Cieplarnia I
+9
Mistrz Gry
Fèlix Lemaire
Wyatt Walker
Serena Valerious
Zoja Yordanova
Anthony Wilson
Malina Socha
Margaret Scott
Brennus Lancaster
13 posters
Strona 1 z 4
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Cieplarnia I
W cieplarni numer II odbywają się zajęcia z Zielarstwa dla klas IV-VII. Znajdują się tutaj odpowiednie rośliny potrzebne w toku nauczania klas późniejszych. Ogrzewana ze szklanymi ścianami. Cieplarnią zajmuje się nauczyciel zielarstwa.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Cieplarnia I
Stara Margaret powoli weszła do cieplarni rozglądając się po niej zmęczonym wzrokiem. Naprawdę nie wiedziała, co kiedyś komuś zrobiła, że teraz musi spędzać swój czas wolny nadzorując szlabany. Zupa była za słona, gacie źle zacerowane? Chciałaby wiedzieć dlaczego Jerry zwala na nią najgorszą robotę. Cóż, tu w Hogwarcie był jej pracodawcą, więc musiała się podporządkować. Zemści się w wakacje, w domu. Powoli podeszła do swojego biurka i zasiadła za nim poprawiając okulary na nosie. Z szuflady wyciągnęła kartkę pergaminu, na której miała zapisane kto, gdzie i kiedy. Zgodnie z jej zapisami dzisiaj miała się stawić dwójka uczniów. Malina Socha z Hufflepuffu i Anthony Wilson ze Slytherinu, oboje złapani na spożywaniu alkoholu. Oboje od cholery oderwani, ale cóż zrobisz. Pan każe sługa musi. Z tego co słyszała w pokoju nauczycielskim, to powinna się cieszyć, bo sprawców imprezy było więcej niż 5 sztuk, a resztę dostał chyba nauczyciel od Zaklęć. No i dobrze. On był młody, miał siłę i zdrowie do prowadzenia szlabanów. Ona już niekoniecznie. Z cichym westchnięciem sięgnęła głębiej do szuflady i wyciągnęła z niej swoją starą robótkę, do połowy zrobione skarpety. Nieśpiesznie zaczęła przekładać druty, by nie pomylić się w ściegu w międzyczasie oczekując rozrabiaków.
Margaret ScottNauczyciel: Zielarstwo - Urodziny : 01/05/1943
Wiek : 81
Skąd : Hrabstwo Kerry, Irlandia.
Krew : Czysta.
Re: Cieplarnia I
Gdy moja upośledzona sowa obudziła mnie z samego rana, waląc głową w szybę w pierwszym odruchu miałam ochotę pozbawić ją głowy. Zlitowałam się jednak nad tym nieskoordynowanym zwierzęciem. Urzędowa papeteria, na której został napisany list sprawiła, że zwątpiłam. Co prawda po ostatniej imprezie dostaliśmy jakiś szlaban, ale nie myślałam, że komuś będzie się chciało marnować na to czas. Zerknęłam na nadawcę.
Margaret Scott
I wszystko jasne. Pan każe, sługa musi.
Ugasiłam pragnienie kilkoma łykami niegazowanej wody, po czym zebrałam swoje manatki i poszłam się wykąpać. Po powrocie nasunęłam na siebie przetarte jeansy i jedyną czystą koszulkę (szary bezrękawnik), jaka jeszcze znajdowała się w moim kufrze.
Jako że w sumie byłam ciekawa co będę miała robić na tym szlabanie, postanowiłam się wybrać. I tak nie miałam nic lepszego do roboty. Od pięciu lat skutecznie migałam się od wszystkich kar, to ten raz mogłam pójść. Po drodze zahaczyłam jeszcze o składzik woźnego, z którego zwinęłam parę rękawic roboczych, a później pognałam już prosto do cieplarni.
- Fajne skarpety. Dla Pana Scotta? Nie wiem, czy mu się spodobają. - mruknęłam w ramach powitania, stając przed biurkiem i przyglądając się sędziwej nauczycielce.
Margaret Scott
I wszystko jasne. Pan każe, sługa musi.
Ugasiłam pragnienie kilkoma łykami niegazowanej wody, po czym zebrałam swoje manatki i poszłam się wykąpać. Po powrocie nasunęłam na siebie przetarte jeansy i jedyną czystą koszulkę (szary bezrękawnik), jaka jeszcze znajdowała się w moim kufrze.
Jako że w sumie byłam ciekawa co będę miała robić na tym szlabanie, postanowiłam się wybrać. I tak nie miałam nic lepszego do roboty. Od pięciu lat skutecznie migałam się od wszystkich kar, to ten raz mogłam pójść. Po drodze zahaczyłam jeszcze o składzik woźnego, z którego zwinęłam parę rękawic roboczych, a później pognałam już prosto do cieplarni.
- Fajne skarpety. Dla Pana Scotta? Nie wiem, czy mu się spodobają. - mruknęłam w ramach powitania, stając przed biurkiem i przyglądając się sędziwej nauczycielce.
Malina SochaKlasa VII - Urodziny : 05/02/1996
Wiek : 28
Skąd : Praga, Czechy
Krew : półkrwi
Re: Cieplarnia I
Kiedy dzisiaj rano dostał sowę z informacją o szlabanie, przeklinał na całe gardło kopiąc kufer. Nie był szczęśliwy, ale nie mógł sobie pozwolić na to by nie przyjść na kolejny szlaban. Więc po rozmowie z Sophie, wiedząc, że jest już kilka minut spóźniony, biegł w stronę cieplarni, nawet nie ubierając żadnej kurtki. Kiedy już był prawie na miejscu, przypomniał sobie o rękawicach, po które musiał się wrócić, klnąc w myślach wziął je od woźnego i spóźniony trafił na miejsce. Wszedł powoli do cieplarni i widząc, że i nauczycielka i osoba odrabiająca z nim szlaban, jest już na miejscu, wywrócił błagalnie oczami. Podszedł do nich z uśmiechem na ustach.
- Witam, drogie panie.- zaczął typowo w jego stylu i stanął patrząc to na jedną to na drugą, choć patrzenie na Malinę, sprawiało mu o wiele większą przyjemność.- To może udałoby się jednak posiedzieć przy interesującej rozmowie, przecież w sumie nic tak złego nie zrobiliśmy...- zaczął od typowego wymigiwania się od jakiejkolwiek kary.
- Witam, drogie panie.- zaczął typowo w jego stylu i stanął patrząc to na jedną to na drugą, choć patrzenie na Malinę, sprawiało mu o wiele większą przyjemność.- To może udałoby się jednak posiedzieć przy interesującej rozmowie, przecież w sumie nic tak złego nie zrobiliśmy...- zaczął od typowego wymigiwania się od jakiejkolwiek kary.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Cieplarnia I
Raz jedno oczko, raz drugie oczko. Pani Scott nigdzie się jak widać nie spieszyło i była skłonna czekać na tą dwójkę łobuzów. Spojrzała na zegarek, który miała na nadgarstku. Pięknie. Nie dość, że alkoholicy to jeszcze spóźnialscy. Najpierw przyszła dziewczyna, Malina, włosy kolor... brąz. Słysząc jej komentarz, Margaret uśmiechnęła się ciepło.
- W takim razie dam je Jamesowi. - odparła odkładając robótkę na biurko. Jakoś mało ją obchodziło czy ktoś się będzie z tych skarpet cieszyć czy nie, robiła to tylko po to, żeby czymś zająć ręce. Podniosła się i omiotła spojrzeniem swoje włości.
- Gdzie zgubiłaś pana Wilsona? - zapytała w pewnym momencie, kiedy drzwi od cieplarni otworzyły się po raz kolejny i stanął w nich rzeczony pan Wilson. We własnej osobie. Posłała mu ciepłe spojrzenie.
- O wilku mowa. Więc moi kochani. Macie rękawice? - widząc, że dwójka dzierży rękawice aż przyklasnęła z radości. Dobrze, dobrze, nie będą tracić jakże cennego czasu na szukanie niezniszczonej pary.
- Więc, panno Socho. Widzi panna te mandragory? To te z tymi dużymi liśćmi. Proszę je ładnie wyplewić. Jeśli z czystej złośliwości wyrwie pannienka jedną, to istnieje spora szansa, że wszyscy ogłuchniemy, więc proszę się nie spieszyć i patrzeć co panienka robi. U mnie liczy się jakość, a nie ilość. Jak nie ty, to ktoś inny to dookończy. - wskazała Malinie grządkę po jednej stronie biurka, która aż błagała o litość i wyplewienie.
- A pana, panie Wilson zapraszam tutaj. Najzwyklejsza w świecie sałata. Też do wyplewienia. Jak pan skończy, to proszę wziąć się za pomidory. - wskazała dłonią mu odpowiednią grządkę i podeszła do biurka.
- Godzina pracy, ale jak mój mąż będzie pytał, to siedzieliście tutaj cztery. Zrozumiano? - spojrzała na nich znad swoich okularów po czym wróciła do biurka i zajęła się swoją robótką co chwila spoglądając na uczniaków.
- W takim razie dam je Jamesowi. - odparła odkładając robótkę na biurko. Jakoś mało ją obchodziło czy ktoś się będzie z tych skarpet cieszyć czy nie, robiła to tylko po to, żeby czymś zająć ręce. Podniosła się i omiotła spojrzeniem swoje włości.
- Gdzie zgubiłaś pana Wilsona? - zapytała w pewnym momencie, kiedy drzwi od cieplarni otworzyły się po raz kolejny i stanął w nich rzeczony pan Wilson. We własnej osobie. Posłała mu ciepłe spojrzenie.
- O wilku mowa. Więc moi kochani. Macie rękawice? - widząc, że dwójka dzierży rękawice aż przyklasnęła z radości. Dobrze, dobrze, nie będą tracić jakże cennego czasu na szukanie niezniszczonej pary.
- Więc, panno Socho. Widzi panna te mandragory? To te z tymi dużymi liśćmi. Proszę je ładnie wyplewić. Jeśli z czystej złośliwości wyrwie pannienka jedną, to istnieje spora szansa, że wszyscy ogłuchniemy, więc proszę się nie spieszyć i patrzeć co panienka robi. U mnie liczy się jakość, a nie ilość. Jak nie ty, to ktoś inny to dookończy. - wskazała Malinie grządkę po jednej stronie biurka, która aż błagała o litość i wyplewienie.
- A pana, panie Wilson zapraszam tutaj. Najzwyklejsza w świecie sałata. Też do wyplewienia. Jak pan skończy, to proszę wziąć się za pomidory. - wskazała dłonią mu odpowiednią grządkę i podeszła do biurka.
- Godzina pracy, ale jak mój mąż będzie pytał, to siedzieliście tutaj cztery. Zrozumiano? - spojrzała na nich znad swoich okularów po czym wróciła do biurka i zajęła się swoją robótką co chwila spoglądając na uczniaków.
Margaret ScottNauczyciel: Zielarstwo - Urodziny : 01/05/1943
Wiek : 81
Skąd : Hrabstwo Kerry, Irlandia.
Krew : Czysta.
Re: Cieplarnia I
A co mnie to interesowało gdzie podziewał się brat Hanki? Wzruszyłam więc jedynie ramionami, a z opresji wybawił mnie sam Ślizgon, który raczył ruszyć tyłek do cieplarni.
- Ta. - odparłam, machając kobiecie przed oczyma parą starych rękawic. Na samą myśl, że mam wsunąć ręce do ich zagrzybiałego środka było mi niedobrze. Wywróciłam je na lewą stronę i zaczęłam zawzięcie trzepać o pobliski stolik, słuchając przy okazji tego, co wymyśliła nam na dzisiaj żona szanownego dyrektora. Szkoda, że sam się nie pofatygował.
Gdy usłyszałam moje zadanie przechyliłam głowę i spojrzałam spod byka na nauczycielkę z miną pt. Are you kidding me?
- Dlaczego on nie może przesadzać mandragor? - spytałam, unosząc jedną z brwi. Gdyby zamiast starszej kobitki siedział tu jakiś młody nauczyciel, pewnie wymyśliłabym coś, żeby wymigać się od roboty. A przecież nie zacznę się teraz przymilać do jakiejś siwej babci. Westchnęłam ciężko i wsparłam dłonie na biodrach, stając przed grządką.
Tylko żeby nie było robaków, żeby nie było robaków...
- Ta. - odparłam, machając kobiecie przed oczyma parą starych rękawic. Na samą myśl, że mam wsunąć ręce do ich zagrzybiałego środka było mi niedobrze. Wywróciłam je na lewą stronę i zaczęłam zawzięcie trzepać o pobliski stolik, słuchając przy okazji tego, co wymyśliła nam na dzisiaj żona szanownego dyrektora. Szkoda, że sam się nie pofatygował.
Gdy usłyszałam moje zadanie przechyliłam głowę i spojrzałam spod byka na nauczycielkę z miną pt. Are you kidding me?
- Dlaczego on nie może przesadzać mandragor? - spytałam, unosząc jedną z brwi. Gdyby zamiast starszej kobitki siedział tu jakiś młody nauczyciel, pewnie wymyśliłabym coś, żeby wymigać się od roboty. A przecież nie zacznę się teraz przymilać do jakiejś siwej babci. Westchnęłam ciężko i wsparłam dłonie na biodrach, stając przed grządką.
Tylko żeby nie było robaków, żeby nie było robaków...
Malina SochaKlasa VII - Urodziny : 05/02/1996
Wiek : 28
Skąd : Praga, Czechy
Krew : półkrwi
Re: Cieplarnia I
Widząc starszą kobietę, naprawdę wolałby siedzieć i pisać jakąś pracę. Ta fizyczna często mu się nudziła, biorąc tym bardziej pod uwagę, że nie był tu sam, a z Maliną. Tak samo jak i ona uniósł rękawice w odpowiedzi na pytanie starej psorki. Nachylił się jednak nad Maliną i szturchnął ją lekko w bok, kiedy tamta tłumaczyła co mają robić.
- Uważaj, jeśli je założył niebawem zgrzybieją Ci całe dłonie i odpadną. - zakpił, szepcząc jej cicho do ucha. Usłyszał jakie jest jego zadanie na dzisiaj i wymusił na swojej twarzy lekki uśmiech.
- Kobiety do garów i mandragor.- wymruczał pod nosem i ubrał niechętnie rękawice, podchodząc do tej nieszczęsnej sałaty, ale kiedy tylko Pani Profesor się odwróciła, Anthony rzucił jakimś chwastem z ziemią w stronę Maliny.
- Uważaj, jeśli je założył niebawem zgrzybieją Ci całe dłonie i odpadną. - zakpił, szepcząc jej cicho do ucha. Usłyszał jakie jest jego zadanie na dzisiaj i wymusił na swojej twarzy lekki uśmiech.
- Kobiety do garów i mandragor.- wymruczał pod nosem i ubrał niechętnie rękawice, podchodząc do tej nieszczęsnej sałaty, ale kiedy tylko Pani Profesor się odwróciła, Anthony rzucił jakimś chwastem z ziemią w stronę Maliny.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Cieplarnia I
Słysząc pojękiwania Puchonki westchnęła ze zmęczeniem. Miała jej już dość, tak samo jak miała już dość młodego Wilsona. Najchętniej posłałaby ich do piekła, a sama poszła sobie odmoczyć zmęczone stopy. Wiedziałaby jednak, jak potem Jeremy by jej smędził, że ma za dobre serce do tych pasożytów. Westchnęła ciężko.
- Bierz się w takim razie za pomidory. Mandragory zostawię komuś inteligentniejszemu, skoro się nie kwalifikujesz. - stwierdziła jednym machnięciem różdżki sprawiając, że jej rękawice oczyściły się z grzybów i innych syfów, tak, że wyglądały na zdatne do założenia. Kaszlnęła cicho po czym przestała już robić na drutach tylko obserwowała tą dwójkę. W tym momencie przypomniało jej się dlaczego zwykle uczniów katowała w pojedynkę.
- Grzecznie, albo wam przywiążę więzienne obciążniki do rąk i nóg. - ostrzegła kiwając palcem i sięgnęła po pióro stojące w kałamarzu na brzegu biurka. Skreśliła z listy nazwiska tych dwoje i zaznaczyła sobie krzyżykiem, że drugi raz na szlabanie u siebie nie chce widzieć. Nie dość, że im skróciła czas, to tym jeszcze mało. Daj palec to zeżrą całą rękę. Pasożyty jedne.
- Bierz się w takim razie za pomidory. Mandragory zostawię komuś inteligentniejszemu, skoro się nie kwalifikujesz. - stwierdziła jednym machnięciem różdżki sprawiając, że jej rękawice oczyściły się z grzybów i innych syfów, tak, że wyglądały na zdatne do założenia. Kaszlnęła cicho po czym przestała już robić na drutach tylko obserwowała tą dwójkę. W tym momencie przypomniało jej się dlaczego zwykle uczniów katowała w pojedynkę.
- Grzecznie, albo wam przywiążę więzienne obciążniki do rąk i nóg. - ostrzegła kiwając palcem i sięgnęła po pióro stojące w kałamarzu na brzegu biurka. Skreśliła z listy nazwiska tych dwoje i zaznaczyła sobie krzyżykiem, że drugi raz na szlabanie u siebie nie chce widzieć. Nie dość, że im skróciła czas, to tym jeszcze mało. Daj palec to zeżrą całą rękę. Pasożyty jedne.
Margaret ScottNauczyciel: Zielarstwo - Urodziny : 01/05/1943
Wiek : 81
Skąd : Hrabstwo Kerry, Irlandia.
Krew : Czysta.
Re: Cieplarnia I
- Szkoda, że Ty cały nie zgrzybiejesz i odpadniesz. - odburknęłam, łapiąc równowagę po tym, jak Ślizgon mnie szturchnął w bok. Wywróciłam oczami i ze zbolałą miną wpatrywałam się w grządki. Perspektywa wyrwania tej paskudnej mandragory była naprawdę kusząca, ale nie chciałam sama ogłuchnąć. Wsadziłam palec wskazujący do mokrej ziemi i już zamierzałam zacząć brać się za imitowanie roboty, gdy poczułam coś mokrego na szyi.
- Aaaaa! - pisnęłam i odskoczyłam, mierząc gówniarza zawistnym spojrzeniem. Jak Hanka wytrzymała z tym człowiekiem 16 lat i go nie zabiła to ja nie wiem.
- Dobra, przesadzę te mandragory.
Co jak co, ale nie można mi było zarzucić tego, że jestem głupia. Leniwa to na pewno, ale nie głupia. Gdy kobieta wspomniała coś o obciążnikach, westchnęłam ciężko i pokazałam palcem na Ślizgona.
- To jego wina.
Założyłam w końcu te oczyszczone rękawice i zaczęłam grzebać ostrożnie w ziemi, uważając by nie wyrwać żadnego krzaka.
- Aaaaa! - pisnęłam i odskoczyłam, mierząc gówniarza zawistnym spojrzeniem. Jak Hanka wytrzymała z tym człowiekiem 16 lat i go nie zabiła to ja nie wiem.
- Dobra, przesadzę te mandragory.
Co jak co, ale nie można mi było zarzucić tego, że jestem głupia. Leniwa to na pewno, ale nie głupia. Gdy kobieta wspomniała coś o obciążnikach, westchnęłam ciężko i pokazałam palcem na Ślizgona.
- To jego wina.
Założyłam w końcu te oczyszczone rękawice i zaczęłam grzebać ostrożnie w ziemi, uważając by nie wyrwać żadnego krzaka.
Malina SochaKlasa VII - Urodziny : 05/02/1996
Wiek : 28
Skąd : Praga, Czechy
Krew : półkrwi
Re: Cieplarnia I
Widząc jak Malina się piekli, kiedy ten zrobi jej cokolwiek postanowił to nieco wykorzystać. Przez dłuższą chwilę spokojnie wyrywał chwasty, zastanawiając się, czy nie da się przypadkiem uśpić tej starej krowy i uciec, jednak z Puchonką jako kompanką mogłoby być słabo.
Zauważając, że psorka siedzi nad jakimiś pergaminami, Anthony postanowił wykorzystać sytuację i podszedł po cichu do Maliny, złapał ją za rękę i pociągnął za półki z jakimiś innymi chwastami i oparł ją o jakiś filar.
- Chodź uciekniemy stąd.- mruknął jej cicho do ucha. Miał inne plany, niż po prostu uciec, ale teraz Socha nie musiała o tym wiedzieć. Lubił być buntownikiem, choć jak się zawsze później okazywało, to nie popłaca. Przylgnął do niej na chwilę swoim ciałem, po czym puścił, pochylając się i starał się stwarzać pozory, że tym razem plewi przy pomidorach. Doprawdy, jakby nie dało się zrobić tego magią.
Zauważając, że psorka siedzi nad jakimiś pergaminami, Anthony postanowił wykorzystać sytuację i podszedł po cichu do Maliny, złapał ją za rękę i pociągnął za półki z jakimiś innymi chwastami i oparł ją o jakiś filar.
- Chodź uciekniemy stąd.- mruknął jej cicho do ucha. Miał inne plany, niż po prostu uciec, ale teraz Socha nie musiała o tym wiedzieć. Lubił być buntownikiem, choć jak się zawsze później okazywało, to nie popłaca. Przylgnął do niej na chwilę swoim ciałem, po czym puścił, pochylając się i starał się stwarzać pozory, że tym razem plewi przy pomidorach. Doprawdy, jakby nie dało się zrobić tego magią.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Cieplarnia I
Nie zdążyłam powiedzieć nawet słowa, gdy poczułam szarpnięcie w okolicach nadgarstka i sprzed oczu zniknęły mi grządki, a pojawił się Ślizgon.
- Daj sobie na wstrzymanie, szczeniaku... - zaczęłam, ale zamilkłam, gdy usłyszałam co planuje. Zmrużyłam powieki, rozważając przez kilka sekund wszystkie za. Bo nie było przeciw. Chociaż... jak dyrektor się dowie, że uśpiliśmy mu żonę to długo nie ujrzymy świata zewnętrznego. Odepchnęłam Wilsona mimowolnie, gdy przygwoździł mnie do lodowatego filara. Co on sobie w ogóle wyobrażał?
- Dobra. Masz przy sobie różdżkę?
Rozejrzałam się wokół i dla stwarzania pozorów znów zaczęłam grzebać dłonią w ziemi. Na pewno nie zostanę tu nawet minuty dłużej...
- Daj sobie na wstrzymanie, szczeniaku... - zaczęłam, ale zamilkłam, gdy usłyszałam co planuje. Zmrużyłam powieki, rozważając przez kilka sekund wszystkie za. Bo nie było przeciw. Chociaż... jak dyrektor się dowie, że uśpiliśmy mu żonę to długo nie ujrzymy świata zewnętrznego. Odepchnęłam Wilsona mimowolnie, gdy przygwoździł mnie do lodowatego filara. Co on sobie w ogóle wyobrażał?
- Dobra. Masz przy sobie różdżkę?
Rozejrzałam się wokół i dla stwarzania pozorów znów zaczęłam grzebać dłonią w ziemi. Na pewno nie zostanę tu nawet minuty dłużej...
Malina SochaKlasa VII - Urodziny : 05/02/1996
Wiek : 28
Skąd : Praga, Czechy
Krew : półkrwi
Re: Cieplarnia I
Nie do końca rozumiał, czemu dziewczyna traktowała go jakby była od niego starsza z dziesięć lat, gdzie różnica między nimi to tylko rok. No ale postanawiał się nie wgłębiać w ten temat i zdecydowanie zająć się ucieczką.
Pochylił się i udając, że stara się uporać z jakimiś chwastami, odwracając w kierunku Maliny głowę.
- Szczeniaku? Znalazła się starsza baba...- mruknął cicho pod nosem, a po jej pytaniu pokiwał entuzjastycznie głową. - Bez niej się nie ruszam. - wymruczał zerkając mimowolnie na wypięte pośladki dziewczyny. Zdecydowanie buzowały w nim młodzieńcze hormony. - Usypiamy, czy jak gdyby nigdy nic idziemy po kombinerki?- starał się nie zwracać na jej kobiece walory uwagi, co jak na razie wychodziło mu całkiem nieźle.
Pochylił się i udając, że stara się uporać z jakimiś chwastami, odwracając w kierunku Maliny głowę.
- Szczeniaku? Znalazła się starsza baba...- mruknął cicho pod nosem, a po jej pytaniu pokiwał entuzjastycznie głową. - Bez niej się nie ruszam. - wymruczał zerkając mimowolnie na wypięte pośladki dziewczyny. Zdecydowanie buzowały w nim młodzieńcze hormony. - Usypiamy, czy jak gdyby nigdy nic idziemy po kombinerki?- starał się nie zwracać na jej kobiece walory uwagi, co jak na razie wychodziło mu całkiem nieźle.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Cieplarnia I
Gdy zauważyłam, że Wilson bezczelnie gapi się na mój tyłek, trzasnęłam go w głowę rękawicą ubrudzoną ziemią.
- Jak ją uśpimy to stary nam nogi z dupy powyrywa. W historyjkę z kombinerkami nie uwierzy. - przestąpiłam z nogi na nogę, kątem oka obserwując biurko, przy którym siedziała nauczycielka. Gdy tylko podniosła wzrok znad pergaminu, pieczołowicie zaczęłam grzebać w przepastnych donicach.
- Może po prostu stąd zwiejmy. Mam nadzieję, ze umiesz szybko biegać. Jest za stara, żeby nas dogonić. Nie mam innego pomysłu.
Westchnęłam ciężko i przyłożyłam palec wskazujący do twarzy w wyrazie zamyślenia.
- Jak ją uśpimy to stary nam nogi z dupy powyrywa. W historyjkę z kombinerkami nie uwierzy. - przestąpiłam z nogi na nogę, kątem oka obserwując biurko, przy którym siedziała nauczycielka. Gdy tylko podniosła wzrok znad pergaminu, pieczołowicie zaczęłam grzebać w przepastnych donicach.
- Może po prostu stąd zwiejmy. Mam nadzieję, ze umiesz szybko biegać. Jest za stara, żeby nas dogonić. Nie mam innego pomysłu.
Westchnęłam ciężko i przyłożyłam palec wskazujący do twarzy w wyrazie zamyślenia.
Malina SochaKlasa VII - Urodziny : 05/02/1996
Wiek : 28
Skąd : Praga, Czechy
Krew : półkrwi
Re: Cieplarnia I
- Zwariowałaś?! Trza było się nie wypinać.- wymruczał i pomasował tył głowy w który przed chwilą dostał bezczelnie rękawicą. Wyrwał pieczołowicie jeszcze kilka chwastów rzucając na kopkę innych roślin do wyrzucenia. Zastanowił się chwilę nad słowami Maliny i przytaknął.
- Mnie już by dawno wydalili z tej szkoły.- westchnął ciężko, jak gdyby nie była to wina jego, że cały czas ma za coś szlabany. Zerknął przez plecy na to co robi nauczycielka, a ta cały czas bazgrała coś w swoim zeszyciku. Anthony kiwnął głową i podniósł się powoli, złapał Puchonke za rękę i ile sił w nogach zaczął biec w stronę wyjścia, za którym już za chwilę byli, zostawiając za sobą niedokończony szlaban i na pewno nieco zdenerwowaną staruszkę.
- Mnie już by dawno wydalili z tej szkoły.- westchnął ciężko, jak gdyby nie była to wina jego, że cały czas ma za coś szlabany. Zerknął przez plecy na to co robi nauczycielka, a ta cały czas bazgrała coś w swoim zeszyciku. Anthony kiwnął głową i podniósł się powoli, złapał Puchonke za rękę i ile sił w nogach zaczął biec w stronę wyjścia, za którym już za chwilę byli, zostawiając za sobą niedokończony szlaban i na pewno nieco zdenerwowaną staruszkę.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Cieplarnia I
Margaret pracowała w tej szkole dłużej niż te dzieci żyły. O wiele dłużej. Słuch miała też całkiem niezły, bo lubiła sobie od czasu do czasu zaparzyć ziółka, żeby ten organ tak jak i wzrok nie wysiadły jej nazbyt szybko. W końcu musiała się męczyć tutaj... och, dopóki Jeremy żyje. Nie zostawiłaby męża na pożarcie tych młodocianych pasożytów. Wiedziała, że zwieją. I tu proszę państwa ładnie widać minusy wspólnych szlabanów. Czekała więc patrząc na swój zegarek kiedy jej zwieją, bo jasne, że chciała żeby zwiali. Nie myślał nikt chyba, że spędzi z nimi więcej swojego cennego czasu niż to konieczne. Zawsze jednak będzie szansa się usprawiedliwić. Kiedy w końcu młodzież poderwała się z miejsca, pani Scott uśmiechnęła się szeroko z radością i spojrzała na zegarek. Kwadrans. Prawdę mówiąc dawała im pięć minut. Cóż, niech mają. Podniosła się ociężale i zabrała ze sobą klucze od cieplarni pieczołowicie zamykając ją za sobą. Ach, młodość. I tak odejmie im punkty.
- Minus pięć dla Slytherinu za ucieczkę ze szlabanu i minus pięć dla Hufflepufu za ucieczkę ze szlabanu. - wymamrotała w drodze do zamku dotykając różdżką swojej nauczycielskiej odznaki.
- Minus pięć dla Slytherinu za ucieczkę ze szlabanu i minus pięć dla Hufflepufu za ucieczkę ze szlabanu. - wymamrotała w drodze do zamku dotykając różdżką swojej nauczycielskiej odznaki.
Margaret ScottNauczyciel: Zielarstwo - Urodziny : 01/05/1943
Wiek : 81
Skąd : Hrabstwo Kerry, Irlandia.
Krew : Czysta.
Re: Cieplarnia I
Strapiona szlabanem Gryfonka szła błoniami, po raz pierwszy w życiu, powłóczając nogami. W drodze do cieplarni nie wiedziała czego się spodziewać. Jeżeli profesor Scott zaleci jej sadzenie jakiś roślinek to nie będzie tak źle. Lubiła Zielarstwo i chyba już każdy w szkole o tym wiedział, po tym jak wygrała w zeszłym roku konkurs na największą mandragorę. Mogła trafić gorzej, mogła trafić do Griffithsa i udawać, że umie rzucać zaklęcia. Nie umiała. Zdecydowanie wolała pielić grządki.
Weszła do przeogromnych rozmiarów szklarni, o wyznaczonej godzinie. Chyba sama miała odbywać dzisiejszy szlaban. Yordanova była ubrana w długie ogrodniczki, trampki po przejściach i koszulkę polo w kolorowe paski. Włosy związała w dwa, długie warkocze, żeby jej nie przeszkadzały w pracy. Jedną z kieszeni spodni wypychały jej gumowe rękawiczki ogrodowe, a w drugiej kieszeni miała mały notes i różdżkę. Tak uzbrojona Zoja, przeszła pierwsze ścieżki cieplarni, żeby dostać się do nauczycielki.
- Dzień dobry. - przywitała się z nieśmiałym uśmiechem. Nie mogła brać tego spotkania za dodatkową lekcję Zielarstwa, była tu w ramach kary... A mimo wszystko cieszyła się, bo w planie na dzisiaj nie miała swojego ulubionego przedmiotu.
Weszła do przeogromnych rozmiarów szklarni, o wyznaczonej godzinie. Chyba sama miała odbywać dzisiejszy szlaban. Yordanova była ubrana w długie ogrodniczki, trampki po przejściach i koszulkę polo w kolorowe paski. Włosy związała w dwa, długie warkocze, żeby jej nie przeszkadzały w pracy. Jedną z kieszeni spodni wypychały jej gumowe rękawiczki ogrodowe, a w drugiej kieszeni miała mały notes i różdżkę. Tak uzbrojona Zoja, przeszła pierwsze ścieżki cieplarni, żeby dostać się do nauczycielki.
- Dzień dobry. - przywitała się z nieśmiałym uśmiechem. Nie mogła brać tego spotkania za dodatkową lekcję Zielarstwa, była tu w ramach kary... A mimo wszystko cieszyła się, bo w planie na dzisiaj nie miała swojego ulubionego przedmiotu.
Re: Cieplarnia I
Szlaban numer dwa miał być o wiele przyjemniejszy niż poprzedni, albowiem tym razem jej kochanymi grządkami miała się zająć panna Yordanova, jedna z lepszych uczennic Margatet. Godzina która planowała z nią spędzić zapowiadała się spokojnie. Profesor Scott przybyła do cieplarni przed czasem i zajęła swoje stałe miejsce za biurkiem wyciągając z szuflady niedokończoną robótkę na drutach. Kiedy Gryfonka pojawiła się w środku pani Scott przywitała ją szerokim uśmiechem.
- Witaj Zojko. Zajmij się mandragorami, kochanieńka. Chyba nie muszę Ci tłumaczyć jak to się robi. - wskazała jej zachwaszczoną grządkę dłonią i wróciła do swoich niedokończonych skarpet.
- Mam nadzieję moja droga, że na tej imprezie zjawiłaś się przypadkiem... Jesteś za mądra, żeby topić swoje szare komórki w alkoholu. - powiedziała widząc jak dziewczyna bierze się do roboty. Nie była na nią zła, w końcu sama też kiedyś była młoda...
- Witaj Zojko. Zajmij się mandragorami, kochanieńka. Chyba nie muszę Ci tłumaczyć jak to się robi. - wskazała jej zachwaszczoną grządkę dłonią i wróciła do swoich niedokończonych skarpet.
- Mam nadzieję moja droga, że na tej imprezie zjawiłaś się przypadkiem... Jesteś za mądra, żeby topić swoje szare komórki w alkoholu. - powiedziała widząc jak dziewczyna bierze się do roboty. Nie była na nią zła, w końcu sama też kiedyś była młoda...
Margaret ScottNauczyciel: Zielarstwo - Urodziny : 01/05/1943
Wiek : 81
Skąd : Hrabstwo Kerry, Irlandia.
Krew : Czysta.
Re: Cieplarnia I
// przepraszam, ale byłam dzisiaj niedostępna trochę. Dlatego pozwolę sobie przyspieszyć szlaban, skoro na jutro jest inna osoba.
- Okey, nie ma problemu. - powiedziała, po wysłuchaniu swojego zadania. W takim razie nie czekało jej nic trudnego, ani nieprzyjemnego. Pielenie chwastów to zajęcie na cały dzień, ale mogłoby być gorzej. Szczególnie, że ton pani profesor ją lekko uspokoił. Nie była nieprzyjemna, czy cięta na nią za ten wybryk. To dobrze, naprawdę nie chciała zniszczyć sobie opinii przez tą głupią zabawę, na której tak naprawdę się nie bawiła.
Możnaby powiedzieć, że zakasała rękawy, ale ich nie miała... Po prostu przygotowała się do pracy paroma przeciągnięciami i wzięła się do działania. Najpierw poszła do gablotki po łopatkę, grabki i inne potrzebne jej narzędzia. Ziemię i nawóz miała już przygotowane przy grządce, którą miała się zająć.
Uklękła na kolanach, żeby zacząć rozgrzebywać ziemię, na której rosły chwasty. Właściwie to była bardzo nieprofesjonalna nazwa... Bo kto niby dał prawo komuś nazywać jedną roślinę chwastem, a drugą piękną? Kto kiedykolwiek dał człowiekowi prawo, żeby to rozdzielać? Pielić? Ucinać gałęzie drzew, bo nierówno rosły? W takich momentach odzywał się w niej ochroniarz przyrody, ale wpływy społeczeństwa działy swoje i musiała iść za standardami, które jakiś pomniejszy człowieczek sobie wydumał.
- Nie topię. - odpowiedziała sprawnie, kątem oka zerkając na panią Scott. - Właściwie to nie przepadam za alkoholem. Ale wie Pani jak to jest, kiedy większość znajomych idzie na zabawę... Nie chciałam być wytykana potem palcami, bo nie miałam dobrej przykrywki by nie iść. A potem po prostu nie byłam na tyle sprawna, żeby zmyć się stamtąd przed przyjściem Pani męża. - tak. Zojce trzeba było przyznać jedną rzecz. Naprawdę w obliczu każdego była rozbrajająco szczera. Uważała, że tak najlepiej się rozmawia z ludźmi i rozwiązuje problemy. Niektórych to zaskakiwało i denerwowało, ale Yordanówna nie robiła sobie z tego problemu. Lepiej jej się żyło rozmawiając tak otwarcie, kiedy już w ogóle rozmawiała. Tak, bo to aspołeczne stworzenie mimo wszystko było.
Skończyła swoją pracę znacznie przed czasem, ponieważ jej grządka lśniła i była idealnie nawieziona już około godziny piętnastej. Chyba miała więcej nie robić, żeby do końca tygodnia inni uczniowie mieli co robić, ale wolała się dopytać.
- To już wszystko, Pani Profesor? - spytała, prostując się nareszcie. Wytarła przedramieniem czoło, które lekko się spociło przez ciężką pracę, jaką tutaj włożyła. Zdjęła brudne rękawice i odłożyła je na swoje miejsce, czyli do kieszeni ogrodniczek. Swoją drogą też były nieźle umorusane ziemią.
- Okey, nie ma problemu. - powiedziała, po wysłuchaniu swojego zadania. W takim razie nie czekało jej nic trudnego, ani nieprzyjemnego. Pielenie chwastów to zajęcie na cały dzień, ale mogłoby być gorzej. Szczególnie, że ton pani profesor ją lekko uspokoił. Nie była nieprzyjemna, czy cięta na nią za ten wybryk. To dobrze, naprawdę nie chciała zniszczyć sobie opinii przez tą głupią zabawę, na której tak naprawdę się nie bawiła.
Możnaby powiedzieć, że zakasała rękawy, ale ich nie miała... Po prostu przygotowała się do pracy paroma przeciągnięciami i wzięła się do działania. Najpierw poszła do gablotki po łopatkę, grabki i inne potrzebne jej narzędzia. Ziemię i nawóz miała już przygotowane przy grządce, którą miała się zająć.
Uklękła na kolanach, żeby zacząć rozgrzebywać ziemię, na której rosły chwasty. Właściwie to była bardzo nieprofesjonalna nazwa... Bo kto niby dał prawo komuś nazywać jedną roślinę chwastem, a drugą piękną? Kto kiedykolwiek dał człowiekowi prawo, żeby to rozdzielać? Pielić? Ucinać gałęzie drzew, bo nierówno rosły? W takich momentach odzywał się w niej ochroniarz przyrody, ale wpływy społeczeństwa działy swoje i musiała iść za standardami, które jakiś pomniejszy człowieczek sobie wydumał.
- Nie topię. - odpowiedziała sprawnie, kątem oka zerkając na panią Scott. - Właściwie to nie przepadam za alkoholem. Ale wie Pani jak to jest, kiedy większość znajomych idzie na zabawę... Nie chciałam być wytykana potem palcami, bo nie miałam dobrej przykrywki by nie iść. A potem po prostu nie byłam na tyle sprawna, żeby zmyć się stamtąd przed przyjściem Pani męża. - tak. Zojce trzeba było przyznać jedną rzecz. Naprawdę w obliczu każdego była rozbrajająco szczera. Uważała, że tak najlepiej się rozmawia z ludźmi i rozwiązuje problemy. Niektórych to zaskakiwało i denerwowało, ale Yordanówna nie robiła sobie z tego problemu. Lepiej jej się żyło rozmawiając tak otwarcie, kiedy już w ogóle rozmawiała. Tak, bo to aspołeczne stworzenie mimo wszystko było.
Skończyła swoją pracę znacznie przed czasem, ponieważ jej grządka lśniła i była idealnie nawieziona już około godziny piętnastej. Chyba miała więcej nie robić, żeby do końca tygodnia inni uczniowie mieli co robić, ale wolała się dopytać.
- To już wszystko, Pani Profesor? - spytała, prostując się nareszcie. Wytarła przedramieniem czoło, które lekko się spociło przez ciężką pracę, jaką tutaj włożyła. Zdjęła brudne rękawice i odłożyła je na swoje miejsce, czyli do kieszeni ogrodniczek. Swoją drogą też były nieźle umorusane ziemią.
Re: Cieplarnia I
Margaret nawet nie musiała spoglądać w kierunku dziewczęcia, żeby wiedzieć, że ta właściwie wykonuje swoją robotę. Była zdolna, pracowita. W zasadzie w tym przypadku miała sporo szczęścia, że znalazła się u niej na sprawdzianie. W końcu ktoś wypielił te grządki. Bo jedni jak nie uciekali, to siedzieli godzinę zegarową z dłońmi w ziemi udając skupienie, a jak nie robili żadnej z tych rzeczy to wyrywali wszystko razem z roślinami, przez co pani Scott musiała ich szybko wyganiać ze swojego królestwa i zakreślać w swoim notesie ich nazwiska, coby drugi raz nie znaleźli się choćby nawet przypadkiem u niej na odrabianiu kary. Słysząc odpowiedź dziewczyny uśmiechnęła się do niej ciepło. W końcu jakieś mądre i szczere stworzenie. No i w dodatku pracowite, bo praca szła jej sprawnie i należycie.
- Ogólnie mówiąc miałaś pecha, za to mnie się poszczęściło. W końcu ktoś należycie zajął się tą grządką. Przyjdź na następne zajęcia to dostaniesz za nią parę punktów, bo jak Ci je teraz dam, to Jeremy będzie krzyczał, że praca szlabanowa nie może być nagradzana. - obiecała puszczając oczko Gryfonce. Słysząc jej pytanie pokiwała potakująco głową.
- Tak, tak. Dziękuję Ci, kochanieńka. A teraz wracaj do zamku. I jak spotkasz niejakiego Wyatta Walkera to przypomnij mu, że ma jutro się u mnie stawić! - rzuciła jeszcze za dziewczyną, po czym sprzątnęła wszystkie przedmioty znajdujące się na biurku do szuflady. Wstała, przeciągnęła się nieco po czym podeszła do grządki. Idealnie zrobiona praca. Idealnie. Cmoknęła z zadowoleniem i ruszyła powoli w stronę zamku, zamykając wcześniej cieplarnię. Gdyby to je wnuczek miał do tego taki dryg... ale nie. On wolał być zwyczajnym darmozjadem.
//zapomniałam, że odpisałaś, wybacz moja droga (:
- Ogólnie mówiąc miałaś pecha, za to mnie się poszczęściło. W końcu ktoś należycie zajął się tą grządką. Przyjdź na następne zajęcia to dostaniesz za nią parę punktów, bo jak Ci je teraz dam, to Jeremy będzie krzyczał, że praca szlabanowa nie może być nagradzana. - obiecała puszczając oczko Gryfonce. Słysząc jej pytanie pokiwała potakująco głową.
- Tak, tak. Dziękuję Ci, kochanieńka. A teraz wracaj do zamku. I jak spotkasz niejakiego Wyatta Walkera to przypomnij mu, że ma jutro się u mnie stawić! - rzuciła jeszcze za dziewczyną, po czym sprzątnęła wszystkie przedmioty znajdujące się na biurku do szuflady. Wstała, przeciągnęła się nieco po czym podeszła do grządki. Idealnie zrobiona praca. Idealnie. Cmoknęła z zadowoleniem i ruszyła powoli w stronę zamku, zamykając wcześniej cieplarnię. Gdyby to je wnuczek miał do tego taki dryg... ale nie. On wolał być zwyczajnym darmozjadem.
//zapomniałam, że odpisałaś, wybacz moja droga (:
Margaret ScottNauczyciel: Zielarstwo - Urodziny : 01/05/1943
Wiek : 81
Skąd : Hrabstwo Kerry, Irlandia.
Krew : Czysta.
Re: Cieplarnia I
Serena ubrała swoje najgorsze z możliwych spodni, odrobinę przedartych gdzieniegdzie bowiem i jej czasem zdarzało się upaść albo zadrzeć materiał o coś ostrego. Nie podobała jej się perspektywa szlabanu i robót społecznych, od tego byli ludzie więc niby czemu ona miała się w tym babrać. Na myśl jej przyszło co robi pani profesor, skoro grządki są tak zasyfione chwastami? No ale nie w jej interesie było się nad tym zastanawiać. Trochę była też zła na Dymitra, że wyszedł bez słowa z krukonicą, a jej nawet nie zawołał, wtedy uniknęła by tego szlabanu.
Jednakże czasu nie cofniemy, także teraz stała przed cieplarnią numer jeden czekając na panią profesor, która wysłała do niej sowę o dacie i przybliżonej godzinie szlabanu.
Jednakże czasu nie cofniemy, także teraz stała przed cieplarnią numer jeden czekając na panią profesor, która wysłała do niej sowę o dacie i przybliżonej godzinie szlabanu.
Serena ValeriousStudentka: Aurorstwo - Skąd : Francja
Krew : Czysta
Re: Cieplarnia I
Stara Margaret pojawiła się przy wejściu do cieplarni zaraz za panną Sexton, którą zmierzyła ciętym wzrokiem od stóp do głów, a raczej głowy. Wyciągnęła z kieszeni swojej nauczycielskiej szaty klucze do cieplarni i otworzyła je w międzyczasie mówiąc:
- Serena Sexton ze Slytherinu, jak mniemam. - i posyłając dziewczęciu dość ciepły uśmiech, po czym pchnęła dość energicznie drzwi cieplarni i machnęła dłonią w zapraszającym geście. Kiedy dziewczę znalazło się w środku kobieta powoli ruszyła za nią chowając klucze do kieszeni. Zatrzymała się w końcu przy grządce z sałatą i wskazała ją dłonią dziewczynie.
- Mam nadzieję, że potrafisz odróżnić sałatę od zwykłego chwasta. Miłej pracy. - posłała jej ciepły uśmiech, a sama nieśpiesznym krokiem podeszła do biurka i za nim zasiadła wyciągając z biurka swoją niedokończoną skarpetkę, którą dzierga co każdy szlaban. Dzisiaj może w końcu ją skończy. Uśmiechnęła się do siebie. Miała dzisiaj dość dobry nastrój. W końcu były jej urodziny. Siedemdziesiąte, bo siedemdziesiąte, ale urodziny od zawsze lubiła mieć. Poprawiało jej to nastrój i utwierdzało w przekonaniu, że jeszcze żyje. Wszakże trupy urodzin nie miały, prawda?
- Serena Sexton ze Slytherinu, jak mniemam. - i posyłając dziewczęciu dość ciepły uśmiech, po czym pchnęła dość energicznie drzwi cieplarni i machnęła dłonią w zapraszającym geście. Kiedy dziewczę znalazło się w środku kobieta powoli ruszyła za nią chowając klucze do kieszeni. Zatrzymała się w końcu przy grządce z sałatą i wskazała ją dłonią dziewczynie.
- Mam nadzieję, że potrafisz odróżnić sałatę od zwykłego chwasta. Miłej pracy. - posłała jej ciepły uśmiech, a sama nieśpiesznym krokiem podeszła do biurka i za nim zasiadła wyciągając z biurka swoją niedokończoną skarpetkę, którą dzierga co każdy szlaban. Dzisiaj może w końcu ją skończy. Uśmiechnęła się do siebie. Miała dzisiaj dość dobry nastrój. W końcu były jej urodziny. Siedemdziesiąte, bo siedemdziesiąte, ale urodziny od zawsze lubiła mieć. Poprawiało jej to nastrój i utwierdzało w przekonaniu, że jeszcze żyje. Wszakże trupy urodzin nie miały, prawda?
Margaret ScottNauczyciel: Zielarstwo - Urodziny : 01/05/1943
Wiek : 81
Skąd : Hrabstwo Kerry, Irlandia.
Krew : Czysta.
Re: Cieplarnia I
-Tak, nie pomyliła się pani profesor. Serena Sexton- powiedziała i to wcale nie uszczypliwym tonem. Tak się składa, że starała się jak tylko mogła by szanować swoich wykładowców, tyle że jakoś nie szanowała kodeksów szkolnych i praw obowiązujących uczniów tej placówki.
Weszła do środka do cieplarni, tak jak jej kazała pani profesor.
-Czy potrafię odróżnić sałatę od chwasta? Chyba tak, chociaż zazwyczaj nie interesuję się zieleniną- powiedziała bardzo pewnym siebie tonem, ale mówiła też zgodnie z prawdą.
-To jest sałata a to chwast, który się tu wkradł niepostrzeżenie przyduszając naszą zieloną sałatę, mam rację?- zapytała mając nadzieję, że dobrze odróżniła owe zielska. Bo dla niej i jedno i drugie było zielskiem. Tyle, że jedno było jadalne, drugie zaś niekoniecznie, chyba że dla zwierząt.
Zabrała się do roboty. Im prędzej skończy tym szybciej opuści to duszne miejsce. Kątem oka dostrzegła, że pani profesor dzierga skarpetkę.
-Ciepłe skarpetki na zimę? Ładny kolor- powiedziała tylko krótko, po czym znowu wróciła do wyrywania chwastów. Było to nudne i żmudne.
Weszła do środka do cieplarni, tak jak jej kazała pani profesor.
-Czy potrafię odróżnić sałatę od chwasta? Chyba tak, chociaż zazwyczaj nie interesuję się zieleniną- powiedziała bardzo pewnym siebie tonem, ale mówiła też zgodnie z prawdą.
-To jest sałata a to chwast, który się tu wkradł niepostrzeżenie przyduszając naszą zieloną sałatę, mam rację?- zapytała mając nadzieję, że dobrze odróżniła owe zielska. Bo dla niej i jedno i drugie było zielskiem. Tyle, że jedno było jadalne, drugie zaś niekoniecznie, chyba że dla zwierząt.
Zabrała się do roboty. Im prędzej skończy tym szybciej opuści to duszne miejsce. Kątem oka dostrzegła, że pani profesor dzierga skarpetkę.
-Ciepłe skarpetki na zimę? Ładny kolor- powiedziała tylko krótko, po czym znowu wróciła do wyrywania chwastów. Było to nudne i żmudne.
Serena ValeriousStudentka: Aurorstwo - Skąd : Francja
Krew : Czysta
Re: Cieplarnia I
Słysząc grzeczne pytanie dziewczęcia pokiwała potakująco głową. Zapowiada się kolejny miły szlaban, gdzie uczeń wykona swoją robotę bez zbędnego marudzenia czy ucieczki. To dobrze. Dzięki uprzejmości panna Sexton skracała swój czas w cieplarni. Margaret nie lubiła nikogo katować robotą dłużej niż było to konieczne. Komentarz dziewczęcia sprawił, że starsza pani uśmiechnęła się ciepło. Wełna w kolorze błękitnym miała rzeczywiście swój urok.
- Dziękuję, moja droga. - powiedziała uprzejmym tonem i już nawet nie patrzyła co robi dziewczyna całkowicie oddając się swojej robótce. Liczyła na to, że jej kochane roślinki przetrwają to plewienie. Gdyby nie jej siedemdziesięcioletni, już, kręgosłup najpewniej sama zrobiłaby to co koniecznie nie wyręczając się niewinnymi dziećmi. No, może nie do końca niewinnymi, wszakże Jerry złapał ich z alkoholem w łapach i dziobach. Nie była to jednak jakaś wielka zbrodnia. Wielką zbrodnią byłoby morderstwo, a nie zwykłe popijanie po kątach.
- Wystarczy, że dokładnie skończysz sałatę i jesteś wolna. - ach, ten ton ułaskawiającego. W takich chwilach czuła się niczym Cezar w swoim koloseum. Sałatek były dokładnie dwie grządki, ale były to grządki długie. Pocieszającym jednak było to, że Wilson doszedł do mniej więcej 1/3 jednej z grządek. Jeśli dziewczę narzuci sobie tempo pracy powinna skończyć w przeciągu godziny.
- Dziękuję, moja droga. - powiedziała uprzejmym tonem i już nawet nie patrzyła co robi dziewczyna całkowicie oddając się swojej robótce. Liczyła na to, że jej kochane roślinki przetrwają to plewienie. Gdyby nie jej siedemdziesięcioletni, już, kręgosłup najpewniej sama zrobiłaby to co koniecznie nie wyręczając się niewinnymi dziećmi. No, może nie do końca niewinnymi, wszakże Jerry złapał ich z alkoholem w łapach i dziobach. Nie była to jednak jakaś wielka zbrodnia. Wielką zbrodnią byłoby morderstwo, a nie zwykłe popijanie po kątach.
- Wystarczy, że dokładnie skończysz sałatę i jesteś wolna. - ach, ten ton ułaskawiającego. W takich chwilach czuła się niczym Cezar w swoim koloseum. Sałatek były dokładnie dwie grządki, ale były to grządki długie. Pocieszającym jednak było to, że Wilson doszedł do mniej więcej 1/3 jednej z grządek. Jeśli dziewczę narzuci sobie tempo pracy powinna skończyć w przeciągu godziny.
Margaret ScottNauczyciel: Zielarstwo - Urodziny : 01/05/1943
Wiek : 81
Skąd : Hrabstwo Kerry, Irlandia.
Krew : Czysta.
Re: Cieplarnia I
Serena uśmiechnęła się tylko, chociaż w głębi duszy myślała tylko o jednym. By się stąd urwać i z własnej woli tutaj nie wracać. Zabawa z zielskiem to nie była zdecydowanie jej działka. Ona wolała coś bardziej praktycznego, chociażby transmutację. Tak, to dopiero było coś pożytecznego, a nie zabawa w ogrodnika.
Zwiększyła obroty co by szybciej skończyć to i zniknąć stąd byle daleko. Szło jej dosyć dobrze.
Mimo swego charakteru i zachowania wobec innych i wszystkiego co ją otaczało chciała skończyć to szybko i dobrze i mieć spokój aniżeli spieprzyć robotę i wracać tutaj ponownie.
Robiła ładnie pełną godzinkę obydwie długie rządki, od czasu do czasu wycierając rękawem pot z czoła i odgarniając włosy, których O ZGROZO zapomniała- na jej nieszczęście- związać.
Nie odzywała się przez co skupiała się tylko na pracy.
-Pani profesor? Może pani podejść- krzyknęła do profesorki z odległego końca drugiej grządki by ta przyszła.
-Chyba zadowalający efekt- powiedziała, gdy tylko ta podeszła, uśmiechając się lekko.
Zwiększyła obroty co by szybciej skończyć to i zniknąć stąd byle daleko. Szło jej dosyć dobrze.
Mimo swego charakteru i zachowania wobec innych i wszystkiego co ją otaczało chciała skończyć to szybko i dobrze i mieć spokój aniżeli spieprzyć robotę i wracać tutaj ponownie.
Robiła ładnie pełną godzinkę obydwie długie rządki, od czasu do czasu wycierając rękawem pot z czoła i odgarniając włosy, których O ZGROZO zapomniała- na jej nieszczęście- związać.
Nie odzywała się przez co skupiała się tylko na pracy.
-Pani profesor? Może pani podejść- krzyknęła do profesorki z odległego końca drugiej grządki by ta przyszła.
-Chyba zadowalający efekt- powiedziała, gdy tylko ta podeszła, uśmiechając się lekko.
Serena ValeriousStudentka: Aurorstwo - Skąd : Francja
Krew : Czysta
Re: Cieplarnia I
Oczko za oczkiem, w skupieniu, pani Scott zbliżała się do zakończenia swojej błękitnej skarpetki, którą prędzej spruje niż da Jamesowi czy Jeremiemu. Znistusy jedne. Będzie w nich spała, o. Może w końcu będzie jej się lepiej spało. Uśmiechając się pod nosem powoli zbliżała się do końca, kiedy krzyk dziewczęcia wyrwał ją z rytmu. No i na cholerę się drze? Przecież Margaret mimo swojego wieku miała zadowalający słuch. Od razu schowała robótkę do szuflady po czym powoli się podniosła i podreptała w kierunku Sereny Sexton. Rzuciła okiem na jej robotę. Najwidoczniej dziewczę się spisało.
- Zaiste, zadowalający. - pokiwała z uznaniem głową i uśmiechnęła się ciepło do Ślizgonki.
- Możesz już iść. Nie daj się złapać następnym razem. - rzuciła jeszcze za dziewczyną po czym zacmokała z radością. Spojrzała na nieoplewione pomidory. Wszakże pan Walker nie odbył jeszcze swojego szlabanu. Może po jego wizycie cała cieplarnia będzie prezentować się nienagannie? Miała taką nadzieję. Powoli podreptała w kierunku wyjścia, nie omieszkając zamknąć za sobą drzwi na klucz, po czym równie nieśpiesznym krokiem skierowała się w stronę zamczyska.
- Zaiste, zadowalający. - pokiwała z uznaniem głową i uśmiechnęła się ciepło do Ślizgonki.
- Możesz już iść. Nie daj się złapać następnym razem. - rzuciła jeszcze za dziewczyną po czym zacmokała z radością. Spojrzała na nieoplewione pomidory. Wszakże pan Walker nie odbył jeszcze swojego szlabanu. Może po jego wizycie cała cieplarnia będzie prezentować się nienagannie? Miała taką nadzieję. Powoli podreptała w kierunku wyjścia, nie omieszkając zamknąć za sobą drzwi na klucz, po czym równie nieśpiesznym krokiem skierowała się w stronę zamczyska.
Margaret ScottNauczyciel: Zielarstwo - Urodziny : 01/05/1943
Wiek : 81
Skąd : Hrabstwo Kerry, Irlandia.
Krew : Czysta.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Strona 1 z 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach