Namiot weselny
+24
Ophelia Cortez
Morwen Blodeuwedd
Aleksander Cortez
Brandon Tayth
Bohater Niezależny
Monika Kruger
Caliente Thomas
Luis Castellani
Konrad Moore
William Greengrass
Christine Greengrass
Suzanne Castellani
Dymitr Milligan
Andrew Wilson
Adrienne Cryan
Catherine Greengrass
Cassidy Thomas
Adrienne Matluck
Vanadesse Devereux
Logan Campbell
Micah Johansen
Zoja Yordanova
Meredith Cooper
Hyperion Greengrass
28 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Szkocja :: Greenock :: Greengrass Manor
Strona 2 z 5
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Namiot weselny
First topic message reminder :
ZA ZGODĄ ADMINISTRACJI - BILOKACJA NA CZAS WESELA!
Ogromny namiot weselny rozstawiony był z dala od od zamku Greengrassów tuż nad samym jeziorem w najbardziej płaskim i rozległym terenie. Trawa została tu magicznie odświeżona i wzmocniona, a błoto, które o tej porze rok ubyło nieuniknione magicznie zniknęło ustępując miejsca twardemu, stabilnemu gruntowi. Choć do wiosny było jeszcze daleko, a pogoda nie wydawała się na to pozwolić, to jednak zrezygnowano ze ścian namiotu na rzecz przepięknych widoków na jezioro, góry, las i zamek. W namiocie było jednak przyjemnie ciepło. Z sufitu zwisały pięknie pachnące świeże kwiaty, a całość oświetlały unoszące się pod sufitem świece.
Na początku ceremonii namiot wypełniały tylko białe ozdobione zieloną tkaniną krzesła, które zwrócone były w stronę jeziora. Krzesła stały rzędami po lewej i po prawej stronie, środkiem zaś rozciągał się czerwony, długi dywan, po którym kroczyć będzie panna młoda. Po zakończonej ceremonii zaślubin rzędy krzeseł ustąpią miejsca okrągłym stołom ustawionym po lewej jak i po prawej stronie. Na środku zaś na tle jeziora stanie długi stół dla młodej pary i ich najbliższych, a środek zamieni się w wielki parkiet. Wieczór umilać będzie orkiestra ustawiona po bokach namiotu przygrywając tradycyjne skoczne utwory szkockie.
Ponieważ na terenie całej posiadłości nie można się teleportować, a sam zamek jest nienanoszalny w celu ułatwienia gościom przybycia na ten uroczysty wieczór wysłane zaproszenia zostały zamienione w świstokliki, które przeniosą zaproszonych przed bramę w kilkuminutowych odstępach czasu. Tam na gości czekać będzie dwóch odźwiernych ubranych w tradycyjne szkockie kilty, którzy odhaczali na liście przybyłych i kierowali ich dalej, gdzie czekały białe bryczki ozdobione kwiatami i wstążkami zaprzężone w białe, skrzydlate konie, które odwoziły gości pod namiot i wracały po kolejnych.
Ogromny namiot weselny rozstawiony był z dala od od zamku Greengrassów tuż nad samym jeziorem w najbardziej płaskim i rozległym terenie. Trawa została tu magicznie odświeżona i wzmocniona, a błoto, które o tej porze rok ubyło nieuniknione magicznie zniknęło ustępując miejsca twardemu, stabilnemu gruntowi. Choć do wiosny było jeszcze daleko, a pogoda nie wydawała się na to pozwolić, to jednak zrezygnowano ze ścian namiotu na rzecz przepięknych widoków na jezioro, góry, las i zamek. W namiocie było jednak przyjemnie ciepło. Z sufitu zwisały pięknie pachnące świeże kwiaty, a całość oświetlały unoszące się pod sufitem świece.
Na początku ceremonii namiot wypełniały tylko białe ozdobione zieloną tkaniną krzesła, które zwrócone były w stronę jeziora. Krzesła stały rzędami po lewej i po prawej stronie, środkiem zaś rozciągał się czerwony, długi dywan, po którym kroczyć będzie panna młoda. Po zakończonej ceremonii zaślubin rzędy krzeseł ustąpią miejsca okrągłym stołom ustawionym po lewej jak i po prawej stronie. Na środku zaś na tle jeziora stanie długi stół dla młodej pary i ich najbliższych, a środek zamieni się w wielki parkiet. Wieczór umilać będzie orkiestra ustawiona po bokach namiotu przygrywając tradycyjne skoczne utwory szkockie.
Ponieważ na terenie całej posiadłości nie można się teleportować, a sam zamek jest nienanoszalny w celu ułatwienia gościom przybycia na ten uroczysty wieczór wysłane zaproszenia zostały zamienione w świstokliki, które przeniosą zaproszonych przed bramę w kilkuminutowych odstępach czasu. Tam na gości czekać będzie dwóch odźwiernych ubranych w tradycyjne szkockie kilty, którzy odhaczali na liście przybyłych i kierowali ich dalej, gdzie czekały białe bryczki ozdobione kwiatami i wstążkami zaprzężone w białe, skrzydlate konie, które odwoziły gości pod namiot i wracały po kolejnych.
Ostatnio zmieniony przez Hyperion Greengrass dnia Wto 24 Lut 2015, 20:29, w całości zmieniany 1 raz
Re: Namiot weselny
Gdy przy śniadaniu jedna z sów, które przyleciały z poranną pocztą rzuciła na jej talerz bielutką kopertę, Monika w życiu nie spodziewałaby się, że w środku znajdzie zaproszenie na ślub, o którym szeptały wszystkie hogwarckie ściany, od przynajmniej miesiąca. Nie przypuszczałaby, że będzie miała okazję się na nim zjawić, dzięki zaproszeniu od Dymitra, który z niewiadomych powodów wysłał ten liścik właśnie jej. W sumie to się nawet ucieszyła. Mogła choć na chwilę wyrwać się z zamku, który od pewnego czasu niesamowicie ją przytłaczał, z dość oczywistych powodów. Czuła, że jeden wieczór spędzony w całkowicie innym towarzystwie na pewno dobrze jej zrobi. Z tej to okazji przygotowała pudrową sukienkę, z ciasnym gorsetem, i lekko rozkloszowanym dołem, kończącym się tuż nad kolanami dziewczyny. Wchodziła do namiotu nieco niepewnie. Czuła, że o czymś zapomniała, a świadomość co to było w istocie zmiażdżyła ją już na progu.
Jak mogła nie pamiętać o tym, że Lena Gregorovic jest najlepszą przyjaciółką Cassidy, a oprócz tego obecną chyba dziewczyną jej byłego chłopaka? I właśnie w tej chwili, gdy ich usta zetknęły się ze sobą w przelotnym pocałunku, Monika minęła ich bez słowa i stanęła tuż obok Milligana, z wyrazem pozornego spokoju na twarzy. Przywdziewając maskę, przywitała się z nim, szukając kątem oka profilu swojego ojczulka, który również mógł bawić się na tej imprezie. Zerknęła na idealnie dopasowany garnitur Dymitra, po czym spojrzenie czekoladowych tęczówek skierowała na jego twarz. Uśmiechnęła się, tym rzem szczerze.
- Dziękuję za zaproszenie, nie spodziewałam się - powiedziała.
Jak mogła nie pamiętać o tym, że Lena Gregorovic jest najlepszą przyjaciółką Cassidy, a oprócz tego obecną chyba dziewczyną jej byłego chłopaka? I właśnie w tej chwili, gdy ich usta zetknęły się ze sobą w przelotnym pocałunku, Monika minęła ich bez słowa i stanęła tuż obok Milligana, z wyrazem pozornego spokoju na twarzy. Przywdziewając maskę, przywitała się z nim, szukając kątem oka profilu swojego ojczulka, który również mógł bawić się na tej imprezie. Zerknęła na idealnie dopasowany garnitur Dymitra, po czym spojrzenie czekoladowych tęczówek skierowała na jego twarz. Uśmiechnęła się, tym rzem szczerze.
- Dziękuję za zaproszenie, nie spodziewałam się - powiedziała.
Re: Namiot weselny
Luis Castellani napisał:Nie sądziłem, że stanę przed ołtarzem tak szybko. Szkoda, że obok mnie nie stała Adrienne tylko chwiejący się młody Greengrass którego trzeba było trzymać. Wyobrażacie sobie co by było gdyby upadł? Wszyscy by zobaczyli jego klejnoty rodowe. Jego papcio chyba miał podobne zdanie na ten temat, bo jak trochę bardziej nim zachwiało to pojawił się obok nas. Słysząc jego pytanie wywróciłem teatralnie oczętami.
- Zimno mu w siusiaka. Konieczna jest nagość pod spódniczką? - wyszeptałem w odpowiedzi nie mogąc przestać się uśmiechać. I tak mi nic dzisiaj nie zrobi. Nanananana. A na pewno nie zrobi mi nic tutaj, teraz, przy wszystkich. (...)
- Jeszcze słowo Castellani, a na własnych jądrach poczujesz, co to chłód - warknął cicho, by tylko ich trójka mogła to usłyszeć, choć zapewne William w tej chwili niewiele kontaktował. Mówiąc to oczywiście uśmiechał się serdecznie dla zachowania pozorów. Och wystarczyło jedno proste zaklęcie, a kuśka młodego Castellaniego zamieniłaby się w sopel lodu. Och jakaż to była pokusa! Wrzuciłby ją do swojej ulubionej szklanki, zalał Ognistą i delektowałby się pozwalając Adzie sobie obciągnąć. Och co za pokusa! Porzućmy jednak chore fantazje Hyperiona, bo Cassidy była coraz bliżej i bliżej, więc nie mógł już stać tuż za plecami syna trzymając go pod rękę. Cofnął się o te dwa kroki zajmując znowu miejsce obok żony. Chwilę wcześniej nim musiał pochwycić Williama Cath zauważyła, że nie ma jednego z najważniejszych gości. Nie zdążył jej wtedy odpowiedzieć, że widział jak spaceruje z żoną i nawet z nim rozmawiał zanim przyszła.
- Jest - odpowiedział choć już nie musiał, bo sama zapewne zauważyła jego przybycie. - Nawet mimo choroby, nie odmówiłby pojawienia się choćby na chwilę. - wyszeptał dyskretnie do żony. Oho? Czyżby jakaś kąśliwa uwaga w stosunku do jej nieobecności na balu?
Re: Namiot weselny
Uśmiechnęła się do Logana, spodziewając się po nim takich słów i jednocześnie będąc rozbawioną jego reakcją na widok Suzanne. Faktycznie, trochę późno dowiedział się o ciąży jej siostry i taki widok byłej dziewczyny mógł wywołać u niego szok. Niemniej jednak w oczach Vanadesse wyglądała ona przepięknie, tak jak jeszcze nigdy. Sukienka idealnie podkreślała ciążowy brzuszek, który sprawiał, że Suzi wyglądała nadzwyczaj promiennie. Ciekawa była co wyjdzie z połączenia tej dwójki, która od czasów Hogwartu bezproblemowa przecież nie była. Mieszanka charakterów, która mogła skończyć się niespodziewaną eksplozją. Z zamyślenia nad przyszłością wyrwał ją głos odsuwających się krzeseł. Pół wila wstała i poprawiła dół długiej, granatowej sukienki, odgarniając jednocześnie włosy na bok. Odwróciła głowę, obserwując wejście panny młodej. Wyraz jej twarzy jednak sprawił, że uniosła nieco brwi w akcie zdziwienia- podobnie bladość Williama. Może to wszystko nie było tak bardzo kolorowe, jak pokazywały dekoracje i wszechobecny tu przepych? Z cichym westchnięciem odwróciła wzrok gdzieś na bok, odsuwając jednocześnie podobne myśli z głowy- w końcu nie była to jej sprawa.
- Faktycznie, masz racje. Troszkę zbyt bogato jak na nasz gust, co? Jednak Cassidy wygląda zjawiskowo. - mruknęła cicho, powracając wzrokiem na parę młodą. Coś sprawiło, że młoda kobieta poczuła wewnętrzną nostalgię, tak jakby zgubiła kilka lat ze swojego życia. Przecież jeszcze niedawno każde z nich było zwykłym uczniem robiącym głupoty i goniącym za marzeniami, a teraz dzieci, rodziny i praca. Czas zdecydowanie mijał zbyt szybko.
Szafirowe oczy blondynki przeniosły się na rodziców pary, którzy swoją aparycją przyćmiewali chyba wszystkich poza Cassidy. Cóż, na swój sposób było to przecież historyczne wydarzenie- połączenie dwóch tak wielkich, bogatych i starych rodów. Strój Hyperiona mimo rozbawionych min wśród tłumu jej przypadł do gustu ze względu na tradycje i obyczaje, do których Van miała duży szacunek.
- Faktycznie, masz racje. Troszkę zbyt bogato jak na nasz gust, co? Jednak Cassidy wygląda zjawiskowo. - mruknęła cicho, powracając wzrokiem na parę młodą. Coś sprawiło, że młoda kobieta poczuła wewnętrzną nostalgię, tak jakby zgubiła kilka lat ze swojego życia. Przecież jeszcze niedawno każde z nich było zwykłym uczniem robiącym głupoty i goniącym za marzeniami, a teraz dzieci, rodziny i praca. Czas zdecydowanie mijał zbyt szybko.
Szafirowe oczy blondynki przeniosły się na rodziców pary, którzy swoją aparycją przyćmiewali chyba wszystkich poza Cassidy. Cóż, na swój sposób było to przecież historyczne wydarzenie- połączenie dwóch tak wielkich, bogatych i starych rodów. Strój Hyperiona mimo rozbawionych min wśród tłumu jej przypadł do gustu ze względu na tradycje i obyczaje, do których Van miała duży szacunek.
Vanadesse DevereuxKlasa V - Urodziny : 07/07/2007
Wiek : 17
Skąd : Daselle, Francja.
Krew : Czysta
Genetyka : Pół-wila
Re: Namiot weselny
Zapiszczały dudy, westchnął tłum, zabiło serce.
Wyłowiła pełne wzruszenia, ciemne oczy matki. Świdrujące, dumne spojrzenie babki. Kilka par oczu zupełnie zazdrosnych, kilka nieprzychylnych, jedna złośliwa. Parę westchnień zachwytu, sporo szeptów uznania, drobne pomruki marudzeń. Bywały też gesty zupełnie obojętne, miny całkowicie sceptyczne, persony siedzące jakby za karę.
Widziała ich wszystkich. Ministra Magii. Reprezentantów Wizengamotu. Badaczy, uczonych, pisarzy i wynalazców. Badaczy flory i fauny, teoretyków i praktyków magii. Uniwersyteckich wyjadaczy i hogwarckich belfrów. Zgromadziła się tu cała śmietanka towarzyska magicznego światka, dla smaku przemieszana naukowym pudrem znajomych jej ojca.
I rodziny. Wyprostowani jak struny Greengrassowie, dumni i czujący się jak u siebie Blackowie i prawdziwie wzruszeni, autentycznie przeżywający Thomasowie. I ona sama pośród nich, prawdziwa mieszanka. Córka dumnej panny z rodu tytułującego się Tojorus Pur. Latorośl przeinteligentnego Krukona z dobrego domu. I żona spadkobiercy największego magicznego majątku Wielkiej Brytanii.
Szła za dudziarzem jak w transie, aż ojciec zatrzymał się z nią w połowie drogi do Williama. Odziana w suknię z elementami szkockiej kraty przysadzista czarodziejka uśmiechnęła się do niej znad przepięknie zdobionej, srebrnej miednicy z czystą wodą. Cass przysiadła na magicznie zmaterializowanej huśtawce a czarownica zzuła z jej szczupłych nóg pantofelki. Następnie obmyła stopy panny młodej krystalicznie czystą wodą, zapowiadając jej nieskalane wejście do nowej rodziny... Ot kolejna, szkocka tradycja, na którą panna Thomas przystała, pragnąc pokazać przywiązanie do rodziny Greengrassów. Jednak na jej palcu wciąż dumnie błyszczał pierścień rodowy Blacków... Zaręczynowy szmaragd od Williama przełożyła na lewą dłoń, prawą pozostawiając na symbol zamążpójścia...
Gdy ceremoniał "oczyszczenia" dobiegł końca a Cass znów miała na stopach obcasy, pokonanie drogi do ołtarza przy boku ukochanego ojca i z uśmiechem ukochanej Leny pełniącej rolę druhny, nie było już takie trudne. Dotarła. Podniosła jasnozielone oczy na Williama. Wyglądał, jakby miał zamiar prędko nauczyć się zaklęcia niewidzialności... Posłała mu delikatny, pokrzepiający uśmiech. Ciekawe, jak dobrze bawił się na swoim wieczorze kawalerskim, na który tak bardzo zarzekał się nie iść...
Przed ich nosami wyrósł Mistrz Ceremonii. Odziany w tradycyjny, szkocki strój ludowy, uśmiechnięty, najlepszy w swoim fachu.
Cass odetchnęła.
Wyłowiła pełne wzruszenia, ciemne oczy matki. Świdrujące, dumne spojrzenie babki. Kilka par oczu zupełnie zazdrosnych, kilka nieprzychylnych, jedna złośliwa. Parę westchnień zachwytu, sporo szeptów uznania, drobne pomruki marudzeń. Bywały też gesty zupełnie obojętne, miny całkowicie sceptyczne, persony siedzące jakby za karę.
Widziała ich wszystkich. Ministra Magii. Reprezentantów Wizengamotu. Badaczy, uczonych, pisarzy i wynalazców. Badaczy flory i fauny, teoretyków i praktyków magii. Uniwersyteckich wyjadaczy i hogwarckich belfrów. Zgromadziła się tu cała śmietanka towarzyska magicznego światka, dla smaku przemieszana naukowym pudrem znajomych jej ojca.
I rodziny. Wyprostowani jak struny Greengrassowie, dumni i czujący się jak u siebie Blackowie i prawdziwie wzruszeni, autentycznie przeżywający Thomasowie. I ona sama pośród nich, prawdziwa mieszanka. Córka dumnej panny z rodu tytułującego się Tojorus Pur. Latorośl przeinteligentnego Krukona z dobrego domu. I żona spadkobiercy największego magicznego majątku Wielkiej Brytanii.
Szła za dudziarzem jak w transie, aż ojciec zatrzymał się z nią w połowie drogi do Williama. Odziana w suknię z elementami szkockiej kraty przysadzista czarodziejka uśmiechnęła się do niej znad przepięknie zdobionej, srebrnej miednicy z czystą wodą. Cass przysiadła na magicznie zmaterializowanej huśtawce a czarownica zzuła z jej szczupłych nóg pantofelki. Następnie obmyła stopy panny młodej krystalicznie czystą wodą, zapowiadając jej nieskalane wejście do nowej rodziny... Ot kolejna, szkocka tradycja, na którą panna Thomas przystała, pragnąc pokazać przywiązanie do rodziny Greengrassów. Jednak na jej palcu wciąż dumnie błyszczał pierścień rodowy Blacków... Zaręczynowy szmaragd od Williama przełożyła na lewą dłoń, prawą pozostawiając na symbol zamążpójścia...
Gdy ceremoniał "oczyszczenia" dobiegł końca a Cass znów miała na stopach obcasy, pokonanie drogi do ołtarza przy boku ukochanego ojca i z uśmiechem ukochanej Leny pełniącej rolę druhny, nie było już takie trudne. Dotarła. Podniosła jasnozielone oczy na Williama. Wyglądał, jakby miał zamiar prędko nauczyć się zaklęcia niewidzialności... Posłała mu delikatny, pokrzepiający uśmiech. Ciekawe, jak dobrze bawił się na swoim wieczorze kawalerskim, na który tak bardzo zarzekał się nie iść...
Przed ich nosami wyrósł Mistrz Ceremonii. Odziany w tradycyjny, szkocki strój ludowy, uśmiechnięty, najlepszy w swoim fachu.
Cass odetchnęła.
Re: Namiot weselny
Stuart Gilbert O'Ligby
Mistrz Ceremonii
Mistrz Ceremonii
Czekał na młodych z pokrzepiającym uśmiechem na rumianej twarzy oraz rosnącą radością w sercu. Widział, jak bardzo zielonoblady jest pan młody, który, jak mógł się założyć, na ślubie wystąpił na czczo, widział, jak skupieni na przepychu i kreacjach są zebrani przy ogromnym namiocie goście (oj, będzie trzeba im pokazać, że ślub to nie tylko dekoracje!), widział, jak dziwnie spokojna jest idąca w ich stronę, zjawiskowa panna młoda. Wraz z Williamem i jego drużbą oraz atrakcyjną druhną oczekiwał jej pod białym łukiem, oplecionym liścmi i kwieciem Wiernika Wonnego, rośliny, której obecność na ślubie zapewniała młodym magom wierność małżeńską...
Gdy tylko pan Arenius Thomas doprowadził młódkę przed jego oblicze a dudziarz zakończył swój popis, Stuart raźno zwrócił się do pstrokatego tłumu:
- Zebraliśmy się dzisiaj aby świętować połączenie dwóch wielkich rodów magicznych i dwóch młodych serc.
Zza pasa, przy którym miał mnóstwo różnych, dziwacznych przedmiotów, wyciągnął fikuśną, powykrzywianą różdżkę.
- Wyciągnijcie prawe dłonie. I ułóżcie jedną na drugiej.
Gdy młodzi wyciągnęli przed siebie nieco drżące, blade ze stresu ręce i ułożyli je wierzchem do góry, jedną na drugiej (szczupła dłoń Cass znajdowała się na górze), Stuart zbliżył do nich koniec swojej różdżki.
- Cassidy z rodu Thomasów i Blacków, córko Areniusa i Caliente. Czy ten, który twą rękę w swojej zamyka, William Greengrass, miłym ci jest i to z nim po magicznej ścieżce życia zamierzasz iść? Czy dasz mu miłość i troskę, wsparcie i radę, czy będziesz mu zasłoną przed klątwą i antidotum na ból?
Przy każdym zdaniu koniec jego różdżki jaśniał delikatnie.
Cassidy zamknęła na chwilę oczy, serce przypomniało o sobie bolesnym biciem, dreszcze przegalopowały przez odkryte plecy.
- Tak.
Z końca różdżki wyskoczyła purpurowa wstęga i opadła na dłonie młodych, wzbijając w powietrze kilkadziesiąt rozjarzonych, złotych iskier, które uniosły się nad nimi niczym pył.
- Williamie z rodu Greengrassów i Tchicknesse'ów, synu Hyperiona i Catherine. Czy ta, co ufnie swą rękę twojej zawierza, miłą ci jest i to z nią po magicznej ścieżce życia chcesz iść? Czy dasz jej miłość i troskę, wsparcie i radę, czy będziesz jej zasłoną przed klątwą i antidotum na ból?
Gdy tylko pan Arenius Thomas doprowadził młódkę przed jego oblicze a dudziarz zakończył swój popis, Stuart raźno zwrócił się do pstrokatego tłumu:
- Zebraliśmy się dzisiaj aby świętować połączenie dwóch wielkich rodów magicznych i dwóch młodych serc.
Zza pasa, przy którym miał mnóstwo różnych, dziwacznych przedmiotów, wyciągnął fikuśną, powykrzywianą różdżkę.
- Wyciągnijcie prawe dłonie. I ułóżcie jedną na drugiej.
Gdy młodzi wyciągnęli przed siebie nieco drżące, blade ze stresu ręce i ułożyli je wierzchem do góry, jedną na drugiej (szczupła dłoń Cass znajdowała się na górze), Stuart zbliżył do nich koniec swojej różdżki.
- Cassidy z rodu Thomasów i Blacków, córko Areniusa i Caliente. Czy ten, który twą rękę w swojej zamyka, William Greengrass, miłym ci jest i to z nim po magicznej ścieżce życia zamierzasz iść? Czy dasz mu miłość i troskę, wsparcie i radę, czy będziesz mu zasłoną przed klątwą i antidotum na ból?
Przy każdym zdaniu koniec jego różdżki jaśniał delikatnie.
Cassidy zamknęła na chwilę oczy, serce przypomniało o sobie bolesnym biciem, dreszcze przegalopowały przez odkryte plecy.
- Tak.
Z końca różdżki wyskoczyła purpurowa wstęga i opadła na dłonie młodych, wzbijając w powietrze kilkadziesiąt rozjarzonych, złotych iskier, które uniosły się nad nimi niczym pył.
- Williamie z rodu Greengrassów i Tchicknesse'ów, synu Hyperiona i Catherine. Czy ta, co ufnie swą rękę twojej zawierza, miłą ci jest i to z nią po magicznej ścieżce życia chcesz iść? Czy dasz jej miłość i troskę, wsparcie i radę, czy będziesz jej zasłoną przed klątwą i antidotum na ból?
Bohater Niezależny
Re: Namiot weselny
Obserwował trochę jak przez mgłę ten starodawny zwyczaj, któremu poddano Cassidy na oczach wszystkich gości. Właściwie, to wolałby, żeby to już się nie przeciągało, bo z każdą chwilą czuł się coraz gorzej zarówno przez stres jak i głód, o czym co jakiś czas dawał znać jego pusty brzuch. Wszystko jednak przeciągało sie jak na złość. No przynajmniej tak mu się wydawało, że stał tam całą wieczność. gdy w końcu jednak Cassidy stanęła z nim twarzą w twarz żałował, że stało się to tak szybko. Był tak strasznie rozdarty! Uśmiechnął sie jednak odpowiedzi na uśmiech dziewczyny, a gdy wyciągnęli ręce przed siebie jego drżała chyba znacznie bardziej. Gdy rozbrzmiały pierwsze słowa przysięgi William nie widział już nic innego jak tylko swoją jeszcze-przyszłą żonę. W uszach mu szumiało, a gdy wypowiedziała magiczne "tak" jego żołądek zrobił fikołka. Pierwszy raz chyba dziękował, że nic nie jadł. Gdy zaś przyszła jego kolej na odpowiedź... zawiesił się. Rozejrzał się niewidzącym spojrzeniem po gościach oblizując spierzchnięte usta. Gdzie do cholery jest jego matka?! Zapomniał, ze siedzi przecież z tyłu, ale nie wypadało, by obracał się teraz tak bardzo. Teraz pewnie Cassidy czas dłużył się w nieskończoność. Dopiero zgrzytanie zębów Hyperiona i lekkie szturchnięcie Luisa przywróciło mu głos w suchym gardle.
- Tak - odpowiedział ochryple patrząc w oczy Cassidy. Kąciki ust drgnęły mu w lekkim uśmiechu. Już po wszystkim. Już koniec. Zza pleców Williama dało się słyszeć westchnienie ulgi, jakby Hyperion cały czas wstrzymywał oddech. Purpurowa wstęga oplotła ich dłonie jeszcze raz i rozjarzyła się złotym blaskiem by po chwili wchłonąć się w ich dłonie pieczętując ich przysięgę na wieki. Mistrz Ceremonii mówił coś jeszcze, ale do Williama nie wiele docierało. Dopiero gdy Luis podsunął im srebrną tacę, na której leżały obrączki i tradycyjna brosza ze wstążką wykonaną ze skrawka Williamowego kiltu zdał sobie sprawę, że to nie koniec. Dłonie wciąż mu drżały, gdy wymieniali się z Cassidy obrączkami i miał problem z przypięciem broszy do jej sukni. Zacięta mina chłopaka mówiła chyba jasno, że wolałby ją cisnąć o ziemię niż męczyć się dalej z tą mała agrafką. Była to jednak kolejna tradycja, znak, że kobieta została przyjęta do klanu małżonka. Udało się! Koniec! A jednak nie...
Z mocy nadanej mi przez Wizengamot ogłaszam was mężem i żoną. No dalej, możesz pocałować swoją żonę Williamie. No więc przybliżył się do żony ujął dłonią jej policzek i pocałował z pasją.
- Tak - odpowiedział ochryple patrząc w oczy Cassidy. Kąciki ust drgnęły mu w lekkim uśmiechu. Już po wszystkim. Już koniec. Zza pleców Williama dało się słyszeć westchnienie ulgi, jakby Hyperion cały czas wstrzymywał oddech. Purpurowa wstęga oplotła ich dłonie jeszcze raz i rozjarzyła się złotym blaskiem by po chwili wchłonąć się w ich dłonie pieczętując ich przysięgę na wieki. Mistrz Ceremonii mówił coś jeszcze, ale do Williama nie wiele docierało. Dopiero gdy Luis podsunął im srebrną tacę, na której leżały obrączki i tradycyjna brosza ze wstążką wykonaną ze skrawka Williamowego kiltu zdał sobie sprawę, że to nie koniec. Dłonie wciąż mu drżały, gdy wymieniali się z Cassidy obrączkami i miał problem z przypięciem broszy do jej sukni. Zacięta mina chłopaka mówiła chyba jasno, że wolałby ją cisnąć o ziemię niż męczyć się dalej z tą mała agrafką. Była to jednak kolejna tradycja, znak, że kobieta została przyjęta do klanu małżonka. Udało się! Koniec! A jednak nie...
Z mocy nadanej mi przez Wizengamot ogłaszam was mężem i żoną. No dalej, możesz pocałować swoją żonę Williamie. No więc przybliżył się do żony ujął dłonią jej policzek i pocałował z pasją.
Re: Namiot weselny
Brandon dawno już nie czuł się tak podekscytowany. Jego wrażliwa strona duszy przepadała za ślubami i weselami, choć nikomu do tego się nie przyznawał - jeszcze ktoś go weźmie za przewrażliwionego geja czy coś...
W każdym razie widok weselnego namiotu zrobił na nim ogromne wrażenie. Podobnie jak krocząca u jego boku Lena, która stanęła na wysokości zadania i wyglądała nieziemsko. On również postanowił nieco bardziej zadbać o swój wygląd - przywdział elegancki frak nabyty na Pokątnej po dość zresztą sporej cenie, co oczywiście w ogóle mu nie przeszkadzało. I (o dziwo!) udało mu się ze swoich zwykle poczochranych niemiłosiernie włosów zrobić całkiem udaną fryzurę! Nieco je przygładził i zaczesał, co niewątpliwie dodawało wdzięku jego buźce. Och, ta Gregorovic... Sam już nie wiedział, czy tak się postarał dla własnej satysfakcji, czy dlatego, żeby jej się spodobać. Nieważne. Najwyżej dostanie po ryju od Rafflesa już na poważnie i znowu odwiedzi skrzydło szpitalne - przynajmniej mają wygodne łóżka i seksowną praktykantkę...
Zająwszy wskazane mu przez Lenę miejsce począł rozglądać się ciekawie po twarzach zgromadzonych. Zdecydowanej większości w ogóle nie znał, ale sądząc po chociażby ich szatach wnioskować można było, że znajdował się właśnie w samym centrum zgromadzenia najbogatszych czarodziejów i czarownic. Super!
Kiedy nadszedł czas, by Lena zajęła miejsce wskazane świadkowi, Brandon puścił do niej oczko łobuzersko.
- Spoko, postaram się w nic nie pakować. Przynajmniej do czasu, aż nie wrócisz. - Wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu, kiedy to nagle nieoczekiwanie otrzymał całkiem obiecujący pocałunek, co lekko go zaskoczyło, ale też sprawiło mu swego rodzaju przyjemność. Ciesząc się z tego, że nie miał tendencji do oblewania się rumieńcem, wypuścił powietrze z cichym świstem i obserwował, jak Lena odchodzi. Wtedy jego oczom ukazała się Monika, która minęła go z taką miną, że poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. No pięknie... Czy ta kobieta musi być absolutnie w każdym miejscu, w którym znajduje się i on? Cały jego entuzjazm uleciał niczym powietrze z przekłutego igłą balona. Wychylił lekko głowę, żeby sprawdzić, z kim w ogóle przyszła i nieco się zdziwił. Cóż... Szybka jest jak zawsze.
Starając się za wszelką cenę nie przejmować obecnością byłej dziewczyny, skierował wzrok ku nowożeńcom, przyglądając się ceremonii.
W każdym razie widok weselnego namiotu zrobił na nim ogromne wrażenie. Podobnie jak krocząca u jego boku Lena, która stanęła na wysokości zadania i wyglądała nieziemsko. On również postanowił nieco bardziej zadbać o swój wygląd - przywdział elegancki frak nabyty na Pokątnej po dość zresztą sporej cenie, co oczywiście w ogóle mu nie przeszkadzało. I (o dziwo!) udało mu się ze swoich zwykle poczochranych niemiłosiernie włosów zrobić całkiem udaną fryzurę! Nieco je przygładził i zaczesał, co niewątpliwie dodawało wdzięku jego buźce. Och, ta Gregorovic... Sam już nie wiedział, czy tak się postarał dla własnej satysfakcji, czy dlatego, żeby jej się spodobać. Nieważne. Najwyżej dostanie po ryju od Rafflesa już na poważnie i znowu odwiedzi skrzydło szpitalne - przynajmniej mają wygodne łóżka i seksowną praktykantkę...
Zająwszy wskazane mu przez Lenę miejsce począł rozglądać się ciekawie po twarzach zgromadzonych. Zdecydowanej większości w ogóle nie znał, ale sądząc po chociażby ich szatach wnioskować można było, że znajdował się właśnie w samym centrum zgromadzenia najbogatszych czarodziejów i czarownic. Super!
Kiedy nadszedł czas, by Lena zajęła miejsce wskazane świadkowi, Brandon puścił do niej oczko łobuzersko.
- Spoko, postaram się w nic nie pakować. Przynajmniej do czasu, aż nie wrócisz. - Wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu, kiedy to nagle nieoczekiwanie otrzymał całkiem obiecujący pocałunek, co lekko go zaskoczyło, ale też sprawiło mu swego rodzaju przyjemność. Ciesząc się z tego, że nie miał tendencji do oblewania się rumieńcem, wypuścił powietrze z cichym świstem i obserwował, jak Lena odchodzi. Wtedy jego oczom ukazała się Monika, która minęła go z taką miną, że poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. No pięknie... Czy ta kobieta musi być absolutnie w każdym miejscu, w którym znajduje się i on? Cały jego entuzjazm uleciał niczym powietrze z przekłutego igłą balona. Wychylił lekko głowę, żeby sprawdzić, z kim w ogóle przyszła i nieco się zdziwił. Cóż... Szybka jest jak zawsze.
Starając się za wszelką cenę nie przejmować obecnością byłej dziewczyny, skierował wzrok ku nowożeńcom, przyglądając się ceremonii.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Namiot weselny
Zaproszenie jakie dostała rodzina Cortezów nieco ich zaskoczyła, nie jednak tym, że ta dwójka się postanowiła złączyć dwa rody, lecz datą kiedy to miało się stać. Bowiem mieli już ustalone spotkanie i to takie, którego nie dało się przenieść na inny dzień. Jednakże nie pojawienie się nikogo z rodziny było też nie do pomyślenia. Więc dziadkowie, babcie, wujkowie i inni krewni postanowili, że wyślą tam jedynie dwójkę młodych członków rodziny by to oni reprezentowali rodzinę. Chcąc jednak jakoś usprawiedliwić swoją nieobecność do panicz Cortez dostał małe podarunki dla młodej pary. Bowiem jeszcze bardziej niedopuszczalne byłoby to by mieli się tam pojawić z pustymi rękoma. Co jak co ale dziadkowie nie pozwolą na to by ktoś wątpił w to, że ta rodzina nie ma za co żyć więc i pociechy wysyła na śluby coby mogły się najeść! Oczywiście nie przejąłbysię tym nawet nikt za bardzo jakby tutaj też chodziło o bylejaką rodzinę. Wybrano dwie najmłodsze persony rodziny, nie tylko z tego względu, że jako najmłodsi nie mieli nic do powiedzenia w pewnych sprawach, ale też dlatego, że to byli ich znajomi. Byli więc najlepszymi kandydatami co też od razu jednomyślnie rodzina zaakceptowała.
No ale mniejsza już o to. Aleksander pojawił się jakaś chwilkę przed uroczystością. Ubrany w odświętną ciemną szatę, zdobiona kilkoma srebrnymi nićmi, zdobionymi guzikami. Pod szatą natomiast miał jeszcze białą kamizelkę z pikowej bawełny, proste, czarne, ale i eleganckie spodnie i czarne lakierki.
Pojawił się tutaj razem z siostrą, ale widząc, że uroczystość się zaczęła to stanęli na samym końcu coby nie robić niepotrzebnej afery, której pewnie i głowa tej rodziny starał się ominąć, jak pewnie i ich dziadek dałby im niezłą nauczkę.
No ale mniejsza już o to. Aleksander pojawił się jakaś chwilkę przed uroczystością. Ubrany w odświętną ciemną szatę, zdobiona kilkoma srebrnymi nićmi, zdobionymi guzikami. Pod szatą natomiast miał jeszcze białą kamizelkę z pikowej bawełny, proste, czarne, ale i eleganckie spodnie i czarne lakierki.
Pojawił się tutaj razem z siostrą, ale widząc, że uroczystość się zaczęła to stanęli na samym końcu coby nie robić niepotrzebnej afery, której pewnie i głowa tej rodziny starał się ominąć, jak pewnie i ich dziadek dałby im niezłą nauczkę.
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Namiot weselny
Spóźniła się. Ale wcale nie tak bardzo, może kilka minut, przez co przegapiła początek uroczystości, wszystkie wymiany uprzejmości, powitania i obgadywania innych kobiet obecnych na weselu. Czemu tak się stało, że nie pojawiła się tu razem z Zoją, z którą właściwie powinna wyjść z domu? Ano dlatego, że miała dylemat ubraniowy. Raczej nie ubraniowy sam w sobie, tylko taki, czy swoim strojem nie wzbudzi wielkiej kontrowersji i czy przypadkiem Greengrass jej nie wyrzuci ze swojej posiadłości. Znana z tego, że raczej miała w głębokim poważaniu to, co o niej mówią i piszą, nie przywiązywała szczególnej wagi do swoich czynów (tylko pozornie, zazwyczaj miała wszystko przemyślane od ogółu do szczegółu). Ubrała się w długą czarną sukienkę, która w mniemaniu jednych mogła odsłaniać za dużo, w mniemaniu drugich mogła być zabudowana i nie odsłaniała nic. I wbrew pozorom miała pod spodem majtki! Kulturalnie nie zrobiła wejścia smoka, tylko weszła do namiotu bardzo cicho, tak że nie zwróciła na siebie uwagi innych osób. Miejsca z przodu były zajęte, bo jakżeby inaczej. Każdy chciał z bliska widzieć zakochane gołąbki, prawda? Usiadła więc w ostatnim rzędzie, wyszukując wzrokiem swojej podopiecznej i Marco, a potem jeszcze orientacyjnie rzuciła okiem na resztę gości, żeby ostatecznie skupić się na ceremonii.
Re: Namiot weselny
Czujne spojrzenie orzechowych tęczówek jeszcze raz omiotło tłum gości. Na niewidzialnej liście w swojej głowie odhaczała kolejne znamienite nazwiska czarodziejów którzy zgodzili się przyjąć zaproszenie. Widziała całą delegację Castellanich z ciężarną Suzanne i jej mężem na czele, Matlucków, Johansenów, Gregoroviców, gnidę Milligana, nauczycieli z Hogwartu w tym Wilsona którego osobiście darzyła cichą sympatią która nie była zrozumiana przez jej małżonka. Była jeszcze panna Cryan na której spojrzenie czarownicy zatrzymało się na dłużej. Znów była cichą konkurencją choć nikt oprócz Cathy i Caliente jeszcze o tym nie wiedział. Pani Greengrass cechowała się wyjątkowo bystrym umysłem. Wiedziała co ją czeka. Czeka ją niezadowolenie Hyperiona, chwilowa nadwaga i samotność w najboleśniejszym wydaniu kiedy będzie rodzić. Znała to z przeszłości. Gdy zacznie tyć jej mąż zapomni o słowie wierność. Jednak panna Cryan nie zwracała większej uwagi na Hyperiona. Cath podążyła za jej wzrokiem i... no tak- Luis. Luis trzymający Williama wyglądającego jak siedem nieszczęść. Wiedziała jednak, że mimo tego słabego wyglądu jego żołądek to wytrzyma. Wziął tyle eliksirów, że gdyby się porzygał to byłby niemały sukces godzien księgi rekordów. Zanim Hyperion zdążył jej odpowiedzieć ona już widziała, że Minister z żoną znaleźli czas aby się pojawić.
- Zrozumiałam, złośliwcu - wyszeptała w odpowiedzi w tym samym czasie dostrzegając spojrzenie Caliente siedzącej naprzeciwko po drugiej stronie ślubnego kobierca. Uśmiechnęła się do niej szeroko po czym przeniosła wzrok na to co się działo na podwyższeniu. Cassidy myto nogi, stary szkocki zwyczaj który sprawił, że w dniu swojego ślubu Catherine nabawiła się przeziębienia które dość szybko zostało wypomniane przez teściową. Ceremonia na szczęście przebiegła szybko i sprawnie choć przez chwilę zmarszczka pojawiła się na czole matki pana młodego. Tą chwilą było milczenie jej syna w chwili kiedy nie powinien się wahać. Widziała jak się odwraca w stronę gości jakby szukając suflera, podpowiedzi, jakiegoś znaku co ma dalej zrobić. I żałowała wtedy, że siedzi za jego plecami i nie może mu pomóc. Odetchnęła jednak z ulgą słysząc jego zgodę i razem ze wszystkimi klaskała powstrzymując swój entuzjazm, aby klaskać z klasą. A z klasą klaszcze się powoli, płynnymi ruchami. Znów omiotła wzrokiem towarzystwo i o mało nie udławiła się swoją własną śliną na widok kreacji dyrektor filii aurorów. Wszyscy słyszeli o jej zaręczynach, ale i dziś nie pokazał się słynny narzeczony. Dzisiaj wyglądała tak, jakby zamierzała znaleźć nowego kandydata na małżonka. Ciekawe co na to obecny? Przestała się jej jednak przyglądać w chwili w której usiadła, aby przenieść porozumiewawcze spojrzenie na Caliente.
- Zrozumiałam, złośliwcu - wyszeptała w odpowiedzi w tym samym czasie dostrzegając spojrzenie Caliente siedzącej naprzeciwko po drugiej stronie ślubnego kobierca. Uśmiechnęła się do niej szeroko po czym przeniosła wzrok na to co się działo na podwyższeniu. Cassidy myto nogi, stary szkocki zwyczaj który sprawił, że w dniu swojego ślubu Catherine nabawiła się przeziębienia które dość szybko zostało wypomniane przez teściową. Ceremonia na szczęście przebiegła szybko i sprawnie choć przez chwilę zmarszczka pojawiła się na czole matki pana młodego. Tą chwilą było milczenie jej syna w chwili kiedy nie powinien się wahać. Widziała jak się odwraca w stronę gości jakby szukając suflera, podpowiedzi, jakiegoś znaku co ma dalej zrobić. I żałowała wtedy, że siedzi za jego plecami i nie może mu pomóc. Odetchnęła jednak z ulgą słysząc jego zgodę i razem ze wszystkimi klaskała powstrzymując swój entuzjazm, aby klaskać z klasą. A z klasą klaszcze się powoli, płynnymi ruchami. Znów omiotła wzrokiem towarzystwo i o mało nie udławiła się swoją własną śliną na widok kreacji dyrektor filii aurorów. Wszyscy słyszeli o jej zaręczynach, ale i dziś nie pokazał się słynny narzeczony. Dzisiaj wyglądała tak, jakby zamierzała znaleźć nowego kandydata na małżonka. Ciekawe co na to obecny? Przestała się jej jednak przyglądać w chwili w której usiadła, aby przenieść porozumiewawcze spojrzenie na Caliente.
Catherine GreengrassCzarownica - Urodziny : 16/05/1975
Wiek : 49
Skąd : Szkocja.
Krew : Czysta.
Re: Namiot weselny
Kiedy odczytałem z ruchu warg co narzeczona ma mi do powiedzenia wyszczerzyłem się radośnie. Narzeczona. Cholera jasna! Gdyby ktoś powiedział mi jakieś pół roku temu, że weźmie mnie aż tak żeby planować ślub przed trzydziestką i to z dziewczyną na której naprawdę mi zależy to kazałbym mu znaleźć dobrego specjalistę lub wymienić kryształową kulę, bo ma zakłócenia na łączu. Sprawy się jednak pozmieniały. Jednocześnie wszystko się skomplikowało i uprościło. Moje uczucie do Adrienne było złożone, jak pieprzony łabądek z origami, ale prowadziło mnie do jedynej prostej drogi: małżeństwa. To jedyna opcja w której będę ją miał i wszyscy będą wiedzieli, że ją mam. To jedyna opcja aby zatrzymać ją przy sobie na długie lata. Tylko, że my zrobimy to bez tego całego cyrku. Nie wyobrażam sobie spędzić dzień jako gwiazda takiego cyrku na kółkach. Kiedy się stresuję robię się sztywny jakby ktoś wsadził mi kij od miotły w dupsko. Kiepsko by więc było powtarzać przysięgę małżeńską brzmiąc jak prawnik wygłaszający mowę końcową w najbardziej monotonnej wersji. Nie wspominając o tym, że nie czułbym się wcale komfortowo. Nie jestem najlepszy w byciu lwem salonowym. Ostatnio się przełamuję spędzając na przeróżnych przyjęciach coraz więcej czasu, ale to tylko dlatego, że Cryan jest obok. Normalnie zawsze mnie nudziły i po oficjalnym obiedzie i kilku niezobowiązujących tańcach z najlepszymi pannami wracałem do Londynu na tradycyjny podbój klubu. Dawno nie byłem w klubie. Dawno nie spałem z przypadkową dziewczyną. Dawno nie byłem skończonym dupkiem. Oby ta tendencja utrzymała się jeszcze długo.
Słowa Hyperiona nie zrobiły na mnie najmniejszego wrażenia. Zaśmiałem się cicho i zaraz przestałem, bo w naszym kierunku powoli szła Cassidy. Wszystko ładnie pięknie, ale... Ta suknia wprost krzyczała: "Patrzcie, mam w cholerę dużo pieniędzy" i miałem wrażenie, że o to w dzisiejszym przedstawieniu chodzi. O to, żeby pokazać wszystkim jak dużo na swoich kontach posiadają te dwa znamienite czarodziejskie rody. Oczywiście pokazówka odbywa się pod hasłem "Tradycja przede wszystkim". Mnie to jednak nie rusza. Może i dzieci wynikające z tego skrzyżowania będą najbogatsze w Europie, ale Castellani wciąż mieli w kieszeni obie Ameryki i kawałek Rosji dzięki Chytruskowi. Nam jednak nie zdążyło się przewrócić w dupach od dobrobytu.
Wszystko szło w miarę szybko i sprawnie, czego nie można powiedzieć o ślubie Suzanne na którym pan młody walczył z zawartością żołądka sprawiając, że wszyscy obecni na publiczności podejmowali zakłady czy wytrzyma do końca czy może jednak zmieni kolor pięknej sukni Suz. Na jego szczęście wytrzymał. Tutaj pan młody też był wyjątkowo małomówny. Zbyt małomówny. Zamiast od razu powiedzieć "tak" zrobił ciszę. Zaciął się. Musiałem go szturchnąć. Niechże się chłopak wypowie. W te albo we wte. Na swoje własne szczęście wybrał opcję zaobrączkowania. Osobiście ze swojej roli wywiązałem się bardzo dobrze. Podałem obrączki kiedy trzeba i tą taką broszkę którą miałem ochotę wyrwać młodemu z rąk i zrobić to za niego, bo tak trzęsły mu się ręce jakby za chwilę tą szpileczką miał zamiar zrobić sitko z piersi Cassidy. Przynajmniej wyrwał się z apatii. Z zaciętą miną dopiął swego, a ja uśmiechnąłem się z ulgą. Do całowania już go nie trzeba było popychać. Tu już wiedział co trzeba zrobić, bo przylgnął do niej tak, że lekkim kaszlnięciem trzeba było im przypomnieć, że nie są sami.
Gdy czas ceremonii nadszedł końca i ustawili się do wyjścia ja stanąłem za plecami Williama oferując swoje ramię drobnej druhnie która podobno była przyjaciółką panny... pani Greengrass. Kimkolwiek by nie była prezentowała się odpowiednio i zachowywała się odpowiednio. No ale koniec z tradycjami. Czas się napić!
Słowa Hyperiona nie zrobiły na mnie najmniejszego wrażenia. Zaśmiałem się cicho i zaraz przestałem, bo w naszym kierunku powoli szła Cassidy. Wszystko ładnie pięknie, ale... Ta suknia wprost krzyczała: "Patrzcie, mam w cholerę dużo pieniędzy" i miałem wrażenie, że o to w dzisiejszym przedstawieniu chodzi. O to, żeby pokazać wszystkim jak dużo na swoich kontach posiadają te dwa znamienite czarodziejskie rody. Oczywiście pokazówka odbywa się pod hasłem "Tradycja przede wszystkim". Mnie to jednak nie rusza. Może i dzieci wynikające z tego skrzyżowania będą najbogatsze w Europie, ale Castellani wciąż mieli w kieszeni obie Ameryki i kawałek Rosji dzięki Chytruskowi. Nam jednak nie zdążyło się przewrócić w dupach od dobrobytu.
Wszystko szło w miarę szybko i sprawnie, czego nie można powiedzieć o ślubie Suzanne na którym pan młody walczył z zawartością żołądka sprawiając, że wszyscy obecni na publiczności podejmowali zakłady czy wytrzyma do końca czy może jednak zmieni kolor pięknej sukni Suz. Na jego szczęście wytrzymał. Tutaj pan młody też był wyjątkowo małomówny. Zbyt małomówny. Zamiast od razu powiedzieć "tak" zrobił ciszę. Zaciął się. Musiałem go szturchnąć. Niechże się chłopak wypowie. W te albo we wte. Na swoje własne szczęście wybrał opcję zaobrączkowania. Osobiście ze swojej roli wywiązałem się bardzo dobrze. Podałem obrączki kiedy trzeba i tą taką broszkę którą miałem ochotę wyrwać młodemu z rąk i zrobić to za niego, bo tak trzęsły mu się ręce jakby za chwilę tą szpileczką miał zamiar zrobić sitko z piersi Cassidy. Przynajmniej wyrwał się z apatii. Z zaciętą miną dopiął swego, a ja uśmiechnąłem się z ulgą. Do całowania już go nie trzeba było popychać. Tu już wiedział co trzeba zrobić, bo przylgnął do niej tak, że lekkim kaszlnięciem trzeba było im przypomnieć, że nie są sami.
Gdy czas ceremonii nadszedł końca i ustawili się do wyjścia ja stanąłem za plecami Williama oferując swoje ramię drobnej druhnie która podobno była przyjaciółką panny... pani Greengrass. Kimkolwiek by nie była prezentowała się odpowiednio i zachowywała się odpowiednio. No ale koniec z tradycjami. Czas się napić!
Re: Namiot weselny
Gdy purpurowa wstęga opadła na ich dłonie, Cass poczuła falę ciepła rozchodzącą się przez całą rękę, ramię i potem dalej - barki, plecy, brzuch i lędźwie. Zastanawiała się, czy to jedynie projekcja jej organizmu, czy rzeczywiście czuje w sobie magię złożonej przysięgi... Po najważniejszym "tak" jej życia przyszła kolej na Williama. Boleśnie przygryzła wargę, starając się na niego nie patrzeć. Nie chciała doszukać się w jego niezdrowej, bladej fizjonomii czegoś, co każe jej się upewnić, że nigdy nie udało mu się naprawdę do tego ślubu przekonać.
Mistrz Ceremonii powtórzył słowa przysięgi, adresując je do młodego spadkobiercy Greengrassów.
I zaległa.
Ta.
Cisza.
Była jak spadanie z wysokości tysięcy mil, bo zaufana miotła zawiodła. Była jak oczekiwanie na szczęście w murach Azkabanu. Jak płonące zabudowania zamku podczas legendarnej Bitwy o Hogwart.
Nie uniosła na niego naglącego, zirytowanego spojrzenia, jakie pewnie zaserwowałaby mu niejedna. Nie pozwoliła sobie na popisowy wyścig łez po jaśniutkich policzkach. Nie westchnęła, nie jęknęła, nie wydała głosu. Czekanie było jej tu, było jej teraz.
Ale zaufana miotła po nią wróciła. Z Azkabanu odeszli dementorzy. Zamek odbudował się wraz z pierwszym drogocennym deszczem.
William został jej antidotum i jej osłoną. Dał jej obrączkę, broszę i nazwisko. A potem ją pocałował. I to chyba była pierwsza czynność, jaka dzisiaj przyszła mu z takim przekonaniem.
Oddała pierwszy pocałunek męża, słysząc jak klaszczą wszystkie bogate ręce wokół. Miała w nosie, czy cieszą się szczerze, czy na pokaz, zupełnie czy w połowie, z zazdrością czy raczej czule. Dziś swoim szczęściem mogłaby wypełnić ich wszystkich razem.
Gdy tylko oderwały się od siebie zachłanne usta, swoją uwagę ponownie zwrócił Mistrz Ceremonii.
- Na nowej drodze życia każdej parze przyda się szczęście, by to, co razem zbudują, nie dawało się deszczowi niepowodzeń i wiatrowi zmartwień - zaczął czarodziej, z zawieszonego na kilcie sporranu wyciągając małą, srebrną podkowę i wręczając ją Cassidy. - Oraz siła i płodność, by zawsze byli następni, gotowi należycie się tym zaopiekować.
Williamowi podał małą, drewnianą figurkę w kształcie dorodnego centaura, uśmiechając się nieco... porozumiewawczo,
Cass zerknęła na narzeczonego... Och. Na męża... jakby chciała spytać: "co dalej?"
Mistrz Ceremonii powtórzył słowa przysięgi, adresując je do młodego spadkobiercy Greengrassów.
I zaległa.
Ta.
Cisza.
Była jak spadanie z wysokości tysięcy mil, bo zaufana miotła zawiodła. Była jak oczekiwanie na szczęście w murach Azkabanu. Jak płonące zabudowania zamku podczas legendarnej Bitwy o Hogwart.
Nie uniosła na niego naglącego, zirytowanego spojrzenia, jakie pewnie zaserwowałaby mu niejedna. Nie pozwoliła sobie na popisowy wyścig łez po jaśniutkich policzkach. Nie westchnęła, nie jęknęła, nie wydała głosu. Czekanie było jej tu, było jej teraz.
Ale zaufana miotła po nią wróciła. Z Azkabanu odeszli dementorzy. Zamek odbudował się wraz z pierwszym drogocennym deszczem.
William został jej antidotum i jej osłoną. Dał jej obrączkę, broszę i nazwisko. A potem ją pocałował. I to chyba była pierwsza czynność, jaka dzisiaj przyszła mu z takim przekonaniem.
Oddała pierwszy pocałunek męża, słysząc jak klaszczą wszystkie bogate ręce wokół. Miała w nosie, czy cieszą się szczerze, czy na pokaz, zupełnie czy w połowie, z zazdrością czy raczej czule. Dziś swoim szczęściem mogłaby wypełnić ich wszystkich razem.
Gdy tylko oderwały się od siebie zachłanne usta, swoją uwagę ponownie zwrócił Mistrz Ceremonii.
- Na nowej drodze życia każdej parze przyda się szczęście, by to, co razem zbudują, nie dawało się deszczowi niepowodzeń i wiatrowi zmartwień - zaczął czarodziej, z zawieszonego na kilcie sporranu wyciągając małą, srebrną podkowę i wręczając ją Cassidy. - Oraz siła i płodność, by zawsze byli następni, gotowi należycie się tym zaopiekować.
Williamowi podał małą, drewnianą figurkę w kształcie dorodnego centaura, uśmiechając się nieco... porozumiewawczo,
Cass zerknęła na narzeczonego... Och. Na męża... jakby chciała spytać: "co dalej?"
Re: Namiot weselny
W czarnych oczach Rosjanki zaigrały ogniki ekscytacji. Wzrokiem śledziła każdy kolejny ruch ust, dłoni czy najdrobniejszą zmianę w mimice twarzy, pary przyszłych małżonków. Większość uwagi Leny, poświęcona była rzecz jasna najukochańszej Cassidy. Delikatne dłonie, choć bez cienia drżenia, zdawały się Gregorovic chudsze i bledsze niż przy ich ostatnim (i przecież tak niedawnym) spotkaniu. Spojrzenie przesunęło się po jasnych policzkach, skupiając swą uwagę na migdałowych oczach byłej Ślizgonki. Gdzieś w głębi serca, Lena poczuła bolesne ukłucie straty. Nie będzie już Cassidy Thomas, wiernej towarzyszki szkolnych przygód i nauki jakże męczącej (w każdym razie dla Leny), transmutacji. Nie będzie już tej samej Cassidy, która każdą noc roku szkolnego spędzała tuż obok, będąc na wyciągnięcie ręki, kiedy senna mara wyrywała z ust nierówny oddech. Będzie tylko Pani Greengrass. Pani i Pan Greengrasss. Od dzisiaj, od teraz, nierozłączni. Lena cicho westchnęła, pozwalając słodkiej woni kwiatów, wniknąć do nozdrzy. Ostatnie słowa przysięgi zbliżały się nieuchronnie. Krótkie i stanowcze tak, padające z ust zielonookiej ugasiło ostatnią iskierkę złudnej nadziei, która czaiła się w najciemniejszym, najbardziej odległym zakątku oziębłego serca Rosjanki. Nie łaknęła uwagi, choćby miligrama atencji z jej strony. To był dzień, który należał tylko do Pani Greengrass; dlatego też było tak naturalne, widzieć na jej twarzy szczery uśmiech. Cieszyła się ze szczęścia Cassidy. Najbliższej osoby, w jej całym, marnym osiemnastoletnim żywocie.
Gdy ceremonia dobiegła końca, a para małżonków przypieczętowała przysięgę namiętnym pocałunkiem, Lena poczuła jak całe napięcie odpływa z jej ciała. Drżące dłonie jeszcze piekły po długim i jakże szczerym aplauzie, kiedy dostrzegła wystawione w jej kierunku ramię młodego Castellaniego. Kilka chwil później, gdy udało jej się opuścić kłębiący się tłum gości, postanowiła prędko, że zaniecha przepychanek pomiędzy wyśmienitymi reprezentantami rodów, zostawiając dla Cassidy najszczersze życzenia i pocałunki na koniec (z Willem już trochę gorzej, ale nie skupiajmy się na nim zanadto). Kiedy udało jej się odnaleźć Brandona (co było trudne, bo ułożył włosy), zbliżyła się doń, posyłając mu uśmiech. Zdawać mu się mogło, że w kącikach onyksowych oczu, jeszcze chwilę temu igrały łzy; ni to szczęścia. ni smutku.
- Czy już mi odbija, czy widziałam Kruger z Milliganem? - Ciemne brwi zmarszczyły się w zastanowieniu, kiedy lustrowała wzrokiem jego sylwetkę. W życiu, nie przyznałaby na głos, że w owym odzieniu wydaje się jej atrakcyjniejszy nawet od samego Raffles'a, jednak sama myśl wystarczyła, by delikatny rumieniec pojawił się na jej bladych policzkach. Prędko odwróciła spojrzenie, wodząc po zbliżających się ku młodej parze lawinom gości, łaknących złożyć nowożeńcom najszczersze życzenia. Chyba troszkę sobie poczekają.
Gdy ceremonia dobiegła końca, a para małżonków przypieczętowała przysięgę namiętnym pocałunkiem, Lena poczuła jak całe napięcie odpływa z jej ciała. Drżące dłonie jeszcze piekły po długim i jakże szczerym aplauzie, kiedy dostrzegła wystawione w jej kierunku ramię młodego Castellaniego. Kilka chwil później, gdy udało jej się opuścić kłębiący się tłum gości, postanowiła prędko, że zaniecha przepychanek pomiędzy wyśmienitymi reprezentantami rodów, zostawiając dla Cassidy najszczersze życzenia i pocałunki na koniec (z Willem już trochę gorzej, ale nie skupiajmy się na nim zanadto). Kiedy udało jej się odnaleźć Brandona (co było trudne, bo ułożył włosy), zbliżyła się doń, posyłając mu uśmiech. Zdawać mu się mogło, że w kącikach onyksowych oczu, jeszcze chwilę temu igrały łzy; ni to szczęścia. ni smutku.
- Czy już mi odbija, czy widziałam Kruger z Milliganem? - Ciemne brwi zmarszczyły się w zastanowieniu, kiedy lustrowała wzrokiem jego sylwetkę. W życiu, nie przyznałaby na głos, że w owym odzieniu wydaje się jej atrakcyjniejszy nawet od samego Raffles'a, jednak sama myśl wystarczyła, by delikatny rumieniec pojawił się na jej bladych policzkach. Prędko odwróciła spojrzenie, wodząc po zbliżających się ku młodej parze lawinom gości, łaknących złożyć nowożeńcom najszczersze życzenia. Chyba troszkę sobie poczekają.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Namiot weselny
Do pocałunku nie trzeba go było namawiać. Nie potrzebował kuksańca w bok, by ruszyć do ataku na usta dziewczyny. Pierwszy raz tego dnia wiedział co naprawdę powinien zrobić i co naprawdę zrobić chciał. Najgorsze już za nimi. Stres powoli odpuszczał, a gdy jego żona odwzajemniła pocałunek w końcu się wyluzował i kamień spadł mu z serca. Ten pocałunek był dla nich obojga wyraźnym potwierdzeniem wypowiedzianych przed chwilą słów. uśmiechnął się do Cassidy, gdy otrzymał swoją figurkę. On znał tę tradycję i wiedział, co oznaczała, ale czy Cassidy wiedziała? Opowie jej po uczcie weselnej, gdy zostaną sami.
- Daj - poprosił wyciągając rękę po podkówkę, a gdy ją dostał razem ze swoją figurką schował do swojego sporranu uwieszonego na biodrach. I to by był...
- Koniec - uśmiechnął się do Luisa. Wyraźnie mu ulżyło, a na twarz powoli wracały kolory. Jak się jednak okazało, to wcale nie był koniec, bo zaraz napłynął na nich dziki tłum. Najpierw rodzice obojga całując, ściskając i gratulując. Później Christine, babki i dziadkowie, ciotki, wujowie i kuzyni. Przyjaciele rodzin (Zoja uściskała go chyba dwa razy), minister z żoną i cała, cała reszta. Gdy zdawało się, że przyjęli gratulacje już od wszystkich napływały kolejne osoby a oni wciąż musieli się uśmiechać i dziękować, i ściskać te wszystkie dłonie, i całować wszystkie policzki. Nawet nie zauważył, kiedy orkiestra zgromadzona wokół namiotu zaczęła grać, a grali od chwili, gdy otrzymali swoje prezenty od mistrza ceremonii. Gdy już wszyscy się rozeszli zamiast rzędów krzeseł stały już stoły. Tej zamiany także nie zauważył skupiony na gościach. Zarówno Greengrassowie jak i Thomasowie kierowali gości do odpowiednich stolików i po chwili wszyscy już siedzieli na swoich miejscach. Także Will i Cassi, Luis i Lena ze swoimi połówkami zajęli miejsca przy długim stole państwa młodych. Na nieszczęście dla Hyperiona i Catherine musieli dzielić stół z Adą. Nie przedłużając... Hyperion wzniósł pierwszy toast, po którym młodzi znowu się pocałowali i ku uciesze Williama i jego pustego brzucha stoły ugięły się od przepysznych, wykwintnych dań.
- Umieram z głodu - wyznał cicho swojej żonie na dowód czego zaburczało mu w brzuchu. No cóż... zabawę czas zacząć!
- Daj - poprosił wyciągając rękę po podkówkę, a gdy ją dostał razem ze swoją figurką schował do swojego sporranu uwieszonego na biodrach. I to by był...
- Koniec - uśmiechnął się do Luisa. Wyraźnie mu ulżyło, a na twarz powoli wracały kolory. Jak się jednak okazało, to wcale nie był koniec, bo zaraz napłynął na nich dziki tłum. Najpierw rodzice obojga całując, ściskając i gratulując. Później Christine, babki i dziadkowie, ciotki, wujowie i kuzyni. Przyjaciele rodzin (Zoja uściskała go chyba dwa razy), minister z żoną i cała, cała reszta. Gdy zdawało się, że przyjęli gratulacje już od wszystkich napływały kolejne osoby a oni wciąż musieli się uśmiechać i dziękować, i ściskać te wszystkie dłonie, i całować wszystkie policzki. Nawet nie zauważył, kiedy orkiestra zgromadzona wokół namiotu zaczęła grać, a grali od chwili, gdy otrzymali swoje prezenty od mistrza ceremonii. Gdy już wszyscy się rozeszli zamiast rzędów krzeseł stały już stoły. Tej zamiany także nie zauważył skupiony na gościach. Zarówno Greengrassowie jak i Thomasowie kierowali gości do odpowiednich stolików i po chwili wszyscy już siedzieli na swoich miejscach. Także Will i Cassi, Luis i Lena ze swoimi połówkami zajęli miejsca przy długim stole państwa młodych. Na nieszczęście dla Hyperiona i Catherine musieli dzielić stół z Adą. Nie przedłużając... Hyperion wzniósł pierwszy toast, po którym młodzi znowu się pocałowali i ku uciesze Williama i jego pustego brzucha stoły ugięły się od przepysznych, wykwintnych dań.
- Umieram z głodu - wyznał cicho swojej żonie na dowód czego zaburczało mu w brzuchu. No cóż... zabawę czas zacząć!
Re: Namiot weselny
Ceremonia dobiegła końca. Staranne zaklęcie Williama sprawiło, że dziewczyna ani razu nie poczuła się źle, albo poddenerwowana z powodu ślubu swojego "niedoszłego". Trzymała wciąż dłoń Aarona bezwiednie, bo tak się w takich sytuacjach panienki zachowują - uśmiechają, przeżywają i mają łzy w oczach ze wzruszenia. Nie traciła przyjaciela, a właśnie zyskiwała nowego. Po wymazaniu jej pamięci napięcie między nią, a Cassidy, przynajmniej ze strony Bułgarki, całkowicie zniknęło. Ich wakacje wspominała jak przez mgłę, tak samo jak wszystkie spotkania w przeszłości, które były kierowane jakimiś głębszymi uczuciami do Greengrassa. W tej chwili była tylko świadoma tego, że jedna z pierwszych osób w szkole, która ją przyjęła do magicznego świata, właśnie się ożeniła z przepiękną i mądrą dziewczyną. I na Merlina, naprawdę do siebie pasują, nawet jeśli to kolejny cholerny biznes dla ich rodziców.
Goście poderwali się do złożenia gratulacji młodej parze. Pociągnęła za sobą Matlucka, który oficjalnie robił jej teraz za parę, bo nie wyobrażała sobie stanąć samej w kolejce, ale kiedy nadszedł ich moment puściła go w końcu, żeby bezceremonialnie objąć pana młodego, panią młodą i jeszcze raz pana młodego.
- Było pięknie - przyznała im ściszonym głosem, kiedy już skończyli wymieniać się grzecznościowymi formułkami i życzeniami. Jej prezent już na nich czekał w posiadłości, ponieważ nie mogła się doczekać z jego wręczeniem. Podarowała im w imieniu swoim i Morwen, zamówioną u Madame Malkin satynową pościel, którą niechętnie dla niej wiekowa czarownica zrobiła. Wydały na to znaczną sumę, ale najbardziej liczył się haft, który zrobiła samodzielnie i oznaczyła ich poduszki ozdobnymi literami. Bo u Greengrassów śluby są raz w życiu.
Nareszcie zasiedli do stołów i atmosfera wyraźnie się rozluźniła. Ok, przynajmniej dla niej. Podziwiała stroje bogatych czarodziejów i ich etykietę, kiedy ze sobą rozmawiali. Tak mi się wydaje... To chyba był pierwszy ślub w ogóle, na którym kiedykolwiek była! No to zawyża automatycznie standardy...
- Szkoda, że Hannah nie przyszła, co? - zagadnęła Aarona, kiedy każdy zajął się już swoim talerzem. - Jej wujek wydaje się dobrze bawić, myślałam, że nie zostanie na obiedzie.
Nauczyciel co prawda zasiadł do przydzielonego mu stołu, ale nie sięgnął jeszcze po jedzenie. Zagadał się z jakimiś starymi znajomymi i popijał szampana. Jej wzrok przebiegł szybko po zebranych. Chciała wyszukać swoją opiekunkę, ponieważ nie zwróciła wcześniej na nią uwagi, ale... Dość szybko ją odszukała. Ponieważ patrzyła się na nią połowa męskiej populacji.
- Wow... - Chyba czas porozmawiać o tym, czy Liam jest jeszcze na pewno jej przyszłym tatusiem.
Goście poderwali się do złożenia gratulacji młodej parze. Pociągnęła za sobą Matlucka, który oficjalnie robił jej teraz za parę, bo nie wyobrażała sobie stanąć samej w kolejce, ale kiedy nadszedł ich moment puściła go w końcu, żeby bezceremonialnie objąć pana młodego, panią młodą i jeszcze raz pana młodego.
- Było pięknie - przyznała im ściszonym głosem, kiedy już skończyli wymieniać się grzecznościowymi formułkami i życzeniami. Jej prezent już na nich czekał w posiadłości, ponieważ nie mogła się doczekać z jego wręczeniem. Podarowała im w imieniu swoim i Morwen, zamówioną u Madame Malkin satynową pościel, którą niechętnie dla niej wiekowa czarownica zrobiła. Wydały na to znaczną sumę, ale najbardziej liczył się haft, który zrobiła samodzielnie i oznaczyła ich poduszki ozdobnymi literami. Bo u Greengrassów śluby są raz w życiu.
Nareszcie zasiedli do stołów i atmosfera wyraźnie się rozluźniła. Ok, przynajmniej dla niej. Podziwiała stroje bogatych czarodziejów i ich etykietę, kiedy ze sobą rozmawiali. Tak mi się wydaje... To chyba był pierwszy ślub w ogóle, na którym kiedykolwiek była! No to zawyża automatycznie standardy...
- Szkoda, że Hannah nie przyszła, co? - zagadnęła Aarona, kiedy każdy zajął się już swoim talerzem. - Jej wujek wydaje się dobrze bawić, myślałam, że nie zostanie na obiedzie.
Nauczyciel co prawda zasiadł do przydzielonego mu stołu, ale nie sięgnął jeszcze po jedzenie. Zagadał się z jakimiś starymi znajomymi i popijał szampana. Jej wzrok przebiegł szybko po zebranych. Chciała wyszukać swoją opiekunkę, ponieważ nie zwróciła wcześniej na nią uwagi, ale... Dość szybko ją odszukała. Ponieważ patrzyła się na nią połowa męskiej populacji.
- Wow... - Chyba czas porozmawiać o tym, czy Liam jest jeszcze na pewno jej przyszłym tatusiem.
Re: Namiot weselny
Bił brawo żywiołowo, przyglądając się nowożeńcom, i przy okazji zastanawiając się nad tym, jak można brać ślub w wieku osiemnastu lat! Stwierdził, że widocznie nie jest na takim etapie życiowym, żeby pojąć to swoim unikającym zobowiązań rozumkiem i począł rozglądać się za Leną. Kiedy wreszcie zjawiła się u jego boku, obdarzył ją szerokim uśmiechem. Przy okazji zauważył iskrzące się ciemne tęczówki, co nieźle go zdziwiło, ale też i trochę uradowało - to niezaprzeczalnie świadczyło o tym, że miała ludzkie odruchy! Coś wspaniałego. Przyciągnął ją do siebie i objął ją ramieniem, niby trochę po kumpelsku, ale nie wyzbywając się należnej kobiecie czułości.
- Nie martw się, w głębi ducha to dalej jest twoja Thomas. Poza tym są jeszcze rozwody - wyszeptał jej do ucha teatralnie i wyszczerzył zęby. Kiedy Lena wspomniała o Monice, z jego ust nie zniknął uśmiech, lecz brwi lekko zmarszczyły się w zamyśleniu.
- Tia, widziałem ją. Ciekawe, czy tym razem znowu mnie śledzi. Muszę uważać na klatę. - Odruchowo sprawdził, czy jego różdżka tkwi bezpiecznie w wewnętrznej kieszeni marynarki. Nie, żeby planował pojedynek ze swoją byłą... Ale przezorny zawsze ubezpieczony. O dziwo niespecjalnie denerwował się jej obecnością, chyba wciąż miał do panny Kruger zbyt duży żal za to, że dokonała zamachu na jego życie. Dlatego też dotychczasowa ekscytacja jej osobą ustąpiła miejscu chłodnej rezerwie. Czas pokaże, czy owe uczucie pozostanie na wieki, czy też jednak Tayth zdecyduje się setny raz wrócić do Niemki. Póki co był tutaj z Leną i miał zamiar dobrze się bawić.
Gdy tłum nieco się rozrzedził, złapał swoją partnerkę za rękę i ruszył ku młodej parze. Nie miał zbyt wiele czasu na zakup prezentu, dlatego postanowił wręczyć im pokaźny woreczek galeonów (oczywiście, że od mamusi i tatusia), który odesłany został do ich posiadłości i niewątpliwie ucieszy nowożeńców. Głupio by było, gdyby siostrzeniec Vincenta Cramera i bliski krewny Wilsonów przyczłapał tutaj z pustymi rękoma.
Począwszy od panny młodej, złożył im kolejno życzenia poprzedzone uściskami i wzbogacone szczerą radością wymalowaną na włoskiej twarzy. Jasne, o wiele bardziej radowała go perspektywa nadchodzącej zabawy weselnej, aniżeli tego, iż dwoje młodych ludzi postanowiło tak wcześnie zakończyć swój żywot. Ale co tam!
Kiedy grzecznościowe rytuały dobiegły końca, i gdy już wraz z Leną zajęli miejsce przy stole, zabrali się za jedzenie. Wypadałoby mieć siły do późniejszej zabawy! A że Włoch na tańcu znał się całkiem nieźle, to nie mógł się już doczekać. Dodatkowo motywował go fakt, że Monika będzie musiała na to wszystko patrzeć.
- Nie martw się, w głębi ducha to dalej jest twoja Thomas. Poza tym są jeszcze rozwody - wyszeptał jej do ucha teatralnie i wyszczerzył zęby. Kiedy Lena wspomniała o Monice, z jego ust nie zniknął uśmiech, lecz brwi lekko zmarszczyły się w zamyśleniu.
- Tia, widziałem ją. Ciekawe, czy tym razem znowu mnie śledzi. Muszę uważać na klatę. - Odruchowo sprawdził, czy jego różdżka tkwi bezpiecznie w wewnętrznej kieszeni marynarki. Nie, żeby planował pojedynek ze swoją byłą... Ale przezorny zawsze ubezpieczony. O dziwo niespecjalnie denerwował się jej obecnością, chyba wciąż miał do panny Kruger zbyt duży żal za to, że dokonała zamachu na jego życie. Dlatego też dotychczasowa ekscytacja jej osobą ustąpiła miejscu chłodnej rezerwie. Czas pokaże, czy owe uczucie pozostanie na wieki, czy też jednak Tayth zdecyduje się setny raz wrócić do Niemki. Póki co był tutaj z Leną i miał zamiar dobrze się bawić.
Gdy tłum nieco się rozrzedził, złapał swoją partnerkę za rękę i ruszył ku młodej parze. Nie miał zbyt wiele czasu na zakup prezentu, dlatego postanowił wręczyć im pokaźny woreczek galeonów (oczywiście, że od mamusi i tatusia), który odesłany został do ich posiadłości i niewątpliwie ucieszy nowożeńców. Głupio by było, gdyby siostrzeniec Vincenta Cramera i bliski krewny Wilsonów przyczłapał tutaj z pustymi rękoma.
Począwszy od panny młodej, złożył im kolejno życzenia poprzedzone uściskami i wzbogacone szczerą radością wymalowaną na włoskiej twarzy. Jasne, o wiele bardziej radowała go perspektywa nadchodzącej zabawy weselnej, aniżeli tego, iż dwoje młodych ludzi postanowiło tak wcześnie zakończyć swój żywot. Ale co tam!
Kiedy grzecznościowe rytuały dobiegły końca, i gdy już wraz z Leną zajęli miejsce przy stole, zabrali się za jedzenie. Wypadałoby mieć siły do późniejszej zabawy! A że Włoch na tańcu znał się całkiem nieźle, to nie mógł się już doczekać. Dodatkowo motywował go fakt, że Monika będzie musiała na to wszystko patrzeć.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Namiot weselny
Przez całą ceremonie Christine siedziała wyprostowana, ze wzrokiem utkwionym w młodą parę i z szerokim uśmiechem. Chociaż na początku wpatrywała się w Williama z lekkim niepokojem wypisanym na twarzy. Widziała jak bardzo się denerwuje i przed kim jak przed kim, ale przed młodą Greengrass tego nie ukryje. W końcu była jego siostrą i znała go na wylot, prawda? Później swoje spojrzenie przeniosła na zbliżającą się do ołtarza panną młodą, która wyglądała naprawdę zjawiskowo. Ale kiedy Mistrz Ceremonii się już odezwał, podekscytowana skakała wzrokiem od Williama do Cassie, od Cassie do Mistrza Ceremoni, znowu na Williama i tak w kółko... Słuchała uważnie słów wypowiadanych przez Stuarta, Williama oraz Cassidy.
Kiedy ceremonia dobiegła już końca, z zaszklonymi oczyma pobiegła w stronę nowo upieczonego małżeństwa. Wyściskała najpierw swojego brata, a następnie także swoją nową bratową. Kiedy emocje już opadły, uśmiechnięta ruszyła w stronę stołu, przy którym zajęła swoje miejsce. Najpierw oczywiście toast, następnie jedzenie, alkohol... no i zaczęło się wesele!
Kiedy ceremonia dobiegła już końca, z zaszklonymi oczyma pobiegła w stronę nowo upieczonego małżeństwa. Wyściskała najpierw swojego brata, a następnie także swoją nową bratową. Kiedy emocje już opadły, uśmiechnięta ruszyła w stronę stołu, przy którym zajęła swoje miejsce. Najpierw oczywiście toast, następnie jedzenie, alkohol... no i zaczęło się wesele!
Re: Namiot weselny
Zanim Cassidy pojawila sie na slubnym kobiercu dosiadla sie do mnie Monika Kruger, ktora zaprosilem na slub przyjaciolki. Wolalem zaprosic Krugerowne, zeby nikt nie mial pretensji, gdybym przyprowadzil Miyazaki ze soba. Nawet nie narazalbym Aiko na konfrontacje z czystokrwistymi rodami czarodziejow.
- Czesc Monia - przywitalem sie ze slizgonka calujac jej policzek na powitanie. - Slicznie wygladasz - skomplementowalem dziewczyne.
Czekalem juz tyko na dalszy rozwoj ceremonii. Zabrzmialy dudy, Cassidy ruszyla, a William omal nie zemdlal. Panna (jeszcze!!) Thomas wygladala naprawde pieknie, mozna powiedziec, ze zachwycil mnie jej widok. Stalem razem z reszta zebranych gosci przygladajac sie ceremonii zaslubin Cassidy i Williama. Cieszylem sie, ze w koncu nadszedl ten dzien, mam tylko nadzieje, ze Will nie zrani swojej zony. Po magicznych slowach i pocalunku pary mlodej, zaraz za rodzina i najblizszymi ruszylem, aby zlozyc mlodym zyczenia.
- Wszystkiego najlepszego na nowej drodze zycia, abyscie byli szczesliwi, rozwijali sie oraz uzupelniali wzajemnie - powiedzialem, usciskalem obojga i wreczylem prezent, ktorym byla ksiega, gdzie moga zapisywac najwazniejsze momenty z ich wspolnego zycia, a na ostatnich kartkach maja miejsce na rozbudowe drzewa genealogicznego.
Po zlozeniu zyczen ruszylem w kierunku swojego miejsca przy stole. Zaraz po pierwszym toascie i rozpoczeciu sie tancow, zaciagnalem swoja towarzyszke na parkiet, gdzie zaczelismy tanczyc do rytmu granej melodii.
- Czesc Monia - przywitalem sie ze slizgonka calujac jej policzek na powitanie. - Slicznie wygladasz - skomplementowalem dziewczyne.
Czekalem juz tyko na dalszy rozwoj ceremonii. Zabrzmialy dudy, Cassidy ruszyla, a William omal nie zemdlal. Panna (jeszcze!!) Thomas wygladala naprawde pieknie, mozna powiedziec, ze zachwycil mnie jej widok. Stalem razem z reszta zebranych gosci przygladajac sie ceremonii zaslubin Cassidy i Williama. Cieszylem sie, ze w koncu nadszedl ten dzien, mam tylko nadzieje, ze Will nie zrani swojej zony. Po magicznych slowach i pocalunku pary mlodej, zaraz za rodzina i najblizszymi ruszylem, aby zlozyc mlodym zyczenia.
- Wszystkiego najlepszego na nowej drodze zycia, abyscie byli szczesliwi, rozwijali sie oraz uzupelniali wzajemnie - powiedzialem, usciskalem obojga i wreczylem prezent, ktorym byla ksiega, gdzie moga zapisywac najwazniejsze momenty z ich wspolnego zycia, a na ostatnich kartkach maja miejsce na rozbudowe drzewa genealogicznego.
Po zlozeniu zyczen ruszylem w kierunku swojego miejsca przy stole. Zaraz po pierwszym toascie i rozpoczeciu sie tancow, zaciagnalem swoja towarzyszke na parkiet, gdzie zaczelismy tanczyc do rytmu granej melodii.
Re: Namiot weselny
Monika nigdy jeszcze nie miała okazji być na takim ślubie. Wszystko dookoła zapierało dech w piersiach, było zorganizowane z pełnym rozmachem, dopięte na ostatni guzik. Suknia panny Thomas zaś wyglądała jakby nie uszył jej krawiec, a raczej jakby ją ktoś po prostu wyczarował.
A Brandon prezentował się dziś wyjątkowo dobrze. Musiała przyznać, że i Lena Gregorovic stanęła dziś na wysokości zadania i ubrała się bardzo stylowo, w przeciwieństwie do tego, jak zwykła się ubierać na co dzień. Z niechęcią stwierdziła, że ta dwójka bardzo do siebie pasowała, ale mimo wszystko, Monice szkoda było Brandona na kogoś takiego jak ona.
Nie, nie może na nich zerkać. W ciągu ostatniej minuty złapała się na tym już trzykrotnie, postanowiła więc lepiej się pilnować. Uśmiechnęła się do Milligana. Dobrze, że łączyły ich jako takie więzy krwi, nikt nie może jej więc zarzucić, że pociesza się Dymitrem po rozstaniu z Włochem, ot co.
- Dziękuję - powiedziała, ale nie okazywała zdziwienia słowami chłopaka. Cóż, Kruger od zawsze wyglądały dobrze i bardzo często wyglądały ślicznie. Nie usłyszała więc od niego niczego nowego, ale każdy komplement mile łaskotał jej lekko próżne ego.
Przeniosła wzrok na parę młodą. W tym czasie akurat Mistrz Ceremonii wygłaszał swoją mowę. Starała się skupić na niej i dosłyszeć wszystko, co mężczyzna mówił, jednak siedziała na to zbyt daleko. Widziała jak William całuje się z Cassidy. Potem, gdy wszyscy złożyli już młodmu państwu Greengrass życzenia zrozumiała, że to już koniec oficjalnej części, a lekkie poruszenie w stronę parkietu tylko ją w tym utwierdziło. Złapała Dymitra za ramię i pozwoliła poprowadzić się na środek sali. Cóż, może i towarzystwo Brandona z Leną, a także Aleksandra w tym całym tłumie to nie do końca to, co miała na myśli, gdy wybierała się tu z przekonaniem, że na chwilę zapomni o tym co dzieje się w Hogwarcie, ale tak czy siak - dlaczego miało jej to zepsuć zabawę? Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, złapała Milligana za dłoń, drugą kładąc mu na ramieniu i gdy tylko rozbrzmiała muzyka, zaczęli wirować wspólnie w jej rytm.
A Brandon prezentował się dziś wyjątkowo dobrze. Musiała przyznać, że i Lena Gregorovic stanęła dziś na wysokości zadania i ubrała się bardzo stylowo, w przeciwieństwie do tego, jak zwykła się ubierać na co dzień. Z niechęcią stwierdziła, że ta dwójka bardzo do siebie pasowała, ale mimo wszystko, Monice szkoda było Brandona na kogoś takiego jak ona.
Nie, nie może na nich zerkać. W ciągu ostatniej minuty złapała się na tym już trzykrotnie, postanowiła więc lepiej się pilnować. Uśmiechnęła się do Milligana. Dobrze, że łączyły ich jako takie więzy krwi, nikt nie może jej więc zarzucić, że pociesza się Dymitrem po rozstaniu z Włochem, ot co.
- Dziękuję - powiedziała, ale nie okazywała zdziwienia słowami chłopaka. Cóż, Kruger od zawsze wyglądały dobrze i bardzo często wyglądały ślicznie. Nie usłyszała więc od niego niczego nowego, ale każdy komplement mile łaskotał jej lekko próżne ego.
Przeniosła wzrok na parę młodą. W tym czasie akurat Mistrz Ceremonii wygłaszał swoją mowę. Starała się skupić na niej i dosłyszeć wszystko, co mężczyzna mówił, jednak siedziała na to zbyt daleko. Widziała jak William całuje się z Cassidy. Potem, gdy wszyscy złożyli już młodmu państwu Greengrass życzenia zrozumiała, że to już koniec oficjalnej części, a lekkie poruszenie w stronę parkietu tylko ją w tym utwierdziło. Złapała Dymitra za ramię i pozwoliła poprowadzić się na środek sali. Cóż, może i towarzystwo Brandona z Leną, a także Aleksandra w tym całym tłumie to nie do końca to, co miała na myśli, gdy wybierała się tu z przekonaniem, że na chwilę zapomni o tym co dzieje się w Hogwarcie, ale tak czy siak - dlaczego miało jej to zepsuć zabawę? Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, złapała Milligana za dłoń, drugą kładąc mu na ramieniu i gdy tylko rozbrzmiała muzyka, zaczęli wirować wspólnie w jej rytm.
Re: Namiot weselny
- Hej Siwa!
Micah nie miał większego problemu z tym, żeby zmienić swoje docelowe miejsce i usiąść zaraz obok Leny, do której wyszczerzył się radośnie na powitanie. Jego dziadek towarzyszył oczywiście Hyperionowi i całej ekipie Greengrassów, a młoda poszła do stolika dla dzieci, o ile jakikolwiek gdzieś się tutaj znajduje... A może po prostu poszła się utopić w jeziorze? No cóż. Matka natomiast przywitała się z panią Caliente i ciocią Cathie, po których stronie usiadła i będzie chciała teraz zapewne trochę poplotkować.
Wracając jednak do nastolatka, który wychylił się, żeby nie być totalnym bucem i przywitać się z towarzyszem Gregorovic.
- Micah Johansen - przedstawił się mu, choć zapewne nie musiał skoro mijali się prawie codziennie w swoim dormitorium. Jego zainteresowanie Brandonem było jednak chwilowe, bo zaraz przysunął sobie krzesło do dziewczyny i zagadał.
- Dawno nie widziałem całej i wspaniałej kompanii pod jednym dachem - powiedział, biorąc białą serwetkę do dłoni i położył ją sobie na kolanach. Jeśli swoją obecnością psuł trochę plany Brandonowi to zapewne umyślnie. Od samego początku ich obserwował, ale nie mógł wcześniej się wymsknąć i przywitać.
- Jak myślisz, po którym kieliszku zorientują się, że się wcale nie lubią? - spytał z lekkim rozbawieniem, będąc jak zwykle naturalny w swoim zachowaniu. Nie orientował się w tej grze, którą prowadził półWilson z Krugerówną, ale gdyby wiedział, że Lena daje się w to wciągać... Byłoby to po prostu słabe. Może to i dobrze, że teraz im się tak wbił na chama? Jeszcze mu za to sama podziękuje!
Micah nie miał większego problemu z tym, żeby zmienić swoje docelowe miejsce i usiąść zaraz obok Leny, do której wyszczerzył się radośnie na powitanie. Jego dziadek towarzyszył oczywiście Hyperionowi i całej ekipie Greengrassów, a młoda poszła do stolika dla dzieci, o ile jakikolwiek gdzieś się tutaj znajduje... A może po prostu poszła się utopić w jeziorze? No cóż. Matka natomiast przywitała się z panią Caliente i ciocią Cathie, po których stronie usiadła i będzie chciała teraz zapewne trochę poplotkować.
Wracając jednak do nastolatka, który wychylił się, żeby nie być totalnym bucem i przywitać się z towarzyszem Gregorovic.
- Micah Johansen - przedstawił się mu, choć zapewne nie musiał skoro mijali się prawie codziennie w swoim dormitorium. Jego zainteresowanie Brandonem było jednak chwilowe, bo zaraz przysunął sobie krzesło do dziewczyny i zagadał.
- Dawno nie widziałem całej i wspaniałej kompanii pod jednym dachem - powiedział, biorąc białą serwetkę do dłoni i położył ją sobie na kolanach. Jeśli swoją obecnością psuł trochę plany Brandonowi to zapewne umyślnie. Od samego początku ich obserwował, ale nie mógł wcześniej się wymsknąć i przywitać.
- Jak myślisz, po którym kieliszku zorientują się, że się wcale nie lubią? - spytał z lekkim rozbawieniem, będąc jak zwykle naturalny w swoim zachowaniu. Nie orientował się w tej grze, którą prowadził półWilson z Krugerówną, ale gdyby wiedział, że Lena daje się w to wciągać... Byłoby to po prostu słabe. Może to i dobrze, że teraz im się tak wbił na chama? Jeszcze mu za to sama podziękuje!
Micah JohansenNieaktywny - Urodziny : 04/03/1998
Wiek : 26
Skąd : Bålsta, Szwecja
Krew : czysta
Re: Namiot weselny
- Mam nadzieję, że będzie szczęśliwa i rozwód nie będzie żadną koniecznością. Zresztą mówić o rozwodzie pięć minut po ślubie? - Rzekła z udawanym wyrzutem w stronę chłopaka, a jej ciemne brwi powędrowały ku górze.
- Przecież wiesz, że ja Cię zawsze obronię. - Wyszczerzyła się doń głupkowato. I ona nie obyła się bez różdżki, która tkwiła bezpiecznie w w maleńkiej, jedwabnej kieszonce, mieszczącej się pod materiałem rękawa gorsetu. Kiedy udało im się dotrzeć do wyznaczonych dlań miejsc i zasiąść na białych, wykładanych miękką tkaniną krzesłach, Gregorovic rozejrzała się po sali. Już wcześniej zauważyła Miszę, jednak dopiero teraz podjęła świdrujące, czarne spojrzenie ojca. Wzgarda wykrzywiająca jego wąskie usta nie była dla Rosjanki niczym nowym; kiedy posłała w stronę swego rodziciela uśmiech wyjątkowo sztuczny i pogodny, zaniechała dalszej obserwacji. Zwróciła spojrzenie w stronę Tayth-Wilsona, lecz nie na długo pozwolono jej cieszyć się widokiem Włocha, albowiem potajemną obserwację zakłóciło przybycie pewnego, znajomego jej Szweda.
Wargi dziewczęcia wykrzywiły się w przyjaznym uśmiechu.
- Po pierwsze, nie siwa, tylko srebrzysta, jeżeli już. - Poprawiła go, odgarniając za ucho jasne pasmo włosów. Onyksowe tęczówki bacznie zlustrowały nienaganną (nie po raz pierwszy zresztą) prezencję Johansena. Czyżby jego dziadek wznowił poszukiwania wybranki dla Durmstrandczyka? Musiała przyznać, że zdziwiło ją pojawienie się młodego Johansen'a. Nie sądziła, by w obecności całej rzeszy szanowanych obywateli Magicznego Świata przyznał się do jakże okrutnej i butnej Gregorovic.
- Myślę, że oni nawet teraz doskonale to wiedzą. Takiej parady sztucznych uśmiechów nie widziałam od ślubu wujka Vladimira. - Wzruszyła ramionami, spoglądając na twarz Szweda. - Mam tylko nadzieję, że nie wpadnę przypadkiem na ojca. - Dodała ciszej, przenosząc błagalne spojrzenie na Brandona. Nieprzesadnie miała nastrój na rozmowy o bogatych i bogatszych. Odcięła się przecież od rodziny głównie z tego powodu, nie chcąc mieć z nimi nic wspólnego. Gdyby nie to, że to Cassidy brała ślub, nie byłoby możliwe cieszyć się jej obecnością choćby nawet przez kilka sekund. A teraz czuła się brutalnie zmuszona do rozmowy na tematy, o których rozmawiać nie miała ani chęci, ani nawet wewnętrznego pozwolenia.
- Przecież wiesz, że ja Cię zawsze obronię. - Wyszczerzyła się doń głupkowato. I ona nie obyła się bez różdżki, która tkwiła bezpiecznie w w maleńkiej, jedwabnej kieszonce, mieszczącej się pod materiałem rękawa gorsetu. Kiedy udało im się dotrzeć do wyznaczonych dlań miejsc i zasiąść na białych, wykładanych miękką tkaniną krzesłach, Gregorovic rozejrzała się po sali. Już wcześniej zauważyła Miszę, jednak dopiero teraz podjęła świdrujące, czarne spojrzenie ojca. Wzgarda wykrzywiająca jego wąskie usta nie była dla Rosjanki niczym nowym; kiedy posłała w stronę swego rodziciela uśmiech wyjątkowo sztuczny i pogodny, zaniechała dalszej obserwacji. Zwróciła spojrzenie w stronę Tayth-Wilsona, lecz nie na długo pozwolono jej cieszyć się widokiem Włocha, albowiem potajemną obserwację zakłóciło przybycie pewnego, znajomego jej Szweda.
Wargi dziewczęcia wykrzywiły się w przyjaznym uśmiechu.
- Po pierwsze, nie siwa, tylko srebrzysta, jeżeli już. - Poprawiła go, odgarniając za ucho jasne pasmo włosów. Onyksowe tęczówki bacznie zlustrowały nienaganną (nie po raz pierwszy zresztą) prezencję Johansena. Czyżby jego dziadek wznowił poszukiwania wybranki dla Durmstrandczyka? Musiała przyznać, że zdziwiło ją pojawienie się młodego Johansen'a. Nie sądziła, by w obecności całej rzeszy szanowanych obywateli Magicznego Świata przyznał się do jakże okrutnej i butnej Gregorovic.
- Myślę, że oni nawet teraz doskonale to wiedzą. Takiej parady sztucznych uśmiechów nie widziałam od ślubu wujka Vladimira. - Wzruszyła ramionami, spoglądając na twarz Szweda. - Mam tylko nadzieję, że nie wpadnę przypadkiem na ojca. - Dodała ciszej, przenosząc błagalne spojrzenie na Brandona. Nieprzesadnie miała nastrój na rozmowy o bogatych i bogatszych. Odcięła się przecież od rodziny głównie z tego powodu, nie chcąc mieć z nimi nic wspólnego. Gdyby nie to, że to Cassidy brała ślub, nie byłoby możliwe cieszyć się jej obecnością choćby nawet przez kilka sekund. A teraz czuła się brutalnie zmuszona do rozmowy na tematy, o których rozmawiać nie miała ani chęci, ani nawet wewnętrznego pozwolenia.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Namiot weselny
Ślub jak to ślub. Ceremonia jak przystało na bogaczy była piękna i poprowadzona w szybki, prosty, a zarazem niezwykle klasyczny sposób. Czy to źle? W żadnym wypadku. Był zwolennikiem tradycji pod tym względem i nie udziwniania tego momentu w życiu jakoś nadmiernie. Wiadomo, ze jeżeli wybranka by miała jakieś widzimisię to by uległ, ale bez przesady. Spadające z sufitu pająki wypełnione cuksami wybuchające po zetknięciu się z podłogą nie wchodziły w grę, chociaż jako żart brzmiało to nieźle. Przez to wszystko przestał też zwracać uwagę na ciągłe trzymanie go za rękę jego partnerki na to wydarzenie. Gdy ceremonia się zakończyła przyszła pora na składanie życzeń młodym. Stanął wraz z Bułgarką w kolejce i gdy przyszła ich pora ścisnął dłoń Williamowi oraz Cassidy. Nie znał jej na tyle by przytulać, ucałowywać czy cokolwiek innego. Ich łączyła tylko znajomość bazująca na utracie różdżek. Wręczył młodym prezent, który miał raczej wartość symboliczną, aniżeli przydatną. Bogatym można dać albo więcej bogactwa albo koneksje biznesowe. Resztę i tak kupią sami. Rodzice Matlucka spakowali jakąś paczkę, która miała być od ich rodziny. Adrienne pewnie i tak nie podejdzie pogratulować młodym. Gdy w końcu wyrwali się z tego potoku ludzi wraz z Zoją i usiedli przy stole również odetchnął z ulgą. Wzrokiem zeskanował towarzystwo szukając wśród nich swojej siostry ale ta zniknęła mu z pola widzenia. Słysząc pytanie dziewczyny spojrzał na nią uśmiechając się lekko.
- Szkoda, to prawda. Ale wiesz jakie ma zdanie o Williamie i jego rodzinie. Zamęczyła by się. A jej wuj... Cóż, głowy rodziny mają o tyle słabo, że jak nikt nie może się pojawić z familii to idzie głowa domu. Andrew nadaje się w sam raz.
Nie znał się na zwyczajach nadzwyczajnie bogatych. Nigdy nie brał udziału w jakichkolwiek zabawach tej klasy osób i często sam się w tym gubił. Nawet jeżeli rodzice starali się mu wpoić pewne podstawowe zasady.
- A ty czemu nie zabrałaś Asima?
Zapytał bo w sumie wcześniej nie miał do tego okazji. Zbyt bardzo ekscytowali się tym co zobaczą. Widząc jak Zoja gdzieś ucieka spojrzeniem on również popatrzył w tamtą stronę. Widząc opiekunkę dziewczyny miał jedną myśl w głowie - damn.
- Szkoda, to prawda. Ale wiesz jakie ma zdanie o Williamie i jego rodzinie. Zamęczyła by się. A jej wuj... Cóż, głowy rodziny mają o tyle słabo, że jak nikt nie może się pojawić z familii to idzie głowa domu. Andrew nadaje się w sam raz.
Nie znał się na zwyczajach nadzwyczajnie bogatych. Nigdy nie brał udziału w jakichkolwiek zabawach tej klasy osób i często sam się w tym gubił. Nawet jeżeli rodzice starali się mu wpoić pewne podstawowe zasady.
- A ty czemu nie zabrałaś Asima?
Zapytał bo w sumie wcześniej nie miał do tego okazji. Zbyt bardzo ekscytowali się tym co zobaczą. Widząc jak Zoja gdzieś ucieka spojrzeniem on również popatrzył w tamtą stronę. Widząc opiekunkę dziewczyny miał jedną myśl w głowie - damn.
Re: Namiot weselny
Gdyby przyszła siedziałaby teraz sama, więc w gruncie rzeczy cieszyła się z takiego obrotu sytuacji. Miała coś dodać, ale widok Morwen odebrał jej głos. Chwilę się zapatrzyła na to idealne ciało, które zasiadło na jednym z wolnych miejsc i uśmiechnęła do siebie smutno. Gdyby takie geny były jej przeznaczone... Nigdy by nie musiała narzekać na brak zainteresowania ze strony normalnych anglików.
- Nie czuje się jeszcze zbyt komfortowo w towarzystwie... - powiedziała, odwracając w końcu wzrok i patrząc teraz na przyjaciela. Nie była to do końca prawda. Bal charytatywny u Ministra Magii w końcu przebiegł w miarę w porządku i Asim naprawdę wyglądał swobodnie i jak przystało na czarodzieja z Europy. Dlatego musiała sprostować - Chociaż chodzi konkretnie o Uliza... Znaczy Williama. William też jest do niego na razie uprzedzony, więc nie chciałam mu psuć humoru w dniu jego ślubu. Ty też za nim nie przepadasz, prawda? -spytała, choć stwierdziła oczywiste, więc to było pytanie retoryczne i nie oczekiwała na nie reakcji. Westchnęła cicho, sięgając po jakąś wegetariańską sałatkę i nałożyła sobie porcję na talerz.
- Jakkolwiek by się nie starał to cały czas się potykamy w tym niby związku. Chyba będę musiała to zakończyć. Nie wyobrażam sobie to ciągnąć w ten sposób...
Może to nie był najlepszy moment na zwierzenia, ale rozmowa o Baharze zawsze sprowadzała się do tego samego. Dobry humor Bułgarki gdzieś ulatywał, a w jej głowie pojawiało się milion wątpliwości dotyczących jej znajomości z Arabem. Podziwiała Aarona za to, że był z Wilsonówną nawet jeśli ona za nią nie przepadało. Dla niej liczyło się zdanie Matlucka i Greengrassa na tyle, że bez ich aprobaty nie potrafiła normalnie funkcjonować i się zaangażować. A może nie chciała?
- Boję się, że się we mnie zakocha, a ja tego nie odwzajemnię. Więc nie powinnam dawać mu nadziei?
- Nie czuje się jeszcze zbyt komfortowo w towarzystwie... - powiedziała, odwracając w końcu wzrok i patrząc teraz na przyjaciela. Nie była to do końca prawda. Bal charytatywny u Ministra Magii w końcu przebiegł w miarę w porządku i Asim naprawdę wyglądał swobodnie i jak przystało na czarodzieja z Europy. Dlatego musiała sprostować - Chociaż chodzi konkretnie o Uliza... Znaczy Williama. William też jest do niego na razie uprzedzony, więc nie chciałam mu psuć humoru w dniu jego ślubu. Ty też za nim nie przepadasz, prawda? -spytała, choć stwierdziła oczywiste, więc to było pytanie retoryczne i nie oczekiwała na nie reakcji. Westchnęła cicho, sięgając po jakąś wegetariańską sałatkę i nałożyła sobie porcję na talerz.
- Jakkolwiek by się nie starał to cały czas się potykamy w tym niby związku. Chyba będę musiała to zakończyć. Nie wyobrażam sobie to ciągnąć w ten sposób...
Może to nie był najlepszy moment na zwierzenia, ale rozmowa o Baharze zawsze sprowadzała się do tego samego. Dobry humor Bułgarki gdzieś ulatywał, a w jej głowie pojawiało się milion wątpliwości dotyczących jej znajomości z Arabem. Podziwiała Aarona za to, że był z Wilsonówną nawet jeśli ona za nią nie przepadało. Dla niej liczyło się zdanie Matlucka i Greengrassa na tyle, że bez ich aprobaty nie potrafiła normalnie funkcjonować i się zaangażować. A może nie chciała?
- Boję się, że się we mnie zakocha, a ja tego nie odwzajemnię. Więc nie powinnam dawać mu nadziei?
Re: Namiot weselny
Na początku również nie zwracał uwagi na to co mówiła dziewczyna. Ot takie zaćmienie umysłu młodego chłopaka z powodu eleganckiej kobiety. Załapał jednak, że powinien słuchać mniej więcej przy trzecim wypowiedzianym przez nią słowie także nie było najgorzej.
- Hej, na mnie nie patrz. Wiesz, że ja mam na pieńku i z Grengrassem, a i Asim mi nie podchodzi jeżeli mam być szczery. Chociaż z Williamem ostatnio nie jest aż tak tragicznie...
Powiedział zamyślając się na chwilę. Wieczór kawalerski przebiegł bez spięć. Może nie byli najlepszymi kumplami, ale chyba obaj doszli już do tego momentu swojego rozwoju umysłowego w którym docinanie sobie nawzajem i ciągłe wywyższenia są na tyle nudne, że nie się po prostu nie chce i łatwiej żyje się w pokoju. A przynajmniej we względnym pokoju. Słysząc wątpliwości Zoi Aaron momentalnie wstał z krzesła i złapał dwa kieliszki szampana z tacy, która przechodziła obok. Skoro świętowanie się zaczęło to i alkohol mógł się polać.
- Wiesz Zoja. jeżeli czujesz, że nie gra to nie ma co tego ciągnąć.
Powiedział brutalnie prosto z mostu wręczając jej kieliszek. Nie był osobą, która ubierze w piękne słowa gównianą sytuację i tak było też w tym przypadku. Poza tym... U niego też nie działo się jakoś bajecznie.
- Skoro masz takie obawy to nie wiem... Jak jesteś pewna, że go nie pokochasz, to nie ma co bawić się w kotka i myszkę, a jeżeli nie to masz dwa wyjścia. Po pierwsze słuchać się moich i Williama niezbyt miłych słów w stosunku do tego chłopaka albo mimo wszystko spróbować. Ty wiesz najlepiej czy do ciebie pasuje czy nie.
Stuknął kieliszkiem w swój kieliszek i upił łyk bąbelkowego trunku. Szampan. Nawalić się tym będzie bardzo łatwo.
- Cokolwiek nie zrobisz i tak cię wesprę. Może i go nie polubię, ale dam mu spokój.
- Hej, na mnie nie patrz. Wiesz, że ja mam na pieńku i z Grengrassem, a i Asim mi nie podchodzi jeżeli mam być szczery. Chociaż z Williamem ostatnio nie jest aż tak tragicznie...
Powiedział zamyślając się na chwilę. Wieczór kawalerski przebiegł bez spięć. Może nie byli najlepszymi kumplami, ale chyba obaj doszli już do tego momentu swojego rozwoju umysłowego w którym docinanie sobie nawzajem i ciągłe wywyższenia są na tyle nudne, że nie się po prostu nie chce i łatwiej żyje się w pokoju. A przynajmniej we względnym pokoju. Słysząc wątpliwości Zoi Aaron momentalnie wstał z krzesła i złapał dwa kieliszki szampana z tacy, która przechodziła obok. Skoro świętowanie się zaczęło to i alkohol mógł się polać.
- Wiesz Zoja. jeżeli czujesz, że nie gra to nie ma co tego ciągnąć.
Powiedział brutalnie prosto z mostu wręczając jej kieliszek. Nie był osobą, która ubierze w piękne słowa gównianą sytuację i tak było też w tym przypadku. Poza tym... U niego też nie działo się jakoś bajecznie.
- Skoro masz takie obawy to nie wiem... Jak jesteś pewna, że go nie pokochasz, to nie ma co bawić się w kotka i myszkę, a jeżeli nie to masz dwa wyjścia. Po pierwsze słuchać się moich i Williama niezbyt miłych słów w stosunku do tego chłopaka albo mimo wszystko spróbować. Ty wiesz najlepiej czy do ciebie pasuje czy nie.
Stuknął kieliszkiem w swój kieliszek i upił łyk bąbelkowego trunku. Szampan. Nawalić się tym będzie bardzo łatwo.
- Cokolwiek nie zrobisz i tak cię wesprę. Może i go nie polubię, ale dam mu spokój.
Re: Namiot weselny
Kiedy ceremonia dobiegła końca, tak samo jak żenujący moment ogólnego wzruszenia, euforii i jednoczesnego składania sobie nawzajem życzeń, Adrienne odnalazła w tłumie Luisa. W końcu odetchnęła, kiedy złapała pod rękę swojego narzeczonego i z roztargnieniem oparła głowę o jego ramię. Wypełnił już swoje zadanie jako drużba, teraz to ona go potrzebowała. Jeszcze chwilę pod namiotem panował chaos, zanim krzesła się rozstąpiły i pojawiły się stoły udekorowane najrozmaitszym jedzeniem. Mogła na moment odnaleźć utracone opanowanie przy boku Argentyńczyka, ponieważ ten tradycyjny obrzęd zaślubin trochę ją zestresował (możliwe też, że był to cały czas wpływ tych niemilknących, piekielnych dud, które wciąż im towarzyszyły). Z boku wyglądała na osobę, którą też po prostu całe widowisko poruszyło, ale Castellani chyba akurat się domyślał, że przytłoczyło ją prędzej wyobrażenie samej siebie na miejscu Cassidy, niż to, że młody Greengrass zyskał żonę z dobrego domu.
- Twoja bratanica ma już bardzo ładny brzuszek - zauważyła z lekkim uśmiechem, zmieniając ogólny temat, który brzęczał na sali. Nie było im dane jednak dłużej o tym porozmawiać, jak w końcu domyśliła się kim była siedząca obok niej brunetka, ponieważ zaczęło się zajmowanie miejsc.
- Luis, Ada!
Wskazano im miejsca przy stole dla państwa młodych, przy rodzinie pana młodego i od strony pana młodego, bo przecież pan młody wybrał go sobie za kolegę! No oczywiście, ku*wa mać!
Ze sztucznym uśmiechem przyczepionym do twarzy i gulą w gardle, usiadła koło Luisa, który według tradycji miał obok siebie pana młodego, a po jej drugiej stronie centralnie ramię w ramię... Hyperion i Catherine. Adrienne położyła Castellaniemu dłoń na udzie, jakby to miało ją uspokajać w razie czego, a drugą błyszczącą wciąż zaręczynowym pierścionkiem, wznosiła toast razem ze wszystkimi.
- Czy czarownice również rzucają bukietami? - zapytała z ciekawości, kiedy już usiedli. Nie pamiętała, żeby Suzanne coś takiego robiła u siebie podczas wesela, ale prawdą jest to, że wtedy nie przyszło by jej nawet do głowy wziąć w czymś takim udział. Jej żołądek odmówił też jakiejkolwiek innej formy kolacji, która nie jest w postaci alkoholu, więc nie poszła w ślady pozostałych gości i nie nałożyła sobie jedzenia. Dlatego postanowiła podtrzymać jakąś rozmowę...
- Twoja bratanica ma już bardzo ładny brzuszek - zauważyła z lekkim uśmiechem, zmieniając ogólny temat, który brzęczał na sali. Nie było im dane jednak dłużej o tym porozmawiać, jak w końcu domyśliła się kim była siedząca obok niej brunetka, ponieważ zaczęło się zajmowanie miejsc.
- Luis, Ada!
Wskazano im miejsca przy stole dla państwa młodych, przy rodzinie pana młodego i od strony pana młodego, bo przecież pan młody wybrał go sobie za kolegę! No oczywiście, ku*wa mać!
Ze sztucznym uśmiechem przyczepionym do twarzy i gulą w gardle, usiadła koło Luisa, który według tradycji miał obok siebie pana młodego, a po jej drugiej stronie centralnie ramię w ramię... Hyperion i Catherine. Adrienne położyła Castellaniemu dłoń na udzie, jakby to miało ją uspokajać w razie czego, a drugą błyszczącą wciąż zaręczynowym pierścionkiem, wznosiła toast razem ze wszystkimi.
- Czy czarownice również rzucają bukietami? - zapytała z ciekawości, kiedy już usiedli. Nie pamiętała, żeby Suzanne coś takiego robiła u siebie podczas wesela, ale prawdą jest to, że wtedy nie przyszło by jej nawet do głowy wziąć w czymś takim udział. Jej żołądek odmówił też jakiejkolwiek innej formy kolacji, która nie jest w postaci alkoholu, więc nie poszła w ślady pozostałych gości i nie nałożyła sobie jedzenia. Dlatego postanowiła podtrzymać jakąś rozmowę...
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Szkocja :: Greenock :: Greengrass Manor
Strona 2 z 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach