Sowiarnia
+25
Adrien Rien
Monika Kruger
Darcy Kruger
Curtis Rocheleau
Andrea Jeunesse
Matthew Sneddon
James Scott
Dymitr Milligan
Cassidy Thomas
Benedict Walton
Rhinna Hamilton
Connor Campbell
Leanne Chatier
Emily Bronte
Pierre Vauquer
Maddox Overton
Grace Scott
Audrey Roshwel
Mistrz Gry
Sasza Tiereszkowa
Logan Campbell
Suzanne Castellani
Blaise Harvin
Zoja Yordanova
Brennus Lancaster
29 posters
Magic Land :: Hogwart :: WIEŻE :: Wieża zachodnia
Strona 4 z 5
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Sowiarnia
First topic message reminder :
Wysokie, zimne, zawsze otwarte pomieszczenie, w którym uczniowie przechowują swoje sowy. Pod sufit ciągną się grzędy i klatki, w których zasiadają ptaki. Oprócz sów prywatnych, w sowiarni przechowywane są również sowy szkolne, które roznoszą listy przyszłym adeptom magii oraz z których korzystają osoby nieposiadające własnej.
Wysokie, zimne, zawsze otwarte pomieszczenie, w którym uczniowie przechowują swoje sowy. Pod sufit ciągną się grzędy i klatki, w których zasiadają ptaki. Oprócz sów prywatnych, w sowiarni przechowywane są również sowy szkolne, które roznoszą listy przyszłym adeptom magii oraz z których korzystają osoby nieposiadające własnej.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Sowiarnia
Matthew był dokładnym przeciwieństwem swojego brata Ryana. Niegdyś prefekt Gryffindoru, tak bardzo poukładany pupilek mamusi, dziś student zupełnie różnił się od wiecznie roztrzepanego Matthewa. Każdy kto znał rodzeństwo Sneddonów zawsze w myślach twierdził, że ich raczej nie łączą żadne więzy krwi. Matt kochał bycie ślizgonem. Nie nadawałby się do niczego innego, miał po prostu zbyt luzackie podejście do życia. U gryfonów musiałby się starać wykazać, u puchonów ciągle czułby się jakiś gorszy, w Ravenclavie musiałby za dużo myśleć a w Slytherinie jedyne co musi to dobrze pokombinować.
I tyle. A kombinowanie szło mu wybitnie dobrze, czego dowodem jest fakt, że w ogóle zdaje z klasy do klasy.
Andrea do tej pory zdawała mu się dziewczyną zupełnie samowystarczalną. Nigdy nie chciała od nikogo pomocy, wszystko robiła dobrze, była jak na swój sposób strasznie ambitna. A tu proszę, kilka małych ptaszków i nagle z twardej babki brunetka zmieniła się w kruchą istotkę, którą trzeba ochronić. Matthew z rozbawieniem stwierdził, że to bardzo urocze.
Podążył za jej wzrokiem gdy wpatrywała się w sowie ślepia. Takie świecące faktycznie mogłyby wydać się komuś złowrogie. Chłopak nie bał się tych ptaków, cóż one mogły im zrobić? W razie czego przecież ma w pogotowiu różdżkę, którą może je... Zadźgać. Bo Matthew przecież średnio uważał na zaklęciach, znał w sumie same te podstawowe.
Andrea była taka bezbronna. Gdy szeptała mu do ucha przeszedł mu po plecach lekki dreszcz. Nawet w takiej sytuacji, wśród kilkudziesięciu opierzonych dziobów i odchodów uznał, że to niezwykle romantyczne i szkoda z takiej sytuacji nie skorzystać. Objął dziewczynę, chcąc ją w razie potrzeby ochronić przed atakiem sów.
- Ja nigdy nie spotkałem się z tym, żeby one na kogoś poleciały z pazurami. Przecież to nie są dzikie ptaki, tylko takie udomowione, one muszą być spokojne.
Gdy tylko skończył wypowiadać te słowa pierwsza sowa poderwała się z grzędy a w ślad za nią poszły kolejne. Fruwały nad głowami ślizgonów machając ciężkimi skrzydłami. Żadna ich jednak nie atakowała wprost, ale wystraszyć tę dwójkę udało im się porządnie.
- Uciekaj! Ja je zatrzymam! - Heroicznie wypchnął Andreę na zewnątrz sowiarni a sam celując w jedną z sów wykrzyczał pierwsze lepsze zaklęcie które mu przyszło do głowy.
- Petryficus Totallus!
I tyle. A kombinowanie szło mu wybitnie dobrze, czego dowodem jest fakt, że w ogóle zdaje z klasy do klasy.
Andrea do tej pory zdawała mu się dziewczyną zupełnie samowystarczalną. Nigdy nie chciała od nikogo pomocy, wszystko robiła dobrze, była jak na swój sposób strasznie ambitna. A tu proszę, kilka małych ptaszków i nagle z twardej babki brunetka zmieniła się w kruchą istotkę, którą trzeba ochronić. Matthew z rozbawieniem stwierdził, że to bardzo urocze.
Podążył za jej wzrokiem gdy wpatrywała się w sowie ślepia. Takie świecące faktycznie mogłyby wydać się komuś złowrogie. Chłopak nie bał się tych ptaków, cóż one mogły im zrobić? W razie czego przecież ma w pogotowiu różdżkę, którą może je... Zadźgać. Bo Matthew przecież średnio uważał na zaklęciach, znał w sumie same te podstawowe.
Andrea była taka bezbronna. Gdy szeptała mu do ucha przeszedł mu po plecach lekki dreszcz. Nawet w takiej sytuacji, wśród kilkudziesięciu opierzonych dziobów i odchodów uznał, że to niezwykle romantyczne i szkoda z takiej sytuacji nie skorzystać. Objął dziewczynę, chcąc ją w razie potrzeby ochronić przed atakiem sów.
- Ja nigdy nie spotkałem się z tym, żeby one na kogoś poleciały z pazurami. Przecież to nie są dzikie ptaki, tylko takie udomowione, one muszą być spokojne.
Gdy tylko skończył wypowiadać te słowa pierwsza sowa poderwała się z grzędy a w ślad za nią poszły kolejne. Fruwały nad głowami ślizgonów machając ciężkimi skrzydłami. Żadna ich jednak nie atakowała wprost, ale wystraszyć tę dwójkę udało im się porządnie.
- Uciekaj! Ja je zatrzymam! - Heroicznie wypchnął Andreę na zewnątrz sowiarni a sam celując w jedną z sów wykrzyczał pierwsze lepsze zaklęcie które mu przyszło do głowy.
- Petryficus Totallus!
Re: Sowiarnia
Takiej reakcji się nie spodziewała. Kiedy chłopak wypchnął ją poza sowiarnię, upadła na kamienną posadzkę i widząc kątem oka zamieszanie w pomieszczeniu, zaczęła pokładać się po ziemi ze śmiechu. Zaklęcie Matthewa na szczęście nie trafiło żadnej z sów, za co podziękowała w duchu opatrzności boskiej, bo gdyby któryś ptak padł na ziemię - mogliby mieć problemy. Tak jedynie sowy na moment przestały latać nad ich głowami, wyraźnie zdezorientowane, by kilka sekund później zacząć znowu. Wtedy jednak Ślizgon znalazł się poza sowiarnią a Angielka przyglądnęła mu się z pozycji leżącej (przecież nadal leżała na ziemi).
- Na księcia to ty się nie nadajesz - skwitowała z uśmiechem na malinowych wargach, opuszkiem palca ścierając pojedynczą kropelkę łzy powstałą przez nagły napad śmiechu.
- Przynajmniej nie popchnąłeś mnie na ptasie odchody - kolejne szczęście w nieszczęściu. Jeunesse uniosła się na łokciach odczuwając ból czterech chudych liter i pleców, ale nie zrobiło to na niej specjalnego wrażenia. Nie na osobie, która dzielnie walczyła w klubie pojedynków.
- Na księcia to ty się nie nadajesz - skwitowała z uśmiechem na malinowych wargach, opuszkiem palca ścierając pojedynczą kropelkę łzy powstałą przez nagły napad śmiechu.
- Przynajmniej nie popchnąłeś mnie na ptasie odchody - kolejne szczęście w nieszczęściu. Jeunesse uniosła się na łokciach odczuwając ból czterech chudych liter i pleców, ale nie zrobiło to na niej specjalnego wrażenia. Nie na osobie, która dzielnie walczyła w klubie pojedynków.
Re: Sowiarnia
Chłopak naprawdę w tym jednym momencie wierzył w swoje umiejętności. Chciał pokazać się z jak najlepszej strony, żeby Angielka chociaż przez chwilę mogła poczuć się wybawiona z opresji przez księcia Sneddona.
Ale faktycznie, dobrze, że nie trafił żadnej zaklęciem bo dyrektor dałby mu ostro popalić za znęcanie się nad niewinnymi sowami, co skutkowałoby najmarniej szlabanem do końca roku.
No i z czego ona tak się śmiała? Matthew poczuł w jednej chwili jak po twarzy przebiegają mu wyrazy zażenowania powoli przechodząc przez wszystkie jego etapy. Zrobił z siebie pajaca, wiedział o tym doskonale. Żeby wybrnąć z tej sytuacji miał tylko jedno wyjście.
Też zaczął się z siebie śmiać.
- Too było specjalnie - zapewnił trzymając się za brzuch i powstrzymując się od jeszcze większego wybuchu nieposkromionej wesołości. - Tak naprawdę nie chciałem żadnej trafić.
Gdy już w miarę się opamiętał, podał dziewczynie wolną dłoń, żeby mogła w końcu podnieść się z zimnej kamiennej posadzki na którą ją tak bezceremonialnie pchnął minutę wcześniej.
- Ale to nie ja je rozgniewałem tylko ty. Nie musiałaś się na nie tak gapić - zażartował dając jej kuksańca w bok. - Widzisz? Nawet w sytuacjach wysokiego ryzyka potrafię trzeźwo myśleć, żebyś się tylko kupskiem nie ufajdała.
Potrzebowali kilku chwil, żeby się uspokoić i ogarnąć. Matthew nie wiedział, czy Andrea za ten wybryk skreśliła go totalnie jako potencjalnego amanta, miał jednak pewność, że jako kolega, nadal utrzymywał na jej liście dość wysoką pozycję.
- Chodźmy stąd. Przyrzekam, że nie pokażę się tu przez co najmniej poł roku.
Ale faktycznie, dobrze, że nie trafił żadnej zaklęciem bo dyrektor dałby mu ostro popalić za znęcanie się nad niewinnymi sowami, co skutkowałoby najmarniej szlabanem do końca roku.
No i z czego ona tak się śmiała? Matthew poczuł w jednej chwili jak po twarzy przebiegają mu wyrazy zażenowania powoli przechodząc przez wszystkie jego etapy. Zrobił z siebie pajaca, wiedział o tym doskonale. Żeby wybrnąć z tej sytuacji miał tylko jedno wyjście.
Też zaczął się z siebie śmiać.
- Too było specjalnie - zapewnił trzymając się za brzuch i powstrzymując się od jeszcze większego wybuchu nieposkromionej wesołości. - Tak naprawdę nie chciałem żadnej trafić.
Gdy już w miarę się opamiętał, podał dziewczynie wolną dłoń, żeby mogła w końcu podnieść się z zimnej kamiennej posadzki na którą ją tak bezceremonialnie pchnął minutę wcześniej.
- Ale to nie ja je rozgniewałem tylko ty. Nie musiałaś się na nie tak gapić - zażartował dając jej kuksańca w bok. - Widzisz? Nawet w sytuacjach wysokiego ryzyka potrafię trzeźwo myśleć, żebyś się tylko kupskiem nie ufajdała.
Potrzebowali kilku chwil, żeby się uspokoić i ogarnąć. Matthew nie wiedział, czy Andrea za ten wybryk skreśliła go totalnie jako potencjalnego amanta, miał jednak pewność, że jako kolega, nadal utrzymywał na jej liście dość wysoką pozycję.
- Chodźmy stąd. Przyrzekam, że nie pokażę się tu przez co najmniej poł roku.
Re: Sowiarnia
A i owszem, skorzystała z pomocy chłopaka przy podniesieniu się z ziemi. Gdy tylko stanęła na równe nogi, otrzepała się z kurzu i wszelkich paprochów, które chcąc nie chcąc zalegały na podłodze, o której tupały stópki adeptów magii, a potem przyjrzała się uważnie Ślizgonowi, krzyżując ręce pod biustem.
- Okej, ale ubiłam sobie kości przez twój heroiczny czyn - uśmiechnęła się mimo wszystko dość sympatycznie jak na nią i w ramach utwierdzenia Matthew'a w tym, że nie ma mu za złe popchnięcia na posadzkę, poklepała go po ramieniu niczym dobra matka swoje strapione dziecię. Potem znów skrzyżowała ręce i przytaknęła na jego propozycję, by zmienić swoją lokację.
- Dobry pomysł - zrobiła krok w stronę schodów wyprowadzających z wieży. - Prowadź zatem - machnęła ręką na Sneddon'a i chwilę potem nie było ich już na wieży.
/wybieraj temat i pisz tam już
- Okej, ale ubiłam sobie kości przez twój heroiczny czyn - uśmiechnęła się mimo wszystko dość sympatycznie jak na nią i w ramach utwierdzenia Matthew'a w tym, że nie ma mu za złe popchnięcia na posadzkę, poklepała go po ramieniu niczym dobra matka swoje strapione dziecię. Potem znów skrzyżowała ręce i przytaknęła na jego propozycję, by zmienić swoją lokację.
- Dobry pomysł - zrobiła krok w stronę schodów wyprowadzających z wieży. - Prowadź zatem - machnęła ręką na Sneddon'a i chwilę potem nie było ich już na wieży.
/wybieraj temat i pisz tam już
Re: Sowiarnia
Dzisiaj Rocheleau wstał dość późno. Na zajęcia mu się nie spieszyło, ponieważ nie było na co się spieszyć. Mimo, że spał z dziesięć godzin to odnosił wrażenie, że wcale nie spał. Nawet nie pamiętał czy miał jakiekolwiek sny. O! A może lunatykował? Oby nie. Hogwart to na pewno nie jest odpowiednie miejsce, aby chodzić po ciemku z zamkniętymi oczami po ciemnych, pustych korytarzach, które na pewno skrywają nie jedną tajemnice i niebezpieczeństwo.
Szedł jak duch, ale wyglądał jak ćpun. Wychodzone ciało plus wory pod oczami powodowały, że nie chciał się pokazywać ludziom na oczy. On zawsze taki zadbany i schludny! Żeby tylko nikt go nie widział... Dlatego chłopak postanowił udać się do Sowiarni. Właściwie nie tylko z tego powodu. Po pierwsze to miał dla swej sowy kilka dobrych smakołyków i chciał się z nią poczęstować. No i może by jakiś list do ojca wysłał? Może.
Wszedł do pomieszczenia i od razu pożałował, że nie założył czegoś cieplejszego na siebie. Lekki chłód wywołał na jego skórze gęsią skórkę.
- Brrry. Zimno...- Wysyczał i zaczął rozglądać się za swoim dzióbaskiem.
Szedł jak duch, ale wyglądał jak ćpun. Wychodzone ciało plus wory pod oczami powodowały, że nie chciał się pokazywać ludziom na oczy. On zawsze taki zadbany i schludny! Żeby tylko nikt go nie widział... Dlatego chłopak postanowił udać się do Sowiarni. Właściwie nie tylko z tego powodu. Po pierwsze to miał dla swej sowy kilka dobrych smakołyków i chciał się z nią poczęstować. No i może by jakiś list do ojca wysłał? Może.
Wszedł do pomieszczenia i od razu pożałował, że nie założył czegoś cieplejszego na siebie. Lekki chłód wywołał na jego skórze gęsią skórkę.
- Brrry. Zimno...- Wysyczał i zaczął rozglądać się za swoim dzióbaskiem.
Curtis Rocheleau- Urodziny : 05/03/1997
Wiek : 27
Skąd : Paryż, Francja
Krew : Czysta
Re: Sowiarnia
Wychodząc z dormitorium, Darcy narzucił na siebie ciemny sweter. Było zimno jak o tej porze, lecz żwawo ruszył w stronę sowiarni. Milord pewnie jeszcze spał, więc żeby go nie obrazić za budzenie go, wziął ze sobą paczkę jego ulubionych smakołyków. Z zamyślonym wyrazem twarzy zastanawiał się, dlaczego tak bardzo nie chciało mu się wczoraj zamówić prenumeraty. Wszedł cicho, choć wiedział ,że dużo osób tu nie spotka,mógł tylko wywołać zamęt i oburzenie zgromadzonych sów, a jednak ktoś tu był, co go nie bardzo zdziwiło...
Przy rzędzie klatek zobaczył Rocheleau karmiącego sowę. W sumie go nie znał, może tylko z widzenia, jakoś nie miał okazji żeby z nim porozmawiać, a przebywali w tym samym budynku. Darcy rozejrzał się za pupilem spostrzegając go blisko chłopaka. Podszedł do sowy wyciągając z torebki kilka smakołyków.
-Milord, no obudź się- Ptak lekko otworzył oczy spoglądając na niego nieprzyjemnie. Odwrócił głowę.
-Mam jedzenie- Milo spojrzał nieufnie lecz wyprostował się.
Darcy obejrzał się przez ramię na chłopaka.
-Nie za zimno na taki słaby ubiór?- zapytał mrużąc oczy.
Przy rzędzie klatek zobaczył Rocheleau karmiącego sowę. W sumie go nie znał, może tylko z widzenia, jakoś nie miał okazji żeby z nim porozmawiać, a przebywali w tym samym budynku. Darcy rozejrzał się za pupilem spostrzegając go blisko chłopaka. Podszedł do sowy wyciągając z torebki kilka smakołyków.
-Milord, no obudź się- Ptak lekko otworzył oczy spoglądając na niego nieprzyjemnie. Odwrócił głowę.
-Mam jedzenie- Milo spojrzał nieufnie lecz wyprostował się.
Darcy obejrzał się przez ramię na chłopaka.
-Nie za zimno na taki słaby ubiór?- zapytał mrużąc oczy.
Darcy Kruger- Urodziny : 02/09/1999
Wiek : 25
Skąd : Doncaster
Krew : najczystsza od pokoleń
Re: Sowiarnia
Rocheleau żałował, że nie założył sweterka. Pogoda ostatnio nie sprzyjała. Zresztą Curtis był dziś tak zaspany, więc nie myślał. Po prostu wstał, jak wstał. Założył tylko jakieś dresy i wyskoczył szybko z łóżka. Że mu się chciało w ogóle wspinać na Wieżę Zachodnią. Postanowił, że wypije jakąś kawę po drodze, ale zrezygnował bo nie przepadał za tym napojem. Fakt, przydałaby mu się mocna dawka kofeiny. Chłód, jednak doskonale spełniał swoją powinność i spowodował, że chłopak zaczął myśleć nieco trzeźwiej. Na pewno brak mu było sweterka. To na pewno!
- O tu jesteś Dzióbasek!- spojrzał na swoją sówkę, która najwidoczniej ucieszyła się na jego widok. Podleciała i usiadła mu na ramieniu. - No masz, masz... - Uniósł rękę na wysokości lewego ramienia i otworzył. Sówka zaczęła się objadać smakołykami oddając przy tym różne dźwięki. Mówiła w ten sposób, że jest zadowolona, właściwie to mówił. Tak, dzióbasek był samcem i wolał kiedy mówiono do niego dzióbasek, a nie Piórodziób.
- Smakuje...- Uśmiechnął się i zaskoczony odwrócił się w stronę głosu, który wpierw nie był skierowany do niego. Najwidoczniej ktoś również lubił dopieszczać swoją sowę o tej porze.
- Zdecydowanie za zimno. Jakoś nie zwróciłem uwagi...- Podszedł do chłopaka, a Dzióbek zleciał z jego ramienia nie zadowolony, że Curtis zainteresował się kimś innym.
- Curtis, Curtis Rocheleau.- Przedstawił się wyciągając w stronę chłopaka dłoń, którą wpierw wytarł dokładnie o spodnie. Kurczę muszę zmienić spodnie...
- O tu jesteś Dzióbasek!- spojrzał na swoją sówkę, która najwidoczniej ucieszyła się na jego widok. Podleciała i usiadła mu na ramieniu. - No masz, masz... - Uniósł rękę na wysokości lewego ramienia i otworzył. Sówka zaczęła się objadać smakołykami oddając przy tym różne dźwięki. Mówiła w ten sposób, że jest zadowolona, właściwie to mówił. Tak, dzióbasek był samcem i wolał kiedy mówiono do niego dzióbasek, a nie Piórodziób.
- Smakuje...- Uśmiechnął się i zaskoczony odwrócił się w stronę głosu, który wpierw nie był skierowany do niego. Najwidoczniej ktoś również lubił dopieszczać swoją sowę o tej porze.
- Zdecydowanie za zimno. Jakoś nie zwróciłem uwagi...- Podszedł do chłopaka, a Dzióbek zleciał z jego ramienia nie zadowolony, że Curtis zainteresował się kimś innym.
- Curtis, Curtis Rocheleau.- Przedstawił się wyciągając w stronę chłopaka dłoń, którą wpierw wytarł dokładnie o spodnie. Kurczę muszę zmienić spodnie...
Curtis Rocheleau- Urodziny : 05/03/1997
Wiek : 27
Skąd : Paryż, Francja
Krew : Czysta
Re: Sowiarnia
- Darcy Kruger - przywitał się, wyciągając do chłopaka rękę po czym spojrzał na niego uśmiechając się przyjaźnie. Zauważył, że jego strój, w porównaniu do Darcy'ego, był bardzo wyszukany. Kruger raczej nie przywiązywał dużej wagi do stroju, tak jak teraz wolał założyć stary, powyciągany ale za to ciepły sweter, zamiast drżeć niemiłosiernie.
Milord wyżerał wszystko z torebki machając skrzydłami, żeby się nie przewrócić, kiedy jego pan próbował odciągnąć go od jedzenia. Darcy głaskał ptaka za co ten go dziabnął wywołując u niego czerwony ślad.
- AŁA!- mruknął wkładając zraniony palec do ust, by jak najbardziej zniwelować ból. Spojrzał przez ramię na chłopaka.
- Masakra z tymi sowami, jakieś są ostatnio humorzaste.
Rozbawiony przyglądał się poczynaniom pupila Curtis'a, który latał mu nad głową aby zwrócić na siebie jak najwięcej jego uwagi. Uśmiechnął się mimowolnie. Milord znowu zaczął szarpać za torebkę, niezadowolony z małej ilości jej zawartości. Wyciągnął z kieszeni zamówienie aby przywiązać je do nóżki ptaka, który nie był zbyt skłonny do wykonania swojego cotygodniowego zadania.
- Ty mały cwaniaku, dam Ci dwa razy więcej jak wrócisz - zaczął przekupywać zwierzaka. Ten w końcu, po dłuższych wymigiwaniach, w końcu cofnął skrzydła dając panu możliwość przywiązania listu. Darcy puścił Milo, który ociągał się niemiłosiernie z wylotem. Co za zwierzak...
Milord wyżerał wszystko z torebki machając skrzydłami, żeby się nie przewrócić, kiedy jego pan próbował odciągnąć go od jedzenia. Darcy głaskał ptaka za co ten go dziabnął wywołując u niego czerwony ślad.
- AŁA!- mruknął wkładając zraniony palec do ust, by jak najbardziej zniwelować ból. Spojrzał przez ramię na chłopaka.
- Masakra z tymi sowami, jakieś są ostatnio humorzaste.
Rozbawiony przyglądał się poczynaniom pupila Curtis'a, który latał mu nad głową aby zwrócić na siebie jak najwięcej jego uwagi. Uśmiechnął się mimowolnie. Milord znowu zaczął szarpać za torebkę, niezadowolony z małej ilości jej zawartości. Wyciągnął z kieszeni zamówienie aby przywiązać je do nóżki ptaka, który nie był zbyt skłonny do wykonania swojego cotygodniowego zadania.
- Ty mały cwaniaku, dam Ci dwa razy więcej jak wrócisz - zaczął przekupywać zwierzaka. Ten w końcu, po dłuższych wymigiwaniach, w końcu cofnął skrzydła dając panu możliwość przywiązania listu. Darcy puścił Milo, który ociągał się niemiłosiernie z wylotem. Co za zwierzak...
Darcy Kruger- Urodziny : 02/09/1999
Wiek : 25
Skąd : Doncaster
Krew : najczystsza od pokoleń
Re: Sowiarnia
Curtis był typem dzieciaka co uwielbia się stroić i ma manię czystości. Może był nieco stuknięty, ale przyjazna z niego duszyczka też była. Bacznie zaczął analizować Krugera. Widać, że chłopak nie przywiązywał takiej uwagi do stroju, jak Rocheleau. Curtis z chęcią zwróciłby mu jakąś uwagę, ale zazwyczaj powstrzymywał się. Po pierwsze nie chciał być niegrzeczny. No ale strasznie go korciło, żeby jednak... Jednak milczał. Po porostu w towarzystwie przyjaciół mógł się pokusić o taką uwagę. A w towarzystwie nieznajomych czy znajomych, nie chciał wyjść na gościa z problemami psychicznymi.
- A no racja. Mój dzióbasek też miewa humorki.- Uśmiechnął się do chłopaka, po czym wskazał mu swoją sowę, a właściwie nie musiał tego czynić, gdy ta ciągle latała mu nad głową już było wiadomo, która to.
- Piórodziób! Spokój, ale już! Tam!- wskazał sowie miejsce, które ma zająć. Tak to była bardzo posłuszna sowa... Westchnął.
- Robią się czasem nieznośne.- Spojrzał na Krugera, który najwidoczniej miał zamiar wysłać list. Jego sowa, jednak nie spieszyła się.
- Aj też miałem zamiar coś napisać...- Odparł chłopak mimowolnie. Właśnie sobie przypomniał, że kilka zdań do ojca wypadałoby naskrobać.
Spojrzał w stronę Dzióbaska, który najwidoczniej się obraził na niego. Pan sowa siedział na jednej z grzęd i czyścił swoje piórka.
- Dzióbek...- Na swoje imię zareagował i obdarzył Darcy'ego i Curtisa szybkim spojrzeniem, a następnie znów wróciła do swoich zajęć.
- Chyba dziś nic z tego nie będzie.- Rocheleau zaśmiał się.
- A no racja. Mój dzióbasek też miewa humorki.- Uśmiechnął się do chłopaka, po czym wskazał mu swoją sowę, a właściwie nie musiał tego czynić, gdy ta ciągle latała mu nad głową już było wiadomo, która to.
- Piórodziób! Spokój, ale już! Tam!- wskazał sowie miejsce, które ma zająć. Tak to była bardzo posłuszna sowa... Westchnął.
- Robią się czasem nieznośne.- Spojrzał na Krugera, który najwidoczniej miał zamiar wysłać list. Jego sowa, jednak nie spieszyła się.
- Aj też miałem zamiar coś napisać...- Odparł chłopak mimowolnie. Właśnie sobie przypomniał, że kilka zdań do ojca wypadałoby naskrobać.
Spojrzał w stronę Dzióbaska, który najwidoczniej się obraził na niego. Pan sowa siedział na jednej z grzęd i czyścił swoje piórka.
- Dzióbek...- Na swoje imię zareagował i obdarzył Darcy'ego i Curtisa szybkim spojrzeniem, a następnie znów wróciła do swoich zajęć.
- Chyba dziś nic z tego nie będzie.- Rocheleau zaśmiał się.
Curtis Rocheleau- Urodziny : 05/03/1997
Wiek : 27
Skąd : Paryż, Francja
Krew : Czysta
Re: Sowiarnia
Krukon spojrzał na leniwie ociągającą się sowę, która mrużyła nieufnie oczy na pana.
-Milord... no przecież Cię nie oszukam!- Ptak jeszcze raz obejrzał się na swojego marudnego właściciela, po czym wyleciał zostawiając po sobie tylko gwiżdżący świst piór.
Darcy opierając się na łokciu, popatrzył za powoli oddalającym się ptakiem. Podwinął rękawki swojego wyciągniętego swetra odwracając się w stronę z lekka wychłodzonego już chłopaka. Skrupulatnie rozejrzał się po sowiarni zastanawiając się o czym może porozmawiać z Curtisem. Boże no... co by tu? No dalej Darcy, wymyśl coś! Już nie odwracając się w stronę kolegi zapytał ściszając głos z powodu wysuszonego gardła:
- A powiedź mi... Podoba Ci się Hogwart? Pewnie różni się od Beauxbatons- krukon zamyślił się po czym dodał- różnią się czymś nasze szkoły?-
Podmęczony już Darcy usiadł na podłodze opierając się plecami o chłodną ścianę. Od ciągnącego od betonu chłodu przeszły go mocne dreszcze. "Skurczył" się w sobie przypominając teraz matową kulkę. Nieprędko spojrzał na sowę Curtisa, która dalej olewając pana, czyściła pióra, zapewne już dawno czyste. Wyglądało to zabawnie na co ten się uśmiechnął. Naprawdę humorzaste są ostatnio
-Milord... no przecież Cię nie oszukam!- Ptak jeszcze raz obejrzał się na swojego marudnego właściciela, po czym wyleciał zostawiając po sobie tylko gwiżdżący świst piór.
Darcy opierając się na łokciu, popatrzył za powoli oddalającym się ptakiem. Podwinął rękawki swojego wyciągniętego swetra odwracając się w stronę z lekka wychłodzonego już chłopaka. Skrupulatnie rozejrzał się po sowiarni zastanawiając się o czym może porozmawiać z Curtisem. Boże no... co by tu? No dalej Darcy, wymyśl coś! Już nie odwracając się w stronę kolegi zapytał ściszając głos z powodu wysuszonego gardła:
- A powiedź mi... Podoba Ci się Hogwart? Pewnie różni się od Beauxbatons- krukon zamyślił się po czym dodał- różnią się czymś nasze szkoły?-
Podmęczony już Darcy usiadł na podłodze opierając się plecami o chłodną ścianę. Od ciągnącego od betonu chłodu przeszły go mocne dreszcze. "Skurczył" się w sobie przypominając teraz matową kulkę. Nieprędko spojrzał na sowę Curtisa, która dalej olewając pana, czyściła pióra, zapewne już dawno czyste. Wyglądało to zabawnie na co ten się uśmiechnął. Naprawdę humorzaste są ostatnio
Darcy Kruger- Urodziny : 02/09/1999
Wiek : 25
Skąd : Doncaster
Krew : najczystsza od pokoleń
Re: Sowiarnia
Najwidoczniej ich sowy miały podobne humorki. Normalnie gorzej, jak ludzie. Curtis spojrzał na Darcy'ego, nawet już nie odczuwał zimna. Jednakże postanowił się trochę przejść to tu to tam. Tak, żeby się trochę poruszać.
- Wiesz podoba, podoba, a właściwie jest świetny! Dlatego tu przyjechałem, chciałem bliżej poznać tą szkołę i nie zawiodłem się.- Odpowiedział entuzjastycznie na pytanie chłopaka.
- Jasne, że się różni. Nie mamy podziału na domy, jak u was. Nasza szkoła kształci nas w sposób kreatywny, dużo sztuki, malarstwa u nas. Mamy nawet swoje zaklęcie inspiracji.- To ostatnie zdanie szepnął i mrugnął tajemniczo w stronę krukona, po czym się zaśmiał.
Rocheleau nie zamierzał siadać na tej zimnej podłodze, jak Kruger więc stał nadal.
- A Ty jesteś zadowolony z wyboru Tiary?- spojrzał na Darcy'ego, zastanawiając się jaka jest jego odpowiedź.
- Wiesz podoba, podoba, a właściwie jest świetny! Dlatego tu przyjechałem, chciałem bliżej poznać tą szkołę i nie zawiodłem się.- Odpowiedział entuzjastycznie na pytanie chłopaka.
- Jasne, że się różni. Nie mamy podziału na domy, jak u was. Nasza szkoła kształci nas w sposób kreatywny, dużo sztuki, malarstwa u nas. Mamy nawet swoje zaklęcie inspiracji.- To ostatnie zdanie szepnął i mrugnął tajemniczo w stronę krukona, po czym się zaśmiał.
Rocheleau nie zamierzał siadać na tej zimnej podłodze, jak Kruger więc stał nadal.
- A Ty jesteś zadowolony z wyboru Tiary?- spojrzał na Darcy'ego, zastanawiając się jaka jest jego odpowiedź.
Curtis Rocheleau- Urodziny : 05/03/1997
Wiek : 27
Skąd : Paryż, Francja
Krew : Czysta
Re: Sowiarnia
Zmęczony Krukon starał się nie przywiązywać większej uwagi do stwierdzenia Curtisa "Mamy nawet swoje zaklęcie inspiracji". Jakoś po dalszej reakcji chłopaka, wolał już nie wiedzieć na czym ono polega.
- Z wyboru tiary? - zastanowił się spoglądając na ciemniejące chmury - tak, w sumie tak, może mógłbym być z siostrami w jednym domu, ale Ravenclav też jest dobry- uśmiechnął się leniwie.
Wzrok Darcy'ego zrobił się ''mglisty'', kiedy ten spoglądał w pustkę za sobą. No właśnie dlaczego? Dlaczego nie jest w Slytherinie? Przecież jest bardzo dobrym czarodziejem... ale może nie jest taki ''wredny'' jak Ślizgoni? Pewnie o to chodziło!
- Właściwie to uosobieniem zadziorności jest moja siostra Monika. "Gdzie kłopoty, tam i ona"- ponownie na jego twarzy pojawił się leniwy uśmiech na wspomnienie ich wspólnego dzieciństwa.
Krukon obserwował przez chwilę znowu chodzącego po sowiarni Curtisa, lecz bardziej zainteresowały go ganiające się ptaki. Sprawiały wrażenie lekkich, nie martwiących się o nic, beztroskich. Darcy też chciałbym tak móc. Jezusie, jaki staje się ze mnie myśliciel do licha, z pewnością dlatego wylądowałem w Ravenclawie!.
Ponownie spojrzał na chłopaka, tym razem już stojącego w miejscu. Nie był pewny ale chyba wyczekiwał na jakieś dalsze wypowiedzi.
- Wiesz... nauczyciele mówią, że to MY wybieramy to gdzie pójdziemy, ale trochę w to wątpię, jakoś nie chciałem trafiać konkretnie do Ravenclaw- po minie Rocheleau, Darcy spostrzegł, że ten chyba się zamyślił nad jego odpowiedzią. Miał taką cichą nadzieję, chciał aby go to zajęło, chociaż na chwilę, sam Krukon zamyślił się nad napływającymi wspomnieniami. Jednak mimo sennych retrospekcji, szybko skończył rozmyślania. Znowu zaczął przyglądać się chłopakowi.
- Trochę ci zresztą zazdroszczę, jesteście tak wszyscy razem, nie ma podziałów ani takiej rywalizacji. Chodź jednak Hogwart ma w sobie jakiś magiczny urok, który nas tu ściągnął-
- Z wyboru tiary? - zastanowił się spoglądając na ciemniejące chmury - tak, w sumie tak, może mógłbym być z siostrami w jednym domu, ale Ravenclav też jest dobry- uśmiechnął się leniwie.
Wzrok Darcy'ego zrobił się ''mglisty'', kiedy ten spoglądał w pustkę za sobą. No właśnie dlaczego? Dlaczego nie jest w Slytherinie? Przecież jest bardzo dobrym czarodziejem... ale może nie jest taki ''wredny'' jak Ślizgoni? Pewnie o to chodziło!
- Właściwie to uosobieniem zadziorności jest moja siostra Monika. "Gdzie kłopoty, tam i ona"- ponownie na jego twarzy pojawił się leniwy uśmiech na wspomnienie ich wspólnego dzieciństwa.
Krukon obserwował przez chwilę znowu chodzącego po sowiarni Curtisa, lecz bardziej zainteresowały go ganiające się ptaki. Sprawiały wrażenie lekkich, nie martwiących się o nic, beztroskich. Darcy też chciałbym tak móc. Jezusie, jaki staje się ze mnie myśliciel do licha, z pewnością dlatego wylądowałem w Ravenclawie!.
Ponownie spojrzał na chłopaka, tym razem już stojącego w miejscu. Nie był pewny ale chyba wyczekiwał na jakieś dalsze wypowiedzi.
- Wiesz... nauczyciele mówią, że to MY wybieramy to gdzie pójdziemy, ale trochę w to wątpię, jakoś nie chciałem trafiać konkretnie do Ravenclaw- po minie Rocheleau, Darcy spostrzegł, że ten chyba się zamyślił nad jego odpowiedzią. Miał taką cichą nadzieję, chciał aby go to zajęło, chociaż na chwilę, sam Krukon zamyślił się nad napływającymi wspomnieniami. Jednak mimo sennych retrospekcji, szybko skończył rozmyślania. Znowu zaczął przyglądać się chłopakowi.
- Trochę ci zresztą zazdroszczę, jesteście tak wszyscy razem, nie ma podziałów ani takiej rywalizacji. Chodź jednak Hogwart ma w sobie jakiś magiczny urok, który nas tu ściągnął-
Darcy Kruger- Urodziny : 02/09/1999
Wiek : 25
Skąd : Doncaster
Krew : najczystsza od pokoleń
Re: Sowiarnia
Curtis nie raz widział Darcy'ego na korytarzach Hogwartu w szacie krukona, więc wiedział do którego domu chłopak należy. Kiedy Rocheleau miał przyjechać do tej szkoły magi na wymianę, dobrze się zapoznał z obyczajami, historią, a nawet z regulaminem Hogwartu. "Ravenclaw założony przez Rowenę Ravenclaw. Członkowie tego domu nazywani Krukonami charakteryzują się mądrością i bystrością. Barwy Ravenclaw to niebieski i brązowy, a jego symbolem jest orzeł...
- Hah, czyli siostra w Slytherinie...- Można było się domyśleć po wypowiedzi Krugera. Podobno ślizgoni to zadziorne typki... Z tego co czytał to z tego domu wywodzą się najwięksi czarodzieje. Czasem nie ogarniał tych domów i ta chora rywalizacja? Właściwie w Beauxbatons też są zawody, czy różne konkursy ale zazwyczaj dotyczą sztuki, malarstwa... Po prostu dusze artystyczne są z uczniów francuskiej szkoły.
- To można wybrać dom...- Zaciekawiło to Curtisa, jednakże dalsza wypowiedź chłopaka zmyliła go z tego tropu.- Hmm... może to jakoś nieświadomie się wybiera?- zaśmiał się i lekko zadrżał. Kurcze zimno...
- Magiczny urok, to prawda.- Potwierdził słowa chłopaka.- Wiesz co, ja się zmywam. Zmarzłem i to nieźle. Do zobaczenia.- Pożegnał się z chłopakiem, a kiedy wychodził z Sowiarni machnął do niego.- Jakby co to wiesz gdzie znaleźć nas, ludzi z Beauxbatons.- Każdy wiedział, że uczniowie z francuskiej szkoły lokowani są w dormie Puffków.
- Hah, czyli siostra w Slytherinie...- Można było się domyśleć po wypowiedzi Krugera. Podobno ślizgoni to zadziorne typki... Z tego co czytał to z tego domu wywodzą się najwięksi czarodzieje. Czasem nie ogarniał tych domów i ta chora rywalizacja? Właściwie w Beauxbatons też są zawody, czy różne konkursy ale zazwyczaj dotyczą sztuki, malarstwa... Po prostu dusze artystyczne są z uczniów francuskiej szkoły.
- To można wybrać dom...- Zaciekawiło to Curtisa, jednakże dalsza wypowiedź chłopaka zmyliła go z tego tropu.- Hmm... może to jakoś nieświadomie się wybiera?- zaśmiał się i lekko zadrżał. Kurcze zimno...
- Magiczny urok, to prawda.- Potwierdził słowa chłopaka.- Wiesz co, ja się zmywam. Zmarzłem i to nieźle. Do zobaczenia.- Pożegnał się z chłopakiem, a kiedy wychodził z Sowiarni machnął do niego.- Jakby co to wiesz gdzie znaleźć nas, ludzi z Beauxbatons.- Każdy wiedział, że uczniowie z francuskiej szkoły lokowani są w dormie Puffków.
Curtis Rocheleau- Urodziny : 05/03/1997
Wiek : 27
Skąd : Paryż, Francja
Krew : Czysta
Re: Sowiarnia
Darcy siedząc ciągle na podłodze odmachał chłopakowi na pożegnanie.
- Narazie- mróknął, zaczął powoli wstawać z zimnej podłogi, żałując, że w ogóle na niej siadał. Chłód zabrudzonej posadzki przenikł go do szpiku kości. Otrzepał spodnie z kurzu, który zaległ na betonie, roztarł zlodowaciałe dłonie. Zastanawiał się, długo, nad tym co sam powiedział. Może faktycznie sami wybierali to gdzie pójdą. Nie był tego pewien.''Masakra jaki staje się sentymentalny''. Krukon wpatrzył się w błonia, z których przyleciała mała sówka. Podszedł do niej głaszcząc drobne piórka.
- Cześć Pysia- uśmiechnął się po czym pewnym krokiem wyszedł z sowiarni, co wcześniej zrobił Curtis.
Ziewnął przeciągle mijając przechadzających się uczniów, nie zwracał na nich uwagi kierując się na piętro IV.
- Narazie- mróknął, zaczął powoli wstawać z zimnej podłogi, żałując, że w ogóle na niej siadał. Chłód zabrudzonej posadzki przenikł go do szpiku kości. Otrzepał spodnie z kurzu, który zaległ na betonie, roztarł zlodowaciałe dłonie. Zastanawiał się, długo, nad tym co sam powiedział. Może faktycznie sami wybierali to gdzie pójdą. Nie był tego pewien.''Masakra jaki staje się sentymentalny''. Krukon wpatrzył się w błonia, z których przyleciała mała sówka. Podszedł do niej głaszcząc drobne piórka.
- Cześć Pysia- uśmiechnął się po czym pewnym krokiem wyszedł z sowiarni, co wcześniej zrobił Curtis.
Ziewnął przeciągle mijając przechadzających się uczniów, nie zwracał na nich uwagi kierując się na piętro IV.
Darcy Kruger- Urodziny : 02/09/1999
Wiek : 25
Skąd : Doncaster
Krew : najczystsza od pokoleń
Re: Sowiarnia
Minęły dni, miesiące mija kolejny rok. Rien na ostatnim roku coraz częściej zajmował się swoim prywatnym interesem. Udawało mu się produkować w niewielkiej skali niedozwolone obiegu eliksiry po czym je sprzedawał. Zawsze twierdził, że nie dostaje tyle złota ile powinien, za wkład swojej pracy. Bał się że ktoś doniesie na niego kiedy krzyknie wygórowaną cenę. Z innej strony składniki miał za darmo. Cały czas korzystał z zasobów hogwartu twierdząc iż to eliksiry eksperymentalne. A przecież pod okiem Cortez mógł swobodnie wymyślać i tworzyć nowe mikstury. Musiał w końcu dobie radzić, pozbawiony pomocy rodziny.
Przekraczając próg dobrze mu znanego pomieszczenia jakim była sowiarnia w zamku, rozejrzał się uważnie czy aby nie napotkał żadnych przeszkód w postaci kolejnej pary oczu która mogła by go zdekonspirować, bądź też innych urządzeń które wykryłby czarną magię. Kiedy upewnił się że wszystko jest całkowicie neutralne małe kolorowe fiolki postawił na parapecie okna. Sam też wyciągnął pergamin i pióro którym adresował przesyłki i wysłał w świat. Myśląc świat miał na uwadze kraje bliskiego wschodu z którymi to ostatnio miał przyjemność współpracować. Nie interesowało go kto był odbiorcą jego eliksirów ważne że płacił w terminie.
- Ty będziesz kolejna. - uśmiechnął się do brązowego dużego puchacza po którego wyciągnął ręce. Złapał ptaka za nóżkę i przywiązał mu mała paczuszkę do pazurków. Poprawił jeszcze karteczkę z adresem.
- Muhamed Alli Agca. Pięknie. Kolejny galeon w portfelu. - zaśmiał się i wyrzucił sówkę przez okno. Chwilkę stał i patrzył jak ptak znika w oddali horyzontu samemu mnąc i targając pergamin na którym spisane miał listę zamówienia.
Przekraczając próg dobrze mu znanego pomieszczenia jakim była sowiarnia w zamku, rozejrzał się uważnie czy aby nie napotkał żadnych przeszkód w postaci kolejnej pary oczu która mogła by go zdekonspirować, bądź też innych urządzeń które wykryłby czarną magię. Kiedy upewnił się że wszystko jest całkowicie neutralne małe kolorowe fiolki postawił na parapecie okna. Sam też wyciągnął pergamin i pióro którym adresował przesyłki i wysłał w świat. Myśląc świat miał na uwadze kraje bliskiego wschodu z którymi to ostatnio miał przyjemność współpracować. Nie interesowało go kto był odbiorcą jego eliksirów ważne że płacił w terminie.
- Ty będziesz kolejna. - uśmiechnął się do brązowego dużego puchacza po którego wyciągnął ręce. Złapał ptaka za nóżkę i przywiązał mu mała paczuszkę do pazurków. Poprawił jeszcze karteczkę z adresem.
- Muhamed Alli Agca. Pięknie. Kolejny galeon w portfelu. - zaśmiał się i wyrzucił sówkę przez okno. Chwilkę stał i patrzył jak ptak znika w oddali horyzontu samemu mnąc i targając pergamin na którym spisane miał listę zamówienia.
Adrien RienKlasa VII - Urodziny : 01/01/1997
Wiek : 27
Skąd : Londyn
Krew : Czysta
Re: Sowiarnia
Uporządkowując wydarzenia ostatnich dni, sprawy miały się tak. Brandon zaginął w akcji. Nie wiadomo czy zachlał, czy znów uciekł, czy go coś wciągnęło gdzieś, no zwyczajnie nie pokazywał się ani w PW, ani na lekcjach, ani nawet na jedzenie do Wielkiej Sali nie przychodził. Monika się oczywiście martwiła, ale skoro on nie daje znaku życia, to przecież nie będzie za nim biegać, prawda?
Po drugie - ten nauczyciel. Jednym słowem masakra. Po co ona szła do tego gabinetu? Całe szczęście, że z niego uciekła zanim wydarzyłoby się w nim cokolwiek, czego mogłaby potem gorzko żałować. Pytanie teraz tylko jak ona mu spojrzy w oczy na lekcji. I czy nie będzie jej traktował jakoś specjalnie ulgowo. Plotkarskie mordy z Gryfolandii od razu zaczną gadać, że Kruger nadstawia tyłka profesorowi od transmutacji, żeby mieć Wybitny. Też coś...
Na szczęście Darcy jest już w zamku! Dziewczyna postanowiła, że musi się do niego wybrać i wypytać jak tam ojczulek się sprawował. Przecież cały miesiąc zamiast pilnie uczyć się w szkole, to razem balowali!
Nie ma siedzenia w dormitorium. Trzeba przed rozmową z bratem jakoś polepszyć sobie humor. Monika z katalogu wysyłkowego wybrała sobie nową przecudowną torbę, oczywiście według pisma był to najnowszy krzyk mody, ze specjalną kieszonką na te nowe bezkleksowe pióra. Wypełniła kupon, wyciągnęła z portmonetki garść knutów i popędziła do sowiarni by zrealizować zamówienie.
Oczywiście spotkała tam nie kogo innego jak tylko pajaca Riena. Jeszcze tego tylko brakowało. A co miała Monia zrobić? Polepszyć sobie humor? Dobre sobie.
- Cześć Rien, jak tam twoje jednorożce czują się dziś? - spytała jawnie okazując niezadowolenie ze spotkania go tu swoją skwaszoną miną. Podeszła do swojej sowy, przywiązała zwitek pergaminu do jej nóżki, do drugiej, na której znajdował się woreczek, włożyła odliczoną kwotę. Wypuściła ją przez okiennicę i odwracając się w stronę chłopaka dodała z ironią.
- Zamawiałeś sobie panienkę?
Po drugie - ten nauczyciel. Jednym słowem masakra. Po co ona szła do tego gabinetu? Całe szczęście, że z niego uciekła zanim wydarzyłoby się w nim cokolwiek, czego mogłaby potem gorzko żałować. Pytanie teraz tylko jak ona mu spojrzy w oczy na lekcji. I czy nie będzie jej traktował jakoś specjalnie ulgowo. Plotkarskie mordy z Gryfolandii od razu zaczną gadać, że Kruger nadstawia tyłka profesorowi od transmutacji, żeby mieć Wybitny. Też coś...
Na szczęście Darcy jest już w zamku! Dziewczyna postanowiła, że musi się do niego wybrać i wypytać jak tam ojczulek się sprawował. Przecież cały miesiąc zamiast pilnie uczyć się w szkole, to razem balowali!
Nie ma siedzenia w dormitorium. Trzeba przed rozmową z bratem jakoś polepszyć sobie humor. Monika z katalogu wysyłkowego wybrała sobie nową przecudowną torbę, oczywiście według pisma był to najnowszy krzyk mody, ze specjalną kieszonką na te nowe bezkleksowe pióra. Wypełniła kupon, wyciągnęła z portmonetki garść knutów i popędziła do sowiarni by zrealizować zamówienie.
Oczywiście spotkała tam nie kogo innego jak tylko pajaca Riena. Jeszcze tego tylko brakowało. A co miała Monia zrobić? Polepszyć sobie humor? Dobre sobie.
- Cześć Rien, jak tam twoje jednorożce czują się dziś? - spytała jawnie okazując niezadowolenie ze spotkania go tu swoją skwaszoną miną. Podeszła do swojej sowy, przywiązała zwitek pergaminu do jej nóżki, do drugiej, na której znajdował się woreczek, włożyła odliczoną kwotę. Wypuściła ją przez okiennicę i odwracając się w stronę chłopaka dodała z ironią.
- Zamawiałeś sobie panienkę?
Re: Sowiarnia
Chwile minęło kiedy pozostałe resztki potarganego pergaminu spadły na ziemię. Sowiarnia była umieszczona w jednej z najwyższych wież, więc kawał drogi musiały kawałki papieru przejść kiedy dotknęły zbrukanego ostatnimi deszczami podłoża. Zawsze targał pergaminy i wywalał przez okno. Wierzył iż prawdziwe nigdy nie płoną,a nawet jak się je uda w normalny sposób spalić to z resztek popiołu można je odtworzyć. Widział takie czary i odkąd je widział przestał ufać magicznym pergaminom.
Miał w planach właśnie wychodzić kiedy drzwi do pomieszczenia znów się otworzyły. W ich miejscu dostrzegł postać dobrze mu znanej slizgonki. Dobrze znanej jedynie z opowieści innych i krótkich chwil spędzonych razem w pokoju wspólnym. W końcu przez te siedem lat nie raz się mijali w zakamarkach Hogwartu.
- No tak, słodkie Pimpi-Rimpi profesorka od transmutacji - odpowiedział na powitanie dziewczyny lekko kpiącym tonem głosu, z miną pełną politowania. - A jednorożce mają się całkiem, całkiem. Masz ochotę sprawdzić? - rzucił luźno opierając się bokiem o ścianę pomieszczenia. Cały czas nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Uśmiechał się do niej co mogło ją tylko bardziej denerwować. Nic tak nie wkurza jak kpiący uśmiech na ryju człowieka którego nie bardzo się chce widzieć na oczy. Sam Rien cieszył się w duchu że dziewczyna przyszła kiedy już pozbył się wszelkich oznak sprzedaży czegokolwiek.
- Na cóż mi zamawiać cokolwiek, jak wszyscy wiedzą, że wystarczy Cię napaść sernikiem, taki z kruszonką będzie idealny? - znów się zaśmiał - Albo, nie, nie! Wiem najlepszy będzie z kim WŁOSKIM serkiem. Mascarpone? - zapytał dziewczyny. Przez chwile spuścił ją z oczu. Mała kolorowa sówka wleciała do pomieszczenia robić ogromny harmider. Chciała widać zająć miejsce czarnego potężnego puchacza który tkwił nieruchomo i dostojne na jednej z wyższych półek. Zepchnięta skrzydłem olbrzyma uderzyła o ścianę od której się odbiła. Wszystko wydawało mu się zabawne co spowodowało pojawieniem się szczerego uśmiechu na jego ustach.
Miał w planach właśnie wychodzić kiedy drzwi do pomieszczenia znów się otworzyły. W ich miejscu dostrzegł postać dobrze mu znanej slizgonki. Dobrze znanej jedynie z opowieści innych i krótkich chwil spędzonych razem w pokoju wspólnym. W końcu przez te siedem lat nie raz się mijali w zakamarkach Hogwartu.
- No tak, słodkie Pimpi-Rimpi profesorka od transmutacji - odpowiedział na powitanie dziewczyny lekko kpiącym tonem głosu, z miną pełną politowania. - A jednorożce mają się całkiem, całkiem. Masz ochotę sprawdzić? - rzucił luźno opierając się bokiem o ścianę pomieszczenia. Cały czas nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Uśmiechał się do niej co mogło ją tylko bardziej denerwować. Nic tak nie wkurza jak kpiący uśmiech na ryju człowieka którego nie bardzo się chce widzieć na oczy. Sam Rien cieszył się w duchu że dziewczyna przyszła kiedy już pozbył się wszelkich oznak sprzedaży czegokolwiek.
- Na cóż mi zamawiać cokolwiek, jak wszyscy wiedzą, że wystarczy Cię napaść sernikiem, taki z kruszonką będzie idealny? - znów się zaśmiał - Albo, nie, nie! Wiem najlepszy będzie z kim WŁOSKIM serkiem. Mascarpone? - zapytał dziewczyny. Przez chwile spuścił ją z oczu. Mała kolorowa sówka wleciała do pomieszczenia robić ogromny harmider. Chciała widać zająć miejsce czarnego potężnego puchacza który tkwił nieruchomo i dostojne na jednej z wyższych półek. Zepchnięta skrzydłem olbrzyma uderzyła o ścianę od której się odbiła. Wszystko wydawało mu się zabawne co spowodowało pojawieniem się szczerego uśmiechu na jego ustach.
Adrien RienKlasa VII - Urodziny : 01/01/1997
Wiek : 27
Skąd : Londyn
Krew : Czysta
Re: Sowiarnia
Słodkie Pimpi-Rimpi? O co mu chodziło? Przecież w szkole nikt nie wiedział, że odwiedziła go w jego gabinecie, w którym notabene do niczego nie doszło. Oprócz Brandona, ale ten raczej nie opowiadałby o tym na prawo i lewo. Znała go na tyle, że w zasadzie była tego pewna. Po drugie po akcji na lekcji transmutacji (którą Rien w zasadzie przespał, ale chyba docierało do niego to i owo), podczas której wraz z Cortezem nieźle się zabawili kosztem dwójki dziewcząt raczej trudno byłoby nazwać Krugerową „Słodkie Pimpi-Rimpi nauczyciela od transmutacji”. Noale.
Monika oparła się bokiem o zimną kamienną ścianę zakładając ręcę na piersi. Uśmiechnęła się kpiąco.
- Nie mów, że masz je na sobie. Nie wiem, czy wiesz, ale gatki się zmienia i pierze a od tamtego czasu gdy raczyłeś nimi nasze krugerowe oczy trochę już minęło. Te jednorożce w ogóle jeszcze żyją? Nie zabił ich jeszcze ten smrodek?
Stali teraz naprzeciw siebie. On po jednej stronie okna, ona po drugiej. Piękny obrazek, szkoda tylko, że ta dwójka wcale aż tak bardzo za sobą nie przepadała. Monika oczywiście nie mogła Adrienowi odmówić uroku, bo posiadał go aż nadto. Jednak swoim charakterem i sposobem bycia niszczył całe dobre wrażenie jakie robił na osobach które nie przebywały z nim na co dzień. Miał ten łobuzerski błysk w oku, jednak na dziewczynie nie robił on żadnego wrażenia. Ślizgon jawnie z niej kpił. No cóż, trafił swój na swego.
- Jestem ciekawa skąd ty tyle wiesz o mnie, skoro znasz moją słabość do serników. Aż tak bardzo jestem intrygująca, że interesuje cię moja osoba? Uważaj, bo jeszcze coś sobie pomyślę – powiedziała i posłała mu pobłażliwe spojrzenie po którym nastąpiło mrugnięcie oka. Lubiła takie gierki słowne, oczywiście do czasu, kiedy była w nich górą, albo przynajmniej na tym samym poziomie.
Zamieszanie jakie wywołało przybycie sówki i to zabawne jej wylądowanie na ziemi w dziewczynie również wywołało salwę szczerego śmiechu. Jakiś Gryfon czy Puchon z pewnością zaraz rzuciłby się na pomoc, albo chociaż sprawdziłby czy sówce nic się nie stało, ale oni byli ślizgonami. Może nie takimi złymi do szpiku kości za jakich się ich uważało, ale jednak.
- Eh, Rien... Wiesz co, z ciebie byłby nawet całkiem do rzeczy chłopak, gdybyś nie był taki... - nie chciała powiedzieć, że głupi, bo nie chciała go obrażać. W sumie nic jej nigdy nie zrobił, no i głupi też nie był raczej. Wyszukała w głowie innego słowa, które jej zdaniem pasowało idealnie.
- Gdybyś nie był taki cyniczny.
Monika oparła się bokiem o zimną kamienną ścianę zakładając ręcę na piersi. Uśmiechnęła się kpiąco.
- Nie mów, że masz je na sobie. Nie wiem, czy wiesz, ale gatki się zmienia i pierze a od tamtego czasu gdy raczyłeś nimi nasze krugerowe oczy trochę już minęło. Te jednorożce w ogóle jeszcze żyją? Nie zabił ich jeszcze ten smrodek?
Stali teraz naprzeciw siebie. On po jednej stronie okna, ona po drugiej. Piękny obrazek, szkoda tylko, że ta dwójka wcale aż tak bardzo za sobą nie przepadała. Monika oczywiście nie mogła Adrienowi odmówić uroku, bo posiadał go aż nadto. Jednak swoim charakterem i sposobem bycia niszczył całe dobre wrażenie jakie robił na osobach które nie przebywały z nim na co dzień. Miał ten łobuzerski błysk w oku, jednak na dziewczynie nie robił on żadnego wrażenia. Ślizgon jawnie z niej kpił. No cóż, trafił swój na swego.
- Jestem ciekawa skąd ty tyle wiesz o mnie, skoro znasz moją słabość do serników. Aż tak bardzo jestem intrygująca, że interesuje cię moja osoba? Uważaj, bo jeszcze coś sobie pomyślę – powiedziała i posłała mu pobłażliwe spojrzenie po którym nastąpiło mrugnięcie oka. Lubiła takie gierki słowne, oczywiście do czasu, kiedy była w nich górą, albo przynajmniej na tym samym poziomie.
Zamieszanie jakie wywołało przybycie sówki i to zabawne jej wylądowanie na ziemi w dziewczynie również wywołało salwę szczerego śmiechu. Jakiś Gryfon czy Puchon z pewnością zaraz rzuciłby się na pomoc, albo chociaż sprawdziłby czy sówce nic się nie stało, ale oni byli ślizgonami. Może nie takimi złymi do szpiku kości za jakich się ich uważało, ale jednak.
- Eh, Rien... Wiesz co, z ciebie byłby nawet całkiem do rzeczy chłopak, gdybyś nie był taki... - nie chciała powiedzieć, że głupi, bo nie chciała go obrażać. W sumie nic jej nigdy nie zrobił, no i głupi też nie był raczej. Wyszukała w głowie innego słowa, które jej zdaniem pasowało idealnie.
- Gdybyś nie był taki cyniczny.
Re: Sowiarnia
Jak wszyscy wiedzą w każdej plotce jest ukryte ziarenko prawdy. W tych plotkach które rozgłaszają wszystkie gryfońskie szlamy i puchońskie wywłoki również. Rien zawsze podchodził do niesprawdzonych informacji z ogromną rezerwą. Nigdy też nie przekazywał dalej takich informacji gdyż nie chciał wyjść na głupca. Jednak kiedy tylko miał możliwość zasiać ziarenko niepewności zawsze o czynił u swojego rozmówcy. Uwielbiał te chwile kiedy ktoś zaczynał się tłumaczyć wypuszczony z faktów zebranych z owych plotek. Monika jednak nie dała się tak łatwo wmanewrować w jego grę przez co i on już nic więcej na temat prosfora od transmutacji nie mówił. Nie było sensu.
Zagadnięty o swoje jednorożce prychnął.
- Wiem, wiem Kruger że majtki się pierze. Ojciec zawsze powtarzał, żeby nie odbierać tego obowiązku matce. Niech wie gdzie jej miejsce. Więc, może chcesz się nimi zająć? - odrzekł używając dość chłodnego tonu głosu. Nie obraził się czy coś no ale. - Swoją droga Tobie chyba taki smrodek nie przeszkadza co? Włosi to nie najbardziej czysty naród. Chyba że się mylę? - zapytał kpiąco. Co prawda byli czarodziejami ale mieli tez styczność z mugolskimi osobnikami rożnych nacji. Zresztą jako czarodzieje też współpracowali z czarodziejami z innych narodów. Przez co mieli okazję poznać zachowania kulturowe rożnych narodów. Rien również miało okazje poznać wielu dziwnych w zwyczaju czarodziejów z którymi obecnie przyszło mu współpracować. Choćby tych talibów którym wysyłał odrażająco skuteczne eliksiry zapomnienia. Kto to widział takie turbany na głowie nosić? Na samą myśl prychnął.
Kiedy przestali się śmiać z pogonionej przez czarnego puchacza sówki.
- Jestem dobrym obserwatorem Kruger. Powinnaś już to dawno pojąć. Widzę rzeczy których inni nie nie zauważają. Po prostu. - wzruszył ramionami. Taki już był. Zawsze widział za dużo, wiedział za dużo przez co zawsze miał za dużo na głowie i za dużo kłopotów wokół siebie. - Ostatnio nawet Wilson wspominał o tymże musi skoczyć do kuchni po sernik dla Ciebie. - odrzekł jej spokojnie i rzeczowo. bo tak było. Nic nie ściemniał. Gdyby zapytała go o kogokolwiek mógł odpowiedzieć czy ktoś to lubi czy nie. Z jednej strony taka wiedza była przydatna. Wiedział jak to wykorzystać w celu drobnej zemsty. Wciągnął mocno świeże powietrze nosem szybciutko je po tym wypuszczając.
- Wiem Kruger, wiem że jestem całkiem do rzeczy gdyby nie mój charakter. Ale cóż zrobić? Wodą wódki nie oszukasz - wzruszył ramionami. - Ty też wydajesz się być całkiem całkiem gdyby nie twoja przypadłość, że wybierasz nie tych mężczyzn których powinnaś. - nie miał tu na myśli żadnej konkretnej osoby, no może paru chwil spędzonych u Riena w łóżku. Czasem chłopcy mają takie myśli.
Zagadnięty o swoje jednorożce prychnął.
- Wiem, wiem Kruger że majtki się pierze. Ojciec zawsze powtarzał, żeby nie odbierać tego obowiązku matce. Niech wie gdzie jej miejsce. Więc, może chcesz się nimi zająć? - odrzekł używając dość chłodnego tonu głosu. Nie obraził się czy coś no ale. - Swoją droga Tobie chyba taki smrodek nie przeszkadza co? Włosi to nie najbardziej czysty naród. Chyba że się mylę? - zapytał kpiąco. Co prawda byli czarodziejami ale mieli tez styczność z mugolskimi osobnikami rożnych nacji. Zresztą jako czarodzieje też współpracowali z czarodziejami z innych narodów. Przez co mieli okazję poznać zachowania kulturowe rożnych narodów. Rien również miało okazje poznać wielu dziwnych w zwyczaju czarodziejów z którymi obecnie przyszło mu współpracować. Choćby tych talibów którym wysyłał odrażająco skuteczne eliksiry zapomnienia. Kto to widział takie turbany na głowie nosić? Na samą myśl prychnął.
Kiedy przestali się śmiać z pogonionej przez czarnego puchacza sówki.
- Jestem dobrym obserwatorem Kruger. Powinnaś już to dawno pojąć. Widzę rzeczy których inni nie nie zauważają. Po prostu. - wzruszył ramionami. Taki już był. Zawsze widział za dużo, wiedział za dużo przez co zawsze miał za dużo na głowie i za dużo kłopotów wokół siebie. - Ostatnio nawet Wilson wspominał o tymże musi skoczyć do kuchni po sernik dla Ciebie. - odrzekł jej spokojnie i rzeczowo. bo tak było. Nic nie ściemniał. Gdyby zapytała go o kogokolwiek mógł odpowiedzieć czy ktoś to lubi czy nie. Z jednej strony taka wiedza była przydatna. Wiedział jak to wykorzystać w celu drobnej zemsty. Wciągnął mocno świeże powietrze nosem szybciutko je po tym wypuszczając.
- Wiem Kruger, wiem że jestem całkiem do rzeczy gdyby nie mój charakter. Ale cóż zrobić? Wodą wódki nie oszukasz - wzruszył ramionami. - Ty też wydajesz się być całkiem całkiem gdyby nie twoja przypadłość, że wybierasz nie tych mężczyzn których powinnaś. - nie miał tu na myśli żadnej konkretnej osoby, no może paru chwil spędzonych u Riena w łóżku. Czasem chłopcy mają takie myśli.
Adrien RienKlasa VII - Urodziny : 01/01/1997
Wiek : 27
Skąd : Londyn
Krew : Czysta
Re: Sowiarnia
W każdej swojej wypowiedzi jaką do niej teraz skierował, zwrócił się do niej po nazwisku. Nie wiedzieć czemu, zaczęło ją to mocno irytować. Nikt nigdy tego nie robił, zawsze wszyscy mówili do niej normalnie, tak jak ją rodzice nazwali, więc od razu to wyłapała.
Sama również uświadomiła sobie, że nazywa Riena Rienem... Może tak już mieli. Może ta dwójka zwyczajnie nie umiała inaczej się do siebie zwracać?
- Dlatego właśnie najbardziej na świecie to współczuję twojej matce - skwitowała całkiem poważnie. Serio, bez żadnego uśmiechu, ani nic. Nawet takiego kpiącego okazanego półgębkiem. Jeżeli tak traktował wszystkie dziewczyny wokół, to nie dziwiła się, że żadna nie wytrzymała z nim dłużej niż kilka dni. - No i mylisz się. To, że ty miałeś nieprzyjemność spotkać jakiegoś niemytego Włocha, to nie znaczy, że wszystkich trzeba wrzucać do jednego worka.
Oczywiście nie miała zamiaru bronić Brandona, ani udowadniać teraz i tutaj poziomu jego higieny osobistej, bo to było kompletnie bez sensu, miała jednak poczucie, że musi trochę obronić siebie. Ona była zbyt wybredną osobą, żeby spotykać się z jakimś brudasem...
Pokręciła głową jakby chcąc wyrzucić z głowy te wszystkie myśli jakie w niej zawitały. O czym oni rozmawiali! Adrien kompletnie Moniki nie znając dyskutował sobie z nią całkiem swobodnie na tematy, które pewnie czasem i najlepsi przyjaciele wstydziliby się poruszyć.
Znów skierowała na chłopaka swój wnikliwy wzrok.
- Sernik dla mnie? - spytała z nieskrywanym zdumieniem. - Mówisz serio? Szkoda tylko, że nigdy z nim do mnie nie dotarł.
Na krótką chwilę z twarzy ślizgonki zniknął uśmieszek, którym dotąd raczyła chłopaka. Brunetka wzruszyła tylko ramionami, jakby udając, że nie ma to dla niej żadnego znaczenia. - Pewnie poczęstował nim w końcu jakąś inną amatorkę domowych wypieków. Ja niestety nią nie byłam.
W momencie gdy wytknął jej, że wybiera nie tych facetów co powinna tylko prychnęła, choć wiedziała w głębi duszy, że mówił najprawdziwszą prawdę. Nie dało się ukryć, że właściwie przez płeć przeciwną najwięcej cierpiała. A to Brandon ją zostawił, a to Lynd ją zbajerował, potem ona Lynda, potem znów ją Brandon... Telenowela. Żaden z nich jednak nie był nigdy dobrą partią dla dziewczyny. Znaczy inaczej, żaden z nich nie był czuły, opiekuńczy, troskliwy... Ale Rien również się do takich nie zaliczał, prawda? Gdyby zechciała bliżej się z nim zadać wpadłaby tylko z deszczu pod rynnę, ot co. Nie wiedziała jednak co ma mu na to odpowiedzieć. Całkiem wybił ją z rytmu, uderzając w zasadzie w jej najczulszy punkt.
- Moje wybory, moja sprawa - powiedziała krótko i rzeczowo, chcąc uciąć temat całkowicie. Coś jednak nagle ją zaciekawiło. Na jej twarzy znów pojawił się lekko szyderczy uśmiech a poza stała się bardziej rozluźniona.
- Twierdzisz, że wybieram niewłaściwych mężczyzn? To w takim razie kto, według twojej opinii, byłby dla mnie właściwy? - spytała.
Naprawdę była ciekawa, jakie nazwisko wytypuje Adrien. Chciała go wyśmiać za to, bo ona osobiście nie widziała świata poza Brandonem i chociaż miał sporo wad, to jednak nie potrafiłaby go zastąpić nikim innym.
- Coś ten mój Włoch chyba ci nie leży - podsumowała po chwili milczenia. - Przyznaj od razu, że jesteś zazdrosny, a nie... - po raz kolejny tego wieczoru puściła mu oczko. Jakiś tik nerwowy czy co?
Sama również uświadomiła sobie, że nazywa Riena Rienem... Może tak już mieli. Może ta dwójka zwyczajnie nie umiała inaczej się do siebie zwracać?
- Dlatego właśnie najbardziej na świecie to współczuję twojej matce - skwitowała całkiem poważnie. Serio, bez żadnego uśmiechu, ani nic. Nawet takiego kpiącego okazanego półgębkiem. Jeżeli tak traktował wszystkie dziewczyny wokół, to nie dziwiła się, że żadna nie wytrzymała z nim dłużej niż kilka dni. - No i mylisz się. To, że ty miałeś nieprzyjemność spotkać jakiegoś niemytego Włocha, to nie znaczy, że wszystkich trzeba wrzucać do jednego worka.
Oczywiście nie miała zamiaru bronić Brandona, ani udowadniać teraz i tutaj poziomu jego higieny osobistej, bo to było kompletnie bez sensu, miała jednak poczucie, że musi trochę obronić siebie. Ona była zbyt wybredną osobą, żeby spotykać się z jakimś brudasem...
Pokręciła głową jakby chcąc wyrzucić z głowy te wszystkie myśli jakie w niej zawitały. O czym oni rozmawiali! Adrien kompletnie Moniki nie znając dyskutował sobie z nią całkiem swobodnie na tematy, które pewnie czasem i najlepsi przyjaciele wstydziliby się poruszyć.
Znów skierowała na chłopaka swój wnikliwy wzrok.
- Sernik dla mnie? - spytała z nieskrywanym zdumieniem. - Mówisz serio? Szkoda tylko, że nigdy z nim do mnie nie dotarł.
Na krótką chwilę z twarzy ślizgonki zniknął uśmieszek, którym dotąd raczyła chłopaka. Brunetka wzruszyła tylko ramionami, jakby udając, że nie ma to dla niej żadnego znaczenia. - Pewnie poczęstował nim w końcu jakąś inną amatorkę domowych wypieków. Ja niestety nią nie byłam.
W momencie gdy wytknął jej, że wybiera nie tych facetów co powinna tylko prychnęła, choć wiedziała w głębi duszy, że mówił najprawdziwszą prawdę. Nie dało się ukryć, że właściwie przez płeć przeciwną najwięcej cierpiała. A to Brandon ją zostawił, a to Lynd ją zbajerował, potem ona Lynda, potem znów ją Brandon... Telenowela. Żaden z nich jednak nie był nigdy dobrą partią dla dziewczyny. Znaczy inaczej, żaden z nich nie był czuły, opiekuńczy, troskliwy... Ale Rien również się do takich nie zaliczał, prawda? Gdyby zechciała bliżej się z nim zadać wpadłaby tylko z deszczu pod rynnę, ot co. Nie wiedziała jednak co ma mu na to odpowiedzieć. Całkiem wybił ją z rytmu, uderzając w zasadzie w jej najczulszy punkt.
- Moje wybory, moja sprawa - powiedziała krótko i rzeczowo, chcąc uciąć temat całkowicie. Coś jednak nagle ją zaciekawiło. Na jej twarzy znów pojawił się lekko szyderczy uśmiech a poza stała się bardziej rozluźniona.
- Twierdzisz, że wybieram niewłaściwych mężczyzn? To w takim razie kto, według twojej opinii, byłby dla mnie właściwy? - spytała.
Naprawdę była ciekawa, jakie nazwisko wytypuje Adrien. Chciała go wyśmiać za to, bo ona osobiście nie widziała świata poza Brandonem i chociaż miał sporo wad, to jednak nie potrafiłaby go zastąpić nikim innym.
- Coś ten mój Włoch chyba ci nie leży - podsumowała po chwili milczenia. - Przyznaj od razu, że jesteś zazdrosny, a nie... - po raz kolejny tego wieczoru puściła mu oczko. Jakiś tik nerwowy czy co?
Re: Sowiarnia
Adrien od zawsze i do wszystkich zwracał się po nazwisku. Wyniósł to z domu gdzie ojciec - surowy człowiek zawsze tak czynił. Nie było wyjątku czy zwraca się do swojego szefa, podwładnego czy dobrego kolegi. Jedynie do swojej najbliższej rodziny zwracał się po imieniu. Takie wychowanie ojca mocno odbiło się na psychice chłopaka. Wiele czynił by pewne rzeczy zmienić jednak jedenaście lat pod jego opieką zrobiło swoje. Ponad to i życiowe losy Riena kierowały w taki sposób, że zawsze się mu coś przytrafiało co mocno odbijało się na jego psychice i osobowości. Widać związek z wymawianiem nazwiska również. Sam nigdy nie zwracał na to uwagi, traktował to jako jedną z tych rzeczy które są i nie należy ich zmieniać. Tak jak oddychanie.
- Nie ma co jej współczuć. Zresztą to nie moja matka. - Machnął ręką. Jego matka zmarła kiedy ten się urodził. Wychowywany był przez mugolską macochę w której jego ojciec znalazł sobie bardziej kobietę do prowadzenia domu niźli miłość na całe życie. Z tego związku powstała jego przyrodnia siostra której szczerze nienawidził.
- Oczywiście nie ma co bagatelizować i uogólniać z tymi włochami. Ale musisz przyznać mi rację są skubańce głośni i kudłaci. - zaśmiał się. Chyba najbardziej włochatego człowieka jakiego spotkał to był właśnie włoski minister magii i najgłośniejszym przy tym również.
- Ta ich nadmierna gestykulacja, wylewność. Odpowiada Ci to? - zapytał. Sam był całkowicie inny. Nigdy za wiele nie mówił, nigdy nikomu nie wylewał z siebie swoich uczuć. Skrywał je i strzegł niczym największy skarb i tajemnicę w jednym. Ciężko było go namówić by cokolwiek o sobie opowiadał. Natomiast lubił słuchać ludzi. Zawsze wyłuskiwał z takich rozmów najsłabsze punkty.
- Taka to była historia. Siedzieliśmy w Dormie i poszedł z kimś się umawiał i sernik brał mówiąc że musi po niego dla Ciebie lecieć do kuchni. Ot normalna sprawa. - wzruszył ramionami opisując rzecz która miała miejsce. Przemilczał wraz z nią chwilkę kiedy ta chciała pookładać sobie myśli. Nie przerywał jej jedynie co to znów zawiesił wzrok na horyzoncie. Stał do niej tyłem wpatrując się w dal przez okno.
- Oczywista sprawa. twoje życie za które tylko i wyłącznie ty odpowiadasz. Czym jesteś starsza tym bardziej. Tak samo z mężczyznami. Twoje wybory nie nam oceniać ich trafność. Nasze mowy to jedynie spekulacje ale czy naprawdę one powinny Cię interesować? - odwrócił się do niej. - Oczywiście Kruger nie leży mi on jak lumos wśród ciemnego lochu. I to tylko i wyłącznie przez to, iż znikł po czym wrócił. - podszedł do niej bliżej. Stał tak blisko iż ciężko było im patrzeć sobie w oczy. - Tak się nie robi. Nie odchodzi się z paczki po czym prosi o powrót. Nie u nas ślizgonów. - uśmiechnął się kącikiem ust. Tym samym delikatnie musnął i jej usta składając delikatny pocałunek.
- Teraz to nie ja muszę być zazdrosny... - wyszeptał.
- Nie ma co jej współczuć. Zresztą to nie moja matka. - Machnął ręką. Jego matka zmarła kiedy ten się urodził. Wychowywany był przez mugolską macochę w której jego ojciec znalazł sobie bardziej kobietę do prowadzenia domu niźli miłość na całe życie. Z tego związku powstała jego przyrodnia siostra której szczerze nienawidził.
- Oczywiście nie ma co bagatelizować i uogólniać z tymi włochami. Ale musisz przyznać mi rację są skubańce głośni i kudłaci. - zaśmiał się. Chyba najbardziej włochatego człowieka jakiego spotkał to był właśnie włoski minister magii i najgłośniejszym przy tym również.
- Ta ich nadmierna gestykulacja, wylewność. Odpowiada Ci to? - zapytał. Sam był całkowicie inny. Nigdy za wiele nie mówił, nigdy nikomu nie wylewał z siebie swoich uczuć. Skrywał je i strzegł niczym największy skarb i tajemnicę w jednym. Ciężko było go namówić by cokolwiek o sobie opowiadał. Natomiast lubił słuchać ludzi. Zawsze wyłuskiwał z takich rozmów najsłabsze punkty.
- Taka to była historia. Siedzieliśmy w Dormie i poszedł z kimś się umawiał i sernik brał mówiąc że musi po niego dla Ciebie lecieć do kuchni. Ot normalna sprawa. - wzruszył ramionami opisując rzecz która miała miejsce. Przemilczał wraz z nią chwilkę kiedy ta chciała pookładać sobie myśli. Nie przerywał jej jedynie co to znów zawiesił wzrok na horyzoncie. Stał do niej tyłem wpatrując się w dal przez okno.
- Oczywista sprawa. twoje życie za które tylko i wyłącznie ty odpowiadasz. Czym jesteś starsza tym bardziej. Tak samo z mężczyznami. Twoje wybory nie nam oceniać ich trafność. Nasze mowy to jedynie spekulacje ale czy naprawdę one powinny Cię interesować? - odwrócił się do niej. - Oczywiście Kruger nie leży mi on jak lumos wśród ciemnego lochu. I to tylko i wyłącznie przez to, iż znikł po czym wrócił. - podszedł do niej bliżej. Stał tak blisko iż ciężko było im patrzeć sobie w oczy. - Tak się nie robi. Nie odchodzi się z paczki po czym prosi o powrót. Nie u nas ślizgonów. - uśmiechnął się kącikiem ust. Tym samym delikatnie musnął i jej usta składając delikatny pocałunek.
- Teraz to nie ja muszę być zazdrosny... - wyszeptał.
Adrien RienKlasa VII - Urodziny : 01/01/1997
Wiek : 27
Skąd : Londyn
Krew : Czysta
Re: Sowiarnia
A Monika to co. Ona w ogóle mogłaby rzec, że nie została wychowana. Rodzice od zawsze mieli na głowie sprawy ważniejsze niż opiekowanie się swoimi potomkami i wpajanie im jakichś ważnych życiowych zasad. Obowiązek ten powierzali zazwyczaj licznym niańkom, a od kiedy dzieci poszły do Hogwartu to już w ogóle zostały pozostawione same sobie.
Całe szczęście, że panna Kruger wyrosła na kogo wyrosła. Mogła się z niej zrobić napuszona pannica, której trzeba usługiwać, bo tego została nauczona, ale ona zamiast tego była raczej kulturalną i grzeczną osobą, choć nie pozbawioną sporej ilości wad i braku zdrowego rozsądku.
Zauważyła, że wśród uczniowkiej społeczności mało było osób, kóre miałyby całkowicie normalne rodziny. Często związki mugolsko-czarodziejskie rozpadają się, bo ta niemagiczna strona zwyczajnie nie daje rady podołać takiemu życiu. Kompletnie się więc nie zdziwiła słysząc jak Rien mówi, że to i tak nie jego matka, ale jednak prawdziwa, nieprawdziwa, szacunek się należy. Ona tej ideologii nauczyła się w szkole, ślizgon jak widać był na nią odporny.
- A swojej biologicznej rodzicielce byś współczuł?
Nie chciała go umoralniać, ani w żaden sposób zmieniać na lepsze. Po co. Za chwilę wyjdą z sowiarni, ich drogi się rozejdą, i będą żyć dalej własnym życiem jakie im odpowiada. Monika nie należała do osób, które za wszelką cenę pragną naprawiać świat. Ponadto, nawet jej się podobał fakt, że nie każdy jest taki sam i w to samo wierzy. Życie byłoby nudne, gdyby tak w istocie było.
Oderwała się od ściany na ułamek sekundy tylko po to, żeby teraz opierać się o nią nie bokiem a całymi plecami. Zaśmiała się pod nosem na to jego zabawne podsumowanie narodowości włoskiej.
- Całe szczęście, że Brandon jest nim tylko w połowie. I całe szczęście że ominęła go akurat ta głośna i kudłata część! - powiedziała. Krugerka nigdy nie poznała prawdziwego włocha, toteż nie wiedziała, czy przyznać chłopakowi rację, czy nie. Wiedziała jednak, że mimo wszystko jej sobisty chłopak nie jest w żadnym stopniu taki, jakimi przymiotnikami określił go Rien. - No i nie jest wylewny, to już ja jestem chyba bardziej – przyznała.
Słuchając opowieści ślizgona udawała, że zachowuje kamienną twarz, choć w środku kipiała. Była zazdrosna. Mogła przecież skłamać i powiedzieć, że ten sernik fatycznie był dla niej i przy okazji pogratulować Adrienowi spostrzegawczości. Teraz, zaprzeczając sama się wkopała. Brunet z łatwością mógł dojrzeć cień, jaki przeszedł po jej twarzy. Oj, będzie musiała z Tayth-Wilsonem poważnie porozmawiać. Oczywiście jeśli go jeszcze kiedykolwiek spotka, bo przecież od tygodnia nie dawał znaku życia.
Nie wiedzieć czemu nagle sytuacja zmieniła się z tej wypełnionej kpiącymi uśmieszkami i docinkami w obie strony, w zupełnie poważną. Rien już nie szydził, a i jej po tych całych wyznaniach jakoś przeszła ochota na takie rzeczy. Chłopak zabawił się w psychologa i z łatwością odkrywał kawałek po kawałku skrawki jej duszy i myśli. Wszyscy mówią, że zrozumieć kobiety to trudniejsza sprawa niż dosiąść hipogryfa w locie, a tu proszę. Monika poczuła się jednak źle. Nie chciała na takie tematy rozmawiać z osobą, która w zasadzie mogłaby to kiedyś wykorzystać przeciwko niej. Nie znała Adriena na tyle żeby być pewną, że mógłby to zrobic, ale przezorny zawsze ubezpieczony, jak to się mawia, kto dobrze schowa różdżkę, ten jej nie zgubi.
Mimo wszystko brunet kompletnie ją zaskoczył swoją zmianą zachowania. Nie poznała go nigdy od tej strony. Dla niej to był od zawsze „Ten pajac Rien”, który nie brał odpowiedzialności za swoje czyny i wiecznie chodził pijany.
No właśnie, teraz zdawał się być trzeźwy, może to jest przyczyną całej tej chwilowej przemiany?
Nie powiedział na głos żadnego nazwiska, jeśli chodzi o to, kto według niego byłby idealny dla Moniki. Zamiast tego zrobił coś, co wprawiło ją w kompletne zaskoczenie. Gdy musnął wargami jej usta stała chwilę zszokowana, po czym odsunęła się pół kroku do tyłu.
Z deszczu pod rynnę, tak nie może być.
- Może i twoim zdaniem marnuję się z Wilsonem, możesz go nie lubić za co tam sobie chcesz, ale to poniekąd twój... kolega? A tego się nie robi, nie całuje się dziewczyn swoich, nawet byłych, kumpli. Cortez by tego na przykład nie zrobił.
Wiedziała, że powinna dać mu w twarz i wyjść, jakoś jednak nie potrafiła się na niego złościć. Miał w sobie coś takiego co sprawiało, że nadal stała tam gdzie stała, choć z pewną dozą rezerwy. Ten całkiem inny Rien, stanowił dla niej zagadkę. Może się pomyliła oceniając go tak pochopnie?
- Tego się po prostu nie robi... - powiedziała, spuszczając głowę.
Całe szczęście, że panna Kruger wyrosła na kogo wyrosła. Mogła się z niej zrobić napuszona pannica, której trzeba usługiwać, bo tego została nauczona, ale ona zamiast tego była raczej kulturalną i grzeczną osobą, choć nie pozbawioną sporej ilości wad i braku zdrowego rozsądku.
Zauważyła, że wśród uczniowkiej społeczności mało było osób, kóre miałyby całkowicie normalne rodziny. Często związki mugolsko-czarodziejskie rozpadają się, bo ta niemagiczna strona zwyczajnie nie daje rady podołać takiemu życiu. Kompletnie się więc nie zdziwiła słysząc jak Rien mówi, że to i tak nie jego matka, ale jednak prawdziwa, nieprawdziwa, szacunek się należy. Ona tej ideologii nauczyła się w szkole, ślizgon jak widać był na nią odporny.
- A swojej biologicznej rodzicielce byś współczuł?
Nie chciała go umoralniać, ani w żaden sposób zmieniać na lepsze. Po co. Za chwilę wyjdą z sowiarni, ich drogi się rozejdą, i będą żyć dalej własnym życiem jakie im odpowiada. Monika nie należała do osób, które za wszelką cenę pragną naprawiać świat. Ponadto, nawet jej się podobał fakt, że nie każdy jest taki sam i w to samo wierzy. Życie byłoby nudne, gdyby tak w istocie było.
Oderwała się od ściany na ułamek sekundy tylko po to, żeby teraz opierać się o nią nie bokiem a całymi plecami. Zaśmiała się pod nosem na to jego zabawne podsumowanie narodowości włoskiej.
- Całe szczęście, że Brandon jest nim tylko w połowie. I całe szczęście że ominęła go akurat ta głośna i kudłata część! - powiedziała. Krugerka nigdy nie poznała prawdziwego włocha, toteż nie wiedziała, czy przyznać chłopakowi rację, czy nie. Wiedziała jednak, że mimo wszystko jej sobisty chłopak nie jest w żadnym stopniu taki, jakimi przymiotnikami określił go Rien. - No i nie jest wylewny, to już ja jestem chyba bardziej – przyznała.
Słuchając opowieści ślizgona udawała, że zachowuje kamienną twarz, choć w środku kipiała. Była zazdrosna. Mogła przecież skłamać i powiedzieć, że ten sernik fatycznie był dla niej i przy okazji pogratulować Adrienowi spostrzegawczości. Teraz, zaprzeczając sama się wkopała. Brunet z łatwością mógł dojrzeć cień, jaki przeszedł po jej twarzy. Oj, będzie musiała z Tayth-Wilsonem poważnie porozmawiać. Oczywiście jeśli go jeszcze kiedykolwiek spotka, bo przecież od tygodnia nie dawał znaku życia.
Nie wiedzieć czemu nagle sytuacja zmieniła się z tej wypełnionej kpiącymi uśmieszkami i docinkami w obie strony, w zupełnie poważną. Rien już nie szydził, a i jej po tych całych wyznaniach jakoś przeszła ochota na takie rzeczy. Chłopak zabawił się w psychologa i z łatwością odkrywał kawałek po kawałku skrawki jej duszy i myśli. Wszyscy mówią, że zrozumieć kobiety to trudniejsza sprawa niż dosiąść hipogryfa w locie, a tu proszę. Monika poczuła się jednak źle. Nie chciała na takie tematy rozmawiać z osobą, która w zasadzie mogłaby to kiedyś wykorzystać przeciwko niej. Nie znała Adriena na tyle żeby być pewną, że mógłby to zrobic, ale przezorny zawsze ubezpieczony, jak to się mawia, kto dobrze schowa różdżkę, ten jej nie zgubi.
Mimo wszystko brunet kompletnie ją zaskoczył swoją zmianą zachowania. Nie poznała go nigdy od tej strony. Dla niej to był od zawsze „Ten pajac Rien”, który nie brał odpowiedzialności za swoje czyny i wiecznie chodził pijany.
No właśnie, teraz zdawał się być trzeźwy, może to jest przyczyną całej tej chwilowej przemiany?
Nie powiedział na głos żadnego nazwiska, jeśli chodzi o to, kto według niego byłby idealny dla Moniki. Zamiast tego zrobił coś, co wprawiło ją w kompletne zaskoczenie. Gdy musnął wargami jej usta stała chwilę zszokowana, po czym odsunęła się pół kroku do tyłu.
Z deszczu pod rynnę, tak nie może być.
- Może i twoim zdaniem marnuję się z Wilsonem, możesz go nie lubić za co tam sobie chcesz, ale to poniekąd twój... kolega? A tego się nie robi, nie całuje się dziewczyn swoich, nawet byłych, kumpli. Cortez by tego na przykład nie zrobił.
Wiedziała, że powinna dać mu w twarz i wyjść, jakoś jednak nie potrafiła się na niego złościć. Miał w sobie coś takiego co sprawiało, że nadal stała tam gdzie stała, choć z pewną dozą rezerwy. Ten całkiem inny Rien, stanowił dla niej zagadkę. Może się pomyliła oceniając go tak pochopnie?
- Tego się po prostu nie robi... - powiedziała, spuszczając głowę.
Re: Sowiarnia
To co było przed pocałunkiem całkowicie zignorował. jej słowne zaczepki, przytyki. Kiedy dziewczyna odsunęła się od niego stał dalej wpatrując się w jej oblicze. Chwile milczał, pozwolił jej zebrać myśli, ogarnąć to co się właśnie wydarzyło.
- On, nigdy nie był moim kolegą. Cortez również. - orzekł rzeczowo - Kiedyś Ci mówiłem przecież że ja nie mam kolegów. - wzruszył ramionami obojętnie. Ostatnie zdanie wypowiedział tonem na tyle lekceważącym na ile lekceważący może być ton głosu człowieka który po raz kolejny tłumaczy oczywista oczywistość innemu człowiekowi.
- I nie interesuje mnie co by zrobił,a czego by nie zrobił Cortez. Dla mnie może nawet wysmarować kromkę łajnem hipogryfa i zjeść mówiąc że to na porost włosów. - zaśmiał się ze swojego dość nie udanego żartu. Rozłożył ręce, wyciągnął z szaty niewielką zdobiona piersiówkę pełną ognistej whisky. Była już taka pora że można było się łyczek napić. Uczynił to w ciszy. Przechylił piersiówkę do góry nawet nie mrużąc oczy by nie stracić z Kruger uwagi.
- Myśl sobie co chcesz Kruger. Ale dam sobie rękę uciąć że gdyby tylko nadarzyła się okazja Cortez jak każdy inny facet by z niej po prostu skorzystał. On nie jest takim świętoszkiem jak Ci się wydaje. Tak samo jak Ames. - postać Davida przywołał mimowolnie, ostatnio widywał dosyć często Corteza i Amesa razem. - Są takie rodzaje magii które pozwalają nam odczytać ludzkie myśli i pragnienia. - blefował ale ona nie mógł tego wiedzieć. Potrafił kiedy chciał mówić w sposób przekonywujący. Zresztą byli dopiero w siódmej klasie a i przez cały ten okres mówiono im, że są takie rodzaje magii które jeszcze nie zostały spisane. Kto wie, może sztuka blefowania jest jedna z nich, w której Rien tylko przez przypadek odkrywa swoje talenta?
Nie zdążył i nie chciał już nic więcej powiedzieć. Z nad horyzontu w ich kierunku przybliżał się jeden z większych obiektów latających jakie natura stworzyła. Pięknie upierzony Sęp płowy.
- Odsuń się - rzekł do dziewczyny, nie chciał by cokolwiek by się jej stało w jego obecności. Sam również odsunął się od okna przez które przemieszczały się ptaki. Kiedy wielki ptak zdołał wlecieć do środka cała swoją osobą przesłonił pomieszczenie. Adrien podszedł do niego i pogłaskał po szyi. Znał tego ptaka. Nie pierwszy raz już przynosił mu większe paczki i listy. Odebrał zapakowaną w czary papier przesyłkę wielkości dwóch pieści oraz zwinięty w rulon pergamin.
- To się nazywa ptak, co Kruger? - puścił do niej oko i schował przesyłkę pod szatę. Nie chciał się z nią chwalić jej zawartością. Choć nie sądził iż dziewczyna będzie wiedziała co mu zostało przysłane.
- On, nigdy nie był moim kolegą. Cortez również. - orzekł rzeczowo - Kiedyś Ci mówiłem przecież że ja nie mam kolegów. - wzruszył ramionami obojętnie. Ostatnie zdanie wypowiedział tonem na tyle lekceważącym na ile lekceważący może być ton głosu człowieka który po raz kolejny tłumaczy oczywista oczywistość innemu człowiekowi.
- I nie interesuje mnie co by zrobił,a czego by nie zrobił Cortez. Dla mnie może nawet wysmarować kromkę łajnem hipogryfa i zjeść mówiąc że to na porost włosów. - zaśmiał się ze swojego dość nie udanego żartu. Rozłożył ręce, wyciągnął z szaty niewielką zdobiona piersiówkę pełną ognistej whisky. Była już taka pora że można było się łyczek napić. Uczynił to w ciszy. Przechylił piersiówkę do góry nawet nie mrużąc oczy by nie stracić z Kruger uwagi.
- Myśl sobie co chcesz Kruger. Ale dam sobie rękę uciąć że gdyby tylko nadarzyła się okazja Cortez jak każdy inny facet by z niej po prostu skorzystał. On nie jest takim świętoszkiem jak Ci się wydaje. Tak samo jak Ames. - postać Davida przywołał mimowolnie, ostatnio widywał dosyć często Corteza i Amesa razem. - Są takie rodzaje magii które pozwalają nam odczytać ludzkie myśli i pragnienia. - blefował ale ona nie mógł tego wiedzieć. Potrafił kiedy chciał mówić w sposób przekonywujący. Zresztą byli dopiero w siódmej klasie a i przez cały ten okres mówiono im, że są takie rodzaje magii które jeszcze nie zostały spisane. Kto wie, może sztuka blefowania jest jedna z nich, w której Rien tylko przez przypadek odkrywa swoje talenta?
Nie zdążył i nie chciał już nic więcej powiedzieć. Z nad horyzontu w ich kierunku przybliżał się jeden z większych obiektów latających jakie natura stworzyła. Pięknie upierzony Sęp płowy.
- Odsuń się - rzekł do dziewczyny, nie chciał by cokolwiek by się jej stało w jego obecności. Sam również odsunął się od okna przez które przemieszczały się ptaki. Kiedy wielki ptak zdołał wlecieć do środka cała swoją osobą przesłonił pomieszczenie. Adrien podszedł do niego i pogłaskał po szyi. Znał tego ptaka. Nie pierwszy raz już przynosił mu większe paczki i listy. Odebrał zapakowaną w czary papier przesyłkę wielkości dwóch pieści oraz zwinięty w rulon pergamin.
- To się nazywa ptak, co Kruger? - puścił do niej oko i schował przesyłkę pod szatę. Nie chciał się z nią chwalić jej zawartością. Choć nie sądził iż dziewczyna będzie wiedziała co mu zostało przysłane.
Adrien RienKlasa VII - Urodziny : 01/01/1997
Wiek : 27
Skąd : Londyn
Krew : Czysta
Re: Sowiarnia
No fakt. Zapomniała, że Adrien przecież nie ma kolegów, a ci z którymi się na co dzień pokazuje to tylko osoby, z którymi znajomość może mu przynieść jakieś korzyści. Przecież jej to tłumaczył ostatnio w Pokoju Wspólnym, a ona się zachowała jak zwykła ignorantka i już o tym nie pamiętała. Olaboga, cóż za nietakt.
Wniosek jednak z tego był taki, że ani go ziębiło ani grzało, co sobie ktoś pomyśli o tym, że pocałował Monikę Kruger, chociaż ta w sumie była zajęta. W jego mniemaniu mógł sobie całować kogokolwiek chciał, nawet jeśli byłaby to dziewczyna jego brata. Gdyby oczywiście brata posiadał. W sumie nawet jej się to spodobało. W tej całej otoczce ślizgońskiego zawyżonego ego, unoszenia się honorem i przestrzegania zasad, Rien robił to na co akurat przyszła mu ochota, w zasadzie bez ponoszenia jakichś większych konsekwencji. Ludzie wiedzieli, że on już taki po prostu jest i wszystko uchodziło mu na sucho. To, że zaburzył chwilę temu jej przestrzeń osobistą też, a przecież powinna go zbluzgać na czym świat stoi. Nie zrobiła tego, bo przecież ślizgon taki już miał charakter.
Zresztą rzucanie w niego obelgami mogłoby prznieść odwrotny skutek do zamierzonego. Rien mógłby pocałować ją jeszcze raz, chcąc ją bardziej zirytować, i co wtedy?
Wiedziała, że nie spuszczał z niej wzroku, chociaż ona cały czas wierciła oczami dziurę w kamiennej podłodze. Jej pewność siebie uleciała przez otwór w ścianie, wraz z ostatnią sową, która postanowiła chyba polecieć na łowy. Nie chciała komentować tej sprawy z brakiem kumpli. Już o tym rozmawiali, ona wyraziła już raz swoje zdanie na ten temat, po co kolejny raz się powtarzać.
Prychnęła ledwie dostrzegalnie, mrużąc oczy gdy usłyszała żarcik o Cortezie.
- No nie wiem, nie wiem – stwierdziła. - Zresztą Cortez chyba nie lubi mnie na tyle żeby móc sprawdzić, czy skorzystałby z okazji, czy nie – dokończyła rzeczowo. Spojrzała na niego akurat w momencie gdy przechylał piersiówkę. No tak, cud, że cieszyła się jego trzeźwością w sumie i tak całkiem długo.
- Nie twierdzę, że jest świętoszkiem Rien, ale na pewno jest bardziej kulturalny niż ty – uśmiechnęła się. Bo co, sam pił? I nawet nie spytał czy Kruger też ma ochotę? - A Ames to mój najlepszy przyjaciel. Wątpię, żeby zrobił to co ty przed chwilą. Znam go od bardzo dawna i jestem pewna tego na sto procent. Nie waż się przy mnie powiedzieć na niego jakieś złe słowo, bo nie wiem czy pamiętasz ale całkiem dobrze idzie mi rzucanie uroków – zagroziła przywołując w pamięci widok Glorii i Shay, które z przerażeniem w oczach nie wiedziały co się dzieje, podczas gdy ona wraz z wyżej wymienionym Cortezem świetnie się przy tym bawili. Zaklęcie rzucone co najmniej na ocenę Wybitną. A nawet na jeszcze lepszą, gdyby była taka możliwość.
Mimo, że brunet mówił całkiem przekonywująco nie wierzyła mu. Nie sądziła, żeby Rien posiadał umiejętność legilimencji i czytał w myślach, czy to Davida, czy Aleksandra, czy nawet jej. Gdyby tak było już dawno nie stałby tam gdzie stał teraz. W jej głowie obraz chłopaka nieco się zmienił. Może już dawno powinni się spotkać i porozmawiać dłużej niż minutę? Ślizgon w istocie był inteligentny. Przecież to wielka sztuka przez tyle lat udawać debila!
Monika postąpiła zgodnie z jego ostrzeżeniem i odsunęła się nieco, żeby przepuścić wielkiego ptaka, jaki zaszczycił tę dwójkę swoją obecnością. Nigdy nie widziała takiego na żywo, sprawiał wrażenie jakby jednym kłapnięciem dzioba mógł pozbawić ją dłoni. Nie podeszła do niego, wolała nie ryzykować.
- Imponujący. To twój? - spytała. Ślizgonka szanowała prywatność innych ludzi, toteż ani trochę nie zaciekawiła ją przesyłka jaką otrzymał chłopak. Ona też raczej nie życzyłaby sobie, żeby ktoś zaglądał sobie bezceremonialnie w jej osobistą korespondencję. Jedyne co ją teraz interesowało to fakt, że Rien tak bez strachu głaskał sobie to ogromne ptaszysko. Sowy, które teraz ściskały się na grzędzie obok niego wyglądały żałośnie z pospuszczanymi w dół dziobami. Nawet ten wielki czarny osobnik, który chwilę wcześniej potraktował całkiem brutalnie tamtą małą sówkę nawet w połowie nie był tak dostojny.
- W szkole chyba nie można trzymać sępów – stwierdziła. Nie była jakąś wielką fanką szkolnego regulaminu, raczej powiedziała to, bo sama z chęcią zamiast sowy, żaby lub kota, wolałaby mieć na przykład psa. Jeśli to zwierzę faktycznie było jego własnością, to nawet można by powiedzieć, że Monice lekko zaimponował. Czym? No tym, że po raz kolejny miał w poważaniu co ludzie powiedzą.
Też by tak chciała.
- A walić to. - Oderwała się od ściany i jednym krokiem znalazła się przy Rienie. Chciała mu oddać pocałunek, jednak w ostatniej chwili, gdy jej twarz znajdowała się dosłownie milimetr od twarzy chłopaka, coś ją powstrzymało. Uśmiechnęła się tylko i pokazała mu język.
W sumie, czy to miało sens?
Wniosek jednak z tego był taki, że ani go ziębiło ani grzało, co sobie ktoś pomyśli o tym, że pocałował Monikę Kruger, chociaż ta w sumie była zajęta. W jego mniemaniu mógł sobie całować kogokolwiek chciał, nawet jeśli byłaby to dziewczyna jego brata. Gdyby oczywiście brata posiadał. W sumie nawet jej się to spodobało. W tej całej otoczce ślizgońskiego zawyżonego ego, unoszenia się honorem i przestrzegania zasad, Rien robił to na co akurat przyszła mu ochota, w zasadzie bez ponoszenia jakichś większych konsekwencji. Ludzie wiedzieli, że on już taki po prostu jest i wszystko uchodziło mu na sucho. To, że zaburzył chwilę temu jej przestrzeń osobistą też, a przecież powinna go zbluzgać na czym świat stoi. Nie zrobiła tego, bo przecież ślizgon taki już miał charakter.
Zresztą rzucanie w niego obelgami mogłoby prznieść odwrotny skutek do zamierzonego. Rien mógłby pocałować ją jeszcze raz, chcąc ją bardziej zirytować, i co wtedy?
Wiedziała, że nie spuszczał z niej wzroku, chociaż ona cały czas wierciła oczami dziurę w kamiennej podłodze. Jej pewność siebie uleciała przez otwór w ścianie, wraz z ostatnią sową, która postanowiła chyba polecieć na łowy. Nie chciała komentować tej sprawy z brakiem kumpli. Już o tym rozmawiali, ona wyraziła już raz swoje zdanie na ten temat, po co kolejny raz się powtarzać.
Prychnęła ledwie dostrzegalnie, mrużąc oczy gdy usłyszała żarcik o Cortezie.
- No nie wiem, nie wiem – stwierdziła. - Zresztą Cortez chyba nie lubi mnie na tyle żeby móc sprawdzić, czy skorzystałby z okazji, czy nie – dokończyła rzeczowo. Spojrzała na niego akurat w momencie gdy przechylał piersiówkę. No tak, cud, że cieszyła się jego trzeźwością w sumie i tak całkiem długo.
- Nie twierdzę, że jest świętoszkiem Rien, ale na pewno jest bardziej kulturalny niż ty – uśmiechnęła się. Bo co, sam pił? I nawet nie spytał czy Kruger też ma ochotę? - A Ames to mój najlepszy przyjaciel. Wątpię, żeby zrobił to co ty przed chwilą. Znam go od bardzo dawna i jestem pewna tego na sto procent. Nie waż się przy mnie powiedzieć na niego jakieś złe słowo, bo nie wiem czy pamiętasz ale całkiem dobrze idzie mi rzucanie uroków – zagroziła przywołując w pamięci widok Glorii i Shay, które z przerażeniem w oczach nie wiedziały co się dzieje, podczas gdy ona wraz z wyżej wymienionym Cortezem świetnie się przy tym bawili. Zaklęcie rzucone co najmniej na ocenę Wybitną. A nawet na jeszcze lepszą, gdyby była taka możliwość.
Mimo, że brunet mówił całkiem przekonywująco nie wierzyła mu. Nie sądziła, żeby Rien posiadał umiejętność legilimencji i czytał w myślach, czy to Davida, czy Aleksandra, czy nawet jej. Gdyby tak było już dawno nie stałby tam gdzie stał teraz. W jej głowie obraz chłopaka nieco się zmienił. Może już dawno powinni się spotkać i porozmawiać dłużej niż minutę? Ślizgon w istocie był inteligentny. Przecież to wielka sztuka przez tyle lat udawać debila!
Monika postąpiła zgodnie z jego ostrzeżeniem i odsunęła się nieco, żeby przepuścić wielkiego ptaka, jaki zaszczycił tę dwójkę swoją obecnością. Nigdy nie widziała takiego na żywo, sprawiał wrażenie jakby jednym kłapnięciem dzioba mógł pozbawić ją dłoni. Nie podeszła do niego, wolała nie ryzykować.
- Imponujący. To twój? - spytała. Ślizgonka szanowała prywatność innych ludzi, toteż ani trochę nie zaciekawiła ją przesyłka jaką otrzymał chłopak. Ona też raczej nie życzyłaby sobie, żeby ktoś zaglądał sobie bezceremonialnie w jej osobistą korespondencję. Jedyne co ją teraz interesowało to fakt, że Rien tak bez strachu głaskał sobie to ogromne ptaszysko. Sowy, które teraz ściskały się na grzędzie obok niego wyglądały żałośnie z pospuszczanymi w dół dziobami. Nawet ten wielki czarny osobnik, który chwilę wcześniej potraktował całkiem brutalnie tamtą małą sówkę nawet w połowie nie był tak dostojny.
- W szkole chyba nie można trzymać sępów – stwierdziła. Nie była jakąś wielką fanką szkolnego regulaminu, raczej powiedziała to, bo sama z chęcią zamiast sowy, żaby lub kota, wolałaby mieć na przykład psa. Jeśli to zwierzę faktycznie było jego własnością, to nawet można by powiedzieć, że Monice lekko zaimponował. Czym? No tym, że po raz kolejny miał w poważaniu co ludzie powiedzą.
Też by tak chciała.
- A walić to. - Oderwała się od ściany i jednym krokiem znalazła się przy Rienie. Chciała mu oddać pocałunek, jednak w ostatniej chwili, gdy jej twarz znajdowała się dosłownie milimetr od twarzy chłopaka, coś ją powstrzymało. Uśmiechnęła się tylko i pokazała mu język.
W sumie, czy to miało sens?
Re: Sowiarnia
Otóż to Adrien otaczał się ludźmi ale był względem nich obojętny. Tak najkrócej można opisać relacje z ludźmi. Może niewielkim wyjątkiem był Raffles. Ale bardzo niewielkim. Równie trafnie oceniała jego poczucie brania odpowiedzialności i konsekwencji jego działań. Oczywiście przypuszczał, że może dostać w twarz zaraz po tym jak ją pocałował. Zdawał sobie również sprawę że dziewczyna mogła poskarżyć się w przyszłości komuś kto mógłby mu za takie zbrukanie jej chcieć zemścić się. Z drugiej jednak strony nie znał osoby która by próbowała podnieść na niego rękę. Zawsze zgrywał ważniejszego niż jest i przez to wiele rzeczy mu uchodziło płazem. Poniekąd zgrywanie ważnego pozwalało mu wymuszać na ludziach odrobinę posłuszeństwa. Jego bezczelność w tej kwestii nie znała umiaru. Nie raz przysparzała mu problemów jednak w większości przypadków zdobywał swój cel.
- Masz rację, pewnie Cortez jest bardziej okrzesany oraz ukulturalniony niż ja ale cóż z tego? Przecież dziewczyny takie jak ty wola tych bardziej niegrzecznych chłopców. - skwitował i zaśmiał się cicho. - A ja jestem owszem złym człowiekiem. Ale to wszyscy wiedzą. Trzeba się z tym pogodzić - wyszczerzył się do niej. Nie chciał podejmować kwestii Davida Amesa. Miał swoje zdanie na jego temat ale czasem i tutaj mogło niektórych to zaskoczyć Rien potrafił ugryźć się w język. Oczywiście jeżeli miał wtedy jakiś cel i był trzeźwy.
- Pamiętaj Kruger że jak na razie to ja posiadam odznakę lidera klubu pojedynków. - delikatnie chciał jej utrzeć nosa. Nie w oczywisty sposób wyzywania jej na pojedynek i rozpłaszczenia. Na to jeszcze kiedyś przyjdzie czas, ale to nie był czas i miejsce na takie spektakularne udowadnianie swojej racji.
Spojrzał a wielkie ptaszysko.
- Niestety w Hogwarcie zakazany. - wzruszył ramionami podchodząc do ptaka i go głaskając po nieupierzonej szyi. - Ale są miejsca gdzie używa się jak naszych sów. Z tym że są bardziej odporne na ataki innych drapieżników i szybsze. - mówił o sępie jak małe dziecko o swoim lizaku które właśnie dostało. Że taki dobry, że kolorowy, że smakuje ulubioną gumą. - Trzeba uważać bo czasem są narowiste. Ale da się z tym żyć. - skończył zaskoczony posunięciem Moniki. Dziewczyna go cały czas prowokowała on w myślach kalkulował czy to aby czasem nie jakaś podpucha. Nie byli już dziećmi, znali swoje potrzeby, te wynikające z ich płci również. Nie zdążyła odsunąć swojej twarzy od jego. Ręka objął ją w pasie i przysunął. Ich usta na nowo się razem spotkały. Tym razem obydwoje dłużej przeciągali pocałunek.
- Masz rację, pewnie Cortez jest bardziej okrzesany oraz ukulturalniony niż ja ale cóż z tego? Przecież dziewczyny takie jak ty wola tych bardziej niegrzecznych chłopców. - skwitował i zaśmiał się cicho. - A ja jestem owszem złym człowiekiem. Ale to wszyscy wiedzą. Trzeba się z tym pogodzić - wyszczerzył się do niej. Nie chciał podejmować kwestii Davida Amesa. Miał swoje zdanie na jego temat ale czasem i tutaj mogło niektórych to zaskoczyć Rien potrafił ugryźć się w język. Oczywiście jeżeli miał wtedy jakiś cel i był trzeźwy.
- Pamiętaj Kruger że jak na razie to ja posiadam odznakę lidera klubu pojedynków. - delikatnie chciał jej utrzeć nosa. Nie w oczywisty sposób wyzywania jej na pojedynek i rozpłaszczenia. Na to jeszcze kiedyś przyjdzie czas, ale to nie był czas i miejsce na takie spektakularne udowadnianie swojej racji.
Spojrzał a wielkie ptaszysko.
- Niestety w Hogwarcie zakazany. - wzruszył ramionami podchodząc do ptaka i go głaskając po nieupierzonej szyi. - Ale są miejsca gdzie używa się jak naszych sów. Z tym że są bardziej odporne na ataki innych drapieżników i szybsze. - mówił o sępie jak małe dziecko o swoim lizaku które właśnie dostało. Że taki dobry, że kolorowy, że smakuje ulubioną gumą. - Trzeba uważać bo czasem są narowiste. Ale da się z tym żyć. - skończył zaskoczony posunięciem Moniki. Dziewczyna go cały czas prowokowała on w myślach kalkulował czy to aby czasem nie jakaś podpucha. Nie byli już dziećmi, znali swoje potrzeby, te wynikające z ich płci również. Nie zdążyła odsunąć swojej twarzy od jego. Ręka objął ją w pasie i przysunął. Ich usta na nowo się razem spotkały. Tym razem obydwoje dłużej przeciągali pocałunek.
Adrien RienKlasa VII - Urodziny : 01/01/1997
Wiek : 27
Skąd : Londyn
Krew : Czysta
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Magic Land :: Hogwart :: WIEŻE :: Wieża zachodnia
Strona 4 z 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach