Namiot weselny
+24
Ophelia Cortez
Morwen Blodeuwedd
Aleksander Cortez
Brandon Tayth
Bohater Niezależny
Monika Kruger
Caliente Thomas
Luis Castellani
Konrad Moore
William Greengrass
Christine Greengrass
Suzanne Castellani
Dymitr Milligan
Andrew Wilson
Adrienne Cryan
Catherine Greengrass
Cassidy Thomas
Adrienne Matluck
Vanadesse Devereux
Logan Campbell
Micah Johansen
Zoja Yordanova
Meredith Cooper
Hyperion Greengrass
28 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Szkocja :: Greenock :: Greengrass Manor
Strona 4 z 5
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Namiot weselny
First topic message reminder :
ZA ZGODĄ ADMINISTRACJI - BILOKACJA NA CZAS WESELA!
Ogromny namiot weselny rozstawiony był z dala od od zamku Greengrassów tuż nad samym jeziorem w najbardziej płaskim i rozległym terenie. Trawa została tu magicznie odświeżona i wzmocniona, a błoto, które o tej porze rok ubyło nieuniknione magicznie zniknęło ustępując miejsca twardemu, stabilnemu gruntowi. Choć do wiosny było jeszcze daleko, a pogoda nie wydawała się na to pozwolić, to jednak zrezygnowano ze ścian namiotu na rzecz przepięknych widoków na jezioro, góry, las i zamek. W namiocie było jednak przyjemnie ciepło. Z sufitu zwisały pięknie pachnące świeże kwiaty, a całość oświetlały unoszące się pod sufitem świece.
Na początku ceremonii namiot wypełniały tylko białe ozdobione zieloną tkaniną krzesła, które zwrócone były w stronę jeziora. Krzesła stały rzędami po lewej i po prawej stronie, środkiem zaś rozciągał się czerwony, długi dywan, po którym kroczyć będzie panna młoda. Po zakończonej ceremonii zaślubin rzędy krzeseł ustąpią miejsca okrągłym stołom ustawionym po lewej jak i po prawej stronie. Na środku zaś na tle jeziora stanie długi stół dla młodej pary i ich najbliższych, a środek zamieni się w wielki parkiet. Wieczór umilać będzie orkiestra ustawiona po bokach namiotu przygrywając tradycyjne skoczne utwory szkockie.
Ponieważ na terenie całej posiadłości nie można się teleportować, a sam zamek jest nienanoszalny w celu ułatwienia gościom przybycia na ten uroczysty wieczór wysłane zaproszenia zostały zamienione w świstokliki, które przeniosą zaproszonych przed bramę w kilkuminutowych odstępach czasu. Tam na gości czekać będzie dwóch odźwiernych ubranych w tradycyjne szkockie kilty, którzy odhaczali na liście przybyłych i kierowali ich dalej, gdzie czekały białe bryczki ozdobione kwiatami i wstążkami zaprzężone w białe, skrzydlate konie, które odwoziły gości pod namiot i wracały po kolejnych.
Ogromny namiot weselny rozstawiony był z dala od od zamku Greengrassów tuż nad samym jeziorem w najbardziej płaskim i rozległym terenie. Trawa została tu magicznie odświeżona i wzmocniona, a błoto, które o tej porze rok ubyło nieuniknione magicznie zniknęło ustępując miejsca twardemu, stabilnemu gruntowi. Choć do wiosny było jeszcze daleko, a pogoda nie wydawała się na to pozwolić, to jednak zrezygnowano ze ścian namiotu na rzecz przepięknych widoków na jezioro, góry, las i zamek. W namiocie było jednak przyjemnie ciepło. Z sufitu zwisały pięknie pachnące świeże kwiaty, a całość oświetlały unoszące się pod sufitem świece.
Na początku ceremonii namiot wypełniały tylko białe ozdobione zieloną tkaniną krzesła, które zwrócone były w stronę jeziora. Krzesła stały rzędami po lewej i po prawej stronie, środkiem zaś rozciągał się czerwony, długi dywan, po którym kroczyć będzie panna młoda. Po zakończonej ceremonii zaślubin rzędy krzeseł ustąpią miejsca okrągłym stołom ustawionym po lewej jak i po prawej stronie. Na środku zaś na tle jeziora stanie długi stół dla młodej pary i ich najbliższych, a środek zamieni się w wielki parkiet. Wieczór umilać będzie orkiestra ustawiona po bokach namiotu przygrywając tradycyjne skoczne utwory szkockie.
Ponieważ na terenie całej posiadłości nie można się teleportować, a sam zamek jest nienanoszalny w celu ułatwienia gościom przybycia na ten uroczysty wieczór wysłane zaproszenia zostały zamienione w świstokliki, które przeniosą zaproszonych przed bramę w kilkuminutowych odstępach czasu. Tam na gości czekać będzie dwóch odźwiernych ubranych w tradycyjne szkockie kilty, którzy odhaczali na liście przybyłych i kierowali ich dalej, gdzie czekały białe bryczki ozdobione kwiatami i wstążkami zaprzężone w białe, skrzydlate konie, które odwoziły gości pod namiot i wracały po kolejnych.
Ostatnio zmieniony przez Hyperion Greengrass dnia Wto 24 Lut 2015, 20:29, w całości zmieniany 1 raz
Re: Namiot weselny
Sunąc po parkiecie w ramionach Williama czuła, że napięcie w żołądku ustępuje a po ramionach i odkrytych plecach sunie przyjemne ciepło. Czy coś mogłoby popsuć im ten dzień? Przymknęła oczy. Kroki znali jakby na pamięć. Słodki głos driady i rozbudzający wyobraźnię ton fauna przeplatały się ze sobą, fascynując słuchaczy. Kolorowe wróżki unosiły się wokół, rzucając magiczne, migotliwe światło na parę młodych...
Aż całą błogość ucięło jedno, krótkie stwierdzenie jej męża. Zoja wyszła. Udawała, że nie dosłyszała, choć wyraźnie mógł poczuć jak drgnęła w jego ramionach a oczy szeroko się otworzyły. Postanowiła nie zwracać większej uwagi, nie zatracać się w tym...
Kilka tonów później na parkiet dołączyli ich rodzice. Cass tańcząc z Hyperionem starała się delikatnie wybadać, w jakim stopniu Greengrass sernior zadowolony jest z przebiegu wesela. Miała dziwne poczucie, że ojciec Williama nigdy tak naprawdę jej nie lubił...
Po walcach i menuetach czas przyszedł na dużo skoczniejszą część, w której i ona i William raźno dopingowali szkockich tancerzy. Podobała jej się ta swojskość i szczera radość, zupełnie różna od skupionych, oceniających spojrzeń charakteryzujących innych czarodziejów.
W pewnym momencie William oddalił się od jej stolika. Nie zwróciła na to większej uwagi, w końcu co chwilę podchodzili do nich bliżsi i dalsi znajomi, pragnąc pogawędzić o ślubie, wypić drinka czy dwa, czy podpytać o dalsze plany. Zajęta obserwowaniem Leny i Brandona, wirujących na parkiecie, nie zauważyła, jak młody Greengrass wydaje ciche polecenie Skrętkowi.
Dopiero kilkanaście minut później zaalarmował ją trzask teleportacji. Na środku namiotu pojawił się skrzat, za nogę trzymając... Wściekłą Zoję. Cass poczuła gwałtowne ukłucie gdzieś w środku, zrobiło jej się zimno. William, zupełnie nie zwracając uwagi na własną żonę, bezceremonialnie kazał Zoi zasiąść na pustym miejscu Luisa i zaczął ją... opieprzać. Tego było za wiele. Sam rzucił na nią zaklęcie zapomnienia. Jeśli zrobił to dobrze, nie miała prawa opuścić przyjęcia z powodu zazdrości, chodziło więc albo o chęć spędzenia czasu z Matluckiem... Albo o coś zupełnie innego, czego nie było dane jej poznać. William chyba jednak łudził się, że chodzi o niego...
Wstała, poprawiając poły sukienki.
- Szanowny panie Greengrass, cholera jasna, takich spraw nie załatwia się na środku wesela, inaczej wróży to chwilową niedyspozycję centaura na płodność. - warknęła do Williama cicho, mrużąc oczy i zabierając się ze swojego miejsca. - Zoja miała prawo zrezygnować z części weselnej i wysyłanie za nią psa gończego świadczy jedynie o niedojrzałości. Przepraszam za niego.
Spojrzała na dziewczynę, wciąż tak nieświadomą, jak bardzo inaczej wyglądałby ten dzień, gdyby Greengrass nie zabawił się z jej pamięcią. Skoro już się zabawił, to powinien dać jej święty spokój...
- Nie życzę sobie byś wymuszał na gościach obecność, to raz. Dwa, zmień ton, bo mówisz do kobiety. A trzy, jak już załatwicie tę sprawę na uboczu, zrób coś z kwestią pozostawionego w Londynie Aarona, bo nie należy mu się takie traktowanie.
Mówiła tylko do Zoi i Williama, choć już zauważyła, że siedzące nieopodal matki przyglądają im się uważnie. Następnie stanowczym krokiem ruszyła do Leny i Brandona. Posłała im niewyraźnie uśmiechy.
- Napijmy się.
Aż całą błogość ucięło jedno, krótkie stwierdzenie jej męża. Zoja wyszła. Udawała, że nie dosłyszała, choć wyraźnie mógł poczuć jak drgnęła w jego ramionach a oczy szeroko się otworzyły. Postanowiła nie zwracać większej uwagi, nie zatracać się w tym...
Kilka tonów później na parkiet dołączyli ich rodzice. Cass tańcząc z Hyperionem starała się delikatnie wybadać, w jakim stopniu Greengrass sernior zadowolony jest z przebiegu wesela. Miała dziwne poczucie, że ojciec Williama nigdy tak naprawdę jej nie lubił...
Po walcach i menuetach czas przyszedł na dużo skoczniejszą część, w której i ona i William raźno dopingowali szkockich tancerzy. Podobała jej się ta swojskość i szczera radość, zupełnie różna od skupionych, oceniających spojrzeń charakteryzujących innych czarodziejów.
W pewnym momencie William oddalił się od jej stolika. Nie zwróciła na to większej uwagi, w końcu co chwilę podchodzili do nich bliżsi i dalsi znajomi, pragnąc pogawędzić o ślubie, wypić drinka czy dwa, czy podpytać o dalsze plany. Zajęta obserwowaniem Leny i Brandona, wirujących na parkiecie, nie zauważyła, jak młody Greengrass wydaje ciche polecenie Skrętkowi.
Dopiero kilkanaście minut później zaalarmował ją trzask teleportacji. Na środku namiotu pojawił się skrzat, za nogę trzymając... Wściekłą Zoję. Cass poczuła gwałtowne ukłucie gdzieś w środku, zrobiło jej się zimno. William, zupełnie nie zwracając uwagi na własną żonę, bezceremonialnie kazał Zoi zasiąść na pustym miejscu Luisa i zaczął ją... opieprzać. Tego było za wiele. Sam rzucił na nią zaklęcie zapomnienia. Jeśli zrobił to dobrze, nie miała prawa opuścić przyjęcia z powodu zazdrości, chodziło więc albo o chęć spędzenia czasu z Matluckiem... Albo o coś zupełnie innego, czego nie było dane jej poznać. William chyba jednak łudził się, że chodzi o niego...
Wstała, poprawiając poły sukienki.
- Szanowny panie Greengrass, cholera jasna, takich spraw nie załatwia się na środku wesela, inaczej wróży to chwilową niedyspozycję centaura na płodność. - warknęła do Williama cicho, mrużąc oczy i zabierając się ze swojego miejsca. - Zoja miała prawo zrezygnować z części weselnej i wysyłanie za nią psa gończego świadczy jedynie o niedojrzałości. Przepraszam za niego.
Spojrzała na dziewczynę, wciąż tak nieświadomą, jak bardzo inaczej wyglądałby ten dzień, gdyby Greengrass nie zabawił się z jej pamięcią. Skoro już się zabawił, to powinien dać jej święty spokój...
- Nie życzę sobie byś wymuszał na gościach obecność, to raz. Dwa, zmień ton, bo mówisz do kobiety. A trzy, jak już załatwicie tę sprawę na uboczu, zrób coś z kwestią pozostawionego w Londynie Aarona, bo nie należy mu się takie traktowanie.
Mówiła tylko do Zoi i Williama, choć już zauważyła, że siedzące nieopodal matki przyglądają im się uważnie. Następnie stanowczym krokiem ruszyła do Leny i Brandona. Posłała im niewyraźnie uśmiechy.
- Napijmy się.
Re: Namiot weselny
Zaczalem tanczyc z Monika zaraz po, a nawet w trakcie pierwszego tanca mlodej pary. Muzyka byla to raz szybsza, innym razem wolniejsza. Dawalem sobie rade w tancu, jednak Monika nie byla tak bardzo wytrzymala. Odprowadzilem ja do stolika, kiedy powiedziala, ze ma juz dosyc jak na razie.
- Odpocznij sobie, a ja zaraz przyjde - powiedzialem do swojej towarzyszki usmiechajac sie.
Odszedlem od Krugerowny i ruszylem ku Cassidy. Bedac przy pannie mlodej zlapalem ja w pasie, ze zrobila piruet, a ja obrocilem sie wokol niej.
- No czesc pani Greengrass. Pora napic sie za pani zdrowie i szczescie - odparlem puszczajac jej oczko.
Moze przeszkodzilem jej teraz, ale zauwazylem, iz dziewczynie potrzebna jest odsiecz. Spojrzalem w kierunku stolu na Christine. Jej tez nadejde z odsiecza, lecz najpierw dotrzymam towarzystwa przyjaciolce, ktorej maz odpierdziela jakies maniany...
- Odpocznij sobie, a ja zaraz przyjde - powiedzialem do swojej towarzyszki usmiechajac sie.
Odszedlem od Krugerowny i ruszylem ku Cassidy. Bedac przy pannie mlodej zlapalem ja w pasie, ze zrobila piruet, a ja obrocilem sie wokol niej.
- No czesc pani Greengrass. Pora napic sie za pani zdrowie i szczescie - odparlem puszczajac jej oczko.
Moze przeszkodzilem jej teraz, ale zauwazylem, iz dziewczynie potrzebna jest odsiecz. Spojrzalem w kierunku stolu na Christine. Jej tez nadejde z odsiecza, lecz najpierw dotrzymam towarzystwa przyjaciolce, ktorej maz odpierdziela jakies maniany...
Re: Namiot weselny
Uśmiechnął się nieco zawstydzony (szok!), gdy Lena wspomniała o jego włosach, które zaczesał z taką starannością i zresztą nie bez sporych trudności. Brandon nie chciał dać po sobie poznać, że owa wzmianka mile połechtała jego próżność, ale niespecjalnie mu to wyszło. Zauważył również, że niepotrzebnie wypalił na temat Rafflesa, dlatego postanowił więcej nie gadać podobnego typu bzdur - zamiast tego miał zamiar sprawdzić, że panna Gregorovic będzie się tutaj świetnie bawić.
Prawdę powiedziawszy trochę martwił się tym, że jak już wrócą do szkoły, to dostanie od Rafflesa po prostu po ryju. Jak na razie miał dosyć fizycznych obrażeń...ale cóż. Mówi się trudno. Będzie co ma być.
Kiedy tak wirowali w takt skocznej muzyczki, Tayth kątem oka dostrzegł, że coś niedobrego dzieje się między młodą parą. William rozmawiał w ogóle z inną babką, na dodatek przytarganą przez skrzata. Dziwne... Gdy piosenka dobiegła końca, szybko nachylił się do swojej partnerki.
- Lena, chyba coś nie tak się dzieje. - Spojrzał wymownie tam, gdzie jeszcze przed chwilą stała Cassidy, ale jej nie dostrzegł. Uniósł brwi lekko, teraz przyglądając się Greengrasowi, gdy wtem do jego uszu dobiegł głos panny młodej. Dostrzegł również Dymitra, który przyczłapał tuż za nią. Włoch olał fakt, że przyszedł na wesele z jego byłą dziewczyną, dlatego uścisnął mu dłoń i posłał uśmiech - nasz Brandoś był dzisiaj normalnie nie do poznania!
To, że Cassidy chciała się z nimi napić, tylko utwierdziło go w przekonaniu, że z całą pewnością coś szło nie tak. Postanowiwszy darować sobie domysły i bezgłośne pomstowanie na głupotę brania ślubu w tak młodym wieku, przywołał na twarz wesoły uśmiech i chwycił Lenę za rękę.
- Dla ciebie wszystko, Cassidy! Dymitr, zabieramy damy na ognistą. - Raźnym krokiem ruszył ku stołowi i krótkim machnięciem różdżki sprawił, że obok nich pojawiły się cztery pokaźne szklanice wypełnione ognistą whisky. Mimo wszystko był dobrym chłopcem i nie chciał, by najlepsza przyjaciółka Leny miała spaprany ślub. A wszystko zmierzało ku temu, by tak właśnie było - czasem przepych i awangarda to nie wszystko. Ludzie, nie chajtajcie się w wieku lat osiemnastu!
- Zdrowie panny młodej! - zawołał głośno i uniósł wysoko drinka, by następnie upić kilka sporych łyków. Miał co prawda mocną głowę i prawdopodobieństwo, że się upije, było znikome...ale jak się bawić to się bawić!
Prawdę powiedziawszy trochę martwił się tym, że jak już wrócą do szkoły, to dostanie od Rafflesa po prostu po ryju. Jak na razie miał dosyć fizycznych obrażeń...ale cóż. Mówi się trudno. Będzie co ma być.
Kiedy tak wirowali w takt skocznej muzyczki, Tayth kątem oka dostrzegł, że coś niedobrego dzieje się między młodą parą. William rozmawiał w ogóle z inną babką, na dodatek przytarganą przez skrzata. Dziwne... Gdy piosenka dobiegła końca, szybko nachylił się do swojej partnerki.
- Lena, chyba coś nie tak się dzieje. - Spojrzał wymownie tam, gdzie jeszcze przed chwilą stała Cassidy, ale jej nie dostrzegł. Uniósł brwi lekko, teraz przyglądając się Greengrasowi, gdy wtem do jego uszu dobiegł głos panny młodej. Dostrzegł również Dymitra, który przyczłapał tuż za nią. Włoch olał fakt, że przyszedł na wesele z jego byłą dziewczyną, dlatego uścisnął mu dłoń i posłał uśmiech - nasz Brandoś był dzisiaj normalnie nie do poznania!
To, że Cassidy chciała się z nimi napić, tylko utwierdziło go w przekonaniu, że z całą pewnością coś szło nie tak. Postanowiwszy darować sobie domysły i bezgłośne pomstowanie na głupotę brania ślubu w tak młodym wieku, przywołał na twarz wesoły uśmiech i chwycił Lenę za rękę.
- Dla ciebie wszystko, Cassidy! Dymitr, zabieramy damy na ognistą. - Raźnym krokiem ruszył ku stołowi i krótkim machnięciem różdżki sprawił, że obok nich pojawiły się cztery pokaźne szklanice wypełnione ognistą whisky. Mimo wszystko był dobrym chłopcem i nie chciał, by najlepsza przyjaciółka Leny miała spaprany ślub. A wszystko zmierzało ku temu, by tak właśnie było - czasem przepych i awangarda to nie wszystko. Ludzie, nie chajtajcie się w wieku lat osiemnastu!
- Zdrowie panny młodej! - zawołał głośno i uniósł wysoko drinka, by następnie upić kilka sporych łyków. Miał co prawda mocną głowę i prawdopodobieństwo, że się upije, było znikome...ale jak się bawić to się bawić!
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Namiot weselny
Taka oto magia skrzatów. Prędzej zginą, niż nie wykonają polecenia. Zoja nie miała szans. A Will? Skąd niby miał wiedzieć, że Zoja postanowiła się ulotnić cichaczem z uczty? Gdy wysyłał Skrętka, by ja przyprowadził był święcie przekonany, że ona ciągle gdzieś tu się kręci. Miał ją przyprowadzić, nie przyciągnąć... Cassidy naprawde myślała, że kierowały nim takie pobudki? No to się myliła.
- Jestem śmiertelnie poważny - mruknął cicho nie spuszczając wzroku z twarzy Zoi nawet wtedy, gdy chyba nieświadomie obnażyła przed nim nogi. Jej dzień? Szczeka drgnęła mu nerwowo, ale nie skomentował do póki nie wspomniała o Aaronie. A może o Asimie? Przyszła z Aaronem, więc jednak miał nadzieję, że chodzi o niego.
- A więc dobrze się stało, że Cię ściągnąłem z powrotem - starał się mówić spokojnie, by nie zwracać na siebie uwagi. Policzki jednak mu płonęły.
- Naprawdę wolałaś pić z NIM tam niż świętować z przyjacielem? - zapytał znowu bardziej z żalem niż złością. Czy Zoja naprawdę kochała go tak bardzo, że nie pamiętała nic z ich wspólnie spędzonych chwil? Z tych wszystkich wakacji, które spędzała w jego domu? Naprawdę go to bolało. Gdyby wiedział, że tak to się potoczy nigdy nie zdecydowałby się na to, by wymazać jej pamięć. Chyba wolałby, żeby cierpiała. Spojrzał na Cassidy trochę tak, jakby dopiero przypomniał sobie o jej istnieniu. Była zła i wcale się nie dziwił.
- Zoja jest moją przyjaciółką. Jedyną przyjaciółką i gościem honorowym, co zwalnia ją z przywileju do tego prawa. Zapewne nie chciałaby bym to ja olał ją ciepłym moczem w dniu jej ślubu. To ona powinna przeprosić - dodał tonem obrażonego przedszkolaka. Gdzie się podziała jego Zoja? Prychnął słysząc jej marne tłumaczenie. Była na ślubie? No wow!
- Tak, i zmyłaś się szybciej niż Twoja cudowna opiekunka. Ona przynajmniej zaczekała na pierwszy taniec. Obie jesteście siebie warte... - mruknął z goryczą sięgając po szklankę, która jak na zawołanie napełniła się złotym trunkiem. Nie musiał nawet głośno wymawiać swojego życzenia. Kolejne ostre słowa, które pewnie tylko pogorszą sytuację. W sumie miał to przestało go to obchodzić bo teraz i Cassidy go zostawiła.
- Jesteś zadowolona? - zapytał upijając kolejnego łyka. A miał nie pić. No nie da się! Hyperion chyba zauważył czające się niebezpieczeństwo upadku wesela, bo skończył pląsać i zdyszany wrócił do stolika, stanął nad Zoją i położył dłonie na jej ramionach posyłając Williamowi przeszywające spojrzenie! Aż przeszły go dreszcze.
- No proszę, proszę. Nie, nie, nie wstawaj, zwilżę tylko usta. - powiedział sięgając po swoją szklankę. - Cieszę się, że moje informacje się nie potwierdziły. To byłoby wielkie faux-pas - uśmiechnął się ściskając lekko ramię dziewczyny i odstawił szklankę. Podszedł jeszcze na chwilę do żony oznajmić jej, że zaraz po nią przyjdzie i wrócił zabawiać gości raz po raz posyłając spojrzenie w kierunku syna. Wiedział, że wyszła. On wie wszystko... Will z kolei wbił wzrok w tańczącą żonę i wyglądał trochę, jakby miał się zaraz rozpłakać. Wszystko spieprzyło się w jednej chwili nim naprawde się zaczęło.
- Chcesz, to idź. Ale jeśli teraz wyjdziesz... - spojrzał na Zoję krótko i znowu przeniósł spojrzenie na Cassidy tańczącą z Dymitrem - Jeśli wyjdziesz, to przestaniesz dla mnie istnieć.
- Jestem śmiertelnie poważny - mruknął cicho nie spuszczając wzroku z twarzy Zoi nawet wtedy, gdy chyba nieświadomie obnażyła przed nim nogi. Jej dzień? Szczeka drgnęła mu nerwowo, ale nie skomentował do póki nie wspomniała o Aaronie. A może o Asimie? Przyszła z Aaronem, więc jednak miał nadzieję, że chodzi o niego.
- A więc dobrze się stało, że Cię ściągnąłem z powrotem - starał się mówić spokojnie, by nie zwracać na siebie uwagi. Policzki jednak mu płonęły.
- Naprawdę wolałaś pić z NIM tam niż świętować z przyjacielem? - zapytał znowu bardziej z żalem niż złością. Czy Zoja naprawdę kochała go tak bardzo, że nie pamiętała nic z ich wspólnie spędzonych chwil? Z tych wszystkich wakacji, które spędzała w jego domu? Naprawdę go to bolało. Gdyby wiedział, że tak to się potoczy nigdy nie zdecydowałby się na to, by wymazać jej pamięć. Chyba wolałby, żeby cierpiała. Spojrzał na Cassidy trochę tak, jakby dopiero przypomniał sobie o jej istnieniu. Była zła i wcale się nie dziwił.
- Zoja jest moją przyjaciółką. Jedyną przyjaciółką i gościem honorowym, co zwalnia ją z przywileju do tego prawa. Zapewne nie chciałaby bym to ja olał ją ciepłym moczem w dniu jej ślubu. To ona powinna przeprosić - dodał tonem obrażonego przedszkolaka. Gdzie się podziała jego Zoja? Prychnął słysząc jej marne tłumaczenie. Była na ślubie? No wow!
- Tak, i zmyłaś się szybciej niż Twoja cudowna opiekunka. Ona przynajmniej zaczekała na pierwszy taniec. Obie jesteście siebie warte... - mruknął z goryczą sięgając po szklankę, która jak na zawołanie napełniła się złotym trunkiem. Nie musiał nawet głośno wymawiać swojego życzenia. Kolejne ostre słowa, które pewnie tylko pogorszą sytuację. W sumie miał to przestało go to obchodzić bo teraz i Cassidy go zostawiła.
- Jesteś zadowolona? - zapytał upijając kolejnego łyka. A miał nie pić. No nie da się! Hyperion chyba zauważył czające się niebezpieczeństwo upadku wesela, bo skończył pląsać i zdyszany wrócił do stolika, stanął nad Zoją i położył dłonie na jej ramionach posyłając Williamowi przeszywające spojrzenie! Aż przeszły go dreszcze.
- No proszę, proszę. Nie, nie, nie wstawaj, zwilżę tylko usta. - powiedział sięgając po swoją szklankę. - Cieszę się, że moje informacje się nie potwierdziły. To byłoby wielkie faux-pas - uśmiechnął się ściskając lekko ramię dziewczyny i odstawił szklankę. Podszedł jeszcze na chwilę do żony oznajmić jej, że zaraz po nią przyjdzie i wrócił zabawiać gości raz po raz posyłając spojrzenie w kierunku syna. Wiedział, że wyszła. On wie wszystko... Will z kolei wbił wzrok w tańczącą żonę i wyglądał trochę, jakby miał się zaraz rozpłakać. Wszystko spieprzyło się w jednej chwili nim naprawde się zaczęło.
- Chcesz, to idź. Ale jeśli teraz wyjdziesz... - spojrzał na Zoję krótko i znowu przeniósł spojrzenie na Cassidy tańczącą z Dymitrem - Jeśli wyjdziesz, to przestaniesz dla mnie istnieć.
Re: Namiot weselny
Dostrzegłszy emocjonalną reakcję na komplement z jej strony, zaśmiała się pod nosem. W gruncie rzeczy, nie kłamała. Nigdy przecież nie powiedziała, by nie odpowiadała jej aparycja Włocha. Pomijając oczywiście czwartą klasę, kiedy to inne, nacechowane emocjonalnie słowo mogłoby zastąpić odpowiada. Teraz jednak za onyksowym spojrzeniem nie krył się młodzieńcy płomień miłości, co zwykła, niewymuszona wesołość. Dla Gregorovic, wciąż coś nowego. I poniekąd ekscytującego.
Rosjanka doskonale wiedziała, że sprawcą jej tak doskonałego nastroju jest nie kto inny jak Tayth-Wilson, i zamierzała mu szczerze za to podziękować. Kiedy nawet zdecydowała, w jaki sposób powinna okazać mu swą wdzięczność, z zamyślenia wyrwał ją ton Ślizgona. Czarne spojrzenie powiodło wzdłuż gości, zatrzymując się na młodej parze. Lena poczuła jak całe jej ciało sztywnieje. Yordanova. Wiedziała o tej małej, niepozornej Bułgarce wystarczająco, by prędko obliczyć jak dużo krwi napsuła jej najszczerszej przyjaciółce. Usta wygięły się w smutnym grymasie.
- Jeszcze chwila, a trzasnę temu bufonowi Drętwotą między oczy. Jak Merlina kocham. - Warknęła, świdrując wzrokiem Pana Młodego. A przecież tak mocno próbowała go polubić. Teraz i tak już wszystko na marne.
Kiedy tylko ujrzała Cassidy zbliżającą się w ich stronę, uśmiechnęła się doń szczerze. Dymitra przywitała skromnym skinieniem, za nim też jakoś nigdy nie przepadała. Bo bądźmy szczerzy, kogo ona naprawdę lubiła?
- Czytasz mi w myślach kochana. - Odparła na prośbę byłej Ślizgonki, wyciągając w jej kierunku swe ramię. Wolna dłoń została niespodziewanie uwięziona przez Brandona, jednak nawet w najmniejszym stopniu nie przeszkodziło jej to w dotarciu do stolika. Mając tak blisko siebie panią Greengrass i Milligana, musiała być szczególnie ostrożna. Przecież ich tajemnica nie miała prawa wyjść na jaw.
Chwyciła szklankę w drobne dłonie, chętnie przyłączając się do toastu. Rzuciła przelotne spojrzenie na Włocha, jakby chcąc się upewnić, że wie o co jej chodzi. Chwilę później umoczyła wargi w złocisto-brązowej cieczy, która momentalnie rozpaliła jej przełyk, rzecz jasna, niedosłownie.
Rosjanka doskonale wiedziała, że sprawcą jej tak doskonałego nastroju jest nie kto inny jak Tayth-Wilson, i zamierzała mu szczerze za to podziękować. Kiedy nawet zdecydowała, w jaki sposób powinna okazać mu swą wdzięczność, z zamyślenia wyrwał ją ton Ślizgona. Czarne spojrzenie powiodło wzdłuż gości, zatrzymując się na młodej parze. Lena poczuła jak całe jej ciało sztywnieje. Yordanova. Wiedziała o tej małej, niepozornej Bułgarce wystarczająco, by prędko obliczyć jak dużo krwi napsuła jej najszczerszej przyjaciółce. Usta wygięły się w smutnym grymasie.
- Jeszcze chwila, a trzasnę temu bufonowi Drętwotą między oczy. Jak Merlina kocham. - Warknęła, świdrując wzrokiem Pana Młodego. A przecież tak mocno próbowała go polubić. Teraz i tak już wszystko na marne.
Kiedy tylko ujrzała Cassidy zbliżającą się w ich stronę, uśmiechnęła się doń szczerze. Dymitra przywitała skromnym skinieniem, za nim też jakoś nigdy nie przepadała. Bo bądźmy szczerzy, kogo ona naprawdę lubiła?
- Czytasz mi w myślach kochana. - Odparła na prośbę byłej Ślizgonki, wyciągając w jej kierunku swe ramię. Wolna dłoń została niespodziewanie uwięziona przez Brandona, jednak nawet w najmniejszym stopniu nie przeszkodziło jej to w dotarciu do stolika. Mając tak blisko siebie panią Greengrass i Milligana, musiała być szczególnie ostrożna. Przecież ich tajemnica nie miała prawa wyjść na jaw.
Chwyciła szklankę w drobne dłonie, chętnie przyłączając się do toastu. Rzuciła przelotne spojrzenie na Włocha, jakby chcąc się upewnić, że wie o co jej chodzi. Chwilę później umoczyła wargi w złocisto-brązowej cieczy, która momentalnie rozpaliła jej przełyk, rzecz jasna, niedosłownie.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Namiot weselny
Nie miała ochoty wysłuchiwać pełnych żalu i pretensji słów Williama. A już zwłaszcza niezbyt wyszukanych wyrażeń traktujących o ciepłym moczu. Ohyda! Czuła, jak gdzieś w środku do czerwoności rozpala się zwykła, wiedźmia zazdrość. Nie chciała dać się sprowokować mężowi i użyć przyczepionej do uda różdżki, świadoma, że nie najlepiej służyłoby to dalszym losom ich małżeństwa...
Czym prędzej ruszyła do przyjaciółki i jej towarzysza. Zanim zdążyła wypalić choćby i słowo, ktoś okręcił ją w żwawym piruecie. Westchnęła, jednak na usta prędko wkradł się łagodny uśmiech. Dymitr. Zawsze blisko. Zawsze tam, gdzie go potrzebowała.
- Gdzie twoja partnerka? Zrezygnowałeś nareszcie z tej niemagicznej Azjatki? - zagaiła, dając się prowadzić ku stolikowi, gdzie znikąd znalazły się cztery solidnie szklanice Ognistej Whisky. Cass odetchnęła, wyraźnie zaskoczona kalibrem alkoholu, jednak szczerozłoty uśmiech Brandona dostatecznie ją przekonał. Ujęła szklankę w dłoń, uśmiechnęła się na raźny toast i wychyliła solidnego łyka. Oczy zaszły jej łzami, przymknęła je, uśmiechając się i kręcąc głową. Zakaszlała parę razy i jako tako udało jej się przeżyć.
- Uff! Ostro. Brandon, koniecznie pozdrów ode mnie Mackendrę. Co u niej właściwie słychać? - Siostra Taytha była pierwszą przyjaciółką Cass w szkolnych murach. Szybko jednak okazało się, że różnica charakterów i poglądów na czystą krew sprawnie podzieliła dziewczynki już u zaczątku ich znajomości. Obecnie Mackendra powinna już dawno skończyć szkołę...
Panna młoda wydawała się niefrasobliwie dobrze bawić, nawet nie zerknęła w kierunku stolika przy którym William perorował o wielkiej przyjaźni z Zoją i do którego pospieszył sam Greengrass senior, pragnąc powstrzymać ewentualną katastrofę... Na tyle dawno nie widziała się ze szkolnymi znajomymi, że napicie się z nimi tu i teraz zdawało się być najjaśniejszą gwiazdą na firmamencie planów.
Czym prędzej ruszyła do przyjaciółki i jej towarzysza. Zanim zdążyła wypalić choćby i słowo, ktoś okręcił ją w żwawym piruecie. Westchnęła, jednak na usta prędko wkradł się łagodny uśmiech. Dymitr. Zawsze blisko. Zawsze tam, gdzie go potrzebowała.
- Gdzie twoja partnerka? Zrezygnowałeś nareszcie z tej niemagicznej Azjatki? - zagaiła, dając się prowadzić ku stolikowi, gdzie znikąd znalazły się cztery solidnie szklanice Ognistej Whisky. Cass odetchnęła, wyraźnie zaskoczona kalibrem alkoholu, jednak szczerozłoty uśmiech Brandona dostatecznie ją przekonał. Ujęła szklankę w dłoń, uśmiechnęła się na raźny toast i wychyliła solidnego łyka. Oczy zaszły jej łzami, przymknęła je, uśmiechając się i kręcąc głową. Zakaszlała parę razy i jako tako udało jej się przeżyć.
- Uff! Ostro. Brandon, koniecznie pozdrów ode mnie Mackendrę. Co u niej właściwie słychać? - Siostra Taytha była pierwszą przyjaciółką Cass w szkolnych murach. Szybko jednak okazało się, że różnica charakterów i poglądów na czystą krew sprawnie podzieliła dziewczynki już u zaczątku ich znajomości. Obecnie Mackendra powinna już dawno skończyć szkołę...
Panna młoda wydawała się niefrasobliwie dobrze bawić, nawet nie zerknęła w kierunku stolika przy którym William perorował o wielkiej przyjaźni z Zoją i do którego pospieszył sam Greengrass senior, pragnąc powstrzymać ewentualną katastrofę... Na tyle dawno nie widziała się ze szkolnymi znajomymi, że napicie się z nimi tu i teraz zdawało się być najjaśniejszą gwiazdą na firmamencie planów.
Re: Namiot weselny
Po obroceniu sie z Cassidy przywitalem sie rowniez z Lena i Brandonem, do których szla wczesniej studentka. Uscisnalem dlon Brandona i spojrzalem na Monike. Chyba kazdy wie, ze tamtych dwoje maja sie ku sobie.
- Nie, wrecz przeciwnie - przyznalem sie przyjaciolce. - Jakis czas temu wrocilismy do siebie, ale dzisiaj zabralem tutaj Monikę - dodalem, patrzac na swoja partnerke.
Gdy podeszlismy do stolu, gdzie Brandon nalal kazdemu po szklaneczce ognistej, pochwycilem szklane naczynie i wtorowalem slizgonom:
- Zdrowie pieknej panny mlodej. Chociaz moze juz pani, bo zamezna.
Upilem pol szklanki na lyka, popieklo chwile i tyle. Pijalo sie juz mocniejsze alkohole.
- Nie, wrecz przeciwnie - przyznalem sie przyjaciolce. - Jakis czas temu wrocilismy do siebie, ale dzisiaj zabralem tutaj Monikę - dodalem, patrzac na swoja partnerke.
Gdy podeszlismy do stolu, gdzie Brandon nalal kazdemu po szklaneczce ognistej, pochwycilem szklane naczynie i wtorowalem slizgonom:
- Zdrowie pieknej panny mlodej. Chociaz moze juz pani, bo zamezna.
Upilem pol szklanki na lyka, popieklo chwile i tyle. Pijalo sie juz mocniejsze alkohole.
Re: Namiot weselny
Była naprawdę nieźle podminowana, ale starała się nie urządzać mu scen na oczach tych wszystkich ludzi. Dlatego oddychała głęboko, siedząc na krzesełku jak tresowany pies i słuchając co ma do powiedzenia.
Możliwe, że zaklęcie Williama nie było perfekcyjne. Często na wykładach z używania zaklęcia zapomnienia podkreśla się, że niebezpieczne jest modulowanie czyiś uczuć. Razem z jej zauroczeniem, które niewątpliwie trwać mogło nawet od chwili, kiedy zabłądzili w tym labiryncie podczas pierwszego poznania, odeszła też potrzeba przebywania u jego boku. Był przyjacielem, ale już nie tak bliskim. Należeli do dwóch różnych światów, dlatego nie przyszłoby jej do głowy w tym momencie, żeby się do niego zbliżyć. Zrobiła to tylko dlatego, że go kochała.
- Miałam ku temu powód - odparła jeszcze na swoją obronę. Ech, Asim... Patrzył na to gdzieś teraz z boku? Niestety pana młodego obserwowało jednak zbyt wiele par oczu, żeby zostać niezauważonym. Zdawała sobie z tego małego poruszenia wśród znajomych i z odsieczą dość szybko przyszła świeżo upieczona pani Greengrass. Wyrosła znienacka obok swojego męża, niczym anioł zemsty i w tej jednej magicznej chwili zyskała sympatię Zoi. Kolejny skutek uboczny tego, że nie miała pojęcia co je może różnić. Jeśli Cassidy czuje się zazdrosna to musi jej to koniecznie wyjaśnić!
Spąsowiała ze wstydu przy tej szybkiej i ostrej wymianie zdań nowożeńców. Obrzuciła salę nerwowym spojrzeniem. Teraz to dopiero będą mieli widownię, jeśli panna młoda pójdzie w tany bez swojego partnera.
Jesteś zadowolona?
Co?! No oczywiście! Wszystko co złe to od razu Zoja, tak?! Bo jestem biedną, brudną sierotą, przygarniętą przez nierozgarniętą dyrektorkę filii, której rodzona rodzina nie jest lepsza!
Gdyby nie Hyperion i jego lodowate dłonie, które wylądowały na jej ramionach w bardzo władczym geście, chyba by wybuchła! Skoro Panu Kontrolującemu Wszystko i Wszystkich udało się ostudzić jej temperament, Yordanovej autentycznie zrobiło się głupi, że zwykłym wyjściem na drinka wywołała taki skandal. Zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jej wina i nie miała za co przepraszać Williama, ale to mimo wszystko był ICH dzień. Nie powinni się kłócić. Głowa podpowiadała, żeby nie dać sobą manipulować, ale serce chciało naprawić sytuację.
- Nigdy nie mów w ten sposób o Morwen - powiedziała spokojnie, wstając powoli z miejsca. Chciała wyjść? Nie spojrzała nawet na Williama, a jej dłonie opuszczone wzdłuż ciała zacisnęły się w piątki.
- Naprawię to.
Tyle lat ignorowania Ślizgonów w szkole. Pielęgnowana chęć zostania szarą, niewyraźną istotką wśród czerwonych... Jak hipogryfowi w dupę! Z wielką gulą w gardle i strachem przed osobnikami, których zupełnie nie znała, stanęła nagle przy Cassidy... a trzeba nadmienić, że była w tym dniu przy niej jeszcze niższa i drobniejsza niż zazwyczaj, bo jako nieliczna miała pantofelki na płaskim obcasie.
- Mogę... Mogę się z Wami napić? - uśmiechnęła się niepewnie, całą uwagę skupiając na pannie młodej. Naprawdę się ich bała? Nie czekając na odpowiedź chwyciła za kieliszek, który przelatywał obok na tacce i uniosła go w geście toastu.
- Nieźle mu nagadałaś, dziękuję i przepraszam - powiedziała już zupełnie szczerze i mimowolnie radosnym tonem. Bo to było coś. - Za pierwsze ustawienie swojego męża do pionu?
Możliwe, że zaklęcie Williama nie było perfekcyjne. Często na wykładach z używania zaklęcia zapomnienia podkreśla się, że niebezpieczne jest modulowanie czyiś uczuć. Razem z jej zauroczeniem, które niewątpliwie trwać mogło nawet od chwili, kiedy zabłądzili w tym labiryncie podczas pierwszego poznania, odeszła też potrzeba przebywania u jego boku. Był przyjacielem, ale już nie tak bliskim. Należeli do dwóch różnych światów, dlatego nie przyszłoby jej do głowy w tym momencie, żeby się do niego zbliżyć. Zrobiła to tylko dlatego, że go kochała.
- Miałam ku temu powód - odparła jeszcze na swoją obronę. Ech, Asim... Patrzył na to gdzieś teraz z boku? Niestety pana młodego obserwowało jednak zbyt wiele par oczu, żeby zostać niezauważonym. Zdawała sobie z tego małego poruszenia wśród znajomych i z odsieczą dość szybko przyszła świeżo upieczona pani Greengrass. Wyrosła znienacka obok swojego męża, niczym anioł zemsty i w tej jednej magicznej chwili zyskała sympatię Zoi. Kolejny skutek uboczny tego, że nie miała pojęcia co je może różnić. Jeśli Cassidy czuje się zazdrosna to musi jej to koniecznie wyjaśnić!
Spąsowiała ze wstydu przy tej szybkiej i ostrej wymianie zdań nowożeńców. Obrzuciła salę nerwowym spojrzeniem. Teraz to dopiero będą mieli widownię, jeśli panna młoda pójdzie w tany bez swojego partnera.
Jesteś zadowolona?
Co?! No oczywiście! Wszystko co złe to od razu Zoja, tak?! Bo jestem biedną, brudną sierotą, przygarniętą przez nierozgarniętą dyrektorkę filii, której rodzona rodzina nie jest lepsza!
Gdyby nie Hyperion i jego lodowate dłonie, które wylądowały na jej ramionach w bardzo władczym geście, chyba by wybuchła! Skoro Panu Kontrolującemu Wszystko i Wszystkich udało się ostudzić jej temperament, Yordanovej autentycznie zrobiło się głupi, że zwykłym wyjściem na drinka wywołała taki skandal. Zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jej wina i nie miała za co przepraszać Williama, ale to mimo wszystko był ICH dzień. Nie powinni się kłócić. Głowa podpowiadała, żeby nie dać sobą manipulować, ale serce chciało naprawić sytuację.
- Nigdy nie mów w ten sposób o Morwen - powiedziała spokojnie, wstając powoli z miejsca. Chciała wyjść? Nie spojrzała nawet na Williama, a jej dłonie opuszczone wzdłuż ciała zacisnęły się w piątki.
- Naprawię to.
Tyle lat ignorowania Ślizgonów w szkole. Pielęgnowana chęć zostania szarą, niewyraźną istotką wśród czerwonych... Jak hipogryfowi w dupę! Z wielką gulą w gardle i strachem przed osobnikami, których zupełnie nie znała, stanęła nagle przy Cassidy... a trzeba nadmienić, że była w tym dniu przy niej jeszcze niższa i drobniejsza niż zazwyczaj, bo jako nieliczna miała pantofelki na płaskim obcasie.
- Mogę... Mogę się z Wami napić? - uśmiechnęła się niepewnie, całą uwagę skupiając na pannie młodej. Naprawdę się ich bała? Nie czekając na odpowiedź chwyciła za kieliszek, który przelatywał obok na tacce i uniosła go w geście toastu.
- Nieźle mu nagadałaś, dziękuję i przepraszam - powiedziała już zupełnie szczerze i mimowolnie radosnym tonem. Bo to było coś. - Za pierwsze ustawienie swojego męża do pionu?
Re: Namiot weselny
Widział jak to siostra przygląda się wszystkiemu i wszystkim z ciekawością. To z pewnością nie było w jej stylu, sukienka nie była w jej stylu, co ktoś kto na codzień z nią miał kontakt był w stanie zauważyć od razu. Matka bała się aż tak dać córce wolną rękę na kupno sukienki, że sama ją zamówiła. Oczywiście nie mogąc się powstrzymać od tego by nie pokazać jaką to oni bogatą rodziną nie są. Co prawda on sam lubił chodzić dobrze ubrany, w nowych płaszczach, ale nie miał całej szafy ubrań. Bardziej chyba miał manię na dobieranie do tego drobnych dodatków, nowe spinki do koszuli, krawaty, szaliki. Przecież nawet miał kilka czerwonych! Ten który nienawidził wszystkiego co miało coś wspólnego z tą barwą. A to wszystko przez tą walkę domów.
- Widzisz Rae, to są dość specyficzne przyjęcia, musisz się odpowiednio uśmiechać, mówić. Nie lubię za bardzo tego typu przyjęć, ale wypada nam na nie chodzić i świetnie się bawić. Nie ważne czy to jakaś tandetna muzyka, czy gra na dudach, trzeba to z uśmiechem delektować się każdym wyciem tego instrumentu - mówił cicho, bardzo cicho tak by tylko młodsza siostra go usłyszała. Mówił to dopiero kiedy usiedli przy stoliku i mieli chwilkę wolnego czasu. Na wzmiankę o tym, że ta nikogo tutaj prawie nie zna wcale się nie zdziwił.
- W końcu mało który to starszy rocznik zadaje się z młodszymi o kilka lat od siebie. Ale fakt, mało tutaj uczniów. Pewnie i tak większość jest tutaj z powodu Cass. Lena z Brandonem, Monika z naszym kuzynem. Nie wiem do kogo tak na prawdę bardziej przyszła Suzi z Aleksym. Bardzo możliwe, że są tutaj z tego samego powodu co my - odrzekł nie wiedząc przecież kim był świadek Williama, nie znał nawet gościa, ani go nie kojarzył zbytnio.
I kiedy to już młode małżeństwo mogło podejść do swojego stołu podał swojej siostrze szampana, może i była młoda, no ale też bez przesady, a on zawsze był też tym luzackim bratem, który jakoś nigdy nie oceniał tego co robiła jego siostra i mieli dobry kontakt. I interweniował jedynie gdy młoda już albo za bardzo przesadała, albo by jej pomóc. Był za tym by sama się wszystkiego uczyła i tylko w pewnych chwilach ją uczył. W chwilach takich jak ta, wprowadzał siostrę w dorosłe życie między alkohol. Bo z dwojga złego to lepiej by piła z nim, coś z górnej półki niż jakieś świństwo nieznanego nikomu pochodzenia, które łatwo dostać w Hogwarcie. I dobry alkohol można było zdobyć jeśli się znało albo Adriana, albo Davida, a tak się składało, że on znał obie te osoby, a nawet z jedną z nich się przyjaźnił. Ojciec wzniósł pierwszy toast za młodych i coś mu mówiło, że to będzie powtarzało się dzisiaj w nieskończoność. I jeśli każdy gość by miał zamiar go wznieść to wszyscy skończą dzisiaj pod stołami, chociaż o tyle dobrze, że bombelkowy napój był na prawdę smaczny. Upił więc trochę i usiadł do stołu. Teraz pora na jego ulubioną cześć przyjęcia, posiłek. Cortez bowiem był jedną z tych osób, że nie ważne ile by nie zjadły do po chwili znów na coś miał ochotę i pochłonie kolejną porcję. Zmora wszystkich gospodarzy, ale i nie zamierzał się w objadać wykwintnym jedzeniem państwa Greengrass. Jadł niewielkie porcję, tak aby tylko spróbować, zwłaszcza potraw tradycyjnych. Chociaż jak na dzisiaj to tradycji miał zdecydowanie dosyć. A to jeszcze nie miał być koniec. Po krótkim posileniu się czas przyszedł na pierwszy taniec. Ale tak na prawdę to nie na tańczących się patrzył, a na fauna, który to grał na jego ulubionym instrumencie a w dodatku zaczęła śpiewać najprawdziwsza driada. Piękny duet piękny, a zarazem bardzo niebezpieczny. Ciekawe, czy goście mieli pojęcie, że ta dwójka jakby chciała mogłaby tu urządzić niezłą rozrubę. Faun bez problemu byłby w stanie tutaj każdego zahipnotyzowac swoją grą, zwłaszcza, że Greengrass wystawił ich jak na tacy. Każdy był skupiony na jego grze i największe szczęście, że to była tylko driada, kobieta z łagodnym temperamentem, a nie wila, czystokrwista wila, a nie jej dzicko. Wtedy pewnie to byłoby ich ostatnie przyjęcie.. Kiedy muzyka ucichła, a para przestała tańczyć zaczął bić brawo, tym razem jednak energiczniej. Chociaż prawdę mówiąc to nawet nie widział tego jak tańczyli.. Chwilę jeszcze było trzeba poczekać, bo teraz jeszcze miały pierwszeństwo inne ważne osoby tutaj i kiedy to przyszła pora na gości, wstał od stołu i poprosił swoją siostrę do tańca. Może i nie było to do końca komfortowe, ale pierwszy taniec należał się właśnie jej. Nawet dobrze odnalazł się w klasycznych rytmach. Nawet wolał chyba to niż to ciągłe dudnienie. W tańcu mijał się z Brandonem, z swoim kuzynem. Chwilę po tym jego siostrę ktoś postanowił mu odbić i Cortez oddał ją wręc z uśmiechem. Wrócił więc spokojnie do swojego stolika i łapiąc za szampana zaczął spokojnie go popijać, co gorsze późniejsze różne wydarzenia spowodowały, że nawet nie widział jak jego szkło samo się napełnia więc dopiero podczas picia już trzeciej porcji zrozumiał, że trochę się rozpędził. Odstawił go natychmiast i już nie miał zamiaru po niego sięgać. Dlaczego aż tak bardzo przejmował się tym by zachować się tak nienagannie, wręcz trochę dretwoto jak na swój wiek. Za bardzo chyba wziął do siebie słowa dziadka na temat godnego reprezentowania ich tutaj. Cholerne spotkanie w Ameryce, że też musieli tutaj sami przyjść. Mógłby spokojnie się pobawić i tą sztywność zostawić dla najstarszych z rodu. Widać dzisiaj prawo młodych do szaleństwa nie było dla niego. Nie na tym przyjęciu. Jako, że widział co się ogólnie działo to dostrzegł małą awanturę, którą na dodatek urządził pan młody. No to było nie ładne trochę z jego strony, by już nie całe dwie godziny po powiedzeniu sobie tak już przeżyć swoją pierwszą małżeńską kłótnię. To nie był dobry znak. Młoda pani Greengrass ruszyła do swojej przyjaciółki i dostrzegł, że zrobił się tam mały tłum Ślizgonow i byłych Ślizgonów. Tylko jednej osoby brakowało. Przejrzał się uważnie i podniósł się z krzesła. Przyjrzał się jej dokładnie i wyciągnął swoją różdżkę machnął nią małe.znaki i jego szata zmieniła się w garnitur, ładnie skrojony, dopasowany, a co najważniejsze miał dwie spinki z wężami z zielonymi ślepiami.
- Mogę prosić do tańca? - Zapytał się Moniki, która to została sama bo kuzyn poszedł ratować pannę młodą. Wystawił w jej stronę otwartą dłoń, zielone ślepia błyszczał niczym skrzydła wcześniej ozdoby kiedy to jeszcze szczęśliwa para tańczyła swój pierwszy taniec. Cortez nawet się uśmiechnął lekko do Moniki i czekał na jej ruch. Bo nie zdziwił by się też jeśli by mu odmówiła tańca.
- Widzisz Rae, to są dość specyficzne przyjęcia, musisz się odpowiednio uśmiechać, mówić. Nie lubię za bardzo tego typu przyjęć, ale wypada nam na nie chodzić i świetnie się bawić. Nie ważne czy to jakaś tandetna muzyka, czy gra na dudach, trzeba to z uśmiechem delektować się każdym wyciem tego instrumentu - mówił cicho, bardzo cicho tak by tylko młodsza siostra go usłyszała. Mówił to dopiero kiedy usiedli przy stoliku i mieli chwilkę wolnego czasu. Na wzmiankę o tym, że ta nikogo tutaj prawie nie zna wcale się nie zdziwił.
- W końcu mało który to starszy rocznik zadaje się z młodszymi o kilka lat od siebie. Ale fakt, mało tutaj uczniów. Pewnie i tak większość jest tutaj z powodu Cass. Lena z Brandonem, Monika z naszym kuzynem. Nie wiem do kogo tak na prawdę bardziej przyszła Suzi z Aleksym. Bardzo możliwe, że są tutaj z tego samego powodu co my - odrzekł nie wiedząc przecież kim był świadek Williama, nie znał nawet gościa, ani go nie kojarzył zbytnio.
I kiedy to już młode małżeństwo mogło podejść do swojego stołu podał swojej siostrze szampana, może i była młoda, no ale też bez przesady, a on zawsze był też tym luzackim bratem, który jakoś nigdy nie oceniał tego co robiła jego siostra i mieli dobry kontakt. I interweniował jedynie gdy młoda już albo za bardzo przesadała, albo by jej pomóc. Był za tym by sama się wszystkiego uczyła i tylko w pewnych chwilach ją uczył. W chwilach takich jak ta, wprowadzał siostrę w dorosłe życie między alkohol. Bo z dwojga złego to lepiej by piła z nim, coś z górnej półki niż jakieś świństwo nieznanego nikomu pochodzenia, które łatwo dostać w Hogwarcie. I dobry alkohol można było zdobyć jeśli się znało albo Adriana, albo Davida, a tak się składało, że on znał obie te osoby, a nawet z jedną z nich się przyjaźnił. Ojciec wzniósł pierwszy toast za młodych i coś mu mówiło, że to będzie powtarzało się dzisiaj w nieskończoność. I jeśli każdy gość by miał zamiar go wznieść to wszyscy skończą dzisiaj pod stołami, chociaż o tyle dobrze, że bombelkowy napój był na prawdę smaczny. Upił więc trochę i usiadł do stołu. Teraz pora na jego ulubioną cześć przyjęcia, posiłek. Cortez bowiem był jedną z tych osób, że nie ważne ile by nie zjadły do po chwili znów na coś miał ochotę i pochłonie kolejną porcję. Zmora wszystkich gospodarzy, ale i nie zamierzał się w objadać wykwintnym jedzeniem państwa Greengrass. Jadł niewielkie porcję, tak aby tylko spróbować, zwłaszcza potraw tradycyjnych. Chociaż jak na dzisiaj to tradycji miał zdecydowanie dosyć. A to jeszcze nie miał być koniec. Po krótkim posileniu się czas przyszedł na pierwszy taniec. Ale tak na prawdę to nie na tańczących się patrzył, a na fauna, który to grał na jego ulubionym instrumencie a w dodatku zaczęła śpiewać najprawdziwsza driada. Piękny duet piękny, a zarazem bardzo niebezpieczny. Ciekawe, czy goście mieli pojęcie, że ta dwójka jakby chciała mogłaby tu urządzić niezłą rozrubę. Faun bez problemu byłby w stanie tutaj każdego zahipnotyzowac swoją grą, zwłaszcza, że Greengrass wystawił ich jak na tacy. Każdy był skupiony na jego grze i największe szczęście, że to była tylko driada, kobieta z łagodnym temperamentem, a nie wila, czystokrwista wila, a nie jej dzicko. Wtedy pewnie to byłoby ich ostatnie przyjęcie.. Kiedy muzyka ucichła, a para przestała tańczyć zaczął bić brawo, tym razem jednak energiczniej. Chociaż prawdę mówiąc to nawet nie widział tego jak tańczyli.. Chwilę jeszcze było trzeba poczekać, bo teraz jeszcze miały pierwszeństwo inne ważne osoby tutaj i kiedy to przyszła pora na gości, wstał od stołu i poprosił swoją siostrę do tańca. Może i nie było to do końca komfortowe, ale pierwszy taniec należał się właśnie jej. Nawet dobrze odnalazł się w klasycznych rytmach. Nawet wolał chyba to niż to ciągłe dudnienie. W tańcu mijał się z Brandonem, z swoim kuzynem. Chwilę po tym jego siostrę ktoś postanowił mu odbić i Cortez oddał ją wręc z uśmiechem. Wrócił więc spokojnie do swojego stolika i łapiąc za szampana zaczął spokojnie go popijać, co gorsze późniejsze różne wydarzenia spowodowały, że nawet nie widział jak jego szkło samo się napełnia więc dopiero podczas picia już trzeciej porcji zrozumiał, że trochę się rozpędził. Odstawił go natychmiast i już nie miał zamiaru po niego sięgać. Dlaczego aż tak bardzo przejmował się tym by zachować się tak nienagannie, wręcz trochę dretwoto jak na swój wiek. Za bardzo chyba wziął do siebie słowa dziadka na temat godnego reprezentowania ich tutaj. Cholerne spotkanie w Ameryce, że też musieli tutaj sami przyjść. Mógłby spokojnie się pobawić i tą sztywność zostawić dla najstarszych z rodu. Widać dzisiaj prawo młodych do szaleństwa nie było dla niego. Nie na tym przyjęciu. Jako, że widział co się ogólnie działo to dostrzegł małą awanturę, którą na dodatek urządził pan młody. No to było nie ładne trochę z jego strony, by już nie całe dwie godziny po powiedzeniu sobie tak już przeżyć swoją pierwszą małżeńską kłótnię. To nie był dobry znak. Młoda pani Greengrass ruszyła do swojej przyjaciółki i dostrzegł, że zrobił się tam mały tłum Ślizgonow i byłych Ślizgonów. Tylko jednej osoby brakowało. Przejrzał się uważnie i podniósł się z krzesła. Przyjrzał się jej dokładnie i wyciągnął swoją różdżkę machnął nią małe.znaki i jego szata zmieniła się w garnitur, ładnie skrojony, dopasowany, a co najważniejsze miał dwie spinki z wężami z zielonymi ślepiami.
- Mogę prosić do tańca? - Zapytał się Moniki, która to została sama bo kuzyn poszedł ratować pannę młodą. Wystawił w jej stronę otwartą dłoń, zielone ślepia błyszczał niczym skrzydła wcześniej ozdoby kiedy to jeszcze szczęśliwa para tańczyła swój pierwszy taniec. Cortez nawet się uśmiechnął lekko do Moniki i czekał na jej ruch. Bo nie zdziwił by się też jeśli by mu odmówiła tańca.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Namiot weselny
Gdy deportował się w okolice bramy wejściowej poczuł jak znów zakręciło mu się w głowie. Stanowczo za dużo tego rodzaju eskapad w ciągu jednego dnia. A jeszcze do tego posiadając różdżkę zastępczą... Dobrze, że w ogóle mu to wychodziło. Poprawił rzeczy Zoi na ręku i gdy tylko doszedł do siebie ruszył w stronę karety, która ponownie miała przewieźć go w okolice namiotu weselnego. Nie miał pojęcia czy tutaj własnie trafiła, ale hej... Skoro ktoś ją zabrał to musiał poszukać i nie siedzieć na dupie w barze albo wrócić do domu, chociaż to właśnie najbardziej by mu odpowiadało. Gdy dojechał na miejsce ubrania Bułgarki oraz swój płaszcz zawiesił w wyznaczonym do tego miejscu. Złapał za jedną ze szklanek z whisky która przechodziła na tacy obok niego i zaczął poszukiwania wzrokiem. Chwilę zajęło mu znalezienie pana młodego i tak jak podejrzewał.. Zoja była z nim, a Greengrass jak zwykle nie wyglądał na zadowolonego. Ruszył w ich stronę nie zwracając na siebie uwagi, a chciał jedynie podsłuchać o czym mówią. Pech chciał, że musiał trafić akurat na koniec konwersacji, ale ten nie brzmiał zbyt przyjemnie. Westchnął cicho i złapał za kolejną szklankę ze szkarłatnym trunkiem. Gdy Zoja oddaliła się w stronę Cassidy, Matluck podszedł do młodego i wcisnął mu szklankę w rękę.
- Wyglądasz żałośnie.
Skomentował minę Williama, która nie wyglądała już tak pewnie jak gdy opuszczali wesele.
- Wiem, wiem. Pewnie mnie zaraz wywalisz albo zagrozisz w niezwykle wyrafinowany sposób, ale opanuj się. Obaj wiemy, że jesteś rozpieszczony, ale nie zawsze można mieć wszystko. Ty dzisiaj zyskałeś żonę, która o dziwo chce z tobą być. Nie narzucaj swojej dyktatury innym tylko na miłość boską, ciesz się żoną przez jeden pieprzony dzień.
Powiedział spokojnym tonem po czym przybił szklankę o szklankę Willa i upił z niej łyka. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Ludzie zaczynali tańczyć i prawie nikt nie zwracał uwagi na małe sprzeczki nowożeńców. Tyle dobrego.
- Wyglądasz żałośnie.
Skomentował minę Williama, która nie wyglądała już tak pewnie jak gdy opuszczali wesele.
- Wiem, wiem. Pewnie mnie zaraz wywalisz albo zagrozisz w niezwykle wyrafinowany sposób, ale opanuj się. Obaj wiemy, że jesteś rozpieszczony, ale nie zawsze można mieć wszystko. Ty dzisiaj zyskałeś żonę, która o dziwo chce z tobą być. Nie narzucaj swojej dyktatury innym tylko na miłość boską, ciesz się żoną przez jeden pieprzony dzień.
Powiedział spokojnym tonem po czym przybił szklankę o szklankę Willa i upił z niej łyka. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Ludzie zaczynali tańczyć i prawie nikt nie zwracał uwagi na małe sprzeczki nowożeńców. Tyle dobrego.
Re: Namiot weselny
Tayth bardzo szybko opróżnił swoją szklankę i, sądząc po jego wesołej minie, był z tego powodu bardzo zadowolony. Mrugnął do Leny łobuzersko, po czym przeniósł wzrok na Cassidy.
- Maćka? Chyba wszystko dobrze... W każdym razie przy najbliższej okazji na pewno ją pozdrowię. - Włoch wzruszył ramionami lekko i zerknął na nią przepraszająco. W sumie to nie miał zielonego pojęcia, co dzieje się u jego siostry. Opuściła Hogwart, gdy tymczasem on powtarzał ostatnią klasę, bo zachciało mu się jakichś wycieczek do Londynu... W każdym razie aż wstyd było przyznać, ale nie miał obecnie z Mackendrą większego kontaktu. Kiedyś byli nierozłączni, teraz nawet nie raczyli wymienić się sowami. Smutne.
Brandon spojrzał po pozostałych i za cudownym machnięciem różdżki ponownie sprawił, iż szklanki napełniły się bursztynowym płynem. Tempo było stanowczo za wolne, podejrzewał, że i również Dymitr jest podobnego zdania. To miało być wesele, a nie stypa!
Kątem oka przyuważył, że William niespecjalnie interesuje się swoją świeżo upieczoną żoną...a szkoda, bo ledwo co zauważył, iż już się obok niego nie znajdowała. To wszystko zdecydowanie było dla Brandona zbyt dziwne i mimo swojej awersji do małżeństw uważał, że dzisiejszego wieczoru to Cassidy powinna skupiać całą jego uwagę.
Włoch postanowił rozproszyć trochę uwagę towarzystwa dość licznie skupionego na obserwowaniu tej szopki, toteż gwizdnął głośno przez palce i ryknął:
- I weseleeeee! - Zaśmiał się głośno i stuknąwszy się szklanką z panną Gregorovicz, pociągnął z niej zdrowo. Wtedy dopiero zauważył, że Zoja podeszła do nich i zapytała, czy może przyłączyć się do popijawy. Nie dał po sobie poznać, że zaskoczył go taki obrót spraw i nurtowało go również, o co tak naprawdę tutaj chodzi. Nie jemu jednak było to oceniać... On też nie lubił, kiedy wszyscy inni wtryniali się w jego romanse rodem z tanich harlekinów.
- Jasne, na zdrowie! - rzucił w jej kierunku wesoło i nie czekał na zaproszenie, żeby dopić swojego drinka do dna. Gdzieś tam w tle zauważył, że Cortez ruszył w kierunku stojącej teraz samotnie Moniki. W przeciągu sekundy na włoskiej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia, ale niemal natychmiast ustąpił miejsca obojętności. Przeniósł wzrok na Lenę i ponownie pozwolił wesołym ognikom rozświetlić jego oczy.
- To co, kochanie, jeszcze ognistej?
- Maćka? Chyba wszystko dobrze... W każdym razie przy najbliższej okazji na pewno ją pozdrowię. - Włoch wzruszył ramionami lekko i zerknął na nią przepraszająco. W sumie to nie miał zielonego pojęcia, co dzieje się u jego siostry. Opuściła Hogwart, gdy tymczasem on powtarzał ostatnią klasę, bo zachciało mu się jakichś wycieczek do Londynu... W każdym razie aż wstyd było przyznać, ale nie miał obecnie z Mackendrą większego kontaktu. Kiedyś byli nierozłączni, teraz nawet nie raczyli wymienić się sowami. Smutne.
Brandon spojrzał po pozostałych i za cudownym machnięciem różdżki ponownie sprawił, iż szklanki napełniły się bursztynowym płynem. Tempo było stanowczo za wolne, podejrzewał, że i również Dymitr jest podobnego zdania. To miało być wesele, a nie stypa!
Kątem oka przyuważył, że William niespecjalnie interesuje się swoją świeżo upieczoną żoną...a szkoda, bo ledwo co zauważył, iż już się obok niego nie znajdowała. To wszystko zdecydowanie było dla Brandona zbyt dziwne i mimo swojej awersji do małżeństw uważał, że dzisiejszego wieczoru to Cassidy powinna skupiać całą jego uwagę.
Włoch postanowił rozproszyć trochę uwagę towarzystwa dość licznie skupionego na obserwowaniu tej szopki, toteż gwizdnął głośno przez palce i ryknął:
- I weseleeeee! - Zaśmiał się głośno i stuknąwszy się szklanką z panną Gregorovicz, pociągnął z niej zdrowo. Wtedy dopiero zauważył, że Zoja podeszła do nich i zapytała, czy może przyłączyć się do popijawy. Nie dał po sobie poznać, że zaskoczył go taki obrót spraw i nurtowało go również, o co tak naprawdę tutaj chodzi. Nie jemu jednak było to oceniać... On też nie lubił, kiedy wszyscy inni wtryniali się w jego romanse rodem z tanich harlekinów.
- Jasne, na zdrowie! - rzucił w jej kierunku wesoło i nie czekał na zaproszenie, żeby dopić swojego drinka do dna. Gdzieś tam w tle zauważył, że Cortez ruszył w kierunku stojącej teraz samotnie Moniki. W przeciągu sekundy na włoskiej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia, ale niemal natychmiast ustąpił miejsca obojętności. Przeniósł wzrok na Lenę i ponownie pozwolił wesołym ognikom rozświetlić jego oczy.
- To co, kochanie, jeszcze ognistej?
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Namiot weselny
Gregorovic chwilę zajęło by opróżnić kryształowe naczynie. Przełyk, nienawykły do tak ostrych trunków piekł ją sowicie, wręcz uniemożliwiając mówienie. Rosjanka zakasłała, czując ogarniające ją, wszechobecne ciepło. Od kiedy Rien zaprzestał produkcji swych magicznych specyfików, Lena miała mało okazji by się takowymi napojami raczyć. Zawsze brakowało okazji i odpowiedniego towarzystwa, aż do teraz. Tayth-Wilson okazał się znakomitym towarzyszem, a obecność najukochańszej Cassidy wieńczyła idealne dzieło. I Milligan na dokładkę. I YORDANOVA? Niewidoczne na tle czarnych oczu, źrenice Leny, zwęziły się do rozmiaru główki szpilki. Wolne żarty, Zoja, przychodząca do nich jak gdyby nigdy nic? Gregorovic nie dała jednak po sobie poznać, że tak bardzo poruszyło nią pojawienie się byłej Gryfonki. Zamiast tego, wlepiła pytające spojrzenie w panią Greengrass, z nadzieją, że uzyska odpowiedź.
Napełniona ponownie szklanka, zaczęła ciążyć Gregorovic w chudej dłoni. Nienawykła do alkoholowych schadzek, czuła jak alkohol powolnie wnika do krwiobiegu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie może wypić zbyt wiele - mogłoby to być zbyt tragiczne w skutkach. Umoczyła usta w ciemnozłotej cieczy dosłownie na moment, po czym palcami objęła szklankę. Spojrzenie onyksowych tęczówek przeniosła na Cassidy. Próbowała z bladej twarzy byłej Ślizgonki odczytać jak najwięcej, bowiem wiedziała, że nie jest to odpowiedni czas na pytania. Z zamyślenia wyrwał ją jednak niski, znajomy głos. Przeniosła wzrok na przystojną twarz Włocha.
- Jeszcze jedna kolejka, kochanie, i będziesz mnie niósł do łóżka na rękach. - Uśmiechnęła się doń figlarnie, upijając odrobinę trunku. Właśnie tego się obawiała. Tego, co będzie myśleć o Tayth-Wilsonie, będąc pod wpływem.
Napełniona ponownie szklanka, zaczęła ciążyć Gregorovic w chudej dłoni. Nienawykła do alkoholowych schadzek, czuła jak alkohol powolnie wnika do krwiobiegu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie może wypić zbyt wiele - mogłoby to być zbyt tragiczne w skutkach. Umoczyła usta w ciemnozłotej cieczy dosłownie na moment, po czym palcami objęła szklankę. Spojrzenie onyksowych tęczówek przeniosła na Cassidy. Próbowała z bladej twarzy byłej Ślizgonki odczytać jak najwięcej, bowiem wiedziała, że nie jest to odpowiedni czas na pytania. Z zamyślenia wyrwał ją jednak niski, znajomy głos. Przeniosła wzrok na przystojną twarz Włocha.
- Jeszcze jedna kolejka, kochanie, i będziesz mnie niósł do łóżka na rękach. - Uśmiechnęła się doń figlarnie, upijając odrobinę trunku. Właśnie tego się obawiała. Tego, co będzie myśleć o Tayth-Wilsonie, będąc pod wpływem.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Namiot weselny
Nikt nie zwracał uwagi na małe sprzeczki nowożeńców? Dobre sobie. Widział je chyba każdy, większość jednak wykazując się przeogromną dawką wrodzonej kultury, udawała, że ich nie zauważa, zerkając ukradkiem kątem tylko oka, lub dyskretnie nadstawiając ucho. Monika nie należała do żadnej z tych grup, ponieważ najzwyczajniej w świecie, siedziała zbyt daleko, by cokolwiek dosłyszeć, a z tego co dostrzegła i tak niewiele dało się wywnioskować. Odprowadziła więc tylko poirytowaną Cassidy wzrokiem, która teraz zmierzała w stronę stolika Leny i Brandona. W tym samym kierunku podążył również Dymitr pozostawiając ją samą przy stoliku. Nie miała mu tego absolutnie za złe bo pani - już - nie - Thomas była jego najlepszą przyjaciółką i panna Kruger nie oczekiwała, by chłopak dotrzymywał jej towarzystwa na każdym kroku.
Rozejrzała się dookoła, przyglądając się twarzom weselnych gości. Nałożyła sobie kilka porcji różnych smakołyków, które aż piętrzyły się na stole, a gdyby tylko był tu David, z pewnością skwitowałby to krótkim parsknięciem. Sama uśmiechnęła się na tę myśl; ktokolwiek ją znał doskonale wiedział, że Monika należy do tych osób, które jedzenia nie odmawiały. Z zawartością swojego talerza rozprawiła się dość szybko, miała zamiar za chwilę znów porwać Dymitra na parkiet, a nie chciała nabawić się przecież kolki, gdyby przypadkiem zjadła za dużo.
Wytarła kąciki ust chustką, odłożyła ją na bok i składając dłonie na kolanach westchnęła i posłała tęskne spojrzenie do stolika, przy którym zgromadziło się już kilka osób. Nie przywykła do tego, że nie była w towarzystwie. Była osobą na tyle popularną, że na wszelkich popijawach w Pokoju Wspólnym raczej siedziała w pierwszym rzędzie, a dziś czuła się jakby dosłownie podpierała ścianę. Podciągnęła dół sukienki by bardziej zakryć kolana i zaczęła skubać z nudów jej koniec. Słyszała jak co rusz, ktoś podnosił coraz to nowsze toasty. W tamtej grupce również, ognista znikała z butelki w rekordowym tempie. Utkwiła spojrzenie w swoim pustym kieliszku i po niezbyt głębokim namyśle, nalała sobie najpierw musującego wina (wyzerowanie szklanki zajęło jej jeszcze mniej czasu niż namyślenie się), a potem jeszcze dwa razy napełniła i opróżniła kieliszek po ognistej. Właśnie nalewała sobie trzecią, gdy na jej miejsce padł cień. Podniosła nieco już rozweselony wzrok i ujrzała uśmiechniętego Corteza, stojącego tuż nad nią i wyciągającego w jej stronę dłoń w bardzo zachęcającym geście.
Jakie były między nimi relacje, było powszechnie wiadome. Panna Kruger nie zachowała się w stosunku do niego zbyt ładnie i kompletnie nie dziwiła się temu, że Aleksander nie chciał mieć z nią specjalnie już nic wspólnego. Nie ukrywała więc zdumienia gdy dotarło do niej, że Cortez chce z nią tańczyć. Kiedy ostatni raz razem tańczyli, nie skończyło się to wcale dobrze, ba, skończyło się to bardzo tragicznie. Na szczęście tym razem ślizgon nie miał na sobie żadnego przebrania sowy, a wręcz przeciwnie - idealnie skrojony garnitur, w którym prezentował się jak zwykle bardzo dobrze. Uśmiech chłopaka potraktowała jako zielone światło, podała mu więc dłoń i bez wahania wstała, by udać się za nim na środek parkietu. Miała siedzieć i w nieskończoność czekać na Dymitra? Wolała skorzystać z chwilowego braku niechęci Aleksandra w stosunku do jej osoby i po raz kolejny dzisiejszej nocy, chwilę się poruszać.
Jedną rękę umieściła na ramieniu chłopaka, drugą zaś schowała w jego większej dłoni. Posłała mu uśmiech, wyrażający nieskrywaną wdzięczność. Wyraziła ją również na głos.
- Wielkie dzięki - powiedziała. - Za wybawienie mnie od samotnego upijania się w kącie.
Może i brzmiało to żałośnie, a wyglądało zupełnie tak, jakby robiła to z powodu Brandona, jednak nie była to tak do końca prawda. Przecież odpuściła już sobie Włocha zupełnie. Naprawdę, starała się dać sobie z nim spokój i udawało się jej to, czego najlepszym przykładem był fakt, że nie podeszła jeszcze do Leny by wytargać ją za włosy. Nawet jej to przez myśl nie przeszło!
Omiotła przelotnym spojrzeniem twarz ślizgona i spojrzała w dół na swoje nogi, by przypadkiem nie zgubić kroku. Z tego co pamiętała, Aleks tańczył bardzo dobrze, ale wtedy ona nie była lekko pijana. Dziś nogi mogły się jej lekko plątać, ale każdy swój błąd zbywała perlistym śmiechem.
- Co tam, tak w ogóle? Słyszałam, że coś się bardzo nie lubisz z moją siostrą - spytała, chcąc zacząć jakikolwiek temat, chociaż gdy skończyła mówić uświadomiła sobie, że wybór jakiego dokonała, chyba nie należał do najlepszych. Postanowiłą się zreflektować. - W sumie jak nie chcesz to nie mów.
Rozejrzała się dookoła, przyglądając się twarzom weselnych gości. Nałożyła sobie kilka porcji różnych smakołyków, które aż piętrzyły się na stole, a gdyby tylko był tu David, z pewnością skwitowałby to krótkim parsknięciem. Sama uśmiechnęła się na tę myśl; ktokolwiek ją znał doskonale wiedział, że Monika należy do tych osób, które jedzenia nie odmawiały. Z zawartością swojego talerza rozprawiła się dość szybko, miała zamiar za chwilę znów porwać Dymitra na parkiet, a nie chciała nabawić się przecież kolki, gdyby przypadkiem zjadła za dużo.
Wytarła kąciki ust chustką, odłożyła ją na bok i składając dłonie na kolanach westchnęła i posłała tęskne spojrzenie do stolika, przy którym zgromadziło się już kilka osób. Nie przywykła do tego, że nie była w towarzystwie. Była osobą na tyle popularną, że na wszelkich popijawach w Pokoju Wspólnym raczej siedziała w pierwszym rzędzie, a dziś czuła się jakby dosłownie podpierała ścianę. Podciągnęła dół sukienki by bardziej zakryć kolana i zaczęła skubać z nudów jej koniec. Słyszała jak co rusz, ktoś podnosił coraz to nowsze toasty. W tamtej grupce również, ognista znikała z butelki w rekordowym tempie. Utkwiła spojrzenie w swoim pustym kieliszku i po niezbyt głębokim namyśle, nalała sobie najpierw musującego wina (wyzerowanie szklanki zajęło jej jeszcze mniej czasu niż namyślenie się), a potem jeszcze dwa razy napełniła i opróżniła kieliszek po ognistej. Właśnie nalewała sobie trzecią, gdy na jej miejsce padł cień. Podniosła nieco już rozweselony wzrok i ujrzała uśmiechniętego Corteza, stojącego tuż nad nią i wyciągającego w jej stronę dłoń w bardzo zachęcającym geście.
Jakie były między nimi relacje, było powszechnie wiadome. Panna Kruger nie zachowała się w stosunku do niego zbyt ładnie i kompletnie nie dziwiła się temu, że Aleksander nie chciał mieć z nią specjalnie już nic wspólnego. Nie ukrywała więc zdumienia gdy dotarło do niej, że Cortez chce z nią tańczyć. Kiedy ostatni raz razem tańczyli, nie skończyło się to wcale dobrze, ba, skończyło się to bardzo tragicznie. Na szczęście tym razem ślizgon nie miał na sobie żadnego przebrania sowy, a wręcz przeciwnie - idealnie skrojony garnitur, w którym prezentował się jak zwykle bardzo dobrze. Uśmiech chłopaka potraktowała jako zielone światło, podała mu więc dłoń i bez wahania wstała, by udać się za nim na środek parkietu. Miała siedzieć i w nieskończoność czekać na Dymitra? Wolała skorzystać z chwilowego braku niechęci Aleksandra w stosunku do jej osoby i po raz kolejny dzisiejszej nocy, chwilę się poruszać.
Jedną rękę umieściła na ramieniu chłopaka, drugą zaś schowała w jego większej dłoni. Posłała mu uśmiech, wyrażający nieskrywaną wdzięczność. Wyraziła ją również na głos.
- Wielkie dzięki - powiedziała. - Za wybawienie mnie od samotnego upijania się w kącie.
Może i brzmiało to żałośnie, a wyglądało zupełnie tak, jakby robiła to z powodu Brandona, jednak nie była to tak do końca prawda. Przecież odpuściła już sobie Włocha zupełnie. Naprawdę, starała się dać sobie z nim spokój i udawało się jej to, czego najlepszym przykładem był fakt, że nie podeszła jeszcze do Leny by wytargać ją za włosy. Nawet jej to przez myśl nie przeszło!
Omiotła przelotnym spojrzeniem twarz ślizgona i spojrzała w dół na swoje nogi, by przypadkiem nie zgubić kroku. Z tego co pamiętała, Aleks tańczył bardzo dobrze, ale wtedy ona nie była lekko pijana. Dziś nogi mogły się jej lekko plątać, ale każdy swój błąd zbywała perlistym śmiechem.
- Co tam, tak w ogóle? Słyszałam, że coś się bardzo nie lubisz z moją siostrą - spytała, chcąc zacząć jakikolwiek temat, chociaż gdy skończyła mówić uświadomiła sobie, że wybór jakiego dokonała, chyba nie należał do najlepszych. Postanowiłą się zreflektować. - W sumie jak nie chcesz to nie mów.
Re: Namiot weselny
Słysząc, że Dymitr ponownie wepchnął się w związek z tą samą mugolaczką, westchnęła ciężko. Po chwili skinęła jednak głową. Musiało go to kosztować wiele uporu i wyrzeczeń, z resztą... ją chyba jeszcze więcej. Nie narażała go na ośmieszenie i wstyd w czarodziejskich kręgach, pozwalając na wesele zabrać kogoś zupełnie innego, o nieco... czystszym rodowodzie. Nie żeby Cass zaraz miała witać Miyazaki z otwartymi ramionami, bez przesady, jednak w jakiś sposób doceniła ją za niespotykany upór.
- No i zawsze lepiej tak, niż z tą całą Twylą... - dodała, tym razem na głos.
Na zapewnienie Brandona, że chętnie pozdrowi siostrę, skinęła krótko głową. Już dawno zauważyła, ze jej rówieśnicy mają słaby kontakt z rodziną, nawet jeśli kiedyś bywali nierozłączni. Wyjątek dostrzegała w relacji Williama i Christine, którzy zdawali się być naprawdę udanym rodzeństwem.
Słysząc jak Tayth-Wilson płynnie przechodzi na temat następnej kolejki, raźno pokręciła głową.
- Muszę się trzymać na nogach przyzwoicie długo, jedną sobie odpuszczę! - zawołała, mimochodem odnotowując nasilenie użycia słowa "kochanie" w kontaktach między Włochem i jej przyjaciółką. Zmarszczyła na krótko czoło, walcząc z ochotą, by jakoś to skomentować. Z dziwnego wrażenia, jakoby słowo to brzmiało w ich ustach co najmniej... nienaturalnie, zauważyła, że u jej boku pojawiła się Zoja. Krótki dreszcz spowił kark i plecy panny młodej, palce mocniej zacisnęły się na szklance. Rzuciła krótkie spojrzenie Lenie, takie, jakie przyjaciółka mogła znać właściwie od zawsze - sama to załatwię.
Brandon jak zwykle okazał dżentelmeńskie maniery, zapraszając byłą Gryfonkę do wspólnej zabawy.
- Oczywiście, śmiało. Jeszcze raz przepraszam za ten pokaz szkockiego buractwa, nie wiem, co w niego wstąpiło... - Na bladziutkiej twarzy dziewczyny pojawił się życzliwy wyraz twarzy, wzniosła swoją szklanicę do wtóru kieliszka Zoi. Tylko Lena mogła zaobserwować, jak wiele sprzecznych emocji wyrażają niezdrowo błyszczące, migdałowe oczy dziewczyny.
- Nie ma za co przepraszać, nie chodzi wszak o twoje zniknięcie. To William zachowuje się, jakby zabrano mu ulubioną zabawkę. Zawsze nieco przedmiotowo traktował ludzi. Mam nadzieję, że dobrze się czujesz?
Słysząc toast Yordanovej, na ustach Cass pojawił się cień smutnego usmiechu.
- Za pierwsze ustawienie.
Ponownie upiła palącego łyka, tym razem jednak udało jej się nie rozkaszleć, choć przełyk płonął niesamowicie. Nie była przyzwyczajona do tak mocnego alkoholu... Kiedy go jednak próbować, jak nie na weselu?
- O, Aaron również wrócił. - zauważyła, bardziej po to, by odstresować Zoję, niż chcąc wzbudzić ogólne zainteresowanie ich zniknięciem. Zastanawiała się, co może wyniknąć z posiadywania pana młodego i przyjaciela Zoi przy jednym stole. Nie stawiała na szczególnie optymistyczne scenariusze...
Zerknęła na byłą Gryfonkę jakoś tak smutno. Biedna dziewczyna. Całe jestestwo Cass wzbraniało się, by tu przy niej stać i popijać drinki, ćmiła głęboko zakopana w trzewiach zazdrość. Co mogła jednak zrobić? Yordanova działała według nowych schematów, schematów, w które William nigdy nie został wpleciony uczuciowo. Nie mogła z nią w tym momencie rywalizować, mogła jedynie głęboko jej współczuć i nieśmiało próbować udawać, że świat od zawsze tak właśnie wyglądał...
Ukłuła ją myśl, jak bardzo dziwnie musi to wyglądać ze strony obserwujących to wszystko znajomych, a już szczególnie Leny. Posłała jej jeszcze jedno spojrzenie znad szklanki. Również doskonale dające się rozumieć...
Porozmawiamy później.
- Jak wam się podobał faun w duecie z driadą? Jak go zobaczyłam pierwszy raz, miałam wrażenie, że odwołam cały ślub... Mimo kozich nóżek wydał się najatrakcyjniejszym mężczyzną na świecie, a jak zaczął śpiewać... Na szczęście mama szybko wytłumaczyła mi, że ich muzyka może mieć działanie afrodyzjakowe.
- No i zawsze lepiej tak, niż z tą całą Twylą... - dodała, tym razem na głos.
Na zapewnienie Brandona, że chętnie pozdrowi siostrę, skinęła krótko głową. Już dawno zauważyła, ze jej rówieśnicy mają słaby kontakt z rodziną, nawet jeśli kiedyś bywali nierozłączni. Wyjątek dostrzegała w relacji Williama i Christine, którzy zdawali się być naprawdę udanym rodzeństwem.
Słysząc jak Tayth-Wilson płynnie przechodzi na temat następnej kolejki, raźno pokręciła głową.
- Muszę się trzymać na nogach przyzwoicie długo, jedną sobie odpuszczę! - zawołała, mimochodem odnotowując nasilenie użycia słowa "kochanie" w kontaktach między Włochem i jej przyjaciółką. Zmarszczyła na krótko czoło, walcząc z ochotą, by jakoś to skomentować. Z dziwnego wrażenia, jakoby słowo to brzmiało w ich ustach co najmniej... nienaturalnie, zauważyła, że u jej boku pojawiła się Zoja. Krótki dreszcz spowił kark i plecy panny młodej, palce mocniej zacisnęły się na szklance. Rzuciła krótkie spojrzenie Lenie, takie, jakie przyjaciółka mogła znać właściwie od zawsze - sama to załatwię.
Brandon jak zwykle okazał dżentelmeńskie maniery, zapraszając byłą Gryfonkę do wspólnej zabawy.
- Oczywiście, śmiało. Jeszcze raz przepraszam za ten pokaz szkockiego buractwa, nie wiem, co w niego wstąpiło... - Na bladziutkiej twarzy dziewczyny pojawił się życzliwy wyraz twarzy, wzniosła swoją szklanicę do wtóru kieliszka Zoi. Tylko Lena mogła zaobserwować, jak wiele sprzecznych emocji wyrażają niezdrowo błyszczące, migdałowe oczy dziewczyny.
- Nie ma za co przepraszać, nie chodzi wszak o twoje zniknięcie. To William zachowuje się, jakby zabrano mu ulubioną zabawkę. Zawsze nieco przedmiotowo traktował ludzi. Mam nadzieję, że dobrze się czujesz?
Słysząc toast Yordanovej, na ustach Cass pojawił się cień smutnego usmiechu.
- Za pierwsze ustawienie.
Ponownie upiła palącego łyka, tym razem jednak udało jej się nie rozkaszleć, choć przełyk płonął niesamowicie. Nie była przyzwyczajona do tak mocnego alkoholu... Kiedy go jednak próbować, jak nie na weselu?
- O, Aaron również wrócił. - zauważyła, bardziej po to, by odstresować Zoję, niż chcąc wzbudzić ogólne zainteresowanie ich zniknięciem. Zastanawiała się, co może wyniknąć z posiadywania pana młodego i przyjaciela Zoi przy jednym stole. Nie stawiała na szczególnie optymistyczne scenariusze...
Zerknęła na byłą Gryfonkę jakoś tak smutno. Biedna dziewczyna. Całe jestestwo Cass wzbraniało się, by tu przy niej stać i popijać drinki, ćmiła głęboko zakopana w trzewiach zazdrość. Co mogła jednak zrobić? Yordanova działała według nowych schematów, schematów, w które William nigdy nie został wpleciony uczuciowo. Nie mogła z nią w tym momencie rywalizować, mogła jedynie głęboko jej współczuć i nieśmiało próbować udawać, że świat od zawsze tak właśnie wyglądał...
Ukłuła ją myśl, jak bardzo dziwnie musi to wyglądać ze strony obserwujących to wszystko znajomych, a już szczególnie Leny. Posłała jej jeszcze jedno spojrzenie znad szklanki. Również doskonale dające się rozumieć...
Porozmawiamy później.
- Jak wam się podobał faun w duecie z driadą? Jak go zobaczyłam pierwszy raz, miałam wrażenie, że odwołam cały ślub... Mimo kozich nóżek wydał się najatrakcyjniejszym mężczyzną na świecie, a jak zaczął śpiewać... Na szczęście mama szybko wytłumaczyła mi, że ich muzyka może mieć działanie afrodyzjakowe.
Re: Namiot weselny
To dziwne uczucie - stać wśród ludzi, którzy już z pewnością znają twoje nazwisko, lecz ty nie masz zielonego pojęcia na co się piszesz. Tak było teraz niestety z Zoją i jej znajomością kolegów Cassidy (może być, że Dymitra też nie poznała!). Nawet Brandona nie była w stanie połączyć z rodziną Wilsonów, bo przecież nie śledziła drzewa genealogicznego Hanki. Z góry nastawiła się jednak na to, że na moment stanie się znowu małą Gryfonką w czerwonej sukience i po raz pierwszy wystawia się na pożarcie wężom w imię przyjaźni. Bo jaka byłaby z niej domowniczka Gryffindoru, gdyby nie pokonała swojego strachu przed obcymi i nieprzychylnymi spojrzeniami i tak po prostu odpuściła?
- To pewnie przez ten stres, nie ma już o czym mówić. Nie powinnam wychodzić bez wcześniejszego pożegnania. - Zaczęła tłumaczyć Williama, chociaż w rzeczywistości dalej złorzeczyła na niego w myślach. Ale okey, rzeczywiście to mogło być spowodowane stresem i znaczeniem tego wesela dla niego. Słowa panny młodej były jednak tak elegancko dobrane, że nie szło się z nimi nie zgodzić, więc Bułgarka kiwnęła głową z lekkim zawstydzeniem.
- Powiedzmy, że Twój teść wywarł już na mnie odpowiednie wrażenie i zamierzam dobrze się bawić - zaśmiała się nerwowo, chociaż tą uwagą pewnie nie rozładuje sytuacji. Cóż, Zoja najpierw mówiła, a dopiero później myślała. Yordanova wyglądała na naprawdę lekko zalękniętą, nieważne jak bardzo chciałaby to ukryć. Zdenerwowanie Willa, potem Cassidy i na końcu Hyperion... Naprawdę nie przewidziała takiego obrotu sytuacji, który spowoduje swoim zniknięciem.
- Źle to zabrzmiało, to był naprawdę piękny ślub. A przyjęcie raczej ocenię nie inaczej. - Jej wzruszenie i uścisk przy składaniu życzeń też był prawdziwy, więc chyba nie miała czego tłumaczyć. Zamiast bez sensu o tym biadolić, po prostu zawtórowała im z piciem ognistej. O cholera! Kolejny rodzaj alkoholu, który w siebie dzisiaj wlewa. Dobrze, że adrenalina trochę ją ocuciła, ale jutro będzie ból...
- Uch - skrzywiła się jawnie po odłożeniu pustego kieliszka. Nie, nie była przyzwyczajona do tego smaku. Uśmiechnęła się jednak zaraz po tym do Cass, ponieważ to był jej sposób na łamanie lodów i spojrzała w tym samym kierunku co ona. Najważniejsze, że jej torebka wróciła! Nie zamierzała się jednak po nią jeszcze zgłaszać.
- Można prosić do tańca? - Tak oto ratuję swoją postać, drugą postacią, ponieważ Micah Johansen gdzieś tam cały czas stoi na uboczu i marudzi. Zainteresowany jak zwykle beznadziejnymi przypadkami, zaproponował Zoi taniec. Ta przeprosiła towarzystwo z uśmiechem i wyszła ze Szwedem na parkiet. Kurtyna!
- To pewnie przez ten stres, nie ma już o czym mówić. Nie powinnam wychodzić bez wcześniejszego pożegnania. - Zaczęła tłumaczyć Williama, chociaż w rzeczywistości dalej złorzeczyła na niego w myślach. Ale okey, rzeczywiście to mogło być spowodowane stresem i znaczeniem tego wesela dla niego. Słowa panny młodej były jednak tak elegancko dobrane, że nie szło się z nimi nie zgodzić, więc Bułgarka kiwnęła głową z lekkim zawstydzeniem.
- Powiedzmy, że Twój teść wywarł już na mnie odpowiednie wrażenie i zamierzam dobrze się bawić - zaśmiała się nerwowo, chociaż tą uwagą pewnie nie rozładuje sytuacji. Cóż, Zoja najpierw mówiła, a dopiero później myślała. Yordanova wyglądała na naprawdę lekko zalękniętą, nieważne jak bardzo chciałaby to ukryć. Zdenerwowanie Willa, potem Cassidy i na końcu Hyperion... Naprawdę nie przewidziała takiego obrotu sytuacji, który spowoduje swoim zniknięciem.
- Źle to zabrzmiało, to był naprawdę piękny ślub. A przyjęcie raczej ocenię nie inaczej. - Jej wzruszenie i uścisk przy składaniu życzeń też był prawdziwy, więc chyba nie miała czego tłumaczyć. Zamiast bez sensu o tym biadolić, po prostu zawtórowała im z piciem ognistej. O cholera! Kolejny rodzaj alkoholu, który w siebie dzisiaj wlewa. Dobrze, że adrenalina trochę ją ocuciła, ale jutro będzie ból...
- Uch - skrzywiła się jawnie po odłożeniu pustego kieliszka. Nie, nie była przyzwyczajona do tego smaku. Uśmiechnęła się jednak zaraz po tym do Cass, ponieważ to był jej sposób na łamanie lodów i spojrzała w tym samym kierunku co ona. Najważniejsze, że jej torebka wróciła! Nie zamierzała się jednak po nią jeszcze zgłaszać.
- Można prosić do tańca? - Tak oto ratuję swoją postać, drugą postacią, ponieważ Micah Johansen gdzieś tam cały czas stoi na uboczu i marudzi. Zainteresowany jak zwykle beznadziejnymi przypadkami, zaproponował Zoi taniec. Ta przeprosiła towarzystwo z uśmiechem i wyszła ze Szwedem na parkiet. Kurtyna!
Ostatnio zmieniony przez Zoja Yordanova dnia Sro 04 Mar 2015, 00:52, w całości zmieniany 1 raz
Re: Namiot weselny
Widział to jak dziewczyna wlewała w siebie kolejne ilości alkoholu i może dlatego postanowił podejść? A może było to spowodowane tym, że też nie miał z kim się poruszać. Stanął więc naprzeciwko dziewczyny i kiedy to sobie nalewała kolejną porcję przerwał jej tą czynność.
-Może na chwilę obecną starczy? - Na szczęście podała mu dłoń i lekko pociągnął ją do góry pomagając wstać Monice. Przeszedł z nią kawałek w stronę parkietu i odwrócił się w jej stronę. Przybliżył się do niej tak jakby zapomniał co się między nimi wydarzyło, bo taką odległość wymagała też prawidłowa postawa. Trzymając jej dłoń ustawił swoją rękę w stabilnej ramie, a drugą dłoń położył trochę poniżej łopatki. Rozpoczynając taniec i zdecydowanie w nim prowadząc, nie to, że zamierzał pokazywać tutaj kto rządzi, ale dziewczyna zdecydowanie nie była teraz w najlepszym stanie.
- Nie ma za co. Moją siostrę ktoś inny porwał. Muszę się dowiedzieć kto to taki i zapisać go na czarnej liście - odpowiedział próbując rzucić nawet jakimś żartem. Czując kilka ucisków na swoje palce uśmiechnął się rozbawiony. Tak ten styl zdecydowanie im teraz nie pasował. Wykonał z Moniką lekki obrót i sztywna do tej pory postawy złagodniała, rozluźniła się, a druga dłoń zjechała z łopatki na talię dziewczyny. A ich ruchy stały się bardziej chaotyczne, ale i dzięki temu nikt na nikim nie stawał, bo to teraz on dał się prowadzić nieco chwiejnym krokom ślizgonki, podtrzymując ją jednak cały czas, a dzięki temu w tańcu pojawiło się znacznie więcej obrotów, których mu brakowało poprzednio. Lubił klasyki, ale nie po alkoholu i tym bardziej nie do takiej muzyki.
Słysząc pytanie uśmiech, lekkiale uśmiech zniknął. To prawda był to dość niewygodny temat. Chyba najgorszy o jakim mogliby rozmawiać, ale nie chciał pozostawić tego bez odpowiedzi, bo to byłoby jeszcze gorsze potwierdzenie.
- To prawda, nie lubimy się coś za bardzo. Po ostatniej lekcji numerologii szczęśliwie się omijamy. Dla obustronnej korzyści chyba - odpowiedział i na moment ucichł po prostu tańcząc w rytm muzyki.
- A mogę zapytać o co chodzi z... Wami? - Zawiesił się na moment zastanawiając się czy ma podać konkretne osoby, czy może nie trzeba,. Uznał, że nie trzeba bo nie ważne jakby nie pijana była to z pewnością się domysli co miał na myśli.
-Może na chwilę obecną starczy? - Na szczęście podała mu dłoń i lekko pociągnął ją do góry pomagając wstać Monice. Przeszedł z nią kawałek w stronę parkietu i odwrócił się w jej stronę. Przybliżył się do niej tak jakby zapomniał co się między nimi wydarzyło, bo taką odległość wymagała też prawidłowa postawa. Trzymając jej dłoń ustawił swoją rękę w stabilnej ramie, a drugą dłoń położył trochę poniżej łopatki. Rozpoczynając taniec i zdecydowanie w nim prowadząc, nie to, że zamierzał pokazywać tutaj kto rządzi, ale dziewczyna zdecydowanie nie była teraz w najlepszym stanie.
- Nie ma za co. Moją siostrę ktoś inny porwał. Muszę się dowiedzieć kto to taki i zapisać go na czarnej liście - odpowiedział próbując rzucić nawet jakimś żartem. Czując kilka ucisków na swoje palce uśmiechnął się rozbawiony. Tak ten styl zdecydowanie im teraz nie pasował. Wykonał z Moniką lekki obrót i sztywna do tej pory postawy złagodniała, rozluźniła się, a druga dłoń zjechała z łopatki na talię dziewczyny. A ich ruchy stały się bardziej chaotyczne, ale i dzięki temu nikt na nikim nie stawał, bo to teraz on dał się prowadzić nieco chwiejnym krokom ślizgonki, podtrzymując ją jednak cały czas, a dzięki temu w tańcu pojawiło się znacznie więcej obrotów, których mu brakowało poprzednio. Lubił klasyki, ale nie po alkoholu i tym bardziej nie do takiej muzyki.
Słysząc pytanie uśmiech, lekkiale uśmiech zniknął. To prawda był to dość niewygodny temat. Chyba najgorszy o jakim mogliby rozmawiać, ale nie chciał pozostawić tego bez odpowiedzi, bo to byłoby jeszcze gorsze potwierdzenie.
- To prawda, nie lubimy się coś za bardzo. Po ostatniej lekcji numerologii szczęśliwie się omijamy. Dla obustronnej korzyści chyba - odpowiedział i na moment ucichł po prostu tańcząc w rytm muzyki.
- A mogę zapytać o co chodzi z... Wami? - Zawiesił się na moment zastanawiając się czy ma podać konkretne osoby, czy może nie trzeba,. Uznał, że nie trzeba bo nie ważne jakby nie pijana była to z pewnością się domysli co miał na myśli.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Namiot weselny
Monika słabej głowy na pewno nie miała. Przecież podczas swojej kariery w Slytherinie wypiła nie małą ilość alkoholu, a i przyjaźń z Amesem nieco jej tolerancję na promile powiększyła. Dziś jednak szklankę przechylała stanowczo zbyt szybko, a coś takiego kończyło się niestety chwilowym szumem w głowie, ogólnym rozbawieniem i chaotycznymi nieco ruchami kończyn.
Przylgnęła nieco do Corteza. Mimo, że wcześniej byli dość blisko, to jednak wydarzenia jakie ich ostatnio podzieliły mogły by oznaczać niemały dystans między tym dwojgiem. Ale nie dziś. Na początku może i faktycznie, lekkie napięcie było wyczuwalne z odległości tych kilku centymetrów, jednak zniknęło ono zupełnie po kilku taktach drugiej piosenki, do której tańczyli.
Zaśmiała się szczerze, słysząc słowa chłopaka dotyczące jego siostry. Jak na zawołanie rozejrzała się po sali starając się dostrzec gdzieś czubek głowy cortezowej młodszej latorośli, jednak notoryczne piruety skutecznie jej to uniemożliwiały.
- No weź, daj spokój, daj się dziewczynie pobawić - powiedziała puszczając mu oczko. Doskonale wiedziała, że groźba czarnej listy podszyta była żartem. Ona również nie miała zamiaru mówić poważnie. Taki nowy, nie obrażony Aleks, całkowicie jej odpowiadał. Bardzo się cieszyła, że postanowił schować urazę i porwać ją do tańca, ratując ją od kompletnego upicia się, w samotności, czy też z Dymitrem.
Po raz kolejny omiotła spojrzeniem jego sylwetkę ukrytą pod uszytym na miarę garniturem. Lekko się zarumieniła, gdy spojrzała w górę i dostrzegła na twarzy charakterystyczny uśmiech chłopaka, przez który właśnie poznała go pod maską sowy w Noc Duchów. Lubiła ten uśmiech i może sprawiła to mieszanka alkoholu we krwi, a może zawsze tak myślała, ale nie mogła się powstrzymać przed stwierdzeniem, że...
- Ten uśmiech zabiera ci całą ślizgonowatość - powiedziała po dłuższej chwili milczenia. Nie chciała dalej podejmować tematu siostry, widząc jaką reakcję wywołało rozpoczęcie go. Wiedziała, że nie był to najlepszy pomysł, zamknęła więc usta na moment.
Aleksander jednak spytał o coś, co nieco zepsuło Niemce humor. Z jej twarzy zniknął ten szeroki uśmiech, ale absolutnie nie spojrzała w stronę grupki zgromadzonej przy stoliku kilka metrów dalej. Nie chciała, żeby któreś domyśliło się, że o nich rozmawiają.
Lekko wzruszyła ramionami, nie wiedząc tak właściwie co ma powiedzieć. Miała się zwierzać ze swoich sercowych problemów właśnie jemu? Osobie, której osobiście to serce złamała? I to przez tego patafiana, który teraz nazywał Gregorovic kochaniem?
Westchnęła cicho, ledwo dostrzegalnie.
- Jak widać, już nie chodzi o nic - powiedziała z twarzą pozbawioną kompletnie wyrazu. - Powiedział, że nie możemy być razem bo on woli Lenę. - Cóż, dobitniej się już nie dało.
Przylgnęła nieco do Corteza. Mimo, że wcześniej byli dość blisko, to jednak wydarzenia jakie ich ostatnio podzieliły mogły by oznaczać niemały dystans między tym dwojgiem. Ale nie dziś. Na początku może i faktycznie, lekkie napięcie było wyczuwalne z odległości tych kilku centymetrów, jednak zniknęło ono zupełnie po kilku taktach drugiej piosenki, do której tańczyli.
Zaśmiała się szczerze, słysząc słowa chłopaka dotyczące jego siostry. Jak na zawołanie rozejrzała się po sali starając się dostrzec gdzieś czubek głowy cortezowej młodszej latorośli, jednak notoryczne piruety skutecznie jej to uniemożliwiały.
- No weź, daj spokój, daj się dziewczynie pobawić - powiedziała puszczając mu oczko. Doskonale wiedziała, że groźba czarnej listy podszyta była żartem. Ona również nie miała zamiaru mówić poważnie. Taki nowy, nie obrażony Aleks, całkowicie jej odpowiadał. Bardzo się cieszyła, że postanowił schować urazę i porwać ją do tańca, ratując ją od kompletnego upicia się, w samotności, czy też z Dymitrem.
Po raz kolejny omiotła spojrzeniem jego sylwetkę ukrytą pod uszytym na miarę garniturem. Lekko się zarumieniła, gdy spojrzała w górę i dostrzegła na twarzy charakterystyczny uśmiech chłopaka, przez który właśnie poznała go pod maską sowy w Noc Duchów. Lubiła ten uśmiech i może sprawiła to mieszanka alkoholu we krwi, a może zawsze tak myślała, ale nie mogła się powstrzymać przed stwierdzeniem, że...
- Ten uśmiech zabiera ci całą ślizgonowatość - powiedziała po dłuższej chwili milczenia. Nie chciała dalej podejmować tematu siostry, widząc jaką reakcję wywołało rozpoczęcie go. Wiedziała, że nie był to najlepszy pomysł, zamknęła więc usta na moment.
Aleksander jednak spytał o coś, co nieco zepsuło Niemce humor. Z jej twarzy zniknął ten szeroki uśmiech, ale absolutnie nie spojrzała w stronę grupki zgromadzonej przy stoliku kilka metrów dalej. Nie chciała, żeby któreś domyśliło się, że o nich rozmawiają.
Lekko wzruszyła ramionami, nie wiedząc tak właściwie co ma powiedzieć. Miała się zwierzać ze swoich sercowych problemów właśnie jemu? Osobie, której osobiście to serce złamała? I to przez tego patafiana, który teraz nazywał Gregorovic kochaniem?
Westchnęła cicho, ledwo dostrzegalnie.
- Jak widać, już nie chodzi o nic - powiedziała z twarzą pozbawioną kompletnie wyrazu. - Powiedział, że nie możemy być razem bo on woli Lenę. - Cóż, dobitniej się już nie dało.
Re: Namiot weselny
To prawda, że znajomość z młodym Amesem oznaczała iż miałeś już doświadczenie w piciu, ale pomimo tego wychylanie kilku szklanek bez żadnej przerwy między nimi musiało kończyć się w taki sposób.
Kiedy to zdecydowanie się do siebie zbliżyli to czuł się przy tym trochę niekomfortowo. Nie dał nic po sobie jednak poznać lekki uśmiech nie znikał mu z ust. Jego Cortezowy uśmiech, który w połączeniu z tą dziewczyną ostatnio sprawiał mu jedynie kłopoty. Słysząc jej słowa odnośnie aby dał się młodej pobawić przytaknął głową dodając.
- Wiem, nie zamierzam jej przeszkadzać. Niech ona przynajmniej się dobrze pobawi. Przy okazji może polubi tego typu przyjęcia? - odpowiedział ciągnąc dalej tą gierkę, bo dobrze wiedział, że i ona sobie żartowała w tym momencie. Kontynuował jednak by nie było znów niezręcznej ciszy, ponieważ on cały czas nie lubił jej chociaż w pewnym stopniu tak jak dawniej. Posłuchał się jednak porady Vulkodlakowej, która radziła mu by zachowywał się w jej stosunku normalnie. Tak więc i robił. Czuł na sobie jej spojrzenie i miał tylko nadzieję, że nie będzie chciała zrobić czegoś na co on nie miał ochoty, bądź dokładniej nie chciał by to się wydarzyło. Bo po co jeszcze bardziej wprowadzać bałagan w ich i tak napiętą relację?
- Dobrze wiedzieć, bardziej będę mógł to wykorzystać - odparł mając na myśli to, że dostał strój od Stelli i mógł się w każdej chwili przebrać za Krukona, więc nie ślizgoński uśmiech mu się przyda. I to w dodatku taki którego nie będzie musiał udawać.
Następnie padły pytania. W pierw jej niezbyt przyjemne dla niego, a później jego również nieprzyjemne dla niej. Był też jednak jeden powód dla którego jej odpowiedział. Miał nadzieję, że widząc jak jej odpowiada mimo wszystko to i ona odpowie mu na niewygodne dla niej pytanie. No i odpowiedziała. Najpierw wzruszeniem ramion, które mu zdecydowanie nie wystarczało. W końcu przychodząc tutaj i widząc ich pary postanowił się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi i właśnie się dowiedział. Właśnie rozpracował tą enigmę którą dla niego przez chwilę byli. Jak się okazało zagadka wcale nie była taka trudna i spodziewał się takiej.
Mimo wszystko jej słowa go zaskoczyły, przynajmniej powód dla którego Brandon z nią zerwał. Co najważniejsze w tym wszystkim, że ani trochę nie czuł się źle słysząc tą wiadomość. Nie współczuł Monice. Karma, czy jak to tam ktoś będzie sobie to nazywał. Bawiła się ogniem to się sparzyła, więc dlaczego miałoby mu być przykro z tego powodu?
- Dla Leny? - zapytał z lekkim niedowierzaniem, ale nie po to by jeszcze bardziej ją dobić. Po prostu mu coś tutaj bardzo nie pasowało. Przecież nigdy podczas spotkań, wygłupów, czy też innych sposobów spędzenia czasu z bandą ta dwójka nigdy nie miała się ku sobie, więc co tak nagle się to zmieniło? Z jednej strony chciał się tego dowiedzieć, ale z drugiej to miał to gdzieś i w ogóle go to nie interesowało.
Kiedy to zdecydowanie się do siebie zbliżyli to czuł się przy tym trochę niekomfortowo. Nie dał nic po sobie jednak poznać lekki uśmiech nie znikał mu z ust. Jego Cortezowy uśmiech, który w połączeniu z tą dziewczyną ostatnio sprawiał mu jedynie kłopoty. Słysząc jej słowa odnośnie aby dał się młodej pobawić przytaknął głową dodając.
- Wiem, nie zamierzam jej przeszkadzać. Niech ona przynajmniej się dobrze pobawi. Przy okazji może polubi tego typu przyjęcia? - odpowiedział ciągnąc dalej tą gierkę, bo dobrze wiedział, że i ona sobie żartowała w tym momencie. Kontynuował jednak by nie było znów niezręcznej ciszy, ponieważ on cały czas nie lubił jej chociaż w pewnym stopniu tak jak dawniej. Posłuchał się jednak porady Vulkodlakowej, która radziła mu by zachowywał się w jej stosunku normalnie. Tak więc i robił. Czuł na sobie jej spojrzenie i miał tylko nadzieję, że nie będzie chciała zrobić czegoś na co on nie miał ochoty, bądź dokładniej nie chciał by to się wydarzyło. Bo po co jeszcze bardziej wprowadzać bałagan w ich i tak napiętą relację?
- Dobrze wiedzieć, bardziej będę mógł to wykorzystać - odparł mając na myśli to, że dostał strój od Stelli i mógł się w każdej chwili przebrać za Krukona, więc nie ślizgoński uśmiech mu się przyda. I to w dodatku taki którego nie będzie musiał udawać.
Następnie padły pytania. W pierw jej niezbyt przyjemne dla niego, a później jego również nieprzyjemne dla niej. Był też jednak jeden powód dla którego jej odpowiedział. Miał nadzieję, że widząc jak jej odpowiada mimo wszystko to i ona odpowie mu na niewygodne dla niej pytanie. No i odpowiedziała. Najpierw wzruszeniem ramion, które mu zdecydowanie nie wystarczało. W końcu przychodząc tutaj i widząc ich pary postanowił się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi i właśnie się dowiedział. Właśnie rozpracował tą enigmę którą dla niego przez chwilę byli. Jak się okazało zagadka wcale nie była taka trudna i spodziewał się takiej.
Mimo wszystko jej słowa go zaskoczyły, przynajmniej powód dla którego Brandon z nią zerwał. Co najważniejsze w tym wszystkim, że ani trochę nie czuł się źle słysząc tą wiadomość. Nie współczuł Monice. Karma, czy jak to tam ktoś będzie sobie to nazywał. Bawiła się ogniem to się sparzyła, więc dlaczego miałoby mu być przykro z tego powodu?
- Dla Leny? - zapytał z lekkim niedowierzaniem, ale nie po to by jeszcze bardziej ją dobić. Po prostu mu coś tutaj bardzo nie pasowało. Przecież nigdy podczas spotkań, wygłupów, czy też innych sposobów spędzenia czasu z bandą ta dwójka nigdy nie miała się ku sobie, więc co tak nagle się to zmieniło? Z jednej strony chciał się tego dowiedzieć, ale z drugiej to miał to gdzieś i w ogóle go to nie interesowało.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Namiot weselny
Oczywiście, że jego zaklęcie nie było perfekcyjne. Nigdy wcześniej tego nie robił. Powinien nieco bardziej sprecyzować o co mu dokładnie chodzi. Może powinien to naprawić? Chyba bardziej pogorszyć się już nie dało ich relacji... A może powinien poprosić o wymazanie swojej pamięci? To chyba tez nie był najlepszy pomysł. Jeśli Zoja tak bardzo zmieniła sie pod wpływem utraty tych uczuć, to jak bardzo zmieniłby się on? Zapewne stałby się jednym z tych znienawidzonych przez nią ślizgonów. Siedział tak strasznie podminowany patrząc niewidzącym spojrzeniem przed siebie. W końcu namiotu identyczną minę miał teraz Asim, który jeszcze chwilę temu kłócił się ze swoim ojcem żywo gestykulując. Kłócili się po arabsku, więc nikt nie miał prawa wiedziec o co im tak naprawdę chodzi, choć z ust Asima często padało imię Bułgarki. Wracając jednak do Williama... Gdy przysiadł się do niego Aaron jego mina diametralnie się zmieniła. Już nie wyglądał jak zbity szczeniak, a raczej jak wściekły kundel.
- Powinienem był to zrobić - warknął zastanawiając się, jak on tu właściwie wszedł? Jego odźwierni zdecydowanie bardziej powinni uważać i nie pozwalać na spacerki w tę i z powrotem.
- Miałem taki zamiar, ale wszystko spieprzyłeś. Dlaczego jak zwykle nie mogłeś przyjść z Wilsonówną? Czemu Zoja? Ona powinna być dziś przy mnie i cieszyć się ze mną moim dniem. Dobrze wiem, że to Ty ją namówiłeś, by stąd wyjść. Po co w ogóle przychodziłeś? - zapytał nawet nie patrząc na chłopaka. Miał swoje racje, a jak coś wbił sobie do głowy to już na dobre. Owszem, był rozpieszczonym gówniarzem i nie lubił, gdy coś szło nie po jego myśli. Gdy Aaron stuknął swoją szklanką o jego machnął ręką odtrącając ją tak, że cała zawartość rozlała sie po stole. Whisky jednak magicznie wchłonęła się nie pozostawiając śladu na śnieżnobiałym obrusie, a szklanka sama ustawiła się do pionu i ponownie napełniła.
- Nikogo nei zmuszałem, żeby tu przychodził. Zaproszenia były przywilejem, a nie obowiązkiem... Ale Ty... Zoja... Ta jej, pożal się boże, opiekunka i nawet wuj Marco... Wydawałoby się, najbliższe mi osoby... Wszyscy pokazaliście brak szacunku i ile tak naprawdę dla was znaczę. Gardze wami wszystkimi - niemal wypluł ostatnie słowa wstając od stołu i szybkim krokiem wyszedł na zewnątrz. Nie odszedł daleko, a otwarte sciany namiotu pozwalały go obserwować, czego bardzo teraz żałował. Nie chciał, by ktoś widział go w chwili słabości. Próbował powstrzymywać łzy, ale to kolejna rzecz, nad którą nie miał żadnej kontroli. Ten piękny dzień zmienił sie w prawdziwy koszmar uświadamiając mu, że choć miał wszystko nie miał tak naprawdę nic. Tylu ludzi go dziś otaczało, miał piękną żonę... Czemu więc czuł się tak bardzo samotny?
- Powinienem był to zrobić - warknął zastanawiając się, jak on tu właściwie wszedł? Jego odźwierni zdecydowanie bardziej powinni uważać i nie pozwalać na spacerki w tę i z powrotem.
- Miałem taki zamiar, ale wszystko spieprzyłeś. Dlaczego jak zwykle nie mogłeś przyjść z Wilsonówną? Czemu Zoja? Ona powinna być dziś przy mnie i cieszyć się ze mną moim dniem. Dobrze wiem, że to Ty ją namówiłeś, by stąd wyjść. Po co w ogóle przychodziłeś? - zapytał nawet nie patrząc na chłopaka. Miał swoje racje, a jak coś wbił sobie do głowy to już na dobre. Owszem, był rozpieszczonym gówniarzem i nie lubił, gdy coś szło nie po jego myśli. Gdy Aaron stuknął swoją szklanką o jego machnął ręką odtrącając ją tak, że cała zawartość rozlała sie po stole. Whisky jednak magicznie wchłonęła się nie pozostawiając śladu na śnieżnobiałym obrusie, a szklanka sama ustawiła się do pionu i ponownie napełniła.
- Nikogo nei zmuszałem, żeby tu przychodził. Zaproszenia były przywilejem, a nie obowiązkiem... Ale Ty... Zoja... Ta jej, pożal się boże, opiekunka i nawet wuj Marco... Wydawałoby się, najbliższe mi osoby... Wszyscy pokazaliście brak szacunku i ile tak naprawdę dla was znaczę. Gardze wami wszystkimi - niemal wypluł ostatnie słowa wstając od stołu i szybkim krokiem wyszedł na zewnątrz. Nie odszedł daleko, a otwarte sciany namiotu pozwalały go obserwować, czego bardzo teraz żałował. Nie chciał, by ktoś widział go w chwili słabości. Próbował powstrzymywać łzy, ale to kolejna rzecz, nad którą nie miał żadnej kontroli. Ten piękny dzień zmienił sie w prawdziwy koszmar uświadamiając mu, że choć miał wszystko nie miał tak naprawdę nic. Tylu ludzi go dziś otaczało, miał piękną żonę... Czemu więc czuł się tak bardzo samotny?
Re: Namiot weselny
Gdy William zaczął swój wywód i w zasadzie wszystkie winy zrzucił na Aarona, ten przewrócił teatralnie oczami. Oczywiście, że on był tym złym w perfekcyjnym świecie rządzonym żelazną ręką przez Williama. Odtrącenie szklanki potraktował jak kolejny wybuch dziecka, któremu ktoś coś zabrał. Czy go rozumiał? Trochę. Gdy wstał od stołu i postanowił wyjść na zewnątrz Aaron odprowadził go wzrokiem podpierając głowę na dłoni. W zasadzie był i tak już bliski wyrzucenia z tej imprezy więc co mu tam. Poza tym dosyć głupia myśl przemknęła mu przez głowę. Wstał od stołu poprawiając marynarkę i ze szklanką w dłoni wyszedł za Williamem.
- Spokojnie. Za 5 min wyjdę i mojej mordy oglądać już nie będziesz musiał.
Powiedział spokojnie czując gdzieś w głębi, że gdyby tego nie zrobił to pewnie Greengrass nasłał by na niego swoich bodyguardów którzy gdzieś tu się zapewne kręcili.
- Chcesz wiedzieć czemu tu przyszedłem? Dla Zoi. Poprosiła żebym przyszedł z nią, bo nie chciała iść sama, a Araba zabierać nie było jej po drodze. Źle że wyszliśmy? Pewnie tak i jeżeli łatwiej ci będzie jej to wybaczyć i zachować się jak człowiek, a nie krzyczeć i sprawiać, że będzie czuła się jak gówno to niech będzie, że to ja ją namówiłem. Tak czy siak, Zoja nie jest twoją własnością i może robić co chce. Jest tak samo twoją przyjaciółką jak i moją i nie pozwolę żeby była źle traktowana, nawet przez ciebie. A czy tego chcesz czy nie to jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, to oprócz niej jestem jedną z najbardziej przyjaznych ci osób czy tego chcesz czy nie.
Wyrecytował spokojnym głosem robiąc przerwy na upicie kolejnych łyków whisky. Ach jakież było dobre, taka szkoda, że będzie musiał zadowolić się gorszym rodzajem gdzie indziej.
- A teraz tak jak powiedziałem zmywam się. Miłego weseliska.
Powiedział machając mu przelotnie ręką na pożegnanie. Wrócił do namiotu rozglądając się za dziewczętami, które gdzieś zginęły w tłumie. Dopadł je wzrokiem na parkiecie dlatego też nie chcąc im przeszkadzać machnął Zoi ręką pokazując, że ten się już zbiera. Cóż, będzie musiała go jakoś znaleźć chociaż pewnie wróci jeszcze do baru. Te szklaneczki podłechtały jego alkoholowy głód. Odwrócił się na pięcie i wymieniając kilka uprzejmości z mijanymi osobami ruszył w stronę wyjścia z Greengrass Manor.
- Spokojnie. Za 5 min wyjdę i mojej mordy oglądać już nie będziesz musiał.
Powiedział spokojnie czując gdzieś w głębi, że gdyby tego nie zrobił to pewnie Greengrass nasłał by na niego swoich bodyguardów którzy gdzieś tu się zapewne kręcili.
- Chcesz wiedzieć czemu tu przyszedłem? Dla Zoi. Poprosiła żebym przyszedł z nią, bo nie chciała iść sama, a Araba zabierać nie było jej po drodze. Źle że wyszliśmy? Pewnie tak i jeżeli łatwiej ci będzie jej to wybaczyć i zachować się jak człowiek, a nie krzyczeć i sprawiać, że będzie czuła się jak gówno to niech będzie, że to ja ją namówiłem. Tak czy siak, Zoja nie jest twoją własnością i może robić co chce. Jest tak samo twoją przyjaciółką jak i moją i nie pozwolę żeby była źle traktowana, nawet przez ciebie. A czy tego chcesz czy nie to jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, to oprócz niej jestem jedną z najbardziej przyjaznych ci osób czy tego chcesz czy nie.
Wyrecytował spokojnym głosem robiąc przerwy na upicie kolejnych łyków whisky. Ach jakież było dobre, taka szkoda, że będzie musiał zadowolić się gorszym rodzajem gdzie indziej.
- A teraz tak jak powiedziałem zmywam się. Miłego weseliska.
Powiedział machając mu przelotnie ręką na pożegnanie. Wrócił do namiotu rozglądając się za dziewczętami, które gdzieś zginęły w tłumie. Dopadł je wzrokiem na parkiecie dlatego też nie chcąc im przeszkadzać machnął Zoi ręką pokazując, że ten się już zbiera. Cóż, będzie musiała go jakoś znaleźć chociaż pewnie wróci jeszcze do baru. Te szklaneczki podłechtały jego alkoholowy głód. Odwrócił się na pięcie i wymieniając kilka uprzejmości z mijanymi osobami ruszył w stronę wyjścia z Greengrass Manor.
Ostatnio zmieniony przez Aaron Matluck dnia Czw 05 Mar 2015, 17:26, w całości zmieniany 1 raz
Re: Namiot weselny
Nagle poczuła, że ten taniec z Aleksandrem wcale nie był chyba taki prawdziwy. To znaczy, była mu niezmiernie wdzięczna za wyratowanie jej z opresji samotności, ale nie oddałaby swojej różdżki na to, że Cortez robi to ze względu na nią, no bo halo, przecież tak jak i Monika, był czystokrwistym ślizgonem, posiadającym niebanalny charakter. Spojrzała na jego twarz starając się doszukać w niej jakichś oznak sztuczności, jednak, może to i dobrze, nic takiego nie znalazła.
Bąbelki musującego wina, z każdym kolejnym piruetem powoli z niej uchodziły, a lekki wysiłek związany z tańcem sprawiał, że zaczęła delikatnie trzeźwieć. Dobrze, że zjadła kilka całkiem tłustych przysmaków - trochę szybciej przychodziło jej powracanie do rzeczywistości. Słysząc zdziwienie chłopaka tylko smutno pokiwała głową, bo cóż innego miała odpowiedzieć? Po drugie, wcale nie chciała o tym myśleć i rozważać tego co pięć minut. Już to robiła i do niczego ważnego wcale nie doszła, na cóż więc było sobie zawracać głowę tą dwójka? No i po trzecie, chciała dla Brandona jak najlepiej. Jeśli Lena okazała się (w co naprawdę trudno było pannie Kruger uwierzyć) dobrą dziewczyną, to czemu nie? Rosjanka nie słynęła w murach Hogwartu z tego, że Irytek latał po całym zamku wykrzykując jej imię oraz ogłaszając wszem i wobec jaki miała wtedy kolor bielizny. Mówi się trudno. Może zgodnie z tym, co mówiła Mia, uda się jej całkiem zapomnieć i ułożyć sobie życie przy boku kogoś innego?
Nie, nie Corteza. Z nim już próbowała. Drugi raz nie będzie. Mógł więc sobie chłopak spokojnie odetchnąć, bo Monika nie planowała dziś robić niczego, co mogłoby być niestosowne. Na dodatek na oczach wszystkich dookoła.
Gdy kończyła się jedna ze skocznych piosenek brunetka odsunęła się od Aleksa delikatnie oznajmiając mu tym gestem, że już wystarczy. Ukłoniła się lekko z uśmiechem na ustach.
- Jeszcze raz wielkie dzięki. - Rozejrzała się po sali zagryzając wargę. Nie czuła się tu dobrze. - Chyba będę się zwijać.
Pożegnała Corteza uśmiechem numer trzy i skierowała swoje kroki w stronę Dymitra. Pocałowała go w policzek.
- Muszę wracać, mam górę zadań domowych do zrobienia - posłała mu przepraszające spojrzenie. - Dziękuję za zaproszenie i pozdrów ciocię i wujka.
Skinęła głową w stronę Cassidy, a Brandonowi i Lenie posłała nikły uśmiech. Gdy wyszła z namiotu poczuła jak z piersi spada jej niewyobrażalny ciężar. Test tolerancji zdany. Może nie wybitnie ale przynajmniej zadowalająco. Chyba mogła zacząć nowe życie bez włoskiego alfonsa.
Bąbelki musującego wina, z każdym kolejnym piruetem powoli z niej uchodziły, a lekki wysiłek związany z tańcem sprawiał, że zaczęła delikatnie trzeźwieć. Dobrze, że zjadła kilka całkiem tłustych przysmaków - trochę szybciej przychodziło jej powracanie do rzeczywistości. Słysząc zdziwienie chłopaka tylko smutno pokiwała głową, bo cóż innego miała odpowiedzieć? Po drugie, wcale nie chciała o tym myśleć i rozważać tego co pięć minut. Już to robiła i do niczego ważnego wcale nie doszła, na cóż więc było sobie zawracać głowę tą dwójka? No i po trzecie, chciała dla Brandona jak najlepiej. Jeśli Lena okazała się (w co naprawdę trudno było pannie Kruger uwierzyć) dobrą dziewczyną, to czemu nie? Rosjanka nie słynęła w murach Hogwartu z tego, że Irytek latał po całym zamku wykrzykując jej imię oraz ogłaszając wszem i wobec jaki miała wtedy kolor bielizny. Mówi się trudno. Może zgodnie z tym, co mówiła Mia, uda się jej całkiem zapomnieć i ułożyć sobie życie przy boku kogoś innego?
Nie, nie Corteza. Z nim już próbowała. Drugi raz nie będzie. Mógł więc sobie chłopak spokojnie odetchnąć, bo Monika nie planowała dziś robić niczego, co mogłoby być niestosowne. Na dodatek na oczach wszystkich dookoła.
Gdy kończyła się jedna ze skocznych piosenek brunetka odsunęła się od Aleksa delikatnie oznajmiając mu tym gestem, że już wystarczy. Ukłoniła się lekko z uśmiechem na ustach.
- Jeszcze raz wielkie dzięki. - Rozejrzała się po sali zagryzając wargę. Nie czuła się tu dobrze. - Chyba będę się zwijać.
Pożegnała Corteza uśmiechem numer trzy i skierowała swoje kroki w stronę Dymitra. Pocałowała go w policzek.
- Muszę wracać, mam górę zadań domowych do zrobienia - posłała mu przepraszające spojrzenie. - Dziękuję za zaproszenie i pozdrów ciocię i wujka.
Skinęła głową w stronę Cassidy, a Brandonowi i Lenie posłała nikły uśmiech. Gdy wyszła z namiotu poczuła jak z piersi spada jej niewyobrażalny ciężar. Test tolerancji zdany. Może nie wybitnie ale przynajmniej zadowalająco. Chyba mogła zacząć nowe życie bez włoskiego alfonsa.
Re: Namiot weselny
Odkąd tylko skończyła się cała ta nudna, oficjalna część Adrienne bawiła się przednio. Szybko napełniła burczący żołądek jakimś podejrzanie wyglądającym mięsem, żeby jak najszybciej zacząć swe polowanie na kelnera z szampanem. Udało się za trzecim podejściem. I tylko dlatego, że na chwilę przestał patrzeć na swoją tackę. Słodki trunek szybko ją zbąblował i dostała czkawki. Myślicie, że zauważyła zniknięcie Aarona i Zoi? A skąd. Miała ciekawsze rzeczy do roboty. Tańczyła teraz z jakimś rudym kurduplem, gdy wreszcie zaczęło robić się ciekawie.
Rzuciła szybko okiem na stół, przy którym siedzieli William i... Aaron. Gwiazda wieczoru szybko odeszła od stołu z miną obrażonego bachora, czyli normalnym wyrazem swojej twarzy. Matluck prezentował się nieco mniej wesoło. Ślizgonka machnęła pobłażliwie ręką na gibającego się do rytmu tłuściocha i wybiegła za bratem.
- I to mnie matka opieprzała cały dzień, żebym czasem niczego nie odwaliła... nie wierzę - zaczepiła studenta, może mało delikatnie łapiąc go za bark. Skrzyżowała przedramiona na klatce piersiowej ze zdegustowaną miną.
- No to kogo tym razem musiałeś bronić?
Rzuciła szybko okiem na stół, przy którym siedzieli William i... Aaron. Gwiazda wieczoru szybko odeszła od stołu z miną obrażonego bachora, czyli normalnym wyrazem swojej twarzy. Matluck prezentował się nieco mniej wesoło. Ślizgonka machnęła pobłażliwie ręką na gibającego się do rytmu tłuściocha i wybiegła za bratem.
- I to mnie matka opieprzała cały dzień, żebym czasem niczego nie odwaliła... nie wierzę - zaczepiła studenta, może mało delikatnie łapiąc go za bark. Skrzyżowała przedramiona na klatce piersiowej ze zdegustowaną miną.
- No to kogo tym razem musiałeś bronić?
Adrienne MatluckKlasa VII - Urodziny : 13/05/1998
Wiek : 26
Skąd : Liverpool
Krew : pół na pół
Re: Namiot weselny
Gdy już myślał, że ten wieczór będzie się kończył poczuł złapanie za bark i znajomy głos za plecami. No proszę, nawet zapomniał już o tym, że Adrienne gdzieś tu się kręciła. Słysząc jej uwagę uśmiechnął się szeroko wzruszając ramionami.
- No cóż. Widać złe ziarno postanowiło dzisiaj wykiełkować we mnie.
Powiedział wesoło. Skoro i tak już został zatrzymany to może... Kolejna szklanka? Co prawda czuł już coraz mocniejszy szum w głowie i wiedział, że nie powinien dalej się spijać bo faktycznie skończy na glebie. Trzeba będzie znaleźć jakiś transport. Pociągnął siostrę do środka stroniąc póki co od wyjaśnień i złapał z tacy dwie szklanki whisky. Kelner mimo, że z pewną dozą ostrożności spojrzał na młodocianą, to nic nie powiedział. W końcu to chłopak brał alkohol prawda? Wręczył Adzie jedną z nich, a sam upił nieco bursztynowego trunku.
- Ach długa historia. Z Zoją zerwaliśmy się stąd do Dziurawego, William postanowił sprowadzić ją z powrotem za pomocą skrzata, wściekł się, a teraz pewnie mnie wywali w ciągu kilku minut także... Korzystaj z prezentu.
Stwierdził skazując wzrokiem na jej szkło.
- Tak czy siak. Dobrze wiedzieć, że żyjesz i nie zaszyłaś się gdzieś w podziemiach ze zgrzewką wódy i fajek uczniaku.
No tak, nie zabrzmiało to tak jakby za nią tęsknił, ale mimo wszystko nie miał od niej żadnego kontaktu, a i sam jakoś nie pomyślał żeby napisać. Nie miał pojęcia co się działo u niej w życiu i trochę tego było brak, mimo, że do rodzeństwa roku brakowało im... wszystkiego.
- No cóż. Widać złe ziarno postanowiło dzisiaj wykiełkować we mnie.
Powiedział wesoło. Skoro i tak już został zatrzymany to może... Kolejna szklanka? Co prawda czuł już coraz mocniejszy szum w głowie i wiedział, że nie powinien dalej się spijać bo faktycznie skończy na glebie. Trzeba będzie znaleźć jakiś transport. Pociągnął siostrę do środka stroniąc póki co od wyjaśnień i złapał z tacy dwie szklanki whisky. Kelner mimo, że z pewną dozą ostrożności spojrzał na młodocianą, to nic nie powiedział. W końcu to chłopak brał alkohol prawda? Wręczył Adzie jedną z nich, a sam upił nieco bursztynowego trunku.
- Ach długa historia. Z Zoją zerwaliśmy się stąd do Dziurawego, William postanowił sprowadzić ją z powrotem za pomocą skrzata, wściekł się, a teraz pewnie mnie wywali w ciągu kilku minut także... Korzystaj z prezentu.
Stwierdził skazując wzrokiem na jej szkło.
- Tak czy siak. Dobrze wiedzieć, że żyjesz i nie zaszyłaś się gdzieś w podziemiach ze zgrzewką wódy i fajek uczniaku.
No tak, nie zabrzmiało to tak jakby za nią tęsknił, ale mimo wszystko nie miał od niej żadnego kontaktu, a i sam jakoś nie pomyślał żeby napisać. Nie miał pojęcia co się działo u niej w życiu i trochę tego było brak, mimo, że do rodzeństwa roku brakowało im... wszystkiego.
Re: Namiot weselny
- Wykiełkowało w momencie, w którym zacząłeś spotykać się z tą rudą prokwą.
Matluck nie darzyła Hannah zbyt wielką sympatią, choć takie określenie ich relacji można uznać za czysty eufemizm. Bez większych protestów - co było dość nietypowe - podążyła za Aaronem. Warto było raz w życiu nie stawiać oporu.
Matluck pociągnęła solidnego łyka szkockiej. Choć niekoniecznie tego oczekiwała zadając pytanie, brat szybko zrelacjonował jej swoje perypetie.
- A co, leci na Zoję? Nieźle. Jak tu przyjdzie to dostanie w ryj. Matka przynajmniej będzie miała powód, żeby znów dać mi szlaban. Ostatnio często musiała wymyślać jakieś pierdoły.
Tak, wcale jej to nie obchodziło. No, może troszeczkę, jeśli mógł z tego wyniknąć jakiś większy skandal. Tego typu imprezy zawsze zaplanowane było co do minuty. Miło było popatrzeć, jak coś nie idzie po myśli bogatych dupków. Adzie z jej obiegową opinią rich dumb bitch pewnie też nie raz życzono co najmniej wybicia wszystkich zębów.
- Gratuluję. Już lepsza Zoja niż ten szkocki oszołom.
Blondynka klepnęła brata po ramieniu. Nie tolerowała żadnej jego dziewczyny, ale Yordanova była na tyle nudna, że aż nieszkodliwa. Na tą chwilę.
- Eee... Nie, Aaron. Nie zamieniaj się w matkę.
Matluck nie darzyła Hannah zbyt wielką sympatią, choć takie określenie ich relacji można uznać za czysty eufemizm. Bez większych protestów - co było dość nietypowe - podążyła za Aaronem. Warto było raz w życiu nie stawiać oporu.
Matluck pociągnęła solidnego łyka szkockiej. Choć niekoniecznie tego oczekiwała zadając pytanie, brat szybko zrelacjonował jej swoje perypetie.
- A co, leci na Zoję? Nieźle. Jak tu przyjdzie to dostanie w ryj. Matka przynajmniej będzie miała powód, żeby znów dać mi szlaban. Ostatnio często musiała wymyślać jakieś pierdoły.
Tak, wcale jej to nie obchodziło. No, może troszeczkę, jeśli mógł z tego wyniknąć jakiś większy skandal. Tego typu imprezy zawsze zaplanowane było co do minuty. Miło było popatrzeć, jak coś nie idzie po myśli bogatych dupków. Adzie z jej obiegową opinią rich dumb bitch pewnie też nie raz życzono co najmniej wybicia wszystkich zębów.
- Gratuluję. Już lepsza Zoja niż ten szkocki oszołom.
Blondynka klepnęła brata po ramieniu. Nie tolerowała żadnej jego dziewczyny, ale Yordanova była na tyle nudna, że aż nieszkodliwa. Na tą chwilę.
- Eee... Nie, Aaron. Nie zamieniaj się w matkę.
Adrienne MatluckKlasa VII - Urodziny : 13/05/1998
Wiek : 26
Skąd : Liverpool
Krew : pół na pół
Re: Namiot weselny
- Ach. No tak, zapomniałem.
Stwierdził teatralnie łapiąc się za głowę wolną ręką. Doskonale wiedział, że Adrienne nie toleruje Hanki. Ba, ostatnio zaczynał coraz bardziej zauważać, że nikt jej zbyt nie toleruje. Widział, że sporo osób ma z nią problem, a czemu? Tego już nie rozgryzie. Widząc jak młodsza siostra pociągnęła solidnego łyka ze szklanki zaśmiał się pod nosem. Cóż, skoro nie może sobie pozwolić na przeszkolenie jej to przynajmniej może spędzić trochę wartościowego czasu na rozmowie przy alkoholu.
- Leciał. Teraz wydaje mi się, że może mu zależeć na Cassidy. Ale Zoja to wiesz.. Musi posiadać kontrolę. I nie bij nikogo. To dopiero będzie reklama na ramach Proroka. Matluckowie wkurzyli i pobili Greengrassa.
Wzruszył ramionami. Rodzina nie byłaby zbyt zadowolona gdyby taki nagłówek uderzył ich w twarz z samego rana. On pewnie by się tym nie przejął, ale ciągłe Wyjce od matki... Stałyby się męczące, a i prawdopodobne odcięcie od dopływu gotówki byłoby bolesne.
- Tak, dzięki. Tyle tylko, że nie jestem z Zoją, ale cieszy mnie aprobata.
Stwierdził odpowiadając jej klepnięciem po ramieniu.
- No dobra, ale na serio. Jak tam szkoła? Trzyma się? Jakieś nowe wypadki pokroju mojego utraconego ucha?
Stwierdził teatralnie łapiąc się za głowę wolną ręką. Doskonale wiedział, że Adrienne nie toleruje Hanki. Ba, ostatnio zaczynał coraz bardziej zauważać, że nikt jej zbyt nie toleruje. Widział, że sporo osób ma z nią problem, a czemu? Tego już nie rozgryzie. Widząc jak młodsza siostra pociągnęła solidnego łyka ze szklanki zaśmiał się pod nosem. Cóż, skoro nie może sobie pozwolić na przeszkolenie jej to przynajmniej może spędzić trochę wartościowego czasu na rozmowie przy alkoholu.
- Leciał. Teraz wydaje mi się, że może mu zależeć na Cassidy. Ale Zoja to wiesz.. Musi posiadać kontrolę. I nie bij nikogo. To dopiero będzie reklama na ramach Proroka. Matluckowie wkurzyli i pobili Greengrassa.
Wzruszył ramionami. Rodzina nie byłaby zbyt zadowolona gdyby taki nagłówek uderzył ich w twarz z samego rana. On pewnie by się tym nie przejął, ale ciągłe Wyjce od matki... Stałyby się męczące, a i prawdopodobne odcięcie od dopływu gotówki byłoby bolesne.
- Tak, dzięki. Tyle tylko, że nie jestem z Zoją, ale cieszy mnie aprobata.
Stwierdził odpowiadając jej klepnięciem po ramieniu.
- No dobra, ale na serio. Jak tam szkoła? Trzyma się? Jakieś nowe wypadki pokroju mojego utraconego ucha?
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Szkocja :: Greenock :: Greengrass Manor
Strona 4 z 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach