Sala nr 2
+7
Marie Volante
Vincent Cramer
Penelope Gladstone
Morwen Blodeuwedd
Mistrz Gry
Miles Gladstone
Konrad Moore
11 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Szpital Świętego Munga :: I piętro :: Sale chorych
Strona 4 z 5
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Sala nr 2
First topic message reminder :
Skromnie urządzona, choć zawiera wszystko, co potrzebne pacjentowi.
Na sali znajdują się 3 łóżka.
Pacjenci:
1. -
2. -
3. -
Skromnie urządzona, choć zawiera wszystko, co potrzebne pacjentowi.
Na sali znajdują się 3 łóżka.
Pacjenci:
1. -
2. -
3. -
Konrad MooreMinister Magii - Urodziny : 03/02/1943
Wiek : 81
Skąd : Londyn, Anglia
Krew : czysta
Re: Sala nr 2
Walton nieco inaczej widział całą sytuację. W oczach ludzi, których nie interesowała prawda, uchodził za nadętego kujona z bogatego domu. Walton nigdy nie obnosił się ze swoim majątkiem czy pochodzeniem. Nikomu nie dał nigdy powodu do zazdrości. Rodzice wpajali mu od dzieciństwa, że pieniądze to nie wszystko. Otoczenie, w jakim przyszło mu spędzać pierwszych siedem lat swego życia spowodowało, że musiał opanować wiele nieprzydatnych w życiu umiejętności. Potrafił jeździć konno, kiedyś grał nawet na fortepianie i posługiwał się płynnie łaciną. Lekcje przedmiotów typowo magicznych wyparły jednak zbędne mugolskie umiejętności opanowane na potrzeby wizyt znajomych dziadka w ich rodzinnym domu. Wszystkim zdaje się, że życie bogatych ludzi usłane jest różami: nie miewają złego humoru, bo nie mają ku temu prawa. Smutek na obliczu bogatego człowieka jest niczym innym, jak fanaberią. Benedict jako dziecko był samotny. Nigdy nie zaprzeczał temu, że rzadko bywał sam: wiecznie otaczały go tłumy nauczycieli nieprzydatnych umiejętności i opiekunek, których zabiegana matka zatrudniała na potęgę. Nie miał jednak żalu do swych rodziców. Poświęcali mu każdą wolną chwilę. Walton był jednak człowiekiem z krwi i kości. Z wadami. Ze złym humorem. Ze złością. Ze strachem. I z niepowodzeniami. Jak każdy inny, mimo że jego sakiewka wypełniona jest stosem złotych monet. Miłości i przyjaźni nie da się kupić.
- S'il vous plaît - skłonił głową dystyngowanie - Mam nadzieję, że króliczobanany wybaczą mi to przejęzyczenie.
Odsunął dłoń od bandaża i zerknął na nią dyskretnie. Na bladej skórze widniały ledwo zauważalne czerwone plamy. Zacisnął dłoń na prześcieradle. Kilka ostatnich kropel przepłynęło przez plastikowy przewód kroplówki.
- Zawsze dotrzymuję słowa, madame. Moglibyśmy poćwiczyć teraz dla zabicia czasu, ale niestety moja różdżka została zarekwirowana - rozłożył bezradnie ramiona. Postanowił dłużej nie forsować swego organizmu. Odrzucił kołdrę z materaca i znów przyjął pozycję prawie leżącą, nakrywając się tym razem grubym kocem. Wsunął przedramię pod poduszkę i odwrócił głowę w stronę rozmówczyni.
- Nie pamiętam. Pamiętam tylko drogę do skrzydła szpitalnego dwa dni temu. Dzisiaj po przebudzeniu miałem na sobie już ten bandaż, ale czuję, że coś mnie ciągnie za skórę. To pewnie szwy. Interesujesz się medycyną?
I w momencie, w którym wydawało się, że rozmowa zeszła na normalne tory, Zoja jęknęła i znów zaczęła mamrotać coś pod nosem płaczliwym tonem. Zanurkowała pod kołdrę, a gdy się spod niej wynurzyła uszy Krukona zalał istny słowotok. Benedict zmarszczył brwi.
- Woo, wooo, wooo zwolnij. Jakie dziecko?
Nie był w stanie ani przyznać jej racji, ani zaprzeczyć, gdyż najwyraźniej przespał zmasowany atak robaków na klinikę. Przekręcił się na lewy bok i podparł policzek dłonią, próbując poukładać sobie w głowie całą relację panny Yordanovej.
- To dlatego nie lubisz Halloween?
- S'il vous plaît - skłonił głową dystyngowanie - Mam nadzieję, że króliczobanany wybaczą mi to przejęzyczenie.
Odsunął dłoń od bandaża i zerknął na nią dyskretnie. Na bladej skórze widniały ledwo zauważalne czerwone plamy. Zacisnął dłoń na prześcieradle. Kilka ostatnich kropel przepłynęło przez plastikowy przewód kroplówki.
- Zawsze dotrzymuję słowa, madame. Moglibyśmy poćwiczyć teraz dla zabicia czasu, ale niestety moja różdżka została zarekwirowana - rozłożył bezradnie ramiona. Postanowił dłużej nie forsować swego organizmu. Odrzucił kołdrę z materaca i znów przyjął pozycję prawie leżącą, nakrywając się tym razem grubym kocem. Wsunął przedramię pod poduszkę i odwrócił głowę w stronę rozmówczyni.
- Nie pamiętam. Pamiętam tylko drogę do skrzydła szpitalnego dwa dni temu. Dzisiaj po przebudzeniu miałem na sobie już ten bandaż, ale czuję, że coś mnie ciągnie za skórę. To pewnie szwy. Interesujesz się medycyną?
I w momencie, w którym wydawało się, że rozmowa zeszła na normalne tory, Zoja jęknęła i znów zaczęła mamrotać coś pod nosem płaczliwym tonem. Zanurkowała pod kołdrę, a gdy się spod niej wynurzyła uszy Krukona zalał istny słowotok. Benedict zmarszczył brwi.
- Woo, wooo, wooo zwolnij. Jakie dziecko?
Nie był w stanie ani przyznać jej racji, ani zaprzeczyć, gdyż najwyraźniej przespał zmasowany atak robaków na klinikę. Przekręcił się na lewy bok i podparł policzek dłonią, próbując poukładać sobie w głowie całą relację panny Yordanovej.
- To dlatego nie lubisz Halloween?
Re: Sala nr 2
Każdy patrzył na to ze swojego punktu widzenia. Zoja z pewnością nie pogardziłaby jakimkolwiek rodowodem, nawet jeżeli nie zaznałaby prawdziwej miłości i zmuszano by ją do jazdy konnej. I tak tego wszystkiego nie miała. No może poza przyjaźnią, ale jak wspomniałam wcześniej... To był zupełny przypadek i gdyby historia potoczyła się inaczej to pewnie Greengrass nadal nie wiedział o jej istnieniu.
- Ja też nie wiem gdzie mam różdżkę - dodała od razu posępnie, rozglądając się po pokoju. Może odłożyli ją do stolika nocnego tak jak poprzednio? Była zbyt zmęczona, żeby jej szukać i udawać, że jest zainteresowana transmutacją. Tak naprawdę to rzucanie zaklęć było ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę.
- Medycyną, zielarstwem, chemią bioorganiczną... Kiepski ze mnie magik, o czym miałeś się już okazję przekonać. Więc staram się to nadrabiać wiedzą teoretyczną. Nie włączając w to historii magii. Wasz świat to dla mnie wciąż dżu dżu.
Nieumyślnie powiedziała "Wasz", jakby naprawdę przyznawała się do tego, że jest mugolem. A jednak ktoś kiedyś stwierdził, że ma czystą krew. Może nawet pochodziła z jakiejś znanej rodziny? Kto wie... jej imię i nazwisko było w końcu zmyślone przez opiekę w sierocińcu. W dalszym ciągu macała swoją nagą łydkę.
- Zawsze lubiłam, ale teraz... - uniosła wzrok, żeby spojrzeć na przystojną twarz Krukona. Na moment zamilkła, ubierając w myślach swoje słowa. W tym czasie przygryzła oczywiście na krótką chwilę wargę w zamyśleniu.
- To nie był świąteczny psikus skoro wylądowałam w szpitalu, prawda? Wracaliśmy do miasteczka polem kukurydzy, kiedy nagle wśród gąszczy usłyszeliśmy płacz dziecka. Zrobiło się trochę jak w amerykańskim horrorze na hejdżbio. Chciałam wracać, ale moja opiekunka i kolega, może kojarzysz - Cory Reynolds, woleli sprawdzić co tak wyje. To była przerażająca twarz... Chwila nieuwagi i azjatyckie dziecko chciało mi odgryźć nogę. I tak pojawiły się te robaki.
Wyjaśniła całość i uśmiechnęła się z ulgą do Bena. Chociaż wspomnienia były straszne, to kiedy w końcu to z siebie wyrzuciła, zrobiło jej się lżej. Opowieść brzmiała trochę jak fabuła jakiejś książki Halloween'owej. Może powinna na tym skorzystać? Chociaż barwniej by było jakby to się okazało klątwą, a nie halucynacjami.
- Ja też nie wiem gdzie mam różdżkę - dodała od razu posępnie, rozglądając się po pokoju. Może odłożyli ją do stolika nocnego tak jak poprzednio? Była zbyt zmęczona, żeby jej szukać i udawać, że jest zainteresowana transmutacją. Tak naprawdę to rzucanie zaklęć było ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę.
- Medycyną, zielarstwem, chemią bioorganiczną... Kiepski ze mnie magik, o czym miałeś się już okazję przekonać. Więc staram się to nadrabiać wiedzą teoretyczną. Nie włączając w to historii magii. Wasz świat to dla mnie wciąż dżu dżu.
Nieumyślnie powiedziała "Wasz", jakby naprawdę przyznawała się do tego, że jest mugolem. A jednak ktoś kiedyś stwierdził, że ma czystą krew. Może nawet pochodziła z jakiejś znanej rodziny? Kto wie... jej imię i nazwisko było w końcu zmyślone przez opiekę w sierocińcu. W dalszym ciągu macała swoją nagą łydkę.
- Zawsze lubiłam, ale teraz... - uniosła wzrok, żeby spojrzeć na przystojną twarz Krukona. Na moment zamilkła, ubierając w myślach swoje słowa. W tym czasie przygryzła oczywiście na krótką chwilę wargę w zamyśleniu.
- To nie był świąteczny psikus skoro wylądowałam w szpitalu, prawda? Wracaliśmy do miasteczka polem kukurydzy, kiedy nagle wśród gąszczy usłyszeliśmy płacz dziecka. Zrobiło się trochę jak w amerykańskim horrorze na hejdżbio. Chciałam wracać, ale moja opiekunka i kolega, może kojarzysz - Cory Reynolds, woleli sprawdzić co tak wyje. To była przerażająca twarz... Chwila nieuwagi i azjatyckie dziecko chciało mi odgryźć nogę. I tak pojawiły się te robaki.
Wyjaśniła całość i uśmiechnęła się z ulgą do Bena. Chociaż wspomnienia były straszne, to kiedy w końcu to z siebie wyrzuciła, zrobiło jej się lżej. Opowieść brzmiała trochę jak fabuła jakiejś książki Halloween'owej. Może powinna na tym skorzystać? Chociaż barwniej by było jakby to się okazało klątwą, a nie halucynacjami.
Re: Sala nr 2
Szmaragdowe tęczówki Krukona utkwione były w niezamykających się ustach panny Yordanovej. Na co dzień nie miał zbyt wielu okazji do pogawędek ze swymi rówieśnikami. Miało się to jednak zmienić w najbliższym czasie: odkąd postanowił porzucić zamiary podjęcia studiów medycznych po ukończeniu Hogwartu, zdecydowanie zwiększył się pułap godzin, które mógł poświęcić na wszystko inne, prócz nauki. Nie dalej jak miesiąc temu cieszył się jak dziecko, które w dniu swych urodzin napotyka na kopiec prezentów. List od profesora Fitzpatricka jednak szybko uzmysłowił mu, że dotychczasowe ambicje nie były powodowane zainteresowaniami, lecz prestiżem, jaki ciągnie za sobą zawód uzdrowiciela. Miał zaledwie osiemnaście lat i dopiero teraz odkrył, że tak naprawdę nie wie czym chciałby się zajmować w życiu.
- Nie przesadzaj. Nie jesteś aż tak beznadziejna. Zawsze mogłaś zamienić tego banana w kawałek deski, a udało Ci się sprawić, że nawet zaczął biegać. Brakowało tylko białego futra. Ja za to zmieniłem banana w króliczy szkielet, więc nie wiem czy czasem nie wyrwałem się za bardzo ze swoją dokształcającą pomocą - przesunął dłonią po włosach, zaczesując je nieco do tyłu.
- Nasz świat? Nie jesteś czarownicą?
Irlandczyk przekręcił się tym razem na plecy. Ból w prawym boku nieco zelżał, choć zapowiadało się na to, że to tylko cisza przed burzą. Leki przeciwbólowe niedługo przestaną działać, a McMillan jak żywy stanie mu przed oczami.
- Przepraszam, nie chciałem być niedyskretny. Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz. To przecież nie moja sprawa - zreflektował się po chwili. Ich spojrzenia spotkały się. Błękitne refleksy w oczach Gryfonki stały się jeszcze bardziej wyraźne, przez lśniące na powierzchni oka łzy. Nie trwało to jednak długo. Wzrok panicza Waltona szybko zemsknął się na bezpieczne rewiry na zaczerwienionych policzkach czarownicy.
Przez kilka kolejnych minut głos dziewczęcia echem odbijał się od prawie pustego pomieszczenia. Przestronna sala zawierała w sobie tylko trzy łóżka i małe, metalowe szafki. Białe ściany były puste. Na białych kafelkach nie leżały kolorowe dywany. I nie wiadomo, czy miało to podtrzymywać wrażenie sterylności pokoju, czy sprawić, by pacjent nie chciał zostać tu ani minuty dłużej.
Usta Zoi rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu.
- Hejdżbio? - powtórzył za nią, wtórując echu w pokoju. Chcąc dogadać się z tą Bułgarką należało najpierw biegle opanować terminologię z mugolskiej encyklopedii.
- Nie dość, że znienawidziłaś Halloween, to teraz pewnie będziesz chciała się trzymać z dala od dzieci? Uważaj na pierwszorocznych. Nie wiem jak w pokoju wspólnym Gryfonów, ale w krukońskiej wieży strasznie pałętają się pod nogami.
Blondyn powędrował spojrzeniem za dłonią swej rozmówczyni. Wciąż pocierała łydkę, na której nie było żadnego śladu po ukąszeniu. Walton wpatrywał się przed chwilę w zaczerwienioną przez intensywne pocieranie skórę, jakby zaraz naprawdę miały zacząć wypełzać z niej robaki.
- Wiesz jak jest z takimi psikusami: prowodyrowi wydaje się, że to fajna zabawa dopóki nie wymyka się to spod kontroli. Nie kojarzę niestety Twojego znajomego. Do tej pory nie przywiązywałem zbyt wielkiej uwagi to zawierania znajomości w szkole, więc wstyd się przyznać, ale naprawdę mało kogo kojarzę.
- Nie przesadzaj. Nie jesteś aż tak beznadziejna. Zawsze mogłaś zamienić tego banana w kawałek deski, a udało Ci się sprawić, że nawet zaczął biegać. Brakowało tylko białego futra. Ja za to zmieniłem banana w króliczy szkielet, więc nie wiem czy czasem nie wyrwałem się za bardzo ze swoją dokształcającą pomocą - przesunął dłonią po włosach, zaczesując je nieco do tyłu.
- Nasz świat? Nie jesteś czarownicą?
Irlandczyk przekręcił się tym razem na plecy. Ból w prawym boku nieco zelżał, choć zapowiadało się na to, że to tylko cisza przed burzą. Leki przeciwbólowe niedługo przestaną działać, a McMillan jak żywy stanie mu przed oczami.
- Przepraszam, nie chciałem być niedyskretny. Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz. To przecież nie moja sprawa - zreflektował się po chwili. Ich spojrzenia spotkały się. Błękitne refleksy w oczach Gryfonki stały się jeszcze bardziej wyraźne, przez lśniące na powierzchni oka łzy. Nie trwało to jednak długo. Wzrok panicza Waltona szybko zemsknął się na bezpieczne rewiry na zaczerwienionych policzkach czarownicy.
Przez kilka kolejnych minut głos dziewczęcia echem odbijał się od prawie pustego pomieszczenia. Przestronna sala zawierała w sobie tylko trzy łóżka i małe, metalowe szafki. Białe ściany były puste. Na białych kafelkach nie leżały kolorowe dywany. I nie wiadomo, czy miało to podtrzymywać wrażenie sterylności pokoju, czy sprawić, by pacjent nie chciał zostać tu ani minuty dłużej.
Usta Zoi rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu.
- Hejdżbio? - powtórzył za nią, wtórując echu w pokoju. Chcąc dogadać się z tą Bułgarką należało najpierw biegle opanować terminologię z mugolskiej encyklopedii.
- Nie dość, że znienawidziłaś Halloween, to teraz pewnie będziesz chciała się trzymać z dala od dzieci? Uważaj na pierwszorocznych. Nie wiem jak w pokoju wspólnym Gryfonów, ale w krukońskiej wieży strasznie pałętają się pod nogami.
Blondyn powędrował spojrzeniem za dłonią swej rozmówczyni. Wciąż pocierała łydkę, na której nie było żadnego śladu po ukąszeniu. Walton wpatrywał się przed chwilę w zaczerwienioną przez intensywne pocieranie skórę, jakby zaraz naprawdę miały zacząć wypełzać z niej robaki.
- Wiesz jak jest z takimi psikusami: prowodyrowi wydaje się, że to fajna zabawa dopóki nie wymyka się to spod kontroli. Nie kojarzę niestety Twojego znajomego. Do tej pory nie przywiązywałem zbyt wielkiej uwagi to zawierania znajomości w szkole, więc wstyd się przyznać, ale naprawdę mało kogo kojarzę.
Re: Sala nr 2
- Masz rację, mój banan z króliczymi łapkami i ogonkiem był zdecydowanie słodszy od tamtego szkieletu - przyznała z rozbrajającą szczerością, która tak do niej idealnie pasowała. Rozmowa sama im się kleiła, co ucieszyło Gryfonkę. Buzia rzeczywiście jej się prawie nie zamykała, bo miała taką ochotę opowiedzenia wszystkiego na raz. Nawet pierwszy raz od tych trzech dni naprawdę się zaśmiała, kiedy usłyszała kolejne pytanie Bena.
- Powiem więcej, nie tylko czarownicą, a podobno tą czystą. Ale nie znam biologicznych rodziców, więc dopiero od trzech lat mam prawdziwą styczność z czarodziejami. Miałam szczęście, że Morwen mnie przygarnęła... W sierocińcu powoli przestawano wierzyć w internat dla specjalnych dzieci.
Jej łydka była już wystarczająco czerwona i pokryta pręgami spod paznokci, żeby zostawić ją w spokoju. Tym razem to jej zbrzydło leżenie w jednym miejscu, więc postanowiła wstać. Kiedy jej gołe stopy dotknęły podłogi, westchnęła niemal z ulgą. Wszystko było na razie w porządku, więc może niedługo będzie w stanie wrócić do szkoły. Złapała się metalu, na którym wisiała kroplówka. Jej ciało nie jadło nic porządnego od trzech dni, więc była trochę osłabiona. Możliwe też, że dalej działały leki uspakajające, ale wtedy nie gadałaby tyle co teraz. Poczłapała do Krukona i przysiadła obok niego na stołku. Sama musiała wyglądać jak wyjęta z jakiegoś horroru. Przerażająco długie włosy były teraz rozpuszczone w nieładzie, gdyż ostatnio znajdywały się pod rudą peruką Meridy Walecznej, jej skóra była blada i pozbawiona witalności. Uroku dodawały jej jedynie rumieńce na okrągłych policzkach, które zwiastowały niedługi powrót do zdrowia.
- Nigdy nie przepadałam za dziećmi, bo nie mam do nich cierpliwości. One jednak jakoś mnie uwielbiają - wywróciła oczami teatralnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Darowała sobie wyjaśnianie czym jest hbo. Czasem się sama wkopywała używając slangu z telewizji, którą jej na okrągło puszczali w sierocińcu, żeby się wreszcie przymknęła. Akurat na edukacji medialnej nie oszczędzali.
- Tak naprawdę to go poznałam niecałą godzinę przed tym zdarzeniem, więc też bym go nie skojarzyła. Mamy coś wspólnego... - zauważyła wesoło, wpatrując się w niebieskie oczy Waltona. To, że leżał na wznak było super powodem, dla którego mogła teraz się bezkarnie gapić. - ...mało kogokolwiek kojarzymy. Chociaż nie spodziewałabym się tego po Tobie. Ja to wiadomo... Odludek, dziwak i do tego jeszcze zapominalska. Cały czas mylą mi się imiona i twarze...
Naprawdę by się tego po nim nie spodziewała. I nie wzięła sobie tej wypowiedzi do serca. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo rozpoznawalna była jego twarz w babskich plotach. Znów - w przekonaniu Zojki, która po prostu szufladkowała ludzi. Na tych przystojnych, bogatych, niedostępnych, gburowatych, itd.
- Powiem więcej, nie tylko czarownicą, a podobno tą czystą. Ale nie znam biologicznych rodziców, więc dopiero od trzech lat mam prawdziwą styczność z czarodziejami. Miałam szczęście, że Morwen mnie przygarnęła... W sierocińcu powoli przestawano wierzyć w internat dla specjalnych dzieci.
Jej łydka była już wystarczająco czerwona i pokryta pręgami spod paznokci, żeby zostawić ją w spokoju. Tym razem to jej zbrzydło leżenie w jednym miejscu, więc postanowiła wstać. Kiedy jej gołe stopy dotknęły podłogi, westchnęła niemal z ulgą. Wszystko było na razie w porządku, więc może niedługo będzie w stanie wrócić do szkoły. Złapała się metalu, na którym wisiała kroplówka. Jej ciało nie jadło nic porządnego od trzech dni, więc była trochę osłabiona. Możliwe też, że dalej działały leki uspakajające, ale wtedy nie gadałaby tyle co teraz. Poczłapała do Krukona i przysiadła obok niego na stołku. Sama musiała wyglądać jak wyjęta z jakiegoś horroru. Przerażająco długie włosy były teraz rozpuszczone w nieładzie, gdyż ostatnio znajdywały się pod rudą peruką Meridy Walecznej, jej skóra była blada i pozbawiona witalności. Uroku dodawały jej jedynie rumieńce na okrągłych policzkach, które zwiastowały niedługi powrót do zdrowia.
- Nigdy nie przepadałam za dziećmi, bo nie mam do nich cierpliwości. One jednak jakoś mnie uwielbiają - wywróciła oczami teatralnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Darowała sobie wyjaśnianie czym jest hbo. Czasem się sama wkopywała używając slangu z telewizji, którą jej na okrągło puszczali w sierocińcu, żeby się wreszcie przymknęła. Akurat na edukacji medialnej nie oszczędzali.
- Tak naprawdę to go poznałam niecałą godzinę przed tym zdarzeniem, więc też bym go nie skojarzyła. Mamy coś wspólnego... - zauważyła wesoło, wpatrując się w niebieskie oczy Waltona. To, że leżał na wznak było super powodem, dla którego mogła teraz się bezkarnie gapić. - ...mało kogokolwiek kojarzymy. Chociaż nie spodziewałabym się tego po Tobie. Ja to wiadomo... Odludek, dziwak i do tego jeszcze zapominalska. Cały czas mylą mi się imiona i twarze...
Naprawdę by się tego po nim nie spodziewała. I nie wzięła sobie tej wypowiedzi do serca. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo rozpoznawalna była jego twarz w babskich plotach. Znów - w przekonaniu Zojki, która po prostu szufladkowała ludzi. Na tych przystojnych, bogatych, niedostępnych, gburowatych, itd.
Re: Sala nr 2
Nie wyobrażał sobie nawet jakby to było, gdyby miał trafić w ręce obcych sobie ludzi. Czułby wdzięczność - to pewne. Jak można byłoby jej zresztą nie czuć względem osób, które pochyliły się nad cudzym losem. Wyciągnęły rękę i nie oczekując niczego w zamian zamieniły obskurny sierociniec na przytulny dom. Sam nie potrafiłby się tak zachować. Oczywiście, mógłby wspomóc kogoś pieniężnie - kupić mu ubrania, zapewnić szkołę, a nawet mieszkanie, lecz dziwnie czułby się prosząc obce sobie dziecko, by zwracało się do niego per tato. Może dlatego, że siedemnaście lat na karku nie sprzyja takim rozważaniom. Potrzeba wielkiej dojrzałości duchowej, by odnaleźć się w tak trudnej sytuacji. Zarówno dla opiekunów, jak i samego dziecka musi to być nie lada wyzwanie. Do tej pory żył w przekonaniu, że wszystkie dzieci które żyją w sierocińcach muszą niesamowicie cieszyć się, gdy ktoś postanowi je do siebie przygarnąć. Nie wziął pod uwagę tego, że niektóre z nich przeżyły tak wiele, że nie mają ochoty na kolejne rozczarowanie. Na kolejny powrót do pokoju z siedemnastoma innymi łóżkami i płatkami owsianymi na każde śniadanie. Walton wolałby raczej spędzić całe dzieciństwo w domu dziecka, zamiast żyć w ciągłym strachu, czy ktoś się nie rozmyśli w ostatniej chwili, albo nie odda go po tygodniu, bo nie będzie tak różowo, jak w bajce.
Przez dłuższą chwilę jego zielone oczy utkwione były nieruchomo w barierce łóżka. Dopiero, gdy Gryfonka wstała z miejsca, a plastikowe kółka metalowego stojaka zaszurały o podłogę, otrząsnął się z zamyślenia.
- I jak Ci się u nas podoba?
Znów zaschło mu w gardle. W plastikowym kubeczku pozostało już wody jedynie na jeden, niewielki łyk. Po pielęgniarce lub jakimkolwiek uzdrowicielu słuch zaginął. Na piętrze panowała przeraźliwa cisza. Cisza, którą człowiek na siłę próbował zagłuszyć, by nie czuć się nieswojo. Cisza, która pętała skrępowaniem.
- Podobno często tak robią: wybierają kogoś, kto za nimi nie przepada. Nie mam pojęcia, czy chcą w ten sposób przetestować cierpliwość człowieka, czy udowodnić mu jak bardzo się myli w swym przekonaniu, że za nimi nie przepada.
Uznał, że dziwne słowo musiało oznaczać tak skomplikowaną czynność, że nawet pannie Yordanovej nie chciało się tego tłumaczyć. Chłopak odstawił ostrożnie pusty pojemnik na swoje miejsce i przesunął się nieco na materacu, by zrobić miejsce siódmorocznej. Gryzł się niesamowicie nie mogąc przyjąć pozycji bardziej przystającej rozmowie z młodą kobietą, jednak szkarłatne plamy krwi rozprzestrzeniające się szybko w obrębie bandaża skutecznie ostudziły w nim dżentelmeńskie zapędy. W takiej sytuacji wolał uchodzić za żyjącego chama, niż martwego autorytet w dziedzinie savoir-vivre'u.
- Mam nadzieję, że przymkniesz oko na mój żenujący strój. Chętnie zaprosiłbym Cię na górę do kawiarni, jednak obawiam się, że mogę polec w środku drogi. Następnym razem obiecuję lepsze maniery.
Irlandczyk przyjął tak maksymalnie siedzącą pozycję, jaką tylko umożliwiało mu łóżko. Nakrył się kocem po szyję, by nie świecić golizną.
- Odludek? Dziwak? Wybacz mi ten prędki osąd, ale nie zauważyłem, żebyś była wyjątkowo nieśmiała. Koniecznie tylko tłumacz te wszystkie mugolskie słówka. Prawdę powiedziawszy nie jesteśmy zbyt dobrzy w te klocki. Ja z kolei byłem tak zajęty nauką, że nie miałem ani czasu, ani ochoty na zawieranie nowych znajomości. Poza tym... nie przepadam za hucznymi imprezami, na których nie da się z nikim zamienić słowa, bo mózg kipi od głośnej muzyki. Poza tym sztywniaków nigdzie się nie zaprasza. Psują zabawę swoim podłym nastawieniem.
Benedict puścił Gryfonce oko i pozwolił sobie nawet na nieznaczny uśmiech. Może i w swoim mniemaniu nie prezentowała się jak miss z okładki Czarownicy, lecz wyglądała bardzo naturalnie z roztrzepanym włosem, zaspanymi oczami i lekko wydętymi ustami. Pewnie dlatego nigdy nie oglądał się za dziewczynami, których rzęsy przypominały czarne płachty papieru przyczepione do powiek, a kolor cery kojarzył się z dojrzałą pomarańczą. To eliminowało zasób wolnych partii w szkole... do kilku sztuk.
Przez dłuższą chwilę jego zielone oczy utkwione były nieruchomo w barierce łóżka. Dopiero, gdy Gryfonka wstała z miejsca, a plastikowe kółka metalowego stojaka zaszurały o podłogę, otrząsnął się z zamyślenia.
- I jak Ci się u nas podoba?
Znów zaschło mu w gardle. W plastikowym kubeczku pozostało już wody jedynie na jeden, niewielki łyk. Po pielęgniarce lub jakimkolwiek uzdrowicielu słuch zaginął. Na piętrze panowała przeraźliwa cisza. Cisza, którą człowiek na siłę próbował zagłuszyć, by nie czuć się nieswojo. Cisza, która pętała skrępowaniem.
- Podobno często tak robią: wybierają kogoś, kto za nimi nie przepada. Nie mam pojęcia, czy chcą w ten sposób przetestować cierpliwość człowieka, czy udowodnić mu jak bardzo się myli w swym przekonaniu, że za nimi nie przepada.
Uznał, że dziwne słowo musiało oznaczać tak skomplikowaną czynność, że nawet pannie Yordanovej nie chciało się tego tłumaczyć. Chłopak odstawił ostrożnie pusty pojemnik na swoje miejsce i przesunął się nieco na materacu, by zrobić miejsce siódmorocznej. Gryzł się niesamowicie nie mogąc przyjąć pozycji bardziej przystającej rozmowie z młodą kobietą, jednak szkarłatne plamy krwi rozprzestrzeniające się szybko w obrębie bandaża skutecznie ostudziły w nim dżentelmeńskie zapędy. W takiej sytuacji wolał uchodzić za żyjącego chama, niż martwego autorytet w dziedzinie savoir-vivre'u.
- Mam nadzieję, że przymkniesz oko na mój żenujący strój. Chętnie zaprosiłbym Cię na górę do kawiarni, jednak obawiam się, że mogę polec w środku drogi. Następnym razem obiecuję lepsze maniery.
Irlandczyk przyjął tak maksymalnie siedzącą pozycję, jaką tylko umożliwiało mu łóżko. Nakrył się kocem po szyję, by nie świecić golizną.
- Odludek? Dziwak? Wybacz mi ten prędki osąd, ale nie zauważyłem, żebyś była wyjątkowo nieśmiała. Koniecznie tylko tłumacz te wszystkie mugolskie słówka. Prawdę powiedziawszy nie jesteśmy zbyt dobrzy w te klocki. Ja z kolei byłem tak zajęty nauką, że nie miałem ani czasu, ani ochoty na zawieranie nowych znajomości. Poza tym... nie przepadam za hucznymi imprezami, na których nie da się z nikim zamienić słowa, bo mózg kipi od głośnej muzyki. Poza tym sztywniaków nigdzie się nie zaprasza. Psują zabawę swoim podłym nastawieniem.
Benedict puścił Gryfonce oko i pozwolił sobie nawet na nieznaczny uśmiech. Może i w swoim mniemaniu nie prezentowała się jak miss z okładki Czarownicy, lecz wyglądała bardzo naturalnie z roztrzepanym włosem, zaspanymi oczami i lekko wydętymi ustami. Pewnie dlatego nigdy nie oglądał się za dziewczynami, których rzęsy przypominały czarne płachty papieru przyczepione do powiek, a kolor cery kojarzył się z dojrzałą pomarańczą. To eliminowało zasób wolnych partii w szkole... do kilku sztuk.
Re: Sala nr 2
Gołymi stopami starała się znaleźć jakieś inne oparcie niż zimna podłoga, ale stołek był o tyle niewygodny, że nie dawał oparcia. Bała się wywrócenia do tyłu, szczególnie, że dalej podtrzymywała się na kroplówce, żeby nie zjechać. W końcu zgięła kostki paliczków u nóg, ograniczając styczność z podłożem do potrzebnego minimum.
- To temat rzeka, ponieważ jest wiele rzeczy, które dalej mnie dziwią. Ale w skrócie... Jest magicznie. - Uśmiechnęła się lekko do swoich gołych kolan, a niesforne włosy, które opadały jej na twarz, zaczesała wolną ręką za uszy. Nagle zarejestrowała jego poruszenie się na materacu. Naprawdę również musiał się zachowywać jak pieprzony rycerz? Właśnie takie zachowanie ją dziwiło, jeśli chłopak pochodził z bogatej rodziny! Will miał to samo, przesadnie starał się ją zadowolić i błyszczał zasadami savoir-vivre'u. Zbeształa go "groźnym" spojrzeniem.
- Przestań się wiercić, bo widzę, że Cię boli. Nie zgrywaj bohatera. Dolać Ci wody? - spytała wspaniałomyślnie, widząc jego pusty kubeczek na tacy. Morwen musiała u niej być, bo już zauważyła jej szkolną torbę pod oknem. Z niej wyciągnięta została świeża koszula nocna i butelka wody niegazowanej, która na wszelki wypadek stała przy jej łóżku. Nie czekając na jego odpowiedź, wstała, żeby przynieść dla nich picie. Jej też właściwie zaschło w gardle... Nie było w tym nic dziwnego skoro od trzech dni nie miała nic w ustach. Ale jakoś nie myślała o tym wcześniej. Nalała wody do kubeczka Krukona i potem do swojego. Kosztowało ją to trochę wysiłku, ale była na tyle dumna z siebie i swojego wyczynu, że stuknęła się naczyniami z Benedictem i jednak przysiadła u niego na łóżku. Była na tyle mała, że nie robiła mu tym krzywdy, a nogi wisiały jej wesoło w powietrzu i nie musiały dotykać kafelek.
- Taka randka przekracza moje najśmielsze marzenia, wierz mi - zaśmiała się. Zabrzmiało to żartobliwie, a jednak Gryfonka się speszyła wypowiedzią Waltona. To, że siedzieli praktycznie w pół-strojach obok siebie w ogóle było nie do pomyślenia, ale to znowu... Nie pomyślała o tym od razu. Była przyzwyczajona do obecności przyjaciół, z którymi takie gesty nie są niewłaściwe.
- To znaczy wiesz, jeżeli Ci nie sprawia to problemu - dodała z przestrachem, na niego zerkając. - Jestem trochę dziwna, ale to sam widzisz no...
Westchnęła, upijając trochę wody. Też nie była rodzajem imprezowiczki, więc nie miała w tym temacie niczego do dodania. Do sztywniaków też nie należała... Była jak zwykle na jakimś marginesie.
- I tak Ci zazdroszczę rangi społecznej. Hogwart jest na pewno bardziej konserwatywny od szkoły, w której się uczyłam w Bułgarii. A to dziwne, bo była przy klasztorze... Jednak tam nie było podziału na Domy i każdy był sobie równy. Każdy był tak samo biedny.
- To temat rzeka, ponieważ jest wiele rzeczy, które dalej mnie dziwią. Ale w skrócie... Jest magicznie. - Uśmiechnęła się lekko do swoich gołych kolan, a niesforne włosy, które opadały jej na twarz, zaczesała wolną ręką za uszy. Nagle zarejestrowała jego poruszenie się na materacu. Naprawdę również musiał się zachowywać jak pieprzony rycerz? Właśnie takie zachowanie ją dziwiło, jeśli chłopak pochodził z bogatej rodziny! Will miał to samo, przesadnie starał się ją zadowolić i błyszczał zasadami savoir-vivre'u. Zbeształa go "groźnym" spojrzeniem.
- Przestań się wiercić, bo widzę, że Cię boli. Nie zgrywaj bohatera. Dolać Ci wody? - spytała wspaniałomyślnie, widząc jego pusty kubeczek na tacy. Morwen musiała u niej być, bo już zauważyła jej szkolną torbę pod oknem. Z niej wyciągnięta została świeża koszula nocna i butelka wody niegazowanej, która na wszelki wypadek stała przy jej łóżku. Nie czekając na jego odpowiedź, wstała, żeby przynieść dla nich picie. Jej też właściwie zaschło w gardle... Nie było w tym nic dziwnego skoro od trzech dni nie miała nic w ustach. Ale jakoś nie myślała o tym wcześniej. Nalała wody do kubeczka Krukona i potem do swojego. Kosztowało ją to trochę wysiłku, ale była na tyle dumna z siebie i swojego wyczynu, że stuknęła się naczyniami z Benedictem i jednak przysiadła u niego na łóżku. Była na tyle mała, że nie robiła mu tym krzywdy, a nogi wisiały jej wesoło w powietrzu i nie musiały dotykać kafelek.
- Taka randka przekracza moje najśmielsze marzenia, wierz mi - zaśmiała się. Zabrzmiało to żartobliwie, a jednak Gryfonka się speszyła wypowiedzią Waltona. To, że siedzieli praktycznie w pół-strojach obok siebie w ogóle było nie do pomyślenia, ale to znowu... Nie pomyślała o tym od razu. Była przyzwyczajona do obecności przyjaciół, z którymi takie gesty nie są niewłaściwe.
- To znaczy wiesz, jeżeli Ci nie sprawia to problemu - dodała z przestrachem, na niego zerkając. - Jestem trochę dziwna, ale to sam widzisz no...
Westchnęła, upijając trochę wody. Też nie była rodzajem imprezowiczki, więc nie miała w tym temacie niczego do dodania. Do sztywniaków też nie należała... Była jak zwykle na jakimś marginesie.
- I tak Ci zazdroszczę rangi społecznej. Hogwart jest na pewno bardziej konserwatywny od szkoły, w której się uczyłam w Bułgarii. A to dziwne, bo była przy klasztorze... Jednak tam nie było podziału na Domy i każdy był sobie równy. Każdy był tak samo biedny.
Re: Sala nr 2
Po upływie tygodnia w szpitalu pojawił się skrzat, który zabrał oboje uczniów do szkoły.
Benedict: 80 PŻ
Zoja: 90 PŻ
Benedict: 80 PŻ
Zoja: 90 PŻ
Mistrz Gry
Re: Sala nr 2
Ciche pipczenie i szum obudził go po prawie dwudziestu czterech godzinach jawnej nieprzytomności. Podniósł się od razu do pozycji siedzącej i już miał jak zwykle wstać i iść do łazienki kiedy w momencie w którym spuścił stopy z łóżka one nie spotkały się z podłogą a zawisły w powietrzu. Teraz obudził się na dobre rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem.
- Gdzie ja ku*wa jestem? - wymamrotał sam do siebie po rosyjsku, bo jakże inaczej miał mówić skoro był w Rosji? Wróć! Wydawało mu się, że jest w Rosji. Dokładnie pamiętał poprzedni dzień w którym matka zaczęła gorączkowo pakować swoje ukochane dzieci jakby pakowała ich na wyjazd na Syberię, a nie do stosunkowo ciepłego Londynu ładując w ich kufry tyle swetrów z insygniami nowych domów ile tylko się dało. Dokładnie pamiętał małą kłótnię po której wyszła obrażona i dokładnie pamiętał jeszcze rozmowę z ojcem, zanim położył się spać we własnym łóżku. Jak więc to możliwe, że znalazł się tutaj sam, w miejscu które do złudzenia przypominało szpital? Przecież gdyby było szpitalem zapewne wisiałaby nad nim jego własna matka, a dyrektor Moskiewskiego Munga jęcząc i szlochając, a ojciec stałby obok mówiąc jej, żeby przestała histeryzować, a Lena... cóż. Zapewne żułaby gumę i patrzyła na niego jak na skończonego frajera skoro wylądował w piżamce. Właśnie, piżamka. Spojrzał w dół i owszem, miał na sobie piżamkę w kolorze chirurgicznej zieleni, a w lewe przedramię wbity wenflon. Podążył wzrokiem za bezbarwną rurką i zobaczył na wpół pusty woreczek w którym zapewne była glukoza, albo inny mniej istotny szajs. Bez trudu wypatrzył guzik nad swoim łóżkiem wzywający kogoś z personelu i oparł się o niego prawie całym ciężarem swojego ciała. Wyjaśnienia, będzie ich z pewnością żądał skoro jego własna pamięć zdała się być niepełna!
- Gdzie ja ku*wa jestem? - wymamrotał sam do siebie po rosyjsku, bo jakże inaczej miał mówić skoro był w Rosji? Wróć! Wydawało mu się, że jest w Rosji. Dokładnie pamiętał poprzedni dzień w którym matka zaczęła gorączkowo pakować swoje ukochane dzieci jakby pakowała ich na wyjazd na Syberię, a nie do stosunkowo ciepłego Londynu ładując w ich kufry tyle swetrów z insygniami nowych domów ile tylko się dało. Dokładnie pamiętał małą kłótnię po której wyszła obrażona i dokładnie pamiętał jeszcze rozmowę z ojcem, zanim położył się spać we własnym łóżku. Jak więc to możliwe, że znalazł się tutaj sam, w miejscu które do złudzenia przypominało szpital? Przecież gdyby było szpitalem zapewne wisiałaby nad nim jego własna matka, a dyrektor Moskiewskiego Munga jęcząc i szlochając, a ojciec stałby obok mówiąc jej, żeby przestała histeryzować, a Lena... cóż. Zapewne żułaby gumę i patrzyła na niego jak na skończonego frajera skoro wylądował w piżamce. Właśnie, piżamka. Spojrzał w dół i owszem, miał na sobie piżamkę w kolorze chirurgicznej zieleni, a w lewe przedramię wbity wenflon. Podążył wzrokiem za bezbarwną rurką i zobaczył na wpół pusty woreczek w którym zapewne była glukoza, albo inny mniej istotny szajs. Bez trudu wypatrzył guzik nad swoim łóżkiem wzywający kogoś z personelu i oparł się o niego prawie całym ciężarem swojego ciała. Wyjaśnienia, będzie ich z pewnością żądał skoro jego własna pamięć zdała się być niepełna!
Misza GregorovicUczeń: Durmstrang - Urodziny : 06/01/1997
Wiek : 27
Skąd : Moskwa, Rosja.
Krew : czysta.
Re: Sala nr 2
Przekraczając próg szpitala, zaraz usłyszał jedną z pielęgniarek, iż właśnie obudził się uczeń, który trafił wczoraj do szpitala. Zarzucił na siebie fartuch, umył ręce, a następnie udał się do sali, gdzie leżał Rosjanin, zaś od pachą tkwiła mu teczka z dokumentacją medyczną. Zamknął za sobą drzwi, przybliżając się do łóżka, w którym znajdował się młody Gregorovic, którego nazwisko obiło mu się już kiedyś o uszy.
- Witam, nazywa się Miles Gladstone i jestem zastępcą dyrektora szpitala św. munga w Londynie - przedstawił się, wlepiając swój wzrok w kartę. Wolał powiedzieć pacjentowi gdzie jest, gdyż jak tu trafił był nie przytomny.
- Jak się pan czuje? Nic pana nie boli? - spytał, chwilę później sprawdził reakcję źrenic na światło, świecąc w nie małą latareczką.
- Czy pamięta pan, co się zdarzyło przed utratą przytomności? - zaczął wpisywać do karty podstawowe, czekając na odpowiedź pacjenta.
- Witam, nazywa się Miles Gladstone i jestem zastępcą dyrektora szpitala św. munga w Londynie - przedstawił się, wlepiając swój wzrok w kartę. Wolał powiedzieć pacjentowi gdzie jest, gdyż jak tu trafił był nie przytomny.
- Jak się pan czuje? Nic pana nie boli? - spytał, chwilę później sprawdził reakcję źrenic na światło, świecąc w nie małą latareczką.
- Czy pamięta pan, co się zdarzyło przed utratą przytomności? - zaczął wpisywać do karty podstawowe, czekając na odpowiedź pacjenta.
Re: Sala nr 2
Czy ten przeklęty przycisk nie działa? Wcisnął raz jeszcze z całej siły, a między brwiami pojawiła się już niewielka zmarszczka oznaczająca zniecierpliwienie. Zwykle Misza nie musiał na nic czekać, co było całkiem fajne, ale także zrobiło z niego rozkapryszonego księcia który wszystko musi mieć na już. Gdy przestał już walczyć z guzikiem dochodząc do wniosku, że to i tak nic nie da, poczuł lekki przewiew wiatru po stopach i czyjeś kroki w sali. Odwrócił więc głowę w tamtym kierunku. Jego początkowe przemyślenia się potwierdziły- był pacjentem jakiegoś szpitala. W drzwiach jednak nie stanęła jego mama, ani nikt z rodziny, ale człowiek którego widział po raz pierwszy na oczy. Wsunął znów pod kołdrę swoje nogi i patrzył na niego starając się wszystko dobrze zrozumieć. Gdy padła nazwa miasta, angielskiego miasta podniósł rękę do góry.
- Londyn? Anglia? Czy Ciebie do końca popierdoliło? - wymamrotał po rosyjsku, by zaraz jednak się przestawić. Przecież on jak nic nie rozumiał jednego z jego ojczystych języków. Uruchomił więc w głowie tłumacza i uzmysłowił sobie, że nie zna angielskich przekleństw. Ale to jeszcze nadrobi.
- A gdzie Rosja? Wczoraj jeszcze byłem w Moskwie, dzisiaj jestem w Londynie? - powiedział z twardym akcentem sugerującym jasno jego pochodzenie i tak bardzo kontrastujący z jego typowo włoskim wyglądem. Mimo wszystko dał się zbadać, a kiedy mężczyzna zaczął coś notować w swoim kajeciku popatrzył na niego jak na wariata.
- Może pan mi powie, bo ja wiem tyle, że jest... - tu na chwilę się zawahał, bo raczej zaliczał się do tych, którzy w wakacje czasu nie liczą, ale zaraz data mu się przypomniała. - ... 5 lipca i jestem w Londynie w którym w sumie miałem dzisiaj być, ale razem z siostrą i to w domu kuzyna, a nie w jakimś szpitalu. Co mi w ogóle jest? Dlaczego tutaj jestem? Może mi pan powiedzieć, bo ja nie pamiętam? - powiedział powoli, ale dość wyraźnie i popatrzył na niego jawnie pytającym wzrokiem. Widać było, że nie zmyśla.
- Londyn? Anglia? Czy Ciebie do końca popierdoliło? - wymamrotał po rosyjsku, by zaraz jednak się przestawić. Przecież on jak nic nie rozumiał jednego z jego ojczystych języków. Uruchomił więc w głowie tłumacza i uzmysłowił sobie, że nie zna angielskich przekleństw. Ale to jeszcze nadrobi.
- A gdzie Rosja? Wczoraj jeszcze byłem w Moskwie, dzisiaj jestem w Londynie? - powiedział z twardym akcentem sugerującym jasno jego pochodzenie i tak bardzo kontrastujący z jego typowo włoskim wyglądem. Mimo wszystko dał się zbadać, a kiedy mężczyzna zaczął coś notować w swoim kajeciku popatrzył na niego jak na wariata.
- Może pan mi powie, bo ja wiem tyle, że jest... - tu na chwilę się zawahał, bo raczej zaliczał się do tych, którzy w wakacje czasu nie liczą, ale zaraz data mu się przypomniała. - ... 5 lipca i jestem w Londynie w którym w sumie miałem dzisiaj być, ale razem z siostrą i to w domu kuzyna, a nie w jakimś szpitalu. Co mi w ogóle jest? Dlaczego tutaj jestem? Może mi pan powiedzieć, bo ja nie pamiętam? - powiedział powoli, ale dość wyraźnie i popatrzył na niego jawnie pytającym wzrokiem. Widać było, że nie zmyśla.
Misza GregorovicUczeń: Durmstrang - Urodziny : 06/01/1997
Wiek : 27
Skąd : Moskwa, Rosja.
Krew : czysta.
Re: Sala nr 2
Najwyraźniej wychowanek domu kruka nie wiedział co się dzieje, słysząc jego słowa w jakimś wschodnim języku, a najpewniej jego ojczystym, rosyjskim. Jednakże dalsze słowa zaczęły go bardzo dziwić.
- Niepamięć wsteczna - wymamrotał pod nosem, notując to w karcie.
- Cóż jest pan aktualnie w Londynie, a dziś mamy 4 grudnia... Czyli nie pamięta pan nic, co się wydarzyło przez ostatnie 5 miesięcy? - spytał, notując dalej w karcie.
- Był pan nieprzytomny przez ostatnią dobę, został pan uderzony czymś w głowę - powiedział, po czym zapisał kilka dodatkowych zdań na karcie. Mimo, iż nie za bardzo znal się na mowie ciała, ani psychologii, gdyż to była działka Vincenta, ale po chłopaku było racze widać, że mówi prawdę.
- Pozwoli pan, że powtórzę pytanie. Jak się pan czuje, czy coś pana boli? Ach, i będziemy musieli zrobić jeszcze rentgen czaszki, aby upewnić się, iż nic nie zagraża pańskiemu życiu.
- Niepamięć wsteczna - wymamrotał pod nosem, notując to w karcie.
- Cóż jest pan aktualnie w Londynie, a dziś mamy 4 grudnia... Czyli nie pamięta pan nic, co się wydarzyło przez ostatnie 5 miesięcy? - spytał, notując dalej w karcie.
- Był pan nieprzytomny przez ostatnią dobę, został pan uderzony czymś w głowę - powiedział, po czym zapisał kilka dodatkowych zdań na karcie. Mimo, iż nie za bardzo znal się na mowie ciała, ani psychologii, gdyż to była działka Vincenta, ale po chłopaku było racze widać, że mówi prawdę.
- Pozwoli pan, że powtórzę pytanie. Jak się pan czuje, czy coś pana boli? Ach, i będziemy musieli zrobić jeszcze rentgen czaszki, aby upewnić się, iż nic nie zagraża pańskiemu życiu.
Re: Sala nr 2
Dwa wymamrotane przez Anglika słowa upewniły go jedynie w tym, że musi jeszcze popracować nad językiem obcym którym będzie musiał porozumiewać się już we wrześniu w szkole. Albo i... już. Słysząc, że mamy dziś czwarty dzień grudnia, jego oczy dotarły do takich rozmiarów, jakby miały zaraz wypaść na podłogę i się po niej poturlać. Jak to 4 grudnia? JAK TO? Przecież dopiero był lipiec, było cieplutko, całe wakacje na wyspach i całe wakacje które miał przepić... one już były? Zastanowił się na chwilę. Czy pamiętał? Skądże znowu.
- Nie pamiętam nic co działo się przez ostatnie pięć miesięcy. - westchnął ciężko, po czym opadł na swoją poduszkę z głośnym jękiem. Jak to się stało? Jak do tego doszło? Przymknął jeszcze na chwilę powieki. Nic. Ostatnie wspomnienie to to w którym kładł się spać w swoim pokoju. Potem- pustka, czarna dziura, nic. Może był w śpiączce? Niee, niecała doba to nie śpiączka. Kiedy usłyszał, że został uderzony w głowę jego dłonie automatycznie znalazły się na czaszce która pod dotykiem niezbyt delikatnych dłoni Gregorovica trochę zabolała. Zabrał więc łapska i spojrzał znów na doktora Gladstone.
- Dobrze się czuję, normalnie. I boli jak dotykam, ale tak to nie boli. - powiedział, po czym podniósł się znów do pozycji siedzącej.
- Moja rodzina wie? Moja matka, Chiara Borgia i ojciec Iwan Gregorovic i moja siostra Lena Gregorovic. Oni powinni tu być. - stwierdził swoją twardą angielszczyzną i zmarszczył czoło wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Rodzice są w Moskwie, siostra w Hogwarcie. Przynajmniej powinna tam być. I ja powinienem w nim być skoro mamy grudzień. - dodał jeszcze.
- Nie pamiętam nic co działo się przez ostatnie pięć miesięcy. - westchnął ciężko, po czym opadł na swoją poduszkę z głośnym jękiem. Jak to się stało? Jak do tego doszło? Przymknął jeszcze na chwilę powieki. Nic. Ostatnie wspomnienie to to w którym kładł się spać w swoim pokoju. Potem- pustka, czarna dziura, nic. Może był w śpiączce? Niee, niecała doba to nie śpiączka. Kiedy usłyszał, że został uderzony w głowę jego dłonie automatycznie znalazły się na czaszce która pod dotykiem niezbyt delikatnych dłoni Gregorovica trochę zabolała. Zabrał więc łapska i spojrzał znów na doktora Gladstone.
- Dobrze się czuję, normalnie. I boli jak dotykam, ale tak to nie boli. - powiedział, po czym podniósł się znów do pozycji siedzącej.
- Moja rodzina wie? Moja matka, Chiara Borgia i ojciec Iwan Gregorovic i moja siostra Lena Gregorovic. Oni powinni tu być. - stwierdził swoją twardą angielszczyzną i zmarszczył czoło wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Rodzice są w Moskwie, siostra w Hogwarcie. Przynajmniej powinna tam być. I ja powinienem w nim być skoro mamy grudzień. - dodał jeszcze.
Misza GregorovicUczeń: Durmstrang - Urodziny : 06/01/1997
Wiek : 27
Skąd : Moskwa, Rosja.
Krew : czysta.
Re: Sala nr 2
- Rozumiem - odparł, notując dalej na kartce informacje. Cóż, zdarza się, iż następstwem uderzenia w głowę, jest amnezja wsteczna, może ona być czasowa, choć zdarza się, że pacjent już nigdy nie przypomni sobie tych zdarzeń.
- Czyli nie potrzebuje pan żadnych środków przeciw bólowych? - spytał, przeglądając wczorajsze informacje - Zaraz przyjdzie pielęgniarka, która zmieni panu opatrunek i zabierze na rentgen. Musimy upewnić się do tego, czy wszystko na pewno jest w porządku - wyjaśnił.
- Proszę nie zmieniać gwałtownie pozycji oraz odpoczywać jak najwięcej - westchnął - gdyby jednak pana zaczęło cokolwiek boleć lub źle się pan poczuł, to proszę zawiadomić pielęgniarkę - odparł. Pytania o rodzinę, nieco rozjaśniły mu, skąd znajome było mu nazwisko chłopaka. Jego matkę spotkał na jakimś europejskim spotkaniu uzdrowicieli jakiś rok temu, a może i więcej, z tego co pamiętał, piastowała jedno z wyższych, jak nie najwyższe stanowisko w w szpitalu w Rosji.
- Myślę, że dyrektor szkoły powiadomił już rodzinę o pańskim wypadku i pobycie tutaj - zebrał się do wyjścia, wołając przy okazji jedną z pielęgniarek, która miała zabrać Gregorovica na rentgen i zmienić mu opatrunek.
- Oczywiście, powinien być pan w Hogwarcie, ale co robił po za nim, to na razie pozostaje tajemnicą. Jednakże póki co, musi pan zostać na obserwacji w szpitalu, aby upewnić się co do pańskiego stanu zdrowia - gdy tylko z sali pojawiła się pielęgniarka, opuścił salę, udając się na obchód.
- Czyli nie potrzebuje pan żadnych środków przeciw bólowych? - spytał, przeglądając wczorajsze informacje - Zaraz przyjdzie pielęgniarka, która zmieni panu opatrunek i zabierze na rentgen. Musimy upewnić się do tego, czy wszystko na pewno jest w porządku - wyjaśnił.
- Proszę nie zmieniać gwałtownie pozycji oraz odpoczywać jak najwięcej - westchnął - gdyby jednak pana zaczęło cokolwiek boleć lub źle się pan poczuł, to proszę zawiadomić pielęgniarkę - odparł. Pytania o rodzinę, nieco rozjaśniły mu, skąd znajome było mu nazwisko chłopaka. Jego matkę spotkał na jakimś europejskim spotkaniu uzdrowicieli jakiś rok temu, a może i więcej, z tego co pamiętał, piastowała jedno z wyższych, jak nie najwyższe stanowisko w w szpitalu w Rosji.
- Myślę, że dyrektor szkoły powiadomił już rodzinę o pańskim wypadku i pobycie tutaj - zebrał się do wyjścia, wołając przy okazji jedną z pielęgniarek, która miała zabrać Gregorovica na rentgen i zmienić mu opatrunek.
- Oczywiście, powinien być pan w Hogwarcie, ale co robił po za nim, to na razie pozostaje tajemnicą. Jednakże póki co, musi pan zostać na obserwacji w szpitalu, aby upewnić się co do pańskiego stanu zdrowia - gdy tylko z sali pojawiła się pielęgniarka, opuścił salę, udając się na obchód.
Re: Sala nr 2
Ciekawe jakie to były wakacje... Ciekawe jaki jest Hogwart i ciekawe czy mam dziewczynę. - te oto myśli kłębiły się obecnie w głowie młodego Krukona, który to, że był wychowankiem domu Roweny Ravenclaw jeszcze pamiętał, bo otrzymał tą informację w liście który przyszedł na początku wakacji do przepisanych bliźniaków.
- Na razie chyba poprzednie mnie trzymają. - stwierdził słysząc pytanie uzdrowiciela. Pokiwał twierdząco głową na wieść o pielęgniarce. Och, oby była ładna. - przeszło mu przez głowę, bo zdał sobie sprawę z faktu, że dawno nie widział pięknej kobiety, bo Lena urodziwa nie była w jego oczach, a innej nie widział... hohoh i jeszcze trochę przed wakacjami całkowicie pochłonięty swoim Quidditchem.
- Zawiadomię, proszę pana. - obiecał, po czym ostrożnie ułożył głowę na miękkiej poduszce. Utrata wspomnień to dość bolesna strata, ale już doszedł do racjonalnego wniosku- da się z tym żyć i można to nadrobić. Słysząc jego słowa uśmiechnął się ironicznie.
- Gdyby powiadomił mielibyście tutaj cyrk na kółkach, a pan miałby ze wszystkich najgorzej, bo moja matka chciałaby wiedzieć wszystko o moim zdrowiu. - to nie była groźba, a raczej drobna uwaga. Znał swoich najbliższych na tyle, żeby znać realia.
- Też jestem ciekaw. - przyznał całkiem szczerze, po czym pożegnał lekarza z nieznacznym uśmiechem. Pielęgniarka ku uciesze małego prawie Ruska była niezła, dlatego z radością siadł na wózek i dał się popchać ku pięknej krainie gdzie Rentgen rządzi.
- Na razie chyba poprzednie mnie trzymają. - stwierdził słysząc pytanie uzdrowiciela. Pokiwał twierdząco głową na wieść o pielęgniarce. Och, oby była ładna. - przeszło mu przez głowę, bo zdał sobie sprawę z faktu, że dawno nie widział pięknej kobiety, bo Lena urodziwa nie była w jego oczach, a innej nie widział... hohoh i jeszcze trochę przed wakacjami całkowicie pochłonięty swoim Quidditchem.
- Zawiadomię, proszę pana. - obiecał, po czym ostrożnie ułożył głowę na miękkiej poduszce. Utrata wspomnień to dość bolesna strata, ale już doszedł do racjonalnego wniosku- da się z tym żyć i można to nadrobić. Słysząc jego słowa uśmiechnął się ironicznie.
- Gdyby powiadomił mielibyście tutaj cyrk na kółkach, a pan miałby ze wszystkich najgorzej, bo moja matka chciałaby wiedzieć wszystko o moim zdrowiu. - to nie była groźba, a raczej drobna uwaga. Znał swoich najbliższych na tyle, żeby znać realia.
- Też jestem ciekaw. - przyznał całkiem szczerze, po czym pożegnał lekarza z nieznacznym uśmiechem. Pielęgniarka ku uciesze małego prawie Ruska była niezła, dlatego z radością siadł na wózek i dał się popchać ku pięknej krainie gdzie Rentgen rządzi.
Misza GregorovicUczeń: Durmstrang - Urodziny : 06/01/1997
Wiek : 27
Skąd : Moskwa, Rosja.
Krew : czysta.
Re: Sala nr 2
Gdy usłyszał słowa Blodeuwedd myślał, ze ta wstanie i wyrwie mu głowy kilka włosów, które zostaną wrzucone do fiolki z eliksirem, lecz zobaczył przed sobą różdżkę i poczuł jak opuszcza go wolna wola. Gdy puściły go więzy, zgodnie z rozkazem Oweny wyszedł opuścił jej dom i wrócił się do miejsca skąd czarownica go porwała. Odnalazł szybko swój plecak, z którego wyjął ubrania i różdżkę, szybko się ubrał i teleportował się prosto do swojego gabinetu w Mungu. Gdy znalazł się w szpitalu, założył na siebie swój kitel i ruszył w kierunku jednej z sal, na której leżała kobieta po porodzie. Ze względu na późną porę nie spotkał żadnej żywej duszy na korytarzu. uchyliwszy drzwi od sali upewnił się, że kobieta śpi i nikogo więcej tam nie ma. Chwycił śpiącego noworodka urodzonego zaledwie dwa dni temu. Ostrożnie teleportował się wraz z dzieckiem do swojego gabinetu, gdzie położył je na kanapie, a w tym czasie wypisał akt zgonu i wetknął do karty dziecka, którą za pomocą różdżki odesłał do recepcji bez zbędnego wzbudzania podejrzeń. Chwilę później znów wziął delikatnie na ręce śpiące dziecko i teleportował się zgodnie z poleceniem Blodeuwedd do jej domu.
Re: Sala nr 2
Zniknięcie dziecka nie przeszło bez echa. Kiedy tylko nad ranem matka noworodka spostrzegła, że jej pociecha zniknęła, podniosła alarm w całym szpitalu. Do akcji wkroczyły pielęgniarki i powiadomiły cały personel.
Kto jest odpowiedzialny za porodówkę? Słyszałem, że Ana-Lucia. Jeśli to prawda, niech się tym zajmie w porozumieniu ze mną.
Mistrz Gry
Re: Sala nr 2
Wkroczyła na teren szpitala niczym niespodziewana burza śnieżna na terenie Afryki pośpiesznie zakładając swój fartuch, który dzisiaj nie był tak wyprasowany jak zazwyczaj. Po prostu nie miała czasu, bo nad ranem dostała wiadomość, że jedno z noworodków zniknęło. Tak po prostu, PUF i nie ma...! A to niedopuszczalne, takie rzeczy nie mogą mieć miejsca zwłaszcza gdy ona się zajmuje tym oddziałem.
- Jak mogłyście dopuścić żeby dziecko zniknęło?! - wydarła się już na wstępie gdy tylko zobaczyła personel, który pracował na tej felernej nocy, gdzieś za położnymi siedziała zapłakana i rozhisteryzowana matka, i w cale jej się nie dziwiła, zapewne sama by tak zareagowała dowiadując się, że dziecko się jej rozpłynęło od tak. Kobiety w białych fartuszkach zaczęły się tłumaczyć, że nic nie widziały, że został po dziecku tylko akt zgonu a samego ciała nie było.
- Przynieście mi raporty z położnictwa i noworodkowego, no i historię zarówno matki jak i noworodka, wszystkie wyniki badań, partogram z przebiegu porodu. Jeżeli to dziecko umarło to z pewnością nie od tak - powiedziała i połowa z położnych zaczęła szukać dokumentów - matce zmierzcie ciśnienie i dajcie jej coś na uspokojenie, najlepiej relanium dożylnie - dodała jeszcze i zamknęła oczy opierając się ciężko o biurko w dyżurce położnych w oczekiwaniu na papiery. Miała nadzieję, że wszystko się wyjaśni i to dziecko jakoś się znajdzie.
Kiedy tylko otrzymała wszystko co potrzeba i po dokładnym przejrzeniu raportów i historii choroby, przebiegu ciąży i samego porodu, stanu dziecka natrafiła się na ten akt zgonu i aż wstała gdy zobaczyła, kto je wystawił.
- Przynieście mi trzy sowy - rzekła spokojnie siadając na fotelu i zaczęła pisać zarówno do samego dyrektora Munga, szefowej filii aurorów i Milesa, od tego ostatniego chciała natychmiastowych wyjaśnień co się stało.
- Jak mogłyście dopuścić żeby dziecko zniknęło?! - wydarła się już na wstępie gdy tylko zobaczyła personel, który pracował na tej felernej nocy, gdzieś za położnymi siedziała zapłakana i rozhisteryzowana matka, i w cale jej się nie dziwiła, zapewne sama by tak zareagowała dowiadując się, że dziecko się jej rozpłynęło od tak. Kobiety w białych fartuszkach zaczęły się tłumaczyć, że nic nie widziały, że został po dziecku tylko akt zgonu a samego ciała nie było.
- Przynieście mi raporty z położnictwa i noworodkowego, no i historię zarówno matki jak i noworodka, wszystkie wyniki badań, partogram z przebiegu porodu. Jeżeli to dziecko umarło to z pewnością nie od tak - powiedziała i połowa z położnych zaczęła szukać dokumentów - matce zmierzcie ciśnienie i dajcie jej coś na uspokojenie, najlepiej relanium dożylnie - dodała jeszcze i zamknęła oczy opierając się ciężko o biurko w dyżurce położnych w oczekiwaniu na papiery. Miała nadzieję, że wszystko się wyjaśni i to dziecko jakoś się znajdzie.
Kiedy tylko otrzymała wszystko co potrzeba i po dokładnym przejrzeniu raportów i historii choroby, przebiegu ciąży i samego porodu, stanu dziecka natrafiła się na ten akt zgonu i aż wstała gdy zobaczyła, kto je wystawił.
- Przynieście mi trzy sowy - rzekła spokojnie siadając na fotelu i zaczęła pisać zarówno do samego dyrektora Munga, szefowej filii aurorów i Milesa, od tego ostatniego chciała natychmiastowych wyjaśnień co się stało.
Re: Sala nr 2
- Przeszukaliśmy cały szpital, nie ma śladu po dziecku - oznajmiła jedna z pielęgniarek, która nadeszła z wyższego piętra i podeszła do Any-Lucii.
- Czy mamy zrobić coś jeszcze? Powiadomić kogoś?
- Czy mamy zrobić coś jeszcze? Powiadomić kogoś?
Mistrz Gry
Re: Sala nr 2
Zanim wróciły pielęgniarki Ana-Lucia napisała oficjalny list do głównej aurorki wyjaśniający powagę problemu jaki nastał w tej placówce medycznej no i podobny do Vincenta, znowu do Milesa napisała głównie w formie pytań, dlaczego, co, jak i gdzie jest. Kobieta też sprawdziła rozkład dyżurów i Milesa nie powinno być tej nocy, a jednak się pojawił. Cholernie nie dawało to Hiszpance spokoju i zerknęła do swojego kalendarza w którym zobaczyła, że było po pełni. Wtedy też weszła jedna z pielęgniarek.
- Powiadomcie Dyrektora i Szefową Filli - powiedziała ciężko i podała kobiecie dwa listy, ten ostatni wyśle sama - Dziewczyny, które były na nocy niech sobie przypomną, czy widziały doktora Gladstona i w jakim był stanie, ktoś musiał go widzieć. Najprawdopodobniej ktoś wyniósł to dziecko żywe i miejmy nadzieję, że takie też pozostanie - ostatnie zdanie dodała ciszej, nie chciała by matka tego noworodka to usłyszała, nawet kiedy była na lekach.
- Powiadomcie Dyrektora i Szefową Filli - powiedziała ciężko i podała kobiecie dwa listy, ten ostatni wyśle sama - Dziewczyny, które były na nocy niech sobie przypomną, czy widziały doktora Gladstona i w jakim był stanie, ktoś musiał go widzieć. Najprawdopodobniej ktoś wyniósł to dziecko żywe i miejmy nadzieję, że takie też pozostanie - ostatnie zdanie dodała ciszej, nie chciała by matka tego noworodka to usłyszała, nawet kiedy była na lekach.
Re: Sala nr 2
Pielęgniarki skakały posłusznie wokół swojej przełożonej, wykonując wszystkie jej polecenia. Po chwili pojawiła się pracownica, która miała zeszłej nocy dyżur nocny.
- To ja miałam dyżur nocny, ale nie zauważyłam niczego dziwnego. Siedziałam w dyżurce, drzwi były zamknięte, więc nikt obcy nie mógł wejść do środka, musiał znać zabezpieczenia - mówiła lekko przestraszonym głosem, ponieważ bardzo przejęła się tym, że dziecko zniknęło na jej wachcie.
- Złożę wypowiedzenie jeśli dziecko się nie znajdzie - stwierdziła smutno, spuszczając głowę. Za jej plecami kręcił się facet, który wszystko podsłuchiwał. Był świeżo upieczonym tatusiem, ponieważ zeszłej nocy urodziło mu się dziecko.
- Przepraszam, ale podsłuchałem pańską rozmowę. Harold Swan, Prorok Codzienny - przestawił się, wymijając pielęgniarkę, która kajała się przed lekarką. - Moja żona urodziła zeszłej nocy, byłem tutaj do samego rana i także nie widziałem nikogo kto wzbudzałby jakieś podejrzenia. A teraz panie wybaczą, muszę wysłać służbową sowę - ukłonił się, posłał jej i uśmiech i wyszedł z korytarza.
- To ja miałam dyżur nocny, ale nie zauważyłam niczego dziwnego. Siedziałam w dyżurce, drzwi były zamknięte, więc nikt obcy nie mógł wejść do środka, musiał znać zabezpieczenia - mówiła lekko przestraszonym głosem, ponieważ bardzo przejęła się tym, że dziecko zniknęło na jej wachcie.
- Złożę wypowiedzenie jeśli dziecko się nie znajdzie - stwierdziła smutno, spuszczając głowę. Za jej plecami kręcił się facet, który wszystko podsłuchiwał. Był świeżo upieczonym tatusiem, ponieważ zeszłej nocy urodziło mu się dziecko.
- Przepraszam, ale podsłuchałem pańską rozmowę. Harold Swan, Prorok Codzienny - przestawił się, wymijając pielęgniarkę, która kajała się przed lekarką. - Moja żona urodziła zeszłej nocy, byłem tutaj do samego rana i także nie widziałem nikogo kto wzbudzałby jakieś podejrzenia. A teraz panie wybaczą, muszę wysłać służbową sowę - ukłonił się, posłał jej i uśmiech i wyszedł z korytarza.
Mistrz Gry
Re: Sala nr 2
Wysłuchała uważnie zeznać pielęgniarki. która dyżurowała zeszłej nocy.
- To musiał być ktoś z wewnątrz - mruknęła w odpowiedzi ale tak bardziej do siebie niż do kobiety, no i nadal nie dawało jej spokoju dlaczego akurat Milesa nazwisko było na akcie i czemu dzisiaj go nie ma w pracy, przecież miał być. Nie mogła sobie nawet wyobrazić tego, że był zdolny do porwania dziecka, bo teraz niestety ale był głównym podejrzanym, bo to on prawdopodobnie widział dziecko. Chyba, że ktoś się pod niego podszył.
- To nie Twoja wina - rzekła smutno patrząc na skruszoną pielęgniarkę. Nie była zwolenniczką zwolnień, była raczej tą, która daje drugą szansę i liczy, że zostanie wykorzystana. Musi być jakieś wyjaśnienie tej sytuacji, przecież nic na świecie nie znika od tak. W tym samym momencie wszedł jakiś facet i to się Brooks nie spodobało. Nawet nie zdązyła zareagować na jego słowa.
- Jeszcze Prorok będzie nas obserwował, to z pewnością utrudni śledztwo... albo może pomoże... już sama nie wiem - rzekła chowając twarz w dłoniach. Nie pracowała tu długo i w życiu się nie spodziewała, że spotka ją takie coś, że będzie musiała się tłumaczyć, nawet nie miała zbytnio argumentów, których mogłaby użyć by uspokoić matkę, mogła tylko zapewniać, że zrobią wszystko żeby dziecko się odnalazło i to całe i zdrowe.
- Powiadomcie mnie jak przyjdzie ktoś z aurorów i jak Dyrektor się odezwie - powiedziała i na nowo zabrała się za studiowanie raportów, badań, wywiadów, bo może ktoś z rodziny tej matki porwał dziecko.
- To musiał być ktoś z wewnątrz - mruknęła w odpowiedzi ale tak bardziej do siebie niż do kobiety, no i nadal nie dawało jej spokoju dlaczego akurat Milesa nazwisko było na akcie i czemu dzisiaj go nie ma w pracy, przecież miał być. Nie mogła sobie nawet wyobrazić tego, że był zdolny do porwania dziecka, bo teraz niestety ale był głównym podejrzanym, bo to on prawdopodobnie widział dziecko. Chyba, że ktoś się pod niego podszył.
- To nie Twoja wina - rzekła smutno patrząc na skruszoną pielęgniarkę. Nie była zwolenniczką zwolnień, była raczej tą, która daje drugą szansę i liczy, że zostanie wykorzystana. Musi być jakieś wyjaśnienie tej sytuacji, przecież nic na świecie nie znika od tak. W tym samym momencie wszedł jakiś facet i to się Brooks nie spodobało. Nawet nie zdązyła zareagować na jego słowa.
- Jeszcze Prorok będzie nas obserwował, to z pewnością utrudni śledztwo... albo może pomoże... już sama nie wiem - rzekła chowając twarz w dłoniach. Nie pracowała tu długo i w życiu się nie spodziewała, że spotka ją takie coś, że będzie musiała się tłumaczyć, nawet nie miała zbytnio argumentów, których mogłaby użyć by uspokoić matkę, mogła tylko zapewniać, że zrobią wszystko żeby dziecko się odnalazło i to całe i zdrowe.
- Powiadomcie mnie jak przyjdzie ktoś z aurorów i jak Dyrektor się odezwie - powiedziała i na nowo zabrała się za studiowanie raportów, badań, wywiadów, bo może ktoś z rodziny tej matki porwał dziecko.
Re: Sala nr 2
Po niespełna dwóch kwadransach, w szpitalu pojawiło się dwóch aurorów przysłanych przed dyrektorkę Filii Aurorów.
- Edward Page, starszy auror, zostaliśmy przysłani w poszukiwaniu noworodka. Proszę o wszystkie informacje, które dotąd pani zebrała - rzekł, wyciągając notes i samopiszące pióro.
- Czy ma pani jakiś podejrzanych?
- Edward Page, starszy auror, zostaliśmy przysłani w poszukiwaniu noworodka. Proszę o wszystkie informacje, które dotąd pani zebrała - rzekł, wyciągając notes i samopiszące pióro.
- Czy ma pani jakiś podejrzanych?
Mistrz Gry
Re: Sala nr 2
Z niecierpliwieniem czekała na przybycie tych aurorów, którzy zajmą się sprawą a kiedy już przybyli wstała i przywitała się z nimi pokazując tez przy okazji gdzie mieli usiąść, zanim jednak to zrobili zamknęła wszystkie dokumenty.
- Matka zorientowała się, że dziecko zniknęło koło 6 rano, kiedy wstała, pielęgniarki znalazły w dokumentacji dziecka akt zgonu ale żadnego ciała nie ma. To musiał być ktoś z wewnątrz, bo wszystkie drzwi są zawsze zamykane na noc po wyjściu ostatnich odwiedzających. Tylko personel zna hasła - powiedziała szybko i wyciągnęła akt zgonu podają go starszemu aurorowi. Kiedy ten zadał kolejne pytania Ana-Lucia zamyśliła się i opuściła wzrok, ciężko jej było to wypowiedzieć ale musiała dla dobra tego dziecka.
- Miles Gladstone, vice dyrektor szpitala, to on stwierdził ten niby zgon co sugeruje jego pieczątka i podpis. Znam to pismo doskonale. Tej nocy miał dzień wolny więc nie powinno go być w szpitalu. Nie wiem kto może być jeszcze podejrzanym, rozmawiałam z matką dziecka i nie miała problemów w rodzinie, żeby ktoś z nich mógłby być podejrzany - powiedziała spokojnym jak zawsze tonem, musiała zachowywać się profesjonalnie nawet przy takiej tragedii chociaż można było wyczuć drżenie w jej głosie.
- Próbowałam się z nim skontaktować ale moja sowa wróciła bez odpowiedzi. Co zamierzacie no i co ja mam robić? - zapytała, bo naprawdę nie wiedziała co ma teraz zrobić. Jedyne co jej pozostało to kontynuowanie swojej pracy ale już czuła, że to się na pewno odbije na opinii szpitala i w ogóle wszystkich co tu pracują, że w ogóle doszło do czegoś takiego
- Matka zorientowała się, że dziecko zniknęło koło 6 rano, kiedy wstała, pielęgniarki znalazły w dokumentacji dziecka akt zgonu ale żadnego ciała nie ma. To musiał być ktoś z wewnątrz, bo wszystkie drzwi są zawsze zamykane na noc po wyjściu ostatnich odwiedzających. Tylko personel zna hasła - powiedziała szybko i wyciągnęła akt zgonu podają go starszemu aurorowi. Kiedy ten zadał kolejne pytania Ana-Lucia zamyśliła się i opuściła wzrok, ciężko jej było to wypowiedzieć ale musiała dla dobra tego dziecka.
- Miles Gladstone, vice dyrektor szpitala, to on stwierdził ten niby zgon co sugeruje jego pieczątka i podpis. Znam to pismo doskonale. Tej nocy miał dzień wolny więc nie powinno go być w szpitalu. Nie wiem kto może być jeszcze podejrzanym, rozmawiałam z matką dziecka i nie miała problemów w rodzinie, żeby ktoś z nich mógłby być podejrzany - powiedziała spokojnym jak zawsze tonem, musiała zachowywać się profesjonalnie nawet przy takiej tragedii chociaż można było wyczuć drżenie w jej głosie.
- Próbowałam się z nim skontaktować ale moja sowa wróciła bez odpowiedzi. Co zamierzacie no i co ja mam robić? - zapytała, bo naprawdę nie wiedziała co ma teraz zrobić. Jedyne co jej pozostało to kontynuowanie swojej pracy ale już czuła, że to się na pewno odbije na opinii szpitala i w ogóle wszystkich co tu pracują, że w ogóle doszło do czegoś takiego
Re: Sala nr 2
Samopiszące pióro skrobało szybko po pergaminie kiedy Ana-Lucia relacjonowała wszystko co wiedziała. Aurorzy milczeli. Odezwali się dopiero kiedy padło pytanie co będą robić.
- Zaczniemy poszukiwania podejrzanego. A pani niech zajmie się szpitalem i matką dziecka - odparł starszy z nich, a potem odeszli kilka kroków i udali się na stronę. Edward wydawał polecenia swojemu podwładnemu. Kiedy wytężyłaś słuch, mogłaś ich podsłuchać.
- Złóż raport w filii i rozdziel zadania w moim imieniu. Wysłać listy ze zdjęciem, patrolować Londyn, zająć jego mieszkanie i wysłać ludzi do domów jego ciotek, kochanek i całej rodziny. Macie mi go przyprowadzić, choćby za pysk - mówił, ostatnie słowa wycedzając przez zęby z miną maniaka. Edward był jednym z najlepszych śledczych wśród aurorów. - I powiadomić De Lucę, tego detektywka. Pomoże mi w poszukiwaniach - dodał na koniec po czym odprawił młodszego aurora.
- Poproszę ten akt zgonu.
- Zaczniemy poszukiwania podejrzanego. A pani niech zajmie się szpitalem i matką dziecka - odparł starszy z nich, a potem odeszli kilka kroków i udali się na stronę. Edward wydawał polecenia swojemu podwładnemu. Kiedy wytężyłaś słuch, mogłaś ich podsłuchać.
- Złóż raport w filii i rozdziel zadania w moim imieniu. Wysłać listy ze zdjęciem, patrolować Londyn, zająć jego mieszkanie i wysłać ludzi do domów jego ciotek, kochanek i całej rodziny. Macie mi go przyprowadzić, choćby za pysk - mówił, ostatnie słowa wycedzając przez zęby z miną maniaka. Edward był jednym z najlepszych śledczych wśród aurorów. - I powiadomić De Lucę, tego detektywka. Pomoże mi w poszukiwaniach - dodał na koniec po czym odprawił młodszego aurora.
- Poproszę ten akt zgonu.
Mistrz Gry
Re: Sala nr 2
Pokiwała głową na słowa aurora a kiedy odeszli przysłuchiwała się rozmowie cały czas patrząc na stos papierków i przeglądając je. "Miles w co ty się znowu wpakowałeś?" pomyślała wzdychając ciężko. Pewnie gdy tylko dojdzie do aurorów, że była kiedyś zaręczona z Milesem pewnie też nie będą spuszczać jej z oka, może jeszcze ją też posądzą o współudział. Ana-Lucia naoglądała się za dużo filmów i seriali na studiach, to było jedyne wyjaśnienie jej dzisiejszych schiz. Kiedy starszy auror znowu się do niej odezwał kobieta trzymała w dłoniach akt zgonu ale mu go nie dała.
- Nie mogę wydać żadnych dokumentów bez zgody Dyrektora, jestem pewna że lada moment się tutaj zjawi. My też mamy swoje procedury - powiedziała poważnie wiedząc, że ten dokument musiał zobaczyć Vincent, oboje znają Milesa ale Brooks nie miała z nim kontaktu przez 6 lat a wolała się upewnić z Cramerem czy to aby na pewno to pismo.
- Nie mogę wydać żadnych dokumentów bez zgody Dyrektora, jestem pewna że lada moment się tutaj zjawi. My też mamy swoje procedury - powiedziała poważnie wiedząc, że ten dokument musiał zobaczyć Vincent, oboje znają Milesa ale Brooks nie miała z nim kontaktu przez 6 lat a wolała się upewnić z Cramerem czy to aby na pewno to pismo.
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Szpital Świętego Munga :: I piętro :: Sale chorych
Strona 4 z 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach