Polana w środku lasu
+10
Quinn Larivaara
Aaron Matluck
Alice Volante
Ian Ames
Mistrz Gry
Vivian Jones
Samantha Davies
Nora Vedran
Hannah Wilson
Brennus Lancaster
14 posters
Strona 2 z 3
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Polana w środku lasu
First topic message reminder :
Kilkadziesiąt metrów wgłąb Zakazanego Lasu znajduje się okrągła polana otoczona z wszech stron wysokimi drzewami. W lecie jest zarośnięta wysoką trawą, w zimie stanowi jedynie kawałek pustej ziemi, na której nie rosną drzewa.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Polana w środku lasu
Chociaż księżyc zdawał się być w pełni, nadal brakowało mu kilka milimetrów niewidocznych dla ludzkiego oka z ziemi, aby pobudzić wszystkie wilkołaki świata do przemiany. Najbardziej, czego Hanka nienawidziła w swojej przypadłości, były ostatnie sekundy i czekanie na to, co nadejdzie nieuchronnie w ciągu kilku minut. Zawsze towarzyszyło temu dziwne mrowienie w okolicy lędźwi, zupełnie jakby to tam swoje źródło miał cały proces przemiany w wilkołaka.
Rudowłosa przestępowała z nogi na nogę, robiła krok w przód, a to znowu cofała się kawałek, bo nie wiedziała zwyczajnie co ze sobą zrobić. I po raz kolejny to głupie, uciążliwe czekanie.
Nagle przestraszyła się i myślała, że to już, ale zamiast nadejścia pełni księżyca, znikąd na polanie pojawiła się jakaś nieproszona osoba. Puchonka błędnie założyła po sylwetce, że to pewnie jej brat, a słaba widoczność spowodowana późną porą znacznie utrudniła jej identyfikacje.
- Anthony? - Zapytała równocześnie z Gryfonem, ale kiedy usłyszała głos Aarona, pobladła jeszcze bardziej niż zwykle (czy to było w ogóle możliwe?).
Światło pełnego księżyca znacznie oświetlało środek polany, więc znikąd ukrycia. Naiwnie myślała, że uda jej się zwiać, więc poderwała się do biegu i schroniła za najbliższym drzewem, ale ból w krzyżu ukrócił jej próby ucieczki. Stanęła za grubym pniem i złapała się za plecy jak starucha.
- Co tutaj robisz? Nie wolno Ci tutaj wchodzić, wracaj do szkoły - krzyknęła, siląc się na spokojny, opanowany i przede wszystkim stanowczy ton. - Idź sobie! - Jęknęła, już znacznie mniej stanowczo.
Rudowłosa przestępowała z nogi na nogę, robiła krok w przód, a to znowu cofała się kawałek, bo nie wiedziała zwyczajnie co ze sobą zrobić. I po raz kolejny to głupie, uciążliwe czekanie.
Nagle przestraszyła się i myślała, że to już, ale zamiast nadejścia pełni księżyca, znikąd na polanie pojawiła się jakaś nieproszona osoba. Puchonka błędnie założyła po sylwetce, że to pewnie jej brat, a słaba widoczność spowodowana późną porą znacznie utrudniła jej identyfikacje.
- Anthony? - Zapytała równocześnie z Gryfonem, ale kiedy usłyszała głos Aarona, pobladła jeszcze bardziej niż zwykle (czy to było w ogóle możliwe?).
Światło pełnego księżyca znacznie oświetlało środek polany, więc znikąd ukrycia. Naiwnie myślała, że uda jej się zwiać, więc poderwała się do biegu i schroniła za najbliższym drzewem, ale ból w krzyżu ukrócił jej próby ucieczki. Stanęła za grubym pniem i złapała się za plecy jak starucha.
- Co tutaj robisz? Nie wolno Ci tutaj wchodzić, wracaj do szkoły - krzyknęła, siląc się na spokojny, opanowany i przede wszystkim stanowczy ton. - Idź sobie! - Jęknęła, już znacznie mniej stanowczo.
Re: Polana w środku lasu
Przyglądał się chwilę poczynaniom rudowłosej, która ciągle przestępowała z nogi na nogę będąc ubraną nieco... Niestosownie do miejsca w którym się znajdowała jeżeli tak można opisać koszulę nocną, którą miała na sobie. Lunatykowała? Coś ją opętało i tutaj sprowadziło? Słysząc jednak jak woła w jego stronę w tym samym momencie gdy on wypowiedział jej imię domyślił się, że to raczej nie wchodzi w rachubę, więc co się do cholery tu wyprawiało? Nim zdążył cokolwiek powiedzieć dziewczyna dała susa za jedno z drzew stojących na obrzeżach polany dlatego nie pozostało mu nic innego jak wyjść z ukrycia, bo może go nie rozpoznała? Wyszedł na polanę stając w miejscu oświetlonym dobrze przez księżyc, ale Wilsonówna znów postanowiła go uprzedzić i wydała mu jasny sygnał, że ma sobie iść, jednakże miał wrażenie, że coś jest nie tak.
- Wszystko dobrze? Co ty do jasnej cholery robisz w takim miejscu o tej porze? I do tego w koszuli nocnej?
Zapytał nie do końca rozumiejąc całą zaistniałą sytuację. Dla swojego dobra póki co nie miał zamiaru zbliżać się do drzewa za którym postanowiła się ukryć. Skoro to zrobiła może miała powód, a prawdopodobnie był nim jej ubiór, który do najbardziej okrywających nie należał, a znając jej nastawienie do tego typu rzeczy to prawdopodobnie skłoniło ją do ucieczki.
- Wszystko dobrze? Co ty do jasnej cholery robisz w takim miejscu o tej porze? I do tego w koszuli nocnej?
Zapytał nie do końca rozumiejąc całą zaistniałą sytuację. Dla swojego dobra póki co nie miał zamiaru zbliżać się do drzewa za którym postanowiła się ukryć. Skoro to zrobiła może miała powód, a prawdopodobnie był nim jej ubiór, który do najbardziej okrywających nie należał, a znając jej nastawienie do tego typu rzeczy to prawdopodobnie skłoniło ją do ucieczki.
Re: Polana w środku lasu
Hanka doskonale rozpoznała Aarona, było go czuć na odległość kilku metrów. Nie dlatego, że śmierdział, ale wilkołaki miały znacznie bardziej wyczulony zmysł węchu, a w pełnie to już w ogóle.
Kiedy stała już za drzewem, panikowała. Nie miała pojęcia jak może wytłumaczyć się z tego, co robi w środku lasu w starej koszuli nocnej, chodząc dookoła drzewka. Najlepszym wyjściem było lunatykowanie, ale wtedy Aaron zechce zabrać ją do zamku, a to było wykluczone.
- Ja.. szukam czegoś. Wracaj do szkoły - dało się słyszeć zza drzewa, ale jej samej nie było widać, bo skryła się w ciemności przed jasnym światłem księżyca.
Czasu było coraz mniej, a Matluck stał jak kołek na środku polany, nie wiedząc chyba, że dzisiaj jest pełnia i zaraz z wszech stron nadciągną wszyscy mroczni mieszkańcy lasu zwabiani zapaszkiem jego krwi. Hannah czuła, że nie zostało jej dużo czasu, bo ból w okolicach lędźwi nasilał się.
- Aaron, słuchaj, musisz... - zaczęła, ale nie było jej dane skończyć, bo ból szarpnął ją i sprawił, że niemal osunęła się na ziemię. Przemiana w wilkołaka była bardzo intymnym zdarzeniem i zarażeni zwykle nie chcieli, żeby ktoś ich podczas tego oglądał, więc Hanka ostatkami sił cofnęła się jeszcze dalej niż mogła.
Rozległ się odgłos szamotaniny i tłumionych jęków, bo rudowłosa starała zachowywać się teraz jak najciszej. Ból był nie do zniesienia, zaczęło się na dobre. Przemiana w wilkołaka przypominała jej rozrywanie skóry na plecach i okrywanie się ciała grubą, znacznie bardziej odporną na urazy mechaniczne, skórą. Cały proces był najgorszym bólem, jaki w życiu miała okazję doświadczyć. Co miesiąc.
Minęło kilka chwil i w miejscu, w którym jeszcze przed momentem stała wysoka, rudowłosa dziewczyna, pojawił się równie rudy wilkołak. To było silniejsze od niej i już po chwili po całym zakazanym lesie rozległo się wycie do księżyca. Wychyliła pysk spomiędzy drzew, patrząc na Aarona dużymi oczami zwierzęcia, nadal pozostając w cieniu. Bała się jak zareaguje.
Kiedy stała już za drzewem, panikowała. Nie miała pojęcia jak może wytłumaczyć się z tego, co robi w środku lasu w starej koszuli nocnej, chodząc dookoła drzewka. Najlepszym wyjściem było lunatykowanie, ale wtedy Aaron zechce zabrać ją do zamku, a to było wykluczone.
- Ja.. szukam czegoś. Wracaj do szkoły - dało się słyszeć zza drzewa, ale jej samej nie było widać, bo skryła się w ciemności przed jasnym światłem księżyca.
Czasu było coraz mniej, a Matluck stał jak kołek na środku polany, nie wiedząc chyba, że dzisiaj jest pełnia i zaraz z wszech stron nadciągną wszyscy mroczni mieszkańcy lasu zwabiani zapaszkiem jego krwi. Hannah czuła, że nie zostało jej dużo czasu, bo ból w okolicach lędźwi nasilał się.
- Aaron, słuchaj, musisz... - zaczęła, ale nie było jej dane skończyć, bo ból szarpnął ją i sprawił, że niemal osunęła się na ziemię. Przemiana w wilkołaka była bardzo intymnym zdarzeniem i zarażeni zwykle nie chcieli, żeby ktoś ich podczas tego oglądał, więc Hanka ostatkami sił cofnęła się jeszcze dalej niż mogła.
Rozległ się odgłos szamotaniny i tłumionych jęków, bo rudowłosa starała zachowywać się teraz jak najciszej. Ból był nie do zniesienia, zaczęło się na dobre. Przemiana w wilkołaka przypominała jej rozrywanie skóry na plecach i okrywanie się ciała grubą, znacznie bardziej odporną na urazy mechaniczne, skórą. Cały proces był najgorszym bólem, jaki w życiu miała okazję doświadczyć. Co miesiąc.
Minęło kilka chwil i w miejscu, w którym jeszcze przed momentem stała wysoka, rudowłosa dziewczyna, pojawił się równie rudy wilkołak. To było silniejsze od niej i już po chwili po całym zakazanym lesie rozległo się wycie do księżyca. Wychyliła pysk spomiędzy drzew, patrząc na Aarona dużymi oczami zwierzęcia, nadal pozostając w cieniu. Bała się jak zareaguje.
Re: Polana w środku lasu
- To przecież ci pomogę... Sama pouczałaś, że las nie jest bezpieczny samemu, a teraz szukasz czegoś na tym zadupiu. Co jest z tobą, hm?
Zapytał nieco przekornym tonem głosu czując jednak w głębi pewien niepokój spowodowany tym spotkaniem tutaj. Tyle dobrego, że tym razem ta Hannah zachowywała się jak prawdziwa i wypowiadała jakieś słowa, więc wykluczało to tą czarną kreaturę, która dopadła ich w podwalinach. Że też dopiero teraz dotarło do niego, że to mogła być ona i znów miała nadzieję go omamić. Rudowłosa postanowiła mimo wszystko w takim momecie wydać mu jeszcze jakiś rozkaz, który przerwała jednak w pół zdania i z jęknięciem cofnęła się w głębiej w cień, a jego uszu doszły tylko ciche stęknięcia, jęki i bliżej nieokreślone dźwięki, co również nie napawało optymizmem na najbliższe chwile. Gdy nagle zza drzewa wyłonił łeb sporej wielkości wilk o rudym futrze znacznie wyższy od niego, Matluck poczuł jak ciśnienie mu wzrasta. Cofnął się powoli o dwa kroki w tył przyglądając się zwierzęciu. Połączenie jednego z drugim nie było trudne, a tłumaczyło by jej siłę, której parę razy był świadkiem i węch do alkoholu, ale teraz był w kropce..
- Hannah...?
Zapytał sięgając do kieszeni po różdżkę. Jeżeli nie panowała nad sobą po przemianie, to jak go zaatakuje to i tak będzie mu ona potrzebna, a jeżeli zachowała czystość myśli, to na pewno zrozumie czemu to robi. Zacisnął rękę na magicznym patyku i skierował go ku ziemi.
- Muszę zapytać. Jestem bezpieczny?
Wydusił z siebie niezbyt pewnym siebie tonem, ale kto przy zdrowych zmysłach czuł się bezpiecznie stojąc twarzą w twarz z wilkołakiem w sercu Zakazanego Lasu.
Zapytał nieco przekornym tonem głosu czując jednak w głębi pewien niepokój spowodowany tym spotkaniem tutaj. Tyle dobrego, że tym razem ta Hannah zachowywała się jak prawdziwa i wypowiadała jakieś słowa, więc wykluczało to tą czarną kreaturę, która dopadła ich w podwalinach. Że też dopiero teraz dotarło do niego, że to mogła być ona i znów miała nadzieję go omamić. Rudowłosa postanowiła mimo wszystko w takim momecie wydać mu jeszcze jakiś rozkaz, który przerwała jednak w pół zdania i z jęknięciem cofnęła się w głębiej w cień, a jego uszu doszły tylko ciche stęknięcia, jęki i bliżej nieokreślone dźwięki, co również nie napawało optymizmem na najbliższe chwile. Gdy nagle zza drzewa wyłonił łeb sporej wielkości wilk o rudym futrze znacznie wyższy od niego, Matluck poczuł jak ciśnienie mu wzrasta. Cofnął się powoli o dwa kroki w tył przyglądając się zwierzęciu. Połączenie jednego z drugim nie było trudne, a tłumaczyło by jej siłę, której parę razy był świadkiem i węch do alkoholu, ale teraz był w kropce..
- Hannah...?
Zapytał sięgając do kieszeni po różdżkę. Jeżeli nie panowała nad sobą po przemianie, to jak go zaatakuje to i tak będzie mu ona potrzebna, a jeżeli zachowała czystość myśli, to na pewno zrozumie czemu to robi. Zacisnął rękę na magicznym patyku i skierował go ku ziemi.
- Muszę zapytać. Jestem bezpieczny?
Wydusił z siebie niezbyt pewnym siebie tonem, ale kto przy zdrowych zmysłach czuł się bezpiecznie stojąc twarzą w twarz z wilkołakiem w sercu Zakazanego Lasu.
Re: Polana w środku lasu
Chyba wolała, żeby jej tajemnica pozostała poza zasięgiem Aarona. Nie dlatego, że musieli trzymać to w tajemnicy, ale to stawiało ją w dziwnej sytuacji: okazała się w pewnym sensie kłamcą (chyba, że Matluck wyznawał zasadę "niemówienia całej prawdy") i bała się, że Gryfon nie będzie zachwycony perspektywą znajomości z kimś, kto każdego miesiąca obrasta futrem i biega po lesie zjadając od czasu do czasu jakieś zwierzę na surowo. Nie mówiąc już o czymś więcej.
Puchonka w zupełności panowała nad sobą, bo przez tydzień poprzedzający pełnie piła eliksir tojadowy, taki był wymóg Hogwartu, żeby wilkołaki mogły chodzić do szkoły.
Nie odpowiedziała, bo nie umiała, ale kiedy wyciągnął różdżkę, spłoszyła się nieco, trochę jak pies, na którego podnosi się rękę. Nie była pewna jego reakcji tak samo jak on nie był pewny jej, ale kiedy skierował ją ku ziemi, znowu wystawiła trochę pyska z ukrycia. Po chwili wyszła na polanę, pokazując swoje dwumetrowe, zwierzęce cielsko. Ten widok mógł przerażać, to fakt. Powoli podeszła bliżej chłopaka, bardzo powoli obniżając wilczy pysk i zbliżając go do ramienia chłopaka, który trąciła lekko.
Puchonka w zupełności panowała nad sobą, bo przez tydzień poprzedzający pełnie piła eliksir tojadowy, taki był wymóg Hogwartu, żeby wilkołaki mogły chodzić do szkoły.
Nie odpowiedziała, bo nie umiała, ale kiedy wyciągnął różdżkę, spłoszyła się nieco, trochę jak pies, na którego podnosi się rękę. Nie była pewna jego reakcji tak samo jak on nie był pewny jej, ale kiedy skierował ją ku ziemi, znowu wystawiła trochę pyska z ukrycia. Po chwili wyszła na polanę, pokazując swoje dwumetrowe, zwierzęce cielsko. Ten widok mógł przerażać, to fakt. Powoli podeszła bliżej chłopaka, bardzo powoli obniżając wilczy pysk i zbliżając go do ramienia chłopaka, który trąciła lekko.
Re: Polana w środku lasu
Po plecach chłopaka przeszły ciarki widząc masywną, wilczą postać znajdującą się przed nim. To, że jeszcze go nie zaatakowała zatrzymywało go przed tym, by zacząć krzyczeć jak mała dziewczynka i uciec w podskokach jak wystraszony zając. Widząc jej reakcję na różdżkę miał pewność, że jego życie nie zakończy się w tym momencie, więc miał jeszcze przynajmniej kilka minut życia. Czując lekkie puknięcie go w ramię, mięśnie mimowolnie napięły się oczekując szybkiego chapnięcia. Tak jakby cokolwiek miało to pomóc. Może gdyby miał mięśnie jak stal to rozbił by zęby bestii i wygrał by życie, ale bądźmy realistami. Gdyby teraz Hannah tylko chciała, to mogła by go pewnie zabić liźnięciem.
- No już... Nikomu nie powiem...
Wydusił z siebie w końcu powoli podnosząc rękę do szyi wilkołaka i delikatnie gładząc ją kilka razy. Nie chciał by uważała, że w tym momencie ma ją za słodkiego pieska i zaraz zarzuci na jej kark smyczkę i razem pójdą na podsikiwanie drzew w zakazanym lesie. Był przerażony, ale co miał zrobić. Trzeba teraz trzymać się w garści, a ataku paniki dostać jak wróci do bezpiecznego łóżka w dormitorium.
- Ale na przyszłość, takich rzeczy może się nie mówi na pierwszej randce, ale na drugiej wypadałoby.
Dodał nieco bardziej rozluźnionym i wesołym tonem. Może nie będzie aż tak źle? A i tak czeka ich ciężka dysputa na temat jej wilkołaczego problemu i wyprucia ze Skrzydła gdy ostatnio się widzieli. Teraz za to poczuł się bezpiecznie w Zakazanym Lesie, bo z tego co pamiętał, to z wilkołakami raczej nikt nie chce zaczynać.
- No już... Nikomu nie powiem...
Wydusił z siebie w końcu powoli podnosząc rękę do szyi wilkołaka i delikatnie gładząc ją kilka razy. Nie chciał by uważała, że w tym momencie ma ją za słodkiego pieska i zaraz zarzuci na jej kark smyczkę i razem pójdą na podsikiwanie drzew w zakazanym lesie. Był przerażony, ale co miał zrobić. Trzeba teraz trzymać się w garści, a ataku paniki dostać jak wróci do bezpiecznego łóżka w dormitorium.
- Ale na przyszłość, takich rzeczy może się nie mówi na pierwszej randce, ale na drugiej wypadałoby.
Dodał nieco bardziej rozluźnionym i wesołym tonem. Może nie będzie aż tak źle? A i tak czeka ich ciężka dysputa na temat jej wilkołaczego problemu i wyprucia ze Skrzydła gdy ostatnio się widzieli. Teraz za to poczuł się bezpiecznie w Zakazanym Lesie, bo z tego co pamiętał, to z wilkołakami raczej nikt nie chce zaczynać.
Re: Polana w środku lasu
Hannah poczuła, że mięśnie Aarona sztywnieją, kiedy szturchnęła go pyskiem w ramię. Pomimo wyraźnego sygnału, że panuje nad sobą i nie zakończy dzisiaj jego żywota, bał się. Było to zupełnie zrozumiałe, ale i tak czuła się dziwnie wyczuwając to dziwne napięcie, które urosło w nim do ogromnych rozmiarów.
Próbując jakoś ratować sytuację, przewróciła się na plecy i przeturlała się po ziemi jak szczenię, które ktoś przyniósł pierwszy raz do domu i postawił na miękkim dywanie. Musiała wyglądać komicznie, ale za wszelką cenę chciała pokazać, że nic się nie dzieje i przede wszystkim, że nie targnie się na jego życie. Już pomijając fakt, że uderzanie łap o ziemię wzbudzało małe drgania podłoża i wilkołak wcale nie przypominał szczeniaczka.
Nagle bez ostrzeżenia skoczyła w górę i złapała w zęby przelatującego ptaka, którego zabiła na miejscu siłą szczęk. Po chwili opuściła go na wyciągniętą rękę chłopaka, jako prezent, chociaż dla niej osobiście był to teraz całkiem dobry żart! Zaśmiałaby się gdyby umiała.
Pobawili się, ale las to jednak las. Jak jego nazwa wskazuje - zakazany. Wilkołak złapał Aarona za szatę na karku i jak szczeniaka zaniósł na sam skraj polany, unosząc go kilkanaście centymetrów nad ziemią. Postawiła chłopaka i szturchnęła go pyskiem w plecy, na znak, że ma wracać do szkoły. I znowu i znowu.
Próbując jakoś ratować sytuację, przewróciła się na plecy i przeturlała się po ziemi jak szczenię, które ktoś przyniósł pierwszy raz do domu i postawił na miękkim dywanie. Musiała wyglądać komicznie, ale za wszelką cenę chciała pokazać, że nic się nie dzieje i przede wszystkim, że nie targnie się na jego życie. Już pomijając fakt, że uderzanie łap o ziemię wzbudzało małe drgania podłoża i wilkołak wcale nie przypominał szczeniaczka.
Nagle bez ostrzeżenia skoczyła w górę i złapała w zęby przelatującego ptaka, którego zabiła na miejscu siłą szczęk. Po chwili opuściła go na wyciągniętą rękę chłopaka, jako prezent, chociaż dla niej osobiście był to teraz całkiem dobry żart! Zaśmiałaby się gdyby umiała.
Pobawili się, ale las to jednak las. Jak jego nazwa wskazuje - zakazany. Wilkołak złapał Aarona za szatę na karku i jak szczeniaka zaniósł na sam skraj polany, unosząc go kilkanaście centymetrów nad ziemią. Postawiła chłopaka i szturchnęła go pyskiem w plecy, na znak, że ma wracać do szkoły. I znowu i znowu.
Re: Polana w środku lasu
Gdy masywny wilkołak przetoczył się jak mały szczeniak, który ma ochotę się pobawić i najchętniej poprosiło by o piłeczkę do rzucania Aaron parsknął śmiechem. Wierzył, że wiele osób dało by się zabić za taki widok, a on miał to szczęście, że do końca życia zostanie mu wspomnienie wilkołaczycy, która starała się go uspokoić. Napięcie, które w sobie miał na chwilę zeszło. A przynajmniej do momentu w którym Hannah nie wpadła na genialny pomysł nagłego zerwania się do ataku. Gdy tylko szybko poderwała pysk do góry serce Matlucka stanęło i nie był pewien, czy nie wydał z siebie stłumionego jęknięcia. Nie zorientował się nawet kiedy otworzył szeroko usta ze zdziwienia i odzyskał świadomość dopiero w chwili gdy rudowłosa postanowiła uraczyć go prezentem, dlatego tez posłusznie wyciągnął rękę przed siebie. Jakież było jego zdziwienie, gdy na ręku spoczywał martwy ptak, który nawet nie zdążył ostygnąć. Widząc to biedne, małe zwierzę kompletnie niespodziewanie nawet i dla niego parsknął śmiechem po raz kolejny. Było to urocze na swój chory sposób, ale widać, ze dziewczyna chciała dobrze, a przynajmniej tak zakładał.
- W zasadzie trochę zgłodniałem, dzięki, że pomyślałaś o tym.
Powiedział spoglądając to na wilczy pysk to na ptaka, którego po krótkiej chwili odstawił na ziemię, bo samo uczucie posiadania czegoś co żyło przed mniej niż minutą na dłoni było nieco niepokojące. Nim zdążył się wyprostować po odłożeniu zdobyczy Wilsonówny poczuł jak jest podnoszony do góry i niesiony na skraj polany. Nawet jako wilkołak Hannah nie opuści niektórych nawyków.
- Jasne, jasne. Już idę.
Rzucił wreszcie gdy ta przestała szturchać go w plecy i poganiać by spadał z tego miejsca jak najszybciej to możliwe. Odwrócił się w stronę dziewczyny przyglądając się jej pewnie po raz ostatni w takiej formie.
- Uważaj na siebie, ok?
Położył dłoń na jej pysku na parę sekund uśmiechając się blado. Nie pozostało mu już nic innego jak wracać do zamku i w łóżku przetrawić co się stało. Szybkim marszem dotarł do skraju lasu i opuścił błonia wracając do Pokoju Wspólnego.
- W zasadzie trochę zgłodniałem, dzięki, że pomyślałaś o tym.
Powiedział spoglądając to na wilczy pysk to na ptaka, którego po krótkiej chwili odstawił na ziemię, bo samo uczucie posiadania czegoś co żyło przed mniej niż minutą na dłoni było nieco niepokojące. Nim zdążył się wyprostować po odłożeniu zdobyczy Wilsonówny poczuł jak jest podnoszony do góry i niesiony na skraj polany. Nawet jako wilkołak Hannah nie opuści niektórych nawyków.
- Jasne, jasne. Już idę.
Rzucił wreszcie gdy ta przestała szturchać go w plecy i poganiać by spadał z tego miejsca jak najszybciej to możliwe. Odwrócił się w stronę dziewczyny przyglądając się jej pewnie po raz ostatni w takiej formie.
- Uważaj na siebie, ok?
Położył dłoń na jej pysku na parę sekund uśmiechając się blado. Nie pozostało mu już nic innego jak wracać do zamku i w łóżku przetrawić co się stało. Szybkim marszem dotarł do skraju lasu i opuścił błonia wracając do Pokoju Wspólnego.
Re: Polana w środku lasu
Wiosna dawała się we znaki już od dłuższego czasu... zresztą tak naprawdę zimy w ogóle nie było, a przynajmniej nie taka jakiej oczekiwała. Mroźna, ze śnieżycami i białym puchem, który przykrywał całą okolicę, taka jest najlepsza, takiej chciała ale musiałaby wrócić do Skandynawii a nie może tego zrobić, przynajmniej na razie.
Słońce już jakiś czas temu schowało się za drzewami a ostatnie pomarańczowe promienie przebijały się przez gałęzie wysokich drzew, ptaki już umilkły zapadając w sen, za to większe zwierzęta, które to niedawno obudziły się z zimowego snu wychodziły ze swoich kryjówek by polować i to nie tylko te zwykłe, ale magiczne też.
Zwisała głową w dół na jednej z gałęzi drzewa, które rosło przy polanie, to było bardzo dobre miejsce do polowań a będąc pod postacią średniej wielkości gacka miała pewność, że jest niezauważalna, za to ona widziała wszystko doskonale, zwłaszcza, że światło księżyca oświetlało pustą jeszcze polanę. Wisiała już tak od kilku godzin kiedy to skończyły się popołudniowe zajęcia, szukała rozrywki, bo wieczorami zazwyczaj uczniowie zaszywają się w Pokojach Wspólnych albo ukrytych pomieszczeniach by cieszyć się nastoletnim życiem a ją to nie bawiło, była za stara, za sztywna jak to ujął ostatnio Reynolds, a widać nie zdawał sobie sprawy, że Larivaara nie była wcale taka sztywna, po prostu zabawiała się nieco inaczej niż zwykli śmiertelnicy.
Zastrzygła włochatym wielkim uchem i machnęła skrzydłem kiedy usłyszała dźwięk dochodzący z drugiego końca polany. No proszę proszę, młoda sarenka wyglądała na zagubioną a tętno jej serca było znacznie przyspieszone co wskazywało, że była wystraszona i przed chwilą przed czymś uciekała, pełni jeszcze nie było więc na pewno nie było tu żadnego niedoświadczonego wilkołaka, który by płoszył zwierzynę. W sumie to szkoda, ostatnio była tak znudzona, że z miłą chęcią podroczyła by się z jakimś przerośniętym pchlarzem.
Quinn podleciała bliżej zwierzęcia jednak nadal zachowywała dystans, chciała by ta wyszła dalej, by nie miała jak jej uciec, jeszcze minutka. Sarna powoli z ostrożnością wyłoniła się zza linii drzew co stanowiło sygnał dla wampirzycy, która to sfrunęła z wysokiej gałęzi w locie zmieniając się w swoją ludzką postać, była zaledwie dwa metry od zwierzyny, która patrzyła się na nią wystraszonymi sarnimi ślepiami... Kły wysunęły się w tym samym momencie, kiedy wampirzyca skoczyła w pogoń za uciekającym zwierzęciem, na początku chciała się trochę z nią zabawić, trochę za nią pogonić ale krew tętniąca w ciele sarny otumaniła już wystarczająco bestię, która obudziła się w ciele chudej, niepozornej dziewczyny. To był moment kiedy Quinn skoczyła na grzbiet zwierzęcia i zatopiła swoje ostre jak brzytwa kły w tętnicy pozwalając by smakowita krew wypływała strumieniami wprost do jej gardła.
Słońce już jakiś czas temu schowało się za drzewami a ostatnie pomarańczowe promienie przebijały się przez gałęzie wysokich drzew, ptaki już umilkły zapadając w sen, za to większe zwierzęta, które to niedawno obudziły się z zimowego snu wychodziły ze swoich kryjówek by polować i to nie tylko te zwykłe, ale magiczne też.
Zwisała głową w dół na jednej z gałęzi drzewa, które rosło przy polanie, to było bardzo dobre miejsce do polowań a będąc pod postacią średniej wielkości gacka miała pewność, że jest niezauważalna, za to ona widziała wszystko doskonale, zwłaszcza, że światło księżyca oświetlało pustą jeszcze polanę. Wisiała już tak od kilku godzin kiedy to skończyły się popołudniowe zajęcia, szukała rozrywki, bo wieczorami zazwyczaj uczniowie zaszywają się w Pokojach Wspólnych albo ukrytych pomieszczeniach by cieszyć się nastoletnim życiem a ją to nie bawiło, była za stara, za sztywna jak to ujął ostatnio Reynolds, a widać nie zdawał sobie sprawy, że Larivaara nie była wcale taka sztywna, po prostu zabawiała się nieco inaczej niż zwykli śmiertelnicy.
Zastrzygła włochatym wielkim uchem i machnęła skrzydłem kiedy usłyszała dźwięk dochodzący z drugiego końca polany. No proszę proszę, młoda sarenka wyglądała na zagubioną a tętno jej serca było znacznie przyspieszone co wskazywało, że była wystraszona i przed chwilą przed czymś uciekała, pełni jeszcze nie było więc na pewno nie było tu żadnego niedoświadczonego wilkołaka, który by płoszył zwierzynę. W sumie to szkoda, ostatnio była tak znudzona, że z miłą chęcią podroczyła by się z jakimś przerośniętym pchlarzem.
Quinn podleciała bliżej zwierzęcia jednak nadal zachowywała dystans, chciała by ta wyszła dalej, by nie miała jak jej uciec, jeszcze minutka. Sarna powoli z ostrożnością wyłoniła się zza linii drzew co stanowiło sygnał dla wampirzycy, która to sfrunęła z wysokiej gałęzi w locie zmieniając się w swoją ludzką postać, była zaledwie dwa metry od zwierzyny, która patrzyła się na nią wystraszonymi sarnimi ślepiami... Kły wysunęły się w tym samym momencie, kiedy wampirzyca skoczyła w pogoń za uciekającym zwierzęciem, na początku chciała się trochę z nią zabawić, trochę za nią pogonić ale krew tętniąca w ciele sarny otumaniła już wystarczająco bestię, która obudziła się w ciele chudej, niepozornej dziewczyny. To był moment kiedy Quinn skoczyła na grzbiet zwierzęcia i zatopiła swoje ostre jak brzytwa kły w tętnicy pozwalając by smakowita krew wypływała strumieniami wprost do jej gardła.
Re: Polana w środku lasu
Był już głodny. Zamiast skupiać się na odorze niezmienionych skarpet jego nozdrza wyłapywały dyskretną woń krwi. To był idealny znak, żeby uciec z zamku i ukryć się w lesie. Najpierw jednak zajęcia. Słuchając po raz... chyba już trzeci tego samego wykładu miał ochotę teatralnie rzucić się z najwyższej wieży, a potem wstać i iść sobie dalej. Dość już miał zajęć na których już kiedyś był i uczniów których już raz w życiu spotkał. Większość dzieciaków była tak łudząco podobna do innych członków swoich rodzin, że Volante nie czuł potrzeby poznawania ich imion zwracając się do nich bezpośrednio po nazwisku, jak skończony buc. Jeśli już do kogoś się zwracał. Jego życie na uboczu było całkiem sympatycznym życiem na uboczu. Mógł bez problemu wysyłać masę sów do swoich posiadłości i czekać na odpowiedzi, mógł stać na rękach tak długo, aż się nie zmęczy i mógł obserwować jak jego chrześnica dorasta. Wprost cudownie! Każdy dzień do złudzenia przypominał poprzedni dzień, ale ostatnie dni nie zapewniły mu wystarczającej ilości czasu, ażeby mógł oddać się polowaniu. Dzisiaj, siedząc na zajęciach z historii magii zdał sobie sprawę jak bardzo spieprzył. Zwykle siadał z tyłu, gdzie smród uczniowskich skarpet był największy. Zasługę w tym miał, i to nie małą, wielki, czarnoskóry uczeń Slytherinu który pochodził zapewne z miejsca, gdzie mydło jest uznawane za truciznę najwyższego kalibru. Śmierdział w najgorszy możliwy sposób. I to właśnie jego smród odwracał uwagę Krukona od bardziej apetycznych zapachów ludzkiej krwi i cichych bić trzydziestu serc znajdujących się w tym samym pomieszczeniu co on. Dziś jednak mimo smrodu sam złapał się na tym, że czuje zapach jego krwi. A ta aż tak śmierdząca nie była. Zmarł zaciskając mocno dłonie na ławce. Był spragniony. I to bardzo spragniony. Gdyby był egoistą mógłby to załatwić w ciągu piętnastu minut. Sanne lub Femme w ustronnym miejscu bez problemu poczęstowałby go kawałkiem siebie. Wiedział jednak, że to nie fair. Część człowieczeństwa się odezwała więc zacisnął mocno wargi wpatrując się w wielki zegar wiszący tuż za plecami nauczycielki. Wstał sekundę przed dzwonkiem zakładając uczniowską torbę a ramię i wyszedł z klasy w chwili w której nauczycielka dziękowała za ostatnie czterdzieści pięć minut. Biegiem, ale ludzkim biegiem, ruszył w stronę wyjścia zanim korytarz zapełni się uczniami. Ledwie otworzył wielkie szkolne wrota, a już zdążył zniknąć. No może nie zniknąć, ale w wampirzym tempie przebiegł przez błonia wprost do lasu, a tam na swoją polanę. Odrzucił torbę pod drzewo i do jego nozdrzy dotarł wyraźny zapach krwi. Podążył za tym zapachem i co zobaczył? Blondynkę wszczepiającą się w szyję jelenia. Cholera. Wampirzyca. Cholera. Cholera. Cholera. To nie Alice. Cholera. Oczy automatycznie mu się rozszerzyły, a przełyk zapiekł żywym ogniem. Nie ruszył się jednak. Z szeroko otworzonymi oczami wpatrywał się w wampirzycę, która teraz wstała i otarła wargi wierzchem dłoni zostawiając u swych stóp wyssane z krwi truchło.
- Ładna zdobycz. - mruknął w końcu, ale się nie odwrócił i nie poszedł w swoim kierunku. Tak na wszelki wypadek gdyby zamierzała go zaatakować.
- Ładna zdobycz. - mruknął w końcu, ale się nie odwrócił i nie poszedł w swoim kierunku. Tak na wszelki wypadek gdyby zamierzała go zaatakować.
Re: Polana w środku lasu
Krew tej młodej sarenki była jak fastfood dla ludzi, była na wyciągniecie ręki, szybka i zapychała ale nie był to posiłek na miarę dobrego obiadu jakim była natomiast krew ludzka, a zwłaszcza krew starego, mądrego czarodzieja z którego piła regularnie kilka łyczków. Krew samego Dyrektora Hogwartu była jak danie szefa kuchni w najdroższej restauracji w Londynie, uczta dla podniebienia każdego wampira a tylko Quinn miała tą przyjemność rozsmakowywania się w każdym kęsie. Ta biedaczka ustawiła się jak nikt na tym świecie i nie szczyciła się tym wśród innych wampirów, nie była przecież głupia a do imbecylizmu naprawdę wiele jej brakowało, niestety z tą przypadłością poznała już kilku przedstawicieli krwiopijców, którzy swoją egzystencję szybko kończyli przez takie chwalenie się, przez błędy, liczne błędy.
Była zbyt pochłonięta wypijaniem czerwonej, życiodajnej substancji z tego umierającego już zwierzątka, że nie usłyszała Krukona na tyle wcześnie by zniknąć niezauważoną, zresztą i tak by nie uciekała, nie miała takiej potrzeby a nawet musiała z nim porozmawiać, więc to, że zjawił się tutaj było jak upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu... i sobie zje i go pozna.
Oderwała się od zwierzęcia, które oddało już ostatnie tchnienie i stanęła naprzeciw chłopaka ocierając resztkę czerwonych kropel wierzchem dłoni, językiem potarła jeszcze wystający kieł i uśmiechnęła się bardzo subtelnie.
- Częstuj się, jeszcze coś zostało - powiedziała ciepłym, dziewczęcym głosem wskazując bladą, chuda dłonią na leżące obok niej zwierzę, nawet odsunęła się od niego na dwa kroki by zrobić mu miejsce i tym samym zakomunikować, że Quinn nie będzie go atakować, choć ufać jej nie powinien tak do końca, nigdy. Przyglądała mu się tym samym swoimi lodowymi tęczówkami bardzo uważnie jakby chcąc zapamiętać każdy detal na jego twarzy, dosyć przystojnej, musiała to przyznać, wyglądał jak młody książę na obrazach, które wisiały w wielkich zamczyskach, brakowało mu tylko białego rumaka i jakiejś księżniczki przy boku. Ah tak, księżniczkę przecież już miał...
- Jesteś Ian, tak? - zapytała się upewniając jeszcze czy to ten o którym wspominał jej Jeremy, przekrzywiła nawet głowę na bok i odgarnęła białe kosmyki ze swojej twarzy - Jakoś nigdy nie mieliśmy okazji się spotkać... na osobności - dodała jeszcze wciąż z delikatnie uniesionymi kącikami bladych ust. Możliwe, ze to była jej wina, boi nie lubiła spoufalać się z tutejszymi wampirami, zwłaszcza takimi, którzy chełpili się swoim bogactwem, które posiadali. Dla niej majątek był niczym, jedyną wartość dla Finki stanowiła krew, ah no i oczywiście dobre układy, których było coraz więcej ostatnimi czasy.
Była zbyt pochłonięta wypijaniem czerwonej, życiodajnej substancji z tego umierającego już zwierzątka, że nie usłyszała Krukona na tyle wcześnie by zniknąć niezauważoną, zresztą i tak by nie uciekała, nie miała takiej potrzeby a nawet musiała z nim porozmawiać, więc to, że zjawił się tutaj było jak upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu... i sobie zje i go pozna.
Oderwała się od zwierzęcia, które oddało już ostatnie tchnienie i stanęła naprzeciw chłopaka ocierając resztkę czerwonych kropel wierzchem dłoni, językiem potarła jeszcze wystający kieł i uśmiechnęła się bardzo subtelnie.
- Częstuj się, jeszcze coś zostało - powiedziała ciepłym, dziewczęcym głosem wskazując bladą, chuda dłonią na leżące obok niej zwierzę, nawet odsunęła się od niego na dwa kroki by zrobić mu miejsce i tym samym zakomunikować, że Quinn nie będzie go atakować, choć ufać jej nie powinien tak do końca, nigdy. Przyglądała mu się tym samym swoimi lodowymi tęczówkami bardzo uważnie jakby chcąc zapamiętać każdy detal na jego twarzy, dosyć przystojnej, musiała to przyznać, wyglądał jak młody książę na obrazach, które wisiały w wielkich zamczyskach, brakowało mu tylko białego rumaka i jakiejś księżniczki przy boku. Ah tak, księżniczkę przecież już miał...
- Jesteś Ian, tak? - zapytała się upewniając jeszcze czy to ten o którym wspominał jej Jeremy, przekrzywiła nawet głowę na bok i odgarnęła białe kosmyki ze swojej twarzy - Jakoś nigdy nie mieliśmy okazji się spotkać... na osobności - dodała jeszcze wciąż z delikatnie uniesionymi kącikami bladych ust. Możliwe, ze to była jej wina, boi nie lubiła spoufalać się z tutejszymi wampirami, zwłaszcza takimi, którzy chełpili się swoim bogactwem, które posiadali. Dla niej majątek był niczym, jedyną wartość dla Finki stanowiła krew, ah no i oczywiście dobre układy, których było coraz więcej ostatnimi czasy.
Re: Polana w środku lasu
Przez chwilę ogarnęło go uczucie strachu. Przez bardzo krótką chwilę przypomniał sobie kim jest. Dorosłym w ciele dzieciaka, niedojrzałym wampirem, który robi co może żeby jego mini królestwo rosło w potęgę. Książę z wybujałymi ambicjami i nieśmiertelnością którą w każdej chwili może zabrać mu ktoś potężniejszy od niego. A ta drobna blondynka wyglądała na potężniejszą od niego. Wystarczy popatrzeć na jej dzisiejszą kolację. Podczas gdy Volante ostatnio w najlepsze zajadał się małą zwierzyną leśną taką jak króliki, wiewiórki czy w ostateczności szczury, ona w najlepsze żłopała krew sarny na którą nie zapolował od... dawna. Sarna wymagała większej ostrożności od wiewiórki, zdecydowanie. I nie skręcało się jej karku wolną dłonią, na odczep się. Nie okazał jednak tego strachu. Na twarz przywołał tyle człowieczeństwa ile to możliwe i uśmiechnął się delikatnie:
- Potrafię sam przetrwać. - powiedział pewnym siebie głosem, chociaż przełyk palił go jak nigdy. No, ale taka prawda. Sam potrafił sobie zapolować i wypić do końca krew. Nie musiał korzystać z jej uprzejmości. Nie musiał przez to stawać się jej dłużnikiem. Poza tym nie był fanem resztek i dzielenia się pokarmem. Nie zamierzał też jej ufać. Wciąż gotów był do ucieczki, do odwrotu. Trzymał dystans. Każde stworzenie na jego miejscu trzymałoby dystans. Jeśli ona miała go z wyglądu za księcia on miana księżniczki by jej nie podarował. Owszem, była ładna, ale wyglądała jakby cała matka natura na starcie zapomniała dać jej pigmentu. Wampiryzm zdawał się pogłębiać bladość jej skóry, ale te włosy... Platynowy blond- tak można by je opisać, ale to i tak nie oddałoby w pełni rzeczywistości. On, choć blady, naturalnie miał ciemne włosy i ciemne tęczówki. I to pozostało. Natura pamiętała o pigmentacji. U niej... zdecydowanie gdzieś wystąpiła po drodze pomyłka.
- Może Ian, może nie Ian. Zależy kto pyta. - usłyszał swój twardy głos, a dłonie nonszalancko skrzyżował na piersi jak gdyby nigdy nic. Przeszedł nawet kilka kroków w bok, ale nie zwiększył dystansu pomiędzy nimi, ani go też nie zwiększył. Równie dobrze mógł zostać w miejscu. Chociaż on chciał zmienić trochę kąt widzenia, jakby chcąc się upewnić czy nieznajoma ze wszystkich stron jest taka blada. Znał ją. No, może nie to, że znał, ale spotkał ją już wcześniej. Trudno mu powiedzieć czy to było na zajęciach czy przy rytualnych posiłkach w Wielkiej Sali, ale już ją spotkał.
- Już zaczynam żałować. Lubię blondynki. - jasne. Nie mógł sobie darować takiej uwagi. Nie mógł też nie uśmiechnąć się ciepło do nieznajomej. Nie dało się ukryć, że miał słabość do jasnowłosych dam. A jeśli do kompletu były słowiańskiej urody to już przepadał bez reszty. Tak jak przepadł dla Marianny. Może jej umysł nie był powalająco lotny, za to uroda... Urodę miała niezwykłą. Idealnie nadawała się na panią Volante. Przynajmniej na chwilę. Oczywiście Marianna. Tej tutaj brakowało odrobiny koloru. Nie była jednak brzydka. Była powalająco piękna dla każdego śmiertelnika, to nie ulegało wątpliwości. Póki jednak była panna Vulkodlak nie potrafił racjonalnie ocenić urody innych dam.
- Potrafię sam przetrwać. - powiedział pewnym siebie głosem, chociaż przełyk palił go jak nigdy. No, ale taka prawda. Sam potrafił sobie zapolować i wypić do końca krew. Nie musiał korzystać z jej uprzejmości. Nie musiał przez to stawać się jej dłużnikiem. Poza tym nie był fanem resztek i dzielenia się pokarmem. Nie zamierzał też jej ufać. Wciąż gotów był do ucieczki, do odwrotu. Trzymał dystans. Każde stworzenie na jego miejscu trzymałoby dystans. Jeśli ona miała go z wyglądu za księcia on miana księżniczki by jej nie podarował. Owszem, była ładna, ale wyglądała jakby cała matka natura na starcie zapomniała dać jej pigmentu. Wampiryzm zdawał się pogłębiać bladość jej skóry, ale te włosy... Platynowy blond- tak można by je opisać, ale to i tak nie oddałoby w pełni rzeczywistości. On, choć blady, naturalnie miał ciemne włosy i ciemne tęczówki. I to pozostało. Natura pamiętała o pigmentacji. U niej... zdecydowanie gdzieś wystąpiła po drodze pomyłka.
- Może Ian, może nie Ian. Zależy kto pyta. - usłyszał swój twardy głos, a dłonie nonszalancko skrzyżował na piersi jak gdyby nigdy nic. Przeszedł nawet kilka kroków w bok, ale nie zwiększył dystansu pomiędzy nimi, ani go też nie zwiększył. Równie dobrze mógł zostać w miejscu. Chociaż on chciał zmienić trochę kąt widzenia, jakby chcąc się upewnić czy nieznajoma ze wszystkich stron jest taka blada. Znał ją. No, może nie to, że znał, ale spotkał ją już wcześniej. Trudno mu powiedzieć czy to było na zajęciach czy przy rytualnych posiłkach w Wielkiej Sali, ale już ją spotkał.
- Już zaczynam żałować. Lubię blondynki. - jasne. Nie mógł sobie darować takiej uwagi. Nie mógł też nie uśmiechnąć się ciepło do nieznajomej. Nie dało się ukryć, że miał słabość do jasnowłosych dam. A jeśli do kompletu były słowiańskiej urody to już przepadał bez reszty. Tak jak przepadł dla Marianny. Może jej umysł nie był powalająco lotny, za to uroda... Urodę miała niezwykłą. Idealnie nadawała się na panią Volante. Przynajmniej na chwilę. Oczywiście Marianna. Tej tutaj brakowało odrobiny koloru. Nie była jednak brzydka. Była powalająco piękna dla każdego śmiertelnika, to nie ulegało wątpliwości. Póki jednak była panna Vulkodlak nie potrafił racjonalnie ocenić urody innych dam.
Re: Polana w środku lasu
Wcale nie była od niego potężniejsza, to, że była jakieś półtora wieku starsza nie znaczyło, że była nie wiadomo jak silna i że mogła go tu z łatwością powalić i unieszkodliwić, była po prostu bardziej doświadczona, nie popełniała tych błędów jakie zwykła popełniać za młodu. Zabicie młodej sarny przez taką drobną osóbkę jak ona było wyłącznie zasługą techniki, którą sobie zdążyła wypracować i cierpliwości.
Kiedy odmówił przyłączenia się do jej małej prywatnej uczty uniosła tylko jedną brew ku górze i nawet na jej bladej buźce uśmiech się nieznacznie powiększył. Oczywiście, że potrafił sam przetrwać, przecież już by go tu nie było i bardzo mocno powstrzymywała się przed przypomnieniem mu jak całkiem niedawno omal nie wpadł atakując tą Polly czy jak jej tam było, bardzo nieostrożne zagranie, ale ona też nie kontrolowała siebie od razu, mniej więcej w jego wampirzym wieku zabiła trzech dawców w ciągu miesiąca przez co przez najbliższe trzy żywiła się samą zwierzęcą krwią, a to była udręka wiedząc, że w zamkowych lochach było pół tuzina ludzi, która tylko czekała na to by dorwać się do tętnicy. Każdy popełnia błędy, są po to żeby później już się nie powtarzały.
Quinn w porównaniu z tym jakże mości panem nie uważała siebie za pannę z arystokracji, nawet na takową nie wyglądała, choć w jej czasach, w czasach późnego romantyzmu kobiety zazdrościły tego, że ma tak blade lica, wtedy im bledsza dziewczyna tym bardziej szlachetniejsza, pożądana przez młodych bawidamków. I te wszystkie wielkie, falbaniaste suknie, za ciężkie jak na jej gust, może i wyglądała w nich jak prawdziwa dama dworu ale ona czuła się zawsze lepiej w męskich, tych lżejszych strojach, no i spodniach, była wtedy zwinniejsza, sprawniejsza, nie krępowały jej ruchów tak jak te kiecki. Ale już nie rozpamiętujmy odległych czasów a skupmy się na teraźniejszości.
- Quinn Larivaara - przedstawiła się kłaniając się przed nim a białe włosy ponownie opadły jej na twarz. Wątpiła, że będzie kojarzył jej nazwisko, bo jej Ród już dawno nie istniał, ale kto wie, może w jego Rodzinie opowiadali mu historię innych Rodzin i to jak marnie skończyły. Nie interesowało ją to zbytnio, nie chciała się mieszać, bo i tak na pewno nie wyznawali tych zasad co ona, nikt już ich nie wyznawał a ona tak bardzo chciała wskrzesić to co upadło przed laty, chciała zbudować na nowo Rodzinę na starych XII wiecznych zasadach, zdawała sobie sprawę, że to będzie długi proces, zajmujący dziesiątki lat, jak nie setki.
- O widzisz, a ja wolę brunetki - odpowiedziała tym samym tonem co on i nawet pozwoliła sobie na mały krok w jego kierunku, powolny, nie będzie używać tutaj swoich umiejętności, przecież nie chciała go wystraszyć w żaden sposób ani tym bardziej atakować, był uczniem Hogwartu i gdyby zniknął aurorzy mieliby kolejna sprawę do wyjaśnienia a ona nie mogła być w żaden sposób podejrzaną, narobiłaby kłopotów Jeremiemu a tego nie chciała, zbyt wiele mu zawdzięczała
- Jesteś z tych co żywią się tylko zwierzęcą, czy uzupełniasz dietę? - zapytała zainteresowana - wybacz me pytania, jednak różne są zwyczaje tutejszych wampirów a jak już pewnie się zorientowałeś nie jestem z tych krain - dodała jeszcze na koniec cały czas uważnie mu się przyglądając, ale nie przybliżyła się jeszcze bardziej, dystans jak na razie był odpowiedni, bo przecież nie staną się od tak wampirzymi kumplami co będą sobie razem wieczorkami wychodzić na polowanie, nie ma tak łatwo.
Kiedy odmówił przyłączenia się do jej małej prywatnej uczty uniosła tylko jedną brew ku górze i nawet na jej bladej buźce uśmiech się nieznacznie powiększył. Oczywiście, że potrafił sam przetrwać, przecież już by go tu nie było i bardzo mocno powstrzymywała się przed przypomnieniem mu jak całkiem niedawno omal nie wpadł atakując tą Polly czy jak jej tam było, bardzo nieostrożne zagranie, ale ona też nie kontrolowała siebie od razu, mniej więcej w jego wampirzym wieku zabiła trzech dawców w ciągu miesiąca przez co przez najbliższe trzy żywiła się samą zwierzęcą krwią, a to była udręka wiedząc, że w zamkowych lochach było pół tuzina ludzi, która tylko czekała na to by dorwać się do tętnicy. Każdy popełnia błędy, są po to żeby później już się nie powtarzały.
Quinn w porównaniu z tym jakże mości panem nie uważała siebie za pannę z arystokracji, nawet na takową nie wyglądała, choć w jej czasach, w czasach późnego romantyzmu kobiety zazdrościły tego, że ma tak blade lica, wtedy im bledsza dziewczyna tym bardziej szlachetniejsza, pożądana przez młodych bawidamków. I te wszystkie wielkie, falbaniaste suknie, za ciężkie jak na jej gust, może i wyglądała w nich jak prawdziwa dama dworu ale ona czuła się zawsze lepiej w męskich, tych lżejszych strojach, no i spodniach, była wtedy zwinniejsza, sprawniejsza, nie krępowały jej ruchów tak jak te kiecki. Ale już nie rozpamiętujmy odległych czasów a skupmy się na teraźniejszości.
- Quinn Larivaara - przedstawiła się kłaniając się przed nim a białe włosy ponownie opadły jej na twarz. Wątpiła, że będzie kojarzył jej nazwisko, bo jej Ród już dawno nie istniał, ale kto wie, może w jego Rodzinie opowiadali mu historię innych Rodzin i to jak marnie skończyły. Nie interesowało ją to zbytnio, nie chciała się mieszać, bo i tak na pewno nie wyznawali tych zasad co ona, nikt już ich nie wyznawał a ona tak bardzo chciała wskrzesić to co upadło przed laty, chciała zbudować na nowo Rodzinę na starych XII wiecznych zasadach, zdawała sobie sprawę, że to będzie długi proces, zajmujący dziesiątki lat, jak nie setki.
- O widzisz, a ja wolę brunetki - odpowiedziała tym samym tonem co on i nawet pozwoliła sobie na mały krok w jego kierunku, powolny, nie będzie używać tutaj swoich umiejętności, przecież nie chciała go wystraszyć w żaden sposób ani tym bardziej atakować, był uczniem Hogwartu i gdyby zniknął aurorzy mieliby kolejna sprawę do wyjaśnienia a ona nie mogła być w żaden sposób podejrzaną, narobiłaby kłopotów Jeremiemu a tego nie chciała, zbyt wiele mu zawdzięczała
- Jesteś z tych co żywią się tylko zwierzęcą, czy uzupełniasz dietę? - zapytała zainteresowana - wybacz me pytania, jednak różne są zwyczaje tutejszych wampirów a jak już pewnie się zorientowałeś nie jestem z tych krain - dodała jeszcze na koniec cały czas uważnie mu się przyglądając, ale nie przybliżyła się jeszcze bardziej, dystans jak na razie był odpowiedni, bo przecież nie staną się od tak wampirzymi kumplami co będą sobie razem wieczorkami wychodzić na polowanie, nie ma tak łatwo.
Re: Polana w środku lasu
Półtora wieku bardziej doświadczona. On był jeszcze według wampirzych kryteriów młody i niedoświadczony chociaż i tak bardzo dobrze sobie radził. Chodził do szkoły, nikomu nie rozerwał gardła i miał pod swoją kontrolą córkę chrzestną. Same korzyści! Chociaż chwilami był mu naprawdę ciężko. Ale się starał.
Jej nazwisko nie mówiło mu nic. Amesowie wpajali sporo różnych faktów swoim synom, ale większość z nich Ian wymazał z pamięci kiedy jeszcze był człowiekiem. Nie chciał pamiętać biologicznych rodziców. Wtedy przypominały się radosne czasy które odeszły w niepamięć po ich śmieci. Gdyby nie Volante to nie wiadomo gdzie by teraz był. Nie wiadomo jaki by teraz był.
- Ian Volante. - przedstawił się, ale bez teatralnych ukłonów. Dyskretnie cofnął się jednak o pół kroku. Nie ufał jej. Była wampirzycą. Instynkt mu narzucał nieufność. Nic dziwnego. Ciężko ufać komuś równie silnemu i równie sprytnemu co on sam. Nie licząc Alice, of kors. Siostrze ufał bezgranicznie i zawsze. Kto jak kto, ale Alka go nie zawiodła i nie zawiedzie. Nigdy.
- Brunetki? Kolor włosów w sumie nie ma znaczenia dopóki cycki są na właściwym miejscu. - o proszę, jaka ładna dżentelmeńska teoria. Zaraz też wygiął wargi w łobuzerskim uśmiechu przechylając nieco głowę. Duże oczy wciąż utkwione były w rozmówczyni i nic nie wskazywało na to, żeby Anglik zaprzestał swoich obserwacji.
- Beznadziejnie głupie pytanie, panno Larivaara. Naprawdę sądzisz, że Ci powiem? - beznamiętnym tonem powiedział teraz czyniąc krok do przodu. Może i jej nie ufał, ale tym pytaniem sprawiła, że zrobił się jeszcze ciekawszy.
- Ministerstwo czy Scott? - zapytał rzeczowo chowając dłonie do kieszeni. Wiedziała kim jest, pytała o jego upodobania z gatunku gastronomicznych... Ktoś ją wysłał. Tylko kto?
Jej nazwisko nie mówiło mu nic. Amesowie wpajali sporo różnych faktów swoim synom, ale większość z nich Ian wymazał z pamięci kiedy jeszcze był człowiekiem. Nie chciał pamiętać biologicznych rodziców. Wtedy przypominały się radosne czasy które odeszły w niepamięć po ich śmieci. Gdyby nie Volante to nie wiadomo gdzie by teraz był. Nie wiadomo jaki by teraz był.
- Ian Volante. - przedstawił się, ale bez teatralnych ukłonów. Dyskretnie cofnął się jednak o pół kroku. Nie ufał jej. Była wampirzycą. Instynkt mu narzucał nieufność. Nic dziwnego. Ciężko ufać komuś równie silnemu i równie sprytnemu co on sam. Nie licząc Alice, of kors. Siostrze ufał bezgranicznie i zawsze. Kto jak kto, ale Alka go nie zawiodła i nie zawiedzie. Nigdy.
- Brunetki? Kolor włosów w sumie nie ma znaczenia dopóki cycki są na właściwym miejscu. - o proszę, jaka ładna dżentelmeńska teoria. Zaraz też wygiął wargi w łobuzerskim uśmiechu przechylając nieco głowę. Duże oczy wciąż utkwione były w rozmówczyni i nic nie wskazywało na to, żeby Anglik zaprzestał swoich obserwacji.
- Beznadziejnie głupie pytanie, panno Larivaara. Naprawdę sądzisz, że Ci powiem? - beznamiętnym tonem powiedział teraz czyniąc krok do przodu. Może i jej nie ufał, ale tym pytaniem sprawiła, że zrobił się jeszcze ciekawszy.
- Ministerstwo czy Scott? - zapytał rzeczowo chowając dłonie do kieszeni. Wiedziała kim jest, pytała o jego upodobania z gatunku gastronomicznych... Ktoś ją wysłał. Tylko kto?
Re: Polana w środku lasu
Czyli się nie myliła, to był Ian, no proszę, teraz się nie dziwiła czemu miał problemy u Scotta, każda panna chciałaby by ten wampirzy pomiot posmakował ich delikatnych szyi pocałunkami, jakim zaskoczeniem jest gdy zamiast pocałunków czują ból. Ale nie wiedziała przecież jak Baldwin została zaatakowana, wiedziała tylko, że przez niego.
Uśmiechnęła się na tą jego teorię. W sumie kolor włosów nie był istotny ale jednak każdy miał swoje upodobania a ona własnie większą uwagę zwracała na brunetki, bo dla przykładu rude w ogóle ją nie kręciły, a blondynki zbyt bardzo kojarzą jej się ze Skandynawią.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej słysząc jego kolejne zdanie. Doprawdy, ten chłopak był naprawdę sprytny ale i zabawny, ale Quinn miała spaczony humor, wiedzieli to wszyscy, którzy chociaż trochę zdążyli ją poznać. Nie odpowiedział jej a gdyby żywił się tylko na zwierzętach pewnie by już umierał z głodu a nie ucinał sobie z Larivaarą pogawędki, zresztą nie wyczuwała od niego żadnej zwierzęcej krwi, którą musiałby się przed chwilą żywić, bo ona na pewno śmierdziała tą sarną, która tu sobie leży i powoli rozkłada, wiedziała, że musiała przyspieszyć w rozmowie, bo za chwilę zjawią się padlinożercy i pewnie centaury a ona na prawdę nie chciała z nimi wchodzić w dyskusję. Nie lubiła tych istot, kiedyś takich zaatakowała jak jeszcze mieszkała w Finlandii ale wtedy z nią było jeszcze kilku krwiopijców, samej nie chciała ryzykować, póki co dobrze jej się egzystowało i nie była aż tak szalona.
- Myślisz, że jestem jakimś szpiegiem? - zapytała i zaśmiała się kręcąc głową - Powiedz mi co bym miała z donoszenia na takich jak ja? Gdyby się dowiedzieli, że chociażby jedno z nas żywi się na uczniach wszystkich nam podobnych wyrzuciliby ze szkoły, a tego byśmy nie chcieli, Ianie? - podpytała i podeszła jeszcze bliżej o krok - A oboje się żywimy, prawda? - przekręciła głowę na bok wpatrując się w jego ciemne oczy tymi swoimi lodowymi.
- Dosyć tych pogaduszek, centaury są blisko - rzekła i przemieniła się w czarnego nietoperza i przeleciała obok jego głowy, mógł pomyśleć, że odleci na dobre ale ona z powrotem zamieniła się w człowieka stojąc dwa kroki za nim - Oboje możemy się czegoś od siebie nauczyć, w grupie jesteśmy silniejsi, sprytniejsi, gdybyś chciał nauczyć się przemiany w nietoperza albo wkraczania w umysły, wiesz gdzie mnie znaleźć, a uwierz, z tymi umiejętnościami nie dorwą nas tak szybko, ani Scott, ani Ministerstwo. Co Ty na to? - zapytała jeszcze na koniec młodego wampira.
Uśmiechnęła się na tą jego teorię. W sumie kolor włosów nie był istotny ale jednak każdy miał swoje upodobania a ona własnie większą uwagę zwracała na brunetki, bo dla przykładu rude w ogóle ją nie kręciły, a blondynki zbyt bardzo kojarzą jej się ze Skandynawią.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej słysząc jego kolejne zdanie. Doprawdy, ten chłopak był naprawdę sprytny ale i zabawny, ale Quinn miała spaczony humor, wiedzieli to wszyscy, którzy chociaż trochę zdążyli ją poznać. Nie odpowiedział jej a gdyby żywił się tylko na zwierzętach pewnie by już umierał z głodu a nie ucinał sobie z Larivaarą pogawędki, zresztą nie wyczuwała od niego żadnej zwierzęcej krwi, którą musiałby się przed chwilą żywić, bo ona na pewno śmierdziała tą sarną, która tu sobie leży i powoli rozkłada, wiedziała, że musiała przyspieszyć w rozmowie, bo za chwilę zjawią się padlinożercy i pewnie centaury a ona na prawdę nie chciała z nimi wchodzić w dyskusję. Nie lubiła tych istot, kiedyś takich zaatakowała jak jeszcze mieszkała w Finlandii ale wtedy z nią było jeszcze kilku krwiopijców, samej nie chciała ryzykować, póki co dobrze jej się egzystowało i nie była aż tak szalona.
- Myślisz, że jestem jakimś szpiegiem? - zapytała i zaśmiała się kręcąc głową - Powiedz mi co bym miała z donoszenia na takich jak ja? Gdyby się dowiedzieli, że chociażby jedno z nas żywi się na uczniach wszystkich nam podobnych wyrzuciliby ze szkoły, a tego byśmy nie chcieli, Ianie? - podpytała i podeszła jeszcze bliżej o krok - A oboje się żywimy, prawda? - przekręciła głowę na bok wpatrując się w jego ciemne oczy tymi swoimi lodowymi.
- Dosyć tych pogaduszek, centaury są blisko - rzekła i przemieniła się w czarnego nietoperza i przeleciała obok jego głowy, mógł pomyśleć, że odleci na dobre ale ona z powrotem zamieniła się w człowieka stojąc dwa kroki za nim - Oboje możemy się czegoś od siebie nauczyć, w grupie jesteśmy silniejsi, sprytniejsi, gdybyś chciał nauczyć się przemiany w nietoperza albo wkraczania w umysły, wiesz gdzie mnie znaleźć, a uwierz, z tymi umiejętnościami nie dorwą nas tak szybko, ani Scott, ani Ministerstwo. Co Ty na to? - zapytała jeszcze na koniec młodego wampira.
Re: Polana w środku lasu
Jak Baldwin została zaatakowana? To jej własna głupota pchnęła ją w jego łapska, a on był wtedy zbyt spragniony, aby darować jej tą głupotę. I skończyła jako obiad. Zdarza się. Mogła uciekać jak jej radził na samym początku.
Słysząc jej pytanie uśmiech na jego wargach stał się bardziej drwiący. No shit, Sherlock. Domyślność nowo poznanej Quinn dawała mu potwierdzenie teorii, że nie każda blondynka jest pełnosprytna. Mimo wszystko nie odezwał się ani słowem. Była starsza, z pewnością była starsza. A jeśli rzeczywiście dla kogoś szpieguje to może być jeszcze jego wrzodem na tyłku. A wrzodów się nie irytuje, żeby byli jeszcze bardziej... czepialscy.
- Potrzebuję jeszcze dwóch lat w tej szkole. Nie dam się wywalić. - powiedział zdecydowanym tonem zaciskając dłonie w pięści. Naprawdę potrzebował tutaj być. Musiał pilnować Sanne i Femke. Obiecał sobie, że będzie je pilnować i to zrobi. A żeby to robić musi siedzieć tutaj wśród bandy debili którymi kierują jedynie hormony. Westchnął ciężko i zacmokał. Nie przyzna się, że pije krew swojej chrześnicy. To by było jak strzał w stopę.
- Niekoniecznie. - odpowiedział z uśmiechem godnym Sfinksa i żeby pokazać, że się jej nie boi zrobił jeszcze krok do przodu. I była blisko niego. Trochę zbyt blisko, ale niech będzie. Gdyby zamierzała mu wlepić drzewo w serce to już by to zrobiła, prawda? Gdy przemieniła się nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Obserwował ją swoimi ciemnymi tęczówkami bez większego wyrazu. Wiedział, że to może. Ale nie planował jeszcze się tego uczyć. Był zbyt młody i zbyt słaby na naukę sztuczek. No i nie miał kto go uczyć. Jego wampirzy ojciec siedział w jakiejś Albanii mając go głęboko gdzieś.
- Rozważę propozycję panno Larivaara. - powiedział tym razem szczerze uśmiechając się ciepło, aby zaraz dodać:
- Do zobaczenia. - po czym ruszył biegiem daleko za polankę, aby w końcu zapolować.
Słysząc jej pytanie uśmiech na jego wargach stał się bardziej drwiący. No shit, Sherlock. Domyślność nowo poznanej Quinn dawała mu potwierdzenie teorii, że nie każda blondynka jest pełnosprytna. Mimo wszystko nie odezwał się ani słowem. Była starsza, z pewnością była starsza. A jeśli rzeczywiście dla kogoś szpieguje to może być jeszcze jego wrzodem na tyłku. A wrzodów się nie irytuje, żeby byli jeszcze bardziej... czepialscy.
- Potrzebuję jeszcze dwóch lat w tej szkole. Nie dam się wywalić. - powiedział zdecydowanym tonem zaciskając dłonie w pięści. Naprawdę potrzebował tutaj być. Musiał pilnować Sanne i Femke. Obiecał sobie, że będzie je pilnować i to zrobi. A żeby to robić musi siedzieć tutaj wśród bandy debili którymi kierują jedynie hormony. Westchnął ciężko i zacmokał. Nie przyzna się, że pije krew swojej chrześnicy. To by było jak strzał w stopę.
- Niekoniecznie. - odpowiedział z uśmiechem godnym Sfinksa i żeby pokazać, że się jej nie boi zrobił jeszcze krok do przodu. I była blisko niego. Trochę zbyt blisko, ale niech będzie. Gdyby zamierzała mu wlepić drzewo w serce to już by to zrobiła, prawda? Gdy przemieniła się nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Obserwował ją swoimi ciemnymi tęczówkami bez większego wyrazu. Wiedział, że to może. Ale nie planował jeszcze się tego uczyć. Był zbyt młody i zbyt słaby na naukę sztuczek. No i nie miał kto go uczyć. Jego wampirzy ojciec siedział w jakiejś Albanii mając go głęboko gdzieś.
- Rozważę propozycję panno Larivaara. - powiedział tym razem szczerze uśmiechając się ciepło, aby zaraz dodać:
- Do zobaczenia. - po czym ruszył biegiem daleko za polankę, aby w końcu zapolować.
Re: Polana w środku lasu
ROK SZKOLNY 2014/2015
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Polana w środku lasu
ROK SZKOLNY 2015/2016
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Polana w środku lasu
To była ciemna i ponura noc. Wiatr co raz podrzucał male gałązki, które zaczęły się gromadzić na mokrej od deszczu polanie. Kałuże zdążyły się przekształcić w pasma wolno płynących strumyków które, z wolna zmieniały cały teren z błotniste 'bagno'. Ciężkie, szybko przemieszczające się chmury zdawały się tylko podkreślać atmosferę.
James siedział na skraju polany ubrany w czarny płaszcz, jego długie włosy upięte były w męskiego kuca srebrną broszą, którą zdobił herb rodziny Scott'ów. Był suchy. Deszcz zdawał się go omijać. Zapewne za sprawą wcześniej rzuconego zaklęcia.
Ostatnia noc przed rozpoczęciem szkoły. Już jutro ekspres Hogwart-Londyn zjawi się wypchany masą głupiej młodzieży, która tak bardzo działała mu na nerwy...
Jednak dzisiaj, dzisiaj chłopak miał inne rzeczy na głowie. Musiał być cierpliwy. Wiedział, że Lena się zjawi, Czy przyjdzie sama? Cóż, tego pewny nie mógł być. Nie była głupią osoba. Ponoć należała do bandy średnio uzdolnionego ślizgona, którym targała niezrozumiana dla nikogo mania wielkości.
Uśmiechnął się pod nosem.
Nigdy nie potrafił zrozumieć idiotów.
James siedział na skraju polany ubrany w czarny płaszcz, jego długie włosy upięte były w męskiego kuca srebrną broszą, którą zdobił herb rodziny Scott'ów. Był suchy. Deszcz zdawał się go omijać. Zapewne za sprawą wcześniej rzuconego zaklęcia.
Ostatnia noc przed rozpoczęciem szkoły. Już jutro ekspres Hogwart-Londyn zjawi się wypchany masą głupiej młodzieży, która tak bardzo działała mu na nerwy...
Jednak dzisiaj, dzisiaj chłopak miał inne rzeczy na głowie. Musiał być cierpliwy. Wiedział, że Lena się zjawi, Czy przyjdzie sama? Cóż, tego pewny nie mógł być. Nie była głupią osoba. Ponoć należała do bandy średnio uzdolnionego ślizgona, którym targała niezrozumiana dla nikogo mania wielkości.
Uśmiechnął się pod nosem.
Nigdy nie potrafił zrozumieć idiotów.
Re: Polana w środku lasu
Gregorovic nie straszne były złowrogie cienie czy pożółkłe liście szeleszczące na wietrze. Otulona czarnym, skórzanym płaszczem sięgającym do jej kostek przypominała bardziej dementora, niż żywą istotę. Jedynie upiorna bladość jej skóry wyróżniała ją spośród wszechobecnej ciemności. Kruczoczarne włosy schowała przezornie za kołnierz, nie było nic gorszego niż kosmyki włosów przyklejające się do policzków. Ślizgonka kierowała się ku skrajowi polany, gdzie jej onyksowe ślepia prędko wypatrzyły Scott'a. Przystanęła, zachowując odległość dobrych kilku metrów. Krótka wiadomość jaką otrzymała od Krukona zaintrygowała ją na tyle, by ruszyć swój kościsty tyłek z wygodnego łóżka. Wątpiła, by James miał dobre intencje. O ile kiedykolwiek je przejawiał. W głębi zziębniętego, rosyjskiego serduszka liczyła na porządny skok adrenaliny w żyłach. Cieszyła się ogromnie, że wakacyjna nuda dobiegała końca. Podobno nie ma nic gorszego niż znudzona Ślizgonka.
- Miło cię widzieć, James. - Wykrzywiła wargi w karykaturalnym uśmiechu. Różdżka zadrżała w jej dłoni, wręcz upraszając o użycie paskudnej klątwy na powitanie.
- Miło cię widzieć, James. - Wykrzywiła wargi w karykaturalnym uśmiechu. Różdżka zadrżała w jej dłoni, wręcz upraszając o użycie paskudnej klątwy na powitanie.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Polana w środku lasu
Cory w gruncie rzeczy wierzył w balans. I to w dość pogański sposób – dostał tłuczkiem po ryju na meczu? Rano pewnie znajdzie dawno zapomnianą paczuszkę z jakimiś wyjątkowo fajowymi party favors. Spędził za dużo czasu w bibliotece? Ktoś z rozkosznych Kruczków pokusi się na napisanie za niego wypracowania następnym razem i tak dalej i tak dalej.
Dlatego też kilka razy w tygodniu katował się porannym joggingiem. Nie żeby był wielkim biegaczem, właściwie był to jeden z mniej lubianych przez niego sportów, ale nie można zaprzeczyć, że miał swoje plusy. Przykładowo, gdy ktoś próbował go o coś zaczepić czy zagadać, miał wspaniałą wymówkę żeby po prostu uciec. Czasem też lubił sobie wkręcać, że biega po swoich włościach i dogląda czy wszystko wygląda i działa tak jak powinno. A akurat w niektórych miejscach oddawał się swoim prywatnym przyjemnościom – PRZYZWOITYM przyjemnościom podkreślam. Biegał też dlatego, że to dawało mu jako tako zielone światło, żeby robić co mu się podobało – byczyć na jakichś kanapach, pić, palić, eksperymentować z nowymi specyfikami i wszystkim tym, co by typowemu siedemnastolatkowi przyszło do głowy.
Wskoczył więc tego ranka w jakieś szorty to kolan, bluzę z kapturem i jakieś mugolskie buty, które niby miały chronić jego stawy i co to nie tamto (spory temat w ich świecie, a i Cory lubił się w takie rzeczy zagłębiać), i w którymś momencie dognał na polankę. Było zimno, mizernie i wcześnie, jego ulubiona pora. Wbiegł na polankę i zatrzymał się dopiero przy niepozornie wyglądającym krzaku – samotnym, trzeba dodać i dość niepasującym do otoczenia – mruknął Revelio by móc dojrzeć swoich sadzonek. Po raz kolejny pogratulował sobie pomysłu, bo kto o zdrowych zmysłach przylazł na tą polankę, na której co druga osoba byłą atakowana przez wszystkie dziwactwa tego lasu (po raz kolejny jogging się na coś przydał, akurat tak się ubrał, żeby móc spierdolić na widok najmniejszego zagrożenia).
Rządek zimnolubnych roślinek wyglądał dość mizernie, ale Reynolds się tym nie przejął. Efekty miały być zajebiste.
Dlatego też kilka razy w tygodniu katował się porannym joggingiem. Nie żeby był wielkim biegaczem, właściwie był to jeden z mniej lubianych przez niego sportów, ale nie można zaprzeczyć, że miał swoje plusy. Przykładowo, gdy ktoś próbował go o coś zaczepić czy zagadać, miał wspaniałą wymówkę żeby po prostu uciec. Czasem też lubił sobie wkręcać, że biega po swoich włościach i dogląda czy wszystko wygląda i działa tak jak powinno. A akurat w niektórych miejscach oddawał się swoim prywatnym przyjemnościom – PRZYZWOITYM przyjemnościom podkreślam. Biegał też dlatego, że to dawało mu jako tako zielone światło, żeby robić co mu się podobało – byczyć na jakichś kanapach, pić, palić, eksperymentować z nowymi specyfikami i wszystkim tym, co by typowemu siedemnastolatkowi przyszło do głowy.
Wskoczył więc tego ranka w jakieś szorty to kolan, bluzę z kapturem i jakieś mugolskie buty, które niby miały chronić jego stawy i co to nie tamto (spory temat w ich świecie, a i Cory lubił się w takie rzeczy zagłębiać), i w którymś momencie dognał na polankę. Było zimno, mizernie i wcześnie, jego ulubiona pora. Wbiegł na polankę i zatrzymał się dopiero przy niepozornie wyglądającym krzaku – samotnym, trzeba dodać i dość niepasującym do otoczenia – mruknął Revelio by móc dojrzeć swoich sadzonek. Po raz kolejny pogratulował sobie pomysłu, bo kto o zdrowych zmysłach przylazł na tą polankę, na której co druga osoba byłą atakowana przez wszystkie dziwactwa tego lasu (po raz kolejny jogging się na coś przydał, akurat tak się ubrał, żeby móc spierdolić na widok najmniejszego zagrożenia).
Rządek zimnolubnych roślinek wyglądał dość mizernie, ale Reynolds się tym nie przejął. Efekty miały być zajebiste.
Re: Polana w środku lasu
Wyprawy do Zakazanego Lasu były dla Lauren częścią szkolnego życia, odkąd dziewczyna opanowała animagię razem ze swoją przyjaciółką. Gdy zwierzęcy totem stał się częścią jej codzienności, to nie umiała funkcjonować bez ucieczki z murów Hogwartu. W ostatnich dniach te były dla niej bardzo duszące, klaustrofobiczne. Nie mogła znaleźć sobie miejsca wśród korytarzy i chociaż blizna czasem wciąż dokuczała, stopniowo malejąc pod wpływem magicznych maści, nie mogła powstrzymać tego zewu. Nie zamierzała zapuszczać się w ruiny starej chaty, która okazała się skupiskiem pająków, ale las był przecież ogromny!
Przemierzając bezszelestnie skupiska roślinności, poruszała uszami i nasłuchiwała. Zmysły zwierząt były znacznie wrażliwsze niż te ludzkie i Ślizgonka była w stanie zareagować przed dostrzeżeniem potencjalnego zagrożenia. Nic więc dziwnego, że ryś zastygł w bezruchu, gdy zapach uderzył w nozdrza, a uszy odebrały szum leśnego runa. Kot wskoczył na drzewo, rozglądając się za źródłem kłopotu i prychnął cicho, dostrzegając już z pewnej odległości jakiegoś ucznia.
Zgłupiał?
Mimowolnie rozejrzała się dookoła, jednak nic nie wzbudziło jej zaniepokojenia. Był na tyle świadomy, aby nie zapuszczać się w las po zmroku, wtedy wówczas zamieszkujące je stworzenia były najbardziej aktywne. Kot zeskoczył, niknąc gdzieś wśród paproci.
Skrzyżowała ręce na piersiach kilka minut później, obdarzając go dość chłodnym spojrzeniem karmelowych tęczówek i lustrując od góry do dołu. Oparła się o jedno z wysokich drzew, którego korona kołysała się leniwie, pokryta małymi listkami. Z wolna zieleń budziła się do życia.
- Sugerowałabym zabawę w ogrodnika w szklarniach. Profesor da Ci grządkę, jak zapiszesz się na dodatkowe zielarstwo.
Jej głos pozbawiony był konkretnej emocji, o dziwo nie była nawet jadowita. Ruchem głowy zgarnęła rude pasma na plecy, poprawiając ramieniem tkwiącą na nim torbę. Nie chciała zostawić go tu tak bez ostrzeżenia, więc gdy zrobiła swoje, odbiła się od rośliny i wolno ruszyła przed siebie w stronę zamku, chcąc go minąć po drodze. Naprawdę był tak lekkomyślny, aby zapuszczać się tak daleko dla kilku grządek? Do śniadania wciąż było półtorej godziny, więc powrót powinien być bezproblemowy. Przechodząc obok jego tajemniczych plantacji, odwróciła twarz w ich stronę, chcąc poznać, co właściwie hodował. Różdżkę cały czas miała na wierzchu, nauczona doświadczeniami zdobytymi w ostatnie półtora roku — w tym lesie zawsze trzeba było uważać.
Przemierzając bezszelestnie skupiska roślinności, poruszała uszami i nasłuchiwała. Zmysły zwierząt były znacznie wrażliwsze niż te ludzkie i Ślizgonka była w stanie zareagować przed dostrzeżeniem potencjalnego zagrożenia. Nic więc dziwnego, że ryś zastygł w bezruchu, gdy zapach uderzył w nozdrza, a uszy odebrały szum leśnego runa. Kot wskoczył na drzewo, rozglądając się za źródłem kłopotu i prychnął cicho, dostrzegając już z pewnej odległości jakiegoś ucznia.
Zgłupiał?
Mimowolnie rozejrzała się dookoła, jednak nic nie wzbudziło jej zaniepokojenia. Był na tyle świadomy, aby nie zapuszczać się w las po zmroku, wtedy wówczas zamieszkujące je stworzenia były najbardziej aktywne. Kot zeskoczył, niknąc gdzieś wśród paproci.
Skrzyżowała ręce na piersiach kilka minut później, obdarzając go dość chłodnym spojrzeniem karmelowych tęczówek i lustrując od góry do dołu. Oparła się o jedno z wysokich drzew, którego korona kołysała się leniwie, pokryta małymi listkami. Z wolna zieleń budziła się do życia.
- Sugerowałabym zabawę w ogrodnika w szklarniach. Profesor da Ci grządkę, jak zapiszesz się na dodatkowe zielarstwo.
Jej głos pozbawiony był konkretnej emocji, o dziwo nie była nawet jadowita. Ruchem głowy zgarnęła rude pasma na plecy, poprawiając ramieniem tkwiącą na nim torbę. Nie chciała zostawić go tu tak bez ostrzeżenia, więc gdy zrobiła swoje, odbiła się od rośliny i wolno ruszyła przed siebie w stronę zamku, chcąc go minąć po drodze. Naprawdę był tak lekkomyślny, aby zapuszczać się tak daleko dla kilku grządek? Do śniadania wciąż było półtorej godziny, więc powrót powinien być bezproblemowy. Przechodząc obok jego tajemniczych plantacji, odwróciła twarz w ich stronę, chcąc poznać, co właściwie hodował. Różdżkę cały czas miała na wierzchu, nauczona doświadczeniami zdobytymi w ostatnie półtora roku — w tym lesie zawsze trzeba było uważać.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Polana w środku lasu
Cory nie bez zaskoczenia uniósł spojrzenie znad grządek na dziewczynę. Czy gdyby wybrał się w nocy na wycieczkę na odludną wyspę na środku Pacyfiku zza krzaka też by mu wyskoczyła jakaś Ślizgonka? Czasem się zastanawiał czy oni nie mają jakiegoś skomplikowanego monitoringu w swoich lochach, umożliwiającego im uprzykrzanie innym uczniom życia, jeśli za bardzo zacznie im się nudzić. Będzie miał zapytać następnym razem.
Właściwie nie miał nic przeciwko uczniom Domu Węża, męska część często okazywała się dość równa, tylko ta damska… Często zbyt intensywna, wszystkie te córeczki tatusia zadowolone, że kiedyś będą mogły przedłużyć ród, miały tendencje do panoszenia się po zamku (i jego terenach) trochę za bardzo.
- Lepsza gleba – powiedział dość obojętnie, wzruszając ramionami. Musiałby mieć niesamowite szczęście, żeby przez sześć lat być w jednej klasie z Lauren i nie mieć z nią do czynienia.
W sumie wszystkie te dziewczęta trochę mu się zlewały jedno, czy toCastellani, Gregorovic, Sharp i tak dalej i tak dalej. Jak nie grały w Quidditcha to już się za bardzo nad nimi nie zastanawiał, także można bezpiecznie powiedzieć, że o Lau nie miał żadnej opinii. Ale też nie chciał się z nią dzielić swoimi sekretami, szczególnie tymi niezbyt legalnymi, i wierzył, że z podejściem do życia o jekie ją podejrzewał, też się za bardzo nie przywali do tego co robi, po co i dlaczego tutaj. Toć jego nie interesowało na przykład dlaczego szlaja się po lesie o brzasku z torbą na ramieniu, jakby się wybierała na lekcje, romansowała z centaurami (?!) albo wilkołaczyła co pełnię. Każdy ma swoje dziwactwa.
Podniósł się wolno, w miarę jak się zbliżała, specjalnie zasłaniając sobą krzak (w najbardziej subtelny sposób na jaki go było stać).
- Lekka paranoja? – zmienił temat wskazując na jej wyciągniętą różdżkę i uśmiechnął się lekko. Ach, kolejna złota cecha Ślizgonów, wszędzie jest niebezpiecznie, w każdym kącie śmierć i cierpienie.
Właściwie nie miał nic przeciwko uczniom Domu Węża, męska część często okazywała się dość równa, tylko ta damska… Często zbyt intensywna, wszystkie te córeczki tatusia zadowolone, że kiedyś będą mogły przedłużyć ród, miały tendencje do panoszenia się po zamku (i jego terenach) trochę za bardzo.
- Lepsza gleba – powiedział dość obojętnie, wzruszając ramionami. Musiałby mieć niesamowite szczęście, żeby przez sześć lat być w jednej klasie z Lauren i nie mieć z nią do czynienia.
W sumie wszystkie te dziewczęta trochę mu się zlewały jedno, czy to
Podniósł się wolno, w miarę jak się zbliżała, specjalnie zasłaniając sobą krzak (w najbardziej subtelny sposób na jaki go było stać).
- Lekka paranoja? – zmienił temat wskazując na jej wyciągniętą różdżkę i uśmiechnął się lekko. Ach, kolejna złota cecha Ślizgonów, wszędzie jest niebezpiecznie, w każdym kącie śmierć i cierpienie.
Re: Polana w środku lasu
Dużo zastanawiał się nad ludźmi. Dla Lauren większość z nich była po prostu twarzami bez osobowości, czasem nabierały tylko koloru, gdy krążyły na ich temat plotki. Hogwart żył plotkami, zamieniał się w paskudnie przerysowaną książkę o dramatach nastolatków, którzy mieli czas na wszystko, tylko nie na naukę. O niej niestety też różnie szeptano, chociaż zwykle udawało się jej to uciszać. Była wredna i miała opinie żmii, co gwarantowało święty spokój. Czy Lauren to przeszkadzało? Nie, bo nie lubiła ludzi. Zwykle po prostu była więc zajętym sobą samotnikiem, który czasem spędzał czas z Suzanne, która była jej najlepszą przyjaciółką — tylko że teraz przepadła w błyszczących oczach Richarda i będzie jej mniej. Co prawda ostatnimi czasy jej życie towarzyskie również się zmieniało, tylko nie była pewna, czy dobrze. Czy była intensywna? Z pewnością. Czy była córeczką tatusia, która zamierzała przedłużyć ród i wypchać z siebie na świat dzieci, jako największy dorobek swojego życia? Absolutnie nie.
Odpowiedź dziwnego nieco Krukona (oni wszyscy chyba tacy byli) zbiła ją z tropu na tyle, że zatrzymała się i obdarzyła go pociągłym spojrzeniem spod ściągniętych nieco brwi. Niewielkie pojęcie miała o zielarstwie, aby dyskutować na ten temat, ale mimowolne uderzenie butem o ziemię sprawiło, że suchy piach uniósł się do góry.
- Jeśli hodujesz kaktusy. - zgodziła się z nieco rozbawionym uśmiechem, kręcąc nieco głową z niedowierzaniem. Nie musiał się tak przejmować, każdy miał swoje życie i powinien dać żyć innym. Poza odrobiną ciekawością na temat jego grządek nie zamierzała nikomu donosić i czegokolwiek z tym robić, bo sama notorycznie łamała regulamin, udając się do Zakazanego Lasu. Patrzył na nią w jakiś dziwny sposób, którego nie umiało jasno określić.
Spojrzała na swoją różdżkę, gdy wyrósł niczym kąsająca kapusta chińska gdzieś obok i znów się zatrzymała, prostując głowę.- Raczej nauka na błędach. - poprawiła go z delikatnym wzruszeniem ramion, nie będąc w stanie zapomnieć lekcji pokory, którą ostatnimi czasy to miejsce jej zapewniło i która wciąż jawiła się blizną na boku jej brzucha. - Ty za to wcale nie myślisz o tym, co tu mieszka, co?
Zapytała, przekręcając głowę na bok, jednak nie podglądała już krzaka, który tak subtelnie — prawdziwy król po prostu subtelności — sobą zasłaniał. - Zdajesz sobie sprawę, że wiem, jak tu dotrzeć i nawet jak nie zobaczę Twoich kwiatków teraz, to mogę tu wrócić? I kto tu ma lekką paranoję?
Dopytała jeszcze dla pewności z zadziornym uśmiechem, starając się na jego reakcję nie zaśmiać się, bo to do niej zwyczajnie nie pasowało. Poprawiła torbę na ramieniu, opuszczając różdżkę w dół, chociaż cały czas trzymała drewniany kij w palcach, gotowa zareagować. Pająki cicho poruszały się pomiędzy drzewami, chociaż od chaty było daleko, a to drobne, szare światło wdzierające się tu przez korony mogło je trochę odstraszać.
Odpowiedź dziwnego nieco Krukona (oni wszyscy chyba tacy byli) zbiła ją z tropu na tyle, że zatrzymała się i obdarzyła go pociągłym spojrzeniem spod ściągniętych nieco brwi. Niewielkie pojęcie miała o zielarstwie, aby dyskutować na ten temat, ale mimowolne uderzenie butem o ziemię sprawiło, że suchy piach uniósł się do góry.
- Jeśli hodujesz kaktusy. - zgodziła się z nieco rozbawionym uśmiechem, kręcąc nieco głową z niedowierzaniem. Nie musiał się tak przejmować, każdy miał swoje życie i powinien dać żyć innym. Poza odrobiną ciekawością na temat jego grządek nie zamierzała nikomu donosić i czegokolwiek z tym robić, bo sama notorycznie łamała regulamin, udając się do Zakazanego Lasu. Patrzył na nią w jakiś dziwny sposób, którego nie umiało jasno określić.
Spojrzała na swoją różdżkę, gdy wyrósł niczym kąsająca kapusta chińska gdzieś obok i znów się zatrzymała, prostując głowę.- Raczej nauka na błędach. - poprawiła go z delikatnym wzruszeniem ramion, nie będąc w stanie zapomnieć lekcji pokory, którą ostatnimi czasy to miejsce jej zapewniło i która wciąż jawiła się blizną na boku jej brzucha. - Ty za to wcale nie myślisz o tym, co tu mieszka, co?
Zapytała, przekręcając głowę na bok, jednak nie podglądała już krzaka, który tak subtelnie — prawdziwy król po prostu subtelności — sobą zasłaniał. - Zdajesz sobie sprawę, że wiem, jak tu dotrzeć i nawet jak nie zobaczę Twoich kwiatków teraz, to mogę tu wrócić? I kto tu ma lekką paranoję?
Dopytała jeszcze dla pewności z zadziornym uśmiechem, starając się na jego reakcję nie zaśmiać się, bo to do niej zwyczajnie nie pasowało. Poprawiła torbę na ramieniu, opuszczając różdżkę w dół, chociaż cały czas trzymała drewniany kij w palcach, gotowa zareagować. Pająki cicho poruszały się pomiędzy drzewami, chociaż od chaty było daleko, a to drobne, szare światło wdzierające się tu przez korony mogło je trochę odstraszać.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Polana w środku lasu
Ano widocznie taki był, uważał motywacje i zachowania momentami nawet za fascynujące, toteż się zastanawiał. Może dlatego, że plotkami się za bardzo nie interesował. Toteż w sumie nawet jej nie podejrzewał o to, że bywa wredna, skoro jak na razie była perfekcyjnie normalna, a kto wie jak ta rozmowa by się potoczyła, gdyby miał jakieś uprzedzenia poza typowymi stereotypami? Ach, no i hot take, Cory nawet lubił ludzi – trochę bardziej popołudniami i wieczorami, ale czasem nawet i z rana.
- Niech będą kaktusy – odparł na jej uśmiech (jaka rozmowna i przyjacielska była o poranku! Reynolds musiał się chyba jeszcze do tego dobudzić, bo mimo że był na zewnątrz od jakiegoś czasu to ciągle czuł, że ma śpiochy w oczach). Miał nadzieję, że obojętna niechęć w jego głosie utnie botaniczną część rozmowy. – Trochę tam wiem, ale jak do tej pory idzie dobrze. Kto wie, może nawet dożyję do końca tego roku? – uśmiechnął się krzywo. Ale miała rację co do tego, że nie zastanawiał się nad najgorszą rzeczą, która może mu się przytrafić zanim się na coś decydował. Nie mógł nie okazać rozbawienia na jej ostatnie stwierdzenie. – Nadal ty. Nawet mi to do głowy nie przyszło, ale dzięki, wezmę pod uwagę – odparł. – Z resztą nie wydaje mi się żebyś była zbyt wielką fanką kwiatków czy kaktusów. To nie w typie Wilsona – powiedział mrugając do niej. No dobra, trochę się zdradził, o jakichś tam plotkach miał pojęcie, w końcu przecież nie mieszkał pod kamieniem. Z resztą nawet gdyby nie wiedział, Wilson był zawsze dość dobrym nazwiskiem na blef, pewnie z 9/10 razy i tak by miał rację. Cory nie oceniał, każdy miał swoje hobby.
- No, Lauren – nie chciał nazywać jej Sharp, miał wrażenie, że mogłaby to wziąć za komplement. – Mogę ci w czymś jeszcze pomóc? Nie chcę ci niszczyć twojej, hmmmm… Porannej przechadzki, ale jeśli boisz się wracać sama to cię odprowadzę – dodał kurtuazyjnie, spodziewając się, że odmówi. Ale kto ją tam wie.
Nie martwił się za bardzo o swoje roślinki. Były w gruncie rzeczy toksyczne, wyglądały niepozornie, najwyżej stwierdziłaby, że hoduje borówki. Z resztą naprawdę życzył jej żeby miała bardziej interesujące rzeczy do robienia niż śledzenie tego co on robił.
- Niech będą kaktusy – odparł na jej uśmiech (jaka rozmowna i przyjacielska była o poranku! Reynolds musiał się chyba jeszcze do tego dobudzić, bo mimo że był na zewnątrz od jakiegoś czasu to ciągle czuł, że ma śpiochy w oczach). Miał nadzieję, że obojętna niechęć w jego głosie utnie botaniczną część rozmowy. – Trochę tam wiem, ale jak do tej pory idzie dobrze. Kto wie, może nawet dożyję do końca tego roku? – uśmiechnął się krzywo. Ale miała rację co do tego, że nie zastanawiał się nad najgorszą rzeczą, która może mu się przytrafić zanim się na coś decydował. Nie mógł nie okazać rozbawienia na jej ostatnie stwierdzenie. – Nadal ty. Nawet mi to do głowy nie przyszło, ale dzięki, wezmę pod uwagę – odparł. – Z resztą nie wydaje mi się żebyś była zbyt wielką fanką kwiatków czy kaktusów. To nie w typie Wilsona – powiedział mrugając do niej. No dobra, trochę się zdradził, o jakichś tam plotkach miał pojęcie, w końcu przecież nie mieszkał pod kamieniem. Z resztą nawet gdyby nie wiedział, Wilson był zawsze dość dobrym nazwiskiem na blef, pewnie z 9/10 razy i tak by miał rację. Cory nie oceniał, każdy miał swoje hobby.
- No, Lauren – nie chciał nazywać jej Sharp, miał wrażenie, że mogłaby to wziąć za komplement. – Mogę ci w czymś jeszcze pomóc? Nie chcę ci niszczyć twojej, hmmmm… Porannej przechadzki, ale jeśli boisz się wracać sama to cię odprowadzę – dodał kurtuazyjnie, spodziewając się, że odmówi. Ale kto ją tam wie.
Nie martwił się za bardzo o swoje roślinki. Były w gruncie rzeczy toksyczne, wyglądały niepozornie, najwyżej stwierdziłaby, że hoduje borówki. Z resztą naprawdę życzył jej żeby miała bardziej interesujące rzeczy do robienia niż śledzenie tego co on robił.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Strona 2 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach