Ogród na tyłach domu
+2
Rosalie Fitzpatrick
Marie Volante
6 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Dzielnica mieszkalna :: Regen Street :: Regen Street 5
Strona 2 z 2
Strona 2 z 2 • 1, 2
Ogród na tyłach domu
First topic message reminder :
Ostatnio zmieniony przez Marie Volante dnia Sro 06 Sie 2014, 22:11, w całości zmieniany 1 raz
Re: Ogród na tyłach domu
Księżyc wypełzł powoli na niebo w chwili, gdy Griffiths postawił bosą stopę na lekko wilgotnym trawniku. Deszcz bębnił w okna nieprzerwanie od dwóch dni. Mogłoby w tym miejscu pojawić się kilka nieprzyjaznych epitetów pod adresem kapryśnej, angielskiej pogody gdyby nie to, że młodemu Anglikowi wyjątkowo zmiana aury nie przeszkadzała. Ale jak to? Pierwszy Optymista Zjednoczonego Królestwa lubił, gdy niebo zasnute było chmurami? Ano lubił. Żyjąc tyle lat w kraju, w którym roczna suma opadów na metr kwadratowy sięga ponad 600 litrów trzeba było choćby tolerować to zjawisko, by nie zwariować.
Griffiths przez kilka minut stał na deszczu z dłońmi wciśniętymi do tylnych kieszeni jeansów, wystawiając twarz na łaskę chłodnych kropel. Opadały miękko na jego rozgrzaną skórę i chowając się między dłuższymi blond włosami torowały sobie drogę wzdłuż karku, by wsiąknąć w materiał białej podkoszulki. Po osiągnięciu zadowalającego poziomu przemoczenia przeciągnął się leniwie i ruszył w kierunku drewnianej, oświetlonej lampionami altany. Swoim zwyczajem rozsiadł się wygodnie w jednym z foteli, wyciągnął nogi na wiklinowym blacie stolika i sięgnął do plecionego kosza, by wydobyć z niego napoczętą poprzedniej nocy lekturę.
Griffiths przez kilka minut stał na deszczu z dłońmi wciśniętymi do tylnych kieszeni jeansów, wystawiając twarz na łaskę chłodnych kropel. Opadały miękko na jego rozgrzaną skórę i chowając się między dłuższymi blond włosami torowały sobie drogę wzdłuż karku, by wsiąknąć w materiał białej podkoszulki. Po osiągnięciu zadowalającego poziomu przemoczenia przeciągnął się leniwie i ruszył w kierunku drewnianej, oświetlonej lampionami altany. Swoim zwyczajem rozsiadł się wygodnie w jednym z foteli, wyciągnął nogi na wiklinowym blacie stolika i sięgnął do plecionego kosza, by wydobyć z niego napoczętą poprzedniej nocy lekturę.
Stan GriffithsAuror - Urodziny : 04/06/1986
Wiek : 38
Skąd : Dartford, Wielka Brytania
Krew : czysta
Re: Ogród na tyłach domu
O ile Stan najwyraźniej nic nie robił sobie z padającego deszczu, to Ruda do idei orzeźwiającego prysznica podeszła raczej sceptycznie. Mimo wszystko, skoro po kilku tygodniach w Paryżu, zakończyła swój urlop, postanowiła poświęcić nienagannie ułożoną fryzurę i sprawdzić, czy auror nadal był w jednym kawałku. Początkowo zachowawczo wyściubiła czubek nosa spod balkonowego zadaszenia, by ostatecznie westchnąć ciężko w myśli na tę karkołomną przeprawę i żwawo ruszyć przez niewielki ogródek w kierunku ładnie oświetlonej altanki. To nie tak, że nie lubiła deszczu. W typowo angielskiej pogodzie było coś melancholijnego, co przynosiło jej ukojenie, tak długo, jak znajdowała się po drugiej stronie szyby. Ciężkie krople, rozbijające się rytmicznie o kostkę chodnika, zdążyły zostawić ślady na jej błękitnej koszuli i pomogły kilku wyjątkowo rozbrykanym kosmykom uwolnić się z ciasnego upięcia.
- Wiedziałam, że nie do końca wszystko z Tobą w porządku, Griffiths – skwitowała, mając na myśli rytuał z przemoknięciem do suchej nitki, któremu się poddał, a który ona miała okazję obserwować z bezpiecznej odległości. Volante, ignorując fakt, że Stan miał najwyraźniej swoje plany na ten konkretny wieczór, nawet jeśli miało to być nadrabianie zaległości w lekturze, zrzuciła upaćkane błotem baleriny i wsunęła się miękko na ogrodową kanapę, podkulając pod siebie kolana. Nadal był przystojnym blondynem, nie zauważyła żeby brakowało mu jakiejkolwiek kończyny, dom również stał na swoim miejscu, wszystko wskazywało na to, że cały świat nie runął jednak w gruzach przez jej wakacje.
- Wiedziałam, że nie do końca wszystko z Tobą w porządku, Griffiths – skwitowała, mając na myśli rytuał z przemoknięciem do suchej nitki, któremu się poddał, a który ona miała okazję obserwować z bezpiecznej odległości. Volante, ignorując fakt, że Stan miał najwyraźniej swoje plany na ten konkretny wieczór, nawet jeśli miało to być nadrabianie zaległości w lekturze, zrzuciła upaćkane błotem baleriny i wsunęła się miękko na ogrodową kanapę, podkulając pod siebie kolana. Nadal był przystojnym blondynem, nie zauważyła żeby brakowało mu jakiejkolwiek kończyny, dom również stał na swoim miejscu, wszystko wskazywało na to, że cały świat nie runął jednak w gruzach przez jej wakacje.
Re: Ogród na tyłach domu
Zgłębianie tajników żmijoząbów peruwiańskich zostało brutalnie przerwanie przybyciem gospodyni do altany. Stan dobiegł spojrzeniem do końca strony i przeniósł je na właścicielkę burzy rudych włosów dopiero wtedy, gdy doczytał ostatni przypis pod ilustracją niewielkiego, purpurowego smoka.
- Uważaj na Petera! - wrzasnął jak oparzony, gdy uzdrowicielka mościła swój kościsty tyłek na pustej kanapie. Skoro zasugerowała mu jakieś zaburzenia psychiczne, dlaczego miałby puścić to po prostu mimo uszu? Odwrócił się nagle i spojrzał gdzieś w pustą przestrzeń ponad ramieniem.
- Przepraszam Leonore, nie powinienem podnosić głosu.
Stan potrząsnął niespokojnie głową i z udawanym zaciekawieniem powrócił do lektury. Przesunął szybko palcem wskazującym po kilku wersach kolejnej strony, mrucząc coś pod nosem. Znając wybitnie strachliwą naturę swej współlokatorki (a raczej dachodawcy), miał jedynie nadzieję, że nie zwieje zaraz z piskiem z powrotem do siedliska żabojadów. Blondyn zatrzasnął wreszcie książkę i obdarzył niebieskooką szerokim, zawadiackim uśmiechem.
- To co mi przywiozłaś? Jeśli jakieś żaby albo ślimaki to nim zdążysz wyjąć to z torby puszczę tą chatę z dymem - machnął ręką w kierunku włości, którymi rządził kilka ostatnich tygodni. Posiadłość stała dalej twardo na swych mocnych fundamentach, nie wyglądając na grożącą zawaleniem, więc mógł być z siebie dumny. Przetarł dłonią mokre, opadające na czoło kosmyki, wspierając potylicę o zagłówek.
- Uważaj na Petera! - wrzasnął jak oparzony, gdy uzdrowicielka mościła swój kościsty tyłek na pustej kanapie. Skoro zasugerowała mu jakieś zaburzenia psychiczne, dlaczego miałby puścić to po prostu mimo uszu? Odwrócił się nagle i spojrzał gdzieś w pustą przestrzeń ponad ramieniem.
- Przepraszam Leonore, nie powinienem podnosić głosu.
Stan potrząsnął niespokojnie głową i z udawanym zaciekawieniem powrócił do lektury. Przesunął szybko palcem wskazującym po kilku wersach kolejnej strony, mrucząc coś pod nosem. Znając wybitnie strachliwą naturę swej współlokatorki (a raczej dachodawcy), miał jedynie nadzieję, że nie zwieje zaraz z piskiem z powrotem do siedliska żabojadów. Blondyn zatrzasnął wreszcie książkę i obdarzył niebieskooką szerokim, zawadiackim uśmiechem.
- To co mi przywiozłaś? Jeśli jakieś żaby albo ślimaki to nim zdążysz wyjąć to z torby puszczę tą chatę z dymem - machnął ręką w kierunku włości, którymi rządził kilka ostatnich tygodni. Posiadłość stała dalej twardo na swych mocnych fundamentach, nie wyglądając na grożącą zawaleniem, więc mógł być z siebie dumny. Przetarł dłonią mokre, opadające na czoło kosmyki, wspierając potylicę o zagłówek.
Stan GriffithsAuror - Urodziny : 04/06/1986
Wiek : 38
Skąd : Dartford, Wielka Brytania
Krew : czysta
Re: Ogród na tyłach domu
Stan mógł się domyślać, że jego współlokatorka należała nie dość, że do strachliwych, to jeszcze na dodatek do całkiem łatwowiernych istot. W tym samym momencie, w którym blondyn wykrzyknął ostrzeżenie, ta zerwała się na równe nogi, niemal podskakując w miejscu. Z dziwnym upodobaniem mężczyzny co do specyficznych rzeczy, nie mogła mieć gwarancji, że w międzyczasie nie zaadoptowali smoka, gnoma, czy innej rozbisurmanionej kreatury. Dopiero kiedy przeczesała wzrokiem swoje najbliższe otoczenie i upewniła się, że nie przysiadła ogona lub innej kończyny czemukolwiek, opadła z powrotem na kanapę, posyłając kawalarzowi spojrzenie pełne dezaprobaty. Mimo wszystko, nawet fakt założenia hodowli diabelskich sideł, nie byłby w stanie skłonić jej do powrotu. Było fajnie, odpoczęła, ale nie wytrzymałaby we Francji ani dnia dłużej. Chyba odwykła od specyficznego gustu i charakteru swoich rodaków.
- Zamiast rzucić mi się na szyję z radości, że wróciłam, żądasz prezentów? – żachnęła się, teatralnie wznosząc oczy do atramentowego nieba. Oczywiście, że miała prezenty, nie byłaby tą samą, odrobinę niepraktyczną i sentymentalną Marie, gdyby pomijała urocze sklepiki z rozmaitymi drobiazgami. Niestety, gdyby od razu odkryła karty, straciłaby całą frajdę.
- Nie mam ślimaków, są passé, przywiozłam ci za to całą paczuszkę żabich udek – skłamała gładko. Cóż, jedno było pewne, nawet jej francuskie podniebienie zaprotestowałoby, gdyby któryś z narodowych przysmaków Francji, pojawił się na jej talerzu.
- Zamiast rzucić mi się na szyję z radości, że wróciłam, żądasz prezentów? – żachnęła się, teatralnie wznosząc oczy do atramentowego nieba. Oczywiście, że miała prezenty, nie byłaby tą samą, odrobinę niepraktyczną i sentymentalną Marie, gdyby pomijała urocze sklepiki z rozmaitymi drobiazgami. Niestety, gdyby od razu odkryła karty, straciłaby całą frajdę.
- Nie mam ślimaków, są passé, przywiozłam ci za to całą paczuszkę żabich udek – skłamała gładko. Cóż, jedno było pewne, nawet jej francuskie podniebienie zaprotestowałoby, gdyby któryś z narodowych przysmaków Francji, pojawił się na jej talerzu.
Re: Ogród na tyłach domu
- Bo ja wiem czy jest się z czego cieszyć? - Stan przekrzywił głowę, mrużąc z zadumaniem oczy - Nie będę mógł urządzać już imprez, sikać przy otwartych drzwiach, jeść nago śniadanie i zapraszać na noc wygimnastykowanych aurorek...
Mężczyzna wyliczał, kolejno prostując palce u ręki.
- ... no i oczywiście chodzenie cały dzień po domu w majtkach też odpada, także... - podrapał się po głowie, aż wreszcie splótł ręce na brzuchu i wydał z siebie donośne westchnienie - ... żegnajcie wakacje.
W rzeczywistości dziki lokator Volante nie był tak uciążliwy i rozbrykany, na jakiego w tej chwili pozorował. Poukładana uzdrowicielka wyrzuciłaby go z domu szybciej, niż zdążyłby mrugnąć gdyby zbeszcześcił jej sypialnię.
Chłodny wiatr w połączeniu z wilgocią skóry postawił jasne włoski na ramionach aurora na baczność. Stan posłał dziewczynie pobłażliwe spojrzenie.
- Jesteś dla mnie za dobra. Nie mam serca przyjmować tak wspaniałego prezentu, więc spokojnie możesz wszystkie schrupać w zaciszu sypialni - mrugnął porozumiewawczo dając czarownicy do zrozumienia, że znalazł te kilka szeleszczących, pustych opakowań po kociołkowych piegusach - Nic się przede mną nie ukryje Rudzielcu.
Mężczyzna wyliczał, kolejno prostując palce u ręki.
- ... no i oczywiście chodzenie cały dzień po domu w majtkach też odpada, także... - podrapał się po głowie, aż wreszcie splótł ręce na brzuchu i wydał z siebie donośne westchnienie - ... żegnajcie wakacje.
W rzeczywistości dziki lokator Volante nie był tak uciążliwy i rozbrykany, na jakiego w tej chwili pozorował. Poukładana uzdrowicielka wyrzuciłaby go z domu szybciej, niż zdążyłby mrugnąć gdyby zbeszcześcił jej sypialnię.
Chłodny wiatr w połączeniu z wilgocią skóry postawił jasne włoski na ramionach aurora na baczność. Stan posłał dziewczynie pobłażliwe spojrzenie.
- Jesteś dla mnie za dobra. Nie mam serca przyjmować tak wspaniałego prezentu, więc spokojnie możesz wszystkie schrupać w zaciszu sypialni - mrugnął porozumiewawczo dając czarownicy do zrozumienia, że znalazł te kilka szeleszczących, pustych opakowań po kociołkowych piegusach - Nic się przede mną nie ukryje Rudzielcu.
Stan GriffithsAuror - Urodziny : 04/06/1986
Wiek : 38
Skąd : Dartford, Wielka Brytania
Krew : czysta
Re: Ogród na tyłach domu
Gdyby Marie miała podstawy wierzyć w to, że kiedy tylko zamknie za sobą drzwi frontowe, jej lokator zamieni jej dom w miejsce schadzek i nieskrępowanej niczym swawoli, najpewniej wróciłaby szybciej, niż wyjechała. Na szczęście wiedziała, że Stan – mimo beztroskiego usposobienia – mentalnie pokonał magiczną barierę 15 lat i nie był napalonym nastolatkiem. Czarownica nie byłaby jednak sobą, gdyby nie zawtórowała mężczyźnie, ciężko wzdychając.
- Rzeczywiście, kota nie ma, myszy harcują; kot wraca, pora umierać – skwitowała, rozkładając opalone ramiona w geście bezradności. Nim jednak zdążyli popaść w czarną rozpacz, Volante klasnęła radośnie w dłonie i sprawnie poderwała z miejsca, aby zniknąć na kilka dobrych minut w domowym zaciszu. Sama była chyba zbyt ciekawa jego reakcji, by nadal udawać, że jedyną rzeczą, jaką przywiozła z Francji były kończyny biednych zwierzątek. Swoją drogą, miała żabie udka, rzecz jednak w tym, że były przeznaczone dla ciężarnej Kathleen. Płacząca na reklamach pielęgniarka zdążyła listownie złożyć u niej zamówienie. Kobiety w ciąży jadły naprawdę obrzydliwe rzeczy, żabie udka nie były chyba nawet w czołówce ich najbardziej obleśnych zachcianek. Cóż, mimo całego wstrętu Rudej do żab, ciężarnym się nie odmawia, nie?
Na wzmiankę o odnalezionych przez niego opakowaniach po łakociach, wzruszyła jedynie bezwiednie ramionami.
- Przecież to mogło być mojego kochanka! - krzyknęła przez ramię.
Volante nie przepadła na dobre. Gdy tylko wróciła do ogrodu, na stole przed Griffithsem wylądowało okryte ciemnozieloną płachtą pudło. Wszystko byłoby w porządku, gdyby spod kawałka materiału nie zaczęły wydobywać się niepokojące dźwięki. Francuzka niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę, zastanawiając się, jak najkorzystniej zaprezentować sobie obu panów. W końcu po prostu szarpnęła za skrawek płachty, odsłaniając zawartość klatki.
- Stanny, przedstawiam ci Puszka!
Jakież musiało być zdziwienie Aurora, gdy ujrzał małe, puszyste stworzenie, łudząco przypominające kota, z tą jednak różnicą, że było znacznie bardziej energiczne. Czarna kulka, najwyraźniej równie przejęta, co sama Francuzka, odbiła się radośnie od prętów klatki, lądując na kuperku. Zaraz potem przestrzeń rozdarł podmuch ognia. Kto powiedział, że kociaki nie mogą zionąć ogniem?
- Rzeczywiście, kota nie ma, myszy harcują; kot wraca, pora umierać – skwitowała, rozkładając opalone ramiona w geście bezradności. Nim jednak zdążyli popaść w czarną rozpacz, Volante klasnęła radośnie w dłonie i sprawnie poderwała z miejsca, aby zniknąć na kilka dobrych minut w domowym zaciszu. Sama była chyba zbyt ciekawa jego reakcji, by nadal udawać, że jedyną rzeczą, jaką przywiozła z Francji były kończyny biednych zwierzątek. Swoją drogą, miała żabie udka, rzecz jednak w tym, że były przeznaczone dla ciężarnej Kathleen. Płacząca na reklamach pielęgniarka zdążyła listownie złożyć u niej zamówienie. Kobiety w ciąży jadły naprawdę obrzydliwe rzeczy, żabie udka nie były chyba nawet w czołówce ich najbardziej obleśnych zachcianek. Cóż, mimo całego wstrętu Rudej do żab, ciężarnym się nie odmawia, nie?
Na wzmiankę o odnalezionych przez niego opakowaniach po łakociach, wzruszyła jedynie bezwiednie ramionami.
- Przecież to mogło być mojego kochanka! - krzyknęła przez ramię.
Volante nie przepadła na dobre. Gdy tylko wróciła do ogrodu, na stole przed Griffithsem wylądowało okryte ciemnozieloną płachtą pudło. Wszystko byłoby w porządku, gdyby spod kawałka materiału nie zaczęły wydobywać się niepokojące dźwięki. Francuzka niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę, zastanawiając się, jak najkorzystniej zaprezentować sobie obu panów. W końcu po prostu szarpnęła za skrawek płachty, odsłaniając zawartość klatki.
- Stanny, przedstawiam ci Puszka!
Jakież musiało być zdziwienie Aurora, gdy ujrzał małe, puszyste stworzenie, łudząco przypominające kota, z tą jednak różnicą, że było znacznie bardziej energiczne. Czarna kulka, najwyraźniej równie przejęta, co sama Francuzka, odbiła się radośnie od prętów klatki, lądując na kuperku. Zaraz potem przestrzeń rozdarł podmuch ognia. Kto powiedział, że kociaki nie mogą zionąć ogniem?
Strona 2 z 2 • 1, 2
Similar topics
» Wejście do domu i ogród na tyłach
» Ogród na tyłach domu wraz z basenem
» Wejście do domu, ogród
» Wejście do domu i ogród
» Przód domu i ogród za domem
» Ogród na tyłach domu wraz z basenem
» Wejście do domu, ogród
» Wejście do domu i ogród
» Przód domu i ogród za domem
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Dzielnica mieszkalna :: Regen Street :: Regen Street 5
Strona 2 z 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach