Cmentarz
+17
Ross Seth Davies
Viktor Kastner
Nora Vedran
Bohater Niezależny
Niven Yates
Gabriel Griffiths
Penelope Gladstone
Ana-Lucia Brooks
Hannah Wilson
Vincent Cramer
Brennus Lancaster
Anthony Wilson
Charlotte Jeunesse
Mistrz Gry
James Scott
Nancy Baldwin
Konrad Moore
21 posters
Magic Land :: Hogsmeade :: MIEJSCA
Strona 3 z 4
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Cmentarz
First topic message reminder :
Przy lesie znajduje się stary cmentarz, który pamięta jeszcze czasy czterech założycieli Hogwartu. Pomimo biegu lat, na cmentarzu do dzisiaj chowani są mieszkańcy wioski.
Przy lesie znajduje się stary cmentarz, który pamięta jeszcze czasy czterech założycieli Hogwartu. Pomimo biegu lat, na cmentarzu do dzisiaj chowani są mieszkańcy wioski.
Konrad MooreMinister Magii - Urodziny : 03/02/1943
Wiek : 81
Skąd : Londyn, Anglia
Krew : czysta
Re: Cmentarz
- Więc skąd mam wziąć eliksir, ukraść?- spytał nieco prześmiewczo.- Jestem wilkołakiem, mądralo, złoszczę się o byle co.- wywrócił oczami jak gdyby dziewczyna była kompletnie niedouczona, a to jego często uważano za tłuka. Jeśli jednak chodzi o partnerki seksualne o czym teraz gadali, Anthony nie miał zamiaru nawet kłamać. Nie chciał wracać do szkoły, więc i na tym też mu nie zależało.
- No dwóch, niedowiarku.- zwrócił swój wzrok na nią.- Nie liczę oczywiście tych z którymi jedynie się całowałem.- zrobił taką minę jak gdyby to było oczywiste, pocałunki przecież to nie był seks.
- Nie wyszło, najczęściej uciekały kiedy tylko nie okazywałem się księciem na białym koniu.- alkohol powoli go jeszcze bardziej rozgrzewał, może nie było tego zbyt wiele, ale do najsłabszych to tez nie należało. Zazwyczaj Anthony kupował jakąś samoróbkę od handlarzy, a przynajmniej robił tak jak był jeszcze w Hogwarcie. - Nie zamierzam w najbliższym czasie mieć kogokolwiek i tak wszyscy wiedzieli by lepiej, że będzie to moja kolejna zabawka.- wzruszył ramionami zupełnie obojętnie, bo chyba już był ten czas w którym na to się uodpornił, albo wyjątkowo miał to w dupie dzisiejszego wieczoru.
- Więc jakie światło na mnie padło? Dalej jestem pewnie w cieniu na dodatek zakopany pod ziemią.- uśmiechnął się lekko i przekrzywił głowę. Pewnie gdyby nie był na cmentarzu już dawno położyłby się na trawie
- No dwóch, niedowiarku.- zwrócił swój wzrok na nią.- Nie liczę oczywiście tych z którymi jedynie się całowałem.- zrobił taką minę jak gdyby to było oczywiste, pocałunki przecież to nie był seks.
- Nie wyszło, najczęściej uciekały kiedy tylko nie okazywałem się księciem na białym koniu.- alkohol powoli go jeszcze bardziej rozgrzewał, może nie było tego zbyt wiele, ale do najsłabszych to tez nie należało. Zazwyczaj Anthony kupował jakąś samoróbkę od handlarzy, a przynajmniej robił tak jak był jeszcze w Hogwarcie. - Nie zamierzam w najbliższym czasie mieć kogokolwiek i tak wszyscy wiedzieli by lepiej, że będzie to moja kolejna zabawka.- wzruszył ramionami zupełnie obojętnie, bo chyba już był ten czas w którym na to się uodpornił, albo wyjątkowo miał to w dupie dzisiejszego wieczoru.
- Więc jakie światło na mnie padło? Dalej jestem pewnie w cieniu na dodatek zakopany pod ziemią.- uśmiechnął się lekko i przekrzywił głowę. Pewnie gdyby nie był na cmentarzu już dawno położyłby się na trawie
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Cmentarz
- Może uwarzyć? Albo poprosić by ktoś zrobił to za Ciebie? - zamrugała kilkakrotnie, posyłając mu pobłażliwe spojrzenie. Naprawdę, wystarczyło ruszyć głową. - Masz siostrę za Prefekta Naczelnego. Z tego co słyszałam, jest dobra w te klocki. - podrapała się dłonią po policzku, podsyłając mu te mądre pomysły. Oczywiście, Ruda wywaliła go na zbity pysk, ale Charlie była bardziej niż pewna, że w tak poważnej sprawie, pomogłaby mu bez gadania.
- No tak, bo tych było pewnie znacznie więcej. Ze stówka jak nic! - teraz i ona zażartowała, śmiejąc się radośnie. Jej ciepły głos poniósł się echem po opustoszałym cmentarzu, stwarzając odrobinę mroczny, ale zarazem komiczny klimat. Brakowało tylko szelestu gałęzi i tupotu stóp w oddali, by poczuli się jak na środku planu filmowego, wyjątkowo taniego horroru dla nastolatków.
- Ach, tak. Dziewczęta i ich pragnienia o rycerzach w lśniących zbrojach. Wszystkie mogłyby w końcu dorosnąć. - prychnęła, obejmując dłońmi szklaną butelkę. Ona od dawna nie wierzyła w te miłosne mrzonki, twardo stąpając po ziemi. W sumie nie wiedziała po kim była taką realistką, ale taka postawa ułatwiała jej wiele spraw.
- Chętnie zobaczę ile potrwa ten twój celibat. Mogę nawet kibicować, choć pompony i krótkie spódniczki nie wchodzą w grę. - pokręciła przecząco głową, wykonując zdecydowany ruch dłonią. - Światło takie, że wydajesz się bardziej ludzki niż to możliwie. Po dzisiejszej rozmowie mniejszy z Ciebie dupek i casanova. Oczywiście w moim odczuciu.
- No tak, bo tych było pewnie znacznie więcej. Ze stówka jak nic! - teraz i ona zażartowała, śmiejąc się radośnie. Jej ciepły głos poniósł się echem po opustoszałym cmentarzu, stwarzając odrobinę mroczny, ale zarazem komiczny klimat. Brakowało tylko szelestu gałęzi i tupotu stóp w oddali, by poczuli się jak na środku planu filmowego, wyjątkowo taniego horroru dla nastolatków.
- Ach, tak. Dziewczęta i ich pragnienia o rycerzach w lśniących zbrojach. Wszystkie mogłyby w końcu dorosnąć. - prychnęła, obejmując dłońmi szklaną butelkę. Ona od dawna nie wierzyła w te miłosne mrzonki, twardo stąpając po ziemi. W sumie nie wiedziała po kim była taką realistką, ale taka postawa ułatwiała jej wiele spraw.
- Chętnie zobaczę ile potrwa ten twój celibat. Mogę nawet kibicować, choć pompony i krótkie spódniczki nie wchodzą w grę. - pokręciła przecząco głową, wykonując zdecydowany ruch dłonią. - Światło takie, że wydajesz się bardziej ludzki niż to możliwie. Po dzisiejszej rozmowie mniejszy z Ciebie dupek i casanova. Oczywiście w moim odczuciu.
Re: Cmentarz
- Naprawdę nie chce mieć żadnej styczności z moim rodzeństwem, znam miejsca bezpieczne na pełnie.- zapewnił ją, że jednak nie lata po wioskach i nie zabija wszystkich ludzi którzy staną mu na drodze.
- Oj tak prawie połowę żeńskiej części zamku zaliczyłem, wliczając nauczycielki.- tak samo jak i ona zaśmiał się wesoło uświadamiając sobie przez chwilę, że nigdy nie sadził, że z tą akurat dziewczyną uda mu się przeprowadzać tak w gruncie rzeczy normalną i przyjemną rozmowę.
- Powiedz mi co one w tym widzą? Nie da się całe życie sypać im płatki róż pod nogi i być romantycznym za każdym razem kiedy wstaje się rano.- wywrócił oczami, bo miał wrażenie, że teraz wszyscy i nawet faceci boją się życia w monotonni, ale z upływem czasu ona nadchodzi, tylko nie wszyscy umieli się z tym pogodzić.
- Bez krótkich spódniczek to nie kibicowanie. - mruknął żartobliwie.- Ale dziękuję, jak widzisz idzie mi już całkiem nieźle od paru ładnych miesięcy.- nie był to może jakiś powód do pochwał, ale wiedział, że dla ludzi było to niewyobrażalne, że Wilson niczego nie zaruchał przez taki okres czasu.
- To jakieś Ty wyobrażenie o mnie miałaś, dziewucho?- zerknął na nią udając groźną mię, ale naprawdę dzisiaj nie miał jakiś większych powodów by się denerwować. Nie dostał w jaja, jakiś tam sukces był.
- Oj tak prawie połowę żeńskiej części zamku zaliczyłem, wliczając nauczycielki.- tak samo jak i ona zaśmiał się wesoło uświadamiając sobie przez chwilę, że nigdy nie sadził, że z tą akurat dziewczyną uda mu się przeprowadzać tak w gruncie rzeczy normalną i przyjemną rozmowę.
- Powiedz mi co one w tym widzą? Nie da się całe życie sypać im płatki róż pod nogi i być romantycznym za każdym razem kiedy wstaje się rano.- wywrócił oczami, bo miał wrażenie, że teraz wszyscy i nawet faceci boją się życia w monotonni, ale z upływem czasu ona nadchodzi, tylko nie wszyscy umieli się z tym pogodzić.
- Bez krótkich spódniczek to nie kibicowanie. - mruknął żartobliwie.- Ale dziękuję, jak widzisz idzie mi już całkiem nieźle od paru ładnych miesięcy.- nie był to może jakiś powód do pochwał, ale wiedział, że dla ludzi było to niewyobrażalne, że Wilson niczego nie zaruchał przez taki okres czasu.
- To jakieś Ty wyobrażenie o mnie miałaś, dziewucho?- zerknął na nią udając groźną mię, ale naprawdę dzisiaj nie miał jakiś większych powodów by się denerwować. Nie dostał w jaja, jakiś tam sukces był.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Cmentarz
Nic już nie powiedziała na jego zapewnienia o "bezpiecznej" pełni. Wolała nie dopytywać się o więcej szczegółów, bo znając jej niemądre pomysły jeszcze zakradłaby się do jego tajemniczego miejsca i wystawiła swoje życie na szwank.
- Niewątpliwe! - podchwyciła temat, wiercąc się na marmurowej, a co za tym idzie, wielce niewygodnej ławeczce. Powoli bolał ją już tyłek, więc leniwie podniosła się z miejsca, stając naprzeciwko Wilsona. - Słyszałam, że profesorka od Eliksirów złożyła rezygnacje. Może maczałeś w tym palce, a raczej kuśkę, co? Romans z nauczycielem. Intrygująca sprawa. - poruszyła znacząco brwiami, odgarniając z twarzy czekoladowe pukle włosów, które niesfornie właziły jej do oczu.
- Mnie nie pytaj.. - odparła automatycznie, kręcąc stanowczo głową. - Nie kręcą mnie takie zabawy, ale podejrzewam, że wszystko bierze się z tych głupich książek i magazynów, które czytają. Wiesz, tygodnik "Czarownica" i te sprawy.. - machnęła ręką, nie chcąc się nawet rozwodzić nad tymi babskimi bzdetami, których sama do końca nie rozumiała. Czasami naprawdę zastanawiała się czy nie lepiej dla niej samej byłoby, gdyby została chłopcem. Problem tkwił jedynie w tym, że dziewczyny zupełnie nie kręciły tej wysokiej Szarlotki, a wręcz odpychały.
- W takim razie nie będzie kibicowania. - wytknęła mu język, marszcząc prosty nosek. - Może nie zaruchałeś od miesięcy, ale obracałeś pannami. Tu Nora, tu Lena, tu moja siostra, o zgrozo. Ludzie to widzą i wyrabiają sobie o tobie opinie. Powinieneś być bardziej rozważny. - spojrzała na jego groźną minę z wyraźnym rozbawieniem w tych sarnich tęczówkach. Drobne dłonie wetknęła do kieszeni jego szarej bluzy, bujając się na palcach wprzód i w tył.
- Nie chcesz wiedzieć jaką miałam o tobie opinię. Bardzo złą. - zagryzła obie wargi, starając się powstrzymać kłębiący się w niej śmiech.
- Niewątpliwe! - podchwyciła temat, wiercąc się na marmurowej, a co za tym idzie, wielce niewygodnej ławeczce. Powoli bolał ją już tyłek, więc leniwie podniosła się z miejsca, stając naprzeciwko Wilsona. - Słyszałam, że profesorka od Eliksirów złożyła rezygnacje. Może maczałeś w tym palce, a raczej kuśkę, co? Romans z nauczycielem. Intrygująca sprawa. - poruszyła znacząco brwiami, odgarniając z twarzy czekoladowe pukle włosów, które niesfornie właziły jej do oczu.
- Mnie nie pytaj.. - odparła automatycznie, kręcąc stanowczo głową. - Nie kręcą mnie takie zabawy, ale podejrzewam, że wszystko bierze się z tych głupich książek i magazynów, które czytają. Wiesz, tygodnik "Czarownica" i te sprawy.. - machnęła ręką, nie chcąc się nawet rozwodzić nad tymi babskimi bzdetami, których sama do końca nie rozumiała. Czasami naprawdę zastanawiała się czy nie lepiej dla niej samej byłoby, gdyby została chłopcem. Problem tkwił jedynie w tym, że dziewczyny zupełnie nie kręciły tej wysokiej Szarlotki, a wręcz odpychały.
- W takim razie nie będzie kibicowania. - wytknęła mu język, marszcząc prosty nosek. - Może nie zaruchałeś od miesięcy, ale obracałeś pannami. Tu Nora, tu Lena, tu moja siostra, o zgrozo. Ludzie to widzą i wyrabiają sobie o tobie opinie. Powinieneś być bardziej rozważny. - spojrzała na jego groźną minę z wyraźnym rozbawieniem w tych sarnich tęczówkach. Drobne dłonie wetknęła do kieszeni jego szarej bluzy, bujając się na palcach wprzód i w tył.
- Nie chcesz wiedzieć jaką miałam o tobie opinię. Bardzo złą. - zagryzła obie wargi, starając się powstrzymać kłębiący się w niej śmiech.
Po dłuższej pogawędce, która trwała prawie do białego rana, pożegnała się z Zielonym Wilsonem i oddaliła w stronę domu przy Downing Street.
Re: Cmentarz
Na cmentarzu zaczęli zbierać się ludzie. Na bocznym miejscu przy płocie wykopany został głęboki dół, przed nim ustawiona została na stojaku drewniana, zamknięta trumna, przed którą ustawiono kilka rzędów białych krzesełek dla żałobników. Ludzie zajmowali miejsca, a mistrz ceremonii czekał na wybicie godziny jedenastej aby zacząć ceremonię pogrzebową.
Uroczystości pogrzebowe Milesa Gladstone zaplanowane zostały na godzinę jedenastą.
Uroczystości pogrzebowe Milesa Gladstone zaplanowane zostały na godzinę jedenastą.
Sesja odbędzie się jutro, wszyscy zainteresowani pogrzebem mogą pisać już posty.
Mistrz Gry
Re: Cmentarz
Brennus jako osoba reprezentująca Szkołę Magii i Czarodziejstw Hogwart, został oddelegowany do pojawienia się na pogrzebie byłego vice dyrektora Szpitala świętego Munga, Milesa Gladstone'a. Od początku tej dziwnej sprawy z porwaniem dziecka z porodówki śledził bieg wydarzeń w prasie i wysłuchiwał wszelakich opinii na ten temat, ale sam nie wiedział co o tym sądzić. Znał młodego uzdrowiciela, ponieważ niejednokrotnie mieli ze sobą kontakt przy okazji wizyt uczniów w londyńskiej placówce leczniczej, a do tego był bratem ich szkolnej pielęgniarki. Wydawał mu się osobą godną zaufania, ale zbyt dobrze go nie znał.
Pogrzeb to jednak pogrzeb, należy się każdemu godny, nawet komuś kto był uważany przez zbrodniarza. Lancaster zjawił się na cmentarzu przed czasem i zajął miejsce w jednym z przednich rzędów, witając się uprzednio z czarodziejami z ministerstwa.
Pogrzeb to jednak pogrzeb, należy się każdemu godny, nawet komuś kto był uważany przez zbrodniarza. Lancaster zjawił się na cmentarzu przed czasem i zajął miejsce w jednym z przednich rzędów, witając się uprzednio z czarodziejami z ministerstwa.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Cmentarz
Szaty łomotały posępnie targane chłodnym wiatrem. W całość obrazu idealnie wpisywałaby się dziś gęsta, nieprzenikliwa mgła i ogołocone z liści suche, ocierające się o siebie z chrobotem gałęzie. Jak na złość świeciło słońce, Ziemia nie przestała się kręcić, a czas płynął dalej.
Od dobrego kwadransa stał z przyklejonym do ust papierosem tuż przed bramą wejściową. Tępym spojrzeniem omiatał nadciągających czarodziejów, machinalnie kiwając głową na widok znajomych twarzy. Nerwowo czekał, aż ktoś przerwie wreszcie ciszę głupkowatym śmiechem i oznajmi, że to kiepski żart. Wyjątkowo kiepski żart. Na to się jednak nie zanosiło. Drewniana trumna spoczywała stabilnie na niewielkim podwyższeniu, nieustannie przypominając o powodzie dzisiejszej wizyty uzdrowiciela na cmentarzu.
Absurd.
Cramer parsknął nerwowo pod nosem. Zaciągnął się porządnie papierosem, zatrzymując na dłużej niebieskawe, toksyczne powietrze w płucach. Byle się wreszcie obudzić z tego koszmaru. Przymknął powieki. Wypuścił powietrze. Żył. Był świadom. I wszystko to wydarzyło się naprawdę. Miles za chwilę miał spocząć kilka metrów pod ziemią. A wraz z nim pytania, które spędzały sen z powiek Cramerowi, a pannę Gladstone doprowadziły na skraj szaleństwa.
- Chcesz podejść bliżej?
Kolejny niedopałek w ciszy potoczył się po bruku. Brunet objął Penelope w pasie, wciąż nie przestępując bramy cmentarza. Wiedział, że za tą niewidzialną linią nie będzie już odwrotu. Wchodząc tam da przyzwolenie na złożenie tej cholernej trumny w dole. Nie chciał i nie potrafił się z tym pogodzić. Nawet ze względu na Penelope.
Od dobrego kwadransa stał z przyklejonym do ust papierosem tuż przed bramą wejściową. Tępym spojrzeniem omiatał nadciągających czarodziejów, machinalnie kiwając głową na widok znajomych twarzy. Nerwowo czekał, aż ktoś przerwie wreszcie ciszę głupkowatym śmiechem i oznajmi, że to kiepski żart. Wyjątkowo kiepski żart. Na to się jednak nie zanosiło. Drewniana trumna spoczywała stabilnie na niewielkim podwyższeniu, nieustannie przypominając o powodzie dzisiejszej wizyty uzdrowiciela na cmentarzu.
Absurd.
Cramer parsknął nerwowo pod nosem. Zaciągnął się porządnie papierosem, zatrzymując na dłużej niebieskawe, toksyczne powietrze w płucach. Byle się wreszcie obudzić z tego koszmaru. Przymknął powieki. Wypuścił powietrze. Żył. Był świadom. I wszystko to wydarzyło się naprawdę. Miles za chwilę miał spocząć kilka metrów pod ziemią. A wraz z nim pytania, które spędzały sen z powiek Cramerowi, a pannę Gladstone doprowadziły na skraj szaleństwa.
- Chcesz podejść bliżej?
Kolejny niedopałek w ciszy potoczył się po bruku. Brunet objął Penelope w pasie, wciąż nie przestępując bramy cmentarza. Wiedział, że za tą niewidzialną linią nie będzie już odwrotu. Wchodząc tam da przyzwolenie na złożenie tej cholernej trumny w dole. Nie chciał i nie potrafił się z tym pogodzić. Nawet ze względu na Penelope.
Re: Cmentarz
Dlaczego Hanka znalazła się na pogrzebie? To dobre pytanie. Nie zgłębiając się w historię z pościgiem za uzdrowicielem, który wykradł ze szpitala noworodka, Gladstone był wilkołakiem, czyli bratem, jednym z nich. Kiedy ta informacja obiegła świat podczas poszukiwań przestępcy, Hannah połączyła pewne fakty z nocą, w której w Hogwarcie pojawił się nowy, tajemniczy wilkołak. Obawiał się rejestracji i wtedy nie wiedziała dlaczego, ale teraz miała pewne podejrzenia. Czy to w ogóle możliwe, że ten, który pojawił się w pełnię w szkole był zmarłym Milesem Gladstonem, którego pogrzeb miał się dzisiaj odbyć?
Większość uczniów, która zjawiła się tego dnia na cmentarzu, przyszła tutaj ze względu na to, że zmarły był bratem panny Gladstone, ich szkolnej pielęgniarki, więc obecność prefekta naczelnego nie wzbudziła tutaj żadnych szczególnych podejrzeń. Wszyscy byli odziani w żałobną czerń, więc szkolna szata - równie czarna - także nie rzucała się w oczy. Nie liczyła na to, że okoliczne wilkołaki się pojawią. Wszystkie osobniki zamieszkujących Hogsmeade i Hogwart znała, a póki co, była jedyna.
Stanęła z tyłu za tłumkiem jakiś dorosłych czarodziejów i czekała na rozpoczęcie ceremonii.
Większość uczniów, która zjawiła się tego dnia na cmentarzu, przyszła tutaj ze względu na to, że zmarły był bratem panny Gladstone, ich szkolnej pielęgniarki, więc obecność prefekta naczelnego nie wzbudziła tutaj żadnych szczególnych podejrzeń. Wszyscy byli odziani w żałobną czerń, więc szkolna szata - równie czarna - także nie rzucała się w oczy. Nie liczyła na to, że okoliczne wilkołaki się pojawią. Wszystkie osobniki zamieszkujących Hogsmeade i Hogwart znała, a póki co, była jedyna.
Stanęła z tyłu za tłumkiem jakiś dorosłych czarodziejów i czekała na rozpoczęcie ceremonii.
Re: Cmentarz
Miles nie żyje. Miles... on nie żyje. Nie żyje. Ale... ale...
Tylko tyle miała w głowie kiedy już w miarę doszła do niej ta informacja o śmierci swojego byłego narzeczonego. Kiedy się dowiedziała była na dyżurze w szpitalu, a widok dwóch aurorów, którzy zmierzali w jej stronę sprawił, że nie wiedziała czy chce słyszeć to co mieli jej do przekazania. Były dwie możliwości: albo znaleźli go żywego, albo martwego. Ta druga ewentualność w ogóle nie przechodziła jej przez myśl i cały czas ją odrzucała. Jednak kiedy pokazali jej pierścionek, ten sam który był dowodem miłości Milesa i ten sam, który zostawiła w jego mieszkaniu kiedy niespodziewanie wyjechała, tylko on mógł wygrawerować cytat z kreskówki na wewnętrznej stronie pierścionka i poznała go niemal od razu mimo, że patrzyła na niego poprzez potok łez. A później... później padły te słowa, których obawiała się najbardziej odkąd go poznała. I zemdlała.
Widziała Vincenta, widziała Penelope, było wiele bliskich osób Milesa i z pracy i z życia takiego poza zawodowego, kilkoro z nich znała, no jakżeby inaczej, mieli być małżeństwem. W dłoni ściskała ten przeklęty pierścionek, bo nie wiedziała co ma z nim zrobić, czy razem z ostatnim pożegnaniem pozbyć się tej pamiątki czy jednak ją zatrzymać. Było tyle niewiadomych, tyle pytań i żadnych odpowiedzi. Oczy miała napuchnięte i mimo wszystkich tych specyfików, które sobie serwowała żeby nie wyglądać na jakaś senna mara nadal nie wyglądała tak jak kiedyś, a z pewnością nie uśmiechała się, nie miała powodu.
- Ana, musisz go pożegnać - odezwał się ktoś koło niej, jedna z pielęgniarek, która zaraz chwyciła ją pod ramię i chciała zaprowadzić w stronę trumny jednak ta stanęła obok siostry Milesa i dyrektora Munga i spojrzała na nich a łzy znowu napłynęły do jej oczu. Chciała złożyć kondolencje Penelope ale nie była w stanie. Co za wrażliwa dziewucha.
Tylko tyle miała w głowie kiedy już w miarę doszła do niej ta informacja o śmierci swojego byłego narzeczonego. Kiedy się dowiedziała była na dyżurze w szpitalu, a widok dwóch aurorów, którzy zmierzali w jej stronę sprawił, że nie wiedziała czy chce słyszeć to co mieli jej do przekazania. Były dwie możliwości: albo znaleźli go żywego, albo martwego. Ta druga ewentualność w ogóle nie przechodziła jej przez myśl i cały czas ją odrzucała. Jednak kiedy pokazali jej pierścionek, ten sam który był dowodem miłości Milesa i ten sam, który zostawiła w jego mieszkaniu kiedy niespodziewanie wyjechała, tylko on mógł wygrawerować cytat z kreskówki na wewnętrznej stronie pierścionka i poznała go niemal od razu mimo, że patrzyła na niego poprzez potok łez. A później... później padły te słowa, których obawiała się najbardziej odkąd go poznała. I zemdlała.
Widziała Vincenta, widziała Penelope, było wiele bliskich osób Milesa i z pracy i z życia takiego poza zawodowego, kilkoro z nich znała, no jakżeby inaczej, mieli być małżeństwem. W dłoni ściskała ten przeklęty pierścionek, bo nie wiedziała co ma z nim zrobić, czy razem z ostatnim pożegnaniem pozbyć się tej pamiątki czy jednak ją zatrzymać. Było tyle niewiadomych, tyle pytań i żadnych odpowiedzi. Oczy miała napuchnięte i mimo wszystkich tych specyfików, które sobie serwowała żeby nie wyglądać na jakaś senna mara nadal nie wyglądała tak jak kiedyś, a z pewnością nie uśmiechała się, nie miała powodu.
- Ana, musisz go pożegnać - odezwał się ktoś koło niej, jedna z pielęgniarek, która zaraz chwyciła ją pod ramię i chciała zaprowadzić w stronę trumny jednak ta stanęła obok siostry Milesa i dyrektora Munga i spojrzała na nich a łzy znowu napłynęły do jej oczu. Chciała złożyć kondolencje Penelope ale nie była w stanie. Co za wrażliwa dziewucha.
Re: Cmentarz
Ostatnie dni bardzo przypominały jej dni po śmierci jej męża, Roberta. Penelope czuła, że jej życie zatacza pewnego rodzaju felerne koło, od którego nie może się uwolnić. Dwa lata zajęło jej pozbieranie się po śmierci ukochanego, a kiedy wreszcie odetchnęła pełną piersią i zaczęła znowu cieszyć się życiem, śmierć jej brata dopadła ją znienacka.
Płakała długo, bez przerwy i podczas każdej czynności. W pierwsze dni od tragicznych wieści płakała tak bardzo, że chyba się wysuszyła się na wiór i nie mogła w dniu pogrzebu uronić ani jednej łzy. Podejrzewała, że to Vincent odurzał ją jakimiś proszkami wsypywanymi po kryjomu do herbaty, żeby się wreszcie trochę uspokoiła.
Gdy zobaczyła chmarę ludzi w czerni gromadzących się na cmentarzu, ogromna gula urosła w jej gardle. Widziała swoje koleżanki ze szkoły, studiów, znajomych jej brata, pracowników szpitala i masę ludzi, których nie znała. Wiedziała, że po pogrzebie będzie musiała odebrać od tych wszystkich ludzi kondolencje pełne współczucia i niejednoznacznych spojrzeń i od razu zapragnęła stąd uciec.
- Tak. Musimy podejść bliżej - powiedziała, gdy głos Vincenta oderwał ją z zamyślenia. Gdy weszli na teren cmentarza, Gladstone dostrzegła swoich rodziców stojących za trumną. Ich widok skutecznie odciągnął ją od spojrzenia na drewnianą skrzynkę stojącą przy głębokim dole. Dwójka mugolskich lekarzy wyróżniała się znacznie na tle czarodziejów zgromadzonych na pogrzebie. Jej matka była elegancka, ubrana w czerń zgodnie z najnowszymi kanonami mody dla pań w średnim wieku, a ojciec był nienaganny jak zawsze. Zerkali podejrzliwie na czarodziejów w szatach. Posłała Anie-Lucii krótkie spojrzenie, a potem gestem dłoni dała znać Vincentowi żeby z nią został, a sama ruszyła w stronę rodziców. Nie był to dobry moment na przedstawienie im nowego chłopaka.
- Mamo, tato - powiedziała łamiącym się głosem kiedy stanęła przed Deanem i Mary Gladstone. Matka bez słowa wzięła ją w objęcia, a ojciec poklepał po ramieniu, a Penny rozkleiła się, płacząc w wyperfumowaną i elegancką garsonkę swojej matki.
Płakała długo, bez przerwy i podczas każdej czynności. W pierwsze dni od tragicznych wieści płakała tak bardzo, że chyba się wysuszyła się na wiór i nie mogła w dniu pogrzebu uronić ani jednej łzy. Podejrzewała, że to Vincent odurzał ją jakimiś proszkami wsypywanymi po kryjomu do herbaty, żeby się wreszcie trochę uspokoiła.
Gdy zobaczyła chmarę ludzi w czerni gromadzących się na cmentarzu, ogromna gula urosła w jej gardle. Widziała swoje koleżanki ze szkoły, studiów, znajomych jej brata, pracowników szpitala i masę ludzi, których nie znała. Wiedziała, że po pogrzebie będzie musiała odebrać od tych wszystkich ludzi kondolencje pełne współczucia i niejednoznacznych spojrzeń i od razu zapragnęła stąd uciec.
- Tak. Musimy podejść bliżej - powiedziała, gdy głos Vincenta oderwał ją z zamyślenia. Gdy weszli na teren cmentarza, Gladstone dostrzegła swoich rodziców stojących za trumną. Ich widok skutecznie odciągnął ją od spojrzenia na drewnianą skrzynkę stojącą przy głębokim dole. Dwójka mugolskich lekarzy wyróżniała się znacznie na tle czarodziejów zgromadzonych na pogrzebie. Jej matka była elegancka, ubrana w czerń zgodnie z najnowszymi kanonami mody dla pań w średnim wieku, a ojciec był nienaganny jak zawsze. Zerkali podejrzliwie na czarodziejów w szatach. Posłała Anie-Lucii krótkie spojrzenie, a potem gestem dłoni dała znać Vincentowi żeby z nią został, a sama ruszyła w stronę rodziców. Nie był to dobry moment na przedstawienie im nowego chłopaka.
- Mamo, tato - powiedziała łamiącym się głosem kiedy stanęła przed Deanem i Mary Gladstone. Matka bez słowa wzięła ją w objęcia, a ojciec poklepał po ramieniu, a Penny rozkleiła się, płacząc w wyperfumowaną i elegancką garsonkę swojej matki.
Re: Cmentarz
Gdy zebrani na cmentarzu ludzie zebrali się już na miejscu, mistrz ceremonii poprosił wszystkich o zajęcie miejsc. Nikt nie wiedział skąd, ale skądś dobiegała cicha, smutna muzyka skrzypiec.
Po wygłoszeniu formuły odpowiadającej pogrzebowi, przyszedł moment na refleksję.
- Rodzina poprosiła, aby wspomnienie o zmarłym wygłosił pan Cramer, przyjaciel zmarłego.
Po wygłoszeniu formuły odpowiadającej pogrzebowi, przyszedł moment na refleksję.
- Rodzina poprosiła, aby wspomnienie o zmarłym wygłosił pan Cramer, przyjaciel zmarłego.
Mistrz Gry
Re: Cmentarz
Szkoda tylko, że rodzina zapomniała o tym uprzedzić.
Cramer nie śmiał nawet podnieść wzroku na państwa Gladstone. Niemrawym krokiem podszedł do rozbebeszonej ziemi, szukając ratunku w polakierowanych deskach, z których wykonana była trumna. Jakby to właśnie tam ktoś sporządził ściągawkę ze słów, które powinny zawisnąć dziś w powietrzu. Wieko wypolerowane było jednak do połysku.
- Miles Gladstone był... - odchrząknął i zaczął powoli, choć świdrująca w głowie pustka podpowiadała, że na tym powinien skończyć. Przycisnął kciuk i palec wskazujący do powiek. Spomiędzy jego warg wyrwało się pełnd bezradności westchnienie.
- Miles ze swoimi wadami i zaletami był jak każdy z nas. Nie wiem, czy był dobrym synem i troskliwym starszym bratem. Wiem za to, że był okropnym bałaganiarzem i szczerze nienawidziłem, gdy jeszcze za studenckich czasów ładował się z brudnymi buciorami na moje łóżko, zalewał pożyczone notatki kawą i nigdy nie oddawał książek na czas. Niektórzy z Was zapamiętają go jako solidnego uzdrowiciela. I dobrze, bo nim był. Jeszcze inni będą uważać go za lekkoducha. Był młody, miał do tego prawo. Ja zapamiętam go między innymi z ostatniego wieczoru przed zniknięciem, gdy siedzieliśmy do późna u Błękitnych i jak głupi gówniarze piliśmy na umór, świętując z Rolandem nowinę o ciąży jego żony. Znaliśmy się przez prawie połowę swych krótkich żyć. Nie raz daliśmy sobie po twarzy, nie raz nabawiliśmy się wspólnie problemów. Możecie wspominać go i mówić o nim jak chcecie. Każdy z Was spotkał Milesa na swojej drodze na różnym etapie swojego życia. Wydarzenia, które przyczyniły się do jego zniknięcia i śmierci nie powinny mieć żadnego wpływu na to, jakim Miles Gladstone pozostanie w naszych wspomnieniach.
Cramer poluzował nieco węzeł krawata, choć uczucie ściskania w gardle miało swoje źródło w innym miejscu. Czuł wypieki, które wykwitły na jego oliwkowej cerze. I falę rozgoryczenia, przybierającą z każdym słowem.
- Miles był młodym, zdolnym i oddanym współpracownikiem. Wiernym przyjacielem. Bratem, którego nigdy nie miałem, a z którym przeżyłem najlepsze lata swojego życia... - Vincent znów zamilknął. Podszedł bliżej trumny, by musnąć dłonią jej wieko i szepnąć kilka niezrozumiałych słów. A później w ciszy wyminął szpitalną delegację. Szedł przed siebie na oślep. Zatrzymał się dopiero za bramą, gdzie usiadł wprost na chodniku i bez słowa zatopił dłonie w swych krótkich włosach, przymykając z ulgą powieki.
Miles, sukinkocie.
Cramer nie śmiał nawet podnieść wzroku na państwa Gladstone. Niemrawym krokiem podszedł do rozbebeszonej ziemi, szukając ratunku w polakierowanych deskach, z których wykonana była trumna. Jakby to właśnie tam ktoś sporządził ściągawkę ze słów, które powinny zawisnąć dziś w powietrzu. Wieko wypolerowane było jednak do połysku.
- Miles Gladstone był... - odchrząknął i zaczął powoli, choć świdrująca w głowie pustka podpowiadała, że na tym powinien skończyć. Przycisnął kciuk i palec wskazujący do powiek. Spomiędzy jego warg wyrwało się pełnd bezradności westchnienie.
- Miles ze swoimi wadami i zaletami był jak każdy z nas. Nie wiem, czy był dobrym synem i troskliwym starszym bratem. Wiem za to, że był okropnym bałaganiarzem i szczerze nienawidziłem, gdy jeszcze za studenckich czasów ładował się z brudnymi buciorami na moje łóżko, zalewał pożyczone notatki kawą i nigdy nie oddawał książek na czas. Niektórzy z Was zapamiętają go jako solidnego uzdrowiciela. I dobrze, bo nim był. Jeszcze inni będą uważać go za lekkoducha. Był młody, miał do tego prawo. Ja zapamiętam go między innymi z ostatniego wieczoru przed zniknięciem, gdy siedzieliśmy do późna u Błękitnych i jak głupi gówniarze piliśmy na umór, świętując z Rolandem nowinę o ciąży jego żony. Znaliśmy się przez prawie połowę swych krótkich żyć. Nie raz daliśmy sobie po twarzy, nie raz nabawiliśmy się wspólnie problemów. Możecie wspominać go i mówić o nim jak chcecie. Każdy z Was spotkał Milesa na swojej drodze na różnym etapie swojego życia. Wydarzenia, które przyczyniły się do jego zniknięcia i śmierci nie powinny mieć żadnego wpływu na to, jakim Miles Gladstone pozostanie w naszych wspomnieniach.
Cramer poluzował nieco węzeł krawata, choć uczucie ściskania w gardle miało swoje źródło w innym miejscu. Czuł wypieki, które wykwitły na jego oliwkowej cerze. I falę rozgoryczenia, przybierającą z każdym słowem.
- Miles był młodym, zdolnym i oddanym współpracownikiem. Wiernym przyjacielem. Bratem, którego nigdy nie miałem, a z którym przeżyłem najlepsze lata swojego życia... - Vincent znów zamilknął. Podszedł bliżej trumny, by musnąć dłonią jej wieko i szepnąć kilka niezrozumiałych słów. A później w ciszy wyminął szpitalną delegację. Szedł przed siebie na oślep. Zatrzymał się dopiero za bramą, gdzie usiadł wprost na chodniku i bez słowa zatopił dłonie w swych krótkich włosach, przymykając z ulgą powieki.
Miles, sukinkocie.
Re: Cmentarz
Hogsmeade dawno nie przeżywało tajemniczego zaginięcia dorosłego czarodzieja, ani też jego tragicznej śmierci. Nic dziwnego, że o Milesie Gladstonie było głośno, skoro od czasów Sami-Wiecie-Kogo minęły długie lata i nie działo się tu już prawie nic szczególnego, prócz zwykłych przestępstw. Ta sprawa miała jednak zbyt wiele niewiadomych, żeby należeć do normalnych. Gabriel nie znał osobiście uzdrowiciela, ale słyszał o nim wiele dobrego. Poza tym jego najlepszy przyjaciel, Maximilian De Luca, interesował się jego zniknięciem i traktował to dalej jako swoją pracę. Nawet teraz, po znalezieniu ciała.
Drapieżny ptak, dla wprawionego oka sokół, przysiadł na pobliskim drzewie, przysłuchując się mowy pożegnalnej Dyrektora Szpitala Św. Munga. Wyglądał jak zwykłe zwierzę, które korzysta z dobrodziejstw daleko położonego od centrum wioski cmentarza i poluje na tutejsze szczury w katakumbach. Siedział jednak od pewnego czasu nieruchomo, poruszając od czasu do czasu łebkiem, jakby naprawdę rozumiał mowę na pogrzebie. Czarne ślepia zwierzęcia przyglądały się zebranym, dzieląc z nimi zmartwienie i troskę.
Drapieżny ptak, dla wprawionego oka sokół, przysiadł na pobliskim drzewie, przysłuchując się mowy pożegnalnej Dyrektora Szpitala Św. Munga. Wyglądał jak zwykłe zwierzę, które korzysta z dobrodziejstw daleko położonego od centrum wioski cmentarza i poluje na tutejsze szczury w katakumbach. Siedział jednak od pewnego czasu nieruchomo, poruszając od czasu do czasu łebkiem, jakby naprawdę rozumiał mowę na pogrzebie. Czarne ślepia zwierzęcia przyglądały się zebranym, dzieląc z nimi zmartwienie i troskę.
Re: Cmentarz
Yates skierował swoje kroki na cmentarz w Hogsmeade z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy. Nie był najlepszym kolegą Miles'a, a raczej kolegą dlatego obecność tutaj nie była dla niego czymś, czego nie mógł przegapić. Ba. Nawet wolałby to przegapić dlatego, że tracił tylko swój cenny czas. Ale skoro Cramer mówi, że powinni się pojawić pracownicy szpitala, to powinni się pojawić pracownicy szpitala i gówno psie. Inaczej zrobi wszystkim kuku i pewnie przeleci pół damskiego personelu po drodze. Dogasił papierosa o murek przy wejściu na cmentarz i spalił niedopałek doszczętnie za pomocą magii. Dopiero jak chował różdżkę do kieszeni ciemnej marynarki którą wrzucił na siebie dotarło do niego jak niepotrzebne było to dogaszanie. Przecież i tak wszystko spalił. Krecąc głową z niedowierzaniem dziarsko podszedł do grupy opłakujących zmarłego żałobników. Nim zdążył się jednak zatrzymać najwyraźniej Cramer postanowił zakończyć swoją przemowę wielki wyjściem. Ach te emocje. Te łzy! Ależ będzie miał branie. Mężczyzna stanął na uboczu chowając ręce do kieszeni i kierując swoje spojrzenie w końcu w stronę trumny.
- I co ty żeś sobie narobił Gladstone...
Mruknął ściągając wargi w prawą stronę. To, że nie byli braćmi jak to ujął Cramer w swoim przemówieniu, nie znaczyło, ze nie interesował go jego los jako taki. Po prostu pogrzeb był słabym wydarzeniem. Mimo tego Yates skinął głową w stronę trumny żegnając w ten sposób kolegę.
- I co ty żeś sobie narobił Gladstone...
Mruknął ściągając wargi w prawą stronę. To, że nie byli braćmi jak to ujął Cramer w swoim przemówieniu, nie znaczyło, ze nie interesował go jego los jako taki. Po prostu pogrzeb był słabym wydarzeniem. Mimo tego Yates skinął głową w stronę trumny żegnając w ten sposób kolegę.
Niven YatesUzdrowiciel - Urodziny : 16/09/1984
Wiek : 40
Krew : Półkrwi
Re: Cmentarz
Zasiadła na jednym z krzesełek celowo ze 2 rzędy za rodziną zmarłego Milesa, jakoś nie chciała w tym dniu denerwować swoich niedoszłych teściów zwłaszcza, że ostatni raz widzieli ją przed jej wyjazdem, wolała trzymać się na dystans, nie chciała robić większych problemów, bo zapewne by pytali o powody wyjazdu i też powrotu a ona nie chciała o tym rozmawiać. W ogóle nie miała ochoty na nic, chciała tylko wyjść stąd, wrócić do swojego mieszkania, otworzyć butelkę wina i obżerać się kubełkiem sorbetu z mango i pomarańczy. To był jej taki stały zestaw pocieszyciela, do tego jeszcze zazwyczaj dochodziły komiksy i kreskówki ale to też za bardzo przypominało jej o Milesie, tak, zdecydowanie nie czas na bajki.
Obserwowała Vincenta podczas jego przemowy i w jej oczach znowu pojawiły się baseny łez, szybko opuściła głowę i przetarła je szybko chusteczką by nikt ich nie zobaczył. Na marne, już i tak wszyscy widzieli jakie miała napuchnięte oczy i nawet najlepszy makijaż nie mógł tego zakryć. Słuchała uważnie każdych słów uzdrowiciela i nawet lekko uśmiechnęła się pod nosem, bo doskonale wiedziała o jakim bałaganie Cramer mówił, na studiach nie raz przesiadywała w ich pokoju i nie raz musiała sprzątać jego rzeczy, bo ten oszołom nawet by nie zauważył, że ma dwie różne skarpetki na nogach. Ale no cóż, nie każdy był takim pedantem jak ona.
Przemówienie się skończyło i ludzie wstali chcąc pożegnać ostatni raz uzdrowiciela, Ana ściskając pierścionek w dłoni stanęła obok trumny i wolną dłonią jeszcze pogłaskała jej wieko. Nie, pierścionek jednak zachowa, przynajmniej to po nim zostanie i te kilkadziesiąt listów, oraz wspomnienia. I znów miała mokre oczy ale nie płakała. Dosyć się wypłakała przez ostatnie dni i pewnie na tym się nie skończy. Po pożegnaniu oddaliła się nieco pozwalając innym na podejście do trumny.
Obserwowała Vincenta podczas jego przemowy i w jej oczach znowu pojawiły się baseny łez, szybko opuściła głowę i przetarła je szybko chusteczką by nikt ich nie zobaczył. Na marne, już i tak wszyscy widzieli jakie miała napuchnięte oczy i nawet najlepszy makijaż nie mógł tego zakryć. Słuchała uważnie każdych słów uzdrowiciela i nawet lekko uśmiechnęła się pod nosem, bo doskonale wiedziała o jakim bałaganie Cramer mówił, na studiach nie raz przesiadywała w ich pokoju i nie raz musiała sprzątać jego rzeczy, bo ten oszołom nawet by nie zauważył, że ma dwie różne skarpetki na nogach. Ale no cóż, nie każdy był takim pedantem jak ona.
Przemówienie się skończyło i ludzie wstali chcąc pożegnać ostatni raz uzdrowiciela, Ana ściskając pierścionek w dłoni stanęła obok trumny i wolną dłonią jeszcze pogłaskała jej wieko. Nie, pierścionek jednak zachowa, przynajmniej to po nim zostanie i te kilkadziesiąt listów, oraz wspomnienia. I znów miała mokre oczy ale nie płakała. Dosyć się wypłakała przez ostatnie dni i pewnie na tym się nie skończy. Po pożegnaniu oddaliła się nieco pozwalając innym na podejście do trumny.
Re: Cmentarz
Yates rozejrzał się po zapłakanym tłumie wyłapując wśród nich kilka znajomych osób. Głównie ze szpitala. Widać nie tylko on stawił się tu karnie by nie mieć później problemów. Chociaż z drugiej strony... W jego głowie było co najmniej kilka znacznie lepszych sposobów niż to co się działo tutaj. Wtedy dostrzegł Anę, która stanęła przy trumnie. Przez chwilę tchnęły w niego ludzkie uczucia i zrobiło mu się jej żal. Wiedział, że łączyła ich historia. Ba, ostatnio nawet o tym wspominali, a teraz potwierdzenie zgonu. Nikt tak naprawdę nie powinien w takim wieku widzieć jak bliska osoba odchodzi. Poprawił marynarkę na sobie upewniając się, że ważna rzecz w drugiej wewnętrznej kieszeni jest dalej na miejscu i podszedł do uzdrowicielki.
- Przykro mi, że tak to się skończyło.
Powiedział spokojnie kładąc rękę na jej ramieniu. Część osób tak robi by pokazać wsparcie, ale dla niego wydało się to momentalnie idiotyczne dlatego cofnął dłoń i sięgnął nią do marynarki.
- Masz. Chyba potrzebujesz.
Wyjął piersiówkę z whisky w środku podając ją kobiecie. Jak to mówią, trzeba być zawsze ubezpieczonym na każdą okoliczność. Różdżka załatwia 80% rzeczy, a pozostałe 20% wymaga posiadania czegoś mocnego.
- Przykro mi, że tak to się skończyło.
Powiedział spokojnie kładąc rękę na jej ramieniu. Część osób tak robi by pokazać wsparcie, ale dla niego wydało się to momentalnie idiotyczne dlatego cofnął dłoń i sięgnął nią do marynarki.
- Masz. Chyba potrzebujesz.
Wyjął piersiówkę z whisky w środku podając ją kobiecie. Jak to mówią, trzeba być zawsze ubezpieczonym na każdą okoliczność. Różdżka załatwia 80% rzeczy, a pozostałe 20% wymaga posiadania czegoś mocnego.
Niven YatesUzdrowiciel - Urodziny : 16/09/1984
Wiek : 40
Krew : Półkrwi
Re: Cmentarz
Już nie obserwowała ludzi, stała tylko z opuszczoną głową czekając na zakończenie ceremonii, nie lubiła pogrzebów, no ale chyba nikt nie lubił na dobrą sprawę, było smutno, źle i bardzo płaczliwie, wszyscy sobie nawzajem współczuli, wrogowie nagle zakopywali topory wojenne ale ta cała atmosfera pojednania i tak trwała tylko chwilę, po kilku dniach albo nawet już po opuszczeniu cmentarza wszyscy wrócą do swoich codziennych zajęć a pamięć o zmarłym gdzieś tam się ukorzeni głęboko... no albo i nie.
Podniosła głowę czując dłoń na swoim ramieniu i znany jej głos. Widząc Nivena lekko uniosła kąciki warg, szczerze to nie spodziewała się, ze tu będzie, raczej wydawał się człowiekiem, który stronił od takich uroczystości, chyba był tu z przymusu, bo wszyscy byli.
- Można było się teko spodziewać po tym wszystkim - mruknęła pod nosem jeszcze sprawdzając dłonią czy nie ma mokrych policzków, no ale całe szczęście nie miała. Na widok tego co wyciągnął z kieszeni zmarszczyła nos nie załapując od razu co to jest, dopiero po otwarciu i powąchaniu poczuła ostrą woń alkoholu. Odwróciła sie tak by nikt nie widział i wzięła łyka krzywiąc się przy tym.
- Wino to nie jest, ale dzięki, przyda się - powiedziała i oddała mężczyźnie buteleczkę - Idziesz na stypę do Vincenta? Bo ja nie, tam będą rodzice Milesa, no a sam rozumiesz, jakoś nie wypada bym się tam pojawiła - mówiła spoglądając co jakiś czas zza uzdrowiciela na właśnie najbliższą rodzinę zmarłego.
Podniosła głowę czując dłoń na swoim ramieniu i znany jej głos. Widząc Nivena lekko uniosła kąciki warg, szczerze to nie spodziewała się, ze tu będzie, raczej wydawał się człowiekiem, który stronił od takich uroczystości, chyba był tu z przymusu, bo wszyscy byli.
- Można było się teko spodziewać po tym wszystkim - mruknęła pod nosem jeszcze sprawdzając dłonią czy nie ma mokrych policzków, no ale całe szczęście nie miała. Na widok tego co wyciągnął z kieszeni zmarszczyła nos nie załapując od razu co to jest, dopiero po otwarciu i powąchaniu poczuła ostrą woń alkoholu. Odwróciła sie tak by nikt nie widział i wzięła łyka krzywiąc się przy tym.
- Wino to nie jest, ale dzięki, przyda się - powiedziała i oddała mężczyźnie buteleczkę - Idziesz na stypę do Vincenta? Bo ja nie, tam będą rodzice Milesa, no a sam rozumiesz, jakoś nie wypada bym się tam pojawiła - mówiła spoglądając co jakiś czas zza uzdrowiciela na właśnie najbliższą rodzinę zmarłego.
Re: Cmentarz
- W sumie... Miles nie był typem, który sam kierował, więc ktokolwiek to był musiał uciąć luźne końcówki.
Wzruszył ramionami nie przejmując się tym jak zabrzmiały jego słowa, a trzeba przyznać, że nie były zbyt delikatne i pełne współczucia. Ale prawda była taka, że Miles nie bywał typem osoby, która mogła by zaplanować porwanie niewinnego dzieciaka, a raczej ktoś mu kazał. A przynajmniej taka była teoria Nivena, ale co on tam wie. Jest tylko uzdrowicielem. Słysząc reakcję na ofiarowaną whisky prychnął tylko.
- Brooks. Wino jest dla cip. Po śmierci kogokolwiek trzeba pić hardo albo wcale, a nie popijać jakieś wina.
Powiedział po czym sam pociągnął łyk z piersiówki i schował ją tam gdzie jej miejsce. Powoli ruszyli w stronę wyjścia, a Yates zaczął się poważnie zastanawiać nad pytaniem Any spoglądając w niebo szukając w nim znaku na niebie.
- Ta chmura o tam mówi mi, że lepiej iść gdziekolwiek indziej niż na sztywną stypę Cramera. Tam można zawsze się pojawić później, jak już się człowiek zaprawi i wytrzyma smęty, które pewnie każdy będzie miał do opowiedzenia. Dlatego prowadź, a ja jestem zaraz za tobą.
Mówiąc to wskazał na sporą chmurę, która nie posiadała żadnego kształtu. Chyba, że lodowego rożka. Ale takiego naprawdę rozpuszczonego.
Wzruszył ramionami nie przejmując się tym jak zabrzmiały jego słowa, a trzeba przyznać, że nie były zbyt delikatne i pełne współczucia. Ale prawda była taka, że Miles nie bywał typem osoby, która mogła by zaplanować porwanie niewinnego dzieciaka, a raczej ktoś mu kazał. A przynajmniej taka była teoria Nivena, ale co on tam wie. Jest tylko uzdrowicielem. Słysząc reakcję na ofiarowaną whisky prychnął tylko.
- Brooks. Wino jest dla cip. Po śmierci kogokolwiek trzeba pić hardo albo wcale, a nie popijać jakieś wina.
Powiedział po czym sam pociągnął łyk z piersiówki i schował ją tam gdzie jej miejsce. Powoli ruszyli w stronę wyjścia, a Yates zaczął się poważnie zastanawiać nad pytaniem Any spoglądając w niebo szukając w nim znaku na niebie.
- Ta chmura o tam mówi mi, że lepiej iść gdziekolwiek indziej niż na sztywną stypę Cramera. Tam można zawsze się pojawić później, jak już się człowiek zaprawi i wytrzyma smęty, które pewnie każdy będzie miał do opowiedzenia. Dlatego prowadź, a ja jestem zaraz za tobą.
Mówiąc to wskazał na sporą chmurę, która nie posiadała żadnego kształtu. Chyba, że lodowego rożka. Ale takiego naprawdę rozpuszczonego.
Niven YatesUzdrowiciel - Urodziny : 16/09/1984
Wiek : 40
Krew : Półkrwi
Re: Cmentarz
Po podniosłym przemówieniu Vincenta, mistrz ceremonii złożył kondolencje najbliższej rodzinie zmarłego, a potem dwójka czarodziejów w eleganckich szatach stojących po obu stronach trumny, za pomocą różdżek, spuściła trumnę do ziemi w akompaniamencie szlochów i cichej muzyki, która jak już wcześniej wspomniano, nie wiadomo gdzie miała swoje źródło.
Mistrz Gry
Re: Cmentarz
Brooks też nie była przekonana do tego by to Miles był głównym sprawcą tego wszystkiego co ostatnimi czasy go spotykało, tak, to trochę dziwne ale właśnie takie miała przeczucie. Znała go dobrze... no właśnie, znała, ale teraz dochodzi do wniosku, ze to tylko jej się wydawało, bo przecież był ostatnią osobą, którego podejrzewałaby o zdradę, a tu proszę. Jeszcze po jej powrocie do Londynu dowiedziała się, że jest wilkołakiem i prawie się powiesił, więc Miles przez te kilka lat sporo się zmienił. Ale niestety ta prawdziwa prawda nie zostanie chyba nigdy poznana, bo odpowiedzi na wszystkie pytania mógł udzielić ten, który własnie był grzebany w ziemi.
- Czyli proponujesz dzisiaj odchamienie się? - zapytała spoglądając na to jak trumna znika w ziemi i przysłuchując się smutnej melodii dochodzącej znikąd. Chwila ciszy i wszyscy zaczęli się rozchodzić, ci co szli na stypę ruszyli na Vincentem a cała reszta w swoją stronę. Naprawdę nie chciała im przeszkadzać w opłakiwaniu Milesa, samej też było jej ciężko z tym wszystkim ale wiedziała, że musi jakoś sobie poradzić, w końcu musiała wrócić do szpitala po urlopie w jakimś dobrym stanie psychicznym.
-Proponuje Trzy Miotły, nie ma tam tak źle, przynajmniej lepiej niż w Dziurawym Kotle - zaproponowała i ruszyli właśnie w tamtym kierunku. Zawsze wolała pić wino, ale dzisiaj czuła, że potrzebuje właśnie czegoś mocniejszego a Niven jakby znowu spadł jej z nieba. No co za człowiek, jak jest okazja do picia to tak pojawia się spod ziemi. No i dobrze.
- Czyli proponujesz dzisiaj odchamienie się? - zapytała spoglądając na to jak trumna znika w ziemi i przysłuchując się smutnej melodii dochodzącej znikąd. Chwila ciszy i wszyscy zaczęli się rozchodzić, ci co szli na stypę ruszyli na Vincentem a cała reszta w swoją stronę. Naprawdę nie chciała im przeszkadzać w opłakiwaniu Milesa, samej też było jej ciężko z tym wszystkim ale wiedziała, że musi jakoś sobie poradzić, w końcu musiała wrócić do szpitala po urlopie w jakimś dobrym stanie psychicznym.
-Proponuje Trzy Miotły, nie ma tam tak źle, przynajmniej lepiej niż w Dziurawym Kotle - zaproponowała i ruszyli właśnie w tamtym kierunku. Zawsze wolała pić wino, ale dzisiaj czuła, że potrzebuje właśnie czegoś mocniejszego a Niven jakby znowu spadł jej z nieba. No co za człowiek, jak jest okazja do picia to tak pojawia się spod ziemi. No i dobrze.
Re: Cmentarz
Claire Garroway
9 lat
9 lat
- Jak mogłam być tak głupia! - Młodziutka dziewczynka rozglądała się niespokojnie, przysiadając na starym nagrobku. Dała się wrobić, wielkie rzeczy. Tylko dlaczego dała się wrobić akurat w to? Dlaczego nie mogło chodzić o jakiś żart wyrządzony Starej Mo, lokalnej dziwaczce, albo obrzucenie błotem tego nowego dzieciaka, który przyjechał z rodzicami do Hogsmeade zaledwie dwa dni temu? Dlaczego nie mogła założyć się o coś innego? Dlaczego tak bardzo musiała uprzeć się, że udowodni im, że wcale się nie boi?
Na Merlina, przecież to jasne, że się bała! Fakt, nie uważała się za dziecko - 9 lat to bardzo dużo! - a skoro tak ją określono, to musiała pokazać, jak bardzo się mylą, ale... Dlaczego akurat cmentarz? W pełnię?
Nie bądź głupia, Claire, myśl racjonalnie. Wilkołaki nie przychodzą na cmentarze. Wampiry nie przychodzą na cmentarze.
Kuląc się na omszałej płycie nagrobka, zerknęła ku niebu. Jeszcze tylko godzina, tak? Może dwie. Tyle przecież wytrzyma, a potem wróci do domu, umyje się i wypije ciepłą czekoladę. Tak, to zdecydowanie bardzo dobry plan.
Na Merlina, przecież to jasne, że się bała! Fakt, nie uważała się za dziecko - 9 lat to bardzo dużo! - a skoro tak ją określono, to musiała pokazać, jak bardzo się mylą, ale... Dlaczego akurat cmentarz? W pełnię?
Nie bądź głupia, Claire, myśl racjonalnie. Wilkołaki nie przychodzą na cmentarze. Wampiry nie przychodzą na cmentarze.
Kuląc się na omszałej płycie nagrobka, zerknęła ku niebu. Jeszcze tylko godzina, tak? Może dwie. Tyle przecież wytrzyma, a potem wróci do domu, umyje się i wypije ciepłą czekoladę. Tak, to zdecydowanie bardzo dobry plan.
Bohater Niezależny
Re: Cmentarz
Wampiry i wilkołaki rzeczywiście na cmentarze nie chadzały. Bo i po co? Tam nie było jedzenia. Sama padlina, której szanujący się drapieżnik nie tknie. Zimne ciała, kości skryte pod kamiennymi płytami, nic wartego uwagi. Nic, co żyłoby, oddychało, pachniało tak słodko. Nic, czemu naprawdę warto byłoby się poświęcić.
Aż do tej nocy.
To nie był zamierzony plan. Musiała gdzieś spędzić pełnię, nie mogła tego zrobić w Londynie, więc była w Hogsmeade. Na cmentarz nie poszła celowo, po prostu znajome ścieżki lasu zwyczajnie ją nudziły. Ileż można liczyć na szczęście, włócząc się pośród zarośli? Ileż można szukać zwierząt, na które tak naprawdę nigdy nie miała ochoty? Ileż można udawać, że obfita, mięsna kolacja wystarczy, że wcale nie jest głodna?
Eliksir tojadowy wypijała jak każdy świadomy wilkołak, ale... To nie tak, że nie pomagało. W gruncie rzeczy faktycznie zachowywała jasność umysłu, myślała bardziej ludzko. Bardziej nie znaczy jednak całkowicie, nie w przypadku Nory. Ona była zwierzęciem. Nieco bardziej ludzkim, ale wciąż drapieżnikiem.
W dodatku drapieżnikiem głodnym.
Zawsze trudno jej było walczyć z pragnieniami, ale teraz, gdy była tak skrajnie wyczerpana podjętymi z własnej woli dyżurami, nie było już żadnej siły, która by ją powstrzymała. Po walce z sennością nie miała zamiaru walczyć jeszcze z samą sobą. Cholera, była kim była. Najwyżej ją zamkną. Tak pomyśleć mogła jedynie będąc daleką od pełnej świadomości.
Ludzka woń przesądziła sprawę. Cmentarz. Jedzenie?
Była na tyle rozsądną, by ominąć wioskę, ale nie na tyle silną, by wytłumaczyć sobie, że postępuje źle. Bo czy na prawdę. Bogowie, to była jej natura. Tak po prostu. Teraz, w zwierzęcym ciele, naprawdę nie potrafiła wbić sobie do głowy, że ludzkie życie może być cenne.
Nie czaiła się. Po co? Przecież to tylko dzieciak. Nic nie warte stworzenie, zupełnie bezbronne. Bez pośpiechu idąc w stronę ogrodzenia cmentarza, wypełniła nozdrza zapachem rześkiego powietrza i słodkim aromatem ciała tylko czekającego, aż się nim nasyci. Och, tak. Nareszcie.
Aż do tej nocy.
To nie był zamierzony plan. Musiała gdzieś spędzić pełnię, nie mogła tego zrobić w Londynie, więc była w Hogsmeade. Na cmentarz nie poszła celowo, po prostu znajome ścieżki lasu zwyczajnie ją nudziły. Ileż można liczyć na szczęście, włócząc się pośród zarośli? Ileż można szukać zwierząt, na które tak naprawdę nigdy nie miała ochoty? Ileż można udawać, że obfita, mięsna kolacja wystarczy, że wcale nie jest głodna?
Eliksir tojadowy wypijała jak każdy świadomy wilkołak, ale... To nie tak, że nie pomagało. W gruncie rzeczy faktycznie zachowywała jasność umysłu, myślała bardziej ludzko. Bardziej nie znaczy jednak całkowicie, nie w przypadku Nory. Ona była zwierzęciem. Nieco bardziej ludzkim, ale wciąż drapieżnikiem.
W dodatku drapieżnikiem głodnym.
Zawsze trudno jej było walczyć z pragnieniami, ale teraz, gdy była tak skrajnie wyczerpana podjętymi z własnej woli dyżurami, nie było już żadnej siły, która by ją powstrzymała. Po walce z sennością nie miała zamiaru walczyć jeszcze z samą sobą. Cholera, była kim była. Najwyżej ją zamkną. Tak pomyśleć mogła jedynie będąc daleką od pełnej świadomości.
Ludzka woń przesądziła sprawę. Cmentarz. Jedzenie?
Była na tyle rozsądną, by ominąć wioskę, ale nie na tyle silną, by wytłumaczyć sobie, że postępuje źle. Bo czy na prawdę. Bogowie, to była jej natura. Tak po prostu. Teraz, w zwierzęcym ciele, naprawdę nie potrafiła wbić sobie do głowy, że ludzkie życie może być cenne.
Nie czaiła się. Po co? Przecież to tylko dzieciak. Nic nie warte stworzenie, zupełnie bezbronne. Bez pośpiechu idąc w stronę ogrodzenia cmentarza, wypełniła nozdrza zapachem rześkiego powietrza i słodkim aromatem ciała tylko czekającego, aż się nim nasyci. Och, tak. Nareszcie.
Re: Cmentarz
Claire Garroway
9 lat
9 lat
Drgnęła, gdy dreszcz przebiegł po jej drobnych plecach. Słyszała coś. Słyszała, prawda? Na pewno słyszała. Coś jakby... kroki? Coś musiało tam być, coś się skradało, coś tylko czekało, by ją dopaść, rozerwać jej gardło, by...
CLAIRE GARROWAY, OPANUJ SIĘ.
Tak, to dobra myśl. Opanować się. Szlag by trafił ten zakład! Jeśli nie przypłaci go psychozą, to naprawdę będzie sukces. Naprawdę. Sama sobie wręczy wtedy medal, bo przecież na tych jej przyjaciół - prychnęła cicho na niestosowność tego określenia - nie miała co liczyć, niczego nie docenią! Zresztą, to w ogóle...
Claire Garroway, czemu tak głośno oddychasz?
- Wcale głośno nie oddycham! - zaprotestowała, nieopatrznie wykrzykując to na głos. Czym prędzej zatkała buzię dłonią, by nie wymsknęło jej się nic więcej. Ale to prawda, nie? Wcale głośno nie oddychała...
...Nie ona.
Jęknęła cichutko, bardzo cichutko.
Przecież wilkołaki miały nie odwiedzać cmentarzy. Tu nie było nic do jedzenia.
Merlinie, jaka ty jesteś głupia, Claire Garroway.
Nie była pewna, do kiedy siedziała jeszcze na płycie nagrobnej, a kiedy już mknęła przed siebie, ślepo zapatrzona w bramę cmentarza. Zdąży, nie? Zawsze biegała szybko, mówili, że nie potrzebuje miotły, by grać w quidditcha. Więc zdąży, musi zdążyć. Widzisz, głupi psie?!
Wszystkie nauki, że najgorszym, co można zrobić, to uciekać przed drapieżnikiem, jakoś wyparowały jej z głowy.
CLAIRE GARROWAY, OPANUJ SIĘ.
Tak, to dobra myśl. Opanować się. Szlag by trafił ten zakład! Jeśli nie przypłaci go psychozą, to naprawdę będzie sukces. Naprawdę. Sama sobie wręczy wtedy medal, bo przecież na tych jej przyjaciół - prychnęła cicho na niestosowność tego określenia - nie miała co liczyć, niczego nie docenią! Zresztą, to w ogóle...
Claire Garroway, czemu tak głośno oddychasz?
- Wcale głośno nie oddycham! - zaprotestowała, nieopatrznie wykrzykując to na głos. Czym prędzej zatkała buzię dłonią, by nie wymsknęło jej się nic więcej. Ale to prawda, nie? Wcale głośno nie oddychała...
...Nie ona.
Jęknęła cichutko, bardzo cichutko.
Przecież wilkołaki miały nie odwiedzać cmentarzy. Tu nie było nic do jedzenia.
Merlinie, jaka ty jesteś głupia, Claire Garroway.
Nie była pewna, do kiedy siedziała jeszcze na płycie nagrobnej, a kiedy już mknęła przed siebie, ślepo zapatrzona w bramę cmentarza. Zdąży, nie? Zawsze biegała szybko, mówili, że nie potrzebuje miotły, by grać w quidditcha. Więc zdąży, musi zdążyć. Widzisz, głupi psie?!
Wszystkie nauki, że najgorszym, co można zrobić, to uciekać przed drapieżnikiem, jakoś wyparowały jej z głowy.
Bohater Niezależny
Re: Cmentarz
Potrzebowała jednego skoku, by znaleźć się przy nagrobku, przy którym do niedawna siedziała dziewczynka, kolejnego, by zmniejszyć dzielący je dystans o połowę i trzeciego, ostatniego, by zbić uciekinierkę z nóg. To wcale nie było zabawne, taka gonitwa. Mama powtarzała przecież, że jedzeniem się nie bawi, nie? Och, nie, to nie tak, że była tak bardzo posłuszna Luciji, ale... Była głodna. Zwyczajnie głodna. Nie chciała się bawić. Chciała zjeść.
Była cicha, daleko jej było do tych zaślinionych, warczących nadmiernie drapieżników, dyszących swej ofierze w kark jakby była astmatyczna. Powaliła dziecko bez najmniejszego odgłosu, rozpłaszczając ją na wilgotnej ziemi, a potem...
Cóż, potem zaczęła jeść. Zaczęła od ręki, bo tej przynajmniej nie skrywał materiał sukienki. Prawej, to chyba była prawa ręka, ale równie dobrze mogłaby być lewa. Pierwszy kęs był... Cóż, jak łyk alkoholu po długiej abstynencji. I naprawdę, naprawdę chcecie powiedzieć, że są wilkołaki, które żywią się tylko zwierzętami? To chyba jakieś żarty, nie miała zamiaru w nie wierzyć.
Pierwszy oderwany kawałek mięsa sprawił, że dziecko zaczęło się drzeć i ranić jej czułe, wilcze uszy. No tak, teraz już zdecydowanie musiała się pospieszyć - jeszcze tego było trzeba, by ktoś się tu pojawił i przerwał jej kolację. Merlinie, same problemy...
Jednym silniejszym uściskiem kłów złamała dziewczynce kark, urywając jej skowyt, płacz, cokolwiek by to było. I... Zaraz, jakie były jej ostatnie słowa? Z jakiegoś powodu zaciekawiły Norę na tyle, by po przeżuciu kawałka mięsa, nie urwała kolejnego od razu, tylko zastanowiła się. Więc - co to było?
Mój tatuś jeszcze ci pokaże.
O, tak, dokładnie o to chodziło. Wycinając wszystkie jęki, szloch i urywane z bólu słowa otrzymywało się właśnie taki sens. No cóż. Nie wiedziała, dlaczego ją to zainteresowało, ale skoro już sobie złożyła tę groźbę w jedno, to nic nie stało na przeszkodzie, by kontynuowała posiłek.
Gdy materiał sukienki zaplątał jej się między pazury, warknęła poirytowana, strzepując go dwoma potężnymi machnięciami łapy. Opakowanie, niepotrzebne opakowanie. Tylko utrudniało pospieszną konsumpcję, którą musiała zakończyć prędzej, niżby chciała. Dobrze chociaż, że dziecko było drobne. Nie musiała się długo z nią męczyć, a i tak nasyciła to specyficzne pragnienie. Elegancko.
Gdy było po wszystkim, oblizała się jeszcze, mlasnęła z ukontentowaniem i odbiegła lekkim truchtem, by ostatnie chwile nocy spędzić w bezpieczniejszym miejscu, w najgłębszych ostępach lasu. Ciałem dziewczynki, oczywiście, nie miała zamiaru się przejmować - pozostawiła je tam, gdzie dopadła uciekinierkę, pozbawione sukienki, rozerwane na strzępy i w znacznej mierze wyczyszczone z warstwy mięśniowej.
Była cicha, daleko jej było do tych zaślinionych, warczących nadmiernie drapieżników, dyszących swej ofierze w kark jakby była astmatyczna. Powaliła dziecko bez najmniejszego odgłosu, rozpłaszczając ją na wilgotnej ziemi, a potem...
Cóż, potem zaczęła jeść. Zaczęła od ręki, bo tej przynajmniej nie skrywał materiał sukienki. Prawej, to chyba była prawa ręka, ale równie dobrze mogłaby być lewa. Pierwszy kęs był... Cóż, jak łyk alkoholu po długiej abstynencji. I naprawdę, naprawdę chcecie powiedzieć, że są wilkołaki, które żywią się tylko zwierzętami? To chyba jakieś żarty, nie miała zamiaru w nie wierzyć.
Pierwszy oderwany kawałek mięsa sprawił, że dziecko zaczęło się drzeć i ranić jej czułe, wilcze uszy. No tak, teraz już zdecydowanie musiała się pospieszyć - jeszcze tego było trzeba, by ktoś się tu pojawił i przerwał jej kolację. Merlinie, same problemy...
Jednym silniejszym uściskiem kłów złamała dziewczynce kark, urywając jej skowyt, płacz, cokolwiek by to było. I... Zaraz, jakie były jej ostatnie słowa? Z jakiegoś powodu zaciekawiły Norę na tyle, by po przeżuciu kawałka mięsa, nie urwała kolejnego od razu, tylko zastanowiła się. Więc - co to było?
Mój tatuś jeszcze ci pokaże.
O, tak, dokładnie o to chodziło. Wycinając wszystkie jęki, szloch i urywane z bólu słowa otrzymywało się właśnie taki sens. No cóż. Nie wiedziała, dlaczego ją to zainteresowało, ale skoro już sobie złożyła tę groźbę w jedno, to nic nie stało na przeszkodzie, by kontynuowała posiłek.
Gdy materiał sukienki zaplątał jej się między pazury, warknęła poirytowana, strzepując go dwoma potężnymi machnięciami łapy. Opakowanie, niepotrzebne opakowanie. Tylko utrudniało pospieszną konsumpcję, którą musiała zakończyć prędzej, niżby chciała. Dobrze chociaż, że dziecko było drobne. Nie musiała się długo z nią męczyć, a i tak nasyciła to specyficzne pragnienie. Elegancko.
Gdy było po wszystkim, oblizała się jeszcze, mlasnęła z ukontentowaniem i odbiegła lekkim truchtem, by ostatnie chwile nocy spędzić w bezpieczniejszym miejscu, w najgłębszych ostępach lasu. Ciałem dziewczynki, oczywiście, nie miała zamiaru się przejmować - pozostawiła je tam, gdzie dopadła uciekinierkę, pozbawione sukienki, rozerwane na strzępy i w znacznej mierze wyczyszczone z warstwy mięśniowej.
Re: Cmentarz
Rankiem następnego dnia na cmentarz przyczłapała stara czarownica idąca w odwiedziny na grób swojego zmarłego małżonka. Przechodząc przez sąsiednią alejkę spostrzegła resztki zakrwawionej sukienki i kości oblepione mięsem porozrzucane dookoła.
Krzyknęła i z lękiem wybiegła z cmentarza, zawiadamiając ludzi w trzech miotłach. Tam następnie zawiadomili Filię Aurorów.
Krzyknęła i z lękiem wybiegła z cmentarza, zawiadamiając ludzi w trzech miotłach. Tam następnie zawiadomili Filię Aurorów.
Mistrz Gry
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Magic Land :: Hogsmeade :: MIEJSCA
Strona 3 z 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach