Namiot weselny
+24
Ophelia Cortez
Morwen Blodeuwedd
Aleksander Cortez
Brandon Tayth
Bohater Niezależny
Monika Kruger
Caliente Thomas
Luis Castellani
Konrad Moore
William Greengrass
Christine Greengrass
Suzanne Castellani
Dymitr Milligan
Andrew Wilson
Adrienne Cryan
Catherine Greengrass
Cassidy Thomas
Adrienne Matluck
Vanadesse Devereux
Logan Campbell
Micah Johansen
Zoja Yordanova
Meredith Cooper
Hyperion Greengrass
28 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Szkocja :: Greenock :: Greengrass Manor
Strona 5 z 5
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Namiot weselny
First topic message reminder :
ZA ZGODĄ ADMINISTRACJI - BILOKACJA NA CZAS WESELA!
Ogromny namiot weselny rozstawiony był z dala od od zamku Greengrassów tuż nad samym jeziorem w najbardziej płaskim i rozległym terenie. Trawa została tu magicznie odświeżona i wzmocniona, a błoto, które o tej porze rok ubyło nieuniknione magicznie zniknęło ustępując miejsca twardemu, stabilnemu gruntowi. Choć do wiosny było jeszcze daleko, a pogoda nie wydawała się na to pozwolić, to jednak zrezygnowano ze ścian namiotu na rzecz przepięknych widoków na jezioro, góry, las i zamek. W namiocie było jednak przyjemnie ciepło. Z sufitu zwisały pięknie pachnące świeże kwiaty, a całość oświetlały unoszące się pod sufitem świece.
Na początku ceremonii namiot wypełniały tylko białe ozdobione zieloną tkaniną krzesła, które zwrócone były w stronę jeziora. Krzesła stały rzędami po lewej i po prawej stronie, środkiem zaś rozciągał się czerwony, długi dywan, po którym kroczyć będzie panna młoda. Po zakończonej ceremonii zaślubin rzędy krzeseł ustąpią miejsca okrągłym stołom ustawionym po lewej jak i po prawej stronie. Na środku zaś na tle jeziora stanie długi stół dla młodej pary i ich najbliższych, a środek zamieni się w wielki parkiet. Wieczór umilać będzie orkiestra ustawiona po bokach namiotu przygrywając tradycyjne skoczne utwory szkockie.
Ponieważ na terenie całej posiadłości nie można się teleportować, a sam zamek jest nienanoszalny w celu ułatwienia gościom przybycia na ten uroczysty wieczór wysłane zaproszenia zostały zamienione w świstokliki, które przeniosą zaproszonych przed bramę w kilkuminutowych odstępach czasu. Tam na gości czekać będzie dwóch odźwiernych ubranych w tradycyjne szkockie kilty, którzy odhaczali na liście przybyłych i kierowali ich dalej, gdzie czekały białe bryczki ozdobione kwiatami i wstążkami zaprzężone w białe, skrzydlate konie, które odwoziły gości pod namiot i wracały po kolejnych.
Ogromny namiot weselny rozstawiony był z dala od od zamku Greengrassów tuż nad samym jeziorem w najbardziej płaskim i rozległym terenie. Trawa została tu magicznie odświeżona i wzmocniona, a błoto, które o tej porze rok ubyło nieuniknione magicznie zniknęło ustępując miejsca twardemu, stabilnemu gruntowi. Choć do wiosny było jeszcze daleko, a pogoda nie wydawała się na to pozwolić, to jednak zrezygnowano ze ścian namiotu na rzecz przepięknych widoków na jezioro, góry, las i zamek. W namiocie było jednak przyjemnie ciepło. Z sufitu zwisały pięknie pachnące świeże kwiaty, a całość oświetlały unoszące się pod sufitem świece.
Na początku ceremonii namiot wypełniały tylko białe ozdobione zieloną tkaniną krzesła, które zwrócone były w stronę jeziora. Krzesła stały rzędami po lewej i po prawej stronie, środkiem zaś rozciągał się czerwony, długi dywan, po którym kroczyć będzie panna młoda. Po zakończonej ceremonii zaślubin rzędy krzeseł ustąpią miejsca okrągłym stołom ustawionym po lewej jak i po prawej stronie. Na środku zaś na tle jeziora stanie długi stół dla młodej pary i ich najbliższych, a środek zamieni się w wielki parkiet. Wieczór umilać będzie orkiestra ustawiona po bokach namiotu przygrywając tradycyjne skoczne utwory szkockie.
Ponieważ na terenie całej posiadłości nie można się teleportować, a sam zamek jest nienanoszalny w celu ułatwienia gościom przybycia na ten uroczysty wieczór wysłane zaproszenia zostały zamienione w świstokliki, które przeniosą zaproszonych przed bramę w kilkuminutowych odstępach czasu. Tam na gości czekać będzie dwóch odźwiernych ubranych w tradycyjne szkockie kilty, którzy odhaczali na liście przybyłych i kierowali ich dalej, gdzie czekały białe bryczki ozdobione kwiatami i wstążkami zaprzężone w białe, skrzydlate konie, które odwoziły gości pod namiot i wracały po kolejnych.
Ostatnio zmieniony przez Hyperion Greengrass dnia Wto 24 Lut 2015, 20:29, w całości zmieniany 1 raz
Re: Namiot weselny
W miarę jak popijali drinki i gawędzili z towarzystwem, wesele chyba powoli zaczynało dobiegać końca. Pan młody w ogóle gdzieś ugrzązł, co lekko zastanawiało Włocha - gdyby to on nieszczęśliwym trafem miał dzień własnego ślubu, to raczej starałby się skupiać całą swoją uwagę na wybrance serca...ale co on tak mógł o tym wiedzieć.
Wypił jeszcze kilka kolejek i zaczęło troszkę mu szumieć we łbie - dawno nie zdarzyło mu się wypić takiej ilości alkoholu, dlatego też podejrzewał, że szybko załapie wskazujący stan. Na razie trzymał się jednak dobrze (chyba w przeciwieństwie do Moniki, która postanowiła opuścić imprezę, przy okazji obdarzając go tym swoim uśmiechem, który już dobrze znał, i który niestety przyprawił go o niemiły skurcz w żołądku).
Westchnął cicho, lekko już znudzony. Atmosfera zaczynała robić się niezbyt weselna, a szkoda. Nachylił się ku Lenie i zaczął szeptać do jej ucha tak, by tylko ona go słyszała.
- Chcesz stąd spadać? Może do mnie?
Wyprostował się, jak gdyby nigdy nic i upił łyka whisky. Za nim nie dał po sobie poznać, że właśnie zdobył się na rzucenie Ślizgonce dość ryzykownej propozycji, ale po paru głębszych było mu naprawdę wszystko jedno. Nawet, gdyby Raffles wsadził mu różdżkę...wiadomo, w jakie miejsce, to Włoch z całą stanowczością stwierdziłby, że było warto.
Tymczasem postanowił całkowicie zdać się na to, co postanowi panna Gregorovic. Jeśli zechce ona udać się grzecznie do Hogwartu, to z pewnością odprowadzi ją aż pod samiutkie drzwi sypialni i uda się do własnej, po czym padnie zrozpaczony na łóżko, przykryje się kołdrą i...będzie wpatrywał się w baldachim do białego rana, zastanawiając się nad tym, dlaczego jego życie uczuciowe zawsze musi być tak skomplikowane.
Wypił jeszcze kilka kolejek i zaczęło troszkę mu szumieć we łbie - dawno nie zdarzyło mu się wypić takiej ilości alkoholu, dlatego też podejrzewał, że szybko załapie wskazujący stan. Na razie trzymał się jednak dobrze (chyba w przeciwieństwie do Moniki, która postanowiła opuścić imprezę, przy okazji obdarzając go tym swoim uśmiechem, który już dobrze znał, i który niestety przyprawił go o niemiły skurcz w żołądku).
Westchnął cicho, lekko już znudzony. Atmosfera zaczynała robić się niezbyt weselna, a szkoda. Nachylił się ku Lenie i zaczął szeptać do jej ucha tak, by tylko ona go słyszała.
- Chcesz stąd spadać? Może do mnie?
Wyprostował się, jak gdyby nigdy nic i upił łyka whisky. Za nim nie dał po sobie poznać, że właśnie zdobył się na rzucenie Ślizgonce dość ryzykownej propozycji, ale po paru głębszych było mu naprawdę wszystko jedno. Nawet, gdyby Raffles wsadził mu różdżkę...wiadomo, w jakie miejsce, to Włoch z całą stanowczością stwierdziłby, że było warto.
Tymczasem postanowił całkowicie zdać się na to, co postanowi panna Gregorovic. Jeśli zechce ona udać się grzecznie do Hogwartu, to z pewnością odprowadzi ją aż pod samiutkie drzwi sypialni i uda się do własnej, po czym padnie zrozpaczony na łóżko, przykryje się kołdrą i...będzie wpatrywał się w baldachim do białego rana, zastanawiając się nad tym, dlaczego jego życie uczuciowe zawsze musi być tak skomplikowane.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Namiot weselny
Wesele się kończyło? Otóż z cała stanowczością nie, choć chwilowo muzyka znowu umilkła, a pan młody wyszedł. Goście znowu rozchodzili się do swoich stołów, by kolejny raz sie pożywić. Gdy Hyperion odprowadził na miejsce kolejną ciotkę, która nie dawała mu spokoju nie wrócił od razu do swojego stołu, ale wyszedł z namiotu do syna. To nie mogło skończyć się dobrze. Hyperion od razu odciągnął syna nieco dalej od namiotu, by uniknąć ciekawskich spojrzeń. Will jednak wyrwał ramię z uścisku ojca, ale poszedł za nim posłusznie. I to był chyba błąd, bo w przypływie ostrej wymiany zdań drugi raz w swoim krótkim życiu oberwał od ojca w twarz. Przynajmniej postawiło go to do pionu i przestał się mazać. Chyba tego potrzebował. Tylko czemu tak mocno? Gdy wracał do stolika trzymał się za piekący policzek. Hyperion zaś jak gdyby nigdy nic usiadł na swoim miejscu i obrzucił talerz żony badawczym spojrzeniem. Żeberka, które jej nałożył na początku uczty wciąż były nietknięte.
- Dlaczego nie jesz? - zapytał odwracając jej talerz do góry nogami, aby pozbyć się zimnego jedzenia, a gdy talerz lśnił magiczną czystością nałożył jej kawałek gorącej pieczeni z indyka. - Powinnaś teraz dobrze się odżywiać - powiedział nieświadomy swoich słów. Oczywiście miał na myśli jej rzekomą chorobę, a nie tego małego pasożyta, który ukradł mu żonę. Gdy już wszyscy zajęli swoje miejsca i ze smakiem zajadali się kolejnymi szkockimi specjałami muzycy z orkiestry znowu zaczęli przygrywać różne przyśpiewki zachęcając gości do przyłączenia się. Do jednej z piosenek dołączył nawet Hyperion klaszcząc ze wszystkimi gośćmi do rytmu i nawet podśpiewywał refren z innymi. William także klaskał z uśmiechem, choć wcale do śmiechu mu nie było. Grał jednak swoją grę.
- Chcesz sprawdzić? - zapytał przy drugiej zwrotce pochylając się nieznacznie do Ady.
- Dlaczego nie jesz? - zapytał odwracając jej talerz do góry nogami, aby pozbyć się zimnego jedzenia, a gdy talerz lśnił magiczną czystością nałożył jej kawałek gorącej pieczeni z indyka. - Powinnaś teraz dobrze się odżywiać - powiedział nieświadomy swoich słów. Oczywiście miał na myśli jej rzekomą chorobę, a nie tego małego pasożyta, który ukradł mu żonę. Gdy już wszyscy zajęli swoje miejsca i ze smakiem zajadali się kolejnymi szkockimi specjałami muzycy z orkiestry znowu zaczęli przygrywać różne przyśpiewki zachęcając gości do przyłączenia się. Do jednej z piosenek dołączył nawet Hyperion klaszcząc ze wszystkimi gośćmi do rytmu i nawet podśpiewywał refren z innymi. William także klaskał z uśmiechem, choć wcale do śmiechu mu nie było. Grał jednak swoją grę.
- Chcesz sprawdzić? - zapytał przy drugiej zwrotce pochylając się nieznacznie do Ady.
Re: Namiot weselny
Wesele się kończyło? Wolne żarty! Panna młoda nawet nie poczuła szczególnego szumu w głowie, a na scenę nie wjechał tort! Wychyliła z towarzyszami szklankę porządnej whisky i czując, że ma dość myślenia za siebie i Williama naraz, chwyciła szczupłe dłonie Gregorovic, pociągając ją na parkiet i wirując w takt starej, wesołej piosenki traktującej o skarbach Szkotów chowanych pod spódniczkami.
- Jak przy pierwszym posiłku pomyślałam o tym, że Starszy Podsekretarz Ministra ma pod kiltem... "gwiazdkę" na wierzchu, to myślałam, że udławię się pieczenią. - zakomunikowała Lenie, a jej oczy zabłysły chochliczo, co zwykle zdarzało się raczej Rosjance, niźli chłodnej w obyciu pannie (wtedy jeszcze!) Thomas.
Zawirowały w kole. Kątem oka zauważyła jak rozpieszczony dzieciak, którego od dziś nazywała swoim mężem, wraca między swoich gości.
- Ot, łaskawca. Raz nie dostał czegoś na tacy i wyszedł z niego arystokratyczny bufon. - sarknęła, jednak w jej głosie nie było nadmiernego wzburzenia. Wydawała się nawet dziwacznie radosna. Być może był to wynik doskonałej whisky albo radość z faktu, że choć przez kilka godzin znów może cieszyć się Leną, ale Cass zdawała się niefrasobliwie wręcz nie przejmować całą zaistniałą, niezręczną sytuacją.
Wiedziała, że gdy minie wzburzenie, do Williama dotrze, co właściwie zrobił, i jak się zachował. On dał jej swoje nazwisko, on był inicjatorem wesela, które nazywano fetą całego roku, on miał brylować na okładkach, to on był spadkobiercą fortuny. A na własnym ślubie zachował się jak nieopierzony dzieciak, niedojrzały emocjonalnie szczyl, drobnomieszczański chłopek. Cass, która miała być jedynie dodatkiem do korony Greengrassów, okazała się jaśnieć klasą i wychowaniem. Wiedziała, że tę partię zwyczajnie... Wygrała.
- Jak przy pierwszym posiłku pomyślałam o tym, że Starszy Podsekretarz Ministra ma pod kiltem... "gwiazdkę" na wierzchu, to myślałam, że udławię się pieczenią. - zakomunikowała Lenie, a jej oczy zabłysły chochliczo, co zwykle zdarzało się raczej Rosjance, niźli chłodnej w obyciu pannie (wtedy jeszcze!) Thomas.
Zawirowały w kole. Kątem oka zauważyła jak rozpieszczony dzieciak, którego od dziś nazywała swoim mężem, wraca między swoich gości.
- Ot, łaskawca. Raz nie dostał czegoś na tacy i wyszedł z niego arystokratyczny bufon. - sarknęła, jednak w jej głosie nie było nadmiernego wzburzenia. Wydawała się nawet dziwacznie radosna. Być może był to wynik doskonałej whisky albo radość z faktu, że choć przez kilka godzin znów może cieszyć się Leną, ale Cass zdawała się niefrasobliwie wręcz nie przejmować całą zaistniałą, niezręczną sytuacją.
Wiedziała, że gdy minie wzburzenie, do Williama dotrze, co właściwie zrobił, i jak się zachował. On dał jej swoje nazwisko, on był inicjatorem wesela, które nazywano fetą całego roku, on miał brylować na okładkach, to on był spadkobiercą fortuny. A na własnym ślubie zachował się jak nieopierzony dzieciak, niedojrzały emocjonalnie szczyl, drobnomieszczański chłopek. Cass, która miała być jedynie dodatkiem do korony Greengrassów, okazała się jaśnieć klasą i wychowaniem. Wiedziała, że tę partię zwyczajnie... Wygrała.
Re: Namiot weselny
Muzyka im głośno towarzyszyła i odseparowała od dramy, która miała miejsce przy stole państwa młodych. Oprócz młodzieży towarzyszącej Cassidy i ich rodziców, reszta gości nie zwróciła na fochy królewicza. Zajęli miejsca na parkiecie, na czele z Adrienne, która zaskakująco rozwinęła się tanecznie po pierwszym odbijanym. Dawno straciła orientację kto ją zaprasza do tańca, ale wciąż wracała do Luisa i jego ust. Szampan i ognista na przemian z nieznajomymi, świadczyły tylko o dobrej zabawie i o tym jak przyszła pani Castellani może skończyć, jeśli czegoś w końcu czegoś nie zje.
Na jej szczęście zrobiono pierwszą przerwę. Z różanymi policzkami i uśmiechem na twarzy, zajęła swoje poprzednie miejsce i już nawet się nie przejmowała tym niezręcznym towarzystwem. Nałożyła sobie porządną porcję panierowanej piersi z kurczaka i zaczęła ją jeść z sałatką, którą miała już wcześniej na talerzu. Wyglądał to na wilczy apetyt, ale problem polegał na tym, że to nie jedzenie miało ją zaspokoić. Po tym całym teatrzyku dla niedowierzących ciotek, zaczęła się ekscytować bliskością stanowczo-nie-homo Luisa. Dała mu o tym znać, dość niekulturalnymi szeptami, podczas ich wspólnych piosenek. Dlatego teraz kombinowała jak się z nim zaszyć na dziesięć minut w toaletach dla gości.
Podczas uczty, jak to na weselach bywa, orkiestra popisywała się biesiadnymi piosenkami. Obserwowała ich poczynania, znad szklanki z sokiem pomarańczowym i słuchała nieznanych jej rytmów Szkocji. Przy jednej, z dość ciekawym tekstem, ożywił się Hyperion po jej prawej stronie.
Oczy blondynki nie mogły nie błysnąć rozbawieniem, kiedy usłyszała tą cichą propozycję przeznaczoną tylko dla jej uszu. Usta jej drgnęły w mimowolnym uśmiechu i niewidocznie wręcz pokiwała głową na boki.
- Nic ponadto czym Bóg, obdarzył go w dzień urodzenia - zanuciła wraz z wokalistą przy powtórzeniu refrenu. Założyła pod stołem nogę na nogę, przypominając sobie pewną sytuację bez majtek w miejscu publicznym. Lekko pijana wersja Ady stuknęła obcasem w łydkę mężczyzny, mówiąc lekko ściszonym głosem w stronę Luisa i tych, co w zasięgu słuchu.
- Podziwiam Szkotów. Jedno czego nienawidzę to niemożliwość założenia czystej bielizny. Spaliłabym się ze wstydu! - Tak naprawdę to nieźle sobie dała przy tym radę i potem nawet nie poprosiła o ich zwrot. To zabawne i miłe wspomnienie. Hyperion miał swoją beztroską stronę, którą nieczęsto i pewnie bezwiednie pokazywał. Z tego co pamięta to miał wtedy niezłą radochę z jej miny przy odbieraniu dyplomu.
Na jej szczęście zrobiono pierwszą przerwę. Z różanymi policzkami i uśmiechem na twarzy, zajęła swoje poprzednie miejsce i już nawet się nie przejmowała tym niezręcznym towarzystwem. Nałożyła sobie porządną porcję panierowanej piersi z kurczaka i zaczęła ją jeść z sałatką, którą miała już wcześniej na talerzu. Wyglądał to na wilczy apetyt, ale problem polegał na tym, że to nie jedzenie miało ją zaspokoić. Po tym całym teatrzyku dla niedowierzących ciotek, zaczęła się ekscytować bliskością stanowczo-nie-homo Luisa. Dała mu o tym znać, dość niekulturalnymi szeptami, podczas ich wspólnych piosenek. Dlatego teraz kombinowała jak się z nim zaszyć na dziesięć minut w toaletach dla gości.
Podczas uczty, jak to na weselach bywa, orkiestra popisywała się biesiadnymi piosenkami. Obserwowała ich poczynania, znad szklanki z sokiem pomarańczowym i słuchała nieznanych jej rytmów Szkocji. Przy jednej, z dość ciekawym tekstem, ożywił się Hyperion po jej prawej stronie.
Oczy blondynki nie mogły nie błysnąć rozbawieniem, kiedy usłyszała tą cichą propozycję przeznaczoną tylko dla jej uszu. Usta jej drgnęły w mimowolnym uśmiechu i niewidocznie wręcz pokiwała głową na boki.
- Nic ponadto czym Bóg, obdarzył go w dzień urodzenia - zanuciła wraz z wokalistą przy powtórzeniu refrenu. Założyła pod stołem nogę na nogę, przypominając sobie pewną sytuację bez majtek w miejscu publicznym. Lekko pijana wersja Ady stuknęła obcasem w łydkę mężczyzny, mówiąc lekko ściszonym głosem w stronę Luisa i tych, co w zasięgu słuchu.
- Podziwiam Szkotów. Jedno czego nienawidzę to niemożliwość założenia czystej bielizny. Spaliłabym się ze wstydu! - Tak naprawdę to nieźle sobie dała przy tym radę i potem nawet nie poprosiła o ich zwrot. To zabawne i miłe wspomnienie. Hyperion miał swoją beztroską stronę, którą nieczęsto i pewnie bezwiednie pokazywał. Z tego co pamięta to miał wtedy niezłą radochę z jej miny przy odbieraniu dyplomu.
Re: Namiot weselny
Zoja tak samo postanowiła się już nie przejmować i porwać w tany. Kiedy napiła się jeszcze toniku z ginem, który podsunął jej Micah, już w ogóle starała się nie przejmować tym co zaszło. Gdy muzyka ucichła i zawołano ich z powrotem do stołów, już zaraz znalazła się między Aaronem a jego siostrą, obejmując ich ramionami.
- Ale jestem nagrzana. - "Nudna acz nieszkodliwa" mogło trochę nie pasować do obecnego stanu Bułgarki. Trzymała się jeszcze pewnie na nogach, ale zaraz może się okazać, że język zupełnie się jej rozsupłał.
- Co tam robaczki? Idziemy coś zjeść? - popatrzyła to na jedno, to na drugie, a wzrok zatrzymała w końcu na Adrienne. - Jeja, ale ty masz przepiękne oczyska! Wiecie, że macie takie same oczyska? Dokładnie takie o! - wyjaśniła, machając dłonią na ramieniu Ślizgonki. Uśmiechnęła się uroczo.
- Mam ochotę na dżem.
- Ale jestem nagrzana. - "Nudna acz nieszkodliwa" mogło trochę nie pasować do obecnego stanu Bułgarki. Trzymała się jeszcze pewnie na nogach, ale zaraz może się okazać, że język zupełnie się jej rozsupłał.
- Co tam robaczki? Idziemy coś zjeść? - popatrzyła to na jedno, to na drugie, a wzrok zatrzymała w końcu na Adrienne. - Jeja, ale ty masz przepiękne oczyska! Wiecie, że macie takie same oczyska? Dokładnie takie o! - wyjaśniła, machając dłonią na ramieniu Ślizgonki. Uśmiechnęła się uroczo.
- Mam ochotę na dżem.
Re: Namiot weselny
Bawiłem się dość dobrze, ale bez fajerwerków. Może dlatego, że nie byłem fanem tego typu rozrywki. Tańce z przeróżnymi ciotkami które dopytywały o datę ślubu muskając mi przy okazji ucho swoimi pomalowanymi na różne odcienie różu i beżu wargami były głównym punktem wieczoru. Kiedy tylko udało mi się wyrwać przy okazji odbijając Adrienne z ramion jakiegoś przygarbionego czarodzieja lub mojego wuja zamiast tańczyć całowaliśmy się tak, że już nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że nie odstawiam szopki z zaręczynami, bo chcę ukryć swój homoseksualizm. Homoseksualizm którego nie mam. Za każdym razem kiedy miałem już ochotę uciec z nią w jakieś wyludnione miejsce żeby kontynuować to znikąd pojawiała się jakaś ciotka z niezadowolonym wujem i głośnym krzykiem: "Odbijany!". A my młodzi grzecznie zamieniamy się partnerami. A kolejna ciotka pyta o to samo o co pytały wszystkie poprzednie ciotki. I wiem już, że żadna nigdy się na tym ślubie nie pojawi, choćbym miał sczeznąć. Najgorsze jednak były sprośne uwagi panny Cryan które szeptała mi do ucha kiedy znów znajdowała się w moich objęciach. Zdecydowanie nie zostaniemy królem i królową parkietu, bo zdecydowanie nie zostaniemy do końca. Na wyjście jednak byliśmy zbyt trzeźwi i wszyscy wiedzą jak to "niekorzystnie" byłby odebrane. Dlatego kiedy przerwa się zaczęła i znaleźliśmy się przy stoliku zacząłem najzwyczajniej w świecie pić za zdrowie wszystkich: za zdrowie panny młodej, ciamajdy Willa, mamy Greengrass, mamy Thomas, papy Thomas, za pożycie małżeńskie młodego Greengrassa i uroczej Cass- słowem: za wszystkich którzy chcieli ze mną pić. I kompletnie nie rozumiałem dlaczego Adrienne żre, a nie pije. Brakuje jej dosłownie kilka kieliszków. Wtedy moglibyśmy wyjść pod wymówką upojenia alkoholowego i podziękować za dobrą zabawę. Ja tak zrobiłem w przeszłości nie raz i nikt złego słowa mi nie powiedział. To nic, że wychodziłem wtedy sam i przychodziłem sam: byłem pijany- miałem prawo wyjść.
- Nienawidzę Szkotów jeszcze bardziej. - wyszeptałem do ucha Adrienne gdy kolejna przyśpiewka się zaczęła i znieczuliłem się kolejnym kieliszkiem wódki, nalanym mi przez krewnego pana Młodego który twierdził, że "równy ze mnie gość". Prawą dłoń jak gdyby nigdy nic ulokowałem na kolanie swojej partnerki słuchając tego co ma do powiedzenia.
- Dlatego oni nie zakładają bielizny wcale. Trochę to niezrozumiałe. Szkocja nie jest najcieplejszym miejscem na Ziemi, prawda? - mamroczę wesoło lekko podchmielony i teraz ja sięgam po butelkę napełniając kieliszki wszystkich obecnych. No prawie. Catherine nie chce pić. Jej spojrzenie mówi to bardzo dokładnie. A potem wychodzi przepraszając wszystkich na chwilę. Więc jej kieliszek pozostaje pusty. Resztę napełniam dopełniając swoich obowiązków drużby.
- Jak się lekko wstawisz to wreszcie pójdziemy do domu z czystym sumieniem, chica. - szepczę jej do ucha, a dłoń znowu znajduje się na jej kolanie. Na cholerę jej taka długa sukienka?
- Nienawidzę Szkotów jeszcze bardziej. - wyszeptałem do ucha Adrienne gdy kolejna przyśpiewka się zaczęła i znieczuliłem się kolejnym kieliszkiem wódki, nalanym mi przez krewnego pana Młodego który twierdził, że "równy ze mnie gość". Prawą dłoń jak gdyby nigdy nic ulokowałem na kolanie swojej partnerki słuchając tego co ma do powiedzenia.
- Dlatego oni nie zakładają bielizny wcale. Trochę to niezrozumiałe. Szkocja nie jest najcieplejszym miejscem na Ziemi, prawda? - mamroczę wesoło lekko podchmielony i teraz ja sięgam po butelkę napełniając kieliszki wszystkich obecnych. No prawie. Catherine nie chce pić. Jej spojrzenie mówi to bardzo dokładnie. A potem wychodzi przepraszając wszystkich na chwilę. Więc jej kieliszek pozostaje pusty. Resztę napełniam dopełniając swoich obowiązków drużby.
- Jak się lekko wstawisz to wreszcie pójdziemy do domu z czystym sumieniem, chica. - szepczę jej do ucha, a dłoń znowu znajduje się na jej kolanie. Na cholerę jej taka długa sukienka?
Re: Namiot weselny
Po kilku kolejkach Ognistej (z połowy i tak sprytnie się wymigała), Gregorovic odnosiła wrażenie, jakoby nic więcej do szczęścia nie było jej potrzebne. Ukochana rodzinka utrzymywała bezpieczny dystans (oberwało jej się tylko nieprzyjaznym spojrzeniem Miszy, gdy zobaczył ją gawędzącą przelotnie z Johansenem), Brandon (teraz wyjątkowo przystojny) i co najważniejsze jej najukochańsza Cassidy była obok. Po kolejnym spotkaniu z ognistym trunkiem, zwróciła uwagę na opuszczającą przyjęcie pannę Kruger. Uśmiech, który zaigrał nieśmiale na wargach Niemki wprowadził ją w niemałą konsternację. Czyżby Monika sobie odpuściła? Z pewnością tylko udawała. Spojrzenie Rosjanki skierowało się teraz na Brandona. Igrający na jego ustach uśmiech zwiastował zbliżające się bezpieczeństwo.
- Do Ciebie? Przecież Kruger do Twojej sypialni chyba nie zajrzy, co? - Posłała mu szeroki uśmiech, chcąc zaraz dodać, że właściwie to w niczym by jej to nie przeszkadzało, jednak konwersacja dwójki Ślizgonów została brutalnie przerwana. Pochwyciwszy dłonie Leny, Cassidy porwała ją na środek parkietu. Lena zdążyła ledwie dodać "Wrócimy do tego później", które przyprószone figlarnym uśmiechem, zwiastowało tylko dobre zdarzenia.
Pląsając dziko w rytm wyjątkowo dziwnie brzmiącej piosenki, Rosjanka zupełnie nie czuła upływającego prędko czasu.
- Merlinie, nie mów mi o takich rzeczach. - Skrzywiła się teatralnie, odwzajemniając to znane tylko im dwóm spojrzenie. Na wzmiankę o Greengrassie, na jej bladym czole pojawiła się pionowa zmarszczka.
- Miałam ochotę mu przywalić. Tak porządnie. Po cholerę on ją w ogóle zaprosił? - W głosie Rosjanki zabrzmiał cień pretensji. Uważała, że w tym wyjątkowym dniu, nikt, ale to nikt nie powinien zakłócać spokoju Panny Młodej. Pana młodego właściwie też, ale on, zupełnie nie obchodził Gregorovic.
- Do Ciebie? Przecież Kruger do Twojej sypialni chyba nie zajrzy, co? - Posłała mu szeroki uśmiech, chcąc zaraz dodać, że właściwie to w niczym by jej to nie przeszkadzało, jednak konwersacja dwójki Ślizgonów została brutalnie przerwana. Pochwyciwszy dłonie Leny, Cassidy porwała ją na środek parkietu. Lena zdążyła ledwie dodać "Wrócimy do tego później", które przyprószone figlarnym uśmiechem, zwiastowało tylko dobre zdarzenia.
Pląsając dziko w rytm wyjątkowo dziwnie brzmiącej piosenki, Rosjanka zupełnie nie czuła upływającego prędko czasu.
- Merlinie, nie mów mi o takich rzeczach. - Skrzywiła się teatralnie, odwzajemniając to znane tylko im dwóm spojrzenie. Na wzmiankę o Greengrassie, na jej bladym czole pojawiła się pionowa zmarszczka.
- Miałam ochotę mu przywalić. Tak porządnie. Po cholerę on ją w ogóle zaprosił? - W głosie Rosjanki zabrzmiał cień pretensji. Uważała, że w tym wyjątkowym dniu, nikt, ale to nikt nie powinien zakłócać spokoju Panny Młodej. Pana młodego właściwie też, ale on, zupełnie nie obchodził Gregorovic.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Namiot weselny
- Jak sobie uświadomi, jakże potężną szopkę odwalił, może przywali sobie sam... - odparła Cass, wzruszając ramionami i szczerząc się do Leny bezczelnie. - Widzę, że Tayth ciągnie cię do siebie, obsypuje pieszczotliwymi słówkami... Zauważyłaś jednak, że póki była Kruger, co i rusz na nią zerkał?
Wykonały jakiś wyjątkowo zawiły, szkocki piruet i Cass przysunęła się do ucha przyjaciółki.
- Coś kręcicie z tym byciem razem, stawiam na to wszystkie weselne prezenty.
Ilość wypitego alkoholu dała się Cass we znaki, w oczach pojawiły się radosne błyski, buzia przyozdobiła się rumieńcami, jakie nieczęsto gościły na policzkach zachowawczej panny Thomas.
- Zaprosił ją, bo jest jego przyjaciółeczką... A przynajmniej ona tak myśli. - Jako, że biesiadne piosnki zagłuszały absolutnie każde ich słowo, Cass mrugnęła do Leny poufale i ponownie nachyliła się do jej ucha.
- Zmodyfikował jej pamięć. Yordanova nie pamięta, że kiedykolwiek coś ich łączyło...
Wykonały jakiś wyjątkowo zawiły, szkocki piruet i Cass przysunęła się do ucha przyjaciółki.
- Coś kręcicie z tym byciem razem, stawiam na to wszystkie weselne prezenty.
Ilość wypitego alkoholu dała się Cass we znaki, w oczach pojawiły się radosne błyski, buzia przyozdobiła się rumieńcami, jakie nieczęsto gościły na policzkach zachowawczej panny Thomas.
- Zaprosił ją, bo jest jego przyjaciółeczką... A przynajmniej ona tak myśli. - Jako, że biesiadne piosnki zagłuszały absolutnie każde ich słowo, Cass mrugnęła do Leny poufale i ponownie nachyliła się do jej ucha.
- Zmodyfikował jej pamięć. Yordanova nie pamięta, że kiedykolwiek coś ich łączyło...
Re: Namiot weselny
- Gdyby jednak nie, to daj mi znać. Z największą ochotą go wyręczę. - Uśmiechnęła się szelmowsko, poprawiając materiał butelkowozielonej spódnicy. Kolejne słowa, odnoszące się do Tayth-Wilsona, przyprawiły ją o niemały napad śmiechu. Dobrą chwilę zajęło jej opanowanie chichotu.
- Och Cassidy. - Znowu dźwięczny śmiech został zagłuszony przez jeszcze głośniejszą muzykę. - Mam głęboką nadzieję, że inni nie są tak spostrzegawczy jak ty. Muszę przyznać, że to całkiem zabawne. - Teraz ona przysunęła usta do jej ucha, gdy ponownie wykonały skomplikowaną figurę. - Tylko się zgrywamy. - Przewróciła oczami, wciąż wirując w rytm tej nieco już denerwującej muzyki. Teraz to ona pociągnęła ją za dłonie, prowadząc do stołu. W połowie drogi zatrzymała się jednak gwałtownie, zdumiona słowami Cassidy.
- Żartujesz, prawda? - Wlepiła weń onyksowe tęczówki. - Co on jest, panem świata? Nie odpiszesz mi na następny list, bo Twój mężuś wymaże Ci z głowy Gregorovic? Całkiem by to było swoją drogą wygodne. - Odparła z wyrzutem, na jej wyjaśnienia. Zupełnie nie potrafiła zrozumieć Williama. Właściwie nawet nie próbowała. I ten chory drań zabrał jej Cassidy.
- Och Cassidy. - Znowu dźwięczny śmiech został zagłuszony przez jeszcze głośniejszą muzykę. - Mam głęboką nadzieję, że inni nie są tak spostrzegawczy jak ty. Muszę przyznać, że to całkiem zabawne. - Teraz ona przysunęła usta do jej ucha, gdy ponownie wykonały skomplikowaną figurę. - Tylko się zgrywamy. - Przewróciła oczami, wciąż wirując w rytm tej nieco już denerwującej muzyki. Teraz to ona pociągnęła ją za dłonie, prowadząc do stołu. W połowie drogi zatrzymała się jednak gwałtownie, zdumiona słowami Cassidy.
- Żartujesz, prawda? - Wlepiła weń onyksowe tęczówki. - Co on jest, panem świata? Nie odpiszesz mi na następny list, bo Twój mężuś wymaże Ci z głowy Gregorovic? Całkiem by to było swoją drogą wygodne. - Odparła z wyrzutem, na jej wyjaśnienia. Zupełnie nie potrafiła zrozumieć Williama. Właściwie nawet nie próbowała. I ten chory drań zabrał jej Cassidy.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Namiot weselny
- Jeszcze się do Ciebie zgłoszę po niebieską wstążeczkę, Cryan - wyszeptal znowu pochylając się nad uchem blondynki, gdy ta uśmiechnęła się rozbawiona. Jeśli Luis myślał, że odpuści, bo Ada nosiła na palcu pierścionek to się grubo myli. Był pierwszy i zamierzał odzyskać ulubioną zabawkę. Będzie mu potrzebna skoro żona mu nie daje i dawać nie będzie przez najbliższych kilka miesięcy. Gdyby nie to, że teraz wszystkie oczy zwrócone były w kierunku głównego stołu zapewne posunąłby sie krok dalej, ale gdyby Luis zrobił tu teraz scenę zazdrości... Szopka Williama zdecydowanie wystarczyła na całe wesele. Jedli, pili i śpiewali, a Hyperion obserwował uważnie wszystkich dookoła. Wszystkich z panną młodą na czele, która nie wróciła na posiłek do stołu. Myślał, że przynajmniej ona ma odrobinę więcej oleju w głowie od jego syna i nie będzie robiła scen. Catherine zawsze powtarzała jaka to młoda Thomasówna jest inteligenta, a tu proszę... Chyba się mylili. Po posiłku i kolejnych toastach gdy rozbrzmiała znowu muzyka, a wodzirej zaprosił wszystkich Szkotów do tradycyjnego tańca Hyperion zaciągnął w końcu syna na parkiet. Ku rozpaczy nieszkockiej części gości znowu zabrzmiały dudy. Will nie wyglądał na zadowolonego, ale grzecznie ruszył na parkiet i ustawił się z ojcem w kółeczku. Szkoci wyciągnęli swoje różdżki i unieśli je w górę, a z ich końców błysnęły kolorowe snopy światła pasujące kolorem do kiltów. Następnie mężczyźni ułożyli różdżki na parkiecie i zaczął się taniec. William znał tradycyjne tańce nie gorzej od ojca. Gdy przeklęte dudy umilkły i znowu zagrała szkocka skoczna muzyka i na parkiecie znowu wirowały kolorowe pary. Hyperion wrócił do stołu, by porwać żonę do tańca. Tej jednak nie było, co zdziwiło Hyperiona. Cóż więc miał zrobić? Skoro nie może porwać żony to... Adę. Wyciągnął do niej rękę.
- Zatańczysz? - zapytał z uśmiechem. No nie wypadało odmówić, prawda? Posłał jeszcze Luisowi krótki uśmiech, gdy dziewczyna podała mu drobną dłoń i prowadził ją na parkiet, gdzie czarodzieje ustawiali się już w parach do kolejnego raczej tradycyjnego tańca. Dziewczynie wyrwało się krótkie, przerażone "Ale ja nie umiem", gdy zajęli miejsce gdzieś po środku.
- Oni też nie. To nie jest konkurs. Patrz na innych i baw się dobrze - uśmiechnął się szczerze. On naprawdę bawił się dziś wyśmienicie. Był naprawdę rozluźniony i gdyby nie ta mała scena z Willem byłoby idealnie.
- Do przodu i do tyłu... - uśmiechnął się do niej gdy rozpoczęli taniec. A co robił Will? A Will odmówił kilku kuzynkom i ciotkom i ruszył szukać Cassidy.
- To co z tą moją wstążką? - zapytał cicho Ady, gdy zbliżyli się do siebie w tańcu i wirowali przez chwilę ciało przy ciele.
- Zatańczysz? - zapytał z uśmiechem. No nie wypadało odmówić, prawda? Posłał jeszcze Luisowi krótki uśmiech, gdy dziewczyna podała mu drobną dłoń i prowadził ją na parkiet, gdzie czarodzieje ustawiali się już w parach do kolejnego raczej tradycyjnego tańca. Dziewczynie wyrwało się krótkie, przerażone "Ale ja nie umiem", gdy zajęli miejsce gdzieś po środku.
- Oni też nie. To nie jest konkurs. Patrz na innych i baw się dobrze - uśmiechnął się szczerze. On naprawdę bawił się dziś wyśmienicie. Był naprawdę rozluźniony i gdyby nie ta mała scena z Willem byłoby idealnie.
- Do przodu i do tyłu... - uśmiechnął się do niej gdy rozpoczęli taniec. A co robił Will? A Will odmówił kilku kuzynkom i ciotkom i ruszył szukać Cassidy.
- To co z tą moją wstążką? - zapytał cicho Ady, gdy zbliżyli się do siebie w tańcu i wirowali przez chwilę ciało przy ciele.
Re: Namiot weselny
Hyperion mógł mówić i myśleć, co tylko chciał - Cass nie zamierzała ratować sytuacji na siłę. Jego syn zachował się jak ostatnie wcielenie buractwa i na takie traktowanie też zasługiwał. Ba! Ruszenie do grupki swoich znajomych celem wypicia kilku szklanek drogiej whisky i odtańczeniu paru tradycyjnych, szkockich taktów było tutaj świadectwem opanowania i klasy. Zawsze mogła przecież urządzić Williamowi łzawą scenkę, bądź też potraktować go jakąś solidną klątwą. A ona... zwyczajnie chciała pobawić się na własnym weselu! Swoją drogą, że gdyby Starszy Podsekretarz był tak niesłychanie chytry, na jakiego się kreował, sam zamieniłby z nią słówko czy dwa. Wystarczyłoby zdawkowe zdanie rzucone do ucha synowej, choćby w tańcu, aby schowała dumę do kieszeni i ruszyła do jego rozpieszczonego bachora, porachunki małżeńskie zostawiając na zupełnie inny czas i miejsce. Jednak Hyperion wolał rzucać niewybredne uwagi w ucho byłej kochanki...
Słysząc perlisty śmiech Gregorovic, pokręciła głową z niewysłowioną ulgą. Bała się, że ich kontakt zatrze się i zagniecie, a pielęgnowana od kilku lat przyjaźń nie przetrwa próby czasu... Jednak teraz, kiedy skakały w swoich wytwornych kreacjach, a oczy błyskały im zupełnie jak wtedy, kiedy pod namiotem z kołdry kosztowały nielegalnych cukierków z Hogsmeade, wiedziała, że Lena jest. I będzie.
Dała się poprowadzić ku stołowi, szczęśliwie, gdyż właśnie zaczynała się kolejna odsłona legendarnego sword dance.
- Zrobił to, żeby zapewnić mi, że nic ich już nie łączy. Zapomniał chyba, że do tego musiałby wyprać mózg i sobie... - szepnęła, jednak zamilkła, kiedy podeszły do stolika. I tak nie było wiele więcej do powiedzenia. Udawanego chłopaka Gregorovic obdarzyła perlistym uśmieszkiem.
- Piękna z was para, moglibyście zgarnąć tytuł Królowej i Króla wesela, gdyby tylko ktoś wpadł na pomysł organizowania takowej nagrody... - zagaiła, lekko już wstawiona, wciąż radośnie uśmiechnięta. I w tym momencie ponad ramieniem stojącego nieopodal Dymitra ujrzała nacierającego w ich kierunku Williama.
- Oho, przypomniał sobie, że tu jestem. - poprawiła jeden z wymykających się wytwornemu upięciu pukli włosów i dopiła resztkę whisky ze szklanki. Skończyła akurat w momencie, kiedy pan młody zatrzymał się przy ich grupce.
- Cześć, kochanie.
Zawiesiła na nim spojrzenie. Było... oczekujące. Jak to rozegrasz, Greengrass?
Słysząc perlisty śmiech Gregorovic, pokręciła głową z niewysłowioną ulgą. Bała się, że ich kontakt zatrze się i zagniecie, a pielęgnowana od kilku lat przyjaźń nie przetrwa próby czasu... Jednak teraz, kiedy skakały w swoich wytwornych kreacjach, a oczy błyskały im zupełnie jak wtedy, kiedy pod namiotem z kołdry kosztowały nielegalnych cukierków z Hogsmeade, wiedziała, że Lena jest. I będzie.
Dała się poprowadzić ku stołowi, szczęśliwie, gdyż właśnie zaczynała się kolejna odsłona legendarnego sword dance.
- Zrobił to, żeby zapewnić mi, że nic ich już nie łączy. Zapomniał chyba, że do tego musiałby wyprać mózg i sobie... - szepnęła, jednak zamilkła, kiedy podeszły do stolika. I tak nie było wiele więcej do powiedzenia. Udawanego chłopaka Gregorovic obdarzyła perlistym uśmieszkiem.
- Piękna z was para, moglibyście zgarnąć tytuł Królowej i Króla wesela, gdyby tylko ktoś wpadł na pomysł organizowania takowej nagrody... - zagaiła, lekko już wstawiona, wciąż radośnie uśmiechnięta. I w tym momencie ponad ramieniem stojącego nieopodal Dymitra ujrzała nacierającego w ich kierunku Williama.
- Oho, przypomniał sobie, że tu jestem. - poprawiła jeden z wymykających się wytwornemu upięciu pukli włosów i dopiła resztkę whisky ze szklanki. Skończyła akurat w momencie, kiedy pan młody zatrzymał się przy ich grupce.
- Cześć, kochanie.
Zawiesiła na nim spojrzenie. Było... oczekujące. Jak to rozegrasz, Greengrass?
Re: Namiot weselny
Nie przypomniał bo nie zapomniał. Nie chciał jednak rozmawiać z nią, gdy wciąż był wściekły. Wolał poczekać, aż emocje opadną i ochłonie. I ona i on. Był zmęczony po tym skocznym tańcu i wciąż oddychał ciężko, a policzki miał zaróżowione. Przynajmniej nie było widać śladu po reprymendzie Hyperiona. Gdy podszedł do grupki przyjaciół nie uśmiechał się, ani nie smucił. Na jego twarzy nie było też śladów złości czy bólu. Wyglądał jak zawsze z tą swoją pokerową miną. Skinął nieznacznie głową obecnym na przywitanie zatrzymując dłużej spojrzenie na Dymitrze,a potem zwrócił się do żony.
- Porozmawiajmy - poprosił podając jej rękę, by poprowadzić ją dalej od pozostałych ślizgonów. Nie chciał rozmawiać przy nich.
- Miałaś rację. Poniosło mnie. To co zrobiłem było nie w porządku. Ani wobec Zoi, ani tym bardziej wobec Ciebie. To nasz dzień i nic innego nie powinno mieć dziś dla mnie znaczenia. - zaczął cicho, gdy znaleźli się w oddalonym miejscu w pobliżu ich stołu. Dopiero teraz zdjął swoją maskę obojętności i było widać ból w jego oczach. Miał czas do przemyśleń, gdy siedział sam przy pustym stole i dobrze wiedział, ze miała rację od samego początku. Ciężko jednak było mu się do tego przyznać.
- Jesteś moim antidotum na ból, pamiętasz? Ja mam być Twoim, a tym czasem Cię truję. Mam nadzieję, że okażesz się silniejsza i wygrasz.
- Porozmawiajmy - poprosił podając jej rękę, by poprowadzić ją dalej od pozostałych ślizgonów. Nie chciał rozmawiać przy nich.
- Miałaś rację. Poniosło mnie. To co zrobiłem było nie w porządku. Ani wobec Zoi, ani tym bardziej wobec Ciebie. To nasz dzień i nic innego nie powinno mieć dziś dla mnie znaczenia. - zaczął cicho, gdy znaleźli się w oddalonym miejscu w pobliżu ich stołu. Dopiero teraz zdjął swoją maskę obojętności i było widać ból w jego oczach. Miał czas do przemyśleń, gdy siedział sam przy pustym stole i dobrze wiedział, ze miała rację od samego początku. Ciężko jednak było mu się do tego przyznać.
- Jesteś moim antidotum na ból, pamiętasz? Ja mam być Twoim, a tym czasem Cię truję. Mam nadzieję, że okażesz się silniejsza i wygrasz.
Re: Namiot weselny
Delikatnie ujął jej dłoń, przeprosiła więc towarzystwo i ruszyła za nim, czując, jak burzą się w niej sprzeczne emocje. Nie zamierzała jednak ujawnić żadnej z nich, dopóki William nie odezwie się pierwszy.
Gdy z jego twarzy zniknęła chłodna neutralność, Cass drgnęła nieznacznie. Przyglądała mu się w ciszy, kiedy mówił, lekko zagryzając wargi. Jej spojrzenie złagodniało, ze złośliwych iskier pozostały jedynie smutne echa...
- Nigdy nie byłam na tyle naiwna, by liczyć, że o niej zapomnisz. A przynajmniej nie od razu. Jednak zawiodłeś mnie, uznając, ze nasze wesele, nasz pierwszy wspólny taniec... to najodpowiedniejsze momenty, by ukazywać całemu światu, jak bardzo drugoligowe mam znaczenie.
Nie drżał jej głos, a migdałowe oczy nie szkliły się łzami. Zbyt długą drogę przebyła, by być dziś w tej białej sukni, zamiast siedzieć gdzieś przy bocznym stoliku, obserwując, jak William trzyma w ramionach zupełnie inną pannę młodą.
- Wiedz jednak, że... Nie zamierzam się do tego przyzwyczajać. Dziś podjąłeś decyzję, jednym, krótkim tak. Pozwoliłeś związać się magiczną przysięgą. Jeśli w niej nie wytrwasz, to ciebie gryzł będzie pradawny czar, wryty gdzieś pod skórę...
Utkwiła w nim twarde, charakterne spojrzenie.
- Albo podium ma tylko jeden stopień, a na medalu jest jedynie moje nazwisko... - uśmiechnęła się krótko, przypominając sobie, że teraz mają już te same personalia. - Albo okażesz się istnym wcieleniem ojca, od czego zawsze chciałeś uciec.
Wiedziała, jak mocne są to słowa, i jak prędko skruszyć mogą drobną fasadę porozumienia, jednak od tej pory pani Greengrass nie zamierzała ukrywać się ze swoimi opiniami. I albo William zacznie je trawić jak dorosły mężczyzna, albo zrobi powtórkę z rozrywki sprzed kilku godzin.
Gdy z jego twarzy zniknęła chłodna neutralność, Cass drgnęła nieznacznie. Przyglądała mu się w ciszy, kiedy mówił, lekko zagryzając wargi. Jej spojrzenie złagodniało, ze złośliwych iskier pozostały jedynie smutne echa...
- Nigdy nie byłam na tyle naiwna, by liczyć, że o niej zapomnisz. A przynajmniej nie od razu. Jednak zawiodłeś mnie, uznając, ze nasze wesele, nasz pierwszy wspólny taniec... to najodpowiedniejsze momenty, by ukazywać całemu światu, jak bardzo drugoligowe mam znaczenie.
Nie drżał jej głos, a migdałowe oczy nie szkliły się łzami. Zbyt długą drogę przebyła, by być dziś w tej białej sukni, zamiast siedzieć gdzieś przy bocznym stoliku, obserwując, jak William trzyma w ramionach zupełnie inną pannę młodą.
- Wiedz jednak, że... Nie zamierzam się do tego przyzwyczajać. Dziś podjąłeś decyzję, jednym, krótkim tak. Pozwoliłeś związać się magiczną przysięgą. Jeśli w niej nie wytrwasz, to ciebie gryzł będzie pradawny czar, wryty gdzieś pod skórę...
Utkwiła w nim twarde, charakterne spojrzenie.
- Albo podium ma tylko jeden stopień, a na medalu jest jedynie moje nazwisko... - uśmiechnęła się krótko, przypominając sobie, że teraz mają już te same personalia. - Albo okażesz się istnym wcieleniem ojca, od czego zawsze chciałeś uciec.
Wiedziała, jak mocne są to słowa, i jak prędko skruszyć mogą drobną fasadę porozumienia, jednak od tej pory pani Greengrass nie zamierzała ukrywać się ze swoimi opiniami. I albo William zacznie je trawić jak dorosły mężczyzna, albo zrobi powtórkę z rozrywki sprzed kilku godzin.
Re: Namiot weselny
- Kiedyś zapomnę. - mruknął cicho. Zachowanie i obojętność Zoi zdecydowanie ułatwi mu zadanie. Bolała go jej obojętność, ale sam tego chciał. Chciał by o nim zapomniała, ale nie przewidział jak ciężko mu z tym będzie. Jak wyglądałby ten dzień, gdyby Zoja wciąż go kochała? Pewnie też uciekłaby cichaczem nie mogąc znieść widoku Willa z Cassidy. tak było pisane. Bez względu na wszystko i tak by opuściła wesele przedwcześnie.
- Spieprzyłem po całości, wiem. Nie cofnę czasu - mówiąc to wbił wzrok w czubki swoich butów. Miała rację. Jak zawsze miała rację. Nie powinien w ogóle myśleć o Zoi w tych ważnych dla nich momentach ich nowego wspólnego życia, a juz tym bardziej nie powinien o niej wspominać. Wspomniał. Palnął to tak szybko, że nawet nie zastanowił sie nad konsekwencjami. Jej słowa dotknęły go do żywego. Znowu miała rację. Był taki sam jak Hyperion.
- I ucieknę tylko przypominaj mi o tym, gdy się zapomnę - poprosił spogladając w końcu w smutne oczy swojej żony. Na chwilę tylko odwrócił wzrok na parkiet, gdzie jego ojciec tańczył z narzeczoną jego drużby. Czy to mogło być aż tak oczywistym? Dlatego jego matka wyszła? Coś ciężkiego opadło mu na dno żołądka. Ciężkiego i gorzkiego. Prawda. Czy to możliwe, że jego ojciec i Adrienne? Niee... Mogłaby być jego córką.
- Przepraszam. Po stokroć przepraszam - powtórzył kolejny raz znowu patrząc jej w oczy i ścisnął delikatnie jej dłoń. Ileż to razy będzie jeszcze błagał ją o wybaczenie, skoro musiał to robić w dzień ich ślubu?
- Spieprzyłem po całości, wiem. Nie cofnę czasu - mówiąc to wbił wzrok w czubki swoich butów. Miała rację. Jak zawsze miała rację. Nie powinien w ogóle myśleć o Zoi w tych ważnych dla nich momentach ich nowego wspólnego życia, a juz tym bardziej nie powinien o niej wspominać. Wspomniał. Palnął to tak szybko, że nawet nie zastanowił sie nad konsekwencjami. Jej słowa dotknęły go do żywego. Znowu miała rację. Był taki sam jak Hyperion.
- I ucieknę tylko przypominaj mi o tym, gdy się zapomnę - poprosił spogladając w końcu w smutne oczy swojej żony. Na chwilę tylko odwrócił wzrok na parkiet, gdzie jego ojciec tańczył z narzeczoną jego drużby. Czy to mogło być aż tak oczywistym? Dlatego jego matka wyszła? Coś ciężkiego opadło mu na dno żołądka. Ciężkiego i gorzkiego. Prawda. Czy to możliwe, że jego ojciec i Adrienne? Niee... Mogłaby być jego córką.
- Przepraszam. Po stokroć przepraszam - powtórzył kolejny raz znowu patrząc jej w oczy i ścisnął delikatnie jej dłoń. Ileż to razy będzie jeszcze błagał ją o wybaczenie, skoro musiał to robić w dzień ich ślubu?
Re: Namiot weselny
Cóż, Adrienne nie znała planu ewakuacji, ponieważ wcale nie bawiła się źle. Może i z początku się nie odnajdywała i dalej była lekko spięta w tych nowych kontaktach, ale dopóki towarzyszył jej alkohol, Luis i dobre jedzenie, to było dosyć znośnie. Od początku zakładała, że jako bliskie towarzystwo pana młodego, będą siedzieli do samego końca. Przygotowała się na to psychicznie i teoretycznie. Wykorzystywanie przerw na jedzenie było naturalną reakcją obronną organizmu, który nie chciał zbyt szybko odpaść. Nie miała zbyt mocnej głowy... Skoro jednak plany uległy zmianie...
Odłożyła sztućce na talerz, a jej dłoń od strony Argentyńczyka zniknęła pod stołem. Ignorując to całe zamieszanie i kolejny tradycyjny szkocki taniec (do którego poderwał się również Hyperion i William), spojrzała figlarnie na narzeczonego.
- Nie chcesz, żeby to czego pragnę, ocierało niedługo o nekrofilię, papo - szepnęła rozbawionym tonem i odwdzięczyła mu się ręką położoną bezczelnie na kroczu Castellaniego. Zarumieniona twarz blondynki nie zdradziła tego poruszenia pod obrusem, ale lazurowe spojrzenie wwiercało mu się w twarz, obiecując bardzo wiele.
- Jeszcze tylko jeden kieliszek i należy mi się ciastko. A potem śpimy u Ciebie - poinformowała, przejeżdżając paznokciami po udzie chłopaka.
Greengrass pojawił się jak zwykle znikąd. Jej ciało lekko się napięło i odsunęło od narzeczonego, ponieważ zawisł nad nimi w wyjątkowo namolnej pozie, pasującej raczej do jednego z tych dziadków, z którymi wcześniej tańcowała. Posłała kontrolne spojrzenie Luisowi, ale wyciągnęła automatycznie rękę do pytającego. Pewnie miała inny wybór, ale tego nie ogarnęła. Mogłaby znaleźć wymówkę, ale wtedy by jakoś na nich nacisnął, więc to była droga na skróty. Rzeczywiście potrzebowała poskakać, żeby otrzeźwić swój umysł.
- Zaraz wrócę - obiecała, wstając bezmyślnie za Szkotem. Nie wiedząc nawet kiedy stała obok niego na parkiecie i myślała nad tym, co za głupie kroki mają tym razem przed sobą. Och...
Do przodu i do tyłu
Resztki rozsądku oddała na cele utrzymania rytmu i właściwej równowagi. Dalej napalona tym pobudzaniem Luisa, nie mogła tak po prostu spojrzeć Hyperionowi w twarz, bo od razu by się rozkojarzyła i zgubiła za tłumem. Temu facetowi jednak nie straszne tego typu gierki i jednoczesne pląsy, żeby przypomnieć o swojej gwiazdeczce.
- Powinieneś przestać - odpowiedziała natychmiast. Przygryzła krwistoczerwoną wargę, kiedy nadepnęła mu na stopę. O, drugi raz! Teraz się już lekko zaśmiała.
- No widzisz? Tak się nie da. To że wiruję po parkiecie z grupą mężczyzn pozbawionych bielizny jest strasznie deprawujące. - obróciła to w lekki żart. Szczególnie, że ten Jeden czekał na nią gotowy już prawie z płaszczem. Kiedy znowu poszła w złą stronę, a jej nogi odmówiły dalszych kroków i pociągnęła swojego partnera do tańca na bok.
- Starczy tego poniżania się, nie umiem. Wracam do podpierania ścian i picia ognistej. A Ty powinieneś iść poszukać żony, bo wyglądała blado przez cały wieczór i nic nie zjadła.
Normalnie pewnie nie instruowałaby Hyperiona w ten sposób, ale procenty dodawały odwagi. O dziwo, nie odejmowały jej czucia, więc może i zgodziła się potańczyć, ale nie zamierzała się dać temu podrywaczowi. Cóż, zabawka miała już serce skradzione, więc dopóki Luis był w pobliżu to myślała o nim.
Tak jak powiedziała też zrobiła. Podziękowała za taniec kiwnięciem głową, uśmiechem i ruszyła pomiędzy stoliki. Przywołała ręką Argentyńczyka, żeby za nią wstał.
- Udało się, źle się czuję. Przeprosisz Willa i Cass i się zwijamy? - powiedziała do niego, kiedy się zbliżył.
Odłożyła sztućce na talerz, a jej dłoń od strony Argentyńczyka zniknęła pod stołem. Ignorując to całe zamieszanie i kolejny tradycyjny szkocki taniec (do którego poderwał się również Hyperion i William), spojrzała figlarnie na narzeczonego.
- Nie chcesz, żeby to czego pragnę, ocierało niedługo o nekrofilię, papo - szepnęła rozbawionym tonem i odwdzięczyła mu się ręką położoną bezczelnie na kroczu Castellaniego. Zarumieniona twarz blondynki nie zdradziła tego poruszenia pod obrusem, ale lazurowe spojrzenie wwiercało mu się w twarz, obiecując bardzo wiele.
- Jeszcze tylko jeden kieliszek i należy mi się ciastko. A potem śpimy u Ciebie - poinformowała, przejeżdżając paznokciami po udzie chłopaka.
Greengrass pojawił się jak zwykle znikąd. Jej ciało lekko się napięło i odsunęło od narzeczonego, ponieważ zawisł nad nimi w wyjątkowo namolnej pozie, pasującej raczej do jednego z tych dziadków, z którymi wcześniej tańcowała. Posłała kontrolne spojrzenie Luisowi, ale wyciągnęła automatycznie rękę do pytającego. Pewnie miała inny wybór, ale tego nie ogarnęła. Mogłaby znaleźć wymówkę, ale wtedy by jakoś na nich nacisnął, więc to była droga na skróty. Rzeczywiście potrzebowała poskakać, żeby otrzeźwić swój umysł.
- Zaraz wrócę - obiecała, wstając bezmyślnie za Szkotem. Nie wiedząc nawet kiedy stała obok niego na parkiecie i myślała nad tym, co za głupie kroki mają tym razem przed sobą. Och...
Do przodu i do tyłu
Resztki rozsądku oddała na cele utrzymania rytmu i właściwej równowagi. Dalej napalona tym pobudzaniem Luisa, nie mogła tak po prostu spojrzeć Hyperionowi w twarz, bo od razu by się rozkojarzyła i zgubiła za tłumem. Temu facetowi jednak nie straszne tego typu gierki i jednoczesne pląsy, żeby przypomnieć o swojej gwiazdeczce.
- Powinieneś przestać - odpowiedziała natychmiast. Przygryzła krwistoczerwoną wargę, kiedy nadepnęła mu na stopę. O, drugi raz! Teraz się już lekko zaśmiała.
- No widzisz? Tak się nie da. To że wiruję po parkiecie z grupą mężczyzn pozbawionych bielizny jest strasznie deprawujące. - obróciła to w lekki żart. Szczególnie, że ten Jeden czekał na nią gotowy już prawie z płaszczem. Kiedy znowu poszła w złą stronę, a jej nogi odmówiły dalszych kroków i pociągnęła swojego partnera do tańca na bok.
- Starczy tego poniżania się, nie umiem. Wracam do podpierania ścian i picia ognistej. A Ty powinieneś iść poszukać żony, bo wyglądała blado przez cały wieczór i nic nie zjadła.
Normalnie pewnie nie instruowałaby Hyperiona w ten sposób, ale procenty dodawały odwagi. O dziwo, nie odejmowały jej czucia, więc może i zgodziła się potańczyć, ale nie zamierzała się dać temu podrywaczowi. Cóż, zabawka miała już serce skradzione, więc dopóki Luis był w pobliżu to myślała o nim.
Tak jak powiedziała też zrobiła. Podziękowała za taniec kiwnięciem głową, uśmiechem i ruszyła pomiędzy stoliki. Przywołała ręką Argentyńczyka, żeby za nią wstał.
- Udało się, źle się czuję. Przeprosisz Willa i Cass i się zwijamy? - powiedziała do niego, kiedy się zbliżył.
Re: Namiot weselny
Mała, podstępna jędza. Jestem na tyle młody, żeby spełniać funkcje prokreacyjne nawet kiedy w głowie mi szumi i rozważam opcję uśnięcia z twarzą wciśniętą w bigos. Jej dłoń na moim kroczu to wyzwanie. Krew spływa w dół, wszystko działa jak należy. Wyzwaniem jest zachować twarz w tym stanie i nie schować swojego wzwodu w niej tak teraz. Więc siedzę i patrzę w jej niebieskie oczęta udając, że nic się nie dzieje. Kiedy jednak pojawia się kolejny wuj z kieliszkiem grzecznie rezygnuję. Odechciało mi się pić. Zachciało mi się jednak wyjść. Opuścić to nieszczęsne towarzystwo które nigdy nie sprawi mi przyjemności w takiej ilości i ruszyć do mojego spokojnego mieszkania z moją kobietą.
- Nie będziemy spać. - składam górnolotną obietnicę, choć nie jest aż tak górnolotna kiedy spojrzy się na kompletnie nieeleganckie wybrzuszenie w moich spodniach. Byłem jednak wstawiony. Mam nadzieję, że nie weźmie moich słów nazbyt poważnie, bo podejrzewam, że jak tylko ułożę się na plecach to zasnę bez względu na okoliczności. Już miałem zacząć ją przekonywać, że ciastko mam w domku kiedy znikąd pojawił się Hyperion. I ją zabrał zanim zdążyłem powiedzieć, że wychodzimy. Jednak wypiłem ten kieliszek który przede mną wstał zanim wstałem wcześniej dyskretnie poprawiając spodnie. Krew jednak wracała do mózgu w zawrotnym tempie. Byłem zły. Zły przede wszystkim na Hyperiona. W drugiej kolejności na Adrienne. W trzeciej na Catherine. Nie, wróć. To Catherine była na drugim miejscu. Dlaczego nie może pilnować swojego emeryta? Dlaczego zamiast z nim tańczyć woli stać z boku w towarzystwie swojej psiapsiółeczki? Ja z pewnością będę pilnował Adrienne. Obserwowałem każdy jej ruch z lekkim uśmiechem, który dla osoby stojącej z boku mógł wyglądać na uśmiech pełen radości i dumy, że to moja partnerka. Tak naprawdę skręcało mnie w żołądku ze złości, a mięśnie delikatnie drżały, bo za mocno ścisnąłem szczękę.
- Luiiiiis! Kiedy ślub? - pytanie pyzatej ciotki stojącej obok wryło mi się w czaszkę sprawiając, że przeniosłem na chwilę wzrok na właścicielkę tego nieznośnie wysokiego głosu.
- Za tydzień, ciociu. - niemalże wysyczałem obserwując jak moja blondynka ciągnie starego Greengrassa na bok. Musiałem zmienić punkt obserwacyjny więc pozostawiłem ciotkę samą sobie z jej zdumieniem, żeby przejść na bok. Odeszła od niego dość szybko. Wyciągnąłem więc dłoń siląc się na uśmiech.
- Oczywiście. Daj mi sekundę. - pocałowałem ją jeszcze w policzek dla zaznaczenia terenu zanim ruszyłem na poszukiwania młodego państwa Greengrass. Na szczęście byli razem.
- Cześć! Przepraszam, że przeszkadzam, ale Ada źle się czuje i musimy już iść. Świetna impreza, pogratuluj mamie Cassidy. Willy, jak coś to jesteśmy w kontakcie. Życzę udanej nocy. Cześć! - powiedziałem na odchodne jeszcze ściskając pannę młodą, a pana młodego klepiąc przyjacielsko po plecach. Nie lubię takich imprez. Oboje o tym wiedzieli i mam nadzieję, że nam to wybaczą. Dopełniłem swoich obowiązków. Nie muszę czekać na łapanie różnych atrybutów, bo wiadomo i tak, że będę następny. Szybkim krokiem powróciłem do Adrienne oferując jej ramię.
- Załatwione. Chodźmy. - wyszeptałem to ucha i razem ruszyliśmy w kierunku wyjścia z namiotu za którym znajdowały się bryczki które odwiozą nas do bramy żebyśmy mogli spokojnie teleportować się do Londynu.
- Nie będziemy spać. - składam górnolotną obietnicę, choć nie jest aż tak górnolotna kiedy spojrzy się na kompletnie nieeleganckie wybrzuszenie w moich spodniach. Byłem jednak wstawiony. Mam nadzieję, że nie weźmie moich słów nazbyt poważnie, bo podejrzewam, że jak tylko ułożę się na plecach to zasnę bez względu na okoliczności. Już miałem zacząć ją przekonywać, że ciastko mam w domku kiedy znikąd pojawił się Hyperion. I ją zabrał zanim zdążyłem powiedzieć, że wychodzimy. Jednak wypiłem ten kieliszek który przede mną wstał zanim wstałem wcześniej dyskretnie poprawiając spodnie. Krew jednak wracała do mózgu w zawrotnym tempie. Byłem zły. Zły przede wszystkim na Hyperiona. W drugiej kolejności na Adrienne. W trzeciej na Catherine. Nie, wróć. To Catherine była na drugim miejscu. Dlaczego nie może pilnować swojego emeryta? Dlaczego zamiast z nim tańczyć woli stać z boku w towarzystwie swojej psiapsiółeczki? Ja z pewnością będę pilnował Adrienne. Obserwowałem każdy jej ruch z lekkim uśmiechem, który dla osoby stojącej z boku mógł wyglądać na uśmiech pełen radości i dumy, że to moja partnerka. Tak naprawdę skręcało mnie w żołądku ze złości, a mięśnie delikatnie drżały, bo za mocno ścisnąłem szczękę.
- Luiiiiis! Kiedy ślub? - pytanie pyzatej ciotki stojącej obok wryło mi się w czaszkę sprawiając, że przeniosłem na chwilę wzrok na właścicielkę tego nieznośnie wysokiego głosu.
- Za tydzień, ciociu. - niemalże wysyczałem obserwując jak moja blondynka ciągnie starego Greengrassa na bok. Musiałem zmienić punkt obserwacyjny więc pozostawiłem ciotkę samą sobie z jej zdumieniem, żeby przejść na bok. Odeszła od niego dość szybko. Wyciągnąłem więc dłoń siląc się na uśmiech.
- Oczywiście. Daj mi sekundę. - pocałowałem ją jeszcze w policzek dla zaznaczenia terenu zanim ruszyłem na poszukiwania młodego państwa Greengrass. Na szczęście byli razem.
- Cześć! Przepraszam, że przeszkadzam, ale Ada źle się czuje i musimy już iść. Świetna impreza, pogratuluj mamie Cassidy. Willy, jak coś to jesteśmy w kontakcie. Życzę udanej nocy. Cześć! - powiedziałem na odchodne jeszcze ściskając pannę młodą, a pana młodego klepiąc przyjacielsko po plecach. Nie lubię takich imprez. Oboje o tym wiedzieli i mam nadzieję, że nam to wybaczą. Dopełniłem swoich obowiązków. Nie muszę czekać na łapanie różnych atrybutów, bo wiadomo i tak, że będę następny. Szybkim krokiem powróciłem do Adrienne oferując jej ramię.
- Załatwione. Chodźmy. - wyszeptałem to ucha i razem ruszyliśmy w kierunku wyjścia z namiotu za którym znajdowały się bryczki które odwiozą nas do bramy żebyśmy mogli spokojnie teleportować się do Londynu.
Re: Namiot weselny
Ledwie usiadła, a tuż obok pojawiła się Caliente i wiedziała już, że pamięć ciotki odżyła z drobną pomocą. Ścisnęła mocniej stopę cicho sycząc.
- Opuchły mi już nogi. Poza tym jest nieźle. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam... - wyszeptała mając na myśli ukrywanie ciąży przed własnym małżonkiem, ale też całą imprezę. Nie mogła tańczyć, tego jednego była pewna. Nie mogła też pić alkoholu. Nie mogła się schylać i nie mogła jeść. Mogła jedynie stać, uśmiechać się i prowadzić naprawdę niezobowiązujące rozmowy z różnymi ważnymi osobistościami. I robiła to. Robiła to naprawdę dzielnie tuż po tym jak znów wsunęła na stopy swoje czółenka na wysokim obcasie. Poruszała się z gracją od jednego kręgu znajomych do drugiego spełniając obowiązki gospodyni.
Gdy znów znalazła się przy stole byli już wszyscy na swoich miejscach. Z uśmiechem spojrzała na Hyperiona. Troskliwy mąż. Rola jego życia.
- Nie najlepiej się czuję - przyznała, ale z grzeczności wzięła do ręki widelec. I nie chcąc się w żaden sposób wtrącać do rozmowy, bo nie czuła się na siłach na grzeczną gadkę-szmatkę zaczęła jeść. Zanim jednak skończyła młody Castellani zaczął rozlewać wódkę. Nie. Nie będzie pić alkoholu. Będzie rzygać.
- Przepraszam - powiedziała jedynie wstając i pośpiesznym krokiem udała się do toalet, aby na kilka sekund porzucić maskę damy. W końcu kiedy rzygamy do porcelany to wszyscy wyglądamy tak samo obrzydliwie. Szybko jednak doszła do siebie i dotarła znów do namiotu w chwili kiedy Luis i Adrienne wychodzili. Stanęła obok Caliente uśmiechając się niemrawo.
- Nawet nie myśl o dziecku w tym wieku. To gorsze od menopauzy - wyszeptała jej do ucha marszcząc czoło. Żołądek nadal boleśnie się kurczył, stopy regularnie puchły a huśtawka hormonów sprawiała, że jej nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Chciała żeby przyjęcie dobiegło końca. Chciała zaszyć się w swoim pokoju i kłamać Hyperionowi prosto w oczy tak długo jak będzie dawał się oszukiwać. Wiedziała jednak, że to wyjdzie dość szybko. To już trzeci miesiąc. Teraz ukrycie czegokolwiek będzie trudniejsze z dnia na dzień. I miała tego świadomość.
- Opuchły mi już nogi. Poza tym jest nieźle. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam... - wyszeptała mając na myśli ukrywanie ciąży przed własnym małżonkiem, ale też całą imprezę. Nie mogła tańczyć, tego jednego była pewna. Nie mogła też pić alkoholu. Nie mogła się schylać i nie mogła jeść. Mogła jedynie stać, uśmiechać się i prowadzić naprawdę niezobowiązujące rozmowy z różnymi ważnymi osobistościami. I robiła to. Robiła to naprawdę dzielnie tuż po tym jak znów wsunęła na stopy swoje czółenka na wysokim obcasie. Poruszała się z gracją od jednego kręgu znajomych do drugiego spełniając obowiązki gospodyni.
Gdy znów znalazła się przy stole byli już wszyscy na swoich miejscach. Z uśmiechem spojrzała na Hyperiona. Troskliwy mąż. Rola jego życia.
- Nie najlepiej się czuję - przyznała, ale z grzeczności wzięła do ręki widelec. I nie chcąc się w żaden sposób wtrącać do rozmowy, bo nie czuła się na siłach na grzeczną gadkę-szmatkę zaczęła jeść. Zanim jednak skończyła młody Castellani zaczął rozlewać wódkę. Nie. Nie będzie pić alkoholu. Będzie rzygać.
- Przepraszam - powiedziała jedynie wstając i pośpiesznym krokiem udała się do toalet, aby na kilka sekund porzucić maskę damy. W końcu kiedy rzygamy do porcelany to wszyscy wyglądamy tak samo obrzydliwie. Szybko jednak doszła do siebie i dotarła znów do namiotu w chwili kiedy Luis i Adrienne wychodzili. Stanęła obok Caliente uśmiechając się niemrawo.
- Nawet nie myśl o dziecku w tym wieku. To gorsze od menopauzy - wyszeptała jej do ucha marszcząc czoło. Żołądek nadal boleśnie się kurczył, stopy regularnie puchły a huśtawka hormonów sprawiała, że jej nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Chciała żeby przyjęcie dobiegło końca. Chciała zaszyć się w swoim pokoju i kłamać Hyperionowi prosto w oczy tak długo jak będzie dawał się oszukiwać. Wiedziała jednak, że to wyjdzie dość szybko. To już trzeci miesiąc. Teraz ukrycie czegokolwiek będzie trudniejsze z dnia na dzień. I miała tego świadomość.
Catherine GreengrassCzarownica - Urodziny : 16/05/1975
Wiek : 49
Skąd : Szkocja.
Krew : Czysta.
Re: Namiot weselny
Zagryzła wargi, słysząc smutne "kiedyś" Williama. Nie skomentowała jednak... Lepsza taka gwarancja niż żadna.
Wpatrywała się w te przygaszone, spuszczone w żalu, ciemne oczy i czuła, jak drga w niej współczucie, do tej pory głęboko ukryte pod fasadą roszczeń i złości. Westchnęła, splotła swoje szczupłe palce z jego dłonią. Gdy wspomniała o jego ojcu, drgnął nieznacznie. Aż przymknęła oczy, przygotowana na falę agresji, jednak William nie planował już dziś wybuchać.
- Przypomnę. Bo jestem twoją zasłoną przed każdą klątwą. Bo obiecałam. Bo...
Umilkła, przełknęła ślinę i napływające do oczu łzy. Ze smutnym uśmiechem pokręciła głową, patrząc gdzieś w bok.
- Przyjmuję przeprosiny, Will. - Podeszła do swojego męża i oparła policzek o jego szczękę, palcami wodząc po jego szyi i karku. Z daleka mogli wyglądać jakby zamierzali tańczyć, jednak Cass poprzestała na delikatnym muśnięciu ustami jego policzka.
- Chodźmy pożegnać gości.
Nawet nie musieli nigdzie iść. Jak spod ziemi, wyrósł przed nimi Luis. Swą wesołością niemal ją zaraził, przytuliła go więc na pożegnanie. Pomachała też do blondwłosej Adrienne.
Wpatrywała się w te przygaszone, spuszczone w żalu, ciemne oczy i czuła, jak drga w niej współczucie, do tej pory głęboko ukryte pod fasadą roszczeń i złości. Westchnęła, splotła swoje szczupłe palce z jego dłonią. Gdy wspomniała o jego ojcu, drgnął nieznacznie. Aż przymknęła oczy, przygotowana na falę agresji, jednak William nie planował już dziś wybuchać.
- Przypomnę. Bo jestem twoją zasłoną przed każdą klątwą. Bo obiecałam. Bo...
Umilkła, przełknęła ślinę i napływające do oczu łzy. Ze smutnym uśmiechem pokręciła głową, patrząc gdzieś w bok.
- Przyjmuję przeprosiny, Will. - Podeszła do swojego męża i oparła policzek o jego szczękę, palcami wodząc po jego szyi i karku. Z daleka mogli wyglądać jakby zamierzali tańczyć, jednak Cass poprzestała na delikatnym muśnięciu ustami jego policzka.
- Chodźmy pożegnać gości.
Nawet nie musieli nigdzie iść. Jak spod ziemi, wyrósł przed nimi Luis. Swą wesołością niemal ją zaraził, przytuliła go więc na pożegnanie. Pomachała też do blondwłosej Adrienne.
Re: Namiot weselny
"Kiedyś" nie musi być wcale takie odległe. Na pewno nie przyjdzie mu to łatwo i na pewno nie stanie się to już, teraz, zaraz. Na pewno tez nigdy nie zapomni o Zoi w pełnym tego słowa znaczeniu. No przynajmniej nie z własnej woli. Może rzeczywiście powinien kogoś poprosić o dar zapomnienia?
- Szkoda, że nie możesz mnie obronić przed tamtą klątwą - skinął głową w stronę ojca. Uśmiechnął się jednak nieznacznie obejmując żonę. Dotykał jej nagich pleców i wdychał słodki zapach jej perfum kiwając się delikatnie w rytm muzyki. Przytaknął lekko. Też miał dość już tej całej zabawy.
- Nie zostaniecie na torcie? - zapytał Luisa odrywając policzek od skroni Cassidy, gdy podszedł do nich Luis z Adą. Tortwłaśnie wjechał do namiotu. Każda jego kolejna warstwa lewitowała nad poprzednią, a mimo to całość wyglądała na stabilną. Luis z Adą jednak nie zostali tłumacząc się złym samopoczuciem blondynki. Chyba wypiła trochę więcej niż była w stanie. Ok. Rozumiał. Sam miał ochotę stąd uciec. Przynajmniej się pożegnali. Hyperion chyba jednak nie będzie zadowolony. Drużba powinien zostać do końca, prawda? A może raczej narzeczona drużby?
- Chodźmy - poprosił Cassidy, gdy już pożegnali się z parą i wrócili do stołu, przed którym stał już niebotyczny tort. Gdy Hyperion dopilnował, by jego żona w końcu zjadła (lepiej późno niż wcale) odszedł od stołu by po chwili podejść do młodych z niosąc stary miecz, który był w rodzinie od wielu, wielu pokoleń i na co dzień wisiał na ścianie w salonie nad kominkiem. Dziś miał ważniejsza rolę. Choc stary wcale nie wyglądał. Will ujął go w dłoń. Był ciężki i ręka mu drżała, gdy wykonał pierwsze, tradycyjne cięcie tortu. Później już było z górki. Kilka pierwszych części pokroił sam i z Cassidy rozdali najbliższym członkom rodzin. Kolejne warstwy dzieliły się już same i same lewitowały na małych talerzykach do poszczególnych gości. Same... Nie same, bo wszystkim kierowali z boku kelnerzy.
- Oby reszta naszego życia była słodka jak ten tort, a nie gorzka jak początek tego wesela - mruknął cicho do Cassidy, by na koniec złożyć krótki pocałunek na jej ustach. Później jeszcze ostatni taniec, Cassidy rzuciła swój bukiet i w końcu w akompaniamencie dud już razem ruszyli czerwonym dywanem, który znowu pojawił sie na parkiecie. Przechodzili pod szpalerem z uniesionych różdżek, a gdy wyszli z namiotu czekała już na nich dorożka, która zawiezie ich do zamku.
- Koniec. - uśmiechnął się jeszcze raz, gdy jechali powoli. Goście mogli bawić się dalej. Zabawa trwać będzie pewnie jeszcze do białego rana, ale na nich czekały inne rozrywki.
- Szkoda, że nie możesz mnie obronić przed tamtą klątwą - skinął głową w stronę ojca. Uśmiechnął się jednak nieznacznie obejmując żonę. Dotykał jej nagich pleców i wdychał słodki zapach jej perfum kiwając się delikatnie w rytm muzyki. Przytaknął lekko. Też miał dość już tej całej zabawy.
- Nie zostaniecie na torcie? - zapytał Luisa odrywając policzek od skroni Cassidy, gdy podszedł do nich Luis z Adą. Tortwłaśnie wjechał do namiotu. Każda jego kolejna warstwa lewitowała nad poprzednią, a mimo to całość wyglądała na stabilną. Luis z Adą jednak nie zostali tłumacząc się złym samopoczuciem blondynki. Chyba wypiła trochę więcej niż była w stanie. Ok. Rozumiał. Sam miał ochotę stąd uciec. Przynajmniej się pożegnali. Hyperion chyba jednak nie będzie zadowolony. Drużba powinien zostać do końca, prawda? A może raczej narzeczona drużby?
- Chodźmy - poprosił Cassidy, gdy już pożegnali się z parą i wrócili do stołu, przed którym stał już niebotyczny tort. Gdy Hyperion dopilnował, by jego żona w końcu zjadła (lepiej późno niż wcale) odszedł od stołu by po chwili podejść do młodych z niosąc stary miecz, który był w rodzinie od wielu, wielu pokoleń i na co dzień wisiał na ścianie w salonie nad kominkiem. Dziś miał ważniejsza rolę. Choc stary wcale nie wyglądał. Will ujął go w dłoń. Był ciężki i ręka mu drżała, gdy wykonał pierwsze, tradycyjne cięcie tortu. Później już było z górki. Kilka pierwszych części pokroił sam i z Cassidy rozdali najbliższym członkom rodzin. Kolejne warstwy dzieliły się już same i same lewitowały na małych talerzykach do poszczególnych gości. Same... Nie same, bo wszystkim kierowali z boku kelnerzy.
- Oby reszta naszego życia była słodka jak ten tort, a nie gorzka jak początek tego wesela - mruknął cicho do Cassidy, by na koniec złożyć krótki pocałunek na jej ustach. Później jeszcze ostatni taniec, Cassidy rzuciła swój bukiet i w końcu w akompaniamencie dud już razem ruszyli czerwonym dywanem, który znowu pojawił sie na parkiecie. Przechodzili pod szpalerem z uniesionych różdżek, a gdy wyszli z namiotu czekała już na nich dorożka, która zawiezie ich do zamku.
- Koniec. - uśmiechnął się jeszcze raz, gdy jechali powoli. Goście mogli bawić się dalej. Zabawa trwać będzie pewnie jeszcze do białego rana, ale na nich czekały inne rozrywki.
Re: Namiot weselny
Przygryzł dolną wargę trochę niezadowolony, kiedy Cassidy porwała Lenę, nie pozwalając jej nawet na odpowiedź na tak intrygujące pytanie... Ale może to i dobrze. Może jednak to wcale nie był najlepszy pomysł.
Opadł na jedno z krzeseł i dopił ostatniego drinka. Nie miał zamiaru więcej pić, bo jeszcze coś durnowatego przyszłoby mu do głowy i na koniec wesela odwaliłby szopkę większą niż tę w Pokoju Wspólnym...
W końcu Lena została oswobodzona, młoda para postanowiła wreszcie się dogadać, by następnie całkowicie ulotnić się z imprezy. Tayth stwierdził, że nie ma najmniejszego sensu dłużej tutaj siedzieć. Zerknął na pannę Gregorovic i uśmiechnął się pod nosem.
- To co, chyba czas wracać do szkoły? - Nie czekając na odpowiedź, podał ramię Ślizgonce, po czym opuścili imprezę, uprzednio żegnając się ze znajomymi. Włoch porzucił jakiekolwiek nadzieje na to, że uda mu się ją uwieźć w domu w Hogsmeade. W zasadzie chyba nawet tego nie chciał... Po co mu jedna noc z Leną, skoro o poranku zostałby brutalnie zamordowany przez Petera Rafflesa.
Opadł na jedno z krzeseł i dopił ostatniego drinka. Nie miał zamiaru więcej pić, bo jeszcze coś durnowatego przyszłoby mu do głowy i na koniec wesela odwaliłby szopkę większą niż tę w Pokoju Wspólnym...
W końcu Lena została oswobodzona, młoda para postanowiła wreszcie się dogadać, by następnie całkowicie ulotnić się z imprezy. Tayth stwierdził, że nie ma najmniejszego sensu dłużej tutaj siedzieć. Zerknął na pannę Gregorovic i uśmiechnął się pod nosem.
- To co, chyba czas wracać do szkoły? - Nie czekając na odpowiedź, podał ramię Ślizgonce, po czym opuścili imprezę, uprzednio żegnając się ze znajomymi. Włoch porzucił jakiekolwiek nadzieje na to, że uda mu się ją uwieźć w domu w Hogsmeade. W zasadzie chyba nawet tego nie chciał... Po co mu jedna noc z Leną, skoro o poranku zostałby brutalnie zamordowany przez Petera Rafflesa.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Szkocja :: Greenock :: Greengrass Manor
Strona 5 z 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach