Sala nr 1
+9
Nancy Baldwin
Jeremy Scott
Mistrz Gry
Christine Greengrass
Marie Volante
Joel Frayne
Vincent Cramer
Sophie Fitzpatrick
Konrad Moore
13 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Szpital Świętego Munga :: I piętro :: Sale chorych
Strona 3 z 3
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Sala nr 1
First topic message reminder :
Skromnie urządzona, choć zawiera wszystko, co potrzebne pacjentowi.
Na sali znajdują się 3 łóżka.
Pacjenci:
1. -
2. -
3. -
Skromnie urządzona, choć zawiera wszystko, co potrzebne pacjentowi.
Na sali znajdują się 3 łóżka.
Pacjenci:
1. -
2. -
3. -
Konrad MooreMinister Magii - Urodziny : 03/02/1943
Wiek : 81
Skąd : Londyn, Anglia
Krew : czysta
Re: Sala nr 1
- Jak widać zawsze można na Panią liczyć w kwestii komplementów - w dalszym ciągu nie schodził z oficjalnego tonu. Ona zaczęła, a Cramer niczym mały, zaborczy chłopiec, nie zamierzał przerywać sobie świetnej zabawy. Było mu jeszcze łatwiej, gdy ustawił Moretti na poziomie zwykłej, choć upierdliwej pacjentki. Zerknął jedynie szybko na małą karteczkę. Hieroglify egipskie to jeszcze nie były, ale naprawdę niewiele brakowało.
- Wyśpij się w końcu raz a dobrze, hm?
Na twarzy uzdrowiciela pojawiła się lwia zmarszczka. Vincent wyprostował się i odwrócił na pięcie, by czarownica nie mogła go dalej taksować swymi czekoladowymi tęczówkami. Przystanął w miejscu dopiero przy nocnej szafce, na której pozostawił kubek z kawą.
- Zrobię co w mojej nocy - odparł dopiero po dłuższej chwili.
- Wyśpij się w końcu raz a dobrze, hm?
Na twarzy uzdrowiciela pojawiła się lwia zmarszczka. Vincent wyprostował się i odwrócił na pięcie, by czarownica nie mogła go dalej taksować swymi czekoladowymi tęczówkami. Przystanął w miejscu dopiero przy nocnej szafce, na której pozostawił kubek z kawą.
- Zrobię co w mojej nocy - odparł dopiero po dłuższej chwili.
Re: Sala nr 1
Nie wiedzieć czemu z Franceski uszła cała złość, którą w sobie kumulowała odkąd obudziła się w tym szpitalnym łóżku. Uśmiechnęła się pod nosem, obserwując jak Cramer odchodzi od okna z powrotem do szafki a następnie złapała karteczkę, podeszła do niego i jakby nigdy nic wysunęła w jego stronę dłoń.
- Ach... Francesca Moretti, miło poznać - nieśmiało zerknęła w oczy rozmówcy a gdy ten uścisnął (bądź nie) jej dłoń, usiadła z powrotem w łóżku, pod kołdrą. Od tego chwilowego stania boso na płytkach zmarzły jej nogi.
- Co słychać? - zerknęła na Włocha, oczekując jakiejkolwiek reakcji z jego strony. Nawet krzyku czy wyzwisk. Ona nic złego nie miała na myśli wykonując taki gest, po prostu chciała zacząć od początku. Na neutralnym gruncie, bez rozdrapywania starych ran. A przy okazji miała nadzieję, że jakoś oczyści się między nimi atmosfera, która w tym momencie była jeszcze cięższa niż przy pierwszym przypadkowym spotkaniu i gdyby mogła się zmaterializować to spadłaby na ich głowy jak fortepian w mugolskich kreskówkach.
- Ach... Francesca Moretti, miło poznać - nieśmiało zerknęła w oczy rozmówcy a gdy ten uścisnął (bądź nie) jej dłoń, usiadła z powrotem w łóżku, pod kołdrą. Od tego chwilowego stania boso na płytkach zmarzły jej nogi.
- Co słychać? - zerknęła na Włocha, oczekując jakiejkolwiek reakcji z jego strony. Nawet krzyku czy wyzwisk. Ona nic złego nie miała na myśli wykonując taki gest, po prostu chciała zacząć od początku. Na neutralnym gruncie, bez rozdrapywania starych ran. A przy okazji miała nadzieję, że jakoś oczyści się między nimi atmosfera, która w tym momencie była jeszcze cięższa niż przy pierwszym przypadkowym spotkaniu i gdyby mogła się zmaterializować to spadłaby na ich głowy jak fortepian w mugolskich kreskówkach.
Re: Sala nr 1
Nie miał powodu, by nie uścisnąć jej dłoni. Na pewno nie można było o Vincencie powiedzieć, że jest skończonym chamem. Zamknął jej drobną rękę w swej dużej, ciepłej dłoni, a później szybko znów wsunął ją do kieszeni. Nawet nie dał po sobie poznać, że nieco zdziwiła go zmiana taktyki przez czarownicę. Emocje malowały się na jego twarzy z podobną mocą, co u przeciętnego kamienia.
Uzdrowiciel nacisnął na klamkę i wychylił się na korytarz.
- Jane, możesz pozwolić? - zagadnął pielęgniarkę, która wychodziła właśnie z sąsiedniej sali - Jeśli masz teraz chwilę to byłbym wdzięczny, gdybyś dostarczyła Pannie Moretti jej rzeczy osobiste, a takie dokumenty do podpisania przy wyjściu na żądanie. Leżą w drugiej szufladzie w Izbie Przyjęć. Elizabeth będzie wiedziała, o które chodzi.
Gdy jasnowłosa oddaliła się, obiecując że wróci w ciągu dziesięciu minut, Cramer nie zamykając za sobą drzwi znów cofnął się do sali. Wsparł się plecami o lodowatą, pomalowaną na niezdrowy, zielony kolor ścianę uważając by nie rozlać resztek kawy zmieszanej z fusami na dnie kubka.
- Jane, jeszcze dwie fiolki eliksiru Wiggenowego! - krzyknął dopiero po chwili, odwracając głowę w kierunku korytarza. Liczył na to, że akustyka budynku dostarczy jakoś wiadomość do adresata.
- Dwie dawki eliksiru powinny wystarczyć. Zawsze możesz posiłkować się herbatą z cytryną i miodem i innymi babcinymi sposobami. Na gardło dobre są płukanki z szałwii, a na katar inhalacje wodą z solą, albo wodą z miętą, czy olejkiem z eukaliptusa. Na przeziębienie się nie umiera, ale nie zaleczone może rozwinąć się w gorsze choróbsko.
Aktualnie właśnie to było słychać. Vincent wolał nie schodzić z bezpiecznego tematu, jakim był aktualny stan zdrowia szatynki.
Uzdrowiciel nacisnął na klamkę i wychylił się na korytarz.
- Jane, możesz pozwolić? - zagadnął pielęgniarkę, która wychodziła właśnie z sąsiedniej sali - Jeśli masz teraz chwilę to byłbym wdzięczny, gdybyś dostarczyła Pannie Moretti jej rzeczy osobiste, a takie dokumenty do podpisania przy wyjściu na żądanie. Leżą w drugiej szufladzie w Izbie Przyjęć. Elizabeth będzie wiedziała, o które chodzi.
Gdy jasnowłosa oddaliła się, obiecując że wróci w ciągu dziesięciu minut, Cramer nie zamykając za sobą drzwi znów cofnął się do sali. Wsparł się plecami o lodowatą, pomalowaną na niezdrowy, zielony kolor ścianę uważając by nie rozlać resztek kawy zmieszanej z fusami na dnie kubka.
- Jane, jeszcze dwie fiolki eliksiru Wiggenowego! - krzyknął dopiero po chwili, odwracając głowę w kierunku korytarza. Liczył na to, że akustyka budynku dostarczy jakoś wiadomość do adresata.
- Dwie dawki eliksiru powinny wystarczyć. Zawsze możesz posiłkować się herbatą z cytryną i miodem i innymi babcinymi sposobami. Na gardło dobre są płukanki z szałwii, a na katar inhalacje wodą z solą, albo wodą z miętą, czy olejkiem z eukaliptusa. Na przeziębienie się nie umiera, ale nie zaleczone może rozwinąć się w gorsze choróbsko.
Aktualnie właśnie to było słychać. Vincent wolał nie schodzić z bezpiecznego tematu, jakim był aktualny stan zdrowia szatynki.
Re: Sala nr 1
W ciszy obserwowała jak Vincent wychyla się zza drzwi, krzyczy do pielęgniarek a potem ponownie wraca do sali. W przypadku zwyczajnego pacjenta jego wizyta tutaj zakończyłaby się wraz z zapisaniem malutkiej karteczki zaleceniami dotyczącymi tego, jak powinna się kurować. Dopiero zignorowanie zadanego pytania spowodowało, że ocknęła się z zamyślenia.
- Hm? - kobieta zamrugała kilkukrotnie, spoglądając rozkojarzonym spojrzeniem w stronę drzwi. Znowu wróciła myślami do tych miłych chwil sprzed lat. Czy właśnie nie w ten sposób sama sobie robiła krzywdę psychiczną, wpędzając się w dół? - Vincencie, wróć na ziemię. Wiem jak leczyć przeziębienie... - przypomniała mu ten jakże istotny fakt. Nie była ani głupia ani nie była dzieckiem i doskonale wiedziała jak sobie radzić, bez posiłkowania się lekarstwami. Zasługa matki, babki i szerokiego grona ciotek, sąsiadek i przyjaciółek rodziny. Włoszka opadła plecami na miękką poduszkę, przykrywając się kołdrą.
- Nie możemy porozmawiać jak normalni ludzie? - wymownym ruchem głowy wskazała mu krzesło obok łóżka. - Przecież Cię nie zjem ani nie zgwałcę, no na litość boską... - westchnęła, przenosząc wzrok w przeciwnym kierunku.
- Ale jak uważasz. W takim razie nie wypada mi Cię zaprosić na prawdziwe włoskie ravioli z grzybami, bez żadnych podtekstów rzecz jasna - uśmiechnęła się blado czując jak jej żołądek kurczy się z głodu.
- Hm? - kobieta zamrugała kilkukrotnie, spoglądając rozkojarzonym spojrzeniem w stronę drzwi. Znowu wróciła myślami do tych miłych chwil sprzed lat. Czy właśnie nie w ten sposób sama sobie robiła krzywdę psychiczną, wpędzając się w dół? - Vincencie, wróć na ziemię. Wiem jak leczyć przeziębienie... - przypomniała mu ten jakże istotny fakt. Nie była ani głupia ani nie była dzieckiem i doskonale wiedziała jak sobie radzić, bez posiłkowania się lekarstwami. Zasługa matki, babki i szerokiego grona ciotek, sąsiadek i przyjaciółek rodziny. Włoszka opadła plecami na miękką poduszkę, przykrywając się kołdrą.
- Nie możemy porozmawiać jak normalni ludzie? - wymownym ruchem głowy wskazała mu krzesło obok łóżka. - Przecież Cię nie zjem ani nie zgwałcę, no na litość boską... - westchnęła, przenosząc wzrok w przeciwnym kierunku.
- Ale jak uważasz. W takim razie nie wypada mi Cię zaprosić na prawdziwe włoskie ravioli z grzybami, bez żadnych podtekstów rzecz jasna - uśmiechnęła się blado czując jak jej żołądek kurczy się z głodu.
Re: Sala nr 1
Vincent pouczyłby nawet swojego profesora, gdyby ten trafił na jego oddział. Wszystkich pacjentów traktował jednakowo, bez wzgląd na ich status społeczny, czy łączące go z nimi relacje. Aż wstyd się przyznać, że każdy był po prostu dla niego ciekawym wyzwaniem. Może nie tu, na normalce, ale te kilka sal dalej, na owianym złą sławą oddziale psychiatrycznym. Każde przeziębienie, każde złamanie, wszystkie urazy fizyczne można było wyleczyć, jeśli się miało na to odpowiednio dużo czasu. A zbrukana psychika? To, że najważniejszy organ - mózg - odmawia posłuszeństwa swemu właścicielowi? To dopiero była nie lada zagadka. Albo to, dlaczego człowiek nagle przestaje jeść, skoro wie, że bez tego najzwyczajniej w świecie się powoli zabija? To 1,5 kilograma tkanki nerwowej było na tyle nieprzewidywalne, by naukowcy i lekarze od lat zachodzili w głowę i borykali się z coraz to nowszymi zaburzeniami. Szycie ran i skomplikowane zabiegi to koronkowa robota, którą wolał pozostawić pasjonatom. Choć pomocy nikomu w żadnej kwestii jeszcze nie odmówił.
- Możemy. Oczywiście, że możemy - odparł bez wahania, znów marszcząc brwi. Za kilka lat na środku czoła pojawi mu się pewnie dużo głębokich, brzydkich zmarszczek.
- Problem polega na tym, że ja muszę wracać do pracy, a Ty za... - spojrzał na swój zegarek - ... pięć minut wychodzisz stąd na żądanie. Więc rozumiesz. Konflikt interesów.
Uzdrowiciel odwrócił głowę w kierunku korytarza, by sprawdzić czy Jane nie nadciąga ze wszystkimi rzeczami.
- Możemy. Oczywiście, że możemy - odparł bez wahania, znów marszcząc brwi. Za kilka lat na środku czoła pojawi mu się pewnie dużo głębokich, brzydkich zmarszczek.
- Problem polega na tym, że ja muszę wracać do pracy, a Ty za... - spojrzał na swój zegarek - ... pięć minut wychodzisz stąd na żądanie. Więc rozumiesz. Konflikt interesów.
Uzdrowiciel odwrócił głowę w kierunku korytarza, by sprawdzić czy Jane nie nadciąga ze wszystkimi rzeczami.
Re: Sala nr 1
Uśmiechnęła się pod nosem, sama do siebie, słysząc słowa Vincenta. Jak zwykle - znajdował wyjście z każdej sytuacji lub adekwatną do stanu rzeczy wymówkę.
- W takim razie zemdleję i mnie tu zatrzymasz do końca swojego dyżuru, a później pójdziemy porozmawiać jak ludzie - odparła niemal od razu, pewna swoich słów. Znał ją, więc wiedział, że była uparta i potrafiła dopiąć swego, chociażby ze względu na to, żeby wszyscy mieli wokół święty spokój. Po raz kolejny zeszła z łóżka i nawet nie siląc się na perfekcyjną grę aktorską ponownie poczuła jak robi jej się ciemno przed oczami. W ostatniej chwili dłonią złapała się metalowej poręczy, a drugą zakryła twarz, licząc do dziesięciu.
- Dobrze, to nie było udawane - westchnęła, opierając się bokiem o łóżko. Nie wiedziała co ją napadło. Facet wydawał jednoznaczne, negatywne sygnały, ale ona brnęła dalej w to bagno. Może po prostu chciała porozmawiać z kimś, kto ją zna i z kimś, komu mimo tego co było, potrafiłaby znowu bezgranicznie zaufać? Na świecie były w tym momencie tylko dwie takie osoby i szczerze powiedziawszy brakowało jej dyskusji z kimkolwiek.
- W takim razie zemdleję i mnie tu zatrzymasz do końca swojego dyżuru, a później pójdziemy porozmawiać jak ludzie - odparła niemal od razu, pewna swoich słów. Znał ją, więc wiedział, że była uparta i potrafiła dopiąć swego, chociażby ze względu na to, żeby wszyscy mieli wokół święty spokój. Po raz kolejny zeszła z łóżka i nawet nie siląc się na perfekcyjną grę aktorską ponownie poczuła jak robi jej się ciemno przed oczami. W ostatniej chwili dłonią złapała się metalowej poręczy, a drugą zakryła twarz, licząc do dziesięciu.
- Dobrze, to nie było udawane - westchnęła, opierając się bokiem o łóżko. Nie wiedziała co ją napadło. Facet wydawał jednoznaczne, negatywne sygnały, ale ona brnęła dalej w to bagno. Może po prostu chciała porozmawiać z kimś, kto ją zna i z kimś, komu mimo tego co było, potrafiłaby znowu bezgranicznie zaufać? Na świecie były w tym momencie tylko dwie takie osoby i szczerze powiedziawszy brakowało jej dyskusji z kimkolwiek.
Re: Sala nr 1
Jane przemknęła przez salę, niczym burza. Dla Vincenta widok ten nie był niczym dziwnym. Pielęgniarki codziennie uwijały się jak pszczoły w ulu, wyręczając uzdrowicieli w wielu sytuacjach. Tym razem również nikt go nie zawiódł - czarownica położyła plik dokumentów na szafce obok łóżka, wraz z tekturowym pudłem wypełnionym drobiazgami należącymi do Moretti.
- Potrzebujesz jeszcze czegoś? - Jane jako jedna z nielicznych zastosowała się do prośby Cramera i zwracała do niego po imieniu. Włoch nie wyobrażał sobie, by przez kilka lat, dzień w dzień te same osoby zwracały się do niego per pan, podczas gdy spędzał z nimi więcej czasu, niż z własną rodziną. Ciężko było jednak złamać przyzwyczajenia i Vincent w dalszym ciągu spotykał się z mianowaniem go "panem Cramerem" lub co gorsza - "panem Dyrektorem".
- Nie, dzięki.
Doskonale znał upór tej młodej Włoszki. Z dniem jej przyjazdu do Londynu wiedział już, że nie ucieknie przed przymusem choćby udawania powrotu do normalnych relacji. Miał jednak nadzieję na to, że odwlecze to jednak w czasie. O jakieś kilka miesięcy, a nie kilka dni.
Uzdrowiciel podszedł do czarownicy i chwytając ją pewnie pod ramię, poprowadził z powrotem do łóżka.
- Zaraz przyniosą obiad i jeśli nie zjesz wszystkiego, to podłączę Ci kroplówkę. Powinnaś odpocząć. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia w szpitalu. Pacjenci sami się nie wyleczą - rozłożył bezradnie ramiona i narzucił kołdrę na kościste nogi Włoszki. Dlaczego te wszystkie kobiety zrobiły się ostatnio tak patyczakowate?
Brunet przesunął dłonią po potylicy.
- Coś jeszcze? - spytał znów, niczym własne echo.
- Potrzebujesz jeszcze czegoś? - Jane jako jedna z nielicznych zastosowała się do prośby Cramera i zwracała do niego po imieniu. Włoch nie wyobrażał sobie, by przez kilka lat, dzień w dzień te same osoby zwracały się do niego per pan, podczas gdy spędzał z nimi więcej czasu, niż z własną rodziną. Ciężko było jednak złamać przyzwyczajenia i Vincent w dalszym ciągu spotykał się z mianowaniem go "panem Cramerem" lub co gorsza - "panem Dyrektorem".
- Nie, dzięki.
Doskonale znał upór tej młodej Włoszki. Z dniem jej przyjazdu do Londynu wiedział już, że nie ucieknie przed przymusem choćby udawania powrotu do normalnych relacji. Miał jednak nadzieję na to, że odwlecze to jednak w czasie. O jakieś kilka miesięcy, a nie kilka dni.
Uzdrowiciel podszedł do czarownicy i chwytając ją pewnie pod ramię, poprowadził z powrotem do łóżka.
- Zaraz przyniosą obiad i jeśli nie zjesz wszystkiego, to podłączę Ci kroplówkę. Powinnaś odpocząć. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia w szpitalu. Pacjenci sami się nie wyleczą - rozłożył bezradnie ramiona i narzucił kołdrę na kościste nogi Włoszki. Dlaczego te wszystkie kobiety zrobiły się ostatnio tak patyczakowate?
Brunet przesunął dłonią po potylicy.
- Coś jeszcze? - spytał znów, niczym własne echo.
Re: Sala nr 1
Kiedy pielęgniarka wpadła do sali z jej rzeczami, kobieta posłała jej sztuczny uśmiech, który jednocześnie był podziękowaniem za fatygę a następnie z małą pomocą Cramera wróciła na łóżko. Przez tą chwilę niedyspozycji uświadomiła sobie pewną rzecz. Zrezygnowana westchnęła, łapiąc się za głowę.
- Dobra, dość tego - uniosła wzrok na zmęczoną twarz uzdrowiciela. - Zachowuję się jak skończona kretynka, prawda? - nie wiedzieć czemu przerzuciła się na język włoski. Być może było to spowodowane tym, że gazeta miała swoje wtyki wszędzie i jakaś świeżynka mogła nie zapamiętać zasady "nie pisać o redaktorach". Byłoby to równoznaczne z tym, że obydwie byłyby skreślone w trybie natychmiastowym.
- Chciałam po prostu z Tobą porozmawiać, o wszystkim i o niczym... nie czuję się komfortowo na nie swoim terenie, sam rozumiesz - pewnie nie, ale mogę mieć tylko nadzieję, że się domyślisz o co mi chodzi - uśmiechnęła się półgębkiem, sięgając do pudełka po swoją torbę, z której wyjęła kartkówki uczniów oraz przy okazji zgarnęła czerwony długopis pożyczony od Marie. Później oparła się o miękką poduszkę, podkurczając nogi w kolanach.
- Wystarczająco dużo zrobiłeś. Masz rację, wracaj do pracy, nie chcę Cię przetrzymywać - stwierdziła krótko, tym razem po angielsku.
- Dobra, dość tego - uniosła wzrok na zmęczoną twarz uzdrowiciela. - Zachowuję się jak skończona kretynka, prawda? - nie wiedzieć czemu przerzuciła się na język włoski. Być może było to spowodowane tym, że gazeta miała swoje wtyki wszędzie i jakaś świeżynka mogła nie zapamiętać zasady "nie pisać o redaktorach". Byłoby to równoznaczne z tym, że obydwie byłyby skreślone w trybie natychmiastowym.
- Chciałam po prostu z Tobą porozmawiać, o wszystkim i o niczym... nie czuję się komfortowo na nie swoim terenie, sam rozumiesz - pewnie nie, ale mogę mieć tylko nadzieję, że się domyślisz o co mi chodzi - uśmiechnęła się półgębkiem, sięgając do pudełka po swoją torbę, z której wyjęła kartkówki uczniów oraz przy okazji zgarnęła czerwony długopis pożyczony od Marie. Później oparła się o miękką poduszkę, podkurczając nogi w kolanach.
- Wystarczająco dużo zrobiłeś. Masz rację, wracaj do pracy, nie chcę Cię przetrzymywać - stwierdziła krótko, tym razem po angielsku.
Re: Sala nr 1
Uśmiechnąłby się pod nosem, gdyby nie to, że nie miał po prostu w zwyczaju tak robić.
- Tak, zachowujesz się jak kretynka - potwierdził, mając nadzieję na to, że czarownica pójdzie po rozum do głowy i zacznie stosować się do zaleceń. Próby udowodnienia przez pacjentów, że czują się świetnie i nic im nie dolega dawno już przestały robić na Vincencie wrażenie.
- Chciałam po prostu z Tobą porozmawiać, o wszystkim i o niczym... nie czuję się komfortowo na nie swoim terenie, sam rozumiesz. Wystarczająco dużo zrobiłeś. Masz rację, wracaj do pracy, nie chcę Cię przetrzymywać.
Mógłby po prostu odmówić. Odwrócić się na pięcie i po prostu wyjść z sali, by spędzić najbliższych kilka godzin na chodzeniu od sali do sali, a kilka kolejnych na ślęczeniu nad dokumentacją. Zamiast tego przyciągnął do siebie metalowy taboret.
- Coś się stało? - zaczął neutralnie, znów wchodząc w rolę Vincenta Cramera - psychiatry. Tylko w ten sposób mógł pozbyć się ukłucia żalu, które przez kilka ostatnich lat powoli i boleśnie trawiło jego duszę i wspomnienia. Chciałby rozumieć o co chodzi, ale minął taki szmat czasu, że nawet nie silił się na udawanie orientacji w sytuacji. W życiu mijało się wielu ludzi. Z wieloma traciło się kontakt, ale zdarzały się takie osoby, że nawet po latach milczenia już po minucie zapominało się o całym żalu i na nowo miało milion tematów do rozmów zupełnie tak, jakby minęło pięć minut, a nie pięć lat. Z Moretti było jednak inaczej.
- Tak, zachowujesz się jak kretynka - potwierdził, mając nadzieję na to, że czarownica pójdzie po rozum do głowy i zacznie stosować się do zaleceń. Próby udowodnienia przez pacjentów, że czują się świetnie i nic im nie dolega dawno już przestały robić na Vincencie wrażenie.
- Chciałam po prostu z Tobą porozmawiać, o wszystkim i o niczym... nie czuję się komfortowo na nie swoim terenie, sam rozumiesz. Wystarczająco dużo zrobiłeś. Masz rację, wracaj do pracy, nie chcę Cię przetrzymywać.
Mógłby po prostu odmówić. Odwrócić się na pięcie i po prostu wyjść z sali, by spędzić najbliższych kilka godzin na chodzeniu od sali do sali, a kilka kolejnych na ślęczeniu nad dokumentacją. Zamiast tego przyciągnął do siebie metalowy taboret.
- Coś się stało? - zaczął neutralnie, znów wchodząc w rolę Vincenta Cramera - psychiatry. Tylko w ten sposób mógł pozbyć się ukłucia żalu, które przez kilka ostatnich lat powoli i boleśnie trawiło jego duszę i wspomnienia. Chciałby rozumieć o co chodzi, ale minął taki szmat czasu, że nawet nie silił się na udawanie orientacji w sytuacji. W życiu mijało się wielu ludzi. Z wieloma traciło się kontakt, ale zdarzały się takie osoby, że nawet po latach milczenia już po minucie zapominało się o całym żalu i na nowo miało milion tematów do rozmów zupełnie tak, jakby minęło pięć minut, a nie pięć lat. Z Moretti było jednak inaczej.
Re: Sala nr 1
Takiego obrotu sytuacji się nie spodziewała. Zmarszczyła czoło, jednocześnie unosząc wzrok znad listów i kartkówek, na twarz Vincenta, który siedział tuż obok jej łóżka.
- Podobno miałeś wracać do pracy - stwierdziła spokojnie, wracając do roli Franceski Moretti-zwyczajnej kobiety a nie wyrachowanej aktorki i redaktorki żywiącej się ludzkim nieszczęściem. Domyślając się, że sytuacja ta może nieprędko się powtórzyć, dodała:
- Zależy czy pytasz o okres po największym błędzie mojego życia, czy o okres po przyjeździe tutaj - zatkała czerwony długopisik, kładąc go na kołdrze wraz z kartkami. - Zresztą, sprawy z teraz łączą się bezpośrednio z tamtymi, więc nie wiem czy rzeczywiście chcesz tego słuchać, Vincencie - uśmiechnęła się lekko, bo samymi kącikami ust, ale z pewnością szczerze.
- Podobno miałeś wracać do pracy - stwierdziła spokojnie, wracając do roli Franceski Moretti-zwyczajnej kobiety a nie wyrachowanej aktorki i redaktorki żywiącej się ludzkim nieszczęściem. Domyślając się, że sytuacja ta może nieprędko się powtórzyć, dodała:
- Zależy czy pytasz o okres po największym błędzie mojego życia, czy o okres po przyjeździe tutaj - zatkała czerwony długopisik, kładąc go na kołdrze wraz z kartkami. - Zresztą, sprawy z teraz łączą się bezpośrednio z tamtymi, więc nie wiem czy rzeczywiście chcesz tego słuchać, Vincencie - uśmiechnęła się lekko, bo samymi kącikami ust, ale z pewnością szczerze.
Re: Sala nr 1
Mężczyzna pochylił się do przodu i wsparł łokcie na udach, splatając przed sobą dłonie.
- Cały czas jestem w pracy - wzruszył ledwo zauważalnie ramionami, smagając spojrzeniem kolorową pościel. Jej gryzący, chemiczny zapach idealnie zgrywał się z surowym, szpitalnym wystrojem.
Chciał, by jednak wyszła na żądanie. Albo chociaż zasnęła. Spotkanie dawnej miłości zawsze wyzwala w człowieku nostalgię. Rozpościera się przed nim droga, którą nie poszedł. Perspektywa całkiem innego życia, gdyby wszystko ułożyło się inaczej. Moretii już nic go nie obchodziła, lecz jej słowa boleśnie dotykały jego przeszłości. Starych ran.
- Minęło już dziesięć lat - odparł powoli - Czas skończyć z oglądaniem się za siebie.
Cramer wsparł brodę na rozpostartej dłoni. Jego palec wskazujący rozpoczął wędrówkę po pokrytej szorstką szczeciną skórze. Zupełnie bezwiednie i nieświadomie.
- Mów. Śmiało.
- Cały czas jestem w pracy - wzruszył ledwo zauważalnie ramionami, smagając spojrzeniem kolorową pościel. Jej gryzący, chemiczny zapach idealnie zgrywał się z surowym, szpitalnym wystrojem.
Chciał, by jednak wyszła na żądanie. Albo chociaż zasnęła. Spotkanie dawnej miłości zawsze wyzwala w człowieku nostalgię. Rozpościera się przed nim droga, którą nie poszedł. Perspektywa całkiem innego życia, gdyby wszystko ułożyło się inaczej. Moretii już nic go nie obchodziła, lecz jej słowa boleśnie dotykały jego przeszłości. Starych ran.
- Minęło już dziesięć lat - odparł powoli - Czas skończyć z oglądaniem się za siebie.
Cramer wsparł brodę na rozpostartej dłoni. Jego palec wskazujący rozpoczął wędrówkę po pokrytej szorstką szczeciną skórze. Zupełnie bezwiednie i nieświadomie.
- Mów. Śmiało.
Re: Sala nr 1
Ostatecznie zgarnęła kartki, wkładając je z powrotem do torby, a potem położyła się na boku, przodem do Cramera, jednocześnie nakrywając się kołdrą po samą brodę.
- Z pewnością - uniosła lewą brew nieco wyżej niż prawą, spoglądając na mężczyznę. Nie wiedziała czemu to robił, czy traktował ją jak resztę pacjentów czy po postu miał skłonności masochistyczne, ale jak na razie się tym nie interesowała. Nabrała powietrza, aż w końcu zaczęła mówić:
- Po studiach, po powrocie do Florencji zmarła moja matka, ojciec zamknął się w sobie a przy okazji w swoim pokoiku, sytuacja w rodzinie zaczęła się pogarszać. Dziwnie było zostać z dnia na dzień żywicielem rodziny, wiesz? Do tego moi bracia... z bólem serca to mówię, ale jeden jest głupszy od drugiego. Nino opiekuje się ojcem, jednak nic nie robi prócz czarnych interesów, Philip zamiast wziąć się do pożytecznej pracy to robi sobie dzieci jak króliki i obydwoje liczą na to, że skoro tutaj przyjechałam i zarabiam całkiem nieźle to będę ich utrzymywać do końca życia - zrobiła krótką pauzę, pozwalając uzdrowicielowi przetrawić informacje, które mu dała. Oczywistym było, że znał jej rodzinę. O śmierci jej matki nie wiedział, bo skąd, o depresji ojca tym bardziej, dlatego nie była pewna czy dobrze zrobiła mówiąc mu to w związku z tym, że i tak nie przejawiał wielkiej ochoty do rozmowy z nią. - A teraz... niby przeprowadziłam się z mugolskich slumsów do kamienicy, ale co mi z tego, skoro mój dzień wygląda zawsze tak samo. Ostatnio nie mam nawet ochoty na gotowanie, tylko żywię się tymi śmieciami... praca, praca też przestała mnie satysfakcjonować - wstrzymaj wodze Moretti, bo zaraz dobrowolnie powiesz kim jesteś z zawodu - momentalnie ugryzła się w język, przytykając dłoń do ust. Zabolało, ale jej tajemnica była cała. - W zasadzie rozważam powrót do domu.
- Z pewnością - uniosła lewą brew nieco wyżej niż prawą, spoglądając na mężczyznę. Nie wiedziała czemu to robił, czy traktował ją jak resztę pacjentów czy po postu miał skłonności masochistyczne, ale jak na razie się tym nie interesowała. Nabrała powietrza, aż w końcu zaczęła mówić:
- Po studiach, po powrocie do Florencji zmarła moja matka, ojciec zamknął się w sobie a przy okazji w swoim pokoiku, sytuacja w rodzinie zaczęła się pogarszać. Dziwnie było zostać z dnia na dzień żywicielem rodziny, wiesz? Do tego moi bracia... z bólem serca to mówię, ale jeden jest głupszy od drugiego. Nino opiekuje się ojcem, jednak nic nie robi prócz czarnych interesów, Philip zamiast wziąć się do pożytecznej pracy to robi sobie dzieci jak króliki i obydwoje liczą na to, że skoro tutaj przyjechałam i zarabiam całkiem nieźle to będę ich utrzymywać do końca życia - zrobiła krótką pauzę, pozwalając uzdrowicielowi przetrawić informacje, które mu dała. Oczywistym było, że znał jej rodzinę. O śmierci jej matki nie wiedział, bo skąd, o depresji ojca tym bardziej, dlatego nie była pewna czy dobrze zrobiła mówiąc mu to w związku z tym, że i tak nie przejawiał wielkiej ochoty do rozmowy z nią. - A teraz... niby przeprowadziłam się z mugolskich slumsów do kamienicy, ale co mi z tego, skoro mój dzień wygląda zawsze tak samo. Ostatnio nie mam nawet ochoty na gotowanie, tylko żywię się tymi śmieciami... praca, praca też przestała mnie satysfakcjonować - wstrzymaj wodze Moretti, bo zaraz dobrowolnie powiesz kim jesteś z zawodu - momentalnie ugryzła się w język, przytykając dłoń do ust. Zabolało, ale jej tajemnica była cała. - W zasadzie rozważam powrót do domu.
Re: Sala nr 1
Robił to tylko dlatego, że należało to do jego obowiązków. Gdyby którykolwiek z innych uzdrowicieli zauważył u kobiety zaczątki zniechęcenia do codzienności i depresji, po spisaniu tego w swoim raporcie i tak wezwałby go na konsultację.
Słuchając melodyjnego tonu jej głosu i poszczególnych słów z całych sił starał się wejść w rolę psychiatry. W przeciwnym razie nie mógłby przetrawić tych informacji, nie skąpiąc kobiecie złośliwości. Doskonale wiedział jak czuje się osoba, na której barkach spoczywa utrzymanie całej rodziny. Sam został postawiony w takiej sytuacji, gdy miał zaledwie szesnaście lat. Nie mógł nawet legalnie podjąć pracy zarobkowej.
Gdy wspomniała o ojcu, przed oczyma jak żywy stanął mu siwy, tęgi mężczyzna o szerokim i szczerym uśmiechu. Lucas Moretti. Mało brakowało, by i Vincent zaczął mówić i myśleć o nim, jak o własnym ojcu. Tym większe zaskoczenie wywołała w nim informacja o jego pogarszającym się stanie ducha.
- Nie próbowaliście wysłać go do specjalisty? - brunet oparł się na krześle, a wąskie szczebelki zaczęły boleśnie wpijać się w jego kręgosłup.
Któż mógł wiedzieć więcej o niesfornym rodzeństwie, jeśli nie Vincent. Może i Noemi nie zaczęła jeszcze prowadzić szemranych interesów, ale zapewne była już bardzo blisko.
- Czas odciąć pępowinę. Jedyne co na nich podziała, to terapia szokowa. Jesteś pewna, że pieniądze które przesyłasz na ojca faktycznie idą na jego utrzymanie? Chcesz znać moje zdanie? Zabierz Lucasa od Nino, pieniądze przeznacz na prywatną opiekunkę do osób starszych albo pielęgniarkę środowiskową i będziesz mieć spokojne sumienie. To już duzi chłopcy. Poradzą sobie. Utrzymując ich robisz im tylko krzywdę.
Za oknem potoczył się donośny odgłos grzmotu. Vincent zerknął w tamtym kierunku. Czarne chmury zasnuły już całe niebo. Nie trzeba było długo czekać, by drobny deszcz zaczął dudnić w szybę.
- Jak długo to trwa? - spytał po chwili, powracając i myślami i spojrzeniem do Włoszki, by sprecyzować pytanie - To zniechęcenie?
Słuchając melodyjnego tonu jej głosu i poszczególnych słów z całych sił starał się wejść w rolę psychiatry. W przeciwnym razie nie mógłby przetrawić tych informacji, nie skąpiąc kobiecie złośliwości. Doskonale wiedział jak czuje się osoba, na której barkach spoczywa utrzymanie całej rodziny. Sam został postawiony w takiej sytuacji, gdy miał zaledwie szesnaście lat. Nie mógł nawet legalnie podjąć pracy zarobkowej.
Gdy wspomniała o ojcu, przed oczyma jak żywy stanął mu siwy, tęgi mężczyzna o szerokim i szczerym uśmiechu. Lucas Moretti. Mało brakowało, by i Vincent zaczął mówić i myśleć o nim, jak o własnym ojcu. Tym większe zaskoczenie wywołała w nim informacja o jego pogarszającym się stanie ducha.
- Nie próbowaliście wysłać go do specjalisty? - brunet oparł się na krześle, a wąskie szczebelki zaczęły boleśnie wpijać się w jego kręgosłup.
Któż mógł wiedzieć więcej o niesfornym rodzeństwie, jeśli nie Vincent. Może i Noemi nie zaczęła jeszcze prowadzić szemranych interesów, ale zapewne była już bardzo blisko.
- Czas odciąć pępowinę. Jedyne co na nich podziała, to terapia szokowa. Jesteś pewna, że pieniądze które przesyłasz na ojca faktycznie idą na jego utrzymanie? Chcesz znać moje zdanie? Zabierz Lucasa od Nino, pieniądze przeznacz na prywatną opiekunkę do osób starszych albo pielęgniarkę środowiskową i będziesz mieć spokojne sumienie. To już duzi chłopcy. Poradzą sobie. Utrzymując ich robisz im tylko krzywdę.
Za oknem potoczył się donośny odgłos grzmotu. Vincent zerknął w tamtym kierunku. Czarne chmury zasnuły już całe niebo. Nie trzeba było długo czekać, by drobny deszcz zaczął dudnić w szybę.
- Jak długo to trwa? - spytał po chwili, powracając i myślami i spojrzeniem do Włoszki, by sprecyzować pytanie - To zniechęcenie?
Re: Sala nr 1
Uśmiechnęła się lekko, obracając na plecy. Nie mogła sobie znaleźć wygodnej pozycji w tym przeklętym szpitalnym łóżku, stąd kombinowała jak koń pod górę.
- Ach, znasz mojego ojca - odparła, jednak dla przypomnienia mu po kim odziedziczyła część genów, dodała: - Nie chciał iść, a jak ktoś po dobroci przyszedł do niego to nie chciał rozmawiać. Zamknął swój kramik, zamknął się w pokoju i zaczął tam robić Bóg wie co - później musiała zastanowić się nad kolejnymi słowami Włocha. Terapia szokowa... może i byłoby to skuteczne, ale obawiała się, że gdyby wróciła tam po miesiącu to zastałaby Sodomę i Gomorę zamiast przytulnego domku z zadbanym ogródkiem. Westchnąwszy, odwróciła wzrok w stronę okna, podkurczając nogi w kolanach a jedną z rąk wsunęła sobie pod głowę, dłoń wplatając w kasztanowe i splątane od wiercenia się włosy.
- Pewności nigdy nie ma. Ale zadbałam o to jakoś. Ta pani z domu obok, powinieneś kojarzyć która - w końcu to ona zachwycała się nad tym jak razem ładnie wyglądamy - pilnuje, żeby Nino nie wydawał tych pieniędzy na głupoty. Pieniądze najpierw trafiają do niej, a później ona pomaga mojemu bratu w odpowiednim zagospodarowaniu ich, jednak zawsze trochę ich zostaje na jakieś nieprzewidziane wydatki. Co ja mogę? Musiałabym ojca ściągnąć tutaj albo rzeczywiście tam wrócić, bo obcych do domu nie wpuści - przez jej twarz przemknął bliżej nieokreślony grymas wraz z uderzeniem pioruna gdzieś w okolicy. Lubiła burzę, lubiła deszcz, więc tym bardziej podobało jej się to, że w końcu nie będzie musiała smażyć się w słońcu, które w połączeniu z angielskim klimatem było nie do wytrzymania. Ostatnie pytanie spowodowało, że poczuła jak jej gardło ściska się niebezpiecznie, uniemożliwiając jej mowę.
- Od naszego pierwszego spotkania tutaj, Vincencie - odparła po dłuższej chwili milczenia, nie odwracając się nawet w stronę mężczyzny. Wolała, żeby nie widział jej miny. Poza tym mogła skłamać, ale nie widziała w tym najmniejszego sensu i kłamanie w życiu codziennym powoli stawało się dla niej uciążliwe.
Zgodnie z tym co powiedział Vincent przed wyjściem z sali, na drugi dzień rzeczywiście opuściła szpital obładowana dobrymi radami i tym co ma robić a czego nie.
- Ach, znasz mojego ojca - odparła, jednak dla przypomnienia mu po kim odziedziczyła część genów, dodała: - Nie chciał iść, a jak ktoś po dobroci przyszedł do niego to nie chciał rozmawiać. Zamknął swój kramik, zamknął się w pokoju i zaczął tam robić Bóg wie co - później musiała zastanowić się nad kolejnymi słowami Włocha. Terapia szokowa... może i byłoby to skuteczne, ale obawiała się, że gdyby wróciła tam po miesiącu to zastałaby Sodomę i Gomorę zamiast przytulnego domku z zadbanym ogródkiem. Westchnąwszy, odwróciła wzrok w stronę okna, podkurczając nogi w kolanach a jedną z rąk wsunęła sobie pod głowę, dłoń wplatając w kasztanowe i splątane od wiercenia się włosy.
- Pewności nigdy nie ma. Ale zadbałam o to jakoś. Ta pani z domu obok, powinieneś kojarzyć która - w końcu to ona zachwycała się nad tym jak razem ładnie wyglądamy - pilnuje, żeby Nino nie wydawał tych pieniędzy na głupoty. Pieniądze najpierw trafiają do niej, a później ona pomaga mojemu bratu w odpowiednim zagospodarowaniu ich, jednak zawsze trochę ich zostaje na jakieś nieprzewidziane wydatki. Co ja mogę? Musiałabym ojca ściągnąć tutaj albo rzeczywiście tam wrócić, bo obcych do domu nie wpuści - przez jej twarz przemknął bliżej nieokreślony grymas wraz z uderzeniem pioruna gdzieś w okolicy. Lubiła burzę, lubiła deszcz, więc tym bardziej podobało jej się to, że w końcu nie będzie musiała smażyć się w słońcu, które w połączeniu z angielskim klimatem było nie do wytrzymania. Ostatnie pytanie spowodowało, że poczuła jak jej gardło ściska się niebezpiecznie, uniemożliwiając jej mowę.
- Od naszego pierwszego spotkania tutaj, Vincencie - odparła po dłuższej chwili milczenia, nie odwracając się nawet w stronę mężczyzny. Wolała, żeby nie widział jej miny. Poza tym mogła skłamać, ale nie widziała w tym najmniejszego sensu i kłamanie w życiu codziennym powoli stawało się dla niej uciążliwe.
Zgodnie z tym co powiedział Vincent przed wyjściem z sali, na drugi dzień rzeczywiście opuściła szpital obładowana dobrymi radami i tym co ma robić a czego nie.
Re: Sala nr 1
Ross dotrzymywał towarzystwa cioteczce Rosalie, aż ta nie zaczęła rodzić. W końcu wyszło na to, że Davies został sam na korytarzu, a obie kobiety rodziły. Student chodził w te i wewte, aż nagle został powiadomiony, że ma synka. W jego oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Poczekał, aż Juliette wraz z Benjaminem zostaną przewiezieni do sali i wtedy ruszył w tamtym kierunku. Wszedł bez pukania do pomieszczenia. Był pełen szczęścia. Już wcześniej przygotowali wszystko, co może przydać się malcowi. Ross miał ze sobą torbę ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami dla Juliette i ich dzieciątka. Położył torbę obok łóżka i przysiadł na jego skraju.
- Jaki Ty jesteś śliczny, Benjaminie - powiedział cicho, dotykając delikatnie główki swojego synka.
Dom ma, to tak jakby go wybudował, syn mu się urodził, więc teraz tylko wypada posadzić drzewo i Ross będzie czuł się w pełni mężczyzną. Teraz tylko trzeba jakoś przygotować ślub i wszystko będzie, jak powinno być.
- Jaki Ty jesteś śliczny, Benjaminie - powiedział cicho, dotykając delikatnie główki swojego synka.
Dom ma, to tak jakby go wybudował, syn mu się urodził, więc teraz tylko wypada posadzić drzewo i Ross będzie czuł się w pełni mężczyzną. Teraz tylko trzeba jakoś przygotować ślub i wszystko będzie, jak powinno być.
Re: Sala nr 1
Kiedy Ross pojawił się w progu, Juliette odwróciła głowę w jego stronę, a na jej twarzy tkwił szeroki uśmiech. W międzyczasie również i jej w oczach stanęły łzy, chociaż nie była tego do końca świadoma.
- Zostałeś ojcem - stwierdziła, po czym znów utkwiła na chwilę wzrok w oczkach Benjamina, takich samych zielonych oczach jakie posiadał jego tatuś. I to właśnie na te zielone oczy przeniosła wzrok po krótkiej chwili. - Mamy synka... - przekazała Rossowi wesołą nowinę, którą już zapewne słyszał, jednak w tym momencie to było chyba akurat najmniej istotne.
Kiedy chłopak usiadł na skraju łóżka i pogłaskał maluszka po główce, podniosła się lekko i przybliżyła się nieco do niego.
- Popatrz Benio kto to do ciebie przyszedł... Przywitaj się z tatusiem - zwróciła się do chłopca, cichutko, nie zważając na to że on nie bardzo rozumiał co się do niego mówiło. - Chcesz wziąć go na ręce? - zapytała Rossa, gotowa ułożyć Benka na rękach tatusia.
- Zostałeś ojcem - stwierdziła, po czym znów utkwiła na chwilę wzrok w oczkach Benjamina, takich samych zielonych oczach jakie posiadał jego tatuś. I to właśnie na te zielone oczy przeniosła wzrok po krótkiej chwili. - Mamy synka... - przekazała Rossowi wesołą nowinę, którą już zapewne słyszał, jednak w tym momencie to było chyba akurat najmniej istotne.
Kiedy chłopak usiadł na skraju łóżka i pogłaskał maluszka po główce, podniosła się lekko i przybliżyła się nieco do niego.
- Popatrz Benio kto to do ciebie przyszedł... Przywitaj się z tatusiem - zwróciła się do chłopca, cichutko, nie zważając na to że on nie bardzo rozumiał co się do niego mówiło. - Chcesz wziąć go na ręce? - zapytała Rossa, gotowa ułożyć Benka na rękach tatusia.
Re: Sala nr 1
Davies przywykł do tego, że jego dziewczyna jest w ciąży, lecz nie dochodziło do niego jeszcze to, że będzie... że JEST ojcem. Widząc malutkiego Benia w rękach Juliette myślał, że to kolejny braciszek - w końcu ma tyle rodzeństwa, że czuje, jakby to nie było jego dziecko.
Zostałeś ojcem, Mamy synka, Przywitaj się z tatusiem - te słowa zaczynały kołować w jego umyśle. Słyszał je tak wyraźnie... Z jednej strony był szczęśliwy, z drugiej zaś zaczynały rosnąć w nim wątpliwości czy dziecko jest czymś, co powinno być w tym momencie. Chłopak popatrzył w oczy swojego synka. Jest do mnie taki podobny, pomyślał. Spojrzał na młodą mamę i uśmiechnął się. Pocałował ją delikatnie i znów zwrócił wzrok na Benjamina.
- Kocham Wam - rzekł. - Tak, daj mi go - odparł po chwili namysłu.
Wziął chłopca na ręce. Miał już opanowane trzymanie dzieci, chociaż ostatni raz trzymał dziecko na rękach ładnych parę lat temu, a tym dzieckiem oczywiście była Lilian. Teraz trzyma na rękach swojego synka. Wpatrywał się w niego jak w obrazek.
- Benjamin Christian Davies. Witaj na świecie synku - szepnął i wzruszył się.
Jak dziecko potrafi zmiękczyć twardziela (chociaż Ross twardzielem nie jest).
Zostałeś ojcem, Mamy synka, Przywitaj się z tatusiem - te słowa zaczynały kołować w jego umyśle. Słyszał je tak wyraźnie... Z jednej strony był szczęśliwy, z drugiej zaś zaczynały rosnąć w nim wątpliwości czy dziecko jest czymś, co powinno być w tym momencie. Chłopak popatrzył w oczy swojego synka. Jest do mnie taki podobny, pomyślał. Spojrzał na młodą mamę i uśmiechnął się. Pocałował ją delikatnie i znów zwrócił wzrok na Benjamina.
- Kocham Wam - rzekł. - Tak, daj mi go - odparł po chwili namysłu.
Wziął chłopca na ręce. Miał już opanowane trzymanie dzieci, chociaż ostatni raz trzymał dziecko na rękach ładnych parę lat temu, a tym dzieckiem oczywiście była Lilian. Teraz trzyma na rękach swojego synka. Wpatrywał się w niego jak w obrazek.
- Benjamin Christian Davies. Witaj na świecie synku - szepnął i wzruszył się.
Jak dziecko potrafi zmiękczyć twardziela (chociaż Ross twardzielem nie jest).
Re: Sala nr 1
Do Julie znacznie szybciej dotarł fakt iż została mamą. Zapewne wpłynął na to fakt, iż wydanie tego szkraba na świat, nie było wcale takie łatwe. Zważając więc na to, ile bólu przeżyła podczas porodu, kiedy tylko dostała chłopca do rąk, wiedziała że to jej synek. Inna sprawa że przez 9 miesięcy ten szkrab zamieszkiwał w jej brzuchu.
Dziewczyna miała znowu odwrotnie. Od kiedy tylko dowiedziała się o tym że jest w ciąży, obawiała się że nie nadaje się do bycia matką, że to za wcześnie, że nie jest gotowa... teraz, kiedy już nie było odwrotu, nie obawiała się. Trzymając Benia w objęciach, wszystkie obawy odeszły w zapomnienie. Była zbyt szczęśliwa żeby jakieś wątpliwości ją teraz nawiedzały. Zapewne jeszcze nie raz przyjdą, z czasem okażę się, że macierzyństwo do najprostszych zadań nie należy... ale tym się będzie Jula martwić kiedy indziej.
- Ma twoje oczy - wymamrotała, jakby słyszała myśli Rossa. A potem jeszcze dodała - Ja Ciebie też kocham, Ross... - powiedziała jeszcze, wciąż z tym uśmiechem od ucha do ucha. Nie nalegała żeby wziął chłopca na ręce, bo wiedziała że to bywa trudne dla świeżo upieczonych tatusiów. Chociaż z jednej strony, Ross do tej pory miał styczność z niemowlakami, to jednak był jego syn, więc też trochę co innego... Ale dała mu czas na zastanowienie, a kiedy w końcu stwierdził że chce wziąć małego, ułożyła mu go delikatnie na ręce. Sama podniosła się jeszcze bardziej i zbliżyła do Rossa, żeby objąć go w pasie. Głowę oparła na jego ramieniu i w ten sposób znów mogła wpatrywać się w swój skarb.
Dziewczyna miała znowu odwrotnie. Od kiedy tylko dowiedziała się o tym że jest w ciąży, obawiała się że nie nadaje się do bycia matką, że to za wcześnie, że nie jest gotowa... teraz, kiedy już nie było odwrotu, nie obawiała się. Trzymając Benia w objęciach, wszystkie obawy odeszły w zapomnienie. Była zbyt szczęśliwa żeby jakieś wątpliwości ją teraz nawiedzały. Zapewne jeszcze nie raz przyjdą, z czasem okażę się, że macierzyństwo do najprostszych zadań nie należy... ale tym się będzie Jula martwić kiedy indziej.
- Ma twoje oczy - wymamrotała, jakby słyszała myśli Rossa. A potem jeszcze dodała - Ja Ciebie też kocham, Ross... - powiedziała jeszcze, wciąż z tym uśmiechem od ucha do ucha. Nie nalegała żeby wziął chłopca na ręce, bo wiedziała że to bywa trudne dla świeżo upieczonych tatusiów. Chociaż z jednej strony, Ross do tej pory miał styczność z niemowlakami, to jednak był jego syn, więc też trochę co innego... Ale dała mu czas na zastanowienie, a kiedy w końcu stwierdził że chce wziąć małego, ułożyła mu go delikatnie na ręce. Sama podniosła się jeszcze bardziej i zbliżyła do Rossa, żeby objąć go w pasie. Głowę oparła na jego ramieniu i w ten sposób znów mogła wpatrywać się w swój skarb.
Re: Sala nr 1
Macierzyństwo naprawdę do najprostszych nie należy. Na szczęście Ross ma trochę więcej rodzeństwa niż Juliette i to rodzeństwo jest młodsze, więc coś tam wie, jak opiekować się dziećmi. Jest w końcu drugim co do wieku dzieckiem państwa Davies. Opiekował się Dylanem, Samanthą i Lilian, więc raczej da sobie radę. Gorzej właściwie opiekować się i siostrami, które mieszkają w jego domu i małym dzieckiem, które do tego domu zawędruje. Mogą pojawić się jakieś małe problemy, ale tym nie powinien się teraz martwić. Pomartw się tym, jak wrócą do domu. teraz Ross powinien się cieszyć, widząc swojego malutkiego synka. Ma jego oczy, z tym bez problemu można się zgodzić. Chłopiec też ma bardzo jaśniutkie włoski. Kiedy Juliette objęła Rossa, Benjamin wyciągnął rączkę spod rożka i zawędrował nią ku górze ku okularom swojego tatusia. Chwycił je i pociągnął do siebie. Ross zaśmiał się z tego, co zrobił ich mały synek.
- Obyś nie musiał ich nosić, maluchu -powiedział już rozluźnionym tonem.
Wyczyn Benka na pewno przejdzie do historii. Młody ojciec położył głowę na czubku głowy swojej narzeczonej i uśmiechnął się.
- Pewnie jesteś zmęczona - stwierdził po chwili odrywając się od panienki Griffiths i patrząc na nią. - Zdrzemnij się, a ja się zajmę naszym synkiem. Odpoczynek dobrze Ci zrobi, a gdyby mały chciał jeść czy coś to Cię obudzę - dodał wspaniałomyślnie.
- Obyś nie musiał ich nosić, maluchu -powiedział już rozluźnionym tonem.
Wyczyn Benka na pewno przejdzie do historii. Młody ojciec położył głowę na czubku głowy swojej narzeczonej i uśmiechnął się.
- Pewnie jesteś zmęczona - stwierdził po chwili odrywając się od panienki Griffiths i patrząc na nią. - Zdrzemnij się, a ja się zajmę naszym synkiem. Odpoczynek dobrze Ci zrobi, a gdyby mały chciał jeść czy coś to Cię obudzę - dodał wspaniałomyślnie.
Re: Sala nr 1
No tak, Juliette nie miała do tej pory styczności z dziećmi. Była najmłodsza z rodzeństwa, no i nikt z rodziny nie dorobił się jeszcze dziecka... Dlatego obawiała się tego, czy aby na pewno sobie poradzą. Niby zawsze mogła poprosić o pomoc swoich rodziców, czy braci, no ale też nie chciałaby ciągle zawracać im głowy. Bo przecież mają też i swoje sprawy na głowie.
Zaśmiała się widząc co to wyczynia ten ich mały rozrabiaka... Chwilę jeszcze siedzieli w milczeniu, przyglądając się maluszkowi. A kiedy Ross odsunął się od niej, uniosła brwi ku górze. Fakt, była zmęczona, o czym zdążyła już w międzyczasie zapomnieć. No ale miał chłopak rację, przyda jej się troszkę snu. Pocałowała więc jeszcze chłopaka po raz ostatni, posłała maluszkowi jeszcze jedno spojrzenie i położyła się spać.
- Dziękuje - szepnęła jeszcze do Rossa, po czym odwróciła się na drugi bok i zamknęła oczy. Była tak zmęczona, że po chwili już smacznie sobie spała.
Zaśmiała się widząc co to wyczynia ten ich mały rozrabiaka... Chwilę jeszcze siedzieli w milczeniu, przyglądając się maluszkowi. A kiedy Ross odsunął się od niej, uniosła brwi ku górze. Fakt, była zmęczona, o czym zdążyła już w międzyczasie zapomnieć. No ale miał chłopak rację, przyda jej się troszkę snu. Pocałowała więc jeszcze chłopaka po raz ostatni, posłała maluszkowi jeszcze jedno spojrzenie i położyła się spać.
- Dziękuje - szepnęła jeszcze do Rossa, po czym odwróciła się na drugi bok i zamknęła oczy. Była tak zmęczona, że po chwili już smacznie sobie spała.
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Szpital Świętego Munga :: I piętro :: Sale chorych
Strona 3 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach