usta w delikatnym pocałunku, który z każdą sekundą stawał się coraz bardziej intensywny. Nie trwał długo, jednak zdecydowanie należał do kategorii tych, których się nie zapomina. Woń liliowych perfum ślizgonki, porywający widok w tle i wyraźne zaskoczenie wymalowane na twarzy Krukona.
- Powinnam się zbierać. - rzuciła na odchodnym, zgarniając swoją torebkę z murka i znikając zwinnie pod wielką, skrzypiącą klapą. Fitzpatrick, coś ty najlepszego zrobiła?
- Sugerujesz, że płci pięknej należy się miano słabeuszy? - zaśmiała się melodyjne pod nosem, pozwalając by przyjemny dla ucha dźwięk rozniósł się po całym pomieszczeniu.
- A skoro mężczyźni nie przepadają za słodyczami to muszą być superbohaterami. - pokiwała głową w niedowierzaniu, pozwalając by wiatr zawładnął burzą ognistych, poskręcanych włosów. Robiło się coraz ciemniej, a w oknach migało coraz więcej kolorowych świateł. Na malinowych wargach zielonookiej nieustannie błąkał się zadowolony uśmiech, a policzki przybrały jasnoróżowy kolor. Fitzpatrickówna musiała przyznać, że coraz lepiej czuła się w towarzystwie tego nieokrzesanego Krukona, który wywoływał w jej brzuchu przyjemne sensacje. Oczywiście, Sophie była zakochana po uszy w Benie, więc fakt motylków przy innym chłopaku był nad wyraz podejrzany. Za wszelką cenę starała się pozbyć tego uczucia, próbując skupić się na wypowiedzi Malcolma.
- Rzeczywiście. - przyznała mu rację, zagryzając nieznacznie dolną wargę. - Mam wyjątkowo słabą głowę, więc prawdopodobnie zrobiłabym coś głupiego, a później nie potrafiłabym spojrzeć na siebie w lustrze. - wzruszyła drobnymi ramionami, odwracając zielony wzrok. Roziskrzonymi tęczówkami wpatrywała się w rozświetlone London Eye, czując jak gęsia skórka pokrywa jej piegowate ramiona. Robiło się coraz chłodniej, a w tej drobnej istocie biła chęć zrobienia czegoś szalonego. Takie miały być te wakacje - szalone i niezapomniane. Bez względu na konsekwencje.
- Czasu mamy coraz mniej, McMillan. - stwierdziła tajemniczo, obracając się zwinnie na pięcie, tak, że teraz stała do niego przodem. Kiedy chłopak ujął i pewnie ścisnął jej dłoń, obdarowała go soczyście zielonym spojrzeniem i zrobiła krok w jego stronę. Nie myślała trzeźwo, ignorując sumienie i wewnętrzną boginię, która w tym momencie darła się w jej głowie wniebogłosy.
Chłodną dłoń przyłożyła do jego rozgrzanego policzka i przejechała po nim kciukiem, odgarniając mu z twarzy kilka ciemnych kosmyków. Nie spuszczając wzroku z jego dwukolorowych tęczówek, nachyliła się w jego stronę, drażniąc ciepłym oddechem jego rozchylone wargi.
- Zobaczysz, że jeszcze będziesz dla mnie miły, Malcolm. Nawet przy Jamesie. - wyszeptała, a po tych słowach, złączyła pewnie ich w usta w delikatnym pocałunku, który z każdą sekundą stawał się coraz bardziej intensywny. Nie trwał długo, jednak zdecydowanie należał do kategorii tych, których się nie zapomina. Woń liliowych perfum ślizgonki, porywający widok w tle i wyraźne zaskoczenie wymalowane na twarzy Krukona.
- Powinnam się zbierać. - rzuciła na odchodnym, zgarniając swoją torebkę z murka i znikając zwinnie pod wielką, skrzypiącą klapą. Fitzpatrick, coś ty najlepszego zrobiła?
Re: Poddasze starej kamienicy
Robiło się ciemno. Jej piegowata twarz była coraz mniej widoczna z każdą minutą ze względu na ciemniejące niebo. Taka bezdenna gadka dziewczyn zawsze go denerwowała i nie potrafił jej słuchać, ale tym razem było inaczej. Po prostu słowa wylatujące z jej ust, gadanie o pierdołach, nie były dla niego irytujące.
Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Nie spodziewał się właściwie żadnego obrotu akcji jak tylko takiego, ze niedługo odprowadzi ją do domu, ona spławi go pod drzwiami i zobaczą się dopiero w szkole. Kiedy położyła mu rękę na policzku, poczuł to znajome mrowienie, które poznał podczas bliższego kontaktu z Zoją. To jednak było znacznie silniejsze i zupełnie inne. Wtedy był pchnięty głównie ciekawością i urokiem Gryfonki. A teraz? Sam nie wiedział.
Pocałunek wywołał w jego głowie prawdziwą burzę. O ile bogini w głowie Sophie krzyczała, to lew w jego wnętrzu na pewno skutecznie ją zagłuszył. Malcolm poczuł jakby leciał kilka metrów nad oświetlonym miastem. Coś eksplodowało z hukiem w jego głowie, nie wiedział nawet dokładnie co to było. Poczuł się jak cholerny szczęściarz - oto całuje go druga już w życiu dziewczyna.
I nagle wszystko zniknęło. Sophie zabrała swoje miękkie usta i zniknęła w trybie natychmiastowym. Położył jedną rękę na brzuchu i stał tak jeszcze długą chwilę, wpatrując się w obracające światła oka Londynu. Wycofał się kilka metrów, usiadł na murku i dokończył kawałek ciasta, które zostawiła Ślizgonka. Po godzinie spędzonej w ciszy, w dziwnym letargu teleportował się do Irlandii.
Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Nie spodziewał się właściwie żadnego obrotu akcji jak tylko takiego, ze niedługo odprowadzi ją do domu, ona spławi go pod drzwiami i zobaczą się dopiero w szkole. Kiedy położyła mu rękę na policzku, poczuł to znajome mrowienie, które poznał podczas bliższego kontaktu z Zoją. To jednak było znacznie silniejsze i zupełnie inne. Wtedy był pchnięty głównie ciekawością i urokiem Gryfonki. A teraz? Sam nie wiedział.
Pocałunek wywołał w jego głowie prawdziwą burzę. O ile bogini w głowie Sophie krzyczała, to lew w jego wnętrzu na pewno skutecznie ją zagłuszył. Malcolm poczuł jakby leciał kilka metrów nad oświetlonym miastem. Coś eksplodowało z hukiem w jego głowie, nie wiedział nawet dokładnie co to było. Poczuł się jak cholerny szczęściarz - oto całuje go druga już w życiu dziewczyna.
I nagle wszystko zniknęło. Sophie zabrała swoje miękkie usta i zniknęła w trybie natychmiastowym. Położył jedną rękę na brzuchu i stał tak jeszcze długą chwilę, wpatrując się w obracające światła oka Londynu. Wycofał się kilka metrów, usiadł na murku i dokończył kawałek ciasta, które zostawiła Ślizgonka. Po godzinie spędzonej w ciszy, w dziwnym letargu teleportował się do Irlandii.
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach