Salon
+5
Vincent Cramer
Rosalie Fitzpatrick
Claudia Fitzpatrick
Morwen Blodeuwedd
Marie Volante
9 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Dzielnica mieszkalna :: Regen Street :: Regen Street 5
Strona 1 z 4
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Re: Salon
Życie Marie Volante nabierało tempa. Gonitwa między domem, a szpitalem była wykańczająca, ale radość, jaką sprawiała jej praca rekompensowała wszystkie nieprzespane noce i niedojedzone posiłki. Dni mijały niesamowicie szybko. Pamiętała doskonale, jak jeszcze kilkadziesiąt godzin wcześniej razem z Rosalie leczyły kaca po odrobinę za mocno zakrapianym wieczorze, kiedy nadszedł wyczekiwany piątek. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów Marie miała pokazać się światu w mniej formalnej odsłonie – biały, bezkształtny fartuch uzdrowicielki zastąpiła dopasowana czarna sukienka przed kolano z odkrytymi plecami i koronkowymi wstawkami w okolicy dekoltu. Czarownica była pewna, że tego wieczora wszyscy będą eleganccy, więc i ona – jako gospodyni i organizatorka całego przedsięwzięcia – musiała stanąć na wysokości zadania. Przygotowanie całej imprezy byłoby niemożliwe, gdyby nie pomoc Rosalie, która zatrzymała się u niej od czasu pamiętnego babskiego przyjęcia. Cudzoziemki bardzo szybko odnalazły wspólny język. Brunetka pomogła Francuzce w odpowiednim przygotowaniu całego domu, przekąsek i napojów. Bez niej Volante zapewne nie zdecydowałaby się również na zakup swojej nowej kreacji. Dopóki nie poznała Rosalie Scott żyła w przekonaniu, że ołówkowa spódnica i ładnie wyprasowana koszula to szczyt damskiej elegancji.
- Rosalie, na pewno nie chcesz widzieć tego swojego Rolanda? – Marie przystanęła na chwilę w miejscu, przyglądając się uważnie swojej tymczasowej współlokatorce. Od kilku dni temat wykładowcy był uznawany za tabu. – Wiesz, będzie kilka osób z Munga, myślę, że niektórzy uzdrowiciele powinni go znać. Dostanie sowę w kilka minut, jeśli tylko życzysz sobie jego obecności... Może udałoby się wam wszystko wyjaśnić? – Marie nie chciała być męcząca ani wścibska, ale uznała, że warto spróbować.
- Rosalie, na pewno nie chcesz widzieć tego swojego Rolanda? – Marie przystanęła na chwilę w miejscu, przyglądając się uważnie swojej tymczasowej współlokatorce. Od kilku dni temat wykładowcy był uznawany za tabu. – Wiesz, będzie kilka osób z Munga, myślę, że niektórzy uzdrowiciele powinni go znać. Dostanie sowę w kilka minut, jeśli tylko życzysz sobie jego obecności... Może udałoby się wam wszystko wyjaśnić? – Marie nie chciała być męcząca ani wścibska, ale uznała, że warto spróbować.
Re: Salon
Od ostatniego babskiego spotkania minęło trochę czasu, który Morwen spędzała tak jak zwykle: najpierw praca, potem dom, gdzie miała całkiem miłe towarzystwo ze strony Rosalie, i na tym kończyło się jej życie. Dopóki nie wpadła przypadkiem w parku na Marie, która poinformowała ją, że skończyła remont i robi parapetówkę. Cóż, Walijka nie wnikała w szczegóły, przyjmując zaproszenie, bo przecież Volante była jej przyjaciółką i nie mogła jej odmówić z powodu jakieś błahostki, czyż nie?
Po powrocie z pracy wzięła szybki prysznic a później zajęła się przygotowywaniem do wyjścia. Wysuszyła włosy unosząc je delikatnie dzięki specyfikowi zwanemu pianką, zrobiła makijaż i ubrała się w czerwoną, obcisłą sukienkę z rękawem nieco za łokieć oraz dekoltem w serek. Dla lepszego efektu przewiązała ją czarnym paskiem wokół talii i ubrała standardowo wysokie szpilki, zarzucając na ramiona czarną kurtkę-skórkę.
Gdy opuszczała swój dom, zahaczyła o sklep, gdzie nabyła dwie butelki dobrego trunku a następnie skierowała się na Regen Street 5. Zapukała do drzwi i po odczekaniu chwili, przywitała się z gospodynią oraz Rozalką (jeśli tam jest ;p).
- Co słychać, moje panie? - spytała z uśmiechem na twarzy, gospodyni wręczając alkohol. Sama zajęła miejsce koło okna, zakładając nogę na nogę a w kopertówce zaczęła nerwowo szukać paczki papierosów, które na pewno do niej wsadzała. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Po powrocie z pracy wzięła szybki prysznic a później zajęła się przygotowywaniem do wyjścia. Wysuszyła włosy unosząc je delikatnie dzięki specyfikowi zwanemu pianką, zrobiła makijaż i ubrała się w czerwoną, obcisłą sukienkę z rękawem nieco za łokieć oraz dekoltem w serek. Dla lepszego efektu przewiązała ją czarnym paskiem wokół talii i ubrała standardowo wysokie szpilki, zarzucając na ramiona czarną kurtkę-skórkę.
Gdy opuszczała swój dom, zahaczyła o sklep, gdzie nabyła dwie butelki dobrego trunku a następnie skierowała się na Regen Street 5. Zapukała do drzwi i po odczekaniu chwili, przywitała się z gospodynią oraz Rozalką (jeśli tam jest ;p).
- Co słychać, moje panie? - spytała z uśmiechem na twarzy, gospodyni wręczając alkohol. Sama zajęła miejsce koło okna, zakładając nogę na nogę a w kopertówce zaczęła nerwowo szukać paczki papierosów, które na pewno do niej wsadzała. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Re: Salon
Claudia stanęła przed drzwiami Regen Street 5 i zadzwoniła dzwonkiem, trzymając go może trochę dłużej niż powinna. Miała jednak w jednym ręku miotłę wraz z wypchaną do granic możliwości torbą, a wdrugim zapakowane białe wytrawne wino i mały bukiet fiołków. Czarownica przyleciała na miotle niemal całą odległość z Hogwartu. Początkowo planowała jechać pociągiem, jednak ten zepsuł się w środku lasu i Fitzpatrick postanowiła wsiąść na miotłę i dolecieć do Londynu.
Chwilę zajęło jej ulokowanie pakunków na miotle i okrycie całego ekwipunku polem niewidzialności. Droga zajęła jej trochę więcej czasu niż zwyczajna teleportacja, ale Irlandka nie znosiła tego środka transportu. Według niej, po pierwsze był zawodny, a po drugie... Cóż, po prostu robiło jej się niedobrze.
- Marie, otwórz... - powiedziała, przestępując z nogi na nogę. Nawet nie wiedziała, kto będzie na tej parapetówie. Postanowiła jednak wyrwać się z Hogwartu i na chwilę zmienić otoczenie na Londyn. I tak za chwilę miał być już weekend, a ona nie prowadziła już w tym tygodniu zajęć. Czarownica jak zwykle zastanawiała się, kto przyjdzie na tę imprezę i jak ona będzie wyglądała... oraz czy będzie raczej stała w kącie, czy też akurat dostanie jakiegoś kopa energetycznego (jak ona to nazywała) i będzie bawiła się na całego...
To jednak byla wielka niewiadomo i Claudia sama nie wiedziała, na co ma dzisiaj większą ochotę. Choć wszystko sprowadzało się do tego, że chyba i tak nie ma zbyt wielu sił. Opcja siedzenia w kącie wydawała się więc kusząca.
Chwilę zajęło jej ulokowanie pakunków na miotle i okrycie całego ekwipunku polem niewidzialności. Droga zajęła jej trochę więcej czasu niż zwyczajna teleportacja, ale Irlandka nie znosiła tego środka transportu. Według niej, po pierwsze był zawodny, a po drugie... Cóż, po prostu robiło jej się niedobrze.
- Marie, otwórz... - powiedziała, przestępując z nogi na nogę. Nawet nie wiedziała, kto będzie na tej parapetówie. Postanowiła jednak wyrwać się z Hogwartu i na chwilę zmienić otoczenie na Londyn. I tak za chwilę miał być już weekend, a ona nie prowadziła już w tym tygodniu zajęć. Czarownica jak zwykle zastanawiała się, kto przyjdzie na tę imprezę i jak ona będzie wyglądała... oraz czy będzie raczej stała w kącie, czy też akurat dostanie jakiegoś kopa energetycznego (jak ona to nazywała) i będzie bawiła się na całego...
To jednak byla wielka niewiadomo i Claudia sama nie wiedziała, na co ma dzisiaj większą ochotę. Choć wszystko sprowadzało się do tego, że chyba i tak nie ma zbyt wielu sił. Opcja siedzenia w kącie wydawała się więc kusząca.
Re: Salon
Rosalie stanęła przed lustrem i poprawiła dłonią czarne włosy skręcone w symetryczne, drobne loczki. Chwyciła za flakon z ulubionymi perfumami i skropiła nimi swą szyję, przyglądając się w lustrze młodej Francuzce. Marie była wyraźnie stremowana nie tylko swym nietypowym, kobiecym strojem, ale i całym przyjęciem i związanymi z nim przygotowaniami.
- Jeśli chcesz by tu przyszedł nie mogę Ci tego zabronić, moja droga. To Twój dom i Twoje przyjęcie. - czarownica westchnęła ostentacyjnie i wsunęła na nogi niebotycznie wysokie szpilki. Chodzenie w nich nie sprawiało jednak kobiecie najmniejszego problemu. Postawiła dziś na stonowaną elegancję: miała na sobie kremową, bawełnianą i obcisłą bluzkę, której rękawy sięgały do 3/4 przedramienia, a także sięgającą do kolan czarną spódnicę, która niewątpliwie podkreślała jej wszystkie kobiece wdzięki. Na jej twarzy widniał dyskretny makijaż - oczy miała pomalowane jedynie czarnym tuszem, za to usta nieodzownie lśniły karminową, kuszącą czerwienią.
- Byłabym zapomniała!
Irlandka pokręciła szybko głową, wprawiając w ruch swe czarne sprężynki. Zniknęła na chwilę z pola widzenia Marie, a gdy powróciła trzymała w dłoni duży pakunek owinięty papierem w beżowe kwiaty.
- Będą idealnie komponowały się z wnętrzem!
W środku było pięć eleganckich poduszek. Napis na ich lnianej powierzchni zmieniał się w zależności od nastroju gospodarza.
- Morwen! - Rosalie przywitała się ze swą nową koleżanką, a następnie przyniosła z kuchni tacę wypełnioną kieliszkami z najprawdziwszym szampanem. - Mam nadzieję, że nie cierpiałaś ostatnio tak bardzo jak my...
- Jeśli chcesz by tu przyszedł nie mogę Ci tego zabronić, moja droga. To Twój dom i Twoje przyjęcie. - czarownica westchnęła ostentacyjnie i wsunęła na nogi niebotycznie wysokie szpilki. Chodzenie w nich nie sprawiało jednak kobiecie najmniejszego problemu. Postawiła dziś na stonowaną elegancję: miała na sobie kremową, bawełnianą i obcisłą bluzkę, której rękawy sięgały do 3/4 przedramienia, a także sięgającą do kolan czarną spódnicę, która niewątpliwie podkreślała jej wszystkie kobiece wdzięki. Na jej twarzy widniał dyskretny makijaż - oczy miała pomalowane jedynie czarnym tuszem, za to usta nieodzownie lśniły karminową, kuszącą czerwienią.
- Byłabym zapomniała!
Irlandka pokręciła szybko głową, wprawiając w ruch swe czarne sprężynki. Zniknęła na chwilę z pola widzenia Marie, a gdy powróciła trzymała w dłoni duży pakunek owinięty papierem w beżowe kwiaty.
- Będą idealnie komponowały się z wnętrzem!
W środku było pięć eleganckich poduszek. Napis na ich lnianej powierzchni zmieniał się w zależności od nastroju gospodarza.
- Morwen! - Rosalie przywitała się ze swą nową koleżanką, a następnie przyniosła z kuchni tacę wypełnioną kieliszkami z najprawdziwszym szampanem. - Mam nadzieję, że nie cierpiałaś ostatnio tak bardzo jak my...
Re: Salon
Ton Rosalie potwierdził przypuszczenia Francuzki – czarownica wciąż była śmiertelnie obrażona na swojego przyjaciela i najwyraźniej nie życzyła sobie jego obecności tego wieczora na Regen Street 5, a Volante nie miała postępować wbrew niej. Jej priorytetem było to, by dzisiaj wszyscy goście dobrze się bawili, a złe samopoczucie pani Scott dyskwalifikowałoby założenie rudej już na samym wstępie.
- Może dzisiaj poznasz kogoś wyjątkowego – zaszczebiotała, wyraźnie rozbawiona swoim przypuszczeniem. Nie znała zbyt wielu mężczyzn, na parapetówce miało się pojawić zaledwie trzech panów i nie miała zielonego pojęcia, czy którykolwiek pasowałby do Irlandki. Wkrótce do salonu weszła Morwen, a w chwilę potem w domu rozległ się odgłos dzwonka, więc czarownica podziękowawszy za prezenty, popędziła do drzwi, by wpuścić kolejnego gościa.
- Claudia! Wspaniale, że udało ci się... przylecieć – ruda zerknęła niepewnie na miotłę, którą blondynka trzymała w dłoni i pokiwała głową w wyrazie podziwu. Latanie z takim ekwipunkiem musiało być dość niewygodne, ale miała w końcu do czynienia z nauczycielką quidditcha! Claudia była profesjonalistką. Marie wprowadziła nowoprzybyłą do salonu i przedstawiła ją pozostałym kobietom, wskazując miejsce na sofie.
- Może się czegoś napijecie? Częstujcie się – wskazała dłonią na bogato wyposażony barek i stojące na małym stoliku obok niego różnego rodzaju kieliszki i szklanki.
- Może dzisiaj poznasz kogoś wyjątkowego – zaszczebiotała, wyraźnie rozbawiona swoim przypuszczeniem. Nie znała zbyt wielu mężczyzn, na parapetówce miało się pojawić zaledwie trzech panów i nie miała zielonego pojęcia, czy którykolwiek pasowałby do Irlandki. Wkrótce do salonu weszła Morwen, a w chwilę potem w domu rozległ się odgłos dzwonka, więc czarownica podziękowawszy za prezenty, popędziła do drzwi, by wpuścić kolejnego gościa.
- Claudia! Wspaniale, że udało ci się... przylecieć – ruda zerknęła niepewnie na miotłę, którą blondynka trzymała w dłoni i pokiwała głową w wyrazie podziwu. Latanie z takim ekwipunkiem musiało być dość niewygodne, ale miała w końcu do czynienia z nauczycielką quidditcha! Claudia była profesjonalistką. Marie wprowadziła nowoprzybyłą do salonu i przedstawiła ją pozostałym kobietom, wskazując miejsce na sofie.
- Może się czegoś napijecie? Częstujcie się – wskazała dłonią na bogato wyposażony barek i stojące na małym stoliku obok niego różnego rodzaju kieliszki i szklanki.
Re: Salon
Cramer pokonał dwa niewielkie schodki prowadzące do wejścia. Przełożył doniczkę z kwiatkiem do ręki, w której trzymał już torebkę z porcelanową zastawą i butelkę z czerwonym winem. Gdyby nie jedna z uczynnych pielęgniarek pewnie stanąłby w progu ze złamaną różą. Jane ochoczo zaoferowała się jednak z pomocą w kupnie prezentu dla panny Volante. Vincent całkowicie zdał się na jej kobiecy gust. Skończył dyżur zaledwie pół godziny temu i jedyne co zdążył zrobić, to wziąć szybki prysznic i założyć jeansy i czarną koszulę, której górny guzik pozostawał nonszalancko rozpięty. Mężczyzna chwycił w dłoń rzeźbioną kołatkę i zastukał trzy razy. Odsunął się od drzwi i omiótł spojrzeniem zadbany, choć niewielki ogródek przed domem.
Marie zjawiła się chwilę później. Po krótkim powitaniu brunet wręczył jej prezenty i przekroczył próg domu, zamykając za sobą cicho drzwi.
W salonie znajdowało się już kilka osób. Na jego szczęście, czy też nieszczęście właśnie - same kobiety. Morwen, Claudia, Marie i jakaś czarnowłosa, starsza od wszystkich pozostałych czarownica. Brakowało jeszcze Penelope, by dopełnić ten słodki, niemal sielankowy obrazek. Uzdrowiciel skinął głową w kierunku szanownych dam i uśmiechnął się krótko.
- Nie mówiłaś, że to babski wieczorek... - przesunął dłonią po potylicy i obejrzał się na rudowłosą współpracownicę, szukając poniekąd ratunku w jej błękitnych, lśniących tęczówkach.
Marie zjawiła się chwilę później. Po krótkim powitaniu brunet wręczył jej prezenty i przekroczył próg domu, zamykając za sobą cicho drzwi.
W salonie znajdowało się już kilka osób. Na jego szczęście, czy też nieszczęście właśnie - same kobiety. Morwen, Claudia, Marie i jakaś czarnowłosa, starsza od wszystkich pozostałych czarownica. Brakowało jeszcze Penelope, by dopełnić ten słodki, niemal sielankowy obrazek. Uzdrowiciel skinął głową w kierunku szanownych dam i uśmiechnął się krótko.
- Nie mówiłaś, że to babski wieczorek... - przesunął dłonią po potylicy i obejrzał się na rudowłosą współpracownicę, szukając poniekąd ratunku w jej błękitnych, lśniących tęczówkach.
Re: Salon
Kopertówki miały to do siebie, że były małe i płaskie a można było wsadzić do nich co najwyżej kilka, najbardziej potrzebnych rzeczy. Ta niestety wydawała się być bez dna, co poirytowało Walijkę, dopóki nie znalazła swojej ukochanej paczki z papierosami. Chwyciła ją oraz zapalniczkę, otworzyła okno i oparła się biodrami o parapet, zapalając szluga. Znała Marie i wiedziała, że ta zaraz rzuciłaby się jej do gardła, gdyby dym przypadkiem zasmrodził pokój, więc wolała się jej nie narażać a w razie czego - mogła wyjść na ogród, co pewnie uczyni za jakiś czas, do kompletu z butelką wódki.
Rozglądnęła się po obecnych, a kiedy w wejściu stanęła Claudia, Morwen posłała jej szeroki uśmiech na powitanie. Znały się dość długo, jednak nie na tyle dobrze, by nazwać to przyjaźnią. Ot, czasem zdarzało się, że wpadały na siebie przypadkiem w Londynie czy Hogsmeade, kończąc spotkanie przy kawie czy lampce wina. Do parteru sprowadziło ją pytanie Rosalie i tacka z kieliszkami.
- Skłamałabym mówiąc, że nie cierpiałam, Rozalko - posłała jej wymowne spojrzenie, biorąc ostrożnie w dłoń kieliszek z żółtawą cieczą, którą oglądnęła okiem znawcy. Nim zdążyła się napić, usłyszała męski, wyjątkowo znany jej, głos. Powiodła więc wzrokiem w stronę jego źródła, ale poza krótkim "cześć Vincent", nie powiedziała nic więcej. Wciąż była obrażona na szanownego dyrektora szpitala świętego Munga, choć nie dawała po sobie tego poznać. Jeszcze. Odwróciła się bokiem do towarzystwa, częściowo znikając za firanką, która teraz jej teraz nie przeszkadzała w żaden sposób.
Rozglądnęła się po obecnych, a kiedy w wejściu stanęła Claudia, Morwen posłała jej szeroki uśmiech na powitanie. Znały się dość długo, jednak nie na tyle dobrze, by nazwać to przyjaźnią. Ot, czasem zdarzało się, że wpadały na siebie przypadkiem w Londynie czy Hogsmeade, kończąc spotkanie przy kawie czy lampce wina. Do parteru sprowadziło ją pytanie Rosalie i tacka z kieliszkami.
- Skłamałabym mówiąc, że nie cierpiałam, Rozalko - posłała jej wymowne spojrzenie, biorąc ostrożnie w dłoń kieliszek z żółtawą cieczą, którą oglądnęła okiem znawcy. Nim zdążyła się napić, usłyszała męski, wyjątkowo znany jej, głos. Powiodła więc wzrokiem w stronę jego źródła, ale poza krótkim "cześć Vincent", nie powiedziała nic więcej. Wciąż była obrażona na szanownego dyrektora szpitala świętego Munga, choć nie dawała po sobie tego poznać. Jeszcze. Odwróciła się bokiem do towarzystwa, częściowo znikając za firanką, która teraz jej teraz nie przeszkadzała w żaden sposób.
Re: Salon
Claudia widząc gospodynię, wyciągnęła w jej stronę zapakowaną butelkę. Nie znały się z Marie za dobrze, a ona też nie miała zbyt dużo czasu i pomysłów na zakup czegoś lepszego. Doszła jednak do wniosku, że dobre białe, wytrawne wino na pewno się przyda. Jak nie wypije się go teraz, to zostanie jej na później. Tak czy owak, z pewnością się nie zmarnuje.
- Wszystkiego dobrego w nowym miejscu..! - Claudia nie wiedziała, co się zasadniczo powinno powiedzieć w takich momentach, ale po prostu chciała jej życzyć jak najlepszego i najmniej problemowego mieszkania na Regen Street 5.
Pomachała Morwen i prędko znalazła się obok niej, widząc jak odpala papierosa. Była w zasadzie chyba jedyną osobą, którą znała - poza samą gospodynią. Ta jednak, z uwagi na to, że to była jej impreza, powinna być ogólnodostępna, a Claudia nie powinna się jej usilnie uczepiać.
- Morwen, masz papierosem poczęstować? Zapomniałam swojej paczki... - powiedziała z małą rozpaczą Irlandka, rozkladając ręce. W jej podróżnej torbie nie było zbawiennej paczki papierosów. Zawsze pozostawała jej opcja wyjścia gdzieś do sklepu. Na to jednak nie miała w tej chwili zbytniej ochoty.
- Vincent... - powiedziała cichym tonem, gdy wszystkie inne kobiety przywitały go radośnie. No tak, wszystkie znają Cramera... Kobieta rozejrzała się baczniej po ich twarzach i zarumieniła się z wrażenia. I wszystkie się w nim durzą! odkryła, mając nadzieję, ze się myli. Słodki Merlinie, cóż za rewelacja! roześmiała się w duchu. Śmiała się też z własnego zadurzenia, które kwitło w niej od czasów szkolnych. Ależ ty Claudio jesteś głupia, głupia... Głupia!
- Wszystkiego dobrego w nowym miejscu..! - Claudia nie wiedziała, co się zasadniczo powinno powiedzieć w takich momentach, ale po prostu chciała jej życzyć jak najlepszego i najmniej problemowego mieszkania na Regen Street 5.
Pomachała Morwen i prędko znalazła się obok niej, widząc jak odpala papierosa. Była w zasadzie chyba jedyną osobą, którą znała - poza samą gospodynią. Ta jednak, z uwagi na to, że to była jej impreza, powinna być ogólnodostępna, a Claudia nie powinna się jej usilnie uczepiać.
- Morwen, masz papierosem poczęstować? Zapomniałam swojej paczki... - powiedziała z małą rozpaczą Irlandka, rozkladając ręce. W jej podróżnej torbie nie było zbawiennej paczki papierosów. Zawsze pozostawała jej opcja wyjścia gdzieś do sklepu. Na to jednak nie miała w tej chwili zbytniej ochoty.
- Vincent... - powiedziała cichym tonem, gdy wszystkie inne kobiety przywitały go radośnie. No tak, wszystkie znają Cramera... Kobieta rozejrzała się baczniej po ich twarzach i zarumieniła się z wrażenia. I wszystkie się w nim durzą! odkryła, mając nadzieję, ze się myli. Słodki Merlinie, cóż za rewelacja! roześmiała się w duchu. Śmiała się też z własnego zadurzenia, które kwitło w niej od czasów szkolnych. Ależ ty Claudio jesteś głupia, głupia... Głupia!
Re: Salon
Jako, że wstał niedawno, odsypiając nocny dyżur w szpitalu, poszedł do łazienki doprowadzić się do ładu. Po kilkunastu minutach wszedł do kuchni w samym ręczniku, gdzie spojrzał na zegarek. Pędem poszedł się ubrać, cieszył się z tego, iż wszystko przygotował wcześniej, po tym jak dzisiejszego ranka dostał zaproszenie na parapetówkę od koleżanki po fachu. Spakował prezent i ubrał się, po czym ruszył w kierunku Regen Street. Dotarcie do domu Francuzki zajęło mi kilka minut. Chwilę później znalazł się pod drzwiami do jej nowego domu. Jak na siebie, dzisiaj był ubrany w miarę elegancko. Grafitową koszule dopełniał czarny, wąski krawat zawiązany jednym z najprostszych sposobów jaki znał. Do tego czarne, bawełniane spodnie i buty... jak zwykle na jego stopach znalazły się trampki. Zadzwonił do drzwi, czekając aż właścicielka mu otworzy. W jego ręku spoczywała torebka z kompletem kieliszków do wina.
Re: Salon
Tacka z szampanem stanęła na niskim, drewnianym stoliku. Rosalie chwyciła jeden z nich w swą smukłą, zadbaną dłoń i upiła łyka, nakładając na twarz grzeczny uśmiech. Naturalnie jej uwagę przyciągnął fakt, że była najstarsza z zebranych do tej pory gości. Młode koleżanki Marie wciąż miały rumiane policzki i gładkie buźki nieskalane nawet pojedynczą zmarszczką. Nie licząc oczywiście tych, które powstawały naturalnie przy okazji uśmiechu.
- Nigdy więcej. - westchnęła, przypominając sobie okropny ból głowy z jakim walczyła cały dzień. Upiła niewielkiego łyka szampana, a jej czerwona szminka pozostawiła ślad na wypucowanym pieczołowicie przez gospodynię szkle. Nie znała niestety młodziutkiej blondynki, która weszła do salonu niedługo po Morwen, ani mężczyzny, którego wydawały się znać jednak wszystkie pozostałe czarownice.
- Rosalie Scott.
Ciemnowłosa uśmiechnęła się zadziornie i wystawiła dłoń w kierunku nieznanego mężczyzny, którego Morwen nazwała Vincentem.
- Vincent kolega Rolanda?
W tyle głowy gdzieś obijał jej się głos wykładowcy, który mówił o dyrektorze Munga przy okazji sprawy z młodą Gryfonką. Scott odstawiła kieliszek na szafeczkę i w ostatniej chwili powstrzymała się przed chwyceniem młodego mężczyzny pod rękę. A to wszystko dzięki ostremu dźwiękowi dzwonka do drzwi. Rosalie zacisnęła dłoń na ramieniu rudowłosej Francuzki i uśmiechnęła się do niej pogodnie.
- Zajmij się gośćmi, ja otworzę.
Brunetka uchyliła drzwi wejściowe i skinęła głową na widok kolejnego młodego mężczyzny. Uchyliła skrzydło szerzej, pozwalając mu wejść do środka.
- Marie czeka w salonie. - usprawiedliwiła uzdrowicielkę i poprowadziła jej kolejnego gościa do pomieszczenia, w którym przebywała już cała zgraja czarodziejów. - Rosalie Scott, miło mi.
- Nigdy więcej. - westchnęła, przypominając sobie okropny ból głowy z jakim walczyła cały dzień. Upiła niewielkiego łyka szampana, a jej czerwona szminka pozostawiła ślad na wypucowanym pieczołowicie przez gospodynię szkle. Nie znała niestety młodziutkiej blondynki, która weszła do salonu niedługo po Morwen, ani mężczyzny, którego wydawały się znać jednak wszystkie pozostałe czarownice.
- Rosalie Scott.
Ciemnowłosa uśmiechnęła się zadziornie i wystawiła dłoń w kierunku nieznanego mężczyzny, którego Morwen nazwała Vincentem.
- Vincent kolega Rolanda?
W tyle głowy gdzieś obijał jej się głos wykładowcy, który mówił o dyrektorze Munga przy okazji sprawy z młodą Gryfonką. Scott odstawiła kieliszek na szafeczkę i w ostatniej chwili powstrzymała się przed chwyceniem młodego mężczyzny pod rękę. A to wszystko dzięki ostremu dźwiękowi dzwonka do drzwi. Rosalie zacisnęła dłoń na ramieniu rudowłosej Francuzki i uśmiechnęła się do niej pogodnie.
- Zajmij się gośćmi, ja otworzę.
Brunetka uchyliła drzwi wejściowe i skinęła głową na widok kolejnego młodego mężczyzny. Uchyliła skrzydło szerzej, pozwalając mu wejść do środka.
- Marie czeka w salonie. - usprawiedliwiła uzdrowicielkę i poprowadziła jej kolejnego gościa do pomieszczenia, w którym przebywała już cała zgraja czarodziejów. - Rosalie Scott, miło mi.
KOLEJNOŚĆ:
- Rosalie Scott
- Marie Volante
- Morwen Blodeuwedd
- Claudia Carmandaye
- Vincent Cramer
- Miles Gladstone
- Rosalie Scott
- Marie Volante
- Morwen Blodeuwedd
- Claudia Carmandaye
- Vincent Cramer
- Miles Gladstone
Re: Salon
Ruda przez chwilę patrzyła na swojego pracodawcę niemo, a jej twarz wyrażała jedynie zdezorientowanie. Kiedy jednak do jej mózgu dotarł sens słów mężczyzny, na jej krwistoczerwone dzisiaj wargi przybłąkał się subtelny uśmiech. Czyżby był zestresowany?
- Vincencie, ufam, że ty poradzisz sobie z nimi świetnie – Volante była poniekąd rozbawiona całą sytuacją. Na kanapie siedziały trzy kobiety, a Cramer był pośród nich jednym – póki co – rodzynkiem. Uzdrowicielka postanowiła nie pocieszać go i nie zdradzać, że zaprosiła jeszcze dwóch panów. Cramer miał opinię kobieciarza, więc powinien być w swoim żywiole.
Marie była odrobinę spięta. Tego wieczora wszystko miało być idealne, więc musiała się naprawdę postać, by swoją niezdarnością niczego nie zepsuć.
- Czujcie się jak u siebie. Częstujcie się, opróżniajcie barek, a jeśli czegoś zabraknie albo jeśli będziecie mieli specjalne życzenia, to po prostu krzyknijcie. Cały dom jest do waszej dyspozycji. Jeśli będziecie mieli ochotę, możecie wyjść do ogrodu – czarownica uśmiechnęła się niepewnie, próbując sobie przypomnieć, co jeszcze miała do zakomunikowania swoim gościom. Nic nie przyszło jej do głowy, więc dyskretnie – na tyle, na ile właścicielka burzy ognisto rudych włosów może to uczynić – przemknęła do kuchni, z której przyniosła najróżniejsze przekąski, które zajęły miejsce na niewielkim stoliku, tuż obok ciast.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła się jak stremowana swoją pierwszą domówką nastolatka. Chyba niepotrzebnie panikowała, przecież była otoczona przyjaciółmi, ludźmi jej życzliwymi. Przynajmniej tak sobie wciąż powtarzała.
Ruda zmarszczyła brwi, kiedy Morwen i Claudia szybko uciekły w kąt, by wspólnie oddać się potwornemu nałogowi. Były jej gośćmi, więc nie powinny chować się, by móc zapalić. Chyba, że nie ukrywały się z powodu papierosów...
- Widzisz, pochowały się po kątach. Zostałyśmy ja i Rosalie, ale Rose jest urocza, a ze mną użerasz się w pracy – czarownica przerwała, słysząc dzwonek. Kolejny mężczyzna. Przynajmniej tak wynikało z jej obliczeń. Marie ruszyła już w kierunku drzwi, ale wyręczyła ją Rosalie, za co Volante była jej ogromnie wdzięczna.
- Miles, tradycyjne modne spóźnienie, co? – ruda zmrużyła oczy i wycelowała w niego palcem wskazującym, by następnie mu pogrozić. Całe groźne wrażenie minęło jednak, kiedy nie wytrzymała i uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Bawcie się dobrze – rzuciła jeszcze, nim ponownie zniknęła w kuchni. Dobrze, że w jej domu było kilkoro uzdrowicieli, w wysokich - zbyt wysokich jak na jej gust - szpilkach nie czuła się zbyt pewnie.
- Vincencie, ufam, że ty poradzisz sobie z nimi świetnie – Volante była poniekąd rozbawiona całą sytuacją. Na kanapie siedziały trzy kobiety, a Cramer był pośród nich jednym – póki co – rodzynkiem. Uzdrowicielka postanowiła nie pocieszać go i nie zdradzać, że zaprosiła jeszcze dwóch panów. Cramer miał opinię kobieciarza, więc powinien być w swoim żywiole.
Marie była odrobinę spięta. Tego wieczora wszystko miało być idealne, więc musiała się naprawdę postać, by swoją niezdarnością niczego nie zepsuć.
- Czujcie się jak u siebie. Częstujcie się, opróżniajcie barek, a jeśli czegoś zabraknie albo jeśli będziecie mieli specjalne życzenia, to po prostu krzyknijcie. Cały dom jest do waszej dyspozycji. Jeśli będziecie mieli ochotę, możecie wyjść do ogrodu – czarownica uśmiechnęła się niepewnie, próbując sobie przypomnieć, co jeszcze miała do zakomunikowania swoim gościom. Nic nie przyszło jej do głowy, więc dyskretnie – na tyle, na ile właścicielka burzy ognisto rudych włosów może to uczynić – przemknęła do kuchni, z której przyniosła najróżniejsze przekąski, które zajęły miejsce na niewielkim stoliku, tuż obok ciast.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła się jak stremowana swoją pierwszą domówką nastolatka. Chyba niepotrzebnie panikowała, przecież była otoczona przyjaciółmi, ludźmi jej życzliwymi. Przynajmniej tak sobie wciąż powtarzała.
Ruda zmarszczyła brwi, kiedy Morwen i Claudia szybko uciekły w kąt, by wspólnie oddać się potwornemu nałogowi. Były jej gośćmi, więc nie powinny chować się, by móc zapalić. Chyba, że nie ukrywały się z powodu papierosów...
- Widzisz, pochowały się po kątach. Zostałyśmy ja i Rosalie, ale Rose jest urocza, a ze mną użerasz się w pracy – czarownica przerwała, słysząc dzwonek. Kolejny mężczyzna. Przynajmniej tak wynikało z jej obliczeń. Marie ruszyła już w kierunku drzwi, ale wyręczyła ją Rosalie, za co Volante była jej ogromnie wdzięczna.
- Miles, tradycyjne modne spóźnienie, co? – ruda zmrużyła oczy i wycelowała w niego palcem wskazującym, by następnie mu pogrozić. Całe groźne wrażenie minęło jednak, kiedy nie wytrzymała i uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Bawcie się dobrze – rzuciła jeszcze, nim ponownie zniknęła w kuchni. Dobrze, że w jej domu było kilkoro uzdrowicieli, w wysokich - zbyt wysokich jak na jej gust - szpilkach nie czuła się zbyt pewnie.
Re: Salon
Vincent..., cześć Vincent..., Vincent przyjaciel Rolanda?
Mężczyzna zmrużył powieki, skacząc spojrzeniem po twarzach czarownic. Morwen zaszczyciła go swym obojętnym jak zwykle wyrazem twarzy nim zniknęła za firanką, a Claudia zarumieniła się nieznośnie, jak to miała w zwyczaju. Nie dane mu było jednak odezwać się do którejkolwiek ze znajomych mu twarzy, gdy przed oczami zamigotała mu burza czarnych loków.
- Vincent Cramer. - uścisnął jej rękę, lecz widząc jej zawiedziony nieco wyraz twarzy zreflektował się szybko i złożył na grzbiecie jej dłoni subtelny pocałunek. Odstawała od reszty nie tylko wiekiem, ale i swego rodzaju wyrafinowaniem. Z jej gestów biła pewność siebie i klasa, która kojarzyła mu się z żonami bogatych prezesów i ministrów. Brunet uśmiechnął się kącikami ust i przytaknął głową, odpowiadając w ten sposób na zadane przez pannę Scott pytanie.
Dzwonek do drzwi wybawił mężczyznę od kolejnej serii pytań. Głodny jak wilk Vincent natychmiast zakręcił się przy stole suto zastawionym przystawkami. Wsunął do ust trójkątną grzankę posmarowaną pastą rybną. Przepłukał również gardło chłodnym miodowym piwem. Po całodniowym dyżurze żołądek zdążył przyrosnąć mu do kręgosłupa, a język zamienić się w kamień.
Cramer kobieciarzem? Cóż on biedny mógł poradzić na to, że im silniej dawał do zrozumienia płci pięknej, że nie jest zainteresowany, tym te urocze kobietki silniej na niego napierały? Może w tym tkwił szkopuł. Może powinien każdą z nich bez wahania wpuszczać do swojego łóżka. Atmosfera tego przyjęcia byłaby wtedy niestety o niebo gorsza.
- Gladstone. - z niejaką ulgą powitał swego przyjaciela. Naprawdę zaczął się obawiać, że został skazany na towarzystwo czarownic. Zamknął rękę Anglika w mocnym, męskim uścisku i niemal natychmiast wcisnął mu butelkę z piwem, wspierając się plecami o ścianę. Kątem oka wychwycił burzę ognistych włosów, która mignęła mu w przeciwległych drzwiach.
- Pomóc Ci w czymś, Marie?
Vincent przesunął dłonią po śnieżnobiałym blacie, gdy w ślad za Francuzką pojawił się w kuchni. Jego zielone tęczówki utkwiły w twarzy czarownicy, na której wyraźnie malowało się zmęczenie.
Mężczyzna zmrużył powieki, skacząc spojrzeniem po twarzach czarownic. Morwen zaszczyciła go swym obojętnym jak zwykle wyrazem twarzy nim zniknęła za firanką, a Claudia zarumieniła się nieznośnie, jak to miała w zwyczaju. Nie dane mu było jednak odezwać się do którejkolwiek ze znajomych mu twarzy, gdy przed oczami zamigotała mu burza czarnych loków.
- Vincent Cramer. - uścisnął jej rękę, lecz widząc jej zawiedziony nieco wyraz twarzy zreflektował się szybko i złożył na grzbiecie jej dłoni subtelny pocałunek. Odstawała od reszty nie tylko wiekiem, ale i swego rodzaju wyrafinowaniem. Z jej gestów biła pewność siebie i klasa, która kojarzyła mu się z żonami bogatych prezesów i ministrów. Brunet uśmiechnął się kącikami ust i przytaknął głową, odpowiadając w ten sposób na zadane przez pannę Scott pytanie.
Dzwonek do drzwi wybawił mężczyznę od kolejnej serii pytań. Głodny jak wilk Vincent natychmiast zakręcił się przy stole suto zastawionym przystawkami. Wsunął do ust trójkątną grzankę posmarowaną pastą rybną. Przepłukał również gardło chłodnym miodowym piwem. Po całodniowym dyżurze żołądek zdążył przyrosnąć mu do kręgosłupa, a język zamienić się w kamień.
Cramer kobieciarzem? Cóż on biedny mógł poradzić na to, że im silniej dawał do zrozumienia płci pięknej, że nie jest zainteresowany, tym te urocze kobietki silniej na niego napierały? Może w tym tkwił szkopuł. Może powinien każdą z nich bez wahania wpuszczać do swojego łóżka. Atmosfera tego przyjęcia byłaby wtedy niestety o niebo gorsza.
- Gladstone. - z niejaką ulgą powitał swego przyjaciela. Naprawdę zaczął się obawiać, że został skazany na towarzystwo czarownic. Zamknął rękę Anglika w mocnym, męskim uścisku i niemal natychmiast wcisnął mu butelkę z piwem, wspierając się plecami o ścianę. Kątem oka wychwycił burzę ognistych włosów, która mignęła mu w przeciwległych drzwiach.
- Pomóc Ci w czymś, Marie?
Vincent przesunął dłonią po śnieżnobiałym blacie, gdy w ślad za Francuzką pojawił się w kuchni. Jego zielone tęczówki utkwiły w twarzy czarownicy, na której wyraźnie malowało się zmęczenie.
Re: Salon
Gdy tylko otwarły się drzwi, mężczyzna nieco się zdziwił. Zamiast ujrzeć koleżankę z pracy, zobaczył mu kobietę, której nigdy wcześniej nie widział. Już się zastanawiał czy oby na pewno nie pomylił adresu, gdy czarownica wprowadziła go z błędu. Po chwili wszedł do salonu, gdzie część osób była mu znana.
- Miles Gladstone - uśmiechnął się, całując delikatnie wierzch dłoni kobiety.
- Jak zwykle - powiedział wręczając Marie prezent. Rozejrzał się po pomieszczeniu, z nich wszystkich nie znał tylko Rosalie i młodej blondynki. Idąc w stronę okna, dopadł go znienacka Cramer.
- Vincent, dobrze Cię widzieć - przywitał przyjaciela odwzajemniając uścisk dłoni. Cieszył się w duchu, że nie będzie jedynym facetem na przyjęciu. Poczuł w swojej dłoni butelkę, pociągnął z niej łyk. Piwo tego mu byhło potrzeba. W końcu normalne jedzenie... - uradował się w duchu. Ostatnimi czasy skazany był na dania ekspresowe, bądź to co wpadnie mu w ręce. Podszedł do dwóch stojących kobiet przy oknie, a następnie przywitał się najpierw z dyrektorką filii, a następnie z młodą blondynką.
- Co słychać? - zagaił do Morwen. Wyjął z kieszeni kartonik, po chwili odpalając jednego z papierosów, którego wsadził sobie do ust.
- Miles Gladstone - uśmiechnął się, całując delikatnie wierzch dłoni kobiety.
- Jak zwykle - powiedział wręczając Marie prezent. Rozejrzał się po pomieszczeniu, z nich wszystkich nie znał tylko Rosalie i młodej blondynki. Idąc w stronę okna, dopadł go znienacka Cramer.
- Vincent, dobrze Cię widzieć - przywitał przyjaciela odwzajemniając uścisk dłoni. Cieszył się w duchu, że nie będzie jedynym facetem na przyjęciu. Poczuł w swojej dłoni butelkę, pociągnął z niej łyk. Piwo tego mu byhło potrzeba. W końcu normalne jedzenie... - uradował się w duchu. Ostatnimi czasy skazany był na dania ekspresowe, bądź to co wpadnie mu w ręce. Podszedł do dwóch stojących kobiet przy oknie, a następnie przywitał się najpierw z dyrektorką filii, a następnie z młodą blondynką.
- Co słychać? - zagaił do Morwen. Wyjął z kieszeni kartonik, po chwili odpalając jednego z papierosów, którego wsadził sobie do ust.
Re: Salon
Marie latała po domu w tę i z powrotem, rozkładając po stolikach najrozmaitsze przekąski. Nie była pewna, ile dokładnie jedzenia skrywała jeszcze jej lodówka, która swoją drogą stała się bardziej pojemna za sprawą genialnego zaklęcia Rosaline, ale zaczynała podejrzewać, że obie czarownice odrobinę poniosło podczas zakupów. Przynajmniej goście mogli być pewni, że nie wyjdą z jej domu z pustymi rękami. Cudzoziemki nie byłyby w stanie zjeść nawet małej części zapasów w ciągu tygodnia.
Kuchnia okazała się idealnym azylem. Podczas, gdy w pozostałej części domu było dość ciepło i głośno, tu panował przyjemny chłód, a ciszę przerywała rytmiczna melodia płynąca z mugolskiego radia. Rudowłosa przystanęła, opierając się biodrami o blat jednej z szafek, by choć na chwilę odciąć się od całego zamieszania. Nie była duszą towarzystwa, ale jednocześnie naprawdę starała się, by nie wyjść na istotę aspołeczną. Cieszyła się, że gościła bliskich sobie ludzi, była wdzięczna, że znaleźli dla niej czas, po prostu nie zawsze potrafiła tę wdzięczność okazać. Kłopotliwe okazało się też odnalezienie się w nowej sytuacji.
Marie aż drgnęła, kiedy do jej uszu dotarł głos jej szefa. Zamrugała kilkakrotnie, powracając do rzeczywistości.
- Potrzebujesz czegoś? – spytała odruchowo, dokładnie w tej samej chwili, w której uzdrowiciel zaproponował jej pomoc. Czarownica roześmiała się cicho, odchylając głowę do tyłu. Fakt, była zmęczona, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Zresztą na odpoczynek będzie miała czas po pięćdziesiątce.
- Wynajdź jakiś środek silniejszy od kofeiny – odparła, zmierzając do naprzeciwległego kredensu, z którego wyjęła dodatkową niską szklankę, którą - podobnie jak swoją - napełniła ognistą whiskey. Była niemal pewna, że żadne z nich nie przeżyje tego przyjęcia zupełnie na trzeźwo: ona umrze na zawał serca, a on... Cóż. Skoro już uciekł.
Kuchnia okazała się idealnym azylem. Podczas, gdy w pozostałej części domu było dość ciepło i głośno, tu panował przyjemny chłód, a ciszę przerywała rytmiczna melodia płynąca z mugolskiego radia. Rudowłosa przystanęła, opierając się biodrami o blat jednej z szafek, by choć na chwilę odciąć się od całego zamieszania. Nie była duszą towarzystwa, ale jednocześnie naprawdę starała się, by nie wyjść na istotę aspołeczną. Cieszyła się, że gościła bliskich sobie ludzi, była wdzięczna, że znaleźli dla niej czas, po prostu nie zawsze potrafiła tę wdzięczność okazać. Kłopotliwe okazało się też odnalezienie się w nowej sytuacji.
Marie aż drgnęła, kiedy do jej uszu dotarł głos jej szefa. Zamrugała kilkakrotnie, powracając do rzeczywistości.
- Potrzebujesz czegoś? – spytała odruchowo, dokładnie w tej samej chwili, w której uzdrowiciel zaproponował jej pomoc. Czarownica roześmiała się cicho, odchylając głowę do tyłu. Fakt, była zmęczona, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Zresztą na odpoczynek będzie miała czas po pięćdziesiątce.
- Wynajdź jakiś środek silniejszy od kofeiny – odparła, zmierzając do naprzeciwległego kredensu, z którego wyjęła dodatkową niską szklankę, którą - podobnie jak swoją - napełniła ognistą whiskey. Była niemal pewna, że żadne z nich nie przeżyje tego przyjęcia zupełnie na trzeźwo: ona umrze na zawał serca, a on... Cóż. Skoro już uciekł.
Re: Salon
Roland popijał cały dzień w jakiejś podrzędnej, londyńskiej spelunie. Nie mógł znieść pustego domu, który przez kilka dni wypełniony był osobą Rosalie. To tak jakby dało się dziecku zabawkę na kilka dni, a potem zabrało mu się ją przez jego własną głupotę. Roland sam przyczynił się do jej zniknięcia.
Kiedy tak żalił się swojemu przyjacielowi, Vincentowi, usłyszał coś o parapetówce u jednej z młodych uzdrowicielek, która albo była albo nie była jego studentką. Nieważne, była podobno na tyle młoda. Przypadkowo usłyszał też od swojego przyjaciela, ze ma być tam również Morwen Blodeuwedd i jej nowa przyjaciółka - Rosalie Scott, czyli kobieta, której szukał od kilku dni.
Zalał się porządnie. Stara, irlandzka knajpa nie sprzyjała jego słabej głowie. Po drodze udał się do mugolskiej kwiaciarni gdzie zakupił gigantyczny bukiet stu róż i dał się naciągnąć na ekstremalnie drogie czekoladki w mugolskim sklepie, bo sprzedawca zapewniał pijanego mężczyznę, że: kiedy posmakuje choć jednej, wpadnie Ci w ramiona! Inaczej wyprę się Allaha! A więc sprawa zrobiła się poważna!
- Rosalieeeee! - Krzyknął już u samej furtki. Otwarte okno w salonie na pewno sprzyjało temu, aby usłyszała to jego wybranka serca. Ogromny bukiet dosłownie załamywał go w pół.
- Rosalie, wróć do mnie! Przeprrrraaaaszam! Jesteś miłością mojego - czknął - życia! Ja Cię kocham - krzyczał zataczając się po trawniku uzdrowicielki.
- You came and you gave without taking, but I sent you away! Oh, Mandy well, you kissed me and stopped me from shaking, and I need you today!! - zawył po pijacku, kładąc rękę na dzwonku do drzwi. Ledwo trzymał się na nogach.
- Rozalie wyjdź za mnie!
Kiedy tak żalił się swojemu przyjacielowi, Vincentowi, usłyszał coś o parapetówce u jednej z młodych uzdrowicielek, która albo była albo nie była jego studentką. Nieważne, była podobno na tyle młoda. Przypadkowo usłyszał też od swojego przyjaciela, ze ma być tam również Morwen Blodeuwedd i jej nowa przyjaciółka - Rosalie Scott, czyli kobieta, której szukał od kilku dni.
Zalał się porządnie. Stara, irlandzka knajpa nie sprzyjała jego słabej głowie. Po drodze udał się do mugolskiej kwiaciarni gdzie zakupił gigantyczny bukiet stu róż i dał się naciągnąć na ekstremalnie drogie czekoladki w mugolskim sklepie, bo sprzedawca zapewniał pijanego mężczyznę, że: kiedy posmakuje choć jednej, wpadnie Ci w ramiona! Inaczej wyprę się Allaha! A więc sprawa zrobiła się poważna!
- Rosalieeeee! - Krzyknął już u samej furtki. Otwarte okno w salonie na pewno sprzyjało temu, aby usłyszała to jego wybranka serca. Ogromny bukiet dosłownie załamywał go w pół.
- Rosalie, wróć do mnie! Przeprrrraaaaszam! Jesteś miłością mojego - czknął - życia! Ja Cię kocham - krzyczał zataczając się po trawniku uzdrowicielki.
- You came and you gave without taking, but I sent you away! Oh, Mandy well, you kissed me and stopped me from shaking, and I need you today!! - zawył po pijacku, kładąc rękę na dzwonku do drzwi. Ledwo trzymał się na nogach.
- Rozalie wyjdź za mnie!
Ostatnio zmieniony przez Roland Fitzpatrick dnia Pią 07 Cze 2013, 23:58, w całości zmieniany 1 raz
Re: Salon
Oczywiście z uśmiechem na ustach wystawiła otwartą paczkę papierosów w stronę Claudii a gdy ta poczęstowała się, Walijka odpaliła jej szluga, odkładając kieliszek z szampanem, zapalniczkę oraz w połowie pustą paczkę na parapet między doniczki z kwiatkami. A potem, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, usłyszała komentarz Marie. Wyjrzała więc zza firanki, rzucając jej wymowne spojrzenie.
- Zawsze mogę zapalić na środku pokoju, a tak palę kulturalnie przy otwartym oknie, ze względu na Ciebie. Znaj me dobre serce, Marie, i nie marudź - puściła jej przyjacielskie oczko, kierując spojrzenie na nauczycielkę.
- Jesteś opiekunką Gryffindoru, prawda? Nie wiesz może jak się miewa Zoja Yordanova z szóstej klasy? Taka, która boi się latać na miotle - spytała z nadzieją w głosie, sądząc że chociaż od nauczycielki dowie się czegoś na temat swojej podopiecznej. Nie widziała się z młodą Bułgarką dość długo i w zasadzie nie miała z nią żadnego kontaktu, co ją niepokoiło chyba bardziej niż wszelkie ataki wampirów czy innych stworów. Ale zwalała całą winę na egzaminy i koniec roku szkolnego; znała doskonale ambicje Zoji, która chciała mieć jak najlepsze oceny. Ciemnowłosa przestąpiła z nogi na nogę, stukając niezamierzenie dziesięciocentymetrowym obcasem w podłogę, ale nim uzyskała odpowiedź usłyszała kolejny, znajomy męski głos.
- Cześć Miles, jak zwykle niewyspany i zmęczony życiem - przywitała się, zerkając na swojego tlącego się papierosa a później z powrotem na Claudię. Zdawała sobie sprawę, że za chwilę będzie musiała przyssać się do swojego kieliszka i porozmawiać z każdym przynajmniej raz, by nie wyjść na niekulturalną i nietowarzyską albo coś w tym guście. Zwróciła się przodem do salonu, ostatecznie odsuwając firankę, po czym oparła się biodrami o parapet a wolną ręką złapała się za łokieć tej, w której trzymała papierosa.
- W porządku, a u Ciebie? Nieźle wyglądasz, na pewno nie jak student. Ach, wy się nie znacie, mam rację? - odparła, przedstawiając Claudię Miles'owi i na odwrót.
Kiedy usłyszała dzwonek do drzwi a tuż przed nim śpiew do niedawno poznanej czarownicy, zerknęła na Rosalie, ale jej mina mówiła tyle co "ja otworzę". W końcu była tutaj poniekąd jako lewa czy prawa ręka Marie...
- Wybaczcie mi na chwilkę - zwróciła się do dwójki, z którą rozmawiała, dopaliła szybko papierosa, po czym zgrabnie podeszła do drzwi wejściowych i nim je otworzyła, ruchem dłoni wygładziła obcisłą, czerwoną sukienkę.
Kiedy ujrzała przed nimi pijanego Rolanda, nie bardzo wiedziała jak zareagować.
- No no, widzę, że before się udało - uśmiechnęła się cynicznie, ale zanim wpuściła mężczyznę do środka, krzyknęła w głąb mieszkania:
- Marie! Rosalie! Chodźcie do mnie na chwilę! I to szybko! - i jakby nigdy nic wyszła przed drzwi, przymykając je za sobą. Nie była tutaj gospodynią, od której zależało co zrobią, ani też osobą, po którą prawdopodobnie przyszedł Roland. Przy okazji widząc stan mężczyzny, złapała go pod ramię, by się nie wywrócił.
- Zawsze mogę zapalić na środku pokoju, a tak palę kulturalnie przy otwartym oknie, ze względu na Ciebie. Znaj me dobre serce, Marie, i nie marudź - puściła jej przyjacielskie oczko, kierując spojrzenie na nauczycielkę.
- Jesteś opiekunką Gryffindoru, prawda? Nie wiesz może jak się miewa Zoja Yordanova z szóstej klasy? Taka, która boi się latać na miotle - spytała z nadzieją w głosie, sądząc że chociaż od nauczycielki dowie się czegoś na temat swojej podopiecznej. Nie widziała się z młodą Bułgarką dość długo i w zasadzie nie miała z nią żadnego kontaktu, co ją niepokoiło chyba bardziej niż wszelkie ataki wampirów czy innych stworów. Ale zwalała całą winę na egzaminy i koniec roku szkolnego; znała doskonale ambicje Zoji, która chciała mieć jak najlepsze oceny. Ciemnowłosa przestąpiła z nogi na nogę, stukając niezamierzenie dziesięciocentymetrowym obcasem w podłogę, ale nim uzyskała odpowiedź usłyszała kolejny, znajomy męski głos.
- Cześć Miles, jak zwykle niewyspany i zmęczony życiem - przywitała się, zerkając na swojego tlącego się papierosa a później z powrotem na Claudię. Zdawała sobie sprawę, że za chwilę będzie musiała przyssać się do swojego kieliszka i porozmawiać z każdym przynajmniej raz, by nie wyjść na niekulturalną i nietowarzyską albo coś w tym guście. Zwróciła się przodem do salonu, ostatecznie odsuwając firankę, po czym oparła się biodrami o parapet a wolną ręką złapała się za łokieć tej, w której trzymała papierosa.
- W porządku, a u Ciebie? Nieźle wyglądasz, na pewno nie jak student. Ach, wy się nie znacie, mam rację? - odparła, przedstawiając Claudię Miles'owi i na odwrót.
Kiedy usłyszała dzwonek do drzwi a tuż przed nim śpiew do niedawno poznanej czarownicy, zerknęła na Rosalie, ale jej mina mówiła tyle co "ja otworzę". W końcu była tutaj poniekąd jako lewa czy prawa ręka Marie...
- Wybaczcie mi na chwilkę - zwróciła się do dwójki, z którą rozmawiała, dopaliła szybko papierosa, po czym zgrabnie podeszła do drzwi wejściowych i nim je otworzyła, ruchem dłoni wygładziła obcisłą, czerwoną sukienkę.
Kiedy ujrzała przed nimi pijanego Rolanda, nie bardzo wiedziała jak zareagować.
- No no, widzę, że before się udało - uśmiechnęła się cynicznie, ale zanim wpuściła mężczyznę do środka, krzyknęła w głąb mieszkania:
- Marie! Rosalie! Chodźcie do mnie na chwilę! I to szybko! - i jakby nigdy nic wyszła przed drzwi, przymykając je za sobą. Nie była tutaj gospodynią, od której zależało co zrobią, ani też osobą, po którą prawdopodobnie przyszedł Roland. Przy okazji widząc stan mężczyzny, złapała go pod ramię, by się nie wywrócił.
Re: Salon
Gabriel okazał się jedną z ostatnich osób na "imprezie". Wstyd było się przyznać, ale długo walczył ze sobą, czy aby na pewno chce przychodzić. Miał trochę obowiązków w ciągu dnia i wieczorny obchód po zamku, dlatego też przyszedł tak późno. Nie wiedział, że miała się zebrać śmietanka ze świata czarodziejów i na pewno też nie miał pojęcia, czy spotka się tu z jakimiś znajomymi. Ociąganie się było celowe.
Z gospodynią zabawy poznał się już dawno, bo przeszło sześć lat temu. Marie pojechała wtedy na obóz do Egiptu dla młodych czarodziei, a on akurat dorabiał sobie wtedy na wakacje jako animator czasu wolnego w hotelu. Tak jakoś się złożyło, że zwrócił wtedy na nią uwagę... Nigdy nie przyznał się do tego i nie wykroczyli poza friend zone, a dorosłe życie sprawiło teraz, że naprawdę prawie w ogóle nie mieli kontaktu. Dlatego też szkoda by było odpuścić sobie okazję spędzenia z nią trochę czasu i odbudować dawną znajomość. To właśnie ten czynnik sprawił, że w końcu stanął na przeciwko domu na Regan Street 5 i wszedł do środka.
Drzwi były otwarte, muzyka grała, a ludzi chociaż niewiele to zachowywali się dosyć głośno. Tak to jest, kiedy zaproszenie na imprezę jest godzina 20, a przychodzi się o północy. To oczywiste, że wszyscy będą już pijani...
Kulturalnie zostawił skórzaną kurtkę w przedpokoju i przeszedł do salonu. Wytropił wzrokiem panienkę Volante, by się z nią przywitać.
- Hej Marie, mam nadzieję, że mimo wszystko w porę. - uśmiechnął się firmowo do Francuski i obdarzył ją przelotnym buziakiem w policzek na powitanie. Gabriel nie przyszedł z pustymi rękoma. Oczywiście miał dla pani domu butelkę czerwonego wina, ale pokazał ją jej tylko i kiwnął głową na znak, że zaniesie ją do kuchni. Wiedział, że jako właścicielka tego zamieszania ma teraz pełne ręce roboty. Szczególnie, że z góry już ktoś ją wołał do pomocy.
Mężczyzna w czarnej, dopasowanej koszuli, rozejrzał się leniwie po salonie. Tak, dużo nowych twarzy, ale nie do końca. Z większością miał już okazję pracować lub się kiedyś widzieć przelotnie.
Z gospodynią zabawy poznał się już dawno, bo przeszło sześć lat temu. Marie pojechała wtedy na obóz do Egiptu dla młodych czarodziei, a on akurat dorabiał sobie wtedy na wakacje jako animator czasu wolnego w hotelu. Tak jakoś się złożyło, że zwrócił wtedy na nią uwagę... Nigdy nie przyznał się do tego i nie wykroczyli poza friend zone, a dorosłe życie sprawiło teraz, że naprawdę prawie w ogóle nie mieli kontaktu. Dlatego też szkoda by było odpuścić sobie okazję spędzenia z nią trochę czasu i odbudować dawną znajomość. To właśnie ten czynnik sprawił, że w końcu stanął na przeciwko domu na Regan Street 5 i wszedł do środka.
Drzwi były otwarte, muzyka grała, a ludzi chociaż niewiele to zachowywali się dosyć głośno. Tak to jest, kiedy zaproszenie na imprezę jest godzina 20, a przychodzi się o północy. To oczywiste, że wszyscy będą już pijani...
Kulturalnie zostawił skórzaną kurtkę w przedpokoju i przeszedł do salonu. Wytropił wzrokiem panienkę Volante, by się z nią przywitać.
- Hej Marie, mam nadzieję, że mimo wszystko w porę. - uśmiechnął się firmowo do Francuski i obdarzył ją przelotnym buziakiem w policzek na powitanie. Gabriel nie przyszedł z pustymi rękoma. Oczywiście miał dla pani domu butelkę czerwonego wina, ale pokazał ją jej tylko i kiwnął głową na znak, że zaniesie ją do kuchni. Wiedział, że jako właścicielka tego zamieszania ma teraz pełne ręce roboty. Szczególnie, że z góry już ktoś ją wołał do pomocy.
Mężczyzna w czarnej, dopasowanej koszuli, rozejrzał się leniwie po salonie. Tak, dużo nowych twarzy, ale nie do końca. Z większością miał już okazję pracować lub się kiedyś widzieć przelotnie.
Re: Salon
Claudia poczęstowała się papierosem i spojrzała przed siebie niewidzącym wzrokiem, gdy wreszcie zaciągnęła się z błogością. Wydmuchała dym z westchnieniem.
- Oj, wybacz Marie... Masz jakąś popielniczkę, tak w ogóle - zapytała kulturalnie. Nie chciała gasić papierosa na parapecie. Szkoda śmiecić i brudzić nowe mieszkanie.
Nie wiedziała, że właścicielka nie toleruje, nie lubi czy cokolwiek w ten deseń - palenia.
- Yordanova? - Irlandka zastanawiała się przez chwilę. - A, chyba wiem... Nie widuję jej za często. Jak sama mówisz, boi się latać - Claudia uśmiechnęła się pod nosem.
Rozpoczęło się prowadzenie rozmów wybitnie kulturalnych i miłych. Westchnęła pod nosem. Zrobiła sobie jakiegoś drinka, raczej mocniejszego niż słabego, w barku, który udostępniła im Volante. Odgarnęła z czoła blond włosy, akurat w momencie, gdy do salonu wpadł podpity Roland. Czarownica wytrzeszczyła oczy w zdumieniu. Nie wiedziała, że jej wujek jest zauroczony urodą niejakiej Scottowej... (Czarownica przez chwilę miała wrażenie, że Scottowie są wszędzie... Skaranie boskie z nimi!)
Morwen jednak ewidentnie postanowiła zaradzić całej sytuacji i wyprowadziła obydwoje zainteresowanych poza salon. Tak, aby spragnione świeżych plotek uszy, nie nasłuchiwały łapczywie dochodzących dyskusji zakochanych.
- Oj, wybacz Marie... Masz jakąś popielniczkę, tak w ogóle - zapytała kulturalnie. Nie chciała gasić papierosa na parapecie. Szkoda śmiecić i brudzić nowe mieszkanie.
Nie wiedziała, że właścicielka nie toleruje, nie lubi czy cokolwiek w ten deseń - palenia.
- Yordanova? - Irlandka zastanawiała się przez chwilę. - A, chyba wiem... Nie widuję jej za często. Jak sama mówisz, boi się latać - Claudia uśmiechnęła się pod nosem.
Rozpoczęło się prowadzenie rozmów wybitnie kulturalnych i miłych. Westchnęła pod nosem. Zrobiła sobie jakiegoś drinka, raczej mocniejszego niż słabego, w barku, który udostępniła im Volante. Odgarnęła z czoła blond włosy, akurat w momencie, gdy do salonu wpadł podpity Roland. Czarownica wytrzeszczyła oczy w zdumieniu. Nie wiedziała, że jej wujek jest zauroczony urodą niejakiej Scottowej... (Czarownica przez chwilę miała wrażenie, że Scottowie są wszędzie... Skaranie boskie z nimi!)
Morwen jednak ewidentnie postanowiła zaradzić całej sytuacji i wyprowadziła obydwoje zainteresowanych poza salon. Tak, aby spragnione świeżych plotek uszy, nie nasłuchiwały łapczywie dochodzących dyskusji zakochanych.
Re: Salon
- Akurat dzisiaj w miarę się wyspałem - zaciągnął się papierosem, a następnie wypuścił ustami dym - dzięki. Dzisiaj akurat się postarałem wyglądać jak człowiek - zaśmiał się, po chwili kobieta przedstawiła mu młodsza blondynkę. Pociągnął z butelki łyk piwa, gdy Morwen otwarła drzwi, do jego uszu dobiegł pijacki śpiew, a następnie prośba kobiety. Nie interesowało go to zbytnio, więc znów zaciągnął się papierosem. W między czasie przyszedł jeszcze jakiś czarodziej, któremu kiwnął głową w geście przywitania. Chwilę później dopalił papierosa i zgasił go w popielniczce. Odsunął się gdzieś na bok, zajmując wolny fotel. Dopił do końca piwo, a następnie sięgnął po kolejne, otwierając palcami kapsel. Obserwował, co się dzieje wokół niego, z tego miejsca miał świetny punkt widokowy.
Re: Salon
Scott brylowała po salonie: odkąd Marie zniknęła jej z oczu starała się podjąć krótką rozmowę z każdym z gości, donosiła alkoholu i uzupełniała przekąski na stole. Była w swoim żywiole - w końcu nie robiła nic innego przez ostatnie dziesięć lat swojego życia. Wieczne bale, rauty i przyjęcia, na których prezentowała swą nienaganną figurę, idealnie dobrane stroje, fryzury i maniery były tym w czym odnajdywała się najlepiej. Lubiła się podobać. I to było widać.
Właśnie zamierzała wymienić kilka zdań z panem Griffitsem, gdy do drzwi zadzwonił dzwonek, a przez okno wdarł się rozdzierający krzyk mężczyzny. Rosalie była zbyt zaaferowana uśmiechaniem się od ucha do ucha i dogadzaniem gościom, by przejąć się zamieszaniem na zewnątrz zwłaszcza, że to Morwen tym razem ruszyła w stronę drzwi.
- Przepraszam, że się wtrącę do rozmowy, ale uczysz w Hogwarcie? - kobieta przysunęła się do zarośniętego nauczyciela zaklęć w dłoni trzymając tackę z koreczkami. Skubnęła jednego i odrzuciła wykałaczkę do specjalnego pojemniczka. Uśmiechnęła się przelotnie w oczekiwaniu na odpowiedź mężczyzny. Nie trwało to jednak długo. Uśmiech spełzł z jej rozpromienionej twarzy, gdy hałas z zewnątrz przybrał na sile.
- Rosalie, wróć do mnie! Przeprrrraaaaszam! Jesteś miłością mojego życia! Ja Cię kocham! Rosalie wyjdź za mnie!
Czarownica rozchyliła usta i przyłożyła dłoń do swego gładkiego dekoltu czując, jak robi jej się gorąco. Roland Fitzpatrick tutaj? I w dodatku mówi coś o miłości życia i wychodzeniu za mąż? Kobieta chwyciła za świstek papieru i powachlowała się nim pospiesznie.
- Marie! Rosalie! Chodźcie do mnie na chwilę! I to szybko!
Tym razem dobiegł ją głos Morwen. Rosalie skinęła głową, przeprosiła na chwilę swego niedoszłego rozmówcę i posłusznie podreptała do przedsionka, by ujrzeć obraz nędzy i rozpaczy przygnieciony ogromnym bukietem róż.
- Rolandzie! - wykrzyknęła, zakładając dłonie na biodra i lustrując go piorunującym spojrzeniem - Czy tak wygląda szanujący się wykładowca? Jak mogłeś się tak upić! Nie masz za grosz godności, żeby przeprosić mnie na trzeźwo?!
Cały wywód o miłości i ślubach oczywiście zignorowała, zrzucając to na karb upojenia alkoholowego w jakim niewątpliwie znajdował się mężczyzna. Na jej policzkach wykwitły jednak pąsowe rumieńce.
- I co teraz? Może trzeba zawołać chłopców, by odprowadzili go do domu?
Czarownica chwyciła Irlandczyka pod drugie ramię, chcąc w ten sposób odciążyć chudą przyjaciółkę. Wykręciła głowę w drugą stronę i fuknęła pod nosem. Roland śmierdział niczym stara gorzelnia.
Właśnie zamierzała wymienić kilka zdań z panem Griffitsem, gdy do drzwi zadzwonił dzwonek, a przez okno wdarł się rozdzierający krzyk mężczyzny. Rosalie była zbyt zaaferowana uśmiechaniem się od ucha do ucha i dogadzaniem gościom, by przejąć się zamieszaniem na zewnątrz zwłaszcza, że to Morwen tym razem ruszyła w stronę drzwi.
- Przepraszam, że się wtrącę do rozmowy, ale uczysz w Hogwarcie? - kobieta przysunęła się do zarośniętego nauczyciela zaklęć w dłoni trzymając tackę z koreczkami. Skubnęła jednego i odrzuciła wykałaczkę do specjalnego pojemniczka. Uśmiechnęła się przelotnie w oczekiwaniu na odpowiedź mężczyzny. Nie trwało to jednak długo. Uśmiech spełzł z jej rozpromienionej twarzy, gdy hałas z zewnątrz przybrał na sile.
- Rosalie, wróć do mnie! Przeprrrraaaaszam! Jesteś miłością mojego życia! Ja Cię kocham! Rosalie wyjdź za mnie!
Czarownica rozchyliła usta i przyłożyła dłoń do swego gładkiego dekoltu czując, jak robi jej się gorąco. Roland Fitzpatrick tutaj? I w dodatku mówi coś o miłości życia i wychodzeniu za mąż? Kobieta chwyciła za świstek papieru i powachlowała się nim pospiesznie.
- Marie! Rosalie! Chodźcie do mnie na chwilę! I to szybko!
Tym razem dobiegł ją głos Morwen. Rosalie skinęła głową, przeprosiła na chwilę swego niedoszłego rozmówcę i posłusznie podreptała do przedsionka, by ujrzeć obraz nędzy i rozpaczy przygnieciony ogromnym bukietem róż.
- Rolandzie! - wykrzyknęła, zakładając dłonie na biodra i lustrując go piorunującym spojrzeniem - Czy tak wygląda szanujący się wykładowca? Jak mogłeś się tak upić! Nie masz za grosz godności, żeby przeprosić mnie na trzeźwo?!
Cały wywód o miłości i ślubach oczywiście zignorowała, zrzucając to na karb upojenia alkoholowego w jakim niewątpliwie znajdował się mężczyzna. Na jej policzkach wykwitły jednak pąsowe rumieńce.
- I co teraz? Może trzeba zawołać chłopców, by odprowadzili go do domu?
Czarownica chwyciła Irlandczyka pod drugie ramię, chcąc w ten sposób odciążyć chudą przyjaciółkę. Wykręciła głowę w drugą stronę i fuknęła pod nosem. Roland śmierdział niczym stara gorzelnia.
Re: Salon
Ognista whiskey z kilkoma kostkami lodu podziałała na skołatane nerwy Francuzki niczym balsam. Londyn miał na nią bardzo demoralizujący wpływ. Już drugi raz w ciągu kilku ostatnich dni sięgnęła po alkohol. Dość blade dotąd policzki kobiety zaróżowiły się nieznacznie pod wpływem działania napoju, więc Marie oparła o swój policzek przyjemnie chłodną szklankę. Uwagę czarownicy zupełnie rozproszył hałas, dobiegający sprzed jej domu. Kobieta zerknęła niepewnie na Vincenta, ale kiedy ujrzała malujące się na jego twarzy zdezorientowanie, odetchnąwszy głęboko, przeszła kilka kroków, by wyjrzeć przez okno. Przed jej drzwiami stał wysoki brunet z ogromnym, ba, olbrzymim bukietem czerwonych róż, który właśnie... rozpoczął serenadę. Z ust Marie wydobyło się pojedyncze, bardzo ciche jęknięcie. Takie rzeczy to tylko na Regen Street 5. Dodatkowo krzyk Morwen, dochodzący z salonu wymusił na Francuzce opuszczenie przyjemnie chłodnej kuchni.
Marie posłała Vincentowi blady uśmiech i wymamrotawszy ciche wybacz, pomknęła czym prędzej do salonu. Walijka zdążyła zaopiekować się pijanym mężczyzną, kontrolowała sytuację, za co Volante była jej ogromnie wdzięczna. Sama nie miałaby na to siły. W myślach dziękowała Bogu za to, że zdążyła wlać w siebie szklaneczkę ognistej. Teraz mogła stawiać czoła zaistniałej sytuacji. Rozalia?
- Czyli to jest ten Roland? – Marie nie była w stanie ukryć szoku, jakiego doznała, widząc kompletnie pijanego przyjaciela swojej tymczasowej współlokatorki w swoim domu. Sama jeszcze kilka godzin temu sugerowała jej, by ta wysłała mu sowę z wiadomością o przyjęciu, ale po jego stanie wywnioskowała, że Rose nie miała z tym nic wspólnego. Ruda roześmiała się wreszcie, czując jak całe napięcie opuszcza jej ciało. Roland wyglądał na zakochanego i bardzo zasmuconego tym, że przez kilka zbyt pochopnie wypowiedzianych słów zranił swoją wybrankę. Rosalie wyglądała na zażenowaną całą sytuacją, więc Volante pośpieszyła paniom z pomocą.
- Zabierzmy go do mojej sypialni – zaproponowała pośpiesznie. – Tam nikt nie będzie mu przeszkadzał.
Marie posłała Vincentowi blady uśmiech i wymamrotawszy ciche wybacz, pomknęła czym prędzej do salonu. Walijka zdążyła zaopiekować się pijanym mężczyzną, kontrolowała sytuację, za co Volante była jej ogromnie wdzięczna. Sama nie miałaby na to siły. W myślach dziękowała Bogu za to, że zdążyła wlać w siebie szklaneczkę ognistej. Teraz mogła stawiać czoła zaistniałej sytuacji. Rozalia?
- Czyli to jest ten Roland? – Marie nie była w stanie ukryć szoku, jakiego doznała, widząc kompletnie pijanego przyjaciela swojej tymczasowej współlokatorki w swoim domu. Sama jeszcze kilka godzin temu sugerowała jej, by ta wysłała mu sowę z wiadomością o przyjęciu, ale po jego stanie wywnioskowała, że Rose nie miała z tym nic wspólnego. Ruda roześmiała się wreszcie, czując jak całe napięcie opuszcza jej ciało. Roland wyglądał na zakochanego i bardzo zasmuconego tym, że przez kilka zbyt pochopnie wypowiedzianych słów zranił swoją wybrankę. Rosalie wyglądała na zażenowaną całą sytuacją, więc Volante pośpieszyła paniom z pomocą.
- Zabierzmy go do mojej sypialni – zaproponowała pośpiesznie. – Tam nikt nie będzie mu przeszkadzał.
Re: Salon
Kiedy w drzwiach zamiast Rozalie pojawiła się jakaś inna kobieta, mężczyzna poczuł zawód. Nie wiedział, ile jeszcze wytrzyma trzymając ten ciężki bukiet.
- Gdzie Rosalie? - Jęknął, patrząc na Morwen Blodeuwedd błagalnym wzrokiem. Dopiero kiedy brunetka zawołała wgłąb domu imię jego ukochanej, jego twarz znowu się rozjaśniła.
Był dozgonnie wdzięczny kobiecie, że pomogła podtrzymać mu bukiet i równowagę. Było mu znacznie łatwiej.
- Jest pani bardzo miłą kobietą - stwierdził, bełkocząc pijacko w jej stronę z wdzięcznością. Po chwili w przedpokoju pojawiła się Rosie i jakaś inna czarownica, zapewne gospodyni przyjęcia.
- Rosalie, kochanie, słońce moje.. Wróć do domu. Przepraszam za wszystko co powiedziałem - wymamrotał, wystawiając w jej stronę gigantyczny bukiet. - To dla Ciebie! Chciałem kupić dwa, ale jestem piechotą - dodał ze zrezygnowaniem w głosie. Na pewno cieszyłaby się bardziej gdybyś kupił jej dwa, idioto!
- Nie jestem pijany, Rosie.. Łypnąłem jednego na odwagę żeby w końcu Ci to powiedzieć. - Oddał bukiet w ręce Marie. - Potrzyma pani? Ale to dla Rosie, pani może wziąć czekoladki i podzielić się z tą drugą panią - dodał, wciskając Morwen paczkę drogich czekoladek, które miętosił do tej pory pod pachą.
- Rosie, słuchaj mnie teraz uważnie, bo nie zrobię tego dwa razy! - Klęknął przed nią. - Kochałem Cię od kiedy skończyłem siedemnaście lat! Już wcześniej miewałem mokre sny o Tobie, ale byłem zbyt młody aby wiedzieć, że to miłość. Kiedy uciekłaś z tym facetem, przez cały dzień płakałem jak dziecko w akademiku, Vincent może Ci opowiedzieć.. Ale cały czas na Ciebie czekałem. Gdy urodziłaś mu dziecko, pogrzebałem swoje nadzieje. Kiedy znowu ujrzałem Cię w Londynie, wiedziałem, że to moja być może ostatnia szansa w życiu! - Bełkotał, ale zozumiale. - Rosalie, wyjdź za mnie bo inaczej rzucę się do Tamizy!
- Gdzie Rosalie? - Jęknął, patrząc na Morwen Blodeuwedd błagalnym wzrokiem. Dopiero kiedy brunetka zawołała wgłąb domu imię jego ukochanej, jego twarz znowu się rozjaśniła.
Był dozgonnie wdzięczny kobiecie, że pomogła podtrzymać mu bukiet i równowagę. Było mu znacznie łatwiej.
- Jest pani bardzo miłą kobietą - stwierdził, bełkocząc pijacko w jej stronę z wdzięcznością. Po chwili w przedpokoju pojawiła się Rosie i jakaś inna czarownica, zapewne gospodyni przyjęcia.
- Rosalie, kochanie, słońce moje.. Wróć do domu. Przepraszam za wszystko co powiedziałem - wymamrotał, wystawiając w jej stronę gigantyczny bukiet. - To dla Ciebie! Chciałem kupić dwa, ale jestem piechotą - dodał ze zrezygnowaniem w głosie. Na pewno cieszyłaby się bardziej gdybyś kupił jej dwa, idioto!
- Nie jestem pijany, Rosie.. Łypnąłem jednego na odwagę żeby w końcu Ci to powiedzieć. - Oddał bukiet w ręce Marie. - Potrzyma pani? Ale to dla Rosie, pani może wziąć czekoladki i podzielić się z tą drugą panią - dodał, wciskając Morwen paczkę drogich czekoladek, które miętosił do tej pory pod pachą.
- Rosie, słuchaj mnie teraz uważnie, bo nie zrobię tego dwa razy! - Klęknął przed nią. - Kochałem Cię od kiedy skończyłem siedemnaście lat! Już wcześniej miewałem mokre sny o Tobie, ale byłem zbyt młody aby wiedzieć, że to miłość. Kiedy uciekłaś z tym facetem, przez cały dzień płakałem jak dziecko w akademiku, Vincent może Ci opowiedzieć.. Ale cały czas na Ciebie czekałem. Gdy urodziłaś mu dziecko, pogrzebałem swoje nadzieje. Kiedy znowu ujrzałem Cię w Londynie, wiedziałem, że to moja być może ostatnia szansa w życiu! - Bełkotał, ale zozumiale. - Rosalie, wyjdź za mnie bo inaczej rzucę się do Tamizy!
Re: Salon
- Tak, to ten Roland - rzuciła szybko, gdy i Marie pojawiła się w przedsionku. Nic jednak nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć za chwilę. Rosalie miała zamiar odprowadzić przyjaciela do sypialni Francuzki, zamknąć go na klucz i powrócić na dół, by kontynuować udany do tej pory wieczór. A rano już miała sobie z nim poważnie porozmawiać o nieodpowiedzialnych wybrykach godnych co najwyżej piątorocznych. Miała, bo scenka, jaką chwilę później odstawił Roland Fitzpatrick niemal doprowadziła do zawału serca tej poczciwej kobiety.
- Rolandzie, co Ty pleciesz! - jęknęła skonsternowana po pierwszych kilku słowach jego pijackiego wywodu. Mężczyzna uciszył ją jednak gwałtownym potrząśnięciem głowy. Usta Rosalie rozwierały się coraz bardziej ze zdumienia, a oczy przypominały spodki od zestawu, który Vincent Cramer wręczył gospodyni dzisiejszego przyjęcia.
- Jak to kocham...?
Scott załamała ręce i przeniosła spojrzenie to na Marie, to na Morwen szukając u nich pomocy. Przecież byli najlepszymi przyjaciółmi! Jak on mógł jej teraz wykręcić taki numer! Potrząsnęła gwałtownie głową. Spił się łachudra i gada głupoty! A co jeśli nie? Kobieta zamarła w bezruchu do tego stopnia, że zapomniała o oddychaniu. Zrobiło jej się po prostu słabo. Jej twarz miała teraz odcień wyblakłego pergaminu, a usta poruszały się powoli, nie wydając jednak żadnego słowa.
- Rolandzie Fitzpatricku nie opowiadaj takich rzeczy! - pisnęła, gdy wspomniał o rzuceniu się w rzeczne odmęty. Przytknęła dłonie do ust i zaczęła szybko oddychać, chcąc pohamować falę łez cisnącą się jej do powiek. Zawsze płakała gdy nie wiedziała co zrobić. Gdy wiedziała co zrobić też płakała. Rosalie Scott po prostu często płakała.
- Doprawdy jesteś nieznośnym kłamcą!
I chwyciła czyjąś torebkę, która leżała na szafce i zdzieliła nią pijanego mężczyznę przez głowę. Czuła się jak zdradzona przez najlepszego przyjaciela! Bo tak w istocie rzeczy było. Fitzpatrick oczywiście był dla niej bardzo ważny, ale czy byłaby w stanie związać się z kimś po Charliem? A co na to James i Sophie? Dopiero po chwili w głowie zaświtał jej genialny plan. Roland i tak nie będzie niczego rano pamiętał, a Rosalie nie wybaczyłaby sobie, gdyby ten łajdak utopił się w ściekach.
- Tak, tak, dobrze. Już dobrze, zgadzam się.
- Rolandzie, co Ty pleciesz! - jęknęła skonsternowana po pierwszych kilku słowach jego pijackiego wywodu. Mężczyzna uciszył ją jednak gwałtownym potrząśnięciem głowy. Usta Rosalie rozwierały się coraz bardziej ze zdumienia, a oczy przypominały spodki od zestawu, który Vincent Cramer wręczył gospodyni dzisiejszego przyjęcia.
- Jak to kocham...?
Scott załamała ręce i przeniosła spojrzenie to na Marie, to na Morwen szukając u nich pomocy. Przecież byli najlepszymi przyjaciółmi! Jak on mógł jej teraz wykręcić taki numer! Potrząsnęła gwałtownie głową. Spił się łachudra i gada głupoty! A co jeśli nie? Kobieta zamarła w bezruchu do tego stopnia, że zapomniała o oddychaniu. Zrobiło jej się po prostu słabo. Jej twarz miała teraz odcień wyblakłego pergaminu, a usta poruszały się powoli, nie wydając jednak żadnego słowa.
- Rolandzie Fitzpatricku nie opowiadaj takich rzeczy! - pisnęła, gdy wspomniał o rzuceniu się w rzeczne odmęty. Przytknęła dłonie do ust i zaczęła szybko oddychać, chcąc pohamować falę łez cisnącą się jej do powiek. Zawsze płakała gdy nie wiedziała co zrobić. Gdy wiedziała co zrobić też płakała. Rosalie Scott po prostu często płakała.
- Doprawdy jesteś nieznośnym kłamcą!
I chwyciła czyjąś torebkę, która leżała na szafce i zdzieliła nią pijanego mężczyznę przez głowę. Czuła się jak zdradzona przez najlepszego przyjaciela! Bo tak w istocie rzeczy było. Fitzpatrick oczywiście był dla niej bardzo ważny, ale czy byłaby w stanie związać się z kimś po Charliem? A co na to James i Sophie? Dopiero po chwili w głowie zaświtał jej genialny plan. Roland i tak nie będzie niczego rano pamiętał, a Rosalie nie wybaczyłaby sobie, gdyby ten łajdak utopił się w ściekach.
- Tak, tak, dobrze. Już dobrze, zgadzam się.
Re: Salon
Cramer z wdzięcznością przyjął szklaneczkę ze szkocką. Uniósł ją do góry, chcąc wznieść coś na kształt toastu.
- Za uroczą gospodynię i jej mizerne siły. - rdzawy alkohol pozostawił gorzki filtr na języku i przyjemnie rozgrzał gardło uzdrowiciela. Mężczyzna usadowił się wygodniej na jednym z fioletowych, kuchennych krzeseł. Z salonu wciąż dobiegały stłumione odgłosy rozmów, które mieszały się z cichą muzyką sączącą się z radia. Cramer po całym dniu użerania się z pacjentami miał dość hałasów. Jego spokój szybko jednak został zmącony. Na twarzy Vinenta pojawiło się niedowierzanie. Jeśli słuch go nie mylił - a rzadko się to zdarzało - kompletnie pijany Roland przyszedł po rozgrzeszenie. Brunet wzniósł oczy ku niebu i westchnął zrezygnowany, zastanawiając się czemu właściwie powiedział mu o miejscu pobytu kobiety. Fitzpatrick to beznadziejny przypadek. Zakochał się po uszy jeszcze przed studiami. Włoch do tej pory pamięta jak Roland niemal płakał mu w rękaw, gdy dowiedział się, że panna Scott wyjeżdża za granicę. Nie mógł się wtedy nadziwić, że można tak beznadziejnie się w kimś zadurzyć.
Marie po krótkim wybacz zniknęła mu z pola widzenia. Uzdrowiciel opróżnił szklankę. Jeśli Fitzpatrick był tak pijany jak było to słychać po jego głosie, trzy wątłe czarownice mogły nie dać sobie z nim rady.
- Roland, chłopie... gdzieś się tak zeszmacił... - uzdrowiciel wsparł się bokiem o futrynę i skrzyżował przedramiona podziwiając ten niecodzienny obrazek. Bukiet wylądował w dłoniach Marie, a Morwen przypadły w udziale czekoladki. Jego serdeczny przyjaciel padł zaś na kolana z miną cierpiętnika. Vincent zastanawiał się jak bardzo Fitzpatrick będzie w przyszłości żałował słów o mokrych snach. Nie przypuszczał, by zrobiły one jakiekolwiek wrażenie na którejkolwiek z obecnych dam.
Zamiast entuzjastycznego tak, Roland otrzymał jednak cios torebką w głowę. Cramer nie zdążył nawet zareagować. Dopiero po chwili chwycił za czarny zwitek i wyciągnął go z dłoni zdezorientowanej czarownicy. Uporał się również z bukietem, który musiał ważyć dwa razy tyle co cała panna Volante. Odłożył go w korytarzu na podłodze i wrócił do przedpokoju. Schylił się i zarzucił sobie na szyję ramię przyjaciela, dźwigając go do pozycji pionowej.
- Zabrać go do siebie, czy masz jakiś wolny pokój? - kolejne spojrzenie i pytanie skierowane było do Marie. Miał nadzieję, że Roland będzie usatysfakcjonowany otrzymaną odpowiedzią i pozwoli odprowadzić się w ustronne miejsce, by wytrzeźwieć. Uzdrowiciel kiwnął głową Francuzce, by zerknęła w kierunku panny Scott, która była blada jak ściana i wyglądała tak, jakby miała na chwilę zemdleć. Sam Roland przysporzył gospodyni wystarczająco dużo kłopotów.
- Za uroczą gospodynię i jej mizerne siły. - rdzawy alkohol pozostawił gorzki filtr na języku i przyjemnie rozgrzał gardło uzdrowiciela. Mężczyzna usadowił się wygodniej na jednym z fioletowych, kuchennych krzeseł. Z salonu wciąż dobiegały stłumione odgłosy rozmów, które mieszały się z cichą muzyką sączącą się z radia. Cramer po całym dniu użerania się z pacjentami miał dość hałasów. Jego spokój szybko jednak został zmącony. Na twarzy Vinenta pojawiło się niedowierzanie. Jeśli słuch go nie mylił - a rzadko się to zdarzało - kompletnie pijany Roland przyszedł po rozgrzeszenie. Brunet wzniósł oczy ku niebu i westchnął zrezygnowany, zastanawiając się czemu właściwie powiedział mu o miejscu pobytu kobiety. Fitzpatrick to beznadziejny przypadek. Zakochał się po uszy jeszcze przed studiami. Włoch do tej pory pamięta jak Roland niemal płakał mu w rękaw, gdy dowiedział się, że panna Scott wyjeżdża za granicę. Nie mógł się wtedy nadziwić, że można tak beznadziejnie się w kimś zadurzyć.
Marie po krótkim wybacz zniknęła mu z pola widzenia. Uzdrowiciel opróżnił szklankę. Jeśli Fitzpatrick był tak pijany jak było to słychać po jego głosie, trzy wątłe czarownice mogły nie dać sobie z nim rady.
- Roland, chłopie... gdzieś się tak zeszmacił... - uzdrowiciel wsparł się bokiem o futrynę i skrzyżował przedramiona podziwiając ten niecodzienny obrazek. Bukiet wylądował w dłoniach Marie, a Morwen przypadły w udziale czekoladki. Jego serdeczny przyjaciel padł zaś na kolana z miną cierpiętnika. Vincent zastanawiał się jak bardzo Fitzpatrick będzie w przyszłości żałował słów o mokrych snach. Nie przypuszczał, by zrobiły one jakiekolwiek wrażenie na którejkolwiek z obecnych dam.
Zamiast entuzjastycznego tak, Roland otrzymał jednak cios torebką w głowę. Cramer nie zdążył nawet zareagować. Dopiero po chwili chwycił za czarny zwitek i wyciągnął go z dłoni zdezorientowanej czarownicy. Uporał się również z bukietem, który musiał ważyć dwa razy tyle co cała panna Volante. Odłożył go w korytarzu na podłodze i wrócił do przedpokoju. Schylił się i zarzucił sobie na szyję ramię przyjaciela, dźwigając go do pozycji pionowej.
- Zabrać go do siebie, czy masz jakiś wolny pokój? - kolejne spojrzenie i pytanie skierowane było do Marie. Miał nadzieję, że Roland będzie usatysfakcjonowany otrzymaną odpowiedzią i pozwoli odprowadzić się w ustronne miejsce, by wytrzeźwieć. Uzdrowiciel kiwnął głową Francuzce, by zerknęła w kierunku panny Scott, która była blada jak ściana i wyglądała tak, jakby miała na chwilę zemdleć. Sam Roland przysporzył gospodyni wystarczająco dużo kłopotów.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Dzielnica mieszkalna :: Regen Street :: Regen Street 5
Strona 1 z 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach