Pokój uzdrowicieli
+3
Zoja Yordanova
Mistrz Gry
Vincent Cramer
7 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Szpital Świętego Munga :: Parter
Strona 1 z 1
Pokój uzdrowicieli
Pomieszczenie w którym można odpocząć od szpitalnego zgiełku, napić się kawy, a nawet zdrzemnąć.
Re: Pokój uzdrowicieli
Pracownica archiwum szpitalnego przywiozła ze sobą wózek pełen teczek i akt ciężarnych pacjentek, które urodziły dzieci w 1996 roku, które prowadziły ciążę w Mungu. Wpuściła Zoję do środka i nakazała usiąść na jednym z foteli.
- Dobrze, będę czytać nazwiska matek, a ty powiedz jeśli jakieś Ci coś przypomni albo będziesz chciała, żebym zajrzała...
Sprawnie wertowała teczki, wyczytując kolejne nazwiska.
- Wilson Amanda... Catherine Greengrass... Scott Rosalie... Thomas Caliente, Matluck Emma, Milligan Salome... Nic nie świta?
- Dobrze, będę czytać nazwiska matek, a ty powiedz jeśli jakieś Ci coś przypomni albo będziesz chciała, żebym zajrzała...
Sprawnie wertowała teczki, wyczytując kolejne nazwiska.
- Wilson Amanda... Catherine Greengrass... Scott Rosalie... Thomas Caliente, Matluck Emma, Milligan Salome... Nic nie świta?
Mistrz Gry
Re: Pokój uzdrowicieli
Weszła za kobietą do przestronnego, ale nieco staromodnego pokoju. Chyba dokładnie tak wyobrażała sobie pokój nauczycielski od wewnątrz. Usiadła na wskazanym przez pracownicę archiwum miejscu, rozglądając się z zaciekawieniem. Mimowolnie zdała sobie sprawę z tego, że portrety znanych uzdrowicieli również jej się przyglądają. Chyba nieczęsto przychodzili tu ludzie "z zewnątrz", albo zawsze było to coś ekscytującego.
Słysząc słowa starszej pani, spojrzała na nią z zaskoczeniem. Przypomni? Noworodek raczej nie ma prawa sobie "przypomnieć". Później w swoim życiu nie kojarzyła już nikogo poza Morwen, kto by się nią zainteresował. Nie wliczała to opiekunów sierocińca, którzy tak naprawdę bardzo chcieli jej się pozbyć i nie zależało im na dziewczynce. Mimo to pokiwała głową, przysuwając się bliżej zakurzonych teczek.
Nazwiska były jej bardziej niż znajome, ale to były imiona matek jej znajomych ze szkoły. Wzruszyła ramionami.
- Nazwiska moich rówieśników z Hogwartu. Ale jakoś sobie nie przypominam, żeby którekolwiek z nich urodziło się również w Bułgarii. Proszę szukać dalej
Słysząc słowa starszej pani, spojrzała na nią z zaskoczeniem. Przypomni? Noworodek raczej nie ma prawa sobie "przypomnieć". Później w swoim życiu nie kojarzyła już nikogo poza Morwen, kto by się nią zainteresował. Nie wliczała to opiekunów sierocińca, którzy tak naprawdę bardzo chcieli jej się pozbyć i nie zależało im na dziewczynce. Mimo to pokiwała głową, przysuwając się bliżej zakurzonych teczek.
Nazwiska były jej bardziej niż znajome, ale to były imiona matek jej znajomych ze szkoły. Wzruszyła ramionami.
- Nazwiska moich rówieśników z Hogwartu. Ale jakoś sobie nie przypominam, żeby którekolwiek z nich urodziło się również w Bułgarii. Proszę szukać dalej
Re: Pokój uzdrowicieli
- To nie teczki porodowe, tylko teczki matek, które nosiły swoją ciążę pod opieką szpitala - wyjaśniła spokojnie, nadal przeglądając teczki. Po odrzuceniu nazwisk matek wszystkich równieśników, których Zoja pamiętała, zostało tylko kilka teczek.
- No dobrze, zostaje w takim razie pięć teczek. Abigail Flynn, Dorcas Hithway, Glenna Cymreiges, Matilde Doreaux i Emma McMillan.
Po tych słowach zajrzała do każdej z nich, a potem odrzuciła dwie z nich.
- Flynn i McMillan nosiły chłopczyków, więc odpadają - po tych słowach odrzuciła teczki na stos. - Hithway z kolei miała termin na koniec sierpnia, więc troszkę za późno jak na ciebie, nawet biorąc pod uwagę że mogłaś urodzić się za wcześnie lub za późno. Zostaje Doreaux i Cymreiges w takim razie.
Otworzyła obie teczki, ale nie pozwoliła Zoi spojrzeć do nich. Z jednej z nich wyciągnęła zdjęcie i pokazała je Zoi. Przedstawiało jasną blondynkę o długich włosach, porcelanowej cerze i zielonych oczach.
- To Matilde Doreaux, pochodzenie Vouziers, Francja. Urodzona 1971. Ojciec Louis Doreaux. Termin wyznaczony na 1 lutego, to mogłaś być Ty biorąc pod uwagę poślizgi jeśli chodzi o porody. W drugiej teczce nie ma zdjęcia, Glenna Cymreiges, pochodzenie nieznane, choć nazwisko dziwne szkockie albo walijskie? Urodzona 1980. Ojciec nieznany. Termin 29 lutego. To też mogłaś być Ty. Możesz przejrzeć te teczki, nic takiego w nich nie ma tak czy siak. Ja znajdę teczki porodów i zobaczymy.
Gdy przeszukała wszystkie teczki, oznajmiła:
- Wychodzi na to że ani dziecko Doreaux ani dziecko Cymreiges nie urodziło się u nas, nie ma aktów urodzenia.
- No dobrze, zostaje w takim razie pięć teczek. Abigail Flynn, Dorcas Hithway, Glenna Cymreiges, Matilde Doreaux i Emma McMillan.
Po tych słowach zajrzała do każdej z nich, a potem odrzuciła dwie z nich.
- Flynn i McMillan nosiły chłopczyków, więc odpadają - po tych słowach odrzuciła teczki na stos. - Hithway z kolei miała termin na koniec sierpnia, więc troszkę za późno jak na ciebie, nawet biorąc pod uwagę że mogłaś urodzić się za wcześnie lub za późno. Zostaje Doreaux i Cymreiges w takim razie.
Otworzyła obie teczki, ale nie pozwoliła Zoi spojrzeć do nich. Z jednej z nich wyciągnęła zdjęcie i pokazała je Zoi. Przedstawiało jasną blondynkę o długich włosach, porcelanowej cerze i zielonych oczach.
- To Matilde Doreaux, pochodzenie Vouziers, Francja. Urodzona 1971. Ojciec Louis Doreaux. Termin wyznaczony na 1 lutego, to mogłaś być Ty biorąc pod uwagę poślizgi jeśli chodzi o porody. W drugiej teczce nie ma zdjęcia, Glenna Cymreiges, pochodzenie nieznane, choć nazwisko dziwne szkockie albo walijskie? Urodzona 1980. Ojciec nieznany. Termin 29 lutego. To też mogłaś być Ty. Możesz przejrzeć te teczki, nic takiego w nich nie ma tak czy siak. Ja znajdę teczki porodów i zobaczymy.
Gdy przeszukała wszystkie teczki, oznajmiła:
- Wychodzi na to że ani dziecko Doreaux ani dziecko Cymreiges nie urodziło się u nas, nie ma aktów urodzenia.
Mistrz Gry
Re: Pokój uzdrowicieli
Dziwnie się czuła siedząc i nic nie robiąc, szczególnie gdy korciło ją zerknąć do któryś z tych tajemniczych teczek. Zastanawiało ją na przykład co jest napisane o matce Hannah, o której czytała w Historiach Wielkich Alchemików. Jak na kogoś z takimi ambicjami była niezwykle płodna.
Słysząc kolejne słowa kobiety, jej serce momentalnie załomotało w klatce piersiowej. Nie myślała jeszcze nad konsekwencjami znalezienia swojej biologicznej matki. Bo co? Napisze do niej list "Hej, jestem Twoją dorosłą córką, którą zostawiłaś na wakacjach w Bułgarii"? A jeśli daje sobie płonne nadzieje i żadna z tych kobiet nie okaże się jej rodzicielką? Znając Zoję to nie da sobie spokoju, dopóki nie doprowadzi tej sprawy do końca. Zaczęła już szukać, więc musi też skończyć.
- Matilde Doreaux? - powtórzyła. Jakoś nie wyobrażała siebie w ramionach blondwłosej Francuzki, ale przynajmniej był to jakiś trop. Chociaż zdecydowanie bardziej pasowało jej to drugie imię Glenna Cymreiges. Walijskie? Może Morwen będzie kojarzyć. Nie była co prawda pewna, czy przyznawać się swojej obecnej opiekunce, że poszukuje biologicznej mamy. Miała na głowie teraz tyle problemów... Słysząc pozwolenie, wyciągnęła rękę, żeby zobaczyć teczkę bez zdjęcia.
- Może mi Pani zapisać te imiona? - poprosiła. Wzięła karteczkę z kaligraficznie wypisanymi nazwiskami obu kobiet i podziękowała serdecznie. Sowa na poczcie, na Pokątnej, nie powinna mieć problemu z odnalezieniem właścicielek. Teraz jej jedynym problemem było napisanie tych listów...
- Jeszcze raz Pani dziękuję za poświęcony mi czas. Jestem naprawdę wdzięczna - powiedziała z naiwnym, ale szczerym uśmiechem.
Niedługo później opuściła szpital, a na biurku archiwistki rzeczywiście pojawiły się czekoladowe pralinki, prosto z Lodziarni Floriana Fortescue.
Słysząc kolejne słowa kobiety, jej serce momentalnie załomotało w klatce piersiowej. Nie myślała jeszcze nad konsekwencjami znalezienia swojej biologicznej matki. Bo co? Napisze do niej list "Hej, jestem Twoją dorosłą córką, którą zostawiłaś na wakacjach w Bułgarii"? A jeśli daje sobie płonne nadzieje i żadna z tych kobiet nie okaże się jej rodzicielką? Znając Zoję to nie da sobie spokoju, dopóki nie doprowadzi tej sprawy do końca. Zaczęła już szukać, więc musi też skończyć.
- Matilde Doreaux? - powtórzyła. Jakoś nie wyobrażała siebie w ramionach blondwłosej Francuzki, ale przynajmniej był to jakiś trop. Chociaż zdecydowanie bardziej pasowało jej to drugie imię Glenna Cymreiges. Walijskie? Może Morwen będzie kojarzyć. Nie była co prawda pewna, czy przyznawać się swojej obecnej opiekunce, że poszukuje biologicznej mamy. Miała na głowie teraz tyle problemów... Słysząc pozwolenie, wyciągnęła rękę, żeby zobaczyć teczkę bez zdjęcia.
- Może mi Pani zapisać te imiona? - poprosiła. Wzięła karteczkę z kaligraficznie wypisanymi nazwiskami obu kobiet i podziękowała serdecznie. Sowa na poczcie, na Pokątnej, nie powinna mieć problemu z odnalezieniem właścicielek. Teraz jej jedynym problemem było napisanie tych listów...
- Jeszcze raz Pani dziękuję za poświęcony mi czas. Jestem naprawdę wdzięczna - powiedziała z naiwnym, ale szczerym uśmiechem.
Niedługo później opuściła szpital, a na biurku archiwistki rzeczywiście pojawiły się czekoladowe pralinki, prosto z Lodziarni Floriana Fortescue.
Re: Pokój uzdrowicieli
To nie tak, że potrzebowała szczególnego odpoczynku. Ten dzień był dziwnie spokojnym, z Oddziału Ratunkowego ostatecznie ją odprawiono, co Nora przywitała z dziwnym entuzjazmem. Zazwyczaj wcale się nie cieszyła, musząc opuścić COR czy w ogóle szpital. Choćby już niemal czołgała się po korytarzach, przysypiając, wolała zostać - bo jak coś ją ominie, jeśli przegapi ciekawy przypadek? Teraz jednak opuściła oddział na skrzydłach i czym prędzej pognała do lekarskiego, do którego wpuszczano ją chyba tylko dlatego, że szatę praktykantki (przedwczesnej) przyznał jej sam Cramer.
Wyciągając z szafki swoją torbę opadła z sapnięciem na krzesło przy okrągłym stoliku, poprawiła luźny kucyk, w jaki spinała włosy na czas pracy i zabrała się za kolejne zajęcie. Co, myśleliście, że padnie na łóżko się przespać, że skoczy na kawę? Nic z tych rzeczy. Nora nie miała w zwyczaju tracić czasu. Skoro i tak część swych zdecydowanie zbyt krótkich dób poświęcała na pełnopłatną pracę u Sluga i Jiggersa, naprawdę nie powinna sobie pozwalać na marnotrawienie jakichkolwiek kolejnych minut, zwłaszcza, że studia już się przecież zaczęły.
Wiedziała, że nie będzie łatwo i chyba nawet szczególnie się nie zdziwiła, gdy już od pierwszych dni zarzucono ich nawałem tekstów do przeczytania, prac do napisania i ćwiczeń do wykonania. Stos obowiązków nie przeraził jej, zamiast tego jednak wyraźnie podkreślił stanowczy niedostatek godzin. Trudno było pogodzić pracę w aptece (teraz głównie weekendowo lub wieczorami), przyuczanie się w szpitalu (też rzadziej, niż w wakacje) i faktyczną naukę zgodną z programem studiów. Ale starała się. Naprawdę się starała. I wciąż jeszcze znajdowała czas, by spać i jeść. Cud!
To wszystko wymagało jednak poświęceń. Na przykład takich, jak teraz, gdy cudownie wyszarpnięte minuty, a w przypadku szczególnego szczęścia nawet pół godziny musiała poświęcić na naukę, a nie złapanie oddechu. Jeśli po powrocie do mieszkania (przeprowadzka do Tattersall w Dolinie Godryka wciąż jeszcze trwała) chciała oszczędzić sobie zarwania nocy na nadrobienie zaległości życiowych i zafundować jedynie gorący prysznic i kilka godzin regenerującego snu, to nie mogła lenić się teraz. I nie leniła.
Wyciągając z torby potężne tomiszcze ułożyła je na stoliku, otworzyła na wcześniej zaznaczonej stronie i z cichym westchnieniem spojrzała na kolumny tekstu. Z przepastnego worka wydobyła jeszcze arkusz pergaminu i pióro nie wymagające zanurzania w atramencie, po czym układając papier na jednej połowie rozłożonej książki, podparła się łokciem o skraj drugiej połowy, czoło oparła na dłoni i z wyrazem skrajnej rezygnacji zajęła się lekturą podręcznika do anatomii i histologii. Tak, tak, wiedziała, że ta wiedza jest potrzebna... Ale naprawdę, dlaczego to tak trudno musi się przyswajać? Dlaczego nie mogła się uczyć tylko w szpitalu, dużo przyjemniej i produktywniej spędzając czas, faktycznie komuś przy tym pomagając? Starając się nie przysypiać, co i raz zmusiła się do zanotowania co ważniejszych rzeczy na wyciągniętej karcie czując, że po raz kolejny podejmuje się walki z wiatrakami. Nie ma mowy, żeby ogarnęła cały wskazany rozdział do jutra!
Wyciągając z szafki swoją torbę opadła z sapnięciem na krzesło przy okrągłym stoliku, poprawiła luźny kucyk, w jaki spinała włosy na czas pracy i zabrała się za kolejne zajęcie. Co, myśleliście, że padnie na łóżko się przespać, że skoczy na kawę? Nic z tych rzeczy. Nora nie miała w zwyczaju tracić czasu. Skoro i tak część swych zdecydowanie zbyt krótkich dób poświęcała na pełnopłatną pracę u Sluga i Jiggersa, naprawdę nie powinna sobie pozwalać na marnotrawienie jakichkolwiek kolejnych minut, zwłaszcza, że studia już się przecież zaczęły.
Wiedziała, że nie będzie łatwo i chyba nawet szczególnie się nie zdziwiła, gdy już od pierwszych dni zarzucono ich nawałem tekstów do przeczytania, prac do napisania i ćwiczeń do wykonania. Stos obowiązków nie przeraził jej, zamiast tego jednak wyraźnie podkreślił stanowczy niedostatek godzin. Trudno było pogodzić pracę w aptece (teraz głównie weekendowo lub wieczorami), przyuczanie się w szpitalu (też rzadziej, niż w wakacje) i faktyczną naukę zgodną z programem studiów. Ale starała się. Naprawdę się starała. I wciąż jeszcze znajdowała czas, by spać i jeść. Cud!
To wszystko wymagało jednak poświęceń. Na przykład takich, jak teraz, gdy cudownie wyszarpnięte minuty, a w przypadku szczególnego szczęścia nawet pół godziny musiała poświęcić na naukę, a nie złapanie oddechu. Jeśli po powrocie do mieszkania (przeprowadzka do Tattersall w Dolinie Godryka wciąż jeszcze trwała) chciała oszczędzić sobie zarwania nocy na nadrobienie zaległości życiowych i zafundować jedynie gorący prysznic i kilka godzin regenerującego snu, to nie mogła lenić się teraz. I nie leniła.
Wyciągając z torby potężne tomiszcze ułożyła je na stoliku, otworzyła na wcześniej zaznaczonej stronie i z cichym westchnieniem spojrzała na kolumny tekstu. Z przepastnego worka wydobyła jeszcze arkusz pergaminu i pióro nie wymagające zanurzania w atramencie, po czym układając papier na jednej połowie rozłożonej książki, podparła się łokciem o skraj drugiej połowy, czoło oparła na dłoni i z wyrazem skrajnej rezygnacji zajęła się lekturą podręcznika do anatomii i histologii. Tak, tak, wiedziała, że ta wiedza jest potrzebna... Ale naprawdę, dlaczego to tak trudno musi się przyswajać? Dlaczego nie mogła się uczyć tylko w szpitalu, dużo przyjemniej i produktywniej spędzając czas, faktycznie komuś przy tym pomagając? Starając się nie przysypiać, co i raz zmusiła się do zanotowania co ważniejszych rzeczy na wyciągniętej karcie czując, że po raz kolejny podejmuje się walki z wiatrakami. Nie ma mowy, żeby ogarnęła cały wskazany rozdział do jutra!
Re: Pokój uzdrowicieli
- Więcej entuzjazmu, Vedran. Nie lubisz uczyć się o mikrogleju? - Vincent zerknął młodej czarownicy przez ramię, wieńcząc swe pytanie ironicznym uśmiechem. Nim zdążyła odpowiedzieć oddalił się w kierunku miedzianego dzbaneczka, w którym bez ustanku bulgotała gotująca się woda.
- Obudź się łajzo!
Skrzek wydobywający się z czerwonych, odstających od powierzchni filiżanki ust wywołał grymas nie tylko na twarzy uzdrowiciela. Nie zważając na dalsze epitety wsypał do naczynia kilka czubatych łyżek kawy i pospiesznie zalał je wrzątkiem.
- Prezent od Czarownicy - poczuł się zobowiązany do krótkich wyjaśnień. Umieścił kubek w swym pewnym uścisku i zbliżył się do stołu, by zatrzasnąć opasły tom przed nosem zasypiającego od nadmiaru mądrości dziewczęcia.
- Dzisiaj mamy ćwiczenie zaklęć na magicznych manekinach w prosektorium. Odpytam Cię dopiero na koniec zajęć. Weź ze sobą tylko różdżkę.
Uzdrowiciel uchylił drzwi i poczekawszy, aż panienka Vedran zaopatrzy się w najpotrzebniejsze drobiazgi, puścił ją przodem.
- Obudź się łajzo!
Skrzek wydobywający się z czerwonych, odstających od powierzchni filiżanki ust wywołał grymas nie tylko na twarzy uzdrowiciela. Nie zważając na dalsze epitety wsypał do naczynia kilka czubatych łyżek kawy i pospiesznie zalał je wrzątkiem.
- Prezent od Czarownicy - poczuł się zobowiązany do krótkich wyjaśnień. Umieścił kubek w swym pewnym uścisku i zbliżył się do stołu, by zatrzasnąć opasły tom przed nosem zasypiającego od nadmiaru mądrości dziewczęcia.
- Dzisiaj mamy ćwiczenie zaklęć na magicznych manekinach w prosektorium. Odpytam Cię dopiero na koniec zajęć. Weź ze sobą tylko różdżkę.
Uzdrowiciel uchylił drzwi i poczekawszy, aż panienka Vedran zaopatrzy się w najpotrzebniejsze drobiazgi, puścił ją przodem.
Re: Pokój uzdrowicieli
- Ha. Ha. Bardzo zabawne. - Na słowa Cramera niby jeszcze próbowała, niby walczyła o podstawową choćby grzeczność, ale... Chyba nie wyszło, co? Planowała powiedzieć zupełnie coś innego. Wiecie, coś w stylu: ależ skąd, bardzo lubię, ale dziękuję za troskę! zamiast tego jednak padło co padło i Vedranówna nie miała zamiaru tego naprawiać. Najwyżej dyrektor weźmie ją za niewychowanego bachora - no i co? Zaszkodzi jej to w czymś? Na ten moment była przekonana, że nie jest w stanie niczym pogorszyć swej sytuacji.
Dziś w ogóle był dzień szczególny, w którym nie zdziwiła jej nawet wrzeszcząca filiżanka, choć... Panno Vedran, ktoś ci kiedyś wyrwie ten złośliwy jęzor!
- I nadal pan to trzyma? - Spojrzała znacząco na paskudną filiżanką, a zaraz po tym na Vincenta. Fakt, że był dyrektorem, a więc należał mu się szczątkowy choćby szacunek (zresztą, na takowy zasługiwałby także nie będąc jaśnie panującym), zdawał jej się dziś umykać. - Przecież to kicz jakich mało, już dawno powinno leżeć w śmietniku, unieszkodliwione wcześniej, żeby nie darło się wniebogłosy. - Wzruszyła ramionami i właśnie zamierzała po raz piąty przeczytać ten sam wers, gdy...
Otworzyła i zamknęła buzię jak wyrzucony z wody karp. Potem westchnęła ciężko. No i kiedy ona się nauczy, kiedy? Nie, nie uważała, że te wszystkie mądrości są ciekawsze i ważniejsze od tego, co może pokazać jej Cramer, ale... Och, na Merlina, będzie martwić się później.
Posłusznie wstała, bez żalu pozostawiając książkę na stoliku. Zabrała z torby różdżkę oraz niedużą butelkę z wodą (ostatnio suszyło ją tak, jakby przechodziła chronicznego, gigantycznego kaca) i chwilę później maszerowała już we wskazanym kierunku - to jest do szpitalnych podziemi - po drodze zdobywając się jeszcze na uśmiech wdzięczności. Luki w wiedzy lukami w wiedzy, ale spędzanie wieczoru w prosektorium było znacznie przyjemniejsze niż ślęczenie nad podręcznikiem. Jakkolwiek by to nie brzmiało.
Dziś w ogóle był dzień szczególny, w którym nie zdziwiła jej nawet wrzeszcząca filiżanka, choć... Panno Vedran, ktoś ci kiedyś wyrwie ten złośliwy jęzor!
- I nadal pan to trzyma? - Spojrzała znacząco na paskudną filiżanką, a zaraz po tym na Vincenta. Fakt, że był dyrektorem, a więc należał mu się szczątkowy choćby szacunek (zresztą, na takowy zasługiwałby także nie będąc jaśnie panującym), zdawał jej się dziś umykać. - Przecież to kicz jakich mało, już dawno powinno leżeć w śmietniku, unieszkodliwione wcześniej, żeby nie darło się wniebogłosy. - Wzruszyła ramionami i właśnie zamierzała po raz piąty przeczytać ten sam wers, gdy...
Otworzyła i zamknęła buzię jak wyrzucony z wody karp. Potem westchnęła ciężko. No i kiedy ona się nauczy, kiedy? Nie, nie uważała, że te wszystkie mądrości są ciekawsze i ważniejsze od tego, co może pokazać jej Cramer, ale... Och, na Merlina, będzie martwić się później.
Posłusznie wstała, bez żalu pozostawiając książkę na stoliku. Zabrała z torby różdżkę oraz niedużą butelkę z wodą (ostatnio suszyło ją tak, jakby przechodziła chronicznego, gigantycznego kaca) i chwilę później maszerowała już we wskazanym kierunku - to jest do szpitalnych podziemi - po drodze zdobywając się jeszcze na uśmiech wdzięczności. Luki w wiedzy lukami w wiedzy, ale spędzanie wieczoru w prosektorium było znacznie przyjemniejsze niż ślęczenie nad podręcznikiem. Jakkolwiek by to nie brzmiało.
Re: Pokój uzdrowicieli
Słyszał jedynie chrypienie Cramera, któremu najwyraźniej masaż strun głosowych zaszkodził, oj biedactwo. Oświetlił tabliczkę mieszczącą się na jednych z drzwi, która wieściła, że znajduje się przed pokojem uzdrowicieli.
- To może być ciekawe - zaśmiał się niczym rasowy szaleniec, celując w drzwi różdżką - Confringo! - już nic nie stanowiło przeszkody, aby mógł zajrzeć do tegoż pomieszczenia. Głośna eksplozja rozsadziła drzwi na tysiące kawałków, papiery leżące wcześniej na niewielkim stoliku rozsypały się po całym pomieszczeniu, powoli opadając na podłogę.
- Coś ciemno tutaj - stwierdził odkrywczo. A czym można oświetlić pomieszczenie? Oczywiście, że robiąc ognisko! Z pomocą magi ustawił na środku pokoju stertę papierów i książek - Lacarnum Inflamare! - niewielkie ogniste kulki żwawo wystrzeliły z końcówki różdżki Anglika. Papier coraz szybciej zaczął się zajmować, a blask płomienia wesoło oświetlał ściany pomieszczenia.
- Ups! - oprócz niewielkiego stosu, teraz także pomieszczenie oświetlał właśnie zajmujący się stolik, krzesło i jeden z foteli. Podziwiał jeszcze przez chwilę ten sielski obrazek, po czym ewakuował się z tego pomieszczenia i ruszył zwiedzać dalej.
- To może być ciekawe - zaśmiał się niczym rasowy szaleniec, celując w drzwi różdżką - Confringo! - już nic nie stanowiło przeszkody, aby mógł zajrzeć do tegoż pomieszczenia. Głośna eksplozja rozsadziła drzwi na tysiące kawałków, papiery leżące wcześniej na niewielkim stoliku rozsypały się po całym pomieszczeniu, powoli opadając na podłogę.
- Coś ciemno tutaj - stwierdził odkrywczo. A czym można oświetlić pomieszczenie? Oczywiście, że robiąc ognisko! Z pomocą magi ustawił na środku pokoju stertę papierów i książek - Lacarnum Inflamare! - niewielkie ogniste kulki żwawo wystrzeliły z końcówki różdżki Anglika. Papier coraz szybciej zaczął się zajmować, a blask płomienia wesoło oświetlał ściany pomieszczenia.
- Ups! - oprócz niewielkiego stosu, teraz także pomieszczenie oświetlał właśnie zajmujący się stolik, krzesło i jeden z foteli. Podziwiał jeszcze przez chwilę ten sielski obrazek, po czym ewakuował się z tego pomieszczenia i ruszył zwiedzać dalej.
Re: Pokój uzdrowicieli
To był bardzo długi i ciężki dyżur. Z racji niedoboru personelu Brooks niemal się rozdwajała biegając z jednego piętra na drugie lawirując między rodzącymi czarownicami a ofiarami wybuchu kociołka z eksperymentalnym eliksirem. Doprawdy co poniektórzy powinni mieć zakaz ważenia substancji jakichkolwiek, bo więcej z tego szkody niż pożytku, jednak młodzi studenci Alchemii zawsze uważali się za wybitnie zdolne jednostki, których wszelkie konsekwencje miały nie dotykać. A tu proszę, na oddziale mieli właśnie całą grupkę tych ambitnych młodych czarodziejów.
Brooks jak to ona, wpadła z impetem do pokoju gdzie był stolik, kanapa, duży wygodny fotel i jakieś szafeczki na prywatne rzeczy uzdrowicieli wraz z ekspresem do kawy, który był w tym momencie jej jedyną deską ratunku by jeszcze wykrzesać jakieś siły na dalsze ostatnie kilka godzin, ale już powinno być lepiej, kolejna zmiana właśnie zaczynała pracę i troszkę Brooks i reszta z porannej obsady zostanie odciążona. Z racji, że wiosna już dobijała się za oknem dzisiaj postawiła na czarną spódnicę nad kolano i t-shirt na który miała zarzucony różowy fartuch, który był wyznacznikiem oddziału położniczego. Dopiero gdy nalała sobie gorący czarny płyn do swojego ulubionego kubka z podobizną jej kota (który notabene tak naprawdę był kotem Milesa) i odwróciła się w kierunku kanapy na której zamierzała cupnąć. Dopiero w tym momencie zauważyła, że kanapa jest już zajęta przez nikogo innego jak samego McSexy, nowego nabytku w tej placówce medycznej. Brooks założyła szybko włosy za ucho i starała się nie rumienić
- O hej, nie zauważyłam Cię, ciężki dzień, co? - powiedziała zerkając na Harpera i swe kroki skierowała jednak w kierunku fotela a nie kanapy. Ze stóp zsunęła czarne obcasy i wzięła łyka aromatycznego napoju dając sobie chwilkę przyjemności przymykając oczy dosłownie na kilka sekund. Do kawy idealnie pasowały czekoladowe ciastka leżące na środku stolika, które upiekła wczoraj wieczorem i przyniosła na dzisiejszy dyżur, większość personelu już się przyzwyczaiła do tego, że Ana-Lucia była pionierem w wypiekach. Dlatego wolną dłonią sięgnęła po jedno ciacho i szybko ugryzła kawałek.
Brooks jak to ona, wpadła z impetem do pokoju gdzie był stolik, kanapa, duży wygodny fotel i jakieś szafeczki na prywatne rzeczy uzdrowicieli wraz z ekspresem do kawy, który był w tym momencie jej jedyną deską ratunku by jeszcze wykrzesać jakieś siły na dalsze ostatnie kilka godzin, ale już powinno być lepiej, kolejna zmiana właśnie zaczynała pracę i troszkę Brooks i reszta z porannej obsady zostanie odciążona. Z racji, że wiosna już dobijała się za oknem dzisiaj postawiła na czarną spódnicę nad kolano i t-shirt na który miała zarzucony różowy fartuch, który był wyznacznikiem oddziału położniczego. Dopiero gdy nalała sobie gorący czarny płyn do swojego ulubionego kubka z podobizną jej kota (który notabene tak naprawdę był kotem Milesa) i odwróciła się w kierunku kanapy na której zamierzała cupnąć. Dopiero w tym momencie zauważyła, że kanapa jest już zajęta przez nikogo innego jak samego McSexy, nowego nabytku w tej placówce medycznej. Brooks założyła szybko włosy za ucho i starała się nie rumienić
- O hej, nie zauważyłam Cię, ciężki dzień, co? - powiedziała zerkając na Harpera i swe kroki skierowała jednak w kierunku fotela a nie kanapy. Ze stóp zsunęła czarne obcasy i wzięła łyka aromatycznego napoju dając sobie chwilkę przyjemności przymykając oczy dosłownie na kilka sekund. Do kawy idealnie pasowały czekoladowe ciastka leżące na środku stolika, które upiekła wczoraj wieczorem i przyniosła na dzisiejszy dyżur, większość personelu już się przyzwyczaiła do tego, że Ana-Lucia była pionierem w wypiekach. Dlatego wolną dłonią sięgnęła po jedno ciacho i szybko ugryzła kawałek.
Re: Pokój uzdrowicieli
Dla niego to też był ciężki dzień, ale postanowił zostać w pracy, skoro za kilka godzin musi i tak zająć miejsce niedysponowanego kolegi. Dyżur za dyżurem z lekką drzemką? Klasyka tematu, przynajmniej dla pana Ilvane'a. Jak ten człowiek funkcjonował? Tylko on wie. Zapewne ekspresy atakował w wyjątkowo intensywny sposób, albo żłopał po kątach eliksir wiggenowy. Tak czy inaczej, czas nastał, że mężczyźnie zminimalizowały się poziomy energii życiowej i tak polegiwał sobie na sofie, nieco przysypiając jednym okiem, a może jedynie świadomie zmienił pozycję, żeby cokolwiek odpoczywało w jego ciele. Nawet jeśli to tylko oczy i nogi. Ubrany w ciemne spodnie, pasek, białą koszulę i krawat, miał rozpięte mankiety oraz kołnierzyk. Krawat poluźniony, a jego granatowy kitel był obok, przewieszony przez oparcie krzesła. Miał zamknięte powieki, ale przed chwilą na moment podniósł jedną, żeby zweryfikować, kto nawiedził pokój uzdrowicieli.
- Mhmmmm... - Mruknął początkowo w odpowiedzi, nie otwierając już oczu. Jedno ramię miał zaciągnięte nad głowę, z kolej dłoń drugiej ręki spoczywała na jego brzuchu. - Jeszcze więcej niech kraks miotlarskich będzie. - Brzmiało to przewrotnie, ale oczywiście Harper nikomu źle nie życzył. Ot, było dużo u niego sytuacji z nietypowymi złamaniami i wybiciami stawów. On łączył medycynę magiczną z mugolską nie raz i nie dwa. Czasem miał wrażenie, że mugole tracą bardzo wiele na braku magii, chociażby zdrowotnie. A magiczni... Nie kwapili się dzielić.
- Do której dziś... Jutro działasz? - Spytał swobodnym tonem, nie planując jednak tu tworzyć zaraz planów na wieczór. Ot, kulturalna wymiana zdań. - Harrison się rozchorował. Zostaję na nockę. - Przesunął dłonią do swojej potylicy, a zmarszczywszy na chwilę brwi, powolnie podciągnął się do siadu. Ziewnął bezgłośnie, zakrywając usta.
- Mhmmmm... - Mruknął początkowo w odpowiedzi, nie otwierając już oczu. Jedno ramię miał zaciągnięte nad głowę, z kolej dłoń drugiej ręki spoczywała na jego brzuchu. - Jeszcze więcej niech kraks miotlarskich będzie. - Brzmiało to przewrotnie, ale oczywiście Harper nikomu źle nie życzył. Ot, było dużo u niego sytuacji z nietypowymi złamaniami i wybiciami stawów. On łączył medycynę magiczną z mugolską nie raz i nie dwa. Czasem miał wrażenie, że mugole tracą bardzo wiele na braku magii, chociażby zdrowotnie. A magiczni... Nie kwapili się dzielić.
- Do której dziś... Jutro działasz? - Spytał swobodnym tonem, nie planując jednak tu tworzyć zaraz planów na wieczór. Ot, kulturalna wymiana zdań. - Harrison się rozchorował. Zostaję na nockę. - Przesunął dłonią do swojej potylicy, a zmarszczywszy na chwilę brwi, powolnie podciągnął się do siadu. Ziewnął bezgłośnie, zakrywając usta.
Harper IlvaneUzdrowiciel - Urodziny : 19/04/1991
Wiek : 33
Krew : mugolska
Re: Pokój uzdrowicieli
- Tak, słyszałam, że u Ciebie też było ciężko - mruknęła kiwając głową komentując krótko sytuacje odnośnie tych wypadków na miotle. Ona takimi przypadkami się nie zajmowała na co dzień tak jak jej dzisiejsze wybuchy kociołków aczkolwiek przy tym problemie z pracownikami musieli ogarniać większość dziedzin magicznego uzdrowicielstwa, całkiem jakby wrócili się do czasów ze stażu kiedy to dopiero szukali swojego kierunku. Zwykle siedziała w zakażeniach i zatruciach, ale to było przed słynnym pożarem...
- Mam nadzieję, że jeszcze z 5-6 godzin, no chyba, że będę miała kolejny poród, to wtedy nie wiem, tyle ile trzeba - wzruszyła ramionami i usiadła wygodniej na fotelu kładąc swe nogi na siedzisku nieco je podkurczając z boku. Najchętniej to by je wywaliła na podłokietnik ale to gdyby była tu sama..., teraz trochę się wstydziła. Niestety ona miała też szczęście do przesiadywania po godzinach robiąc sobie później 72h pracy i nawet nie wiedziała jaki jest dzień tygodnia, bo wszystko jej się zlewało a dni przelatywały przez palce. Słysząc o cudownych planach nowego uzdrowiciela przewróciła oczami, bo doskonale znała ten temat...
- Rozchorował się? - zapytała z przekąsem unosząc jedną brew do góry i upiła troszkę swojej aromatycznej kawy - Tydzień temu brałam za niego 3 nocki - dodała odstawiając pusty już kubek na stolik - obawiam się, że jego problem z nadużywaniem ognistej się nasilił, wczoraj widziałam jak z impetem wychodził z gabinetu Cramera - dodała przypominając sobie jego wkurwioną minę jak wychodził od dyrektora Munga. Niestety alkoholizm wśród uzdrowicieli, albo nadużywanie eliksirów stawał się dosyć normalną rzeczą przez to ile godzin tygodniowo pracowali, a niech jeszcze ktoś ma problemy z żoną jak wspomniany Harrison. Pielęgniarki gadały, dużo a Brooks mimo, że starała się nie ruszać plotek to ciężko było nie usłyszeć tych szeptów z dyżurki piguł. - Ah i ten przypomniałam sobie, że pytała o Ciebie jedna pacjentka, O'Connel? Czy jakoś tak... Dość często ostatnio ją widuje na izbie
- Mam nadzieję, że jeszcze z 5-6 godzin, no chyba, że będę miała kolejny poród, to wtedy nie wiem, tyle ile trzeba - wzruszyła ramionami i usiadła wygodniej na fotelu kładąc swe nogi na siedzisku nieco je podkurczając z boku. Najchętniej to by je wywaliła na podłokietnik ale to gdyby była tu sama..., teraz trochę się wstydziła. Niestety ona miała też szczęście do przesiadywania po godzinach robiąc sobie później 72h pracy i nawet nie wiedziała jaki jest dzień tygodnia, bo wszystko jej się zlewało a dni przelatywały przez palce. Słysząc o cudownych planach nowego uzdrowiciela przewróciła oczami, bo doskonale znała ten temat...
- Rozchorował się? - zapytała z przekąsem unosząc jedną brew do góry i upiła troszkę swojej aromatycznej kawy - Tydzień temu brałam za niego 3 nocki - dodała odstawiając pusty już kubek na stolik - obawiam się, że jego problem z nadużywaniem ognistej się nasilił, wczoraj widziałam jak z impetem wychodził z gabinetu Cramera - dodała przypominając sobie jego wkurwioną minę jak wychodził od dyrektora Munga. Niestety alkoholizm wśród uzdrowicieli, albo nadużywanie eliksirów stawał się dosyć normalną rzeczą przez to ile godzin tygodniowo pracowali, a niech jeszcze ktoś ma problemy z żoną jak wspomniany Harrison. Pielęgniarki gadały, dużo a Brooks mimo, że starała się nie ruszać plotek to ciężko było nie usłyszeć tych szeptów z dyżurki piguł. - Ah i ten przypomniałam sobie, że pytała o Ciebie jedna pacjentka, O'Connel? Czy jakoś tak... Dość często ostatnio ją widuje na izbie
Re: Pokój uzdrowicieli
On uwielbiał zajazd. Cieszył się, gdy był potrzebny, miał w co włożyć ręce. Jedynie te pieprzone nie swoje dyżury chwilami wybijały go ze skupienia. Już masz plan na wieczór, wiesz do kogo jeszcze skoczysz po jednej pracy, może zahaczysz kogoś po drodze z kolejnych pacjentów i w końcu dopadniesz do ost... Chory. Zastępstwo. Dziękuję. Pozamiatane. To, że Cramer nie chciał zatrudnić większej ilości uzdrowicieli jeszcze bardziej irytowało Harpera. Nienawidził służbistów, chcących znaleźć oszczędności wszędzie tam, gdzie nie powinni. I kosztem pacjentów. Kolejny poród. A to zrobiło na nim wrażenia. Nie wzdrygnął się, ale spojrzał na nią z niemałym zrozumieniem trudu, jaki będzie przed nią. Spojrzał leniwie po jej sylwetce, w duchu myśląc, że on by tak akurat nie usiadł. Nóżki by go bolały niepotrzebnie. Ale kobiety?! No tak. Kobiety lubią sobie utrudniać życie.
Rzucił jej wymowne spojrzenie i od razu było wiadomo, że "rozchorował" się znaczy jedno. Ilvane zerknął na kawę Any-Lucii i zaraz postanowił takową sobie zrobić. Ziewanko mówiło samo za siebie, trzeba pożywić się kofeiną. Wygiąwszy usta w krótkim zastanowieniu, uzdrowiciel podszedł swobodnie do ekspresu, a gdy już poklikał, co chciał, przeciągnął się, zamaszyście wyciągając ręce w powietrze. Koszula nieznacznie wyszła z jego slimowanych spodni, a gdy tylko opuścił ręce, jak gdyby nigdy nic zaczął poprawiać sobie materiał w portkach. Rozpiął rozporek, obracając się lekko do Brooks. Jego ploteczki za bardzo nie interesowały, chyba że by chodziło o niego samego. Wtedy mógłby je dementować. Słysząc jednak o ognistej, pokręcił powolnie głową. Jakoś nie rozumiał chęci niwelowania klarowności swojego umysłu w taki sposób.
- Moja faworyta. - Odparł z rozbawieniem, uśmiechając się ciepło. Jak mówił o pacjentach to momentalnie się pogodził. Poprawiwszy koszulę, zapiął pasek i zerknął na swój kubek. Najprostszy kubek świata. Ale z czerwonym godłem Gryffindoru. Stary uczniak-lwiątko. - Przysięgam, że chyba chce mnie wydać za którąś ze swoich dziesięciu wnuczek, ale to pół-wile. Gdzie ja... Ajjj... - Poparzyło się biedactwo lekko. Cmoknął w palec i skrzywiwszy się, w końcu nieco uważniej, niż wcześniej zabrał się za kawę. Dolał sobie mleka, niedużo, a potem skinął na panią uzdrowiciel.
- Długo tu pracujesz? - On kilka dobrych tygodni i jakoś nie do końca jeszcze się czuł bezproblemowo w kontaktach z resztą personelu. To te oczy. Na pewno innych peszył.
Rzucił jej wymowne spojrzenie i od razu było wiadomo, że "rozchorował" się znaczy jedno. Ilvane zerknął na kawę Any-Lucii i zaraz postanowił takową sobie zrobić. Ziewanko mówiło samo za siebie, trzeba pożywić się kofeiną. Wygiąwszy usta w krótkim zastanowieniu, uzdrowiciel podszedł swobodnie do ekspresu, a gdy już poklikał, co chciał, przeciągnął się, zamaszyście wyciągając ręce w powietrze. Koszula nieznacznie wyszła z jego slimowanych spodni, a gdy tylko opuścił ręce, jak gdyby nigdy nic zaczął poprawiać sobie materiał w portkach. Rozpiął rozporek, obracając się lekko do Brooks. Jego ploteczki za bardzo nie interesowały, chyba że by chodziło o niego samego. Wtedy mógłby je dementować. Słysząc jednak o ognistej, pokręcił powolnie głową. Jakoś nie rozumiał chęci niwelowania klarowności swojego umysłu w taki sposób.
- Moja faworyta. - Odparł z rozbawieniem, uśmiechając się ciepło. Jak mówił o pacjentach to momentalnie się pogodził. Poprawiwszy koszulę, zapiął pasek i zerknął na swój kubek. Najprostszy kubek świata. Ale z czerwonym godłem Gryffindoru. Stary uczniak-lwiątko. - Przysięgam, że chyba chce mnie wydać za którąś ze swoich dziesięciu wnuczek, ale to pół-wile. Gdzie ja... Ajjj... - Poparzyło się biedactwo lekko. Cmoknął w palec i skrzywiwszy się, w końcu nieco uważniej, niż wcześniej zabrał się za kawę. Dolał sobie mleka, niedużo, a potem skinął na panią uzdrowiciel.
- Długo tu pracujesz? - On kilka dobrych tygodni i jakoś nie do końca jeszcze się czuł bezproblemowo w kontaktach z resztą personelu. To te oczy. Na pewno innych peszył.
Harper IlvaneUzdrowiciel - Urodziny : 19/04/1991
Wiek : 33
Krew : mugolska
Re: Pokój uzdrowicieli
Brooks kochała ta pracę, bardzo, mimo, że siedziała tu dniami i nocami a jej życie towarzyskie umarło wraz z myślą o właśnie swoim kierunku, który obrała czyli gdzieś w III klasie. No, może liznęła trochę imprez na studiach ale ona i tak była raczej z tych, które grzecznie zwijały się wcześniej do domu albo ogarniały swoje zarzygane koleżanki. Była za dobra i za naiwna co często było wykorzystywane przez innych. Jednak Brooks już tak miała. Chciała dla wszystkich dobrze, a to, że nie raz dostawała przez to po tyłku to już inna historia.
Popatrzyła z dołu na niego jak się przeciągał i jak kawałek jego brzucha wyjawił się spod tej koszuli. Czarownica od razu ugryzła swój policzek od środka i uciekła szybko wzrokiem na tacę z ciastkami znów sięgając po kolejny kawałeczek kruchych czekoladowych wypieków. Ciekawe jaką ona miałaby ksywkę, pewnie McBlushy albo... McVictim... ale on, tak, on zdecydowanie był McSexy. I niestety trochę pielęgniarki miały rację z tym określeniem na niego... Damn it. I DLACZEGO ON ROZPINA ROZPOREK? Brooks zachowaj profesjonalizm! Nie patrz w tamtą stronę. Myśl o macicach, drących się kobietach, którym zaraz musisz pomóc, nie o nowym seksownym nabytku Cramera, który poprawiał właśnie swoją koszulę w spodniach! Rok bez seksu nieco mieszał w jej głowie, no ale była wyposzczona, co się dziwić, ona żyła tylko pracą a jak już miała dzień wolnego to gotowała, dla siebie samej, a mogłaby też dla kogoś, ale kariera była najważniejsza. Już koniec. Uspokój się, masz 27 lat, jesteś dużą dziewczyną... no ale rok... Przeklinam Cię Cramer, mogłeś zatrudnić jakąś kobietę.
Zaśmiała się perliście słysząc jego słowa odnośnie wnuczek jego ulubionej pacjentki, może nieco zbyt głośno by zaraz szybko zakryć twarz dłonią chowając wypisane zakłopotanie na twarzy. Tak to jest jak myśli ma się gdzie indziej a tu trzeba się skupić na rozmowie.
- O byłeś Gryfem? Ja wylądowałam w Krukonach - rzekła wskazując na jego kubek po czym syknęła nieco się krzywiąc kiedy się oparzył. Jak ona to dobrze znała... w jej szafce wisiało kilka bluzek, spodni i spódnic na przebranie, bo szybciej miała okazję uwalić się kawą niż płynami ustrojowymi pacjentów, niestety jak coś się chce zrobić na szybko, a niewątpliwie picie ciepłej kawy było w tym zawodzie rarytasem, to później się kończy właśnie z ciemnymi plamami wszędzie.
- Kilka lat, z małymi przerwami- zaczęła nieco się zastanawiając ile tak naprawdę lat tu już pracowała licząc przerwane praktyki, później zaczynając pracę po stażu za granicą no i jakoś tak nawet po tych wydarzeniach tu została, bo jak ona się już przywiąże do jednego miejsca, do ludzi, to ciężko jej się uwolnić - znam każdy zakamarek tego szpitala więc jakbyś czegoś nie mógł znaleźć to pytaj śmiało - dodała uśmiechając się w jego stronę. Nie, nie zabrzmiało to jak propozycja zwiedzania magazynków z pościelą, not this time - Hmm a co Cię podkusiło żeby przenieść się do największego kołchozu w Anglii?
Popatrzyła z dołu na niego jak się przeciągał i jak kawałek jego brzucha wyjawił się spod tej koszuli. Czarownica od razu ugryzła swój policzek od środka i uciekła szybko wzrokiem na tacę z ciastkami znów sięgając po kolejny kawałeczek kruchych czekoladowych wypieków. Ciekawe jaką ona miałaby ksywkę, pewnie McBlushy albo... McVictim... ale on, tak, on zdecydowanie był McSexy. I niestety trochę pielęgniarki miały rację z tym określeniem na niego... Damn it. I DLACZEGO ON ROZPINA ROZPOREK? Brooks zachowaj profesjonalizm! Nie patrz w tamtą stronę. Myśl o macicach, drących się kobietach, którym zaraz musisz pomóc, nie o nowym seksownym nabytku Cramera, który poprawiał właśnie swoją koszulę w spodniach! Rok bez seksu nieco mieszał w jej głowie, no ale była wyposzczona, co się dziwić, ona żyła tylko pracą a jak już miała dzień wolnego to gotowała, dla siebie samej, a mogłaby też dla kogoś, ale kariera była najważniejsza. Już koniec. Uspokój się, masz 27 lat, jesteś dużą dziewczyną... no ale rok... Przeklinam Cię Cramer, mogłeś zatrudnić jakąś kobietę.
Zaśmiała się perliście słysząc jego słowa odnośnie wnuczek jego ulubionej pacjentki, może nieco zbyt głośno by zaraz szybko zakryć twarz dłonią chowając wypisane zakłopotanie na twarzy. Tak to jest jak myśli ma się gdzie indziej a tu trzeba się skupić na rozmowie.
- O byłeś Gryfem? Ja wylądowałam w Krukonach - rzekła wskazując na jego kubek po czym syknęła nieco się krzywiąc kiedy się oparzył. Jak ona to dobrze znała... w jej szafce wisiało kilka bluzek, spodni i spódnic na przebranie, bo szybciej miała okazję uwalić się kawą niż płynami ustrojowymi pacjentów, niestety jak coś się chce zrobić na szybko, a niewątpliwie picie ciepłej kawy było w tym zawodzie rarytasem, to później się kończy właśnie z ciemnymi plamami wszędzie.
- Kilka lat, z małymi przerwami- zaczęła nieco się zastanawiając ile tak naprawdę lat tu już pracowała licząc przerwane praktyki, później zaczynając pracę po stażu za granicą no i jakoś tak nawet po tych wydarzeniach tu została, bo jak ona się już przywiąże do jednego miejsca, do ludzi, to ciężko jej się uwolnić - znam każdy zakamarek tego szpitala więc jakbyś czegoś nie mógł znaleźć to pytaj śmiało - dodała uśmiechając się w jego stronę. Nie, nie zabrzmiało to jak propozycja zwiedzania magazynków z pościelą, not this time - Hmm a co Cię podkusiło żeby przenieść się do największego kołchozu w Anglii?
Re: Pokój uzdrowicieli
Podobno ludzie dobrzy uczą się w pewnym momencie na swoich błędach. Może dlatego Harper był jednym z tych, którzy wprawdzie się potrafili poświęcić, ale tylko dla kogoś, kto na to zasługiwał. Swoje życie prywatne dość mocno odcinał ostrymi nożyczkami od pracy, uznając, że tam może być wymagający. I to bardzo. Bezwzględność poza Mungiem mogłaby być jego drugim imieniem. Ale nie brutalność. Ot był staroświeckim magiem, który znał zasady dżentelmeńskie i się do nich stosował. Ojciec i matka wychowali go dobrze. Jedynie niektóre osoby po drodze nadto wykorzystywały jego dobre serce. To dla nich takowe teraz nie istnieje.
Cramer może i ściągnął tu Ilvane'a, ale nie miał na niego większego wpływu. Można powiedzieć, że ściągnął sobie pod nos dobermana, który nie będzie się wstydził ugryźć pana w dłoń, gdy sytuacja będzie tego wymagała. Poza tym, nie spodziewał się, że jego pojawienie się tutaj będzie jakimś legendarnym działaniem. Przeniesienie było szybkie i swobodne, żeby nie powiedzieć, że iście bezproblemowe. On sam myślał, że dłużej będą chcieli go zatrzymać w podlondyńskiej placówce, a proszę. Było inaczej. Może to właśnie dobro pacjenta, którym się kierował, było solą w oku dyrekcji.
Przesunął swoje zielone tęczówki na Ane-Lucię, oblizując się powolnie z krótkim przemyśleniem w głowie, żeby więcej nie wierzyć ekspresowi na kawę. Zamiast tego uśmiechnął się lekko. - Tak, chociaż mi to było wszystko jedno, gdzie wyląduje. Mugolscy rodzice. - Wytłumaczył krótko, aczkolwiek dość swobodnie i konkretnie. Po prostu nie wyrósł w myśli, że jeśli będzie dziedzicem Slytherinu to będzie lepszy od innych, a zawsze był dość otwarty w kontaktach i towarzyski. Gryffindor trochę się wpisywał w jego charakter.
- Nie omieszkam o tym zapomnieć, pani Brooks. - Odparł grzecznie, niejako zakładając, że pewnie jest już mężatką. Zamiast tego już chciał o coś ją spytać, ale pierw padło pytanie przenosiny. Zaśmiał się krótko, rozglądając się nieznacznie po pokoju uzdrowicieli. - Ana, przecież to logiczne. Lepsze zarobki i więcej pracy. - Znów perliście zajął się śmiechem. - Jestem z tych, co jednocześnie kochają zapierdol i na niego narzekają, jeśli nie ma rąk do pomocy. - Przechylił lekko głowę i skierował się do stolika kawowego i stojącego przy nim krzesła. Usiadł na nim, opierając przedramiona na swoich kolanach. Zaczął się nienachalnie przyglądać kobiecie. - Ewentualnie mogłem być zbyt nieprzychylny dyrekcji w moim byłym miejscu pracy, może stąd szybko i chętnie mnie wypuścili z rąk. - Wątpił w to, że chodziło o jego umiejętności, bo był świetny i bliski bezbłędności w swoim fachu. - A co do zakamarków. - Uniósł lekko brwi. - Czy często macie studentów w prosektorium? U siebie mogłem też wykonywać sekcje, a czasem lubię się odprężyć w ciszy. - Tam mu przecież nie będzie nikt narzekał, że brakuje igieł w najmniejszym rozmiarze.
Cramer może i ściągnął tu Ilvane'a, ale nie miał na niego większego wpływu. Można powiedzieć, że ściągnął sobie pod nos dobermana, który nie będzie się wstydził ugryźć pana w dłoń, gdy sytuacja będzie tego wymagała. Poza tym, nie spodziewał się, że jego pojawienie się tutaj będzie jakimś legendarnym działaniem. Przeniesienie było szybkie i swobodne, żeby nie powiedzieć, że iście bezproblemowe. On sam myślał, że dłużej będą chcieli go zatrzymać w podlondyńskiej placówce, a proszę. Było inaczej. Może to właśnie dobro pacjenta, którym się kierował, było solą w oku dyrekcji.
Przesunął swoje zielone tęczówki na Ane-Lucię, oblizując się powolnie z krótkim przemyśleniem w głowie, żeby więcej nie wierzyć ekspresowi na kawę. Zamiast tego uśmiechnął się lekko. - Tak, chociaż mi to było wszystko jedno, gdzie wyląduje. Mugolscy rodzice. - Wytłumaczył krótko, aczkolwiek dość swobodnie i konkretnie. Po prostu nie wyrósł w myśli, że jeśli będzie dziedzicem Slytherinu to będzie lepszy od innych, a zawsze był dość otwarty w kontaktach i towarzyski. Gryffindor trochę się wpisywał w jego charakter.
- Nie omieszkam o tym zapomnieć, pani Brooks. - Odparł grzecznie, niejako zakładając, że pewnie jest już mężatką. Zamiast tego już chciał o coś ją spytać, ale pierw padło pytanie przenosiny. Zaśmiał się krótko, rozglądając się nieznacznie po pokoju uzdrowicieli. - Ana, przecież to logiczne. Lepsze zarobki i więcej pracy. - Znów perliście zajął się śmiechem. - Jestem z tych, co jednocześnie kochają zapierdol i na niego narzekają, jeśli nie ma rąk do pomocy. - Przechylił lekko głowę i skierował się do stolika kawowego i stojącego przy nim krzesła. Usiadł na nim, opierając przedramiona na swoich kolanach. Zaczął się nienachalnie przyglądać kobiecie. - Ewentualnie mogłem być zbyt nieprzychylny dyrekcji w moim byłym miejscu pracy, może stąd szybko i chętnie mnie wypuścili z rąk. - Wątpił w to, że chodziło o jego umiejętności, bo był świetny i bliski bezbłędności w swoim fachu. - A co do zakamarków. - Uniósł lekko brwi. - Czy często macie studentów w prosektorium? U siebie mogłem też wykonywać sekcje, a czasem lubię się odprężyć w ciszy. - Tam mu przecież nie będzie nikt narzekał, że brakuje igieł w najmniejszym rozmiarze.
Harper IlvaneUzdrowiciel - Urodziny : 19/04/1991
Wiek : 33
Krew : mugolska
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Szpital Świętego Munga :: Parter
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach