Wielka Sala
+88
Gloria Stark
Rivius Fawley
Hope Colinz
Morpheus A. Maponos
Brandon Tayth
Aleksander Cortez
Isidora Tayth
María Velasquez
Cory Reynolds
Monika Kruger
Nevan Fraser
Ragna Kolbjørn
Jonathan Mills
Peter Raffles
Jamie Campbell
Prince Hamilton
Jason Snakebow
Fransis Molchester
Scarlett Molchester
Micah Johansen
Fèlix Lemaire
Marco Castellani
Jaakob Larsen
Blanche Aude Moreau
Antoinette Croisseux
Geraldine Dubois
Carla Stark
Kristian Lyberg
Elektra Fyodorova
Stella Stark
Andrew Wilson
Freddie Kingsley
Leanne Chatier
Gwendoline Allen
Matthew Sneddon
Femke van Rijn
Iris Xakly
Marcel Volante
Cassidy Thomas
Felicja Socha
Maja Vulkodlak
Pandora Evans
Antonija Vedran
Connor Campbell
Grace Scott
Meredith Cooper
Elijah Ward
Lena Gregorovic
Logan Campbell
Zoja Yordanova
Wyatt Walker
Marianna Vulkodlak
Lucas Castellani
Aaron Matluck
Dymitr Milligan
Christine Greengrass
James Scott
William Greengrass
Nicolas Socha
Heinrich Flammenwerfer
Nadia Milligan
Sora Iwahara
Charlotte Jeunesse
Aleksy Vulkodlak
Dylan Davies
Vin Xakly
Rhinna Hamilton
Suzanne Castellani
Blaise Harvin
Margaret Scott
Cherry Campbell
Aiko Miyazaki
Sasza Tiereszkowa
Sophie Fitzpatrick
Benedict Walton
Joel Frayne
Audrey Roshwel
Polly Baldwin
Andrea Jeunesse
Mistrz Gry
Anthony Wilson
Emily Bronte
Jeremy Scott
Gabriel Griffiths
Charles Wilson
Leslie Wilson
Hannah Wilson
Brennus Lancaster
92 posters
Magic Land :: Hogwart :: PARTER
Strona 20 z 25
Strona 20 z 25 • 1 ... 11 ... 19, 20, 21 ... 25
Wielka Sala
First topic message reminder :
Umiejscowione jest tutaj serce Hogwartu - tętniąca życiem Wielka Sala, w której uczniowie przesiadują niemal nieustannie od rana do wieczora.
Umiejscowione jest tutaj serce Hogwartu - tętniąca życiem Wielka Sala, w której uczniowie przesiadują niemal nieustannie od rana do wieczora.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Wielka Sala
Nevanowi było wszystko jedno, gdzie kto siada swoje cztery litery. On jednak wolał swoje miejsce, które obrał przy pierwszej kolacji. Ot, takie przywiązanie.
Ciepły napar z herbaty i przypraw oraz miodu był balsamem na opuchnięte gardło Ślizgona. Ciepło generujące się w brzuchu sprawiało, że zapominał powoli o bolących mięśniach.
- Byłem. Wziąłem ile uważałem za odpowiednie. Nie chcę niepotrzebnie przesadzać z ilością medykamentów. Organizm się przyzwyczaja i takie tam..
Machnął ręką nie chcąc wdawać się w quasimedyczny bełkot, który tak doskonale znał z młodszych lat. Plus on nie znosił być pacjentem Skrzydła Szpitalnego.
- Dzięki za troskę.
Spojrzał na Gryfonkę uważniej, czyżby już tak miało być zawsze, że gdy tylko go zobaczy, zaraz za nim ruszy i rozpocznie rozmowę? Ciekawe.
- Jak głowa? I mam nadzieję, że nie wpadłaś w kolejną pułapkę Irytka.
Ciepły napar z herbaty i przypraw oraz miodu był balsamem na opuchnięte gardło Ślizgona. Ciepło generujące się w brzuchu sprawiało, że zapominał powoli o bolących mięśniach.
- Byłem. Wziąłem ile uważałem za odpowiednie. Nie chcę niepotrzebnie przesadzać z ilością medykamentów. Organizm się przyzwyczaja i takie tam..
Machnął ręką nie chcąc wdawać się w quasimedyczny bełkot, który tak doskonale znał z młodszych lat. Plus on nie znosił być pacjentem Skrzydła Szpitalnego.
- Dzięki za troskę.
Spojrzał na Gryfonkę uważniej, czyżby już tak miało być zawsze, że gdy tylko go zobaczy, zaraz za nim ruszy i rozpocznie rozmowę? Ciekawe.
- Jak głowa? I mam nadzieję, że nie wpadłaś w kolejną pułapkę Irytka.
Re: Wielka Sala
Lea podparła dłoń o podbródek, mrużąc przy tym intensywnie zielone oczy. Nie zdziwiła jej ani trochę przesączona obojętnością reakcja chłopaka, bo przecież z takim Nevanem miała do czynienia przez większość czasu z nim spędzonego. Zdawało jej się, jakby całe zmęczenie, ogarniające jeszcze przed kilkoma momentami jej drobne ciało, uległo nagłemu rozproszeniu.
- Byłeś? - Brwi blondynki powędrowały ku górze - Mam nadzieję, że szybko zaczną działać te lekarstwa. - Powiedziała z miną znawcy, odgarniając z policzka jasne kosmyki.
- Iryt dał mi ostatnio spokój, ale dzięki dwóm, jakże miłym Ślizgonom spędziłam całą noc w schowku na miotły. Naprawdę, niesamowite przeżycia. - Zaśmiała się szczerze, wspominając to niedawne właściwie zdarzenie, prawdopodobnie, gdyby bała się ciemności i małych pomieszczeń, nie uśmiechałaby się tak szczerze na to wspomnienie.
- Byłeś? - Brwi blondynki powędrowały ku górze - Mam nadzieję, że szybko zaczną działać te lekarstwa. - Powiedziała z miną znawcy, odgarniając z policzka jasne kosmyki.
- Iryt dał mi ostatnio spokój, ale dzięki dwóm, jakże miłym Ślizgonom spędziłam całą noc w schowku na miotły. Naprawdę, niesamowite przeżycia. - Zaśmiała się szczerze, wspominając to niedawne właściwie zdarzenie, prawdopodobnie, gdyby bała się ciemności i małych pomieszczeń, nie uśmiechałaby się tak szczerze na to wspomnienie.
Re: Wielka Sala
To co wydarzyło się w dniu kiedy znalazł Leanne zostało przez Ślizgona zapamiętane, lecz nie było to coś co chciał kontynuować czy o tym rozmawiać. Miało być tajemnicą i tak powinno pozostać. Widok Leanne nie sprawiał że robiło mu się ciepło i nagle myśli mu się mąciły.
- Zobaczymy jak to będzie. - Wzruszył ramionami uśmiechając się znad kubka herbaty.
Spojrzał na Gryfonkę, gdy usłyszał, że ktoś jej dokuczał. Skoro nie Irytek, to kto? A właśnie Ślizgoni. Westchnął cicho, zdając sobie sprawę, że dziewczyna dała się zgnębić najprawdopodobniej młodszym uczniom.
- To niegrzeczne z ich strony. - Odparł popijając herbaty, on nigdy nie robił świństw uczniom z innych domów. Nie bawiło go to, a w czasie kiedy jego rocznik lubował się w takiej formie rozrywki, on najzwyczajniej w świecie stronił od jakiegokolwiek towarzystwa.
- Tylko dlaczego nie odgryzłaś się?
- Zobaczymy jak to będzie. - Wzruszył ramionami uśmiechając się znad kubka herbaty.
Spojrzał na Gryfonkę, gdy usłyszał, że ktoś jej dokuczał. Skoro nie Irytek, to kto? A właśnie Ślizgoni. Westchnął cicho, zdając sobie sprawę, że dziewczyna dała się zgnębić najprawdopodobniej młodszym uczniom.
- To niegrzeczne z ich strony. - Odparł popijając herbaty, on nigdy nie robił świństw uczniom z innych domów. Nie bawiło go to, a w czasie kiedy jego rocznik lubował się w takiej formie rozrywki, on najzwyczajniej w świecie stronił od jakiegokolwiek towarzystwa.
- Tylko dlaczego nie odgryzłaś się?
Re: Wielka Sala
Leanne wcale nie zamierzała rozgłaszać światu tego, co zdarzyło się pewnego, chłodnego wieczoru. Nie wspominała o tym teraz nawet słówkiem i nie było to wcale w jej zamiarze. Zasmuciła ją jednak mimo wszystko ta dręcząca obojętność Ślizgona. Najzwyczajniej w świecie nie lubiła być poza centrum uwagi.
Francuzka podparła drugą rękę o blat stołu, splatając dłonie jak do modlitwy.
- Co ty nie powiesz? - Parsknęła sztucznym śmiechem. - Stwierdziłam, że to i tak nie ma najmniejszego sensu. - Wzruszyła ramionami. - Nawet nie wiem, kim oni dokładnie byli.
Francuzka podparła drugą rękę o blat stołu, splatając dłonie jak do modlitwy.
- Co ty nie powiesz? - Parsknęła sztucznym śmiechem. - Stwierdziłam, że to i tak nie ma najmniejszego sensu. - Wzruszyła ramionami. - Nawet nie wiem, kim oni dokładnie byli.
Re: Wielka Sala
Nie ignorował obecności Leanne, ani nie był wobec niej totalnie obojętny. Gdyby tak było, nie podjąłby rozmowy. A że Ślizgona nużyła choroba, tak więc nie wykazywał wiele aktywności.
Widząc jednak, że Leanne zmieniła zachowanie uniósł brwi. Tym bardziej jej sztuczny śmiech przekonał Ślizgona, że coś nie gra.
Pocałunek uznał za nagrodę, która go do niczego nie zobowiązuje. Sama Gryfonka zgodziła się na to.
Wzruszył ramionami w odpowiedzi na reakcję Gryfonki.
- Dziecinne. Mnie nigdy takie żarty nie bawiły. A po co pogłębiać konflikty? Jakby Hogwart miał być miejscem, gdzie nastawia się uczniów przeciwko sobie, to ta szkoła by została rozniesiona w gruz kilka wieków temu.
Zamarzył sobie miskę maślanych bułeczek, które po chwili zjawiły się pomiędzy Leanne a nim. Podsunął naczynie w stronę dziewczynie w geście propozycji poczęstunku.
- Co innego komuś dokuczyć w konkretnym celu, a co innego robić to dla samego robienia. To przywilej Irytka.
Sięgnął po bułeczkę puszczając oczko Leanne. Był ciekaw czy z tej Gryfonki prawdziwa lwica, która ma prawdziwe pazury a nie tylko miauczy nieporadnie.
Widząc jednak, że Leanne zmieniła zachowanie uniósł brwi. Tym bardziej jej sztuczny śmiech przekonał Ślizgona, że coś nie gra.
Pocałunek uznał za nagrodę, która go do niczego nie zobowiązuje. Sama Gryfonka zgodziła się na to.
Wzruszył ramionami w odpowiedzi na reakcję Gryfonki.
- Dziecinne. Mnie nigdy takie żarty nie bawiły. A po co pogłębiać konflikty? Jakby Hogwart miał być miejscem, gdzie nastawia się uczniów przeciwko sobie, to ta szkoła by została rozniesiona w gruz kilka wieków temu.
Zamarzył sobie miskę maślanych bułeczek, które po chwili zjawiły się pomiędzy Leanne a nim. Podsunął naczynie w stronę dziewczynie w geście propozycji poczęstunku.
- Co innego komuś dokuczyć w konkretnym celu, a co innego robić to dla samego robienia. To przywilej Irytka.
Sięgnął po bułeczkę puszczając oczko Leanne. Był ciekaw czy z tej Gryfonki prawdziwa lwica, która ma prawdziwe pazury a nie tylko miauczy nieporadnie.
Re: Wielka Sala
Nie miała w zamiarze swoim sztucznym grymasem wzbudzić zainteresowania Ślizgona. Podobne zagrywki nie leżały w typowo francuskiej naturze blondynki. Gdyby czegoś oczekiwała, jasno dałaby mu to do zrozumienia.
- Właśnie dlatego nie widzę w zemście najmniejszego sensu. - Odparła miękko, spoglądając na niego znad przymrużonych rzęs. Przesunęła dłonią wzdłuż mundurkowej spódniczki, by upewnić się, że nie zagościł na niej nawet najmniejszy pyłek. Pokręciła głową w odpowiedzi na poczęstunek.
- Dzięki, jadłam już. - Zerknęła przelotnie na zegarek ze skórzanym paskiem, owijający się wokół jej przegubu. - Właściwie, to będę już lecieć. Mam dodatkowe zajęcia zielarstwa. - Wyjaśniła, posyłając mu szeroki uśmiech.
- Wracaj szybko do zdrowia. - Rzekła pogodnie na pożegnania, chwilę później oddalając się od stołu Ślizgonów.
- Właśnie dlatego nie widzę w zemście najmniejszego sensu. - Odparła miękko, spoglądając na niego znad przymrużonych rzęs. Przesunęła dłonią wzdłuż mundurkowej spódniczki, by upewnić się, że nie zagościł na niej nawet najmniejszy pyłek. Pokręciła głową w odpowiedzi na poczęstunek.
- Dzięki, jadłam już. - Zerknęła przelotnie na zegarek ze skórzanym paskiem, owijający się wokół jej przegubu. - Właściwie, to będę już lecieć. Mam dodatkowe zajęcia zielarstwa. - Wyjaśniła, posyłając mu szeroki uśmiech.
- Wracaj szybko do zdrowia. - Rzekła pogodnie na pożegnania, chwilę później oddalając się od stołu Ślizgonów.
Re: Wielka Sala
Lekcje i po lekcjach, albo raczej dłuższa przerwa między kolejnymi zajęciami. Dzisiaj jeszcze miał astronomię, oby nie było kolejnego beznadziejnego czytania z gwiazd. Bo niby gwiazdy, te oddalone tak bardzo od nich ciała niebieskie cokolwiek interesuje? A już tym bardziej to co się dzieje na jakiejś tam Ziemi? A już tym bardziej z jej mieszkańcami? Nauczyciele wmawiają im, że tak. On nadal w to nie wierzył i raczej nie zamierzał zmieniać swoich poglądów.
Dzisiaj również nie usiadł na swoim miejscu, tak samo jak ostatnio wybrał sobie stół Krukonów i znów to samo miejsce, no prawie, usiadł bowiem na miejscu o jedno wcześniej niż ostatnio. A co! Kolonizacje trzeba dalej kontynuować, nie ograniczajmy się już tak od razu tylko do jednego miejsca. Znów zaczął sobie nakładać coś do jedzenia, bo znów skrzaty nie próżnowały w kuchni i półmiski, miski, platery były całe wyładowane przepysznym jedzeniem. Dlaczego nie ma takich skrzatów w ich dormitorium? Mógłby mieć na śniadanie co tylko by sobie zażyczył i to dostarczone wprost do łóżka, najlepiej już od razu z najnowszym wydaniem Proroka.
Czekał w spokoju na nową koleżankę, z którą dzisiaj się umówił w tym miejscu i mieli po obiedzie zrobić pewną rzecz.
Dzisiaj również nie usiadł na swoim miejscu, tak samo jak ostatnio wybrał sobie stół Krukonów i znów to samo miejsce, no prawie, usiadł bowiem na miejscu o jedno wcześniej niż ostatnio. A co! Kolonizacje trzeba dalej kontynuować, nie ograniczajmy się już tak od razu tylko do jednego miejsca. Znów zaczął sobie nakładać coś do jedzenia, bo znów skrzaty nie próżnowały w kuchni i półmiski, miski, platery były całe wyładowane przepysznym jedzeniem. Dlaczego nie ma takich skrzatów w ich dormitorium? Mógłby mieć na śniadanie co tylko by sobie zażyczył i to dostarczone wprost do łóżka, najlepiej już od razu z najnowszym wydaniem Proroka.
Czekał w spokoju na nową koleżankę, z którą dzisiaj się umówił w tym miejscu i mieli po obiedzie zrobić pewną rzecz.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Wielka Sala
Bo gdyby takie skrzaty przysługiwały każdemu, zawsze i wszędzie, to już naprawdę by Ślizgoni nie ruszali swoich obślizgłych tyłków z tych skórzanych kanap w ich dormitorium. A wtedy nie zacieśnialiby przecież więzów międzyszkolnych i nie zatruwali środowiska! A może dajmy im jednak po jednym takim stworku?
Krukonka weszła do Wielkiej Sali z dwoma szarymi torbami w dłoniach. Ta po prawej była wypchana przyrządami do warzenia eliksirów, a druga zdecydowanie bardziej płaska z męskim zestawem ubrań domu Heleny Ravenclaw. To właśnie ona wylądowała na ławce obok Aleksandra, mówiąc do niego "to dla Ciebie".
- Hej - przywitała się Stella ze swoim zwyczajowym uśmiechem na twarzy. Nie miała ochoty na jedzenie, więc zajęła okrakiem miejsce po drugiej stronie Corteza, patrząc na niego wyczekująco. Te niebieskie oczy już się świeciły, jakby wypiły dwa głębsze. Miała na sobie konspiracyjnie ciemne ubranie, ponieważ planowali jednak zrobić coś niecnego. Czarne legginsy, czarne trampki i szary sweter w czarne gwiazdki. Miało być normalnie, a wyszło jak zawsze, ponieważ Starkówna ewidentnie powinna mieć na sobie jeszcze mundurek szkolny. Skończyła jednak zajęcia na dzisiaj, więc nie chciała schodzić już do lochów, mając na sobie niebieskie kolory. Jakby nie patrzeć była w towarzystwie, które nie budziło sympatii każdego z uczniów spoza Slytherinu, więc na nią też można było krzywo spojrzeć.
- Widzę, że mroczny sztandar dzisiaj przesunięto, albo celowo odstąpiłeś mi jednak mojego miejsca - powiedziała, poruszając teatralnie brwiami.
Krukonka weszła do Wielkiej Sali z dwoma szarymi torbami w dłoniach. Ta po prawej była wypchana przyrządami do warzenia eliksirów, a druga zdecydowanie bardziej płaska z męskim zestawem ubrań domu Heleny Ravenclaw. To właśnie ona wylądowała na ławce obok Aleksandra, mówiąc do niego "to dla Ciebie".
- Hej - przywitała się Stella ze swoim zwyczajowym uśmiechem na twarzy. Nie miała ochoty na jedzenie, więc zajęła okrakiem miejsce po drugiej stronie Corteza, patrząc na niego wyczekująco. Te niebieskie oczy już się świeciły, jakby wypiły dwa głębsze. Miała na sobie konspiracyjnie ciemne ubranie, ponieważ planowali jednak zrobić coś niecnego. Czarne legginsy, czarne trampki i szary sweter w czarne gwiazdki. Miało być normalnie, a wyszło jak zawsze, ponieważ Starkówna ewidentnie powinna mieć na sobie jeszcze mundurek szkolny. Skończyła jednak zajęcia na dzisiaj, więc nie chciała schodzić już do lochów, mając na sobie niebieskie kolory. Jakby nie patrzeć była w towarzystwie, które nie budziło sympatii każdego z uczniów spoza Slytherinu, więc na nią też można było krzywo spojrzeć.
- Widzę, że mroczny sztandar dzisiaj przesunięto, albo celowo odstąpiłeś mi jednak mojego miejsca - powiedziała, poruszając teatralnie brwiami.
Re: Wielka Sala
Co robili? Zacieśnianie więzów między innymi domami też miało swój limit, dzienny, albo i roczny. Więc zdecydowanie wszystkim byłoby to na rękę. Przynajmniej mu, bo kiedy to by chcieli spokojnie zjeść to nie musieli by wychodzić, a tak to kto wie czy jakiś żartowniś znów im czegoś nie dosypie do jedzenia?
Dostrzegł, że w końcu zechciała się pojawić i widząc jak maszeruje dziarsko w jego stronę zlustrował ją wzrokiem i potrząsnął głową nie dowierzając temu co widzi.
- Planujesz skok na Gringotta? Zapomniałaś więc jedynie kominiarki - powiedział zamiast przywitania i spojrzał na torbę która spoczęła obok niego. Wytarł ręce w chusteczkę, jako, że się nie bawił w dobre maniery i jadł trochę jak świnka przez co miał trochę tłuste palce. No ale prosiakiem nie był, więc zanim sięgnął po torbę wytarł je porządnie.
- Ojj to już sobie dajemy prezenty? Wybacz mój został w lochach. - Nie mógł się powstrzymać od tej drobnej złośliwości. Nie mniej jednak zaglądnął do paczuszki z wielką ciekawością. I widząc co tam takiego jest, jego usta wygięły się w złowrogim uśmieszku. On już będzie dobrze wiedział jak go wykorzystać. Oczywiście na uroczystości też, ale nie byłby sobą jakby to zachował na jedynie takie okazje.
- Dzięki, przyda się. Teraz mogę się włamać do Waszego pokoju i posłuchać wszelkich ploteczek. Nasze panienki z pewnością się ucieszą, że jako pierwsze się o nich dowiedzą - mruknął i odstawił prezent obok swojej nogi, coby zbytnio nie zwracał uwagę.
Na wieść o tym, że celowo ustąpił jej miejsca nieco się uśmiechnął. - No na pewno coś z tego droga Stello - odpowiedział i spoglądając na nią mrugnął do niej i chowając twarz za miedzianym kielichem wypił resztki, odstawił go i wycierając usta serwetką rzucił ją na talerz mówiąc: - Skończyłem, idziemy, czy bierzemy coś jeszcze na podwieczorek? Może jakieś ciasto? Co prawda Tamto samo w sobie jest dobre, ale jeszcze przyjemniej będzie z czymś słodkim. - Powiedział i czekając chwilę na jej odpowiedź już rozejrzał się za czymś słodkim, co bez problemu będzie można zabrać. A najwyżej to później odniesie jakieś talerze do kuchni. Wszakże będzie to po drodze.
Dostrzegł, że w końcu zechciała się pojawić i widząc jak maszeruje dziarsko w jego stronę zlustrował ją wzrokiem i potrząsnął głową nie dowierzając temu co widzi.
- Planujesz skok na Gringotta? Zapomniałaś więc jedynie kominiarki - powiedział zamiast przywitania i spojrzał na torbę która spoczęła obok niego. Wytarł ręce w chusteczkę, jako, że się nie bawił w dobre maniery i jadł trochę jak świnka przez co miał trochę tłuste palce. No ale prosiakiem nie był, więc zanim sięgnął po torbę wytarł je porządnie.
- Ojj to już sobie dajemy prezenty? Wybacz mój został w lochach. - Nie mógł się powstrzymać od tej drobnej złośliwości. Nie mniej jednak zaglądnął do paczuszki z wielką ciekawością. I widząc co tam takiego jest, jego usta wygięły się w złowrogim uśmieszku. On już będzie dobrze wiedział jak go wykorzystać. Oczywiście na uroczystości też, ale nie byłby sobą jakby to zachował na jedynie takie okazje.
- Dzięki, przyda się. Teraz mogę się włamać do Waszego pokoju i posłuchać wszelkich ploteczek. Nasze panienki z pewnością się ucieszą, że jako pierwsze się o nich dowiedzą - mruknął i odstawił prezent obok swojej nogi, coby zbytnio nie zwracał uwagę.
Na wieść o tym, że celowo ustąpił jej miejsca nieco się uśmiechnął. - No na pewno coś z tego droga Stello - odpowiedział i spoglądając na nią mrugnął do niej i chowając twarz za miedzianym kielichem wypił resztki, odstawił go i wycierając usta serwetką rzucił ją na talerz mówiąc: - Skończyłem, idziemy, czy bierzemy coś jeszcze na podwieczorek? Może jakieś ciasto? Co prawda Tamto samo w sobie jest dobre, ale jeszcze przyjemniej będzie z czymś słodkim. - Powiedział i czekając chwilę na jej odpowiedź już rozejrzał się za czymś słodkim, co bez problemu będzie można zabrać. A najwyżej to później odniesie jakieś talerze do kuchni. Wszakże będzie to po drodze.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Wielka Sala
Prychnęła w odpowiedzi na jego ironiczną uwagę, dotyczącą jej ubrania.
- Spoko, zaraz tam pójdziemy i naprawisz swój błąd - odparła, kiedy przeglądał zawartość torebki z ubraniami. Postarała się. Miała mu załatwić tylko krawat, a przygotowała pełen zestaw, który sponsoruje Zacarias. Chłopcy byli podobnych postur, więc wszystko powinno pasować na Aleksa. Nie myślała jednak tylko o nim, kiedy to niegrzecznie podwędziła koledze z domu. Była to też zemsta za to, że przez niego pokłóciła się z Carlą. Chętnie pofarbowałaby mu resztę garderoby na pudrowy różowy kolor, ale nie była aż tak zawistna. Właściwie to w ogóle starała się nie być zołzą, ale... Czasem tak samo wychodziło.
- Przykro mi, ale miejsce dla mistrza ploteczek jest już dawno zajęte. Gossip Girl należy do Krukonek, więc może Ci się udać ją jedynie zagadać, jeśli się do nas jakiś cudem przedostaniesz - mrugnęła wesoło. Niestety nie zyskała jeszcze takiego przezwiska, a pasowałoby do niej. Cortez jednak nie musiał o niczym wiedzieć... Tak samo jak i reszta uczniowskiej grupy.
Wstała z miejsca, kiedy ogłosił koniec jedzenia i też się obejrzała za czymś słodkim. Na środku stołu nie było już mięsnych przekąsek, a słodkie dyniowe bułeczki i czekoladowe muffinki.
- Dobry pomysł, wezmę nam trochę słodkich bułeczek - przyznała, odchodząc na moment. Wzięła wolny talerz i serwetki, a potem zapakowała im porcję smakołyków, żeby umilić sobie nielegalne picie ciepłego wina na terenie szkoły. Naprawdę sprawiała wrażenie, jakby nie przejmowała się tymi spojrzeniami za jej plecami. Schowała talerz do torebki z kociołkiem i pomachała Aleksowi. Nie czekając na niego, wyszła z Wielkiej Sali, a zaraz do niej dołączył Ślizgon.
- Spoko, zaraz tam pójdziemy i naprawisz swój błąd - odparła, kiedy przeglądał zawartość torebki z ubraniami. Postarała się. Miała mu załatwić tylko krawat, a przygotowała pełen zestaw, który sponsoruje Zacarias. Chłopcy byli podobnych postur, więc wszystko powinno pasować na Aleksa. Nie myślała jednak tylko o nim, kiedy to niegrzecznie podwędziła koledze z domu. Była to też zemsta za to, że przez niego pokłóciła się z Carlą. Chętnie pofarbowałaby mu resztę garderoby na pudrowy różowy kolor, ale nie była aż tak zawistna. Właściwie to w ogóle starała się nie być zołzą, ale... Czasem tak samo wychodziło.
- Przykro mi, ale miejsce dla mistrza ploteczek jest już dawno zajęte. Gossip Girl należy do Krukonek, więc może Ci się udać ją jedynie zagadać, jeśli się do nas jakiś cudem przedostaniesz - mrugnęła wesoło. Niestety nie zyskała jeszcze takiego przezwiska, a pasowałoby do niej. Cortez jednak nie musiał o niczym wiedzieć... Tak samo jak i reszta uczniowskiej grupy.
Wstała z miejsca, kiedy ogłosił koniec jedzenia i też się obejrzała za czymś słodkim. Na środku stołu nie było już mięsnych przekąsek, a słodkie dyniowe bułeczki i czekoladowe muffinki.
- Dobry pomysł, wezmę nam trochę słodkich bułeczek - przyznała, odchodząc na moment. Wzięła wolny talerz i serwetki, a potem zapakowała im porcję smakołyków, żeby umilić sobie nielegalne picie ciepłego wina na terenie szkoły. Naprawdę sprawiała wrażenie, jakby nie przejmowała się tymi spojrzeniami za jej plecami. Schowała talerz do torebki z kociołkiem i pomachała Aleksowi. Nie czekając na niego, wyszła z Wielkiej Sali, a zaraz do niej dołączył Ślizgon.
Re: Wielka Sala
Skoro nie chciała to przyciągnął do siebie koszyczek. Chwycił bułkę i zjadł ją na dwa gryzy.
- Powodzenia. - Uniósł dłoń w geście pożegnania. - I dzięki. Może już za niedługo wrócę na lekcje.
Posłał dziewczynie krótki uśmiech. Gdy odeszła spojrzał w jej stronę opierając głowę na zaciśniętej dłoni. Poniekąd był Leanne wdzięczny, że niczego się od niego nie domagała. Zaimponowała mu tym, gdyż spodziewał się czegoś innego.
Po niedługim czasie sam zebrał się od stołu. Najwyższy czas zajrzeć do biblioteki, zgarnąć jakąś ciekawą lekturę i zalec w wyrku. Dlatego też skierował swoje kroki w stronę wyjścia z Wielkiej Sali.
- Powodzenia. - Uniósł dłoń w geście pożegnania. - I dzięki. Może już za niedługo wrócę na lekcje.
Posłał dziewczynie krótki uśmiech. Gdy odeszła spojrzał w jej stronę opierając głowę na zaciśniętej dłoni. Poniekąd był Leanne wdzięczny, że niczego się od niego nie domagała. Zaimponowała mu tym, gdyż spodziewał się czegoś innego.
Po niedługim czasie sam zebrał się od stołu. Najwyższy czas zajrzeć do biblioteki, zgarnąć jakąś ciekawą lekturę i zalec w wyrku. Dlatego też skierował swoje kroki w stronę wyjścia z Wielkiej Sali.
Re: Wielka Sala
Emily wsunęła się do Wielkiej Sali cicho i niezauważenie - właściwie jak zawsze, nie zakłócając spokoju choćby jednej z pochylonych nad książkami głowy. Otuliwszy się szczelniej granatowym swetrem, udała się do stołu Krukonów, czekoladowe oczęta wlepiając w klepsydry, ukazujące liczbę punktów zgromadzoną przez każdy dom. Smutny grymas pojawił się na jej ustach. Wciąż na trzecim miejscu. Choć dwoiła się i troiła, Ślizgoni i Puchoni byli lepsi.
Z pogodniejszą nieco miną, przysiadła na drewnianej ławce, opierając łokcie o blat stołu. Chwilę później, tuż przed jej bladą twarzyczką pojawił się kubek z parującą cieczą. Drobne dłonie objęły naczynie, przysuwając je bliżej nozdrzy, a na karminowych ustach zaigrał pogodniejszy uśmiech. Skrzatki bezbłędnie odczytywały jej pragnienia. Szkoda tylko, że nie mogły spełnić jej pragnienia o powrocie na treningi. Bronte, doznawszy przykrej kontuzji nadgarstka na całe trzy dni została wykluczona z wszelkich aktywności związanych z Quidditchem. Choć drugi dzień rekonwalescencji dobiegał końca, Bronte wciąż odnosiła wrażenie, jakoby minęły wieki, od czasu kiedy ostatni raz dosiadała swojej miotły. Jedynym śladem, jawiącym jej niesprawność był opatrunek wijący się wzdłuż wąskiego przegubu Krukonki. Choć niewielki, skutecznie odbierał tej małej blondyneczce pozostałe jej radości.
Z pogodniejszą nieco miną, przysiadła na drewnianej ławce, opierając łokcie o blat stołu. Chwilę później, tuż przed jej bladą twarzyczką pojawił się kubek z parującą cieczą. Drobne dłonie objęły naczynie, przysuwając je bliżej nozdrzy, a na karminowych ustach zaigrał pogodniejszy uśmiech. Skrzatki bezbłędnie odczytywały jej pragnienia. Szkoda tylko, że nie mogły spełnić jej pragnienia o powrocie na treningi. Bronte, doznawszy przykrej kontuzji nadgarstka na całe trzy dni została wykluczona z wszelkich aktywności związanych z Quidditchem. Choć drugi dzień rekonwalescencji dobiegał końca, Bronte wciąż odnosiła wrażenie, jakoby minęły wieki, od czasu kiedy ostatni raz dosiadała swojej miotły. Jedynym śladem, jawiącym jej niesprawność był opatrunek wijący się wzdłuż wąskiego przegubu Krukonki. Choć niewielki, skutecznie odbierał tej małej blondyneczce pozostałe jej radości.
Re: Wielka Sala
Jason nie sypiał ostatnio zbyt dobrze. Nie wiedział dlaczego tak się dzieje. Potrafił obudzić się parę razy w ciągu w nocy, zlany potem, jakby coś usilnie starało się go stłamsić, udusić. Zawsze wtedy wstawał i szedł do głównej części Pokoju Wspólnego Ślizgonów, by resztę nocy spędzić na kanapie przy miło trzaskającym ogniu w kominku. Zabierał ze sobą jakąś książkę, a jego myśli odpływały swobodnie.
Wrócił stary Jason. Ten cichy, zamknięty w sobie, dokładnie taki, jaki przyjechał tu po raz pierwszy. Musiał przyznać, że odpowiadał mu taki stan rzeczy. Emocje uczyniły go słabym, podatnym na wszystko, a poza tym, chłopak nie miał ochoty rozgrzebywać tego, co ostatnio się działo w jego życiu. Miał na myśli Mię i wiele innych. Pora nabrać w płuca świeżego powietrza i zacząć "żyć" na nowo.
Dzisiejszy poranek nie różnił się niczym innym od innych. Anglik wstał, umył się, ubrał się w swoim stylu, pamiętając o ulubionych kolorach - czarnym i niebieskim. Włosy jak zwykle nie chciały się go słuchać, bujna czupryna zmieniała swój wygląd z każdym jego krokiem przez szkolne korytarze. Taki już ich urok. Chaos na głowie to prawie jak chaos w głowie. Prawie.
Gdy wszedł do Wielkiej Sali miał wrażenie, że otworzył drzwi zbyt głośno. Parę niezbyt przychylnych spojrzeń utkwiło w jego osobie, ale chłopak się tym nie przejmował. W końcu, nie ma przecież czym. Miał zamiar skierować się do stołu Ślizgonów, do których był przypisany, ale jego nogi, powoli i cicho zaprowadziły go do Krukonów. Nie widział Emily bardzo dawno, zawsze ta mała, cicha dziewczyna jakoś mu umykała. Cicha, niepozorna... taką ją zapamiętał. Znalazł się po chwili za nią, wyciągnął różdżkę, szepnął jakieś zaklęcie i po chwili na blacie stołu obok dłoni Emily pojawił się czerwony tulipan.
- Wszystkiego najlepszego w Dniu Kobiet... - powiedział, po czym usiadł obok niej, uśmiechając się lekko. Jego ciemne tęczówki spoczęły na jej twarzy, a po chwili na jej opatrunku. Zmarszczył brwi. - Co Ci się stało?
Zapytał z troską w głosie. Dobrze wiedział, że każda kontuzja to dla Emily wielki cios. W końcu, była zapalonym graczem w Quidditcha.
Wrócił stary Jason. Ten cichy, zamknięty w sobie, dokładnie taki, jaki przyjechał tu po raz pierwszy. Musiał przyznać, że odpowiadał mu taki stan rzeczy. Emocje uczyniły go słabym, podatnym na wszystko, a poza tym, chłopak nie miał ochoty rozgrzebywać tego, co ostatnio się działo w jego życiu. Miał na myśli Mię i wiele innych. Pora nabrać w płuca świeżego powietrza i zacząć "żyć" na nowo.
Dzisiejszy poranek nie różnił się niczym innym od innych. Anglik wstał, umył się, ubrał się w swoim stylu, pamiętając o ulubionych kolorach - czarnym i niebieskim. Włosy jak zwykle nie chciały się go słuchać, bujna czupryna zmieniała swój wygląd z każdym jego krokiem przez szkolne korytarze. Taki już ich urok. Chaos na głowie to prawie jak chaos w głowie. Prawie.
Gdy wszedł do Wielkiej Sali miał wrażenie, że otworzył drzwi zbyt głośno. Parę niezbyt przychylnych spojrzeń utkwiło w jego osobie, ale chłopak się tym nie przejmował. W końcu, nie ma przecież czym. Miał zamiar skierować się do stołu Ślizgonów, do których był przypisany, ale jego nogi, powoli i cicho zaprowadziły go do Krukonów. Nie widział Emily bardzo dawno, zawsze ta mała, cicha dziewczyna jakoś mu umykała. Cicha, niepozorna... taką ją zapamiętał. Znalazł się po chwili za nią, wyciągnął różdżkę, szepnął jakieś zaklęcie i po chwili na blacie stołu obok dłoni Emily pojawił się czerwony tulipan.
- Wszystkiego najlepszego w Dniu Kobiet... - powiedział, po czym usiadł obok niej, uśmiechając się lekko. Jego ciemne tęczówki spoczęły na jej twarzy, a po chwili na jej opatrunku. Zmarszczył brwi. - Co Ci się stało?
Zapytał z troską w głosie. Dobrze wiedział, że każda kontuzja to dla Emily wielki cios. W końcu, była zapalonym graczem w Quidditcha.
Jason SnakebowUczeń: Durmstrang - Urodziny : 31/10/1996
Wiek : 28
Skąd : Westminster, England
Krew : Czysta
Re: Wielka Sala
Z utęsknieniem oczekiwała nadchodzącej wiosny. W powietrzu dało się już wyczuć jej bliskość, a Wierzba Bijąca powoli przestawała straszyć gołymi witkami. Słońce również, od czasu do czasu, coraz śmielej sobie pozwalało, ku ogólnej uciesze Moniki, a także wszystkich ciepłolubnych uczniów Hogwartu. Można się było poopalać.
Taki właśnie plan miała dziewczyna na dzisiejsze popołudnie. Miała zamiar rozłożyć na błoniach koc w szeroką kratę, zabrać z zamkowej kuchni kilka kanapek i rozkoszować się, cudowną pogodą.
Najpierw jednak obowiązki.
Zadania domowe same się nie zrobią, a po złożeniu obietnicy Nevanowi - nie mogła nawet nikogo o to poprosić. Musiała wszystkie eseje napisać własnoręcznie, co odkryła z dużym zaskoczeniem, nawet lepiej wpływało na jej oceny. Dzięki temu, że używała w wypracowaniach swoich słów, nie musiała usilnie się zastanawiać co też autor miał na myśli, gdy któryś ze skrupulatniejszych profesorów postanowił ją odpytać z nieswojego zadania które oddała.
Wracając z biblioteki miała oczywiście zamiar zabrać się za wypracowania w swoim osobistym dormitorium, jak zwykła robić w ostatnim czasie. Nie wynurzała się za bardzo w obawie... Właściwie to przed czym? Albo przed kim? Takie pytanie zadała sobie gdy stanęła przed wrotami do Wielkiej Sali, skąd dobiegały smakowite zapachy. Przecież dlaczego by nie odrobić lekcji właśnie tu? Zajadając przy okazji wszystkiego co dziś skrzaty przygotowały na obiad i łącząc przyjemne z pożytecznym?
Dlaczego by nie zjeść w końcu ciepłego posiłku o normalnej, przeznaczonej do tego godzinie, zamiast zadowalać się odgrzewanym kotletem w godzinach wieczornych?
Stałaby tak może długo, zadając sobie te wszystkie ważne pytania, ale głód, jaki ją nagle ogarnął był zbyt wielki. Ścisnęła książkę trzymaną w dłoni, po czym uśmiechając się do znajomych twarzy szła wzdłuż stołu ślizgonów by usiąść na jednym z wolnych miejsc.
Taki właśnie plan miała dziewczyna na dzisiejsze popołudnie. Miała zamiar rozłożyć na błoniach koc w szeroką kratę, zabrać z zamkowej kuchni kilka kanapek i rozkoszować się, cudowną pogodą.
Najpierw jednak obowiązki.
Zadania domowe same się nie zrobią, a po złożeniu obietnicy Nevanowi - nie mogła nawet nikogo o to poprosić. Musiała wszystkie eseje napisać własnoręcznie, co odkryła z dużym zaskoczeniem, nawet lepiej wpływało na jej oceny. Dzięki temu, że używała w wypracowaniach swoich słów, nie musiała usilnie się zastanawiać co też autor miał na myśli, gdy któryś ze skrupulatniejszych profesorów postanowił ją odpytać z nieswojego zadania które oddała.
Wracając z biblioteki miała oczywiście zamiar zabrać się za wypracowania w swoim osobistym dormitorium, jak zwykła robić w ostatnim czasie. Nie wynurzała się za bardzo w obawie... Właściwie to przed czym? Albo przed kim? Takie pytanie zadała sobie gdy stanęła przed wrotami do Wielkiej Sali, skąd dobiegały smakowite zapachy. Przecież dlaczego by nie odrobić lekcji właśnie tu? Zajadając przy okazji wszystkiego co dziś skrzaty przygotowały na obiad i łącząc przyjemne z pożytecznym?
Dlaczego by nie zjeść w końcu ciepłego posiłku o normalnej, przeznaczonej do tego godzinie, zamiast zadowalać się odgrzewanym kotletem w godzinach wieczornych?
Stałaby tak może długo, zadając sobie te wszystkie ważne pytania, ale głód, jaki ją nagle ogarnął był zbyt wielki. Ścisnęła książkę trzymaną w dłoni, po czym uśmiechając się do znajomych twarzy szła wzdłuż stołu ślizgonów by usiąść na jednym z wolnych miejsc.
Re: Wielka Sala
Od wesela minęło już kilka ładnych dni, a Tayth wciąż rozmyślał o Lenie i o tym, czy aby na pewno dobrze zrobili, udając tam zakochaną parę. Za każdym razem, kiedy gdzieś w tłumie dostrzegał rozczochraną grzywę Rafflesa, pierzchał czym prędzej, byleby tylko nie spotkać się z nim twarzą w twarz. Dobrze wiedział, że tak czy siak czeka go niezła zadyma, ale wolał nieco to opóźnić. Z Gregorovic od wesela również nie miał okazji nawet pogadać, co trochę go denerwowało, gdyż kompletnie nie wiedział, na czym tak naprawdę stoi. No i Leslie... Ech. Kolejny problem.
Z nostalgią grzebał widelcem w talerzu, przyglądając się schabowemu, którego wcześniej sobie nałożył z niemałym apetytem, ale kiedy począł rozmyślać, jakoś stracił ochotę na jedzenie. A gdy do Wielkiej Sali wkroczył jego trzeci i chyba największy problem w postaci Moniki Kruger, był już pewien, że nie przełknie ani kęsa.
Zawiesił spojrzenie szarych oczu na postaci Niemki, zastanawiając się, czy w ogóle jest sens wdawać się z nią w jakąkolwiek konwersację - poszarpana klata wciąż dawała się we znaki dzięki wątpliwym umiejętnościom początkującej pielęgniarki. W końcu jednak, po paru nieznośnych sekundach, stwierdził, że nie ma sensu udawać, iż w ogóle się nie znają. Odłożył sztućce i przesunął się o tych kilka nieszczęsnych siedzeń, znajdując się teraz dokładnie naprzeciw swojej byłej dziewczyny.
- Smacznego - rzucił krótko, obdarzając ją badawczym spojrzeniem. - Co u ciebie?
Tia, to było żałosne... Ale naprawdę był ciekaw, cóż takiego teraz u panny Kruger słychać. Może znowu jest z Cortezem? A może już zupełnie kogoś innego sobie upatrzyła?
Z nostalgią grzebał widelcem w talerzu, przyglądając się schabowemu, którego wcześniej sobie nałożył z niemałym apetytem, ale kiedy począł rozmyślać, jakoś stracił ochotę na jedzenie. A gdy do Wielkiej Sali wkroczył jego trzeci i chyba największy problem w postaci Moniki Kruger, był już pewien, że nie przełknie ani kęsa.
Zawiesił spojrzenie szarych oczu na postaci Niemki, zastanawiając się, czy w ogóle jest sens wdawać się z nią w jakąkolwiek konwersację - poszarpana klata wciąż dawała się we znaki dzięki wątpliwym umiejętnościom początkującej pielęgniarki. W końcu jednak, po paru nieznośnych sekundach, stwierdził, że nie ma sensu udawać, iż w ogóle się nie znają. Odłożył sztućce i przesunął się o tych kilka nieszczęsnych siedzeń, znajdując się teraz dokładnie naprzeciw swojej byłej dziewczyny.
- Smacznego - rzucił krótko, obdarzając ją badawczym spojrzeniem. - Co u ciebie?
Tia, to było żałosne... Ale naprawdę był ciekaw, cóż takiego teraz u panny Kruger słychać. Może znowu jest z Cortezem? A może już zupełnie kogoś innego sobie upatrzyła?
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Wielka Sala
Oczywiście, że zauważyła Tayth-Wilsona, siedzącego nieopodal i dłubiącego niemrawo w swoim talerzu. Brak apetytu? Cóż, Moniki to absolutnie nie dotyczyło. Nie znała takiego uczucia, bo nawet w stanie największej apatii potrafiła wchłonąć całkiem sporo. Dziś tym bardziej. Poczuła się tak niewymownie głodna, że sadowiąc tyłek na drewnianej ławce bez oparcia, nie mogła się zdecydować, od czego zacząć. Nie była to uczta, jaka bywa organizowana na początek roku, nie bylo też na stole przekąsek tak wiele, jak bywa w Nic Duchów, czy w Wigilię, jednak tłuczone ziemniaczki, zapiekane kurczęce udka, czy inne tego typu rarytasy spowodowały, że Monika zaczęła zastanawiać się, czy aby na pewno wszystko pomieści.
Chwała jej idealnym genom, które pozwalały dziewczynie na takie ekscesy. Gdyby miała skłonności do tycia, z pewnością byłaby dziś zwyczajnie gruba, bo tej jedynej przyjemności życia, jaką było jedzenie, nikt nie był w stanie jej zabronić.
Kątem oka obserwowała otoczenie i właściwie bez jakichkolwiek emocji zanotowała, że nigdzie w pobliżu nie widać było białych włosów Gregorovic. Brandon siedział sam, nie licząc innych ślizgonów, którzy nawet nie należeli do grona jego najbliższego towarzystwa. Gdy zauważyła że przysiada się bliżej, posłała mu przelotny uśmiech, po czym nabiła na widelec jedną z wielu mięsnych kulek i umieściła ją w ustach, wpatrując się intensywnie w twarz Włocha.
Na jego pytanie najpierw zwyczajnie wzruszyła ramionami. Potem jednak z uśmiechem stwierdziła:
- W sumie, to bardzo dobrze. - Dla podkreślenia swoich słów, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Gdy postanowiła sobie, że nie będzie się dołować, naprawdę wprowadzała to w życie. Po weselu tym bardziej; widok Brandona i Leny absolutnie nie zrobił na niej wrażenia. Zerkała w ich stronę z ciekawości, nie z zazdrości. Nie żałowała, że tam poszła, bo przynajmniej choć na chwilę wyrwała się z tych starych zamkowych murów. Spoglądając jednak na twarz Włocha mogła wywnioskować, że gdyby to ona zadała pytanie, które przed chwilą padło, pewnie usłyszałaby odpowiedź zupełnie sprzeczną z jej własną.
- Ty za to nie wyglądasz na przesadnie szczęśliwego. Lena daje popalić? - zapytała bez złośliwości. Cóż, oboje znali jej charakter, wszystkiego można się było po niej spodziewać z wyjątkiem tego, że będzie miła i kochana. Do dziś zastanawiała się, co też chłopak w niej widzi i podejrzewała, że jego fascynacja przejdzie mu prędzej, niż nawet sama zdąży zauważyć.
Chwała jej idealnym genom, które pozwalały dziewczynie na takie ekscesy. Gdyby miała skłonności do tycia, z pewnością byłaby dziś zwyczajnie gruba, bo tej jedynej przyjemności życia, jaką było jedzenie, nikt nie był w stanie jej zabronić.
Kątem oka obserwowała otoczenie i właściwie bez jakichkolwiek emocji zanotowała, że nigdzie w pobliżu nie widać było białych włosów Gregorovic. Brandon siedział sam, nie licząc innych ślizgonów, którzy nawet nie należeli do grona jego najbliższego towarzystwa. Gdy zauważyła że przysiada się bliżej, posłała mu przelotny uśmiech, po czym nabiła na widelec jedną z wielu mięsnych kulek i umieściła ją w ustach, wpatrując się intensywnie w twarz Włocha.
Na jego pytanie najpierw zwyczajnie wzruszyła ramionami. Potem jednak z uśmiechem stwierdziła:
- W sumie, to bardzo dobrze. - Dla podkreślenia swoich słów, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Gdy postanowiła sobie, że nie będzie się dołować, naprawdę wprowadzała to w życie. Po weselu tym bardziej; widok Brandona i Leny absolutnie nie zrobił na niej wrażenia. Zerkała w ich stronę z ciekawości, nie z zazdrości. Nie żałowała, że tam poszła, bo przynajmniej choć na chwilę wyrwała się z tych starych zamkowych murów. Spoglądając jednak na twarz Włocha mogła wywnioskować, że gdyby to ona zadała pytanie, które przed chwilą padło, pewnie usłyszałaby odpowiedź zupełnie sprzeczną z jej własną.
- Ty za to nie wyglądasz na przesadnie szczęśliwego. Lena daje popalić? - zapytała bez złośliwości. Cóż, oboje znali jej charakter, wszystkiego można się było po niej spodziewać z wyjątkiem tego, że będzie miła i kochana. Do dziś zastanawiała się, co też chłopak w niej widzi i podejrzewała, że jego fascynacja przejdzie mu prędzej, niż nawet sama zdąży zauważyć.
Re: Wielka Sala
- Cieszę się, że dobrze. Widzisz, pomysł z rozstaniem nie był wcale taki głupi. - Posłał jej równie szeroki uśmiech i rozsiadł się nieco wygodniej. Nalał sobie soku i przysunął pucharek do siebie. Wcale nie wyglądał na strapionego, czy smutnego - był raczej zamyślony, a to niekoniecznie musiało świadczyć o tym, że źle u niego się dzieje. Bo właściwie to źle nie było. Jedynie trochę się pogmatwało... Ale Włoch, będący optymistą, wierzył, że jego perypetie miłosne prędzej czy później rozwiążą się same.
- Lena popalić? - Uniósł brwi w baaardzo szczerym zdziwieniu. - No coś ty, Lena jest świetna. - Posłał jej uśmiech, ani na moment nie zdradzający tego, że kłamał jak z nut. Postanowił ciągnąć swoją grę do końca... Czyli do ciężkiego pobicia przez jednego wnerwionego Ślizgona. W każdym razie na jego opalonej buźce nie było już ani śladu frasunku. Wręcz przeciwnie, biła od niego pozytywna energia.
- Zajęła się mną po pobycie w skrzydle. No i generalnie czuję się już o niebo lepiej. - Ton głosu miał pogodny, gdy przyglądał się zajadającej Monice. Zawsze zastanawiało go, jakim cudem wciąż potrafiła utrzymać szczupłą sylwetkę, jednocześnie jedząc trzy razy więcej od niego. Cóż, teraz jednak to nie był już jego problem.
- A ty jak tam? Z tego, co zauważyłem, Cortez już nie żywi do ciebie urazy? - Upił kilka łyków soku, po czym odstawił puchar niedbałym ruchem, obserwując Ślizgonkę.
- Lena popalić? - Uniósł brwi w baaardzo szczerym zdziwieniu. - No coś ty, Lena jest świetna. - Posłał jej uśmiech, ani na moment nie zdradzający tego, że kłamał jak z nut. Postanowił ciągnąć swoją grę do końca... Czyli do ciężkiego pobicia przez jednego wnerwionego Ślizgona. W każdym razie na jego opalonej buźce nie było już ani śladu frasunku. Wręcz przeciwnie, biła od niego pozytywna energia.
- Zajęła się mną po pobycie w skrzydle. No i generalnie czuję się już o niebo lepiej. - Ton głosu miał pogodny, gdy przyglądał się zajadającej Monice. Zawsze zastanawiało go, jakim cudem wciąż potrafiła utrzymać szczupłą sylwetkę, jednocześnie jedząc trzy razy więcej od niego. Cóż, teraz jednak to nie był już jego problem.
- A ty jak tam? Z tego, co zauważyłem, Cortez już nie żywi do ciebie urazy? - Upił kilka łyków soku, po czym odstawił puchar niedbałym ruchem, obserwując Ślizgonkę.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Wielka Sala
- Cóż, zdania co do tego są mocno podzielone - stwierdziła z przekąsem. Przecież to, że obiecała sobie, że nie będzie się już prosić o jego uwagę, wcale nie oznaczało wyzbycia się wszelkich uczuć do tego chłopaka. Nadal bardzo go kochała, postanowiła jednak, że nie jest to najważniejsze, że Brandon w każdej chwili mógł zrobić z nią wszystko, o czym tylko zapragnął. Sam też nie musiał o tym wiedzieć.
No co ty, Lena jest świetna .
Nie wierzyła własnym uszom. Starała się utrzymać uśmiech na twarzy, jednak bystrzejsze oko z łatwością mogło dostrzec, że nie jest on już tak szczery jak jeszcze kilka długich sekund temu. Lena była świetna. Monika najwidoczniej taka nie była. Cóż. Ta myśl sprawiła, że dobry humor dziewczyny w jednej chwili ulotnił się w stronę zaczarowanego sklepienia Wielkiej Sali.
- Zatem cieszę się, że u ciebie już wszystko dobrze - powiedziała, tracąc lekko na pewności siebie. Przypomniała sobie to jak wyglądał w skrzydle szpitalnym po tym jak go urządziła. Wiedziała, że przegięła i samo to zdarzenie zapewne przekreśla pannę Kruger w oczach Włocha. Chciałaby to jakoś odkupić, ale nie miała nawet ku temu żadnej możliwości. Musiała więc zwyczajnie dać mu spokój.
Zrobiła szczerze zdziwioną minę. Kto jak kto, ale Monika na pewno nie spodziewała się po Lenie przejawów takiego człowieczeństwa. Zajęła się nim? To dobrze, miała nadzieję tylko, że należycie.
- Nie obraź się, ale jakoś trudno mi uwierzyć w to, że twoja nowa dziewczyna jest taka dobra. Znam ją z trochę innej strony.
Upiła kilka łyków soku z kielicha, nie spuszczając z twarzy chłopaka intensywnego spojrzenia swoich czekoladowych tęczówek. Po jego ostatnich słowach lekko się zdumiała. Pytał o Corteza? Czyżby nadal był o niego trochę zazdrosny?
- Szczerze mówiąc nie wiem, dlaczego tańczył ze mną na weselu. Jedynym wytłumaczeniem dla mnie było to, że był już lekko wstawiony - przyznała całkiem poważnie. Sama się nad tym zastanawiała od czasu wizyty w Greengrass Manor. Aleksander sprawiał wrażenie, jakby całkiem schował wszelkie urazy jakie wobec niej odczuwał. Jaka była prawda, nie miała pojęcia.
- Ale samo wesele było całkiem piękne, sam przyznaj.
No co ty, Lena jest świetna .
Nie wierzyła własnym uszom. Starała się utrzymać uśmiech na twarzy, jednak bystrzejsze oko z łatwością mogło dostrzec, że nie jest on już tak szczery jak jeszcze kilka długich sekund temu. Lena była świetna. Monika najwidoczniej taka nie była. Cóż. Ta myśl sprawiła, że dobry humor dziewczyny w jednej chwili ulotnił się w stronę zaczarowanego sklepienia Wielkiej Sali.
- Zatem cieszę się, że u ciebie już wszystko dobrze - powiedziała, tracąc lekko na pewności siebie. Przypomniała sobie to jak wyglądał w skrzydle szpitalnym po tym jak go urządziła. Wiedziała, że przegięła i samo to zdarzenie zapewne przekreśla pannę Kruger w oczach Włocha. Chciałaby to jakoś odkupić, ale nie miała nawet ku temu żadnej możliwości. Musiała więc zwyczajnie dać mu spokój.
Zrobiła szczerze zdziwioną minę. Kto jak kto, ale Monika na pewno nie spodziewała się po Lenie przejawów takiego człowieczeństwa. Zajęła się nim? To dobrze, miała nadzieję tylko, że należycie.
- Nie obraź się, ale jakoś trudno mi uwierzyć w to, że twoja nowa dziewczyna jest taka dobra. Znam ją z trochę innej strony.
Upiła kilka łyków soku z kielicha, nie spuszczając z twarzy chłopaka intensywnego spojrzenia swoich czekoladowych tęczówek. Po jego ostatnich słowach lekko się zdumiała. Pytał o Corteza? Czyżby nadal był o niego trochę zazdrosny?
- Szczerze mówiąc nie wiem, dlaczego tańczył ze mną na weselu. Jedynym wytłumaczeniem dla mnie było to, że był już lekko wstawiony - przyznała całkiem poważnie. Sama się nad tym zastanawiała od czasu wizyty w Greengrass Manor. Aleksander sprawiał wrażenie, jakby całkiem schował wszelkie urazy jakie wobec niej odczuwał. Jaka była prawda, nie miała pojęcia.
- Ale samo wesele było całkiem piękne, sam przyznaj.
Re: Wielka Sala
W duchu trochę ucieszył się, kiedy dotychczas beztroska i ucieszona mina Moniki minimalnie zrzedła. Chwila, stop... Ucieszył się z tego? Tak. Naprawdę się z tego ucieszył! I w momencie, gdy zdał sobie z tego sprawę, poczuł lekki niepokój. Codziennie powtarzał sobie, że dobrze się stało, iż zostawił Monikę, ale kolejny już raz przyłapał się na tym, że może jednak nie do końca tak uważał. Fakt, ekscesy z Leslie były ogromnym świństwem, które w ogóle nie powinno mieć miejsca, lecz nie miał on aż tyle odwagi, aby przyznać się do tego swojej dziewczynie wprost. Może dlatego podjął decyzję o rozstaniu i zmyślenie bajeczki o tym, że jest tak szaleńczo zakochany w Gregorovic. Ale teraz na odkręcanie czegokolwiek było stanowczo za późno. Zawsze był uparty i w ostateczności chronił swojego szczupłego dupska. Jednakże gdzieś głęboko w środku głowy uciskała go myśl, że źle postąpił.
Na dźwięk słów, że Monika cieszy się z jego powodzeń, westchnął jedynie cicho i nic na to nie odrzekł. Dobrze wiedział, że ona wciąż głowi się nad tym, co mu takiego odbiło, że nagle ją zostawił, i zaczynał się z tym czuć coraz bardziej źle. Jeśli posiedzi z nią tu jeszcze chociażby pół godziny dłużej, nie skończy się to dla niego za dobrze.
Wiedział, że Lena i Monika nigdy za sobą nie przepadały, wręcz nienawidziły się i trudno mu było z tym polemizować. Wzruszył jedynie ramionami, przyglądając się jej.
- Wiem, że znasz ją z innej strony. Ale ja także i może w tym rzecz. - Posłał jej uśmiech, jednakże już nie tak promienny i oczywisty. Przymus ściemniania zaczął mu ciążyć. I coraz bardziej dobijała go świadomość, że niebawem jego twarz zostanie poważnie uszkodzona.
Cóż począć, sam napisał sobie taki o to scenariusz. Wątpił, by nawet Lena zdołała obronić go przed wścieklizną Petera.
Uwagę o Cortezie puścił mimo uszu, w zasadzie nie wiedział nawet, czemu zaczął ten temat. No dobra, trochę go to ubodło i musiał spytać... Podświadomie wiedział, że w ten sposób tylko dał Monice pretekst, aby ta poczęła zastanawiać się, czy aby na pewno nie żywi do niej żadnego uczucia, skoro jednak zapytał o poprzedniego rywala.
- Tak, wesele było wspaniałe - odrzekł zgodnie z prawdą, kiwając entuzjastycznie głową. Uwielbiał śluby i wesela, co może nie czyniło go w tym względzie typowym alvaro.
Zdał sobie sprawę z tego, że doskonale pamiętał, jaką sukienkę miała na sobie Monika, a nawet to, w jaki sposób ułożyła włosy - owa myśl, która zjawiła się znienacka, sprawiła tylko, że poczuł nieznośny skurcz w żołądku i ponownie pogrążył się w zadumie. Aż do teraz był święcie przekonany, że jedyna kobietą kobietą, na której skupiał swoją uwagę, była Gregorovic.
Na dźwięk słów, że Monika cieszy się z jego powodzeń, westchnął jedynie cicho i nic na to nie odrzekł. Dobrze wiedział, że ona wciąż głowi się nad tym, co mu takiego odbiło, że nagle ją zostawił, i zaczynał się z tym czuć coraz bardziej źle. Jeśli posiedzi z nią tu jeszcze chociażby pół godziny dłużej, nie skończy się to dla niego za dobrze.
Wiedział, że Lena i Monika nigdy za sobą nie przepadały, wręcz nienawidziły się i trudno mu było z tym polemizować. Wzruszył jedynie ramionami, przyglądając się jej.
- Wiem, że znasz ją z innej strony. Ale ja także i może w tym rzecz. - Posłał jej uśmiech, jednakże już nie tak promienny i oczywisty. Przymus ściemniania zaczął mu ciążyć. I coraz bardziej dobijała go świadomość, że niebawem jego twarz zostanie poważnie uszkodzona.
Cóż począć, sam napisał sobie taki o to scenariusz. Wątpił, by nawet Lena zdołała obronić go przed wścieklizną Petera.
Uwagę o Cortezie puścił mimo uszu, w zasadzie nie wiedział nawet, czemu zaczął ten temat. No dobra, trochę go to ubodło i musiał spytać... Podświadomie wiedział, że w ten sposób tylko dał Monice pretekst, aby ta poczęła zastanawiać się, czy aby na pewno nie żywi do niej żadnego uczucia, skoro jednak zapytał o poprzedniego rywala.
- Tak, wesele było wspaniałe - odrzekł zgodnie z prawdą, kiwając entuzjastycznie głową. Uwielbiał śluby i wesela, co może nie czyniło go w tym względzie typowym alvaro.
Zdał sobie sprawę z tego, że doskonale pamiętał, jaką sukienkę miała na sobie Monika, a nawet to, w jaki sposób ułożyła włosy - owa myśl, która zjawiła się znienacka, sprawiła tylko, że poczuł nieznośny skurcz w żołądku i ponownie pogrążył się w zadumie. Aż do teraz był święcie przekonany, że jedyna kobietą kobietą, na której skupiał swoją uwagę, była Gregorovic.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Wielka Sala
Jak to dobrze, że Monika nie wiedziała nic o Leslie. W zasadzie to nie wiedziałaby nawet co o tym myśleć. Mimo swojego całego uczucia do tego ślizgona, z pewnością zaczęłaby patrzeć na niego w inny sposób.
Bo przecież to chore! To tak, jakby ona miała całować się z własnym bratem? Chyba nigdy by mu tego nie wybaczyła.
Co innego Lena. Gdyby tylko Brandoś przyznał się, że cała ta szopka z ich domniemaną wielką i romantyczną miłością, była po to, by odegrać się na Niemce, sprawa byłaby prosta. Było, minęło, ona przecież też nie jest wcale taka święta. Ale mógłby chociaż przestać w dalszym ciągu ją dołować! Zachwalanie obecnej dziewczyny, w obecności byłej dziewczyny, zakrawa na skrajną głupotę i brak taktu, a Brandon zamiast uciąć temat, dalej go kontynuował. Nic dziwnego, że mina jej zrzedła, a nawet przez moment dało się zauważyć że zacisnęła szczęki, by nie wypowiedzieć jakichś głupich stwierdzeń, na temat tych dwoje. Przecież im kibicowała, czyż nie? Oficjalnie, rzecz jasna.
- No tak. Nie znam ją od strony bycia czyjąś dziewczyną. Moją nigdy nie była. - Nie chciała na głos wypowiadać swoich wątpliwości na temat jej uczuć względem Brandona. Przecież każdy wiedział, że miłością nieodwzajemnioną (choć w sumie nie wiadomo), darzyła Petera Rafflesa. Czy zwyczajnie nie mając już nadziei stwierdziła, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma?
- Mam tylko nadzieję, że jesteś szczęśliwy - powiedziała nieco ciszej niż dotychczas.
Znów upiła kilka łyków. A potem, trwając tak w kilkusekundowej ciszy, kontynuowała opróżnianie talerza, który znajdował się tuż pod jej nosem.
Tayth-Wilson zauważalnie również stracił rezon. Jego twarz nie była już tak wesoła jak na początku, a to wszystko, ta atmosfera jaka się między nimi wytworzyła sprowadzało się do jednego. Nie mogli ze sobą rozmawiać. Monika za każdym razem widząc go, będzie wspominała przeszłe czasy, jednocześnie żałując, że tak to się wszystko potoczyło.
- Tylko pan młody był jakiś dziwny - zauważyła po chwili. - Chociaż on zawsze był dziwny. Ja się dziwię, że Cassidy z nim wytrzymuje, nawet do tego stopnia, by brać ślub.
Odgarnęła włosy na plecy. Jeszcze wczoraj sięgały jej tylko ramion, dziś znów długie pukle falami opadały aż za łopatki. Zatęskniła za ich długością, więc zwyczajnie je sobie przedłużyła. Umiała. Po prostu się z tym urodziła...
- Ładnie razem wyglądaliście - wyrwało się jej. Już sekundę później gorzko żałowała, że wypowiedziała te słowa.
Bo przecież to chore! To tak, jakby ona miała całować się z własnym bratem? Chyba nigdy by mu tego nie wybaczyła.
Co innego Lena. Gdyby tylko Brandoś przyznał się, że cała ta szopka z ich domniemaną wielką i romantyczną miłością, była po to, by odegrać się na Niemce, sprawa byłaby prosta. Było, minęło, ona przecież też nie jest wcale taka święta. Ale mógłby chociaż przestać w dalszym ciągu ją dołować! Zachwalanie obecnej dziewczyny, w obecności byłej dziewczyny, zakrawa na skrajną głupotę i brak taktu, a Brandon zamiast uciąć temat, dalej go kontynuował. Nic dziwnego, że mina jej zrzedła, a nawet przez moment dało się zauważyć że zacisnęła szczęki, by nie wypowiedzieć jakichś głupich stwierdzeń, na temat tych dwoje. Przecież im kibicowała, czyż nie? Oficjalnie, rzecz jasna.
- No tak. Nie znam ją od strony bycia czyjąś dziewczyną. Moją nigdy nie była. - Nie chciała na głos wypowiadać swoich wątpliwości na temat jej uczuć względem Brandona. Przecież każdy wiedział, że miłością nieodwzajemnioną (choć w sumie nie wiadomo), darzyła Petera Rafflesa. Czy zwyczajnie nie mając już nadziei stwierdziła, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma?
- Mam tylko nadzieję, że jesteś szczęśliwy - powiedziała nieco ciszej niż dotychczas.
Znów upiła kilka łyków. A potem, trwając tak w kilkusekundowej ciszy, kontynuowała opróżnianie talerza, który znajdował się tuż pod jej nosem.
Tayth-Wilson zauważalnie również stracił rezon. Jego twarz nie była już tak wesoła jak na początku, a to wszystko, ta atmosfera jaka się między nimi wytworzyła sprowadzało się do jednego. Nie mogli ze sobą rozmawiać. Monika za każdym razem widząc go, będzie wspominała przeszłe czasy, jednocześnie żałując, że tak to się wszystko potoczyło.
- Tylko pan młody był jakiś dziwny - zauważyła po chwili. - Chociaż on zawsze był dziwny. Ja się dziwię, że Cassidy z nim wytrzymuje, nawet do tego stopnia, by brać ślub.
Odgarnęła włosy na plecy. Jeszcze wczoraj sięgały jej tylko ramion, dziś znów długie pukle falami opadały aż za łopatki. Zatęskniła za ich długością, więc zwyczajnie je sobie przedłużyła. Umiała. Po prostu się z tym urodziła...
- Ładnie razem wyglądaliście - wyrwało się jej. Już sekundę później gorzko żałowała, że wypowiedziała te słowa.
Re: Wielka Sala
Mam tylko nadzieję, że jesteś szczęśliwy.
Owa wypowiedź odbiła się w jego czaszce niczym echo. Musiało minąć kilka dobrych sekund, nim do Brandona w pełni dotarł sens tych słów. Jego z natury wyrachowany rozum musiał wpierw przeanalizować wszystkie za i przeciw. Efekt był jednoznaczny - szczęśliwy to on na pewno nie był. Raczej zagubiony. Niepewny. A wszystko na własne życzenie.
Oczywiście zdawał sobie w pełni sprawę z tego, że Lena Gregorovic nie żywiła wobec niego żadnych głębszych uczuć (chyba, że miał przestarzałe informacje). Była na zabój zakochana w Peterze i choćby nie wiadomo jak zagorzale przekonywała Włocha o tym, że już na pewno sobie odpuszcza, nie uwierzyłby jej. Pierwsza miłość zawsze jest najsilniejsza i prawie zawsze nie mija.
No właśnie...
Czas na podjęcie dojrzałej decyzji.
Brandon po minucie uporczywego wpatrywania się w blat wiekowego stołu uniósł szare oczęta i wlepił wzrok w tęczówki panny Kruger. Wiedział, że za jakieś dziesięć minut będzie tego wszystkiego żałował - przecież to nie było kompletnie w jego stylu. Mimo to rozchylił wargi, by wtem pozwolić im wypowiedzieć tych kilka nieznośnych słów, które ciążyły mu od dawna, a z czego zdał sobie sprawę dopiero teraz.
- Szczęśliwy to byłem z tobą. - Jego twarz przypominała głaz. Miało to dać pannie Kruger do zrozumienia, że wcale sobie z niej nie żartował. Dość już komizmu musiała się naoglądać w jego wykonaniu. Raz na rok wypadało być poważnym. I przede wszystkim szczerym.
Włoch szybko jednak się opamiętał i, jak gdyby nigdy nic, na powrót przywdział postawę beztroskiego młodzieńca, udającego, że w ogóle nie powiedział przed sekundą niczego wzniosłego.
- Tia, William był co najmniej dziwny. Stawiam zgrzewkę kremowego piwa, że miał coś do czynienia z Zoją. Ale skoro Cass go kocha, to nic mi do tego. - Wzruszył ramionami, teraz wpatrując się w swój opróżniony już puchar. Za wszelką cenę unikał spojrzenia brązowych tęczówek. I kompletnie zignorował jej ostatnie zdanie. Doskonale wiedział, że wcale tak nie myślała, ale nie miał zamiaru wszczynać kłótni. Zamiast tego powiedział coś, co nawet jego zbiło z pantałyku.
- Daj spokój, powinniśmy być tam razem. Szkoda tylko, że musieliśmy po drodze zahaczać o innych ludzi, zwłaszcza ty.
W momencie, kiedy skończył to jadowite zdanie, złapał się na tym, że wcale nie chciał wypowiadać go na głos. Obiecał sobie, że już nigdy nie będzie wypominał Monice jej skoków w bok, bo sam nie jest lepszy. I proszę... Nie dość, że właśnie to zrobił, to jeszcze dał jej do zrozumienia, że sam nie ma najczystszego konta na świecie. Co za debil...
- Chyba powinienem już pójść - rzucił krótko i podniósł się z miejsca z zamiarem odejścia.
Owa wypowiedź odbiła się w jego czaszce niczym echo. Musiało minąć kilka dobrych sekund, nim do Brandona w pełni dotarł sens tych słów. Jego z natury wyrachowany rozum musiał wpierw przeanalizować wszystkie za i przeciw. Efekt był jednoznaczny - szczęśliwy to on na pewno nie był. Raczej zagubiony. Niepewny. A wszystko na własne życzenie.
Oczywiście zdawał sobie w pełni sprawę z tego, że Lena Gregorovic nie żywiła wobec niego żadnych głębszych uczuć (chyba, że miał przestarzałe informacje). Była na zabój zakochana w Peterze i choćby nie wiadomo jak zagorzale przekonywała Włocha o tym, że już na pewno sobie odpuszcza, nie uwierzyłby jej. Pierwsza miłość zawsze jest najsilniejsza i prawie zawsze nie mija.
No właśnie...
Czas na podjęcie dojrzałej decyzji.
Brandon po minucie uporczywego wpatrywania się w blat wiekowego stołu uniósł szare oczęta i wlepił wzrok w tęczówki panny Kruger. Wiedział, że za jakieś dziesięć minut będzie tego wszystkiego żałował - przecież to nie było kompletnie w jego stylu. Mimo to rozchylił wargi, by wtem pozwolić im wypowiedzieć tych kilka nieznośnych słów, które ciążyły mu od dawna, a z czego zdał sobie sprawę dopiero teraz.
- Szczęśliwy to byłem z tobą. - Jego twarz przypominała głaz. Miało to dać pannie Kruger do zrozumienia, że wcale sobie z niej nie żartował. Dość już komizmu musiała się naoglądać w jego wykonaniu. Raz na rok wypadało być poważnym. I przede wszystkim szczerym.
Włoch szybko jednak się opamiętał i, jak gdyby nigdy nic, na powrót przywdział postawę beztroskiego młodzieńca, udającego, że w ogóle nie powiedział przed sekundą niczego wzniosłego.
- Tia, William był co najmniej dziwny. Stawiam zgrzewkę kremowego piwa, że miał coś do czynienia z Zoją. Ale skoro Cass go kocha, to nic mi do tego. - Wzruszył ramionami, teraz wpatrując się w swój opróżniony już puchar. Za wszelką cenę unikał spojrzenia brązowych tęczówek. I kompletnie zignorował jej ostatnie zdanie. Doskonale wiedział, że wcale tak nie myślała, ale nie miał zamiaru wszczynać kłótni. Zamiast tego powiedział coś, co nawet jego zbiło z pantałyku.
- Daj spokój, powinniśmy być tam razem. Szkoda tylko, że musieliśmy po drodze zahaczać o innych ludzi, zwłaszcza ty.
W momencie, kiedy skończył to jadowite zdanie, złapał się na tym, że wcale nie chciał wypowiadać go na głos. Obiecał sobie, że już nigdy nie będzie wypominał Monice jej skoków w bok, bo sam nie jest lepszy. I proszę... Nie dość, że właśnie to zrobił, to jeszcze dał jej do zrozumienia, że sam nie ma najczystszego konta na świecie. Co za debil...
- Chyba powinienem już pójść - rzucił krótko i podniósł się z miejsca z zamiarem odejścia.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Wielka Sala
Zamarła. Trwała tak nieruchomo dobrych kilka sekund, które dla niej trwały jak wieczność nie mając bladego pojęcia co powiedzieć. Czy on naprawdę właśnie wypowiedział te słowa? Czy faktycznie miał na myśli to, co właśnie zawisło nad stołem między nimi? Wpatrywała się w jego twarz intensywnie, doszukując się w niej jakichś oznak ironii, fałszu, czy nawet rozbawienia. Nabijał się z niej? Chciał dobić ją jeszcze mocniej? Na całe szczęście na jego obliczu malowała się niczym niezmącona, najprawdziwsza powaga, co utwierdziło Monikę w przekonaniu, że mówił szczerze.
Ze zdumienia otworzyła usta. Zszokował ją tym wyznaniem, bo nigdy w życiu by się go nie spodziewała! Ani dziś, ani nawet za miesiąc!
Chciała wstać, przejść pod stołem i zamknąć go w objęciach, a gdyby jej na to pozwolił, może i nawet pocałować go. Dobrze jednak, że się powstrzymała. Brandon szybko powrócił do tematu wesela, i jak gdyby nigdy nic opowiadał jej o swoich podejrzeniach związanych z Greengrassem i tą dziwną dziewczyną. Monika zagryzła wargę i po prostu pokiwała głową.
- Może masz rację. Pewnie coś między nimi było - powiedziała z braku laku.
Może lepiej zostawić to tak jak było. Przecież gdyby teraz do siebie wrócili, a Brandonowi za chwilę znów by się odwidziało, to Monika nie zniosłaby tego. Posypałaby się całkowicie z myślą, że coś jest z nią nie tak. Ta cicha nadzieja, podsycona kilka chwil temu przez Włocha, teraz rozgrzała jej wnętrze i sprawiła, że nie mogła jednak przestać myśleć o niczym innym, jak o nich, razem.
Daj spokój, powinniśmy być tam razem.
Uniosła brwi. Serio? Już otworzyła usta, by coś powiedzieć, kiedy padły jego kolejne słowa. Nie powtrzymała się. Parsknęła śmiechem. Najpierw zachichotała pod nosem, a potem zaśmiała się szczerze w głos.
- Zwłaszcza ja. Za co cię już milion razy przeprosiłam - stwierdziła ocierając kąciki oczu z łez spowodowanych tą nagłą wesołością. Ona jednak znikła tak szybko, jak się pojawiła. Spojrzała na Brandona nie wiedząc co ma jeszcze powiedzieć. Gdy wstał z zamiarem odejścia biła się z myślami. Zatrzymać go, powiedzieć cokolwiek, czy pozwolić mu pójść i pewnie nie mieć już więcej drugiej takiej szansy? Ta wewnętrzna walka trwała zaledwie chwilę. Walić to. Miała już więcej za nim nie biegać. Miała już nie upokarzać się przed nim, po raz kolejny. Miał teraz Lenę, która podobno była świetna i którą sam wybrał.
- Chyba powinieneś, pewnie Gregorovic czeka gdzieś w pobliżu. - zauważyła ze smutkiem.
Ze zdumienia otworzyła usta. Zszokował ją tym wyznaniem, bo nigdy w życiu by się go nie spodziewała! Ani dziś, ani nawet za miesiąc!
Chciała wstać, przejść pod stołem i zamknąć go w objęciach, a gdyby jej na to pozwolił, może i nawet pocałować go. Dobrze jednak, że się powstrzymała. Brandon szybko powrócił do tematu wesela, i jak gdyby nigdy nic opowiadał jej o swoich podejrzeniach związanych z Greengrassem i tą dziwną dziewczyną. Monika zagryzła wargę i po prostu pokiwała głową.
- Może masz rację. Pewnie coś między nimi było - powiedziała z braku laku.
Może lepiej zostawić to tak jak było. Przecież gdyby teraz do siebie wrócili, a Brandonowi za chwilę znów by się odwidziało, to Monika nie zniosłaby tego. Posypałaby się całkowicie z myślą, że coś jest z nią nie tak. Ta cicha nadzieja, podsycona kilka chwil temu przez Włocha, teraz rozgrzała jej wnętrze i sprawiła, że nie mogła jednak przestać myśleć o niczym innym, jak o nich, razem.
Daj spokój, powinniśmy być tam razem.
Uniosła brwi. Serio? Już otworzyła usta, by coś powiedzieć, kiedy padły jego kolejne słowa. Nie powtrzymała się. Parsknęła śmiechem. Najpierw zachichotała pod nosem, a potem zaśmiała się szczerze w głos.
- Zwłaszcza ja. Za co cię już milion razy przeprosiłam - stwierdziła ocierając kąciki oczu z łez spowodowanych tą nagłą wesołością. Ona jednak znikła tak szybko, jak się pojawiła. Spojrzała na Brandona nie wiedząc co ma jeszcze powiedzieć. Gdy wstał z zamiarem odejścia biła się z myślami. Zatrzymać go, powiedzieć cokolwiek, czy pozwolić mu pójść i pewnie nie mieć już więcej drugiej takiej szansy? Ta wewnętrzna walka trwała zaledwie chwilę. Walić to. Miała już więcej za nim nie biegać. Miała już nie upokarzać się przed nim, po raz kolejny. Miał teraz Lenę, która podobno była świetna i którą sam wybrał.
- Chyba powinieneś, pewnie Gregorovic czeka gdzieś w pobliżu. - zauważyła ze smutkiem.
Re: Wielka Sala
W onyksowych oczach Rosjanki zajaśniały złośliwe ogniki, kiedy tylko przekroczyła próg Wielkiej Sali. Czarne na powrót włosy kontrastowały z bladością skóry Ślizgonki bardziej niż zwykle, nadając jej powierzchowności groźniejszego wyrazu. Ozyrys, miniaturowy norweski kolczasty zajmował miejsce tuż nad jej nagim obojczykiem, swoje czarne ślepia wlepiając bliżej nieokreślony punkt. Czyżby trwały poszukiwania smakowitego kąska?
Spostrzegawcze spojrzenie Leny wędrowało pośród sylwetek uczniaków, trwając w poszukiwaniu znajomych, nieco mniej nieznośnych twarzy. Wydatne usta dziewczęcia zacisnęły się w cienką linię, kiedy jej oczom ukazała się znajoma czupryna Kruger. Dobrą chwilę zajęło jej zidentyfikowanie drugiej, stojącej tuż obok osoby, której rozpoznanie nie powinno jej przecież zając tak wiele czasu. Ciemne brwi uniosły się ku górze w wyrazie niemego zdziwienia. Niewiele myśląc, Gregorovic ruszyła w ich kierunku, upewniwszy się wcześniej, że w kieszonkowej czeluści wciąż spoczywa mahoniowe drewienko.
Dziewczyna odgarnęła kosmyk ciemnych włosów za ucho, zbliżając się do stojącego przy Monice, Brandona. W geście całkowicie udawanej beztroski zasłoniła jego oczy dłońmi.
- Zgadnij kto. - Wyszeptała do ucha chłopakowi, zupełnie nieświadoma sytuacji w jakiej owa dwójka się znalazła. A może, całkowicie świadoma? Ślizgonka przesunęła się chwilę później na bok, by beznamiętnym spojrzeniem uraczyć pannę Kruger. Czyżby mały pokaz zazdrości? Blade dłonie delikatnie drgnęły, a Lena pełne oczekiwania spojrzenie skierowała na Brandona.
Spostrzegawcze spojrzenie Leny wędrowało pośród sylwetek uczniaków, trwając w poszukiwaniu znajomych, nieco mniej nieznośnych twarzy. Wydatne usta dziewczęcia zacisnęły się w cienką linię, kiedy jej oczom ukazała się znajoma czupryna Kruger. Dobrą chwilę zajęło jej zidentyfikowanie drugiej, stojącej tuż obok osoby, której rozpoznanie nie powinno jej przecież zając tak wiele czasu. Ciemne brwi uniosły się ku górze w wyrazie niemego zdziwienia. Niewiele myśląc, Gregorovic ruszyła w ich kierunku, upewniwszy się wcześniej, że w kieszonkowej czeluści wciąż spoczywa mahoniowe drewienko.
Dziewczyna odgarnęła kosmyk ciemnych włosów za ucho, zbliżając się do stojącego przy Monice, Brandona. W geście całkowicie udawanej beztroski zasłoniła jego oczy dłońmi.
- Zgadnij kto. - Wyszeptała do ucha chłopakowi, zupełnie nieświadoma sytuacji w jakiej owa dwójka się znalazła. A może, całkowicie świadoma? Ślizgonka przesunęła się chwilę później na bok, by beznamiętnym spojrzeniem uraczyć pannę Kruger. Czyżby mały pokaz zazdrości? Blade dłonie delikatnie drgnęły, a Lena pełne oczekiwania spojrzenie skierowała na Brandona.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Wielka Sala
Przekroczył próg sali jak cichy cień, ciągnąc za sobą nieco przydużą, spraną szatę. Rękawy miał niechlujnie wywinięte, w jednej dłoni dzierżył różdżkę, w drugiej - wyszarpany jakiejś drugoklasistce, świeży egzemplarz Proroka Codziennego. Niespecjalnie rozglądał się po sali, a kiedy młody Acklebnurne usłużnie oddał mu swoje miejsce, zajął je nawet na gówniarza nie spojrzawszy. Rzucił gazetę na stół i rozłożył ją krótkim machnięciem różdżki, marszcząc gęste brwi w zastanowieniu. Po krótkiej chwili uniósł wzrok, niczym spłoszony pies, i rozejrzał się wokół uważnie. Wydawało mu się...
Tak, słyszał całkiem dobrze. Jadowicie słodki głosik z niemal niesłyszalnym, rosyjskim akcentem. Zlokalizował posiadaczkę popielatych włosów. Dostrzegł też jej dłonie, oparte na głowie pewnego wkurwiającego Włocha. Do tego Kruger i wzrok zranionej sarny.
- Umówcie się na jakiś solidny trójkąt gdzieś indziej, niż w miejscu, gdzie postanowiłem jeść. Rzygać się chce. - skomentował. Zorientowani uczniowie Domu Węża zamilkli, kiedy tylko wszedł, mając nadzieję na jakiś dramatyzm, więc jego słowa były doskonale słyszalne niemal na całej długości stołu Slytherinu.
Zmierzył tę ich żałosną trójkę spojrzeniem. Cóż, nawet jemu, zwykle głuchemu na wszelkie ploteczki, nie umknął fakt, kto pojawił się na weselu cholernych Greengrassów. I jak się tam właściwie zachowywał...
Tak, słyszał całkiem dobrze. Jadowicie słodki głosik z niemal niesłyszalnym, rosyjskim akcentem. Zlokalizował posiadaczkę popielatych włosów. Dostrzegł też jej dłonie, oparte na głowie pewnego wkurwiającego Włocha. Do tego Kruger i wzrok zranionej sarny.
- Umówcie się na jakiś solidny trójkąt gdzieś indziej, niż w miejscu, gdzie postanowiłem jeść. Rzygać się chce. - skomentował. Zorientowani uczniowie Domu Węża zamilkli, kiedy tylko wszedł, mając nadzieję na jakiś dramatyzm, więc jego słowa były doskonale słyszalne niemal na całej długości stołu Slytherinu.
Zmierzył tę ich żałosną trójkę spojrzeniem. Cóż, nawet jemu, zwykle głuchemu na wszelkie ploteczki, nie umknął fakt, kto pojawił się na weselu cholernych Greengrassów. I jak się tam właściwie zachowywał...
Peter RafflesKlasa VII - Urodziny : 13/01/2006
Wiek : 18
Skąd : stare śmieci - Hogsmeade
Krew : wątpliwie czysta
Re: Wielka Sala
Wielka Sala ostatnio była jednym z tych miejsc gdzie można było z bardzo dużą szansą wpaść na Corteza, który to miewał jeszcze większy apetyt. Nie tylko na jedzenie, ale i na oglądanie co tam słychać w innych domach. Tutaj bowiem zbierały się tłumy ludzi i Puchonów, nie zdając sobie sprawy nawet z tego jak głośno rozmawiają między sobą, no i oczywiście, że ktoś się im przysłuchuje wychwytując te najciekawsze informacje. Jednakże nie słuchał jakoś dokładnie tych plotek. Cały czas jego myśli krążyły wokół niedawnego ślubu byłych Ślizgonów. A dokładniej wśród alkoholi. Co prawda nie napił się tam za dużo, bo mu nie było wolno, ale czuł jakąś taką chęć na coś mocniejszego niż kremowe piwo jakie oferowali w gospodzie. Gorsze w tym wszystkim było to, że czuł właśnie chęć na konkretny alkohol. Na burbon, lub ewentualnie tequile, tak! Zdecydowanie coś z tamtych obszarów świata. W dodatku potrzebował jakiegoś kompana lub ewentualnie kompanki, a Amesa nie było nigdzie widać ani słychać, więc poszukiwania zatrzymały się w miejscu już od dłuższego czasu. Dlatego pojawił się i tutaj. Może usłyszy o jakiejś zbliżającej się zabawie i ona uratuje go od tych myśli.
Dzisiaj postanowił przyjść w swoich barwach. Uznając, że krukońskie szaty należy zachować na większą okazję, a nie na co dzień w nich paradować. I tak wolał zieleń od niebieskiego, dlatego nie ukrywał dzisiaj swojej przynależności do Slytherinu i zamiast chodzić w szacie wybrał się w nieco luźniejszej kreacji. Biała koszula, na to szara kamizelka utrzymująca ciemnozielony krawat by prosto spoczywał i nie latał w każdym kierunku podczas wykonania najmniejszego ruchu, bądź czynności. Eleganckie spodnie również tego samego koloru co kamizelka, a na stopach jasne oksfordy. Ponieważ najwygodniej mu się nosi zestawienie właśnie tych kolorów, zieleń i srebro.
Przekroczył wrota nawet nie musząc pchać tych wielkich drzwi, bo te były otwarte, zachęcając uczniów i Puchonów do wejścia do środka. Zwłaszcza, że zbliżała się pora na posiłek i skrzaty z pewnością dziś przygotowały coś specjalnego. Jego oczy tego samego koloru co strój zlustrowały szybko salę i ruszył stanowczym krokiem w stronę siedzącego i próbującego czytać gazetę chłopaka. Powędrował za jego spojrzeniem i uśmiechnął się trochę złośliwie.
- Cześć, coś ciekawego się dzieje? - zapytał się spoglądając od niechcenia na gazetę i zdecydowanie ochoczo w stronę grupki Ślizgonów.
Dzisiaj postanowił przyjść w swoich barwach. Uznając, że krukońskie szaty należy zachować na większą okazję, a nie na co dzień w nich paradować. I tak wolał zieleń od niebieskiego, dlatego nie ukrywał dzisiaj swojej przynależności do Slytherinu i zamiast chodzić w szacie wybrał się w nieco luźniejszej kreacji. Biała koszula, na to szara kamizelka utrzymująca ciemnozielony krawat by prosto spoczywał i nie latał w każdym kierunku podczas wykonania najmniejszego ruchu, bądź czynności. Eleganckie spodnie również tego samego koloru co kamizelka, a na stopach jasne oksfordy. Ponieważ najwygodniej mu się nosi zestawienie właśnie tych kolorów, zieleń i srebro.
Przekroczył wrota nawet nie musząc pchać tych wielkich drzwi, bo te były otwarte, zachęcając uczniów i Puchonów do wejścia do środka. Zwłaszcza, że zbliżała się pora na posiłek i skrzaty z pewnością dziś przygotowały coś specjalnego. Jego oczy tego samego koloru co strój zlustrowały szybko salę i ruszył stanowczym krokiem w stronę siedzącego i próbującego czytać gazetę chłopaka. Powędrował za jego spojrzeniem i uśmiechnął się trochę złośliwie.
- Cześć, coś ciekawego się dzieje? - zapytał się spoglądając od niechcenia na gazetę i zdecydowanie ochoczo w stronę grupki Ślizgonów.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Strona 20 z 25 • 1 ... 11 ... 19, 20, 21 ... 25
Magic Land :: Hogwart :: PARTER
Strona 20 z 25
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach