Komnata Nancy
5 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Irlandia :: Hrabstwo Kerry :: Zamek Scottów :: Część dla rodziny
Strona 1 z 2
Strona 1 z 2 • 1, 2
Re: Komnata Nancy
Nancy omal nie pękła z dumy kiedy na uczcie wieńczącej padło jej imię i nazwisko. Podrygiwała na swoim krześle jak paralityk, powstrzymując się od tego aby nie krzyknąć albo chociaż nie podskoczyć z radości. Następnie najadła się porządnie, aby nie zgłodnieć podczas podróży Hogwart's Expressem i w towarzystwie Cherry ruszyła na stację do Hogsmeade.
Podróż była długa, ale wcale nie męcząca, bo Nancy lubiła wysłuchiwać jak Polly i jej przyjaciółka polemizują na różne głupie i nieistotne tematy. Raz nawet wyszła z przedziału i przeszła cały pociąg w poszukiwaniu Jamesa, aby znaleźć go w pustym przedziale (pustym nie licząc MacMillana), pogadać mu trochę nad uchem, szturchnąć go kilka razy w ramię, uwiesić raz na szyi a następnie wrócić na swoje miejsce wśród dziewcząt.
W Londynie wysłuchała jęków i płaczu Cherry, klepiąc ją po ramieniu i zapewniając, że spotkają się w te wakacje. Pożegnała też Rhinnę i wraz z Polly zabrana przez skrzata domowego Scottów, została przeniesiona (dosłownie, bo drogą teleportacji) do posiadłości Scottów.
Kiedy to angielskie dziewczę stanęło przed zamkiem Scottów, o mało się nie posikało. Po części z wrażenia, a po części dlatego, że dziecko uciskało jej na pęcherz. Zapomniała nawet przez moment jak się oddycha i zorientowała się, że trzeba nabrać powietrza kiedy już posiniała na twarzy.
Prowadzona tymi wszystkimi korytarzami czuła, że zgubi się tutaj niejednokrotnie. Może powinna zacząć kreślić mapę albo chociaż poprosić o taką? Jej siostra została zabrana do innego pokoju, a ona stanęła przed... tym. Jeżeli sądziła, że dodatkowe, jedwabne poduszki w pokoju jej rodziców to szczyt luksusu, to z pewnością nie widziała jeszcze możliwości Scottów. Jej pierwszą reakcją był oczywiście skok na łóżko, a kiedy już zdążyła opanować emocje, zwróciła się do skrzata, który właśnie opuszczał pokój.
- Poczekaj, mały, śmieszny człowieczku - zawołała za nim, a ten natychmiast stanął i odwrócił się w jej stronę. Nancy nie wiedziała, że skrzaty są aż tak bardzo posłuszne, ponieważ nigdy żadnego nie miała. Nie wiedziała też, że są traktowane jako gorsze. - Ale z Ciebie piękny skrzat. Wszystkie są raczej brzydkie i krzywe. No słuchaj, skrzaciku. Weź mi powiedz gdzie jest sypialnia Jamesa? Wiesz, tego chudego brzydala w długich włosach. Narysuj mi mapkę, malutki - zachęciła, podsuwając mu pod nos pergamin, który miała w torebce.
Stworzenie zaczęło kreślić prowizoryczną mapę na kawałku pergaminu. Gryfonka wykonała w myślach triumfalne salto.
- Dzięki. Super jesteś. Czekaj, dam Ci coś - mruknęła nagle, po czym otworzyła swój kufer, który stał u stóp jej łóżka. Wyciągnęła z niego dużego, żółtego lizaka z miodowego królestwa. - Masz ode mnie w podzięce, weź sobie, jest Twój - dodała, wciskając skrzatu słodkość w drobne dłonie.
Nie miała pojęcia co robi, oraz że skrzaty nie dostają nic za swoją pracę, bo i zafascynowana była teraz faktem, ze zna drogę do pokoju Jamesa. Miała z niej skorzystać już niedługo, ale póki co, odprawiła skrzata i opiewała w luksusie.
Podróż była długa, ale wcale nie męcząca, bo Nancy lubiła wysłuchiwać jak Polly i jej przyjaciółka polemizują na różne głupie i nieistotne tematy. Raz nawet wyszła z przedziału i przeszła cały pociąg w poszukiwaniu Jamesa, aby znaleźć go w pustym przedziale (pustym nie licząc MacMillana), pogadać mu trochę nad uchem, szturchnąć go kilka razy w ramię, uwiesić raz na szyi a następnie wrócić na swoje miejsce wśród dziewcząt.
W Londynie wysłuchała jęków i płaczu Cherry, klepiąc ją po ramieniu i zapewniając, że spotkają się w te wakacje. Pożegnała też Rhinnę i wraz z Polly zabrana przez skrzata domowego Scottów, została przeniesiona (dosłownie, bo drogą teleportacji) do posiadłości Scottów.
Kiedy to angielskie dziewczę stanęło przed zamkiem Scottów, o mało się nie posikało. Po części z wrażenia, a po części dlatego, że dziecko uciskało jej na pęcherz. Zapomniała nawet przez moment jak się oddycha i zorientowała się, że trzeba nabrać powietrza kiedy już posiniała na twarzy.
Prowadzona tymi wszystkimi korytarzami czuła, że zgubi się tutaj niejednokrotnie. Może powinna zacząć kreślić mapę albo chociaż poprosić o taką? Jej siostra została zabrana do innego pokoju, a ona stanęła przed... tym. Jeżeli sądziła, że dodatkowe, jedwabne poduszki w pokoju jej rodziców to szczyt luksusu, to z pewnością nie widziała jeszcze możliwości Scottów. Jej pierwszą reakcją był oczywiście skok na łóżko, a kiedy już zdążyła opanować emocje, zwróciła się do skrzata, który właśnie opuszczał pokój.
- Poczekaj, mały, śmieszny człowieczku - zawołała za nim, a ten natychmiast stanął i odwrócił się w jej stronę. Nancy nie wiedziała, że skrzaty są aż tak bardzo posłuszne, ponieważ nigdy żadnego nie miała. Nie wiedziała też, że są traktowane jako gorsze. - Ale z Ciebie piękny skrzat. Wszystkie są raczej brzydkie i krzywe. No słuchaj, skrzaciku. Weź mi powiedz gdzie jest sypialnia Jamesa? Wiesz, tego chudego brzydala w długich włosach. Narysuj mi mapkę, malutki - zachęciła, podsuwając mu pod nos pergamin, który miała w torebce.
Stworzenie zaczęło kreślić prowizoryczną mapę na kawałku pergaminu. Gryfonka wykonała w myślach triumfalne salto.
- Dzięki. Super jesteś. Czekaj, dam Ci coś - mruknęła nagle, po czym otworzyła swój kufer, który stał u stóp jej łóżka. Wyciągnęła z niego dużego, żółtego lizaka z miodowego królestwa. - Masz ode mnie w podzięce, weź sobie, jest Twój - dodała, wciskając skrzatu słodkość w drobne dłonie.
Nie miała pojęcia co robi, oraz że skrzaty nie dostają nic za swoją pracę, bo i zafascynowana była teraz faktem, ze zna drogę do pokoju Jamesa. Miała z niej skorzystać już niedługo, ale póki co, odprawiła skrzata i opiewała w luksusie.
Re: Komnata Nancy
Nancy była w takim amoku, że nawet nie zdążyła zorientować się, że przygrzmociła Gryfonce kamieniem w głowę. W przypływie adrenaliny nie poczuła kiedy Charlotte przydzwoniła jej w twarz, podbijając sowicie oko i wywracając na ziemię. Moment, w którym uderzyła o murowany nagrobek malował się za mgłą, a potem już tylko ciemność. Obudziła się w swojej komnacie, na swoim łóżku, a obok niej leżała ta małpa Jeunesse.
Gryfonka poderwała się do góry, siadając na łóżku. Miała największą ochotę ją stąd zrzucić. To w końcu jej prywatne łóżko podobno!
- Wstawaj, głupia idiotko - potrząsnęła nią, a kiedy ta nadal pozostawała nieprzytomna, Baldwin złapała za wazon z kwiatami stojący na szafce nocnej i wylała jej go prosto na twarz wraz z roślinnością, która znajdowała się w środku.
Gryfonka poderwała się do góry, siadając na łóżku. Miała największą ochotę ją stąd zrzucić. To w końcu jej prywatne łóżko podobno!
- Wstawaj, głupia idiotko - potrząsnęła nią, a kiedy ta nadal pozostawała nieprzytomna, Baldwin złapała za wazon z kwiatami stojący na szafce nocnej i wylała jej go prosto na twarz wraz z roślinnością, która znajdowała się w środku.
Re: Komnata Nancy
Panna Jeunesse podobnie do małpowatej Nancy pamiętała niewiele z wydarzeń, które zaszły na cmentarzu Scottów. Ostatnią sceną jaka świdrowała jej w głowie była oszalała twarz Baldwin, następnie jej podbite oko, a w końcu kamień i przeszywający ból przez który najprawdopodobniej straciła przytomność. I najprawdopodobniej ktoś musiał je znaleźć bo pod tyłkiem wyczuwała miękki materac zamiast niewygodnych, wbijających się wszędzie mogił. Za wszelką cenę chciała uchylić ociężałe powieki, ale tył głowy pulsował okropnie, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch.
Tak czy inaczej, wszystko było w miarę w porządku dopóki brązowowłosa nie poczuła na ciele zimnej wody, która zgotowała jej niespodziewaną pobudkę.
- Nancy, ty kretynko! Oszalałaś?! - wydarła się na całą komnatę zanim jeszcze zdążyła zobaczyć kto jest sprawcą tak niegodziwego czynu. Wcale nie było jej to potrzebne. Automatycznie wiedziała, że to sprawka tej małej, nieobliczalnej zołzy. Nie miała czasu na regulowanie oddechu. Prędko odgarnęła z twarzy pozlepiane płatki kwiatów i zerwała się z łóżka niczym poparzona, biegnąc wprost do drzwi, które okazały się być zamknięte na cztery spusty. W przypływie paniki obmacała kieszenie jeansowych szortów w poszukiwaniu najcenniejszego skarbu, a mianowicie różdżki. Zniknęła.
- Powinni zamknąć Cię w Mungu na oddziale psychiatrycznym, złodziejko! Oddawaj moją różdżkę! - wpadła w furię i rzuciła się na Gryffonkę, siadając na niej okrakiem i łapiąc garść jej czarnych jak smoła włosów. - Jeżeli zaraz jej nie zwrócisz to przysięgam, że wyrwę Ci te tłuste kłaki! Zrozumiałaś?
Tak czy inaczej, wszystko było w miarę w porządku dopóki brązowowłosa nie poczuła na ciele zimnej wody, która zgotowała jej niespodziewaną pobudkę.
- Nancy, ty kretynko! Oszalałaś?! - wydarła się na całą komnatę zanim jeszcze zdążyła zobaczyć kto jest sprawcą tak niegodziwego czynu. Wcale nie było jej to potrzebne. Automatycznie wiedziała, że to sprawka tej małej, nieobliczalnej zołzy. Nie miała czasu na regulowanie oddechu. Prędko odgarnęła z twarzy pozlepiane płatki kwiatów i zerwała się z łóżka niczym poparzona, biegnąc wprost do drzwi, które okazały się być zamknięte na cztery spusty. W przypływie paniki obmacała kieszenie jeansowych szortów w poszukiwaniu najcenniejszego skarbu, a mianowicie różdżki. Zniknęła.
- Powinni zamknąć Cię w Mungu na oddziale psychiatrycznym, złodziejko! Oddawaj moją różdżkę! - wpadła w furię i rzuciła się na Gryffonkę, siadając na niej okrakiem i łapiąc garść jej czarnych jak smoła włosów. - Jeżeli zaraz jej nie zwrócisz to przysięgam, że wyrwę Ci te tłuste kłaki! Zrozumiałaś?
Re: Komnata Nancy
Charlotte, mogłaś poczuć jak jakaś niewidzialna siła ściąga Cię z Nancy.
-Sir Scott zabronił się panienkom bić. Kazał pilnować, aby panienki krzywdy sobie nie zrobiły.
W rogu komnaty siedział stary, pomarszczony skrzat.
-Panienki winny pokazać sobie przyjaźń, wyjaśnić nienawiść i zapomnieć o niemądrych sporach. Tak pan mój kazał.
-Sir Scott zabronił się panienkom bić. Kazał pilnować, aby panienki krzywdy sobie nie zrobiły.
W rogu komnaty siedział stary, pomarszczony skrzat.
-Panienki winny pokazać sobie przyjaźń, wyjaśnić nienawiść i zapomnieć o niemądrych sporach. Tak pan mój kazał.
Mistrz Gry
Re: Komnata Nancy
- Nancy, ty kretynko! Oszalałaś?!
Nancy oszalała dobrą dekadę temu, w dzieciństwie. Kto nie wiedział, że Baldwin jest szalona, niewiele naprawdę wiedział. Gyfonka rzadko wpadała w furię, ale Charlotte Jeunesse działała na nią jak płachta na byka. Początkowo chciała ją ignorować. Nie dała się nawet złapać na docinki dotyczące Jamesa, jednak fizyczne zniszczenie czegoś, co było jej bliską własnością, rozpętało burzę w tej czarnej głowie.
Szarpała się pod nią, kiedy ta usiadła na niej okrakiem i szarpała ją za włosy. Badlwinówna już chciała wydrapać jej paznokciami oczy, kiedy jakaś niewidzialna siła pociągnęła Gryfonkę do tyłu.
- Gówno mnie obchodzi co powiedział Ci Twój pan! - Wydarła się na cały pokój, celując palcem wskazującym w stworzenie, które stało w rogu komnaty. Bez kija nie podchodź. No tak: dziewczyna w ciąży i jej szalejące hormony.
- Zabiję Cię, Ty głupia szmato - warknęła, zupełnie nie zwracając uwagi na słowa skrzata. Zeskoczyła z wysokiego łóżka i złapała pogrzebacz do kominka, który znajdował się przy ścianie jej pokoju. Bez zastanowienia machnęła nim prosto w Jesunesse, nie bacząc na to, że jeśli trafi w głowę, może jej wrządzić sporą krzywdę. Znowu.
- Nie pomoże Ci ani ten skrzat, ani stary Scott - wrzasnęła, wymachując dziko kawałem żelastwa nad głową.
Nancy oszalała dobrą dekadę temu, w dzieciństwie. Kto nie wiedział, że Baldwin jest szalona, niewiele naprawdę wiedział. Gyfonka rzadko wpadała w furię, ale Charlotte Jeunesse działała na nią jak płachta na byka. Początkowo chciała ją ignorować. Nie dała się nawet złapać na docinki dotyczące Jamesa, jednak fizyczne zniszczenie czegoś, co było jej bliską własnością, rozpętało burzę w tej czarnej głowie.
Szarpała się pod nią, kiedy ta usiadła na niej okrakiem i szarpała ją za włosy. Badlwinówna już chciała wydrapać jej paznokciami oczy, kiedy jakaś niewidzialna siła pociągnęła Gryfonkę do tyłu.
- Gówno mnie obchodzi co powiedział Ci Twój pan! - Wydarła się na cały pokój, celując palcem wskazującym w stworzenie, które stało w rogu komnaty. Bez kija nie podchodź. No tak: dziewczyna w ciąży i jej szalejące hormony.
- Zabiję Cię, Ty głupia szmato - warknęła, zupełnie nie zwracając uwagi na słowa skrzata. Zeskoczyła z wysokiego łóżka i złapała pogrzebacz do kominka, który znajdował się przy ścianie jej pokoju. Bez zastanowienia machnęła nim prosto w Jesunesse, nie bacząc na to, że jeśli trafi w głowę, może jej wrządzić sporą krzywdę. Znowu.
- Nie pomoże Ci ani ten skrzat, ani stary Scott - wrzasnęła, wymachując dziko kawałem żelastwa nad głową.
Re: Komnata Nancy
Zanim kawałek żelaza pozbawił Charlotte życia, skrzat zdążył pstryknąć palcami i pogrzebacz zniknął. Z kolejnym pstryknięciem stworzenia w powietrzu pojawiły się grube liny, które związały obie dziewczyny.
-Służyk nie rozumie dlaczego szalone panienki walczą, sir. Służyk lepiej wezwie swego pana.
Skrzat zniknął z głośnym trzaskiem pozostawiając związane dziewczyny w sporej odległości od siebie.
-Służyk nie rozumie dlaczego szalone panienki walczą, sir. Służyk lepiej wezwie swego pana.
Skrzat zniknął z głośnym trzaskiem pozostawiając związane dziewczyny w sporej odległości od siebie.
Mistrz Gry
Re: Komnata Nancy
Jeremy wpadł do komnaty z hukiem i zerknął na obie związane kobietki. Zdecydowanie był podirytowany ich zachowaniem. Więc - jak to w zwyczaju nauczyciela- dyrektor zaczął od długiego monologu nawiązującego do nastoletniej głupoty, dziwnych kompleksów, braku wyobraźni i nieprawidłowości w rozumowaniu. Jeremy mógł być bardziej ostry. Nie byli w szkole.
Gdy już wszystko zostało powiedziane, profesor zdematerializował sznur, który oplótł Charlotte i -za pomocą skrzata- wysłał ją do domu. Nancy natomiast nie rozwiązał. Używając różdżki położył gryfonkę na łóżko i sam usiadł obok.
-Doszły mnie słuchy, że chcesz o czymś ze mną porozmawiać, Nancy.
Gdy już wszystko zostało powiedziane, profesor zdematerializował sznur, który oplótł Charlotte i -za pomocą skrzata- wysłał ją do domu. Nancy natomiast nie rozwiązał. Używając różdżki położył gryfonkę na łóżko i sam usiadł obok.
-Doszły mnie słuchy, że chcesz o czymś ze mną porozmawiać, Nancy.
Re: Komnata Nancy
Gryfonka wysłuchała wykład starego Scotta na temat zachowania tej dwójki w milczeniu. Zignorowała jego słowa, w których odnosił się do niej z problemem radzenia sobie z agresją. Też Amerykę odkrył! Zupełnie jakby nikt wcześniej nie wiedział, że czarnowłosa miewała sporadyczne ataki szału. Bardzo rzadkie, to fakt, ale bardzo intensywne.
Mała największą ochotę zaklaskać w dłonie kiedy Jeremy odesłał tą wywłokę Jeunesse do domu. Przez moment pomyślała, że ją też odeśle, dlatego od tego momentu była spokojna. Czuła się dziwnie kiedy nadal związana leżała na łóżku. Zupełnie jak w mugolskich filmach, które lecą w telewizji po dwudziestej czwartej (jeśli wiecie, o co chodzi).
- Nie sądzi pan, że to będzie wyglądało zbyt perwersyjnie jeśli ktoś wejdzie do pokoju? Proszę nie brać tego do siebie, jest pan bardzo przystojny, ale o kilka lat za stary. Poza tym przypominam, że jestem w ciąży i jest mi niewygodnie - mruknęła, szarpiąc się delikatnie w więzach, które oplatały jej ciało. Chyba nie bał się, że zaatakuje go pogrzebaczem do kominka? Przecież ten zniknął.
- Tak! Charlotte zaatakowała mnie na cmentarzu - stwierdziła nagle, ale nie zagłębiała się więcej w ten kontrowersyjny temat, bo obawiała się zawiśnięcia pod sufitem ponownie. Zaczynała się zastanawiać czy stary związał ją legalnie, ale jeśli nadal chciała tutaj mieszkać, nie mogła powiedzieć tutaj głośno. - Dlaczego zmuszacie Jamesa do ślubu? Przez was uciekł, a teraz wszyscy mówią, że to przede mną - dodała, patrząc na zarośnięte włosami oblicze starca. Nigdy nie miała dziadka i zastanawiała się, czy fajnie byłoby mieć jednego.
- I przed dzieckiem - dodała, aby przypomnieć mu ten fakt. Starość nie radość. - Będę musiała je oddać nowej żonie Jamesa? - Zapytała, stosując swoją starą, sprawdzoną metodę: najpierw gadasz, pote myślisz. Yay, Nancy!
Mała największą ochotę zaklaskać w dłonie kiedy Jeremy odesłał tą wywłokę Jeunesse do domu. Przez moment pomyślała, że ją też odeśle, dlatego od tego momentu była spokojna. Czuła się dziwnie kiedy nadal związana leżała na łóżku. Zupełnie jak w mugolskich filmach, które lecą w telewizji po dwudziestej czwartej (jeśli wiecie, o co chodzi).
- Nie sądzi pan, że to będzie wyglądało zbyt perwersyjnie jeśli ktoś wejdzie do pokoju? Proszę nie brać tego do siebie, jest pan bardzo przystojny, ale o kilka lat za stary. Poza tym przypominam, że jestem w ciąży i jest mi niewygodnie - mruknęła, szarpiąc się delikatnie w więzach, które oplatały jej ciało. Chyba nie bał się, że zaatakuje go pogrzebaczem do kominka? Przecież ten zniknął.
- Tak! Charlotte zaatakowała mnie na cmentarzu - stwierdziła nagle, ale nie zagłębiała się więcej w ten kontrowersyjny temat, bo obawiała się zawiśnięcia pod sufitem ponownie. Zaczynała się zastanawiać czy stary związał ją legalnie, ale jeśli nadal chciała tutaj mieszkać, nie mogła powiedzieć tutaj głośno. - Dlaczego zmuszacie Jamesa do ślubu? Przez was uciekł, a teraz wszyscy mówią, że to przede mną - dodała, patrząc na zarośnięte włosami oblicze starca. Nigdy nie miała dziadka i zastanawiała się, czy fajnie byłoby mieć jednego.
- I przed dzieckiem - dodała, aby przypomnieć mu ten fakt. Starość nie radość. - Będę musiała je oddać nowej żonie Jamesa? - Zapytała, stosując swoją starą, sprawdzoną metodę: najpierw gadasz, pote myślisz. Yay, Nancy!
Re: Komnata Nancy
Dla Jeremiego było to właśnie 'odkrycie Ameryki'. Nigdy wcześniej nie słyszał o tym, żeby Nancy zachowywała się w tak nieodpowiedzialny i nierozsądny sposób. Napady szału były normalne dla 10letnich dziewczynek, które nie mogły dostać plakatu z ich ulubionymi idolami (tak, nawet w świecie czarodziejów to się zdarza!), nie dla pannicy, która za kilka tygodni zostanie matką.
-Nie. Nie będzie - zapewnił - Osobiście poinformowałem Uzdrowiciela z Munga, który odpowiada za ocenianie zdrowia psychicznego. Niebawem się zjawi, aby przekonać czy niejaka Nancy Baldwin nadaje się do życia w społeczeństwie - rzekł spokojnie.
Oczywiście profesor łgał. Wiedział jednak, że wypowiedzenie tego typu słów zadziała na dziewczynę jak wiadro zimnej wody.
- Nikt do niczego zmusić James'a nie może. Jego ciotka, a matka Prince uparła się, żeby ożenić swego syna jak najszybciej. Pewnie domyślasz się, że chłopak wcale nie jest szczęśliwy z tego powodu. Kobieta postanowiła więc dodać otuchy Prince'owi poprzez ożenienie ich dwóch. Niestety dla niej, a szczęśliwie dla James'a, tak się składa, że jego ciotka nie ma prawa niczego żądać od mego wnuka. Wręcz przeciwnie. Chłopak może zmusić ją do czego zechce - wyjaśnił - Jednak prosiłbym Ciebie, abyś nie wspominała mu o tym. Zbyt duża ilość władzy nie działa dobrze na młodych ludzi.
Dyrektor Hogwartu machnął różdżką i węzły oplątujące ciało Nancy zniknęły.
- Nie ma takiego prawa, które zmusiłoby matkę do oddania swego dziecka - uspokoił ją używając ciepłego głosu - A co do zniknięcia James'a. Powtarzam wszystkim, że to młodzieńcza podróż, a nie ucieczka. To zdecydowanie lepiej brzmi. I tego się trzymajmy.
-Nie. Nie będzie - zapewnił - Osobiście poinformowałem Uzdrowiciela z Munga, który odpowiada za ocenianie zdrowia psychicznego. Niebawem się zjawi, aby przekonać czy niejaka Nancy Baldwin nadaje się do życia w społeczeństwie - rzekł spokojnie.
Oczywiście profesor łgał. Wiedział jednak, że wypowiedzenie tego typu słów zadziała na dziewczynę jak wiadro zimnej wody.
- Nikt do niczego zmusić James'a nie może. Jego ciotka, a matka Prince uparła się, żeby ożenić swego syna jak najszybciej. Pewnie domyślasz się, że chłopak wcale nie jest szczęśliwy z tego powodu. Kobieta postanowiła więc dodać otuchy Prince'owi poprzez ożenienie ich dwóch. Niestety dla niej, a szczęśliwie dla James'a, tak się składa, że jego ciotka nie ma prawa niczego żądać od mego wnuka. Wręcz przeciwnie. Chłopak może zmusić ją do czego zechce - wyjaśnił - Jednak prosiłbym Ciebie, abyś nie wspominała mu o tym. Zbyt duża ilość władzy nie działa dobrze na młodych ludzi.
Dyrektor Hogwartu machnął różdżką i węzły oplątujące ciało Nancy zniknęły.
- Nie ma takiego prawa, które zmusiłoby matkę do oddania swego dziecka - uspokoił ją używając ciepłego głosu - A co do zniknięcia James'a. Powtarzam wszystkim, że to młodzieńcza podróż, a nie ucieczka. To zdecydowanie lepiej brzmi. I tego się trzymajmy.
Re: Komnata Nancy
- Uzdrowiciela z Munga? - Wymamrotała po nim, a przed oczyma stanęła jej wizja Vincenta Cramera, który wpada tutaj, do jej bezpiecznej miejscówki i znowu stawia diagnozę. Najpierw wyciągał ją za kłaki z bulimii, potem z szeregu psychozy, a teraz jeszcze prowadził jej ciążę. Wszystko tylko nie Vincent Cramer! - Tylko nie ten pokręcony Włoch... Będę grzeczna! Obiecuję! Jeśli złamię obietnicę, powieszę się na prześcieradle! Jestem pewna, że żyrandol mnie utrzyma - ciągęła, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. Czymże zasłużył sobie ten staruszek, ze ta Gryfonka wiecznie podsuwała mu groźby dotyczące samobójstwa? Och, to proste: jako jedyny nie znał jej na tyle, żeby w nie wierzyć.
- Och, więc tak to wygląda... - rzuciła sama do siebie, analizując jego słowa z otwartymi ustami. Co za ulga. James nie musi nikogo poślubić, chociaż o tym nie wie. Za to ona wie i pewnie jakoś to wykorzysta. Nie wiedziała jeszcze jak, ale wiedziała, że na pewno to zrobi. - Co za ulga! To oznacza, że nie będę musiała nikogo zabijać. Lubię mieć czyste sumienie. Jak to się mówi... Dwie pieczenie na jednym ogniu? Sama nie wiem - zastanowiła się, mając na myśli nową żonę Jamesa, którą Nancy uśmiercała w swojej głowie setki razy nie wiedząc nawet jak wygląda.
- Ale wiesz, że to ucieczka, prawda? Sama widziałam - odparła, odtwarzając w głowie widok Prince'a, który porywa Jamesa z komnaty z portretami, w której rozmawiali. Biedny Prince. Będzie musiał ożenić się z kimś, kogo nawet nie zna, nie mówiąc już o kochaniu.
- Ach właśnie, dziadku, chciałam Cię o coś zapytać - zaczęła, celowo formuując swoją wypowiedź w taki sposób, aby poczuł, że Nancy jest mu bliższa niż w rzeczywistości. Taka niewielka sugestia, która może bardziej przychyli go do spełnienia jej prośby. - Chodzi o skrzata... - zaczęła, modląc się w duchu, aby Scott nie słyszał o jej nędznych próbach uwolnienia Balbiny kiedy to o piątej rano koczując w krzakach, otwierała jej furtkę albo stroiła w ubrania sądząc, że to coś da.
- Och, więc tak to wygląda... - rzuciła sama do siebie, analizując jego słowa z otwartymi ustami. Co za ulga. James nie musi nikogo poślubić, chociaż o tym nie wie. Za to ona wie i pewnie jakoś to wykorzysta. Nie wiedziała jeszcze jak, ale wiedziała, że na pewno to zrobi. - Co za ulga! To oznacza, że nie będę musiała nikogo zabijać. Lubię mieć czyste sumienie. Jak to się mówi... Dwie pieczenie na jednym ogniu? Sama nie wiem - zastanowiła się, mając na myśli nową żonę Jamesa, którą Nancy uśmiercała w swojej głowie setki razy nie wiedząc nawet jak wygląda.
- Ale wiesz, że to ucieczka, prawda? Sama widziałam - odparła, odtwarzając w głowie widok Prince'a, który porywa Jamesa z komnaty z portretami, w której rozmawiali. Biedny Prince. Będzie musiał ożenić się z kimś, kogo nawet nie zna, nie mówiąc już o kochaniu.
- Ach właśnie, dziadku, chciałam Cię o coś zapytać - zaczęła, celowo formuując swoją wypowiedź w taki sposób, aby poczuł, że Nancy jest mu bliższa niż w rzeczywistości. Taka niewielka sugestia, która może bardziej przychyli go do spełnienia jej prośby. - Chodzi o skrzata... - zaczęła, modląc się w duchu, aby Scott nie słyszał o jej nędznych próbach uwolnienia Balbiny kiedy to o piątej rano koczując w krzakach, otwierała jej furtkę albo stroiła w ubrania sądząc, że to coś da.
Re: Komnata Nancy
-Jeśli obiecujesz, że będziesz grzeczna i napiszesz oficjalny list z przeprosinami do Charlotte, wtedy odwołam Vincenta- odrzekł. Ciekawe jaką minę miałaby Nancy, gdyby dowiedziała się, że w tej chwili Włoch pije drinka z palemką w barze w okolicach morza Śródziemnego.
Jej ukryte groźby samobójstwa traktował z przymrużeniem oka. Wszak Jeremy był mistrzem oklumencji i legilimencji. Wiedział kiedy ktoś kłamie. Niestety z groźbą zabicia domniemanej przyszłej żony James'a było inaczej. Dyrektor nie mógł stwierdzić ile w tym prawdy. Jednak pamiętając o jej dzisiejszym napadzie szału, jasno mógł stwierdzić, iż coś było na rzeczy.
-Niestety, tyczy się to też Twojej sytuacji - rzekł wyjmując fajkę - Nie masz nic przeciwko - zapytał wskazując palcem na przedmiot - Chciałem użyć odrobiny perswazji i nakłonić Jamesa do wzięcia ślubu z Tobą. Podejrzewam, że była byś za, prawda?
Wstał i podszedł do okna. Lubił tą porę roku. Było ciepło, a jednak miła bryza chłodziła nagrzaną skórę.
- Ja bym to nazwał 'odroczeniem nieuniknionego' - mruknął w zamyśleniu.
Przez moment panowała cisza, którą przerwała wypowiedź małej Baldwin.
Dziadku
Na twarzy Scott'a pojawił się uśmiech. Zdecydowanie Nancy była urocza.
-Wiem do czego zmierzasz, moja droga. Zastanawiam się tylko w po co chcesz uwolnić Balbinę, skoro zostajesz w tym zamku?
Jej ukryte groźby samobójstwa traktował z przymrużeniem oka. Wszak Jeremy był mistrzem oklumencji i legilimencji. Wiedział kiedy ktoś kłamie. Niestety z groźbą zabicia domniemanej przyszłej żony James'a było inaczej. Dyrektor nie mógł stwierdzić ile w tym prawdy. Jednak pamiętając o jej dzisiejszym napadzie szału, jasno mógł stwierdzić, iż coś było na rzeczy.
-Niestety, tyczy się to też Twojej sytuacji - rzekł wyjmując fajkę - Nie masz nic przeciwko - zapytał wskazując palcem na przedmiot - Chciałem użyć odrobiny perswazji i nakłonić Jamesa do wzięcia ślubu z Tobą. Podejrzewam, że była byś za, prawda?
Wstał i podszedł do okna. Lubił tą porę roku. Było ciepło, a jednak miła bryza chłodziła nagrzaną skórę.
- Ja bym to nazwał 'odroczeniem nieuniknionego' - mruknął w zamyśleniu.
Przez moment panowała cisza, którą przerwała wypowiedź małej Baldwin.
Dziadku
Na twarzy Scott'a pojawił się uśmiech. Zdecydowanie Nancy była urocza.
-Wiem do czego zmierzasz, moja droga. Zastanawiam się tylko w po co chcesz uwolnić Balbinę, skoro zostajesz w tym zamku?
Re: Komnata Nancy
- Przeproszę, obiecuję. Tylko nie sprowadzaj tego szaleńca. Wykosztujesz się tylko na tłumacza i po co Ci to - rzuciła, składając ręce w błagalnym geście niczym do modlitwy. Oczywiście zarówno Nancy jak i Jeremy doskonale wiedzieli o fakcie, że Vincent zna doskonale angielski, ale to był jej ulubiony żart w kategorii Vincent Cramer. Przy każdej wizycie kiedy ten starał się ją karmić i ustawiać do pionu, krzyczała na cały szpital: przyprowadźcie tłumacza!
- Nie przeszkadza mi, ale jeśli moje dziecko urodzi się z rakiem płuc, Ty będziesz tym, który powie o tym Rosalce - wzruszyła ramionami, kiedy Jeremy odpalił swoją drewnianą fajkę. W sumie nie wiedziała dlaczego, ale lubiła zapach starych ludzi pomieszany z owsianką i dymem tytoniowym. Nigdy nie miała dziadka ani babci, ale była pewna, że gdyby owych miała, pachnieliby właśnie tak: owsianką i fajką.
Gryfonka obawiała się, że to pytanie w końcu padnie. Nie wiedziała tylko z czyjej strony. Może i dobrze, że dziadka a nie na przykład Rosalie, której po prostu nie da się odmówić, bo jest tak bardzo rozchwiana emocjonalnie, ze Nancy bałaby się jej złamać serce.
- Zgodzę się - stwierdziła nagle. - Kiedy James sam kiedyś na to wpadnie - dodała, co zupełnie zmieniło wydźwięk owej wypowiedzi. Gdyby staruch użył odrobiny legimencji, jedyne co zobaczyłby w głowie Nancy to James w otoczeniu różowych serduszek pomieszany z dziwnymi wizjami na temat przyszłości. Pewnie, że zgodziłaby się bez wahania, bo była młoda i głupia, a do tego miała mieć z nim dziecko, ale nie chciała zeby James znienawidził ją jeszcze bardziej przez fakt, że musiałby się z nią ożenić. Zdecydowanie Baldwin musiała znaleźć coś, co stawiałoby ją teraz w pozytywnym świetle w oczach Jamesa.
- Myślę, że obaj chłopcy powinni poślubić kogoś, kogo wybiorą sami. Nawet jeśli to oznacza, że znajdę się na szarym końcu listy - odparła z nieco zgaszoną miną, ale po chwili entuzjazm wrócił.
- To oznacza, że mogę zostać NA ZAWSZE? Świetnie! Piszę do matki, że już nigdy nie wracam - poderwała się z łóżka, podbiegając do swojej szafki nocnej, z której wyciągnęła pióro, z którego miała zamiar skorzystać niebawem. Nie chciała jednak żeby Scott był świadkiem tego jak zrywa z rodziną na rzecz jego, jego córki, jego wnuka i skrzata domowego imieniem Balbina. - Ucieszą się - dodała, jakby próbując dodać starcowi otuchy.
- Nie przeszkadza mi, ale jeśli moje dziecko urodzi się z rakiem płuc, Ty będziesz tym, który powie o tym Rosalce - wzruszyła ramionami, kiedy Jeremy odpalił swoją drewnianą fajkę. W sumie nie wiedziała dlaczego, ale lubiła zapach starych ludzi pomieszany z owsianką i dymem tytoniowym. Nigdy nie miała dziadka ani babci, ale była pewna, że gdyby owych miała, pachnieliby właśnie tak: owsianką i fajką.
Gryfonka obawiała się, że to pytanie w końcu padnie. Nie wiedziała tylko z czyjej strony. Może i dobrze, że dziadka a nie na przykład Rosalie, której po prostu nie da się odmówić, bo jest tak bardzo rozchwiana emocjonalnie, ze Nancy bałaby się jej złamać serce.
- Zgodzę się - stwierdziła nagle. - Kiedy James sam kiedyś na to wpadnie - dodała, co zupełnie zmieniło wydźwięk owej wypowiedzi. Gdyby staruch użył odrobiny legimencji, jedyne co zobaczyłby w głowie Nancy to James w otoczeniu różowych serduszek pomieszany z dziwnymi wizjami na temat przyszłości. Pewnie, że zgodziłaby się bez wahania, bo była młoda i głupia, a do tego miała mieć z nim dziecko, ale nie chciała zeby James znienawidził ją jeszcze bardziej przez fakt, że musiałby się z nią ożenić. Zdecydowanie Baldwin musiała znaleźć coś, co stawiałoby ją teraz w pozytywnym świetle w oczach Jamesa.
- Myślę, że obaj chłopcy powinni poślubić kogoś, kogo wybiorą sami. Nawet jeśli to oznacza, że znajdę się na szarym końcu listy - odparła z nieco zgaszoną miną, ale po chwili entuzjazm wrócił.
- To oznacza, że mogę zostać NA ZAWSZE? Świetnie! Piszę do matki, że już nigdy nie wracam - poderwała się z łóżka, podbiegając do swojej szafki nocnej, z której wyciągnęła pióro, z którego miała zamiar skorzystać niebawem. Nie chciała jednak żeby Scott był świadkiem tego jak zrywa z rodziną na rzecz jego, jego córki, jego wnuka i skrzata domowego imieniem Balbina. - Ucieszą się - dodała, jakby próbując dodać starcowi otuchy.
Re: Komnata Nancy
Zignorował żart o tłumaczu. Bo cóż miał rzec? Pouczanie na temat szanowania starszych od siebie nie odniosło by skutku w przypadku tej małej pannicy. Jednaj Jeremy w duchu obiecał sobie, że pewnego dnia zadba o wychowanie panny Baldwin.
-Nikt nie dostał raka płuc od powąchania jednej fajki, moja droga. Dziecko musi przyzwyczajać się do otoczenia, szczególnie jeśli za parę lat będzie chciało iść do Hogwartu. Jak pewnie zauważyłaś coraz więcej uczniów uzależnionych jest od nikotyny.
Profesor podrapał się po głowie. Widać Nancy bardzo wierzy w James'a i jego dobre serce. On sam jednak nie liczyłby aż tak bardzo na jego oświadczyny. Przynajmniej nie w najbliższych latach. To nie tak, że Dyrektor nie doceniał swego wnuka! On po prostu wiedział, iż nie w głowie mu ożenki.
-Cóż moje dziecko, to miłe z Twojej strony, jednak jesteś jedyną panienką do której James się zbliżył w przeciągu swoich 14 lat świadomego życia. Musisz być w jakimś stopniu dla niego wyjątkowa. Jeśli sam sobie z tego sprawy nie zdaje, to trzeba mu troszeczkę dopomóc.
Jeremy zmarszczył brwi widząc ten atak radości.
- Spokojnie. Myślę, że list nie jest dobrym pomysłem. Powinnaś wybrać się do domu i wyjaśnić sytuację osobiście. Rzecz jasna udam się tam z Tobą, ażeby zapobiec Twoim krzykom i zapewnić Twoich rodziców o tym, że nie ma się czym martwić. Z tego co wiem, Twoja matka jest czarownicą. Powinna wiedzieć co nieco o Scott'ach.
-Nikt nie dostał raka płuc od powąchania jednej fajki, moja droga. Dziecko musi przyzwyczajać się do otoczenia, szczególnie jeśli za parę lat będzie chciało iść do Hogwartu. Jak pewnie zauważyłaś coraz więcej uczniów uzależnionych jest od nikotyny.
Profesor podrapał się po głowie. Widać Nancy bardzo wierzy w James'a i jego dobre serce. On sam jednak nie liczyłby aż tak bardzo na jego oświadczyny. Przynajmniej nie w najbliższych latach. To nie tak, że Dyrektor nie doceniał swego wnuka! On po prostu wiedział, iż nie w głowie mu ożenki.
-Cóż moje dziecko, to miłe z Twojej strony, jednak jesteś jedyną panienką do której James się zbliżył w przeciągu swoich 14 lat świadomego życia. Musisz być w jakimś stopniu dla niego wyjątkowa. Jeśli sam sobie z tego sprawy nie zdaje, to trzeba mu troszeczkę dopomóc.
Jeremy zmarszczył brwi widząc ten atak radości.
- Spokojnie. Myślę, że list nie jest dobrym pomysłem. Powinnaś wybrać się do domu i wyjaśnić sytuację osobiście. Rzecz jasna udam się tam z Tobą, ażeby zapobiec Twoim krzykom i zapewnić Twoich rodziców o tym, że nie ma się czym martwić. Z tego co wiem, Twoja matka jest czarownicą. Powinna wiedzieć co nieco o Scott'ach.
Re: Komnata Nancy
To fakt, że Nancy była nieco nieokrzesana, czyli jak ujął to Jeremy - niewychowana. Jednak z drugiej strony: jej matka nigdy nie miała do niej siły, zawsze poświęcała swoją uwagę Polyanne. Ojca nie było nigdy w domu, a na oddziale psychiatrycznym nikt nie miał czasu odchowywać trzynastolatki, choć zaiste Vincent Cramer próbował.
- Uuu... To w Hogwarcie palą papirosy?! A gdyby tak rzucić czar, który po zapaleniu papierosa przez jakąś osobę wymaluje piękny napis PALACZ na czole, który nie zejdzie do końca tygodnia? Za karę musieliby zjeść całą paczkę - podrapała się po głowie, widząc w głowie obraz Ślizgonów zapiętych w dyby i prefektów, którzy karmią ich papierosami. Kto wie, może nawet pozwoliliby popatrzeć resztę uczniów?
Nancy też wiedziała, że Jamesowi nie w głowie ożenki i naprawdę wątpiła, że ten chłopak dożyje chociażby dwudziestego piątego roku życia, ale miała dziwny nawyk idealizowania tego gbura z Ravenclawu. Kibicowała mu w każdej dziedzinie życia, nawet w tej, w której uciekał przed Irlandką, którą musiał poślubić.
- James nie zbliżał się do dziewcząt? - Uniosła lekko brwi ku górze, szczerze zdziwiona. Wiedziała, że w szkole Scott był wyalienowanym dziwakiem, ale sądziła, że kiedy wraca na wakacje do domu to jest nieco inny wśród swoich. Dziadek sprawił, że Nancy po raz pierwszy od długiego czasu pomyślała, że James może wcale jej nie nienawidzi.
- Nie ma mowy! Jaki będzie powód mojej przeprowadzki do obcej rodziny? Przecież moi rodzice nie mogą dowiedzieć się o ciąży - odparła szybko, zawzięcie kręcąc głową. - Moja matka jest czarownicą z mugolskiej rodziny, a ojciec mugolem. Dla nich jedyna rodzina na stanowisku to królowa Elizabeth i książe Filip - dodała jeszcze, posyłając mu bezradne spojrzenie.
- Dziadku, jesteś dla mnie taki kochany. Jakbyś był sto lat młodszy to wyszłabym za Ciebie zamiast Jamesa - wyznała, po czym uścisnęła jego rękę i potrząsnęła nią lekko w podzięce za fakt, że może zostać w tym wielkim zamku. James pewnie zejdzie na zawał jak się dowie. Uznała, że nie powinna się przytulać ani nic takiego. Nie był jej prawdziwym dziadkiem.
- Uuu... To w Hogwarcie palą papirosy?! A gdyby tak rzucić czar, który po zapaleniu papierosa przez jakąś osobę wymaluje piękny napis PALACZ na czole, który nie zejdzie do końca tygodnia? Za karę musieliby zjeść całą paczkę - podrapała się po głowie, widząc w głowie obraz Ślizgonów zapiętych w dyby i prefektów, którzy karmią ich papierosami. Kto wie, może nawet pozwoliliby popatrzeć resztę uczniów?
Nancy też wiedziała, że Jamesowi nie w głowie ożenki i naprawdę wątpiła, że ten chłopak dożyje chociażby dwudziestego piątego roku życia, ale miała dziwny nawyk idealizowania tego gbura z Ravenclawu. Kibicowała mu w każdej dziedzinie życia, nawet w tej, w której uciekał przed Irlandką, którą musiał poślubić.
- James nie zbliżał się do dziewcząt? - Uniosła lekko brwi ku górze, szczerze zdziwiona. Wiedziała, że w szkole Scott był wyalienowanym dziwakiem, ale sądziła, że kiedy wraca na wakacje do domu to jest nieco inny wśród swoich. Dziadek sprawił, że Nancy po raz pierwszy od długiego czasu pomyślała, że James może wcale jej nie nienawidzi.
- Nie ma mowy! Jaki będzie powód mojej przeprowadzki do obcej rodziny? Przecież moi rodzice nie mogą dowiedzieć się o ciąży - odparła szybko, zawzięcie kręcąc głową. - Moja matka jest czarownicą z mugolskiej rodziny, a ojciec mugolem. Dla nich jedyna rodzina na stanowisku to królowa Elizabeth i książe Filip - dodała jeszcze, posyłając mu bezradne spojrzenie.
- Dziadku, jesteś dla mnie taki kochany. Jakbyś był sto lat młodszy to wyszłabym za Ciebie zamiast Jamesa - wyznała, po czym uścisnęła jego rękę i potrząsnęła nią lekko w podzięce za fakt, że może zostać w tym wielkim zamku. James pewnie zejdzie na zawał jak się dowie. Uznała, że nie powinna się przytulać ani nic takiego. Nie był jej prawdziwym dziadkiem.
Re: Komnata Nancy
Jeremy osobiście znał osoby, które miały bardziej dramatyczną przeszłość, a jednak potrafiły się zachować, jednak pamiętajmy. Ludzie to ludzie. Nie każdy jest taki sam.
-Dyskutowałem już na ten temat z ministrem i ten prosił, abym wstrzymał się z tak radykalnymi działaniami. Wszak młodzież młodzieżą pozostać musi. Przyznałem mu rację i usłuchałem jego prośby. Mimo faktu, iż Ministerstwo nie ma prawa wtrącać się do Hogwartu, to Konrad jest mym starym przyjacielem ze szkolnych lat. Doskonale wie, że ja również popalałem.
Nie mógł wytłumaczyć, że owe zaklęcie nie podziałało by na wampiry, więc przez krótką nieuwagę mogłoby się wydać, iż szkoła przyjmuje nieumarłych na nauki. A to akurat byłoby katastrofa. Lepiej więc używać innych usprawiedliwień.
Widząc zdziwienie, które pojawiło się na twarzy Nancy, Jeremy przekrzywił lekko głowę i utkwił w niej oczy.
-Moja droga! Czyżbyś nie zauważyła jaki ojciec Twego dziecka ma stosunek to płci pięknej? - zaśmiał się - Toż nigdy nie widziałem, aby ten chłopak obejrzał się za jakąś panienką, która w gości przyszła.
Oczywiście nie oznacza to, iż Jeremy podejrzewał jakiś przejaw homoseksualizmu u młodzieńca, raczej stawiłby na aseksualizm.
- Czemu nie mogą się dowiedzieć, skoro nie będziesz tam mieszkała? Nie dobrze jest mieć tajemnice, poza tym jestem pewny, iż Polyanne obwieści rodzicom dobrą nowinę, kiedy ta nowina w końcu na świat przyjdzie.- wyjaśnił uśmiechając się lekko.
Profesor nie oczekiwał w tej kwestii przejawu racjonalnego myślenia. Strach przed rodzicami często zostaje na lata. Szczególnie jeśli nie ma się z nimi dobrych stosunków.
-Och, bez obrazy Nancy, jesteś śliczną i zaprawdę dorodną panienką, jednak ja wolę troszkę spokojniejsze duszyczki - zaśmiał się w głos kładąc dłoń na jej ramieniu - Ach właśnie - mruknął wyjmując z kieszeni małą błyskotkę - Załóż to proszę. Jest to znak, który potwierdzi iż masz bliskie stosunki ze Scottami. Dopóki nie wyjdziesz za James'a i nie zmienisz nazwiska, noś to ze sobą. Może Ci się przydać wtedy, kiedy najmniej będziesz się tego spodziewała. - wyjaśnił podając delikatnie zdobiony, średni pierścionek z niewielkim herbem rodzinnym.
-Dyskutowałem już na ten temat z ministrem i ten prosił, abym wstrzymał się z tak radykalnymi działaniami. Wszak młodzież młodzieżą pozostać musi. Przyznałem mu rację i usłuchałem jego prośby. Mimo faktu, iż Ministerstwo nie ma prawa wtrącać się do Hogwartu, to Konrad jest mym starym przyjacielem ze szkolnych lat. Doskonale wie, że ja również popalałem.
Nie mógł wytłumaczyć, że owe zaklęcie nie podziałało by na wampiry, więc przez krótką nieuwagę mogłoby się wydać, iż szkoła przyjmuje nieumarłych na nauki. A to akurat byłoby katastrofa. Lepiej więc używać innych usprawiedliwień.
Widząc zdziwienie, które pojawiło się na twarzy Nancy, Jeremy przekrzywił lekko głowę i utkwił w niej oczy.
-Moja droga! Czyżbyś nie zauważyła jaki ojciec Twego dziecka ma stosunek to płci pięknej? - zaśmiał się - Toż nigdy nie widziałem, aby ten chłopak obejrzał się za jakąś panienką, która w gości przyszła.
Oczywiście nie oznacza to, iż Jeremy podejrzewał jakiś przejaw homoseksualizmu u młodzieńca, raczej stawiłby na aseksualizm.
- Czemu nie mogą się dowiedzieć, skoro nie będziesz tam mieszkała? Nie dobrze jest mieć tajemnice, poza tym jestem pewny, iż Polyanne obwieści rodzicom dobrą nowinę, kiedy ta nowina w końcu na świat przyjdzie.- wyjaśnił uśmiechając się lekko.
Profesor nie oczekiwał w tej kwestii przejawu racjonalnego myślenia. Strach przed rodzicami często zostaje na lata. Szczególnie jeśli nie ma się z nimi dobrych stosunków.
-Och, bez obrazy Nancy, jesteś śliczną i zaprawdę dorodną panienką, jednak ja wolę troszkę spokojniejsze duszyczki - zaśmiał się w głos kładąc dłoń na jej ramieniu - Ach właśnie - mruknął wyjmując z kieszeni małą błyskotkę - Załóż to proszę. Jest to znak, który potwierdzi iż masz bliskie stosunki ze Scottami. Dopóki nie wyjdziesz za James'a i nie zmienisz nazwiska, noś to ze sobą. Może Ci się przydać wtedy, kiedy najmniej będziesz się tego spodziewała. - wyjaśnił podając delikatnie zdobiony, średni pierścionek z niewielkim herbem rodzinnym.
Re: Komnata Nancy
Nancy kiwała tylko tępo głową kiedy starzec tłumaczył się, dlaczego nie może położyć kresu nieznośnej i śmierdzącej praktyce palaczy. Naciągana wymówka, ale Gryfonka w nią uwierzyła, bo była z reguły łatwowierna. Zdziwiła się kiedy powiedział, że sam popalał, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Sądziła, że jest w zamku alfą i omegą i jeśli zarządzi nawet jakiś absurd jak różowe mundurki, to kolejnego dnia dzieciaki będą posuwać po korytarzach w jaskrawych wdziankach.
- Nie. Zauważyłam tylko stosunek do siebie - odparła, a kiedy zorientowała się, że brzmi to dziwnie dwuznacznie, dodała: - Zmienny.
Chrząknęła nieznacznie. W sumie ucieszyła ją ta wiadomość. Nieważne jak bardzo James bronił się przed myślą, że ogląda się za nią, miała teraz dowód, że coś go jednak ruszyło. Nawet jeśli to przedawniona sprawa, to coś w tym było. Ta myśl bardzo pokrzepiła tą nietuzinkową Gryfonkę. Ha! Czuła się nawet na swój sposób wyróżniona.
- Dobrze, rodzice się dowiedzą - przytaknęła. Jeszcze pomyśli jak to wszystko rozegrać, ale póki co była na przegranej pozycji, bo była - jeszcze! - gościem w jego domu. Dla mieszkania ze Scottami była w stanie nawet przetrwać burzę Rosie Baldwin, która rozpęta się po obwieszczeniu jej, że Nancy jest przy nadziei.
- Widzę, że dla Ciebie sprawa jest przesądzona - mruknęła cicho, biorąc niewielki pierścionek, który stary wyciągnął zza pazuchy. Obejrzała go i przewróciła kilka razy w palcach. - Mówisz tak, jakby ślub miał rzeczywiście się odbyć, a ja rzeczywiście miałabym zmienić nazwisko - westchnęła, po czym wstała z łóżka i wzięła niewielką torebkę podróżną.
Jak starzec obiecał, udali się do królestwa Baldwinek w południowej Anglii. Czy obydwoje mieli wrócić żywi? To się okażę.
- Nie. Zauważyłam tylko stosunek do siebie - odparła, a kiedy zorientowała się, że brzmi to dziwnie dwuznacznie, dodała: - Zmienny.
Chrząknęła nieznacznie. W sumie ucieszyła ją ta wiadomość. Nieważne jak bardzo James bronił się przed myślą, że ogląda się za nią, miała teraz dowód, że coś go jednak ruszyło. Nawet jeśli to przedawniona sprawa, to coś w tym było. Ta myśl bardzo pokrzepiła tą nietuzinkową Gryfonkę. Ha! Czuła się nawet na swój sposób wyróżniona.
- Dobrze, rodzice się dowiedzą - przytaknęła. Jeszcze pomyśli jak to wszystko rozegrać, ale póki co była na przegranej pozycji, bo była - jeszcze! - gościem w jego domu. Dla mieszkania ze Scottami była w stanie nawet przetrwać burzę Rosie Baldwin, która rozpęta się po obwieszczeniu jej, że Nancy jest przy nadziei.
- Widzę, że dla Ciebie sprawa jest przesądzona - mruknęła cicho, biorąc niewielki pierścionek, który stary wyciągnął zza pazuchy. Obejrzała go i przewróciła kilka razy w palcach. - Mówisz tak, jakby ślub miał rzeczywiście się odbyć, a ja rzeczywiście miałabym zmienić nazwisko - westchnęła, po czym wstała z łóżka i wzięła niewielką torebkę podróżną.
Jak starzec obiecał, udali się do królestwa Baldwinek w południowej Anglii. Czy obydwoje mieli wrócić żywi? To się okażę.
Re: Komnata Nancy
Home, sweet home... Te słowa dziwnie brzmiały w głowie Gryfonki, szczególnie, że nie przyzwyczaiła się jeszcze do tego, że Kerry od teraz ma stać się jej domem. Była to wizja tak ekstremalna jak ta, że została matką, a James ojcem. Nadal nie mogła się do tego przyzwyczaić, nawet kiedy wróciła do posiadłości Scottów obładowana zabawkami i kolorowymi pierdołami Juniora.
Rosalie zabrała dziecko od razu, pierwszego dnia. Miała w planie spacerki i przedstawienie Juniora każdej wysoko postawionej kobiecie, która gościła w zamku Scottów lub Fitzpatricków. Można powiedzieć, że matka Jamesa postanowiła wprowadzić małego Jamesa na salony kiedy ten miał zaledwie tydzień. Bobas zaczynał nabierać kształtu i kolorów, był bardzo urokliwym dzieckiem jak na potomstwo kanalii Jamesa i szurniętej Nancy.
Pokój zmienił się odrobinę. Stanęła tutaj tymczasowo kołyska oraz na łóżku walało się kilka pluszaków. Życie u Scottów, nawet jako młodej matki, było tutaj bardzo wygodnickie. Miała niańkę, miała Rosalie, miała skrzata. Nadal czuła się jak rozpuszczona nastolatka, która całe dnie spędzała na zajmowaniu się sobą i podziwianiem swojej na nowo szczupłej sylwetki.
Rosalie zabrała dziecko od razu, pierwszego dnia. Miała w planie spacerki i przedstawienie Juniora każdej wysoko postawionej kobiecie, która gościła w zamku Scottów lub Fitzpatricków. Można powiedzieć, że matka Jamesa postanowiła wprowadzić małego Jamesa na salony kiedy ten miał zaledwie tydzień. Bobas zaczynał nabierać kształtu i kolorów, był bardzo urokliwym dzieckiem jak na potomstwo kanalii Jamesa i szurniętej Nancy.
Pokój zmienił się odrobinę. Stanęła tutaj tymczasowo kołyska oraz na łóżku walało się kilka pluszaków. Życie u Scottów, nawet jako młodej matki, było tutaj bardzo wygodnickie. Miała niańkę, miała Rosalie, miała skrzata. Nadal czuła się jak rozpuszczona nastolatka, która całe dnie spędzała na zajmowaniu się sobą i podziwianiem swojej na nowo szczupłej sylwetki.
Re: Komnata Nancy
Nancy z trudem, ale jednak dała się przekonać do opuszczenia imprezy! Widziała jak z ogrodów skrzaty wynosiły już pijanych gości, podchmielonych facetów w średnim wieku i śpiewające kobiety. Ona oczywiście nie była w takim stanie, ale chwiała się na nogach.
- Znasz ten kawał o tym jak Irlandczycy założyli stowarzyszenie dla osób chcących rzucić palenie? - Bełkotała, kiedy wchodzili po niestromych schodach obitych ciemnym, miękkim dywanem, który zagłuszał ich kroki. Założenie szpilek na tą imprezę nie było wcale takim najlepszym pomysłem. - Jeśli najdzie Cię ochota na palenie, dzwonisz do nich, a oni przysyłają kogoś i razem się upijacie. Haha, jakie to śmieszne. Czy to jest w ogóle kawał? - Ciągnęła, zanosząc się piskliwym śmiechem. Podtrzymywała się Jamesa za każdym razem kiedy się potknęła. Dla niej to istne niebo!
W końcu trafiła do swojej białej sypialni. Zamilknęła na moment. Po chwili nad kołyską Juniora wyrosły dwie, ciemne czupryny. Pusta. Wypuściła z ulgą powietrze z płuc. Widocznie dziecko miało dzisiaj spać z opiekunką na dole.
- Nadal nie powiedziałeś jaka jest Twoja cena. Interesuje mnie to - podrapała się po nosie, opadając bezwładnie na miękkie, wysokie łóżko. - Jeśli uważasz, że mogłabym się sprzedać za życie mojej siostry, to pewnie masz rację. Ty z kolei pewnie wzruszyłbyś tylko ramionami gdyby któregoś dnia wrócił tu i zastał nas wszystkich nabitych na pal. Zabij mnie jeśli się mylę - rzuciła, wypluwając z siebie kolejne słowa z wielkim trudem.
- Czekaj, czekaj... - mruknęła pod nosem, ściągając z trudem swoje wysokie buty, bo przy tej czynności upadła kilkakrotnie na materac. Po czasie udało jej się jednak utrzymać równowagę. - Kiedyś coś słyszałam, że nie wejdziesz do mojej sypialni. Złamałeś słowo Scottów! - Rzuciła, wstając z łóżka i podchodząc do niego z miną przebiegłego chochlika.
Mogła dosłownie przysiąc, że widziała jak przerażenie narastało w jego oczach w tym momencie.
- Musisz zostać. Musisz, musisz, musisz! - Jęczała, dopadając go. Siłą zmusiła go żeby usiadł na łóżku. - Obiecuję, że nie będę się do Ciebie dobierać i nie zrobię Ci kolejnego dziecka. Zgódź się, zgódź się. Musisz! - Mówiąc to, wyciągnęła ukradkiem różdżkę z jego kieszeni i wycelowała mu nią między oczy. Żartowała oczywiście z tą groźbą.
- Bo Cię zabiję. Znam zaklęcie!
- Znasz ten kawał o tym jak Irlandczycy założyli stowarzyszenie dla osób chcących rzucić palenie? - Bełkotała, kiedy wchodzili po niestromych schodach obitych ciemnym, miękkim dywanem, który zagłuszał ich kroki. Założenie szpilek na tą imprezę nie było wcale takim najlepszym pomysłem. - Jeśli najdzie Cię ochota na palenie, dzwonisz do nich, a oni przysyłają kogoś i razem się upijacie. Haha, jakie to śmieszne. Czy to jest w ogóle kawał? - Ciągnęła, zanosząc się piskliwym śmiechem. Podtrzymywała się Jamesa za każdym razem kiedy się potknęła. Dla niej to istne niebo!
W końcu trafiła do swojej białej sypialni. Zamilknęła na moment. Po chwili nad kołyską Juniora wyrosły dwie, ciemne czupryny. Pusta. Wypuściła z ulgą powietrze z płuc. Widocznie dziecko miało dzisiaj spać z opiekunką na dole.
- Nadal nie powiedziałeś jaka jest Twoja cena. Interesuje mnie to - podrapała się po nosie, opadając bezwładnie na miękkie, wysokie łóżko. - Jeśli uważasz, że mogłabym się sprzedać za życie mojej siostry, to pewnie masz rację. Ty z kolei pewnie wzruszyłbyś tylko ramionami gdyby któregoś dnia wrócił tu i zastał nas wszystkich nabitych na pal. Zabij mnie jeśli się mylę - rzuciła, wypluwając z siebie kolejne słowa z wielkim trudem.
- Czekaj, czekaj... - mruknęła pod nosem, ściągając z trudem swoje wysokie buty, bo przy tej czynności upadła kilkakrotnie na materac. Po czasie udało jej się jednak utrzymać równowagę. - Kiedyś coś słyszałam, że nie wejdziesz do mojej sypialni. Złamałeś słowo Scottów! - Rzuciła, wstając z łóżka i podchodząc do niego z miną przebiegłego chochlika.
Mogła dosłownie przysiąc, że widziała jak przerażenie narastało w jego oczach w tym momencie.
- Musisz zostać. Musisz, musisz, musisz! - Jęczała, dopadając go. Siłą zmusiła go żeby usiadł na łóżku. - Obiecuję, że nie będę się do Ciebie dobierać i nie zrobię Ci kolejnego dziecka. Zgódź się, zgódź się. Musisz! - Mówiąc to, wyciągnęła ukradkiem różdżkę z jego kieszeni i wycelowała mu nią między oczy. Żartowała oczywiście z tą groźbą.
- Bo Cię zabiję. Znam zaklęcie!
Re: Komnata Nancy
- Nie wiem, nie palę - odrzekł, gdy kolejny raz niemal nie wyrżnęła na prostej posadzce.
Mijali korytarze, a Scott co krok łapał Nancy, która zaczęła wykorzystywać ową sytuację i upadała tak często jak tylko mogła. Przez kilka chwil James miał dziwną ochotę pozwolić jej wyrżnąć.
Gdy po wielkich trudach i znoju towarzysze 'wyprawy' w końcu dotarli do pokoju, Krukon planował dopilnować, aż Nancy położy się do łóżka i zniknąć. Tak szybko jak się da.
- Nie wiem - wzruszył ramionami obserwując jej zmagania z butami - Nikt nie próbował mnie kupić.
Był szczery. Nie miał pojęcia co można mu zaproponować, aby 'oddał swoją duszę'. Może święty spokój? Tak! To mogła by być jego cena!
- Jak was nabiją, to wtedy się zastanowię.
Czyżby zdolność do wygadywania tego co ślina na język przyniesie wzrastała, gdy alkohol buzował w żyłach małej Nancy?! Toż to niespodzianka !
-Zrobiłem to dla Twojego dobra - wyjaśnił - Nie chciałbym, żebyś pałętała się po zamku w ciemnościach. Tu ponoć straszy.
Głupek nie zauważył, iż Gryfonka ma plan. Kilka sekund wystarczyło, aby zmęczony i lekko speszony Scott stracił różdżkę.
Słowa Nancy spowodowały, iż chłopak uśmiechnął się lekko.
- Oboje wiemy, że do takich zaklęć potrzeba mocy. I to dużej. Ale chętnie popatrzę jak mnie mordujesz.
I znów nie kłamał. Młodzieniec chciał zobaczyć na co stać ów niewiastę. Liczył na coś ciekawego lub kreatywnego. Ciekawy tylko czy różdżka nie wypali do tyłu.
Mijali korytarze, a Scott co krok łapał Nancy, która zaczęła wykorzystywać ową sytuację i upadała tak często jak tylko mogła. Przez kilka chwil James miał dziwną ochotę pozwolić jej wyrżnąć.
Gdy po wielkich trudach i znoju towarzysze 'wyprawy' w końcu dotarli do pokoju, Krukon planował dopilnować, aż Nancy położy się do łóżka i zniknąć. Tak szybko jak się da.
- Nie wiem - wzruszył ramionami obserwując jej zmagania z butami - Nikt nie próbował mnie kupić.
Był szczery. Nie miał pojęcia co można mu zaproponować, aby 'oddał swoją duszę'. Może święty spokój? Tak! To mogła by być jego cena!
- Jak was nabiją, to wtedy się zastanowię.
Czyżby zdolność do wygadywania tego co ślina na język przyniesie wzrastała, gdy alkohol buzował w żyłach małej Nancy?! Toż to niespodzianka !
-Zrobiłem to dla Twojego dobra - wyjaśnił - Nie chciałbym, żebyś pałętała się po zamku w ciemnościach. Tu ponoć straszy.
Głupek nie zauważył, iż Gryfonka ma plan. Kilka sekund wystarczyło, aby zmęczony i lekko speszony Scott stracił różdżkę.
Słowa Nancy spowodowały, iż chłopak uśmiechnął się lekko.
- Oboje wiemy, że do takich zaklęć potrzeba mocy. I to dużej. Ale chętnie popatrzę jak mnie mordujesz.
I znów nie kłamał. Młodzieniec chciał zobaczyć na co stać ów niewiastę. Liczył na coś ciekawego lub kreatywnego. Ciekawy tylko czy różdżka nie wypali do tyłu.
Re: Komnata Nancy
- Dobrze zatem! Jak wymyślę rozsądną cenę to się zgłoszę - rzuciła entuzjastycznie, uśmiechając się tak bardzo, że policzki podniosły jej się pod same oczy. Święty spokój i Nancy użyte w jednym zdaniu tworzyło oksymoron, więc chłopak nie miał co liczyć. Przynajmniej dzisiejszego wieczora.
- Ale głupia wymówka. Myślisz, że boję się jakiś duchów? Dobre sobie - prychnęła. W myślach jednak zaczęła panikować i trząść portami (pomijając fakt, że miała sukienkę). Chociaż głos miała hardy, to jej oczy pokazywały coś innego.
Po jego kolejnych słowach spojrzała na niego pobłażliwie, nadal trzymając go na celowniku różdżki.
- Masz rację. Jestem słabiakiem z zaklęć - westchnęła, ale oczywiście łgała jak pies. Szło jej całkiem nieźle i nie było szkolnego zaklęcia, którego by nie opanowała. Miała problem z sadzeniem roślinek i zabawianiu sklątek tylnowybuchowych, ale na pewno nie z zaklęciami.
- Incarcerous! - Rzuciła niespodziewanie, a kiedy pojawiły się pęta, które związały Jamesa na łóżku, Nancy odtańczyła swoisty taniec radości.
- No jak tam, James? Chyba jednak zostajesz na noc ze mną i duchami zamku Scottów - zaśmiała się, wymachując jego różdżką nad swoją głową. Podeszła do drzwi i zatrzasnęła je z hukiem. Usiadła na miękkim, obitym fotelu, który stał naprzeciwko łóżka.
- Co powinnam teraz z tobą zrobić? W zasadzie mam kilka pomysłów - rzekła, spoglądając wymownie w sufit. - Piękny ten pokój, nie uważasz? Taki cały biały. Mam dziwne wrażenie, że twój dziadek celowo mnie tutaj umieścił żebym czuła się jak w domu - dodała, przenosząc wzrok z desek sufitu na Jamesa. - No wiesz... w psychiatryku.
- Ale głupia wymówka. Myślisz, że boję się jakiś duchów? Dobre sobie - prychnęła. W myślach jednak zaczęła panikować i trząść portami (pomijając fakt, że miała sukienkę). Chociaż głos miała hardy, to jej oczy pokazywały coś innego.
Po jego kolejnych słowach spojrzała na niego pobłażliwie, nadal trzymając go na celowniku różdżki.
- Masz rację. Jestem słabiakiem z zaklęć - westchnęła, ale oczywiście łgała jak pies. Szło jej całkiem nieźle i nie było szkolnego zaklęcia, którego by nie opanowała. Miała problem z sadzeniem roślinek i zabawianiu sklątek tylnowybuchowych, ale na pewno nie z zaklęciami.
- Incarcerous! - Rzuciła niespodziewanie, a kiedy pojawiły się pęta, które związały Jamesa na łóżku, Nancy odtańczyła swoisty taniec radości.
- No jak tam, James? Chyba jednak zostajesz na noc ze mną i duchami zamku Scottów - zaśmiała się, wymachując jego różdżką nad swoją głową. Podeszła do drzwi i zatrzasnęła je z hukiem. Usiadła na miękkim, obitym fotelu, który stał naprzeciwko łóżka.
- Co powinnam teraz z tobą zrobić? W zasadzie mam kilka pomysłów - rzekła, spoglądając wymownie w sufit. - Piękny ten pokój, nie uważasz? Taki cały biały. Mam dziwne wrażenie, że twój dziadek celowo mnie tutaj umieścił żebym czuła się jak w domu - dodała, przenosząc wzrok z desek sufitu na Jamesa. - No wiesz... w psychiatryku.
Re: Komnata Nancy
Dziwnym trafem James był przekonany, iż cena, którą Nancy wymyśli w żadnym wypadku nie będzie 'rozsądna'. Wręcz przeciwnie, gdyż tak jak w przypadku świętego spokoju, rozsądek w jednym zdaniu z panną Baldwin, również tworzył oksymoron!
- To dobrze - powiedział po czym teatralnie odetchnął z ulgą (btw. słaby z niego aktor) - Bo krąży legenda, że po każdym weselu pojawia się duch, który morduje jedną pannę, która straciła dziewictwo przed ślubem. Ma to związek z jakąś tragedią sprzed wieków.
Rzecz jasna była to ściema. Słaba historyjka wymyślona na poczekaniu. Był pewny, że nawet pijana Gryfonka nie uwierzy w to gówienko, ale zawsze można było spróbować!
Chłopak nie wiedział co bardziej go zaskoczyło. Fakt, że Nancy potrafi czarować - jak do tej pory nigdy nie widział jej z różdżką w ręce - czy to, iż pijana potrafiła użyć głowy w znacznie bardziej użyteczny sposób niż wtedy, gdy była trzeźwa.
-No tak, bo przecież w zamku pełnym skrzatów, które są na każde moje skinienie nikt się nie pojawi, żeby uratować mnie z tejże opresji.
Cała sytuacja sprawiła, iż James znów zaczął wątpić w umiejętności logicznego myślenia swojej pijanej 'koleżanki'.
-Myślę, że ten pokój był taki zanim jeszcze Cię poznałem - wyjaśnił.
Chłopak miał zamiar siłować się z węzłami, ale było to daremne. Na domiar złego, Scott stracił równowagę i rypnął prosto na ... łóżko.
Był pewny, że sytuacja zaczęła robić się niebezpiecznie dziwna.
- To dobrze - powiedział po czym teatralnie odetchnął z ulgą (btw. słaby z niego aktor) - Bo krąży legenda, że po każdym weselu pojawia się duch, który morduje jedną pannę, która straciła dziewictwo przed ślubem. Ma to związek z jakąś tragedią sprzed wieków.
Rzecz jasna była to ściema. Słaba historyjka wymyślona na poczekaniu. Był pewny, że nawet pijana Gryfonka nie uwierzy w to gówienko, ale zawsze można było spróbować!
Chłopak nie wiedział co bardziej go zaskoczyło. Fakt, że Nancy potrafi czarować - jak do tej pory nigdy nie widział jej z różdżką w ręce - czy to, iż pijana potrafiła użyć głowy w znacznie bardziej użyteczny sposób niż wtedy, gdy była trzeźwa.
-No tak, bo przecież w zamku pełnym skrzatów, które są na każde moje skinienie nikt się nie pojawi, żeby uratować mnie z tejże opresji.
Cała sytuacja sprawiła, iż James znów zaczął wątpić w umiejętności logicznego myślenia swojej pijanej 'koleżanki'.
-Myślę, że ten pokój był taki zanim jeszcze Cię poznałem - wyjaśnił.
Chłopak miał zamiar siłować się z węzłami, ale było to daremne. Na domiar złego, Scott stracił równowagę i rypnął prosto na ... łóżko.
Był pewny, że sytuacja zaczęła robić się niebezpiecznie dziwna.
Re: Komnata Nancy
Gdy James mruczał coś pod nosem, Nancy przeszukiwała kieszenie swojego cienkiego swetra. Znalazła w nim nadgryzione ciastko, obejrzała je dookoła i wzruszywszy ramionami, wsadziła całe do ust. Przeżuwając, słuchała opowieści o duchu-mordercy, a kiedy zamilkł, ona dalej żuła i dalej słuchała.
- Jestem pewna, że nie jestem tutaj jedyną panną, która straciła dziewictwo przed ślubem - mruknęła inteligentnie (jak na siebie!), jednak nadal z pełnymi ustami, więc znowu przypominała istotę zbliżoną intelektem do ziemniaka. - Widzę, że bardzo chcesz mnie przestraszyć. W nagrodę możesz zostać na noc - dodała, a jej usta rozjechały się w uśmiechu, pokazując szereg białych zębów, gdzieniegdzie ozdobionych kawałkami czekoladowego ciastka.
- Przecież powiedziałam, że umieścił mnie w nim, a nie urządzał go dla mnie - rzekła, wywracając teatralnego młynka oczami i pomagając ułożyć się wygodniej skrępowanemu Jamesowi, który nie mógł ruszyć ani rękami ani nogami.
Wpadła na szatański pomysł. Nucąc pod nosem, podeszła do białego sekretarzyka, który stał w rogu pokoju i wzięła z niego pióro szkolne, jednak nie miała ze sobą pergaminu. Bez ogródek stanęła w nogach łóżka i spojrzała na Krukona.
- Zemsta - mruknęła krótko, zdejmując mu najpierw buty, a potem czarne skarpetki. - Ale obrzydliwe stopy. I ten smrodek - dodała, nachylając się z piórkiem w ręce nad nim. - A teraz powiedz, że mnie przepraszasz za wszystkie przykrości. - Posłała mu uśmiech, łaskocząc go puchowym piórkiem w bose stopy. Tortury stały się właśnie jej ulubioną rozrywką.
- Nie przypuszczałam, że znęcanie się nad kimś może być takie fajne. Teraz już rozumiem co czują Ci, którzy znęcają się nade mną - zaśmiała się. Dała mu spokój, ale nie po krótkim czasie. W końcu tortura dobiegła końca, jednak to nie był koniec mordęgi. Nancy wpadła na genialny pomysł! Tym razem dała nura pod łóżko i wyciągnęła spod niego białą, drewnianą skrzynkę. Wszystko białe! Kolor szaleńców.
- O, teraz sobie pooglądamy - rzekła, kładąc kuferek na miękkiej kołdrze i otwierając go. Wyciągnęła z niego plik mugolskich zdjęć i przesunęła się na łóżku tak, aby opierać się o zagłówek obok Jamesa.
- O zobacz. Tutaj z Polly w kuchni. To jest lodówka, to białe duże, mrozi jedzenie. A na ścianie telefon, widzisz to czerwone? Dzwoni się przez niego do ludzi, tak jak w kominkach, ale nie widać głowy tylko słychać głos - mówiła, wskazując na kolejne obiekty na kolejnych zdjęciach. - A tutaj telewizor, ogląda się w nim różne rzeczy, u nas zawsze notowania giełdowe, bo tato jest maklerem. Wiesz kto to makler? Obraca pieniędzmi, ale nie galeonami tylko funtami i pobiera prowizję od zysku - ciągnęła, przekładając kolejne zdjęcia i pokazując każde Krukonowi. Jakieś pierdoły, głownie bliźniaczki w różnych miejscach, na wakacjach czy na terenie domu z psem, który już dawno nie żył. - O, zobacz. To jest lotnisko! Odlatują stamtąd samoloty. Na pewno nie leciałeś nigdy samolotem.
Zeszło im długo. W końcu nawet Gryfonka była znudzona oglądaniem zdjęć, które widziała już setki jeśli nie tysiące razy. Robiła jeszcze w pokoju jakieś pierdoły, rzępoliła mu kilka piosenek na wiolonczeli, zaplotła Jamesowi dwa warkocze na głowie, bo ten nie umiał się bronić, aż ostatecznie ściągnęła z niego zaklęcie, bo to również jej się znudziło. Ta dziewczyna miała to do siebie, że strasznie szybko się nudziła.
Nim Krukon zdążył rozplątać kokardy, które mu zawiązała ciasno na włosach, Gryfonka już zasnęła, miażdżąc mu ramię swoją ciężką od mądrości (zabawne...), głową.
- Jestem pewna, że nie jestem tutaj jedyną panną, która straciła dziewictwo przed ślubem - mruknęła inteligentnie (jak na siebie!), jednak nadal z pełnymi ustami, więc znowu przypominała istotę zbliżoną intelektem do ziemniaka. - Widzę, że bardzo chcesz mnie przestraszyć. W nagrodę możesz zostać na noc - dodała, a jej usta rozjechały się w uśmiechu, pokazując szereg białych zębów, gdzieniegdzie ozdobionych kawałkami czekoladowego ciastka.
- Przecież powiedziałam, że umieścił mnie w nim, a nie urządzał go dla mnie - rzekła, wywracając teatralnego młynka oczami i pomagając ułożyć się wygodniej skrępowanemu Jamesowi, który nie mógł ruszyć ani rękami ani nogami.
Wpadła na szatański pomysł. Nucąc pod nosem, podeszła do białego sekretarzyka, który stał w rogu pokoju i wzięła z niego pióro szkolne, jednak nie miała ze sobą pergaminu. Bez ogródek stanęła w nogach łóżka i spojrzała na Krukona.
- Zemsta - mruknęła krótko, zdejmując mu najpierw buty, a potem czarne skarpetki. - Ale obrzydliwe stopy. I ten smrodek - dodała, nachylając się z piórkiem w ręce nad nim. - A teraz powiedz, że mnie przepraszasz za wszystkie przykrości. - Posłała mu uśmiech, łaskocząc go puchowym piórkiem w bose stopy. Tortury stały się właśnie jej ulubioną rozrywką.
- Nie przypuszczałam, że znęcanie się nad kimś może być takie fajne. Teraz już rozumiem co czują Ci, którzy znęcają się nade mną - zaśmiała się. Dała mu spokój, ale nie po krótkim czasie. W końcu tortura dobiegła końca, jednak to nie był koniec mordęgi. Nancy wpadła na genialny pomysł! Tym razem dała nura pod łóżko i wyciągnęła spod niego białą, drewnianą skrzynkę. Wszystko białe! Kolor szaleńców.
- O, teraz sobie pooglądamy - rzekła, kładąc kuferek na miękkiej kołdrze i otwierając go. Wyciągnęła z niego plik mugolskich zdjęć i przesunęła się na łóżku tak, aby opierać się o zagłówek obok Jamesa.
- O zobacz. Tutaj z Polly w kuchni. To jest lodówka, to białe duże, mrozi jedzenie. A na ścianie telefon, widzisz to czerwone? Dzwoni się przez niego do ludzi, tak jak w kominkach, ale nie widać głowy tylko słychać głos - mówiła, wskazując na kolejne obiekty na kolejnych zdjęciach. - A tutaj telewizor, ogląda się w nim różne rzeczy, u nas zawsze notowania giełdowe, bo tato jest maklerem. Wiesz kto to makler? Obraca pieniędzmi, ale nie galeonami tylko funtami i pobiera prowizję od zysku - ciągnęła, przekładając kolejne zdjęcia i pokazując każde Krukonowi. Jakieś pierdoły, głownie bliźniaczki w różnych miejscach, na wakacjach czy na terenie domu z psem, który już dawno nie żył. - O, zobacz. To jest lotnisko! Odlatują stamtąd samoloty. Na pewno nie leciałeś nigdy samolotem.
Zeszło im długo. W końcu nawet Gryfonka była znudzona oglądaniem zdjęć, które widziała już setki jeśli nie tysiące razy. Robiła jeszcze w pokoju jakieś pierdoły, rzępoliła mu kilka piosenek na wiolonczeli, zaplotła Jamesowi dwa warkocze na głowie, bo ten nie umiał się bronić, aż ostatecznie ściągnęła z niego zaklęcie, bo to również jej się znudziło. Ta dziewczyna miała to do siebie, że strasznie szybko się nudziła.
Nim Krukon zdążył rozplątać kokardy, które mu zawiązała ciasno na włosach, Gryfonka już zasnęła, miażdżąc mu ramię swoją ciężką od mądrości (zabawne...), głową.
Re: Komnata Nancy
-Ano, raczej nie - przyznał jej rację
A mógł trzymać język za zębami, chociaż ten jeden, jedyny raz. Na całe szczęście, nawet jeśli obiecał sobie, że będzie milszy dla Nancy, nie było takiej siły, która zmusiłaby go aby przenocował w jednym pokoju z tą kobietą.
Łaskotki nie były jakąś tam wielką torturą dla chłopaka z prostego powodu. Scott był gruboskórny nie tylko z charakteru, również jego ciało nie znało czegoś takiego jak łaskotki (nie mówimy tu o zaklęciu powodującym takowe). Co prawda coś tam poczuł, ale nie było to tak okrutne jak powinno.
Druga tortura zainteresowała chłopca. Nie tylko wygląd dwóch małych gówniarek, rzecz jasna, tylko świat mugoli. Krukon rzadko bywał w mugolskiej części Londynu, także telewizor znał tylko z opowieści. Tak jak lodówkę i inne tego typu rzeczy.
Jedynie trzecia czynność poirytowała chłopaka do granic możliwości - warkocze. Nienawidził jak ktoś rusza mu głowę. Tym bardziej wbrew jego woli. Jednak przetrzymał to wciąż będąc 'miłym'. A gdy Nancy w końcu zasnęła, James zabrał jej różdżkę, przeniósł kobietkę na łóżko - czarami- i wyszedł z pokoju klnąc pod nosem i kulejąc lekko.
A mógł trzymać język za zębami, chociaż ten jeden, jedyny raz. Na całe szczęście, nawet jeśli obiecał sobie, że będzie milszy dla Nancy, nie było takiej siły, która zmusiłaby go aby przenocował w jednym pokoju z tą kobietą.
Łaskotki nie były jakąś tam wielką torturą dla chłopaka z prostego powodu. Scott był gruboskórny nie tylko z charakteru, również jego ciało nie znało czegoś takiego jak łaskotki (nie mówimy tu o zaklęciu powodującym takowe). Co prawda coś tam poczuł, ale nie było to tak okrutne jak powinno.
Druga tortura zainteresowała chłopca. Nie tylko wygląd dwóch małych gówniarek, rzecz jasna, tylko świat mugoli. Krukon rzadko bywał w mugolskiej części Londynu, także telewizor znał tylko z opowieści. Tak jak lodówkę i inne tego typu rzeczy.
Jedynie trzecia czynność poirytowała chłopaka do granic możliwości - warkocze. Nienawidził jak ktoś rusza mu głowę. Tym bardziej wbrew jego woli. Jednak przetrzymał to wciąż będąc 'miłym'. A gdy Nancy w końcu zasnęła, James zabrał jej różdżkę, przeniósł kobietkę na łóżko - czarami- i wyszedł z pokoju klnąc pod nosem i kulejąc lekko.
Re: Komnata Nancy
Czy po przejęciu zarządzania majątkiem przez Jamesa coś się zmieniło w zamku Scottów? Według Nancy nic. Jeremy'ego Scotta jeszcze tutaj nie widziała od początku wakacji i zaczynała się zastanawiać czy staruch w ogóle wrócił na wakacje do domu. Babka Jamesa zawsze spędzała więcej czasu u krewnych niż tutaj (i w sumie co jej się dziwić, ten zamek był istnym domem wariatów...), więc jej rzadkie pojawianie się nikogo nie zdziwiło. Rosalie mieszkała teraz u ojczyma Jamesa, Rolanda, więc normalnym było, że Grace także spędzała tam większość czasu. Zamek był jednym słowem... pusty. Od kiedy James był właścicielem wszystkiego, wszyscy przyjaciele Jeremy'ego, którzy odwiedzali go w każde lato, po prostu się nie pojawili. Nie biegało tu już stado dziwnych Chorwatów i podejrzanych Latynosów. Nawet sam James pojawiał się w zasięgu wzroku dość sporadycznie.
Baldwin przez większość czasu gapiła się ze swojego okna na skrzaty krzątające się w ogrodzie poniżej albo śledziła wzrokiem kuzyna Jamesa przechadzającego się terenami wokół zamku, na które miała doskonały widok. W takich chwilach szukała wymówki, żeby zaczepić wreszcie tego ponuraka, ale zwykle zostawała na swoim miejscu. Od czasu do czasu wołała do bezimiennego boga o jakieś towarzystwo, nawet głupawego przyjaciela Jamesa, Malcolma. Kogokolwiek.
Atmosfera w posiadłości była senna i melancholijna do dnia, w którym Rosalie Fiztpatrick zaczęła rodzić. Wtedy Nans miała wrażenie, że na nogi zostało postawione całe Kerry, a już na pewno sytuacja w TYM domu. Nadeszła chwila, którą Gryfonka starała się odwlec jak najdalej... ktoś musiał zająć się Juniorem. Pierwszy dzień był dziwny, a Nancy przez większość czasu przerażona, ale w końcu znalazła z chłopcem wspólny język. To znaczy.. nie mówił zbyt wiele, bo miał dopiero rok, a jego jedyna aktywność sprowadzała się do wydawania dziwnych dźwięków, raczkowania i wspinania się po nodze od stołu, ale mimo wszystko rozumieli się bez słów. Po kilku dniach doszło do tego, że dziewczyna stale nosiła go na rękach, nawet jak spał. Nosiła go rano, w południe i wieczorem, a czasami nawet po nocach kiedy nie mógł spać. Nosiła go tak długo, aż rozbolały ją ręce. Junior był sztandarowym przykładem dziecka, którego matka pozwalała sobie wchodzić na głowę.
- Jesteś taki fajniutki Jamesie Juniorze - mruknęła do niego pewnego razu kiedy leżała na miękkim, białym dywanie obok dziecka bawiącego się jej szklaną kulą, w której kłębił się niebieski dym. Miał czarne włosy jak ona i równie czarne oczy co James. Był pulchniutki w tych miejscach, gdzie powinien być. Wprost idealne dziecko.
Baldwin przez większość czasu gapiła się ze swojego okna na skrzaty krzątające się w ogrodzie poniżej albo śledziła wzrokiem kuzyna Jamesa przechadzającego się terenami wokół zamku, na które miała doskonały widok. W takich chwilach szukała wymówki, żeby zaczepić wreszcie tego ponuraka, ale zwykle zostawała na swoim miejscu. Od czasu do czasu wołała do bezimiennego boga o jakieś towarzystwo, nawet głupawego przyjaciela Jamesa, Malcolma. Kogokolwiek.
Atmosfera w posiadłości była senna i melancholijna do dnia, w którym Rosalie Fiztpatrick zaczęła rodzić. Wtedy Nans miała wrażenie, że na nogi zostało postawione całe Kerry, a już na pewno sytuacja w TYM domu. Nadeszła chwila, którą Gryfonka starała się odwlec jak najdalej... ktoś musiał zająć się Juniorem. Pierwszy dzień był dziwny, a Nancy przez większość czasu przerażona, ale w końcu znalazła z chłopcem wspólny język. To znaczy.. nie mówił zbyt wiele, bo miał dopiero rok, a jego jedyna aktywność sprowadzała się do wydawania dziwnych dźwięków, raczkowania i wspinania się po nodze od stołu, ale mimo wszystko rozumieli się bez słów. Po kilku dniach doszło do tego, że dziewczyna stale nosiła go na rękach, nawet jak spał. Nosiła go rano, w południe i wieczorem, a czasami nawet po nocach kiedy nie mógł spać. Nosiła go tak długo, aż rozbolały ją ręce. Junior był sztandarowym przykładem dziecka, którego matka pozwalała sobie wchodzić na głowę.
- Jesteś taki fajniutki Jamesie Juniorze - mruknęła do niego pewnego razu kiedy leżała na miękkim, białym dywanie obok dziecka bawiącego się jej szklaną kulą, w której kłębił się niebieski dym. Miał czarne włosy jak ona i równie czarne oczy co James. Był pulchniutki w tych miejscach, gdzie powinien być. Wprost idealne dziecko.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Similar topics
» Komnata Chwały
» Komnata Grace
» Komnata Jeremiego i Margaret
» Tajemnicza komnata
» Komnata dla gości rodziny
» Komnata Grace
» Komnata Jeremiego i Margaret
» Tajemnicza komnata
» Komnata dla gości rodziny
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Irlandia :: Hrabstwo Kerry :: Zamek Scottów :: Część dla rodziny
Strona 1 z 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach