Pub "Błękitny" przy stadionie
+10
Roland Fitzpatrick
Francesca Moretti
Vincent Cramer
Charlotte Jeunesse
Misza Gregorovic
Miles Gladstone
Lena Gregorovic
Polly Baldwin
Nicolas Socha
Konrad Moore
14 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Inne miejsca w Londynie :: Stadion Błękitnych z Londynu :: Strefa dla kibiców
Strona 3 z 4
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pub "Błękitny" przy stadionie
First topic message reminder :
Pub "Błękitny" znajduje się na terenie stadionu, jednak prowadzi do niego osobne wejście. Spotykają się tutaj fani Błękitnych po meczach ale także poza sezonem. W trakcie trwania gry odbywa się tutaj transmisja na żywo dla tych, dla których zabrakło biletów oraz dla tych, którzy wolą śledzić grę przy kuflu piwa.
W ofercie specjalnej znajdziesz między innymi piwo, ale także szereg niebieskich drinków, a nawet niebieskich, lodowych deserów. Dla dzieci herbata lub napoje bezalkoholowe - oczywiście w niebieskich szklankach.
Pub "Błękitny" znajduje się na terenie stadionu, jednak prowadzi do niego osobne wejście. Spotykają się tutaj fani Błękitnych po meczach ale także poza sezonem. W trakcie trwania gry odbywa się tutaj transmisja na żywo dla tych, dla których zabrakło biletów oraz dla tych, którzy wolą śledzić grę przy kuflu piwa.
W ofercie specjalnej znajdziesz między innymi piwo, ale także szereg niebieskich drinków, a nawet niebieskich, lodowych deserów. Dla dzieci herbata lub napoje bezalkoholowe - oczywiście w niebieskich szklankach.
Konrad MooreMinister Magii - Urodziny : 03/02/1943
Wiek : 81
Skąd : Londyn, Anglia
Krew : czysta
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Nie wiadomo kiedy na barze wylądowała i popielniczka. Najwidoczniej znudzony barman zwietrzył okazję w łatwym i wysokim zarobku w zamian za należyty wikt nad uzdrowicielami dzisiejszego wieczoru. Zamroczony alkoholem Cramer odnajdował w sobie pokłady niezwykle hojnego człowieka.
- Pracowicie – skwitował krótko, uznając tym samym temat za skończony. Między innymi ze względu na to, że główną rolę w dzisiejszej pracy Vincenta odgrywał nie kto inny, jak urocza, młodsza siostra Milesa. Ale o tym uzdrowiciel już nie musiał wiedzieć.
Usta bruneta wykrzywiły się w tak rzadko obecnym na nich uśmiechu. Idąc śladem swego przyjaciela chwycił za kufel i zwilżył swe nadwyrężone gardło jego zawartością.
- Wybacz, stary – rozłożył bezradnie ramiona, kącikiem ust przytrzymując filtr papierosa. Gdzieś w tyle głowy Vincenta po rozmowie kwalifikacyjnej zaświtała myśl, by powiadomić Milesa sową o ich nowym nabytku, ale natłok codziennych obowiązków sprawił, że przedsięwzięcie utknęło w fazie zamiarów – Już minął miesiąc? Jak ten czas szybko leci…
Uzdrowiciel chwycił pewnie kufel w dłoń i kilkoma potężnymi łykami opróżnił jego zawartość.
- Mam nadzieję, że nie rozniesiecie mi w pył szpitala na wspólnych dyżurach. Swoją drogą nieźle się wyrobiła. Jeszcze raz to samo… - Vincent napotkał wzrokiem na srebrną plakietkę przypiętą do błękitnej koszuli barmana - … Linus.
- Pracowicie – skwitował krótko, uznając tym samym temat za skończony. Między innymi ze względu na to, że główną rolę w dzisiejszej pracy Vincenta odgrywał nie kto inny, jak urocza, młodsza siostra Milesa. Ale o tym uzdrowiciel już nie musiał wiedzieć.
Usta bruneta wykrzywiły się w tak rzadko obecnym na nich uśmiechu. Idąc śladem swego przyjaciela chwycił za kufel i zwilżył swe nadwyrężone gardło jego zawartością.
- Wybacz, stary – rozłożył bezradnie ramiona, kącikiem ust przytrzymując filtr papierosa. Gdzieś w tyle głowy Vincenta po rozmowie kwalifikacyjnej zaświtała myśl, by powiadomić Milesa sową o ich nowym nabytku, ale natłok codziennych obowiązków sprawił, że przedsięwzięcie utknęło w fazie zamiarów – Już minął miesiąc? Jak ten czas szybko leci…
Uzdrowiciel chwycił pewnie kufel w dłoń i kilkoma potężnymi łykami opróżnił jego zawartość.
- Mam nadzieję, że nie rozniesiecie mi w pył szpitala na wspólnych dyżurach. Swoją drogą nieźle się wyrobiła. Jeszcze raz to samo… - Vincent napotkał wzrokiem na srebrną plakietkę przypiętą do błękitnej koszuli barmana - … Linus.
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Po dobrej godzinie, w barze zjawił się Roland. Uzdrowiciel umówił się ze swoimi kolegami ze szpitala na wieczór, ale już około trzynastej razem z kumplami z uczelni odwołali wszystkie zajęcia i popili sobie w auli głównej uniwersytetu Dumbledore'a. Opijali oczywiście jego dziecko, które aktualnie posiadało status "w drodze", opowiadając przy tym sprośne żarciki, z których śmiali się tylko wykładowcy.
W każdym razie kiedy Fitzpatrick zjawił się w środkowym Londynie pod stadionem, był już lekko podpity, ale nie aż tak bardzo! Panowie profesorkowie mieli słabe głowy, więc śpiewali już po kilku kielichach, co pozwoliło Rolandowi zachować względną trzeźwość.
Wpadł do baru, witając wszystkich od drzwi. Ujrzał swoich kompanów przy jednym ze stolików i pozdrowił ich głośnym powitaniem z daleka.
- Stawiam wszystkim kolejkę! - Krzyknął, a jego słowom zawtórował dziki krzyk pijanych i rozochoconych kibiców Błękitnych, którzy gromadzili się w pubie. Podszedł do Vincenta i Milesa, a potem zajął miejsce obok tego drugiego.
- Panowie, będę ojcem - wybełkotał z entuzjazmem w głosie, poklepując Gladstone'a po plecach.
W każdym razie kiedy Fitzpatrick zjawił się w środkowym Londynie pod stadionem, był już lekko podpity, ale nie aż tak bardzo! Panowie profesorkowie mieli słabe głowy, więc śpiewali już po kilku kielichach, co pozwoliło Rolandowi zachować względną trzeźwość.
Wpadł do baru, witając wszystkich od drzwi. Ujrzał swoich kompanów przy jednym ze stolików i pozdrowił ich głośnym powitaniem z daleka.
- Stawiam wszystkim kolejkę! - Krzyknął, a jego słowom zawtórował dziki krzyk pijanych i rozochoconych kibiców Błękitnych, którzy gromadzili się w pubie. Podszedł do Vincenta i Milesa, a potem zajął miejsce obok tego drugiego.
- Panowie, będę ojcem - wybełkotał z entuzjazmem w głosie, poklepując Gladstone'a po plecach.
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
- Nic nie szkodzi - może to i lepiej, że Cramer nic mu nie powiedział, wtedy pewnie by nagle wyjechał z Londynu i zaszył się gdzieś na najbliższe dwadzieścia lat. - Na jakoś teraz będzie mijał, albo już minął - przechylił kufel wlewając sobie jego zawartość do gardła opróżniając naczynie do dna.
- Wiesz, początkowo zamieniłem sobie dyżury, ale jak coś to nie rozniesiemy raczej szpitala - ich relacje w ciągu ostatnich kilku dni się poprawiły i to znacznie, mogli przynajmniej normalnie rozmawiać ze sobą.
- I dla mnie to samo znów będzie - rzucił w kierunku barmana zaciągając się papierosem. Po kilku chwilach znów przed nim stał napełniony kufel, z którego pociągnął natychmiastowo spory łyk piwa. Do jego uszu dobiegł donośny głos Rolanda, który był coś podejrzanie wesoły. I kolejny raz tego wieczora omal się nie zakrztusił słysząc nowinę przekazaną im przez Fitzpatricka.
- Ale ty przecież już jesteś ojcem... Za dużo wypiłeś czy co? - spytał upijając łyk piwa. Czuł wyraźnie zapach alkoholu docierający do jego nosa, od pewnego czasu zmysł ten polepszył mu się.
- Wiesz, początkowo zamieniłem sobie dyżury, ale jak coś to nie rozniesiemy raczej szpitala - ich relacje w ciągu ostatnich kilku dni się poprawiły i to znacznie, mogli przynajmniej normalnie rozmawiać ze sobą.
- I dla mnie to samo znów będzie - rzucił w kierunku barmana zaciągając się papierosem. Po kilku chwilach znów przed nim stał napełniony kufel, z którego pociągnął natychmiastowo spory łyk piwa. Do jego uszu dobiegł donośny głos Rolanda, który był coś podejrzanie wesoły. I kolejny raz tego wieczora omal się nie zakrztusił słysząc nowinę przekazaną im przez Fitzpatricka.
- Ale ty przecież już jesteś ojcem... Za dużo wypiłeś czy co? - spytał upijając łyk piwa. Czuł wyraźnie zapach alkoholu docierający do jego nosa, od pewnego czasu zmysł ten polepszył mu się.
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Jak widać nie tylko Vincenta dopadły zmory przeszłości. Ładnie się dobrali za czasów studiów: trzech beznadziejnie zakochanych typków nie mających życia poza książkami i chichraniem się z medycznych żarcików, nie bawiących nikogo poza nimi.
- Vincent, Miles!
Dopiero donośny ryk szczęścia dochodzący z gardeł miejscowych pijaczków sprawił, że Cramer powoli odwrócił głowę w kierunku wejścia. Linus ustawił na barze rząd niskich, głębokich kieliszków i w zawrotnym tempie napełnił je przezroczystą cieczą. Vincent spojrzał wymownie na swego zastępcę, nim chwycił w dłoń szkło i jednym haustem wlał jego zawartość do swych ust. Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas, który szybko został zniwelowany, gdy tylko posmak wódki na języku zastąpiło piwo.
- Ładnie nawywijałeś, Roland – Vincent odchylił się na krześle i klepnął swego starszego kolegę w plecy. Nie był zdziwiony tą nowiną w przeciwieństwie do Milesa. Fitzpatrick pasował do obrazku ogromnej rezydencji, całego zaplecza lokajów, uroczej, choć nie grzeszącej inteligencją małżonki i gromadki dzieci. Dziw, że aż tyle czasu zajęło mu machnięcie kolejnego potomka. Dobra, Cramer nie był zdziwiony tylko dlatego, że nie dalej jak trzy dni temu pielęgniarki zawzięcie trajkotały na ten temat w pokoju socjalnym.
- Linus, nie obijaj się. Kolejka dla świeżo upieczonego tatusia.
- Vincent, Miles!
Dopiero donośny ryk szczęścia dochodzący z gardeł miejscowych pijaczków sprawił, że Cramer powoli odwrócił głowę w kierunku wejścia. Linus ustawił na barze rząd niskich, głębokich kieliszków i w zawrotnym tempie napełnił je przezroczystą cieczą. Vincent spojrzał wymownie na swego zastępcę, nim chwycił w dłoń szkło i jednym haustem wlał jego zawartość do swych ust. Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas, który szybko został zniwelowany, gdy tylko posmak wódki na języku zastąpiło piwo.
- Ładnie nawywijałeś, Roland – Vincent odchylił się na krześle i klepnął swego starszego kolegę w plecy. Nie był zdziwiony tą nowiną w przeciwieństwie do Milesa. Fitzpatrick pasował do obrazku ogromnej rezydencji, całego zaplecza lokajów, uroczej, choć nie grzeszącej inteligencją małżonki i gromadki dzieci. Dziw, że aż tyle czasu zajęło mu machnięcie kolejnego potomka. Dobra, Cramer nie był zdziwiony tylko dlatego, że nie dalej jak trzy dni temu pielęgniarki zawzięcie trajkotały na ten temat w pokoju socjalnym.
- Linus, nie obijaj się. Kolejka dla świeżo upieczonego tatusia.
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
- Oczywiście, że jestem, bystrzaku. Ale będę znowu - powiedział, znowu poklepując Milesa po plecach.
Zerknął jak barman rozdaje po kolei kieliszki każdej osobie, która podeszła do baru. Musi przecież porządnie oblać swoje przyszłe dziecko. Kiedy Sophie była w drodze, nie było tak wiele radości jak teraz, ale był wtedy gówniarzem na studiach i wraz z ciążą pojawiły się problemy. Teraz był dorosły, bogaty i czekał na syna. Prawdziwego syna, nie takiego doczepionego jak James.
- A niech mi tam, stawiam do końca wieczora. - Machnął ręką, a kibice znowu ryknęli. Był przecież obrzydliwie bogaty, a majątek jego rodu nie zbiednieje przez jeden wieczór. Muzyka z magicznego radia stojącego za barem dudniła na całe pomieszczenie. Wtórowały jej krzyki kibiców, rozmowy i odgłosy kufli uderzających o drewniane stoliki. Idealna, męska atmosfera.
- Mam nadzieję, że to będzie syn - rzucił, biorąc do ręki kieliszek i wypijając wódkę, która została nalana przed kilkoma chwilami przez barmana. - Powinniście postarać się o dzieci, to dobrze człowiekowi robi. Szczególnie przy takim trybie życia, jaki prowadzimy. Dzieci trzymają nas przy naszych krzykliwych i rozhisteryzowanych babach, to kolejny pożytek z nich - zaśmiał się, mrucząc coś jeszcze pod nosem.
Zerknął jak barman rozdaje po kolei kieliszki każdej osobie, która podeszła do baru. Musi przecież porządnie oblać swoje przyszłe dziecko. Kiedy Sophie była w drodze, nie było tak wiele radości jak teraz, ale był wtedy gówniarzem na studiach i wraz z ciążą pojawiły się problemy. Teraz był dorosły, bogaty i czekał na syna. Prawdziwego syna, nie takiego doczepionego jak James.
- A niech mi tam, stawiam do końca wieczora. - Machnął ręką, a kibice znowu ryknęli. Był przecież obrzydliwie bogaty, a majątek jego rodu nie zbiednieje przez jeden wieczór. Muzyka z magicznego radia stojącego za barem dudniła na całe pomieszczenie. Wtórowały jej krzyki kibiców, rozmowy i odgłosy kufli uderzających o drewniane stoliki. Idealna, męska atmosfera.
- Mam nadzieję, że to będzie syn - rzucił, biorąc do ręki kieliszek i wypijając wódkę, która została nalana przed kilkoma chwilami przez barmana. - Powinniście postarać się o dzieci, to dobrze człowiekowi robi. Szczególnie przy takim trybie życia, jaki prowadzimy. Dzieci trzymają nas przy naszych krzykliwych i rozhisteryzowanych babach, to kolejny pożytek z nich - zaśmiał się, mrucząc coś jeszcze pod nosem.
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
- Stary człowiek i może - stwierdził cicho z miną prawdziwego znawcy. Nie żeby Rolanda uważał za kij wie jakiego starego, ale po nim to prędzej spodziewałby się już wnuka czy coś, a nie dziecka. - Gratulacje, Fitzpatrick - rzucił upijając spory łyk piwa opróżniając kufel niemalże do pełna. W barze wybuchła euforia na dźwięk zbawiennych, jak dla niektórych, słów Fitpatricka, że stawia do końca wieczoru. Oj będzie on bardzo długi, wziął z baru jedno z naczyń napełnionych przeźroczystą cieczą unosząc nie nieco do góry.
- No to za twojego przyszłego syna, Roland - odparł, po czym zawartość kieliszka wlał sobie do gardła. Alkohol miło podrażnił jego przełyk, który został zalany niedługo po tym porządnym łykiem piwa, które już się skończyło.
- Mnie tam do dzieci się jakoś nie śpieszy - w międzyczasie zakomunikował barmanowi, że potrzebne mu jeszcze jedno duże piwo. Cóż, po pierwsze nie miał sobie z kim go zrobić, a po drugie bał się dzieci. Przerażały go, nawet nie wiedział jak ma się nim zająć jedyna jego styczność z tak małymi ludźmi to był Mung, gdzie od czasu do czasu musiał jakieś zbadać czy coś, choć zwykle starał się posyłać innych uzdrowicieli.
- No to za twojego przyszłego syna, Roland - odparł, po czym zawartość kieliszka wlał sobie do gardła. Alkohol miło podrażnił jego przełyk, który został zalany niedługo po tym porządnym łykiem piwa, które już się skończyło.
- Mnie tam do dzieci się jakoś nie śpieszy - w międzyczasie zakomunikował barmanowi, że potrzebne mu jeszcze jedno duże piwo. Cóż, po pierwsze nie miał sobie z kim go zrobić, a po drugie bał się dzieci. Przerażały go, nawet nie wiedział jak ma się nim zająć jedyna jego styczność z tak małymi ludźmi to był Mung, gdzie od czasu do czasu musiał jakieś zbadać czy coś, choć zwykle starał się posyłać innych uzdrowicieli.
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Cramer doskonale pamiętał, jak Fitzpatrick przeżył wiadomość o ciąży panny Scott i jej ucieczce z kraju. W jego pamięci utkwił też dzień, w którym pijany jak świnia Roland świętował śmierć jej męża. Nic dziwnego, że James, będący niemal lustrzanym odbiciem swego ojca, nie wzbudzał ojcowskiego instynktu w uzdrowicielu. Nie wspominając już o przyszywanym wnuczku.
- Tylko nie nazwijcie go James - brunet uśmiechnął się ironicznie i opróżnił kolejny kieliszeczek. Pierwszy z wielu tego wieczora. Nim zdążył przełknąć posmak obrzydliwie gorzkiego alkoholu, naczynie znów zostało napełnione. Barman wziął sobie do serca polecenie Fitzpatricka.
- Kłopoty w raju? Nie przypuszałem, że Rosie tak szybko wyjdzie Ci bokiem.
Przyganiał kocioł garnkowi. Gladstone przez wzgląd na kilka ładnych lat ich znajomości również zapomniał wspomnieć o tym, że Penny jest... nieco ciężka do okiełznania.
- Spasujemy, Roland. Wystarczy, że Ty wyrabiasz za nas normę.
Gdy przez uzdrowicielem stanęło piwo, ten natychmiast chwycił pełen kieliszek wódki i sprawnym ruchem umieścił go w kuflu, tworząc w ten sposób alkoholową mieszankę.
- Tylko nie nazwijcie go James - brunet uśmiechnął się ironicznie i opróżnił kolejny kieliszeczek. Pierwszy z wielu tego wieczora. Nim zdążył przełknąć posmak obrzydliwie gorzkiego alkoholu, naczynie znów zostało napełnione. Barman wziął sobie do serca polecenie Fitzpatricka.
- Kłopoty w raju? Nie przypuszałem, że Rosie tak szybko wyjdzie Ci bokiem.
Przyganiał kocioł garnkowi. Gladstone przez wzgląd na kilka ładnych lat ich znajomości również zapomniał wspomnieć o tym, że Penny jest... nieco ciężka do okiełznania.
- Spasujemy, Roland. Wystarczy, że Ty wyrabiasz za nas normę.
Gdy przez uzdrowicielem stanęło piwo, ten natychmiast chwycił pełen kieliszek wódki i sprawnym ruchem umieścił go w kuflu, tworząc w ten sposób alkoholową mieszankę.
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
- Boże uchowaj, tylko nie kolejny James - odparł na słowa Vincenta, zaklinając go w myślach. - Chociaż znając Rosalie, to może być całkiem możliwe. Ale według mnie to odrażające imię. Znacznie bardziej wolałbym Philippa, o - dodał, po czym oddał się chwilowemu zamyśleniu.
Był już troszkę pijany, ale nie odmawiał kiedy Vincent czy Miles stawiali przed nim kolejny kieliszek. Czuł się przy nich trochę już stary dziadek, a dzieliło ich tylko kilka lat różnicy. Miał już swoje dorosłe dziecko, dwoje dostał za sprawą żony, a kolejne miał w drodze. Do tego mieszkał w małym zameczku, miał dwie prace i zaczynały go boleć korzonki.
- Czuję się przy was jak stary dziadek - powiedział, postanawiając uzewnętrznić myśli, które dopiero co kołatały mu się po głowie. - Jakby nie patrzyć, mam czwarte dziecko w drodze, a jestem tylko o cztery czy pięć lat starszy. O, mam pomysł. Jest was dwóch, dzieci czterech, to na wakacje każdy weźmie dwójkę i da mi i Rosalie tydzień dla siebie, a wy przy okazji zasmakujecie trochę rodzinnego życia - zaśmiał się, zakładając ręce za głowę.
- Ale dość o mnie: teraz wy narzekajcie na swoje życie.
Był już troszkę pijany, ale nie odmawiał kiedy Vincent czy Miles stawiali przed nim kolejny kieliszek. Czuł się przy nich trochę już stary dziadek, a dzieliło ich tylko kilka lat różnicy. Miał już swoje dorosłe dziecko, dwoje dostał za sprawą żony, a kolejne miał w drodze. Do tego mieszkał w małym zameczku, miał dwie prace i zaczynały go boleć korzonki.
- Czuję się przy was jak stary dziadek - powiedział, postanawiając uzewnętrznić myśli, które dopiero co kołatały mu się po głowie. - Jakby nie patrzyć, mam czwarte dziecko w drodze, a jestem tylko o cztery czy pięć lat starszy. O, mam pomysł. Jest was dwóch, dzieci czterech, to na wakacje każdy weźmie dwójkę i da mi i Rosalie tydzień dla siebie, a wy przy okazji zasmakujecie trochę rodzinnego życia - zaśmiał się, zakładając ręce za głowę.
- Ale dość o mnie: teraz wy narzekajcie na swoje życie.
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Przemilczał temat imienia przyszłego dziecka Rolanda, jakoś nie mógł sobie tego wyobrazić jak można dziecko nazywać zanim się ono urodzi. On na dzieci mógł liczyć dopiero za najbliższe kilkanaście lat, o ile w ogóle je będzie miał. Chwycił dwa kolejne kieliszki wódki opróżniając je jeden po drugim wypijając po tym spory łyk piwa. W tym gronie był z nich wszystkich najmłodszy.
- Bo jesteś dziadkiem? Znaczy się syn Jamesa nie jest zbytnio twoim wnukiem, ale zawsze coś - cóż, on i Vincent nie mieli jeszcze dzieci, a tu Fitzpatrick ma praktycznie dorosłe już dzieci.
- Nie biorę Jamesa! - wykrzyknął słysząc słowa Fitzpatricka - Choć dzieci bardziej rodzinnie czułyby się u Vincenta. U mnie mogły by liczyć jedynie na siebie i mojego kota - zdecydowanie nie chciałby mieć na głowie póki co cudzych dzieci.
- Umarły by u mnie z nudów, a u Vincenta i Penny było by im lepiej - rzucił upijają kolejny łyk piwa.
- Życie? Moje życie to szpital, więc nie mam na co narzekać - nie chciał zbytnio mówić Cramerowi i Fitzpatrickowi co się ledwie wczoraj wydarzyło w jego mieszkaniu.
- Bo jesteś dziadkiem? Znaczy się syn Jamesa nie jest zbytnio twoim wnukiem, ale zawsze coś - cóż, on i Vincent nie mieli jeszcze dzieci, a tu Fitzpatrick ma praktycznie dorosłe już dzieci.
- Nie biorę Jamesa! - wykrzyknął słysząc słowa Fitzpatricka - Choć dzieci bardziej rodzinnie czułyby się u Vincenta. U mnie mogły by liczyć jedynie na siebie i mojego kota - zdecydowanie nie chciałby mieć na głowie póki co cudzych dzieci.
- Umarły by u mnie z nudów, a u Vincenta i Penny było by im lepiej - rzucił upijają kolejny łyk piwa.
- Życie? Moje życie to szpital, więc nie mam na co narzekać - nie chciał zbytnio mówić Cramerowi i Fitzpatrickowi co się ledwie wczoraj wydarzyło w jego mieszkaniu.
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Cramer na chwilę pogrążył się we własnych myślach, a gdy znów powrócił do rzeczywistości, Miles z Rolandem przepychali się nawzajem, przerzucając na siebie opiekę nad Fitzpatrikowym potomstwem.
- O czym Wy w ogóle bredzicie? - mężczyzna podrapał się po zarośniętym policzku i zmarszczył brwi w momencie, w którym Gladstone wspomniał o Penny. Nie miał zamiaru ciągnąć tematu dzieci z prostej przyczyny - Noemi tak dała mu w kość przez ostatnie kilka lat, że skrzętnie magazynowane pokłady cierpliwości od początku związku ze szkolną pielęgniarką już ciągnęły na rezerwie. Dzieci wymagały dużo czasu i uwagi, której Cramer nie mógł poświęcić nawet swemu psu. Nie wspominając już o tym, że Penelope zatrzymała się w rozwoju emocjonalnym na etapie szalonej nastolatki, co nie wróżyło jej świetlanej przyszłości w roli matki. Ojciec pracoholik i matka wariatka.
- Nie bądź skromny, Miles - Vincent znów upił łyka alkoholu i wsunął dłoń do kieszeni, by wydobyć z niej paczkę papierosów. Chwilę później pospieszył Rolandowi z wyjaśnieniami - Ana Lucia wróciła do szpitala.
Uzdrowiciel pokiwał głową z uznaniem, ujmując w dłoń kieliszek.
- Niezła sztuka się z niej zrobiła.
- O czym Wy w ogóle bredzicie? - mężczyzna podrapał się po zarośniętym policzku i zmarszczył brwi w momencie, w którym Gladstone wspomniał o Penny. Nie miał zamiaru ciągnąć tematu dzieci z prostej przyczyny - Noemi tak dała mu w kość przez ostatnie kilka lat, że skrzętnie magazynowane pokłady cierpliwości od początku związku ze szkolną pielęgniarką już ciągnęły na rezerwie. Dzieci wymagały dużo czasu i uwagi, której Cramer nie mógł poświęcić nawet swemu psu. Nie wspominając już o tym, że Penelope zatrzymała się w rozwoju emocjonalnym na etapie szalonej nastolatki, co nie wróżyło jej świetlanej przyszłości w roli matki. Ojciec pracoholik i matka wariatka.
- Nie bądź skromny, Miles - Vincent znów upił łyka alkoholu i wsunął dłoń do kieszeni, by wydobyć z niej paczkę papierosów. Chwilę później pospieszył Rolandowi z wyjaśnieniami - Ana Lucia wróciła do szpitala.
Uzdrowiciel pokiwał głową z uznaniem, ujmując w dłoń kieliszek.
- Niezła sztuka się z niej zrobiła.
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Od kilku minut nie mógł pozbierać myśli, w jego głowie znów pojawiały się obrazy związane z ostatnimi wydarzeniami i pełnią. Dopił swoje piwo do końca w międzyczasie schował papierosy i zapalniczkę do kieszeni kurtki.
- Chłopaki, mam nadzieję, że się nie obrazicie, ale ja będę się już zbierał - odparł chwilę później żegnając się z Fitzpatrickiem i Cramerem. Gdy tylko upuścił lokal wsadził sobie w usta papierosa i go odpalił, po czym ruszył w kierunku mieszkania nieco chwiejnym krokiem.
- Chłopaki, mam nadzieję, że się nie obrazicie, ale ja będę się już zbierał - odparł chwilę później żegnając się z Fitzpatrickiem i Cramerem. Gdy tylko upuścił lokal wsadził sobie w usta papierosa i go odpalił, po czym ruszył w kierunku mieszkania nieco chwiejnym krokiem.
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Quidditch, ach quidditch. Marion nie była wielką fanką tego sportu, ale za każdym razem kiedy jej ojciec dostał w pracy darmowe bilety, wybierała się na mecze z ojcem i dwójką braci. Dziwnym trafem, jednemu z ludzi trenera "Błękitnych" często psuł się w domu kominek i ojciec Marion - konserwator sieci Fiuu - był częstym gościem w ich domu.
Po wygranym meczu z jakąś drużyną ligową z Iverness, ojciec i bracia oznajmili, że mają zamiar czekać przy tylnym wejściu stadionu na zawodników, licząc na jakieś autografy. Marion zrezygnowała i postanowiła poczekać na nich w pubie, który znajdował się tuż przy stadionie. Był pełny, zadymiony, a piwo i trunki lały się tutaj strumieniami. Dziewczyna ledwo przecisnęła się do baru, gdzie odczekała w długiej kolejce aby złożyć zamówienie.
- Poproszę lemoniadę z lodem.
Zapłaciła, dostała napój w wysokiej szklance i znalazła sobie mały, wolny stolik w samym kącie, z dala od epicentrum kibicowskiego, czyli lady barowej. Gdy usiadła, odruchowo spojrzała na zegarek. Od zakończenia meczu upłynęło dopiero piętnaście minut, więc spodziewała się, że jeszcze trochę czasu tutaj posiedzi. Wzięła pierwszego łyka i rozejrzała się ukradkiem po twarzach zebranych osób, ale nie znalazła nikogo znajomego. Większość wyglądała na kilka, a nawet kilkanaście lat starszych, nie spodziewała się, że zobaczy tutaj kogoś ze szkoły.
Po wygranym meczu z jakąś drużyną ligową z Iverness, ojciec i bracia oznajmili, że mają zamiar czekać przy tylnym wejściu stadionu na zawodników, licząc na jakieś autografy. Marion zrezygnowała i postanowiła poczekać na nich w pubie, który znajdował się tuż przy stadionie. Był pełny, zadymiony, a piwo i trunki lały się tutaj strumieniami. Dziewczyna ledwo przecisnęła się do baru, gdzie odczekała w długiej kolejce aby złożyć zamówienie.
- Poproszę lemoniadę z lodem.
Zapłaciła, dostała napój w wysokiej szklance i znalazła sobie mały, wolny stolik w samym kącie, z dala od epicentrum kibicowskiego, czyli lady barowej. Gdy usiadła, odruchowo spojrzała na zegarek. Od zakończenia meczu upłynęło dopiero piętnaście minut, więc spodziewała się, że jeszcze trochę czasu tutaj posiedzi. Wzięła pierwszego łyka i rozejrzała się ukradkiem po twarzach zebranych osób, ale nie znalazła nikogo znajomego. Większość wyglądała na kilka, a nawet kilkanaście lat starszych, nie spodziewała się, że zobaczy tutaj kogoś ze szkoły.
Marion TullyKlasa VI - Urodziny : 09/01/1998
Wiek : 26
Skąd : St Mary's, Wielka Brytania (Kornwalia)
Krew : czysta
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Lucas sam nie wiedział co go zaciągnęło do tego właśnie tego miejsca w Londynie. Zważając na to, że zupełnie przypadkiem znalazł się w Londynie, gdyż nie miał zamiaru się do niego wybierać, gdyby nie to, że Suzanne poinformowała go, że wybiera się ze swoim Ruskiem do ich nowego mieszkania i może się zabrać z nimi oraz - jeśli tylko będzie chciał - przenocować kilka nocy. Loki bez chwili zawahania poinformował siostrę, że zamierza wybrać się w tę podróż razem z nimi, gdyż w domu tak naprawdę nie miał nic do roboty. Nie mógł spędzić czasu z ojcem, bo ten gdzieś się szlajał z żoną jego najlepszego kumpla, co zdaniem Lucasa nie wróżyło nic dobrego. Samochodu, swojego mugolskiego cacka, obiecanego mu przez Luisa również nie było w przydomowym garażu, więc tak naprawdę w jego rodzinnym domu nie znajdowało się kompletnie nic, co mogłoby go tam zatrzymać. Smutne.
I tak oto znalazł się w ostatnim miejscu, do którego kiedykolwiek miałby ochotę się wybrać. A jednak. Być może już mu się wyczerpały opcje... Tak więc wszedł do pubu, rozejrzał się, szukając czegoś co mogłoby przykuć jego uwagę i sprawić, że jego spontaniczna wycieczka do Londynu JEDNAK będzie miała jakiś sens. Po krótkiej chwili, skanowania pomieszczenia wzrokiem, zmarszczył brwi i stwierdził, że najwyraźniej zbyt wiele tym razem wymagał od życia. Wzruszył obojętnie ramionami i ruszył do lady, aby złożyć zamówienie. Kiedy już się tam znalazł, stanął ramię w ramię z koleżanką z domu, z czego kompletnie nie zdawał sobie sprawy. Dostrzegł dziewczynę kątem oka i postanowił uzyskać od niej poradę w sprawie tutejszych trunków.
- Czy da się tu wypić coś w normalnym kolorze? - zapytał, uśmiechając się lekko. Na pierwszy rzut oka było widać, że nigdy tu nie był, a i twarzy dziewczyny również nie kojarzył.
I tak oto znalazł się w ostatnim miejscu, do którego kiedykolwiek miałby ochotę się wybrać. A jednak. Być może już mu się wyczerpały opcje... Tak więc wszedł do pubu, rozejrzał się, szukając czegoś co mogłoby przykuć jego uwagę i sprawić, że jego spontaniczna wycieczka do Londynu JEDNAK będzie miała jakiś sens. Po krótkiej chwili, skanowania pomieszczenia wzrokiem, zmarszczył brwi i stwierdził, że najwyraźniej zbyt wiele tym razem wymagał od życia. Wzruszył obojętnie ramionami i ruszył do lady, aby złożyć zamówienie. Kiedy już się tam znalazł, stanął ramię w ramię z koleżanką z domu, z czego kompletnie nie zdawał sobie sprawy. Dostrzegł dziewczynę kątem oka i postanowił uzyskać od niej poradę w sprawie tutejszych trunków.
- Czy da się tu wypić coś w normalnym kolorze? - zapytał, uśmiechając się lekko. Na pierwszy rzut oka było widać, że nigdy tu nie był, a i twarzy dziewczyny również nie kojarzył.
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Czas dłużył się w nieskończoność, a dla Marion dwadzieścia minut spędzone w pubie zdawały się być godziną. Starsi czarodzieje wypełniali pomieszczenie swoimi krzykami radości i pijackimi śpiewami, co sprawiło, że Marion przestała się czuć na swoim miejscu bezpiecznie. Aby zagłuszyć to niepokojące uczucie, wróciła do baru i usiadła przy ladzie barowej, aby znaleźć się bliżej ludzi i dalej od kibiców. Gdy już usiadła na krześle, spojrzała od niechcenia za siebie i jej wzrok padł na gościa wchodzącego przez frontowe drzwi.
W pierwszej chwili myślała, że jej się przywidziało, ale kiedy odwróciła głowę ponownie, musiała uwierzyć swoim oczom. W pubie pojawił się nikt inny jak jej starszy o rok kolega z domu, Lucas Castellani. Marion poczuła, jak jej żołądek ściska się i podchodzi do samego gardła, a policzki zaczynają piec ogniem w panice. Nic dziwnego, że tutaj był, czy jego ojciec nie był jakimś quidditchowym zawodnikiem? A jego siostra? Na Merlina, jeszcze pomyśli, że specjalnie się tutaj kręcę żeby na niego wpaść...
Zdołała uspokoić swój puls, ale nie na długo, gdyż za moment ramię chłopaka styknęło się z jej ramieniem, kiedy nachylił się nad barem zaraz obok niej. Spojrzała w bok automatycznie, uśmiechając się panicznie. Zajęło to chwilę, nim zrozumiała, co w ogóle do niej powiedział.
- Eee... chyba tylko wodę - powiedziała bez namysłu, bo był to pierwszy napój o normalnym kolorze jaki przyszedł jej na myśl. Nie chciała zrobić z siebie wariatki, ale patrzyła na niego przez moment w niedowierzaniu, mając nadzieję, że za moment zorientuje się, że przecież chodzą do jednej szkoły i mieszkają w jednym pokoju wspólnym. Możliwe, że zapomniał o jej istnieniu, co wcale nie byłoby znowu takie dziwne, była tylko jedną z wielu Puchonek.
- Ty jesteś Lucas, prawda? - powiedziała, zaskoczona swoją śmiałością.
W pierwszej chwili myślała, że jej się przywidziało, ale kiedy odwróciła głowę ponownie, musiała uwierzyć swoim oczom. W pubie pojawił się nikt inny jak jej starszy o rok kolega z domu, Lucas Castellani. Marion poczuła, jak jej żołądek ściska się i podchodzi do samego gardła, a policzki zaczynają piec ogniem w panice. Nic dziwnego, że tutaj był, czy jego ojciec nie był jakimś quidditchowym zawodnikiem? A jego siostra? Na Merlina, jeszcze pomyśli, że specjalnie się tutaj kręcę żeby na niego wpaść...
Zdołała uspokoić swój puls, ale nie na długo, gdyż za moment ramię chłopaka styknęło się z jej ramieniem, kiedy nachylił się nad barem zaraz obok niej. Spojrzała w bok automatycznie, uśmiechając się panicznie. Zajęło to chwilę, nim zrozumiała, co w ogóle do niej powiedział.
- Eee... chyba tylko wodę - powiedziała bez namysłu, bo był to pierwszy napój o normalnym kolorze jaki przyszedł jej na myśl. Nie chciała zrobić z siebie wariatki, ale patrzyła na niego przez moment w niedowierzaniu, mając nadzieję, że za moment zorientuje się, że przecież chodzą do jednej szkoły i mieszkają w jednym pokoju wspólnym. Możliwe, że zapomniał o jej istnieniu, co wcale nie byłoby znowu takie dziwne, była tylko jedną z wielu Puchonek.
- Ty jesteś Lucas, prawda? - powiedziała, zaskoczona swoją śmiałością.
Marion TullyKlasa VI - Urodziny : 09/01/1998
Wiek : 26
Skąd : St Mary's, Wielka Brytania (Kornwalia)
Krew : czysta
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Lucas, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, nie zauważył, że dziewczyna zauważyła jego przybycie i co jakiś czas się mu przygląda. I wcale nie pomyślał, że dziewczyna kombinuje jak by tu na niego wpaść, gdyż nie mógł wyszukać twarzy tej dziewczynie w jego własnej bazie znanych wizerunków. Dlatego też normalnym było, że uznał jej chwilową konsternację oraz zawahanie przy odpowiedzi, jako oznakę tego, że się zamyśliła a on wyrwał ją z tej bezdennej studni wspomnień i imaginacji.
Uśmiechnął się cieplej i położył obie dłonie na blat, pochylając się nad nim, aby barman mógł go dosłyszeć.
- W takim razie poproszę wodę z cytryną - zasiadł na barowym krzesełku, którego obicie również było niebieskie i zwrócił swe ciemne tęczówki na Angielkę. - Mam nadzieję, że cytryna ma normalny kolor - puścił w jej stronę porozumiewawcze oczko i ponownie odwrócił wzrok przed siebie, gdyż barman właśnie przyniósł jego zamówienie. Loki kiwnął mu głową w geście podziękowania i przez chwilę przyjrzał się cytrynie, wetkniętej w brzeg jego szklanki. W ułamku sekundy wpadł w podobną studnię, z jakiej wyciągnął dziewczynę i tym razem to ona przyszła mu z pomocą.
- Huh? A... Tak. Lucas Castellani, tak konkretniej - odrzekł po chwili, która musiała mu starczyć, aby wrócić myślami do teraźniejszości. - Jesteś jakąś kolejną koleżanką Suzanne? Czekasz na nią? Nie mówiła mi, że się tu dziś wybiera - chłopak zmarszczył brwi, a z jego ust popłynęła wiązanka pytań, gdzie w sumie wystarczyłoby jedno, zupełnie inne "A ty?"
Uśmiechnął się cieplej i położył obie dłonie na blat, pochylając się nad nim, aby barman mógł go dosłyszeć.
- W takim razie poproszę wodę z cytryną - zasiadł na barowym krzesełku, którego obicie również było niebieskie i zwrócił swe ciemne tęczówki na Angielkę. - Mam nadzieję, że cytryna ma normalny kolor - puścił w jej stronę porozumiewawcze oczko i ponownie odwrócił wzrok przed siebie, gdyż barman właśnie przyniósł jego zamówienie. Loki kiwnął mu głową w geście podziękowania i przez chwilę przyjrzał się cytrynie, wetkniętej w brzeg jego szklanki. W ułamku sekundy wpadł w podobną studnię, z jakiej wyciągnął dziewczynę i tym razem to ona przyszła mu z pomocą.
- Huh? A... Tak. Lucas Castellani, tak konkretniej - odrzekł po chwili, która musiała mu starczyć, aby wrócić myślami do teraźniejszości. - Jesteś jakąś kolejną koleżanką Suzanne? Czekasz na nią? Nie mówiła mi, że się tu dziś wybiera - chłopak zmarszczył brwi, a z jego ust popłynęła wiązanka pytań, gdzie w sumie wystarczyłoby jedno, zupełnie inne "A ty?"
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
- Mam nadzieję, że cytryna ma normalny kolor.
Na te słowa Marion zaśmiała się, w swoim odczuciu może troszkę zbyt sztucznie i histerycznie, ale była po prostu przewrażliwiona. W towarzystwie Lucasa po prostu nadmiernie się kontrolowała, dobierając ostrożnie słowa. Nie chciała wyjść przecież na skończoną idiotkę! Wtedy może wiedziałaby o jej istnieniu, ale miałby ją za wariatkę.
Gdy się przedstawił, uśmiechnęła się lekko. No oczywiście, że wiedziała, że to Lucas Castellani! Czuła się teraz naprawdę jak niewidzialna osoba, której istnienia nie zauważył ktoś taki. Była jednak przyzwyczajona, nie miła zbyt wielu przyjaciół w szkole.
- Nie, nie jestem koleżanką Suzanne - odpowiedziała, a w jej głosie mieszał się zarówno zawód, rozczarowanie i zakłopotanie. Właściwie gdyby nią była, to by znacznie polepszyło sprawę! Przynajmniej wiedziałby, że istnieje.
- Jestem Marion, mieszkamy razem w dormitoriach Puchonów - powiedziała lekko zmieszana, starając się za wszelką cenę patrzyć w swoją szklankę. Kątem oka zerknęła na jego reakcję, a potem napiła się swojej lemoniady. - Poznaliśmy się kiedyś na jakiejś imprezie w pokoju wspólnym...
Na te słowa Marion zaśmiała się, w swoim odczuciu może troszkę zbyt sztucznie i histerycznie, ale była po prostu przewrażliwiona. W towarzystwie Lucasa po prostu nadmiernie się kontrolowała, dobierając ostrożnie słowa. Nie chciała wyjść przecież na skończoną idiotkę! Wtedy może wiedziałaby o jej istnieniu, ale miałby ją za wariatkę.
Gdy się przedstawił, uśmiechnęła się lekko. No oczywiście, że wiedziała, że to Lucas Castellani! Czuła się teraz naprawdę jak niewidzialna osoba, której istnienia nie zauważył ktoś taki. Była jednak przyzwyczajona, nie miła zbyt wielu przyjaciół w szkole.
- Nie, nie jestem koleżanką Suzanne - odpowiedziała, a w jej głosie mieszał się zarówno zawód, rozczarowanie i zakłopotanie. Właściwie gdyby nią była, to by znacznie polepszyło sprawę! Przynajmniej wiedziałby, że istnieje.
- Jestem Marion, mieszkamy razem w dormitoriach Puchonów - powiedziała lekko zmieszana, starając się za wszelką cenę patrzyć w swoją szklankę. Kątem oka zerknęła na jego reakcję, a potem napiła się swojej lemoniady. - Poznaliśmy się kiedyś na jakiejś imprezie w pokoju wspólnym...
Marion TullyKlasa VI - Urodziny : 09/01/1998
Wiek : 26
Skąd : St Mary's, Wielka Brytania (Kornwalia)
Krew : czysta
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Castellani poszerzył swój hollywoodzki uśmiech, kiedy tylko dziewczyna roześmiała się na jego słowa. Niewiele osób rozumiało jego poczucie humoru, które często lubiło ubierać się w czerń. Mimo wszystko miał wrażenie, że może się z nią dogadać i może mieć dużo korzyści z tej nowej, niespodziewanej relacji.
Kiedy oznajmiła mu, iż kompletnie nie zna Suzanne, na jego twarzy pojawiło się czyste zaskoczenie, które dosłownie kilka sekund później przeobraziło się w przepraszający wyraz twarzy. Pierwszy raz od długiego czasu nie rozmawiał z kimś, kto nie byłby w jakiś sposób powiązany z jego często nieznośną siostrą.
- Przepraszam, nie sądziłem, że w miejscu, które zrzesza masy kibiców jej drużyny, nie spotkam nikogo kto by się z nią znał. A tu niespodzianka - odparł i upił trochę swojej wody o smaku świeżo wyciśniętej cytryny. Jeśli chodzi o smaki to Loki uwielbiał wszystko co kwaśne. Taką wodę mógłby pić hektolitrami i ani razu się nie skrzywić, dlatego w dzieciństwie wygrywał każdy konkurs na jedzenie kwaśnych rzeczy i niekrzywienie się.
- Och, naprawdę? - Teraz zrobiło mu się naprawdę głupio w związku z tym, iż kompletnie jej nie zauważył, ale mimo wszystko nie dał nic po sobie poznać, pozostawiając ten sam zaskoczony wyraz twarzy. Pamiętał, że faktycznie była jakaś impreza (!) w siedzibie Puchonów, ale właściwie dokładniejszych z niej wspomnień nie był w stanie wygrzebać ze swojej głowy. Pewnie za bardzo popłynął. I nagle coś mu zaświtało!
- Marion? Czy to z Tobą się zderzyłem i oblałem nas piwem? - zaśmiał się krótko, przeczesał swoją ciemną czuprynę i spojrzał na dziewczynę z pytającym wyrazem twarzy. Inna sytuacja mu się nie kojarzyła i nie sądził, że jego mózg będzie w stanie jeszcze odtworzyć cokolwiek w jego pamięci.
Kiedy oznajmiła mu, iż kompletnie nie zna Suzanne, na jego twarzy pojawiło się czyste zaskoczenie, które dosłownie kilka sekund później przeobraziło się w przepraszający wyraz twarzy. Pierwszy raz od długiego czasu nie rozmawiał z kimś, kto nie byłby w jakiś sposób powiązany z jego często nieznośną siostrą.
- Przepraszam, nie sądziłem, że w miejscu, które zrzesza masy kibiców jej drużyny, nie spotkam nikogo kto by się z nią znał. A tu niespodzianka - odparł i upił trochę swojej wody o smaku świeżo wyciśniętej cytryny. Jeśli chodzi o smaki to Loki uwielbiał wszystko co kwaśne. Taką wodę mógłby pić hektolitrami i ani razu się nie skrzywić, dlatego w dzieciństwie wygrywał każdy konkurs na jedzenie kwaśnych rzeczy i niekrzywienie się.
- Och, naprawdę? - Teraz zrobiło mu się naprawdę głupio w związku z tym, iż kompletnie jej nie zauważył, ale mimo wszystko nie dał nic po sobie poznać, pozostawiając ten sam zaskoczony wyraz twarzy. Pamiętał, że faktycznie była jakaś impreza (!) w siedzibie Puchonów, ale właściwie dokładniejszych z niej wspomnień nie był w stanie wygrzebać ze swojej głowy. Pewnie za bardzo popłynął. I nagle coś mu zaświtało!
- Marion? Czy to z Tobą się zderzyłem i oblałem nas piwem? - zaśmiał się krótko, przeczesał swoją ciemną czuprynę i spojrzał na dziewczynę z pytającym wyrazem twarzy. Inna sytuacja mu się nie kojarzyła i nie sądził, że jego mózg będzie w stanie jeszcze odtworzyć cokolwiek w jego pamięci.
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Kiedy weszła do kwatery aurorów akurat nikogo tam nie było, rozmowa z Sharpem oszczędziła jej komentarzy na temat tortowych barw bojowych ze strony kolegów co przyjęła z ulgą. Lubiła atmosferę jaka tu panowała, ale nie zawsze miała ochotę być obiektem uwagi a niestety stan jej ubioru by to gwarantował. Cholerny Greenberg by pewnie dostał gratulacje.
W szatni zrzuciła z siebie brudne ubrania i wrzuciła je do worka, który następnie zmniejszyła i schowała w kieszeni kurtki. Szybko wskoczyła w swoje cywilne ubranie, mięciutką sukienkę swetrową w kolorze czerwonego wina, która oprócz przylegania ładnie do jej ciała była też szalenie wygodna. Ubłocone buty oczyściła za pomocą zaklęcia i poszła przemyć twarz, która jako jedyna nosiła jeszcze ślady dzisiejszych akcji. Syknęła cicho oczyszczając szramę z zaschniętej krwii, zerknęła przy tym na zegarek i klnąc pod nosem porzuciła pomysł leczenia rany, łapiąc swoje rzeczy i lecąc w stronę wyjścia. W chłodniejszych sezonach niemal nigdy nie nosiła innego odzienia wierzchniego niż ta wciąż przyduża, wysłużona i wiekowa skórzana kurtka w głębokim odcieniu czerni. Nie miała pojęcia skąd ją ma, pewnego dnia, po jednej z mocniej zakrapianych imprez w siódmej klasie, po prostu pojawiła się w jej szafie. Była to jedna z niewielu rzeczy których nie pamiętała, starała się nawet znaleźć właściciela ale nikt się nie zgłosił. Dopiero na studiach uznała ją za swoją własność i od tego czasu nie znalazła godnego zamiennika.
Szybkim krokiem przemierzała korytarze, strasząc przy tym kilku ospałych urzędników przyzwyczajonych do popołudniowego spokoju. Nie zatrzymując się nawet na chwilę rozpuściła włosy ze ścisłego kucyka i przeczesała je palcami z ulgą czując ustępujący nacisk. Widząc czekającego Sharpa kiwnęła mu głową w razie jakby nie rozpoznał jej w czystej wersji. Opuściwszy Ministerstwo teleportowała ich oboje do pubu Błękitny wierząc że poza sezonem będzie nieco spokojniejszy.
- Jak się czujesz będąc staruszkiem? - spytała zdejmując kurtkę i wieszając ją na oparciu krzesła kiedy znaleźli już wolny stolik w odosobnionym kącie. Widząc kelnera uśmiechnęła się uprzejmie i zamówiła klasyczny gin z tonikiem, Ognista Ogdena nigdy nie przypadła jej do gustu.
W szatni zrzuciła z siebie brudne ubrania i wrzuciła je do worka, który następnie zmniejszyła i schowała w kieszeni kurtki. Szybko wskoczyła w swoje cywilne ubranie, mięciutką sukienkę swetrową w kolorze czerwonego wina, która oprócz przylegania ładnie do jej ciała była też szalenie wygodna. Ubłocone buty oczyściła za pomocą zaklęcia i poszła przemyć twarz, która jako jedyna nosiła jeszcze ślady dzisiejszych akcji. Syknęła cicho oczyszczając szramę z zaschniętej krwii, zerknęła przy tym na zegarek i klnąc pod nosem porzuciła pomysł leczenia rany, łapiąc swoje rzeczy i lecąc w stronę wyjścia. W chłodniejszych sezonach niemal nigdy nie nosiła innego odzienia wierzchniego niż ta wciąż przyduża, wysłużona i wiekowa skórzana kurtka w głębokim odcieniu czerni. Nie miała pojęcia skąd ją ma, pewnego dnia, po jednej z mocniej zakrapianych imprez w siódmej klasie, po prostu pojawiła się w jej szafie. Była to jedna z niewielu rzeczy których nie pamiętała, starała się nawet znaleźć właściciela ale nikt się nie zgłosił. Dopiero na studiach uznała ją za swoją własność i od tego czasu nie znalazła godnego zamiennika.
Szybkim krokiem przemierzała korytarze, strasząc przy tym kilku ospałych urzędników przyzwyczajonych do popołudniowego spokoju. Nie zatrzymując się nawet na chwilę rozpuściła włosy ze ścisłego kucyka i przeczesała je palcami z ulgą czując ustępujący nacisk. Widząc czekającego Sharpa kiwnęła mu głową w razie jakby nie rozpoznał jej w czystej wersji. Opuściwszy Ministerstwo teleportowała ich oboje do pubu Błękitny wierząc że poza sezonem będzie nieco spokojniejszy.
- Jak się czujesz będąc staruszkiem? - spytała zdejmując kurtkę i wieszając ją na oparciu krzesła kiedy znaleźli już wolny stolik w odosobnionym kącie. Widząc kelnera uśmiechnęła się uprzejmie i zamówiła klasyczny gin z tonikiem, Ognista Ogdena nigdy nie przypadła jej do gustu.
Lydia MurphyAuror - Urodziny : 16/06/1995
Wiek : 29
Skąd : Londyn
Krew : Czysta
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Dla niego oczekiwanie na kobietę nie jest problemem. Nieistotne czy byłaby to Lydia czy jakakolwiek inna wiedźma. Zajął się swoimi sprawami, na który składało się przede wszystkim odpisanie swojej siostrze na urodzinową sowę, zerknięcie jeszcze do akt Murphy i krótka rozmowa z czarownicą w recepcji Ministerstwa. Starsza pani, ale spróbowała swoich sił u młodego aurora, a on oczywiście ogarnął o co chodzi i postanowił sobie zrobić w niej niepisanego przyjaciela. Dodatkowe oczy, jak kto woli.
Kiedy tylko ta ciemnowłosa panna (notatka: spytać się jej czy jest panną - upewnić się) minęła go, naprawdę spojrzał za nią, jak osłupiały. Zaskoczony jej prezencją, stracił przez ułamek sekundy umiejętność prowadzenia rozmowy, więc chwała jej, że go ponagliła. Conrad nie miał nic przeciwko pójściu za nią. Nie żeby ją taksował nieustannie wzrokiem, ale doszło do niego teraz, jak atrakcyjna jest Murphy. I że musi się mieć na baczności, bo nie wypada się zadurzyć w pierwszym oficjalnym dniu w pracy. Nawet, jeśli są to twoje władne urodziny. Ot nie wypada.
Zrobił ze swoim odzieniem wierzchnim to samo, co ona. Spojrzał na nią pobłażliwie, kręcąc w chwilę potem. - Nie cwaniakuj, bo wiem, że miałaś urodziny po mnie. Czerwiec. - Nie pamiętał dokładnie kiedy, ale przypomniał sobie dzięki dokumentom, które dostał od szefowej biura aurorów. Przyjemne z pożytecznym. On zamówił po niej szklankę ognistej. Nie będzie pił dobrych alkoholi. Dzięki ognistej miał pewność, że nie wychleje porcji od razu, a będzie się nią niespiesznie raczył. Zerknął po lokalu niespiesznie, kontynuując. - Staruszkowo jeszcze przed nami, nie sądzisz? - Wrócił do niej wzrokiem i widocznie drgnął mu kącik ust. - Poza tym, w dokumentach widniejesz jako bezdzietna panna. To aktualne informacje? - A co się będzie szczypał. Lepiej weryfikować wszystko na bieżąco a nie bawić się niepotrzebnie w domysły. Swobodnie pociągnął powietrze w płuca, obserwując ją nienachalnie. Nie obawiał się mrugania, nie próbował być górą w tej rozmowie. Oni oboje byli wystarczająco dominujący, żeby się szanować.
- Nie wiem, jak szanowny tata Murphy, ale moja matka zapewne wyprawi niedługo znów bal ku czci zaproszonych panien i będzie szukała mi... Znowu.. - Wywrócił wyraźnie oczami, znużony i znudzony tym, co pani Sharp odwalała. - Żony. - Cyknął językiem o podniebienie i z chwilowym rozbawieniem wskazał na brunetkę. - Nie chcesz zagrać mojej narzeczonej? Matka dostałaby zawału. - Rzucił swobodnie, żartując. Nie planował wysyłać swojej rodzicielki na drugi świat. Zdecydowanie to było poza zasięgiem i chęciami Conrada. Tylko żeby ukrócić nieco dziwactwa swojej maminy.
Kiedy tylko ta ciemnowłosa panna (notatka: spytać się jej czy jest panną - upewnić się) minęła go, naprawdę spojrzał za nią, jak osłupiały. Zaskoczony jej prezencją, stracił przez ułamek sekundy umiejętność prowadzenia rozmowy, więc chwała jej, że go ponagliła. Conrad nie miał nic przeciwko pójściu za nią. Nie żeby ją taksował nieustannie wzrokiem, ale doszło do niego teraz, jak atrakcyjna jest Murphy. I że musi się mieć na baczności, bo nie wypada się zadurzyć w pierwszym oficjalnym dniu w pracy. Nawet, jeśli są to twoje władne urodziny. Ot nie wypada.
Zrobił ze swoim odzieniem wierzchnim to samo, co ona. Spojrzał na nią pobłażliwie, kręcąc w chwilę potem. - Nie cwaniakuj, bo wiem, że miałaś urodziny po mnie. Czerwiec. - Nie pamiętał dokładnie kiedy, ale przypomniał sobie dzięki dokumentom, które dostał od szefowej biura aurorów. Przyjemne z pożytecznym. On zamówił po niej szklankę ognistej. Nie będzie pił dobrych alkoholi. Dzięki ognistej miał pewność, że nie wychleje porcji od razu, a będzie się nią niespiesznie raczył. Zerknął po lokalu niespiesznie, kontynuując. - Staruszkowo jeszcze przed nami, nie sądzisz? - Wrócił do niej wzrokiem i widocznie drgnął mu kącik ust. - Poza tym, w dokumentach widniejesz jako bezdzietna panna. To aktualne informacje? - A co się będzie szczypał. Lepiej weryfikować wszystko na bieżąco a nie bawić się niepotrzebnie w domysły. Swobodnie pociągnął powietrze w płuca, obserwując ją nienachalnie. Nie obawiał się mrugania, nie próbował być górą w tej rozmowie. Oni oboje byli wystarczająco dominujący, żeby się szanować.
- Nie wiem, jak szanowny tata Murphy, ale moja matka zapewne wyprawi niedługo znów bal ku czci zaproszonych panien i będzie szukała mi... Znowu.. - Wywrócił wyraźnie oczami, znużony i znudzony tym, co pani Sharp odwalała. - Żony. - Cyknął językiem o podniebienie i z chwilowym rozbawieniem wskazał na brunetkę. - Nie chcesz zagrać mojej narzeczonej? Matka dostałaby zawału. - Rzucił swobodnie, żartując. Nie planował wysyłać swojej rodzicielki na drugi świat. Zdecydowanie to było poza zasięgiem i chęciami Conrada. Tylko żeby ukrócić nieco dziwactwa swojej maminy.
Conrad SharpAuror - Urodziny : 07/03/1995
Wiek : 29
Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Oczywiście nie umknęło jej uwagi, że Sharp z wiekiem, jak wino, wyglądał tylko lepiej. Różnica była taka że jego przemiana nie była tak dramatyczna, już w czasach szkolnych był uważany za atrakcyjnego i wiele dziewczyn ustawiało się w wianuszku usiłując zdobyć jego serce. Ona nie dość że w tamtych czasach nie była pięknym łabędziem, to była zbyt skupiona na byciu najlepszą by zajmować głowę związkami. Nadrobiła to z nawiązką na studiach, ale nigdy nie spotkała mężczyzny który byłby w stanie nadążyć za jej stylem życia. Każdy prędzej czy później zaczynał przebąkiwać o zakładaniu rodziny, a ją przerażała idea posiadania dzieci. W pewnym momencie po prostu przyzwyczaiła się do życia samej, a zapraszając kogoś do swojego łóżka z góry ustalała zasady, nie proponując nigdy zwolnienia szuflady w komodzie. Zmiana jej podejścia byłaby wyzwaniem wymagającym ogromnej determinacji i siły charakteru.
- Ale wciąż jestem młodsza, w towarzystwie dystyngowanego starszego pana - odbiła piłeczkę na jego stronę kortu. Nie umiała tego powstrzymać, dokuczanie Conradowi przychodziło jej równie łatwo jak oddychanie.
- Zdecydowanie nie wybieram się na przedwczesną emeryturę, staruszkowo musi poczekać z imprezą powitalną - już dłuższą chwilę smukłymi palcami bawiła się słomką ze swojego drinka w wysokiej szklance. Nie było widać pierścionka a nawet śladu po nim. W końcu upiła łyk podnosząc wzrok i patrząc na siedzącego naprzeciwko mężczyznę.
- Jakieś złe doświadczenia? Oskarżono Cię o nierząd i sprowadzanie panien na złą drogę - uśmiechnęła się rozbawiona, ale ostatecznie zdecydowała się odpowiedzieć na pytanie - Tak, to aktualne informacje. Odrobiłeś pracę domową czekając na mnie, ciekawa lektura? - starała się przybrać niewinną minę, po prawdzie była trochę ciekawa co właściwie znajduje się w jej kartotece, jedynie osoby wyjątkowo zadufane w sobie miały wystarczającą pewność siebie żeby poprosić o własną teczkę. Zaczęła się zastanawiać skąd to pytanie, czyżby Sharp był nią zainteresowany? Rozsądek podpowiadał że to może być kiepski pomysł zważywszy na ich przyszłą współpracę, ale nie potrafiła sama siebie okłamać że myśl o zaproszeniu go do siebie nie przeszła jej przez myśl. Szybko jednak się wyjaśniło.
- Papa Murphy nauczył się by nie mieszać się w moje prywatne sprawy, ale obserwowanie jak uciekasz przed tymi wszystkimi chętnymi pannami mogłoby być interesujące - dalsza część ją trochę zaskoczyła, uniosła lekko brwi - Powinnam potraktować to jako obrazę czy komplement? - czy była aż tak nieodpowiednia że faktycznie miałaby przyprawić panią Sharp o zawał? Uznała że nawet jeśli, to nie jest dla niej faktyczny powód do zmartwień. Przecież nie brał pod uwagę związku z nią na poważnie, a ona chętnie wybrałaby się na bal.
- Jeśli nie martwisz się o zdrowie swojej matki nie mam nic przeciwko. Skoro ma Ci to pomóc... - błysk w jej oku zdradził że to nie koniec zdania - Jak planujesz spłacić swój dług?
- Ale wciąż jestem młodsza, w towarzystwie dystyngowanego starszego pana - odbiła piłeczkę na jego stronę kortu. Nie umiała tego powstrzymać, dokuczanie Conradowi przychodziło jej równie łatwo jak oddychanie.
- Zdecydowanie nie wybieram się na przedwczesną emeryturę, staruszkowo musi poczekać z imprezą powitalną - już dłuższą chwilę smukłymi palcami bawiła się słomką ze swojego drinka w wysokiej szklance. Nie było widać pierścionka a nawet śladu po nim. W końcu upiła łyk podnosząc wzrok i patrząc na siedzącego naprzeciwko mężczyznę.
- Jakieś złe doświadczenia? Oskarżono Cię o nierząd i sprowadzanie panien na złą drogę - uśmiechnęła się rozbawiona, ale ostatecznie zdecydowała się odpowiedzieć na pytanie - Tak, to aktualne informacje. Odrobiłeś pracę domową czekając na mnie, ciekawa lektura? - starała się przybrać niewinną minę, po prawdzie była trochę ciekawa co właściwie znajduje się w jej kartotece, jedynie osoby wyjątkowo zadufane w sobie miały wystarczającą pewność siebie żeby poprosić o własną teczkę. Zaczęła się zastanawiać skąd to pytanie, czyżby Sharp był nią zainteresowany? Rozsądek podpowiadał że to może być kiepski pomysł zważywszy na ich przyszłą współpracę, ale nie potrafiła sama siebie okłamać że myśl o zaproszeniu go do siebie nie przeszła jej przez myśl. Szybko jednak się wyjaśniło.
- Papa Murphy nauczył się by nie mieszać się w moje prywatne sprawy, ale obserwowanie jak uciekasz przed tymi wszystkimi chętnymi pannami mogłoby być interesujące - dalsza część ją trochę zaskoczyła, uniosła lekko brwi - Powinnam potraktować to jako obrazę czy komplement? - czy była aż tak nieodpowiednia że faktycznie miałaby przyprawić panią Sharp o zawał? Uznała że nawet jeśli, to nie jest dla niej faktyczny powód do zmartwień. Przecież nie brał pod uwagę związku z nią na poważnie, a ona chętnie wybrałaby się na bal.
- Jeśli nie martwisz się o zdrowie swojej matki nie mam nic przeciwko. Skoro ma Ci to pomóc... - błysk w jej oku zdradził że to nie koniec zdania - Jak planujesz spłacić swój dług?
Ostatnio zmieniony przez Lydia Murphy dnia Sob 11 Mar 2023, 20:40, w całości zmieniany 1 raz
Lydia MurphyAuror - Urodziny : 16/06/1995
Wiek : 29
Skąd : Londyn
Krew : Czysta
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Plus jego osoby jest jednak taki, że nieco zmądrzał i wydoroślał. Poważny pan Sharp to nie to, co się działo w szkole. Fakt, nie miałby problemów z pójściem z kimś nieznanym sobie do łóżka, ale rano ten ktoś by go nie zastał w łóżku. Teraz nie ma opcji, że w takiej formie rozpoczęłoby się coś z jego strony poważnego. Ciężko mu wejść w przyszłościowe relacje, bo nie dość, że prywatność trzyma pod różdżką to jeszcze pracę mają specyficzną, on i Lydia. A kwestia zakładania rodziny - tak, gdzieś, kiedyś, może. Widział siebie samego w roli ojca. Ale nie teraz, nie za rok, nie za dwa. Karierowiczem był dokładnie takim samym, jak jego ojciec, sędzia Wizengamotu. Rzadko zdarzały się kobiety, jak matka Conrada, która chciała zająć się domem, nie bacząc na to, że jej partner jest kolejny raz niedostępny. I co z tego, że był wierny, skoro nie było go na miejscu. To jednak nie było teraz w głowie ciemnowłosego.
Prychnął kpiąco, obserwując twarz panny Murphy, a potem też jej drinka i znów mimikę, która zmieniła się dość konkretnie od czasu szkoły. Porównywał sobie w głowie to, co pamiętał jeszcze z Hogwartu o niej, a co teraz sobą reprezentowała. Charakterystycznie spojrzał w górę, jakby szukał potwierdzenia tego oskarżenia nierządu. - Nikt nie narzekał. - Odparł niewinnie. Starał się być dobrze zapamiętywany przez kobiety, nawet jeśli uciekał im następnego dnia i więcej nawet sowy od niego nie dostały. Gorączka nie towarzyszyła mu w chłodnych pożegnaniach, nawet jeśli znalazła się kobieta, którą rozważałby w kategoriach a może. Już raz się sparzył. Narzeczoną miał. I nie ma. I to nie podstawioną przez panią Sharp.
- Spodobało mi się określenie... Czekaj... - Tu widocznie uśmiechnął się białym garniturem prostych zębów, ruchem palców wskazując na cytat z akt Lydii. - W kontaktach ze współpracownikami poprawna, choć czasem konfliktowa. - Zaśmiał się dość radykalnie, jak na jego dotychczasową prezencję emocji, ale zamoczywszy usta w ognistej, minimalnie wrócił do swojej mniej uzewnętrzniającej się wersji. - I bardzo dobre referencje. Skuteczność na poziomie, jakiego nie widziałem wśród podwładnych w Ameryce. - Był pod wrażeniem jej działań i tego, co mógł o niej dowiedzieć się z akt. Zawzięta mina kobiety i atak na drugą osobę na ruszającym się zdjęciu były tak intensywne, że chyba Conrad zrobi z tego konkretnego elementu fotkę do ramki na swoim biurku. Zdziwiłaby się, prawda? Poza tym, ona uznała, że kwestia jego zainteresowania była wyjaśniona. A on nie. Była inna. Interesująca. Niebanalna. Dawno nie poznał tak przyjemnie opierającej się mu kobiety, która nie bała się wyrażać swojego zdania i nawet mu przytyki serwowała. Owszem, wyobrażał ją już w bieliźnie, jak opiera się o ścianę i odchyla głowę, gdy on sunie wargami po jej szyi. Ale to jedynie męskie wyobrażenie. Męskie ego. Nigdy by czegoś nie zrobił dla sportu lub żeby się zabawić jej uczuciami. Na to może nie był za stary, jednak nie uznawałby to za godne zachowanie.
- Nadal wredna. - Odparł swobodnie, gdy wspomniała ewentualną jego ucieczkę. Nie było to wcale takie nieprawdopodobne, bo on wiedział, jakie kobiety będzie mu przedstawiać matka. I jak bardzo będzie musiał się prezentować od idealnej strony, nawet jeśli nie podobało mu się całe przedstawienie. To kwestia chociażby kultury osobistej i szacunku do matki. Tak go wychowano. Słuchał jej odpowiedzi i uśmiechnął się lekko, ot przelotnie. - Jeśli byłabyś na jakimkolwiek spotkaniu, gdzie moja matka chce mnie swatać to wiedziałabyś, że zdecydowanie jest to komplement. - Urocze owieczki, ułożone, czekające na bycie wybraną. Jedna cecha, jakiej pani Sharp oczekiwała to, poza wiekiem i urodą, nazwisko uznanej rodziny czystomagicznej. I tu się synek stawiał od zawsze.
- Aaaaa to już przechodzimy do tego, że to będzie coś, co będę musiał spłacić? Moje towarzystwo Ci nie wystarczy? - Pochylił się wprzód, trzymając swobodnie palce na szklance z trunkiem. Uniósł wymownie jedną brew. - Proszę, panno Murphy. Załóżmy, że jestem bardzo hojny i otwarty. Co chciałabyś w zamian?
Prychnął kpiąco, obserwując twarz panny Murphy, a potem też jej drinka i znów mimikę, która zmieniła się dość konkretnie od czasu szkoły. Porównywał sobie w głowie to, co pamiętał jeszcze z Hogwartu o niej, a co teraz sobą reprezentowała. Charakterystycznie spojrzał w górę, jakby szukał potwierdzenia tego oskarżenia nierządu. - Nikt nie narzekał. - Odparł niewinnie. Starał się być dobrze zapamiętywany przez kobiety, nawet jeśli uciekał im następnego dnia i więcej nawet sowy od niego nie dostały. Gorączka nie towarzyszyła mu w chłodnych pożegnaniach, nawet jeśli znalazła się kobieta, którą rozważałby w kategoriach a może. Już raz się sparzył. Narzeczoną miał. I nie ma. I to nie podstawioną przez panią Sharp.
- Spodobało mi się określenie... Czekaj... - Tu widocznie uśmiechnął się białym garniturem prostych zębów, ruchem palców wskazując na cytat z akt Lydii. - W kontaktach ze współpracownikami poprawna, choć czasem konfliktowa. - Zaśmiał się dość radykalnie, jak na jego dotychczasową prezencję emocji, ale zamoczywszy usta w ognistej, minimalnie wrócił do swojej mniej uzewnętrzniającej się wersji. - I bardzo dobre referencje. Skuteczność na poziomie, jakiego nie widziałem wśród podwładnych w Ameryce. - Był pod wrażeniem jej działań i tego, co mógł o niej dowiedzieć się z akt. Zawzięta mina kobiety i atak na drugą osobę na ruszającym się zdjęciu były tak intensywne, że chyba Conrad zrobi z tego konkretnego elementu fotkę do ramki na swoim biurku. Zdziwiłaby się, prawda? Poza tym, ona uznała, że kwestia jego zainteresowania była wyjaśniona. A on nie. Była inna. Interesująca. Niebanalna. Dawno nie poznał tak przyjemnie opierającej się mu kobiety, która nie bała się wyrażać swojego zdania i nawet mu przytyki serwowała. Owszem, wyobrażał ją już w bieliźnie, jak opiera się o ścianę i odchyla głowę, gdy on sunie wargami po jej szyi. Ale to jedynie męskie wyobrażenie. Męskie ego. Nigdy by czegoś nie zrobił dla sportu lub żeby się zabawić jej uczuciami. Na to może nie był za stary, jednak nie uznawałby to za godne zachowanie.
- Nadal wredna. - Odparł swobodnie, gdy wspomniała ewentualną jego ucieczkę. Nie było to wcale takie nieprawdopodobne, bo on wiedział, jakie kobiety będzie mu przedstawiać matka. I jak bardzo będzie musiał się prezentować od idealnej strony, nawet jeśli nie podobało mu się całe przedstawienie. To kwestia chociażby kultury osobistej i szacunku do matki. Tak go wychowano. Słuchał jej odpowiedzi i uśmiechnął się lekko, ot przelotnie. - Jeśli byłabyś na jakimkolwiek spotkaniu, gdzie moja matka chce mnie swatać to wiedziałabyś, że zdecydowanie jest to komplement. - Urocze owieczki, ułożone, czekające na bycie wybraną. Jedna cecha, jakiej pani Sharp oczekiwała to, poza wiekiem i urodą, nazwisko uznanej rodziny czystomagicznej. I tu się synek stawiał od zawsze.
- Aaaaa to już przechodzimy do tego, że to będzie coś, co będę musiał spłacić? Moje towarzystwo Ci nie wystarczy? - Pochylił się wprzód, trzymając swobodnie palce na szklance z trunkiem. Uniósł wymownie jedną brew. - Proszę, panno Murphy. Załóżmy, że jestem bardzo hojny i otwarty. Co chciałabyś w zamian?
Conrad SharpAuror - Urodziny : 07/03/1995
Wiek : 29
Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
Mogła się domyślić jak bardzo nikt nie narzekał, być może nawet ta myśl odbiła się przez ułamek sekundy w jej twarzy, choć szybko to ukryła. Niemal całe swoje życie spędziła w swego rodzaju masce, na ogół nie pokazując prawie w ogóle emocji lub fabrykując jakieś zależnie od potrzeby, wśród nielicznych osób otwierała się trochę bardziej ale chyba nikt nie mógłby powiedzieć że kiedykolwiek słyszał jak śmieje się bez kontroli a jej uśmiech zawsze był trochę powściągliwy, nawet jeśli szeroki. Czasem jej oczy potrafiły zdradzić nieco więcej, ale to potrafili wyłapać tylko najbardziej spostrzegawczy. Bardzo dobra cecha do pracy w terenie, świetnie radziła sobie z pracą pod przykrywką czy nawiązywaniem przydatnych kontaktów. W prywatnym życiu... Cóż.
- Brzmi... Zgodnie z prawdą, szczególnie jak nie mają racji a ja ją mam - uśmiechała się ale ciężko było stwierdzić czy żartuje, na tyle na ile ją znał to odpowiedź raczej nie była twierdząca. Nigdy nie traktowała dobrych stosunków ze współpracownikami jako priorytetu, oczywiście wiedziała też że jest prawdopodobnie najagresywniejszą osobą wśród aurorów, zawsze gotową do ataku czy to różdżką, czy własnym ciałem. Patrzyła na niego z zainteresowaniem czekając czy było coś jeszcze co zwróciło jego uwagę, ale nie spodziewała się tego co usłyszała. Jej oczy rozszerzyły się na moment, a mina spoważniała, ale szybko się pozbierała.
- Uważaj bo jeszcze spróbuję Ci odebrać dowodzenie nad tą sprawą - jak na nią była to wyjątkowo łagodna odpowiedź, ewidentnie starała się zamaskować tą chwilę ciepła w okolicy serca udając że go w ogóle nie ma. Była zbyt pewna siebie i inteligentna by nie uważać że jest świetna w swojej pracy, miała przecież na to dowody. To co wybiło ją z rytmu to część, która była osobistą opinią Sharpa a nie cytatem z kartoteki, ewidentny brak awansu jasno świadczył że raczej nie słyszy tak bezpośrednich pochwał zbyt często. Na chwilę odwróciła wzrok od jego twarzy i zajęła się swoim drinkiem, dając sobie moment na odzyskanie tej charakterystycznej dla jej osoby rezerwy. Nie zajęło jej to długo, szczególnie że przeszli do tematu jego za zażonpójścia i balu który miał do tego doprowadzić.
Nadal wredna.
- Zawsze do usług w tej kwestii - posłała mu niewinny uśmiech znad szklanki, ale w jej czekoladowych oczach tańczyły diabliki - Z taką reklamą to zaczyna brzmieć jak okazja nie do przegapienia - zagryzła wargę by powstrzymać śmiech. Fakt że jako czystokrwista córka znanego i szanowanego ex-aurora nie otrzymała takiego zaproszenia samo w sobie świadczyło o tym co Pani Sharp mogła o niej myśleć. Jakby nie było kręgi jej ojca i rodziny Conrada w sporym stopniu się przenikały, nawet jeśli ona kategorycznie odmawiała w tym udziału. Jeszcze trzy lata wcześniej Pan Murphy usiłował wpłynąć na córkę, wymusić na niej budowanie relacji, chodzenie na bale charytatywne i przede wszystkim, kontakt z prasą. Jego wielki plan zakładał zrobienie z niej drugiego siebie, a Lydia była boleśnie świadoma ile ze sławy i poważania jej ojca było czarującą szopką. Może i był dobrym aurorem ale pracowała z nim trochę w jego ostatnich latach przed emeryturą i nie była w stanie dostrzec tego o czym wszyscy mówili. Dla niej był to mit obalony, ostateczny gwóźdź do trumny decydującej o szukaniu własnej drogi i nie ustępowaniu nawet o cal. W jakiś patologiczny sposób jej opinia jako aurorki perfekcyjnie to prezentowała.
- Jak się nad tym zastanowić, prosisz mnie o pracę pod przykrywką poza godzinami pracy, nawet jeśli w twoim doskonałym towarzystwie - wzięła łyk swojego drinka, po czym odsunęła szklankę trochę na bok i pochyliła się do Sharpa, odzwierciedlając jego ruch. Wypuszczając przygryzioną wcześniej wargę spojrzała mu w oczy i choć diabliki wciąż tam były, wydawała się nieco bardziej poważna, jej głos cichszy - Na razie uznajmy że po prostu zwrócisz mi dług przysługą kiedy będę jej potrzebować - dla zdrowia ich relacji zawodowej wolała nie wymieniać tego co faktycznie pojawiło jej się w głowie jako odpowiedź na to pytanie.
- Brzmi... Zgodnie z prawdą, szczególnie jak nie mają racji a ja ją mam - uśmiechała się ale ciężko było stwierdzić czy żartuje, na tyle na ile ją znał to odpowiedź raczej nie była twierdząca. Nigdy nie traktowała dobrych stosunków ze współpracownikami jako priorytetu, oczywiście wiedziała też że jest prawdopodobnie najagresywniejszą osobą wśród aurorów, zawsze gotową do ataku czy to różdżką, czy własnym ciałem. Patrzyła na niego z zainteresowaniem czekając czy było coś jeszcze co zwróciło jego uwagę, ale nie spodziewała się tego co usłyszała. Jej oczy rozszerzyły się na moment, a mina spoważniała, ale szybko się pozbierała.
- Uważaj bo jeszcze spróbuję Ci odebrać dowodzenie nad tą sprawą - jak na nią była to wyjątkowo łagodna odpowiedź, ewidentnie starała się zamaskować tą chwilę ciepła w okolicy serca udając że go w ogóle nie ma. Była zbyt pewna siebie i inteligentna by nie uważać że jest świetna w swojej pracy, miała przecież na to dowody. To co wybiło ją z rytmu to część, która była osobistą opinią Sharpa a nie cytatem z kartoteki, ewidentny brak awansu jasno świadczył że raczej nie słyszy tak bezpośrednich pochwał zbyt często. Na chwilę odwróciła wzrok od jego twarzy i zajęła się swoim drinkiem, dając sobie moment na odzyskanie tej charakterystycznej dla jej osoby rezerwy. Nie zajęło jej to długo, szczególnie że przeszli do tematu jego za zażonpójścia i balu który miał do tego doprowadzić.
Nadal wredna.
- Zawsze do usług w tej kwestii - posłała mu niewinny uśmiech znad szklanki, ale w jej czekoladowych oczach tańczyły diabliki - Z taką reklamą to zaczyna brzmieć jak okazja nie do przegapienia - zagryzła wargę by powstrzymać śmiech. Fakt że jako czystokrwista córka znanego i szanowanego ex-aurora nie otrzymała takiego zaproszenia samo w sobie świadczyło o tym co Pani Sharp mogła o niej myśleć. Jakby nie było kręgi jej ojca i rodziny Conrada w sporym stopniu się przenikały, nawet jeśli ona kategorycznie odmawiała w tym udziału. Jeszcze trzy lata wcześniej Pan Murphy usiłował wpłynąć na córkę, wymusić na niej budowanie relacji, chodzenie na bale charytatywne i przede wszystkim, kontakt z prasą. Jego wielki plan zakładał zrobienie z niej drugiego siebie, a Lydia była boleśnie świadoma ile ze sławy i poważania jej ojca było czarującą szopką. Może i był dobrym aurorem ale pracowała z nim trochę w jego ostatnich latach przed emeryturą i nie była w stanie dostrzec tego o czym wszyscy mówili. Dla niej był to mit obalony, ostateczny gwóźdź do trumny decydującej o szukaniu własnej drogi i nie ustępowaniu nawet o cal. W jakiś patologiczny sposób jej opinia jako aurorki perfekcyjnie to prezentowała.
- Jak się nad tym zastanowić, prosisz mnie o pracę pod przykrywką poza godzinami pracy, nawet jeśli w twoim doskonałym towarzystwie - wzięła łyk swojego drinka, po czym odsunęła szklankę trochę na bok i pochyliła się do Sharpa, odzwierciedlając jego ruch. Wypuszczając przygryzioną wcześniej wargę spojrzała mu w oczy i choć diabliki wciąż tam były, wydawała się nieco bardziej poważna, jej głos cichszy - Na razie uznajmy że po prostu zwrócisz mi dług przysługą kiedy będę jej potrzebować - dla zdrowia ich relacji zawodowej wolała nie wymieniać tego co faktycznie pojawiło jej się w głowie jako odpowiedź na to pytanie.
Lydia MurphyAuror - Urodziny : 16/06/1995
Wiek : 29
Skąd : Londyn
Krew : Czysta
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
- Byłoby ciężko, bo nie odpuściłbym jej. Za dużo się nalatałem za wilkołakami w USA. Aleeee... Kto wie, może następną sprawę dostaniesz właśnie Ty. - Nie można było założyć, że nie dostanie, ale pytanie czy w ogóle by chciała. Skoro była tak dobra i tak skuteczna w terenie, czy umiałaby dowodzić całą jednostką i chwilami odpuścić bycie pierwszą na froncie, żeby ktoś inny się wykazał. Albo czy po prostu ma zdolności przywódcze, nie tylko tyrańskie, niczym niektóre mugolskie ustroje polityczne. Sharp chwilami wolał być na przedzie, a chwilami nie. I nie chodziło o aktywność w walce, a z pewnością o to, co w danej sytuacji zyskają, jeśli ktoś o innych umiejętnościach będzie dowodził akcją. To jednak było w chwili obecnej tak ważne, jak świecąca nocą gwiazda polarna.
Conrad pochylał się nad swoją szklanką whisky do ciemnowłosej czarownicy z miną niewzruszonego, acz lekko rozbawionego amanta. Świdrował ją wzrokiem, choć ona robiła dokładnie to samo. Ktoś mógłby nawet spróbować pokusić się, że bawią się w kto dłużej wytrzyma mocne spojrzenie. Albo, nie daj Salzarze, że są bliźniakami i tak intensywnie są zżyci. To by zakrawało o wycieczkę do Azkabanu, gdyby dodać jeszcze myśli, które chwilami im przemykały przez tęgie głowy. Z kolei jeśli chodzi o bal i dobór panien dla tego tutaj kawalera... Całkiem prawdopodobne, że pani Sharp nie brała panny Murphy pod uwagę z błahego powodu, jakim jest jej obrana ścieżka kariery. Aurorka miałaby rodzić jej synowi dzieci? Kiedy? Przecież na pewno nie będzie miała czasu na pieluchy. To nic, że niemalże w pełni z całego procesu był wyobcowany przez swoją matkę sam ex-Ślizgon. A skoro mowa o dzieciach to przecież sam by ich nie robił, a ona (w domyśle kobieta jego życia) nie byłaby w wychowywaniu czy zajmowaniu się gnomami sama.
Teraz się zastanawiał błaho czy to był dobry pomysł, żeby z taką a nie inną propozycją wyjść do Lidki. Zaraz się okaże, że zażąda okupu za to wspólne pojawienie się na balu pani Sharp. Zmrużywszy ślepia, uniósł szklankę i upił alkoholu, który z jednej strony mu smakował a z drugiej jednak nie. Ani drgnął, wpatrując się nieubłagalnie w ciemne tęczówki kobiety przed nim. Ależ go brała pod włos!
- Jesteś strasznie roszczeniowa. Miej serce! - Prychnął, odstawiając szkło na blat. - Ja Tobie tak jeszcze nie wierze, Sharp. Żeby zostawiać wiszące w powietrzu długi. Nie, nie, nie. Nie ze mną te numery, wiedźmo.- Pokręcił nawet palcem w powietrzu. Widział, co robiła ze swoją dolną wargą. To nie pierwszy z brzegu lisek chytrusek. Mężczyzna pufnął przeciągle, odchylając się tak, żeby opaść plecami na oparcie krzesła, które zajmował. Zacmokał na towarzyszkę. - Co to z Ciebie wyrosło, no no... - Stwierdził nieco enigmatycznie. Jeśli taaaaaaaak działała to wiedział, skąd ta fenomenalna skuteczność w jej aktach, ale był świadomy jej waleczności. Zaskoczyło go jednak to, jak się potrafiła otulić kobiecym urokiem. Tak nagle, niespodziewanie. Trzeba mieć się na baczności, bo jeszcze ktoś tu zacznie wytrychami szperać w kłódce do serducha Conrada.
Spojrzał nieznacznie w bok, jakby uciekając gdzieś myślami. Na chwilę, ale wyraźnie się teleportował gdzieś umysłowo. Na moment. Obrócił się w miejscu, marszcząc brwi i przez moment przyglądał się jakiemuś delikwentowi w barze, w którym przebywali. Nie słysząc jednak w myślach tego, co chciał, znów spojrzał na Lydię. - Czasem mam wrażenie, że znam połowę Londynu, nie to co za oceanem. - Ale niekoniecznie oznaczało to, że tam było mu lepiej. Przecież wrócił. Mógł powiedzieć, że to kwestia Ministerstwa, pracy, ale jak było naprawdę? Tylko on wie. - Co się stało z Twoim planem na łamanie klątw? - Pamiętał, że jakiś czas się tym bardzo jarała w szkole i że naprawdę nie było sposobu na to, żeby nie widzieć jej w książkach tego rodzaju. Tak, tak. Conrad Sharp pamiętał, co to kaczątko w szkole chciało robić.
Conrad pochylał się nad swoją szklanką whisky do ciemnowłosej czarownicy z miną niewzruszonego, acz lekko rozbawionego amanta. Świdrował ją wzrokiem, choć ona robiła dokładnie to samo. Ktoś mógłby nawet spróbować pokusić się, że bawią się w kto dłużej wytrzyma mocne spojrzenie. Albo, nie daj Salzarze, że są bliźniakami i tak intensywnie są zżyci. To by zakrawało o wycieczkę do Azkabanu, gdyby dodać jeszcze myśli, które chwilami im przemykały przez tęgie głowy. Z kolei jeśli chodzi o bal i dobór panien dla tego tutaj kawalera... Całkiem prawdopodobne, że pani Sharp nie brała panny Murphy pod uwagę z błahego powodu, jakim jest jej obrana ścieżka kariery. Aurorka miałaby rodzić jej synowi dzieci? Kiedy? Przecież na pewno nie będzie miała czasu na pieluchy. To nic, że niemalże w pełni z całego procesu był wyobcowany przez swoją matkę sam ex-Ślizgon. A skoro mowa o dzieciach to przecież sam by ich nie robił, a ona (w domyśle kobieta jego życia) nie byłaby w wychowywaniu czy zajmowaniu się gnomami sama.
Teraz się zastanawiał błaho czy to był dobry pomysł, żeby z taką a nie inną propozycją wyjść do Lidki. Zaraz się okaże, że zażąda okupu za to wspólne pojawienie się na balu pani Sharp. Zmrużywszy ślepia, uniósł szklankę i upił alkoholu, który z jednej strony mu smakował a z drugiej jednak nie. Ani drgnął, wpatrując się nieubłagalnie w ciemne tęczówki kobiety przed nim. Ależ go brała pod włos!
- Jesteś strasznie roszczeniowa. Miej serce! - Prychnął, odstawiając szkło na blat. - Ja Tobie tak jeszcze nie wierze, Sharp. Żeby zostawiać wiszące w powietrzu długi. Nie, nie, nie. Nie ze mną te numery, wiedźmo.- Pokręcił nawet palcem w powietrzu. Widział, co robiła ze swoją dolną wargą. To nie pierwszy z brzegu lisek chytrusek. Mężczyzna pufnął przeciągle, odchylając się tak, żeby opaść plecami na oparcie krzesła, które zajmował. Zacmokał na towarzyszkę. - Co to z Ciebie wyrosło, no no... - Stwierdził nieco enigmatycznie. Jeśli taaaaaaaak działała to wiedział, skąd ta fenomenalna skuteczność w jej aktach, ale był świadomy jej waleczności. Zaskoczyło go jednak to, jak się potrafiła otulić kobiecym urokiem. Tak nagle, niespodziewanie. Trzeba mieć się na baczności, bo jeszcze ktoś tu zacznie wytrychami szperać w kłódce do serducha Conrada.
Spojrzał nieznacznie w bok, jakby uciekając gdzieś myślami. Na chwilę, ale wyraźnie się teleportował gdzieś umysłowo. Na moment. Obrócił się w miejscu, marszcząc brwi i przez moment przyglądał się jakiemuś delikwentowi w barze, w którym przebywali. Nie słysząc jednak w myślach tego, co chciał, znów spojrzał na Lydię. - Czasem mam wrażenie, że znam połowę Londynu, nie to co za oceanem. - Ale niekoniecznie oznaczało to, że tam było mu lepiej. Przecież wrócił. Mógł powiedzieć, że to kwestia Ministerstwa, pracy, ale jak było naprawdę? Tylko on wie. - Co się stało z Twoim planem na łamanie klątw? - Pamiętał, że jakiś czas się tym bardzo jarała w szkole i że naprawdę nie było sposobu na to, żeby nie widzieć jej w książkach tego rodzaju. Tak, tak. Conrad Sharp pamiętał, co to kaczątko w szkole chciało robić.
Conrad SharpAuror - Urodziny : 07/03/1995
Wiek : 29
Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
- No co wyrosło, diabeł wcielony - odpowiedziała jakby to było oczywiste. Może i jej wygląd się zmienił, ale wredna była od zawsze i ciężko było nie zauważyć. On sam jako częsty odbiorca jej docinków w czasach szkolnych powinien się już zorientować. Roześmiała się z jego reakcji i otworzyła usta żeby w takim razie rzucić jakąś cenę za swoją pomoc na balu, ale nic rozsądnego nie przychodziło jej do głowy.
- Przemyślę to i wrócę do ciebie, ewentualnie możemy uznać że pierwszy raz będzie gratis? - unikała jego wzroku usiłując pozbyć się z głowy brudnych myśli z jego udziałem i tym jak mógłby spłacić swój dług. Szczególnie wizja ich walki o dominację w łóżku, przy dwóch tak silnych charakterach, była wyjątkowo trudna do wyrzucenia. Upijając powoli swojego drinka, gdzieś w tle intensywnie myślała, rozważając w swojej głowie listę za i przeciw. Nie potrafiła pozbyć się tego z głowy, nie była osobą która unika jakiegoś tematu tylko dlatego że nie wypada. Nie mogła zignorować tego jak Conrad na nią patrzy, ani tego jak sama na to reaguje. Za bardzo zależało jej na pracy by ryzykować że to wpłynie na ich partnerstwo. Ostatecznie wzięła głęboki oddech i wypuściła go z westchnięciem. Choć wspaniale się bawiła drażniąc go, wiedziała że prędzej czy później musi zaadresować kwestię ewidentnej chemii między nimi a nigdy nie bała się szczerości
- Sharp, to nie jest dobry pomysł. To - wykonała gest ręką wskazując na siebie i na niego - Nie ma sensu się oszukiwać. Mamy do wyboru albo pozbyć się tego ze swojego systemu teraz, albo po prostu zapomnieć w ogóle o istnieniu takiej możliwości. Moment w którym zaczniemy faktycznie pracować razem ta propozycja musi zniknąć ze stołu - patrzyła na niego ze spokojem, w ogóle nie przejęta mówieniem wprost o tym że ma ochotę go przelecieć. Była szansa że się myliła i to było nieodwzajemnione, w tej sytuacji problem przestałby istnieć. Istniała jeszcze jedna możliwość, którą uparcie ignorowała, gdzie niezależnie od wyboru jaki podejmą chemia między nimi wcale się nie rozwieje, ona zacznie brać pod uwagę oddanie mu swojego serca i zanim się obejrzy to zostanie ono złamane, kiedy nacisk jego rodziny się zwiększy i dostanie zaproszenie na ślub Conrada z kimś bardziej "odpowiednim". Z ulgą przyjęła zmianę tematu.
- To może wcale nie być takie dalekie od prawdy, szczególnie zważywszy na to że pierwszego dnia w Ministerstwie trafiłeś na mnie - ciężko było nie spotkać kogoś znajomego w magicznej części Londynu, czasem było to aż duszące. Zdziwiła się słysząc że pamięta o jej planach z czasów szkolnych, coraz bardziej zastanawiało ją jak dużo wiedzą o sobie nawzajem nigdy nie będąc przyjaciółmi. Zastanowiła się chwilę, nieświadomie wodząc palcami lewej ręki po brzegu szklanki, najmniejszemu z nich brakowało dobre pół centymetra.
- Zdałam sobie sprawę że potrzebuję większego wyzwania, adrenaliny. Ojciec chciał żebym pracowała w Ministerstwie jako urzędniczka. W czasach szkolnych myślałam że za wszelką cenę muszę znaleźć inną drogę niż ta którą on zaplanował i inną niż ta którą wybrał dla siebie, nawet nie brałam tych opcji pod uwagę. Idąc na studia zdałam sobie sprawę że tak naprawdę mogę wybrać aurorstwo, ale nie muszę być taka jak wielki auror Gregory Murphy. Może był to też mój sposób na bunt - wzruszyła ramionami - Okazuje się, że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Czemu ty wybrałeś ten zawód? - podparła dłonią brodę i diabliki znów pojawiły się w jej oczach - To dlatego że jako sędzia miałbyś mniejsze powodzenie? To ta aura niebezpieczeństwa... - kilka razy zdarzyło jej się wykorzystać to na swoją korzyść.
- Właściwie jak to się stało że nie masz nikogo? Jednak niecodziennie się zdarza bym była potrzebna do odganiania pięknych kobiet - nie powiedziała jednak że to pierwszy raz, zatopiła swoje spojrzenie w jego błękitnych oczach by zaraz zrzucić bombę - Jeśli wolisz płeć męską, wolałabym wiedzieć wcześniej - nie wiedziała kiedy znów pochyliła się lekko w jego kierunku, ale zupełnie tym nie przejęta uśmiechnęła się wyzywająco i sięgnęła po swojego drinka by ostentacyjnie pociągnąć łyka przez słomkę.
- Jeśli będzie trzeba możemy zawsze w trakcie balu pójść do pokoju i poskakać po łóżku żeby nikt się nie zorientował - ten pomysł był już tak absurdalny że nawet nie próbowała urzymać powagi.
- Przemyślę to i wrócę do ciebie, ewentualnie możemy uznać że pierwszy raz będzie gratis? - unikała jego wzroku usiłując pozbyć się z głowy brudnych myśli z jego udziałem i tym jak mógłby spłacić swój dług. Szczególnie wizja ich walki o dominację w łóżku, przy dwóch tak silnych charakterach, była wyjątkowo trudna do wyrzucenia. Upijając powoli swojego drinka, gdzieś w tle intensywnie myślała, rozważając w swojej głowie listę za i przeciw. Nie potrafiła pozbyć się tego z głowy, nie była osobą która unika jakiegoś tematu tylko dlatego że nie wypada. Nie mogła zignorować tego jak Conrad na nią patrzy, ani tego jak sama na to reaguje. Za bardzo zależało jej na pracy by ryzykować że to wpłynie na ich partnerstwo. Ostatecznie wzięła głęboki oddech i wypuściła go z westchnięciem. Choć wspaniale się bawiła drażniąc go, wiedziała że prędzej czy później musi zaadresować kwestię ewidentnej chemii między nimi a nigdy nie bała się szczerości
- Sharp, to nie jest dobry pomysł. To - wykonała gest ręką wskazując na siebie i na niego - Nie ma sensu się oszukiwać. Mamy do wyboru albo pozbyć się tego ze swojego systemu teraz, albo po prostu zapomnieć w ogóle o istnieniu takiej możliwości. Moment w którym zaczniemy faktycznie pracować razem ta propozycja musi zniknąć ze stołu - patrzyła na niego ze spokojem, w ogóle nie przejęta mówieniem wprost o tym że ma ochotę go przelecieć. Była szansa że się myliła i to było nieodwzajemnione, w tej sytuacji problem przestałby istnieć. Istniała jeszcze jedna możliwość, którą uparcie ignorowała, gdzie niezależnie od wyboru jaki podejmą chemia między nimi wcale się nie rozwieje, ona zacznie brać pod uwagę oddanie mu swojego serca i zanim się obejrzy to zostanie ono złamane, kiedy nacisk jego rodziny się zwiększy i dostanie zaproszenie na ślub Conrada z kimś bardziej "odpowiednim". Z ulgą przyjęła zmianę tematu.
- To może wcale nie być takie dalekie od prawdy, szczególnie zważywszy na to że pierwszego dnia w Ministerstwie trafiłeś na mnie - ciężko było nie spotkać kogoś znajomego w magicznej części Londynu, czasem było to aż duszące. Zdziwiła się słysząc że pamięta o jej planach z czasów szkolnych, coraz bardziej zastanawiało ją jak dużo wiedzą o sobie nawzajem nigdy nie będąc przyjaciółmi. Zastanowiła się chwilę, nieświadomie wodząc palcami lewej ręki po brzegu szklanki, najmniejszemu z nich brakowało dobre pół centymetra.
- Zdałam sobie sprawę że potrzebuję większego wyzwania, adrenaliny. Ojciec chciał żebym pracowała w Ministerstwie jako urzędniczka. W czasach szkolnych myślałam że za wszelką cenę muszę znaleźć inną drogę niż ta którą on zaplanował i inną niż ta którą wybrał dla siebie, nawet nie brałam tych opcji pod uwagę. Idąc na studia zdałam sobie sprawę że tak naprawdę mogę wybrać aurorstwo, ale nie muszę być taka jak wielki auror Gregory Murphy. Może był to też mój sposób na bunt - wzruszyła ramionami - Okazuje się, że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Czemu ty wybrałeś ten zawód? - podparła dłonią brodę i diabliki znów pojawiły się w jej oczach - To dlatego że jako sędzia miałbyś mniejsze powodzenie? To ta aura niebezpieczeństwa... - kilka razy zdarzyło jej się wykorzystać to na swoją korzyść.
- Właściwie jak to się stało że nie masz nikogo? Jednak niecodziennie się zdarza bym była potrzebna do odganiania pięknych kobiet - nie powiedziała jednak że to pierwszy raz, zatopiła swoje spojrzenie w jego błękitnych oczach by zaraz zrzucić bombę - Jeśli wolisz płeć męską, wolałabym wiedzieć wcześniej - nie wiedziała kiedy znów pochyliła się lekko w jego kierunku, ale zupełnie tym nie przejęta uśmiechnęła się wyzywająco i sięgnęła po swojego drinka by ostentacyjnie pociągnąć łyka przez słomkę.
- Jeśli będzie trzeba możemy zawsze w trakcie balu pójść do pokoju i poskakać po łóżku żeby nikt się nie zorientował - ten pomysł był już tak absurdalny że nawet nie próbowała urzymać powagi.
Lydia MurphyAuror - Urodziny : 16/06/1995
Wiek : 29
Skąd : Londyn
Krew : Czysta
Re: Pub "Błękitny" przy stadionie
On kiedyś zarzucał jej, że nadaje się jedynie do smokologii, bo się smoczyca ze smokami dogada. Właściwie to zostało. Silna baba. Silnych typów ma wokoło w biurze aurorów. No, może nie wszystkich, ale większość. Kiedy się Lydia roześmiała, spojrzał na nią i wyraźnie był pozytywnie zaskoczony tym nagłym większym wybuchem emocji. Udało się! Zaraz, to był jego cel? Oblizał się pospiesznie i przytaknął na jej słowa, gdy łaskawie zarekomendowała gratisowe wyjście z nim. Pewnie kiedyś się odwdzięczy jej, jeśli do tego spotkania z panią Sharp dojdzie na balu.
Uśmiechał się dość pyszałkowato, obserwując jej twarz, jej zmieniającą się mimikę. Wiedział, że grają sobie na cieniutkich strunach przyzwoitości, manewrując między nimi kąśliwościami. Ale to coś w powietrzu można by już było kroić. Wysłuchał jej słów bezproblemowo. Nie drgnął, może nawet lekko zmniejszył intensywność bijącej od niego wesołkowatości, żeby być precyzyjny w swojej wypowiedzi i dobrze zrozumiany. - A umiałabyś zapomnieć? - Zagadnął pierw ironicznie, przechylając nieznacznie głowę w bok. Droczył się z nią. - Czyli skończymy tutaj i idziemy gdzieś się pieprzyć, uprawiać seks czy, jak to ujęłaś, pozbyć się tego ze swojego systemu. Tak, ok, zrozumiałe. - Zarekomendował jedyne dla niego rozwiązanie, bo skoro ona nie chce dalej się przekomarzać to on nie będzie się nadmiernie narzucać. - Ale w jakieś normalne miejsce. - Zbyt wiele razy rozebrał ją wzrokiem, żeby nie wiedzieć o czym ona mówi. W głowie miał już kilka wizji, ale o nich za chwilę. Natomiast na pewno Conradowi nie chodziło mu o bzykanie się w łazience w lokalu. Ale jeśli ona będzie nalegała... Oblizał się pospiesznie i znów upił whisky. Skoro tylko szklanka stanęła na blacie, znów się nieco nachylił do ciemnowłosej. - Chociaż nie ukrywam, że romansu w pracy jeszcze nie miałem. - Taki był kulturalny i pracowity, że za biurkiem i w terenie nie szukał miłości. Z jednej strony może nie byłoby tam z kim romansować, ale po prawdzie się nie rozglądał nadto. A tu pierwszy dzień w Ministerstwie Magii i już... Wpadł na kogoś, kto był w jakiś sposób pociągający. I nie tylko wizualnie. Intelektualnie także, a cholera coś ostatnio wiedźmy jakieś takie nastawione na eliksiry odmładzające są jedynie... Nieporozumienie jakieś.
- W życiu bym Cię nie widział za biurkiem. - Napomknął w międzyczasie, myśląc o tym, co właśnie powiedziała. Wtedy by zrobił takie "wtf", gdyby wpadł na nią w okienku urzędniczym w Ministerstwie. Absolutnie by się tam męczyła i mógł to przyznać po samej znajomości w Hogwarcie. Przez ułamek sekundy błysnął jasnymi kłami w szerokim uśmiechu. O tak. Mniejsze powodzenie. - Ja? - Pufnął wesoło, chociaż nie czuł się jakimś amantem. Jawnie i pewnie wykorzystywał miks genów, jakie dostał od rodziców, nic więcej. Do żadnych konkursów ładnych chłopców nie przystępował. I on wychylił się do niej nad blatem stolika. Wbijał jasne tęczówki w jej ciemne ślepia, wychylając do końca whisky. Miał ją pić wolno, co nie? A jakoś zachciało mu się pić momentalnie, gdy się tak mu przyglądała. Szarpnął swoją dolną wargę zębami, a skoro tylko zarekomendowała, że mógłby lubić mężczyzn, pokiwał nieznacznie głową, jako że "mogłaby to być jakaś opcja". Wyklarował jednak to, co chciał, gdy jej wargi zaczęły wesoło drżeć. - Zacznę od kwestii najważniejszej. Czarodzieje nie są mi bliscy w ten sposób, nie pociągają mnie. Wolę wredne wiedźmy. I to takie, które mają swoje zdanie i nie siedzą, jak pod miotłą, gdy jest gorzej między nami. - Uniósł minimalnie brwi, pochylając głowę, przez co przyglądał się Murphy nieco spode łba. - To może tłumaczyć czemu nie mam nikogo. Ale czemu też nie jestem najłatwiejszy w związku. Jestem wymagający. I nie lubię nudy. Miałem narzeczoną... - Westchnął krótko. - Która zostawiła mnie dla kogoś, kto szybciej chciał mieć dzieci. - Tak. Conrad miał przyprawione rogi. Nie wydawał się jednak przybity tym faktem. On się cieszył, że sprawa wyszła szybciej, niż później, bo gorzej by było, gdyby nagle jego partnerka chciała dzieci, na teraz, a on jeszcze kilka lat wiedział, że nie może dać jej wsparcia, na które zasługiwała kiedyś matka jego dzieci. - Sędzia brzmi buńczucznie. Wiedźmy lecą na aurorów. - Zaśmiał się bezgłośnie. - Może kiedyś pójdę śladami ojca, ale nie przez najbliższych kilkanaście lat.
W pewnym momencie Sharp przesunął wzrok z jej czekoladowych oczu na usta, tak przyjemnie różowawe, że aż chciało się ich dotknąć. Zamiast tego, uniósł zadziornie jedną brew. - Spójrz mi w myśli. - Opuścił nieco gardę oklumencji i swobodnie jej oddał we władanie kilka swoich myśli, żeby ją uderzyć tym, o czym myślał w kilku ostatnich minutach. Trzy wizje, wyobrażenia...
Uśmiechał się dość pyszałkowato, obserwując jej twarz, jej zmieniającą się mimikę. Wiedział, że grają sobie na cieniutkich strunach przyzwoitości, manewrując między nimi kąśliwościami. Ale to coś w powietrzu można by już było kroić. Wysłuchał jej słów bezproblemowo. Nie drgnął, może nawet lekko zmniejszył intensywność bijącej od niego wesołkowatości, żeby być precyzyjny w swojej wypowiedzi i dobrze zrozumiany. - A umiałabyś zapomnieć? - Zagadnął pierw ironicznie, przechylając nieznacznie głowę w bok. Droczył się z nią. - Czyli skończymy tutaj i idziemy gdzieś się pieprzyć, uprawiać seks czy, jak to ujęłaś, pozbyć się tego ze swojego systemu. Tak, ok, zrozumiałe. - Zarekomendował jedyne dla niego rozwiązanie, bo skoro ona nie chce dalej się przekomarzać to on nie będzie się nadmiernie narzucać. - Ale w jakieś normalne miejsce. - Zbyt wiele razy rozebrał ją wzrokiem, żeby nie wiedzieć o czym ona mówi. W głowie miał już kilka wizji, ale o nich za chwilę. Natomiast na pewno Conradowi nie chodziło mu o bzykanie się w łazience w lokalu. Ale jeśli ona będzie nalegała... Oblizał się pospiesznie i znów upił whisky. Skoro tylko szklanka stanęła na blacie, znów się nieco nachylił do ciemnowłosej. - Chociaż nie ukrywam, że romansu w pracy jeszcze nie miałem. - Taki był kulturalny i pracowity, że za biurkiem i w terenie nie szukał miłości. Z jednej strony może nie byłoby tam z kim romansować, ale po prawdzie się nie rozglądał nadto. A tu pierwszy dzień w Ministerstwie Magii i już... Wpadł na kogoś, kto był w jakiś sposób pociągający. I nie tylko wizualnie. Intelektualnie także, a cholera coś ostatnio wiedźmy jakieś takie nastawione na eliksiry odmładzające są jedynie... Nieporozumienie jakieś.
- W życiu bym Cię nie widział za biurkiem. - Napomknął w międzyczasie, myśląc o tym, co właśnie powiedziała. Wtedy by zrobił takie "wtf", gdyby wpadł na nią w okienku urzędniczym w Ministerstwie. Absolutnie by się tam męczyła i mógł to przyznać po samej znajomości w Hogwarcie. Przez ułamek sekundy błysnął jasnymi kłami w szerokim uśmiechu. O tak. Mniejsze powodzenie. - Ja? - Pufnął wesoło, chociaż nie czuł się jakimś amantem. Jawnie i pewnie wykorzystywał miks genów, jakie dostał od rodziców, nic więcej. Do żadnych konkursów ładnych chłopców nie przystępował. I on wychylił się do niej nad blatem stolika. Wbijał jasne tęczówki w jej ciemne ślepia, wychylając do końca whisky. Miał ją pić wolno, co nie? A jakoś zachciało mu się pić momentalnie, gdy się tak mu przyglądała. Szarpnął swoją dolną wargę zębami, a skoro tylko zarekomendowała, że mógłby lubić mężczyzn, pokiwał nieznacznie głową, jako że "mogłaby to być jakaś opcja". Wyklarował jednak to, co chciał, gdy jej wargi zaczęły wesoło drżeć. - Zacznę od kwestii najważniejszej. Czarodzieje nie są mi bliscy w ten sposób, nie pociągają mnie. Wolę wredne wiedźmy. I to takie, które mają swoje zdanie i nie siedzą, jak pod miotłą, gdy jest gorzej między nami. - Uniósł minimalnie brwi, pochylając głowę, przez co przyglądał się Murphy nieco spode łba. - To może tłumaczyć czemu nie mam nikogo. Ale czemu też nie jestem najłatwiejszy w związku. Jestem wymagający. I nie lubię nudy. Miałem narzeczoną... - Westchnął krótko. - Która zostawiła mnie dla kogoś, kto szybciej chciał mieć dzieci. - Tak. Conrad miał przyprawione rogi. Nie wydawał się jednak przybity tym faktem. On się cieszył, że sprawa wyszła szybciej, niż później, bo gorzej by było, gdyby nagle jego partnerka chciała dzieci, na teraz, a on jeszcze kilka lat wiedział, że nie może dać jej wsparcia, na które zasługiwała kiedyś matka jego dzieci. - Sędzia brzmi buńczucznie. Wiedźmy lecą na aurorów. - Zaśmiał się bezgłośnie. - Może kiedyś pójdę śladami ojca, ale nie przez najbliższych kilkanaście lat.
W pewnym momencie Sharp przesunął wzrok z jej czekoladowych oczu na usta, tak przyjemnie różowawe, że aż chciało się ich dotknąć. Zamiast tego, uniósł zadziornie jedną brew. - Spójrz mi w myśli. - Opuścił nieco gardę oklumencji i swobodnie jej oddał we władanie kilka swoich myśli, żeby ją uderzyć tym, o czym myślał w kilku ostatnich minutach. Trzy wizje, wyobrażenia...
- niecne myśli:
- 1. Krótkie spojrzenie na to, jak Conrad subtelnie przesuwa palcami po jej szyi, a następnie te miejsca nakrywa wargami. Odsunięcie się od ich dwójki i okazuje się, że ona jest przy ścianie, przed wejściem do jakiegoś mieszkania, a on napiera na nią całym sobą.
2. Nieco zamglona wizja jej ciała, coś w stylu pierwszego gifa, gdzie nago zbliża się do niego na czworaka kusząco, a zaraz potem rozpina mu rozporek.
3. Zbliżenie na jej twarz, bez żadnych bajerów, ot teraz, gdy ma zamknięte oczy i skupia się na czytaniu jego myśli. Widzi jego oczami samą siebie, czuje jego emocje, pożądanie, wzrost podniecenia i gorączkę w ciele. Jej usta, lekko rozchylone, tętnica uderzająca pod cieniutką skórą...
Conrad SharpAuror - Urodziny : 07/03/1995
Wiek : 29
Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Inne miejsca w Londynie :: Stadion Błękitnych z Londynu :: Strefa dla kibiców
Strona 3 z 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach