Siedziba kółka szachowego
+21
Rhinna Hamilton
David Ames
Nicolas Socha
Molly Connolly
Patrick Connolly
Malcolm McMillan
Quinn Larivaara
Lena Gregorovic
Misza Gregorovic
Joel Frayne
Mistrz Gry
Jeremy Scott
Serena Valerious
Cyanne Berkovitz
Aleksy Vulkodlak
William Greengrass
Suzanne Castellani
Logan Campbell
Sophie Fitzpatrick
Benedict Walton
Brennus Lancaster
25 posters
Magic Land :: Hogwart :: PIĘTRA :: Piętro VI
Strona 1 z 5
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Siedziba kółka szachowego
Pomieszczenie powstałe niedawno, na miejscu siedziby kółka przyjaciół Beauxbatons. Jest to duże, ładnie umeblowane pomieszczenie, w którym znajduje się tuzin stołów do gry w magiczne szachy. Na ścianach znajdują się portrety najbardziej znanych szachistów w historii szkoły, od których można wiele się nauczyć.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Siedziba kółka szachowego
Gdy para wróciła do zamku było już grubo po północy. Uważając, by nie obudzić dyżurujących skrzatów, ani portretów, uczniowie pokonywali kolejne schodki w podskokach, starając się stłumić ogólne rozweselenie, jakie towarzyszyło im od wyjścia z domu pana Fitzpatricka.
Ben uchylił drzwi do pomieszczenia, które znajdowało się w najbardziej ustronnym zaułku korytarza szóstego piętra. Przepuścił rudowłosą przodem i zamknął za sobą skrzydło, uważając, by nie wydawać żadnych zbędnych odgłosów. Od dwóch godzin powinni znajdować się w dormitoriach, jednak zaczarowane schody od samego początku płatały im takiego figla, że para postanowiła spędzić trochę czasu w zaciszu szkolnych, nieskalanych niczyją obecnością klas.
- Wreszcie sami... - mruknął, podchodząc do Sophie. Rozpiął guziki swego brązowego płaszcza, a gdy dziewczyna zrobiła to samo, przyciągnął ją do siebie za jego poły.
Kilka ciemnych kosmyków opadło mu na czoło. W zielonych tęczówkach, które teraz uważnie przyglądały się twarzy panny Fitzpatrick, ta mogła zobaczyć odbicie drew płonących w kominku. Miękkie usta Waltona szybko napotkały malinowe wargi rudowłosej Irlandki. Po raz pierwszy tego dnia dane mu było chwycić ją bez skrępowania w swe ramiona i dlatego śmiało postanowił z tego skorzystać.
- Będziesz musiała mi wynagrodzić parę rzeczy...
Ben uśmiechnął się samymi kącikami ust i pogładził czarownicę po policzku.
Ben uchylił drzwi do pomieszczenia, które znajdowało się w najbardziej ustronnym zaułku korytarza szóstego piętra. Przepuścił rudowłosą przodem i zamknął za sobą skrzydło, uważając, by nie wydawać żadnych zbędnych odgłosów. Od dwóch godzin powinni znajdować się w dormitoriach, jednak zaczarowane schody od samego początku płatały im takiego figla, że para postanowiła spędzić trochę czasu w zaciszu szkolnych, nieskalanych niczyją obecnością klas.
- Wreszcie sami... - mruknął, podchodząc do Sophie. Rozpiął guziki swego brązowego płaszcza, a gdy dziewczyna zrobiła to samo, przyciągnął ją do siebie za jego poły.
Kilka ciemnych kosmyków opadło mu na czoło. W zielonych tęczówkach, które teraz uważnie przyglądały się twarzy panny Fitzpatrick, ta mogła zobaczyć odbicie drew płonących w kominku. Miękkie usta Waltona szybko napotkały malinowe wargi rudowłosej Irlandki. Po raz pierwszy tego dnia dane mu było chwycić ją bez skrępowania w swe ramiona i dlatego śmiało postanowił z tego skorzystać.
- Będziesz musiała mi wynagrodzić parę rzeczy...
Ben uśmiechnął się samymi kącikami ust i pogładził czarownicę po policzku.
Re: Siedziba kółka szachowego
Ogniste włosy Fitzpatrickówny podskakiwały lekko w ślad za stawianymi krokami, a oczy błyszczały z wewnętrznego podekscytowania. Wskazówki starego zegara ułożyły się na okrągłej dwunastce, a para zamiast zniknąć grzecznie w swoich dormitoriach zrobiła sobie wędrówkę po zamku, docierając do siedziby kółka szachowego na szóstym piętrze. Zazwyczaj nikt tutaj nie zaglądał, a już na pewno nie o tej porze. Półki oraz stoliki pokryte były grubą warstwą kurzu, jednakże skrzaty dobrze dbały o ogrzanie szkolnych murów. Tańczące w kominku ognie rzucały przyjemne światło na całe pomieszczenie, tworząc niezaprzeczalny klimat.
- Aż tak źle Ci było w towarzystwie poczciwego Fitzpatricka? - podrapała się po bladym policzku, kierując wzrok wprost na tęczówki Benedicta, kiedy ten przyciągnął ją do siebie jednym, zdecydowanym ruchem. Panienka wiedziała, że nie musieli się o nic martwić ponieważ profesor Farrington wystawiła im przepustkę ważną do jutra, na wypadek noclegu w Londynie. Nie protestowała kiedy Walton przyłożył swoje ciepłe wargi do jej ust, łącząc ich tym samym w delikatnym pocałunku. Przymykając leniwie powieki poddała się jego objęciom, rozkoszując się tą krótką, zaczarowaną chwilą.
- Czyżby? - Sophie posłała mu jeden ze swych łobuzerskich uśmiechów, przesuwając delikatnymi dłońmi po guzikach jego ciemnego swetra, zupełnie tak, jakby Irlandka próbowała w ten sposób rozładować rosnące w niej napięcie. Aby móc zajrzeć w zielone tęczówki Krukona, musiała się troszeczkę natrudzić ponieważ ktoś u góry poskąpił jej wzrostu.
- I niby jak miałabym to zrobić, hm? - wciąż się uśmiechała, a z jej perfekcyjnych rudych fal wymsknęło się kilka kosmyków, które fruwały figlarnie dookoła twarzy dziewczątka.
- Aż tak źle Ci było w towarzystwie poczciwego Fitzpatricka? - podrapała się po bladym policzku, kierując wzrok wprost na tęczówki Benedicta, kiedy ten przyciągnął ją do siebie jednym, zdecydowanym ruchem. Panienka wiedziała, że nie musieli się o nic martwić ponieważ profesor Farrington wystawiła im przepustkę ważną do jutra, na wypadek noclegu w Londynie. Nie protestowała kiedy Walton przyłożył swoje ciepłe wargi do jej ust, łącząc ich tym samym w delikatnym pocałunku. Przymykając leniwie powieki poddała się jego objęciom, rozkoszując się tą krótką, zaczarowaną chwilą.
- Czyżby? - Sophie posłała mu jeden ze swych łobuzerskich uśmiechów, przesuwając delikatnymi dłońmi po guzikach jego ciemnego swetra, zupełnie tak, jakby Irlandka próbowała w ten sposób rozładować rosnące w niej napięcie. Aby móc zajrzeć w zielone tęczówki Krukona, musiała się troszeczkę natrudzić ponieważ ktoś u góry poskąpił jej wzrostu.
- I niby jak miałabym to zrobić, hm? - wciąż się uśmiechała, a z jej perfekcyjnych rudych fal wymsknęło się kilka kosmyków, które fruwały figlarnie dookoła twarzy dziewczątka.
Re: Siedziba kółka szachowego
Chropowaty śmiech wydobył się z gardła młodego czarodzieja. Jego dłoń skutecznie ujarzmiła niepokorne kosmyki Sophie, które znów okoliły jej pociągłą twarz.
- Bawiłem się doskonale. - skłamał gładko. Jedynie Veritaserum wyciągnęłony z niego szczerą odpowiedź. Do tej pory uważał pana Fitzpatricka za rozsądnego i godnego podziwu uzdrowiciela. Po tym obiedzie wciąż darzył go szacunkiem, lecz w jego oczach zmienił się na nieco zdziwaczałego samotnika, który otacza się całą świtą i stwarza wokół siebie aurę porównywalną do samego lorda. Inteligencji i zawodowych kwalifikacji nie można mu było odmówić, jednak jego zamiłowanie do szanowania jedynie osób ze znaczących rodzin wprawiło młodego Krukona w lekką konsternację. Naturalnie nie zamierzał dzielić się swoimi uwagami z rudowłosą Ślizgonką. Ojciec uchodził w jej oczach za ideał mężczyzny i Ben spaliłby się w przedbiegach, gdyby podważył teraz ten autorytet.
Wyraz jego twarzy nie zmienił się, a ciepłe spojrzenie i lekko wydęte usta przemawiały za tym, że mówi prawdę.
- Na pewno masz jakieś wypróbowane sposoby, zwłaszcza, że zapomniałaś mi wspomnieć o całej hordzie czworonogów, jaką przetrzymujecie w domu.
Irlandczyk mrugnął do niej porozumiewawczo i gdy tylko jej dłonie zaprzestały zabawy guzikami, pociągnął ją na niewielką kanapę, dając w końcu odpocząć swym nogom. Całą drogę z Hogsmeade musieli pokonać biegiem ze względu na oberwanie chmury. Młodzieniec zmierzwił dłonią swe wilgotne kosmyki i rozsiadł się wygodnie, otaczając oparcie sofy ramieniem.
- Bawiłem się doskonale. - skłamał gładko. Jedynie Veritaserum wyciągnęłony z niego szczerą odpowiedź. Do tej pory uważał pana Fitzpatricka za rozsądnego i godnego podziwu uzdrowiciela. Po tym obiedzie wciąż darzył go szacunkiem, lecz w jego oczach zmienił się na nieco zdziwaczałego samotnika, który otacza się całą świtą i stwarza wokół siebie aurę porównywalną do samego lorda. Inteligencji i zawodowych kwalifikacji nie można mu było odmówić, jednak jego zamiłowanie do szanowania jedynie osób ze znaczących rodzin wprawiło młodego Krukona w lekką konsternację. Naturalnie nie zamierzał dzielić się swoimi uwagami z rudowłosą Ślizgonką. Ojciec uchodził w jej oczach za ideał mężczyzny i Ben spaliłby się w przedbiegach, gdyby podważył teraz ten autorytet.
Wyraz jego twarzy nie zmienił się, a ciepłe spojrzenie i lekko wydęte usta przemawiały za tym, że mówi prawdę.
- Na pewno masz jakieś wypróbowane sposoby, zwłaszcza, że zapomniałaś mi wspomnieć o całej hordzie czworonogów, jaką przetrzymujecie w domu.
Irlandczyk mrugnął do niej porozumiewawczo i gdy tylko jej dłonie zaprzestały zabawy guzikami, pociągnął ją na niewielką kanapę, dając w końcu odpocząć swym nogom. Całą drogę z Hogsmeade musieli pokonać biegiem ze względu na oberwanie chmury. Młodzieniec zmierzwił dłonią swe wilgotne kosmyki i rozsiadł się wygodnie, otaczając oparcie sofy ramieniem.
Re: Siedziba kółka szachowego
- Powiedzmy, że wierzę Ci na słowo, Walton. - mruknęła pod nosem, przykładając zadbaną dłoń do bladego dekoltu. Fitzpatrickówna osobiście nie znosiła takich eleganckich obiadów, przesłuchań bądź bycia zmuszoną do zrobienia na kimkolwiek wrażenia. W jej mniemaniu ludzie powinni cenić jej naturalną, odrobinę roztrzepaną wersję, a nie wyprostowaną panienkę z idealnie dopracowanymi odpowiedziami i uprzejmościami.
- Hordzie czworonogów? - jedna z ciemnych brwi dziewczątka powędrowała znacząco do góry. Chwilę później przytulne pomieszczenie wypełnił cichy, melodyjny śmiech, który odbił się echem od ścian. - Rzeczywiście zapomniałam o nich wspomnieć, ale to tylko dwa maleńkie psiaki, Ben. - pokręciła w niedowierzaniu głową, mierzwiąc pieszczotliwie dłonią włosy chłopaka. Kiedy znaleźli się na kanapie, usiadła wygodniej, wygładzając materiał granatowej sukienki. Wciąż się uśmiechając, wtuliła się w Krukona, układając głowę na jego męskim ramieniu.
- Ty za to zapomniałeś wspomnieć, że jesteś wnukiem Ministra Magii. Oczywiście nic mi do tego, ale nie chcę go poznać. - westchnęła z rezygnacją, podnosząc na niego spojrzenie butelkowych oczu. Zagryzając malinowe wargi, przyglądała mu się tak przez dłuższą chwilę, a jedna z jej rąk kreśliła przeróżne wzorki na materiale jego spodni.
- Hordzie czworonogów? - jedna z ciemnych brwi dziewczątka powędrowała znacząco do góry. Chwilę później przytulne pomieszczenie wypełnił cichy, melodyjny śmiech, który odbił się echem od ścian. - Rzeczywiście zapomniałam o nich wspomnieć, ale to tylko dwa maleńkie psiaki, Ben. - pokręciła w niedowierzaniu głową, mierzwiąc pieszczotliwie dłonią włosy chłopaka. Kiedy znaleźli się na kanapie, usiadła wygodniej, wygładzając materiał granatowej sukienki. Wciąż się uśmiechając, wtuliła się w Krukona, układając głowę na jego męskim ramieniu.
- Ty za to zapomniałeś wspomnieć, że jesteś wnukiem Ministra Magii. Oczywiście nic mi do tego, ale nie chcę go poznać. - westchnęła z rezygnacją, podnosząc na niego spojrzenie butelkowych oczu. Zagryzając malinowe wargi, przyglądała mu się tak przez dłuższą chwilę, a jedna z jej rąk kreśliła przeróżne wzorki na materiale jego spodni.
Re: Siedziba kółka szachowego
Lubił, gdy się śmiała. Zwłaszcza jeśli robiła to za jego sprawą. Przechylił teraz głowę z pogodnym wyrazem twarzy przyglądał się każdemu jej mrugnięciu, niespokojnemu ruchowi. Wodził wzrokiem, gdy poprawiała dłonią włosy i rozprostowywała materiał granatowej sukienki.
- Horda, horda. - zaciekle kiwnął głową, przywołując z pamięci obraz dwóch spuszczonych ze smyczy bestii, które o mały włos nie rozszarpały sukienki panny Fitzpatrick. Oczywiście wyolbrzymiał, ale wszystkiemu była winna jego niechęć do zwierząt. Dlatego też na lekcjach profesor Farrington siedział jak na przysłowiowym tureckim kazaniu. I choć kobieta o wszystkich tych magicznych stworach mówiła z niespotykaną pasją, Krukon nie był w stanie złapać bakcyla i przemóc się do tych porośniętych sierścią, czy też łuskami istot.
- Kto trzyma psy w domu? Zwierzęta powinny żyć wolno, biegać po jakiś polach, najlepiej z dala ode mnie.
Irlandczyk poprawił okrągły guziczek, który tkwił przy mankiecie jego koszuli. Zahaczył spojrzeniem o fragment spodni, który służył obecnie Ślizgonce za płótno, co samego Krukona przyprawiało o przyjemne ciarki na skórze. Gdy Sophie poruszyła temat, którego zdecydowanie wolał uniknąć nabrał dużo powietrza i wypuścił je powoli z donośnym sykiem.
- A jesteś ze mną, czy moim dziadkiem? Nie wydaje mi się, by takie rzeczy były dla nas istotne, Sophie. Dla mnie to jest po prostu zwykły dziadek. Nieco zrzędliwy, przygarbiony, ale z poczuciem humoru. I Ty też tak właśnie powinnaś na niego patrzeć, gdy go spotkasz. Niezależnie od nazwiska, jakie stoi przy jego imieniu. Dziadek Kondrad. Złoty człowiek.
Walton stronił od połowywania się na swoje więzy krwi. Chciał być oceniany przez pryzmat swoich umiejętności i postrzegany w szkole jako Benedict Walton, a nie wnuczek Ministra Magii. Miał nadzieję, że Sophie to uszanuje i nie rozszczebiocze się na ten temat przy okazji rozmowy z koleżankami. Dziewczyny w swoim gronie były takie... otwarte.
- Horda, horda. - zaciekle kiwnął głową, przywołując z pamięci obraz dwóch spuszczonych ze smyczy bestii, które o mały włos nie rozszarpały sukienki panny Fitzpatrick. Oczywiście wyolbrzymiał, ale wszystkiemu była winna jego niechęć do zwierząt. Dlatego też na lekcjach profesor Farrington siedział jak na przysłowiowym tureckim kazaniu. I choć kobieta o wszystkich tych magicznych stworach mówiła z niespotykaną pasją, Krukon nie był w stanie złapać bakcyla i przemóc się do tych porośniętych sierścią, czy też łuskami istot.
- Kto trzyma psy w domu? Zwierzęta powinny żyć wolno, biegać po jakiś polach, najlepiej z dala ode mnie.
Irlandczyk poprawił okrągły guziczek, który tkwił przy mankiecie jego koszuli. Zahaczył spojrzeniem o fragment spodni, który służył obecnie Ślizgonce za płótno, co samego Krukona przyprawiało o przyjemne ciarki na skórze. Gdy Sophie poruszyła temat, którego zdecydowanie wolał uniknąć nabrał dużo powietrza i wypuścił je powoli z donośnym sykiem.
- A jesteś ze mną, czy moim dziadkiem? Nie wydaje mi się, by takie rzeczy były dla nas istotne, Sophie. Dla mnie to jest po prostu zwykły dziadek. Nieco zrzędliwy, przygarbiony, ale z poczuciem humoru. I Ty też tak właśnie powinnaś na niego patrzeć, gdy go spotkasz. Niezależnie od nazwiska, jakie stoi przy jego imieniu. Dziadek Kondrad. Złoty człowiek.
Walton stronił od połowywania się na swoje więzy krwi. Chciał być oceniany przez pryzmat swoich umiejętności i postrzegany w szkole jako Benedict Walton, a nie wnuczek Ministra Magii. Miał nadzieję, że Sophie to uszanuje i nie rozszczebiocze się na ten temat przy okazji rozmowy z koleżankami. Dziewczyny w swoim gronie były takie... otwarte.
Re: Siedziba kółka szachowego
Kto trzyma psy w domu? Zwierzęta powinny żyć wolno, biegać po jakiś polach, najlepiej z dala ode mnie.
Słysząc tę niecodzienną wypowiedź, ponownie zaśmiała się perliście, wypełniając pomieszczenie dźwiękiem, przywodzącym na myśl milion grających dzwoneczków. Subtelnie odchyliła do tyłu głowę, a jej rude pukle zafalowały przyjemnie, rozsypując się na jej wątłych ramionach.
- Jesteś niemożliwe zabawny, doprawdy! - zielonooka podparła podbródek na dłoni, wpatrując się w towarzysza roziskrzonym spojrzeniem. Jej serce znacznie przyśpieszyło bicia, a na bladych policzkach wymalowały się delikatne wypieki. Dziewczątko nie wiedziało czy działo się to za sprawą rozpalonego kominka czy też uczuć do Waltona i jego bliskiej obecności w opuszczonej klasie.
- Z tobą i niech tak zostanie. - Sophie poruszyła znacząco brwiami, nie mogąc ukryć uśmiechu, który kradł się na jej pełne, kształtne usta. Zdawała sobie sprawę, że dla Bena Konrad Moore, był po prostu zwyczajnym, kochającym dziadkiem. Niestety w oczach prefektowej nadal był szanowanym ministrem magii, więc sama myśl o spotkaniu z nim napawała panienkę dawką stresu. Nie chcąc dłużej się na tym głowić, otrząsnęła się delikatnie, związując długie, zazwyczaj swobodnie opadające loki w luźnego kucyka. Bijąc się ze sobą w myślach, wdrapała się na kolana chłopaka, wędrując opuszką palca wzdłuż jego prostego nosa.
- Wróćmy do przyjemniejszych tematów. Podobno miałam Ci wynagrodzić kilka spraw, hm? - wymruczała cicho, nie spuszczając wzroku z zielonych tęczówek Krukona.
Słysząc tę niecodzienną wypowiedź, ponownie zaśmiała się perliście, wypełniając pomieszczenie dźwiękiem, przywodzącym na myśl milion grających dzwoneczków. Subtelnie odchyliła do tyłu głowę, a jej rude pukle zafalowały przyjemnie, rozsypując się na jej wątłych ramionach.
- Jesteś niemożliwe zabawny, doprawdy! - zielonooka podparła podbródek na dłoni, wpatrując się w towarzysza roziskrzonym spojrzeniem. Jej serce znacznie przyśpieszyło bicia, a na bladych policzkach wymalowały się delikatne wypieki. Dziewczątko nie wiedziało czy działo się to za sprawą rozpalonego kominka czy też uczuć do Waltona i jego bliskiej obecności w opuszczonej klasie.
- Z tobą i niech tak zostanie. - Sophie poruszyła znacząco brwiami, nie mogąc ukryć uśmiechu, który kradł się na jej pełne, kształtne usta. Zdawała sobie sprawę, że dla Bena Konrad Moore, był po prostu zwyczajnym, kochającym dziadkiem. Niestety w oczach prefektowej nadal był szanowanym ministrem magii, więc sama myśl o spotkaniu z nim napawała panienkę dawką stresu. Nie chcąc dłużej się na tym głowić, otrząsnęła się delikatnie, związując długie, zazwyczaj swobodnie opadające loki w luźnego kucyka. Bijąc się ze sobą w myślach, wdrapała się na kolana chłopaka, wędrując opuszką palca wzdłuż jego prostego nosa.
- Wróćmy do przyjemniejszych tematów. Podobno miałam Ci wynagrodzić kilka spraw, hm? - wymruczała cicho, nie spuszczając wzroku z zielonych tęczówek Krukona.
Re: Siedziba kółka szachowego
Dźwięczny śmiech młodziutkiej czarownicy znów wypełnił całe pomieszczenie, w którym do tej pory dominiwał jedynie odgłos trzaskającego w kominku drewna i rozmów uczniów. Ben nie był w stanie pohamować ciepłego uśmiechu, jaki cisnął się na jego usta. Złożył na czole rudowłosej pocałunek, gdy podparła brodę na rozpostartej dłoni. W jej zielonych tęczówkach przywodzących na myśl zielone szkło z jakich wykonane były butelki do napojów, skrzyły się wesołe iskierki.
- Akurat w tej chwili mówiłem śmiertelnie poważnie. Nie toleruję kugucharów, psów, hipogryfow, szczurów i wszystkiego, co nie jest człowiekiem, a wykazuje wszelkie objawy życia.
Brwi Sophie znów poruszyły się w ten charakterystyczny, zabawny sposób, który z kolei wywołał śmiech ze strony Krukona. Chłopak spoważniał jednak i posłał swej towarzyszce spojrzenie godne męczennika.
- Czyli jestem skazany na Ciebie już na zawsze? - zagarnął ją ramieniem w tali i przyciągnął do siebie. Teraz siedziała bardziej na jego biodrach, niż kolanach. Gdy smukły palec panny prefekt zwieńczył swą wędrówkę po grzbiecie nosa czułym puknięciem w jego czubek, Irlandczyk odchylił szybko głowę i przygryzł nieznacznie opuszek palca wskazującego dziewczyny. Oczywiście nie na tyle mocno, by mogło ją to zaboleć.
- Nie wiem, Fitzpatrick, naprawdę nie wiem, czy masz wystarczające kwalifikacje, by móc mi to wszystko wynagrodzić.
Siódmoroczny uczeń zmrużył powieki i otaksował czarownicę ostentacyjnie, oceniając spojrzeniem każdy fragment jej twarzy i ciała, werdyktowi dając wyraz przez grymasy, jakie pojawiały się na jego bladej twarzy.
- Akurat w tej chwili mówiłem śmiertelnie poważnie. Nie toleruję kugucharów, psów, hipogryfow, szczurów i wszystkiego, co nie jest człowiekiem, a wykazuje wszelkie objawy życia.
Brwi Sophie znów poruszyły się w ten charakterystyczny, zabawny sposób, który z kolei wywołał śmiech ze strony Krukona. Chłopak spoważniał jednak i posłał swej towarzyszce spojrzenie godne męczennika.
- Czyli jestem skazany na Ciebie już na zawsze? - zagarnął ją ramieniem w tali i przyciągnął do siebie. Teraz siedziała bardziej na jego biodrach, niż kolanach. Gdy smukły palec panny prefekt zwieńczył swą wędrówkę po grzbiecie nosa czułym puknięciem w jego czubek, Irlandczyk odchylił szybko głowę i przygryzł nieznacznie opuszek palca wskazującego dziewczyny. Oczywiście nie na tyle mocno, by mogło ją to zaboleć.
- Nie wiem, Fitzpatrick, naprawdę nie wiem, czy masz wystarczające kwalifikacje, by móc mi to wszystko wynagrodzić.
Siódmoroczny uczeń zmrużył powieki i otaksował czarownicę ostentacyjnie, oceniając spojrzeniem każdy fragment jej twarzy i ciała, werdyktowi dając wyraz przez grymasy, jakie pojawiały się na jego bladej twarzy.
Re: Siedziba kółka szachowego
- Doskonale wiem, że Magizoologiem to ty nie będziesz, ukochany. - odparła tonem znawcy, obdarowując Waltona czułym spojrzeniem. Sama nie widziała siebie w roli odkrywcy nowych, egotycznych gatunków, jednakże lubiła przeróżne zwierzęta i wiernie uczęszczała na zajęcia profesor Farrington. Czasami naprawdę zachodziła w głowę jakim cudem ich dwójka się ze sobą dogaduje.
- Powinieneś częściej się śmiać. Mam szpiega w pokoju wspólnym Krukonów, który zaciekle powtarza mi, że w ogóle się nie uśmiechasz i zupełnie do mnie nie pasujesz. - zacmokała pod nosem, lustrując towarzysza spojrzeniem na wskroś. Uwielbiała jego powagę i nienaganne maniery, ale przyjemny dźwięk jego młodzieńczego śmiechu, pobudzał roztańczone motyle w jej brzuchu. Fitzpatrickówna była figlarnym stworzeniem, które przez życie kroczyło z szerokim uśmiechem.
- Jeśli chcesz zaraz nie będziesz skazany nawet na chwilę. - fuknęła niczym obruszone kocię, prędko krzyżując ręce pod piersiami. W głębi ducha wiedziała, że chłopak się z nią droczy, więc postanowiła nie gniewać się na niego na dłużej niż to koniecznie. Milcząc przez dłuższy moment, odsunęła się od niego na bezpieczną odległość, wyznaczając między nimi stanowczy dystans.
- Chętnie zaprezentowałabym Ci moje kwalifikacje, ale skoro jestem dla ciebie taaaaką udręką.. - odpowiedziała przeciągle, obrysowując niewinnie opuszką palca linię wzdłuż bladego dekoltu. Nie spuszczając z Bena błyskających tęczówek, wolną dłonią, przejechała wzdłuż smukłej tali, starając się tym samym wygładzić zmarszczony materiał klasycznej sukienki.
- Powinieneś częściej się śmiać. Mam szpiega w pokoju wspólnym Krukonów, który zaciekle powtarza mi, że w ogóle się nie uśmiechasz i zupełnie do mnie nie pasujesz. - zacmokała pod nosem, lustrując towarzysza spojrzeniem na wskroś. Uwielbiała jego powagę i nienaganne maniery, ale przyjemny dźwięk jego młodzieńczego śmiechu, pobudzał roztańczone motyle w jej brzuchu. Fitzpatrickówna była figlarnym stworzeniem, które przez życie kroczyło z szerokim uśmiechem.
- Jeśli chcesz zaraz nie będziesz skazany nawet na chwilę. - fuknęła niczym obruszone kocię, prędko krzyżując ręce pod piersiami. W głębi ducha wiedziała, że chłopak się z nią droczy, więc postanowiła nie gniewać się na niego na dłużej niż to koniecznie. Milcząc przez dłuższy moment, odsunęła się od niego na bezpieczną odległość, wyznaczając między nimi stanowczy dystans.
- Chętnie zaprezentowałabym Ci moje kwalifikacje, ale skoro jestem dla ciebie taaaaką udręką.. - odpowiedziała przeciągle, obrysowując niewinnie opuszką palca linię wzdłuż bladego dekoltu. Nie spuszczając z Bena błyskających tęczówek, wolną dłonią, przejechała wzdłuż smukłej tali, starając się tym samym wygładzić zmarszczony materiał klasycznej sukienki.
Re: Siedziba kółka szachowego
Krukon zmarszczył czoło i przesunął dłonią po swojej szyi, zahaczając również o kark.
- Wolałbym, żebyś wyzbyła się tych wszystkich szpiegów. Nie rozumiem Twojego pociągu to wszystkich plotek i pomówień. Po co Ci wiedzieć wszystko o wszystkich?
Sophie uderzyła w czuły punkt Irlandczyka. Do tej pory starał się spychać w najdalszy kątek swojej głowy myśl, że wybrania jego serca siedzi po uszy w szkolnej sieci plotkarek, które wszędzie muszą wściubić nosa.
- Wiem, że jesteś Prefektem, ale uważam, że wiadomość o tym, że się rzadko uśmiecham, albo, że jakaś pierwszoroczna uczennica zaczęła się spotykać z chłopakiem, nie są Ci niezbędne do pełnienia swoich obowiązków.
Krukon wyraźnie zmarkotniał. Nie zamierzał nawet komentować już faktu, iż panna Fitzpatrick dogłębnie analizuje ze swoimi koleżankami ich związek. Poprawił kołnierzyk białej koszuli i odchrząknął nerwowo.
Figlarne spojrzenie i uśmiech dziewczyny załagodziły nieco jego nerwową reakcję. Nie był rozgoryczony. Jego ton pozostawał wciąż spokojny, choć rudowłosa mogła odczuć, że wiedza na temat jej plotkarskich zamiłowań wywołuje u niego dyskomfort.
- Nie marudź... - mruknął po chwili, gdy doszedł do wniosku, że po prostu puści słowa Irlandki w niepamięć. Uśmiechnął się samymi kącikami ust i przyciągnął do siebie Ślizgonkę. Znów pozwolił sobie na czuły pocałunek najlepszego kalibru.
- Wolałbym, żebyś wyzbyła się tych wszystkich szpiegów. Nie rozumiem Twojego pociągu to wszystkich plotek i pomówień. Po co Ci wiedzieć wszystko o wszystkich?
Sophie uderzyła w czuły punkt Irlandczyka. Do tej pory starał się spychać w najdalszy kątek swojej głowy myśl, że wybrania jego serca siedzi po uszy w szkolnej sieci plotkarek, które wszędzie muszą wściubić nosa.
- Wiem, że jesteś Prefektem, ale uważam, że wiadomość o tym, że się rzadko uśmiecham, albo, że jakaś pierwszoroczna uczennica zaczęła się spotykać z chłopakiem, nie są Ci niezbędne do pełnienia swoich obowiązków.
Krukon wyraźnie zmarkotniał. Nie zamierzał nawet komentować już faktu, iż panna Fitzpatrick dogłębnie analizuje ze swoimi koleżankami ich związek. Poprawił kołnierzyk białej koszuli i odchrząknął nerwowo.
Figlarne spojrzenie i uśmiech dziewczyny załagodziły nieco jego nerwową reakcję. Nie był rozgoryczony. Jego ton pozostawał wciąż spokojny, choć rudowłosa mogła odczuć, że wiedza na temat jej plotkarskich zamiłowań wywołuje u niego dyskomfort.
- Nie marudź... - mruknął po chwili, gdy doszedł do wniosku, że po prostu puści słowa Irlandki w niepamięć. Uśmiechnął się samymi kącikami ust i przyciągnął do siebie Ślizgonkę. Znów pozwolił sobie na czuły pocałunek najlepszego kalibru.
Re: Siedziba kółka szachowego
Uśmiech, który cały czas ozdabiał oblicze rudowłosej panienki momentalnie zniknął z malinowych warg dziewczątka, a zamiast niego pojawiło się wyraźnie zakłopotanie. Przysłuchując się kolejnym, pretensjonalnym wyrzutom panicza Waltona, Sophie z niedowierzaniem zwiększała odległość między nimi.
- Rozumiem, że teraz mamy zacząć robić listy i mówić co też takiego powinniśmy w sobie pozmieniać? - zapytała sucho, a w jej głosie dało się słyszeć minimalne podłamanie. Cały nastrój prysnął niczym mydlana bańka, a dziewczyna automatycznie zesztywniała. Pocierając dłonią o nagie przedramię, spuściła wzrok, wpatrując się przez moment w tańczące w kominku płomienie.
- Oczywiście, nie wszystkie informacje są mi potrzebne, ale większość tak. Poza tym tak bardzo Ci przeszkadza, że wiem kto z kim zerwał bądź kto komu połamał szczękę? Nie wtykam przecież nosa w rodzinne problemy czy poważne sprawy, a ty robisz problem na skalę światową. - zmarszczyła brwi, uciekając spojrzeniem w najdalszy kąt pokoju. Przyznawała się przed sobą, że była ciekawskim stworzeniem, ale na Merlina! Nie rozpowiadała przecież zdobytych informacji wszystkim wokół, trzymała je dla siebie. Umiała dotrzymać danego słowa i naprawdę nie była złą osobą. Słowa Benedicta mocno w nią uderzyły, a wyraz jego twarzy tylko uświadomił ślizgonkę, że chłopak pewnie posądza ją o plotkowanie na temat zarówno jego jak i ich związku. Wspaniale.
- Nie marudzę, ale mogę zacząć. - nie odwzajemniła pocałunku Krukona, ostatecznie schodząc mu z kolan. Porzuciła swoje kokieteryjne gierki zanim jeszcze zdążyła zacząć. Odgarniając z twarzy ogniste kosmyki, rozpoczęła wędrówkę po całej sali, a na jej twarzy widniało głębokie zamyślenie. Zdaniem ślizgonki wszystko można było rozchodzić, więc robiła kolejne kółka, wypełniając pomieszczenie stukotem czerwonych obcasów.
- Rozumiem, że teraz mamy zacząć robić listy i mówić co też takiego powinniśmy w sobie pozmieniać? - zapytała sucho, a w jej głosie dało się słyszeć minimalne podłamanie. Cały nastrój prysnął niczym mydlana bańka, a dziewczyna automatycznie zesztywniała. Pocierając dłonią o nagie przedramię, spuściła wzrok, wpatrując się przez moment w tańczące w kominku płomienie.
- Oczywiście, nie wszystkie informacje są mi potrzebne, ale większość tak. Poza tym tak bardzo Ci przeszkadza, że wiem kto z kim zerwał bądź kto komu połamał szczękę? Nie wtykam przecież nosa w rodzinne problemy czy poważne sprawy, a ty robisz problem na skalę światową. - zmarszczyła brwi, uciekając spojrzeniem w najdalszy kąt pokoju. Przyznawała się przed sobą, że była ciekawskim stworzeniem, ale na Merlina! Nie rozpowiadała przecież zdobytych informacji wszystkim wokół, trzymała je dla siebie. Umiała dotrzymać danego słowa i naprawdę nie była złą osobą. Słowa Benedicta mocno w nią uderzyły, a wyraz jego twarzy tylko uświadomił ślizgonkę, że chłopak pewnie posądza ją o plotkowanie na temat zarówno jego jak i ich związku. Wspaniale.
- Nie marudzę, ale mogę zacząć. - nie odwzajemniła pocałunku Krukona, ostatecznie schodząc mu z kolan. Porzuciła swoje kokieteryjne gierki zanim jeszcze zdążyła zacząć. Odgarniając z twarzy ogniste kosmyki, rozpoczęła wędrówkę po całej sali, a na jej twarzy widniało głębokie zamyślenie. Zdaniem ślizgonki wszystko można było rozchodzić, więc robiła kolejne kółka, wypełniając pomieszczenie stukotem czerwonych obcasów.
Re: Siedziba kółka szachowego
Widząc reakcję dziewczyny Walton już po chwili pożałował, że poruszył w ogóle ten temat. Westchnął ciężko i w ślad za Ślizgonką wstał z kanapy. Gdy Sophie w ferworze zataczania kolejnych kół zbliżyła się do niego, chwycił ją za ramię i zmusił do tymczasowego postoju.
- Przepraszam.
Otoczył jej ramiona swoimi dłońmi. Jego zielone tęczówki uważnie świdrowały każdy cal jej twarzy, na której malował się teraz gniew.
- Nie, Sophie, nie przeszkadza mi to. - kolejne kłamstwo. - I nie robię problemu na skalę światową.
Gdyby Walton był drewnianym pajacykiem z tej słynnej mugolskiej bajki, jego wydłużający się nos z całą pewnością mógłby służyć za trakcję kolejową z Hogwartu do Londynu. Irlandczyk pokręcił głową i zaczerpnął dużą dozę powietrza.
- Tak, przeszkadza mi to, ale od tego chyba są związki, żeby akceptować rzeczy, któryś nie znieślibyśmy u drugiej osoby, prawda?
Krukon wypuścił powietrze i zmierzwił dłonią swe ciemne włosy. Zachowanie pokroju uczennic biegających po szkole, wściubiających nos w nie swoje sprawy i wymieniających się ze sobą później wszystkimi nowinkami uważał za dziecinne. I gdyby wciąż jedynie przyjaźnił się z panienką Fitzpatrick, potrząsnąłby ją teraz za te wątłe ramiona i kazał dorosnąć. W tej sytuacji jednak wiedział, że musi liczyć się z każdym słowem. W przeciwnym razie wywoła wojnę damsko-męską, która skończy się jego zgonem z rąk samego Rolanda Fitzpatricka. A dopiero co udało mu się go poznać.
- Przepraszam, Sophie. Nie kłóćmy się tylko, proszę.
Ben chwycił w dłoń jej podbródek i uniósł go, by móc spojrzeć w te duże, butelkowo-zielone oczy. Taki już był. Wolał wziąć całą winę na siebie i przyznać się do błędu, którego w swoim mniemaniu nie popełnił, niż kłócić się do upadłego. Chciał jak najszybciej zdusić tą iskrę w zarodku.
- Przepraszam.
Otoczył jej ramiona swoimi dłońmi. Jego zielone tęczówki uważnie świdrowały każdy cal jej twarzy, na której malował się teraz gniew.
- Nie, Sophie, nie przeszkadza mi to. - kolejne kłamstwo. - I nie robię problemu na skalę światową.
Gdyby Walton był drewnianym pajacykiem z tej słynnej mugolskiej bajki, jego wydłużający się nos z całą pewnością mógłby służyć za trakcję kolejową z Hogwartu do Londynu. Irlandczyk pokręcił głową i zaczerpnął dużą dozę powietrza.
- Tak, przeszkadza mi to, ale od tego chyba są związki, żeby akceptować rzeczy, któryś nie znieślibyśmy u drugiej osoby, prawda?
Krukon wypuścił powietrze i zmierzwił dłonią swe ciemne włosy. Zachowanie pokroju uczennic biegających po szkole, wściubiających nos w nie swoje sprawy i wymieniających się ze sobą później wszystkimi nowinkami uważał za dziecinne. I gdyby wciąż jedynie przyjaźnił się z panienką Fitzpatrick, potrząsnąłby ją teraz za te wątłe ramiona i kazał dorosnąć. W tej sytuacji jednak wiedział, że musi liczyć się z każdym słowem. W przeciwnym razie wywoła wojnę damsko-męską, która skończy się jego zgonem z rąk samego Rolanda Fitzpatricka. A dopiero co udało mu się go poznać.
- Przepraszam, Sophie. Nie kłóćmy się tylko, proszę.
Ben chwycił w dłoń jej podbródek i uniósł go, by móc spojrzeć w te duże, butelkowo-zielone oczy. Taki już był. Wolał wziąć całą winę na siebie i przyznać się do błędu, którego w swoim mniemaniu nie popełnił, niż kłócić się do upadłego. Chciał jak najszybciej zdusić tą iskrę w zarodku.
Re: Siedziba kółka szachowego
Kiedy Krukon powstrzymał jej mały obchód, panienka skrzyżowała ręce pod piersiami, uparcie wpatrując się w przeciwległą ścianę. Nie miała teraz ochoty na niego patrzeć, a jego krótkie "przepraszam" wcale nie zrobiło na niej wrażenia.
- Nie zbywaj mnie tak prędko tym, że Ci to nie przeszkadza, Walton. - Fitzpatrickówna wiedziała, że Benedict nie cierpi, a wręcz nie toleruje ustnego przekazu plotek jaki dosłownie kwitł w murach tego zamku. Dostojny młodzieniec zamykał się na wszelkie informacje, przesiadując nosem w książkach. Sophie oczywiście to szanowała i nie zmuszała do prowadzenia bardziej towarzyskiego życia i tego samego wymagała od niego. Zrozumienia.
- Właśnie od tego są. Od akceptowania wad drugiej osoby, a jeszcze przed chwilą wspominałeś coś o wyzbywaniu. Nie będę zmieniała się na twoje życzenie, dobrze o tym wiesz. - ton jej głosu był może odrobinę za surowy, ale dziewczyna, aż się gotowała w środku. Wprost nie znosiła kiedy ktoś zbywał ją, przechodząc do pogodzenia się bez wyjaśnienia całej sprawy. Zielonooka z doświadczenia wiedziała, że jak sytuacja nie wyjaśni się tu i teraz to będzie się za nimi ciągnąć.
- W porządku. Nie kłócimy się przecież. - wzruszyła ramionami, podnosząc na niego swoje zielone spojrzenie, kiedy ten uniósł jej podbródek. Z jej tęczówek zniknęły wszelkie iskierki, a jej oczy zrobiły się jakby zaszklone. Oczywiście, nie miała zamiaru płakać nawet nie miała na to ochoty, po prostu jej tęczówki zawsze przybierały taki wyraz kiedy uchodziło z niej zdenerwowanie. Jej rude włosy zdawały się płonąć w świetle tańczących płomieni, a ona przystępowała z nogi na nogę, nie za bardzo wiedząc co powinna teraz powiedzieć.
- Obiecuję, że przenigdy nie wspomnę przy tobie o żadnym z mieszkańców tego zamku. Wiem, że jesteś na to wyczulony. - podrapała się po nakrapianym nosie, chowając dłonie do maleńkich kieszonek sukienki. No i po krzyku, pomyślała, spoglądając z zainteresowaniem na reakcję Benedicta.
- Nie zbywaj mnie tak prędko tym, że Ci to nie przeszkadza, Walton. - Fitzpatrickówna wiedziała, że Benedict nie cierpi, a wręcz nie toleruje ustnego przekazu plotek jaki dosłownie kwitł w murach tego zamku. Dostojny młodzieniec zamykał się na wszelkie informacje, przesiadując nosem w książkach. Sophie oczywiście to szanowała i nie zmuszała do prowadzenia bardziej towarzyskiego życia i tego samego wymagała od niego. Zrozumienia.
- Właśnie od tego są. Od akceptowania wad drugiej osoby, a jeszcze przed chwilą wspominałeś coś o wyzbywaniu. Nie będę zmieniała się na twoje życzenie, dobrze o tym wiesz. - ton jej głosu był może odrobinę za surowy, ale dziewczyna, aż się gotowała w środku. Wprost nie znosiła kiedy ktoś zbywał ją, przechodząc do pogodzenia się bez wyjaśnienia całej sprawy. Zielonooka z doświadczenia wiedziała, że jak sytuacja nie wyjaśni się tu i teraz to będzie się za nimi ciągnąć.
- W porządku. Nie kłócimy się przecież. - wzruszyła ramionami, podnosząc na niego swoje zielone spojrzenie, kiedy ten uniósł jej podbródek. Z jej tęczówek zniknęły wszelkie iskierki, a jej oczy zrobiły się jakby zaszklone. Oczywiście, nie miała zamiaru płakać nawet nie miała na to ochoty, po prostu jej tęczówki zawsze przybierały taki wyraz kiedy uchodziło z niej zdenerwowanie. Jej rude włosy zdawały się płonąć w świetle tańczących płomieni, a ona przystępowała z nogi na nogę, nie za bardzo wiedząc co powinna teraz powiedzieć.
- Obiecuję, że przenigdy nie wspomnę przy tobie o żadnym z mieszkańców tego zamku. Wiem, że jesteś na to wyczulony. - podrapała się po nakrapianym nosie, chowając dłonie do maleńkich kieszonek sukienki. No i po krzyku, pomyślała, spoglądając z zainteresowaniem na reakcję Benedicta.
Re: Siedziba kółka szachowego
Walton nieświadomie uwolnił potwora. Przez cały ten czas, gdy Ślizgonka fukała, prychała, krzyżowała przedramiona, czy zasypywała go stosem pretencji, stał niewzruszony. Jedynie jego drgające tęczówki i unosząca się pod wpływem oddechów klatka piersiowa świadczyły o tym, że Sophie ma do czynienia z człowiekiem, a nie perfekcyjnie wykutym posągiem.
- Ależ nie żądam tego, żebyś się ich wyzbywała. Zasugerowałem jedynie, że akurat to zachowanie wywołuje u mnie mieszane uczucia. Sophie...
Krukon ułożył dłoń na biodrze dziewczyny, pozwalając sobie tym samym na zmniejszenie dzielącego ich dystansu. I choć ten przestrzenny natychmiast zmalał, w pomieszczeniu dało się wyczuć nieprzyjemne skrzenie.
Musiała mieć ostatnie słowo. Jak każda kobieta. Ten spokojny Irlandczyk wolał na głos przyznać, że jest durniem, że to wszystko to jego wina, że bardzo przeprasza i nie chce się już kłócić, podczas gdy czarownica musiała wyrzucić z siebie wszystko, co leżało jej na sercu. Bywało to uzasadnione, jednak w emocjach człowiek zazwyczaj wypowiada rzeczy, które niewiele wspólnego mają z prawdą, a ich celem jest głównie uderzenie w drugą osobę. Byle bardziej dopiekło.
- Przecież widzę, że się boczysz.
Ben przyciągnął ją do siebie i schował w męskim uścisku. Wątłe ciało Ślizgonki zniknęło w jego ramionach. Przytulił policzek do głowy dziewczyny. Jego spokojny, głęboki oddech poruszał pojedynczymi, rudymi pasmami pani Prefekt.
- Ależ nie żądam tego, żebyś się ich wyzbywała. Zasugerowałem jedynie, że akurat to zachowanie wywołuje u mnie mieszane uczucia. Sophie...
Krukon ułożył dłoń na biodrze dziewczyny, pozwalając sobie tym samym na zmniejszenie dzielącego ich dystansu. I choć ten przestrzenny natychmiast zmalał, w pomieszczeniu dało się wyczuć nieprzyjemne skrzenie.
Musiała mieć ostatnie słowo. Jak każda kobieta. Ten spokojny Irlandczyk wolał na głos przyznać, że jest durniem, że to wszystko to jego wina, że bardzo przeprasza i nie chce się już kłócić, podczas gdy czarownica musiała wyrzucić z siebie wszystko, co leżało jej na sercu. Bywało to uzasadnione, jednak w emocjach człowiek zazwyczaj wypowiada rzeczy, które niewiele wspólnego mają z prawdą, a ich celem jest głównie uderzenie w drugą osobę. Byle bardziej dopiekło.
- Przecież widzę, że się boczysz.
Ben przyciągnął ją do siebie i schował w męskim uścisku. Wątłe ciało Ślizgonki zniknęło w jego ramionach. Przytulił policzek do głowy dziewczyny. Jego spokojny, głęboki oddech poruszał pojedynczymi, rudymi pasmami pani Prefekt.
Re: Siedziba kółka szachowego
Nie chciała się już denerwować, ale niewzruszona postawa Benedicta znacznie utrudniała panience powrót do jej poprzedniego nastroju. Zastanawiała się czy Krukon kiedykolwiek da się ponieść emocjom i powie jej kilka zapewne nieprzyjemnych słów. Nie wiedziała czy cieszy się z jego podejścia czy raczej ją zawiodło. Czuła się odrobinę zagubiona, starając się rozgryźć osobę Waltona. Rok jego nieobecności pozostawił po sobie ślad w postaci niedokończonej układanki, a Sophie właśnie w tym momencie odczuwała skutki brakujących elementów.
- Wcale się nie boczę. - skrzywiła się lekko, starając się zmusić do jakiegokolwiek uśmiechu. Nie zaprotestowała kiedy dłoń chłopaka pewnie chwyciła za jej biodro, zmniejszającym tym samym dzielącą ich odległość. Nie była typem osoby, która przytula się zaraz po sprzeczkach. Najpierw wolała ochłonąć i mieć okazje do wykonania pierwszego kroku, jednakże tym razem postanowiła przymknąć na to oko i oddać się w objęcia Krukona. Limit nerwów dosięgnął dzisiaj górnej granicy.
- Już w porządku. Potrzebuję tylko czegoś słodkiego na poprawę nastroju. - mruknęła cicho, przytulając się do klatki piersiowej Benedicta. Przymknęła na moment leniwe powieki, wyrównując przyśpieszony oddech. Powoli wracała do siebie, a kiedy poczuła, że naprawdę jest już lepiej, wyswobodziła się ze szczelnego uścisku i ukradła z koszyczka mleczną czekoladę. Wiklinowy przedmiot wręcz pękał od nawału łakoci przygotowanych przez nianię dziewczyny, więc Sophie z czystym sumieniem stwierdziła, że Charles na pewno się nie obrazi.
- Masz ochotę na kostkę? - zapytała grzecznie, łamiąc tabliczkę i rozpakowując ją z szeleszczącego papierka. Jej głos ponownie przybrał ciepłej barwy, a kiedy czekoladowy kwadracik znalazł się w buzi Ślizgonki, na jej obliczu ponownie zagościł dziewczęcy uśmiech.
- Wcale się nie boczę. - skrzywiła się lekko, starając się zmusić do jakiegokolwiek uśmiechu. Nie zaprotestowała kiedy dłoń chłopaka pewnie chwyciła za jej biodro, zmniejszającym tym samym dzielącą ich odległość. Nie była typem osoby, która przytula się zaraz po sprzeczkach. Najpierw wolała ochłonąć i mieć okazje do wykonania pierwszego kroku, jednakże tym razem postanowiła przymknąć na to oko i oddać się w objęcia Krukona. Limit nerwów dosięgnął dzisiaj górnej granicy.
- Już w porządku. Potrzebuję tylko czegoś słodkiego na poprawę nastroju. - mruknęła cicho, przytulając się do klatki piersiowej Benedicta. Przymknęła na moment leniwe powieki, wyrównując przyśpieszony oddech. Powoli wracała do siebie, a kiedy poczuła, że naprawdę jest już lepiej, wyswobodziła się ze szczelnego uścisku i ukradła z koszyczka mleczną czekoladę. Wiklinowy przedmiot wręcz pękał od nawału łakoci przygotowanych przez nianię dziewczyny, więc Sophie z czystym sumieniem stwierdziła, że Charles na pewno się nie obrazi.
- Masz ochotę na kostkę? - zapytała grzecznie, łamiąc tabliczkę i rozpakowując ją z szeleszczącego papierka. Jej głos ponownie przybrał ciepłej barwy, a kiedy czekoladowy kwadracik znalazł się w buzi Ślizgonki, na jej obliczu ponownie zagościł dziewczęcy uśmiech.
Re: Siedziba kółka szachowego
Szelest odpakowywanej tabliczki czekolady zagłuszył w tym momencie wszystkie inne odgłosy. Krukon podszedł do jednego ze stanowisk specjalnie przygotowanych do gry w magiczne szachy. Przesunął dłonią po kilku zakurzonych pionkach. Lubił tą grę. Rozwijała taktykę, przewidywanie i logiczne myślenie. Była nudną wersją tych wszystkich gier wojennych, w które tak zapatrzeni byli mugole. Ludzie nawet nie zdawali sobie sprawy, że z pozoru tak różne gry opierały się na tych samych zasadach.
- Dobrze wiesz, że nie przepadam za słodyczami. - Ben odwrócił się w kierunku sofy i posłał dziewczynie pobłażliwe spojrzenie. Stojący na kominku zegar wydał z siebie pojedynczy, niski dźwięk, który miał oznaczać godzinę pierwszą w nocy. Kilka portretów słynnych szachistów poruszyło się niespokojnie, jednak na szczęście uczniów żadnen z nich nie został wyrwany ze snu.
- Nie chciałem tego popsuć.
Czarodziej zmrużył powieki i zacisnął usta w wąską linię.
Potrzebuję tylko czegoś słodkiego na poprawę nastroju.
Gdyby panienka Fitzpatrick teraz tego od niego zażądała, mógłby nawet przebrać się za clowna i paradować tak cały tydzień po zamku, nie pomny na śmiechy i wytykanie palcami. Zniósłby wszystko, byle nie usłyszeć tych słów. Popsuł jej nastrój. Ten sam, który kilka godzin temu skutecznie poprawiła jej wizyta u ojca.
Panicz Walton wbił puste spojrzenie w złotą ramę obrazu, który wisiał tuż nad obitą czerwonym atłasem sofą.
- Jesteś zmęczona?
- Dobrze wiesz, że nie przepadam za słodyczami. - Ben odwrócił się w kierunku sofy i posłał dziewczynie pobłażliwe spojrzenie. Stojący na kominku zegar wydał z siebie pojedynczy, niski dźwięk, który miał oznaczać godzinę pierwszą w nocy. Kilka portretów słynnych szachistów poruszyło się niespokojnie, jednak na szczęście uczniów żadnen z nich nie został wyrwany ze snu.
- Nie chciałem tego popsuć.
Czarodziej zmrużył powieki i zacisnął usta w wąską linię.
Potrzebuję tylko czegoś słodkiego na poprawę nastroju.
Gdyby panienka Fitzpatrick teraz tego od niego zażądała, mógłby nawet przebrać się za clowna i paradować tak cały tydzień po zamku, nie pomny na śmiechy i wytykanie palcami. Zniósłby wszystko, byle nie usłyszeć tych słów. Popsuł jej nastrój. Ten sam, który kilka godzin temu skutecznie poprawiła jej wizyta u ojca.
Panicz Walton wbił puste spojrzenie w złotą ramę obrazu, który wisiał tuż nad obitą czerwonym atłasem sofą.
- Jesteś zmęczona?
Re: Siedziba kółka szachowego
Sophie przysiadła na jednym z licznych krzesełek i zajadając się tabliczką czekolady, bacznie obserwowała ruchy swojego towarzysza. Żywiła cichą nadzieję, że jego gesty zdradzą jej coś czego nie wyjawiają słowa. Na próżno jednak spędziła ostatnie cztery minuty, nie spuszczając z niego oka bowiem oblicze Benedicta nieskalane było żadną, konkretną emocją. Ech, szkoda.
- Nie przepadasz, wiem. Czy to oznacza, że nie jesz ich w ogóle? Proponowałam tylko kostkę. - dźwięk dużego zegara, który odbił się echem po całym pomieszczeniu sprawił, że Sophie wzdrygnęła się delikatnie, a na jej skórze pojawiła się gęsia skóra. Panienka nawet wstrzymała oddech, sprawdzając czy wszystkie portrety są nadal pogrążone w głębokim śnie.
- Wiem, że nie chciałeś, Ben. Stało się i nie ma sensu tego drążyć. Najważniejsze, że mamy już to za sobą. - uśmiechnęła się blado, posyłając mu ciepłe spojrzenie. Zanim chłopak zdążył zadać pytanie panienka już narzucała na ramiona swój ciemny płaszcz i zgarniała torebkę wraz z wiklinowym koszykiem.
- Czytasz mi w myślach. Powinniśmy zbierać się do dormitoriów. - robiąc w jego stronę kilka kroków, ujęła go delikatnie za rękę, ściskając go w upewniającym geście. Nie chciała, żeby miał wyrzuty sumienia bądź myślał, że coś między nimi pękło. Wszystko było w porządku, po prostu Fitzpatrickówna potrzebowała się z tym przespać i poukładać kilka spraw. Zdecydowanie za dużo emocji jak na jeden dzień.
- Widzimy się jutro. - rzuciła krótko, wspinając się na palcach by złożyć na jego policzku subtelnego całusa. Posyłając mu ostatni uśmiech, pobiegła w stronę schodów prowadzących do lochów, uprzednio machając mu jeszcze na pożegnanie.
- Nie przepadasz, wiem. Czy to oznacza, że nie jesz ich w ogóle? Proponowałam tylko kostkę. - dźwięk dużego zegara, który odbił się echem po całym pomieszczeniu sprawił, że Sophie wzdrygnęła się delikatnie, a na jej skórze pojawiła się gęsia skóra. Panienka nawet wstrzymała oddech, sprawdzając czy wszystkie portrety są nadal pogrążone w głębokim śnie.
- Wiem, że nie chciałeś, Ben. Stało się i nie ma sensu tego drążyć. Najważniejsze, że mamy już to za sobą. - uśmiechnęła się blado, posyłając mu ciepłe spojrzenie. Zanim chłopak zdążył zadać pytanie panienka już narzucała na ramiona swój ciemny płaszcz i zgarniała torebkę wraz z wiklinowym koszykiem.
- Czytasz mi w myślach. Powinniśmy zbierać się do dormitoriów. - robiąc w jego stronę kilka kroków, ujęła go delikatnie za rękę, ściskając go w upewniającym geście. Nie chciała, żeby miał wyrzuty sumienia bądź myślał, że coś między nimi pękło. Wszystko było w porządku, po prostu Fitzpatrickówna potrzebowała się z tym przespać i poukładać kilka spraw. Zdecydowanie za dużo emocji jak na jeden dzień.
- Widzimy się jutro. - rzuciła krótko, wspinając się na palcach by złożyć na jego policzku subtelnego całusa. Posyłając mu ostatni uśmiech, pobiegła w stronę schodów prowadzących do lochów, uprzednio machając mu jeszcze na pożegnanie.
Re: Siedziba kółka szachowego
- Niestety to też nie - odpowiedział ze smutkiem na twarzy. Atmosfera tego miejsca nie była zachęcająca, więc szybko się zgodził na zmianę miejsca na siedzibę kółka szachowego. Po drodze na szóste piętro wrócili do lochów, gdzie udał się do swojego dormiotrium, skąd wygrzebał dobrze ukryte butelki. Jedna z nich pełna rdzawego płynu, a druga prawie pełna czystej, czterdziestoprocentowej wódki. Trzymał je dłońmi ukryte w rękawach bluzy. Gdy wyszedł z pokoju wspólnego ruszył z Argentynką do siedziby kółka szachowego. Po kilku minutach znaleźli się w środku, gdzie wyjął butelki i postawił na jednym ze stołów do gry. Nie przepadał nigdy za szachami, zdecydowanie wolał sporty siłowe, niż umysłowe.
- W końcu nie będzie tu tak sztywno - odparł z uśmiechem. Zapewne zjawi się tu więcej ludzi, gdyż wieści wśród stałych bywalców imprez szybko się rozchodzą.
- W końcu nie będzie tu tak sztywno - odparł z uśmiechem. Zapewne zjawi się tu więcej ludzi, gdyż wieści wśród stałych bywalców imprez szybko się rozchodzą.
Re: Siedziba kółka szachowego
Również skoczyła po trunek chowając wszystko w swojej torbie dodatkowo wzięła kilka szklanek, bo zawsze ktoś się mógł przypałętać a w miłym gronie mogłoby być ciekawie, choć Suz stroniła raczej od wielkich imprez, kameralne grono to to co ceniła najbardziej. Już miała wychodzić z pokoju wspólnego gdy zobaczyła Williama uśmiechnęła się do niego szeroko i od razu pociągnęła go za łokieć w stronę wyjścia.
- Idziesz ze mną, mam misję - zaśmiała się i nie puszczając łokcia chłopaka wyszła z nim z pokoju kierując się na VI piętro do ustalonego wcześniej miejsca.
- Nie wiem czy się znacie, czy nie. Logan to Will, will to Logan - mówiła uradowana wymachując rękami by potem wszystko co przyniosła ustawić obok rzeczy Puchona. - Piękny dzień na miłe spotkanie - dodała ustawiając szklaneczki obok siebie, bo jednym strumieniem rozlać do nich otwarty bezbarwny trunek.
- Idziesz ze mną, mam misję - zaśmiała się i nie puszczając łokcia chłopaka wyszła z nim z pokoju kierując się na VI piętro do ustalonego wcześniej miejsca.
- Nie wiem czy się znacie, czy nie. Logan to Will, will to Logan - mówiła uradowana wymachując rękami by potem wszystko co przyniosła ustawić obok rzeczy Puchona. - Piękny dzień na miłe spotkanie - dodała ustawiając szklaneczki obok siebie, bo jednym strumieniem rozlać do nich otwarty bezbarwny trunek.
Re: Siedziba kółka szachowego
William właśnie zmierzał do dormitorium po tym, jak spędził pół dnia w bibliotece, ale nie dane mu było nawet przekroczyć progu pokoju wspólnego, kiedy Suzanne postanowiła go porwać. Zdążył tylko zostawić torbę pod ścianą i lekko skołowany dał się wyprowadzić.
- Co to za misja? - zapytał, ale niewiele udało mu się wyciągnąć z dziewczyny. Kiedy dotarli na VI piętro pod sale szachistów uniósł brew
- Mam szachy w dormitorium... Skoro chciałaś pograć to wystarczyło powiedzieć - uśmiechnął się, ale szybko uśmiech zszedł mu z buźki. Impreza... nie lubił imprez. Głównie dlatego, że wszyscy dookoła pili i zachowywali się nieraz gorzej niż zwierzęta w zoo.
Kiwnął głowa puchonowi, któremu go przedstawiła. Kojarzył go, ale chyba nie miał do tej pory przyjemności, albo i nie, z nim rozmawiać. O Merlinie... gdyby tylko wiedział, w jaką misję się wpakował. Rozejrzał się po wszystkich dookoła by na końcu zatrzymać wzrok na szklankach, które Devereux sprawnie napełniła.
- Wiesz, że nie piję. - mruknął cicho.
- Co to za misja? - zapytał, ale niewiele udało mu się wyciągnąć z dziewczyny. Kiedy dotarli na VI piętro pod sale szachistów uniósł brew
- Mam szachy w dormitorium... Skoro chciałaś pograć to wystarczyło powiedzieć - uśmiechnął się, ale szybko uśmiech zszedł mu z buźki. Impreza... nie lubił imprez. Głównie dlatego, że wszyscy dookoła pili i zachowywali się nieraz gorzej niż zwierzęta w zoo.
Kiwnął głowa puchonowi, któremu go przedstawiła. Kojarzył go, ale chyba nie miał do tej pory przyjemności, albo i nie, z nim rozmawiać. O Merlinie... gdyby tylko wiedział, w jaką misję się wpakował. Rozejrzał się po wszystkich dookoła by na końcu zatrzymać wzrok na szklankach, które Devereux sprawnie napełniła.
- Wiesz, że nie piję. - mruknął cicho.
Re: Siedziba kółka szachowego
Maleńka sówka pojawiła się na horyzoncie i wleciała wprost przez otwarte okno, lądując dość niezgrabnie na stoliku przed Suzanne. W dziobie trzymała spory pakunek, który zawierał zapas słodyczy z miodowego królestwa na kolejny miesiąc, butelkę ognistej whiskey oplątanej w iście czerwoną kokardę oraz sporą skrzynkę z zestawem do pielęgnacji miotły. W środku pudełka znajdował się niewielki zwitek pergaminu
Moja cudowna współlokatorko!
Na wstępie przepraszam, że nie pojawiam się na twoich urodzinach. Powody mojej nieobecności są Ci oczywiście znane. Nie wręczam prezentu osobiście bowiem to wymagałoby szukania Cię po całym zamku i rozgonienia towarzystwa, które świętuje w stanie alkoholowego upojenia.. więc, nie chcąc niszczyć Ci zabawy - wysyłam uroczą sówkę.
Przechodząc do najważniejszej części, wszystkiego najlepszego, cierpliwości do Aleksego, dużo słodyczy, miłości, rozkoszy i radości! No i oczywiście apetytu na życie, koleżanko!
Na wstępie przepraszam, że nie pojawiam się na twoich urodzinach. Powody mojej nieobecności są Ci oczywiście znane. Nie wręczam prezentu osobiście bowiem to wymagałoby szukania Cię po całym zamku i rozgonienia towarzystwa, które świętuje w stanie alkoholowego upojenia.. więc, nie chcąc niszczyć Ci zabawy - wysyłam uroczą sówkę.
Przechodząc do najważniejszej części, wszystkiego najlepszego, cierpliwości do Aleksego, dużo słodyczy, miłości, rozkoszy i radości! No i oczywiście apetytu na życie, koleżanko!
Sophie
ps. jak Cię dorwę jutro to wyściskam tak, że oczy wyskoczą Ci z orbit
Re: Siedziba kółka szachowego
Czy wiecie jak trudno skołować bukiet kwiatów będąc w Hogwarcie? Nawet nie zdajecie sobie sprawy! Kwiaciarni tutaj przecież nie ma, a w szkolnych ogrodach róż nie uraczysz. Co więc trzeba zrobić jeśli chce się zrobić prezent swojej własnej dziewczynie na jej siedemnaste urodziny? Recepta jest stosunkowo prosta: wystarczy złapać jakiegoś kujona z transmutacji, zagrozić mu obiciem mordy i ten gotów jest na wiele, żeby uniknąć ciosu. A przetransmutowanie kilku chwastów w róże nie jest aż takim wielkim wyzwaniem. Znalazł więc stosownego Krukona, który zgodził się na taki mały "deal", po czym zaprowadził go na hogwardzkie błonia i wytłumaczył o co chodzi. Chłopak spisał się na tyle dobrze, że nie dostał w dziób, a nawet usłyszał "Dzięki, leszczu". Za pomocą także tego leszcza udało się wszystkie róże związać w bukiet i Aleksy ruszył od razu w stronę piętra, na którym miała odbyć się popijawa z okazji urodzin Suzanne. W kieszeni spodni miał pudełeczko z bransoletką, które kupił już dawno temu z myślą o urodzinach panny Devereux. Idąc dziękował w myślach tym wszystkim ludziom którzy wymyślili sobie, że zamki powinny mieć szerokie drzwi. Kiedy w końcu dotarł na umówione miejsce z lekkim opóźnieniem wychylił się nieco zza bukietu i szeroko uśmiechnął w kierunku Ślizgonki.
- No cześć, Devereux. - wymamrotał składając na jej ustach przelotny pocałunek.
- No cześć, Devereux. - wymamrotał składając na jej ustach przelotny pocałunek.
Re: Siedziba kółka szachowego
Miała misję. Jaką misję? A taką żeby się w końcu dobrze zabawić. A wzięła willa, bo wiedziała, ze ten to nie ma nic z życia, siedzi tylko w dormie albo chodzi na zajęcia, taki ładny chłopak a tak się marnuje. Bez obaw ciocia Suzi zaraz się nim zajmie.
- Mam urodziny, prezentem będzie jak się ze mną napijesz - uśmiechnęła się podnosząc wzrok na ślizgona. - Nie możesz mi odmówić Williamie, nie chcesz żebym się gniewała - dodała zawadiacko i kiwnęła w kierunku Logana żeby wziął jedną ze szklanek. W tym samym momencie wleciała sówka z prezentem od Sophie, Suzi zaczęła się śmiać widząc zestaw do pielęgnacji miotły, skąd ona wiedziała, że się jej kończy? To był bardzo praktyczny prezent a takie lubiła najbardziej, no cóż, przecież niektóre błyskotki też są pożyteczne. Przeczesując dalsze prezenty odpakowała paczkę małych żelowych jaszczurek i włożyła sobie jedną do ust. Prawie się zakrztusiła widząc zbliżający się ogromny bukiet białych róż. Zamrugała kilkakrotnie i ręką zakryła oczy kręcąc głową na boki.
- Wariat - mruknęła tylko tyle odwzajemniając pocałunek Aleksego. Aż się bała zapytać skąd on taki wytrzasnął. A bransoletka od razu jej się spodobała dlatego zaraz znalazła się na jej nadgarstku, musiała jeszcze raz podziękować swojemu chłopakowi soczystym buziakiem ale nie za długim, goście w końcu czekają.
- Dobra chłopaki, nie przeciągajmy dłużej, nie wiem czy ktoś jeszcze się pojawi. - z uśmiechem powiedziała podając reszcie szklanki i wzniosła go do góry - Za nadchodzące wakacje!
- Mam urodziny, prezentem będzie jak się ze mną napijesz - uśmiechnęła się podnosząc wzrok na ślizgona. - Nie możesz mi odmówić Williamie, nie chcesz żebym się gniewała - dodała zawadiacko i kiwnęła w kierunku Logana żeby wziął jedną ze szklanek. W tym samym momencie wleciała sówka z prezentem od Sophie, Suzi zaczęła się śmiać widząc zestaw do pielęgnacji miotły, skąd ona wiedziała, że się jej kończy? To był bardzo praktyczny prezent a takie lubiła najbardziej, no cóż, przecież niektóre błyskotki też są pożyteczne. Przeczesując dalsze prezenty odpakowała paczkę małych żelowych jaszczurek i włożyła sobie jedną do ust. Prawie się zakrztusiła widząc zbliżający się ogromny bukiet białych róż. Zamrugała kilkakrotnie i ręką zakryła oczy kręcąc głową na boki.
- Wariat - mruknęła tylko tyle odwzajemniając pocałunek Aleksego. Aż się bała zapytać skąd on taki wytrzasnął. A bransoletka od razu jej się spodobała dlatego zaraz znalazła się na jej nadgarstku, musiała jeszcze raz podziękować swojemu chłopakowi soczystym buziakiem ale nie za długim, goście w końcu czekają.
- Dobra chłopaki, nie przeciągajmy dłużej, nie wiem czy ktoś jeszcze się pojawi. - z uśmiechem powiedziała podając reszcie szklanki i wzniosła go do góry - Za nadchodzące wakacje!
Re: Siedziba kółka szachowego
Obejrzał się w kierunku drzwi, w których prócz Argentynki, ujrzał innego ucznia, którego kilka razy mijał. Również kiwnął mu głową. Podszedł bliżej stolika, z którego aktualnie zrobili barek, gdy dziewczyna nalała do przyniesionych przez siebie szklanek alkohol. Zaraz pochwycił jedno z naczyń, gdy tylko dziewczyna kiwnęła głową w jego stronę. Czekał na resztę osób, gdy nagle w pomieszczeniu pojawiła się sowa, a chwilę później przyszedł chłopak Suzanne. Dziewczyna nie musiała długo namawiać go, by wznieść toast.
- Za wakacje! - odparł unosząc szybko szklankę z alkoholem do góry, ale nie na tyle by go wylać z naczynia.
- Za wakacje! - odparł unosząc szybko szklankę z alkoholem do góry, ale nie na tyle by go wylać z naczynia.
Re: Siedziba kółka szachowego
Mówi się, że z miłości zrobi się wiele głupich rzeczy... True. So damn true. Spójrzmy teraz na panicza Vulkodlaka, który zwykle gardzi romantykami. Spójrzmy i bez przyglądania możemy zobaczyć... romantyka. Kto normalny stara się zorganizować taki bukiet dla swojej dziewczyny, tylko po to, żeby zobaczyć przelotny uśmiech na jej twarzy? Najwidoczniej postradał swoje zmysły i racjonalne myślenie. Odstawił bukiet pod ścianę, bo i tak do wieczora nie zwiędnie, po czym wyciągnął prezent i jej go dał. Z radością jawnie widzialną w jego ciemnoniebieskich tęczówkach obserwował jak rozpakowuje swój prezent, a potem się z niego cieszy. Albo udaje, że się cieszy, żeby Aleksowi nie było smutno. Zmrużył nieco powieki. Nie no, cieszy się. Znał jej udawany uśmiech, ten był szczery. Albo wmawiał sobie, że jest szczery, żeby się dowartościować. Jeden kebab z psa. Nie no, prawdziwy, bo przecież dostał buziaka, którego odwzajemnił i korzystając z okazji jego dłoń musnęła jej argentyński pośladek. Potem wziął szklankę którą mu podała, podniósł do góry i bez słowa ją opróżnił nawet się nie krzywiąc. Ciepło rozeszło się przyjemnie po jego ciele zostawiając tradycyjnie małe piekło w gardle, które to gardło niemalże błagało o popitkę. No, ale nie! Przecież był prawdziwym Ruskiem, on wódkę i inne alkohole popija wódką i innymi alkoholami. Jak się pije wódkę to nie ma opierdzielania się! Podszedł do parapetu i posadził na nim swoje szanowne i paniczowskie cztery litery. Nie odzywał się tylko obserwował Suzie ze swoim łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Magic Land :: Hogwart :: PIĘTRA :: Piętro VI
Strona 1 z 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach