Namiot weselny
+24
Ophelia Cortez
Morwen Blodeuwedd
Aleksander Cortez
Brandon Tayth
Bohater Niezależny
Monika Kruger
Caliente Thomas
Luis Castellani
Konrad Moore
William Greengrass
Christine Greengrass
Suzanne Castellani
Dymitr Milligan
Andrew Wilson
Adrienne Cryan
Catherine Greengrass
Cassidy Thomas
Adrienne Matluck
Vanadesse Devereux
Logan Campbell
Micah Johansen
Zoja Yordanova
Meredith Cooper
Hyperion Greengrass
28 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Szkocja :: Greenock :: Greengrass Manor
Strona 3 z 5
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Namiot weselny
First topic message reminder :
ZA ZGODĄ ADMINISTRACJI - BILOKACJA NA CZAS WESELA!
Ogromny namiot weselny rozstawiony był z dala od od zamku Greengrassów tuż nad samym jeziorem w najbardziej płaskim i rozległym terenie. Trawa została tu magicznie odświeżona i wzmocniona, a błoto, które o tej porze rok ubyło nieuniknione magicznie zniknęło ustępując miejsca twardemu, stabilnemu gruntowi. Choć do wiosny było jeszcze daleko, a pogoda nie wydawała się na to pozwolić, to jednak zrezygnowano ze ścian namiotu na rzecz przepięknych widoków na jezioro, góry, las i zamek. W namiocie było jednak przyjemnie ciepło. Z sufitu zwisały pięknie pachnące świeże kwiaty, a całość oświetlały unoszące się pod sufitem świece.
Na początku ceremonii namiot wypełniały tylko białe ozdobione zieloną tkaniną krzesła, które zwrócone były w stronę jeziora. Krzesła stały rzędami po lewej i po prawej stronie, środkiem zaś rozciągał się czerwony, długi dywan, po którym kroczyć będzie panna młoda. Po zakończonej ceremonii zaślubin rzędy krzeseł ustąpią miejsca okrągłym stołom ustawionym po lewej jak i po prawej stronie. Na środku zaś na tle jeziora stanie długi stół dla młodej pary i ich najbliższych, a środek zamieni się w wielki parkiet. Wieczór umilać będzie orkiestra ustawiona po bokach namiotu przygrywając tradycyjne skoczne utwory szkockie.
Ponieważ na terenie całej posiadłości nie można się teleportować, a sam zamek jest nienanoszalny w celu ułatwienia gościom przybycia na ten uroczysty wieczór wysłane zaproszenia zostały zamienione w świstokliki, które przeniosą zaproszonych przed bramę w kilkuminutowych odstępach czasu. Tam na gości czekać będzie dwóch odźwiernych ubranych w tradycyjne szkockie kilty, którzy odhaczali na liście przybyłych i kierowali ich dalej, gdzie czekały białe bryczki ozdobione kwiatami i wstążkami zaprzężone w białe, skrzydlate konie, które odwoziły gości pod namiot i wracały po kolejnych.
Ogromny namiot weselny rozstawiony był z dala od od zamku Greengrassów tuż nad samym jeziorem w najbardziej płaskim i rozległym terenie. Trawa została tu magicznie odświeżona i wzmocniona, a błoto, które o tej porze rok ubyło nieuniknione magicznie zniknęło ustępując miejsca twardemu, stabilnemu gruntowi. Choć do wiosny było jeszcze daleko, a pogoda nie wydawała się na to pozwolić, to jednak zrezygnowano ze ścian namiotu na rzecz przepięknych widoków na jezioro, góry, las i zamek. W namiocie było jednak przyjemnie ciepło. Z sufitu zwisały pięknie pachnące świeże kwiaty, a całość oświetlały unoszące się pod sufitem świece.
Na początku ceremonii namiot wypełniały tylko białe ozdobione zieloną tkaniną krzesła, które zwrócone były w stronę jeziora. Krzesła stały rzędami po lewej i po prawej stronie, środkiem zaś rozciągał się czerwony, długi dywan, po którym kroczyć będzie panna młoda. Po zakończonej ceremonii zaślubin rzędy krzeseł ustąpią miejsca okrągłym stołom ustawionym po lewej jak i po prawej stronie. Na środku zaś na tle jeziora stanie długi stół dla młodej pary i ich najbliższych, a środek zamieni się w wielki parkiet. Wieczór umilać będzie orkiestra ustawiona po bokach namiotu przygrywając tradycyjne skoczne utwory szkockie.
Ponieważ na terenie całej posiadłości nie można się teleportować, a sam zamek jest nienanoszalny w celu ułatwienia gościom przybycia na ten uroczysty wieczór wysłane zaproszenia zostały zamienione w świstokliki, które przeniosą zaproszonych przed bramę w kilkuminutowych odstępach czasu. Tam na gości czekać będzie dwóch odźwiernych ubranych w tradycyjne szkockie kilty, którzy odhaczali na liście przybyłych i kierowali ich dalej, gdzie czekały białe bryczki ozdobione kwiatami i wstążkami zaprzężone w białe, skrzydlate konie, które odwoziły gości pod namiot i wracały po kolejnych.
Ostatnio zmieniony przez Hyperion Greengrass dnia Wto 24 Lut 2015, 20:29, w całości zmieniany 1 raz
Re: Namiot weselny
Stojąc tak przez chwilkę znalazł dla siebie i dla siostry miejsca na końcu, wskazał na nie lekko głową i tam też się po cichu przenieśli, nie minęła chwila, a w namiocie pojawiła się kolejna osoba. Jego usta wykrzywiły się w drobnym uśmieszku po szybkim zlustrowaniu stroju kobiety. A może i w jego połowicznym braku? No jednak jak to przystało na panią Morwen to zawsze musiała wyróżniać się w tłumie. Ciekawiło go którą suknię bardziej zapamiętają ludzie, panny młodej, czy dyrektor Filii Aurorów. Odwrócił swój wzrok jednak bardzo szybko i znów skupił go na najważniejszych osobach tego wieczoru. Pan młody nie wyglądał najlepiej, podtrzymywany przez swojego drużbę wyglądał jakby go ogłuszyli i postawili przed ołtarzem. Pewnie przed przyjazdem, albo i teraz niektóre osoby rozpoczęły obstawiać zakłady, czy William dotrwa szczęśliwie do końca ceremonii, czy też wyrzuci coś w jej trakcie z siebie(oby tylko nie na sukienkę Cassidy) lub poleci jakby oberwał drętwotą. Podczas tego jak szła jeszcze panienka w bieli to miał chwilkę, dosłownie moment, by przelecieć spojrzeniem po obecnych tutaj ludziach i zauważył, że przynajmniej teraz wszelkie spojrzenia brzydszej płci są skierowane na Cassidy i jej strój, a nie innej pani. To dobrze, pewnie głowa rodziny nie darowałby tego dyrektorce FA. Dopatrzył się wśród towarzystwa mniej lub bardziej znanych mu osobistości, person z szkoły, a nawet i z rodziny. Na której to zatrzymał się nieco dłużej. Nie to, że zamierzał zaniedbywać jakże ważny obowiązek patrzenia się jedynie na najważniejsze tutaj osoby. Jednak ten widok zmartwił i trochę zaskoczył Corteza. Oderwał swoje spojrzenie od tej dwójki i powrócił do innej pary bowiem ceremonia się właśnie rozpoczęła.
Pierwsze Tak zostało wypowiedziane szybko i bez jakiegokolwiek zawahania. Przyszła kolej więc na pana młodego i tutaj się zaczęło robić ciekawie. Cisza, grobowa cisza, William obserwujący cały tłum jakby chciał wypatrzyć swojej drugiej lubej, jakby czekał na jakiś okrzyk jednej z dziewczyn oznajmiający, że się nie zgadza na to małżeństwo. Oczywiście w żadnym wypadku nie życzył źle tej dwójce, ale to było by tak bardzo w stylu tak wielkich rodów, że w zasadzie pewnie nikogo by to nie zaskoczyło. I ciekawiło Corteza, czy tylko on czeka na jakiś taki moment, czy jednak wszyscy mają ochotę krzyknąć głośno Tak! Powiedz Tak! chcąc pomóc zagubionemu młodzieńcowi znaleźć to odpowiednie słowo, to najważniejsze słowo w całej tej uroczystości, które to Szkot zapomniał, bądź miał na końcu języka. W porę się opamiętał i nikt nie musiał interweniować. Usłyszał kilkanaście wypuszczonych oddechów, które to zamarły w tym momencie. Pocałunek i można było klaskać. Normalnie, bez zbędnego szaleństwa, lecz i tak by to nikt nie mógł przyczepić się, że młody Cortez im źle życzył i był niezadowolony z takiego zakończenia. Bo przecież nie był i każde klaśnięcie było szczere co też odmalowało się na jego twarzy w postaci szerokiego uśmiechu. I szczęścia w oczach którym zarażała wszystkich nowa pani Greengrass. Zdawało się, że i William ożył i nie wyglądał tak jakby go zmuszono do stania tam gdzie stał. Wszyscy powstawali jeszcze długo klaszcząc i rzucając się na świeżo upieczone małżeństwo coby złożyć im życzenia. On nie zamierzał tego robić. Nie zamierzał się rzucać jak wygłodniała mantykora, czekał w spokoju, siadając sobie znów na krzesełku razem z swoją siostrą, tym razem gdzieś z przodu, bo miejsca właśnie się zwolniły. Znów zaczął obserwować zgromadzonych tutaj licznie gości. Obserwował, kto przyszedł z kim, lecz nie po to by móc obgadać każdą parę. Raczej chciał się zorientować w sytuacji, bo w tych sprawach zawsze był z tyłu, daaleko w tyle, bo nie interesowało go to zazwyczaj zbytnio. Jednak taka szansa jak dzisiaj może nie przytrafić się za szybko. I w zasadzie to interesowały go najbardziej dwie pary. Lena-Brandon i Dymitr-Monika. Stanowiło to wręcz pewną zagadkę, enigmę dzisiejszego wieczoru, którą musiał rozwiązać. W głowie już zaczął ustalać sobie plan jak to zrobić... Ale zaraz! Moment! Bo tłum się jakoś tak przerzedził i można było wstać i się przygotować do złożenia nowożeńcom jakiś życzeń, które też wymyślał dość długo, ale jak to bywało w zwyczaju pewnie i tak coś poplącze i wyjdzie jeden wieli, niezrozumiały mętlik. W pierwszej kolejności należało jednak przygotować prezenty. Rozpiął pomału płaszcz i sięgnął do bardzo głębokiej kieszeni, wyciągnął z niej jedno drewniane pudełeczko, płaską szkatułkę wykonaną z drewna hebanowego, zdobioną. Ta miała być dla panny młodej? Tak, tak. W takiej kolejności, lecz by nie popełnić głupiej wtopy odwrócił szkatułkę stuknął w cztery rogi pudełka, a to wydało cichy dźwięk otwieranego zameczka i otworzyło się lekko. Zerknął szybko do środka. Dostrzegł naszyjnik z białego złota z liczną ilością małych okrągłych diamentów i przezroczystych kryształków, które to zmieniają swoją barwę na taką o jakiej zamarzy sobie jedynie właścicielka nosząca ten naszyjnik. Leżał on na jasnoniebieskiej poduszeczce, a na jej środku mały srebrny kluczyk do tej skrzyneczki. Która po wyjęciu owej poduszki wcale nie okazuje się być tak mało pojemna i z pewnością na coś się przyda nowożeńcom. Zamknął lekko i oddał ją w ręce swojej młodszej siostry. Znów sięgnął do kieszeni i wyciągnął drugą taką samą szkatułkę i położył ją na krześle na którym przed momentem siedział, by doprowadzić swoje szaty do poprzedniego stanu. W tym pudełku był również naszyjnik może nie z tak cennego surowca jak poprzedni - ponieważ z brązu, ale tak na prawdę był może i jeszcze raz tak cenny jak tamten. Ten bowiem wykonany był przez rzemieślników którzy może i nie znali pisma, ale potrafili robić tak cudowne rzeczy, że niejeden jubiler dałby sobie uciąć nogi byleby tylko posiąść takie same umiejętności. W dodatku posiadał tak długą historię, że można byłoby opowiadać ją cały dzień dochodząc do sedna, że stworzył go pewien Aztecki rzemieślnik, wcale nie tak bogaty, ale jednak bardzo zdolny. A naszyjnik liczy sobie ok tysiąc lat i pochodzi z najbardziej strzeżonego skarbca rodziny Cortezów. A każdy z podłużnych kamieni był w środku pusty tak by dało się tam wlać jakiś płyn, czy proszek i jedynie osoba go nosząca była w stanie odczepić kamień i użyć jego zawartości.
Podniósł szkatułkę i spojrzał porozumiewawczo na siostrę, że już jest gotowy i mogą iść. Stanęli mniej więcej jako ostatni nie chcąc się przeciskać przez tłumy i widząc Lenę która to zamierzała pogratulować im jako ostatnia posłał jej lekki uśmiech.
- No to wszystkiego najlepszego, dużo szczęścia, by wasza miłość cały czas się rozwijała, jeśli może jeszcze bardziej. Spokoju, byście mogli odetchnąć od wszelkich problemów i cieszyć się sobą, zapominając o całym świecie, bo pewnie zrobi się teraz o Was głośno - powiedział zaczynając już trochę improwizować, bo jak zwykle zbyt się stresując składaniem życzeń zapomniał co miał przygotowane i nagle coś mu się przypominało wprowadzając jeszcze większy bałagan w jego myślach. Zawiesił się na dwie trzy sekundy mając jeszcze w głowie setki pomysłów coby im życzyć ale nie było teraz czasu na składanie ich w zdania, zwłaszcza, że pewnie i tak już byli nieźle zmęczeni tym wszystkim, a tak na prawdę ich wieczór dopiero się zaczynał.
- No i też macie tutaj pewien podarunek i zarazem chcę też przeprosić, za nieobecność reszty rodziny, ale właśnie dzisiaj też odbywa się spotkanie, które nie mogło zostać przesunięte - dodał z skruchą w głosie - Dlatego przesyłam i w ich imieniu Wam wszelkiej pomyślności, mając nadzieję, że zostanie Nam wybaczona ta mała nieobecność, a my postaramy się godnie ich zastąpić i reprezentować - skończył swoją małą przemowę. Tym razem już jednak bez żadnych zacięć, wykutą na blachę, jednak tak samo powiedzianą z głębi swojego okropnego serca. Po czym wręczył swój podarunek Williamowi, a siostra swój. - Ach, by je otworzyć należy stuknąć palcem w cztery górne rogi szkatułki - dopowiedział bo przypomniało mu się, że nie podał drobnej instrukcji jak je otworzyć. Bowiem różdżką nie dałoby się tego zrobić, a każdy nie pasujący kluczyk by się łamał w zamku pudełka. Skinął lekko jeszcze głową i z uśmiechem odszedł w bok tam gdzie stał Hyperion i wskazywał wszystkim gościom ich miejsca. W które to też się udał wraz z swojąprzyboczną siostrzyczką.
Pierwsze Tak zostało wypowiedziane szybko i bez jakiegokolwiek zawahania. Przyszła kolej więc na pana młodego i tutaj się zaczęło robić ciekawie. Cisza, grobowa cisza, William obserwujący cały tłum jakby chciał wypatrzyć swojej drugiej lubej, jakby czekał na jakiś okrzyk jednej z dziewczyn oznajmiający, że się nie zgadza na to małżeństwo. Oczywiście w żadnym wypadku nie życzył źle tej dwójce, ale to było by tak bardzo w stylu tak wielkich rodów, że w zasadzie pewnie nikogo by to nie zaskoczyło. I ciekawiło Corteza, czy tylko on czeka na jakiś taki moment, czy jednak wszyscy mają ochotę krzyknąć głośno Tak! Powiedz Tak! chcąc pomóc zagubionemu młodzieńcowi znaleźć to odpowiednie słowo, to najważniejsze słowo w całej tej uroczystości, które to Szkot zapomniał, bądź miał na końcu języka. W porę się opamiętał i nikt nie musiał interweniować. Usłyszał kilkanaście wypuszczonych oddechów, które to zamarły w tym momencie. Pocałunek i można było klaskać. Normalnie, bez zbędnego szaleństwa, lecz i tak by to nikt nie mógł przyczepić się, że młody Cortez im źle życzył i był niezadowolony z takiego zakończenia. Bo przecież nie był i każde klaśnięcie było szczere co też odmalowało się na jego twarzy w postaci szerokiego uśmiechu. I szczęścia w oczach którym zarażała wszystkich nowa pani Greengrass. Zdawało się, że i William ożył i nie wyglądał tak jakby go zmuszono do stania tam gdzie stał. Wszyscy powstawali jeszcze długo klaszcząc i rzucając się na świeżo upieczone małżeństwo coby złożyć im życzenia. On nie zamierzał tego robić. Nie zamierzał się rzucać jak wygłodniała mantykora, czekał w spokoju, siadając sobie znów na krzesełku razem z swoją siostrą, tym razem gdzieś z przodu, bo miejsca właśnie się zwolniły. Znów zaczął obserwować zgromadzonych tutaj licznie gości. Obserwował, kto przyszedł z kim, lecz nie po to by móc obgadać każdą parę. Raczej chciał się zorientować w sytuacji, bo w tych sprawach zawsze był z tyłu, daaleko w tyle, bo nie interesowało go to zazwyczaj zbytnio. Jednak taka szansa jak dzisiaj może nie przytrafić się za szybko. I w zasadzie to interesowały go najbardziej dwie pary. Lena-Brandon i Dymitr-Monika. Stanowiło to wręcz pewną zagadkę, enigmę dzisiejszego wieczoru, którą musiał rozwiązać. W głowie już zaczął ustalać sobie plan jak to zrobić... Ale zaraz! Moment! Bo tłum się jakoś tak przerzedził i można było wstać i się przygotować do złożenia nowożeńcom jakiś życzeń, które też wymyślał dość długo, ale jak to bywało w zwyczaju pewnie i tak coś poplącze i wyjdzie jeden wieli, niezrozumiały mętlik. W pierwszej kolejności należało jednak przygotować prezenty. Rozpiął pomału płaszcz i sięgnął do bardzo głębokiej kieszeni, wyciągnął z niej jedno drewniane pudełeczko, płaską szkatułkę wykonaną z drewna hebanowego, zdobioną. Ta miała być dla panny młodej? Tak, tak. W takiej kolejności, lecz by nie popełnić głupiej wtopy odwrócił szkatułkę stuknął w cztery rogi pudełka, a to wydało cichy dźwięk otwieranego zameczka i otworzyło się lekko. Zerknął szybko do środka. Dostrzegł naszyjnik z białego złota z liczną ilością małych okrągłych diamentów i przezroczystych kryształków, które to zmieniają swoją barwę na taką o jakiej zamarzy sobie jedynie właścicielka nosząca ten naszyjnik. Leżał on na jasnoniebieskiej poduszeczce, a na jej środku mały srebrny kluczyk do tej skrzyneczki. Która po wyjęciu owej poduszki wcale nie okazuje się być tak mało pojemna i z pewnością na coś się przyda nowożeńcom. Zamknął lekko i oddał ją w ręce swojej młodszej siostry. Znów sięgnął do kieszeni i wyciągnął drugą taką samą szkatułkę i położył ją na krześle na którym przed momentem siedział, by doprowadzić swoje szaty do poprzedniego stanu. W tym pudełku był również naszyjnik może nie z tak cennego surowca jak poprzedni - ponieważ z brązu, ale tak na prawdę był może i jeszcze raz tak cenny jak tamten. Ten bowiem wykonany był przez rzemieślników którzy może i nie znali pisma, ale potrafili robić tak cudowne rzeczy, że niejeden jubiler dałby sobie uciąć nogi byleby tylko posiąść takie same umiejętności. W dodatku posiadał tak długą historię, że można byłoby opowiadać ją cały dzień dochodząc do sedna, że stworzył go pewien Aztecki rzemieślnik, wcale nie tak bogaty, ale jednak bardzo zdolny. A naszyjnik liczy sobie ok tysiąc lat i pochodzi z najbardziej strzeżonego skarbca rodziny Cortezów. A każdy z podłużnych kamieni był w środku pusty tak by dało się tam wlać jakiś płyn, czy proszek i jedynie osoba go nosząca była w stanie odczepić kamień i użyć jego zawartości.
Podniósł szkatułkę i spojrzał porozumiewawczo na siostrę, że już jest gotowy i mogą iść. Stanęli mniej więcej jako ostatni nie chcąc się przeciskać przez tłumy i widząc Lenę która to zamierzała pogratulować im jako ostatnia posłał jej lekki uśmiech.
- No to wszystkiego najlepszego, dużo szczęścia, by wasza miłość cały czas się rozwijała, jeśli może jeszcze bardziej. Spokoju, byście mogli odetchnąć od wszelkich problemów i cieszyć się sobą, zapominając o całym świecie, bo pewnie zrobi się teraz o Was głośno - powiedział zaczynając już trochę improwizować, bo jak zwykle zbyt się stresując składaniem życzeń zapomniał co miał przygotowane i nagle coś mu się przypominało wprowadzając jeszcze większy bałagan w jego myślach. Zawiesił się na dwie trzy sekundy mając jeszcze w głowie setki pomysłów coby im życzyć ale nie było teraz czasu na składanie ich w zdania, zwłaszcza, że pewnie i tak już byli nieźle zmęczeni tym wszystkim, a tak na prawdę ich wieczór dopiero się zaczynał.
- No i też macie tutaj pewien podarunek i zarazem chcę też przeprosić, za nieobecność reszty rodziny, ale właśnie dzisiaj też odbywa się spotkanie, które nie mogło zostać przesunięte - dodał z skruchą w głosie - Dlatego przesyłam i w ich imieniu Wam wszelkiej pomyślności, mając nadzieję, że zostanie Nam wybaczona ta mała nieobecność, a my postaramy się godnie ich zastąpić i reprezentować - skończył swoją małą przemowę. Tym razem już jednak bez żadnych zacięć, wykutą na blachę, jednak tak samo powiedzianą z głębi swojego okropnego serca. Po czym wręczył swój podarunek Williamowi, a siostra swój. - Ach, by je otworzyć należy stuknąć palcem w cztery górne rogi szkatułki - dopowiedział bo przypomniało mu się, że nie podał drobnej instrukcji jak je otworzyć. Bowiem różdżką nie dałoby się tego zrobić, a każdy nie pasujący kluczyk by się łamał w zamku pudełka. Skinął lekko jeszcze głową i z uśmiechem odszedł w bok tam gdzie stał Hyperion i wskazywał wszystkim gościom ich miejsca. W które to też się udał wraz z swoją
Aleksander CortezKlasa VII - Urodziny : 30/04/2005
Wiek : 19
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Genetyka : wężousty
Re: Namiot weselny
Rae Laetitia, dotychczas nie chadzała na podobnego rodzaju uroczystości. Nie bywała na balach koktajlowych, zaręczynowych przyjęciach ani nawet na weselach. Z racji swej nadzwyczaj butnej natury jak i nieodpowiedniego wieku, zostawała w rodzinnej rezydencji (oczywiście z polecenia najukochańszej mamusi), kiedy pozostali bawili się w najlepsze. Wszystko niestety ma swój koniec, a panna Cortez, wraz z nadejściem swych piętnastych urodzin, pogodzić się musiała z przykrymi obowiązkami wiążącymi się z przynależnością do dumnego i jakże arystokratycznego rodu Cortezów. Jak również z obecnością na istotnych dla czarodziejskiej społeczności, zdarzeniach. Sukienka, która stanowiła jej odzienie, na ten choć zimowy, to ciepły wieczór, została zamówiona przez Beatrix (najukochańszą mamusię) w jednym z najbardziej znanych czarodziejskich domów mody. Rae Laetitii nie obchodziło jednak skąd pochodzi tkanina, ani jak drogie były kamienie i nici użyte to jej wykończenia. Zbyt młody wiek i zbyt świeży, łaknący doświadczenia umysł nie pozwalał cieszyć się rzeczą tak przyziemną, jak sukienka, którą i tak założy pewnie tylko raz.
Co innego, uroczystość zaślubin! Panience Cortez po raz pierwszy przyszło oglądać tak piękną i jednocześnie smutną i radosną. Dźwięk dud koił pełną młodzieńczego buntu duszę, wręcz wymuszając nań niemą przysięgę posłuszeństwa wobec tradycji i panujących powszechnie zasad.
Gdy ceremonia dobiegła końca, i kiedy już wraz z bratem złożyła młodej parze życzenia, udała się wraz z Alkiem do przydzielonego dlań miejsca. Kiedy już udało jej się posadzić swój kościsty tyłek na wygodnym krześle, zwróciła się do brata:
- Myślałam, że będzie więcej osób ze szkoły. - Zmarszczyła brwi, i odgarnęła za uszy fioletowe pasma włosów. Szare spojrzenie powiodło po twarzach zgromadzonych w obszernym namiocie. Niemalże nikogo nie znała.
Co innego, uroczystość zaślubin! Panience Cortez po raz pierwszy przyszło oglądać tak piękną i jednocześnie smutną i radosną. Dźwięk dud koił pełną młodzieńczego buntu duszę, wręcz wymuszając nań niemą przysięgę posłuszeństwa wobec tradycji i panujących powszechnie zasad.
Gdy ceremonia dobiegła końca, i kiedy już wraz z bratem złożyła młodej parze życzenia, udała się wraz z Alkiem do przydzielonego dlań miejsca. Kiedy już udało jej się posadzić swój kościsty tyłek na wygodnym krześle, zwróciła się do brata:
- Myślałam, że będzie więcej osób ze szkoły. - Zmarszczyła brwi, i odgarnęła za uszy fioletowe pasma włosów. Szare spojrzenie powiodło po twarzach zgromadzonych w obszernym namiocie. Niemalże nikogo nie znała.
Ophelia CortezKlasa IV - Urodziny : 17/09/2008
Wiek : 16
Skąd : Anglia
Krew : Czysta
Re: Namiot weselny
Jednymi z ostatnich gości składającymi życzenia młodej parze była trójka wyróżniających się z tłumu swoim odmiennym strojem. Białym strojem. Co robił Asim na weselu Ulizanego? Robił za tłumacza ojcu. Co jego ojciec robił na weselu Ulizanego? Wynajmował swoje najlepsze konie do przewozu gości weselnych. Hyperion posiadał na własność dwa złociste Abraksany, resztę białych koników musiał jednak wypożyczyć. A kto miał najlepsze konie? Arabowie. A Który arab ma najlepsze, z najlepszych? Na bliskim wschodzie wszyscy wiedzą, że Bahar. A Hyperion musiał mieć najlepsze z najlepszych. Tylko Asim do końca nie miał pojęcia w co się pakuje. Pan Rashid uparł się, że przy tak wielkim zamówieniu musiał na miejscu kontrolować całą sytuację i osobiście zająć się swoimi maleństwami. Hyperion więc z grzeczności zaprosił go wraz z małżonką na ucztę weselną. Z jedną małżonką, bo druga, matka Asima ze względu na swoje plugawe pochodzenie nie miała wstępu do magicznej posiadłości. Oczywiście Hyperion miał w tym inny ukryty cel. To chyba dlatego tak bardzo chciał poznać przyjaciela Zoi licząc, że zyska kolejnego bogatego wspólnika. Szkoda, że nie wiedział, że to jedna i ta sama osoba. Może wtedy "po znajomości" utargowałby jakiś rabacik? Ojciec Asima znał tylko kilka zwrotów po angielsku i żadne nei pasowały do okoliczności, więc zabrał syna, by robił za jego uszy. Gdy więc tłumaczył życzenia czuł niemiły uścisk w żołądku. Ulizany był przyjacielem Zoi więc musiała gdzieś tu być o czym mu nie powiedziała. Nie żeby chciał tu być, ale liczyły się intencje. Powinna mu powiedzieć, że idzie z Aaronem z takiego i takiego powodu. Zrozumiałby. Gdy we trojkę ruszyli do swojego stolika usytuowanego gdzieś na szarym końcu musieli minąć stolik Zoi, który z racji jej bliskich więzi z Williamem sąsiadował z głównym stołem Młodych. Zatrzymał się na chwilę automatycznie posyłając dziewczynie zbolałe spojrzenie. Gdyby tylko słyszał jej rozmowę... Nie słyszał. Słyszał jednak ponaglający głos ojca i ruszył za nim jak na ścięcie. Bała się, że się zakocha? Chyba już za późno...
Asim BaharStudent: Uzdrowicielstwo - Urodziny : 15/02/1995
Wiek : 29
Skąd : Al-Khawaneej, Dubaj, Zjedonoczone Emiraty Arabskie
Krew : 1/2
Re: Namiot weselny
- Już myślałem, że to koniec... - mruknął do żony. Przez krótką chwilę miał ochotę strzelić jakąś klątwą w swojego syna, albo popisowo zdzielić go przez łeb. Na szczęście Cath w porę się zreflektowała, by przytrzymać go za rękę, a Will odzyskał język. I dobrze, bo musieliby połączyć wesele z pogrzebem. Tyle przygotowań i wszystko mógł zepsuć. Ale byłby wstyd! Nie darowałby mu tego. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem i mógł odetchnąć z ulgą. Gdyby tak sięgnąć wstecz pamięcią... Sam także złapał zawieszkę. To chyba rodzinne. Zapomniał już jednak jak wtedy się czuł i nie umiał wykazac empatii. Wtedy był młody i głupi, teraz patrzył na to z innej perspektywy.
Gdy Will i Cass odbierali gratulacje, on, Cath, Caliente i Arenius pomagali gościom znaleźć swoje miejsca. Cholera, dopiero teraz dostrzegł ilu tak naprawdę było gości. Wskazali młodemu arabowi ostatni wolny stolik i zajęli swoje miejsca. Tego chyba też nie przewidział, albo raczej nie przywidziały tego matki państwa młodych. Hyperion między żoną, a kochanką. No jeśli to nie skończy się katastrofą, to będze istny cud. na początku starał się to ignorować. Wzniósł toast za państwa młodych, gdy kieliszki napełniły się najdroższym, słodkim, szampanem, a potem zasiadł między dwiema wspaniałymi, jakże odmiennymi kobietami. Ogień i woda, tylko która była tym ogniem?
- Po bukiet mogą startować tylko wolne panny. Ciebie to już chyba nie dotyczy - uśmiechnął sie do Cryan sięgając po półmisek z pieczonymi żeberkami. Nałożył najpierw żonie, a później sobie, po czym sięgnął po sałatkę. Od zapachu perfum blondynki nie mógł się skupić. Jakie to szczęście, że na jego udach spoczywał sporej wielkości sporran bo inaczej spódniczka mogłaby się nieco unieść.
- Śliczna suknia... Musiała być bardzo droga - mruknął do Ady atakując swoje mięso na talerzu. Cóż, musiał przyznać, że widząc ją dziś pierwszy raz miał ochotę zedrzeć z niej ten materiał. Nie na taką okazję ją zakupił. Nie na taką...
Gdy Will i Cass odbierali gratulacje, on, Cath, Caliente i Arenius pomagali gościom znaleźć swoje miejsca. Cholera, dopiero teraz dostrzegł ilu tak naprawdę było gości. Wskazali młodemu arabowi ostatni wolny stolik i zajęli swoje miejsca. Tego chyba też nie przewidział, albo raczej nie przywidziały tego matki państwa młodych. Hyperion między żoną, a kochanką. No jeśli to nie skończy się katastrofą, to będze istny cud. na początku starał się to ignorować. Wzniósł toast za państwa młodych, gdy kieliszki napełniły się najdroższym, słodkim, szampanem, a potem zasiadł między dwiema wspaniałymi, jakże odmiennymi kobietami. Ogień i woda, tylko która była tym ogniem?
- Po bukiet mogą startować tylko wolne panny. Ciebie to już chyba nie dotyczy - uśmiechnął sie do Cryan sięgając po półmisek z pieczonymi żeberkami. Nałożył najpierw żonie, a później sobie, po czym sięgnął po sałatkę. Od zapachu perfum blondynki nie mógł się skupić. Jakie to szczęście, że na jego udach spoczywał sporej wielkości sporran bo inaczej spódniczka mogłaby się nieco unieść.
- Śliczna suknia... Musiała być bardzo droga - mruknął do Ady atakując swoje mięso na talerzu. Cóż, musiał przyznać, że widząc ją dziś pierwszy raz miał ochotę zedrzeć z niej ten materiał. Nie na taką okazję ją zakupił. Nie na taką...
Ostatnio zmieniony przez Hyperion Greengrass dnia Nie 01 Mar 2015, 01:57, w całości zmieniany 1 raz
Re: Namiot weselny
Faktycznie Catherine tego nie przewidziała. A raczej nie przewidziała tego Caliente. Była to jednak wpadka którą pani Greengrass zamierzała przetrwać udając, że tak własnie miało być. Kiedy wszyscy już zajęli swoje miejsca, a stoły zaczęły się uginać od półmisków razem ze wszystkimi wzniosła toast i upiła tak małego łyka, że jej wargi pociągnięte krwistoczerwoną szminką ledwie musnęły drogiej cieczy. Kiedy Hyperion nakładał na jej talerz jedzenie przeniosła wzrok na Adrienne i Luisa. Dotychczas była wręcz przekonana, że dziedzic Castellanich robi to wszystko z najzwyklejszej w świecie przekory. Udało mu się złapać starego w sidła swojej gierki i odebrał mu ulubioną zabawkę w ramach chłopięcego kaprysu. Nigdy jednak nie myślała, że dojdzie do aż tak poważnych kroków. Nie ukrywajmy, małżeństwo jest poważne. Nawet bardzo poważne. Z tego co pamiętała z rozmów z Luisem zdawał się sądzić, że małżeństwo jest dla niego zbyt poważne. A jednak wielki brylant na palcu dziewczyny mówił wyraźnie, że nie poskąpił w środkach aby udowodnić światu, że jest już jego.
- Właśnie, jak idą przygotowania do ślubu? Ustaliliście już datę? - zapytała przechylając się nieco w stronę młodych, aby mieć lepszy widok na tą dość osobliwą parę. Ostatnio doszła do wniosku, że mogłaby polubić tą blondynkę. Już prawie puściła w niepamięć to, że jej własny mąż posuwał ją pewnie w każdej możliwej pozycji, ale hej! Teraz będzie prawie członkiem rodziny. I niezaprzeczalnie kupiła ją w chwili kiedy pojawiła się w szpitalu tuż po tym jak Marco dostał zawału, żeby potrzymać za rączkę małego Lulu.
- Oczywiście, że była droga. Nie widzisz, że to Dior? - stwierdziła kompletnie ignorując zawartość swojego talerza. Nie była głodna.
- Wyglądasz naprawdę ładnie, moja droga. Widać, że masz klasę. Niektórym jej chwilami brakuje - to mówiąc przeniosła znaczące spojrzenie na półnagą Morwen B. zajmującą stolik niemalże naprzeciwko nich.
- Właśnie, jak idą przygotowania do ślubu? Ustaliliście już datę? - zapytała przechylając się nieco w stronę młodych, aby mieć lepszy widok na tą dość osobliwą parę. Ostatnio doszła do wniosku, że mogłaby polubić tą blondynkę. Już prawie puściła w niepamięć to, że jej własny mąż posuwał ją pewnie w każdej możliwej pozycji, ale hej! Teraz będzie prawie członkiem rodziny. I niezaprzeczalnie kupiła ją w chwili kiedy pojawiła się w szpitalu tuż po tym jak Marco dostał zawału, żeby potrzymać za rączkę małego Lulu.
- Oczywiście, że była droga. Nie widzisz, że to Dior? - stwierdziła kompletnie ignorując zawartość swojego talerza. Nie była głodna.
- Wyglądasz naprawdę ładnie, moja droga. Widać, że masz klasę. Niektórym jej chwilami brakuje - to mówiąc przeniosła znaczące spojrzenie na półnagą Morwen B. zajmującą stolik niemalże naprzeciwko nich.
Catherine GreengrassCzarownica - Urodziny : 16/05/1975
Wiek : 49
Skąd : Szkocja.
Krew : Czysta.
Re: Namiot weselny
Jakże mógłbym zapomnieć. Jeszcze centaur żeby kuśka mu stawała, a jej podkówka żeby miała szczęście i zawsze chciała. Ach, te piękne tradycje. Nie będę miał żadnej na swoim ślubie. Jak ja, ku*wa, nienawidzę tradycji. Im więcej ich poznaję tym bardziej są niedorzeczne. Jak całe to wesele. Wystarczy na to wszystko spojrzeć. Każdy wyciągnął to co miał najlepszego na wieszaku, a goście ze Szkocji którzy normalnie popie*dalają w garniturach teraz noszą te swoje spódniczki prezentując nieogolone kolana całemu światu. Świetnie. Rewelacyjnie. Godne pozazdroszczenia. Nigdy, przenigdy na moim ślubie. Chyba, że Adrienne będzie nalegać na tradycje. Wtedy zacisnę zęby i sam sobie wystrugam tego centaura na płodność klnąc przy tym jak stary szewc. Po skończonej ceremonii wszyscy rzucili się złożyć im życzenia. Ja nie musiałem tego robić. Ot, taki przywilej bycia drużbą. Zamiast tego wzrokiem szukałem Ady. Ona znalazła mnie jednak szybciej. Objąłem ją od razu ramionami składając na jej czole lekki pocałunek żeby w żaden sposób nie zniszczyć jej fryzury i makijażu.
- Nasz ślub będzie taki jak tylko będziemy chcieli. I na pewno nie zaprosimy na nie tych wszystkich ludzi. - wyszeptałem jej do ucha chcąc ją najzwyczajniej w świecie pocieszyć, bo niewątpliwie ta kwestia sprawiła, że panna Cryan nie była w powalającym nastroju.
- Zobaczysz, że będzie fajnie. - dodałem siląc się na wesoły ton. Tak naprawdę też się stresowałem. Chciałem tego, cholernie tego chciałem, ale jednak stresowało mnie to, że ktoś inny może przeforsować tą imprezę na swoją stronę. Że Castellani zrobią z tego kolejne wydarzenie towarzyskie roku i zrobią wszystko, żeby pokazać tym Szkockim, pożal się Merlinie, arystokratom kto ma więcej pieniędzy, klasy i stylu. Że rodzice Adrienne dojdą do wniosku, że jednak mnie nie lubią i po prostu nie przyjdą. Że moja mama coś zrobi czego nie powinna zrobić w trakcie. Dużo czynników niezależnych od nas mogło się wciąć i to było najbardziej stresujące. Przysięgi, obietnice spędzenia ze sobą wieczności i obietnica wobec wszystkich, że niedługo stworzymy prawdziwą rodzinę nie przerażały mnie wcale. To był już mój pewnik. Tego się trzymałem.
- Patrz jak go ma na smyczy. Patrz! - znów powrócił żartobliwy ton kiedy obserwowaliśmy przez krótką chwilę jak Aleksy niemalże niesie ciężarną Suzanne która powoli toczyła się w kierunku stołu przy którym siedziała niemalże cała moja rodzina. My mieliśmy siedzieć gdzieś indziej. I nie wiem co by było gorsze: kwadrans pełen "Luis, ona jest piękna. Będziecie mieć tak piękne dzieci. Macie już datę?" czy grobowa cisza wymieszana z niezręcznymi zagadnieniami obok pape i madre Willa. Nie mieliśmy jednak wyboru. Odsunąłem krzesło Adzie, żeby zajęła swoje miejsce zanim usiadłem obok rozpinając marynarkę od garnituru, tego który zakładam na każdy ślub. To dobry garnitur, na cholerę mi kolejny na tak rzadką okazję? Mimo wszystko zdecydowałem się coś zjeść z nadzieją, że nie stanie mi to w gardle. Skoro Hyperion sięgnął po żeberka, ja wybrałem klasycznego kotleta. Nałożyłem Adzie, potem sobie. To samo stało się z ziemniaczkami i sałatką. Klasycznie. Przechyliłem się do jej ucha:
- Przepraszam, ale o jednym rosołku nie da się żyć. - mając na myśli oczywiście kac-śniadanie które mi zaoferowała nie zmuszając mnie tym samym do przeszukania szafek w nadziei na znalezienie zupki instant. Na szczęście czułem, że nie chce tu być równie mocno co ja. Gdy zacisnęła mi palce na udzie przykryłem jej dłoń swoją dłonią. Padło pytanie, pojawiła się i odpowiedź.
- Wiesz, kochanie. Szkockie tradycje. - wywróciłem teatralnie oczętami szczerząc się znów radośnie. Widziałem jak mój uśmiech działa mu na nerwy. Widziałem to powoli przeżuwając wybornie ubitego kotleta.
- Niedługo. Dowiecie się w swoim czasie. - odpowiedź godna dyplomaty. Resztę słuchałem i przyswajałem, ale już się nie odzywałem. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Lepiej robić sceny z pełnym żołądkiem, prawda? Poza tym prezent mój i Ady zdecydowanie bił na głowę inne prezenty przenoszone przez skrzaty do dorożki, aby potem trafić w całości do zamku. Należał mi się za dobry prezent dobry obiad, prawda?
- Willy słyszysz ten dźwięk? Właśnie pochwa Cassidy zamknęła się bezpowrotnie. - wyszeptałem mu do ucha nie mogąc sobie darować drobnych złośliwości.
- Nasz ślub będzie taki jak tylko będziemy chcieli. I na pewno nie zaprosimy na nie tych wszystkich ludzi. - wyszeptałem jej do ucha chcąc ją najzwyczajniej w świecie pocieszyć, bo niewątpliwie ta kwestia sprawiła, że panna Cryan nie była w powalającym nastroju.
- Zobaczysz, że będzie fajnie. - dodałem siląc się na wesoły ton. Tak naprawdę też się stresowałem. Chciałem tego, cholernie tego chciałem, ale jednak stresowało mnie to, że ktoś inny może przeforsować tą imprezę na swoją stronę. Że Castellani zrobią z tego kolejne wydarzenie towarzyskie roku i zrobią wszystko, żeby pokazać tym Szkockim, pożal się Merlinie, arystokratom kto ma więcej pieniędzy, klasy i stylu. Że rodzice Adrienne dojdą do wniosku, że jednak mnie nie lubią i po prostu nie przyjdą. Że moja mama coś zrobi czego nie powinna zrobić w trakcie. Dużo czynników niezależnych od nas mogło się wciąć i to było najbardziej stresujące. Przysięgi, obietnice spędzenia ze sobą wieczności i obietnica wobec wszystkich, że niedługo stworzymy prawdziwą rodzinę nie przerażały mnie wcale. To był już mój pewnik. Tego się trzymałem.
- Patrz jak go ma na smyczy. Patrz! - znów powrócił żartobliwy ton kiedy obserwowaliśmy przez krótką chwilę jak Aleksy niemalże niesie ciężarną Suzanne która powoli toczyła się w kierunku stołu przy którym siedziała niemalże cała moja rodzina. My mieliśmy siedzieć gdzieś indziej. I nie wiem co by było gorsze: kwadrans pełen "Luis, ona jest piękna. Będziecie mieć tak piękne dzieci. Macie już datę?" czy grobowa cisza wymieszana z niezręcznymi zagadnieniami obok pape i madre Willa. Nie mieliśmy jednak wyboru. Odsunąłem krzesło Adzie, żeby zajęła swoje miejsce zanim usiadłem obok rozpinając marynarkę od garnituru, tego który zakładam na każdy ślub. To dobry garnitur, na cholerę mi kolejny na tak rzadką okazję? Mimo wszystko zdecydowałem się coś zjeść z nadzieją, że nie stanie mi to w gardle. Skoro Hyperion sięgnął po żeberka, ja wybrałem klasycznego kotleta. Nałożyłem Adzie, potem sobie. To samo stało się z ziemniaczkami i sałatką. Klasycznie. Przechyliłem się do jej ucha:
- Przepraszam, ale o jednym rosołku nie da się żyć. - mając na myśli oczywiście kac-śniadanie które mi zaoferowała nie zmuszając mnie tym samym do przeszukania szafek w nadziei na znalezienie zupki instant. Na szczęście czułem, że nie chce tu być równie mocno co ja. Gdy zacisnęła mi palce na udzie przykryłem jej dłoń swoją dłonią. Padło pytanie, pojawiła się i odpowiedź.
- Wiesz, kochanie. Szkockie tradycje. - wywróciłem teatralnie oczętami szczerząc się znów radośnie. Widziałem jak mój uśmiech działa mu na nerwy. Widziałem to powoli przeżuwając wybornie ubitego kotleta.
- Niedługo. Dowiecie się w swoim czasie. - odpowiedź godna dyplomaty. Resztę słuchałem i przyswajałem, ale już się nie odzywałem. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Lepiej robić sceny z pełnym żołądkiem, prawda? Poza tym prezent mój i Ady zdecydowanie bił na głowę inne prezenty przenoszone przez skrzaty do dorożki, aby potem trafić w całości do zamku. Należał mi się za dobry prezent dobry obiad, prawda?
- Willy słyszysz ten dźwięk? Właśnie pochwa Cassidy zamknęła się bezpowrotnie. - wyszeptałem mu do ucha nie mogąc sobie darować drobnych złośliwości.
Re: Namiot weselny
Z trudem się powstrzymywała od wydojenia tego kieliszka do samego końca. Kiedy jej czerwone usta już raz dotknęły szkła to wydawały się nie odlepiać, nawet gdy coś mówiła. Luis gestem dżentelmena nałożył jej obiad na talerz, co skomentowała dziecinnie wzburzonym spojrzeniem. Jej żołądek zakręcił się w pętelkę, niby jak miała przyjąć w siebie kotleta w takim stanie? I niech ją cholera trzaśnie, ale testosteron Greengrass'a był wyczuwalny w powietrzu i niemal miział ją w odkryte partie skóry. Czy to jakaś klątwa? Dlaczego nikt inny tego nie czuje?!
Spletli swoje palce pod stołem z Luisem, chociaż teraz już nie odwracała spojrzenia od swojego talerza. Potrafiła grać tak samo jak oni. Potrafiła odłożyć szampan i wziąć widelczyk od sałatki, jakby naturalnie miała na to ochotę i była to zwykła kolacja na rodzinnym spotkaniu. Nie można zapomnieć o tych wszystkich oczach, które na nich zezowały z zazdrością, bo siedzieli przy głównym stole i to z przepiękną parą młodą. I choć wewnątrz niej wszystko się buntowało, uśmiechnęła się szeroko, słysząc swoją odpowiedź.
- W takim razie już na pewno nie dotyczy. W gruncie rzeczy to dla dobra tradycji, bo mnie już podobne symbole nie są potrzebne. - Nadziała pomidorka na sztuciec i wzięła go do buzi. Za jakie kary... Postanowiła skupić się na czymś orzeźwiającym i lekkim, jeśli już ma jeść. Pomidory mają poprawiające nastrój antyoksydanty.
Odpowiedziała tuż przed Cath, która włączyła się w rozmowę. Właściwie jeśli obierze ona taki tor, to utrzymanie jej nie będzie zbyt bardzo wymagające.
Niedługo.
Serce blondynki wzrosło już parokrotnie, a to chyba było za każdym razem jak jej ukochany się odzywał. Byli zgodni w temacie dotyczącym ich ślubu. I sam to powiedział. Nie musiała go przekonywać, ani mówić, że jej ten przepych nie odpowiada. On sam to zauważył i obiecał, że ich ceremonia będzie taka jaką sobie wymarzy. Ile by dała za to, żeby rzeczywiście czytał jej w myślach i wiedział czego najbardziej pragnie. Po prostu jego i nic więcej.
Śliczna suknia...
Ok. O jednego pomidorka za dużo.
Odłożyła widelec na talerz, chociaż nie wypuściła go z dłoni. Odwróciła się w stronę starszego państwa Greengrass, mając wciąż uprzejmy wyraz na twarzy.
- Dziękuję - odpowiedziała, bo tak wypadało. W rzeczywistości ten czerwony wyróżniał się przy tym stole, ale dziękowała za to, że krój sam w sobie był bardzo klasyczny. Nie przyćmiewała pary młodej, ani tym bardziej matek po obu stronach. Catherine od zawsze budziła jej szacunek i podobał jej się jej styl, nawet jeśli podziwiała go tylko w kostiumie kąpielowym. Może za kilka lat to napięcie między nimi minie i podobne spotkania będą coraz łatwiejsze...
- Mówiąc między nami, dopiero się przyzwyczajam do zakładania sukien tej klasy, więc cenię sobie wszelkie uwagi. - Dodała, też mimowolnie zerkając w kierunku, gdzie powędrował wzrok pani domu. Nie dostrzegła wcześniej Morwen, więc tak jak na każdym, pierwsze wrażenie tej kreacji ją zatkało. Podziwiała odwagę byłej szefowej, a także linię ciała, która mogłaby równie dobrze należeć do fotomodelki. Było jednak coś co bardziej poruszyło blondynkę i starło z jej buzi uśmiech, a zastąpiło zatroskane spojrzenie.
- Pani Dyrektor przyszła bez narzeczonego? - zauważyła. Chwaliła się już, że to jej brat był tym szczęśliwcem? Nie? No to właśnie to zdradzi nieumyślną ploteczką. - Wiem, że Liam jest dalej w Ameryce, bo koresponduje z moimi rodzicami, ale myślałam, że wciąż się spotykają. Zauważyłeś ich u Ministra? - spytała Castellaniego, bo to jemu chciała poświęcać swoją uwagę, a nie niefortunnemu dobraniu towarzystwa. Dobrze, że nie słyszała szeptu w kierunku Williama, bo z pewnością by parsknęła.
Spletli swoje palce pod stołem z Luisem, chociaż teraz już nie odwracała spojrzenia od swojego talerza. Potrafiła grać tak samo jak oni. Potrafiła odłożyć szampan i wziąć widelczyk od sałatki, jakby naturalnie miała na to ochotę i była to zwykła kolacja na rodzinnym spotkaniu. Nie można zapomnieć o tych wszystkich oczach, które na nich zezowały z zazdrością, bo siedzieli przy głównym stole i to z przepiękną parą młodą. I choć wewnątrz niej wszystko się buntowało, uśmiechnęła się szeroko, słysząc swoją odpowiedź.
- W takim razie już na pewno nie dotyczy. W gruncie rzeczy to dla dobra tradycji, bo mnie już podobne symbole nie są potrzebne. - Nadziała pomidorka na sztuciec i wzięła go do buzi. Za jakie kary... Postanowiła skupić się na czymś orzeźwiającym i lekkim, jeśli już ma jeść. Pomidory mają poprawiające nastrój antyoksydanty.
Odpowiedziała tuż przed Cath, która włączyła się w rozmowę. Właściwie jeśli obierze ona taki tor, to utrzymanie jej nie będzie zbyt bardzo wymagające.
Niedługo.
Serce blondynki wzrosło już parokrotnie, a to chyba było za każdym razem jak jej ukochany się odzywał. Byli zgodni w temacie dotyczącym ich ślubu. I sam to powiedział. Nie musiała go przekonywać, ani mówić, że jej ten przepych nie odpowiada. On sam to zauważył i obiecał, że ich ceremonia będzie taka jaką sobie wymarzy. Ile by dała za to, żeby rzeczywiście czytał jej w myślach i wiedział czego najbardziej pragnie. Po prostu jego i nic więcej.
Śliczna suknia...
Ok. O jednego pomidorka za dużo.
Odłożyła widelec na talerz, chociaż nie wypuściła go z dłoni. Odwróciła się w stronę starszego państwa Greengrass, mając wciąż uprzejmy wyraz na twarzy.
- Dziękuję - odpowiedziała, bo tak wypadało. W rzeczywistości ten czerwony wyróżniał się przy tym stole, ale dziękowała za to, że krój sam w sobie był bardzo klasyczny. Nie przyćmiewała pary młodej, ani tym bardziej matek po obu stronach. Catherine od zawsze budziła jej szacunek i podobał jej się jej styl, nawet jeśli podziwiała go tylko w kostiumie kąpielowym. Może za kilka lat to napięcie między nimi minie i podobne spotkania będą coraz łatwiejsze...
- Mówiąc między nami, dopiero się przyzwyczajam do zakładania sukien tej klasy, więc cenię sobie wszelkie uwagi. - Dodała, też mimowolnie zerkając w kierunku, gdzie powędrował wzrok pani domu. Nie dostrzegła wcześniej Morwen, więc tak jak na każdym, pierwsze wrażenie tej kreacji ją zatkało. Podziwiała odwagę byłej szefowej, a także linię ciała, która mogłaby równie dobrze należeć do fotomodelki. Było jednak coś co bardziej poruszyło blondynkę i starło z jej buzi uśmiech, a zastąpiło zatroskane spojrzenie.
- Pani Dyrektor przyszła bez narzeczonego? - zauważyła. Chwaliła się już, że to jej brat był tym szczęśliwcem? Nie? No to właśnie to zdradzi nieumyślną ploteczką. - Wiem, że Liam jest dalej w Ameryce, bo koresponduje z moimi rodzicami, ale myślałam, że wciąż się spotykają. Zauważyłeś ich u Ministra? - spytała Castellaniego, bo to jemu chciała poświęcać swoją uwagę, a nie niefortunnemu dobraniu towarzystwa. Dobrze, że nie słyszała szeptu w kierunku Williama, bo z pewnością by parsknęła.
Re: Namiot weselny
Wzięła kieliszek szampana od przyjaciela, przygotowana już na to, że dzisiaj będzie dużo picia i tłustego jedzenia, żeby wytrzymać jak najdłużej. To nie czas na smutki i koniec tego tematu. Stuknęli się kieliszkami i wznieśli toast za młodą parę i za postanowienie Aarona.
Cokolwiek nie zrobisz i tak cię wesprę. Może i go nie polubię, ale dam mu spokój.
- Dziękuję - uśmiechnęła się do niego wesoło. Miała wrócić do zajadania swojej sałatki, ale na horyzoncie pojawiła się omawiana wcześniej postać. Ich spojrzenia się skrzyżowały... Zdecydowanie się tego nie spodziewała! Nie miała pojęcia dlaczego i kto mógłby zaprosić nieznanych tu w Anglii Baharów. Przede wszystkim bez jej wiedzy! Ojca chłopaka znała już ze zdjęć, więc też nie przeszedł niezauważony. Bułgarka zakrztusiła się przeżuwaną wcześniej oliwką i popiła ją kolejnym łykiem musującego wina, bo nic innego na razie sobie nie nalała.
- Widziałeś go? - spytała Matlucka, pochylonego nad swoim talerzem i jedzącego jakieś mięsko. - No to będzie afera. - dodała załamanym głosem i wtopiła się w swoje krzesło. Nie spodziewała się, że jej utajona informacja wyda się aż tak szybko. Potrzebowała więcej czasu na przygotowanie się na rozmowę z Asimem, a w tej sytuacji jego oczy spaniela znowu sprawią, że się zatnie i ulegnie. Cholera!
- Nie wiedziałam, że przyjdą... William go przecież nawet nie lubi! - szeptała wciąż piskliwym tonem, ponieważ naprawdę nie wiedziała co teraz z tym fantem zrobić. Halo, może już koniec jedzenia i więcej tańczenia?
Cokolwiek nie zrobisz i tak cię wesprę. Może i go nie polubię, ale dam mu spokój.
- Dziękuję - uśmiechnęła się do niego wesoło. Miała wrócić do zajadania swojej sałatki, ale na horyzoncie pojawiła się omawiana wcześniej postać. Ich spojrzenia się skrzyżowały... Zdecydowanie się tego nie spodziewała! Nie miała pojęcia dlaczego i kto mógłby zaprosić nieznanych tu w Anglii Baharów. Przede wszystkim bez jej wiedzy! Ojca chłopaka znała już ze zdjęć, więc też nie przeszedł niezauważony. Bułgarka zakrztusiła się przeżuwaną wcześniej oliwką i popiła ją kolejnym łykiem musującego wina, bo nic innego na razie sobie nie nalała.
- Widziałeś go? - spytała Matlucka, pochylonego nad swoim talerzem i jedzącego jakieś mięsko. - No to będzie afera. - dodała załamanym głosem i wtopiła się w swoje krzesło. Nie spodziewała się, że jej utajona informacja wyda się aż tak szybko. Potrzebowała więcej czasu na przygotowanie się na rozmowę z Asimem, a w tej sytuacji jego oczy spaniela znowu sprawią, że się zatnie i ulegnie. Cholera!
- Nie wiedziałam, że przyjdą... William go przecież nawet nie lubi! - szeptała wciąż piskliwym tonem, ponieważ naprawdę nie wiedziała co teraz z tym fantem zrobić. Halo, może już koniec jedzenia i więcej tańczenia?
Re: Namiot weselny
A już myślał, że spędzą miły wieczór bez jakichś dziwnych sytuacji typu "o nie, jednak mój niedoszły kochanek tu jest, a ja nie chcę z nim rozmawiać", a tu proszę. Jak z pod ziemi nagle wyrósł rzeczony chłopak, co do którego Zoja była była nie pewna. Matluck z początku nawet go nie zauważył, bo zajął się smakołykami, które miał na talerzu aczkolwiek piskliwa reakcja Bułgarki zmusiła go do podniesienia wzroku. Widząc, że porusza się w towarzystwie innych osób tego samego pokroju zmrużył nieco oczy.
- Nie będzie afery. A przynajmniej nie dzisiaj. To jego rodzice co z nim są?
Zapytał wskazując widelcem w stronę stolika do którego skierowali się przybysze z daleka. Widząc jak Asim cały czas podąża za... ojcem? Wywnioskował, że pewnie musi pomóc w tłumaczeni albo jest kartą przetargową w biznesie. Ot piękny synek, który ma pokazać, że tam u nich wszystko jest idealne.
- Wątpię żeby go puścili na frywolne zwiedzanie. Jest im potrzebny, więc masz kilka godzin spokoju. I widać, że oni trafili tu nie z powodu Williama a pewnie jego ojca.
Powiedział nabijając kolejny kawałek mięsa na widelec i wsadzając go sobie do ust. Spojrzał na Zoję, która wyglądała jakby zaraz miała dostać ataku duszności. Odłożył sztućce na talerz i przetarł usta chustą, a następnie położył dłoń na jej ramieniu.
- Ogarnij się. Nie jesteście, a przynajmniej tak wnioskuję z twoich wypowiedzi, parą. Przyszedł to przyszedł. Tyle tylko, że teraz musisz szybciej się zdecydować co z nim zrobić, chociaż po tej reakcji mam pewien typ...
Stwierdził uśmiechając się do dziewczyny. Nie chciał być złym doradcą, ale cóż... Cała ta sytuacja była co najmniej dziwna i nie do końca wiedział co robić. Upił łyk szampana i odstawił kieliszek na stół.
- To co, ucieczka?
- Nie będzie afery. A przynajmniej nie dzisiaj. To jego rodzice co z nim są?
Zapytał wskazując widelcem w stronę stolika do którego skierowali się przybysze z daleka. Widząc jak Asim cały czas podąża za... ojcem? Wywnioskował, że pewnie musi pomóc w tłumaczeni albo jest kartą przetargową w biznesie. Ot piękny synek, który ma pokazać, że tam u nich wszystko jest idealne.
- Wątpię żeby go puścili na frywolne zwiedzanie. Jest im potrzebny, więc masz kilka godzin spokoju. I widać, że oni trafili tu nie z powodu Williama a pewnie jego ojca.
Powiedział nabijając kolejny kawałek mięsa na widelec i wsadzając go sobie do ust. Spojrzał na Zoję, która wyglądała jakby zaraz miała dostać ataku duszności. Odłożył sztućce na talerz i przetarł usta chustą, a następnie położył dłoń na jej ramieniu.
- Ogarnij się. Nie jesteście, a przynajmniej tak wnioskuję z twoich wypowiedzi, parą. Przyszedł to przyszedł. Tyle tylko, że teraz musisz szybciej się zdecydować co z nim zrobić, chociaż po tej reakcji mam pewien typ...
Stwierdził uśmiechając się do dziewczyny. Nie chciał być złym doradcą, ale cóż... Cała ta sytuacja była co najmniej dziwna i nie do końca wiedział co robić. Upił łyk szampana i odstawił kieliszek na stół.
- To co, ucieczka?
Re: Namiot weselny
Bo nie byli, prawda? Cholera, a jeśli byli, a ona o tym nie wiedziała? To jest w ogóle możliwe?! Skąd to mogła wiedzieć, skoro nigdy w życiu nie była w związku! To nie podstawówka, że oczekiwała pytania w stylu "zostaniesz moją dziewczyną?", ale naprawdę nie miała pojęcia na co się szykować, skoro już się ujawnili parę tygodni temu na balu u Ministra Magii.
Z transu, w którym gorąco się główkowała nad tym co zrobić, wyrwały ją ostatnie słowa Aarona.
- Hell yeah! - zareagowała żywiołowo. Nie musieli od razu całkowicie znikać z posiadłości Greengrassów. Znała ją doskonale na pamięć, więc mogliby się zaszyć gdzieś z butelką ognistej i trochę nadużyć ich gościnność. Bardziej realnym i grzecznym planem manewru byłoby to, gdyby udała złe samopoczucie i wylądowali na Regen Street, albo w Dolinie Godyryka. No nie ważne, trzeba najpierw wyjść z namiotu!
Podniosła się na krześle i teatralnie złapała za brzuch.
- Muszę do łazienki... - westchnęła cicho, ale na tyle, żeby parę osób dostrzegło zbolałą minę Bułgarki. Zatroskany Aaron wyciągnął ramię do przyjaciółki i zaproponował, że ją odprowadzi. Stamtąd już można dać nogę, gdziekolwiek chcą.
Z transu, w którym gorąco się główkowała nad tym co zrobić, wyrwały ją ostatnie słowa Aarona.
- Hell yeah! - zareagowała żywiołowo. Nie musieli od razu całkowicie znikać z posiadłości Greengrassów. Znała ją doskonale na pamięć, więc mogliby się zaszyć gdzieś z butelką ognistej i trochę nadużyć ich gościnność. Bardziej realnym i grzecznym planem manewru byłoby to, gdyby udała złe samopoczucie i wylądowali na Regen Street, albo w Dolinie Godyryka. No nie ważne, trzeba najpierw wyjść z namiotu!
Podniosła się na krześle i teatralnie złapała za brzuch.
- Muszę do łazienki... - westchnęła cicho, ale na tyle, żeby parę osób dostrzegło zbolałą minę Bułgarki. Zatroskany Aaron wyciągnął ramię do przyjaciółki i zaproponował, że ją odprowadzi. Stamtąd już można dać nogę, gdziekolwiek chcą.
Re: Namiot weselny
Musiał iść na to wesele. Był przecież tak jakby wujkiem, przyszywanym ale jednak. Castellani przyjaźnili się z Greengrassami od bardzo dawna, z Caliente jeszcze przecież chodził do jednej klasy i nie mogłoby go tu zabraknąć. Jako prezent zaproponował miesiąc w Argentynie i wszystkie niedostępne dla zwykłych śmiertelników atrakcje. Powiedzmy, że kumplował się z Argentyńską Minister Magii i pozwoliła mu na nagięcie niektórych zasad. Ach ten urok osobisty, panie Castellani, bez niego nie byłby Pan tak wysoko w hierarchii.
Ubrał klasyczny garnitur a na to zarzucił wyjściową szatę czarodziejską z herbem rodu i tymi różnymi emblematami. Później i tak to ściągnie jednak troszkę tradycji wnieść trzeba. A czas przypomnieć, że Marco mimo iż wydawał się bardzo luzacki to jednak lubił przywiązania do tradycji chociaż w małym stopniu. Chociaż ubieranie kitu nie wchodzi w paradę. Dobrze, że Argentyna nie ma jakichś takich dziwnych wymysłów i tam za tradycyjne uznaje się chodzenie w skąpym bikini.
Podczas całej ceremonii siedział z przodu nieco zostawiając całą delegację z ameryki południowej gdzieś za sobą. Nawet nie zdążył się z nimi przywitać a powinien, wszak głową rodziny się stał, chyba już oficjalnie. Był takim ojcem całej tej zwariowanej rodzinki i musiał stanąć na wysokości zadania. Jednak gdy pojawiła się Suzanne nie wiedział co odpowiedzieć, w tej sukience z wnukiem w jej łonie, odjęło mu mowę. Będzie dziadkiem. I o dziwo, ucieszyło go to. Widział jak ona się cieszy, jak się uśmiecha, jak szturcha swojego męża i przeciska się między krzesełkami, jak głaszcze tą piłkę przez nią połkniętą. Może i był beznadziejnym ojcem, może i dawał plamę nie raz, ale zrobi wszystko by zapewnić swojemu wnukowi najlepsze życie i pełną rodzinę. Chyba w końcu wydoroślał. Jednak za późno było na podejście, na pocałowania jej w czoło na pokazanie, że on też się cieszy. Ceremonia się rozpoczęła.
Wszystko przebiegało zgodnie z planem, widział to po minach obu matek, które prężyły się dumnie na krzesłach. Dzieciaki powiedziały to sakramentalne "tak" i czas były rozpocząć zabawę.
Wstał ze swego miejsca, pogratulował młodej parze, uścisnął rodziców i życzył im też powodzenia by teraz móc zająć się Castellanimi, jednak jego wzrok utkwił nie tam gdzie zamierzał.
- Nie wierzę - powiedział do siebie gapiąc się na kreację Dyrektor Filii. Szybkim krokiem podszedł do kobiety ze zwycięskim uśmiechem mimo, że właśnie był przegrany.
- Morwen, jestem onieśmielony, wygrałaś zakład - odpowiedział i chwycił dłoń kobiety by móc ją ucałować na przywitanie i aprobację jej wyglądu, mimo, że większość tego nie pochwalała - przypomnij mi moja droga, co wygrałaś, bo wypadło mi to z głowy całkowicie - powiedział znów się jej przyglądając pocierając swój podbródek. Celowo nie pamiętał, lubił jak to kobieta widziała czego chce i była tego w pełni świadoma. Miał gdzieś też to, że pewnie stali się obiektem plotek i że z pewnością jakaś dziennikarska szuja o nich nie zapomni. Człowiek taki jak Marco nie przejmował się tym jak go opiszą w gazetach, byleby nie wchodzili w jego rodzinę, bo inaczej stanie na głowie, poruszy wszystko by to odkręcić.
Ubrał klasyczny garnitur a na to zarzucił wyjściową szatę czarodziejską z herbem rodu i tymi różnymi emblematami. Później i tak to ściągnie jednak troszkę tradycji wnieść trzeba. A czas przypomnieć, że Marco mimo iż wydawał się bardzo luzacki to jednak lubił przywiązania do tradycji chociaż w małym stopniu. Chociaż ubieranie kitu nie wchodzi w paradę. Dobrze, że Argentyna nie ma jakichś takich dziwnych wymysłów i tam za tradycyjne uznaje się chodzenie w skąpym bikini.
Podczas całej ceremonii siedział z przodu nieco zostawiając całą delegację z ameryki południowej gdzieś za sobą. Nawet nie zdążył się z nimi przywitać a powinien, wszak głową rodziny się stał, chyba już oficjalnie. Był takim ojcem całej tej zwariowanej rodzinki i musiał stanąć na wysokości zadania. Jednak gdy pojawiła się Suzanne nie wiedział co odpowiedzieć, w tej sukience z wnukiem w jej łonie, odjęło mu mowę. Będzie dziadkiem. I o dziwo, ucieszyło go to. Widział jak ona się cieszy, jak się uśmiecha, jak szturcha swojego męża i przeciska się między krzesełkami, jak głaszcze tą piłkę przez nią połkniętą. Może i był beznadziejnym ojcem, może i dawał plamę nie raz, ale zrobi wszystko by zapewnić swojemu wnukowi najlepsze życie i pełną rodzinę. Chyba w końcu wydoroślał. Jednak za późno było na podejście, na pocałowania jej w czoło na pokazanie, że on też się cieszy. Ceremonia się rozpoczęła.
Wszystko przebiegało zgodnie z planem, widział to po minach obu matek, które prężyły się dumnie na krzesłach. Dzieciaki powiedziały to sakramentalne "tak" i czas były rozpocząć zabawę.
Wstał ze swego miejsca, pogratulował młodej parze, uścisnął rodziców i życzył im też powodzenia by teraz móc zająć się Castellanimi, jednak jego wzrok utkwił nie tam gdzie zamierzał.
- Nie wierzę - powiedział do siebie gapiąc się na kreację Dyrektor Filii. Szybkim krokiem podszedł do kobiety ze zwycięskim uśmiechem mimo, że właśnie był przegrany.
- Morwen, jestem onieśmielony, wygrałaś zakład - odpowiedział i chwycił dłoń kobiety by móc ją ucałować na przywitanie i aprobację jej wyglądu, mimo, że większość tego nie pochwalała - przypomnij mi moja droga, co wygrałaś, bo wypadło mi to z głowy całkowicie - powiedział znów się jej przyglądając pocierając swój podbródek. Celowo nie pamiętał, lubił jak to kobieta widziała czego chce i była tego w pełni świadoma. Miał gdzieś też to, że pewnie stali się obiektem plotek i że z pewnością jakaś dziennikarska szuja o nich nie zapomni. Człowiek taki jak Marco nie przejmował się tym jak go opiszą w gazetach, byleby nie wchodzili w jego rodzinę, bo inaczej stanie na głowie, poruszy wszystko by to odkręcić.
Re: Namiot weselny
Zaraz po skończonej ceremonii jej utopijna wizja, że nie zwróci na siebie szczególnej uwagi, prysnęła w powietrzu jak bańka mydlana. Starała się nie przejmować setkami par oczu wlepionymi w jej stronę - oczywiście usłyszała uszczypliwe komentarze pod swoim adresem, ale z drugiej strony nie wywarł na niej szczególnego wrażenia. Ona wywołała zainteresowanie swoją sukienką, ale jakby tak się przyjrzeć każdej osobie zebranej pod namiotem, to chyba nie było nikogo, kto nie miałby niczego na sumieniu.
Kiedy podszedł do niej Marco, odetchnęła z widoczną ulgą.
- Mówiłam, że wygram - uśmiechnęła się pod nosem, rozkładając ręce na boki w geście prezentowania swojego stroju. - O nagrodzie porozmawiamy później, w bardziej odpowiednim do tego miejscu - staną się obiektem plotek? Trudno. Dziwiła się, że po balu u ministra nikt nie zaczął plotkować na ich temat. W międzyczasie wyłapała Zoję, która po chwili dziwnego zachowania zniknęła z jej pola widzenia. Wiedziała, że powinna za nią pójść, jednak widząc Aarona, który poszedł z nią, wiedziała, że nic jej się nie stanie.
- Szczerze mówiąc, nie mam ochoty tutaj długo zostać - zwróciła się do Argentyńczyka półszeptem, coby przypadkiem nikogo nie urazić.
Kiedy podszedł do niej Marco, odetchnęła z widoczną ulgą.
- Mówiłam, że wygram - uśmiechnęła się pod nosem, rozkładając ręce na boki w geście prezentowania swojego stroju. - O nagrodzie porozmawiamy później, w bardziej odpowiednim do tego miejscu - staną się obiektem plotek? Trudno. Dziwiła się, że po balu u ministra nikt nie zaczął plotkować na ich temat. W międzyczasie wyłapała Zoję, która po chwili dziwnego zachowania zniknęła z jej pola widzenia. Wiedziała, że powinna za nią pójść, jednak widząc Aarona, który poszedł z nią, wiedziała, że nic jej się nie stanie.
- Szczerze mówiąc, nie mam ochoty tutaj długo zostać - zwróciła się do Argentyńczyka półszeptem, coby przypadkiem nikogo nie urazić.
Re: Namiot weselny
Skinęła Williamowi głową z wdzięcznością, kiedy wziął od niej drobną, połyskującą podkowę. Zupełnie nie miała pojęcia, gdzie miałaby ją umieścić... Gdy tylko od pary młodej odstąpił Mistrz Ceremonii, zewsząd obległy ich rozgorączkowane tłumy. Niczym w transie Cass przytulała się do znanych i nieznanych ramion, wymieniała uprzejmości, elegancko dygała w podzięce. Rodzice wraz z drużbami pomagali opanować stale rosnący stos prezentów i kwiatów, które po całej uroczystości zaklęciem odesłali do jednej z komnat rezydencji Greengrassów.
Wyściskała ich rodzina, wyściskał sam Minister Magii, mnóstwo znanych osobistości... Aż dotarli do nich znajomi ze szkoły. Cass szczególnie ucieszyła się z życzeń Dymitra, którego już wcześniej próbowała odnaleźć w tłumie, a księga którą jej zaofiarował przyniosła pannie młodej naprawdę dużo radości. Był tam też Alex Cortez z siostrą i tajemniczymi skrzyneczkami, Monika Kruger, gdzieś nawet mignął jej brat Mackendry, Brandon (o ile się zorientowała, wcale nie w parze z Niemką), a także Aaron... i Zoja. Tego momentu Cass wyjątkowo się obawiała. Jak zachowa się Bułgarka, która, według słów Williama, miała zmodyfikowaną pamięć i nawet nie wiedziała, że... Że właściwie nie powinna się na tym ślubie cieszyć? Cass przyjęła jej entuzjastyczne życzenia z dziwną, metaforyczną gulą w gardle, jakby się bała, że zaklęcie zapomnienia nagle przestanie działać. Jednak Zoja wciąż miło się uśmiechała i składała im zupełnie szczere, spontaniczne życzenia. Dziwny dreszcz przebiegł po odkrytych plecach panny młodej, oddała jednak uśmiech Bułgarki.
Był tam też jeden z jej ulubionych nauczycieli z Hogwartu, Andrew Wilson, był kolega z roku, Logan z wybranką, był nieznany jej chłopiec przedstawiający się jako Micah, byli Suzanne i Aleksy (Cass zastanawiała się, czy dziewczyna zamierza wrócić do Quidditcha po urodzeniu dziecka), był pan Castellani z nienagannym uśmiechem, i nauczycielka historii magii, i siostra Matlucka, której chyba nikt nie zaprosił, choć Cass nieszczególnie to przeszkadzało, i... och. Dyrektorka Filii Aurorów chyba zapomniała połowy sukienki. Cass poczuła, jak zaschło w jej ustach. Na samą myśl o tym, co jej matka i teściowa mają w głowach na widok podobnej kreacji, niemal parsknęła śmiechem, jednak udało jej się dumnie zachować uprzejmy wyraz twarzy.
Na samym końcu była osoba najważniejsza. Cass wpadła w szczupłe ramiona Gregorovic. Po raz pierwszy dostrzegła na jej twarzy niewyćwiczony, szczery uśmiech zadowolenia związany z faktem, że jej najlepsza przyjaciółka właśnie zmieniła nazwisko. Czyżby Lenie naprawdę udało się zaakceptować ten fakt?
- Więc jednak Tayth? - szepnęła w jej ucho, świadoma, że to może nie jest najwspanialszy wybór, ale... - Zawsze lepiej niż ten obdartus, Raffles.
A potem razem ruszyły ku głównemu stołowi, gdzie Lena zasiadła tuż obok panny młodej, dopiero potem jej rodzice, Minister Magii, sędziowie Wizengamotu, rodzina Blacków i Greengrassów, i Thomasów... i całe mnóstwo ludzi, którym dziewczyna przestała się przyglądać, gdy tylko poczuła rozkoszny zapach jedzenia dobywający się z talerza Williama. Pokręciła głową w niedowierzaniu i westchnęła cichutko, radośnie. Zerknęła na porcję puddingu warzywnego, ustawioną stanowczo zbyt daleko zasięgowi jej rąk.
Pół porcji, pomyślała. Jej uroczyście udekorowany talerz natychmiast przyozdobił się jedzeniem. Odetchnęła, poodpowiadała na kilka uprzejmych uwag na temat wspaniałego przygotowania wesela, odesłała komplementy pod adresem matki i pani Catherine (kiedyś potrafiła myśleć o niej "ciociu", jednak w tym kontekście musiała nieco się przestawić...), i w końcu, zabrała się za jedzenie. Serce biło jej tak mocno, że ledwo potrafiła skupić się na nabieraniem puddingu widelczykiem.
- Chyba... nie było tak źle? - szepnęła do zajadającego ze smakiem Williama, nie mogąc powstrzymać wylewającego się na umalowane usta uśmiechu.
Po pierwszym napełnieniu brzuchów, tradycyjna szkocka muzyka nieco ucichła... Na powstałym parkiecie pojawiło się nie mające swojego źródła, ciepłe światło. Inne lampiony i świece pogasły samoczynnie... William wstał i zaoferował jej swoje ramię. Otarła usta chusteczką, odetchnęła i ujęła ramię męża. Dała się prowadzić ku parkietowi, w żołądku czując dziwne napięcie.
Stanęli na środku. Światła na nich skierowane na moment zgasły. Rozbłysły za to setki skrzydełek. Nad głowami gości uniosły się maleńkie wróżki. Spokrewnione z chochlikami kornwalijskimi, jednak nieco łagodniejsze w obyciu i bardziej kolorowe. Latały niczym motyle, a ich skrzydła mieniły się tysiącem barw... Część z nich zawisła nad specjalnym podeście, na którym do tej pory brzmiała szkocka orkiestra. Teraz pojawił się tam pewien niesamowity duet... Odziana w suknię barwy świeżych liści, najprawdziwsza driada oraz ciemnowłosy, pięknie zbudowany faun którzy rozpoczęli swoją wspólną pieśń...
Cassi i William, otoczeni światłem magicznych wróżek rozpoczęli pierwszy, małżeński taniec.
Wyściskała ich rodzina, wyściskał sam Minister Magii, mnóstwo znanych osobistości... Aż dotarli do nich znajomi ze szkoły. Cass szczególnie ucieszyła się z życzeń Dymitra, którego już wcześniej próbowała odnaleźć w tłumie, a księga którą jej zaofiarował przyniosła pannie młodej naprawdę dużo radości. Był tam też Alex Cortez z siostrą i tajemniczymi skrzyneczkami, Monika Kruger, gdzieś nawet mignął jej brat Mackendry, Brandon (o ile się zorientowała, wcale nie w parze z Niemką), a także Aaron... i Zoja. Tego momentu Cass wyjątkowo się obawiała. Jak zachowa się Bułgarka, która, według słów Williama, miała zmodyfikowaną pamięć i nawet nie wiedziała, że... Że właściwie nie powinna się na tym ślubie cieszyć? Cass przyjęła jej entuzjastyczne życzenia z dziwną, metaforyczną gulą w gardle, jakby się bała, że zaklęcie zapomnienia nagle przestanie działać. Jednak Zoja wciąż miło się uśmiechała i składała im zupełnie szczere, spontaniczne życzenia. Dziwny dreszcz przebiegł po odkrytych plecach panny młodej, oddała jednak uśmiech Bułgarki.
Był tam też jeden z jej ulubionych nauczycieli z Hogwartu, Andrew Wilson, był kolega z roku, Logan z wybranką, był nieznany jej chłopiec przedstawiający się jako Micah, byli Suzanne i Aleksy (Cass zastanawiała się, czy dziewczyna zamierza wrócić do Quidditcha po urodzeniu dziecka), był pan Castellani z nienagannym uśmiechem, i nauczycielka historii magii, i siostra Matlucka, której chyba nikt nie zaprosił, choć Cass nieszczególnie to przeszkadzało, i... och. Dyrektorka Filii Aurorów chyba zapomniała połowy sukienki. Cass poczuła, jak zaschło w jej ustach. Na samą myśl o tym, co jej matka i teściowa mają w głowach na widok podobnej kreacji, niemal parsknęła śmiechem, jednak udało jej się dumnie zachować uprzejmy wyraz twarzy.
Na samym końcu była osoba najważniejsza. Cass wpadła w szczupłe ramiona Gregorovic. Po raz pierwszy dostrzegła na jej twarzy niewyćwiczony, szczery uśmiech zadowolenia związany z faktem, że jej najlepsza przyjaciółka właśnie zmieniła nazwisko. Czyżby Lenie naprawdę udało się zaakceptować ten fakt?
- Więc jednak Tayth? - szepnęła w jej ucho, świadoma, że to może nie jest najwspanialszy wybór, ale... - Zawsze lepiej niż ten obdartus, Raffles.
A potem razem ruszyły ku głównemu stołowi, gdzie Lena zasiadła tuż obok panny młodej, dopiero potem jej rodzice, Minister Magii, sędziowie Wizengamotu, rodzina Blacków i Greengrassów, i Thomasów... i całe mnóstwo ludzi, którym dziewczyna przestała się przyglądać, gdy tylko poczuła rozkoszny zapach jedzenia dobywający się z talerza Williama. Pokręciła głową w niedowierzaniu i westchnęła cichutko, radośnie. Zerknęła na porcję puddingu warzywnego, ustawioną stanowczo zbyt daleko zasięgowi jej rąk.
Pół porcji, pomyślała. Jej uroczyście udekorowany talerz natychmiast przyozdobił się jedzeniem. Odetchnęła, poodpowiadała na kilka uprzejmych uwag na temat wspaniałego przygotowania wesela, odesłała komplementy pod adresem matki i pani Catherine (kiedyś potrafiła myśleć o niej "ciociu", jednak w tym kontekście musiała nieco się przestawić...), i w końcu, zabrała się za jedzenie. Serce biło jej tak mocno, że ledwo potrafiła skupić się na nabieraniem puddingu widelczykiem.
- Chyba... nie było tak źle? - szepnęła do zajadającego ze smakiem Williama, nie mogąc powstrzymać wylewającego się na umalowane usta uśmiechu.
Po pierwszym napełnieniu brzuchów, tradycyjna szkocka muzyka nieco ucichła... Na powstałym parkiecie pojawiło się nie mające swojego źródła, ciepłe światło. Inne lampiony i świece pogasły samoczynnie... William wstał i zaoferował jej swoje ramię. Otarła usta chusteczką, odetchnęła i ujęła ramię męża. Dała się prowadzić ku parkietowi, w żołądku czując dziwne napięcie.
Stanęli na środku. Światła na nich skierowane na moment zgasły. Rozbłysły za to setki skrzydełek. Nad głowami gości uniosły się maleńkie wróżki. Spokrewnione z chochlikami kornwalijskimi, jednak nieco łagodniejsze w obyciu i bardziej kolorowe. Latały niczym motyle, a ich skrzydła mieniły się tysiącem barw... Część z nich zawisła nad specjalnym podeście, na którym do tej pory brzmiała szkocka orkiestra. Teraz pojawił się tam pewien niesamowity duet... Odziana w suknię barwy świeżych liści, najprawdziwsza driada oraz ciemnowłosy, pięknie zbudowany faun którzy rozpoczęli swoją wspólną pieśń...
Cassi i William, otoczeni światłem magicznych wróżek rozpoczęli pierwszy, małżeński taniec.
Re: Namiot weselny
Pierwszy małżeński taniec był najlepszym czasem na ucieczkę. Wszystkie pary oczu skierowane były teraz dla odmiany na parę młodą i nie dziwiła się wcale - trzeba było przyznać, że zarówno Cassidy, jak i William, wyglądali uroczo. Pozostało im pozazdrościć młodzieńczej miłości, choć zastanawiała się jak długo ze sobą wytrzymają. W końcu zerknęła na Marco i uśmiechnęła się.
- Na mnie pora - nachyliła się do policzka Argentyńczyka (przez to że standardowo miała szpilki nie było konieczne wspinanie się na palce, cmoknęła go na pożegnanie, po czym skierowała się do wyjścia z namiotu, by potem wrócić do swojego miłego i ciepłego domu.
- Na mnie pora - nachyliła się do policzka Argentyńczyka (przez to że standardowo miała szpilki nie było konieczne wspinanie się na palce, cmoknęła go na pożegnanie, po czym skierowała się do wyjścia z namiotu, by potem wrócić do swojego miłego i ciepłego domu.
Re: Namiot weselny
- Trochę inaczej to sobie wszystko wyobrażałem. - odwzajemnił uśmiech ściskając dłoń żony. William pochłonął szybko swoją porcję zapominając na chwilę o stresie. Był tak strasznie głodny! To co zjadł wczoraj zwrócił na głowę Candy, a dziś nie mial czasu, by przegryźć cokolwiek. Teraz więc zamiast skupić uwagę na gościach i żonie on skupiał się na swoim talerzu. Pilnował się jednak, by nie przesadzać z opychaniem się. Jeszcze cała noc przed nim i cała masa tańców z Cassi, ciotkami i kuzynkami. O mało sie nie zadławił słysząc komentarz Castellaniego i aż musiał zasłonić usta serwetką, bo rozkaszlał sie na dobre. To już drugi raz dzisiejszego wieczora, gdy igrał ze śmiercią na własnym ślubie. Najpierw mógł zginąć z rąk ojca, a teraz o mało co nie zadławił się pieczenią. Co jeszcze go dziś czeka? Gdy muzyka umilkła Hyperion dał znać Williamowi, że już czas. Wstał więc, podał dłoń Cassidy i ostrożnie poprowadził ją na parkiet, który na chwilę był tylko dla nich. Ułożył jedną dłoń na talii dziewczyny, drugą wciąż trzymał jej dłoń i powoli zaczęli bujać się do rytmu. Klasycznie, bez zbędnych wygibasów. Nawet oparł delikatnie policzek o jej skroń. Dla postronnych naprawdę mogli wyglądać na szczerze zakochanych, większość jednak wiedział, że małżeństwo to było zaaranżowane.
- Zoja wyszła - wyszeptał z wyraźnym żalem widząc puste miejsca przy jej stoliku. Może nie powinien tego teraz mówić. To był ich taniec. Ich pierwsze sam na sam. Bolało go jednak to, że jego przyjaciółka tak szybko uciekła. Cassidy pewnie to ucieszyło. Ostatnie dźwięki ucichły i rozległy się gromkie brawa. Świecie znowu zapłonęły, a William znowu pocałował swoją żonę gdy na parkiet wkroczyli ich rodzice. Tradycyjnie teraz to William tańczył z Caliente, Cassidy z Hyperionem a Catherine z Areniusem, by po chwili znowu zamienić się, by każdy tańczył z każdym. Później tańczyli już wszyscy do klasycznych walców. Przez dłonie Williama przewinęło się wiele kobiet i dziewcząt. Tańczył z żoną ministra, z narzeczoną Luisa, ze swoją kochaną siostrzyczką i z wieloma, wieloma innymi uśmiechając się cały czas, choć wcale nie miał na to ochoty. Gdy wrócił z Cassidy do stołu był już naprawdę zmęczony.
- Mam dość - przyznał sięgając po kieliszek szampana, którego wcześniej nie dopił. Obiecał sobie, że dziś pić nie będzie, ale strasznie zaschło mu w gardle, a to akurat było teraz najbliżej. Po kolejnej, krótkiej przerwie na posiłek, podczas której William nic już nie tknął Hyperion przemówił wzmocnionym zaklęciem głosem oznajmiając wszem i wobec, że dopiero teraz rozpocznie się prawdziwe wesele. Szkockie wesele. Każdy więc, kto myślał, że już do końca będą sztywne walce i menuety mocno się zdziwił, gdy orkiestra zaczęła grać teraz nieco bardziej folklorystyczne utwory, a szkoccy goście zaczęli tańczyć w tradycyjny sposób. No zdecydowanie suknia panny Blodeuwedd nie nadawała się do tych skocznych rytmów. Może powinna ją zdjąć, skoro i tak niewiele zasłaniała? William z uśmiechem obserwował tańczących teraz Szkotów, jednak jego spojrzenie raz po raz wędrowało do pustego wciąż stolika jego przyjaciółki. To naprawdę bolało.
- Mogliśmy całkiem zrezygnować z tej oficjalnej części. Teraz podoba mi się znacznie bardziej - wyznał żonie z uśmiechem dyskretnie wskazując jakąś starszą parę niezgrabnie próbującą tańczyć do nieznanych im rytmów. W pewnej chwili William wychylił się do do ojca z chytrym uśmieszkiem.
- Może dasz gościom dobry przykład i pokażesz jak się tańczy, ojcze. No chyba, że jesteś Szkotem na pokaz i nie umiesz.
Oho! Hyperion spojrzał na syna wzrokiem wygłodniałego bazyliszka. Reszta podchwyciła i zaczęli go dopingować, choć wyraźnie jego matka dawała znaki, żeby tego nie robić. Hyperion jednak wstał i poprosił ją do tańca, co więc miała zrobić? Na parkiecie porwał jeszcze swojego kuzyna i zaczął się show. No musiał przyznać, że nie spodziewał się, by jego ojczulek dał taki popis. Po chwili niemal wszyscy klaskali do rytmu, a Will chyba z największym entuzjazmem.
- Zawsze chciałem to zobaczyć! - wyszczerzył się wesoło. No, no.. Hyperion pląsający w spódniczce pokazujący przy tym swe szlachetne cztery litery... Widok niespotykany! Kto by się spodziewał?
- Zoja wyszła - wyszeptał z wyraźnym żalem widząc puste miejsca przy jej stoliku. Może nie powinien tego teraz mówić. To był ich taniec. Ich pierwsze sam na sam. Bolało go jednak to, że jego przyjaciółka tak szybko uciekła. Cassidy pewnie to ucieszyło. Ostatnie dźwięki ucichły i rozległy się gromkie brawa. Świecie znowu zapłonęły, a William znowu pocałował swoją żonę gdy na parkiet wkroczyli ich rodzice. Tradycyjnie teraz to William tańczył z Caliente, Cassidy z Hyperionem a Catherine z Areniusem, by po chwili znowu zamienić się, by każdy tańczył z każdym. Później tańczyli już wszyscy do klasycznych walców. Przez dłonie Williama przewinęło się wiele kobiet i dziewcząt. Tańczył z żoną ministra, z narzeczoną Luisa, ze swoją kochaną siostrzyczką i z wieloma, wieloma innymi uśmiechając się cały czas, choć wcale nie miał na to ochoty. Gdy wrócił z Cassidy do stołu był już naprawdę zmęczony.
- Mam dość - przyznał sięgając po kieliszek szampana, którego wcześniej nie dopił. Obiecał sobie, że dziś pić nie będzie, ale strasznie zaschło mu w gardle, a to akurat było teraz najbliżej. Po kolejnej, krótkiej przerwie na posiłek, podczas której William nic już nie tknął Hyperion przemówił wzmocnionym zaklęciem głosem oznajmiając wszem i wobec, że dopiero teraz rozpocznie się prawdziwe wesele. Szkockie wesele. Każdy więc, kto myślał, że już do końca będą sztywne walce i menuety mocno się zdziwił, gdy orkiestra zaczęła grać teraz nieco bardziej folklorystyczne utwory, a szkoccy goście zaczęli tańczyć w tradycyjny sposób. No zdecydowanie suknia panny Blodeuwedd nie nadawała się do tych skocznych rytmów. Może powinna ją zdjąć, skoro i tak niewiele zasłaniała? William z uśmiechem obserwował tańczących teraz Szkotów, jednak jego spojrzenie raz po raz wędrowało do pustego wciąż stolika jego przyjaciółki. To naprawdę bolało.
- Mogliśmy całkiem zrezygnować z tej oficjalnej części. Teraz podoba mi się znacznie bardziej - wyznał żonie z uśmiechem dyskretnie wskazując jakąś starszą parę niezgrabnie próbującą tańczyć do nieznanych im rytmów. W pewnej chwili William wychylił się do do ojca z chytrym uśmieszkiem.
- Może dasz gościom dobry przykład i pokażesz jak się tańczy, ojcze. No chyba, że jesteś Szkotem na pokaz i nie umiesz.
Oho! Hyperion spojrzał na syna wzrokiem wygłodniałego bazyliszka. Reszta podchwyciła i zaczęli go dopingować, choć wyraźnie jego matka dawała znaki, żeby tego nie robić. Hyperion jednak wstał i poprosił ją do tańca, co więc miała zrobić? Na parkiecie porwał jeszcze swojego kuzyna i zaczął się show. No musiał przyznać, że nie spodziewał się, by jego ojczulek dał taki popis. Po chwili niemal wszyscy klaskali do rytmu, a Will chyba z największym entuzjazmem.
- Zawsze chciałem to zobaczyć! - wyszczerzył się wesoło. No, no.. Hyperion pląsający w spódniczce pokazujący przy tym swe szlachetne cztery litery... Widok niespotykany! Kto by się spodziewał?
Re: Namiot weselny
Młodzi powiedzieli sobie magiczne tak, Caliente odetchnęła z ulgą. William się zawahał, tak jak kilkanaście lat temu na swoim weselu zawahał się Hyperion. Pani Thomas doskonale pamiętała blade przerażenie na twarzy jej przyjaciółki, kiedy przyszły mąż całą wieczność przeznaczył na zastanowienie, czy wejść w to małżeństwo do samego końca.
Utuliła swoją córkę krótko, choć niezwykle czule. Wyglądała tak pięknie i tak dobrze się trzymała, nie dając po sobie poznać, jak bardzo wlekło jej się oczekiwanie... Zerknęła przelotnie na Areniusa. Wydawał się być jeszcze bardziej nieprzekonany, jeszcze bardziej rozgoryczony. Pod sztywnym uśmiechem mięśnie szczęki drgały mu nerwowo. Szybko jednak przykryty został stosem prezentów wręczanych młodej parze. Przynajmniej miał się czym zająć... Gdy zauważyła znaczące spojrzenie Catherine, rzucane najpierw jej a potem świeżo przybyłej dyrektor Filii Aurorów, prędko powiodła za jej wzrokiem. I coś w niej właściwie umarło. Wyczucie stylu i estetyki zaczęło kwilić w agonii a zmysł wzroku zwyczajnie się na nią obraził. Suknia prezentująca każdy detal ciała Morwen była pierwszym, dzisiejszym skandalem. Tak jak jej spóźnienie. I tak, jak jej przedwczesne wyjście...
Gdy ostatni goście - rodzina Arabów, których Caliente osobiście znalazła i na których usługi namówiła Hyperiona, zasiedli już przy wolnym stoliku, na stołach wykwitły pierwsze tego dnia potrawy. By jedzenie pojawiło się na talerzu, wystarczyło spojrzeć w stronę wybranego specjału i pomyśleć jego ilość. W różnych odstępach czasu potrawy znikały, zastępowane przez inne, a te wyjątkowo popularne szybko się uzupełniały. Na terenie namiotu weselnego rzucono wyjątkowo wiele skomplikowanych zaklęć kuchennych.
Gdy rodzice młodych dołączyli do biesiady, Caliente poczuła jak do środka żołądka spada jej ogromna bryła lodu. Greengrass senior zasiadł pomiędzy Cathy a... tak. Caliente przyjrzała jej się niczym testral zdechłej krowie. Wiedziała, że Luis zamierza zaprosić swoją nową narzeczoną, nie miała jednak pojęcia że ta będzie miała na tyle czelności, by zasiąść u jego boku przy głównym stole. Podejrzewała raczej wersję, w której Cryan wybierze stolik w pobliżu swoich bliższych znajomych i tam gościnie posiadywał będzie młody Castellani.... Co za tupet!
Jej przyjaciółka radziła sobie niesamowicie. Zagadywała, uśmiechała się... Tylko nie jadła. Ostatnio w ogóle mało jadła, czym Caliente bez ustanku się martwiła.
Na szczęście padło na wygodny temat przyszłego ślubu Luisa i Ady. Pani Thomas zajęła się przez chwilę pieczenią, by w odpowiedniej chwili dołączyć do rozmowy.
- Macie już upatrzonego organizatora przyjęć? - spytała niefrasobliwie, choć oczywistym było, że skoro niedawno powstała jej firma zajmująca się kompleksową organizacją wysokiej klasy przyjęć, pytanie może być tylko wstępem do rozmowy biznesowej... No i na TYM weselu Catherine i Adrienne z pewnością nie siedziałyby obok siebie.
Kiedy na chwilę opuściła towarzystwo, kierując się do ogromnego, świetnie oświetlonego pawilonu stojącego nieopodal, gdzie mieściły się toalety, zauważyła jak od tłumu odłącza się dwójka młodych ludzi. Młody Matluck i Yordanova, o którą w swoim czasie nieźle starła się z Hyperionem, świadoma, że William jest dziwnie blisko z tą przygarniętą przez Blodeuwedd Bułgarką.
- Toalety znajdziecie tam. - Uśmiechnęła się do studentów, wskazując dłonią wijącą się, oświetloną, ustronną ścieżkę. - Dobrze się bawicie?
Gdy przeszło do pierwszego tańca państwa młodych, autentycznie się wzruszyła. Driada i faun na próbach brzmieli pięknie i czysto, ale dziś w otoczeniu świateł wróżek i skupiając tysiące spojrzeń, dali pokaz prawdziwie magicznej muzyki.
Później nastąpiły pierwsze tańce w parach, gdzie wirowała z panem młodym w doskonale znanych krokach tańca.
- Cass zawsze chwaliła twoje zdolności taneczne. - mrugnęła do zięcia, pragnąc dodać mu odwagi.
W pewnym momencie, gdy udała się do stolika przy którym siedziały stare znajome z czasów Hogwartu, solidnie się zagadała. Aż usłyszała niepokojące dźwięki starego, szkockiego, ludowego tańca. O nie... Ruszyła w kierunku parkietu, mając wszelką nadzieję, ze Catherine w jakikolwiek sposób udało się wykręcić...
Widząc, jak Hyperion pląsa w swoim kilcie razem z żoną, zaklęła pod nosem. Musiała coś zrobić. To nie było bezpieczne ani dla Cath, ani dla... dziecka.
Dyskretnie dobyła różdżki i spod stołu wycelowała w jedną z ciotek Williama, Szkotkę z krwi i kości. Rzuciła niewerbalnego Imperiusa. Krótkotrwałego i nieszkodliwego. Kazała jej odrzucić zajadaną właśnie kaczkę, poprawić suknię z elementami tradycyjnego tartanu i ruszyć na podest, gdzie raźno zakrzyknęła, że teraz ona dołącza jako para Hyperiona, gdyż "jest jej ten taniec winny jeszcze z własnego wesela"... Uratowana Cath mogła się prędko ewakuować...
Utuliła swoją córkę krótko, choć niezwykle czule. Wyglądała tak pięknie i tak dobrze się trzymała, nie dając po sobie poznać, jak bardzo wlekło jej się oczekiwanie... Zerknęła przelotnie na Areniusa. Wydawał się być jeszcze bardziej nieprzekonany, jeszcze bardziej rozgoryczony. Pod sztywnym uśmiechem mięśnie szczęki drgały mu nerwowo. Szybko jednak przykryty został stosem prezentów wręczanych młodej parze. Przynajmniej miał się czym zająć... Gdy zauważyła znaczące spojrzenie Catherine, rzucane najpierw jej a potem świeżo przybyłej dyrektor Filii Aurorów, prędko powiodła za jej wzrokiem. I coś w niej właściwie umarło. Wyczucie stylu i estetyki zaczęło kwilić w agonii a zmysł wzroku zwyczajnie się na nią obraził. Suknia prezentująca każdy detal ciała Morwen była pierwszym, dzisiejszym skandalem. Tak jak jej spóźnienie. I tak, jak jej przedwczesne wyjście...
Gdy ostatni goście - rodzina Arabów, których Caliente osobiście znalazła i na których usługi namówiła Hyperiona, zasiedli już przy wolnym stoliku, na stołach wykwitły pierwsze tego dnia potrawy. By jedzenie pojawiło się na talerzu, wystarczyło spojrzeć w stronę wybranego specjału i pomyśleć jego ilość. W różnych odstępach czasu potrawy znikały, zastępowane przez inne, a te wyjątkowo popularne szybko się uzupełniały. Na terenie namiotu weselnego rzucono wyjątkowo wiele skomplikowanych zaklęć kuchennych.
Gdy rodzice młodych dołączyli do biesiady, Caliente poczuła jak do środka żołądka spada jej ogromna bryła lodu. Greengrass senior zasiadł pomiędzy Cathy a... tak. Caliente przyjrzała jej się niczym testral zdechłej krowie. Wiedziała, że Luis zamierza zaprosić swoją nową narzeczoną, nie miała jednak pojęcia że ta będzie miała na tyle czelności, by zasiąść u jego boku przy głównym stole. Podejrzewała raczej wersję, w której Cryan wybierze stolik w pobliżu swoich bliższych znajomych i tam gościnie posiadywał będzie młody Castellani.... Co za tupet!
Jej przyjaciółka radziła sobie niesamowicie. Zagadywała, uśmiechała się... Tylko nie jadła. Ostatnio w ogóle mało jadła, czym Caliente bez ustanku się martwiła.
Na szczęście padło na wygodny temat przyszłego ślubu Luisa i Ady. Pani Thomas zajęła się przez chwilę pieczenią, by w odpowiedniej chwili dołączyć do rozmowy.
- Macie już upatrzonego organizatora przyjęć? - spytała niefrasobliwie, choć oczywistym było, że skoro niedawno powstała jej firma zajmująca się kompleksową organizacją wysokiej klasy przyjęć, pytanie może być tylko wstępem do rozmowy biznesowej... No i na TYM weselu Catherine i Adrienne z pewnością nie siedziałyby obok siebie.
Kiedy na chwilę opuściła towarzystwo, kierując się do ogromnego, świetnie oświetlonego pawilonu stojącego nieopodal, gdzie mieściły się toalety, zauważyła jak od tłumu odłącza się dwójka młodych ludzi. Młody Matluck i Yordanova, o którą w swoim czasie nieźle starła się z Hyperionem, świadoma, że William jest dziwnie blisko z tą przygarniętą przez Blodeuwedd Bułgarką.
- Toalety znajdziecie tam. - Uśmiechnęła się do studentów, wskazując dłonią wijącą się, oświetloną, ustronną ścieżkę. - Dobrze się bawicie?
Gdy przeszło do pierwszego tańca państwa młodych, autentycznie się wzruszyła. Driada i faun na próbach brzmieli pięknie i czysto, ale dziś w otoczeniu świateł wróżek i skupiając tysiące spojrzeń, dali pokaz prawdziwie magicznej muzyki.
Później nastąpiły pierwsze tańce w parach, gdzie wirowała z panem młodym w doskonale znanych krokach tańca.
- Cass zawsze chwaliła twoje zdolności taneczne. - mrugnęła do zięcia, pragnąc dodać mu odwagi.
W pewnym momencie, gdy udała się do stolika przy którym siedziały stare znajome z czasów Hogwartu, solidnie się zagadała. Aż usłyszała niepokojące dźwięki starego, szkockiego, ludowego tańca. O nie... Ruszyła w kierunku parkietu, mając wszelką nadzieję, ze Catherine w jakikolwiek sposób udało się wykręcić...
Widząc, jak Hyperion pląsa w swoim kilcie razem z żoną, zaklęła pod nosem. Musiała coś zrobić. To nie było bezpieczne ani dla Cath, ani dla... dziecka.
Dyskretnie dobyła różdżki i spod stołu wycelowała w jedną z ciotek Williama, Szkotkę z krwi i kości. Rzuciła niewerbalnego Imperiusa. Krótkotrwałego i nieszkodliwego. Kazała jej odrzucić zajadaną właśnie kaczkę, poprawić suknię z elementami tradycyjnego tartanu i ruszyć na podest, gdzie raźno zakrzyknęła, że teraz ona dołącza jako para Hyperiona, gdyż "jest jej ten taniec winny jeszcze z własnego wesela"... Uratowana Cath mogła się prędko ewakuować...
Caliente ThomasCzarownica - Urodziny : 04/02/1975
Wiek : 49
Skąd : Redhill, Surrey
Krew : czysta
Re: Namiot weselny
Ach, cóż to był za ślub! I zapowiadało się konkretne wesele. Brandon oparł się wygodniej na krześle i rozglądał się po sali, teraz mogąc dokładniej przyjrzeć się twarzom zgromadzonych gości. Gdzieś w oddali dostrzegł Corteza z siostrą, później na kilka nieznośnych sekund przyjrzał się pannie Kruger z Dymitrem. Cóż...
Wyrwany z zamyślenia został przez jakiegoś gostka, który entuzjastycznie przysiadł się do Leny. Włoch uniósł brwi lekko, lecz nie dał po sobie poznać zirytowania niczym innym. Skinął grzecznie głową i uścisnął dłoń chłopaka, którego kojarzył jedynie z Pokoju Wspólnego.
- Brandon Tayth-Wilson - burknął pod nosem, na powrót przywołując na twarz iście obojętny wyraz. Oho, czyżby Włoch poczuł lekkie ukłucie zazdrości? Coś tutaj poważnie zaczynało się nie zgadzać, ale młodzieniec nie chciał za wszelką cenę teraz o tym myśleć. Jego posrane życie uczuciowe znów zaczynało się komplikować.
Ku uciesze jednak uchwycił błagalne spojrzenie panny Gregorovic, miał zatem zielone światełko, by po prostu ją porwać na parkiet. Rozpoczął się jednakże pierwszy taniec. Kiedy dobiegł końca i został zwieńczony oklaskami, Brandon poderwał się żwawo.
- Czy można panią prosić do tańca? - Uśmiechnął się figlarnie i pociągnął Lenę na parkiet. Chwycił ją pewnie w objęcia i poprowadził pewnymi ruchami. W jego rodzinnych stronach faceci obowiązkowo musieli znać się na tańcu, dlatego też nie miał z nim problemu. I przy okazji chciał trochę popisać się przed Moniką.
W trakcie jednego z wolniejszych kawałków nachylił się do ucha Leny.
- Musisz przyznać, że zgrywanie pary roku całkiem nieźle nam idzie. - Spojrzał w jej czarne oczęta, a na jego ustach wykwitł lekki uśmiech. Nie szukał wzrokiem swojej byłej dziewczyny, całą uwagę skupił na młodej damie znajdującej się tuż przy nim. Gdyby czarodzieje trudnili się aktorstwem, zdecydowanie byłby jednym z najlepszych w branży. W jego głowie zaczęło się jednakże dziać coś, co sprawiało, że wcale nie czuł już z taką stanowczością tego, iż faktycznie tylko udaje... Lena była niezwykle atrakcyjną kobietą, chwilami wyrachowaną i egoistyczną, ale zaczął odkrywać jej ludzką stronę, co straszliwie go pociągało. Albo był zbyt młody na stały związek, albo po prostu nie był w stanie kochać jednej kobiety... bo gdyby potrafił, nie oglądałby się za nikim innym oprócz Moniki. Działało to zresztą w obie strony - tyle razy przyprawiła mu rogi...
- Znam cię tyle lat, a nigdy nie wpadłem na to, że jesteś taka pociągająca. Raffles to burak - wyszeptał cicho z żartobliwą nutką w głosie. Mówił jednak najzupełniej poważnie.
Wyrwany z zamyślenia został przez jakiegoś gostka, który entuzjastycznie przysiadł się do Leny. Włoch uniósł brwi lekko, lecz nie dał po sobie poznać zirytowania niczym innym. Skinął grzecznie głową i uścisnął dłoń chłopaka, którego kojarzył jedynie z Pokoju Wspólnego.
- Brandon Tayth-Wilson - burknął pod nosem, na powrót przywołując na twarz iście obojętny wyraz. Oho, czyżby Włoch poczuł lekkie ukłucie zazdrości? Coś tutaj poważnie zaczynało się nie zgadzać, ale młodzieniec nie chciał za wszelką cenę teraz o tym myśleć. Jego posrane życie uczuciowe znów zaczynało się komplikować.
Ku uciesze jednak uchwycił błagalne spojrzenie panny Gregorovic, miał zatem zielone światełko, by po prostu ją porwać na parkiet. Rozpoczął się jednakże pierwszy taniec. Kiedy dobiegł końca i został zwieńczony oklaskami, Brandon poderwał się żwawo.
- Czy można panią prosić do tańca? - Uśmiechnął się figlarnie i pociągnął Lenę na parkiet. Chwycił ją pewnie w objęcia i poprowadził pewnymi ruchami. W jego rodzinnych stronach faceci obowiązkowo musieli znać się na tańcu, dlatego też nie miał z nim problemu. I przy okazji chciał trochę popisać się przed Moniką.
W trakcie jednego z wolniejszych kawałków nachylił się do ucha Leny.
- Musisz przyznać, że zgrywanie pary roku całkiem nieźle nam idzie. - Spojrzał w jej czarne oczęta, a na jego ustach wykwitł lekki uśmiech. Nie szukał wzrokiem swojej byłej dziewczyny, całą uwagę skupił na młodej damie znajdującej się tuż przy nim. Gdyby czarodzieje trudnili się aktorstwem, zdecydowanie byłby jednym z najlepszych w branży. W jego głowie zaczęło się jednakże dziać coś, co sprawiało, że wcale nie czuł już z taką stanowczością tego, iż faktycznie tylko udaje... Lena była niezwykle atrakcyjną kobietą, chwilami wyrachowaną i egoistyczną, ale zaczął odkrywać jej ludzką stronę, co straszliwie go pociągało. Albo był zbyt młody na stały związek, albo po prostu nie był w stanie kochać jednej kobiety... bo gdyby potrafił, nie oglądałby się za nikim innym oprócz Moniki. Działało to zresztą w obie strony - tyle razy przyprawiła mu rogi...
- Znam cię tyle lat, a nigdy nie wpadłem na to, że jesteś taka pociągająca. Raffles to burak - wyszeptał cicho z żartobliwą nutką w głosie. Mówił jednak najzupełniej poważnie.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Namiot weselny
O dziwo obeszło się bez złośliwości. Catherine była nawet uprzejma. Bardzo uprzejma.
- Na razie idzie Ci świetnie. Jeśli jednak będziesz miała jakieś problemy modowe to daj znać- z chęcią Ci pomogę - powiedziała jeszcze kończąc temat ubraniowy. Naprawdę obiecała sobie się przełamać. Naprawdę chciała żeby nie było między nimi niepotrzebnych spięć. Robiła to dla własnego świętego spokoju. Czuła się za stara na zimną wojnę z atrakcyjną blondynką, która lada moment wejdzie do "rodziny", bo dla Catherine Castellani są jak rodzina choć nie wiążą ich żadne więzi krwi. Lepiej więc się dogadać, bo unikanie jak widać im nie wychodzi. Czuła przez cały czas na sobie troskliwe spojrzenie Caliente, ale jak zwykle udawała, że nie widzi. Wiedziała też o co jej chodzi. Żeberka na jej talerzu zostały pozostawione same sobie. Na szczęście dalsza część imprezy nadeszła szybciej niżby się tego spodziewała. Na szczęście. Pierwszy taniec sprawił, że na jej obliczu wymalował się pełen zadowolenia uśmiech, a potem zaczęła tańczyć z mężem Caliente śmiejąc się cicho z kapelusza żony Ministra który był zaiste... interesujący. Potem zamiana i tańczyła z Williamem:
- Wyglądasz już lepiej - stwierdziła pozwalając się prowadzić. Tych kilkanaście taktów minęło zbyt szybko. Kolejna zamiana. Teraz z Hyperionem. Tu nie musiała się niczym przejmować. Walca angielskiego opanowali już do perfekcji. Tą umiejętnością ściągnęli na siebie spojrzenia pełne aprobaty. Gdy utwór dobiegł końca, a zaczął się następny inni goście wkroczyli na parkiet. Ciężko jej było w pewnym momencie określić z kim już tańczyła, a z kim jeszcze nie, choć zwykle nie miała z tym większych problemów. Z ulgą jednak przyjęła koniec walców i wszelkich odmian walca. Niektórzy czarodzieje robili to zbyt rzadko aby pamiętać o równym stawianiu kroków i już kilkakrotnie jej biedne stopy zostały podeptane. W myślach błagała o koniec tych tortur. Marzyła o misce z wodą do której mogłaby wsadzić swoje stopy aby przynieść im ulgę. Niestety. To zbyt piękne aby nawet o tym marzyć.
- ... prawdziwe szkockie wesele? - powtórzyła cicho za Hyperionem doskonale wiedząc co ma na myśli. Ma na myśli horror dzieciństwa Catherine. Horror bycia Szkotką. Stali przez chwilę z boku dopóki William nie rzucił Hyperionowi wyzwania. Kręciła delikatnie głową, a jej spojrzenie wprost błagało. Ciotka Hyperiona jednak była ślepa. Oni wszyscy byli ślepi. Zaczęli oklaskami i radosnymi pokrzykiwaniami zmuszać ich do tańca. Ktoś rzucił zaklęcie które sprawiło, że na stopach matki pana młodego pojawiły się buty specjalnie przygotowane do szkockiego tańca. Hyperion ją poprosił, a ona nie mogła odmówić widząc lód w jego oczach. I takim to sposobem zmuszona została do tańca. Na szczęście tuż po pierwszej zamianie znalazła się ciotka której Greengrass wisiał taniec. Catherine się nie zawahała. Z uśmiechem wycofała się ruszając do swojego miejsca przy stoliku. Tu nikogo nie było. Założyła nogę na nogę i delikatnie zaczęła rozmasowywać stopę wcześniej pozbywając się nieznośnej baletki.
- Przeklęci Szkoci - wymamrotała znajdując najbardziej bolący punkt. Dobrze, że nic nie jadła, bo najchętniej zwróciłaby całą zawartość swojego żołądka.
- Na razie idzie Ci świetnie. Jeśli jednak będziesz miała jakieś problemy modowe to daj znać- z chęcią Ci pomogę - powiedziała jeszcze kończąc temat ubraniowy. Naprawdę obiecała sobie się przełamać. Naprawdę chciała żeby nie było między nimi niepotrzebnych spięć. Robiła to dla własnego świętego spokoju. Czuła się za stara na zimną wojnę z atrakcyjną blondynką, która lada moment wejdzie do "rodziny", bo dla Catherine Castellani są jak rodzina choć nie wiążą ich żadne więzi krwi. Lepiej więc się dogadać, bo unikanie jak widać im nie wychodzi. Czuła przez cały czas na sobie troskliwe spojrzenie Caliente, ale jak zwykle udawała, że nie widzi. Wiedziała też o co jej chodzi. Żeberka na jej talerzu zostały pozostawione same sobie. Na szczęście dalsza część imprezy nadeszła szybciej niżby się tego spodziewała. Na szczęście. Pierwszy taniec sprawił, że na jej obliczu wymalował się pełen zadowolenia uśmiech, a potem zaczęła tańczyć z mężem Caliente śmiejąc się cicho z kapelusza żony Ministra który był zaiste... interesujący. Potem zamiana i tańczyła z Williamem:
- Wyglądasz już lepiej - stwierdziła pozwalając się prowadzić. Tych kilkanaście taktów minęło zbyt szybko. Kolejna zamiana. Teraz z Hyperionem. Tu nie musiała się niczym przejmować. Walca angielskiego opanowali już do perfekcji. Tą umiejętnością ściągnęli na siebie spojrzenia pełne aprobaty. Gdy utwór dobiegł końca, a zaczął się następny inni goście wkroczyli na parkiet. Ciężko jej było w pewnym momencie określić z kim już tańczyła, a z kim jeszcze nie, choć zwykle nie miała z tym większych problemów. Z ulgą jednak przyjęła koniec walców i wszelkich odmian walca. Niektórzy czarodzieje robili to zbyt rzadko aby pamiętać o równym stawianiu kroków i już kilkakrotnie jej biedne stopy zostały podeptane. W myślach błagała o koniec tych tortur. Marzyła o misce z wodą do której mogłaby wsadzić swoje stopy aby przynieść im ulgę. Niestety. To zbyt piękne aby nawet o tym marzyć.
- ... prawdziwe szkockie wesele? - powtórzyła cicho za Hyperionem doskonale wiedząc co ma na myśli. Ma na myśli horror dzieciństwa Catherine. Horror bycia Szkotką. Stali przez chwilę z boku dopóki William nie rzucił Hyperionowi wyzwania. Kręciła delikatnie głową, a jej spojrzenie wprost błagało. Ciotka Hyperiona jednak była ślepa. Oni wszyscy byli ślepi. Zaczęli oklaskami i radosnymi pokrzykiwaniami zmuszać ich do tańca. Ktoś rzucił zaklęcie które sprawiło, że na stopach matki pana młodego pojawiły się buty specjalnie przygotowane do szkockiego tańca. Hyperion ją poprosił, a ona nie mogła odmówić widząc lód w jego oczach. I takim to sposobem zmuszona została do tańca. Na szczęście tuż po pierwszej zamianie znalazła się ciotka której Greengrass wisiał taniec. Catherine się nie zawahała. Z uśmiechem wycofała się ruszając do swojego miejsca przy stoliku. Tu nikogo nie było. Założyła nogę na nogę i delikatnie zaczęła rozmasowywać stopę wcześniej pozbywając się nieznośnej baletki.
- Przeklęci Szkoci - wymamrotała znajdując najbardziej bolący punkt. Dobrze, że nic nie jadła, bo najchętniej zwróciłaby całą zawartość swojego żołądka.
Catherine GreengrassCzarownica - Urodziny : 16/05/1975
Wiek : 49
Skąd : Szkocja.
Krew : Czysta.
Re: Namiot weselny
Na pytanie przyjaciółki przewróciła oczami. Doskonale wiedziała, że nie obejdzie się bez wątpliwości z jej strony, jednak nie przygotowała wykrętnych litanii, którymi teraz mogłaby uraczyć panią Greengrass. A szkoda.
- Wiesz, Cassidy, jeszcze ślubu z nim nie wzięłam. - Wyszczerzyła się doń szeroko. - Zawsze mogę zmienić zdanie i wrócić do uprzykrzania życia jednemu z Twoich zdecydowanie ulubionych Ślizgonów. - Nie czuła się na siłach, by opowiedzieć Cassidy o zdarzeniach ostatnich kilku dni, zresztą, byłoby całkowitą głupotą zanudzać Pannę Młodą w tak ważnym dlań dniu. Pomijając oczywisty fakt, Gregorovic w życiu nie wyjawiłaby całej prawdy byłej Ślizgonce. O tym, że razem z Brandonem udawali namiętne uczucie, nie wiedział nikt, poza nimi. I Lena desperacko chciała zachować owy stan rzeczy.
Kiedy Brandonowi udało się uwolnić ją od nieco męczącej konwersacji (posłała Micahowi przepraszający, bardzo uroczy uśmiech), w celu porwania na parkiet i wytańczenia wszelkich smutków życia codziennego, Lena, musiała przyznać, że zaproszenie Tayth-Wilsona na wesele jej najlepszej przyjaciółki, było bardzo, ale to bardzo dobrym posunięciem. Włoch tańczył nienagannie, ale i panienka Gregorovic nie miała sobie niczego do zarzucenia. W dzieciństwie, razem z jej [i]najukochańszym [/i] braciszkiem spędzali wiele godzin tańcząc do walców i polonezów granych na pianinie przez ich matkę. Opłacało się przecierpieć te katusze.
- Pary roku? - Ciemna brew powędrowała ku górze. - Raczej stulecia. Jesteśmy bezbłędni. - Odwzajemniła spojrzenie z uśmiechem na ustach. W towarzystwie Ślizgona czuła się zaskakująco swobodnie; na Pannę Kruger praktycznie nie zwróciła uwagi od rozpoczęcia ceremonii, co głęboko ją zdziwiło. Bo przecież taki był jej cel, czyż nie? Doprowadzić Monikę Kruger na skraj wytrzymałości. Przynajmniej tak jej się dotychczas zdawało. Kolejne słowa szarookiego sprawiły, że mimowolnie zesztywniała. Grymas zmartwienia przeciął gładkie czoło na wzmiankę o Rafflesie.
- Mi z kolei nigdy nie przyszłoby do głowy, że możesz wyglądać tak przystojnie, gdy ułożysz włosy. - Szybko wyrzuciła z myśli herszta bandy, nie chcąc sobie psuć nastroju ani chwili dłużej. Doskonale wiedziała, że i tak dowie się o niej i o Brandonie. Od Kruger, albo od Corteza. I tak nie miała już przecież zupełnie nic do stracenia.
- Wiesz, Cassidy, jeszcze ślubu z nim nie wzięłam. - Wyszczerzyła się doń szeroko. - Zawsze mogę zmienić zdanie i wrócić do uprzykrzania życia jednemu z Twoich zdecydowanie ulubionych Ślizgonów. - Nie czuła się na siłach, by opowiedzieć Cassidy o zdarzeniach ostatnich kilku dni, zresztą, byłoby całkowitą głupotą zanudzać Pannę Młodą w tak ważnym dlań dniu. Pomijając oczywisty fakt, Gregorovic w życiu nie wyjawiłaby całej prawdy byłej Ślizgonce. O tym, że razem z Brandonem udawali namiętne uczucie, nie wiedział nikt, poza nimi. I Lena desperacko chciała zachować owy stan rzeczy.
Kiedy Brandonowi udało się uwolnić ją od nieco męczącej konwersacji (posłała Micahowi przepraszający, bardzo uroczy uśmiech), w celu porwania na parkiet i wytańczenia wszelkich smutków życia codziennego, Lena, musiała przyznać, że zaproszenie Tayth-Wilsona na wesele jej najlepszej przyjaciółki, było bardzo, ale to bardzo dobrym posunięciem. Włoch tańczył nienagannie, ale i panienka Gregorovic nie miała sobie niczego do zarzucenia. W dzieciństwie, razem z jej [i]najukochańszym [/i] braciszkiem spędzali wiele godzin tańcząc do walców i polonezów granych na pianinie przez ich matkę. Opłacało się przecierpieć te katusze.
- Pary roku? - Ciemna brew powędrowała ku górze. - Raczej stulecia. Jesteśmy bezbłędni. - Odwzajemniła spojrzenie z uśmiechem na ustach. W towarzystwie Ślizgona czuła się zaskakująco swobodnie; na Pannę Kruger praktycznie nie zwróciła uwagi od rozpoczęcia ceremonii, co głęboko ją zdziwiło. Bo przecież taki był jej cel, czyż nie? Doprowadzić Monikę Kruger na skraj wytrzymałości. Przynajmniej tak jej się dotychczas zdawało. Kolejne słowa szarookiego sprawiły, że mimowolnie zesztywniała. Grymas zmartwienia przeciął gładkie czoło na wzmiankę o Rafflesie.
- Mi z kolei nigdy nie przyszłoby do głowy, że możesz wyglądać tak przystojnie, gdy ułożysz włosy. - Szybko wyrzuciła z myśli herszta bandy, nie chcąc sobie psuć nastroju ani chwili dłużej. Doskonale wiedziała, że i tak dowie się o niej i o Brandonie. Od Kruger, albo od Corteza. I tak nie miała już przecież zupełnie nic do stracenia.
Lena GregorovicKlasa VII - Urodziny : 06/01/2006
Wiek : 18
Skąd : Moskwa, Rosja
Krew : Czysta
Re: Namiot weselny
Z pytaniami odnośnie ślub byli prawie tak nieznośni jak moja rodzina. Założę się jednak, że Castellani nie odpuściliby nawet na sekundkę. Padło pytanie od matki Cassidy. Uśmiechnąłem się do niej po tym jak przełknąłem to co miałem w ustach.
- Nie znajdziemy lepszego organizatora od pani. - powiedziałem grzecznie zanim kotlet znów mnie wezwał. Ziemniaczki równo przypieczone, sałatka dobrze wymieszana z majonezem. Czego więcej do życia potrzeba? Krztuszący się William sprawił, że uśmiechnąłem się radośnie w przerwie między jednym, a drugim kęsem. Zaraz jednak ja się zakrztusiłem. Catherine oferująca pomoc Adrienne. Tego jeszcze nie przerabialiśmy. Zdecydowane klepnięcie pana młodego uratowało mi jednak życie. Z wdzięcznością na niego spojrzałem unosząc jeszcze raz kieliszek z szampanem który samoczynnie się napełnił. Kilka łyków i życie uratowane.
- Nie spotkałem jej jeszcze z Liamem. Zapamiętałbym. - odpowiedziałem spoglądając na czarownicę do której już szedł... Marco?
- Na miejscu Twojego brata zająłbym się nią dobrze, bo lada chwila nie będzie miał do czego wracać. - zauważyłem szeptem, tak żeby tylko ona mnie usłyszała. Chociaż wszyscy wiedzieli z czego znany jest Marco. Z czego ja jestem znany. A raczej byłem. To taka cecha rodowa, taka sama jak lekko odstające uszy. Nieopisane zamiłowanie do pięknych kobiet po prostu wyssaliśmy z mlekiem matek. Mamy na to jakiś gen, jestem tego pewien.
Po posiłku przyszedł czas na tańce. Musieliśmy się nagapić na dobrobyt organizatorów, bo ściągnęli fauna i driadę co musiało kosztować majątek. Wszyscy się wzruszyli, ja lekko skrzywiłem. Przynajmniej było to lepsze od tego ciągłego zawodzenia na dudach od którego zaczynała mnie powoli boleć głowa. Normalne walce były przyjemną odskocznią. Razem ze wszystkimi patrzyliśmy na pierwsze tańce młodych, a gdy nadszedł czas poprosiłem cicho blondynkę do tańca. I tak oto znaleźliśmy się na parkiecie, troszkę z boku, żeby nikt nas niepotrzebnie nie zaczepił.
- I wyszedł za Morwen. - powiedziałem zanim obróciłem ją lekko w tańcu i znów przyciągnąłem do siebie przytulając policzek do jej policzka. Powoli stawialiśmy kroki o dziwo nie stąpając sobie po nogach. Nie było źle, chociaż raczej nie wygramy tytułu króla i królowej parkietu. Za pewne ten tytuł wygra ojciec pana Młodego. Zrobiło się lekkie zamieszanie, znów zaczęli naparzać w dudy, a on zaczął tańczyć. Z dłonią na biodrze Irlandki obserwowałem ten cyrk z ironicznym uśmiechem.
- Żadnych ku*wa tradycji. - stwierdziłem cicho ściągając na nas wzrok siostry mojego ojca, która zaczęła nas świdrować podejrzliwym wzrokiem.
- Nadal myśli, że jestem homo. - dodałem przewracając przy tym oczętami.
- Nie znajdziemy lepszego organizatora od pani. - powiedziałem grzecznie zanim kotlet znów mnie wezwał. Ziemniaczki równo przypieczone, sałatka dobrze wymieszana z majonezem. Czego więcej do życia potrzeba? Krztuszący się William sprawił, że uśmiechnąłem się radośnie w przerwie między jednym, a drugim kęsem. Zaraz jednak ja się zakrztusiłem. Catherine oferująca pomoc Adrienne. Tego jeszcze nie przerabialiśmy. Zdecydowane klepnięcie pana młodego uratowało mi jednak życie. Z wdzięcznością na niego spojrzałem unosząc jeszcze raz kieliszek z szampanem który samoczynnie się napełnił. Kilka łyków i życie uratowane.
- Nie spotkałem jej jeszcze z Liamem. Zapamiętałbym. - odpowiedziałem spoglądając na czarownicę do której już szedł... Marco?
- Na miejscu Twojego brata zająłbym się nią dobrze, bo lada chwila nie będzie miał do czego wracać. - zauważyłem szeptem, tak żeby tylko ona mnie usłyszała. Chociaż wszyscy wiedzieli z czego znany jest Marco. Z czego ja jestem znany. A raczej byłem. To taka cecha rodowa, taka sama jak lekko odstające uszy. Nieopisane zamiłowanie do pięknych kobiet po prostu wyssaliśmy z mlekiem matek. Mamy na to jakiś gen, jestem tego pewien.
Po posiłku przyszedł czas na tańce. Musieliśmy się nagapić na dobrobyt organizatorów, bo ściągnęli fauna i driadę co musiało kosztować majątek. Wszyscy się wzruszyli, ja lekko skrzywiłem. Przynajmniej było to lepsze od tego ciągłego zawodzenia na dudach od którego zaczynała mnie powoli boleć głowa. Normalne walce były przyjemną odskocznią. Razem ze wszystkimi patrzyliśmy na pierwsze tańce młodych, a gdy nadszedł czas poprosiłem cicho blondynkę do tańca. I tak oto znaleźliśmy się na parkiecie, troszkę z boku, żeby nikt nas niepotrzebnie nie zaczepił.
- I wyszedł za Morwen. - powiedziałem zanim obróciłem ją lekko w tańcu i znów przyciągnąłem do siebie przytulając policzek do jej policzka. Powoli stawialiśmy kroki o dziwo nie stąpając sobie po nogach. Nie było źle, chociaż raczej nie wygramy tytułu króla i królowej parkietu. Za pewne ten tytuł wygra ojciec pana Młodego. Zrobiło się lekkie zamieszanie, znów zaczęli naparzać w dudy, a on zaczął tańczyć. Z dłonią na biodrze Irlandki obserwowałem ten cyrk z ironicznym uśmiechem.
- Żadnych ku*wa tradycji. - stwierdziłem cicho ściągając na nas wzrok siostry mojego ojca, która zaczęła nas świdrować podejrzliwym wzrokiem.
- Nadal myśli, że jestem homo. - dodałem przewracając przy tym oczętami.
Re: Namiot weselny
Organizator przyjęć, serio? Czystej krwi czarownica bawi się w takie szopki dla biznesu? W głowie jej się to nie mieściło, żeby to mogło być prawdziwe zajęcie. Popieprzone bogate rody. Gdyby była wysoko urodzoną to też jej jedyną ambicją byłoby spłodzenie gromady dzieci i wydanie ich w odpowiednim wieku? Poza tym, na TYM ślubie, naprawdę nie widziała na liście gości Greengrassów, ani tym bardziej nieznajomych jej zupełnie Thomasów. Nie wiedziała jeszcze jak przez to przebrnąć, bo z jej obserwacji to Luis był teraz bliżej tej rodziny, niż jego brat. To dziwne... Ale miała nadzieję, że spowodowane tylko i wyłącznie wyborem Williama w sprawie drużby. Żałowała, że Castellani mu nie odmówił.
Skupiając się na swojej poprzedniej szefowej, nie skosztowała już niczego innego, poza dodatkową porcją szampana. Rozstali się? Związki na odległość tak się właśnie kończą. To nie było dla niej dziwne, że nic o tym nie wiedziała. Ostatnie spotkanie z jej bratem postawiło ich w trochę innych relacjach, więc to milczenie z jego strony nie było nienaturalne. Może tak samo jak ona chciał zacząć od nowa i napisać dopiero wtedy, gdy będzie pewny swojego miejsca na świecie? Kiedyś Adrienne nie myślałaby nad tym długo. Zostawiłaby chłopaka, z którym aktualnie jest i pognałaby tam gdzie wyjechało jej serce. Dzisiaj jednak doskonale wiedziała dokąd należała i do kogo.
Wstali do pierwszego tańca. Przypomniało jej się, że dewizą pewnego babskiego artykułu w Czarownicy było to, żeby "nie ufać czarodziejowi, który potrafi tańczyć". To dlatego, że taki automatycznie dostaje miano babiarza? Patrząc na potrafiące się tu poruszać towarzystwo, można wysunąć jednoznaczne wnioski.
Wreszcie jakaś normalna melodia, do której nie trzeba tańczyć niczym zawodnik tańca towarzyskiego. Objęła swojego narzeczonego, łącząc dłonie za jego karkiem. Dajmy sobie na moment spokój z tą sztywną ramą, co?
- Liam wyjechał rok temu do Ameryki, ponieważ zaproponowano mu staż w tamtejszym Ministerstwie. Raczej się tego spodziewał, skoro zgodził się na rozłąkę, zaraz po tym jak się zeszli. Założę się, że sam już też od dawna nie trzyma kuśki na wodzy, a ich narzeczeństwo od początku nie miało przyszłości. Mam smutną satysfakcję, bo od razu mu to mówiłam. - Wyjaśniła, patrząc w tej chwili na inne osoby na parkiecie. Wiedziała lepiej od samego Liama, że nie kochał Blodeuwedd, więc przewidziała taki rozwój wydarzeń. Odsunęła się na wyciągnięcie rąk, żeby spojrzeć na Argentyńczyka z uśmiechem.
- Zabawne, że świat jest na tyle mały, że zamienia się miejscami z Twoim bratem. - Rzeczywiście. Ich rodzinne spotkania mogą się stać naprawdę ciekawe, jeżeli Marco zechce spotykać się z Morwen! To pewnie tylko przygoda na jedną noc, ale jeśli puścić wodze fantazji... Już się widzi siedzącą między Catherine i Morwen na wspólnym ganku na starość! Ten ktoś na górze to miał jednak poczucie humoru!
Skrzywiła się, zanim zdołała powstrzymać ten grymas. Znowu te piekielne dudy! Stanęli w miejscu, odwracając się w stronę ojca pana młodego, który wkroczył na środek parkietu. Goście stworzyli wokół tancerzy półkole, a z racji tego, że na moment z wyłączyła się od grupowej zabawy z Luisem, nie wiedziała co ma nastąpić.
Na łajno olbrzymów, co do...?!
Zatkało ją. Nie mogła się odezwać ani szyderczym komentarzem, ani podziwem dla wytrzymałości tych umięśnionych nóg, które ciężko pracowały przy dziwnych susach i podskokach. A może to część, w której powinna się zacząć śmiać razem z innymi? W końcu to wesele, miało być wesoło. Z trudem oderwała wzrok od przedstawienia, żeby dostrzec jakąś kolejną ciotkę na horyzoncie.
- No litości... - westchnęła z pół uśmiechem. Bez zbędnych ostrzeżeń złapała Argentyńczyka za krawat i przyciągnęła do siebie, żeby nagle wbić mu się mocno w usta.
Tak się powinno całować, dzieciaczki. Miejmy nadzieję, że kwestię homo seksualności jej chłopaka mamy za sobą.
Skupiając się na swojej poprzedniej szefowej, nie skosztowała już niczego innego, poza dodatkową porcją szampana. Rozstali się? Związki na odległość tak się właśnie kończą. To nie było dla niej dziwne, że nic o tym nie wiedziała. Ostatnie spotkanie z jej bratem postawiło ich w trochę innych relacjach, więc to milczenie z jego strony nie było nienaturalne. Może tak samo jak ona chciał zacząć od nowa i napisać dopiero wtedy, gdy będzie pewny swojego miejsca na świecie? Kiedyś Adrienne nie myślałaby nad tym długo. Zostawiłaby chłopaka, z którym aktualnie jest i pognałaby tam gdzie wyjechało jej serce. Dzisiaj jednak doskonale wiedziała dokąd należała i do kogo.
Wstali do pierwszego tańca. Przypomniało jej się, że dewizą pewnego babskiego artykułu w Czarownicy było to, żeby "nie ufać czarodziejowi, który potrafi tańczyć". To dlatego, że taki automatycznie dostaje miano babiarza? Patrząc na potrafiące się tu poruszać towarzystwo, można wysunąć jednoznaczne wnioski.
Wreszcie jakaś normalna melodia, do której nie trzeba tańczyć niczym zawodnik tańca towarzyskiego. Objęła swojego narzeczonego, łącząc dłonie za jego karkiem. Dajmy sobie na moment spokój z tą sztywną ramą, co?
- Liam wyjechał rok temu do Ameryki, ponieważ zaproponowano mu staż w tamtejszym Ministerstwie. Raczej się tego spodziewał, skoro zgodził się na rozłąkę, zaraz po tym jak się zeszli. Założę się, że sam już też od dawna nie trzyma kuśki na wodzy, a ich narzeczeństwo od początku nie miało przyszłości. Mam smutną satysfakcję, bo od razu mu to mówiłam. - Wyjaśniła, patrząc w tej chwili na inne osoby na parkiecie. Wiedziała lepiej od samego Liama, że nie kochał Blodeuwedd, więc przewidziała taki rozwój wydarzeń. Odsunęła się na wyciągnięcie rąk, żeby spojrzeć na Argentyńczyka z uśmiechem.
- Zabawne, że świat jest na tyle mały, że zamienia się miejscami z Twoim bratem. - Rzeczywiście. Ich rodzinne spotkania mogą się stać naprawdę ciekawe, jeżeli Marco zechce spotykać się z Morwen! To pewnie tylko przygoda na jedną noc, ale jeśli puścić wodze fantazji... Już się widzi siedzącą między Catherine i Morwen na wspólnym ganku na starość! Ten ktoś na górze to miał jednak poczucie humoru!
Skrzywiła się, zanim zdołała powstrzymać ten grymas. Znowu te piekielne dudy! Stanęli w miejscu, odwracając się w stronę ojca pana młodego, który wkroczył na środek parkietu. Goście stworzyli wokół tancerzy półkole, a z racji tego, że na moment z wyłączyła się od grupowej zabawy z Luisem, nie wiedziała co ma nastąpić.
Na łajno olbrzymów, co do...?!
Zatkało ją. Nie mogła się odezwać ani szyderczym komentarzem, ani podziwem dla wytrzymałości tych umięśnionych nóg, które ciężko pracowały przy dziwnych susach i podskokach. A może to część, w której powinna się zacząć śmiać razem z innymi? W końcu to wesele, miało być wesoło. Z trudem oderwała wzrok od przedstawienia, żeby dostrzec jakąś kolejną ciotkę na horyzoncie.
- No litości... - westchnęła z pół uśmiechem. Bez zbędnych ostrzeżeń złapała Argentyńczyka za krawat i przyciągnęła do siebie, żeby nagle wbić mu się mocno w usta.
Tak się powinno całować, dzieciaczki. Miejmy nadzieję, że kwestię homo seksualności jej chłopaka mamy za sobą.
Re: Namiot weselny
William niepokoił się o Zoje coraz bardziej i bardziej i bardziej. Nigdzie jej nie widział odkąd zniknęła na samym początku uczty. Ponoć poszła do toalety, a potem widziano ją przy bramie. Może źle się poczuła? Powiedziałbym mu to... jak nie sama to napewno przekazałaby to komuś a tu ani widu ani słychu. Dyskretnie wezwał Skrętka i rozkazał mu odnaleźć Zoje i przyprowadzić ją do niego. Cassi się to nie spodoba, ale musi go zrozumieć. Po dłuższej chwili skrzat pojawił się magicznie przy stole uczepiony kurczowo sukienki zaskoczonej dziewczyny.
- Skrętek szukał! Skrętek znalazł w Londynie! -wyjęczał skrzat kłaniając siedlisko. Will patrzył na Zoje z wyrzutem i złością. Miejsce Luisa było wolne,bo tańczył nadal z Adą. kazał jej więc tu usiąść.
- Co masz mi do powiedzenia? - zapytał z żalem. -Dlaczego psujesz mój dzień?
Chodziło o araba? Tego tłumaczenia nie kupował.
- Skrętek szukał! Skrętek znalazł w Londynie! -wyjęczał skrzat kłaniając siedlisko. Will patrzył na Zoje z wyrzutem i złością. Miejsce Luisa było wolne,bo tańczył nadal z Adą. kazał jej więc tu usiąść.
- Co masz mi do powiedzenia? - zapytał z żalem. -Dlaczego psujesz mój dzień?
Chodziło o araba? Tego tłumaczenia nie kupował.
Re: Namiot weselny
Zaskoczona to mało powiedziane. Zoja miała już różdżkę w ręku, żeby pozbyć się natręta, który ją złapał wbrew jej woli. Niestety zanim się zorientowała skrzat użył teleportacji łączonej i pojawił się z powrotem na weselu. Skaranie boskie z tymi szczurami, które mogą pojawiać się gdzie chcą i kiedy chcą! Nie po to przemierzyła kilometry posiadłości Greengrassów, żeby się stąd wymknąć, żeby teraz ją przyprowadzono jak małe dziecko za... nóżkę.
Wszystko za sprawą pana młodego, który zdecydowanie nie powinien skupiać swojej uwagi na Bułgarce. Oczywiście, że nie mogła wykrzyczeć mu tego w twarz, kiedy znajdowali się na jego własnym przyjęciu, dlatego z miną męczennicy usiadła na wskazanym przez chłopaka miejscu. Znowu rozpoczęła się gra pod publikę, chociaż żyłki na czołach rodziców, Cassidy i przede wszystkim Zoi, miały prawo pulsować.
- Żartujesz sobie? - syknęła cicho, lekko obrócona w stronę Williama, żeby nikt inny nie obserwował jej twarzy wykrzywionej autentyczną złością. Nie przejmując się jego spojrzeniem, podciągnęła wysoko sukienkę z prawej strony, gdzie miała na udzie jeden z modeli pasków dla czarownic, które nie miały gdzie schować swojej różdżki. Wsunęła ją do magicznego ochraniacza i z powrotem zakryła nogę.
Gdyby nie była może wkurzona tym bezczelnym zachowaniem ze strony Greengrassa, to zaczęłaby się pokornie tłumaczyć, ale teraz nie było takiej opcji.
- A może to mógł być mój dzień, co? - spytała niejednoznacznie, chuchając swoim słodkim oddechem od alkoholu. Dobrze, że po takiej nagłej deportacji nie zwymiotowała, ponieważ był to naprawdę niebezpieczny manewr w przypadku jej słabej głowy. - Właśnie wynajmowaliśmy pokój dla siebie, a Ty nam w tym przeszkodziłeś!
Oczywiście, że pójście do łóżka z Matluckiem nie było pierwotnym pomysłem, ale tak miało się to własnie skończyć. W sensie po prostu spania, ale William miał wolną rękę do snucia swoich domysłów. Jako przyjaciel, który nic do niej więcej nie czuje, powinien się teraz zawstydzić, a nie się wkurzać.
- Niepotrzebnie robisz z tego taką aferę, przecież byłam na ślubie - warknęła, krzyżując ręce na piersiach. Zrobił to tylko po to, żeby tu teraz siedziała wkurzona? Niedoczekanie. A doskonale wiedział, że nie czuje się dobrze przy takich uroczystościach. I propozycję tańca też sobie może włożyć w te swoje szlacheckie cztery litery. W dalszym ciągu miała zamiar wyjść, ale tym razem bez opcji na powrót.
Wszystko za sprawą pana młodego, który zdecydowanie nie powinien skupiać swojej uwagi na Bułgarce. Oczywiście, że nie mogła wykrzyczeć mu tego w twarz, kiedy znajdowali się na jego własnym przyjęciu, dlatego z miną męczennicy usiadła na wskazanym przez chłopaka miejscu. Znowu rozpoczęła się gra pod publikę, chociaż żyłki na czołach rodziców, Cassidy i przede wszystkim Zoi, miały prawo pulsować.
- Żartujesz sobie? - syknęła cicho, lekko obrócona w stronę Williama, żeby nikt inny nie obserwował jej twarzy wykrzywionej autentyczną złością. Nie przejmując się jego spojrzeniem, podciągnęła wysoko sukienkę z prawej strony, gdzie miała na udzie jeden z modeli pasków dla czarownic, które nie miały gdzie schować swojej różdżki. Wsunęła ją do magicznego ochraniacza i z powrotem zakryła nogę.
Gdyby nie była może wkurzona tym bezczelnym zachowaniem ze strony Greengrassa, to zaczęłaby się pokornie tłumaczyć, ale teraz nie było takiej opcji.
- A może to mógł być mój dzień, co? - spytała niejednoznacznie, chuchając swoim słodkim oddechem od alkoholu. Dobrze, że po takiej nagłej deportacji nie zwymiotowała, ponieważ był to naprawdę niebezpieczny manewr w przypadku jej słabej głowy. - Właśnie wynajmowaliśmy pokój dla siebie, a Ty nam w tym przeszkodziłeś!
Oczywiście, że pójście do łóżka z Matluckiem nie było pierwotnym pomysłem, ale tak miało się to własnie skończyć. W sensie po prostu spania, ale William miał wolną rękę do snucia swoich domysłów. Jako przyjaciel, który nic do niej więcej nie czuje, powinien się teraz zawstydzić, a nie się wkurzać.
- Niepotrzebnie robisz z tego taką aferę, przecież byłam na ślubie - warknęła, krzyżując ręce na piersiach. Zrobił to tylko po to, żeby tu teraz siedziała wkurzona? Niedoczekanie. A doskonale wiedział, że nie czuje się dobrze przy takich uroczystościach. I propozycję tańca też sobie może włożyć w te swoje szlacheckie cztery litery. W dalszym ciągu miała zamiar wyjść, ale tym razem bez opcji na powrót.
Re: Namiot weselny
Wszyscy przepychali się do młodej pary, by wręczyć im przygotowane prezenty. Cóż jednak miała przygotować Monika, mając tak niewiele czasu i jeszcze mniej pomysłów? Całe szczęście, że jej zawsze udawało się coś znaleźć i im bardziej była przyparta do muru, tym lepiej jej to szło. Nie miała zamiaru iść na łatwiznę i dawać czegoś w stylu worka galeonów (czego na przykład można się spodziewać po Brandonie, ha ha). Przewertowała więc wszelkie katalogi ukryte w czeluściach swojego kufra, aż w końcu odkryła to: Pergamin spełniający życzenia. Wystarczyło napisać na nim życzenie, a w ciagu kilku dni miało ono się spełnić. Niestety, życzenia nie mogły naginać woli innej osoby ani zmuszać jej do czegokolwiek, nie mogły robić nikomu krzywdy (jeśli kiedykolwiek zapisano na nim podobne życzenie, pergamin przestawał działać). Nie dało rady też spełnić czegoś niewykonalnego, na przykład sprawić, by nagle sklądki tylnowybuchowe zaczęły być domowymi pieszczuchami. Za pomocą pergaminu można było sobie zażyczyć pogodę, można było zmienić kolor ubrania jeśli nie miało się przy sobie różdżki, można było robić co tylko się zamarzyło, tylko jeśli mieściło się to w granicach zasad.
Z uśmiechem stanęła za Milliganem i kiedy on już złożył swoje życzenia i wręczył podarunek podeszła do dwójki byłych ślizgonów, z którymi, zdawało się jakby to było wczoraj, dzieliła Pokój Wspólny. Wręczyła starannie zapakowany pakunek. W środku oczywiście była instrukcja obsługi, był również specjalny atrament który znikał zaraz po tym, jak napisano nim życzenie. Miała nadzieję, że prezent się im spodoba, a szczególnie Cassidy. Sama chciałaby taki mieć, ale niestety - można było kupić tylko jeden taki pergamin w życiu, a po drugie większą miał moc, gdy został szczerze podarowany, niż chciwie kupiony.
Gdy już przestała zerkać w stronę Włocha i jego nowej dziewczyny, uświadomiła sobie, że całkiem nieźle się bawi. Dymitr okazał się bardzo dobrym tancerzem, któremu łatwo było dotrzymać kroku i przy którym się go nie gubiło. Muzyka rozbrzmiewająca w sali skutecznie odganiała dziewczęce myśli od tej nieszczęsnej dwójki i sprawiała, że na twarzy Moniki co rusz pojawiał się szeroki uśmiech.
- Złapałam już lekką zadyszkę - powiedziała po chwili, mrugając porozumiewawczo w stronę stołu, jakby się tego można było spodziewać - suto zastawionego.
Z uśmiechem stanęła za Milliganem i kiedy on już złożył swoje życzenia i wręczył podarunek podeszła do dwójki byłych ślizgonów, z którymi, zdawało się jakby to było wczoraj, dzieliła Pokój Wspólny. Wręczyła starannie zapakowany pakunek. W środku oczywiście była instrukcja obsługi, był również specjalny atrament który znikał zaraz po tym, jak napisano nim życzenie. Miała nadzieję, że prezent się im spodoba, a szczególnie Cassidy. Sama chciałaby taki mieć, ale niestety - można było kupić tylko jeden taki pergamin w życiu, a po drugie większą miał moc, gdy został szczerze podarowany, niż chciwie kupiony.
Gdy już przestała zerkać w stronę Włocha i jego nowej dziewczyny, uświadomiła sobie, że całkiem nieźle się bawi. Dymitr okazał się bardzo dobrym tancerzem, któremu łatwo było dotrzymać kroku i przy którym się go nie gubiło. Muzyka rozbrzmiewająca w sali skutecznie odganiała dziewczęce myśli od tej nieszczęsnej dwójki i sprawiała, że na twarzy Moniki co rusz pojawiał się szeroki uśmiech.
- Złapałam już lekką zadyszkę - powiedziała po chwili, mrugając porozumiewawczo w stronę stołu, jakby się tego można było spodziewać - suto zastawionego.
Re: Namiot weselny
Luis natychmiast potwierdził, że nie będą się wahać w wynajęciu jej do organizacji wesela, na co posłała mu firmowy uśmiech. Wiedziała, że ta dwójka raczej odżegnuje się od zbyt dużej liczby osób oraz przepychu, jaki cechował wesele jej córki, i zamierzała te życzenia uwzględnić. Jako salonowa kocica, Caliente zbyt często bywała na przyjęciach i bankietach, którym czegoś brakowało, dlatego też postanowiła sama zająć się organizacją najlepszych wydarzeń okolicznościowych.
- W takim razie czekam na sowę z propozycją wstępnego spotkania. - Odpowiedziała młodemu Castellaniemu i uniosła ku narzeczeństwu kryształ z szampanem. Widziała, ze Cryan nie wygląda na zachwyconą, jednak któż by się przejmował jej zdaniem...
Po udanej dywersji związanej z podstawieniem ciotki Williama za niezbyt szczęśliwą, pląsającą po parkiecie Catherine, pani Thomas prędko przysiadła się obok, obserwując mocującą się z baletkami przyjaciółkę.
- Jak się czujesz? - szepnęła, pomiędzy dwoma kulturalnymi łykami szampana, wzrokiem jednocześnie ogarniając wnętrze namiotu. Zauważyła, jak William wydaje jakieś szczególne dyspozycje jednemu z należących do Greengrassów skrzatów domowych. Zastanawiała się, o cóż takiego może chodzić panu młodemu, uznała jednak, że to jeszcze nie czas, by interweniować.
- W takim razie czekam na sowę z propozycją wstępnego spotkania. - Odpowiedziała młodemu Castellaniemu i uniosła ku narzeczeństwu kryształ z szampanem. Widziała, ze Cryan nie wygląda na zachwyconą, jednak któż by się przejmował jej zdaniem...
Po udanej dywersji związanej z podstawieniem ciotki Williama za niezbyt szczęśliwą, pląsającą po parkiecie Catherine, pani Thomas prędko przysiadła się obok, obserwując mocującą się z baletkami przyjaciółkę.
- Jak się czujesz? - szepnęła, pomiędzy dwoma kulturalnymi łykami szampana, wzrokiem jednocześnie ogarniając wnętrze namiotu. Zauważyła, jak William wydaje jakieś szczególne dyspozycje jednemu z należących do Greengrassów skrzatów domowych. Zastanawiała się, o cóż takiego może chodzić panu młodemu, uznała jednak, że to jeszcze nie czas, by interweniować.
Caliente ThomasCzarownica - Urodziny : 04/02/1975
Wiek : 49
Skąd : Redhill, Surrey
Krew : czysta
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Szkocja :: Greenock :: Greengrass Manor
Strona 3 z 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach