Cieplarnia II

Niewiarygodne, że kończysz dzisiaj 70 lat! Dla mnie dalej trzymasz się niczym gorąca 20stka! Nie mogę wpaść osobiście ponieważ, siedzę nosem w książkach. Jutro mam ważny egzamin z Astronomii, a sama wiesz jak bardzo jej nie cierpię! Wpadnę jutro z balonami!
Na razie chciałabym Ci życzyć cierpliwości do dziadka Scott'a i hogwardzkich pasożytów ( jak masz w zwyczaju ich nazywać), a także wygrania tego konkursu na najlepszą robótkę ręczną! Wiesz, że twoje skarpetki są moim faworytem!

Starsza pani jak zwykle nieśpiesznym krokiem znalazła się przed drzwiami jednego ze swoich królestw. Otworzyła je wielkim, mosiężnym kluczem i podreptała na swoje stałe miejsce, czyli oczywiście w stronę biurka. Ubrana była w swoją nauczycielską szatę, a włosy miała tradycyjnie już upięte w ciasny kok. Okulary na nosie też miała i podręcznik do zielarstwa też, choć wzięła go jedynie na wypadek gdyby któryś z uczniów zapomniał swojego. Usiadła, wyciągnęła kartkę z pergaminem na której zamierzała zapisać ewentualne punkty ujemne, czy swoje własne uwagi odnośnie zachowania swoich podopiecznych i zaczęła czekać na tą bandę darmozjadów z którymi miała dzisiaj współpracować.

Hannah stawiała się na lekcjach zwykle przed czasem. O ile uczniowie między zajęciami zajmowali się wszystkim, to ona starała w czasie lekcji nie zajmować się niczym innym. A już zwłaszcza kiedy rozchodziło się o lekcje Zielarstwa z opiekunką jej domu.
Pchnęła szklane drzwi Cieplarni numer jeden i tak jak podejrzewała, zjawiła się jako pierwsza. W gąszczu roślin dostrzegła profesorkę, przed którą dygnęła lekko, jak na młodą damę przystało.
- Dzień dobry, profesor Scott - rzuciła na powitanie, zajmując miejsce przy stanowisku najbliżej stanowiska nauczycielki. Sięgnęła do torby, z której wyjęła rękawice ze smoczej skóry oraz gogle, których używali do osłaniania oczu podczas zajęć praktycznych.
- Jak zdrowie, pani Scott? W krzyżu już nie strzyka? - Zagaiła, korzystając z okazji, że były jeszcze same w cieplarni.

- Move your body like a hairy troll learning to rock and roll. Spin around like a crazy 'elf dancing by himself and then boogie down like a unicorn. - Panienka Fitzpatrick w rozśpiewanym nastroju przemierzała jeden ze szkolnych dziedzińców, kierując swoje kroki w stronę szkolnych cieplarni. Uwielbiała zajęcia z zielarstwa i fakt, że prowadziła je przyszywana babcia panienki nie był głównym powodem zamiłowania do roślin. Nie, nie. Jako niepoprawna miłośniczka Eliksirów, musiała znać wszystkie właściwości sadzonek, a także mieć pojęcie o ich zastosowaniu w sztuce uzdrowicielskiej. Rudowłose stworzenie bardzo poważnie myślało o swojej przyszłości. Odkąd postawiła pierwsze kroki w zamku, wiedziała, że musi zostać pracownikiem w szpitalu Świętego Munga.
- Dzień dobry, profesor Scott. - zagaiła wesoło, obdarowując nauczycielkę szerokim uśmiechem. W towarzystwie innych uczniów, Sophie zawsze zwracała się do babuni bardzo oficjalnie. Obie nie chciały przecież niepotrzebnych plotek. Rozglądając się uważnie po pomieszczeniu, dziewczę dostrzegło swoją przełożoną. Prefekt Naczelną we własnej osobie. Hannah Wilson była dla panienki niedoścignionym wzorem.
- Pozwolisz, że się przysiądę? - zapytała, zajmując stanowisko tuż obok równie ognistowłosej koleżanki. Nie mówiąc nic więcej, wyjęła z torby wszystkie potrzebne przedmioty, układając dłonie na materiale szarej, plisowanej spódnicy.

Kiedy pierwsza w cieplarni pojawiła się jedna z wielu jej ulubienic – Hannah, przywitała ją z szerokim uśmiechem.
- Och, dziękuję za troskę, kochanieńka. Coraz lepiej, coraz lepiej. - stwierdziła zgodnie z prawdą. Fakt, jej korzonki mimo upływu lat miewały gorsze i lepsze dni. Dzisiaj trafiło akurat na ten lepszy dzień. Zaczekała, aż cieplarnia zapełni się uczniami po czym wstała z miejsca.
- Dzień dobry, moi mili. Dzisiaj z racji zbliżających się egzaminów zaczynamy serię lekcji mających za zadanie przypomnieć Wam wszystko co konieczne, abyście wszyscy egzaminy zaliczyli pozytywnie. Wracamy więc do podstaw, które są na każdym egzaminie z Zielarstwa i które każdy z Was powinien znać śpiewająco. Ogólnie rzecz ujmując nudna teoria. Zacznijmy więc od terminu zielarstwo. Panno Wilson, będzie pani łaskawa nam przypomnieć regułkę i do czego to zielarstwo nam jest w ogóle potrzebne. - posłała rudowłosej szeroki uśmiech, po czym zwróciła się do swojej przyszywanej wnuczki, którą prawdę mówiąc darzyła cieplejszym uczuciem niż własnego wnuka.
- Sophie, przypomnij nam co kryje się za pojęciami napar oraz odwar, a pan panie Walton odszuka w głowie informacje na temat tego czym są liście, korzenie oraz łodyga. - posłała tej dwójce ciepły uśmiech i oparła się o biurko czekając na ich odpowiedzi.

Sobota a ona pojawi się na zajęciach, ludzie trzeba to gdzieś zapisać! Ziewając przeciągle weszła do jednej z cieplarni, oczywiście najpierw musiała ją poszukać, bo nie przeczytała w której to dzisiaj Profesor Scott pobawi się z roślinkami. Nie powiedziała dzień dobry jak reszta cudownych uczniaków, tylko wymusiła uśmiech i przeczesała palcami swoje kosmyki czekoladowych włosów. Stanęła sobie gdzieś między uczniami posyłając jeszcze uśmiech do jej znajomych z Domu Węża no i innych których jeszcze tolerowała. Reszta, cóż, jakby nie istniała. Miał się pojawić jeszcze Aleksy, w końcu sam jej wczoraj powiedział, że będzie z nią chodzić na zajęcia ale go tutaj nie widziała, pewnie się spóźni... albo zapomniał, albo gdzieś pije, albo śpi... dużo tych albo. Postukała paznokciami o jedną z doniczek zniecierpliwiona kiedy w końcu się zacznie, bo im wcześniej się zacznie tym szybciej stąd wyjdzie, nieprawdaż?

Lekcja zielarstwa może nie była najciekawszym sposobem na zbicie czasu, ale nie śniło mu się powtarzać klasę. Mówią, że wiedza się przydaje, prawda? Trzymając pod pachą potrzebną książkę Aiden wszedł do cieplarni. Przystanął na chwilę w progu by móc swobodnie rozejrzeć się po obecnych. Wśród uczniów poznał dobrze znaną mu pannę prefekt ślizgonów. Pozdrowił ją więc kiwnięciem głowy i odwrócił wzrok w stronę nauczycielki. Może i nie szedł tutaj zbyt szybko, ale był święcie przekonany, że zdąży na czas. Przeliczył się.
- Dzień dobry.
Powiedział dość głośno i wyraźnie. Właściwie to nie miał w zwyczaju spóźniać się na zajęcia, ale w końcu zawsze musi być ten pierwszy raz. Bez zbędnych tłumaczeń zajął jedno z wolnych miejsc. Zerknął kątem oka na zegarek i szybko tego pożałował. Musiał tu jeszcze tyle siedzieć. Dopiero co przyszedł, a już jedyną rzeczą, której pragnął było opuszczenie tego miejsca.

- Nie ma sprawy, siadaj - odparła, przesuwając się nieco ze swoim krzesłem, aby zwolnić trochę miejsca dla Sophie przy stanowisku dla dwójki uczniów. Bez słowa czekała, aż w klasie zjawi się reszta uczniów, ale było ich tyle co kot napłakał. Znała tylko Fitzpatrick i Waltona z Ravenclawu, który jako siódmoklasista miał z nią większość zajęć.
- Zielarstwo? - Powtórzyła po profesorce, odchrząkując niczym mówca, który szykuje się do wygłoszenia długiej przemowy. - Dział wiedzy zajmujący się zagadnieniami hodowli, uprawy, zbioru, suszenia, pakowania i przechowywania - dodała, kończąc swoją wypowiedź promienistym uśmiechem posłanym w stronę opiekunki domu. - A zielarstwo potrzebne jest nam niemal w każdej innej dziedzinie magii: w lecznictwie, w sporządzaniu eliksirów i trucizn, jako antidota. Nawet jako zwykła ozdoba.

Zielonooka przeglądała wysłużony podręcznik, zatrzymując się na właściwościach tentakuli. Zaczytywała się w linijkach tekstu, dopóki sala nie zaczęła wypełniać się pozostałymi, hałaśliwymi uczniami. Dostrzegając w tłumie Waltona, panienka posłała mu tylko zalotny uśmiech, a na widok Aidena i Suzie, pomachała energicznie w ich stronę.
- Różnica między naparem, a odwarem. Już tłumaczę. - zakasłała cicho, nakładając na nos duże okulary w ciemnych oprawkach. - Napar otrzymujemy poprzez zalewanie ziół wrzącą wodą, zaś wywar sporządzany jest z surowców odpornych na wysoką temperaturę. - wyprostowała się niczym struna, posyłając nauczycielce zadowolony uśmiech.

Volante właśnie trenowała zacięcie na szkolnym boisku, gdy wieża zegarowa wybiła godzinę 16. Początkowo nie wzruszyło to Krukonki, gdyż dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że dzisiaj miały odbywać się zajęcia z zielarstwa. Niemal w powietrzu zeskoczyła z miotły i ciągnąc ją za sobą rzuciła się biegiem w kierunku szkolnych cieplarni.
- Przepraszam za spóźnienie i błagam o niski wymiar kary. - rzuciła od wejścia, zasapana i zgrzana. Jej policzki zdobiły karminowe rumieńce, włosy były rozwiane w nieładzie, a na dłoniach miała wciąż skórzane, treningowe rękawiczki. Gdy w końcu ustabilizowała oddech, ustawiła swoją miotłę w kącie pomieszczenia i przeciskając się między obecnymi uczniami zajęła miejsce w końcu sali, nie chcąc już dalej zaburzać przebiegu lekcji.

Margaret aż klasnęła w dłonie na widok spóźnialskich. Nie zamierzała im odjąć punktów za to, że nie umieją się posłużyć zegarkiem. Spojrzeniem jedynie dała im do zrozumienia, że nie powinni się spóźniać. Kiwnęła potakująco głową Puchonce, pięknie. Panna Fitzpatrick też odpowiedziała należycie, także jak pan Walton.
- Pięknie, kochani. Właśnie zarobiliście punkty dla waszych domów. A teraz seria pytań dla spóźnialskich! Panno Devereux, proszę nam przypomnieć obowiązujący podział roślin. Panie Williams jakie rośliny określamy mianem ziół? Och! I panna Volante! Nie martw się, kochanieńka, powiedz mi tylko co wiesz na temat fiołków i czarnej jagody. - wyciągnęła swoją różdżkę i skierowała ją w stronę pióra, które zaczęło notować na pergaminie nazwiska obecnych uczniów i punkty które im się należą za obecność i aktywność na zajęciach.

Alice podrapała się z zakłopotaniem po policzku i dopiero wtedy zauważyła, że jej dłonie wciąż odziane są w rękawiczki. Pospiesznie je z nich zsunęła i ułożyła na podołku. W trakcie, gdy osoby wywołane wcześniej do odpowiedzi głowiły się nad udzieleniem prawidłowych informacji, Krukonka przymknęła powieki i zaczęła rozmasowywać prawą skroń, usiłując przypomnieć sobie podstawowe informacje. Zaledwie kwadrans temu latała nad szkolnym boiskiem, a teraz musiała myśleć o fiołkach i czarnych jagodach!
- Jeśli chodzi o fiołek, to jego sproszkowane kwiaty przyciągają dobry los i rozwijamy je zaklęciem Herbivicus, ale rosną w Zakazanym Lesie, a czarna jegoda... - Francuzka zagryzła dolną wargę i zaczęła stukać palcem wskazującym o policzek. Chwilę zajęło jej nim przywołała z zakamarków pamięci obraz czarnej jagody. - ... jej listki niweczą złe uroki, swego rodzaju "odtrutki" magiczne np. przeciw cykorii?
Swą wypowiedź zakończyła jednak znakiem zapytania, nie będąc do końca pewną, czy tego spodziewała się nauczycielka.

Z braku laku młodzieniec wysłuchiwał wypowiedzi puchonki, Sophie i krukona. Ku jego zdziwieniu każde z nich znało odpowiedź na zadanie pytanie. Jak to psorka miała w zwyczaju rozdała punkty za udzielone odpowiedzi i zajęła się spóźnialskimi. To zdecydowanie niesprawiedliwie zaliczać go do spóźnionych. Przyszedł przecież tylko kilka minut po czasie, a to jeszcze nic takiego. Westchnął zrezygnowany i próbował przypomnieć sobie lekcje, na której rozmawiali o ziołach.
- Za zioła uznaje się wszystkie rośliny zawierające substancje wpływające na metabolizm człowieka. Mogą być to gatunki lecznicze, przyprawowe, ale także trujące.
Tym razem ku własnemu zdziwieniu odpowiedział na zadane pytanie. Miał tylko nadzieję, że psorka nie poprosi go jeszcze o kilka przykładów takich ziół bo z cała pewnością by poległ. Z resztą kilka punktów w tę czy we tę? Uznając swoją odpowiedź za prawidłową Aiden oparł się wygodnie wyciągając nogi pod stolikiem i czekał na dalsze wypowiedzi. A tak właściwie to myślami był już zupełnie gdzie indziej. Ciągnęło go już do dormitorium gdzie pod łóżkiem, w jego szkolnym kufrze spoczywało kilka ciekawych buteleczek. W końcu mamy sobotę, czyż nie?

Wszyscy obkuci, cudownie! A Suzanne jakoś nie spędzała zbyt dużo czasu nad książką, ba ona miała nie przychodzić na zajęcia ale obiecała to przyszła. No i czuła się dziwnie podczas gdy wszyscy odpowiadali na co najmniej Zadowalający. Szybko przekartkowała książkę, która leżała przed nią i czekała na jakieś pytanie a gdy to padło uniosła wzrok na Profesorkę. Podział roślin... jak to leciało?
- Rośliny dzielimy na glony czyli plechowce i na rośliny zarodnikowe i rośliny nasienne czyli organowce. Można je podzielić jeszcze bardziej szczegółowo, czyli...- przerwała zamykając oczy i w głowie wyobrażając sobie to co przed chwilą przeczytała, można było zaobserwować, że jej gałki oczne przesuwają się jakby czytała kartkę papieru, w końcu tak działa jej pamięć i może wygląda to dziwnie ale nic na to nie poradzi. -... glony na wiciowce, zielenice, sprzężnice, brunatnice i krasnorosty; rośliny zarodnikowe na mszaki i paprotniki a rośliny nasienne na nagonasienne i okrytonasienne. Tyle wystarczy? - zapytała, bo w porównaniu z poprzednikami mogła nie dość wyczerpująco udzielić odpowiedzi.

Staruszka znów przyklasnęła w dłonie na odpowiedzi uczniów. Słuchając odpowiedzi panny Volante wskazała różdżką stosowne grządki, to znaczy kolorowe wstążki pojawiły się wokół tychże roślin, które znalazły także swoje miejsce w tej cieplarni. Pokiwała potakująco głową Alice, dając jej do zrozumienia, że takiej właśnie odpowiedzi od niej oczekiwała.
- Pięknie, pięknie, moi mili. Widzę, że podstawy macie opanowane. Nie będę Was więc dłużej męczyć. Waszym zadaniem domowym jest opisanie pokrótce historii Zielarstwa. Macie czas do północy 18 maja. No dobrze. Jesteście już wolni. Chyba, że ktoś ma jakieś pytania to zapraszam po zajęciach, jak zwykle. Do zobaczenia! - machnęła różdżką i temat pracy domowej znalazł się na niewielkiej tablicy wiszącej tuż za biurkiem, obok sporych rozmiarów zegara. Nauczycielka złapała swoje pióro i odnotowała na kartce zadaną pracę domową, po czym patrzyła jak uczniowie opuszczają jej małe królestwo.

Sophie pokiwała głową z uznaniem, wysłuchując wypowiedzi spóźnialskich uczniów. W duchu cieszyła się, że postanowili przygotować się na dzisiejsze zajęcia i Slytherin podłapie trochę dodatkowych punktów z którymi ostatnio było ciężko. Żywiła również ogromną nadzieję, że Profesor Farrington przemówi jutro ślizgonom do rozsądku i w końcu przestaną imprezować i zgarniać następne szlabany.
- Do zobaczenia na spotkaniu klubu Ślimaka. - uśmiechnęła się ciepło do Prefekt Naczelnej, pakując do torby podręcznik oraz rękawiczki ze smoczej skóry. Podnosząc się z miejsca, pomachała jeszcze Aiden'owi, przypominając mu na migi, że są umówieni po jutrzejszym zebraniu. Ściągając z nosa okulary do czytania, wsunęła je do bocznej kieszonki szaty, skocznym krokiem podchodząc do Benedicta.
- Musimy się zbierać. - wyszeptała mu owe słowa na ucho, uprzednio wspinając się na palce. Ktoś na górze naprawdę poskąpił jej wzrostu. Łapiąc chłopaka za rękę, pożegnała się kulturalnie z babcią, opuszczając wraz z Waltonem przytulną cieplarnię.

Gdy nauczycielka kiwnęła głową na udzieloną przez Francuzkę odpowiedź, ta odetchnęła głośno i wsparła łokcie na jednej z szafek. W trakcie, gdy pozostali uczniowie udzielali odpowiedzi na zadane wcześniej pytania, błądziła leniwie turkusowymi tęczówkami po sali, mrugając do znajomych osób. Wilsonówna siedziała wyprostowana jak struna, nie spuszczając nawet oka z Profesor Scott. Volante uśmiechnęła się pod nosem na jeszcze nie tak dawne wspomnienie Hanki, której bliżej było do wcielenia szatana, niż stanowiska Prefekt Naczelnej.
Alice przeczytała temat, jaki pojawił się na tablicy i starała się go w jakikolwiek sposób zapamiętać, gdyż nie miała przy sobie ani zeszytu, ani tym bardziej pióra. Widząc jednak pilnie notującą Sophie ucieszyła się w duchu, że w razie czego będzie miała się do kogo zwrócić o polecenie zadania. Miała nawet zaczepić Ślizgonkę, lecz ta natychmiast po zakończeniu zajęć podbiegła rozanielona do śmiertelnie poważnego Waltona i równie szybko opuścili całą cieplarnię. Volante wstała z ociąganiem, sięgnęła po swoją miotłę i kilka minut później maszerowała już w kierunku zamku, nucąc pod nosem piosenkę.

//wiem, że piszę posta w nocy, ale fabularnie chciałabym by to działo się w dzień ^^ sobota - 15.09

Rok ledwo się zaczął, a siódmoroczni już mieli bardzo dużo zadane. Gryfonka wiedziała, że to będzie najcięższy rok w jej karierze uczennicy Hogwartu, ale spodziewała się takiego natłoku pracy już w pierwszych tygodniach września! Z każdą lekcją się bardziej załamywała i zdawała sobie sprawę ze swoich znacznych braków. Nie chodziło już tylko o transmutację, ale również zaklęcia i obronę przed czarną magią. Musiała nieźle spiąć dupcię, bo na pewno jeden z tych przedmiotów musi zaliczyć na owutemach. Wolny dzień poświęciła więc na trenowanie. Udała się w tym celu na błonia, w swoje ulubione miejsce, gdzie zawsze jest cisza i spokój.
Cieplarnie miały swój klimat. Było ciepło, ale jednocześnie powietrze było jakby świeższe, niż na zewnątrz. Ta była jednak też wyjątkowa poprzez wspomnienia, które dziewczyna łączyła z tym miejscem. Tutaj narodziła się jej miłość do roślin i sympatia do pielenia grządek. Usiadła przy głównej ławie, gdzie odbywały się zajęcia z Zielarstwa. Na szczęście nie zaczęto jeszcze żadnych hodowli, więc blat był pusty i czysty. Bułgarka mogła rozłożyć się tutaj ze swoimi podręcznikami i "preparatami" do zaklęć. Trochę owoców, kamyczków, ukradzione sztućce ze stołówki... No i zaraz wzięła się do roboty!

Will nie zdawał sobie sprawy z tego, że Zoja przyszła tu odrabiać lekcje. Sam również miał jedno zadanie z zielarstwa, które wymagało zamiany dusznej biblioteki na jedną z cieplarni. Przypadkowo właśnie tę, która wybrała Zoja. Skakał gdzieś w kącie obok jednej z roślin z notatnikiem w ręce skrupulatnie bazgrząc coś piórem, robił szkice, coś kreślił, coś dopisywał. Kiedy skończył miał już wychodzić, ale spostrzegł gryfonkę więc z uśmiechem przysiadł się do niej. Choć mieli wspólnie zajęcia to jakoś specjalnie nie mieli dla siebie czasu.
- Pomóc?

Podskoczyła lekko na miejscu, zaskoczona głosem, który się nad nią pojawił znikąd. Nie słyszała otwieranych czy zamykanych drzwi, więc musiał tu już wcześniej być. Cieplarnie były duże i łatwo byłoby nie zauważyć w nich drugiej osoby, ale że Ślizgon też postanowił poświęcić wolną sobotę na naukę? Albo po prostu się tutaj ukrywał, spał...
Gryfonka uśmiechnęła się nową, srebrną obróżką na zębach, której Will nie miał okazji wcześniej podziwiać przed rozpoczęciem roku szkolnego. Aparat to taka nowość w wizerunku Zojki, żeby jeszcze bardziej uważano ją za dziwaczkę, aparatkę i margines społeczny.
- Heeej! Nie usłyszałam Cię! Co tu robisz?
Trzymała dalej różdżkę nad jednym z bananów, który znów miał oczka i łapki. Tylko ten już nie skakał, jak ten króliczek z pracowni do Transmutacji... Chyba nie żył. Westchnęła, patrząc na swoją pracę. Przydałaby się jej pomoc...
- A jesteś dobry z zaklęć?

- Notatki na zielarstwo - pomachał jej przed nosem podkładką obitą czarną skórą ze srebrnymi okuciami. Pisał referat o tentakulach, a że Hogwart jest w posiadaniu kilku sadzonek uznał, że wiedzę książkowa uzupełni o tę praktyczną. Mało brakowało, a straciłby palec.
- Z zaklęć? - zapytał sięgając po banano-cosia szczerząc się wesoło. - Nie najgorszy, a co? - odpowiedział wyjątkowo skromnie, jak na siebie. Zawsze chwalił się co to nie on. 
- Em... Zoja... masz coś... na zębach - dodał po chwili dyskretnie pokazując palcem na swoich zębach gdzie gryfonka ma to 'coś'.

Niby parę dni temu Benedict się zaoferował do pomocy, ale Will'a miała już pod ręką. Poza tym było jej wstyd przed przystojnym Krukonem, że jest naprawdę tak bardzo ograniczona przez swoje magiczne umiejętności. Powinna chyba się najpierw przygotować do tej prywatnej lekcji, żeby nie wyjść na kompletnego matoła.
- Naucz mnie! - powiedziała ogólnikowo, wskazując na dwa podręczniki z Zaklęć, rok 6 i 7. Powinna była przytargnąć ze sobą całą bibliotekę, ale to chyba było już zbędne. Na owutemach z podstaw nie będą chyba pytali, prawda?
Zmrużyła oczy, kiedy pokazał jej na zębach, gdzie "coś" ma.
- Ha, ha. Bardzo śmieszne, Greengrass.
Niedawno się przeglądała w lustrze, więc wiedziała, że sałatka z obiadu nie wkręciła jej się nigdzie w aparat. W takim razie chodziło mu o te żelastwo.