Jadalnia
+3
Sophie Fitzpatrick
Nora Vedran
Roland Fitzpatrick
7 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Irlandia :: Hrabstwo Kerry :: Posiadłość rodziny Fitzpatrick
Strona 1 z 2
Strona 1 z 2 • 1, 2
Jadalnia
Jadalnia na czternaście miejsc bez problemu przyjmie członków rodziny oraz wszystkich gości Fitzpatricków. Kuchnia nie jest dostępna dla gości, ponieważ wstęp ma do niej tylko rodzina i kucharka.
Re: Jadalnia
U Wilsonów tym razem nie wytrzymała zbyt długo. Przetrwała u nich ostatnią pełnię, spędziła trochę czasu w rudym gronie, gdy jednak w domu rozpętała się burza, postanowiła nie ingerować. W tym przypadku choćby nawet chciała, nie dałaby rady spełnić swej roli mediatorki. Ostatecznie więc zapakowała swe rzeczy na powrót do torby, pożegnała się ze wszystkimi, wycałowując piegowate policzki, po czym już następnego dnia zawitała u kolejnej rodziny, która nigdy dotąd nie wyrzuciła jej z domu.
- Cześć, Fitzpatricki! - Rozpoznana przez lokaja, z szerokim uśmiechem przemaszerowała przez dobry kawał parteru, docierając do jadalni. Jakoś tak wyszło, że to właśnie tam, gdzie pełno jedzenia, lubiła rozpoczynać swe wizytacje. Skoro więc oznajmienie swej obecności gromkim okrzykiem miała już za sobą - bo co się lokaj będzie fatygował, żeby ją zaanonsować? - nie pozostało jej nic innego, jak rozlokować się przy ogromnym stole. Torba podróżna znów wystawiona została na poniewierkę, rzucona w kąt pomieszczenia, zaś Vedranówna, korzystając z uprzejmości tutejszej gosposi, załapała się na nieco spóźniony podwieczorek. Znana tu nie od dziś, nie musiała nawet mówić, na co ma ochotę. Wszyscy wiedzieli, że panienka Vedran, jeśli akurat nie pałaszuje z zapałem krwistego befsztyku, jest wielbicielką czekoladowego budyniu z truskawkami. I właśnie to jej zaserwowano - po ledwie chwili oczekiwania przed nosem Chorwatki stanęła miska wypełniona po brzegi, udekorowana soczystymi, słodkimi owocami.
niespodzianka! <3
- Cześć, Fitzpatricki! - Rozpoznana przez lokaja, z szerokim uśmiechem przemaszerowała przez dobry kawał parteru, docierając do jadalni. Jakoś tak wyszło, że to właśnie tam, gdzie pełno jedzenia, lubiła rozpoczynać swe wizytacje. Skoro więc oznajmienie swej obecności gromkim okrzykiem miała już za sobą - bo co się lokaj będzie fatygował, żeby ją zaanonsować? - nie pozostało jej nic innego, jak rozlokować się przy ogromnym stole. Torba podróżna znów wystawiona została na poniewierkę, rzucona w kąt pomieszczenia, zaś Vedranówna, korzystając z uprzejmości tutejszej gosposi, załapała się na nieco spóźniony podwieczorek. Znana tu nie od dziś, nie musiała nawet mówić, na co ma ochotę. Wszyscy wiedzieli, że panienka Vedran, jeśli akurat nie pałaszuje z zapałem krwistego befsztyku, jest wielbicielką czekoladowego budyniu z truskawkami. I właśnie to jej zaserwowano - po ledwie chwili oczekiwania przed nosem Chorwatki stanęła miska wypełniona po brzegi, udekorowana soczystymi, słodkimi owocami.
niespodzianka! <3
Re: Jadalnia
Sophie z uśmiechem na ustach pojawiła się przed rodzinnym domem Fitzpatricków. Kilka dni temu przeniosła się tutaj z zamku Scottów, sprytnie omijając Rolanda. Każdego ranka wymykała się do pobliskiego miasteczka, próbując nacieszyć się zieloną wyspą na cały kolejny rok. Nie była jeszcze gotowa na rozmowę w cztery oczy z ojcem i przyznanie się na głos do życiowej porażki. Brak błyszczącej odznaki w jej szkolnym kufrze znacznie doskwierał tej rudej panience. Właściwie sama się jeszcze nie pogodziła z utratą wyróżnienia na rzecz Charlesa Wilsona, więc żyła w przekonaniu - co się odwlecze, to nie uciecze. Czy jakoś tak.
Nie była jakoś specjalnie przygnębiona nieudaną imprezą u Wilsonów. Właściwie to kamień spadł jej z serca, kiedy rozwścieczona Hannah rozgoniła całe, pijane towarzystwo. Na paluszkach kierowała się do swojej sypialni, trzymając w dłoniach czerwone szpilki. Próbowała nie zwracać na siebie niczyjej uwagi, a już zwłaszcza Fitzpatricka. Złośliwy los chciał, że tuż przed pokonaniem krętych schodów, wpadł na nią ich lokaj.
- Panienka ma gościa. Powinienem podać coś do jadalni? - tajemniczy uśmiech pojawił się na wargach starszego mężczyzny, a ślizgonka przystanęła z nogi na nogę, spoglądając na niego wyjątkowo podejrzliwe. Błagam, tylko nie Malcolm, tylko nie Malcolm.
- Waniliową herbatę i kawałek ciasta, Benjaminie. Dziękuję. - kiwnęła mu głową i stojąc chwilę w miejscu, poprawiła rude włosy i czarną sukienkę. Wyprostowana jak struna skierowała się do wskazanego przez służbę pomieszczenia i przed samym wejściem do jadalni wzniosła oczy do nieba, prosząc Salazara o jakiekolwiek zmiłowanie.
- Nora! - rzuciła od wejścia, kiedy tylko jej butelkowe tęczówki zlokalizowały ukochaną brunetkę. W biegu rzuciła się Chorwatce na szyję i czym prędzej ucałowała ją soczyście w oba policzki. Od czasu kiedy rozpoznały się w pociągu do Londynu, spędzały razem dość sporo czasu. Oczywiście egzaminy i ambicje obydwu dziewcząt znacznie ten czas ograniczały, ale i tak w miarę zdołały nadrobić stracone lata.
- Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej. Nie wypuszczę Cię tak szybko. - usiadła na krzesełku obok, opierając łokcie o blat lśniącego stołu. Widząc misę pełną owoców, sięgnęła po jedną z truskawek i prędko wsunęła ją sobie do ust. Przez cały czas wpatrywała się w Puchonkę jak w obrazek. - Opowiadaj! Co u Ciebie? Jak wakacje? Miłości, romanse, dramaty! Chcę wiedzieć absolutnie wszystko. - uśmiechnęła się promiennie, odgarniając z ramion łaskoczące włosy i układając dłoń na ręce Chorwatki. - Ach! Śpisz w moim pokoju! Muszę Cię mieć pod ręką!
Nie była jakoś specjalnie przygnębiona nieudaną imprezą u Wilsonów. Właściwie to kamień spadł jej z serca, kiedy rozwścieczona Hannah rozgoniła całe, pijane towarzystwo. Na paluszkach kierowała się do swojej sypialni, trzymając w dłoniach czerwone szpilki. Próbowała nie zwracać na siebie niczyjej uwagi, a już zwłaszcza Fitzpatricka. Złośliwy los chciał, że tuż przed pokonaniem krętych schodów, wpadł na nią ich lokaj.
- Panienka ma gościa. Powinienem podać coś do jadalni? - tajemniczy uśmiech pojawił się na wargach starszego mężczyzny, a ślizgonka przystanęła z nogi na nogę, spoglądając na niego wyjątkowo podejrzliwe. Błagam, tylko nie Malcolm, tylko nie Malcolm.
- Waniliową herbatę i kawałek ciasta, Benjaminie. Dziękuję. - kiwnęła mu głową i stojąc chwilę w miejscu, poprawiła rude włosy i czarną sukienkę. Wyprostowana jak struna skierowała się do wskazanego przez służbę pomieszczenia i przed samym wejściem do jadalni wzniosła oczy do nieba, prosząc Salazara o jakiekolwiek zmiłowanie.
- Nora! - rzuciła od wejścia, kiedy tylko jej butelkowe tęczówki zlokalizowały ukochaną brunetkę. W biegu rzuciła się Chorwatce na szyję i czym prędzej ucałowała ją soczyście w oba policzki. Od czasu kiedy rozpoznały się w pociągu do Londynu, spędzały razem dość sporo czasu. Oczywiście egzaminy i ambicje obydwu dziewcząt znacznie ten czas ograniczały, ale i tak w miarę zdołały nadrobić stracone lata.
- Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej. Nie wypuszczę Cię tak szybko. - usiadła na krzesełku obok, opierając łokcie o blat lśniącego stołu. Widząc misę pełną owoców, sięgnęła po jedną z truskawek i prędko wsunęła ją sobie do ust. Przez cały czas wpatrywała się w Puchonkę jak w obrazek. - Opowiadaj! Co u Ciebie? Jak wakacje? Miłości, romanse, dramaty! Chcę wiedzieć absolutnie wszystko. - uśmiechnęła się promiennie, odgarniając z ramion łaskoczące włosy i układając dłoń na ręce Chorwatki. - Ach! Śpisz w moim pokoju! Muszę Cię mieć pod ręką!
Re: Jadalnia
Nim w drzwiach jadalni pojawiła się Sophie, Nora zdążyła już zjeść niemal cały budyń i przyjąć od gospodyni uzupełnienie ubytku dodatkową porcją truskawek. Mówią, że owoce te działają jak najlepszy afrodyzjak jedynie w połączeniu z szampanem, chcąc jednak uwieść Chorwatkę znacznie lepiej było podarować jej taki oto deser. Była na niego bardzo, bardzo podatna, dobrze więc, że wiedziały o tym tylko nieliczne osoby, wśród których nie było póki co żadnego niecnego młodzieńca.
Była właśnie po konsumpcji kolejnej truskawki, gdy dobiegł ją najpierw głosik Rudej, a potem, nim zdążyła jakkolwiek zareagować, jej policzki obdarowane zostały soczystymi buziakami.
- Sophie! Już myślałam, że gdzieś wyjechaliście, a Benjamin wpuścił mnie tylko przez grzeczność. - Roześmiała się cicho. W gruncie rzeczy nie było to wcale tak nieprawdopodobne - lokaj, pamiętając ją jeszcze jako małego berbecia biegającego po ogrodzie w kolorowych pampersach z pewnością nie zamknąłby jej drzwi przed nosem tylko ze względu na nieobecność Fitzpatricków.
- Jeśli tylko moja obecność wam się nie sprzykrzy to tak, właściwie taki miałam zamiar. - Uśmiechnęła się szeroko, spoglądając na siadającego obok rudzielca. Żal do Rolanda, że nie poinformował jej o fakcie nauki z Sophie w tej samej szkole już jej minął. Sobie również już nie wyrzucała, że niezbyt dokładnie przyglądała się prefektom domów. Prawda była taka, że obie dojrzały i bardzo się zmieniły, to, że nie poznały się więc na hogwarckim korytarzu można było zrozumieć.
- U mnie... Jak to u mnie. - Wzruszyła lekko ramionami. - Miłości, romanse, dramaty i owszem, ale nie moje. Moje życie jest tak samo nudne jak było i będzie. - Roześmiała się, choć tym razem kosztowało ją to nieco więcej wysiłku. Ta sytuacja zwyczajnie ją męczyła. Była duszą towarzystwa, miała całe grono znajomych i kilku przyjaciół od serca, ale normalnym było, że obserwując zakochane pary - a im bliżej wakacji, tym bardziej ich widok stawał się nachalny - brakowało jej trochę takiej relacji. Bo przecież to, co łączyło ją w jakiś sposób z Antkiem, było znacznie bardziej skomplikowane. Poza tym był jeszcze...
- Nicolai znów się odezwał - rzuciła ciszej, w przerwie między jedną truskawką a kolejną. Tego, kim był Bułgar, nie musiała tłumaczyć - wiedziała o tym i Sophie, i Hannah. Obie swego czasu wprowadziła w sytuację, czując, że dźwiganie jej samej zbyt ją przytłacza. Wiedziały więc, że Nicolai Marazow był synem przyjaciółki jej matki (cud! Lucija Vedran ma przyjaciół!) i wskutek knowań obu kobiet wybrany został jako osobnik mający oczarować Norę. Ogólnie rzecz biorąc nie było w tym nic złego, bo Chorwatkę rzeczywiście do Bułgara ciągnęło i zapewne skończyliby jako para bez starań swych matek, ale... Kiedy wszystko wyszło na jaw, dziewczyna poczuła się oszukana. Nie dało jej się wytłumaczyć, że Nicolai również nic nie wiedział i nie spotykał się z nią tylko dlatego, że tak życzyły sobie ich rodzicielki. Nora wiedziała swoje, powiedziała kilka słów i koniec - choć tylko na kilka miesięcy. Bo potem zaczął pisać. Za każdym razem przepraszał i o nic nie prosił. Nie wskazywał jej swego żalu, nie udowadniał jej, jak bardzo go uraziła podejrzewając o nieszczerość. To były zwykłe listy zakończone tylko przeprosinami. I ta ich zwykłość była najgorsza.
Nie ciągnąc tematu, zatkała sobie usta kolejną truskawką, smakując ją w zamyśleniu. Odezwała się dopiero na kolejne słowa Sophie, uśmiechając się nieznacznie.
- Ben nie będzie miał nic przeciw? - Nie wiedziała, czy chłopak przebywał teraz u Fitzpatricków, wychodziła jednak z założenia, że jeśli nie, to musiał wyjechać dopiero niedawno lub miał niedługo przyjechać. Oczywistym było dla niej, że prędzej czy później pojawi się w zamku, przynajmniej na jakiś czas.
Była właśnie po konsumpcji kolejnej truskawki, gdy dobiegł ją najpierw głosik Rudej, a potem, nim zdążyła jakkolwiek zareagować, jej policzki obdarowane zostały soczystymi buziakami.
- Sophie! Już myślałam, że gdzieś wyjechaliście, a Benjamin wpuścił mnie tylko przez grzeczność. - Roześmiała się cicho. W gruncie rzeczy nie było to wcale tak nieprawdopodobne - lokaj, pamiętając ją jeszcze jako małego berbecia biegającego po ogrodzie w kolorowych pampersach z pewnością nie zamknąłby jej drzwi przed nosem tylko ze względu na nieobecność Fitzpatricków.
- Jeśli tylko moja obecność wam się nie sprzykrzy to tak, właściwie taki miałam zamiar. - Uśmiechnęła się szeroko, spoglądając na siadającego obok rudzielca. Żal do Rolanda, że nie poinformował jej o fakcie nauki z Sophie w tej samej szkole już jej minął. Sobie również już nie wyrzucała, że niezbyt dokładnie przyglądała się prefektom domów. Prawda była taka, że obie dojrzały i bardzo się zmieniły, to, że nie poznały się więc na hogwarckim korytarzu można było zrozumieć.
- U mnie... Jak to u mnie. - Wzruszyła lekko ramionami. - Miłości, romanse, dramaty i owszem, ale nie moje. Moje życie jest tak samo nudne jak było i będzie. - Roześmiała się, choć tym razem kosztowało ją to nieco więcej wysiłku. Ta sytuacja zwyczajnie ją męczyła. Była duszą towarzystwa, miała całe grono znajomych i kilku przyjaciół od serca, ale normalnym było, że obserwując zakochane pary - a im bliżej wakacji, tym bardziej ich widok stawał się nachalny - brakowało jej trochę takiej relacji. Bo przecież to, co łączyło ją w jakiś sposób z Antkiem, było znacznie bardziej skomplikowane. Poza tym był jeszcze...
- Nicolai znów się odezwał - rzuciła ciszej, w przerwie między jedną truskawką a kolejną. Tego, kim był Bułgar, nie musiała tłumaczyć - wiedziała o tym i Sophie, i Hannah. Obie swego czasu wprowadziła w sytuację, czując, że dźwiganie jej samej zbyt ją przytłacza. Wiedziały więc, że Nicolai Marazow był synem przyjaciółki jej matki (cud! Lucija Vedran ma przyjaciół!) i wskutek knowań obu kobiet wybrany został jako osobnik mający oczarować Norę. Ogólnie rzecz biorąc nie było w tym nic złego, bo Chorwatkę rzeczywiście do Bułgara ciągnęło i zapewne skończyliby jako para bez starań swych matek, ale... Kiedy wszystko wyszło na jaw, dziewczyna poczuła się oszukana. Nie dało jej się wytłumaczyć, że Nicolai również nic nie wiedział i nie spotykał się z nią tylko dlatego, że tak życzyły sobie ich rodzicielki. Nora wiedziała swoje, powiedziała kilka słów i koniec - choć tylko na kilka miesięcy. Bo potem zaczął pisać. Za każdym razem przepraszał i o nic nie prosił. Nie wskazywał jej swego żalu, nie udowadniał jej, jak bardzo go uraziła podejrzewając o nieszczerość. To były zwykłe listy zakończone tylko przeprosinami. I ta ich zwykłość była najgorsza.
Nie ciągnąc tematu, zatkała sobie usta kolejną truskawką, smakując ją w zamyśleniu. Odezwała się dopiero na kolejne słowa Sophie, uśmiechając się nieznacznie.
- Ben nie będzie miał nic przeciw? - Nie wiedziała, czy chłopak przebywał teraz u Fitzpatricków, wychodziła jednak z założenia, że jeśli nie, to musiał wyjechać dopiero niedawno lub miał niedługo przyjechać. Oczywistym było dla niej, że prędzej czy później pojawi się w zamku, przynajmniej na jakiś czas.
Re: Jadalnia
- Nie, nie. - pokiwała przecząco głową, pozwalając tym samym by jej rude loki rozsypały się dookoła jej drobnej sylwetki. - Tata jest na przejażdżce konnej i powinien niedługo wrócić. Podejrzewam, że padnie z radości na Twój widok. - uśmiechnęła się promiennie, siadając wygodniej na krzesełku. Spodziewała się nudnego wieczoru w samotności, a los zesłał jej uroczą Chorwatkę. Najwyraźniej dzień nie zostanie spisany na straty, a one mile spędzą razem czas. Miały trochę do nadrobienia. W końcu minął pierwszy miesiąc wakacji, a Sophie przez ten okres nie miała żadnych wieści od puchonki.
- Nawet nie waż się tak myśleć. Wiesz, że zawsze jesteś tutaj mile widziana. Jak dla mnie możesz wprowadzić się na stałe. - sięgnęła po kolejną truskawkę, mrużąc z uciechy kocie tęczówki. Nim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, do pomieszczenia zawitał Benjamnin, trzymając tacę pełną czekoladowego ciasta, filiżanek i dzbanka herbaty. Sophie podziękowała mu skinieniem głowy i ciepłym uśmiechem, a kiedy na powrót zostały same, nałożyła zarówno sobie jak i Norze po kawałku smacznych wypieków i podsunęła jej talerzyk pod nos.
- Wcinaj. - zarządziła, kosztując przybyłych słodkości. Czerwone szpilki rzuciła pod stół i poprawiła ramiączko czarnej sukienki, wysłuchując z zaciekawieniem opowieści Vedran. Wiadomość o braku jakichkolwiek dramatów i miłosnych porywów nieco zasmuciła tego rudego chochlika, a niemrawy śmiech brunetki tylko utwierdził ją w przekonaniu, że Norze przyda się trochę zmian. Sophie automatycznie odnotowała sobie w głowie, żeby zabrać ją jutro na jedną z tutejszych potańcówek. Wprawdzie większość Irlandczyków nie grzeszyła urodą, ale o tej porze roku, wszędzie było pełno przystojnych turystów.
Na wzmiankę o sławnym Bułgarze, Fitzpatrickówna ożywiła się trochę z donośnym brzdękiem odkładając widelczyk na talerz. Wpatrywała się teraz w Chorwatkę z największą ciekawością i skupieniem, dosłownie spijając kolejne słowa z jej ust.
- Znasz moje zdanie na ten temat. Do tej pory twierdzę, że nie powinnaś go tak odtrącać, gdy dowiedziałaś się o spiskach waszych rodziców. Doprawdy, chłopak w niczym nie zawinił. - odrzekła szczerze, ściskając dłoń panienki w przyjacielskim geście. Miała nadzieję, że ta dwójka jeszcze się ze sobą dogada i dopnie niedopowiedziane uczucia na ostatni guzik. Ze wszystkich opowieści Chorwatki, Nicolai wydawał się być naprawdę porządnym i sympatycznym młodzieńcem. - Skoro już jesteśmy w temacie płci męskiej i miłości, to nie. Ben nie będzie miał nic przeciwko. Ma teraz dużo na głowie i ostatnio nie mamy dla siebie zbyt wiele czasu. - wyznała odrobinę ciszej, wpatrując się w odległy punkt pokoju. Od ich małych igraszek na polanie minął już jakiś czas, a Walton nie dawał znaku życia. Takie zachowanie zupełnie do niego nie pasowało, więc Sophie pisała w głowie coraz to czarniejsze scenariusze.
- Mogę zapytać o sprawy z Anthonym? Nie dało się nie zauważyć, że wasza dwójka ma się ku sobie. - zagryzła nieznacznie dolną wargę, sięgając po porcelanowy dzbanek wypełniony waniliową herbatą. Wyczekując odpowiedzi towarzyszki nalała sobie gorącego napoju do filiżanki i spojrzała pytająco na brunetkę. - Masz ochotę? Smakuje nieziemsko.
- Nawet nie waż się tak myśleć. Wiesz, że zawsze jesteś tutaj mile widziana. Jak dla mnie możesz wprowadzić się na stałe. - sięgnęła po kolejną truskawkę, mrużąc z uciechy kocie tęczówki. Nim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, do pomieszczenia zawitał Benjamnin, trzymając tacę pełną czekoladowego ciasta, filiżanek i dzbanka herbaty. Sophie podziękowała mu skinieniem głowy i ciepłym uśmiechem, a kiedy na powrót zostały same, nałożyła zarówno sobie jak i Norze po kawałku smacznych wypieków i podsunęła jej talerzyk pod nos.
- Wcinaj. - zarządziła, kosztując przybyłych słodkości. Czerwone szpilki rzuciła pod stół i poprawiła ramiączko czarnej sukienki, wysłuchując z zaciekawieniem opowieści Vedran. Wiadomość o braku jakichkolwiek dramatów i miłosnych porywów nieco zasmuciła tego rudego chochlika, a niemrawy śmiech brunetki tylko utwierdził ją w przekonaniu, że Norze przyda się trochę zmian. Sophie automatycznie odnotowała sobie w głowie, żeby zabrać ją jutro na jedną z tutejszych potańcówek. Wprawdzie większość Irlandczyków nie grzeszyła urodą, ale o tej porze roku, wszędzie było pełno przystojnych turystów.
Na wzmiankę o sławnym Bułgarze, Fitzpatrickówna ożywiła się trochę z donośnym brzdękiem odkładając widelczyk na talerz. Wpatrywała się teraz w Chorwatkę z największą ciekawością i skupieniem, dosłownie spijając kolejne słowa z jej ust.
- Znasz moje zdanie na ten temat. Do tej pory twierdzę, że nie powinnaś go tak odtrącać, gdy dowiedziałaś się o spiskach waszych rodziców. Doprawdy, chłopak w niczym nie zawinił. - odrzekła szczerze, ściskając dłoń panienki w przyjacielskim geście. Miała nadzieję, że ta dwójka jeszcze się ze sobą dogada i dopnie niedopowiedziane uczucia na ostatni guzik. Ze wszystkich opowieści Chorwatki, Nicolai wydawał się być naprawdę porządnym i sympatycznym młodzieńcem. - Skoro już jesteśmy w temacie płci męskiej i miłości, to nie. Ben nie będzie miał nic przeciwko. Ma teraz dużo na głowie i ostatnio nie mamy dla siebie zbyt wiele czasu. - wyznała odrobinę ciszej, wpatrując się w odległy punkt pokoju. Od ich małych igraszek na polanie minął już jakiś czas, a Walton nie dawał znaku życia. Takie zachowanie zupełnie do niego nie pasowało, więc Sophie pisała w głowie coraz to czarniejsze scenariusze.
- Mogę zapytać o sprawy z Anthonym? Nie dało się nie zauważyć, że wasza dwójka ma się ku sobie. - zagryzła nieznacznie dolną wargę, sięgając po porcelanowy dzbanek wypełniony waniliową herbatą. Wyczekując odpowiedzi towarzyszki nalała sobie gorącego napoju do filiżanki i spojrzała pytająco na brunetkę. - Masz ochotę? Smakuje nieziemsko.
Re: Jadalnia
To trochę przykre, że odkąd całe jej rodzeństwo wyfrunęło z rodzinnego gniazda, wszędzie czuła się lepiej niż we własnym domu. Znała wszystkie zakamarki mieszkania Wilsonów czy zamków Fitzpatricków i Scottów. W każdym z tych miejsc czuła się członkiem rodziny znacznie bardziej, niż w Lastovo. Z jednej strony nie miała właściwie czego żałować - w końcu miała tylu bliskich, gotowych przyjąć ją z otwartymi ramionami! Z drugiej jednak całkiem naturalnym odczuciem była tęsknota za własnym domem. Nie czyimś, będącym niemal własnym, ale właśnie takim, do którego przynależałaby w pełni.
Teraz jednak nie był moment na roztrząsanie tego typu kwestii. Może i dopadał ją epizod letniej depresji, ale przechodzenie jej właśnie teraz byłoby wyrazem skrajnego egoizmu. Nie po to przecież tu przyjechała, by wszystkim na około psuć humor! Pojawienie się czekoladowego ciasta uznała więc za dobry pretekst, by odsunąć od siebie wszystkie niechciane myśli. To, że zaledwie parę chwil temu zakończyła konsumpcję słodkiego budyniu w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało jej w przyswojeniu kolejnej porcji czekolady. Na dobrą sprawę, to była jej najlepsza przyjaciółka, czyż nie? Czekolada nie pyta, czekolada rozumie.
- Wiem. - Westchnęła cicho między jednym kęsem a drugim. - Teraz już wiem. Tylko uwierzyłam w to zdecydowanie zbyt późno. - Potrząsnęła lekko głową, brutalnie dziabiąc kawałek ciasta widelczykiem. - Nie wyobrażam sobie, żeby teraz jakkolwiek dało się to zmienić. Nawet biorąc pod uwagę jego listy. - Pastwiąc się jeszcze przez chwilę nad Bogu ducha winnym deserem, ostatecznie ucięła kwestię Nicolaia, wsuwając do ust konkretny kawałek wypieku. Wiedziała, że do tematu Bułgara będzie musiała jeszcze wrócić, ale następnym razem na osobności, gdzieś na jeden z irlandzkich łąk. Między innymi po to tu przyjechała. By móc pomyśleć.
Słysząc komentarz na temat Bena, zmarszczyła lekko brwi.
- Ale chyba nie... - W porę ugryzła się w język. Tak, kochana mistrzyni taktu i wyczucia, powiedz to, co chciałaś powiedzieć! To z pewnością poprawi jej humor! Ganiąc się w myślach, czym prędzej uśmiechnęła się szeroko. - Wszystko będzie dobrze. Obie wiemy, jaki on jest. - Wzruszyła lekko ramionami. Nie chciała bagatelizować sprawy, z drugiej jednak strony ostatnim, w co gotowa była uwierzyć, to to, że Krukonowi nagle się odwidzi i znajdzie sobie inną. - Przy następnym spotkaniu po prostu przypomnij mu, że bycie razem nie polega na spotykaniu się z doskoku, kiedy nie ma już nic innego do zrobienia. Albo ja to zrobię. - Uśmiechnęła się szerzej, tym razem absolutnie szczerze i bez wysiłku. Stosunkowo łatwo przyszło jej utrzymać ów uśmiech także i później, gdy dotarły do kwestii Anthony'ego, która musiała prędzej czy później wypłynąć.
- Z Anthonym... - Zamyśliła się na chwilę, w międzyczasie kiwając głową i podsuwając swoją filiżankę bliżej Sophie. - Sama nie wiem, jak jest. - Wzruszyła lekko ramionami. - I on wie, i ja wiem, jak być powinno. Z drugiej strony odnoszę wrażenie, że oboje równie dobrze wiemy, że tak nie będzie. On się nie zmieni, a ja nie jestem skłonna godzić się na kompromis tego typ. Sama wiesz. - Nie znała jeszcze kobiety, która w pełni świadomie przystałaby na związek z mężczyzną, którym, ze względu na jego przywiązanie do wolności, musiałaby się dzielić. - Poza tym jest jeszcze ta... Bronte. - U boku Rudej Chorwatka nie wstydziła się swej zazdrości. Gdy więc lekko ukłuło ją serduszko, znalazło to odbicie w lekkim, przejściowym gorzkim grymasie na twarzy. - Antek chyba sam nie wie, czego chce i tyle. A ze mną nie jest lepiej. - Podsumowała, po chwili mocząc wargi w aromatycznej, waniliowej herbacie. Kiedy ponownie uniosła spojrzenie na towarzyszkę, drobną twarzyczkę rozjaśniał już szeroki uśmiech rozbawienia.
- Powiedz mi lepiej, co za atrakcje szykuje ci tata. - W tym przypadku to jedno słowo, tata, nie było wcale tak jednoznaczne. Oczywiście, Roland był ojcem Sophie, ale i Nora tak go traktowała. Jako ojca, starszego brata i wzór do naśladowania w jednym. To tylko świadczyło o tym, jak bardzo brakowało jej kontaktu ze swymi biologicznymi rodzicielami i jak doskonale wypełnił to miejsce Fitzpatrick. - Słyszałam jakieś plotki, ale nie wiem, czy w nie wierzyć. - Życie dorosłych nie będących w szkolnym gronie pedagogicznym nie było głównym tematem rozmów w Hogwarcie, natomiast czasem zdarzało się zasłyszeć to i owo. Wieść o zaręczynach Rolanda była właśnie jednym z tych i owych.
Teraz jednak nie był moment na roztrząsanie tego typu kwestii. Może i dopadał ją epizod letniej depresji, ale przechodzenie jej właśnie teraz byłoby wyrazem skrajnego egoizmu. Nie po to przecież tu przyjechała, by wszystkim na około psuć humor! Pojawienie się czekoladowego ciasta uznała więc za dobry pretekst, by odsunąć od siebie wszystkie niechciane myśli. To, że zaledwie parę chwil temu zakończyła konsumpcję słodkiego budyniu w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało jej w przyswojeniu kolejnej porcji czekolady. Na dobrą sprawę, to była jej najlepsza przyjaciółka, czyż nie? Czekolada nie pyta, czekolada rozumie.
- Wiem. - Westchnęła cicho między jednym kęsem a drugim. - Teraz już wiem. Tylko uwierzyłam w to zdecydowanie zbyt późno. - Potrząsnęła lekko głową, brutalnie dziabiąc kawałek ciasta widelczykiem. - Nie wyobrażam sobie, żeby teraz jakkolwiek dało się to zmienić. Nawet biorąc pod uwagę jego listy. - Pastwiąc się jeszcze przez chwilę nad Bogu ducha winnym deserem, ostatecznie ucięła kwestię Nicolaia, wsuwając do ust konkretny kawałek wypieku. Wiedziała, że do tematu Bułgara będzie musiała jeszcze wrócić, ale następnym razem na osobności, gdzieś na jeden z irlandzkich łąk. Między innymi po to tu przyjechała. By móc pomyśleć.
Słysząc komentarz na temat Bena, zmarszczyła lekko brwi.
- Ale chyba nie... - W porę ugryzła się w język. Tak, kochana mistrzyni taktu i wyczucia, powiedz to, co chciałaś powiedzieć! To z pewnością poprawi jej humor! Ganiąc się w myślach, czym prędzej uśmiechnęła się szeroko. - Wszystko będzie dobrze. Obie wiemy, jaki on jest. - Wzruszyła lekko ramionami. Nie chciała bagatelizować sprawy, z drugiej jednak strony ostatnim, w co gotowa była uwierzyć, to to, że Krukonowi nagle się odwidzi i znajdzie sobie inną. - Przy następnym spotkaniu po prostu przypomnij mu, że bycie razem nie polega na spotykaniu się z doskoku, kiedy nie ma już nic innego do zrobienia. Albo ja to zrobię. - Uśmiechnęła się szerzej, tym razem absolutnie szczerze i bez wysiłku. Stosunkowo łatwo przyszło jej utrzymać ów uśmiech także i później, gdy dotarły do kwestii Anthony'ego, która musiała prędzej czy później wypłynąć.
- Z Anthonym... - Zamyśliła się na chwilę, w międzyczasie kiwając głową i podsuwając swoją filiżankę bliżej Sophie. - Sama nie wiem, jak jest. - Wzruszyła lekko ramionami. - I on wie, i ja wiem, jak być powinno. Z drugiej strony odnoszę wrażenie, że oboje równie dobrze wiemy, że tak nie będzie. On się nie zmieni, a ja nie jestem skłonna godzić się na kompromis tego typ. Sama wiesz. - Nie znała jeszcze kobiety, która w pełni świadomie przystałaby na związek z mężczyzną, którym, ze względu na jego przywiązanie do wolności, musiałaby się dzielić. - Poza tym jest jeszcze ta... Bronte. - U boku Rudej Chorwatka nie wstydziła się swej zazdrości. Gdy więc lekko ukłuło ją serduszko, znalazło to odbicie w lekkim, przejściowym gorzkim grymasie na twarzy. - Antek chyba sam nie wie, czego chce i tyle. A ze mną nie jest lepiej. - Podsumowała, po chwili mocząc wargi w aromatycznej, waniliowej herbacie. Kiedy ponownie uniosła spojrzenie na towarzyszkę, drobną twarzyczkę rozjaśniał już szeroki uśmiech rozbawienia.
- Powiedz mi lepiej, co za atrakcje szykuje ci tata. - W tym przypadku to jedno słowo, tata, nie było wcale tak jednoznaczne. Oczywiście, Roland był ojcem Sophie, ale i Nora tak go traktowała. Jako ojca, starszego brata i wzór do naśladowania w jednym. To tylko świadczyło o tym, jak bardzo brakowało jej kontaktu ze swymi biologicznymi rodzicielami i jak doskonale wypełnił to miejsce Fitzpatrick. - Słyszałam jakieś plotki, ale nie wiem, czy w nie wierzyć. - Życie dorosłych nie będących w szkolnym gronie pedagogicznym nie było głównym tematem rozmów w Hogwarcie, natomiast czasem zdarzało się zasłyszeć to i owo. Wieść o zaręczynach Rolanda była właśnie jednym z tych i owych.
Re: Jadalnia
Kiedy puchonka kiwnęła jej twierdząco głową, Sophie przechyliła dzbanek i poczęstowała towarzyszkę gorącym napojem. Wieczorna herbata, jakież to angielskie. Fitzpatrickówna nie raz zachodziła w głowę dlaczego Irlandczycy przejęli tak wiele nawyków i nazw od Brytyjczyków. Herbata z mlekiem była akurat przyjemniejszym aspektem tego całego zapożyczenia, ale o tym później. Teraz powinna skupić się na smutkach i radościach, siedzącej naprzeciw Chorwatki.
- Powiadają, że nigdy nie jest za późno. - uśmiechnęła się lekko, zamaczając wargi w gorącym napoju. Prawdopodobnie nie powinna zajadać się czekoladowym ciastem o tak nieprzyzwoitej porze, ale zwyczajnie nie mogła się powstrzymać. Dręczące wyrzuty sumienia usprawiedliwiała obecnością ukochanej puchonki. Przecież objadała się tylko na specjalne okazje, a taką właśnie okazją był przyjazd panienki Vedran.
- A co też takiego Nicolai wypisuje w tych listach, hm? - uniosła nań spojrzenie butelkowych tęczówek, uśmiechając się niczym figlarny chochlik. Miłosne listy były marzeniem każdej nastoletniej dziewczyny, a Sophie ubolewała nad tym, że nie wysyłali sobie takich z Benem, gdy ten wyjechał na rok do Durmstrangu. Miałaby teraz co czytać w łóżku w leniwe, samotne wieczory. - Może powinnaś go tutaj zaprosić, hm? Z dala od wścibskich spojrzeń waszych rodziców.. moglibyście poukładać sobie tych kilka, niedokończonych spraw. - zaproponowała, rozkładając gościnnie ręce. Tym gestem chciała dać jej do zrozumienia, że miejsca jest pod dostatkiem, a i ona nie będzie im w niczym zawadzać. No, może czasem przypadkiem wepchnie ich sobie w ramiona.
- Ale chyba nie, co? - powtórzyła po brunetce, zakładając ręce pod piersiami i lustrując ją przeszywającym spojrzeniem. To chyba oczywiste, że ruda nie da jej teraz spokoju. W innych okolicznościach może puściłaby to mimo uszu, ale nie teraz, kiedy stąpali z Waltonem po kruchym lodzie. Cokolwiek skrywała Nora, Sophie musiała z niej wyciągnąć. Choćby szantażem czy łaskotkami. - Hej, dokończ zdanie. Myślałam, że jesteśmy ze sobą szczere. - stwierdziła, wzruszając beznamiętnie ramionami. Przez jej piegowatą buzię przemknął grymas niezadowolenia, a tęczówki skupiły się na apetycznym cieście. Niedobrze, Fitzpatrick. Nie od dziś wiadomo, że nieszczęśliwe niewiasty nie topią smutków w alkoholu, a w czekoladzie. Ślizgonka, nie zważając więc na cichy głosik w swojej głowie, uraczyła się kolejną porcją słodkiego wypieku. Jutro będzie płakać, ale do jutra jeszcze trochę czasu. Za to teraz można się jeszcze dopieścić.
- Tak, wiem to z autopsji.. - westchnęła ciężko, odgarniając z twarzy kilka niesfornych loków, które fruwały dookoła jej buzi. Sama przeżyła epizod z Wilsonem, a raczej kilkumiesięczny związek. Dlaczego się skończył? A no właśnie dlatego, że Sophie miała dosyć ciekawskich spojrzeń i dziennej porcji plotek na temat flirtów Anthony'ego. Poza tym, nie darzyła go prawdziwym uczuciem. Na pewno nie takim, którym pałała do Benedicta. - Wiesz, że zawsze stanę murem po Twojej stronie, ale naprawdę uważaj z Wilsonem. Nie chciałabym widzieć jak cierpisz, a po twojej minie mogę śmiało stwierdzić, że już nie czujesz się zbyt komfortowo. - podrapała się po piegowatym policzku, kierując wzrok na tęczówki Chorwatki. - Jeśli zapytasz mnie, to wskażę uroczego Bułgara, ale będę Ci kibicować nawet wtedy, gdy wybierzesz Antka. - uśmiechnęła się szeroko, opuszką palca przejeżdżając wzdłuż nosa dziewczyny. Nora była dla niej jak siostra, której nigdy nie miała. Nie dziw więc, że wizja jej dłuższego pobytu w domu Fitzpatricków, napawała rusałkę wielkim entuzjazmem. - Bronte się nie przejmuj. Z tego co wiem, nic już między nimi nie ma. - poczta pantoflowa rozprzestrzenia się niesłychanie szybko, a wianuszek posłusznych ptaszków, które reportowały rudej najświeższe nowinki, tylko przyśpieszał ten zabieg.
- Tak, też słyszałam pewne plotki, ale nie dostałam oficjalnego potwierdzenia. Od powrotu do domu unikam Rolanda jak ognia. - zagryzła mocniej wargę, czując jak jej policzki ciemnieją nieznośnie. Ciągle było jej głupio w sprawie tej oznaki i niekoniecznie miała ochotę o tym mówić. Nie wiedziała czy Nora zrozumie jej chorą ambicję. - Mam tylko szczerą nadzieję, że to nie prawda. Zdajesz sobie sprawę, że w takim wypadku zostałabym przyrodnią siostrą Jamesa Scotta?
- Powiadają, że nigdy nie jest za późno. - uśmiechnęła się lekko, zamaczając wargi w gorącym napoju. Prawdopodobnie nie powinna zajadać się czekoladowym ciastem o tak nieprzyzwoitej porze, ale zwyczajnie nie mogła się powstrzymać. Dręczące wyrzuty sumienia usprawiedliwiała obecnością ukochanej puchonki. Przecież objadała się tylko na specjalne okazje, a taką właśnie okazją był przyjazd panienki Vedran.
- A co też takiego Nicolai wypisuje w tych listach, hm? - uniosła nań spojrzenie butelkowych tęczówek, uśmiechając się niczym figlarny chochlik. Miłosne listy były marzeniem każdej nastoletniej dziewczyny, a Sophie ubolewała nad tym, że nie wysyłali sobie takich z Benem, gdy ten wyjechał na rok do Durmstrangu. Miałaby teraz co czytać w łóżku w leniwe, samotne wieczory. - Może powinnaś go tutaj zaprosić, hm? Z dala od wścibskich spojrzeń waszych rodziców.. moglibyście poukładać sobie tych kilka, niedokończonych spraw. - zaproponowała, rozkładając gościnnie ręce. Tym gestem chciała dać jej do zrozumienia, że miejsca jest pod dostatkiem, a i ona nie będzie im w niczym zawadzać. No, może czasem przypadkiem wepchnie ich sobie w ramiona.
- Ale chyba nie, co? - powtórzyła po brunetce, zakładając ręce pod piersiami i lustrując ją przeszywającym spojrzeniem. To chyba oczywiste, że ruda nie da jej teraz spokoju. W innych okolicznościach może puściłaby to mimo uszu, ale nie teraz, kiedy stąpali z Waltonem po kruchym lodzie. Cokolwiek skrywała Nora, Sophie musiała z niej wyciągnąć. Choćby szantażem czy łaskotkami. - Hej, dokończ zdanie. Myślałam, że jesteśmy ze sobą szczere. - stwierdziła, wzruszając beznamiętnie ramionami. Przez jej piegowatą buzię przemknął grymas niezadowolenia, a tęczówki skupiły się na apetycznym cieście. Niedobrze, Fitzpatrick. Nie od dziś wiadomo, że nieszczęśliwe niewiasty nie topią smutków w alkoholu, a w czekoladzie. Ślizgonka, nie zważając więc na cichy głosik w swojej głowie, uraczyła się kolejną porcją słodkiego wypieku. Jutro będzie płakać, ale do jutra jeszcze trochę czasu. Za to teraz można się jeszcze dopieścić.
- Tak, wiem to z autopsji.. - westchnęła ciężko, odgarniając z twarzy kilka niesfornych loków, które fruwały dookoła jej buzi. Sama przeżyła epizod z Wilsonem, a raczej kilkumiesięczny związek. Dlaczego się skończył? A no właśnie dlatego, że Sophie miała dosyć ciekawskich spojrzeń i dziennej porcji plotek na temat flirtów Anthony'ego. Poza tym, nie darzyła go prawdziwym uczuciem. Na pewno nie takim, którym pałała do Benedicta. - Wiesz, że zawsze stanę murem po Twojej stronie, ale naprawdę uważaj z Wilsonem. Nie chciałabym widzieć jak cierpisz, a po twojej minie mogę śmiało stwierdzić, że już nie czujesz się zbyt komfortowo. - podrapała się po piegowatym policzku, kierując wzrok na tęczówki Chorwatki. - Jeśli zapytasz mnie, to wskażę uroczego Bułgara, ale będę Ci kibicować nawet wtedy, gdy wybierzesz Antka. - uśmiechnęła się szeroko, opuszką palca przejeżdżając wzdłuż nosa dziewczyny. Nora była dla niej jak siostra, której nigdy nie miała. Nie dziw więc, że wizja jej dłuższego pobytu w domu Fitzpatricków, napawała rusałkę wielkim entuzjazmem. - Bronte się nie przejmuj. Z tego co wiem, nic już między nimi nie ma. - poczta pantoflowa rozprzestrzenia się niesłychanie szybko, a wianuszek posłusznych ptaszków, które reportowały rudej najświeższe nowinki, tylko przyśpieszał ten zabieg.
- Tak, też słyszałam pewne plotki, ale nie dostałam oficjalnego potwierdzenia. Od powrotu do domu unikam Rolanda jak ognia. - zagryzła mocniej wargę, czując jak jej policzki ciemnieją nieznośnie. Ciągle było jej głupio w sprawie tej oznaki i niekoniecznie miała ochotę o tym mówić. Nie wiedziała czy Nora zrozumie jej chorą ambicję. - Mam tylko szczerą nadzieję, że to nie prawda. Zdajesz sobie sprawę, że w takim wypadku zostałabym przyrodnią siostrą Jamesa Scotta?
Re: Jadalnia
Vedranówna nigdy nie była zwolenniczką całkowicie szczerych zwierzeń, jeśli to ona miała odgrywać w nich rolę główną. Zyskiwanie sobie nowych znajomych nigdy nie było dla niej problematyczne, może więc trudno było uwierzyć, że Chorwatka ma dość poważne problemy z zaufaniem. Towarzyskie grono obejmowało wielu, wielu ludzi, ale już kółeczko przyjaciół było bardzo malutkie. Obejmowało tych, którym ufała bezgranicznie, ale... Nawet przed nimi było jej trudno. Walczyła z tym jednak. Zbyt długie zamykanie się w sobie nigdy nie prowadziło do niczego dobrego.
- To zwyczajne listy, Sophie. - Potrząsnęła lekko głową, zaprzeczając jej nadziejom na treści znane z filmów o miłości. - Bardzo zwyczajne. O pogodzie w Chorwacji... - Nicolai był rodowitym Bułgarem, natomiast już od kilku lat mieszkał z rodziną w ojczyźnie Nory. - ...o swych postępach w windsurfingu... - Pierwsze kroki w tym sporcie stawiał u jej boku. To ona pokazywała mu, od czego zacząć. Przypominając to sobie, odetchnęła bardzo powoli. Tak strasznie za nim tęskniła! - ...o nowym psie, którego kupili i o dostaniu się na studia. - W zajadaniu smutków dzielnie dotrzymywały sobie kroku. Przed ostatecznym wyznaniem Nora z premedytacją jeszcze się dosłodziła. - I przeprasza. - Wyrzuciła to z siebie tak cicho i niespodziewanie, że nie zdziwiłaby się, gdyby jej słowa umknęły Fitzpatrickównie. Chrząknęła cicho. - Na koniec każdego listu przeprasza. Jednym słowem, rozumiesz? - Uniosła spojrzenie dużych oczu na niemal-siostrę. - Przepraszam. - Przygryzła wargę, tym razem nie odwracając wzroku. - Jak mam go w takim przypadku zaprosić, So? Miałabym stanąć naprzeciw niego i... i co? Też przeprosić, tak dla odmiany? - W jej ton wkradła się gorzka nuta. Dobrze wiedziała, że właśnie to powinna. Spojrzeć mu w oczy i odpowiedzieć tym samym, czym kończył swoje listy. Tylko, że ona rzadko przepraszała. W tym przypadku zaś chyba nie do końca jeszcze pozbyła się swego żalu - i choć to nie Nicolai był jego źródłem, nie wiedziała, jak zachowa się na jego widok. Jak potoczyłaby się ich rozmowa. Czy znów nie powiedziałaby czegoś, czego by żałowała.
Tymczasem Sophie uczepiła się niedokończonego zdania, a Nora musiała przyznać przed samą sobą, że rzeczywiście, zawsze były ze sobą absolutnie szczere. Nie zamierzała teraz tego zmieniać.
- Ale chyba nie podejrzewasz go o znalezienie sobie innej. To chciałam powiedzieć. - Znów dziabiąc bez celu w cieście, dokończyła spokojnie. Nigdy nie kłamały sobie prosto w oczy. Właściwie, w swej relacji nie kłamały w ogóle. Dzieliły się ze sobą wątpliwościami i podejrzeniami, by najwyżej poszlochać sobie potem wspólnie nad niesprawiedliwym życiem. - Ale to jest niemożliwe. Nie Ben. - Potrząsnęła kategorycznie głową, obstając twardo przy swym zdaniu. Podczas, gdy Sophie była jego dziewczyną, Nora zaskarbiła sobie przyjaźń Krukona. Właśnie dlatego ruda nie tylko nie musiała czuć się zagrożona ze strony Vedranówny, ale też mogła szczerze z nią o chłopaku rozmawiać. W gruncie rzeczy obie znały go na tyle dobrze, by rozumieć, o czym mówią.
Temat Rolanda był tematem nieco bardziej neutralnym, toteż tymczasowo poniechała ciągnięcia kwestii Nicolaia, Anthony'ego i Benjamina - tych nieszczęsnych mężczyzn! - na rzecz ostatniego z nich. Z jednej strony, w cale nie był lepszy od trzech poprzednich - dostarczał tyle samo zmartwień i problemów, co tamci. W dodatku obie mogły wpłynąć na niego znacznie mniej, niż na poprzednich, co było frustrujące. Z drugiej jednak - obie kochały go bezwarunkowo. Znacznie bardziej, niż kiedykolwiek mogłyby pokochać jakiegoś obcego faceta, nawet, jeśli miałby on zostać mężem którejś z nich.
- Czyli to jednak prawda... - W zamyśleniu wsadziła do buzi ostatni kawałek ciasta pozostały na talerzyku, dając sobie chwilę na przetrawienie potwierdzonej wiadomości. O tym, jaki był Scott, nie trzeba jej było mówić. Był jej rodziną - teoretycznie stosunkowo daleką, w rzeczywistości, biorąc pod uwagę, ile czasu spędzała w ich zamku, całkiem bliską. Powiedzieć, że go nie tolerowała, to dość łagodne określenie. Rozumiała więc Sophie w całej rozciągłości i tylko nie wiedziała, jak jej pomóc. Bo jeśli Roland miałby być szczęśliwy u boku matki Jamesa - a musiały wychodzić z założenia, że tak właśnie miało być, skoro się jej oświadczył - to czy którakolwiek z nich miała prawo mu to szczęście sabotować?
- Bycie przyrodnim rodzeństwem nie oznacza jeszcze, że musicie spędzać ze sobą czas. - Powiedziała w końcu ostrożnie. Oczywistym było, że po potencjalnym ślubie zapewne musieliby zamieszkać we czwórkę, ale... Przecież nawet w takiej sytuacji musiałoby dać się coś zrobić, by unikać Scotta! Ostatecznie, odkładając widelczyk i unosząc do ust filiżankę z herbatą, spojrzała na Sophie sponad naczynka. - Musisz porozmawiać z Rolandem. Nie możesz go unikać, Ruda. - Nora domyślała się, skąd bierze się rumieniec na policzkach przyjaciółki. Charlie i perfidna kradzież wyróżnienia. Rozumiała, jak urażona musiała być w tej chwili duma Fitzpatrickówny. Ale, po pierwsze, ojciec z pewnością nie byłby z niej mniej dumny, gdyby mu o tym powiedziała, a po drugie - były pewne priorytety. W obecnej sytuacji najważniejsze było wymóc na Rolandzie wreszcie otwartą deklarację. Jeśli nie Nora, to przynamniej Sophie miała prawo usłyszeć od mężczyzny, co ten tak naprawdę planuje.
Ostatecznie nad pustymi talerzykami, kilkoma ostatnimi truskawkami i dwoma filiżankami z gorącą herbatą zapadła chwila ciszy - nie krępującej jednak, a raczej oczyszczającej. Między tymi dwoma roztrzepańcami nie było czegoś takiego, jak skrępowanie. Były sobie zwyczajnie zbyt bliskie.
- Nadal macie te kilka kątów, w których można sobie spokojnie popłakać, co? - Gdy wreszcie się odezwała, uczyniła to ze smutnym, zrezygnowanym uśmiechem. Tylko przed kilkoma osobami była gotowa przyznać się do słabości. Sophie była jedną z nich. - Antek, z którym cholera wie, co mnie łączy. Antek, z którym nie będę. Nicolai, któremu rzuciłam w twarz tyle bolesnych słów, że powinnam pokutować za nie przez wieki. Ben, który stał się powodem twojego smutku, a więc mojego też. I Roland. Roland, który zastępował mi ojca, Roland, dzięki któremu mam taką siostrę, jak ty... - Uśmiechnęła się nieco szerzej, choć jedynie na chwilę. - Roland, który ostatnio zaczął oddalać się ode mnie tak samo, jak oddaleni są ode mnie właśni rodzice. To wszystko... - Parsknęła cichym, gorzkim, zmęczonym śmiechem. - To wszystko chyba zwyczajnie mnie przerasta.
U Wilsonów nie umiała się odgrodzić. Nie umiała się smucić, nie umiała myśleć. Od tego miała Fitzpatricków. U nich, oprócz czerpania całymi garściami z rodzinnej atmosfery, umiała też się wyciszyć. Jeśli potrzebowała zdobyć chwili tylko dla siebie, jeśli potrzebowała poukładać sobie w życiu, jednocześnie nie planując powrotu na chorwackie plaże, to tylko tutaj.
- To zwyczajne listy, Sophie. - Potrząsnęła lekko głową, zaprzeczając jej nadziejom na treści znane z filmów o miłości. - Bardzo zwyczajne. O pogodzie w Chorwacji... - Nicolai był rodowitym Bułgarem, natomiast już od kilku lat mieszkał z rodziną w ojczyźnie Nory. - ...o swych postępach w windsurfingu... - Pierwsze kroki w tym sporcie stawiał u jej boku. To ona pokazywała mu, od czego zacząć. Przypominając to sobie, odetchnęła bardzo powoli. Tak strasznie za nim tęskniła! - ...o nowym psie, którego kupili i o dostaniu się na studia. - W zajadaniu smutków dzielnie dotrzymywały sobie kroku. Przed ostatecznym wyznaniem Nora z premedytacją jeszcze się dosłodziła. - I przeprasza. - Wyrzuciła to z siebie tak cicho i niespodziewanie, że nie zdziwiłaby się, gdyby jej słowa umknęły Fitzpatrickównie. Chrząknęła cicho. - Na koniec każdego listu przeprasza. Jednym słowem, rozumiesz? - Uniosła spojrzenie dużych oczu na niemal-siostrę. - Przepraszam. - Przygryzła wargę, tym razem nie odwracając wzroku. - Jak mam go w takim przypadku zaprosić, So? Miałabym stanąć naprzeciw niego i... i co? Też przeprosić, tak dla odmiany? - W jej ton wkradła się gorzka nuta. Dobrze wiedziała, że właśnie to powinna. Spojrzeć mu w oczy i odpowiedzieć tym samym, czym kończył swoje listy. Tylko, że ona rzadko przepraszała. W tym przypadku zaś chyba nie do końca jeszcze pozbyła się swego żalu - i choć to nie Nicolai był jego źródłem, nie wiedziała, jak zachowa się na jego widok. Jak potoczyłaby się ich rozmowa. Czy znów nie powiedziałaby czegoś, czego by żałowała.
Tymczasem Sophie uczepiła się niedokończonego zdania, a Nora musiała przyznać przed samą sobą, że rzeczywiście, zawsze były ze sobą absolutnie szczere. Nie zamierzała teraz tego zmieniać.
- Ale chyba nie podejrzewasz go o znalezienie sobie innej. To chciałam powiedzieć. - Znów dziabiąc bez celu w cieście, dokończyła spokojnie. Nigdy nie kłamały sobie prosto w oczy. Właściwie, w swej relacji nie kłamały w ogóle. Dzieliły się ze sobą wątpliwościami i podejrzeniami, by najwyżej poszlochać sobie potem wspólnie nad niesprawiedliwym życiem. - Ale to jest niemożliwe. Nie Ben. - Potrząsnęła kategorycznie głową, obstając twardo przy swym zdaniu. Podczas, gdy Sophie była jego dziewczyną, Nora zaskarbiła sobie przyjaźń Krukona. Właśnie dlatego ruda nie tylko nie musiała czuć się zagrożona ze strony Vedranówny, ale też mogła szczerze z nią o chłopaku rozmawiać. W gruncie rzeczy obie znały go na tyle dobrze, by rozumieć, o czym mówią.
Temat Rolanda był tematem nieco bardziej neutralnym, toteż tymczasowo poniechała ciągnięcia kwestii Nicolaia, Anthony'ego i Benjamina - tych nieszczęsnych mężczyzn! - na rzecz ostatniego z nich. Z jednej strony, w cale nie był lepszy od trzech poprzednich - dostarczał tyle samo zmartwień i problemów, co tamci. W dodatku obie mogły wpłynąć na niego znacznie mniej, niż na poprzednich, co było frustrujące. Z drugiej jednak - obie kochały go bezwarunkowo. Znacznie bardziej, niż kiedykolwiek mogłyby pokochać jakiegoś obcego faceta, nawet, jeśli miałby on zostać mężem którejś z nich.
- Czyli to jednak prawda... - W zamyśleniu wsadziła do buzi ostatni kawałek ciasta pozostały na talerzyku, dając sobie chwilę na przetrawienie potwierdzonej wiadomości. O tym, jaki był Scott, nie trzeba jej było mówić. Był jej rodziną - teoretycznie stosunkowo daleką, w rzeczywistości, biorąc pod uwagę, ile czasu spędzała w ich zamku, całkiem bliską. Powiedzieć, że go nie tolerowała, to dość łagodne określenie. Rozumiała więc Sophie w całej rozciągłości i tylko nie wiedziała, jak jej pomóc. Bo jeśli Roland miałby być szczęśliwy u boku matki Jamesa - a musiały wychodzić z założenia, że tak właśnie miało być, skoro się jej oświadczył - to czy którakolwiek z nich miała prawo mu to szczęście sabotować?
- Bycie przyrodnim rodzeństwem nie oznacza jeszcze, że musicie spędzać ze sobą czas. - Powiedziała w końcu ostrożnie. Oczywistym było, że po potencjalnym ślubie zapewne musieliby zamieszkać we czwórkę, ale... Przecież nawet w takiej sytuacji musiałoby dać się coś zrobić, by unikać Scotta! Ostatecznie, odkładając widelczyk i unosząc do ust filiżankę z herbatą, spojrzała na Sophie sponad naczynka. - Musisz porozmawiać z Rolandem. Nie możesz go unikać, Ruda. - Nora domyślała się, skąd bierze się rumieniec na policzkach przyjaciółki. Charlie i perfidna kradzież wyróżnienia. Rozumiała, jak urażona musiała być w tej chwili duma Fitzpatrickówny. Ale, po pierwsze, ojciec z pewnością nie byłby z niej mniej dumny, gdyby mu o tym powiedziała, a po drugie - były pewne priorytety. W obecnej sytuacji najważniejsze było wymóc na Rolandzie wreszcie otwartą deklarację. Jeśli nie Nora, to przynamniej Sophie miała prawo usłyszeć od mężczyzny, co ten tak naprawdę planuje.
Ostatecznie nad pustymi talerzykami, kilkoma ostatnimi truskawkami i dwoma filiżankami z gorącą herbatą zapadła chwila ciszy - nie krępującej jednak, a raczej oczyszczającej. Między tymi dwoma roztrzepańcami nie było czegoś takiego, jak skrępowanie. Były sobie zwyczajnie zbyt bliskie.
- Nadal macie te kilka kątów, w których można sobie spokojnie popłakać, co? - Gdy wreszcie się odezwała, uczyniła to ze smutnym, zrezygnowanym uśmiechem. Tylko przed kilkoma osobami była gotowa przyznać się do słabości. Sophie była jedną z nich. - Antek, z którym cholera wie, co mnie łączy. Antek, z którym nie będę. Nicolai, któremu rzuciłam w twarz tyle bolesnych słów, że powinnam pokutować za nie przez wieki. Ben, który stał się powodem twojego smutku, a więc mojego też. I Roland. Roland, który zastępował mi ojca, Roland, dzięki któremu mam taką siostrę, jak ty... - Uśmiechnęła się nieco szerzej, choć jedynie na chwilę. - Roland, który ostatnio zaczął oddalać się ode mnie tak samo, jak oddaleni są ode mnie właśni rodzice. To wszystko... - Parsknęła cichym, gorzkim, zmęczonym śmiechem. - To wszystko chyba zwyczajnie mnie przerasta.
U Wilsonów nie umiała się odgrodzić. Nie umiała się smucić, nie umiała myśleć. Od tego miała Fitzpatricków. U nich, oprócz czerpania całymi garściami z rodzinnej atmosfery, umiała też się wyciszyć. Jeśli potrzebowała zdobyć chwili tylko dla siebie, jeśli potrzebowała poukładać sobie w życiu, jednocześnie nie planując powrotu na chorwackie plaże, to tylko tutaj.
Re: Jadalnia
Sprawa z Sophie miała się zupełnie odwrotnie. Tak jak Nora miała szerokie grono przyjaciół i znajomych, ale w przeciwieństwie do Chorwatki, wielu osobom ufała bezgranicznie. Wiedziała, że kiedyś ją to zgubi, ale jakoś tak, nie potrafiła zamknąć się na drugiego człowieka. Kiedy miała problem, który wyjątkowo ciążył jej na sercu potrafiła sobie ulżyć, rozmawiając z pierwszą, napotkaną osobą. Nie zdążyła się jeszcze sparzyć, ale zapewne nadejdzie taki dzień jeśli nie nauczy się trzymać języka za zębami. Oczywiście, rudowłosa zwierzała się tylko ze swoich problemów. Była lojalną towarzyszką rozmów, więc gdy ktokolwiek zdradził jej jakiś sekret, zabierała go ze sobą do grobu.
Sophie otrząsnęła się ze swoich rozmyśleń i wsparła łokieć na kolanie, a dłoń ułożyła pod podbródkiem. Za każdym wyznaniem Nory, dotyczącym treści tajemniczych listów, kiwała twierdząco głową, dając jej tym samym znać, że rozumie. Na jej malinowych wargach błąkał się ciepły uśmiech, a zielone tęczówki wpatrywały się w rozmówczynię z typową siostrzaną miłością. Głos puchonki zdradzał jej prawdziwe uczucia, a w jej słowach dało się wyczuć tęsknotę i swego rodzaju żal, którego ślizgonka nie mogła pojąć.
- Myślę, że właśnie to powinnaś zrobić, Nora. - westchnęła cicho, układając wolną rękę na stoliku. Nie miała pewności czy Żółta opowiedziała jej całą historię związaną z Bułgarem, ponieważ nie mogła doszukać się sensu żalu, który Vedran tak starannie w sobie pielęgnowała. - Jeżeli tak to zostawisz, będziesz niepotrzebnie zadręczała się przez długi czas. Nie wspomnę już o tym, że Nicolai czuje się winny, choć nie powinien. No, chyba, że nie znam jakiegoś fragmentu waszej układanki.. - dodała niepewnie, mrużąc butelkowe tęczówki i wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Wiesz, że nie mogę Cię do niczego zmuszać, ale proszę, żebyś jeszcze rozważyła moją propozycję. Dom stoi otworem zarówno dla Ciebie jak i Twoich gości. - odparła przyjaznym tonem, splatając nogi w kostkach. Kiedy do jej uszu ponownie doszło imię Benedicta, ręka automatycznie powędrowała w stronę czekoladowego ciasta, szukając w słodyczy jakiegokolwiek oparcia. Zauważyła, że puchonka również nie próżnuje, częstując się kolejnymi kawałkami. Doprawdy, świat bez czekolady już nigdy nie byłby taki sam.
- Słucham? - widelczyk z kawałkiem ciasta zamarł jej w połowie drogi, a policzki Fitzpatrikówny nabrały różowych barw. Musiała przyznać, że taka myśl nie przyszła jej do głowy, a Nora mogła śmiało stwierdzić, że jej słowa wywołały niemałe zdumnienie w tej drobnej ślizgonce. Jej duże, okrągłe oczy zrobiły się jeszcze większe niż zazwyczaj, a dłonie wplotły się w ogniste włosy, okręcając wokół palców niesforne loki.
- Nie, nie. Masz rację. To w ogóle nie w jego stylu. Jeżeli coś byłoby na rzeczy.. powiedziałby mi o tym, prawda? - zająknęła się, czując jak rytm jej serca znacznie przyśpiesza. W końcu Vedran była jedyną przyjaciółką Waltona i nie licząc samej Sophie, tylko ona znała go bardzo dobrze. Widząc jednak kategoryczne potrząsanie głowy przez towarzyszkę, uspokoiła się trochę i postanowiła odsunąć swoje wątpliwości na dalszy plan. Odnotowała sobie tylko w myślach aby później wysłać sowę do Krukona.
- Obawiam się, że tak.. - odparła nieco beznamiętnym tonem, ponownie maczając wargi w herbacie, która zdążyła już odrobinę wystygnąć. I choć cieszyła się, że ojciec w końcu zainteresował się kobietą w swoim wieku i przestał uganiać się za małolatami, nie mogła pozbyć się nieprzyjemnego ukucia, które doskwierało jej sercu za każdym razem, gdy tylko myśl o zaręczynach zaprzątała jej głowę. Męczyły ją nieprzyjemnie obawy, które mogły ziścić się z każdym dniem. Czy Roland odsunie zarówno ją jak i Norę na boczny plan? Sophie nie zdążyła poznać Rosalie osobiście, ale nie potrzebowała wizyty u wróżki, żeby wiedzieć jak wiele czasu Fitzpatrick z nią spędza. To nie tak, że była egoistką, która chciała Rolanda tylko dla siebie. W końcu potrafiła się nim dzielić z Norą. Wszystko było winą wstrętnej zazdrości, która zagnieździła się gdzieś w drobnym ciele Irlandki i nie dawała się wypędzić za żadne skarby.
- Wiem, wiem, ale wizja jakiejkolwiek więzi z tym parszywcem przyprawia mnie o mdłości. Zdaje sobie sprawę, że to Twoja rodzina, ale naprawdę. Nie jestem w stanie wypowiedzieć się pozytywnie o Jamesie. - westchnęła, a jej pełne usta wykrzywił grymas pogardy. Próbowała uśmiechnąć się przepraszająco, w końcu nie powinna obrażać członków rodziny Vedran, ale niekoniecznie jej to wyszło. Chyba nikogo nie darzyła taką nienawiścią jak tej krukońskiej wywłoki. - Chyba rzeczywiście powinnam porozmawiać z tatą i zapytać się go o wszystko wprost. Będziesz mi towarzyszyć? We dwójkę zawsze raźniej znieść niespodziewane wieści. - jej oczy błyszczały delikatnie, a zauważywszy zmianę w mimice twarzy Nory, sama również spoważniała. Zadziwiające jak dziewczętom udzielił się półmrok jadalni i czar słodkich deserów. Dwie nastolatki, siedzące przy filiżankach waniliowej herbaty, rozprawiające o życiowych problemach. Gdzie się podziały radosne uśmiechy i chęć wyrwania się na jakąś potańcówkę? Cóż, chyba obie od dawna potrzebowały szczerej rozmowy i swojego towarzystwa.
- Oczywiście, mała. Najsłynniejszym z nich jest moja sypialnia do której właśnie zmierzamy. - wychrypiała, uśmiechając się blado i wyciągając rękę do przyjaciółki. Miała ochotę przebrać się już w piżamę i poleżeć z Norą na łóżku, słuchając dobrej muzyki i zapalając kilka, owocowych świeczek. Najwyraźniej obie potrzebowały babskiego wieczoru.
- Powiedziałabym, że wszystko się ułoży, ale to niemożliwe oklepane, a ja nie mogę Ci tego obiecać. - odgarnęła jej z czoła kilka zaplątanych kosmyków i upiła ostatniego łyka herbaty. Delikatnie pociągnęła ją w stronę wyjścia z przytulnej jadalni, kierując ich dwójkę na schody, prowadzące do pokoju ślizgonki. - Jednak mogę przysiąc, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby wymyślić rozsądne rozwiązania dla wszystkich, twoich problemów. W końcu od czego ma się przyszywaną siostrę, hm?
Sophie otrząsnęła się ze swoich rozmyśleń i wsparła łokieć na kolanie, a dłoń ułożyła pod podbródkiem. Za każdym wyznaniem Nory, dotyczącym treści tajemniczych listów, kiwała twierdząco głową, dając jej tym samym znać, że rozumie. Na jej malinowych wargach błąkał się ciepły uśmiech, a zielone tęczówki wpatrywały się w rozmówczynię z typową siostrzaną miłością. Głos puchonki zdradzał jej prawdziwe uczucia, a w jej słowach dało się wyczuć tęsknotę i swego rodzaju żal, którego ślizgonka nie mogła pojąć.
- Myślę, że właśnie to powinnaś zrobić, Nora. - westchnęła cicho, układając wolną rękę na stoliku. Nie miała pewności czy Żółta opowiedziała jej całą historię związaną z Bułgarem, ponieważ nie mogła doszukać się sensu żalu, który Vedran tak starannie w sobie pielęgnowała. - Jeżeli tak to zostawisz, będziesz niepotrzebnie zadręczała się przez długi czas. Nie wspomnę już o tym, że Nicolai czuje się winny, choć nie powinien. No, chyba, że nie znam jakiegoś fragmentu waszej układanki.. - dodała niepewnie, mrużąc butelkowe tęczówki i wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Wiesz, że nie mogę Cię do niczego zmuszać, ale proszę, żebyś jeszcze rozważyła moją propozycję. Dom stoi otworem zarówno dla Ciebie jak i Twoich gości. - odparła przyjaznym tonem, splatając nogi w kostkach. Kiedy do jej uszu ponownie doszło imię Benedicta, ręka automatycznie powędrowała w stronę czekoladowego ciasta, szukając w słodyczy jakiegokolwiek oparcia. Zauważyła, że puchonka również nie próżnuje, częstując się kolejnymi kawałkami. Doprawdy, świat bez czekolady już nigdy nie byłby taki sam.
- Słucham? - widelczyk z kawałkiem ciasta zamarł jej w połowie drogi, a policzki Fitzpatrikówny nabrały różowych barw. Musiała przyznać, że taka myśl nie przyszła jej do głowy, a Nora mogła śmiało stwierdzić, że jej słowa wywołały niemałe zdumnienie w tej drobnej ślizgonce. Jej duże, okrągłe oczy zrobiły się jeszcze większe niż zazwyczaj, a dłonie wplotły się w ogniste włosy, okręcając wokół palców niesforne loki.
- Nie, nie. Masz rację. To w ogóle nie w jego stylu. Jeżeli coś byłoby na rzeczy.. powiedziałby mi o tym, prawda? - zająknęła się, czując jak rytm jej serca znacznie przyśpiesza. W końcu Vedran była jedyną przyjaciółką Waltona i nie licząc samej Sophie, tylko ona znała go bardzo dobrze. Widząc jednak kategoryczne potrząsanie głowy przez towarzyszkę, uspokoiła się trochę i postanowiła odsunąć swoje wątpliwości na dalszy plan. Odnotowała sobie tylko w myślach aby później wysłać sowę do Krukona.
- Obawiam się, że tak.. - odparła nieco beznamiętnym tonem, ponownie maczając wargi w herbacie, która zdążyła już odrobinę wystygnąć. I choć cieszyła się, że ojciec w końcu zainteresował się kobietą w swoim wieku i przestał uganiać się za małolatami, nie mogła pozbyć się nieprzyjemnego ukucia, które doskwierało jej sercu za każdym razem, gdy tylko myśl o zaręczynach zaprzątała jej głowę. Męczyły ją nieprzyjemnie obawy, które mogły ziścić się z każdym dniem. Czy Roland odsunie zarówno ją jak i Norę na boczny plan? Sophie nie zdążyła poznać Rosalie osobiście, ale nie potrzebowała wizyty u wróżki, żeby wiedzieć jak wiele czasu Fitzpatrick z nią spędza. To nie tak, że była egoistką, która chciała Rolanda tylko dla siebie. W końcu potrafiła się nim dzielić z Norą. Wszystko było winą wstrętnej zazdrości, która zagnieździła się gdzieś w drobnym ciele Irlandki i nie dawała się wypędzić za żadne skarby.
- Wiem, wiem, ale wizja jakiejkolwiek więzi z tym parszywcem przyprawia mnie o mdłości. Zdaje sobie sprawę, że to Twoja rodzina, ale naprawdę. Nie jestem w stanie wypowiedzieć się pozytywnie o Jamesie. - westchnęła, a jej pełne usta wykrzywił grymas pogardy. Próbowała uśmiechnąć się przepraszająco, w końcu nie powinna obrażać członków rodziny Vedran, ale niekoniecznie jej to wyszło. Chyba nikogo nie darzyła taką nienawiścią jak tej krukońskiej wywłoki. - Chyba rzeczywiście powinnam porozmawiać z tatą i zapytać się go o wszystko wprost. Będziesz mi towarzyszyć? We dwójkę zawsze raźniej znieść niespodziewane wieści. - jej oczy błyszczały delikatnie, a zauważywszy zmianę w mimice twarzy Nory, sama również spoważniała. Zadziwiające jak dziewczętom udzielił się półmrok jadalni i czar słodkich deserów. Dwie nastolatki, siedzące przy filiżankach waniliowej herbaty, rozprawiające o życiowych problemach. Gdzie się podziały radosne uśmiechy i chęć wyrwania się na jakąś potańcówkę? Cóż, chyba obie od dawna potrzebowały szczerej rozmowy i swojego towarzystwa.
- Oczywiście, mała. Najsłynniejszym z nich jest moja sypialnia do której właśnie zmierzamy. - wychrypiała, uśmiechając się blado i wyciągając rękę do przyjaciółki. Miała ochotę przebrać się już w piżamę i poleżeć z Norą na łóżku, słuchając dobrej muzyki i zapalając kilka, owocowych świeczek. Najwyraźniej obie potrzebowały babskiego wieczoru.
- Powiedziałabym, że wszystko się ułoży, ale to niemożliwe oklepane, a ja nie mogę Ci tego obiecać. - odgarnęła jej z czoła kilka zaplątanych kosmyków i upiła ostatniego łyka herbaty. Delikatnie pociągnęła ją w stronę wyjścia z przytulnej jadalni, kierując ich dwójkę na schody, prowadzące do pokoju ślizgonki. - Jednak mogę przysiąc, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby wymyślić rozsądne rozwiązania dla wszystkich, twoich problemów. W końcu od czego ma się przyszywaną siostrę, hm?
Re: Jadalnia
Kiedy Malcolm stanął przed posiadłością rodziny Sophie, miał złe przeczucia. Zamek był wielki i bogaty, więc już widział pogardliwy wzrok oddźwiernego, który zapewne otworzy przed nim drzwi. Porapał się po głowie i poprawił lekko wytartą już kamizelkę. Była stara, ale dziadek nosił ją w latach czterdziestych, więc chłopak uważał ją za bardzo stylową.
Przeszedł przez rozgrzaną słońcem drogę prowadzącą do zamku i stanął przed wielkimi drzwiami. Rozejrzał się w poszukiwaniu kołatki, ale nie dostrzegł takiej. Zobaczył jednak dzwonek, więc nacisnął go bez wahania. Czekał. Drzwi otworzył mu jakiś mężczyzna.
- Przyszłedłem po Sophie - powiedział.
Trzymał przed sobą przyjemny, różowy kwiatek. Uznał, że jest dość uniwersalny i ładny, więc spodoba się każdej dziewczynie, nawet takiej bogaczce jak Sophie. Facet wpuścił go do środka, więc Malcolm wszedl niepewnie do środka. Taki przepych przytłaczał go nieco. Służący (już się zorientował, że to nie ojciec Sophie) zaprowadził go do jadalni i kazał czekać. Krukon usiadł na wskazanym krześle i zrobił co mu kazano-czekał.
Przeszedł przez rozgrzaną słońcem drogę prowadzącą do zamku i stanął przed wielkimi drzwiami. Rozejrzał się w poszukiwaniu kołatki, ale nie dostrzegł takiej. Zobaczył jednak dzwonek, więc nacisnął go bez wahania. Czekał. Drzwi otworzył mu jakiś mężczyzna.
- Przyszłedłem po Sophie - powiedział.
Trzymał przed sobą przyjemny, różowy kwiatek. Uznał, że jest dość uniwersalny i ładny, więc spodoba się każdej dziewczynie, nawet takiej bogaczce jak Sophie. Facet wpuścił go do środka, więc Malcolm wszedl niepewnie do środka. Taki przepych przytłaczał go nieco. Służący (już się zorientował, że to nie ojciec Sophie) zaprowadził go do jadalni i kazał czekać. Krukon usiadł na wskazanym krześle i zrobił co mu kazano-czekał.
Re: Jadalnia
Od wydarzeń znad jeziora minęły prawie dwa tygodnie, więc ruda Fitzpatrick zaczęła wznosić ręce i wielbić Salazara, odstawiając w sypialni radosne tańce. Zdała sobie sprawę, iż Malcolm najprawdopodobniej chciał tylko utrzeć jej ten piegowaty nos i żartował z tą całą randką. W międzyczasie w posiadłości Irlandzkiej rodziny zjawiła się Nora i Aiden, więc pochłonięta gośćmi dziewczyna całkowicie zapomniała o niewygodnej umowie z Krukonem. Jakże wielkie było jej zdziwienie, kiedy tuż po powrocie z polany Benjamin oznajmił jej, że młodzieniec McMillan oczekuje na nią w jadalni.
- O słodki Merlinie! - przyłożyła dłoń do czoła, czując jak robi jej się słabo. Automatycznie podtrzymała się białej komody i panicznym wzrokiem otuliła jasną sypialnie. Wiedziała, że z tego kontraktu nie ma odwrotu. Nie mogła dopuścić do sytuacji w której James dowiedziałby się o jej młodzieńczych westchnieniach kierowanych w jego stronę. - Dasz radę, dasz radę. - powtarzała owe słowa pod nosem niczym zbawienną mantrę i związała włosy w luźnego kucyka, pozwalając by kilka ognistych pasem swobodnie fruwało wokół jej okrągłej buzi. Nie chciała się stroić, naprawdę, ale dobry wygląd leżał w jej naturze, więc za nic nie mogła przemóc się do nieatrakcyjnych dresów. Z cierpiętniczą miną naciągnęła więc na siebie obcisłą spódnice w kolorze ciemnego granatu, a na ramiona zarzuciła żółtą, zwiewną bluzkę. Cały ubiór dopełniały klasyczne szpilki i pełne usta, pociągnięte karminową pomadką. Tak wyszykowana zeszła na dół i pewnym krokiem wkroczyła do jadalni. Grunt to nie dać poznać po sobie przerażenia.
- Cześć, długo czekasz? - rzuciła krótko, podchodząc bliżej krukona i układając dłonie na oparciu krzesełka. - Zapytałabym co u Ciebie, ale nie za bardzo mnie to interesuje. - uśmiechnęła się łobuzersko i odgarnęła z czoła niesforny kosmyk. - To dla mnie? - zapytała już milej, spoglądając na różowy kwiatek trzymany w dłoniach Malcolma. Była wielbicielką kwiatów, a zwłaszcza tych jasnoróżowych. Przez chwilę poczuła się źle za wcześniejsze słowa jakie do niego skierowała, ale zaraz jej przeszło. W końcu zbawił ją na to spotkanie podstępem, a skoro on nie grał czysto, ona nie musiała być miła.
- O słodki Merlinie! - przyłożyła dłoń do czoła, czując jak robi jej się słabo. Automatycznie podtrzymała się białej komody i panicznym wzrokiem otuliła jasną sypialnie. Wiedziała, że z tego kontraktu nie ma odwrotu. Nie mogła dopuścić do sytuacji w której James dowiedziałby się o jej młodzieńczych westchnieniach kierowanych w jego stronę. - Dasz radę, dasz radę. - powtarzała owe słowa pod nosem niczym zbawienną mantrę i związała włosy w luźnego kucyka, pozwalając by kilka ognistych pasem swobodnie fruwało wokół jej okrągłej buzi. Nie chciała się stroić, naprawdę, ale dobry wygląd leżał w jej naturze, więc za nic nie mogła przemóc się do nieatrakcyjnych dresów. Z cierpiętniczą miną naciągnęła więc na siebie obcisłą spódnice w kolorze ciemnego granatu, a na ramiona zarzuciła żółtą, zwiewną bluzkę. Cały ubiór dopełniały klasyczne szpilki i pełne usta, pociągnięte karminową pomadką. Tak wyszykowana zeszła na dół i pewnym krokiem wkroczyła do jadalni. Grunt to nie dać poznać po sobie przerażenia.
- Cześć, długo czekasz? - rzuciła krótko, podchodząc bliżej krukona i układając dłonie na oparciu krzesełka. - Zapytałabym co u Ciebie, ale nie za bardzo mnie to interesuje. - uśmiechnęła się łobuzersko i odgarnęła z czoła niesforny kosmyk. - To dla mnie? - zapytała już milej, spoglądając na różowy kwiatek trzymany w dłoniach Malcolma. Była wielbicielką kwiatów, a zwłaszcza tych jasnoróżowych. Przez chwilę poczuła się źle za wcześniejsze słowa jakie do niego skierowała, ale zaraz jej przeszło. W końcu zbawił ją na to spotkanie podstępem, a skoro on nie grał czysto, ona nie musiała być miła.
Re: Jadalnia
Malcolm był cholernie pamiętliwy. Szczególnie jeśli chodziło o umowy takie jak ta. Zastanawiał się nawet czy nie odpuścić tej rudej bogaczce, kierując się zasadą "nie dla psa kiełbasa", ale uznał, że nie odmówi sobie tej przyjemności. Nawet jeśli po całym zajściu miał zostać poniżony przez Sophie i wyśmiany przez Jamesa.
Kiedy dziewczyna pojawiła się w jadalni, wyprostował się jak struna wstając z obitego krzesła. Trzeba było przyzać, ze Malcolm był bardzo długą struną, bo przewyższał ją o trzy głowy conajmniej.
- Nie, dopiero co przyszedłem - odpowiedział. Jej niemiłe słowa puścił mimo uszu. Otaksował ja wzrokiem. Strój miała ładny, ale na pewno nieodpowiedni jak na randkę z McMillanem. Jeśli liczyła na wystawne restauracje w miasteczku albo francuską cafe, to musiał ją rozczarować.
- Nie, dla Twojego lokaja - rzucił bez namysłu. - Dla Ciebie - zreflektował się szybko, wręczając jej jasnoróżowy kwiatek. Nie wiedział doprawdy co one widzą w kawałku martwej rośliny, ale skoro to spełniło swoje zadanie, to dobrze.
- Gotowa? Świetnie. Idziemy - rzucił.
Pociągnął ją za rękę do wyjścia. Pozwolił założyć jej buty i wyciągnął ją na zewnątrz. Tam teleportowali się do znanej tylko Krukonowi lokalizacji.
Kiedy dziewczyna pojawiła się w jadalni, wyprostował się jak struna wstając z obitego krzesła. Trzeba było przyzać, ze Malcolm był bardzo długą struną, bo przewyższał ją o trzy głowy conajmniej.
- Nie, dopiero co przyszedłem - odpowiedział. Jej niemiłe słowa puścił mimo uszu. Otaksował ja wzrokiem. Strój miała ładny, ale na pewno nieodpowiedni jak na randkę z McMillanem. Jeśli liczyła na wystawne restauracje w miasteczku albo francuską cafe, to musiał ją rozczarować.
- Nie, dla Twojego lokaja - rzucił bez namysłu. - Dla Ciebie - zreflektował się szybko, wręczając jej jasnoróżowy kwiatek. Nie wiedział doprawdy co one widzą w kawałku martwej rośliny, ale skoro to spełniło swoje zadanie, to dobrze.
- Gotowa? Świetnie. Idziemy - rzucił.
Pociągnął ją za rękę do wyjścia. Pozwolił założyć jej buty i wyciągnął ją na zewnątrz. Tam teleportowali się do znanej tylko Krukonowi lokalizacji.
napiszę w kolejnym miejscu
Re: Jadalnia
Do domu Fitzpatricków przybyła sowa z dwoma listami z pieczęcią Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart kolejno dla Sophie Fitzpatrick i Nory Vedran. Jeden z nich był znacznie grubszy, a dodatkowo w kopercie do listy książek została dołączona odznaka prefekta.
Droga panno Vedran!
Została pani wyróżniona spośród uczniów domu Helgi Hufflepuff i mianowana na stanowisko prefekta w roku szkolnym 2013-2014. Proszę o zapoznanie się z kodeksem prefekta oraz bezwzględne jego przestrzeganie, a także życzymy owocnej pracy strażnika porządku od września. Serdecznie gratulujemy!
V-ce dyrektor Brennus Lancaster
PN Hannah Wilson
Została pani wyróżniona spośród uczniów domu Helgi Hufflepuff i mianowana na stanowisko prefekta w roku szkolnym 2013-2014. Proszę o zapoznanie się z kodeksem prefekta oraz bezwzględne jego przestrzeganie, a także życzymy owocnej pracy strażnika porządku od września. Serdecznie gratulujemy!
V-ce dyrektor Brennus Lancaster
PN Hannah Wilson
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Jadalnia
Droga nad jezioro nie była daleka, gdy więc Nora dotarła z powrotem to zamku, jej włosy wciąż były jeszcze mokre, a pojedyncze krople wody spływały jej pod ubraniem. Gdyby napotkała teraz Rosalie, z pewnością zmuszona byłaby wysłuchać okraszonego troską monologu o tym, jak to o siebie nie dba i naraża się na przeziębienia. Jak było do przewidzenia jednak, jedynym, kogo napotkała, był lokaj, który to uwagi nigdy jej nie zwracał. Tak jak zwykle, tak i teraz uśmiechnął się tylko nieznacznie, po czym, jakby zupełnie nie widząc mokrych śladów, jakie zostawiała, poinformował o nadejściu korespondencji, uprzejmie zwracając uwagę na niezwykłe wyczucie czasu przez Norę - listy nadeszły bowiem dosłownie tuż przed jej powrotem.
Dziękując za informację, podążyła do jadalni, gdzie to miała znaleźć się przesyłki. Jak się okazało, były dwie, obie z pieczęciami Hogwartu, przy czym ta zaadresowana do niej była nieco grubsza. Unosząc brwi nieznacznie, poprawiła zarzucony na ramię plecak i sięgnęła po kopertę. Już po chwili trzymała w dłoni jej zawartość, która poza tradycyjnym spisem podręczników zawierała również... prefektowską odznakę.
Z cichym sapnięciem opadła na stół i przyglądała się znaczkowi. Należała do tej coraz mniej licznej grupy uczniów, dla której zostanie prefektem wciąż było zaszczytem i najwyższym wyrazem uznania, jaki można było otrzymać od szkoły. Jej twarzyczkę więc już po chwili rozjaśnił lekki uśmiech. A więc jednak ją doceniono, co?
Chowając odznakę do kieszeni, zabrała ze stołu również kopertę dla Sophie i pomaszerowała raźnym krokiem na górę, do sypialni Rudej. Tam, na jednej z szafek, położyła przesyłkę dla Rudej, sama zaś, zrzucając z siebie ciuchy i zaliczając jeszcze szybki prysznic, wczołgała się pod kołdrę, by przespać kilka godzin mocnym, niezakłóconym snem.
Dziękując za informację, podążyła do jadalni, gdzie to miała znaleźć się przesyłki. Jak się okazało, były dwie, obie z pieczęciami Hogwartu, przy czym ta zaadresowana do niej była nieco grubsza. Unosząc brwi nieznacznie, poprawiła zarzucony na ramię plecak i sięgnęła po kopertę. Już po chwili trzymała w dłoni jej zawartość, która poza tradycyjnym spisem podręczników zawierała również... prefektowską odznakę.
Z cichym sapnięciem opadła na stół i przyglądała się znaczkowi. Należała do tej coraz mniej licznej grupy uczniów, dla której zostanie prefektem wciąż było zaszczytem i najwyższym wyrazem uznania, jaki można było otrzymać od szkoły. Jej twarzyczkę więc już po chwili rozjaśnił lekki uśmiech. A więc jednak ją doceniono, co?
Chowając odznakę do kieszeni, zabrała ze stołu również kopertę dla Sophie i pomaszerowała raźnym krokiem na górę, do sypialni Rudej. Tam, na jednej z szafek, położyła przesyłkę dla Rudej, sama zaś, zrzucając z siebie ciuchy i zaliczając jeszcze szybki prysznic, wczołgała się pod kołdrę, by przespać kilka godzin mocnym, niezakłóconym snem.
Re: Jadalnia
Sophie wracała do ukochanej posiadłości na trzęsących się nogach. W jej głowie panował prawdziwy harmider, a przytłaczające wyrzuty sumienia dały o sobie znać, dosłownie minutę po fakcie.
- Zgłupiałaś do reszty, Fitzpatrick. - jęczała pod nosem, poprawiając ciasną spódnicę i zdejmując żółte szpilki w progu. Był środek nocy, więc nie chciała rozbudzić domowników, a już zwłaszcza ojca, którego nadal unikała jak ognia. Wprawdzie podczas rozmowy z Norą stwierdziła, że znajdzie dla niego czas i sama podejmie niewygodny temat, ale cóż.. plany uległy zmianie. Rudowłosa miała zamiar przeżyć wakacje swojego życia, a najlepszym na to sposobem było opóźnianie pewnych spraw i unikanie odpowiedzialności. Jak do tej pory szło jej to całkiem nieźle. Tylko ten przeklęty pocałunek. Naprawdę nie wiedziała co jej strzeliło do tej rudej głowy i jak powie o tym Benowi. A może nie powie?
Nim zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzje, podskoczyła w miejscu i złapała się za serce, pozwalając by żółte szpilki upadły z hukiem na drogie kafelki. Rudowłosa prawie zeszła z tego świata, kiedy kątem oka zobaczyła Rolanda, przesiadującego w jadalni.
- Chcesz, żebym dostała zawału? Zazwyczaj śpisz już o tej porze.. - wychrypiała, próbując uregulować przyśpieszony oddech. Minę miała nieciekawą, a zielony wzrok niepewnie wędrował po całym pomieszczeniu, skrzętnie omijając ukochaną twarz ojca.
- Jestem zmęczona! - ziewnęła ostentacyjnie, a dla wzmocnienia efektu przeciągnęła się niczym leniwa kotka. - Dobranoc! - posłała mu całusa w powietrzu i obróciła się na pięcie z zamiarem ekspresowej ucieczki na górę.
- Zgłupiałaś do reszty, Fitzpatrick. - jęczała pod nosem, poprawiając ciasną spódnicę i zdejmując żółte szpilki w progu. Był środek nocy, więc nie chciała rozbudzić domowników, a już zwłaszcza ojca, którego nadal unikała jak ognia. Wprawdzie podczas rozmowy z Norą stwierdziła, że znajdzie dla niego czas i sama podejmie niewygodny temat, ale cóż.. plany uległy zmianie. Rudowłosa miała zamiar przeżyć wakacje swojego życia, a najlepszym na to sposobem było opóźnianie pewnych spraw i unikanie odpowiedzialności. Jak do tej pory szło jej to całkiem nieźle. Tylko ten przeklęty pocałunek. Naprawdę nie wiedziała co jej strzeliło do tej rudej głowy i jak powie o tym Benowi. A może nie powie?
Nim zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzje, podskoczyła w miejscu i złapała się za serce, pozwalając by żółte szpilki upadły z hukiem na drogie kafelki. Rudowłosa prawie zeszła z tego świata, kiedy kątem oka zobaczyła Rolanda, przesiadującego w jadalni.
- Chcesz, żebym dostała zawału? Zazwyczaj śpisz już o tej porze.. - wychrypiała, próbując uregulować przyśpieszony oddech. Minę miała nieciekawą, a zielony wzrok niepewnie wędrował po całym pomieszczeniu, skrzętnie omijając ukochaną twarz ojca.
- Jestem zmęczona! - ziewnęła ostentacyjnie, a dla wzmocnienia efektu przeciągnęła się niczym leniwa kotka. - Dobranoc! - posłała mu całusa w powietrzu i obróciła się na pięcie z zamiarem ekspresowej ucieczki na górę.
Re: Jadalnia
Roland postanowił zgotować swojej córce powitanie z piekła rodem. Dowiedział się od ulubionego lokaja, że jego córka wyskoczyła na mały wypadzik z jakimś miłym, choć jednak obcym chłopcem. Ben dałby sobie rękę uciąć, że to nie Krukon, którego Ślizgonka przedstawiała ojcu kilka miesięcy wcześniej.
Fitz zaczaił się w zaciemnionej sypialni, oczekując na przybycie swojego dziecka. Po godzinie, w środku nocy, zjawiła się. Przestraszyła się, więc dla Rolanda oznaczało to tylko jedno: coś ukrywa. Patrzył na nią z niewzruszoną miną, obserwując jej marne poczynania. Kiedy miała zamiar czmychnąć na górę, odezwał się niskim, stanowczym głosem zarezerwowanym na przykre okazje.
- Siadaj - rzucił beznamiętnie. Nie musiał powiedzieć nic więcej, żeby zrozumiała powagę sytuacji. Rudowłosa potruchtała do stołu jak spłoszona mysz.
- Gdzie byłaś? Dziś, wczoraj, tydzień temu, początkiem lipca? - Pytał, patrząc na jej spuszczoną głowę. - Przysłali Twój list z Hogwartu, Nora zabrała go do Twojej sypialni. Przysłali też odznakę prefekta - ciągnął z uniesionymi ku górze brwiami. - Jednak nie dla Ciebie. - Na te słowa przywalił pięścią w stół, aż cała jadalnia się zatrzęsła.
- Co się dzieje! Sophie, rozmawiaj ze mną!
Fitz zaczaił się w zaciemnionej sypialni, oczekując na przybycie swojego dziecka. Po godzinie, w środku nocy, zjawiła się. Przestraszyła się, więc dla Rolanda oznaczało to tylko jedno: coś ukrywa. Patrzył na nią z niewzruszoną miną, obserwując jej marne poczynania. Kiedy miała zamiar czmychnąć na górę, odezwał się niskim, stanowczym głosem zarezerwowanym na przykre okazje.
- Siadaj - rzucił beznamiętnie. Nie musiał powiedzieć nic więcej, żeby zrozumiała powagę sytuacji. Rudowłosa potruchtała do stołu jak spłoszona mysz.
- Gdzie byłaś? Dziś, wczoraj, tydzień temu, początkiem lipca? - Pytał, patrząc na jej spuszczoną głowę. - Przysłali Twój list z Hogwartu, Nora zabrała go do Twojej sypialni. Przysłali też odznakę prefekta - ciągnął z uniesionymi ku górze brwiami. - Jednak nie dla Ciebie. - Na te słowa przywalił pięścią w stół, aż cała jadalnia się zatrzęsła.
- Co się dzieje! Sophie, rozmawiaj ze mną!
Re: Jadalnia
Rzeczywiście, ten ton głosu zarezerwowany był wyłącznie na nieprzyjemne rozmowy, czyli takie przez które Ruda siwiała w tempie natychmiastowym. Posłusznie, z miną zbitego psa poczłapała w stronę podłużnego stołu, zajmując miejsce tuż obok Rolanda. Nie jest dobrze, przeszło jej przez myśl, gdy uważniej przyjrzała się jego twarzy i rozgniewanemu spojrzeniu. Uważnie wysłuchała pierwszej serii jego pytań i wzięła głębszy wdech przed udzieleniem odpowiedzi.
- Nie wiem czemu się tak wściekasz. - podrapała się po piegowatym nosie, odnajdując zainteresowanie w klasycznych zagięciach spódnicy. Jakoś tak nie potrafiła zajrzeć ojcu w tęczówki. - Właśnie wracam ze spotkania z Alice. Dawno się nie widziałyśmy. Wiesz, że to moja przyjaciółka. - skłamała gładko, próbując przywołać na usta szczery uśmiech. Cóż, wyszedł z tego raczej jakiś marny grymas, ale lepsze to niż nic. - Wczoraj i przedwczoraj z Norą i Aidenem. Dzielę czas na tą dwójkę, a z początkiem lipca w Stanach, konkretniej w Nowym Yorku. - mówiła, starając się z całych sił, by jej głos nie drżał nawet przez sekundę. Niestety nieustanie bawiła się nerwowo palcami, a nogi chodziły jej jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie Tarantallegra. I gdzie jej cała pewność siebie? Pękła niczym marna, mydlana bańka.
- Że co, proszę? - wydała z siebie zdumiony okrzyk, zasłaniając rozchylone usta dłońmi.
- To musi być jakaś pomyłka. Rozmawiałeś z Jeremy'mim? - zamrugała kilkakrotnie, próbując przetworzyć informację jaką właśnie jej zaserwował. To przecież niemożliwe, prawda?
- A ty przypadkiem nie masz mi czegoś do powiedzenia? - próbowała odwrócić kota ogonem, chcąc ratować sytuacje, a przede wszystkim swój tyłek.
- Nie wiem czemu się tak wściekasz. - podrapała się po piegowatym nosie, odnajdując zainteresowanie w klasycznych zagięciach spódnicy. Jakoś tak nie potrafiła zajrzeć ojcu w tęczówki. - Właśnie wracam ze spotkania z Alice. Dawno się nie widziałyśmy. Wiesz, że to moja przyjaciółka. - skłamała gładko, próbując przywołać na usta szczery uśmiech. Cóż, wyszedł z tego raczej jakiś marny grymas, ale lepsze to niż nic. - Wczoraj i przedwczoraj z Norą i Aidenem. Dzielę czas na tą dwójkę, a z początkiem lipca w Stanach, konkretniej w Nowym Yorku. - mówiła, starając się z całych sił, by jej głos nie drżał nawet przez sekundę. Niestety nieustanie bawiła się nerwowo palcami, a nogi chodziły jej jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie Tarantallegra. I gdzie jej cała pewność siebie? Pękła niczym marna, mydlana bańka.
- Że co, proszę? - wydała z siebie zdumiony okrzyk, zasłaniając rozchylone usta dłońmi.
- To musi być jakaś pomyłka. Rozmawiałeś z Jeremy'mim? - zamrugała kilkakrotnie, próbując przetworzyć informację jaką właśnie jej zaserwował. To przecież niemożliwe, prawda?
- A ty przypadkiem nie masz mi czegoś do powiedzenia? - próbowała odwrócić kota ogonem, chcąc ratować sytuacje, a przede wszystkim swój tyłek.
Re: Jadalnia
- Szkoda, że nie dzielisz czasu na swojego ojca - prychnął, wstając od stołu. Zaczął przemierzać powoli drogę wzdłuż stołu tam i na powrót. Po chwili usiadł znowu na krzesło, które zajmował jeszcze przed sekundą. Czy był ostry dla swojej córki? Teraz na pewno. Za bardzo popuścił jej smyczy i tak to się właśnie kończyło!
- To nie pomyłka. Zdziwiona, co? - Uniósł lekko brwi. - Piękna, Puchońska odznaka wyskoczyła z listu Nory, a Twój? Płasko, pusto.. Nic tam nie ma, tylko lista podręczników - wzruszył ramionami, patrząc na nią z góry. - Nie rozmawiałem i nie będę. Listy i tak wysyłał Lancaster - dodał jeszcze, stukając palcami w blat stołu. Był zawiedziony. Swoją drogą, zastanawiał się co nawywijała ta nieposkromiona Irlandka, że zdjęto ją ze stanowiska.
- A tak dobrze się zapowiadałaś. Cóż, powiem tylko, że jestem zawiedziony i rozczarowany, ale nie zamierzam w żaden sposób Cię karać - odparł, patrząc na jej zaszokowaną minę. Chyba tym razem dziadziuś Scott nie uratuje jej tyłka. - Nie wiesz jednak co mogło spowodować taką zmianę? Czy Brennus przyłapał Cię na czymś albo jakiś nauczyciel? - Westchnął, przecierając zaczerwienione oczy. Na jej kolejne słowa, uniósł jedną brew ku górze.
- Tak, chciałem z Tobą porozmawiać o Rosalie. Jakbyś była w domu, zapewne dowiedziałabyś się, że Twój staruszek poprosił ją o rękę, a ona się zgodziła - zaczął, drapiąc się po podbródku. - Jestem cholernie szczęśliwy i nawet wizja zostania ojczymem Jamesa sie wydaje się teraz taka zła... - ciągnął, nadal nie spuszczając z niej swojego ciężkiego, ojcowskiego wzroku.
- A skoro o Jamesie mowa.. Sophie, w naszym domu niedługo zamieszka... niemowlę - dodał, urywając.
- To nie pomyłka. Zdziwiona, co? - Uniósł lekko brwi. - Piękna, Puchońska odznaka wyskoczyła z listu Nory, a Twój? Płasko, pusto.. Nic tam nie ma, tylko lista podręczników - wzruszył ramionami, patrząc na nią z góry. - Nie rozmawiałem i nie będę. Listy i tak wysyłał Lancaster - dodał jeszcze, stukając palcami w blat stołu. Był zawiedziony. Swoją drogą, zastanawiał się co nawywijała ta nieposkromiona Irlandka, że zdjęto ją ze stanowiska.
- A tak dobrze się zapowiadałaś. Cóż, powiem tylko, że jestem zawiedziony i rozczarowany, ale nie zamierzam w żaden sposób Cię karać - odparł, patrząc na jej zaszokowaną minę. Chyba tym razem dziadziuś Scott nie uratuje jej tyłka. - Nie wiesz jednak co mogło spowodować taką zmianę? Czy Brennus przyłapał Cię na czymś albo jakiś nauczyciel? - Westchnął, przecierając zaczerwienione oczy. Na jej kolejne słowa, uniósł jedną brew ku górze.
- Tak, chciałem z Tobą porozmawiać o Rosalie. Jakbyś była w domu, zapewne dowiedziałabyś się, że Twój staruszek poprosił ją o rękę, a ona się zgodziła - zaczął, drapiąc się po podbródku. - Jestem cholernie szczęśliwy i nawet wizja zostania ojczymem Jamesa sie wydaje się teraz taka zła... - ciągnął, nadal nie spuszczając z niej swojego ciężkiego, ojcowskiego wzroku.
- A skoro o Jamesie mowa.. Sophie, w naszym domu niedługo zamieszka... niemowlę - dodał, urywając.
Re: Jadalnia
- Dzieliłabym, gdybyś nie spędzał każdej sekundy swojego życia z ciocią Rosie! - rzuciła rozpaczliwie, celując w niego oskarżycielsko palcem. Nie było to oczywiście prawdą. Benjamin nie raz i nie dwa napomknął Rudej, że ojciec jej szuka i pragnie niezwłocznie z nią porozmawiać, jednak ślizgonka niczym zwinny wąż, niezauważenie wymykała się z posiadłości. Głos drżał jej teraz nie na żarty, ale odrobina dramatu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda?
- Skąd wiesz? Otwierałeś moją korespondencję? - załamała ręce, zagryzając niepewnie dolną wargę. Ojciec zazwyczaj miał stalowe nerwy i nie serwował jej takich numerów, ale po akcji z Anthonym Wilsonem, mogła spodziewać się naprawdę wszystkiego.
- Na pewno da się to wyjaśnić! Nic nie zrobiłam i nikt mnie na niczym nie przyłapał. To wszystko to jakiś kiepski żart. - nabrała powietrza, czując, że jej policzki ciemnieją nieznośnie. Czuła, że jej gorąco, a gniew i niepewność rozsadzają ją od środka. Już ona sobie porozmawia z Jeremy'mim. Czy naprawdę wszyscy muszą wariować na starość? Za grosz nie ma już sprawiedliwości na tym świecie.
- Powtórz, bo chyba się przesłyszałam. - przymknęła powieki, wiercąc się na eleganckim krzesełku. Przez wypieki, które oblały jej policzki i rude włosy, okalające jej okrągłą twarz, wyglądała teraz jak podpalony burak na środku wielkiego pola. Wrzało z niej, a z uszu dosłownie leciała para.
- Pomyślałeś o mnie? Jak ja się będę czuła, mając tego parszywca za przyrodniego brata? - zacisnęła palce na jego dłoni, rozpaczliwie szukając w jego tęczówkach jakiegokolwiek rozwiązania. - Niemowlę w naszym domu? Żartujesz, prawda? - jęknęła dramatycznie, a w zielonych oczach pojawił się prawdziwy horror i cień niezrozumienia. - Tato powiedz, że robisz mi teraz na złość i po domu nie będzie niósł się płacz jakiegoś bachora.. - podniosła się z krzesełka, przecierając dłońmi czerwoną twarz.
- Skąd wiesz? Otwierałeś moją korespondencję? - załamała ręce, zagryzając niepewnie dolną wargę. Ojciec zazwyczaj miał stalowe nerwy i nie serwował jej takich numerów, ale po akcji z Anthonym Wilsonem, mogła spodziewać się naprawdę wszystkiego.
- Na pewno da się to wyjaśnić! Nic nie zrobiłam i nikt mnie na niczym nie przyłapał. To wszystko to jakiś kiepski żart. - nabrała powietrza, czując, że jej policzki ciemnieją nieznośnie. Czuła, że jej gorąco, a gniew i niepewność rozsadzają ją od środka. Już ona sobie porozmawia z Jeremy'mim. Czy naprawdę wszyscy muszą wariować na starość? Za grosz nie ma już sprawiedliwości na tym świecie.
- Powtórz, bo chyba się przesłyszałam. - przymknęła powieki, wiercąc się na eleganckim krzesełku. Przez wypieki, które oblały jej policzki i rude włosy, okalające jej okrągłą twarz, wyglądała teraz jak podpalony burak na środku wielkiego pola. Wrzało z niej, a z uszu dosłownie leciała para.
- Pomyślałeś o mnie? Jak ja się będę czuła, mając tego parszywca za przyrodniego brata? - zacisnęła palce na jego dłoni, rozpaczliwie szukając w jego tęczówkach jakiegokolwiek rozwiązania. - Niemowlę w naszym domu? Żartujesz, prawda? - jęknęła dramatycznie, a w zielonych oczach pojawił się prawdziwy horror i cień niezrozumienia. - Tato powiedz, że robisz mi teraz na złość i po domu nie będzie niósł się płacz jakiegoś bachora.. - podniosła się z krzesełka, przecierając dłońmi czerwoną twarz.
Re: Jadalnia
- A więc teraz to moja wina, tak? Co ze mnie za ojciec! Spędza czas albo w pracy albo z ciocią Rosie podczas kiedy jego córka skacze po Nowym Jorku nic mu o tym nie mówiąc! - Warknął, mając największą ochotę uderzyć po raz kolejny pięścią w stół, ale powstrzymał się w porę. Roland był wybuchowym człowiekiem, a przy swojej córci to już w ogóle.
- Nie otwierałem. Potrafię jednak odróżnić jak wygląda kartka w kopercie od kawałka metalu w kopercie. Masz mnie za głupca? - Rzucił, marszcząc brwi złowrogo. Jego zniecierpliwienie sięgały powoli zenitu. - Tak, da się. Nie zostałaś prefektem. Koniec tematu, wyjaśnione - urwał temat, zaciskając wargi w wąską linię.
Jej kolejne słowa wywołały burzę w jego głowie. Zawsze było coś nie tak. Tamta była za ładna, tamta za brzydka, tamta za słabo wykształcona, jedna za młoda, inna za stara. Sophie w każdej jego wybrance potrafiła znaleźć jakąś wadę. Tym razem nie wytrzymał. Wstał i naprawdę uderzył pięścią w stół aż wazy na kominku zadrżały.
- A czy Ty chociaż raz pomyślałaś o mnie?! Choć raz? - Wrzasnął. Jego nozdrza drżały ze złości kiedy wpatrywał się w piegowatą twarz Annie Walters przyklejoną do głowy jego jedynego dziecka. - Nie obchodzi Cię, że Twój ojciec czekał na swoją miłość przez dwadzieścia lat! Interesuje Cię tylko to, że James będzie Twoim przyrodnim bratem! Dobrze, świetnie! Oto jak zrobimy. Za moment obudzimy Rosalie, a wtedy powiem jej, że nie możemy się pobrać i najlepiej jeśli natychmiast się wyprowadzi, bo księżniczka Sophie nie chce oglądać Jamesa w swoim domu - mówił ironicznym tonem, ale nie żartował, bo po chwili wydarł się na cały dom: - Ben, obudź Rosalie! BEN! BEN DO CHOLERY WSTAŃ I OBUDŹ ROSALIE! - Wrzeszczał w stronę drzwi wychodzących na przedpokój. - Sophie ma jej coś do zakomunikowania!
Na jej kolejne słowa oburzenia nie zareagował w żaden sposób.
- Tak Sophie, bachor, niemowlę. Dziecko takie wiesz, dopiero się urodziło. Tak samo rozdarte i obsrane po pachy jak Ty siedemnaście lat temu - rzucił obojętnym tonem.
- Nie otwierałem. Potrafię jednak odróżnić jak wygląda kartka w kopercie od kawałka metalu w kopercie. Masz mnie za głupca? - Rzucił, marszcząc brwi złowrogo. Jego zniecierpliwienie sięgały powoli zenitu. - Tak, da się. Nie zostałaś prefektem. Koniec tematu, wyjaśnione - urwał temat, zaciskając wargi w wąską linię.
Jej kolejne słowa wywołały burzę w jego głowie. Zawsze było coś nie tak. Tamta była za ładna, tamta za brzydka, tamta za słabo wykształcona, jedna za młoda, inna za stara. Sophie w każdej jego wybrance potrafiła znaleźć jakąś wadę. Tym razem nie wytrzymał. Wstał i naprawdę uderzył pięścią w stół aż wazy na kominku zadrżały.
- A czy Ty chociaż raz pomyślałaś o mnie?! Choć raz? - Wrzasnął. Jego nozdrza drżały ze złości kiedy wpatrywał się w piegowatą twarz Annie Walters przyklejoną do głowy jego jedynego dziecka. - Nie obchodzi Cię, że Twój ojciec czekał na swoją miłość przez dwadzieścia lat! Interesuje Cię tylko to, że James będzie Twoim przyrodnim bratem! Dobrze, świetnie! Oto jak zrobimy. Za moment obudzimy Rosalie, a wtedy powiem jej, że nie możemy się pobrać i najlepiej jeśli natychmiast się wyprowadzi, bo księżniczka Sophie nie chce oglądać Jamesa w swoim domu - mówił ironicznym tonem, ale nie żartował, bo po chwili wydarł się na cały dom: - Ben, obudź Rosalie! BEN! BEN DO CHOLERY WSTAŃ I OBUDŹ ROSALIE! - Wrzeszczał w stronę drzwi wychodzących na przedpokój. - Sophie ma jej coś do zakomunikowania!
Na jej kolejne słowa oburzenia nie zareagował w żaden sposób.
- Tak Sophie, bachor, niemowlę. Dziecko takie wiesz, dopiero się urodziło. Tak samo rozdarte i obsrane po pachy jak Ty siedemnaście lat temu - rzucił obojętnym tonem.
Re: Jadalnia
- Dobrze wiesz, że nie mam Cię za głupca, ojcze. - piegowata twarz Sophie pobladła nagle, puszczając czerwony kolor. Wizja wstrętnego bachora, skutecznie wylała na nią kubeł zimnej wody, studząc jej gorący temperament. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, ani tym bardziej powiedzieć. Chodziła więc w kółko jak ostatnia sierota, rwąc rude włosy z głowy.
- Nic nie jest wyjaśnione! Sama załatwię tą sprawę z dziadkiem! - dłońmi rozmasowała pulsujące skronie, próbując uspokoić skołatane nerwy. Jedno pytanie dobijało się do ścian jej umysłu, dosłownie dzwoniąc jej w uszach. Czyje to dziecko?!
- ZAPŁODNIŁEŚ CIOTKĘ ROSE I MÓWISZ MI O TYM DOPIERO TERAZ?! - niemal podskoczyła w miejscu, kiedy wszystko zaczęło łączyć się w jedną całość. Będzie miała rodzeństwo, to naprawdę się dzieje. Do tego jej macochą będzie matka parszywego Scotta. Czymże sobie na to zasłużyła? Naprawę starała się być grzeczną dziewuszką.
- Nie wiedziałam, że jeszcze możesz! Nie uważasz, że jesteś trochę za stary na kolejne dziecko? Czemu ukrywaliście to tyle miesięcy? - zeszła nieco z tonu, dając sobie spokój z darciem się na cały dom. Gestem ręki uciszyła też Rolanda, a kiedy Benjamin pojawił się w progu, powiedziała, żeby zostawił Rosalie w spokoju i zajął się swoimi sprawami. Nie potrzeba im teraz wojny domowej, przynajmniej nie w środku nocy.
- Zawsze o tobie myślę i zawsze liczę się z twoim zdaniem. Myślisz, że dlaczego unikałam Cię tyle czasu? Nie chciałam Cię zawieść, ani przynieść wstydu. Jesteś moją najbliższą rodziną, nie mam matki, więc nie wyskakuj mi tu z tekstami, że w ogóle o tobie nie myślę. - spojrzała na niego z przestrachem, biorąc kilka głębszych oddechów. Ręce trzęsły się jej niemiłosiernie, a oczy błyszczały niebezpiecznie. - Lubię ciotkę Rose, ale nie możesz oczekiwać, że od razu będę skakać z radości, sypać kwiatki na waszym ślubie i mówić do niej per mamo.
- Nic nie jest wyjaśnione! Sama załatwię tą sprawę z dziadkiem! - dłońmi rozmasowała pulsujące skronie, próbując uspokoić skołatane nerwy. Jedno pytanie dobijało się do ścian jej umysłu, dosłownie dzwoniąc jej w uszach. Czyje to dziecko?!
- ZAPŁODNIŁEŚ CIOTKĘ ROSE I MÓWISZ MI O TYM DOPIERO TERAZ?! - niemal podskoczyła w miejscu, kiedy wszystko zaczęło łączyć się w jedną całość. Będzie miała rodzeństwo, to naprawdę się dzieje. Do tego jej macochą będzie matka parszywego Scotta. Czymże sobie na to zasłużyła? Naprawę starała się być grzeczną dziewuszką.
- Nie wiedziałam, że jeszcze możesz! Nie uważasz, że jesteś trochę za stary na kolejne dziecko? Czemu ukrywaliście to tyle miesięcy? - zeszła nieco z tonu, dając sobie spokój z darciem się na cały dom. Gestem ręki uciszyła też Rolanda, a kiedy Benjamin pojawił się w progu, powiedziała, żeby zostawił Rosalie w spokoju i zajął się swoimi sprawami. Nie potrzeba im teraz wojny domowej, przynajmniej nie w środku nocy.
- Zawsze o tobie myślę i zawsze liczę się z twoim zdaniem. Myślisz, że dlaczego unikałam Cię tyle czasu? Nie chciałam Cię zawieść, ani przynieść wstydu. Jesteś moją najbliższą rodziną, nie mam matki, więc nie wyskakuj mi tu z tekstami, że w ogóle o tobie nie myślę. - spojrzała na niego z przestrachem, biorąc kilka głębszych oddechów. Ręce trzęsły się jej niemiłosiernie, a oczy błyszczały niebezpiecznie. - Lubię ciotkę Rose, ale nie możesz oczekiwać, że od razu będę skakać z radości, sypać kwiatki na waszym ślubie i mówić do niej per mamo.
Re: Jadalnia
- Puknij się w głowę, to nie moje dziecko - rzucił ostro, wykonując szybki i znaczny gest dłońmi. Pacnął się otwartą dłonią w czoło, patrząc na nią jak na ostatnią wariatkę. - Ani dziecko Rosalie! Nie będziesz miała brata ani siostry. Póki co przynajmniej - dodał, wywracając oczami w znaczącym geście. Przecież gdyby chodziło o jego dziecko, to powiedziałby jej to inaczej, a nie drąc się w środku nocy w ciemnej jadalni.
- James ma dziecko, Sophie! James, nie my - powiedział głośno i wyraźnie, żeby dotarło to do niej raz i porządnie. - James zrobił dzieciaka jakiejś dziewczynie. Urodziła trzy dni temu. We wrześniu wracają we dwójkę do Hogwartu, a mały zostaje tutaj z nami - dodał, kręcąc głową z dezaprobatą. Roland właściwie zapatrywał się na ten pomysł bardzo pozytywnie. Nawet się cieszył, że Rosalie znajdzie jakieś zajęcie i przestanie się czuć taka bezużyteczna jak do tej pory. W końcu ten do zacznie znowu tętnić życiem.
- Świetnie, ze ją lubisz, bo tym razem nie masz wyjścia. Nie rzucę kolejnej kobiety tylko dlatego, że Tobie się ona nie podoba. Skończyła się era Twojego dyktanda - rzucił obojętnie, po raz kolejny patrząc na to niskie stworzenie z góry.
- A to łączy się z tym, ze będziesz musiała znieść i Jamesa i jego bachora. A nawet jego dziewczynę o ile ten chłopak jej nie wykończy w najbliższym czasie - dodał, rozcierając dwoma palcami swój podbródek.
- James ma dziecko, Sophie! James, nie my - powiedział głośno i wyraźnie, żeby dotarło to do niej raz i porządnie. - James zrobił dzieciaka jakiejś dziewczynie. Urodziła trzy dni temu. We wrześniu wracają we dwójkę do Hogwartu, a mały zostaje tutaj z nami - dodał, kręcąc głową z dezaprobatą. Roland właściwie zapatrywał się na ten pomysł bardzo pozytywnie. Nawet się cieszył, że Rosalie znajdzie jakieś zajęcie i przestanie się czuć taka bezużyteczna jak do tej pory. W końcu ten do zacznie znowu tętnić życiem.
- Świetnie, ze ją lubisz, bo tym razem nie masz wyjścia. Nie rzucę kolejnej kobiety tylko dlatego, że Tobie się ona nie podoba. Skończyła się era Twojego dyktanda - rzucił obojętnie, po raz kolejny patrząc na to niskie stworzenie z góry.
- A to łączy się z tym, ze będziesz musiała znieść i Jamesa i jego bachora. A nawet jego dziewczynę o ile ten chłopak jej nie wykończy w najbliższym czasie - dodał, rozcierając dwoma palcami swój podbródek.
Re: Jadalnia
Puknij się w głowę, to nie moje dziecko.
Łzy szczęścia spłynęły po piegowatych policzkach Fitzpatrickówny, a ona sama padła na kolana, żegnając się trzy razy. Nie jego dziecko! Prawdziwy cud!
- Och, ojcze! Trzeba było tak od razu! - Ruda niemal rozpłynęła się z zachwytu nad tą nowiną, uśmiechając się błogo, jakby w ogóle nie było problemu, a oni znowu kochali się i miłowali jak za dobrych czasów. - Zaraz, zaraz. James zrobił bachora jakiejś dziewczynie? Masz na myśli tą wychudzoną Nancy? - wielkie nieba, co za wieści, co za wieści! Spojrzała na niego niepewnie, doszukując się w jego twarzy chociaż cienia nieporozumienia. Może stroi sobie z niej żarty i próbuje rozładować napiętą atmosferę? Nie, sprawa jest zbyt poważna. Rudej wydawało się, że dobrze zna tego długowłosego wymoczka, jednak myliła się okropnie. Dureń nie wiedział nawet jak się zabezpieczyć, a zawsze był taki przemądrzały.
- Ot tak, zgodziłeś się zająć dzieckiem Scotta? Czy ciotka Rose Cię do tego zmusiła? No, już. Śpiewaj jak z nut. - podniosła się z kolan i natychmiast znalazła się tuż obok rodzica. Z zaciętą miną wbiła mu między żebra wskazujący palec, rytmicznie go nim tykając.
- No tak. Teraz ona jest najważniejsza! Moje zdanie masz już gdzieś i będziesz latał jak pies z wywieszonym jęzorem na każde jej zawołanie! - wrzasnęła, ukrywając twarz w dłoniach. Wiedziała, że nie powinna odzywać się do ojca w ten sposób i że za chwilę pożałuje tych słów. Nie wiedziała co w nią wstąpiło. Może to buzujące hormony albo mroczna wizja bycia zepchniętą na boczny plan? Chyba powoli łapała sens słów wypowiedzianych przez Norę. Ciotka Rose przejęła kontrolę nad poczciwym Irlandczykiem, a ona może iść w odstawkę. Świetnie. Zazdrość wyraźnie zasłaniała jej trzeźwy osąd, ale cóż poradzić skoro Uzdrowiciel był jedynym rodzicem jakiego posiadała? Nie było matki do której mogłaby pobiec w tym momencie i się wyżalić.
- Skoro tego chcesz, przyjmę ich z otwartymi ramionami, a Jamesa ucałuje nawet w oba policzki. PROSZĘ CIĘ BARDZO. - rzuciła histerycznie, robiąc do tyłu kilka kroków. Była rozdarta, rozżalona i wściekła. Chciała stąd wyjść, ale czekała na reakcję Rolanda. Podejrzewała, że zdążyli już postawić na nogi pół domu. Nie wiedziała jak teraz spojrzy ciotce Rose w oczy.
Łzy szczęścia spłynęły po piegowatych policzkach Fitzpatrickówny, a ona sama padła na kolana, żegnając się trzy razy. Nie jego dziecko! Prawdziwy cud!
- Och, ojcze! Trzeba było tak od razu! - Ruda niemal rozpłynęła się z zachwytu nad tą nowiną, uśmiechając się błogo, jakby w ogóle nie było problemu, a oni znowu kochali się i miłowali jak za dobrych czasów. - Zaraz, zaraz. James zrobił bachora jakiejś dziewczynie? Masz na myśli tą wychudzoną Nancy? - wielkie nieba, co za wieści, co za wieści! Spojrzała na niego niepewnie, doszukując się w jego twarzy chociaż cienia nieporozumienia. Może stroi sobie z niej żarty i próbuje rozładować napiętą atmosferę? Nie, sprawa jest zbyt poważna. Rudej wydawało się, że dobrze zna tego długowłosego wymoczka, jednak myliła się okropnie. Dureń nie wiedział nawet jak się zabezpieczyć, a zawsze był taki przemądrzały.
- Ot tak, zgodziłeś się zająć dzieckiem Scotta? Czy ciotka Rose Cię do tego zmusiła? No, już. Śpiewaj jak z nut. - podniosła się z kolan i natychmiast znalazła się tuż obok rodzica. Z zaciętą miną wbiła mu między żebra wskazujący palec, rytmicznie go nim tykając.
- No tak. Teraz ona jest najważniejsza! Moje zdanie masz już gdzieś i będziesz latał jak pies z wywieszonym jęzorem na każde jej zawołanie! - wrzasnęła, ukrywając twarz w dłoniach. Wiedziała, że nie powinna odzywać się do ojca w ten sposób i że za chwilę pożałuje tych słów. Nie wiedziała co w nią wstąpiło. Może to buzujące hormony albo mroczna wizja bycia zepchniętą na boczny plan? Chyba powoli łapała sens słów wypowiedzianych przez Norę. Ciotka Rose przejęła kontrolę nad poczciwym Irlandczykiem, a ona może iść w odstawkę. Świetnie. Zazdrość wyraźnie zasłaniała jej trzeźwy osąd, ale cóż poradzić skoro Uzdrowiciel był jedynym rodzicem jakiego posiadała? Nie było matki do której mogłaby pobiec w tym momencie i się wyżalić.
- Skoro tego chcesz, przyjmę ich z otwartymi ramionami, a Jamesa ucałuje nawet w oba policzki. PROSZĘ CIĘ BARDZO. - rzuciła histerycznie, robiąc do tyłu kilka kroków. Była rozdarta, rozżalona i wściekła. Chciała stąd wyjść, ale czekała na reakcję Rolanda. Podejrzewała, że zdążyli już postawić na nogi pół domu. Nie wiedziała jak teraz spojrzy ciotce Rose w oczy.
Re: Jadalnia
Sophie i jej wahania nastrojów niepokoiły Rolanda. Zaczynał podejrzewać, ze jego córka jest niezrównoważona emocjonalnie, albo co gorsza jest rozwydrzoną histeryczką.
- Tak, chyba tej. To znaczy na pewno tej - odparł beznamiętnie. Nigdy nie widział tej dziewczyny na oczy i w sumie zastanawiał się jaka dziewczyna chciałaby konszachtować z Jamesem, ale Rosalie w kółko powtarzała jej imię, więc pewnie myśleli o tej samej osobie. - Nie wiem jaka dziewczyna zechciała Jamesa, ale nie o tym mowa - westchnął. Zawsze był krytyczny wobec tego chłopaka, ale chyba słusznie. Niezły był z niego... gagatek.
- Zgodziłem się. Nawet się z tego cieszę, wiesz? Może w końcu w tym domu znajdzie się dziecko, które dla odmiany będzie wdzięczne za opiekę - żachnął się, celując w nią oskarżycielsko palcem wskazującym.
- Sophie, nie masz nawet pojęcia jak to wygląda. Rosalie jest kochana i wdzięczna. Bała się, że jej nie zaakceptujesz, a ja uparcie Cię broniłem. Teraz widzę, ze miała rację - prychnął, wpychając obie dłonie do kieszeni prosto skrojonych spodni. - Idź spać Sophie, musisz mieć siły na jutro do zabawiania gości - rzucił ironicznie, po czym bez słowa opuścił jadalnię i udał się na piętro, nie oglądając się na nią.
- Tak, chyba tej. To znaczy na pewno tej - odparł beznamiętnie. Nigdy nie widział tej dziewczyny na oczy i w sumie zastanawiał się jaka dziewczyna chciałaby konszachtować z Jamesem, ale Rosalie w kółko powtarzała jej imię, więc pewnie myśleli o tej samej osobie. - Nie wiem jaka dziewczyna zechciała Jamesa, ale nie o tym mowa - westchnął. Zawsze był krytyczny wobec tego chłopaka, ale chyba słusznie. Niezły był z niego... gagatek.
- Zgodziłem się. Nawet się z tego cieszę, wiesz? Może w końcu w tym domu znajdzie się dziecko, które dla odmiany będzie wdzięczne za opiekę - żachnął się, celując w nią oskarżycielsko palcem wskazującym.
- Sophie, nie masz nawet pojęcia jak to wygląda. Rosalie jest kochana i wdzięczna. Bała się, że jej nie zaakceptujesz, a ja uparcie Cię broniłem. Teraz widzę, ze miała rację - prychnął, wpychając obie dłonie do kieszeni prosto skrojonych spodni. - Idź spać Sophie, musisz mieć siły na jutro do zabawiania gości - rzucił ironicznie, po czym bez słowa opuścił jadalnię i udał się na piętro, nie oglądając się na nią.
Re: Jadalnia
Gdy pełna tarcza księżyca znikła już z nieboskłonu, ustępując miejsca wczesnemu porankowi, Nora właśnie gramoliła się do łózka niezauważenie. Chwilę później zaś znów otwierała oczy. Wprawdzie ta chwila była tak naprawdę kilkoma godzinami silnego snu, po którym nie miała już pojęcia, co wyprawiała w nocy, dlaczego oczy tak ją szczypią i dlaczego zapłakała przez to całą poduszkę, ale dla niej to wciąż było ledwie kilka minut. Gdyby to leżało w jej gestii, pospałaby zapewne jeszcze godzinkę, dwie, ewentualnie aż do północy, tym razem jednak nikt jej o zdanie nie pytał. Stanowcze tarmoszenie za ramię, jakieś podekscytowanie Rudej wyrażone powtarzanym jak mantra słowem niespodzianka!, wyciągnięcie z łóżka, któremu, wciąż rozespana, nie umiała się przeciwstawić. Jedyne, co udało jej się osiągnąć, to chwila na ochlapanie twarzy zimną wodą, wsunięcie na tyłek krótkich szortów i białej koszulki na ramiączka, spięcie tragicznie rozczochranych włosów w jako-tako wyglądający kucyk, schowanie stóp w fikuśnych kapciach w kształcie królików i zamówienie u gospodyni naparu z zielonej herbaty, który miał złagodzić pieczenie oczu. Potem zaś - nie było przebacz! Ciągnięta za rękę przez dziwnie zadowoloną Sophie, nie miała wyjścia jak tylko powędrować z nią do jadalni.
Nim zdążyła zareagować, została wepchnięta do środka, drzwi za jej plecami zamknęły się, w zamku przekręcił się kluczyk. Och, tak. Fitzpatrickówna była niezwykle przewidująca i doskonale wiedziała, że inaczej się nie da.
Ostatecznie zrobiła kilka kroków do stołu, przy którym już ktoś siedział. A właściwie nie byle ktoś. Osobnik, któremu nieszczególnie chciała pokazywać się w takim, a nie innym stanie - jeśli w ogóle chciała. Zakładając jednak, że może w jakimś przebłysku racjonalnego myślenia uznała spotkanie za całkiem niezły pomysł, to z pewnością nie mogła zaakceptować tego, jak podczas niego miała się prezentować! Podkrążone oczy, ubrania pierwsze z brzegu, w dodatku te łzy cieknące jak z kranu!
Z westchnieniem rezygnacji opadła na krzesło naprzeciw Bruna. Powinna się domyślić, że słowa Sophie nie będą tylko czczymi groźbami.
- Cześć. - Wypadało przerwać czymś niezręczną ciszę, więc przerwała - cichym burknięciem, pełnym może nie tyle niechęci, co urazy za to, że knuto jej za plecami.
Nim zdążyła zareagować, została wepchnięta do środka, drzwi za jej plecami zamknęły się, w zamku przekręcił się kluczyk. Och, tak. Fitzpatrickówna była niezwykle przewidująca i doskonale wiedziała, że inaczej się nie da.
Ostatecznie zrobiła kilka kroków do stołu, przy którym już ktoś siedział. A właściwie nie byle ktoś. Osobnik, któremu nieszczególnie chciała pokazywać się w takim, a nie innym stanie - jeśli w ogóle chciała. Zakładając jednak, że może w jakimś przebłysku racjonalnego myślenia uznała spotkanie za całkiem niezły pomysł, to z pewnością nie mogła zaakceptować tego, jak podczas niego miała się prezentować! Podkrążone oczy, ubrania pierwsze z brzegu, w dodatku te łzy cieknące jak z kranu!
Z westchnieniem rezygnacji opadła na krzesło naprzeciw Bruna. Powinna się domyślić, że słowa Sophie nie będą tylko czczymi groźbami.
- Cześć. - Wypadało przerwać czymś niezręczną ciszę, więc przerwała - cichym burknięciem, pełnym może nie tyle niechęci, co urazy za to, że knuto jej za plecami.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Irlandia :: Hrabstwo Kerry :: Posiadłość rodziny Fitzpatrick
Strona 1 z 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach