Pokój gentlemanów
4 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Inne miejsca w Londynie :: Złoty Feniks :: Część restauracyjna
Strona 1 z 1
Pokój gentlemanów
Stali bywalcy Złotego Feniksa doskonale wiedzą, że najważniejsze decyzje wcale nie zapadają podczas uroczystych kolacji. Znakomita większość wizytujących w restauracji mężczyzn ostatecznie najwięcej czasu spędza właśnie w tym niewielkim pomieszczeniu wypełnionym zapachem drogich cygar i dźwiękiem brzęczących w sakiewkach galeonów, stanowiących główną stawkę w grach hazardowych.
Trunki zamawia się tu poprzez wybranie odpowiedniego kieliszka ze złotej tacy stojącej na jednym ze stołów - gdy zdecydujesz się na sześciokątną szklankę i chwycisz ją w dłoń, jej wnętrze napełni się bursztynową szkocką; gdy wybierzesz kieliszek do koniaku - pojawi się w nim koniak.
Wszelkie rodzaje cygar, jakie kiedykolwiek powstały ułożone są w długim rzędzie i czekają tylko, aż po nie sięgniesz.
Mistrz Gry
Re: Pokój gentlemanów
Jego córka wychodzi za mąż. Za jakieś 2 tygodnie. Za mąż. A on się na to zgodził. On - Marco Castellani, król miotły z 1995 roku, dał się wrobić swojej jedynej córeczce. Chyba miał za miękkie serce, chyba powinien się postawić i wyprawić jakieś morały, że jest za młoda, że ma myśleć o karierze, przyszłości, a nie o ślubach z Vulkodlakiem, może jeszcze zaraz mu wyskoczy, że zostanie dziadkiem?!
Zmarszczył brwi i pokręcił głową na tą myśl by zaraz to wlać w swe gardło spora ilość dobrej starej whiskey. Musiał odreagować to wszystko, bo cały ostatni miesiąc kręcił się wokół tego jedynego dnia, mogłoby go nie być, gdyby był jak Hyperion, ale on za bardzo chyba chciał by Suzanne była szczęśliwa, a to zamążpójście chyba sprawi, że będzie... chociaż, jak mu wywinie numer z jakimś rozwodem za rok albo dwa lata to ją zabije i zabije Aleksego, już mu chyba o tym wspomniał, że jak tylko sprawi, że ta przez niego zapłacze może spieprzać do swojej zimnej Rosji ale i tak go dopadnie choćby na krańcu Syberii.
"Gdzie ten Luis?" przeszło mu przez myśl kiedy spojrzał na drzwi, które rzadko się otwierały, bo mało kto tu dzisiaj przebywał, w sumie jak zawsze, trzeba mieć w końcu specjalne względy by należeć do tego klubu, większe niż samo dostanie się do Złotego Feniksa, Castellani takie prawo mieli, to chyba nie podlega żadnej dyskusji. Mieli się spotkać, mieli wypić jak rodzeni bracia, mieli popatrzeć na kelnerki, jakoś ostatnio się mijali. Co z tego, ze Marco prawie mógłby być jego ojcem, był jednak bratem i to jedynym.
Zmarszczył brwi i pokręcił głową na tą myśl by zaraz to wlać w swe gardło spora ilość dobrej starej whiskey. Musiał odreagować to wszystko, bo cały ostatni miesiąc kręcił się wokół tego jedynego dnia, mogłoby go nie być, gdyby był jak Hyperion, ale on za bardzo chyba chciał by Suzanne była szczęśliwa, a to zamążpójście chyba sprawi, że będzie... chociaż, jak mu wywinie numer z jakimś rozwodem za rok albo dwa lata to ją zabije i zabije Aleksego, już mu chyba o tym wspomniał, że jak tylko sprawi, że ta przez niego zapłacze może spieprzać do swojej zimnej Rosji ale i tak go dopadnie choćby na krańcu Syberii.
"Gdzie ten Luis?" przeszło mu przez myśl kiedy spojrzał na drzwi, które rzadko się otwierały, bo mało kto tu dzisiaj przebywał, w sumie jak zawsze, trzeba mieć w końcu specjalne względy by należeć do tego klubu, większe niż samo dostanie się do Złotego Feniksa, Castellani takie prawo mieli, to chyba nie podlega żadnej dyskusji. Mieli się spotkać, mieli wypić jak rodzeni bracia, mieli popatrzeć na kelnerki, jakoś ostatnio się mijali. Co z tego, ze Marco prawie mógłby być jego ojcem, był jednak bratem i to jedynym.
Re: Pokój gentlemanów
Uwielbiam bycie Castellanim. To chyba najlepsze co mnie w życiu spotkało, serio. Dostałem urodę, dostałem pieniądze i dostałem rozum. Najlepszy pakiet na start. Z wiekiem dochodziły bonusy. Bonusy takie jak nielimitowana wejściówka do Złotego Feniksa plus Klubu Dżentelmenów. Może i nie jestem dżentelmenem, a z pewnością jestem trochę zbyt młody żeby mieć tu członkostwo, ale na Merlina. Jestem Castellani. To otwiera wszystkie drzwi- zawsze.
Pewnym siebie krokiem wchodzę do środka i drzwi automatycznie się za mną zamykają. Jedną ręką rozwiązując krawat drugą sięgam po szklaneczkę która od razu napełnia się Ognistą najlepszej jakości. Jestem spóźniony? Może i jestem. Spóźniłem się, bo czekałem na tego przeklętego Greengrassa, bo miał do mnie przyjść z jakąś umową na którą wypadałoby rzucić okiem. Dałem mu czas, czekałem na niego, a on nie przyszedł. Przeklęty Greengrass. Nie będę się jednak tłumaczyć ze spóźnienia. Lepiej udawać, że to Marco przyszedł za wcześnie i taką obejmuję taktykę na dzień dobry.
- Buenas noches staruszku. - rzucam dość rozbawionym tonem siadając naprzeciwko mojego jedynego brata. To nic, że mógłby być moim ojcem, bo jest tak stary. Jest moim kumplem. Naprawdę dobrym kumplem i ufam mu jak nikomu innemu na tym świecie. To nic, że jest stary. To nawet nie starość. To doświadczenie.
- Kupiłeś już garnitur na ślub swojej księżniczki? - ciężko mi ukryć jak bardzo bawi mnie ta cała sytuacja. Nie mam nawet co ukrywać, bo Marco dokładnie wie jaki stosunek mam do związków małżeńskich, a ty bardziej jaki mam stosunek do związków małżeńskich małoletnich czarownic i równie małoletnich czarodziei, a czy tego chcieli czy też nie dla mnie zaliczali się do kategorii małoletnich. Mieli mniej lat niż ja, więc byli małoletni. Proste. Do końca uporałem się z krawatem chowając go do kieszeni marynarki i uśmiechnąłem się do niego ze szczerym zadowoleniem. Byłem dzisiaj w wyjątkowo dobrym nastroju co z resztą było widać na pierwszy rzut oka. Upiłem łyk bursztynowej cieczy patrząc na niego z błyskiem w oku.
- Chociaż bardziej ciekawi mnie to czy zaprosiłeś jakąś kobitkę na ten rodzinny zlot... - te słowa wypowiedziałem po hiszpańsku, bo to najbezpieczniejsza opcja rozmowy. Mało kto znał nasz ojczysty język w tej zimnej i deszczowej Anglii. Milej mi się rozmawiało po hiszpańsku. Nie muszę się przy nim zbędnie gimnastykować. Jest dla mnie bardziej naturalny od angielskiego, a lubię życie zgodnie z naturą.
Pewnym siebie krokiem wchodzę do środka i drzwi automatycznie się za mną zamykają. Jedną ręką rozwiązując krawat drugą sięgam po szklaneczkę która od razu napełnia się Ognistą najlepszej jakości. Jestem spóźniony? Może i jestem. Spóźniłem się, bo czekałem na tego przeklętego Greengrassa, bo miał do mnie przyjść z jakąś umową na którą wypadałoby rzucić okiem. Dałem mu czas, czekałem na niego, a on nie przyszedł. Przeklęty Greengrass. Nie będę się jednak tłumaczyć ze spóźnienia. Lepiej udawać, że to Marco przyszedł za wcześnie i taką obejmuję taktykę na dzień dobry.
- Buenas noches staruszku. - rzucam dość rozbawionym tonem siadając naprzeciwko mojego jedynego brata. To nic, że mógłby być moim ojcem, bo jest tak stary. Jest moim kumplem. Naprawdę dobrym kumplem i ufam mu jak nikomu innemu na tym świecie. To nic, że jest stary. To nawet nie starość. To doświadczenie.
- Kupiłeś już garnitur na ślub swojej księżniczki? - ciężko mi ukryć jak bardzo bawi mnie ta cała sytuacja. Nie mam nawet co ukrywać, bo Marco dokładnie wie jaki stosunek mam do związków małżeńskich, a ty bardziej jaki mam stosunek do związków małżeńskich małoletnich czarownic i równie małoletnich czarodziei, a czy tego chcieli czy też nie dla mnie zaliczali się do kategorii małoletnich. Mieli mniej lat niż ja, więc byli małoletni. Proste. Do końca uporałem się z krawatem chowając go do kieszeni marynarki i uśmiechnąłem się do niego ze szczerym zadowoleniem. Byłem dzisiaj w wyjątkowo dobrym nastroju co z resztą było widać na pierwszy rzut oka. Upiłem łyk bursztynowej cieczy patrząc na niego z błyskiem w oku.
- Chociaż bardziej ciekawi mnie to czy zaprosiłeś jakąś kobitkę na ten rodzinny zlot... - te słowa wypowiedziałem po hiszpańsku, bo to najbezpieczniejsza opcja rozmowy. Mało kto znał nasz ojczysty język w tej zimnej i deszczowej Anglii. Milej mi się rozmawiało po hiszpańsku. Nie muszę się przy nim zbędnie gimnastykować. Jest dla mnie bardziej naturalny od angielskiego, a lubię życie zgodnie z naturą.
Re: Pokój gentlemanów
Nieco zarósł ten nasz Marek, miał nieco dłuższy zarost niż ten dwudniowy i z pewnością wyglądał na starszego niż dotychczas, ale nie żeby dochodził do wyglądu swojego ojca, bez przesady. Whiskey trzymał w jednej dłoni a w drugiej tliło się kubańskie cygaro, które pociągał co jakiś czas delektując się smakiem i zapachem oraz połączeniem ze starym bursztynowym alkoholem. Sam zaś czekał na tego swojego bracholka, przydupaska, który wcale jak na przydupasa głupi nie był w końcu zajmował się tymi urzędowymi papierkami, dokumentami i naprawdę można było na niego liczyć, nie raz w środku nocy wysyłał do niego pilną sowę by sprawdził mu jakiś świstek, bo Marcowi coś nie pasowało i jak się później okazywało słusznie nie pasowało.
Uniósł głowę gdy tylko drzwi do pokoju się otwierają a w jego progu stoi ten na którego tak czekał. Kiwnął mu szybko i ruchem dłoni wskazał mu wolne miejsce by też swą uwagę skupić na swym młodszym bracie. Wypuścił jeszcze dym z płuc i odłożył cygaro na popielniczkę.
- Już dawno wisi w szafie, nie będę wydziwiał, już cały ten ślub i przyjęcie weselne jest takie "wydziwnione" czy jak to się mówi - mruknął i przejechał sobie wolną dłonią po zaroście wyraźnie zmęczony życiem. Popatrzył na niego srogim wzrokiem, bo Luis był wyraźnie rozbawiony tym wszystkim, odkąd dowiedział się co jego bratanica kombinuje robił sobie z tego żarty i kpił, a nie powinien, bo mimo wszystko sam był w ten bajzel wciągnięty, bo był ich prawnikiem i teraz musiał uważnie obserwować ruchy Vulkodlaków czy czasem ta rodzinka czegoś nie kombinuje, wszak nie wyszło im z Greengrassami a jakby to powiedzieć udało im się wkręcić w rodzinę Castellanich poprzez ten ślub. Nie żeby ich nie lubił czy coś, bo był to poważny stary ród rosyjski, szanowany tak samo jak oni i te szkockie cwaniaki tylko miał pewne uprzedzenie i tyle, wolał dmuchać na zimne.
- Pójdę chyba sam. Miałem iść z Colette ale gdyby Suzanne mnie z nią zobaczyła już byłbym martwy, podobno ostatnio znowu miały jakąś dyskusje na mój temat czy przypadkiem nie zostanie jej macochą. Nie chcę jej denerwować, to jej dzień - powiedział i całkowicie osuszył szklankę z alkoholem, która ponownie się napełniła razem z kostkami lodu w kształcie galeonów. - A Ty, pojawisz się z kimś? Już mnie ciotki wypytywały czy nie przyprowadzisz czasami jakiegoś chłoptasia - uśmiechnął się zgryźliwie, wiedział, że Luis nie jest gejem, nie mógł być, po tych wszystkich lekcjach jak obchodzić się z kobietami, które mu udzielał nie miał prawa być gejem.
Uniósł głowę gdy tylko drzwi do pokoju się otwierają a w jego progu stoi ten na którego tak czekał. Kiwnął mu szybko i ruchem dłoni wskazał mu wolne miejsce by też swą uwagę skupić na swym młodszym bracie. Wypuścił jeszcze dym z płuc i odłożył cygaro na popielniczkę.
- Już dawno wisi w szafie, nie będę wydziwiał, już cały ten ślub i przyjęcie weselne jest takie "wydziwnione" czy jak to się mówi - mruknął i przejechał sobie wolną dłonią po zaroście wyraźnie zmęczony życiem. Popatrzył na niego srogim wzrokiem, bo Luis był wyraźnie rozbawiony tym wszystkim, odkąd dowiedział się co jego bratanica kombinuje robił sobie z tego żarty i kpił, a nie powinien, bo mimo wszystko sam był w ten bajzel wciągnięty, bo był ich prawnikiem i teraz musiał uważnie obserwować ruchy Vulkodlaków czy czasem ta rodzinka czegoś nie kombinuje, wszak nie wyszło im z Greengrassami a jakby to powiedzieć udało im się wkręcić w rodzinę Castellanich poprzez ten ślub. Nie żeby ich nie lubił czy coś, bo był to poważny stary ród rosyjski, szanowany tak samo jak oni i te szkockie cwaniaki tylko miał pewne uprzedzenie i tyle, wolał dmuchać na zimne.
- Pójdę chyba sam. Miałem iść z Colette ale gdyby Suzanne mnie z nią zobaczyła już byłbym martwy, podobno ostatnio znowu miały jakąś dyskusje na mój temat czy przypadkiem nie zostanie jej macochą. Nie chcę jej denerwować, to jej dzień - powiedział i całkowicie osuszył szklankę z alkoholem, która ponownie się napełniła razem z kostkami lodu w kształcie galeonów. - A Ty, pojawisz się z kimś? Już mnie ciotki wypytywały czy nie przyprowadzisz czasami jakiegoś chłoptasia - uśmiechnął się zgryźliwie, wiedział, że Luis nie jest gejem, nie mógł być, po tych wszystkich lekcjach jak obchodzić się z kobietami, które mu udzielał nie miał prawa być gejem.
Re: Pokój gentlemanów
I tak byłem przydupasem. Zdawałem sobie z tego sprawę. Bycie przydupasem Marca miało jednak swoje zalety i prestiże więc wolałem spokojne życie przydupasa który może wlewać w siebie tyle najdroższej whiskey na tych wyspach ile tylko chce. W zamian mimo stałej posadki w mugolskiej kancelarii specjalizującej się w rozwodach mam być na każde zawołanie. Nie raz w środku nocy obudziła mnie sowa z jakąś umową którą należy sprawdzić lub z poleceniem przygotowania jakiejś umowy. Kiedy przychodziły takie sowy moje priorytety automatycznie się zmieniały. Mogłem mieć tuzin gołych bab w swoim łóżku migdalących się na wszystkie sposoby, ale to nie zmieniłoby faktu, że siedziałbym nad umową która przyszła. Taki już jestem. Rodzina to moja największa słabość. Zbyt wiele też zawdzięczam bratu żeby kiedykolwiek odmówić mu jakiejkolwiek przysługi.
- Przynajmniej jest u nas, a nie u tych Rusków. Nie wiem czy w Londynie dostanie się zimowy kożuch w środku lata. - wzruszam z lekkim rozbawieniem ramionami i znów upijam łyk. Gdyby ślub i wesele miały się odbyć w Rosji to nie wiem czy bym się pojawił. Za zimno, tam na pewno jest za zimno. Ledwie daję radę w angielskich warunkach atmosferycznych, a tam w tej całej Rosji skąd jest ten cały Vulkodlak musi być zimniej niż tutaj. Chociaż nie wiem. Nigdy tam nie byłem i pewnie nie będę. Na szczęście wszystkie sprawy związane z umowami przedmałżeńskimi załatwiłem nie ruszając się z kraju, bo mają też prawnika na wyspach. W sumie są lepsi od nas. Mają kilku prawników. My mamy tylko... no cóż- mnie. Jestem jednak skuteczny na tyle, żeby nie zatrudniać kolejnej osoby. Póki co daję radę.
- Przyjdę z sąsiadką. Okazuje się, że trafiłem do piekła na ziemi. Obok mnie mieszkają same dziesiątki przed trzydziestką, a ja nie mogę nic z tym zrobić, bo lubię swoje mieszkanie. - wygiąłem usta w podkówkę, no bo taka prawda. Marco wie co mnie boli i jak mnie boli, bo sam wie dlaczego nic z tym nie mogę zrobić. Zasady to zasady. Posuwanie swoich sąsiadek nie wchodzi w grę o ile nie planuje się zmiany adresu. A ja lubię mój adres. To adres pełen niezależności. To moje miejsce na tym okrutnym padole łez.
- Dla odmiany będzie to blondynka w moim wieku o podobnych zainteresowaniach. Ciotki będą zadowolone. - bo przecież te stare larwy zawsze muszą być zadowolone. Teraz będą. Osuszyłem swoją szklankę, ale zanim zdążyłem ją odstawić na wypolerowany blat stolika ona znów napełniła się whiskey. To się nazywa życie na poziomie. Na chwilę zmarszczyłem czoło wyraźnie się nad czymś zastanawiając, aż w końcu przybierając dla odmiany poważny ton spojrzałem na brata.
- Idę na studia. - stwierdzam poważnym tonem i sięgam po swoją szklaneczkę, aby upić kolejny łyk.
- Przynajmniej jest u nas, a nie u tych Rusków. Nie wiem czy w Londynie dostanie się zimowy kożuch w środku lata. - wzruszam z lekkim rozbawieniem ramionami i znów upijam łyk. Gdyby ślub i wesele miały się odbyć w Rosji to nie wiem czy bym się pojawił. Za zimno, tam na pewno jest za zimno. Ledwie daję radę w angielskich warunkach atmosferycznych, a tam w tej całej Rosji skąd jest ten cały Vulkodlak musi być zimniej niż tutaj. Chociaż nie wiem. Nigdy tam nie byłem i pewnie nie będę. Na szczęście wszystkie sprawy związane z umowami przedmałżeńskimi załatwiłem nie ruszając się z kraju, bo mają też prawnika na wyspach. W sumie są lepsi od nas. Mają kilku prawników. My mamy tylko... no cóż- mnie. Jestem jednak skuteczny na tyle, żeby nie zatrudniać kolejnej osoby. Póki co daję radę.
- Przyjdę z sąsiadką. Okazuje się, że trafiłem do piekła na ziemi. Obok mnie mieszkają same dziesiątki przed trzydziestką, a ja nie mogę nic z tym zrobić, bo lubię swoje mieszkanie. - wygiąłem usta w podkówkę, no bo taka prawda. Marco wie co mnie boli i jak mnie boli, bo sam wie dlaczego nic z tym nie mogę zrobić. Zasady to zasady. Posuwanie swoich sąsiadek nie wchodzi w grę o ile nie planuje się zmiany adresu. A ja lubię mój adres. To adres pełen niezależności. To moje miejsce na tym okrutnym padole łez.
- Dla odmiany będzie to blondynka w moim wieku o podobnych zainteresowaniach. Ciotki będą zadowolone. - bo przecież te stare larwy zawsze muszą być zadowolone. Teraz będą. Osuszyłem swoją szklankę, ale zanim zdążyłem ją odstawić na wypolerowany blat stolika ona znów napełniła się whiskey. To się nazywa życie na poziomie. Na chwilę zmarszczyłem czoło wyraźnie się nad czymś zastanawiając, aż w końcu przybierając dla odmiany poważny ton spojrzałem na brata.
- Idę na studia. - stwierdzam poważnym tonem i sięgam po swoją szklaneczkę, aby upić kolejny łyk.
Re: Pokój gentlemanów
Był prawnikiem i taka była jego praca, miał być na zawołanie. Marco pracę miał zupełnie inna i tez się z niej wywiązywał, na tyle na ile potrafił, bo niekiedy się nie dało, taka już praca z ludźmi była.
- Wyobrażasz sobie Suzanne w Rosji? Bo ja nie, przecież to zmarźlak jakich mało, nawet nie wiem czy w ogóle była tam u tych Vukodlaków - powiedział wzruszając ramionami i popatrzył się na bursztynowy płyn w sześciokątnej szklance. Sam też nie lubił mrozu, był jak najbardziej ciepłolubny, wręcz gorącolubny, zwłaszcza w sypialni. Jednak wesele w Rosji nigdy by się nie odbyło, on by się na to nie zgodził, słyszał, że wesela zimą są piękne ale jego rodzina raczej by się wtedy nie pojawiła a to cios i dla niego i dla panny młodej. W końcu "rodzina jest najważniejsza", motto przypominające rodziny mafijne, ale w końcu oni też nie są tak do końca czyści i zgodni z tutejszym prawem mugolskim i czarodziejów. Ale nie ma to jak te układy i znajomości, bez nich połowa Castellanich siedziałaby w jakimś więzieniu, albo nawet w Azkabanie. No dobra, może aż tak źle nie było, chociaż znalazłyby się jakieś czarne owieczki w tym Argentyńskim stadzie, takie jak Jose.
Kiedy jego braciszek zaczął się spowiadać z tego z kim to też się pojawi na ślubie swojej bratanicy, Marco przyjrzał mu się podejrzliwie z uniesioną brwią do góry. Znał te sąsiadki z kamienicy w której mieszkał, w końcu znajdowało się też mieszkanie Colette i no właśnie, ona była już blondynką. Przez myśl mu przeszło, że to może ona będzie tą sąsiadką, no ale przecież by mu o tym powiedziała i też ewidentnie ustalili, że jednak się na nim wspólnie nie pokażą, wszystko by Suzka była szczęśliwa.
- Pamiętaj, że to tylko mieszkanie, zawsze można znaleźć inne, kobiety, cóż, kobiety to co innego mój drogi, więc no musisz wybrać - uniósł ręce do góry w akcie bezradności, przecież go uczył, że jak ma zarywać do sąsiadki to musi się ograniczyć do tej jednej albo wypadałoby zmienić dzielnicę. Miał nadzieję, ze młody wziął sobie do serca jego rady.
- Tak, z pewnością będą, tym razem to przyczepią się do mnie, bo idę sam, będą te głupie gadania, że jak to tak, córka wychodzi za mąż a ojciec dalej kawalerem jest. Nawet nie wiem czy Sarah wie, że Suzanne zmienia stan cywilny, ale chyba wie, w końcu Vanadesse też wie - zamyślił się i upił kolejny spory łyk palącego przyjemnie w gardle alkoholu, Sarah to matka Suzanne, której chyba każdy Castellani już nienawidził za to co zrobiła. Była skreślona na całej linii. Pewnie gdyby dostała zaproszenie i tak by się nie pojawiła, prawdopodobnie cała by z niego nie wyszła, znając temperament Castellanich.
- Studia? Przecież już jedne ukończyłeś. Chcesz zobaczyć jak wygląda damskie skrzydło w akademiku? - uśmiechnął się szeroko przypominając sobie swoje czasy kiedy to razem z chłopakami z drużyny podkradali się do akademików, pod okna swoich fanek, które ochoczo wpuszczały ich do środka. To były czasy, takie piękne. Właśnie chyba na jednym takim "włamaniu" spłodził swoją córkę.
- Wyobrażasz sobie Suzanne w Rosji? Bo ja nie, przecież to zmarźlak jakich mało, nawet nie wiem czy w ogóle była tam u tych Vukodlaków - powiedział wzruszając ramionami i popatrzył się na bursztynowy płyn w sześciokątnej szklance. Sam też nie lubił mrozu, był jak najbardziej ciepłolubny, wręcz gorącolubny, zwłaszcza w sypialni. Jednak wesele w Rosji nigdy by się nie odbyło, on by się na to nie zgodził, słyszał, że wesela zimą są piękne ale jego rodzina raczej by się wtedy nie pojawiła a to cios i dla niego i dla panny młodej. W końcu "rodzina jest najważniejsza", motto przypominające rodziny mafijne, ale w końcu oni też nie są tak do końca czyści i zgodni z tutejszym prawem mugolskim i czarodziejów. Ale nie ma to jak te układy i znajomości, bez nich połowa Castellanich siedziałaby w jakimś więzieniu, albo nawet w Azkabanie. No dobra, może aż tak źle nie było, chociaż znalazłyby się jakieś czarne owieczki w tym Argentyńskim stadzie, takie jak Jose.
Kiedy jego braciszek zaczął się spowiadać z tego z kim to też się pojawi na ślubie swojej bratanicy, Marco przyjrzał mu się podejrzliwie z uniesioną brwią do góry. Znał te sąsiadki z kamienicy w której mieszkał, w końcu znajdowało się też mieszkanie Colette i no właśnie, ona była już blondynką. Przez myśl mu przeszło, że to może ona będzie tą sąsiadką, no ale przecież by mu o tym powiedziała i też ewidentnie ustalili, że jednak się na nim wspólnie nie pokażą, wszystko by Suzka była szczęśliwa.
- Pamiętaj, że to tylko mieszkanie, zawsze można znaleźć inne, kobiety, cóż, kobiety to co innego mój drogi, więc no musisz wybrać - uniósł ręce do góry w akcie bezradności, przecież go uczył, że jak ma zarywać do sąsiadki to musi się ograniczyć do tej jednej albo wypadałoby zmienić dzielnicę. Miał nadzieję, ze młody wziął sobie do serca jego rady.
- Tak, z pewnością będą, tym razem to przyczepią się do mnie, bo idę sam, będą te głupie gadania, że jak to tak, córka wychodzi za mąż a ojciec dalej kawalerem jest. Nawet nie wiem czy Sarah wie, że Suzanne zmienia stan cywilny, ale chyba wie, w końcu Vanadesse też wie - zamyślił się i upił kolejny spory łyk palącego przyjemnie w gardle alkoholu, Sarah to matka Suzanne, której chyba każdy Castellani już nienawidził za to co zrobiła. Była skreślona na całej linii. Pewnie gdyby dostała zaproszenie i tak by się nie pojawiła, prawdopodobnie cała by z niego nie wyszła, znając temperament Castellanich.
- Studia? Przecież już jedne ukończyłeś. Chcesz zobaczyć jak wygląda damskie skrzydło w akademiku? - uśmiechnął się szeroko przypominając sobie swoje czasy kiedy to razem z chłopakami z drużyny podkradali się do akademików, pod okna swoich fanek, które ochoczo wpuszczały ich do środka. To były czasy, takie piękne. Właśnie chyba na jednym takim "włamaniu" spłodził swoją córkę.
Re: Pokój gentlemanów
Przed młodszym Castellanim zmaterializował się srebrny lis-patronus należący do Hyperiona, który przemówił do chłopaka niskim głosem Greengrassa: - Gdzie jesteś? - i rozpłynął się.
Re: Pokój gentlemanów
Prawnik to zawód na zawołanie? Czasami mam wrażenie, że dzieje się tak tylko w moim przypadku, bo pozwalam moim klientom na zwrócenie się po pomoc o każdej porze. Moi współpracownicy z kancelarii nie mają takich problemów. Pracują od 8 do 16 od poniedziałku do piątku, a po wyjściu z pracy nawet nie pamiętają nazwisk swoich klientów. Chwilami zazdrościłem im tego rozwoju wypadków kiedy z ciepłego łóżka wyrywało mnie stukanie kolejnej sowy. Ogólnie jednak opłacało mi się być tak otwartym na potrzeby ludzi którzy mi płacą.
- Pewnie była. - wzruszam ramionami, bo naprawdę wszystko mi jedno czy moja bratanica odmroziła już sobie tyłek na Syberii czy jeszcze nie. Prędzej czy później i tak to zrobi- w końcu robi wszystko czego od niej chce ten Rusek chytrusek. Mogła znaleźć sobie normalnego chłopaka i normalnie sobie z nim żyć, a nie znalazła jakiegoś prawie albinosa z zimnych krajów z którym bierze ślub. To nienormalne jak na moje standardy.
- To najlepsze mieszkanie na świecie. Gdybyś odwiedził mnie chociaż raz zrozumiałbyś moje stanowisko. - stwierdziłem i upiłem łyk ze swojej szklaneczki. Chłodny bursztynowy płyn dosłownie palił przez cały przełyk, ale mnie to było naprawdę wszystko jedno. Wynagrodzeniem tego pieczenia był minimalny szum w uszach który wprawiał mnie w dobry nastrój, a raczej w jeszcze lepszy nastrój, bo w dobrym nastroju już jestem. I tak, moje mieszkanie jest zajebiste. Przynajmniej dla mnie jest zajebiste. Drugiego takiego w Londynie nie znajdę, a jeśli coś znajdę to będzie ono potrzebowało remontu. A remont to czas. A czas to pieniądz. Pieniądze mam, ale czasu nie. Nie mam czasu ani ochoty na takie zmiany. Lubię moje obecne warunki socjalne na tyle, żeby się z nimi nie rozstawać przez najbliższych kilka lat.
- Sarah i tak ma to w dupie. - delikatnie mu przypominam obracając w palcach szklaneczkę. Matka Suzanne to kwestia do której jako Castellani musiałem zostać wprowadzony. To dość paskudna kwestia. Może nie wizualnie, bo wizualnie jest całkiem nieźle, ale cóż z tego skoro zachowała się jak ostatnia suka? Jak można zostawić swoje dziecko? No jak? Przecież to jest chore. Naprawdę ostro chore. Dlatego jej nie lubię. Nikt jej nie lubi. Lepiej by było gdyby nie pokazywała się na tej uroczystości. Wątpię jednak, żeby główna bohaterka tego dnia wysłała zaproszenie swojej biologicznej matce.
- Moje plany na przyszłość trochę się zmieniły i teraz obejmują Wizengamot. Muszę mieć na papierku skończone prawo czarodziejów, żeby coś z tego wyszło. Z akademików już wyrosłem. - wyjaśniłem z uśmiechem na twarzy mojemu podobno mądrzejszemu braciszkowi. Wizengamot to szczyt marzeń każdego przeciętnego studenta. Ja jednak nie jestem przeciętny. Dostanę się tam. Jeszcze będą na mnie mówić "Wysoki sądzie" i będą wstawać jak wchodzę. Czyż to nie wspaniały plan? A akademiki... Już to przerabiałem. W zasadzie od tego zaczynałem, więc to byłby powrót do piaskownicy. Zero zabawy. Już otwierałem usta żeby zapytać go o to dlaczego nie zabiera swojej ostatniej kochanki, ale przede mną pojawił się patronus Greengrassa. Od razu podniosłem rękę aby zerknąć na zegarek. Ładne spóźnienie psze pana. Nie ładnie, oj nie ładnie.
- W klubie z Marco. - wysłałem swojego zwrotnego patronusa którym była mała wydra i widząc na sobie pytające spojrzenie brata zmarszczyłem nieco czoło.
- Twój ziomek też planuje ślub. Tyle, że on ma z tego jakieś wymierne korzyści. - podrapałem się w zamyśleniu po policzku i upiłem jeszcze łyk.
- Pewnie była. - wzruszam ramionami, bo naprawdę wszystko mi jedno czy moja bratanica odmroziła już sobie tyłek na Syberii czy jeszcze nie. Prędzej czy później i tak to zrobi- w końcu robi wszystko czego od niej chce ten Rusek chytrusek. Mogła znaleźć sobie normalnego chłopaka i normalnie sobie z nim żyć, a nie znalazła jakiegoś prawie albinosa z zimnych krajów z którym bierze ślub. To nienormalne jak na moje standardy.
- To najlepsze mieszkanie na świecie. Gdybyś odwiedził mnie chociaż raz zrozumiałbyś moje stanowisko. - stwierdziłem i upiłem łyk ze swojej szklaneczki. Chłodny bursztynowy płyn dosłownie palił przez cały przełyk, ale mnie to było naprawdę wszystko jedno. Wynagrodzeniem tego pieczenia był minimalny szum w uszach który wprawiał mnie w dobry nastrój, a raczej w jeszcze lepszy nastrój, bo w dobrym nastroju już jestem. I tak, moje mieszkanie jest zajebiste. Przynajmniej dla mnie jest zajebiste. Drugiego takiego w Londynie nie znajdę, a jeśli coś znajdę to będzie ono potrzebowało remontu. A remont to czas. A czas to pieniądz. Pieniądze mam, ale czasu nie. Nie mam czasu ani ochoty na takie zmiany. Lubię moje obecne warunki socjalne na tyle, żeby się z nimi nie rozstawać przez najbliższych kilka lat.
- Sarah i tak ma to w dupie. - delikatnie mu przypominam obracając w palcach szklaneczkę. Matka Suzanne to kwestia do której jako Castellani musiałem zostać wprowadzony. To dość paskudna kwestia. Może nie wizualnie, bo wizualnie jest całkiem nieźle, ale cóż z tego skoro zachowała się jak ostatnia suka? Jak można zostawić swoje dziecko? No jak? Przecież to jest chore. Naprawdę ostro chore. Dlatego jej nie lubię. Nikt jej nie lubi. Lepiej by było gdyby nie pokazywała się na tej uroczystości. Wątpię jednak, żeby główna bohaterka tego dnia wysłała zaproszenie swojej biologicznej matce.
- Moje plany na przyszłość trochę się zmieniły i teraz obejmują Wizengamot. Muszę mieć na papierku skończone prawo czarodziejów, żeby coś z tego wyszło. Z akademików już wyrosłem. - wyjaśniłem z uśmiechem na twarzy mojemu podobno mądrzejszemu braciszkowi. Wizengamot to szczyt marzeń każdego przeciętnego studenta. Ja jednak nie jestem przeciętny. Dostanę się tam. Jeszcze będą na mnie mówić "Wysoki sądzie" i będą wstawać jak wchodzę. Czyż to nie wspaniały plan? A akademiki... Już to przerabiałem. W zasadzie od tego zaczynałem, więc to byłby powrót do piaskownicy. Zero zabawy. Już otwierałem usta żeby zapytać go o to dlaczego nie zabiera swojej ostatniej kochanki, ale przede mną pojawił się patronus Greengrassa. Od razu podniosłem rękę aby zerknąć na zegarek. Ładne spóźnienie psze pana. Nie ładnie, oj nie ładnie.
- W klubie z Marco. - wysłałem swojego zwrotnego patronusa którym była mała wydra i widząc na sobie pytające spojrzenie brata zmarszczyłem nieco czoło.
- Twój ziomek też planuje ślub. Tyle, że on ma z tego jakieś wymierne korzyści. - podrapałem się w zamyśleniu po policzku i upiłem jeszcze łyk.
Re: Pokój gentlemanów
-Jakoś nigdy nie mogę do Ciebie trafić - uśmiechnął się zadziornie i podrapał się po brodzie przekrzywiając nieco głowę. W końcu Colette mieszkała na piętrze, a Luis na poddaszu, więc niby po drodze ale jakoś nie był wstanie aż tak wysoko wyjść. Nie to, że nie miał kondycji! Po prostu tak jakoś zawsze wychodziło, brat musi mu to wybaczyć. A co do remontu, no cholera, żyjemy w świecie magii, remonty to kwestia kilku dobrych zaklęć. Sam swój dom przerabia i powiększa za każdym razem gdy któreś z dzieciaków coś wymyśli nowego, przecież nie będzie babrał się w farbach jak jakiś mugol. Był na to za mądry.
- Jak zawsze - mruknął jeszcze w odpowiedzi gdzie jego niedoszła pani Castellani to ma i w sumie to prawidłowo, nie chciał jej widzieć, nie chciał jej spotkać, miał do niej niezliczoną ilość żalu, gdyby tak wyrzucić wszystkie myśli o niej do myślodsiewni z pewnością większość byłaby w kolorze smoły a gdyby miały jeszcze zapach nie należałyby do najprzyjemniejszych. Ale ten temat od wielu, wielu lat był dla Marco niewygodny, zawsze zastanawiał się czy byłby kimś więcej gdyby nie to, że ona odeszła, może nadal latałby w jakiejś świetnej drużynie, ale i tak był dosyć sławny, był trenerem i ojcem dwójki dzieciaków, które dają mu w kość ale nader wszystko cieszył się, że ich ma.
- Wizangamot, wysoko mierzysz, Luis, jak prawdziwy Castellani - powiedział z dumą unosząc nieco brodę i wystawił w jego stronę szklankę z płynem by się z nim stuknąć i pokazać, że pochwala ten pomysł. Był młody, bardzo młody więc niech się uczy, niech się kształci, ktoś musi te wszystkie papierki ogarniać i Marco wiedział, że nie znajdzie nikogo lepszego na jego miejsce. - Jak mówisz, że wyrosłeś z akademików to za co się będziesz brał, za domy spokojnej starości? - znów sobie z niego zakpił wraz z tym swoim firmowym uśmiechem na gębie. Czasem wydawało mu się, że Luis na siłę chce robić z siebie starszego niż jest, nie raz też zachowanie Marco mogło wskazywać, ze to on jest tym młodszym bratem, którego trzeba ujarzmić, ale to tylko złudzenie, po prostu Argentyńczyk nigdy tak naprawdę w pełni nie dorósł.
Widząc patronusa, którego dobrze zna zdziwił się, no bo cóż ten Hyperion chce od Luisa, pewnie znowu jakieś papierki, bo czasem go sobie od tak pożyczał ale niech nie myśli, że go wykupi na prawnika Greengrassów, młody nie zdradzi swojej rodziny.
- Ustawienie ślubu to bardzo w stylu Hyperiona, kiedyś myślał nad ustawieniem Suzanne z Williamem, wtedy bylibyśmy potęgą wśród czarodziejskich rodów ale wiem, ze bym ją skrzywdził a ona by mi tego nie wybaczyła - westchnął przypominając sobie rozmowę sprzed kilku lat kiedy ich dzieciaki były sporo młodsze i razem przy szklaneczce ognistej snuli sobie plany na przyszłość.
- Jak zawsze - mruknął jeszcze w odpowiedzi gdzie jego niedoszła pani Castellani to ma i w sumie to prawidłowo, nie chciał jej widzieć, nie chciał jej spotkać, miał do niej niezliczoną ilość żalu, gdyby tak wyrzucić wszystkie myśli o niej do myślodsiewni z pewnością większość byłaby w kolorze smoły a gdyby miały jeszcze zapach nie należałyby do najprzyjemniejszych. Ale ten temat od wielu, wielu lat był dla Marco niewygodny, zawsze zastanawiał się czy byłby kimś więcej gdyby nie to, że ona odeszła, może nadal latałby w jakiejś świetnej drużynie, ale i tak był dosyć sławny, był trenerem i ojcem dwójki dzieciaków, które dają mu w kość ale nader wszystko cieszył się, że ich ma.
- Wizangamot, wysoko mierzysz, Luis, jak prawdziwy Castellani - powiedział z dumą unosząc nieco brodę i wystawił w jego stronę szklankę z płynem by się z nim stuknąć i pokazać, że pochwala ten pomysł. Był młody, bardzo młody więc niech się uczy, niech się kształci, ktoś musi te wszystkie papierki ogarniać i Marco wiedział, że nie znajdzie nikogo lepszego na jego miejsce. - Jak mówisz, że wyrosłeś z akademików to za co się będziesz brał, za domy spokojnej starości? - znów sobie z niego zakpił wraz z tym swoim firmowym uśmiechem na gębie. Czasem wydawało mu się, że Luis na siłę chce robić z siebie starszego niż jest, nie raz też zachowanie Marco mogło wskazywać, ze to on jest tym młodszym bratem, którego trzeba ujarzmić, ale to tylko złudzenie, po prostu Argentyńczyk nigdy tak naprawdę w pełni nie dorósł.
Widząc patronusa, którego dobrze zna zdziwił się, no bo cóż ten Hyperion chce od Luisa, pewnie znowu jakieś papierki, bo czasem go sobie od tak pożyczał ale niech nie myśli, że go wykupi na prawnika Greengrassów, młody nie zdradzi swojej rodziny.
- Ustawienie ślubu to bardzo w stylu Hyperiona, kiedyś myślał nad ustawieniem Suzanne z Williamem, wtedy bylibyśmy potęgą wśród czarodziejskich rodów ale wiem, ze bym ją skrzywdził a ona by mi tego nie wybaczyła - westchnął przypominając sobie rozmowę sprzed kilku lat kiedy ich dzieciaki były sporo młodsze i razem przy szklaneczce ognistej snuli sobie plany na przyszłość.
Re: Pokój gentlemanów
Jakąs chwilę po otrzymaniu zwrotnego patronusa Hyperion zjawił się w Złotym Feniksie i od razu został skierowany do swoich przyjaciół.
- Szybko by jej przeszło - wtrącił słysząc ich ostatnią wymianę zdań na temat niedoszłych zaręczyn Suzanne z Williamem. Hyperion dosiadł się do mężczyzn przeczesując ręką nieco rozczochrane włosy. Od Ady wyszedł niemal w biegu sie ubierając i wprawne oko mogło przyuważyć, że brakuje w nim tej nienagannej elegancji, która była jego znakiem rozpoznawczym. Koszulę miał pomiętą i potrzebował prysznicu, choć na szczęście perfumy, których używał skutecznie nie dawały po nim tego poznać. No i policzki mężczyzny wciąż były nieznacznie zaróżowione, więc Marco od razu mógł się domyślić, co też go zatrzymało.
- Dlaczego nie poczekałeś, gumochłonie? - zapytał młodszego z braci, który pod względem wieku bez problemu mógłby być jego synem. - Mówiłem, że przyjdę. Nie poczekałeś nawet na kolację - rzucił niby od niechcenia choć wpatrywał się w chłopaka bardzo intensywnie, wręcz przeszywająco.
- Szybko by jej przeszło - wtrącił słysząc ich ostatnią wymianę zdań na temat niedoszłych zaręczyn Suzanne z Williamem. Hyperion dosiadł się do mężczyzn przeczesując ręką nieco rozczochrane włosy. Od Ady wyszedł niemal w biegu sie ubierając i wprawne oko mogło przyuważyć, że brakuje w nim tej nienagannej elegancji, która była jego znakiem rozpoznawczym. Koszulę miał pomiętą i potrzebował prysznicu, choć na szczęście perfumy, których używał skutecznie nie dawały po nim tego poznać. No i policzki mężczyzny wciąż były nieznacznie zaróżowione, więc Marco od razu mógł się domyślić, co też go zatrzymało.
- Dlaczego nie poczekałeś, gumochłonie? - zapytał młodszego z braci, który pod względem wieku bez problemu mógłby być jego synem. - Mówiłem, że przyjdę. Nie poczekałeś nawet na kolację - rzucił niby od niechcenia choć wpatrywał się w chłopaka bardzo intensywnie, wręcz przeszywająco.
Re: Pokój gentlemanów
- Będę szukał na stadionach Quidditcha jak mój kochany braciszek. - mruknąłem wyginając wargi w zawadiackim uśmiechu. Ciekawa sprawa spać z zawodniczkami. Muszą mieć świetnie rozciągnięte mięśnie. Można by z nimi robić prawdziwe cuda na kiju. No, może nie na kiju, ale z pewnością cuda. Pewnie dlatego Marco wraca regularnie do tej blondynki od miotły, bo pewnie potrafi nieźle wypolerować rączkę. Nie zamierzam jednak psuć mu szyków. Wszakże w mojej kamienicy wprost roi się od atrakcyjnych blondynek. Jedna co prawda ostatnio ledwo przebierała nogami, bo wielki ciążowy brzuch ograniczył jej możliwości poruszania się, ale z twarzy była bardzo atrakcyjną blondynką. Ledwie Marco skończył biadolić o tym jak jego kochana córeczka ma go owiniętego wokół palca kiedy do rozmowy wtrącił się znajomy głos Greengrassa. Podniosłem na niego wzrok i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Przynajmniej byłyby z tego jakieś materialne korzyści. - dodałem jeszcze w ramach zakończenia tematu i upiłem łyk ognistej. Dla mnie ustawione małżeństwo Suzanne byłoby bardzo miłym widowiskiem. Ciekawe jak długo wytrzymałby William. Tydzień? Miesiąc? Rok? Nie więcej. Argentyński temperament tej małej jędzy wprowadziłby do grobu świętego nie wspominając o dziedzicu fortuny Greengrassów. Wywróciłem oczami słysząc jego zarzut. Czekałem! Ale też na brodę Merlina, ile można? Dziesięć minut spóźnienia jeszcze toleruję. Nawet akademicki kwadrans jest u mnie dopuszczalny- ale nie pół godziny. Pół godziny zmienia grafik całego dnia, a przecież umówiłem się na picie z Marco.
- A zamierzałeś mi przynieść kolację czy umowę? Gdybym wiedział, że wpadniesz z jedzeniem z pewnością zaczekałbym. - odpowiadam wesołym tonem i znów moczę wargi w cierpkim bursztynowym płynie. Nie kłamałem, co z resztą było widać. Ostawiłem szklankę na blat i wytarłem niezbyt eleganckim gestem dłonie w spodnie od garnituru.
- Pokaż za co sprzedałeś pierworodnego. - wyciągnąłem rękę w oczekiwaniu na umowę którą zdążył już dostać od przyszłej... swatki? Chyba tak to się nazywało: swatka. Chyba. Nie wiem, te wszystkie określenia członków rodziny bywają bardzo zawiłe. Zbyt zawiłe.
- Przynajmniej byłyby z tego jakieś materialne korzyści. - dodałem jeszcze w ramach zakończenia tematu i upiłem łyk ognistej. Dla mnie ustawione małżeństwo Suzanne byłoby bardzo miłym widowiskiem. Ciekawe jak długo wytrzymałby William. Tydzień? Miesiąc? Rok? Nie więcej. Argentyński temperament tej małej jędzy wprowadziłby do grobu świętego nie wspominając o dziedzicu fortuny Greengrassów. Wywróciłem oczami słysząc jego zarzut. Czekałem! Ale też na brodę Merlina, ile można? Dziesięć minut spóźnienia jeszcze toleruję. Nawet akademicki kwadrans jest u mnie dopuszczalny- ale nie pół godziny. Pół godziny zmienia grafik całego dnia, a przecież umówiłem się na picie z Marco.
- A zamierzałeś mi przynieść kolację czy umowę? Gdybym wiedział, że wpadniesz z jedzeniem z pewnością zaczekałbym. - odpowiadam wesołym tonem i znów moczę wargi w cierpkim bursztynowym płynie. Nie kłamałem, co z resztą było widać. Ostawiłem szklankę na blat i wytarłem niezbyt eleganckim gestem dłonie w spodnie od garnituru.
- Pokaż za co sprzedałeś pierworodnego. - wyciągnąłem rękę w oczekiwaniu na umowę którą zdążył już dostać od przyszłej... swatki? Chyba tak to się nazywało: swatka. Chyba. Nie wiem, te wszystkie określenia członków rodziny bywają bardzo zawiłe. Zbyt zawiłe.
Re: Pokój gentlemanów
Korzyści korzyściami, ale na pewno byłoby mu znacznie łatwiej i nie musiałby kombinować na boku najpierw z Vulkodlakami, a potem z Thomasową. Swoją drogą ciekawe, czemu Vulkodlaki nie zechcieli jeszcze wykorzystać faktu, że ich synek oświadczył się z bogatą panną. Naprawdę szczerze wierzył, że po tym jak wycofał swój wkład finansowy będą szukać kolejnego dojścia a ta sytuacja była wręcz wymarzona do wyciągnięcia kasy od Marco. Hyperion wyciągnął różdżkę z kieszonki i przywołał sobie pustą szklankę, która gdy tylko dotknęła jego reki od razu napełniła się złotym trunkiem. Rozsiadł się wygodniej i od razu upił dużego łyka rozkoszując się palącym gardło napitkiem.
- I jedno i drugie. Ta Twoja sąsiadka z parteru... Cóż, chyba przez pewien czas nie będzie w stanie wdrapać się po schodach na ten Twój stryszek. Chciałem ją wyręczyć - odpowiedział zupełnie spokojnym tonem, choć wewnątrz aż się gotował. Najchętniej zdzieliłby go po mordzie i urwał mu jaja, aby mieć pewność, że jego blondyneczka jest bezpieczna pod jednym dachem z Castellanim. Jednocześnie bardzo ciekawiła go reakcja chłopaka na wieść, że powodem jego spóźnienia była niespodziewana wizyta w mieszkaniu nr 9. Z drugiej strony ucieszył się, że chłopak jednak nie czekał na nią. Za wiele więc dla niego chyba nie znaczyła i raczej nie byli umówieni, bo inaczej wyczekiwałby tego pieczonego kurczaka. To z kolei dało mu do myślenia, że to panna Cryan robi podchody do Argentyńczyka no i znowu w nim zawrzało.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął ciasno zwinięty pergamin i podał go Luisowi.
- To na razie tylko zarys biznesplanu i wstępna umowa. Rzuć okiem na to drugie. Nie jestem do końca pewien, czy ta suma nie jest wygórowana. Organizacja przyjęć jest aż tak kapitałochłonna?
Cóż, wiedział, że Caliente go nie oszuka, ale wolał upewnić się dziesięć razy nim zaryzykuje. W przypadku Vulkodlaków zrobił to chyba o raz za mało, więc teraz dmuchał na zimne.
- Nie, nie teraz, Luis... Zrób to w domu na spokojnie na trzeźwo - mruknął nieufnie zerkając na jego szklankę. Nie miał pewności ile już wypił, a potrzebował solidnej opinii.
- I jedno i drugie. Ta Twoja sąsiadka z parteru... Cóż, chyba przez pewien czas nie będzie w stanie wdrapać się po schodach na ten Twój stryszek. Chciałem ją wyręczyć - odpowiedział zupełnie spokojnym tonem, choć wewnątrz aż się gotował. Najchętniej zdzieliłby go po mordzie i urwał mu jaja, aby mieć pewność, że jego blondyneczka jest bezpieczna pod jednym dachem z Castellanim. Jednocześnie bardzo ciekawiła go reakcja chłopaka na wieść, że powodem jego spóźnienia była niespodziewana wizyta w mieszkaniu nr 9. Z drugiej strony ucieszył się, że chłopak jednak nie czekał na nią. Za wiele więc dla niego chyba nie znaczyła i raczej nie byli umówieni, bo inaczej wyczekiwałby tego pieczonego kurczaka. To z kolei dało mu do myślenia, że to panna Cryan robi podchody do Argentyńczyka no i znowu w nim zawrzało.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął ciasno zwinięty pergamin i podał go Luisowi.
- To na razie tylko zarys biznesplanu i wstępna umowa. Rzuć okiem na to drugie. Nie jestem do końca pewien, czy ta suma nie jest wygórowana. Organizacja przyjęć jest aż tak kapitałochłonna?
Cóż, wiedział, że Caliente go nie oszuka, ale wolał upewnić się dziesięć razy nim zaryzykuje. W przypadku Vulkodlaków zrobił to chyba o raz za mało, więc teraz dmuchał na zimne.
- Nie, nie teraz, Luis... Zrób to w domu na spokojnie na trzeźwo - mruknął nieufnie zerkając na jego szklankę. Nie miał pewności ile już wypił, a potrzebował solidnej opinii.
Re: Pokój gentlemanów
Lekko mnie wciął już alkohol, bo łączenie wszystkich faktów z zgrabną układankę zajęło mi sporo więcej czasu niż na co dzień. Dopiero teraz zauważyłem, że koszula pana Greengrassa wymaga wyprasowania, włosy są w nieładzie, a policzki jeszcze lekko się czerwienią. Czyli był po seksie. Drugi element układanki: kolacja. Ada często gotowała więcej i przychodziła z nadmiarem pokarmu do mnie. Lubiłem jak mi gotuje i wydawało mi się, że ona lubi dla mnie gotować. Nie gotowała jednak codziennie tylko przychodziła od czasu do czasu zwykle w bardzo odpowiednim momencie. Gdy mój mózg połączył ze sobą te dwa elementy już wiedziałem, że jestem w wielkim testralowym gównie. Szlag.
- W takim razie będzie musiała się wprowadzić jeśli ma problemy z chodzeniem po schodach. - odpowiedziałem tonem profesjonalisty za który płacą mi naprawdę dużo. Zimny, bez jakichkolwiek emocji i nie znoszący sprzeciwu. Nawet jak jestem pijany potrafię tak mówić. To bardzo przydatna umiejętność wyniesiona z Cambridge. Oczywiście blefowałem, ale chciałem tak cholernie chciałem, żeby ten bogaty dupek ostro się wku*wił i może dostał zawału. Gdybym ja miał taką żonę jak on to pewnie nie wychodziłbym z łóżka. Catherine była dziesiątką, co nawet przyznawał skrycie Marco. Każdy w sumie twierdził, że żona Greengrassa jest ucieleśnieniem kobiecego seksapilu. Hyperion jednak zdawał się tego nie zauważać i szukał sobie młodych blondyneczek które zwykle po jakimś czasie odchodziły w niepamięć. Nie sądziłem jednak, że Adrienne jest na tyle nierozsądna, żeby dawać mu dupy. To trochę słabe.
- Wydawanie córki za mąż jest kapitałochłonne. - rzucam ironicznym tonem przejmując od niego kawałek pergaminu i już mam go rozwijać, żeby od tak rzucić okiem co tam jest ciekawego, kiedy mnie powstrzymał. Wzruszyłem ramionami, bo przecież w życiu nie dałbym mu profesjonalnej opinii po pijaku, ale dobrze... niech ma. Schowałem to do wewnętrznej kieszeni mojej marynarki i coś mi się przypomniało.
- Potrzebuję listów polecających na te studia. Mogę na Was liczyć panowie? Po starej znajomości.- zapytałem spoglądając to na jednego to na drugiego z delikatnym uśmiechem. Co to dla nich? Dla mnie w sumie sporo. Mam już trochę tych papierków od profesorów z Cambridge które wziąłem zaraz po zakończeniu mugolskich studiów i mam też te listy które wziąłem od razu po Hogwarcie, ale ciągle mam wrażenie, że to za mało. Listy polecające od hogwarckiego nauczyciela i ministrowego przydupasa ładnie wkomponują się w te wszystkie inne listy.
- W takim razie będzie musiała się wprowadzić jeśli ma problemy z chodzeniem po schodach. - odpowiedziałem tonem profesjonalisty za który płacą mi naprawdę dużo. Zimny, bez jakichkolwiek emocji i nie znoszący sprzeciwu. Nawet jak jestem pijany potrafię tak mówić. To bardzo przydatna umiejętność wyniesiona z Cambridge. Oczywiście blefowałem, ale chciałem tak cholernie chciałem, żeby ten bogaty dupek ostro się wku*wił i może dostał zawału. Gdybym ja miał taką żonę jak on to pewnie nie wychodziłbym z łóżka. Catherine była dziesiątką, co nawet przyznawał skrycie Marco. Każdy w sumie twierdził, że żona Greengrassa jest ucieleśnieniem kobiecego seksapilu. Hyperion jednak zdawał się tego nie zauważać i szukał sobie młodych blondyneczek które zwykle po jakimś czasie odchodziły w niepamięć. Nie sądziłem jednak, że Adrienne jest na tyle nierozsądna, żeby dawać mu dupy. To trochę słabe.
- Wydawanie córki za mąż jest kapitałochłonne. - rzucam ironicznym tonem przejmując od niego kawałek pergaminu i już mam go rozwijać, żeby od tak rzucić okiem co tam jest ciekawego, kiedy mnie powstrzymał. Wzruszyłem ramionami, bo przecież w życiu nie dałbym mu profesjonalnej opinii po pijaku, ale dobrze... niech ma. Schowałem to do wewnętrznej kieszeni mojej marynarki i coś mi się przypomniało.
- Potrzebuję listów polecających na te studia. Mogę na Was liczyć panowie? Po starej znajomości.- zapytałem spoglądając to na jednego to na drugiego z delikatnym uśmiechem. Co to dla nich? Dla mnie w sumie sporo. Mam już trochę tych papierków od profesorów z Cambridge które wziąłem zaraz po zakończeniu mugolskich studiów i mam też te listy które wziąłem od razu po Hogwarcie, ale ciągle mam wrażenie, że to za mało. Listy polecające od hogwarckiego nauczyciela i ministrowego przydupasa ładnie wkomponują się w te wszystkie inne listy.
Re: Pokój gentlemanów
Jak zawsze pojawiał się niespodziewanie i trafiał w punkt kulminacyjny rozmowy. Od lat tak samo, już powinien się do tego przyzwyczaić jednak znów podskoczył na siedzeniu gdy Szkot raczył otworzyć swoją gębę.
- Nie znasz jej. - skwitował krótko, bo doskonale znał swoją córkę i to jak długo potrafi się gniewać, w tej kwestii to już w ogóle chyba by się od niego odwróciła, dobrze, że nie doprowadził do tej sytuacji.
- A, Luis, boiska są już zaklepane, wybacz - rozłożył po raz kolejny swe dłonie pokazując jaki jest bezradny. Żartował, oczywiście. Gdyby Luis chciał, Marco zawsze mógłby mu załatwić jakąś zawodniczkę, przecież to żaden problem, byleby to nie były płomienie a teraz i błękitni. zbyt duży konflikt interesów, a jako prawnik wiedział, że to sprawia ogromny problem a konsekwencje ciągną się później długo po incydencie.
- Wy myślicie tylko o pieniądzach, a liczy się szczęście, miłość i wzajemne zrozumienie! - niemal wykrzyczał swoją uwagę na ten temat. On zawsze od nich odstawał, samymi miłymi słowami można wiele zdziałać, komplementy, dobra muzyka, dzięki temu mógł mieć wszystko. No pewnie gdyby był biedakiem i jakimś bezdomnym z obitym ryjem z pewnością aż tyle by nie zdziałał co przez całe swoje życie. No ale i tak miał inne podejście do kobiet niż z pewnością Hyperion.
No właśnie, spojrzał na swojego przyjaciela i od razu wiedział, że jest po dobrym akcie z pewną kobietą, miał to wymalowane na twarzy i znał go już na tyle długo by mimo, że próbował się kryć znać prawdę. Ale nie zdążył się nawet zapytać skąd tak wraca, bo sami zaczęli ten temat, a Marco słuchał z iście wymalowanym zainteresowaniem na twarzy.
- Lecicie na jedną laskę, ja nie wierzę, jak w szkole - powiedział z szerokim uśmiechem, zachowywali się jak dzieci czasami, naprawdę. A Hyperion rzeczywiście był niepoważny by tak zdradzać żoną, jaką żonę! Sam chciałby taką mieć, piękną, wierną, utalentowaną i niesamowicie seksowną. Była dziesiątką, ale to on ją miał i Marco nawet nie śmiał mu ją odbijać. Kodeks braterski dla nich był jak biblia dla katolików, święta.
- Nawet mnie nie denerwujcie, tutaj ślub, tu mistrzostwa, ja nie mam czasu na nic, cudem wyrwałem się na tą szklaneczkę ognistej żeby od tego wszystkiego odpocząć, ale gdy to się skończy robię długie wakacje - powiedział gładząc się po brodzie. Bycie jednym z współorganizatorów mistrzostwa świata w Quidditchu to nie małe wyzwanie, ale że były one organizowane w Argentynie to nie mogło go tam zabraknąć, ale całe szczęście już się kończyły, później tylko chwała. No poza tymi incydentami z maskotkami, ale nit on był pomysłodawcą tego idiotycznego pomysłu, Marco był raczej od drużyn, od tego gdzie będą trenować, jakie mają mieć warunki i w ogóle cała ta wygoda, jeszcze kilka rzeczy ale to już jego asystenci go wyręczali wiedząc, że na jego barkach spoczywało jeszcze organizowanie ślubu, co tylko też podsyciło plotki w Argentyńskich gazetach, zwłaszcza w tych sportowych.
- Wiesz, że z tym to nie ma problemu, tylko czy pozytywnie rozpatrzą list polecający od własnego brata - uniósł brew do góry i spojrzał na Hyperiona zastanawiając się jaka będzie jego odpowiedź. Raczej nie będzie wspominał, ze jeden z takich listów napisał Williamowi, nie chciał się kłócić, miał zbyt dużo stresów w ciągu ostatnich tygodni.
- Nie znasz jej. - skwitował krótko, bo doskonale znał swoją córkę i to jak długo potrafi się gniewać, w tej kwestii to już w ogóle chyba by się od niego odwróciła, dobrze, że nie doprowadził do tej sytuacji.
- A, Luis, boiska są już zaklepane, wybacz - rozłożył po raz kolejny swe dłonie pokazując jaki jest bezradny. Żartował, oczywiście. Gdyby Luis chciał, Marco zawsze mógłby mu załatwić jakąś zawodniczkę, przecież to żaden problem, byleby to nie były płomienie a teraz i błękitni. zbyt duży konflikt interesów, a jako prawnik wiedział, że to sprawia ogromny problem a konsekwencje ciągną się później długo po incydencie.
- Wy myślicie tylko o pieniądzach, a liczy się szczęście, miłość i wzajemne zrozumienie! - niemal wykrzyczał swoją uwagę na ten temat. On zawsze od nich odstawał, samymi miłymi słowami można wiele zdziałać, komplementy, dobra muzyka, dzięki temu mógł mieć wszystko. No pewnie gdyby był biedakiem i jakimś bezdomnym z obitym ryjem z pewnością aż tyle by nie zdziałał co przez całe swoje życie. No ale i tak miał inne podejście do kobiet niż z pewnością Hyperion.
No właśnie, spojrzał na swojego przyjaciela i od razu wiedział, że jest po dobrym akcie z pewną kobietą, miał to wymalowane na twarzy i znał go już na tyle długo by mimo, że próbował się kryć znać prawdę. Ale nie zdążył się nawet zapytać skąd tak wraca, bo sami zaczęli ten temat, a Marco słuchał z iście wymalowanym zainteresowaniem na twarzy.
- Lecicie na jedną laskę, ja nie wierzę, jak w szkole - powiedział z szerokim uśmiechem, zachowywali się jak dzieci czasami, naprawdę. A Hyperion rzeczywiście był niepoważny by tak zdradzać żoną, jaką żonę! Sam chciałby taką mieć, piękną, wierną, utalentowaną i niesamowicie seksowną. Była dziesiątką, ale to on ją miał i Marco nawet nie śmiał mu ją odbijać. Kodeks braterski dla nich był jak biblia dla katolików, święta.
- Nawet mnie nie denerwujcie, tutaj ślub, tu mistrzostwa, ja nie mam czasu na nic, cudem wyrwałem się na tą szklaneczkę ognistej żeby od tego wszystkiego odpocząć, ale gdy to się skończy robię długie wakacje - powiedział gładząc się po brodzie. Bycie jednym z współorganizatorów mistrzostwa świata w Quidditchu to nie małe wyzwanie, ale że były one organizowane w Argentynie to nie mogło go tam zabraknąć, ale całe szczęście już się kończyły, później tylko chwała. No poza tymi incydentami z maskotkami, ale nit on był pomysłodawcą tego idiotycznego pomysłu, Marco był raczej od drużyn, od tego gdzie będą trenować, jakie mają mieć warunki i w ogóle cała ta wygoda, jeszcze kilka rzeczy ale to już jego asystenci go wyręczali wiedząc, że na jego barkach spoczywało jeszcze organizowanie ślubu, co tylko też podsyciło plotki w Argentyńskich gazetach, zwłaszcza w tych sportowych.
- Wiesz, że z tym to nie ma problemu, tylko czy pozytywnie rozpatrzą list polecający od własnego brata - uniósł brew do góry i spojrzał na Hyperiona zastanawiając się jaka będzie jego odpowiedź. Raczej nie będzie wspominał, ze jeden z takich listów napisał Williamowi, nie chciał się kłócić, miał zbyt dużo stresów w ciągu ostatnich tygodni.
Re: Pokój gentlemanów
- Lepiej uważaj, żebyś Ty nie wprowadził się na cmentarz, bo jeśli ją tkniesz... Jeśli o niej choćby pomyślisz to dostaniesz ode mnie w prezencie śliczną kawalerkę dwa metry pod ziemią. - odpowiedział nadwyraz spokojnie sącząc swoją whisky. Obaj doskonale wiedzieli, że Hyperion nie rzucał słów na wiatr. Nie lubił się dzielić, o tym też wiedzieli. Hyperion z kolei miał pełną świadomość, jak bardzo atrakcyjną ma żonę i jak wielu mężczyzną się podoba. I to mu bardzo odpowiadało. Jego ojciec nie wybrałby mu szkarady, tak jak i on nei wybrałby paskudy swojemu synowi. Obaj przy wyborze synowej kierowali się swoimi upodobaniami, dlatego za pierwszym razem Willowi przypadła blond włosa Rosjanka.
Catherine niczego nie brakowało, a seks z nią był naprawdę cudowny, ale nie był wyzwaniem. Uwielbiał adrenalinę, był myśliwym i swoją kobietę musiał zdobywać. Za jakiś czas Ada mu się znudzi, bo ona także przesranie być wyzwaniem. Do póki musiał starać się, aby utrzymać ją przy sobie, do póty będzie się z nią spotykać, dlatego paradoksalnie zagrożenie ze strony młodego Castellaniego tylko podsyci jego żądze.
- DAMĘ, Marco, damę. Piękną, młodą damę. Na laskę jestem jeszcze zbyt młody - pozwolił sobie na ten suchawy żarcik upijając kolejny łyk Ognistej.
- Więc jednak chcesz rozpocząć PRAWDZIWE studia? - uniósł pytająco brew znad swojej szklanki. - To mugolskie nie wiadomo co, co nazywałeś studiami jednak Ci nie wystarcza? - uśmiechnął się z wyższością. Doprawdy, nie miał bladego pojęcia po co chłopakowi była ta szopka u mugoli. Bardzo zawiódł się wtedy na Castellanich, a wcześniej bardzo starał się przemówić chłopakowi do rozsądku. Widać w końcu mu się odwidziało.
- Oczywiście, że MÓGŁBYM napisać Ci tę rekomendację, to nie jest żaden problem... - uciął dając wyraźnie do zrozumienia, że jest jakieś "ale", a Luis był chyba na tyle inteligentny, by domyślić się o co mu chodzi. Jak nic Hyperion czuł się zagrożony i będzie używać teraz swoich sztuczek by odsunąć chłopaka na bezpieczną odległość.
- Daj znać, kiedy zrobisz sobie te wakacje. Chętnie zajmę się Twoim mieszkankiem przez ten czas - obdarzył Marco znaczącym uśmiechem.
Catherine niczego nie brakowało, a seks z nią był naprawdę cudowny, ale nie był wyzwaniem. Uwielbiał adrenalinę, był myśliwym i swoją kobietę musiał zdobywać. Za jakiś czas Ada mu się znudzi, bo ona także przesranie być wyzwaniem. Do póki musiał starać się, aby utrzymać ją przy sobie, do póty będzie się z nią spotykać, dlatego paradoksalnie zagrożenie ze strony młodego Castellaniego tylko podsyci jego żądze.
- DAMĘ, Marco, damę. Piękną, młodą damę. Na laskę jestem jeszcze zbyt młody - pozwolił sobie na ten suchawy żarcik upijając kolejny łyk Ognistej.
- Więc jednak chcesz rozpocząć PRAWDZIWE studia? - uniósł pytająco brew znad swojej szklanki. - To mugolskie nie wiadomo co, co nazywałeś studiami jednak Ci nie wystarcza? - uśmiechnął się z wyższością. Doprawdy, nie miał bladego pojęcia po co chłopakowi była ta szopka u mugoli. Bardzo zawiódł się wtedy na Castellanich, a wcześniej bardzo starał się przemówić chłopakowi do rozsądku. Widać w końcu mu się odwidziało.
- Oczywiście, że MÓGŁBYM napisać Ci tę rekomendację, to nie jest żaden problem... - uciął dając wyraźnie do zrozumienia, że jest jakieś "ale", a Luis był chyba na tyle inteligentny, by domyślić się o co mu chodzi. Jak nic Hyperion czuł się zagrożony i będzie używać teraz swoich sztuczek by odsunąć chłopaka na bezpieczną odległość.
- Daj znać, kiedy zrobisz sobie te wakacje. Chętnie zajmę się Twoim mieszkankiem przez ten czas - obdarzył Marco znaczącym uśmiechem.
Re: Pokój gentlemanów
W tym jednym musiał Marco przyznać rację. Hyperion nie znał naszej uroczej Suzanne. Ja ją zdążyłem poznać chyba z każdej strony po tym jak dała mi w ryj. Malutka, słodka dziewczynka. Dzięki niebiosom, że jest tylko jedna w całym rodzie. Nie wyobrażam sobie mieć więcej takich temperamentnych kuzynek. Moja twarz z pewnością nie zniosłaby tego wszystkiego dobrze. Pokiwałem więc głową w niemy sposób przyznając bratu rację.
- Na starość robisz się zbyt melodramatyczny Hyperionie. - stwierdzam tym samym tonem profesjonalisty po serii groźbo-obietnic wyrzuconych chłodnym tonem. Podrapałem się na chwilę po czole, aby zaraz grzecznie i chłodno powiedzieć:
- Wiesz, że mogę jej zaoferować więcej niż ty i to najbardziej cię boli. Może niech sama zdecyduje co chce robić? To jej sprawa z kim sypia, jada i robi inne rzeczy. - upiłem łyk whiskey i wzruszyłem ramionami. Dla mnie sprawa jest dość prosta. Hyperion ją posuwa. Fajnie, to jedna z lepszych rzeczy jaka mu się mogła trafić w tym wieku. Mogę jednak posuwać ją ja. Wtedy jeszcze fajniej, bo nadaje się do przedstawienia rodzinie, do nudnych wycieczek na prawnicze bankiety i na chodzenie na te wszystkie bezsensowne opery na które przychodzą zaproszenia. Gdzie mógłby ją zabrać Hyperion? Do Marca i to jeszcze tak, żeby nikt nie widział. Miał żonę. Adrienne u niego zawsze będzie w trójkącie. A u mnie? Postawiłbym ją na piedestale gdyby tylko potrafiła dorównać mi kroku w każdej dziedzinie mojego życia. Czy potrafi? To już indywidualna ocena umiejętności do której jeszcze nie doszliśmy. Spokojnie- dojdziemy. Tak, żeby Greengrass wiedział, że doszliśmy. Będę mu grać na nosie ile wlezie. Kompletnie zignorowałem wykład Marca o wakacjach do końca opróżniając swoją szklankę. Szumienie w głowie potrafiło skutecznie przyćmić ukłucie rozczarowania które rozeszło się moim ciele. Adrienne i Hyperion. Dlaczego mi nie powiedziała, że ma kogoś? Dlaczego wchodziła ze mną w tą rozmowę o pieprzeniu bez zobowiązań? Dlaczego się tak uśmiechała? Może ma dość tego starca? O tak, ta myśl była pocieszająca.
- Nigdy mi nie wystarczało. Było dobrą podstawą do prawa czarodziei które jest bardziej wymagające. - rzuciłem znad szklanki nawet nie podnosząc wzroku, bo w mojej głowie wciąż kłębiły się niezbyt przyjemne myśli. Kolejne słowa Greengrassa doprawiły ten wieczór. Koniec. Tu jest za duszno.
- Myślę, że moich dziewięć listów polecających wystarczy żeby studiować. Dzięki za pomoc chłopaki, zawsze można na was liczyć. - wstałem, poprawiłem krawat i krzywo się uśmiechnąłem.
- Dobranoc. Do zobaczenia na weselu. - pożegnałem się jeszcze po czym zdecydowanym krokiem ruszyłem do wyjścia. Ciche pyk i już mnie nie było w całej Anglii.
- Na starość robisz się zbyt melodramatyczny Hyperionie. - stwierdzam tym samym tonem profesjonalisty po serii groźbo-obietnic wyrzuconych chłodnym tonem. Podrapałem się na chwilę po czole, aby zaraz grzecznie i chłodno powiedzieć:
- Wiesz, że mogę jej zaoferować więcej niż ty i to najbardziej cię boli. Może niech sama zdecyduje co chce robić? To jej sprawa z kim sypia, jada i robi inne rzeczy. - upiłem łyk whiskey i wzruszyłem ramionami. Dla mnie sprawa jest dość prosta. Hyperion ją posuwa. Fajnie, to jedna z lepszych rzeczy jaka mu się mogła trafić w tym wieku. Mogę jednak posuwać ją ja. Wtedy jeszcze fajniej, bo nadaje się do przedstawienia rodzinie, do nudnych wycieczek na prawnicze bankiety i na chodzenie na te wszystkie bezsensowne opery na które przychodzą zaproszenia. Gdzie mógłby ją zabrać Hyperion? Do Marca i to jeszcze tak, żeby nikt nie widział. Miał żonę. Adrienne u niego zawsze będzie w trójkącie. A u mnie? Postawiłbym ją na piedestale gdyby tylko potrafiła dorównać mi kroku w każdej dziedzinie mojego życia. Czy potrafi? To już indywidualna ocena umiejętności do której jeszcze nie doszliśmy. Spokojnie- dojdziemy. Tak, żeby Greengrass wiedział, że doszliśmy. Będę mu grać na nosie ile wlezie. Kompletnie zignorowałem wykład Marca o wakacjach do końca opróżniając swoją szklankę. Szumienie w głowie potrafiło skutecznie przyćmić ukłucie rozczarowania które rozeszło się moim ciele. Adrienne i Hyperion. Dlaczego mi nie powiedziała, że ma kogoś? Dlaczego wchodziła ze mną w tą rozmowę o pieprzeniu bez zobowiązań? Dlaczego się tak uśmiechała? Może ma dość tego starca? O tak, ta myśl była pocieszająca.
- Nigdy mi nie wystarczało. Było dobrą podstawą do prawa czarodziei które jest bardziej wymagające. - rzuciłem znad szklanki nawet nie podnosząc wzroku, bo w mojej głowie wciąż kłębiły się niezbyt przyjemne myśli. Kolejne słowa Greengrassa doprawiły ten wieczór. Koniec. Tu jest za duszno.
- Myślę, że moich dziewięć listów polecających wystarczy żeby studiować. Dzięki za pomoc chłopaki, zawsze można na was liczyć. - wstałem, poprawiłem krawat i krzywo się uśmiechnąłem.
- Dobranoc. Do zobaczenia na weselu. - pożegnałem się jeszcze po czym zdecydowanym krokiem ruszyłem do wyjścia. Ciche pyk i już mnie nie było w całej Anglii.
Re: Pokój gentlemanów
Groźby mu się nie spodobały, nawet jeżeli nie były mierzone w niego, ale to jego jedyny brat je właśnie doświadczał i musiał się wstawić, mimo, że przeciwko swojemu przyjacielowi.
- Nie rozpędzaj się Hyperionie - mruknął niezadowolony choć nie powinien się niby mieszać, pewnie gdyby chodziło o kogoś innego zlał by ta to ale nie mógł - Pamiętaj, ze jestem tu ja i gdy coś zrobisz Luisowi, coś co mi się nie spodoba to ja wytoczę swoje działa a wiesz, że nie używam siły - dodał kończąc swoje cygaro i spojrzał na niego znów. Marco używał słów, nigdy nie był zwolennikiem bójek nawet tych różdżkowych, choć te były bardziej widowiskowe niż okładanie się pięściami. A sam mu teraz nie groził, tylko informował po której stronie stanie jakby co. Najlepszy przyjaciel albo rodzina, a Hyperion też był jak rodzina dla niego, wiec najlepiej by było gdyby nic złego się nie wydarzyło.
- Od kiedy traktujesz kobiety jak damy, co? Od tego to akurat ja tu jestem - no i zamiast poważnego posępnego wyrazu twarzy, jego argentyńskie usta znów wykrzywiły się w uśmieszku, był dżentelmenem bardziej niż ta dwójka razem wzięta, chociaż Luis nim nie był wcale, a szkoda. Hyperion lubił łapać kilka srok za ogon, szkoda, że od razu je obrączkując z tekstem, ze one są "jego" i nikt nie ma do nich prawa. Z tego co wiedział prawdziwą obrączkę miała jego żona i to co nosiła na swym palcu pokazywało, że akurat jej tknąć nie wolno, ale inne, te wszystkie jego kochanki? Sam Marco też nie lubił się dzielić i z pewnością nie wziąłby sobie dziewczyny, po nim. Ale widział też jak bardzo Luis był nakręcony na tą pannę i nie mógł nic zrobić, no bo co mógł? Prawdopodobnie jeszcze pogorszył by sprawę.
- I tak się na nie dostaniesz, mózgowcu - zaśmiał się w stronę zbierającego się już młodszego Castellaniego a sam znów napełnił szklankę bursztynowym płynem. Która to już dzisiaj? Trzecia, czwarta? Bardzo tego potrzebował.
- Nie ma opcji, bo wiem, że wyrzucisz Nanę, a ona zostaje, zresztą Suzanne coś planowała, że zostaną z Aleksym Argentynie na kilka dni gdy skończą się jej wyjazdy. Więc wybacz Hyperionie. - wzruszył ramionami i spojrzał na stary zegar, który wisiał na ścianie, godzina była jeszcze wczesna i w sumie to pograłby w pokera ale nie mógł, obiecał, że nie będzie już grał po pijaku, bo wtedy bawi się galeonami aż za bardzo, dlatego tylko patrzył jak inni grają.
- Wydajesz Williama za córkę Caliente? No proszę, proszę. Szybko ruszyłeś po akcji z Vulkodlakami.
- Nie rozpędzaj się Hyperionie - mruknął niezadowolony choć nie powinien się niby mieszać, pewnie gdyby chodziło o kogoś innego zlał by ta to ale nie mógł - Pamiętaj, ze jestem tu ja i gdy coś zrobisz Luisowi, coś co mi się nie spodoba to ja wytoczę swoje działa a wiesz, że nie używam siły - dodał kończąc swoje cygaro i spojrzał na niego znów. Marco używał słów, nigdy nie był zwolennikiem bójek nawet tych różdżkowych, choć te były bardziej widowiskowe niż okładanie się pięściami. A sam mu teraz nie groził, tylko informował po której stronie stanie jakby co. Najlepszy przyjaciel albo rodzina, a Hyperion też był jak rodzina dla niego, wiec najlepiej by było gdyby nic złego się nie wydarzyło.
- Od kiedy traktujesz kobiety jak damy, co? Od tego to akurat ja tu jestem - no i zamiast poważnego posępnego wyrazu twarzy, jego argentyńskie usta znów wykrzywiły się w uśmieszku, był dżentelmenem bardziej niż ta dwójka razem wzięta, chociaż Luis nim nie był wcale, a szkoda. Hyperion lubił łapać kilka srok za ogon, szkoda, że od razu je obrączkując z tekstem, ze one są "jego" i nikt nie ma do nich prawa. Z tego co wiedział prawdziwą obrączkę miała jego żona i to co nosiła na swym palcu pokazywało, że akurat jej tknąć nie wolno, ale inne, te wszystkie jego kochanki? Sam Marco też nie lubił się dzielić i z pewnością nie wziąłby sobie dziewczyny, po nim. Ale widział też jak bardzo Luis był nakręcony na tą pannę i nie mógł nic zrobić, no bo co mógł? Prawdopodobnie jeszcze pogorszył by sprawę.
- I tak się na nie dostaniesz, mózgowcu - zaśmiał się w stronę zbierającego się już młodszego Castellaniego a sam znów napełnił szklankę bursztynowym płynem. Która to już dzisiaj? Trzecia, czwarta? Bardzo tego potrzebował.
- Nie ma opcji, bo wiem, że wyrzucisz Nanę, a ona zostaje, zresztą Suzanne coś planowała, że zostaną z Aleksym Argentynie na kilka dni gdy skończą się jej wyjazdy. Więc wybacz Hyperionie. - wzruszył ramionami i spojrzał na stary zegar, który wisiał na ścianie, godzina była jeszcze wczesna i w sumie to pograłby w pokera ale nie mógł, obiecał, że nie będzie już grał po pijaku, bo wtedy bawi się galeonami aż za bardzo, dlatego tylko patrzył jak inni grają.
- Wydajesz Williama za córkę Caliente? No proszę, proszę. Szybko ruszyłeś po akcji z Vulkodlakami.
Re: Pokój gentlemanów
Kompletnie zignorował ostrzeżenie przyjaciela. Owszem, był bratem Luisa ale nie powinien się wtrącać. Przyjacielski kodeks dżentelmena zabrania odbijania partnerek przyjacielowi, zarówno tych oficjalnie zaobrączkowanych jak i innych zdobyczy. A Luis naruszył ten punkt. Nieświadomie co prawda, ale znając już prawdę powinien się wycofać.
- Pieprzony gnojek - warknął pod nosem, gdy Luis zamknął za sobą drzwi. Chłopak niestety miał rację. Szybko sięgnął po swoją szklankę, a gdy ponownie napełniła się trunkiem wypił szybko jej zawartość i powtórzył cały proces. - Tym razem to William ruszył, nie ja. - odparł krótko wyraźnie rozeźlony. Ostatnio coraz częsciej tracił kontrolę nad wsyztskim dookoła. Najpierw zaręczyny Williama, teraz Luis dobierający się do jego kobiety, a za chwile dowie się jeszcze, że jego syn ze swoją przyszłą żoną w październiku rozpoczynają studia.
- Wiesz co? Mam gdzieś tę twoją Nanę i pieprzone Buenos - warknął kolejny raz i poszedł w ślad za młodym Castellanim opuszczając Feniksa. Znał się z Marco od wielu lat, ale ta sytuacja poważnie nadszarpnęła ich przyjaźń.
- Pieprzony gnojek - warknął pod nosem, gdy Luis zamknął za sobą drzwi. Chłopak niestety miał rację. Szybko sięgnął po swoją szklankę, a gdy ponownie napełniła się trunkiem wypił szybko jej zawartość i powtórzył cały proces. - Tym razem to William ruszył, nie ja. - odparł krótko wyraźnie rozeźlony. Ostatnio coraz częsciej tracił kontrolę nad wsyztskim dookoła. Najpierw zaręczyny Williama, teraz Luis dobierający się do jego kobiety, a za chwile dowie się jeszcze, że jego syn ze swoją przyszłą żoną w październiku rozpoczynają studia.
- Wiesz co? Mam gdzieś tę twoją Nanę i pieprzone Buenos - warknął kolejny raz i poszedł w ślad za młodym Castellanim opuszczając Feniksa. Znał się z Marco od wielu lat, ale ta sytuacja poważnie nadszarpnęła ich przyjaźń.
Re: Pokój gentlemanów
Castellani odkąd odkupił od Greengrassa klub, pojawiał się tu coraz częściej, zwłaszcza, że odkąd zostawił ciepłą posadkę nauczyciela miał dużo więcej wolnego czasu i gdzieś chciał zainwestować swoje pieniądze. Luis, jako rodzinny prawnik stał się udziałowcem w tym małym klubie w Londynie i tak o sobie czasami spędzają miło popołudnia na sączeniu ognistej i oglądaniu ładnych kelnerek oraz oczywiście rozmawianiu o finansach. A naprawdę ostatnio Marco chciał inwestować a nie tylko tracić majątek co uskuteczniał przez swoje pierwsze 35 lat życia. Stał się poważnym biznesmenem i poważnym trenerem, no może już mniej poważnym ojcem ale starał się jak mógł mimo, że jego ukochana córeczka robiła mu na złość jak mogła. Ciekawe czy już wiedziała, że jej kochany padre będzie trenował jej największych konkurentów. Harpie z Błękitnymi najbliższe derby planują na początek wiosny więc już nie długo a on musiał pokazać, że nie wyszedł jeszcze z wprawy.
Ubrany był dzisiaj cały na czarno, bardzo elegancko, nonszalancko acz jego koszula musiała być rozpięta przez pierwsze dwa guziki. Po przywitaniu się ze wszystkimi gośćmi usiadł sobie na wygodnym fotelu w rogu i czekając na swego braciszka wyciągnął jedno cygaro i je zaraz odpalił. Jego braciszek w końcu poszedł po rozum do głowy i zabiera się za pannę Cryan co aż dziwne, że ta jeszcze się w ogóle nie rozmyśliła...
Ubrany był dzisiaj cały na czarno, bardzo elegancko, nonszalancko acz jego koszula musiała być rozpięta przez pierwsze dwa guziki. Po przywitaniu się ze wszystkimi gośćmi usiadł sobie na wygodnym fotelu w rogu i czekając na swego braciszka wyciągnął jedno cygaro i je zaraz odpalił. Jego braciszek w końcu poszedł po rozum do głowy i zabiera się za pannę Cryan co aż dziwne, że ta jeszcze się w ogóle nie rozmyśliła...
Re: Pokój gentlemanów
Czy wspominałem już jak bardzo lubię żyć z nazwiskiem Castellani? Prawdopodobnie niejednokrotnie, ale przypomnę raz jeszcze. Miałem pieniądze, miałem wygląd i wszystkie drzwi stały przede mną otworem. Zwłaszcza te do Klubu Dżentelmenów w Złotym Feniksie, do którego członkostwo miałem od zawsze do... do spięcia się z Greengrassem. Kiedy więc Marco wspomniał, że chciałby wykupić ten interes od starucha, to nie zawahałem się ani na sekundę. Odebrałem mu kobietę, odebrałem mu trzy nieruchomości, które sprzedawał, bo wypstrykał się z kasy po rozwodzie (brawo Catherine, wspaniały ruch) i teraz jego perła w koronie. Moje członkostwo nie tylko wróciło, ale zostało zdecydowanie ulepszone. Na szczęście całością zajmował się mój starszy brat, więc mogłem w spokoju kontynuować swoją pracę w prokuraturze.
Ubrany w czarny garnitur pojawiłem się na spotkanie jak zwykle o czasie. Nienawidziłem spóźnialstwa, tanich alkoholi i łatwych kobiet, więc wiedziałem, że Marco już czeka. Mój czas był aktualnie bardziej limitowany niż jego, więc wiedziałem, że go uszanuje. I nie pomyliłem się. Na widok znajomej twarzy palącej cygaro w kącie mój wyraz twarzy zmienił się na wyraźnie rozbawiony.
- Bezrobocie Ci służy, to niepokojące - przywitałem go mocnym uściskiem dłoni i zająłem miejsce naprzeciwko. Przejechałem palcami po mokrych od deszczu włosach, po raz milionowy odnotowując w swojej głowie, jak bardzo nienawidzę londyńskiej pogody. Dłoń wytarłem w spodnie i sięgnąłem po teczkę.
- Harpie chcą Cię usidlić. Ja wiem, że są młode, gibkie i z potencjałem, ale... jeszcze nie czas na kastrację. Zmieniłem czas obowiązywania umowy z pięciu lat na dwa sezony, z czego furtka: jak przejebią pierwszy, to masz prawo się wykupić za rozsądną kwotę. Nie zrobią też z Ciebie maskotki drużyny, a trochę tego oczekują, Twoja twarz i reputacja są zbyt cenne, żeby wykładać je na start. To po pierwszym sezonie, jeśli będziesz chciał. I zostawiłem kilka innych kruczków, które dadzą Ci szanse ewakuacji na wypadek gdyby młode i gibkie nie miały potencjału - położyłem przed nim skorygowaną umowę w teczce, a także oryginalną z podkreślonymi przeze mnie linijkami, które nie były dla niego korzystne. Nie wiem, czy powinienem to jeszcze robić, ale nie miałem zaufania do innych prawników, a Marco to rodzina. Nerkę bym mu oddał, więc czymże przy tym wszystkim jest taka mała przysługa. Sięgnąłem po szklaneczkę, która zaraz napełniła się ognistą whiskey i upiłem z niej jeden łyk.
- Powiedziałeś dzieciom, czym planujesz się zajmować przez najbliższe sezony? - zagaiłem z szelmowskim uśmiechem. Oczami wyobraźni widziałem już wkurwioną Suzanne, której umowę dla Błękitnych przeglądałem nie dalej niż w zeszłym miesiącu. To będzie naprawdę wesołe oglądać derby Castellanich, samemu siedząc bezpiecznie w loży VIPowskiej. Cudowne jest też to, że ja nie latam i nie mam z tym przeklętym sportem nic wspólnego.
Ubrany w czarny garnitur pojawiłem się na spotkanie jak zwykle o czasie. Nienawidziłem spóźnialstwa, tanich alkoholi i łatwych kobiet, więc wiedziałem, że Marco już czeka. Mój czas był aktualnie bardziej limitowany niż jego, więc wiedziałem, że go uszanuje. I nie pomyliłem się. Na widok znajomej twarzy palącej cygaro w kącie mój wyraz twarzy zmienił się na wyraźnie rozbawiony.
- Bezrobocie Ci służy, to niepokojące - przywitałem go mocnym uściskiem dłoni i zająłem miejsce naprzeciwko. Przejechałem palcami po mokrych od deszczu włosach, po raz milionowy odnotowując w swojej głowie, jak bardzo nienawidzę londyńskiej pogody. Dłoń wytarłem w spodnie i sięgnąłem po teczkę.
- Harpie chcą Cię usidlić. Ja wiem, że są młode, gibkie i z potencjałem, ale... jeszcze nie czas na kastrację. Zmieniłem czas obowiązywania umowy z pięciu lat na dwa sezony, z czego furtka: jak przejebią pierwszy, to masz prawo się wykupić za rozsądną kwotę. Nie zrobią też z Ciebie maskotki drużyny, a trochę tego oczekują, Twoja twarz i reputacja są zbyt cenne, żeby wykładać je na start. To po pierwszym sezonie, jeśli będziesz chciał. I zostawiłem kilka innych kruczków, które dadzą Ci szanse ewakuacji na wypadek gdyby młode i gibkie nie miały potencjału - położyłem przed nim skorygowaną umowę w teczce, a także oryginalną z podkreślonymi przeze mnie linijkami, które nie były dla niego korzystne. Nie wiem, czy powinienem to jeszcze robić, ale nie miałem zaufania do innych prawników, a Marco to rodzina. Nerkę bym mu oddał, więc czymże przy tym wszystkim jest taka mała przysługa. Sięgnąłem po szklaneczkę, która zaraz napełniła się ognistą whiskey i upiłem z niej jeden łyk.
- Powiedziałeś dzieciom, czym planujesz się zajmować przez najbliższe sezony? - zagaiłem z szelmowskim uśmiechem. Oczami wyobraźni widziałem już wkurwioną Suzanne, której umowę dla Błękitnych przeglądałem nie dalej niż w zeszłym miesiącu. To będzie naprawdę wesołe oglądać derby Castellanich, samemu siedząc bezpiecznie w loży VIPowskiej. Cudowne jest też to, że ja nie latam i nie mam z tym przeklętym sportem nic wspólnego.
Re: Pokój gentlemanów
Hyperion był dziwnym człowiekiem, kiedyś się przyjaźnili aczkolwiek po tym jak mu kompletnie odwaliło i jego kochana żonka go zostawiła on tylko wzruszył ramionami, bo tak naprawdę zawsze stał za Catherine, od czasów szkolnych i bolało go bardzo, że ten idiota zdradza taką kobietę. Jednak w końcu miarka się przebrała a Castellani tylko na upadku Greengrassa skorzystali.
Klub ten był małym marzeniem Marco, które Hyperion od niego ukradł, bo musiał być przecież pierwszy we wszystkim jednak starszy Castellani wolał być tym co kończy a nie zaczyna dlatego klub jest jego i szybko go już nie odda. Przywrócił wszystkich tych, którzy według poprzedniego właściciela nie nadawali się na członków tego małego stowarzyszenia w tym swojego kochanego braciszka, który wiążąc się z byłą kochanką Hyperiona przyczynił się do tego przedsięwzięcia.
Znał stawkę swojego brata i szanował jego zawód i starał się być na czas mimo, że jeszcze kilka lat temu pewnie byłby spóźniony o co najmniej dwa kwadranse. Cóż, już po tym 35 roku życia wypadałoby w końcu zmądrzeć i dorosnąć.
- Spróbuj, to bardzo oczyszczające - zaśmiał się i mocno odwzajemnił uścisk dłoni brata i usiadł gdy ten pierwszy cupnął na fotelu. Wiedział, że Luis jest typem pracoholika i na bezrobociu chyba by szybciej umarł niż wypoczął. Marco umiał wypoczywać i nie zamierzał się już zaharowywać, wolał poleżeć z drinkiem na plaży w Argentynie oglądając przyjemne widoki w postaci roznegliżowanych pięknych Latynosek.
Z uwagą słuchał odnośnie kontraktu, który sprawdzał dla niego Luis kiwając głową i co jakiś czas zaciągając się głęboko kubańskim cygarem.
- To obiecująca drużyna, widziałem ich w akcji ale brakuje im tego czegoś, rozumiesz, tego takiego naszego argentyńskiego szaleństwa. Anglicy są strasznie sztywni w grze, zarówno Błękitni i Harpie... - nieco się wcinał ze swoimi przemyśleniami odnośnie przejęcia trenowania Harpii. Może to był nieco skok na głęboką wodę, ale Marco lubił takie akcje, przecież jego pomysł z nauczeniem Quidditcha też wszyscy najpierw wyśmiali, że alvaro Castellani nie umie w szkolenie dzieciaków a tu proszę, spod jego rąk wypłynęło kilku naprawdę obiecujących graczy, którzy mieli całą karierę przed sobą zwłaszcza kiedy słynny Castellani udzielał swej rekomendacji. - Luis, zgadzam się na wszystko, wiesz dobrze, że ja nie umiem w prawne rzeczy, dlatego Ci wszystko podrzucam, Ty się znasz na dokumentach, ja na trenowaniu - skwitował i chwycił za swoją szklankę, która napełniła się złotym płynem, uniósł ją w kierunku brata chcąc tym samym sfinalizować te rozterki na temat jego umowy.
- Nie mówiłem, Suzanne mnie zasypuje sowami i coś chyba już sugeruje. W tym świecie plotki szybko się rozchodzą Luis, ale powiem im, podczas ferii i tak już zawinąłem większość gratów z Hogwartu- rzekł unosząc brwi do góry wiedząc, że jego kochana córeczka nie będzie kipieć ze szczęścia kiedy dowie się o jego życiowych planach w najbliższym czasie, ale już jej to powoli próbuje wynagradzać załatwiając jej weekend w spa w Norwegii by mogła się rozerwać ze swoimi przyjaciółkami, ale tylko przyjaciółkami, na jej chłopaka nie było tam miejsca...
- Powiedz mi lepiej jak to się stało, że w końcu podjęliście decyzje odnośnie ślubu i najważniejsze pytanie gdzie ten ślub? Argentyna w marcu jest idealna, bo nie ma jeszcze tego skwaru, no i o oczywiście już widzę jak Nana się cieszy - mówił do brata zaczynając w typowym dla siebie monologu kiedy to mnóstwo myśli kłębiło mu się w głowie, Suzanne gadulstwo miała po nim, zdecydowanie.
Klub ten był małym marzeniem Marco, które Hyperion od niego ukradł, bo musiał być przecież pierwszy we wszystkim jednak starszy Castellani wolał być tym co kończy a nie zaczyna dlatego klub jest jego i szybko go już nie odda. Przywrócił wszystkich tych, którzy według poprzedniego właściciela nie nadawali się na członków tego małego stowarzyszenia w tym swojego kochanego braciszka, który wiążąc się z byłą kochanką Hyperiona przyczynił się do tego przedsięwzięcia.
Znał stawkę swojego brata i szanował jego zawód i starał się być na czas mimo, że jeszcze kilka lat temu pewnie byłby spóźniony o co najmniej dwa kwadranse. Cóż, już po tym 35 roku życia wypadałoby w końcu zmądrzeć i dorosnąć.
- Spróbuj, to bardzo oczyszczające - zaśmiał się i mocno odwzajemnił uścisk dłoni brata i usiadł gdy ten pierwszy cupnął na fotelu. Wiedział, że Luis jest typem pracoholika i na bezrobociu chyba by szybciej umarł niż wypoczął. Marco umiał wypoczywać i nie zamierzał się już zaharowywać, wolał poleżeć z drinkiem na plaży w Argentynie oglądając przyjemne widoki w postaci roznegliżowanych pięknych Latynosek.
Z uwagą słuchał odnośnie kontraktu, który sprawdzał dla niego Luis kiwając głową i co jakiś czas zaciągając się głęboko kubańskim cygarem.
- To obiecująca drużyna, widziałem ich w akcji ale brakuje im tego czegoś, rozumiesz, tego takiego naszego argentyńskiego szaleństwa. Anglicy są strasznie sztywni w grze, zarówno Błękitni i Harpie... - nieco się wcinał ze swoimi przemyśleniami odnośnie przejęcia trenowania Harpii. Może to był nieco skok na głęboką wodę, ale Marco lubił takie akcje, przecież jego pomysł z nauczeniem Quidditcha też wszyscy najpierw wyśmiali, że alvaro Castellani nie umie w szkolenie dzieciaków a tu proszę, spod jego rąk wypłynęło kilku naprawdę obiecujących graczy, którzy mieli całą karierę przed sobą zwłaszcza kiedy słynny Castellani udzielał swej rekomendacji. - Luis, zgadzam się na wszystko, wiesz dobrze, że ja nie umiem w prawne rzeczy, dlatego Ci wszystko podrzucam, Ty się znasz na dokumentach, ja na trenowaniu - skwitował i chwycił za swoją szklankę, która napełniła się złotym płynem, uniósł ją w kierunku brata chcąc tym samym sfinalizować te rozterki na temat jego umowy.
- Nie mówiłem, Suzanne mnie zasypuje sowami i coś chyba już sugeruje. W tym świecie plotki szybko się rozchodzą Luis, ale powiem im, podczas ferii i tak już zawinąłem większość gratów z Hogwartu- rzekł unosząc brwi do góry wiedząc, że jego kochana córeczka nie będzie kipieć ze szczęścia kiedy dowie się o jego życiowych planach w najbliższym czasie, ale już jej to powoli próbuje wynagradzać załatwiając jej weekend w spa w Norwegii by mogła się rozerwać ze swoimi przyjaciółkami, ale tylko przyjaciółkami, na jej chłopaka nie było tam miejsca...
- Powiedz mi lepiej jak to się stało, że w końcu podjęliście decyzje odnośnie ślubu i najważniejsze pytanie gdzie ten ślub? Argentyna w marcu jest idealna, bo nie ma jeszcze tego skwaru, no i o oczywiście już widzę jak Nana się cieszy - mówił do brata zaczynając w typowym dla siebie monologu kiedy to mnóstwo myśli kłębiło mu się w głowie, Suzanne gadulstwo miała po nim, zdecydowanie.
Re: Pokój gentlemanów
Umarłbym na bezrobociu. Mój mózg potrzebował wielu bodźców do szczęścia. Praca była podstawowym bodźcem, który trzymał mnie przy życiu. Uwielbiałem adrenalinę poszukiwań, która dla zwykłych ludzi była nijaka i monotonna. Moje poszukiwania nie odnosiły się do pracy w terenie, bardziej do papierologii, ale nic mnie tak nie odprężało jak przegląd kodeksu karnego po obiedzie. Nie byłem najnormalniejszą jednostką, jednakże przynajmniej byłem świadomy swoich ułomności. Miałem też wrażenie, że te ułomności mnożyły się z każdym kolejnym rokiem mojego życia. A podobno najgorsza jest młodość.
- Z oczyszczających rzeczy u mnie sprawdzają się tylko kąpiele i seks - odpowiedziałem z szelmowskim uśmiechem. Byłem też obrzydliwą szowinistyczną świnią w kontrolowanych warunkach. Te warunki tutaj można śmiało określić jako kontrolowane. Marcowi mogłem powiedzieć absolutnie wszystko i miałem pewność, że ta rozmowa zostanie między nami. To samo zaufanie działało w drugą stronę i nie tylko, jeśli chodzi o tematy prawnicze. Byliśmy braćmi, ale przede wszystkim byliśmy przyjaciółmi. Starszy Castellani od zawsze był moim powiernikiem, choć nie byłem z tych, którzy mówią zbyt wiele. Wolałem dużo spraw przemyśleć i nigdy ich nie wypowiedzieć. Dużo rzeczy też mówiłem po fakcie, jakby bojąc się, że mogę zapeszyć. Lubiłem wtedy mówić, że zapomniałem powiedzieć, choć każdy, kto mnie znał lepiej, wiedział, że to kłamstwo. Niedorzecznie dużo pamiętałem.
Z nieskrywanym rozbawieniem patrzyłem, jak czarodziej naprzeciwko zaczyna rozpływać się o brakach drużyny, którą zamierza trenować. Ja z tym sportem nie miałem nic wspólnego, a wspomniane argentyńskie szaleństwo często działo się w mojej głowie. Rozumiałem jednak, o czym mówi. Najbardziej cieszył mnie fakt, że pomimo lat spędzonych na boisku wciąż potrafił mówić o tym z nieposkromioną pasją. I robił wszystko po swojemu, zawsze. Bezkompromisowo. Marco miał największe jaja w całej Argentynie, więc jeśli on nie wytrenuje Harpii na najbardziej wojownicze zawodniczki w historii, to nikt temu zadaniu nie podoła.
- Błękitni zasilili się o Suzanne, pierdolili coś o Lucasie. Jak ściągną do siebie Lucasa, to współczynnik argentyńskiego szaleństwa wyjebie im skalę, więc może i dobrze, że zrobiłem Ci furteczkę. Chociaż nie ukrywam, trzymam kciuki, żebyś utarł nosa swoim rodzonym dzieciakom. Szykują się naprawdę piękne święta w tym roku - i choć do świąt pozostała jeszcze kupa czasu, to już wiedziałem, że spędzimy je przy krzykach Suzanne, która albo przegrała, albo wygrała- nieważne, i tak będzie z tego powodu niezadowolona. Cokolwiek się nie stanie to i tak będzie wina Marca, a ja dostanę rykoszetem za swój sarkastyczny uśmiech. Ada będzie próbowała ich pogodzić, a Lucas, ten kochany gnojek, będzie popalał papierosy za domem udając, że z nami nie mieszka. I jak tu ich wszystkich nie kochać?
- Jeszcze nie wiemy gdzie, ale wiemy, że szybko. Za długo czekaliśmy z tym wszystkim, żeby znów czekać. Kameralna uroczystość dla najbliższych jest wystarczająca - upiłem łyka whiskey i sięgnąłem po cygaro. Obróciłem je w palcach dwukrotnie, zanim zdecydowałem się przyznać do jednej małej rzeczy:
- Jak zmarł ojciec, to rozdzieliłem prawnie nasze majątki, więc moja decyzja nie wpłynie negatywnie na sytuację finansową Twoją i całej reszty, ale... nie chcę brać ślubu z intercyzą. Wiem, że nie wychodzi za mnie dla pieniędzy i ich nie chce, ale ja chcę, żeby je miała już zawsze, bez względu na to co się wydarzy. Ona... ona jest inna Marco. Inna niż wszystkie. Dlatego kupiłem nam dom w Londynie i kończymy te podchody. Robię się już stary- chcę zapuścić korzenie i mieć dzieci - niech wie, że jestem bezgranicznie zakochany w pannie Cryan. I tak to było widoczne już od lat.
- Z oczyszczających rzeczy u mnie sprawdzają się tylko kąpiele i seks - odpowiedziałem z szelmowskim uśmiechem. Byłem też obrzydliwą szowinistyczną świnią w kontrolowanych warunkach. Te warunki tutaj można śmiało określić jako kontrolowane. Marcowi mogłem powiedzieć absolutnie wszystko i miałem pewność, że ta rozmowa zostanie między nami. To samo zaufanie działało w drugą stronę i nie tylko, jeśli chodzi o tematy prawnicze. Byliśmy braćmi, ale przede wszystkim byliśmy przyjaciółmi. Starszy Castellani od zawsze był moim powiernikiem, choć nie byłem z tych, którzy mówią zbyt wiele. Wolałem dużo spraw przemyśleć i nigdy ich nie wypowiedzieć. Dużo rzeczy też mówiłem po fakcie, jakby bojąc się, że mogę zapeszyć. Lubiłem wtedy mówić, że zapomniałem powiedzieć, choć każdy, kto mnie znał lepiej, wiedział, że to kłamstwo. Niedorzecznie dużo pamiętałem.
Z nieskrywanym rozbawieniem patrzyłem, jak czarodziej naprzeciwko zaczyna rozpływać się o brakach drużyny, którą zamierza trenować. Ja z tym sportem nie miałem nic wspólnego, a wspomniane argentyńskie szaleństwo często działo się w mojej głowie. Rozumiałem jednak, o czym mówi. Najbardziej cieszył mnie fakt, że pomimo lat spędzonych na boisku wciąż potrafił mówić o tym z nieposkromioną pasją. I robił wszystko po swojemu, zawsze. Bezkompromisowo. Marco miał największe jaja w całej Argentynie, więc jeśli on nie wytrenuje Harpii na najbardziej wojownicze zawodniczki w historii, to nikt temu zadaniu nie podoła.
- Błękitni zasilili się o Suzanne, pierdolili coś o Lucasie. Jak ściągną do siebie Lucasa, to współczynnik argentyńskiego szaleństwa wyjebie im skalę, więc może i dobrze, że zrobiłem Ci furteczkę. Chociaż nie ukrywam, trzymam kciuki, żebyś utarł nosa swoim rodzonym dzieciakom. Szykują się naprawdę piękne święta w tym roku - i choć do świąt pozostała jeszcze kupa czasu, to już wiedziałem, że spędzimy je przy krzykach Suzanne, która albo przegrała, albo wygrała- nieważne, i tak będzie z tego powodu niezadowolona. Cokolwiek się nie stanie to i tak będzie wina Marca, a ja dostanę rykoszetem za swój sarkastyczny uśmiech. Ada będzie próbowała ich pogodzić, a Lucas, ten kochany gnojek, będzie popalał papierosy za domem udając, że z nami nie mieszka. I jak tu ich wszystkich nie kochać?
- Jeszcze nie wiemy gdzie, ale wiemy, że szybko. Za długo czekaliśmy z tym wszystkim, żeby znów czekać. Kameralna uroczystość dla najbliższych jest wystarczająca - upiłem łyka whiskey i sięgnąłem po cygaro. Obróciłem je w palcach dwukrotnie, zanim zdecydowałem się przyznać do jednej małej rzeczy:
- Jak zmarł ojciec, to rozdzieliłem prawnie nasze majątki, więc moja decyzja nie wpłynie negatywnie na sytuację finansową Twoją i całej reszty, ale... nie chcę brać ślubu z intercyzą. Wiem, że nie wychodzi za mnie dla pieniędzy i ich nie chce, ale ja chcę, żeby je miała już zawsze, bez względu na to co się wydarzy. Ona... ona jest inna Marco. Inna niż wszystkie. Dlatego kupiłem nam dom w Londynie i kończymy te podchody. Robię się już stary- chcę zapuścić korzenie i mieć dzieci - niech wie, że jestem bezgranicznie zakochany w pannie Cryan. I tak to było widoczne już od lat.
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Inne miejsca w Londynie :: Złoty Feniks :: Część restauracyjna
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach