Ruiny starej chaty
+7
Chloe Lennox
Nora Vedran
Mistrz Gry
Logan Campbell
Connor Campbell
Hannah Wilson
Brennus Lancaster
11 posters
Strona 1 z 2
Strona 1 z 2 • 1, 2
Ruiny starej chaty
Ktokolwiek odważył się kiedyś zamieszkiwać Zakazany Las, już dawno nie żyje, a jego dzieło - kamienna chata w środku lasu - stanowi teraz stertę gruzów i fragmenty poniszczonych ścian obrośniętych mchem.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Ruiny starej chaty
- Głupota, co za głupota! - Mamrotała pod nosem, przemierzając szkolne błonia. Puchonka rzucała pogardliwe spojrzenia uczniom, którzy spędzali wieczór na szkolnych błoniach pomimo faktu, że dziś zaczęła się pełnia. Większość z nich nie była świadoma, że w szkolnym lesie podczas tej fazy księżyca grasują wilkołaki, ale zdarzały się jednostki, które przekonały się o tym na własnej skórze! Na przykład taki James, który właśnie randkował sobie na błoniach z jakąś niewiastą, narażając ją na niebezpieczeństwo o tej porze miesiąca.
Prefekt przekroczyła linię drzew zakazanego lasu i zaczęła przedzierać się przez chaszcze, bo nie lubiła chodzić utartymi ścieżkami. Nie bała się. Już niedługo to ona miała stać się zagrożeniem czyhającym w lesie. Szła i szła, aż w końcu znalazła się wystarczająco daleko, aby móc się zatrzymać i zaczekać na przemianę.
Spojrzała na ruiny starej chatki. Podeszła w owe miejsce i przysiadła na częściowo zwalonej ścianie, która teraz była zwyczajnym murkiem. Zrzuciła z nóg buty. Siedziała w luźnej, starej sukience, która i tak jej się już nie przyda, więc postanowiła się jej nie pozbywać.
Przemiana i tak rozerwała biały materiał na strzępy, które zostały rozrzucone dookoła cielska wilkołaka, które zaczęło formować się bezkształtnie z ciała chudej Puchonki. Po kilku fatalnych minutach, w których transmutowały się jej członki, ślad po Hance zniknął, a na jej miejscu pojawił się rudy wilkołak, który poderwał się na równe nogi i zawył przeciągle do księżyca.
Prefekt przekroczyła linię drzew zakazanego lasu i zaczęła przedzierać się przez chaszcze, bo nie lubiła chodzić utartymi ścieżkami. Nie bała się. Już niedługo to ona miała stać się zagrożeniem czyhającym w lesie. Szła i szła, aż w końcu znalazła się wystarczająco daleko, aby móc się zatrzymać i zaczekać na przemianę.
Spojrzała na ruiny starej chatki. Podeszła w owe miejsce i przysiadła na częściowo zwalonej ścianie, która teraz była zwyczajnym murkiem. Zrzuciła z nóg buty. Siedziała w luźnej, starej sukience, która i tak jej się już nie przyda, więc postanowiła się jej nie pozbywać.
Przemiana i tak rozerwała biały materiał na strzępy, które zostały rozrzucone dookoła cielska wilkołaka, które zaczęło formować się bezkształtnie z ciała chudej Puchonki. Po kilku fatalnych minutach, w których transmutowały się jej członki, ślad po Hance zniknął, a na jej miejscu pojawił się rudy wilkołak, który poderwał się na równe nogi i zawył przeciągle do księżyca.
Re: Ruiny starej chaty
- Z chęcią - rzekł powoli, uważnie się przyglądając bratu, który - o dziwo - miał normalną, nic nie wyrażającą, minę. Brunet lekko zmarszczył swoje ciemne brwi, zastanawiając się czy aby na pewno z Loganem jest wszystko okej po tym skakaniu z ciała do ciała.
- Już dawno przestałem próbować. Szukałem nawet na ten temat informacji, ale nic nie znalazłem. Może powinienem wybrać inny przedmiot, który chcę zamienić w szlugi? Albo w ogóle się nie da, na takich samych regułach jak to jest z jedzeniem? - pierwsze dwa zdania były skierowane do Puchona, jednakże gdy Connor zaczął myśleć nad tą kwestią, po prostu zaczął głośno myśleć. Dopiero po chwili się zorientował, że gada jak pomylony i zamknął usta, a myśli odgonił jednym machnięciem ręki.
- O i jak tam Błękitni? Chyba dostałem jakiś wybrakowany egzemplarz, bo nie było wyników - zapytał od razu, gdy jego brat wspomniał o Quidditchu, uważając, iż nie ma potrzeby dalej brnąć w temat wypadu do Londynu.
- Albo złapiemy Wilsona, prefekta Gryfonów, i wypytamy go o wszystko. On najlepiej powinien wiedzieć co się dzieje z jego kolegami z domu - rzekł, a w jego oczach pojawiły się diabelskie płomyczki.
Ślizgon nie miał żadnych przeciwwskazań do pomysłu Logana, dlatego bez namysłu ruszył za bratem, który ponownie przybrał postać ogromnego wilka. Gdyby tylko Connor wiedział, że będą dziś buszować po Zakazanym Lesie, przygotowałby sobie jakiś eliksir niewidzialności, aby nie zarobić kolejnego szlabanu. Młody Campbell miał nadzieję, że Logan wie co robi i nie wpadną na "minę".
Dwójka uczniów dotarła do niewielkiego domu, schowanego pomiędzy ogromnymi pniami drzew, tworzących Zakazany Las. Budynek wyglądał na opuszczony, więc chłopcy postanowili zobaczyć co się może kryć w jego środku.
- Już dawno przestałem próbować. Szukałem nawet na ten temat informacji, ale nic nie znalazłem. Może powinienem wybrać inny przedmiot, który chcę zamienić w szlugi? Albo w ogóle się nie da, na takich samych regułach jak to jest z jedzeniem? - pierwsze dwa zdania były skierowane do Puchona, jednakże gdy Connor zaczął myśleć nad tą kwestią, po prostu zaczął głośno myśleć. Dopiero po chwili się zorientował, że gada jak pomylony i zamknął usta, a myśli odgonił jednym machnięciem ręki.
- O i jak tam Błękitni? Chyba dostałem jakiś wybrakowany egzemplarz, bo nie było wyników - zapytał od razu, gdy jego brat wspomniał o Quidditchu, uważając, iż nie ma potrzeby dalej brnąć w temat wypadu do Londynu.
- Albo złapiemy Wilsona, prefekta Gryfonów, i wypytamy go o wszystko. On najlepiej powinien wiedzieć co się dzieje z jego kolegami z domu - rzekł, a w jego oczach pojawiły się diabelskie płomyczki.
Ślizgon nie miał żadnych przeciwwskazań do pomysłu Logana, dlatego bez namysłu ruszył za bratem, który ponownie przybrał postać ogromnego wilka. Gdyby tylko Connor wiedział, że będą dziś buszować po Zakazanym Lesie, przygotowałby sobie jakiś eliksir niewidzialności, aby nie zarobić kolejnego szlabanu. Młody Campbell miał nadzieję, że Logan wie co robi i nie wpadną na "minę".
Dwójka uczniów dotarła do niewielkiego domu, schowanego pomiędzy ogromnymi pniami drzew, tworzących Zakazany Las. Budynek wyglądał na opuszczony, więc chłopcy postanowili zobaczyć co się może kryć w jego środku.
Re: Ruiny starej chaty
Wędrując przed bratem, co jakiś czas odwracał głowę i spoglądał czy młodszy z bliźniaków dalej podąża za nim oraz czy nic się z nim nie dzieje. Całą drogę przebył pod postacią wilka, wsłuchując się w odgłosy lasu, aby w razie czego móc wcześniej zaalarmować w razie czego Connora. Zatrzymał się przed jakimiś ruinami, ponownie przybierając formę człowieczą.
- Ciekawe miejsce, nie powiem - odparł oglądając przedziwną budowlę w samym sercu jednego z najniebezpieczniejszych lasów. Ściszył przy tym głos, wiedział, iż nie znajdują się tu sami. Miał już (nie)przyjemność spotkać jednych z wielu mieszkańców tego lasu, kiedy to wypełniał prośbę, a może rozkaz przepięknej nieznajomej.
- Kto chciałby tu mieszkać? - spytał wchodząc do środka przez otwór, który najpewniej kiedyś był drzwiami. Ściany te, które jeszcze stały, były już od dawna porośnięte mchem, a część chaty była jedynie kupką gruzu zalegającego na podłodze.
- Ciekawe miejsce, nie powiem - odparł oglądając przedziwną budowlę w samym sercu jednego z najniebezpieczniejszych lasów. Ściszył przy tym głos, wiedział, iż nie znajdują się tu sami. Miał już (nie)przyjemność spotkać jednych z wielu mieszkańców tego lasu, kiedy to wypełniał prośbę, a może rozkaz przepięknej nieznajomej.
- Kto chciałby tu mieszkać? - spytał wchodząc do środka przez otwór, który najpewniej kiedyś był drzwiami. Ściany te, które jeszcze stały, były już od dawna porośnięte mchem, a część chaty była jedynie kupką gruzu zalegającego na podłodze.
Re: Ruiny starej chaty
Connor czuł się nieco zaniepokojony, lawirując pomiędzy pniami o monstrualnych wymiarach. Ten niepokój nie brał się z powietrza, a spomiędzy drzew i tego mroku panującego w tym wiecznym lesie. Nagle zielony Campbell odwrócił się, aby sprawdzić skąd dochodzi ten dziwny dźwięk, który przed chwilą usłyszał. Oczywiście niczego podejrzanego nie zauważył. Brunet wzruszył ramionami do swych myśli i wszedł do ruiny zaraz za bratem.
- Zapewne ktoś kto się ukrywał i nie chciał, żeby go znaleziono - mruknął w odpowiedzi na pytanie Logana, w tak zwanym międzyczasie kręcąc głową to w prawo to w lewo. W domku znajdowało się wiele, pozornie zbędnych rupieci.
- Może znajdziemy tu coś ciekawego - rzekł prawie szeptem, trzymając w dłoniach połowę glinianego dzbanka.
Ceglane ściany domu, nie dość że były prawie całkiem rozwalone, to na dodatek podrapane. Ślizgon przeniósł spojrzenie na podłogę, w której znajdowały się szerokie i głębokie wyżłobienia, pełne wystających drzazg.
- Mam nadzieję, że to co tu zrobiło te dziury nie zjawi się tu dzisiaj - powiedział powoli, wskazując na podłogę w odpowiedzi na pytające spojrzenie Puchona. Kanadyjczyk kucnął, aby lepiej przyjżeć się dziurom w podłodze.
- Zapewne ktoś kto się ukrywał i nie chciał, żeby go znaleziono - mruknął w odpowiedzi na pytanie Logana, w tak zwanym międzyczasie kręcąc głową to w prawo to w lewo. W domku znajdowało się wiele, pozornie zbędnych rupieci.
- Może znajdziemy tu coś ciekawego - rzekł prawie szeptem, trzymając w dłoniach połowę glinianego dzbanka.
Ceglane ściany domu, nie dość że były prawie całkiem rozwalone, to na dodatek podrapane. Ślizgon przeniósł spojrzenie na podłogę, w której znajdowały się szerokie i głębokie wyżłobienia, pełne wystających drzazg.
- Mam nadzieję, że to co tu zrobiło te dziury nie zjawi się tu dzisiaj - powiedział powoli, wskazując na podłogę w odpowiedzi na pytające spojrzenie Puchona. Kanadyjczyk kucnął, aby lepiej przyjżeć się dziurom w podłodze.
Re: Ruiny starej chaty
Drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem, a wy zaczęliście słyszeć coś, co przypominało odgłos szurania.
Mistrz Gry
Re: Ruiny starej chaty
Budynek sam w sobie nie był zły, chociaż zwiedzanie go nocą, nie było najrozsądniejszym pomysłem. Wszystko wyglądało jakby czas zatrzymał się tu w miejscu, jedynie zawalone niektóre ściany i przedmioty poprzewracane przez wiatr i mieszkańców tego lasu, pokazywały jak stary jest to budynek.
- Być może - odparł, rzucając okiem po wnętrzu. - Taa, jedynie kurz i jakieś śmieci - podnosząc jakiś przedmiot wzbudził tuman kurzu, który wywołał u starszego z bliźniaków kaszel. Wędrował po pomieszczeniu, uważnie stawiając kroki, aby nie natrafić na jakąś dziurę, albo coś gorszego.
- Co oglądasz? - z ciekawości nachylił się nad bratem, który właśnie pokazał mu niezbyt ciekawe ślady na podłodze.
- Też mam taką... nadzieję - nie zdążył dokończyć zdania, gdy usłyszał głos no zatrzaskujące się drzwi. Przytkał palec do swoich ust, pokazując tym, żeby Connor siedział cicho. Nasłuchiwał odgłosów z otoczenia, niby nic dziwnego nie słyszał, prócz czegoś, co przypominało szuranie. Pomacał się dłonią po kieszeni, wymacując tam różdżkę, złapał za nią. Wolał mieć ją w pogotowiu, choć najwyżej przybierze zwierzęcą postać.
- Być może - odparł, rzucając okiem po wnętrzu. - Taa, jedynie kurz i jakieś śmieci - podnosząc jakiś przedmiot wzbudził tuman kurzu, który wywołał u starszego z bliźniaków kaszel. Wędrował po pomieszczeniu, uważnie stawiając kroki, aby nie natrafić na jakąś dziurę, albo coś gorszego.
- Co oglądasz? - z ciekawości nachylił się nad bratem, który właśnie pokazał mu niezbyt ciekawe ślady na podłodze.
- Też mam taką... nadzieję - nie zdążył dokończyć zdania, gdy usłyszał głos no zatrzaskujące się drzwi. Przytkał palec do swoich ust, pokazując tym, żeby Connor siedział cicho. Nasłuchiwał odgłosów z otoczenia, niby nic dziwnego nie słyszał, prócz czegoś, co przypominało szuranie. Pomacał się dłonią po kieszeni, wymacując tam różdżkę, złapał za nią. Wolał mieć ją w pogotowiu, choć najwyżej przybierze zwierzęcą postać.
Re: Ruiny starej chaty
Bracia Campbell z wyraźną chęcią pchali się w ręce kłopotów. Z resztą kto by pomyślał, że w środku sędziwej puszczy będą się znajdowały ruiny jakiejś małej chatki? Oczywiście, że chłopcy - wiedzeni ciekawością - spróbują wejść pomiędzy rozwalone ściany i przeszukać to co jeszcze zostało z owego budynku.
Connor uważnie badał ślady na drewnianej, zbutwiałej podłodze, zastanawiając się co mogło je zostawić. Jednakże nic nie przychodziło mu na myśl, gdyż Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami nigdy nie była mu bliską dziedziną.
Kanadyjczyk powoli zerknął przez ramię na drzwi, które przed chwilą się zatrzasnęły z głośnym trzaskiem. Automatycznie sięgnął za pazuchę, wyciągając z niej jedenasto-calową różdżkę, i zaciskając na niej dłoń z taką siłą, że pobielały my kłykcie. Kiwnął do brata głową, aby wiedział, iż Connor, w tym momencie, nie ma zamiaru wydać z siebie chociażby najcichszego dźwięku.
Ciszę przerywało tylko złowrogie szuranie.
Connor uważnie badał ślady na drewnianej, zbutwiałej podłodze, zastanawiając się co mogło je zostawić. Jednakże nic nie przychodziło mu na myśl, gdyż Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami nigdy nie była mu bliską dziedziną.
Kanadyjczyk powoli zerknął przez ramię na drzwi, które przed chwilą się zatrzasnęły z głośnym trzaskiem. Automatycznie sięgnął za pazuchę, wyciągając z niej jedenasto-calową różdżkę, i zaciskając na niej dłoń z taką siłą, że pobielały my kłykcie. Kiwnął do brata głową, aby wiedział, iż Connor, w tym momencie, nie ma zamiaru wydać z siebie chociażby najcichszego dźwięku.
Ciszę przerywało tylko złowrogie szuranie.
Re: Ruiny starej chaty
Szuranie ucichło, zdążyliście jednak zorientować się, że dochodziło z pomieszczenia po prawej stronie. Także stamtąd dobiegł Was cichy chichot.
- Goście? Zapraszam, zapraszam, nie krępujcie się!
- Goście? Zapraszam, zapraszam, nie krępujcie się!
Mistrz Gry
Re: Ruiny starej chaty
Nie miał najmniejszego zamiaru znów w się coś pakować. Ledwie odzyskał swoje ciało, którym chciałby się nacieszyć. Niemalże równo z bratem wyciągnął z kieszeni różdżkę, na której trzymał dłoń już od kilkunastu sekund. Szuranie ustało, a to oznacza, że albo coś sobie poszło lub za chwile wejdzie tu i im nie wiadomo co zrobi. Po ostatniej przygodzie, nie wiedział czego się jeszcze spodziewać po tej szkole. Wyprostował się, gdy miał chować z powrotem różdżkę, słyszalny był cichy chichot. Czyżby ktoś tu jednak mieszkał? - spytał w myślach sam siebie. A może to wyobraźnia znów płatała mu figle? Może chciała go wystraszyć, aby wracał do zamku? Usłyszał nagle czyjeś zaproszenie dobiegające z pomieszczenia obok.
- Co jest ku*wa? - spytał niemal bezgłośnie brata. Nie wiedział kto tam w ogóle jest, czy coś im grozi. Jakoś ostatnio stracił zaufanie do nieznajomych.
- Idziemy tam, czy się wynosimy stąd? - znów wypowiedział bezgłośnie pytanie. Część jego chciała, aby tu zostali i poszli do drugiego pomieszczenia, zaś zdrowy rozsądek kazał mu stąd iść jak najszybciej. No cóż, poczeka co zadecyduje młodszy z bliźniaków.
Po krótkiej chwili, zdecydowali, iż jednak nie pójdą do drugiego pomieszczenia. Cóż, obaj nie chcieli mieć żadnych kłopotów, więc wymknęli się z chaty niepostrzeżenie i czym prędzej udali w kierunku zamku. Starszy z bliźniaków pod postacią wilka, zaś młodszy szedł w człowieczej formie obok niego.
- Co jest ku*wa? - spytał niemal bezgłośnie brata. Nie wiedział kto tam w ogóle jest, czy coś im grozi. Jakoś ostatnio stracił zaufanie do nieznajomych.
- Idziemy tam, czy się wynosimy stąd? - znów wypowiedział bezgłośnie pytanie. Część jego chciała, aby tu zostali i poszli do drugiego pomieszczenia, zaś zdrowy rozsądek kazał mu stąd iść jak najszybciej. No cóż, poczeka co zadecyduje młodszy z bliźniaków.
Po krótkiej chwili, zdecydowali, iż jednak nie pójdą do drugiego pomieszczenia. Cóż, obaj nie chcieli mieć żadnych kłopotów, więc wymknęli się z chaty niepostrzeżenie i czym prędzej udali w kierunku zamku. Starszy z bliźniaków pod postacią wilka, zaś młodszy szedł w człowieczej formie obok niego.
Re: Ruiny starej chaty
Ostatnimi czasy łatwo było ją rozdrażnić, a w pełnię była już zupełnie nie do zniesienia. Konieczność ucieczki do lasu potraktowała więc jako zbawienie, dar od losu. Zupełnie tracąc głowę, na jedną noc całkowicie zapominając o tym, jaką to jest pilną uczennicą, niemal biegiem wypadła z zamku i pognała jak na skrzydłach ku kojącej ciszy ciemnych zarośli. Merlinie, jak dobrze...
Tym razem przez dłuższy czas szła w ludzkiej postaci, ze spokojem przyjmując kolejne oznaki zbliżającej się przemiany. Kiedy przyszło co do czego, była już daleko w lesie, a ciuchy, jak zwykle, schowany były bezpiecznie w pobliskich krzewach. A potem, już na dwóch masywnych, wilczych łapach, posmakowała upragnionej wolności. Och, nie, nadal nie uważała wilkołactwa za błogosławieństwo. Chyba jednak dorastała, a wraz z tym dorastaniem uczyła się z nim żyć. W każdym razie, teraz, już z rdzawym futrem na grzbiecie, zawyła donośnie - ot, bez celu, po prostu dlatego, że czuła taką potrzebę - i opadłszy na cztery, niespiesznie powędrowała przed siebie.
Gdy dotarła do chaty, nie była ani spokojna, ani najedzona, a jednak postanowiła się tu zatrzymać. Obwąchawszy budynek, znów uniosła się na zadnie kończyny i jedną z przednich łap oparła o drewnianą ścianę. Rozejrzała się. Wdech, wydech. Gdyby w pobliżu pojawił się człowiek, pewnie by się nie powstrzymała... Na pewno by się nie powstrzymała. Była głodna i gotowa na łów, a jednak...
Wskoczyła na dach chaty i znów uniosła łeb ku niebu. To tylko krótki przystanek. To jasne, że roznoszona energią, nie wytrzyma zbyt długo w bezczynności.
Znikła prędko, gdy tylko jej nozdrza podrażnił zapach przebywającego w pobliżu, samotnego centaura. To mogło być zbyt wielkie wyzwanie, tak. Ale była głodna, a w takiej chwili racjonalne myślenie odchodzi do lamusa. Wkroczyła więc na łowiecką ścieżkę i aż do końca pełni w okolicach chaty już się nie pojawiła.
Tym razem przez dłuższy czas szła w ludzkiej postaci, ze spokojem przyjmując kolejne oznaki zbliżającej się przemiany. Kiedy przyszło co do czego, była już daleko w lesie, a ciuchy, jak zwykle, schowany były bezpiecznie w pobliskich krzewach. A potem, już na dwóch masywnych, wilczych łapach, posmakowała upragnionej wolności. Och, nie, nadal nie uważała wilkołactwa za błogosławieństwo. Chyba jednak dorastała, a wraz z tym dorastaniem uczyła się z nim żyć. W każdym razie, teraz, już z rdzawym futrem na grzbiecie, zawyła donośnie - ot, bez celu, po prostu dlatego, że czuła taką potrzebę - i opadłszy na cztery, niespiesznie powędrowała przed siebie.
Gdy dotarła do chaty, nie była ani spokojna, ani najedzona, a jednak postanowiła się tu zatrzymać. Obwąchawszy budynek, znów uniosła się na zadnie kończyny i jedną z przednich łap oparła o drewnianą ścianę. Rozejrzała się. Wdech, wydech. Gdyby w pobliżu pojawił się człowiek, pewnie by się nie powstrzymała... Na pewno by się nie powstrzymała. Była głodna i gotowa na łów, a jednak...
Wskoczyła na dach chaty i znów uniosła łeb ku niebu. To tylko krótki przystanek. To jasne, że roznoszona energią, nie wytrzyma zbyt długo w bezczynności.
Znikła prędko, gdy tylko jej nozdrza podrażnił zapach przebywającego w pobliżu, samotnego centaura. To mogło być zbyt wielkie wyzwanie, tak. Ale była głodna, a w takiej chwili racjonalne myślenie odchodzi do lamusa. Wkroczyła więc na łowiecką ścieżkę i aż do końca pełni w okolicach chaty już się nie pojawiła.
Re: Ruiny starej chaty
Chloe szła szybkim krokiem przed siebie, nie oglądając się na Matlucka, który - jak była pewna - szedł za nią. Nadal miała wątpliwości co do tego, czy powinna stawiać chłopaka w tak ekstremalnej sytuacji, ale była to zdecydowanie jej ulubiona metoda nauczania. Lennox czuła się pewnie w szkole, bo była cennym nabytkiem w kadrze, a do tego dyrekcja ją uwielbiała. Jeśli ktoś ją złapie, najwyżej ją wyrzucą. Wtedy poszuka miejsca na uniwersytecie, przynajmniej ułatwią jej trudny wybór.
Gdy przeszli błonia i zbliżyli się niebezpiecznie do lasu, Chloe przystanęła i spojrzała na chłopaka, który zrównał wreszcie z nią krok.
- Odpowiadam za wszystko, co ma teraz miejsce. Nie musisz obawiać się konsekwencji wejścia do lasu, to w celach dydaktycznych - powiedziała, przekraczając linię drzew. Szła już zdecydowanie wolniej. Koniec jej różdżki tlił się jasnym blaskiem, oświetlając im drogę.
- Podejrzewam, że nie odwiedzałeś nigdy Azkabanu - zaczęła, przechodząc przez wysokie chwasty wyrastające na ich drodze. Rozglądała się uważnie, torując sobie drogę lewą ręką, która odsuwała gałęzie. - Paskudne miejsce. Na samą myśl robi mi się słabo. Więźniowie popadają w depresję, szaleństwo, a nawet w najcięższe stany psychozy, a wszystko za sprawą dementorów. Widziałeś kiedyś dementora, Matluck? - Zadała pytanie, ale było ono czysto retoryczne, bo zakładała, że nie widział. Były one teraz rzadkością, zwykle mieli z nimi do czynienia aurorzy i pracownicy ministerstwa, dzieciaki w Hogwarcie były bezpieczne. Od czasu do czasu jakiś pałętał się w ciemnej ulicy, ale szybko był likwidowany przez funkcjonariuszy. Zakazany las jednak, to była zupełnie inna sprawa.
- Wysysają z człowieka wszystkie szczęśliwe wspomnienia, zostawiając tylko te najgorsze. Wierzę Matluck, że kiedy zostaniesz wreszcie sam z demonami swojej przeszłości, w końcu odkryjesz to co naprawdę daje Ci w życiu szczęście - powiedziała, stając nagle i zatrzymując go ręką. - Lepiej żeby tak było, bo jeśli nie...
Wtedy uniosła rękę i wskazała na jasny punkt na małej polanie nieopodal ruin starej chaty. Gdy wyłonili się zza drzew, ich oczom ukazał się patronus Chloe, który krążył wokół ledwo widocznej, świetlistej kopuły, w której znajdowała się czarna, prawie nie odznaczająca się na tle czarnego lasu kreatura. Dementor. Gdy podeszli bliżej, Lennox wypchała chłopaka przed siebie i za pomocą różdżki sprawiła, że jej świetlisty lew zniknął i uwolnił czarną marę.
Ona zaś cofnęła się w las, zostawiając go samego na polanie uzbrojonego jedynie w różdżkę i wspomnienia, których chyba nie potrafił do końca okiełznać. Nauka poprzez terapię wstrząsową. Tak jak lubiła najbardziej.
Gdy przeszli błonia i zbliżyli się niebezpiecznie do lasu, Chloe przystanęła i spojrzała na chłopaka, który zrównał wreszcie z nią krok.
- Odpowiadam za wszystko, co ma teraz miejsce. Nie musisz obawiać się konsekwencji wejścia do lasu, to w celach dydaktycznych - powiedziała, przekraczając linię drzew. Szła już zdecydowanie wolniej. Koniec jej różdżki tlił się jasnym blaskiem, oświetlając im drogę.
- Podejrzewam, że nie odwiedzałeś nigdy Azkabanu - zaczęła, przechodząc przez wysokie chwasty wyrastające na ich drodze. Rozglądała się uważnie, torując sobie drogę lewą ręką, która odsuwała gałęzie. - Paskudne miejsce. Na samą myśl robi mi się słabo. Więźniowie popadają w depresję, szaleństwo, a nawet w najcięższe stany psychozy, a wszystko za sprawą dementorów. Widziałeś kiedyś dementora, Matluck? - Zadała pytanie, ale było ono czysto retoryczne, bo zakładała, że nie widział. Były one teraz rzadkością, zwykle mieli z nimi do czynienia aurorzy i pracownicy ministerstwa, dzieciaki w Hogwarcie były bezpieczne. Od czasu do czasu jakiś pałętał się w ciemnej ulicy, ale szybko był likwidowany przez funkcjonariuszy. Zakazany las jednak, to była zupełnie inna sprawa.
- Wysysają z człowieka wszystkie szczęśliwe wspomnienia, zostawiając tylko te najgorsze. Wierzę Matluck, że kiedy zostaniesz wreszcie sam z demonami swojej przeszłości, w końcu odkryjesz to co naprawdę daje Ci w życiu szczęście - powiedziała, stając nagle i zatrzymując go ręką. - Lepiej żeby tak było, bo jeśli nie...
Wtedy uniosła rękę i wskazała na jasny punkt na małej polanie nieopodal ruin starej chaty. Gdy wyłonili się zza drzew, ich oczom ukazał się patronus Chloe, który krążył wokół ledwo widocznej, świetlistej kopuły, w której znajdowała się czarna, prawie nie odznaczająca się na tle czarnego lasu kreatura. Dementor. Gdy podeszli bliżej, Lennox wypchała chłopaka przed siebie i za pomocą różdżki sprawiła, że jej świetlisty lew zniknął i uwolnił czarną marę.
Ona zaś cofnęła się w las, zostawiając go samego na polanie uzbrojonego jedynie w różdżkę i wspomnienia, których chyba nie potrafił do końca okiełznać. Nauka poprzez terapię wstrząsową. Tak jak lubiła najbardziej.
Chloe LennoxNauczyciel: OPCM - Urodziny : 18/11/1970
Wiek : 54
Skąd : Aberdeen - Szkocja
Krew : Czysta
Re: Ruiny starej chaty
Nie spodziewał się, że gdzieś zostanie wyprowadzony z sali przez nauczycielkę. Nie miał jednak nic do stracenia dlatego też ruszył szybkim krokiem za nią starając się wyrównać krok. Udało mu się to dopiero na granicy Zakazanego Lasu. Uniósł jedną brew do góry słysząc co miała do powiedzenia zaraz przed przekroczeniem tej magicznej linii, której uczniowie przekraczać nie mogą. Nie zastanawiając się długo poszedł za nią dalej. W głowie zaczynało mu świtać co może mieć w głowie Lennox prowadząc go tutaj i nie wiedział czy podoba mu się ten pomysł.
- Na szczęście nie miałem tej wątpliwej przyjemności przebywania tam.
Odpowiedział szybko na temat Azkabanu. Słyszało się o tym miejscu wiele i jak widać wszystkie te plotki jakie krążyły wśród braci uczniowskiej mogły okazywać się prawdą. Jeżeli nauczycielka twierdzi, że jej robi się słabo na myśl o tym więzieniu, tto musiało być znacznie gorzej niż w opowieściach. Kto przy zdrowych zmysłach kusił by się na przestępstwo skoro można było tam trafić...
- Sam z demonami? Nie myśli chyba Pani o...
Nie skończył zdania nim weszli na polanę na której widoczna była świetlista kopuła. Przełknął ślinę i odruchowo chwycił za różdżkę.
- Jest pani pewna?
Zapytał sceptycznie. Nie uzyskał jednak odpowiedzi czując mocne pchnięcie do przodu i nim się zorientował, wielki, jasny lew przemknął przez polanę i uwolnił Dementora z jego klatki. Zacisnął rękę mocniej na różdżce wpatrując się w potworną kreaturę powoli szybującą w jego stronę. Nie spodziewał się, że Lennox wybierze tak ekstremalną formę nauki. Jego myśli z początku były chaotyczne i uporządkowanie ich nie było łatwym zadaniem, ale widząc dementora coraz bliżej, Matluck skupił się już tylko na jednym. Radości z rzucania zaklęć. Magia cała była wspaniała, ale to rzucanie zaklęć było tym co wprawiało go zawsze w dobry humor i powodowało uśmiech na jego twarzy. dla wielu może było to trywialne i głupie, ale do dzisiaj najszczęśliwszym dniem w jego życiu to ten, kiedy wraz z rodzicami udał się po różdżkę. Trzymając ją w ręku czuł jak przepełnia go magia, a gdy rzucił swoje pierwsze w życiu zaklęcie... Uczucie nie do opisania. Wycelował różdżkę w stronę istoty znajdującej się obok niego. Przejmujący chłód, który dopiero teraz stał się dla niego odczuwalny w znacznym stopniu połączony z aurą smutku nie pomógł mu w szybkich ruchach. Wykonał na tyle szybko na ile mógł wyuczony do perfekcji schemat i zebrał się w sobie.
- Expecto Patronum!
Tym razem różdżka zareagowała od razu. Biały snop światła wydobył się z jej końcówki, co spowodowało, że Dementor zaczął się odsuwać. W następnej chwili z różdżki wyskoczyła postać sporego, kudłatego Nowofinlanda, która zaczęła obiegać dementora dookoła i powodować jego dalsze odsuwanie się. Nie wiedział tylko jak długo uda mu się utrzymać to zaklęcie i tak jak się spodziewał, pierwszy raz był nieco trudny, a co za tym idzie - wielkie psisko zniknęło odpędzając Dementora na sporą odległość, ale nie całkowicie..
- Na szczęście nie miałem tej wątpliwej przyjemności przebywania tam.
Odpowiedział szybko na temat Azkabanu. Słyszało się o tym miejscu wiele i jak widać wszystkie te plotki jakie krążyły wśród braci uczniowskiej mogły okazywać się prawdą. Jeżeli nauczycielka twierdzi, że jej robi się słabo na myśl o tym więzieniu, tto musiało być znacznie gorzej niż w opowieściach. Kto przy zdrowych zmysłach kusił by się na przestępstwo skoro można było tam trafić...
- Sam z demonami? Nie myśli chyba Pani o...
Nie skończył zdania nim weszli na polanę na której widoczna była świetlista kopuła. Przełknął ślinę i odruchowo chwycił za różdżkę.
- Jest pani pewna?
Zapytał sceptycznie. Nie uzyskał jednak odpowiedzi czując mocne pchnięcie do przodu i nim się zorientował, wielki, jasny lew przemknął przez polanę i uwolnił Dementora z jego klatki. Zacisnął rękę mocniej na różdżce wpatrując się w potworną kreaturę powoli szybującą w jego stronę. Nie spodziewał się, że Lennox wybierze tak ekstremalną formę nauki. Jego myśli z początku były chaotyczne i uporządkowanie ich nie było łatwym zadaniem, ale widząc dementora coraz bliżej, Matluck skupił się już tylko na jednym. Radości z rzucania zaklęć. Magia cała była wspaniała, ale to rzucanie zaklęć było tym co wprawiało go zawsze w dobry humor i powodowało uśmiech na jego twarzy. dla wielu może było to trywialne i głupie, ale do dzisiaj najszczęśliwszym dniem w jego życiu to ten, kiedy wraz z rodzicami udał się po różdżkę. Trzymając ją w ręku czuł jak przepełnia go magia, a gdy rzucił swoje pierwsze w życiu zaklęcie... Uczucie nie do opisania. Wycelował różdżkę w stronę istoty znajdującej się obok niego. Przejmujący chłód, który dopiero teraz stał się dla niego odczuwalny w znacznym stopniu połączony z aurą smutku nie pomógł mu w szybkich ruchach. Wykonał na tyle szybko na ile mógł wyuczony do perfekcji schemat i zebrał się w sobie.
- Expecto Patronum!
Tym razem różdżka zareagowała od razu. Biały snop światła wydobył się z jej końcówki, co spowodowało, że Dementor zaczął się odsuwać. W następnej chwili z różdżki wyskoczyła postać sporego, kudłatego Nowofinlanda, która zaczęła obiegać dementora dookoła i powodować jego dalsze odsuwanie się. Nie wiedział tylko jak długo uda mu się utrzymać to zaklęcie i tak jak się spodziewał, pierwszy raz był nieco trudny, a co za tym idzie - wielkie psisko zniknęło odpędzając Dementora na sporą odległość, ale nie całkowicie..
Re: Ruiny starej chaty
Lennox znajdowała się kilkanaście metrów za Matluckiem, ale schowana była za drzewami, żeby chłopak miał wrażenie, że znajduje się sam na sam z dementorem i nauczycielka nie pomoże mu kiedy będzie w opałach. Chloe trzymała jednak wyciągniętą różdżkę na wszelki wypadek, gdyby poszło coś nie tak.
Gdy jej świetlisty lew zniknął, a zaklęcie wokół potwora opadło, czarownica poczuła jak gęsia skórka wychodzi jej na skórze. Chłód i depresyjną aurę smutku było czuć aż tutaj, a co dopiero w miejscu, w którym stał młody Gryfon. Wierzyła z całych sił, że mu się uda i nie będzie musiała interweniować. Miała też nadzieję, że jeśli coś pójdzie nie tak, nie pobiegnie na nią naskarżyć dyrektorowi. Gdy zabrzmiało zaklęcie i w stronę dementora wyskoczył jasny, czworonożny patron chłopaka, Szkotka uśmiechnęła się mimowolnie, patrząc z niejakim zdumieniem jak pies odgania czarnego potwora. Mimo wszystko, kiedy patronus zniknął, a Aaron został znowu sam na sam z dementrorem, nie ruszyła się z miejsca.
- Jeszcze raz, Matluck - dało się słyszeć tylko jej standardowy, nauczycielski rozkaz zza drzew.
Gdy jej świetlisty lew zniknął, a zaklęcie wokół potwora opadło, czarownica poczuła jak gęsia skórka wychodzi jej na skórze. Chłód i depresyjną aurę smutku było czuć aż tutaj, a co dopiero w miejscu, w którym stał młody Gryfon. Wierzyła z całych sił, że mu się uda i nie będzie musiała interweniować. Miała też nadzieję, że jeśli coś pójdzie nie tak, nie pobiegnie na nią naskarżyć dyrektorowi. Gdy zabrzmiało zaklęcie i w stronę dementora wyskoczył jasny, czworonożny patron chłopaka, Szkotka uśmiechnęła się mimowolnie, patrząc z niejakim zdumieniem jak pies odgania czarnego potwora. Mimo wszystko, kiedy patronus zniknął, a Aaron został znowu sam na sam z dementrorem, nie ruszyła się z miejsca.
- Jeszcze raz, Matluck - dało się słyszeć tylko jej standardowy, nauczycielski rozkaz zza drzew.
Chloe LennoxNauczyciel: OPCM - Urodziny : 18/11/1970
Wiek : 54
Skąd : Aberdeen - Szkocja
Krew : Czysta
Re: Ruiny starej chaty
- Jeszcze raz? Serio?
Zapytał z niedowierzaniem prawie skrzecząc jak podczas mutacji głosu. To, że udało mu się przywołać patronusa raz nie oznacza, że znów mu się powiedzie, bo miał w głowie mętlik, a zimno, które ich otaczało coraz mocniej wpływało na jego ruchy i na skupienie się. Spojrzał w stronę zakapturzonej zjawy przełykając ślinę. Wziął głęboki oddech starając się skrzesać w sobie najlepsze wspomnienie jakie posiadał i uczucie radości związane z magią. Wycelował różdżką w kierunku zbliżającego się zagrożenia. Starał się przez cały ten czas odgonić od siebie wątpliwości, jednak to nie wystarczyło. Po wykonaniu ruchu różdżką z jej końcówki ponownie wypłynęła stróżka białej mgiełki, która przemieniła się w psa. Ten ponownie pobiegł w stronę Dementora i tak jak ostatnio odepchnął go kawałek dalej od Matlucka po czym zniknął, a istota ta ruszyła po jego szczęście.
- Nie dam rady!
Krzyknął w stronę Lennox. Cieszył się, że udało mu się chociaż raz, ale podwójna zabawa z dementorem w tym momencie była ponad jego siły i zdawał sobie z tego sprawę. Chloe przegoniła tym samym dementora na dobre widząc, że Matluck raczej sobie nie poradzi. Po pokrzepiającej radzie nauczycielki by próbował dalej oboje wrócili do Zamku.
Zapytał z niedowierzaniem prawie skrzecząc jak podczas mutacji głosu. To, że udało mu się przywołać patronusa raz nie oznacza, że znów mu się powiedzie, bo miał w głowie mętlik, a zimno, które ich otaczało coraz mocniej wpływało na jego ruchy i na skupienie się. Spojrzał w stronę zakapturzonej zjawy przełykając ślinę. Wziął głęboki oddech starając się skrzesać w sobie najlepsze wspomnienie jakie posiadał i uczucie radości związane z magią. Wycelował różdżką w kierunku zbliżającego się zagrożenia. Starał się przez cały ten czas odgonić od siebie wątpliwości, jednak to nie wystarczyło. Po wykonaniu ruchu różdżką z jej końcówki ponownie wypłynęła stróżka białej mgiełki, która przemieniła się w psa. Ten ponownie pobiegł w stronę Dementora i tak jak ostatnio odepchnął go kawałek dalej od Matlucka po czym zniknął, a istota ta ruszyła po jego szczęście.
- Nie dam rady!
Krzyknął w stronę Lennox. Cieszył się, że udało mu się chociaż raz, ale podwójna zabawa z dementorem w tym momencie była ponad jego siły i zdawał sobie z tego sprawę. Chloe przegoniła tym samym dementora na dobre widząc, że Matluck raczej sobie nie poradzi. Po pokrzepiającej radzie nauczycielki by próbował dalej oboje wrócili do Zamku.
Re: Ruiny starej chaty
ROK SZKOLNY 2014/2015
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Ruiny starej chaty
Zrobił to. Pozwolił omotać się Bestii. Świadomie. Nie walczył z tym.
Gdy tylko Quinn aportowała go do Zakazanego Lasu, od razu zniknęła, przekazując mu jednak krótką wiadomość, by na nią czekał przy ruinach starej chaty w samym sercu tego magicznego boru. Nie brzmiała na zadowoloną, o nie. Była wkurzona i to bardzo. W sumie czemu się dziwić. Pozostawiony samemu sobie Jason leżał na miękkiej ściółce leśnej, dysząc głęboko. Jego oczy wciąż były czarne niczym noc, a kły uwidocznione. Warczał, syczał, niezaspokojony twór żądny ludzkiej krwi. A był już tak blisko poczucia, jaki smak miała ludzka krew. Sama świadomość, że był już tak blisko coraz bardziej go denerwowała. Jego blade, smukłe palce, tak wcześniej chętnie, by rozdrapać Amesowi szyję teraz wgłębiły się w wilgotną ziemię. Ubrany w ten sam elegancki frak, co na balu, wstał powoli i rozejrzał się, oddychając głęboko. Jego czarne, rozlane źrenice poszukiwały jakiejś ofiary, na której mógłby zaspokoić chociaż w małym stopniu głód Bestii. Płatki jego nosa poruszały się szybko, uszy nadstawiały się tam, gdzie wampir mógł usłyszeć jakiś dźwięk. Gdy usłyszał lekkie trzaśnięcie gałęzi, ruszył szybko w tamtą stronę. Do jego nozdrzy dotarł zapach małego lisa, który złapał w swoje szczęki jeszcze mniejszą mysz. Teraz to lis stał się ofiarą. Jason biegł, pchany zaspokojeniem chorego głodu.
Gdy udało mu się złapać w końcu tego lisa, wykorzystując moment jego zmęczenia, nie czekał długo. Swoimi kłami przebił futro zwierzęcia i zaczął chłeptać krew, tak bardzo słodką dla jego podniebienia. Potrzebował tej ambrozji, nektaru mrocznych bogów bardziej niż czegokolwiek innego. Gdy mały drapieżca skonał w jego dłoniach, Jason położył go na ściółce, tym samym dając możliwość jakimś żyjącym tu padlinożercom możliwość przetrwania. Natura toczy swe koło i trzeba się jej podporządkować. Równowaga w naturze jest najważniejsza.
Po posileniu się jego oczy przybrały już normalny, ludzki wygląd, a kły, ponownie w niemiłym bólu, wrzynały się z powrotem. Cholernie nieprzyjemne uczucie. Gdy wstał, spojrzał na swoją biała koszulę, tak bardzo poplamioną czerwoną cieczą małego zwierzęcia. Westchnął ciężko, po czym ruszył powoli do miejsca, które wskazała mu Quinn.
Po jakiś dwudziestu minutach spokojnego spaceru, w którym to zmysły wampira działały na najszybszych obrotach, rejestrując każdy ruch, każdy zapach i każdy dźwięk tego magicznego miejsca, znalazł się przy ruinach maleńkiej, kamiennej chatki. Musiał przyznać, że zaczyna mu się tu podobać. W tym miejscu czuł jakby… był jego nieodłącznym elementem. Jakby od zawsze należał do cienia, gęstego mroku tych drzew. Jakby tu był jego dom. Dziwne myśli nawiedziły jego umysł, ale póki co odgonił je od siebie i podszedł bliżej ruin domku.
Dotknął chłodną dłonią tego, co niegdyś było framugą drzwi wejściowych i po chwili wszedł do środka. Drewniana podłoga, w paru miejscach przegnita, pełno gruzu, ale ogólnie stan techniczny domku nie był taki zły. Kwestia zniszczonej jednej ściany i braku połowy dachu. Najważniejsze były fundamenty.
Stojąc tak w chatce usiadł na jednym z większych kawałków gruzu i spuściwszy głowę, nasłuchiwał przybycia Quinn.
Gdy tylko Quinn aportowała go do Zakazanego Lasu, od razu zniknęła, przekazując mu jednak krótką wiadomość, by na nią czekał przy ruinach starej chaty w samym sercu tego magicznego boru. Nie brzmiała na zadowoloną, o nie. Była wkurzona i to bardzo. W sumie czemu się dziwić. Pozostawiony samemu sobie Jason leżał na miękkiej ściółce leśnej, dysząc głęboko. Jego oczy wciąż były czarne niczym noc, a kły uwidocznione. Warczał, syczał, niezaspokojony twór żądny ludzkiej krwi. A był już tak blisko poczucia, jaki smak miała ludzka krew. Sama świadomość, że był już tak blisko coraz bardziej go denerwowała. Jego blade, smukłe palce, tak wcześniej chętnie, by rozdrapać Amesowi szyję teraz wgłębiły się w wilgotną ziemię. Ubrany w ten sam elegancki frak, co na balu, wstał powoli i rozejrzał się, oddychając głęboko. Jego czarne, rozlane źrenice poszukiwały jakiejś ofiary, na której mógłby zaspokoić chociaż w małym stopniu głód Bestii. Płatki jego nosa poruszały się szybko, uszy nadstawiały się tam, gdzie wampir mógł usłyszeć jakiś dźwięk. Gdy usłyszał lekkie trzaśnięcie gałęzi, ruszył szybko w tamtą stronę. Do jego nozdrzy dotarł zapach małego lisa, który złapał w swoje szczęki jeszcze mniejszą mysz. Teraz to lis stał się ofiarą. Jason biegł, pchany zaspokojeniem chorego głodu.
Gdy udało mu się złapać w końcu tego lisa, wykorzystując moment jego zmęczenia, nie czekał długo. Swoimi kłami przebił futro zwierzęcia i zaczął chłeptać krew, tak bardzo słodką dla jego podniebienia. Potrzebował tej ambrozji, nektaru mrocznych bogów bardziej niż czegokolwiek innego. Gdy mały drapieżca skonał w jego dłoniach, Jason położył go na ściółce, tym samym dając możliwość jakimś żyjącym tu padlinożercom możliwość przetrwania. Natura toczy swe koło i trzeba się jej podporządkować. Równowaga w naturze jest najważniejsza.
Po posileniu się jego oczy przybrały już normalny, ludzki wygląd, a kły, ponownie w niemiłym bólu, wrzynały się z powrotem. Cholernie nieprzyjemne uczucie. Gdy wstał, spojrzał na swoją biała koszulę, tak bardzo poplamioną czerwoną cieczą małego zwierzęcia. Westchnął ciężko, po czym ruszył powoli do miejsca, które wskazała mu Quinn.
Po jakiś dwudziestu minutach spokojnego spaceru, w którym to zmysły wampira działały na najszybszych obrotach, rejestrując każdy ruch, każdy zapach i każdy dźwięk tego magicznego miejsca, znalazł się przy ruinach maleńkiej, kamiennej chatki. Musiał przyznać, że zaczyna mu się tu podobać. W tym miejscu czuł jakby… był jego nieodłącznym elementem. Jakby od zawsze należał do cienia, gęstego mroku tych drzew. Jakby tu był jego dom. Dziwne myśli nawiedziły jego umysł, ale póki co odgonił je od siebie i podszedł bliżej ruin domku.
Dotknął chłodną dłonią tego, co niegdyś było framugą drzwi wejściowych i po chwili wszedł do środka. Drewniana podłoga, w paru miejscach przegnita, pełno gruzu, ale ogólnie stan techniczny domku nie był taki zły. Kwestia zniszczonej jednej ściany i braku połowy dachu. Najważniejsze były fundamenty.
Stojąc tak w chatce usiadł na jednym z większych kawałków gruzu i spuściwszy głowę, nasłuchiwał przybycia Quinn.
Jason SnakebowUczeń: Durmstrang - Urodziny : 31/10/1996
Wiek : 28
Skąd : Westminster, England
Krew : Czysta
Re: Ruiny starej chaty
Od wydarzeń ostatniego Halloween David miał do Jasona wiele pytań. Jedne były bardzo bezpośrednie, inne mniej, a Ślizgon miotał się z samym sobą i wciąż nie mógł zdecydować, w jaki sposób skłonić Snakebowa do rozmowy o tym co się stało. Z początku nawet wolał go nie widzieć, aby najpierw wszystko sobie poukładać, i niejaką ulgę sprawił mu fakt, że z Jasonem wciąż się rozmijali.
W pewnej chwili jednak musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Gość po prostu zniknął z Hogwartu, nie było w tym żadnego rozmijania. Jego rzeczy jednak wciąż zalegały w dormitorium Slytherinu, a to sugerowało raczej, że wcale nie wrócił do swojej szkoły. Albo jest nadal gdzieś w okolicy, albo nie żyje.
Choć przecież gdyby ktoś ocalił ludzi przed atakiem wampira na masowej imprezie, z pewnością zaraz zrobiłoby się o tym głośno. No i pamiętał minę tej kobiety, która zabrała Snakebowa. Ten leciutki uśmiech, porozumiewawcze spojrzenie... To nie była magomedyczka. Raczej przyjaciółka Jasona, próbująca ochronić jego sekret.
Albo ktoś jego rodzaju...
Tak czy siak, Ames postanowił zrobić tyle, ile leżało w jego skromnych możliwościach - czyli rozejrzeć się po okolicy. Doskonale wiedział, jak doskonałą kryjówkę dawał nieludziom Zakazany Las. Ile razy już przemierzał te ścieżki, tropiąc, ścigając albo zwyczajnie wędrując... nigdy jednak nie poszukiwał człowieka. A tym bardziej wampira.
Nie czuł się też najpewniej spacerując tymi drogami w ludzkiej, tak słabej przecież formie. Różdżkę miał w dłoni, a w głowie przygotowany cały wachlarz zaklęć, które mogłyby okazać się teraz przydatne. Węszył, przystając, czasem nasłuchiwał. Wiele razy zatrzymywał się albo zmieniał trasę, by uniknąć zagrożenia o którym uprzedził go jego własny nos. Sprawdzał znajome miejsca. Chatka była jednym z nich.
Ubrany był w długie, ciemne spodnie i bluzę z kapturem, teraz swobodnie opuszczonym na plecy. Stopy zaś stawiał ostrożnie, niemal bezszelestnie, w sposób typowy dla tropiciela o wieloletnim doświadczeniu.
Znalazł ślad Jasona. Czuł go. Ostrożnie zbliżał się, aby wreszcie stanąć w drzwiach chatki. Różdżkę trzymał tak, by na pierwszy rzut oka nie dało się jej zobaczyć.
W pewnej chwili jednak musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Gość po prostu zniknął z Hogwartu, nie było w tym żadnego rozmijania. Jego rzeczy jednak wciąż zalegały w dormitorium Slytherinu, a to sugerowało raczej, że wcale nie wrócił do swojej szkoły. Albo jest nadal gdzieś w okolicy, albo nie żyje.
Choć przecież gdyby ktoś ocalił ludzi przed atakiem wampira na masowej imprezie, z pewnością zaraz zrobiłoby się o tym głośno. No i pamiętał minę tej kobiety, która zabrała Snakebowa. Ten leciutki uśmiech, porozumiewawcze spojrzenie... To nie była magomedyczka. Raczej przyjaciółka Jasona, próbująca ochronić jego sekret.
Albo ktoś jego rodzaju...
Tak czy siak, Ames postanowił zrobić tyle, ile leżało w jego skromnych możliwościach - czyli rozejrzeć się po okolicy. Doskonale wiedział, jak doskonałą kryjówkę dawał nieludziom Zakazany Las. Ile razy już przemierzał te ścieżki, tropiąc, ścigając albo zwyczajnie wędrując... nigdy jednak nie poszukiwał człowieka. A tym bardziej wampira.
Nie czuł się też najpewniej spacerując tymi drogami w ludzkiej, tak słabej przecież formie. Różdżkę miał w dłoni, a w głowie przygotowany cały wachlarz zaklęć, które mogłyby okazać się teraz przydatne. Węszył, przystając, czasem nasłuchiwał. Wiele razy zatrzymywał się albo zmieniał trasę, by uniknąć zagrożenia o którym uprzedził go jego własny nos. Sprawdzał znajome miejsca. Chatka była jednym z nich.
Ubrany był w długie, ciemne spodnie i bluzę z kapturem, teraz swobodnie opuszczonym na plecy. Stopy zaś stawiał ostrożnie, niemal bezszelestnie, w sposób typowy dla tropiciela o wieloletnim doświadczeniu.
Znalazł ślad Jasona. Czuł go. Ostrożnie zbliżał się, aby wreszcie stanąć w drzwiach chatki. Różdżkę trzymał tak, by na pierwszy rzut oka nie dało się jej zobaczyć.
Re: Ruiny starej chaty
Wiatr po raz kolejny wdarł się do starej, porzuconej chaty, przeczesując każdy jej zakamarek. Stare szmaty, które niegdyś były czymś w rodzaju zasłon przy pozostałościach okien, teraz leniwie trzepotały, rozdarte na parę kawałków przez szpon jakiegoś zwierza. Kawałki gruzu walały się po przegniłej podłodze, każdy z nich niósł ze sobą jakieś wydarzenie, wspomnienie byłego mieszkańca tej chatki. Kto normalny chciałby mieszkać w samym sercu tego lasu? Chyba wyjątkowo porąbany lub niesamowicie odważny. Jest też trzecia opcja - uciekający. Tylko przed czym? Przed samym sobą, przed własnym demonem, mrokiem duszy zamkniętym pod powiekami? Czy może przed istotami wyjętymi z najgorszych koszmarów ów człowiek zbudował małą fortecę, swój azyl, swoje małe sacrum? A może to świat sprawił, że ten ktoś musiał uciec, musiał się schować? Tak wiele pytań, tak mało jasnych i klarownych odpowiedzi nad sensem własnego „ja”, nad sensem cichej egzystencji, ukrytej wśród płatków milczenia.
Jason siedział na wielkim kawałku dawnej ściany, pozwalając, by wiatr przeczesywał mu włosy i poruszał poplamioną krwią małego lisa białą koszulą. Jego ciemnobrązowe tęczówki utkwiły się w jednym, martwym punkcie, a myśli wędrowały niemalże wszędzie. Czekając na Quinn, swoją stworzycielkę, miał mnóstwo czasu, by poukładać rozważania o tym, co zaszło na Halloween. Szczerze żałował, że wybrał się na ten pieprzony bal, że chciał poczuć się jak zwyczajny człowiek, który bez przeszkód może się bawić nocami bez natrętnych myśli o wgryzieniu się w czyjąś szyję i wyssanie duszy wraz z czerwoną, życiodajną cieczą. Nie rozumiał dlaczego Mia pocałowała tą przerośniętą sowę, dlaczego się na nim tak mściła, przecież bodajże dwa dni przed Halloween rozmawiali w dormitorium. Podczas tej rozmowy dowiedziała się, czym Jason jest. Była powierniczką jego tajemnicy. Tajemnicy, od której zależna była jego żałosna egzystencja. Wiedział jednak na pewno, że nie będzie w stanie się do niej zbliżyć, szczególnie po tym ,co się stało na zabawie. Zacisnął swoją bladą dłoń w pięść i w przypływie złości uderzył z całej siły w kawałek ściany, na którym siedział. Nie poczuł nic, żadnego tępego bólu. Był wydarty z jakichkolwiek człowieczych cech. On tylko przypominał człowieka z zewnątrz, był pustą kukłą o dość przyciągającym wyglądzie. Posiadał jakiś magnetyzm, który ściągał do niego ofiary, drapieżnik doskonały. Chłodny, cierpliwy…. ale jednocześnie brutalny, straszny i przerażający. Jason westchnął ciężko, wstając i ściągając z siebie zakrwawioną koszulę. Nie, moment, zerwał ją, drąc ją na dwie części. Nie czuł zimna, nie musiał oddychać i tutaj, w Zakazanym Lesie, nie musiał udawać, że jest człowiekiem.
Stał teraz, półnagi, wyrzeźbiony niczym posąg z białego marmuru i wziął głęboki wdech, by nacieszyć swój wyostrzony zmysł węchu mnogością zapachów. W całej tej palecie poczuł jednak coś, co sprawiło, że w jego środku zadrżało. Coś się zbliżało. To coś pachniało znajomo, a umysł wampira podpowiadał, że z pewnością ktoś lub coś nadchodzi. Mięśnie chłopaka momentalnie się spięły w obronnej postawie. Jason cofnął się do rogu chatki, cały czas wpatrując się w drzwi wejściowe. Pozwolił źrenicom rozlać się po całych jego oczach, syknął cicho z powodu powoli wyrzynających się kłów. Zrobił to po to, by ewentualnie przestraszyć nieznajomego napastnika. Taki widok nie należał do najprzyjemniejszych. Czekał, lekko uginając nogi. Gdy w końcu ujrzał pojawiający się zarys blondwłosego nastolatka ruszył gwałtownie do przodu z przeraźliwym syknięciem.
Uderzył w ciało blondyna swoim, by po raz drugi powtórzyła się sytuacja z zabawy. Jason, przygniatając Davida, wyszczerzył kły i spojrzał na napastnika, którym okazał się… TEN ŚLIZGON! To ten sam, który wystąpił w obronie sióstr Kruger. Ten sam, który o mało co nie zginął z jego ręki! Nawet jego zmieniona, potworna twarz nie kryła zdziwienia, które dosłownie go sparaliżowało. Tknięty jakimś ludzkim odruchem wstał szybko i cofnął parę kroków, aż w końcu poczuł ścianę chatki na swoich plecach. Oddychał szybko i zasłonił usta dłonią. Nadal zapach Amesa był niesamowicie kuszący. Tak jak wtedy, gdy zaledwie milisekundy uratowały go przed ugryzieniem. Wbiegł do chatki, jakby chciał pokazać napotkanemu Slizgonowi, że ściany tej mizernej chatki są granicą, której nie wolno mu przekroczyć.
- Co Ty tu robisz… - zapytał słabym głosem, wciąż walcząc ze sobą. - Zjeżdżaj stąd! Mało Ci?
Zagrzmiał, a wilkołak mógł słyszeć tylko powoli wyrównujący się oddech.
This dice is not existing.
Jason siedział na wielkim kawałku dawnej ściany, pozwalając, by wiatr przeczesywał mu włosy i poruszał poplamioną krwią małego lisa białą koszulą. Jego ciemnobrązowe tęczówki utkwiły się w jednym, martwym punkcie, a myśli wędrowały niemalże wszędzie. Czekając na Quinn, swoją stworzycielkę, miał mnóstwo czasu, by poukładać rozważania o tym, co zaszło na Halloween. Szczerze żałował, że wybrał się na ten pieprzony bal, że chciał poczuć się jak zwyczajny człowiek, który bez przeszkód może się bawić nocami bez natrętnych myśli o wgryzieniu się w czyjąś szyję i wyssanie duszy wraz z czerwoną, życiodajną cieczą. Nie rozumiał dlaczego Mia pocałowała tą przerośniętą sowę, dlaczego się na nim tak mściła, przecież bodajże dwa dni przed Halloween rozmawiali w dormitorium. Podczas tej rozmowy dowiedziała się, czym Jason jest. Była powierniczką jego tajemnicy. Tajemnicy, od której zależna była jego żałosna egzystencja. Wiedział jednak na pewno, że nie będzie w stanie się do niej zbliżyć, szczególnie po tym ,co się stało na zabawie. Zacisnął swoją bladą dłoń w pięść i w przypływie złości uderzył z całej siły w kawałek ściany, na którym siedział. Nie poczuł nic, żadnego tępego bólu. Był wydarty z jakichkolwiek człowieczych cech. On tylko przypominał człowieka z zewnątrz, był pustą kukłą o dość przyciągającym wyglądzie. Posiadał jakiś magnetyzm, który ściągał do niego ofiary, drapieżnik doskonały. Chłodny, cierpliwy…. ale jednocześnie brutalny, straszny i przerażający. Jason westchnął ciężko, wstając i ściągając z siebie zakrwawioną koszulę. Nie, moment, zerwał ją, drąc ją na dwie części. Nie czuł zimna, nie musiał oddychać i tutaj, w Zakazanym Lesie, nie musiał udawać, że jest człowiekiem.
Stał teraz, półnagi, wyrzeźbiony niczym posąg z białego marmuru i wziął głęboki wdech, by nacieszyć swój wyostrzony zmysł węchu mnogością zapachów. W całej tej palecie poczuł jednak coś, co sprawiło, że w jego środku zadrżało. Coś się zbliżało. To coś pachniało znajomo, a umysł wampira podpowiadał, że z pewnością ktoś lub coś nadchodzi. Mięśnie chłopaka momentalnie się spięły w obronnej postawie. Jason cofnął się do rogu chatki, cały czas wpatrując się w drzwi wejściowe. Pozwolił źrenicom rozlać się po całych jego oczach, syknął cicho z powodu powoli wyrzynających się kłów. Zrobił to po to, by ewentualnie przestraszyć nieznajomego napastnika. Taki widok nie należał do najprzyjemniejszych. Czekał, lekko uginając nogi. Gdy w końcu ujrzał pojawiający się zarys blondwłosego nastolatka ruszył gwałtownie do przodu z przeraźliwym syknięciem.
Uderzył w ciało blondyna swoim, by po raz drugi powtórzyła się sytuacja z zabawy. Jason, przygniatając Davida, wyszczerzył kły i spojrzał na napastnika, którym okazał się… TEN ŚLIZGON! To ten sam, który wystąpił w obronie sióstr Kruger. Ten sam, który o mało co nie zginął z jego ręki! Nawet jego zmieniona, potworna twarz nie kryła zdziwienia, które dosłownie go sparaliżowało. Tknięty jakimś ludzkim odruchem wstał szybko i cofnął parę kroków, aż w końcu poczuł ścianę chatki na swoich plecach. Oddychał szybko i zasłonił usta dłonią. Nadal zapach Amesa był niesamowicie kuszący. Tak jak wtedy, gdy zaledwie milisekundy uratowały go przed ugryzieniem. Wbiegł do chatki, jakby chciał pokazać napotkanemu Slizgonowi, że ściany tej mizernej chatki są granicą, której nie wolno mu przekroczyć.
- Co Ty tu robisz… - zapytał słabym głosem, wciąż walcząc ze sobą. - Zjeżdżaj stąd! Mało Ci?
Zagrzmiał, a wilkołak mógł słyszeć tylko powoli wyrównujący się oddech.
This dice is not existing.
Jason SnakebowUczeń: Durmstrang - Urodziny : 31/10/1996
Wiek : 28
Skąd : Westminster, England
Krew : Czysta
Re: Ruiny starej chaty
Czego powinien spodziewać się człowiek, wkraczając na terytorium wampira? Mugolska edukacja w postaci filmów o nieumarłych okazała się bezużyteczna. Żadnych trumien, kryjących swoich śpiących właścicieli. Nie było nietoperza wiszącego u sufitu, który dopiero przetransformowałby się w dystyngowanego krwiopijcę. Żadnego śladu elegancji nie dostrzegły oczy Amesa w tym półnagim, zbryzganym krwią chłopaku, czającym się w kącie niczym łowca na zwierzynę.
W normalnych warunkach Jason miałby kompletną przewagę. Element zaskoczenia i brak widoczności... te jednak nie dotyczyły Amesa, który w ciemnościach widział tak samo dobrze jak za dnia, w dodatku po samym zapachu spodziewał się zastać tu Snakebowa. A ponieważ wydarzenia z Halloween wciąż były w nim bardzo żywe, spodziewał się widoku właśnie tych czarnych oczu, tych wyszczerzonych, zdecydowanie zbyt długich zębów.
Przygotowana do obrony różdżka świsnęła w powietrzu mniej więcej wtedy, gdy Jason poderwał się ze swojego kąta.
- Drętwota!
[tu był rzut kostką, wypadła 6]
Światło wystrzelone z różdżki ugodziło wrogie ciało i David zdołał odsunąć się, unikając zderzenia padającym na ziemię Jasonem. Adrenalina burzyła mu się we krwi i słyszał dudnienie własnego serca, stojąc nad powalonym wampirem. Nie czuł jednak tryumfu. Nie przyszedł tutaj przecież po to, by kogokolwiek poskramiać. Poza tym... wystarczyło spojrzeć na niego. Zdziczały, uwalony zaschniętą krwią, bez koszulki, w brudnych spodniach i tym nieludzko zdezelowanym miejscu. David bez problemu umiał podstawić siebie na jego miejscu. Wystarczyło zabrać dziwne oczy i długie kły, za to dorobić trochę mięśni i futra.
W dodatku do jego uszu dobiegły ciche, zduszone słowa. No właśnie, co on tu robił? Wszelkie wyjaśnienia zaczęły nagle brzmieć bardzo głupio. Bo chciał sobie coś wyjaśnić? Potrzebował wiedzieć? A może po prostu nie pasowało mu pozostawienie tej sprawy tak bez rozwiązania?
Każda odpowiedź brzmiała jak wyjęta z ust Gryfona.
- Musiałeś się tak na mnie rzucać? Sądziłem, że już jadłeś – odchrząknął, zapach krwi upolowanego przez Snakebowa lisa drażnił jego czułe zmysły.
On też był wrażliwy na krew. Na pewno nie tak jak pijawki, to oczywiste. Im więcej jednak księżyca na niebie, tym bardziej zapach innej osoby wydawał mu się pociągający. Pobudzał wyobraźnię, mącił myśli. Wzmagał apetyt. Wiedział, jak ciężko się temu głodowi oprzeć.
- Jeśli dalej chcesz żreć, to mogę Ci zapolować na jakiegoś królika czy coś. A może powinienem założyć Ci kaganiec...? – zastanawiał się głośno, dowcipkując nieco.
Mimo wszystko serce dalej waliło mu głośno i miał wrażenie, że wampir jest tego świadom. Nigdy nie zbliżał się do innych nieludzi w człowieczej formie. A przynajmniej nie do wampirów. Miał z nimi same nieprzyjemne wspomnienia. Z uwzględnieniem srebra.
- Tak się przywałęsałem sprawdzić, czy Cię tu znajdę. Jesteś świeżo po przemianie, co? – zagadnął tonem przyjacielskiej pogawędki.
Zupełnie jakby pytał o coś zupełnie normalnego. Czegoś, co jemu samemu jest dobrze znane i zrozumiałe. Wciąż jednak trzymał w pogotowiu różdżkę. Jason mógł równie dobrze udawać, prawda?
W normalnych warunkach Jason miałby kompletną przewagę. Element zaskoczenia i brak widoczności... te jednak nie dotyczyły Amesa, który w ciemnościach widział tak samo dobrze jak za dnia, w dodatku po samym zapachu spodziewał się zastać tu Snakebowa. A ponieważ wydarzenia z Halloween wciąż były w nim bardzo żywe, spodziewał się widoku właśnie tych czarnych oczu, tych wyszczerzonych, zdecydowanie zbyt długich zębów.
Przygotowana do obrony różdżka świsnęła w powietrzu mniej więcej wtedy, gdy Jason poderwał się ze swojego kąta.
- Drętwota!
[tu był rzut kostką, wypadła 6]
Światło wystrzelone z różdżki ugodziło wrogie ciało i David zdołał odsunąć się, unikając zderzenia padającym na ziemię Jasonem. Adrenalina burzyła mu się we krwi i słyszał dudnienie własnego serca, stojąc nad powalonym wampirem. Nie czuł jednak tryumfu. Nie przyszedł tutaj przecież po to, by kogokolwiek poskramiać. Poza tym... wystarczyło spojrzeć na niego. Zdziczały, uwalony zaschniętą krwią, bez koszulki, w brudnych spodniach i tym nieludzko zdezelowanym miejscu. David bez problemu umiał podstawić siebie na jego miejscu. Wystarczyło zabrać dziwne oczy i długie kły, za to dorobić trochę mięśni i futra.
W dodatku do jego uszu dobiegły ciche, zduszone słowa. No właśnie, co on tu robił? Wszelkie wyjaśnienia zaczęły nagle brzmieć bardzo głupio. Bo chciał sobie coś wyjaśnić? Potrzebował wiedzieć? A może po prostu nie pasowało mu pozostawienie tej sprawy tak bez rozwiązania?
Każda odpowiedź brzmiała jak wyjęta z ust Gryfona.
- Musiałeś się tak na mnie rzucać? Sądziłem, że już jadłeś – odchrząknął, zapach krwi upolowanego przez Snakebowa lisa drażnił jego czułe zmysły.
On też był wrażliwy na krew. Na pewno nie tak jak pijawki, to oczywiste. Im więcej jednak księżyca na niebie, tym bardziej zapach innej osoby wydawał mu się pociągający. Pobudzał wyobraźnię, mącił myśli. Wzmagał apetyt. Wiedział, jak ciężko się temu głodowi oprzeć.
- Jeśli dalej chcesz żreć, to mogę Ci zapolować na jakiegoś królika czy coś. A może powinienem założyć Ci kaganiec...? – zastanawiał się głośno, dowcipkując nieco.
Mimo wszystko serce dalej waliło mu głośno i miał wrażenie, że wampir jest tego świadom. Nigdy nie zbliżał się do innych nieludzi w człowieczej formie. A przynajmniej nie do wampirów. Miał z nimi same nieprzyjemne wspomnienia. Z uwzględnieniem srebra.
- Tak się przywałęsałem sprawdzić, czy Cię tu znajdę. Jesteś świeżo po przemianie, co? – zagadnął tonem przyjacielskiej pogawędki.
Zupełnie jakby pytał o coś zupełnie normalnego. Czegoś, co jemu samemu jest dobrze znane i zrozumiałe. Wciąż jednak trzymał w pogotowiu różdżkę. Jason mógł równie dobrze udawać, prawda?
Drętwota
Oszałamia i powoduje silną drętwotę ciała, a czasami nawet utratę przytomności.
Re: Ruiny starej chaty
Tak pięknie zaplanowany atak spełzł na niczym, gdy promień różdżki Davida ugodził Jasona prosto w pierś. Wampir poczuł, jak wszystkie mięśnie mu drętwieją, a sam bezwładnie uderza głucho w ściółkę leśną poza chatą. Poczuł się bezbronny, był przygotowany na jakieś paskudne potraktowanie srebrem lub co gorsza - wbicie kołka w serce, co zakończyło by żywot nocnego pasożyta. To się jednak nie stało, nie poczuł żadnego ciosu, nie doznał żadnego okaleczenia ze strony nowoprzybyłego chłopaka. Leżąc jeszcze pod wpływem Drętwoty do jego głowy przychodziły kolejne pytania. Po co przyszedł? Może chce go zabić? Może Jason powinien rzucić się na niego ponownie i tym razem bez zahamowań rozerwać mu gardło na strzępy? Czuł się jak zwierzę, któremu założono obrożę, czuł się ubezwłasnowolniony, przyparty do ziemi, jakby był częścią tego brudu istniejącego na świecie. Bo w gruncie rzeczy był.
A teraz? Nie miał świadomości, że stoi nad nim wilkołak, tak samo obarczony klątwą, tak samo zmagający się z głodem i wewnętrzną dzikością. Gdyby to wiedział, zareagowałby inaczej, stałby się bardziej powściągliwy, może nawet ciekawy, wykazujący nieco więcej empatii. Ale w przeciwieństwie do blondyna, serce bruneta nie biło już od czterech miesięcy, a wraz ze śmiercią ludzkiego Jasona, umarły niektóre człowiecze odruchy. Atakując Davida, potraktował go jako napastnika, chcącego zaburzyć idealną harmonię miejsca, w którym się znajdował. Bronił się, bo nie wiedział z kim ma do czynienia. Po paru chwilach, które zdawały się być wiecznością, poruszył palcami. Działanie Drętwoty powoli przestawało działać. W tym momencie wampir całkowicie oddał się myślom i wspomnieniom, czekając cierpliwie, aż w pełni odzyska kontrolę nad swym zimnym jak lód ciałem.
Piękna noc… Wycie wilków oznajmiło tą część dnia, w której wszyscy ludzie powoli kładą się do łóżek, by odpocząć po kolejnym, ciężkim dniu i nabrać sił, by sprostać kolejnemu. Gdy słońce zachodzi za dalekim horyzontem, księżyc zaczyna swe władanie nad tą bardziej mroczną częścią doby. Gęsty mrok jest domem dla wielu stworzeń, wyjętych choćby z najgorszych koszmarów. Strach jest wszechobecny wszędzie, nawet w trakcie dnia, jednak to właśnie po zapadnięciu zmroku nasila się do tego stopnia, iż nasza wyobraźnia zaczyna płatać nam figle. Wydaje się nam, że widzimy różne rzeczy, czasem choćby mały ruch w czarnych koronach drzew czy też na wysokości ich pnia. Mamy wrażenie, jakbyśmy byli obserwowani niczym ofiara przez drapieżnika, jakby ktoś nieustannie czyhał na nasze życia. Tak jak Jason niemalże zakończył życie Davida na balu Hallloweenowym. Wtedy to on był myśliwym, a Ślizgon ofiarą, teraz jednak sytuacja się odwróciła. Zapowiada się kolejna, ciekawa noc, obfitująca w nadmiar emocji, tak skrzętnie ukrywanych przez wampira.
W końcu poczuł, jak Drętwota puściła całkowicie, dlatego powoli wsparł się na dłoniach i podniósł swą sylwetkę, aby w milczeniu wejść do chatki. Postawił między nimi granicę, było to szeroko rozumiane ostrzeżenie - przekrocz próg domu, a znów się na Ciebie rzucę. Jego oczy były już „ludzkie”, choć mrok jego źrenic mocno napierał na granicę ciemnobrązowych tęczówek. Wewnątrz chatki wyrównał oddech i opierając się o ścianę wyciszał Bestię w swym wnętrzu, by nie chciała nad nim zapanować. Do jego wampirycznych uszu dobiegł głos chłopaka, ale nie tylko. Słyszał, jak szybko bije mu serce, jak szybko pompuje ciepłą krew. Było to dla niego jak słuchanie najpiękniejszego musicalu w operze.
- Bo jadłem… - odpowiedział po chwili, jakby niechętnie. Biedny, mały lis, który sam walczył o przetrwanie, został wyssany do ostatniej kropli. Jego posoka pozostała na ciele bladego wampira, zakrzepła, zapomniana. Słysząc niejakie oburzenie Ślizgona, po chwili odpowiedział. - Broniłem się… Twój zapach wydał mi się znajomy, jednak wolałem nie ryzykować…
Nie rozumiał tylko, dlaczego wdaje się w dyskusje z wychowankiem Salazara. Jason przymknął oczy, opierając się o zimne pozostałości ściany chatki, jednak doskonale czuł i słyszał każdy ruch Davida. Niejako się tym delektował, jakby znów szykował atak. Być może w jego głowie znów narodziło się pragnienie zatopienia ostrych kłów w jego szyi? Wybornie kuszące… Dowcip Davida sprawił, że Jason nieco się skrzywił, widocznie w tej kwestii nie znaleźli nici porozumienia. Może także nie dzielili tego samego rodzaju poczucia humoru, adekwatnego do obecnej sytuacji.
- Bardzo śmieszne… - odpowiedział ironicznym tonem. - Potrafię o siebie zadbać…
Teraz jednak oszukiwał sam siebie, ale nie zwracał na to głębszej uwagi. Póki był świadomy w swych ludzkich odruchach i emocjach, nie musiał się obawiać. Gorzej było, gdy do akcji wkraczała Bestia, pragnąca ciepłej krwi, jak jakieś mroczne, zapomniane bóstwo.
Tak się przywałęsał? David mógł usłyszeć ciche parsknięcie i jakby zduszony śmiech. Śmiech, który nie miał w sobie choćby miligrama radości.
- Ty? Szukałeś mnie? - z każdym jego słowem David mógł stwierdzić, że źródło głosu przemieszcza się po chatce. Gdy Ślizgon zadał pytanie o przemianę, Jasona nieco zatkało. Mimo młodego wieku, blondyn wykazywał się niesamowitą bystrością umysłu, co niejako brunetowi imponowało.
Nastała między nieludźmi cisza, wręcz śmiertelna. Do czułych uszu wilkołaka dochodziły jedynie odgłosy nocnego ptactwa, drapieżników, chcących upolować i wrzucić coś na ząb, łopotanie starych, rozdartych zasłon. Tak bogaty był ten świat w niesamowite aromaty, mile łechtające narząd węchu, a uszy doznawały swoistego orgazmu, gdyż zarówno wampiry jak i wilkołaki, słyszały więcej. Bardziej… intensywnie.
Jason w końcu pojawił się w progu chatki, świdrując blondyna swoimi normalnymi już, ludzkimi tęczówkami, jednak w każdym momencie te głębokie oczy, w których zakochała się Mia mogły przeobrazić się w gęsty, śmiertelny mrok.
- Mnie się nie szuka… - syknął, zaciskając pięści. Westchnął cicho, po czym nie odpowiadając na pytanie Ślizgona, zadał swoje. - Dlaczego Cię to tak interesuje? Prawie Cię zabiłem, a Ty… przychodzisz tutaj, jesteś sam… i pytasz o moją przemianę? To nie ma znaczenia… Zjeżdżaj stąd…
Dziwiło go wiele rzeczy i równie wielu nie rozumiał. Stał teraz naprzeciw wilkołaka i oddychał powoli, czekając na jego słowa. Lub kolejne zaklęcie, w tej kwestii David miał przewagę. Różdżka Jasona leżała w stercie ubrań w ślizgońskim dormitorium.
A teraz? Nie miał świadomości, że stoi nad nim wilkołak, tak samo obarczony klątwą, tak samo zmagający się z głodem i wewnętrzną dzikością. Gdyby to wiedział, zareagowałby inaczej, stałby się bardziej powściągliwy, może nawet ciekawy, wykazujący nieco więcej empatii. Ale w przeciwieństwie do blondyna, serce bruneta nie biło już od czterech miesięcy, a wraz ze śmiercią ludzkiego Jasona, umarły niektóre człowiecze odruchy. Atakując Davida, potraktował go jako napastnika, chcącego zaburzyć idealną harmonię miejsca, w którym się znajdował. Bronił się, bo nie wiedział z kim ma do czynienia. Po paru chwilach, które zdawały się być wiecznością, poruszył palcami. Działanie Drętwoty powoli przestawało działać. W tym momencie wampir całkowicie oddał się myślom i wspomnieniom, czekając cierpliwie, aż w pełni odzyska kontrolę nad swym zimnym jak lód ciałem.
Piękna noc… Wycie wilków oznajmiło tą część dnia, w której wszyscy ludzie powoli kładą się do łóżek, by odpocząć po kolejnym, ciężkim dniu i nabrać sił, by sprostać kolejnemu. Gdy słońce zachodzi za dalekim horyzontem, księżyc zaczyna swe władanie nad tą bardziej mroczną częścią doby. Gęsty mrok jest domem dla wielu stworzeń, wyjętych choćby z najgorszych koszmarów. Strach jest wszechobecny wszędzie, nawet w trakcie dnia, jednak to właśnie po zapadnięciu zmroku nasila się do tego stopnia, iż nasza wyobraźnia zaczyna płatać nam figle. Wydaje się nam, że widzimy różne rzeczy, czasem choćby mały ruch w czarnych koronach drzew czy też na wysokości ich pnia. Mamy wrażenie, jakbyśmy byli obserwowani niczym ofiara przez drapieżnika, jakby ktoś nieustannie czyhał na nasze życia. Tak jak Jason niemalże zakończył życie Davida na balu Hallloweenowym. Wtedy to on był myśliwym, a Ślizgon ofiarą, teraz jednak sytuacja się odwróciła. Zapowiada się kolejna, ciekawa noc, obfitująca w nadmiar emocji, tak skrzętnie ukrywanych przez wampira.
W końcu poczuł, jak Drętwota puściła całkowicie, dlatego powoli wsparł się na dłoniach i podniósł swą sylwetkę, aby w milczeniu wejść do chatki. Postawił między nimi granicę, było to szeroko rozumiane ostrzeżenie - przekrocz próg domu, a znów się na Ciebie rzucę. Jego oczy były już „ludzkie”, choć mrok jego źrenic mocno napierał na granicę ciemnobrązowych tęczówek. Wewnątrz chatki wyrównał oddech i opierając się o ścianę wyciszał Bestię w swym wnętrzu, by nie chciała nad nim zapanować. Do jego wampirycznych uszu dobiegł głos chłopaka, ale nie tylko. Słyszał, jak szybko bije mu serce, jak szybko pompuje ciepłą krew. Było to dla niego jak słuchanie najpiękniejszego musicalu w operze.
- Bo jadłem… - odpowiedział po chwili, jakby niechętnie. Biedny, mały lis, który sam walczył o przetrwanie, został wyssany do ostatniej kropli. Jego posoka pozostała na ciele bladego wampira, zakrzepła, zapomniana. Słysząc niejakie oburzenie Ślizgona, po chwili odpowiedział. - Broniłem się… Twój zapach wydał mi się znajomy, jednak wolałem nie ryzykować…
Nie rozumiał tylko, dlaczego wdaje się w dyskusje z wychowankiem Salazara. Jason przymknął oczy, opierając się o zimne pozostałości ściany chatki, jednak doskonale czuł i słyszał każdy ruch Davida. Niejako się tym delektował, jakby znów szykował atak. Być może w jego głowie znów narodziło się pragnienie zatopienia ostrych kłów w jego szyi? Wybornie kuszące… Dowcip Davida sprawił, że Jason nieco się skrzywił, widocznie w tej kwestii nie znaleźli nici porozumienia. Może także nie dzielili tego samego rodzaju poczucia humoru, adekwatnego do obecnej sytuacji.
- Bardzo śmieszne… - odpowiedział ironicznym tonem. - Potrafię o siebie zadbać…
Teraz jednak oszukiwał sam siebie, ale nie zwracał na to głębszej uwagi. Póki był świadomy w swych ludzkich odruchach i emocjach, nie musiał się obawiać. Gorzej było, gdy do akcji wkraczała Bestia, pragnąca ciepłej krwi, jak jakieś mroczne, zapomniane bóstwo.
Tak się przywałęsał? David mógł usłyszeć ciche parsknięcie i jakby zduszony śmiech. Śmiech, który nie miał w sobie choćby miligrama radości.
- Ty? Szukałeś mnie? - z każdym jego słowem David mógł stwierdzić, że źródło głosu przemieszcza się po chatce. Gdy Ślizgon zadał pytanie o przemianę, Jasona nieco zatkało. Mimo młodego wieku, blondyn wykazywał się niesamowitą bystrością umysłu, co niejako brunetowi imponowało.
Nastała między nieludźmi cisza, wręcz śmiertelna. Do czułych uszu wilkołaka dochodziły jedynie odgłosy nocnego ptactwa, drapieżników, chcących upolować i wrzucić coś na ząb, łopotanie starych, rozdartych zasłon. Tak bogaty był ten świat w niesamowite aromaty, mile łechtające narząd węchu, a uszy doznawały swoistego orgazmu, gdyż zarówno wampiry jak i wilkołaki, słyszały więcej. Bardziej… intensywnie.
Jason w końcu pojawił się w progu chatki, świdrując blondyna swoimi normalnymi już, ludzkimi tęczówkami, jednak w każdym momencie te głębokie oczy, w których zakochała się Mia mogły przeobrazić się w gęsty, śmiertelny mrok.
- Mnie się nie szuka… - syknął, zaciskając pięści. Westchnął cicho, po czym nie odpowiadając na pytanie Ślizgona, zadał swoje. - Dlaczego Cię to tak interesuje? Prawie Cię zabiłem, a Ty… przychodzisz tutaj, jesteś sam… i pytasz o moją przemianę? To nie ma znaczenia… Zjeżdżaj stąd…
Dziwiło go wiele rzeczy i równie wielu nie rozumiał. Stał teraz naprzeciw wilkołaka i oddychał powoli, czekając na jego słowa. Lub kolejne zaklęcie, w tej kwestii David miał przewagę. Różdżka Jasona leżała w stercie ubrań w ślizgońskim dormitorium.
Jason SnakebowUczeń: Durmstrang - Urodziny : 31/10/1996
Wiek : 28
Skąd : Westminster, England
Krew : Czysta
Re: Ruiny starej chaty
Kiedy Jason podniósł się z ziemi i ruszył do chatki, David odprowadzał go wyciągniętą różdżką. Nawet on nie był tak głupi by wiedzieć, że sam wprowadził się w śmiertelnie niebezpieczną sytuację, a jego przewaga nad wampirem jest bardzo ulotna. Z pomocą przychodził fakt, że nie raz już walczył z przedstawicielami jego gatunku i mniej więcej wiedział, czego się spodziewać. Tyle tylko, że teraz jego ciało było takie ludzkie i słabe...
I stał tak, słuchając odpowiedzi drugiego chłopaka. Z każdym jego słowem jednak w Ślizgonie narastała irytacja. No co za trep! Jeszcze niedawno wydawał się zupełnie normalnym kolesiem, a tu proszę, wystarczy by jego sekret się wydał i już robił z siebie nie wiadomo kogo.
- Zabiłeś, nie zabiłeś, wielkie rzeczy. Nawet moja stara jest straszniejsza od Ciebie – zakpił, choć nie było w tym ani odrobiny kłamstwa.
Jeżeli David kogoś się bał na tym świecie tak naprawdę i z głębi duszy, to była to jego własna matka. Nawet teraz, gdy została w innym kraju, ograniczona do mugolskich środków transportu, w dodatku niby zerwawszy z nim wszelkie więzi... wciąż nie potrafił uwolnić się od jej cienia.
- Więc teraz zamknąłeś się na jakimś odludziu by cierpieć w samotności. Choć pewnie mi powiesz, że to nie tak, i że świadomie wybrałeś sobie takie życie. Świetna chata, aż żałuję że się do niej nie wprowadziłem jak ostatnio byłem bezdomny – dodał, uśmiechając się szeroko.
Ślizgońska natura robiła swoje i niełatwo przyszło Davidowi się powściągnąć w tym wszystkim. Chciał wytrącić Jasona z równowagi, ale nie do tego stopnia, gdzie ponownie się na niego rzuci. Chyba zaczynał już rozumieć, po co tutaj przyszedł.
- Nie myśl, że jesteś taki wyjątkowy, Snakebow.
Na wszelki wypadek odsunął się trochę od wejścia, aby Jason nie wyskoczył na niego z zaskoczenia. Mniej więcej w tym momencie drugi chłopak stanął w progu tej zrujnowanej chaty. David przyglądał mu się czujnie, był już spokojniejszy niż jeszcze chwilę temu. Pierwsze zaskoczenie minęło, a w Jasonie naprawdę nie było niczego niezwykłego. Przynajmniej dla Amesa.
- Naprawdę myślisz, że tylko Tobie zdarzyło się na kogoś rzucić z zamiarem rozszarpania mu gardła? Wielkie rzeczy. Nie policzę już, ile razy marzyłem o pożarciu swoich kumpli. Im bardziej kogoś lubię, tym wydaje mi się bardziej smakowity. Myślisz, że znajdzie się dla mnie miejsce w Twojej chacie? Bo widocznie zgodnie z Twoją logiką, takich to trzeba odseparować i trzymać z daleka od biednych, niewinnych i bezbronnych ludzi...
Wciąż ściskał w dłoni różdżkę, gotów do kolejnej obrony. Czuł się trochę jakby oswajał dziką bestię. Nie zbliżał się ani na krok, ale już też nie cofał. Jego własny zwierzęcy instynkt pozwalał rozumieć, że nie może tak po prostu podejść.
I stał tak, słuchając odpowiedzi drugiego chłopaka. Z każdym jego słowem jednak w Ślizgonie narastała irytacja. No co za trep! Jeszcze niedawno wydawał się zupełnie normalnym kolesiem, a tu proszę, wystarczy by jego sekret się wydał i już robił z siebie nie wiadomo kogo.
- Zabiłeś, nie zabiłeś, wielkie rzeczy. Nawet moja stara jest straszniejsza od Ciebie – zakpił, choć nie było w tym ani odrobiny kłamstwa.
Jeżeli David kogoś się bał na tym świecie tak naprawdę i z głębi duszy, to była to jego własna matka. Nawet teraz, gdy została w innym kraju, ograniczona do mugolskich środków transportu, w dodatku niby zerwawszy z nim wszelkie więzi... wciąż nie potrafił uwolnić się od jej cienia.
- Więc teraz zamknąłeś się na jakimś odludziu by cierpieć w samotności. Choć pewnie mi powiesz, że to nie tak, i że świadomie wybrałeś sobie takie życie. Świetna chata, aż żałuję że się do niej nie wprowadziłem jak ostatnio byłem bezdomny – dodał, uśmiechając się szeroko.
Ślizgońska natura robiła swoje i niełatwo przyszło Davidowi się powściągnąć w tym wszystkim. Chciał wytrącić Jasona z równowagi, ale nie do tego stopnia, gdzie ponownie się na niego rzuci. Chyba zaczynał już rozumieć, po co tutaj przyszedł.
- Nie myśl, że jesteś taki wyjątkowy, Snakebow.
Na wszelki wypadek odsunął się trochę od wejścia, aby Jason nie wyskoczył na niego z zaskoczenia. Mniej więcej w tym momencie drugi chłopak stanął w progu tej zrujnowanej chaty. David przyglądał mu się czujnie, był już spokojniejszy niż jeszcze chwilę temu. Pierwsze zaskoczenie minęło, a w Jasonie naprawdę nie było niczego niezwykłego. Przynajmniej dla Amesa.
- Naprawdę myślisz, że tylko Tobie zdarzyło się na kogoś rzucić z zamiarem rozszarpania mu gardła? Wielkie rzeczy. Nie policzę już, ile razy marzyłem o pożarciu swoich kumpli. Im bardziej kogoś lubię, tym wydaje mi się bardziej smakowity. Myślisz, że znajdzie się dla mnie miejsce w Twojej chacie? Bo widocznie zgodnie z Twoją logiką, takich to trzeba odseparować i trzymać z daleka od biednych, niewinnych i bezbronnych ludzi...
Wciąż ściskał w dłoni różdżkę, gotów do kolejnej obrony. Czuł się trochę jakby oswajał dziką bestię. Nie zbliżał się ani na krok, ale już też nie cofał. Jego własny zwierzęcy instynkt pozwalał rozumieć, że nie może tak po prostu podejść.
Re: Ruiny starej chaty
David sam, niczym łowca, wlazł do jego leża i teraz jeszcze zaczął być irytująco złośliwy. Mimo wilczej natury kłębiącej się w nim, był teraz w słabym, ludzkim ciele. Co prawda, wampiryczna natura Jasona była o tyle błogosławiona i łaskawa, że już podarowała mu bycie owłosionym „czymś”. Niejako ograniczała się do jego aparycji, która notabene aż tak zła nie była. Wiecznie młody, zamknięty w ciele siedemnastolatka wampir mógł wodzić na pokuszenie kolejne pokolenia młodych dziewcząt, by raz za razem wbić swe ostre kły w ich zgrabne szyje i rozkoszować się smakiem posoki. Jason obserwował wyciągniętą różdżkę w jego kierunku i uśmiechnął się lekko. Już dawno nie był „na celowniku”, jak to się mawiało w Durmstrangu, gdzie starsi z reguły mieli owy celownik na młodszych, bezbronnych świeżaków.
- Zabiłeś, nie zabiłeś, wielkie rzeczy. Nawet moja stara jest straszniejsza od Ciebie
Po jego słowach parsknął krótkim, ale szczerym śmiechem. W końcu wyczuwalne było jakieś rozbawienie, jakiś mały zalążek radości. Pokiwał głową z niejakim niedowierzaniem. Jak czyjaś matka mogła być straszniejsza od żądnego krwi wampira? No cóż, najwyraźniej nie poznał jeszcze matki Davida, skoro z jego słów tak wynika.
- W to nie wątpię, Ames… - odpowiedział mu cicho, wciąż czując, jak kąciki jego ust drgają. Uśmiech Davida i jego kolejne słowa sprawiły jednak, że Jason powściągnął się nieco i spoważniał, biorąc głęboki wdech. Do jego nozdrzy dotarł aromat skóry blondyna, tak niezwykle kuszący jak podczas zabawy. W efekcie musiał na chwilę zasłonić usta dłonią. Mrok źrenic powoli przebijał się przez cienką granicę tęczówek i napierał na białka oczu. Kolejna bitwa z samym sobą, kolejna walka, której wynik może zadecydować o czyimś życiu.
Więc teraz zamknąłeś się na jakimś odludziu by cierpieć w samotności. Choć pewnie mi powiesz, że to nie tak, i że świadomie wybrałeś sobie takie życie. Świetna chata, aż żałuję że się do niej nie wprowadziłem jak ostatnio byłem bezdomny
- Cierpieć? - zapytał z lekkim zaskoczeniem, po czym dodał. - Nie, nie mam ochoty cierpieć, nie mam ochoty być samotny… po prostu chcę nauczyć się to kontrolować… a Twoja obecność… no cóż, wybitnie mi to utrudnia…
Jego ostatnie słowa były wypowiedziane szeptem, jakby się tego wstydził. Jakby wstydem było dla niego to, że musi się pilnować, że musi metaforycznie wiązać się łańcuchami jak pies, by się nie rzucić na pierwszą, lepszą istotę, w żyłach której swobodnie płynie krew.
Nie myśl, że jesteś taki wyjątkowy, Snakebow.
Tutaj twarz Jasona przeciął grymas. Nie uważał siebie za wyjątkowego, wręcz przeciwnie. Był przeklęty, obarczony klątwą, której nie rozumiał, nad którą nie panował. Tak samo jak nie rozumiał tego patetycznego boga krwi, którego żywił. Wiedział jednak, że w końcu będzie musiał nauczyć się z tym „żyć”. Będzie musiał związać swoją dłoń z jego, by razem, jego dwie natury, mogły bez żadnych przeszkód iść przez ten cały czas, który przed nim był. Cała wieczność. Piękna i jednocześnie przerażająca wizja.
- Wcale tak nie myślę… - odpowiedział zaraz po wypowiedzi Davida, niejako nachodząc mu na jego ostatnie słowa. Chwila milczenia teraz się wdarła, po czym westchnął cicho, próbując się uspokoić. Bestia w jego wnętrzu grzmiała, szeptała mu, by zaatakował, by się obronił. By się… pożywił. David odsunął się od wejścia chatki, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że chłopak nie czuje się przy nim pewnie. A w Pokoju Wspólnym siedzieli naprzeciwko siebie, razem żartowali. Od początku Jason miał przeczucie, że ich drogi znów się skrzyżują. Szkoda, że w takim momencie.
- Wyjątkowy to złe słowo… - szepnął, po czym zmarszczył brwi, jakby szukał dobrego zamiennika. - Bardziej powiedziałbym, że… nieludzki…
Uśmiechnął się lekko, nawet przyjaźnie, gdyby nie liczyć tych na wpół czarnych oczu. Potem jednak go zamurowało. Kolejne wypowiedzi Davida sprawiły, że brwi coraz bardziej marszczyły się w zamyśleniu, co chwilę także wampir spoglądał na chłopaka jakby z zaciekawieniem, czy może bardziej… przerażeniem?
- Nie jesteś wampirem, bo wciąż bije Twe serce… - powiedział cicho, nachalnie wpatrując się w owe miejsce na klatce piersiowej Davida, przykrytej bluzą. Zaraz potem jego wzrok znów odnalazł spojrzenie blondyna. - Wilkołak… No proszę… czyż to nie ciekawy zbieg okoliczności? Im bliżej pełni tym bardziej wszyscy pachną jak idealnie przyrządzone krwiste steki?
Jason odwrócił się do niego plecami i ponownie zniknął w mroku chatki. Nastała cisza, znów śmiertelna, znów nieprzenikniona, rozdzierana przez leniwe pohukiwanie sowy. Wiatr ponownie zakołysał gałęziami drzew. David mógł przez chwilę mieć wrażenie, że Jason po prostu tam siedzi i nie odzywa się, że go zwyczajnie olał. W pewnym momencie do czułych nozdrzy chłopaka mógł dojść zapach wampira. Zza jego pleców. Zaatakował.
[Tu był rzut kostką. Było 1]
Niestety przecenił swoje możliwości i podczas skoku na plecy Davida po prostu... nie trafił. I ponownie wyrżnął w ziemię. Wyglądało to śmiesznie, jakby jakiś niedowidzący drapieżnik chciał zaatakować swą ofiarę. A może...zwyczajnie chciał go przetestować? Jego odwagę? Wampir podniósł się z ziemi i spojrzał na niego z podziwem.
- Cóż, teraz już wiem, że nie przylazłeś tu bez powodu... - westchnął, po czym dodał, podobnym tonem co David. - A w chatce się zmieścimy, o ile nie lubisz przeciągów...
- Zabiłeś, nie zabiłeś, wielkie rzeczy. Nawet moja stara jest straszniejsza od Ciebie
Po jego słowach parsknął krótkim, ale szczerym śmiechem. W końcu wyczuwalne było jakieś rozbawienie, jakiś mały zalążek radości. Pokiwał głową z niejakim niedowierzaniem. Jak czyjaś matka mogła być straszniejsza od żądnego krwi wampira? No cóż, najwyraźniej nie poznał jeszcze matki Davida, skoro z jego słów tak wynika.
- W to nie wątpię, Ames… - odpowiedział mu cicho, wciąż czując, jak kąciki jego ust drgają. Uśmiech Davida i jego kolejne słowa sprawiły jednak, że Jason powściągnął się nieco i spoważniał, biorąc głęboki wdech. Do jego nozdrzy dotarł aromat skóry blondyna, tak niezwykle kuszący jak podczas zabawy. W efekcie musiał na chwilę zasłonić usta dłonią. Mrok źrenic powoli przebijał się przez cienką granicę tęczówek i napierał na białka oczu. Kolejna bitwa z samym sobą, kolejna walka, której wynik może zadecydować o czyimś życiu.
Więc teraz zamknąłeś się na jakimś odludziu by cierpieć w samotności. Choć pewnie mi powiesz, że to nie tak, i że świadomie wybrałeś sobie takie życie. Świetna chata, aż żałuję że się do niej nie wprowadziłem jak ostatnio byłem bezdomny
- Cierpieć? - zapytał z lekkim zaskoczeniem, po czym dodał. - Nie, nie mam ochoty cierpieć, nie mam ochoty być samotny… po prostu chcę nauczyć się to kontrolować… a Twoja obecność… no cóż, wybitnie mi to utrudnia…
Jego ostatnie słowa były wypowiedziane szeptem, jakby się tego wstydził. Jakby wstydem było dla niego to, że musi się pilnować, że musi metaforycznie wiązać się łańcuchami jak pies, by się nie rzucić na pierwszą, lepszą istotę, w żyłach której swobodnie płynie krew.
Nie myśl, że jesteś taki wyjątkowy, Snakebow.
Tutaj twarz Jasona przeciął grymas. Nie uważał siebie za wyjątkowego, wręcz przeciwnie. Był przeklęty, obarczony klątwą, której nie rozumiał, nad którą nie panował. Tak samo jak nie rozumiał tego patetycznego boga krwi, którego żywił. Wiedział jednak, że w końcu będzie musiał nauczyć się z tym „żyć”. Będzie musiał związać swoją dłoń z jego, by razem, jego dwie natury, mogły bez żadnych przeszkód iść przez ten cały czas, który przed nim był. Cała wieczność. Piękna i jednocześnie przerażająca wizja.
- Wcale tak nie myślę… - odpowiedział zaraz po wypowiedzi Davida, niejako nachodząc mu na jego ostatnie słowa. Chwila milczenia teraz się wdarła, po czym westchnął cicho, próbując się uspokoić. Bestia w jego wnętrzu grzmiała, szeptała mu, by zaatakował, by się obronił. By się… pożywił. David odsunął się od wejścia chatki, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że chłopak nie czuje się przy nim pewnie. A w Pokoju Wspólnym siedzieli naprzeciwko siebie, razem żartowali. Od początku Jason miał przeczucie, że ich drogi znów się skrzyżują. Szkoda, że w takim momencie.
- Wyjątkowy to złe słowo… - szepnął, po czym zmarszczył brwi, jakby szukał dobrego zamiennika. - Bardziej powiedziałbym, że… nieludzki…
Uśmiechnął się lekko, nawet przyjaźnie, gdyby nie liczyć tych na wpół czarnych oczu. Potem jednak go zamurowało. Kolejne wypowiedzi Davida sprawiły, że brwi coraz bardziej marszczyły się w zamyśleniu, co chwilę także wampir spoglądał na chłopaka jakby z zaciekawieniem, czy może bardziej… przerażeniem?
- Nie jesteś wampirem, bo wciąż bije Twe serce… - powiedział cicho, nachalnie wpatrując się w owe miejsce na klatce piersiowej Davida, przykrytej bluzą. Zaraz potem jego wzrok znów odnalazł spojrzenie blondyna. - Wilkołak… No proszę… czyż to nie ciekawy zbieg okoliczności? Im bliżej pełni tym bardziej wszyscy pachną jak idealnie przyrządzone krwiste steki?
Jason odwrócił się do niego plecami i ponownie zniknął w mroku chatki. Nastała cisza, znów śmiertelna, znów nieprzenikniona, rozdzierana przez leniwe pohukiwanie sowy. Wiatr ponownie zakołysał gałęziami drzew. David mógł przez chwilę mieć wrażenie, że Jason po prostu tam siedzi i nie odzywa się, że go zwyczajnie olał. W pewnym momencie do czułych nozdrzy chłopaka mógł dojść zapach wampira. Zza jego pleców. Zaatakował.
[Tu był rzut kostką. Było 1]
Niestety przecenił swoje możliwości i podczas skoku na plecy Davida po prostu... nie trafił. I ponownie wyrżnął w ziemię. Wyglądało to śmiesznie, jakby jakiś niedowidzący drapieżnik chciał zaatakować swą ofiarę. A może...zwyczajnie chciał go przetestować? Jego odwagę? Wampir podniósł się z ziemi i spojrzał na niego z podziwem.
- Cóż, teraz już wiem, że nie przylazłeś tu bez powodu... - westchnął, po czym dodał, podobnym tonem co David. - A w chatce się zmieścimy, o ile nie lubisz przeciągów...
Jason SnakebowUczeń: Durmstrang - Urodziny : 31/10/1996
Wiek : 28
Skąd : Westminster, England
Krew : Czysta
Re: Ruiny starej chaty
Nooo, z tym błogosławieństwem Jasona to można się było wstrzymać. Porastanie futrem raz w miesiącu nie było takie złe jeśli porównać do faktu, że Snakebowowi każda dekada odejmować będzie jego wizualną atrakcyjność, aby w końcu doprowadzić do postaci monstrum, które nijak człowieka przypominać nie będzie. „Futerkowy problem” nie wpływa na wygląd zewnętrzny negatywnie, przeciwnie – dodaje atrakcyjności ludzkiej powłoce, tworzy magnetyzm. Jeśli spotkają się za sto lat, to Ames będzie tym przyciągającym uwagę płci przeciwnej.
Sto lat... Żadne z jego przyjaciół nie przeżyje takiego okresu czasu.
Konsekwentnie odsuwał od siebie myślenie o tym. W końcu przecież i tak raczej nie zdechnie śmiercią naturalną.
- A, czyli uczymy się kontrolować. Świetnie. Ale powiedz Ty mi, Pijawo, co to za sztuka nie zjeść czegoś, czego i tak nie ma w pobliżu? Ja sobie tutaj klapnę, Ty siedź w chałupie, masz trening z prawdziwego zdarzenia.
Jasne, to nie taka prosta sprawa. Jeśli bestia wyrwie się ze swoich oków, zwyczajnie wyruszy na polowanie. Zresztą, dla Amesa oczywiste było, że Jasona przemienili niedawno. Być może nawet już po przybyciu do Angli, choć to by znaczyło, że gdzieś w okolicy czai im się kolejny krwiopijca. Przypomniał sobie tą niby medyczkę, która wyciągnęła Snakebowa z balu Halloween. Bardzo prawdopodobne. Czy poznałby ją teraz, bez kostiumu? Nie ma szans. Ostatnią rzeczą, o której wtedy pamiętał, było nauczenie się jej zapachu. Być może mógłby go zdjąć z Jasona, ale obecnie wszystko zduszone było przez ostrą woń lisiej krwi i błota.
- Ale nie wyjątkowy, że taki super i specjalny – zamotał się Ames, dwa potwory siedziały w sercu lasu i dyskutowały nad słowem – Wyjątkowy, jako inny niż wszyscy. No, właśnie tak. A co z tego, że jest się nieludzkim? Obrażaj mnie dalej, to się naprawdę nie polubimy.
No właśnie rzecz w tym, że Davidowi Jason od początku wydawał się zupełnie spoko. A że pijawka.... wielkie rzeczy, trzeba uważać przy wzajemnym kontakcie i tyle. Niewiele się to różni od rozmowy z niektórymi panienkami ze szkoły, jeden fałszywy ruch i zamienia się w bestię... Wzdrygnął się, widocznie na jakieś wspomnienie.
A zaraz potem westchnął głośno. Naprawdę tak łatwo rozpoznać w nim wilkołaka?
- Twoja znajomość magicznych stworów mogących przybrać ludzką postać jest beznadziejnie niska – zauważył, mimo wszystko zaprzeczyć nie mógł, strzał w dziesiątkę – I wiesz, to taki mój sekret... zawsze pachną stekami.
Kiedyś na zajęciach z ONMSu jedna dziewczyna zirytowała mantikorę i jej ramię zostało strasznie zmasakrowane. Panika, zamieszanie, wrzaski, płacz... Donośne burczenie w brzuchu Davida jakoś pozostało dzięki temu niezauważone, ale było blisko.
- Różnica jest tylko taka, że im więcej Luny na niebie, tym mniej podchodzi mi jedzenie czegokolwiek innego. No... dobra, jest więcej różnic. Za dzieciaka to w ogóle regularnie się rzucałem na innych, tak jak Tobie się zdarzyło. W sumie zabawnie się złożyło, że przy takiej ilości ludzi wokół trafiłeś akurat na mnie.
David rozgadał się w sobie typowy sposób i nie od razu zauważył, że Jason milczy od pewnego czasu. Dlatego też nie od razu zorientował się, że ten próbuje się do niego zakraść. Mimo wszystko stało się to odpowiednio wcześniej, bo ciche kroki wampira były świetnie słyszane dla obdarzonego doskonałym słuchem wilkołaka. Snakebow musiał się nauczyć, że zakradanie do gatunku Davida było z góry skazane na porażkę.
Pozwolił jednak tamtemu mieć wrażenie, że wszystko idzie zgodnie z jego planem. W ten sposób wiedział mniej więcej czego się spodziewać i jak zareagować. Nie zaskoczył się, a potem niby w ostatniej chwili zauważył Snakebowa i wykonał unik. No naprawdę...?
- Weź, skończ z tym rzucaniem się na mnie, bo przykro patrzeć.
Sam odsunął się i stanął w dość dziwny sposób. Nogi nisko, ciało pochylone, lewa ręka opuszczona w dół, jakby zamierzał się nią podeprzeć... w prawej wciąż trzymał swoją różdżkę, co trochę psuło jego bojową postawę. Mimo wszystko takie ustawienie gwarantowało mu pełną mobilność i wykonanie natychmiastowej reakcji, gdyby wampir sobie nie odpuścił.
- Przeciągi dobra rzecz, nie będziesz stękał że wszędzie wali futrem – powiedział, szczerząc zęby – Tylko że ja na pewno tu nie zostanę. Szczeniackie czasy rzucania się na każdego pod wpływem emocji mam za sobą, to mogę sobie żyć między ludźmi. Przynieść Ci coś, jak znowu wpadnę z wizytą? – zapytał, nie było kpiny w tym pytaniu.
Naprawdę zamierzał się pojawić. Ot, bo niby czemu nie? Jakby on był na miejscu Jasona i musiał siedzieć w tak beznadziejnym miejscu, z chęcią przyjąłby towarzystwo kogokolwiek. No, może bez przesady. Żadnych Gryfonów. Od kiedy Sato wrócił do swojego kraju, nie było żadnego Czerwonego, z którym by się względnie dogadywał.
/I tutaj mam zgrzyt.
1 – w opisie wampirów nie ma nigdzie mowy o wyostrzonych zmysłach, możesz mi zacytować jak wygląda sprawa z nimi? Bo wyraźnie piszesz że masz je dużo lepsze niż człowiek.
2 – moja postać naprawdę ma doskonały słuch i wzrok, a Jason nie posiada taleportacji, więc niemożliwe jest zakradzenie się w sposób niezauważony. Już nie mówiąc o tym, że Snakebow raczej nie ma wielkiego doświadczenia w poruszaniu się po lesie. Więc następnym razem opisz co robisz, zamiast pojawiać się z powietrza ^^
Sto lat... Żadne z jego przyjaciół nie przeżyje takiego okresu czasu.
Konsekwentnie odsuwał od siebie myślenie o tym. W końcu przecież i tak raczej nie zdechnie śmiercią naturalną.
- A, czyli uczymy się kontrolować. Świetnie. Ale powiedz Ty mi, Pijawo, co to za sztuka nie zjeść czegoś, czego i tak nie ma w pobliżu? Ja sobie tutaj klapnę, Ty siedź w chałupie, masz trening z prawdziwego zdarzenia.
Jasne, to nie taka prosta sprawa. Jeśli bestia wyrwie się ze swoich oków, zwyczajnie wyruszy na polowanie. Zresztą, dla Amesa oczywiste było, że Jasona przemienili niedawno. Być może nawet już po przybyciu do Angli, choć to by znaczyło, że gdzieś w okolicy czai im się kolejny krwiopijca. Przypomniał sobie tą niby medyczkę, która wyciągnęła Snakebowa z balu Halloween. Bardzo prawdopodobne. Czy poznałby ją teraz, bez kostiumu? Nie ma szans. Ostatnią rzeczą, o której wtedy pamiętał, było nauczenie się jej zapachu. Być może mógłby go zdjąć z Jasona, ale obecnie wszystko zduszone było przez ostrą woń lisiej krwi i błota.
- Ale nie wyjątkowy, że taki super i specjalny – zamotał się Ames, dwa potwory siedziały w sercu lasu i dyskutowały nad słowem – Wyjątkowy, jako inny niż wszyscy. No, właśnie tak. A co z tego, że jest się nieludzkim? Obrażaj mnie dalej, to się naprawdę nie polubimy.
No właśnie rzecz w tym, że Davidowi Jason od początku wydawał się zupełnie spoko. A że pijawka.... wielkie rzeczy, trzeba uważać przy wzajemnym kontakcie i tyle. Niewiele się to różni od rozmowy z niektórymi panienkami ze szkoły, jeden fałszywy ruch i zamienia się w bestię... Wzdrygnął się, widocznie na jakieś wspomnienie.
A zaraz potem westchnął głośno. Naprawdę tak łatwo rozpoznać w nim wilkołaka?
- Twoja znajomość magicznych stworów mogących przybrać ludzką postać jest beznadziejnie niska – zauważył, mimo wszystko zaprzeczyć nie mógł, strzał w dziesiątkę – I wiesz, to taki mój sekret... zawsze pachną stekami.
Kiedyś na zajęciach z ONMSu jedna dziewczyna zirytowała mantikorę i jej ramię zostało strasznie zmasakrowane. Panika, zamieszanie, wrzaski, płacz... Donośne burczenie w brzuchu Davida jakoś pozostało dzięki temu niezauważone, ale było blisko.
- Różnica jest tylko taka, że im więcej Luny na niebie, tym mniej podchodzi mi jedzenie czegokolwiek innego. No... dobra, jest więcej różnic. Za dzieciaka to w ogóle regularnie się rzucałem na innych, tak jak Tobie się zdarzyło. W sumie zabawnie się złożyło, że przy takiej ilości ludzi wokół trafiłeś akurat na mnie.
David rozgadał się w sobie typowy sposób i nie od razu zauważył, że Jason milczy od pewnego czasu. Dlatego też nie od razu zorientował się, że ten próbuje się do niego zakraść. Mimo wszystko stało się to odpowiednio wcześniej, bo ciche kroki wampira były świetnie słyszane dla obdarzonego doskonałym słuchem wilkołaka. Snakebow musiał się nauczyć, że zakradanie do gatunku Davida było z góry skazane na porażkę.
Pozwolił jednak tamtemu mieć wrażenie, że wszystko idzie zgodnie z jego planem. W ten sposób wiedział mniej więcej czego się spodziewać i jak zareagować. Nie zaskoczył się, a potem niby w ostatniej chwili zauważył Snakebowa i wykonał unik. No naprawdę...?
- Weź, skończ z tym rzucaniem się na mnie, bo przykro patrzeć.
Sam odsunął się i stanął w dość dziwny sposób. Nogi nisko, ciało pochylone, lewa ręka opuszczona w dół, jakby zamierzał się nią podeprzeć... w prawej wciąż trzymał swoją różdżkę, co trochę psuło jego bojową postawę. Mimo wszystko takie ustawienie gwarantowało mu pełną mobilność i wykonanie natychmiastowej reakcji, gdyby wampir sobie nie odpuścił.
- Przeciągi dobra rzecz, nie będziesz stękał że wszędzie wali futrem – powiedział, szczerząc zęby – Tylko że ja na pewno tu nie zostanę. Szczeniackie czasy rzucania się na każdego pod wpływem emocji mam za sobą, to mogę sobie żyć między ludźmi. Przynieść Ci coś, jak znowu wpadnę z wizytą? – zapytał, nie było kpiny w tym pytaniu.
Naprawdę zamierzał się pojawić. Ot, bo niby czemu nie? Jakby on był na miejscu Jasona i musiał siedzieć w tak beznadziejnym miejscu, z chęcią przyjąłby towarzystwo kogokolwiek. No, może bez przesady. Żadnych Gryfonów. Od kiedy Sato wrócił do swojego kraju, nie było żadnego Czerwonego, z którym by się względnie dogadywał.
/I tutaj mam zgrzyt.
1 – w opisie wampirów nie ma nigdzie mowy o wyostrzonych zmysłach, możesz mi zacytować jak wygląda sprawa z nimi? Bo wyraźnie piszesz że masz je dużo lepsze niż człowiek.
2 – moja postać naprawdę ma doskonały słuch i wzrok, a Jason nie posiada taleportacji, więc niemożliwe jest zakradzenie się w sposób niezauważony. Już nie mówiąc o tym, że Snakebow raczej nie ma wielkiego doświadczenia w poruszaniu się po lesie. Więc następnym razem opisz co robisz, zamiast pojawiać się z powietrza ^^
Re: Ruiny starej chaty
Jason słuchał go uważnie, ale tak naprawdę niewiele docierało do jego umysłu. Krzywił się co chwilę na jego słowa, po czym, gdy wszedł do chatki, powiedział tylko.
- Daj mi święty spokój... nie jesteśmy podobni i nigdy nie będziemy...
Po tych słowach czuły węch wilkołaka mógł zarejestrować oddalenie się wampira. Poszedł. Zniknął.
(wybacz, ale totalnie straciłem wenę, a nie chcę Cię blokować )
- Daj mi święty spokój... nie jesteśmy podobni i nigdy nie będziemy...
Po tych słowach czuły węch wilkołaka mógł zarejestrować oddalenie się wampira. Poszedł. Zniknął.
(wybacz, ale totalnie straciłem wenę, a nie chcę Cię blokować )
Jason SnakebowUczeń: Durmstrang - Urodziny : 31/10/1996
Wiek : 28
Skąd : Westminster, England
Krew : Czysta
Strona 1 z 2 • 1, 2
Strona 1 z 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach