Jadalnia
4 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Dzielnica mieszkalna :: Regen Street :: Regen Street 8
Strona 1 z 1
Jadalnia
Jadalnia to duże, wszechstronne pomieszczenie z dużym - wręcz kolosalnym - stołem na środku, przy którym stoi dziesięc krzeseł. Pomieszczenie jest jasne i urządzone w prosty sposób, jednak nie można powiedzieć o nim, że jest skromne! Posiada duży kominek i prawdziwą, hebanową podłogę.
Ostatnio zmieniony przez Roland Fitzpatrick dnia Sob 01 Cze 2013, 16:41, w całości zmieniany 1 raz
Re: Jadalnia
Odkąd Sophie wraz z Benedictem opuściła zajęcia zielarstwa, w pośpiechu zdecydowała się na obcisłą granatową sukienkę i złote, delikatne dodatki. Była pewna, że Roland z okazji swoich trzydziestych piątych urodzin wyciągnie najlepszą zastawę i przygotuje kolację godną przybycia lordów. Taki już był. Uwielbiał swoje święto, zdając się nie przejmować faktem, że kolejne lata zbliżały go do okrągłej czterdziestki. Fitzptrickówna była oczywiście wniebowzięta i dałaby się pokroić za ukochanego ojca. W oczach zielonookiej był idealny w każdym calu.
- Właściwie nie wiem czemu się tak denerwuję. - mruknęła pod nosem, ściskając mocniej dłoń Waltona. Zanim Benjamin otworzył im drzwi, zdążyła jeszcze poprawić krawat chłopaka. Na widok znajomej, poczciwej twarzy ich wiernego lokaja, buźka panienki rozpromieniła się, obdarowując mężczyznę całusem w policzek. Nie zdążyła go jednak zapytać o zdrowie, bowiem zaraz została zaatakowana dwójką psiaków, które skakały radośnie wokół swojej pani. - Spokojnie, spokojnie. - pogłaskała zwierzaki za uszami, prosząc Benjamina by na razie odciągnął je do sąsiedniego pokoju. Wiedziała, że Krukon nie jest największym miłośnikiem zwierząt, dlatego z żalem w sercu postanowiła skrócić jego cierpienie. Psiakami nacieszy się później.
- Mój solenizant! - wykrzyknęła radośnie, kiedy głowa domu stanęła w przedpokoju. Fitzpatrick jak zawsze wyglądał olśniewająco, a Sophie nie dziwiła się tym wszystkim, podkochującym się w jej ojcu studentkom. - Wszystkiego najlepszego! Zdrowia, szczęścia, jeszcze większych sukcesów w pracy, znalezienia wspaniałej kobiety, apetytu na życie i magii na każdy dzień! - odparła na jednym wydechu, oplatując ojca drobnymi ramionkami. Kiedy już odpowiednio go wyściskała i wycałowała, wraz z Benedictem ruszyła za gospodarzem do jadalni.
- Mamy coś dla Ciebie! - uśmiechnęła się uroczo zanim wszyscy zajęli miejsca przy stole. Szturchając Waltona delikatnie w ramię, wręczyli solenizantowi ładnie zapakowane, ciemne pudełeczko w którym schowany był elegancki, magiczny zegarek ze wszystkimi, nowymi funkcjami.
Szum deszczu docierał zza okien, kiedy panienka zajmowała wskazane miejsce przy stole. Przeczesała palcami ogniste włosy, zgarniając mokre kosmyki za ucho. Posyłając Benowi ciepłe spojrzenie, wygładziła materiał prostej sukienki, a następnie przywitała się z czarnoskórą nianią. Po wymienieniu kolejnej fali całusów i uścisków, otuliła wzrokiem całe pomieszczenie, zatrzymując zielone tęczówki na wykwintnych potrawach.
- Mam tylko nadzieję, że nie zapomniałeś o torcie, tato. Chcę mieć zdjęcie jak dmuchasz świeczki. - zagaiła radośnie, układając dłonie na kolanach.
- Właściwie nie wiem czemu się tak denerwuję. - mruknęła pod nosem, ściskając mocniej dłoń Waltona. Zanim Benjamin otworzył im drzwi, zdążyła jeszcze poprawić krawat chłopaka. Na widok znajomej, poczciwej twarzy ich wiernego lokaja, buźka panienki rozpromieniła się, obdarowując mężczyznę całusem w policzek. Nie zdążyła go jednak zapytać o zdrowie, bowiem zaraz została zaatakowana dwójką psiaków, które skakały radośnie wokół swojej pani. - Spokojnie, spokojnie. - pogłaskała zwierzaki za uszami, prosząc Benjamina by na razie odciągnął je do sąsiedniego pokoju. Wiedziała, że Krukon nie jest największym miłośnikiem zwierząt, dlatego z żalem w sercu postanowiła skrócić jego cierpienie. Psiakami nacieszy się później.
- Mój solenizant! - wykrzyknęła radośnie, kiedy głowa domu stanęła w przedpokoju. Fitzpatrick jak zawsze wyglądał olśniewająco, a Sophie nie dziwiła się tym wszystkim, podkochującym się w jej ojcu studentkom. - Wszystkiego najlepszego! Zdrowia, szczęścia, jeszcze większych sukcesów w pracy, znalezienia wspaniałej kobiety, apetytu na życie i magii na każdy dzień! - odparła na jednym wydechu, oplatując ojca drobnymi ramionkami. Kiedy już odpowiednio go wyściskała i wycałowała, wraz z Benedictem ruszyła za gospodarzem do jadalni.
- Mamy coś dla Ciebie! - uśmiechnęła się uroczo zanim wszyscy zajęli miejsca przy stole. Szturchając Waltona delikatnie w ramię, wręczyli solenizantowi ładnie zapakowane, ciemne pudełeczko w którym schowany był elegancki, magiczny zegarek ze wszystkimi, nowymi funkcjami.
Szum deszczu docierał zza okien, kiedy panienka zajmowała wskazane miejsce przy stole. Przeczesała palcami ogniste włosy, zgarniając mokre kosmyki za ucho. Posyłając Benowi ciepłe spojrzenie, wygładziła materiał prostej sukienki, a następnie przywitała się z czarnoskórą nianią. Po wymienieniu kolejnej fali całusów i uścisków, otuliła wzrokiem całe pomieszczenie, zatrzymując zielone tęczówki na wykwintnych potrawach.
- Mam tylko nadzieję, że nie zapomniałeś o torcie, tato. Chcę mieć zdjęcie jak dmuchasz świeczki. - zagaiła radośnie, układając dłonie na kolanach.
Re: Jadalnia
W oczekiwaniu na otworzenie drzwi Benedict wodził swymi zielonymi tęczówkami po wystawnej werandzie. Niewielkie zadaszenie skutecznie chroniło dwójkę uczniów przed niechcianymi kroplami deszczu.
Wkrótce dało się słyszeć szczęk przekręcanego zamka i nerwowe poszczekiwanie psów. Walton spojrzał z wyrzutem na swą uroczą towarzyszkę, która chyba zapomniała mu wspomnieć o swych czworonogach. Stroniący od zwierząt Krukon jednak nie dał po sobie niczego poznać. Gdy psy wybiegły na powitanie swej pani zachował odpowiedni dystans, by zwierzęta straciły nim zainteresowanie.
Irlandczyk przekroczył próg domu i natychmiast natknął się na samego gospodarza.
- Zgadza się. - skinął głową, gdy Sophie w końcu oderwała się od ojca, a on sam wyciągnął w jego kierunku rękę. Walton uścisnął ją zdecydowanie. - Wszystkiego co najlepsze, panie Fitzpatrick.
Poprowadzony do jadalni Krukon, zajął wskazane przez gospodarza miejsce. Nim jednak to zrobił panna Fitzpatrick zarządziła wręczenie prezentu solenizantowi. Srebrzyste pudełko, które do tej pory spoczywało spokojnie w kieszeni marynarki Krukona, znów ujrzało światło dzienne. Wnętrze prezentu kryło w sobie klasyczny, męski zegarek na skórzanym pasku nieco podrasowany magicznymi funkcjami, takimi jak przypominanie o ważnych terminach, czy świętach. Oboje z Sophie uznali, że to będzie najbardziej adekwatny prezent do takiej okazji, jaką były urodziny uzdrowiciela.
Na poważnej twarzy ucznia malował się spokój. W milczeniu przyglądał się czułym powitaniom, jakie serwowała wszystkim wokół Sophie. Gdy potrawy zaczęły pojawiać się na stole, brunet przysunął krzesło jeszcze bliżej, nie chcąc utrudniać pracy dwóm kobietom. W momencie gdy Ślizgonka wspomniała o torcie Ben pozwolił, by przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
Wkrótce dało się słyszeć szczęk przekręcanego zamka i nerwowe poszczekiwanie psów. Walton spojrzał z wyrzutem na swą uroczą towarzyszkę, która chyba zapomniała mu wspomnieć o swych czworonogach. Stroniący od zwierząt Krukon jednak nie dał po sobie niczego poznać. Gdy psy wybiegły na powitanie swej pani zachował odpowiedni dystans, by zwierzęta straciły nim zainteresowanie.
Irlandczyk przekroczył próg domu i natychmiast natknął się na samego gospodarza.
- Zgadza się. - skinął głową, gdy Sophie w końcu oderwała się od ojca, a on sam wyciągnął w jego kierunku rękę. Walton uścisnął ją zdecydowanie. - Wszystkiego co najlepsze, panie Fitzpatrick.
Poprowadzony do jadalni Krukon, zajął wskazane przez gospodarza miejsce. Nim jednak to zrobił panna Fitzpatrick zarządziła wręczenie prezentu solenizantowi. Srebrzyste pudełko, które do tej pory spoczywało spokojnie w kieszeni marynarki Krukona, znów ujrzało światło dzienne. Wnętrze prezentu kryło w sobie klasyczny, męski zegarek na skórzanym pasku nieco podrasowany magicznymi funkcjami, takimi jak przypominanie o ważnych terminach, czy świętach. Oboje z Sophie uznali, że to będzie najbardziej adekwatny prezent do takiej okazji, jaką były urodziny uzdrowiciela.
Na poważnej twarzy ucznia malował się spokój. W milczeniu przyglądał się czułym powitaniom, jakie serwowała wszystkim wokół Sophie. Gdy potrawy zaczęły pojawiać się na stole, brunet przysunął krzesło jeszcze bliżej, nie chcąc utrudniać pracy dwóm kobietom. W momencie gdy Ślizgonka wspomniała o torcie Ben pozwolił, by przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
Re: Jadalnia
- Prezent? Nie trzeba było - machnął ręką, jednak przyjął podarunek bez wahania. Odłożył go na stolik obok siebie. Będzie rozpakowywał i zachwycał się później. Był spokojny i pewny, że córka wybrała coś odpowiedniego.
Kiedy na stole spoczęła cała gama potraw, a Benjamin nalał wszystkim stosowne do wieku napoje, sam usiadł naprzeciwko Rolanda. Zaczął nakładać sobie jako pierwszy, co było oczywistym znakiem rozpoczęcia kolacji. Przez długi czas jedli w milczeniu, które przerwał ojciec Ślizgonki.
- A co słychać u młodego panicza Wilsona? Charlesa Wilsona oczywiście - zagaił, celowo podkreślając, którego z chłopców miał na myśli. Była to przecież zasadnicza różnica: jednego nie znosił, drugiego uwielbiał niczym własnego syna.
- Benedict, opowiedz coś o sobie. Czym zajmują się Twoi rodzice? - Zapytał w przerwie pomiędzy kolejnymi kęsami steku. Choć Sophie zawzięcie twierdziła, że zna Bena od wielu lat, Rolandowi zawsze ta twarz gdzieś umykała. Znał jednego rówieśnika swojej córki i był to James Scott. Reszta po prostu nie znajdowała miejsca w jego uwadze. - Kończysz szkołę. Co dalej? - Dodał jeszcze, unosząc znacznie jedną brew ku górze.
Kiedy na stole spoczęła cała gama potraw, a Benjamin nalał wszystkim stosowne do wieku napoje, sam usiadł naprzeciwko Rolanda. Zaczął nakładać sobie jako pierwszy, co było oczywistym znakiem rozpoczęcia kolacji. Przez długi czas jedli w milczeniu, które przerwał ojciec Ślizgonki.
- A co słychać u młodego panicza Wilsona? Charlesa Wilsona oczywiście - zagaił, celowo podkreślając, którego z chłopców miał na myśli. Była to przecież zasadnicza różnica: jednego nie znosił, drugiego uwielbiał niczym własnego syna.
- Benedict, opowiedz coś o sobie. Czym zajmują się Twoi rodzice? - Zapytał w przerwie pomiędzy kolejnymi kęsami steku. Choć Sophie zawzięcie twierdziła, że zna Bena od wielu lat, Rolandowi zawsze ta twarz gdzieś umykała. Znał jednego rówieśnika swojej córki i był to James Scott. Reszta po prostu nie znajdowała miejsca w jego uwadze. - Kończysz szkołę. Co dalej? - Dodał jeszcze, unosząc znacznie jedną brew ku górze.
Re: Jadalnia
Z uśmiechem wymalowanym na nakrapianej piegami buzi, dziewczątko zabrało się za wybranie odpowiedniej potrawy. Wędrując zamyślonym wzrokiem po wszystkich półmiskach, wodziła opuszką palca wskazującego po dolnej wardze. Wybór był naprawdę trudny, a podejmowanie jakichkolwiek decyzji było dla panienki prawdziwą udręką. Zerkając kątem oka na swoich towarzyszy, wymruczała pod nosem jakąś wyliczankę z dzieciństwa, decydując się na rybę w sosie śmietanowym, kiedy właśnie na to danie padło decydujące słowo rymowanki.
- Charles ma się w jak najlepszym porządku. Dalej zdobywa dobre stopnie, chociaż ostatnio wdał się w bójkę z Jamesem. Podobno Scott zaatakował młodszą siostrę dziewczyny Wilsona, więc nasz drogi Chuck poczuł się w obowiązku do wyrównania rachunków. - wzruszyła drobnymi ramionami, nakładając sobie na talerz odrobinę pieczonych ziemniaczków. Przez moment jadła w ciszy, delektując się wybraną potrawą i właśnie miała pytać ojca o jego pracę i nawał obowiązków, kiedy Fitzpatrick rozpoczął swoje dochodzenie. Na bladych policzkach dziewczyny wymalowały się lekkie rumieńce, tworząc na jej obliczu wyraz zakłopotania.
- Tato.. - jęknęła cicho pod nosem, upijając kilka łyków soku winogronowego. Starając się zachowywać naturalnie, uśmiechnęła się lekko, posyłając przepraszające spojrzenie w stronę siedzącego naprzeciwko Benedicta.
- Charles ma się w jak najlepszym porządku. Dalej zdobywa dobre stopnie, chociaż ostatnio wdał się w bójkę z Jamesem. Podobno Scott zaatakował młodszą siostrę dziewczyny Wilsona, więc nasz drogi Chuck poczuł się w obowiązku do wyrównania rachunków. - wzruszyła drobnymi ramionami, nakładając sobie na talerz odrobinę pieczonych ziemniaczków. Przez moment jadła w ciszy, delektując się wybraną potrawą i właśnie miała pytać ojca o jego pracę i nawał obowiązków, kiedy Fitzpatrick rozpoczął swoje dochodzenie. Na bladych policzkach dziewczyny wymalowały się lekkie rumieńce, tworząc na jej obliczu wyraz zakłopotania.
- Tato.. - jęknęła cicho pod nosem, upijając kilka łyków soku winogronowego. Starając się zachowywać naturalnie, uśmiechnęła się lekko, posyłając przepraszające spojrzenie w stronę siedzącego naprzeciwko Benedicta.
Re: Jadalnia
Benedict chwycił za kryształowy kieliszek napełniony wodą z cytryną i zwilżył usta kwaskowym płynem, by pozbyć się przykrego uczucia drapania w gardle.
Dopiero gdy pan Fitzpatrick napełnił swój talerz, Walton rozejrzał się pośród smakołyków stojących na stole. Zdecydował się na lekką sałatkę, pieczone ziemniaki i bitki cielęce, które pachniały wprost oszałamiająco skąpane w sosie z prawdziwków. Rozłożył białą chustkę na kolanach i przystąpił do jedzenia, którym nie dane było jednak zbyt długo się cieszyć.
- Oboje skończyli historię magii. Mama jest sędziną w Wizengamocie, a tata jest dyrektorem wytwórni Błyskawic. - Ben przygotowany był na te wszystkie pytania. Jeszcze będąc w dormitorium ułożył sobie wszystkie odpowiedzi, które doskonalił przez całą drogę do Londynu. W odpowiedzi na jęki Sophie uśmiechnął się jedynie półgębkiem i posłał jej spojrzenie mówiące o tym, że będzie musiała mu wynagrodzić te wszystkie przyjemności, jakich zapewne zazna ze strony ojca bezgranicznie zapatrzonego w swą jedyną córkę.
- Studia, panie Fitzpatrick. Sztuka uzdrowicielska i - jeśli to nie zbyt śmiałe życzenie - resztę swej przyszłości wiążę z zawodem uzdrowiciela.
Krukon otarł usta krawędzią białej serwetki, którą zmiął nieznacznie i ułożył obok talerza. Nabił na widelec kolejną porcję mięsa.
- Bardzo wystawne przyjęcie. Chciałbym podziękować za zaproszenie. - skinął głową z uznaniem i zamilkł już po chwili, by móc znowu skosztować wybornej potrawy, którą popił wodą.
Dopiero gdy pan Fitzpatrick napełnił swój talerz, Walton rozejrzał się pośród smakołyków stojących na stole. Zdecydował się na lekką sałatkę, pieczone ziemniaki i bitki cielęce, które pachniały wprost oszałamiająco skąpane w sosie z prawdziwków. Rozłożył białą chustkę na kolanach i przystąpił do jedzenia, którym nie dane było jednak zbyt długo się cieszyć.
- Oboje skończyli historię magii. Mama jest sędziną w Wizengamocie, a tata jest dyrektorem wytwórni Błyskawic. - Ben przygotowany był na te wszystkie pytania. Jeszcze będąc w dormitorium ułożył sobie wszystkie odpowiedzi, które doskonalił przez całą drogę do Londynu. W odpowiedzi na jęki Sophie uśmiechnął się jedynie półgębkiem i posłał jej spojrzenie mówiące o tym, że będzie musiała mu wynagrodzić te wszystkie przyjemności, jakich zapewne zazna ze strony ojca bezgranicznie zapatrzonego w swą jedyną córkę.
- Studia, panie Fitzpatrick. Sztuka uzdrowicielska i - jeśli to nie zbyt śmiałe życzenie - resztę swej przyszłości wiążę z zawodem uzdrowiciela.
Krukon otarł usta krawędzią białej serwetki, którą zmiął nieznacznie i ułożył obok talerza. Nabił na widelec kolejną porcję mięsa.
- Bardzo wystawne przyjęcie. Chciałbym podziękować za zaproszenie. - skinął głową z uznaniem i zamilkł już po chwili, by móc znowu skosztować wybornej potrawy, którą popił wodą.
Re: Jadalnia
Roland słuchał relacji Sophie z nieskrywanym zdumieniem. Odłożył nawet widelec na talerz, kręcąc głową z niedowierzaniem. Historia z jego dwoma męskimi pupilkami w roli głównej wprawiła go w niemałe rozczarowanie.
- Niech mnie kule biją, nie wierzę - odparł, drapiąc się po brodzie w geście zastanowienia. - Charles taki w gorącej wodzie kąpany. No ale skoro to co mówisz to prawda, to może i James zasłużył! Ale żeby tak zaraz do bicia.. - dodał, ostatnie słowa mrucząc do siebie pod nosem. - Jeremy musi być załamany. Jego własny wnuk zaatakował dziewczynę. Hańba po prostu. Na miejscu ojca tej dziewczyny chyba bym zabił... Ale to wszystko jego ojciec, to był typ spod ciemnej gwiazdy. Zła krew zawsze dochodzi do głosu - machnął ręką z rezygnacją na wspomnienie ojca Jamesa, który sprzątnął mu córkę Scotta sprzed nosa. Choć wstyd się przyznać, Roland odetchnął z ulgą kiedy konkurent w końcu umarł, a jego młodzieńcza miłość wróciła ze swoim synem do domu.
- W Wizengamocie powiadasz.. Walton, Walton, to nazwisko niewiele mi mówi... Chociaż... Czyżby czarownica w kasztanowych włosach z dużymi ustami? Coś mi się kojarzy - mruczał, wracając do zajadania obfitego posiłku, który sobie zaserwował.
- Ooo.. to bardzo śmiałe życzenie. Bardzo śmiałe - przytaknął, patrząc to na Krukona, to na swoją córkę. - Studia nie są proste. Wiem o tym jako były student i jako wykładowca. A już sama praca uzdrowiciela jest często niewdzięczna jeśli się ją wybierze z myślą o bogactwie i uznaniu - dodał, unosząc szklankę z whiskey w stronę Benjamina.
- No, zdrówko, Beniu. Pijemy - zarządził, patrząc jak lokaj sztywno unosi swój kieliszeczek.
- Niech mnie kule biją, nie wierzę - odparł, drapiąc się po brodzie w geście zastanowienia. - Charles taki w gorącej wodzie kąpany. No ale skoro to co mówisz to prawda, to może i James zasłużył! Ale żeby tak zaraz do bicia.. - dodał, ostatnie słowa mrucząc do siebie pod nosem. - Jeremy musi być załamany. Jego własny wnuk zaatakował dziewczynę. Hańba po prostu. Na miejscu ojca tej dziewczyny chyba bym zabił... Ale to wszystko jego ojciec, to był typ spod ciemnej gwiazdy. Zła krew zawsze dochodzi do głosu - machnął ręką z rezygnacją na wspomnienie ojca Jamesa, który sprzątnął mu córkę Scotta sprzed nosa. Choć wstyd się przyznać, Roland odetchnął z ulgą kiedy konkurent w końcu umarł, a jego młodzieńcza miłość wróciła ze swoim synem do domu.
- W Wizengamocie powiadasz.. Walton, Walton, to nazwisko niewiele mi mówi... Chociaż... Czyżby czarownica w kasztanowych włosach z dużymi ustami? Coś mi się kojarzy - mruczał, wracając do zajadania obfitego posiłku, który sobie zaserwował.
- Ooo.. to bardzo śmiałe życzenie. Bardzo śmiałe - przytaknął, patrząc to na Krukona, to na swoją córkę. - Studia nie są proste. Wiem o tym jako były student i jako wykładowca. A już sama praca uzdrowiciela jest często niewdzięczna jeśli się ją wybierze z myślą o bogactwie i uznaniu - dodał, unosząc szklankę z whiskey w stronę Benjamina.
- No, zdrówko, Beniu. Pijemy - zarządził, patrząc jak lokaj sztywno unosi swój kieliszeczek.
Re: Jadalnia
- Osobiście uważam, że należało się temu ponurakowi. - fuknęła pod nosem nim zdążyła ugryźć się w język. Roland bardzo lubił wnuka Jeremiego, starając się nawet popchnąć zielonooką w ramiona Jamesa. Dziewczyna miała jednak nadzieję, że soczysta nowinka jaką właśnie mu zaserwowała zmieni trochę nastawienie ojca względem długowłosego Krukona.
- Podobno sprawa rozeszła się bez echa, ponieważ każdy opowiedział inną wersję wydarzeń. Dziadek Jeremy trzyma się świetnie i kazał Cię pozdrowić. - na jej dziewczęcej twarzyczce pojawił się subtelny uśmiech, a wzrok powędrował w stronę Benedicta. Słysząc idealną wręcz odpowiedź chłopaka na zadane przez Fitzpatricka pytania, ucieszyła się w duchu, czując jak uścisk w jej żołądku odpuszcza. Doprawdy nie wiedziała skąd biorą się te niepotrzebne nerwy. Walton był idealnym materiałem na zięcia.
Czyżby czarownica w kasztanowych włosach z dużymi ustami?
Zszokowany wzrok zielonookiej automatycznie zatrzymał się na osobie Rolanda. Posyłając ojcu oskarżycielskie spojrzenie, westchnęła cicho pod nosem, rozmasowując sobie prawą skroń. Fitzpatrick i kobiety.
- Jestem pewna, że oboje z Benedictem sprostamy wyzwaniom jakie stawią przed nami studia, tato. Możesz być spokojny. - przewróciła oczami, kończąc wybrany przez siebie posiłek. Odkładając srebrne sztućce otarła serwetką kąciki ust i sięgając dłońmi do ciemnej torebki wyjęła z niej czarny, magiczny aparat.
- Jak w pracy? Dalej masz taki nawał obowiązków?- zagaiła rodzica, starając się sprowadzić rozmowę na bezpieczniejsze tory. Nie chciała aby mężczyzna kontynuował swoje przesłuchanie, bądź co gorsza, zaczął opowiadać krępujące wydarzenia z życia Irlandki.
- Podobno sprawa rozeszła się bez echa, ponieważ każdy opowiedział inną wersję wydarzeń. Dziadek Jeremy trzyma się świetnie i kazał Cię pozdrowić. - na jej dziewczęcej twarzyczce pojawił się subtelny uśmiech, a wzrok powędrował w stronę Benedicta. Słysząc idealną wręcz odpowiedź chłopaka na zadane przez Fitzpatricka pytania, ucieszyła się w duchu, czując jak uścisk w jej żołądku odpuszcza. Doprawdy nie wiedziała skąd biorą się te niepotrzebne nerwy. Walton był idealnym materiałem na zięcia.
Czyżby czarownica w kasztanowych włosach z dużymi ustami?
Zszokowany wzrok zielonookiej automatycznie zatrzymał się na osobie Rolanda. Posyłając ojcu oskarżycielskie spojrzenie, westchnęła cicho pod nosem, rozmasowując sobie prawą skroń. Fitzpatrick i kobiety.
- Jestem pewna, że oboje z Benedictem sprostamy wyzwaniom jakie stawią przed nami studia, tato. Możesz być spokojny. - przewróciła oczami, kończąc wybrany przez siebie posiłek. Odkładając srebrne sztućce otarła serwetką kąciki ust i sięgając dłońmi do ciemnej torebki wyjęła z niej czarny, magiczny aparat.
- Jak w pracy? Dalej masz taki nawał obowiązków?- zagaiła rodzica, starając się sprowadzić rozmowę na bezpieczniejsze tory. Nie chciała aby mężczyzna kontynuował swoje przesłuchanie, bądź co gorsza, zaczął opowiadać krępujące wydarzenia z życia Irlandki.
Re: Jadalnia
Wskazówki zegara przesuwały się leniwie po jego tarczy, co pół godziny uświadamiając czarodziejów cichym brzdąknięciem o nieustannym upływie czasu. Ben pozbył się ostatniego pieczonego ziemniaka, jaki jeszcze pozostał na jego talerzu. Odkąd w pomieszczeniu pojawiły się wszystkie potrawy, jego mózg bombardowany był bodźcami wzrokowymi, smakowymi i węchowymi, przez które Krukon jeszcze szybciej poczuł się syty.
Benedict nie miał pojęcia o jakiej bójce wspomniała Sophie, ani dlaczego wywołało to tak emocjonalną reakcję u jej ojca. W milczeniu przysłuchiwał się rozmowie, popijając wodę, którą nieustannie dolewał mu do kieliszka lokaj Fitzpatricków.
- Być może bardziej znana jest z panieńskiego nazwiska Moore. Nie przywykłem przyglądać się jej ustom, ale tak, mogą uchodzić za duże.
Walton po raz pierwszy tego wieczoru pozwolił sobie na jawny uśmiech. Odstawił kieliszek na stół i ułożył sztućce w sposób, który mówił, że skończył już posiłek. Nie był specjalnie zdziwiony nieznajomością nazwiska przez Fitzpatricka. Zdawał sobie sprawę z tego jaki zawód wykonuje i jak odbija się on na gospodarowaniu prywatnym czasem. Nazwisko obecnego Ministra Magii powinno jednak obić się o uszy uzdrowiciela. A sam Walton był właśnie nikim innym, jak jego wnukiem.
- Zdaję sobie z tego sprawę, panie Fitzpatrick. Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby mógł mi pan podsunąć jakieś rady z perspektywy doświadczonego wykładowcy i uzdrowiciela.
Irlandczyk w żaden sposób nie nawiązał do wypowiedzi ojca Sophie o bogactwie. Po części dlatego, że rozglądając się po wystawnej posiadłości można było odnieść wrażenie, że bezpośrednio może nawiązywać do niego. Ben jednak nie chciał wyciągać zbyt pochopnych wniosków, ani wdawać się w dyskusje, które mogłyby być opłakane w skutkach.
Benedict nie miał pojęcia o jakiej bójce wspomniała Sophie, ani dlaczego wywołało to tak emocjonalną reakcję u jej ojca. W milczeniu przysłuchiwał się rozmowie, popijając wodę, którą nieustannie dolewał mu do kieliszka lokaj Fitzpatricków.
- Być może bardziej znana jest z panieńskiego nazwiska Moore. Nie przywykłem przyglądać się jej ustom, ale tak, mogą uchodzić za duże.
Walton po raz pierwszy tego wieczoru pozwolił sobie na jawny uśmiech. Odstawił kieliszek na stół i ułożył sztućce w sposób, który mówił, że skończył już posiłek. Nie był specjalnie zdziwiony nieznajomością nazwiska przez Fitzpatricka. Zdawał sobie sprawę z tego jaki zawód wykonuje i jak odbija się on na gospodarowaniu prywatnym czasem. Nazwisko obecnego Ministra Magii powinno jednak obić się o uszy uzdrowiciela. A sam Walton był właśnie nikim innym, jak jego wnukiem.
- Zdaję sobie z tego sprawę, panie Fitzpatrick. Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby mógł mi pan podsunąć jakieś rady z perspektywy doświadczonego wykładowcy i uzdrowiciela.
Irlandczyk w żaden sposób nie nawiązał do wypowiedzi ojca Sophie o bogactwie. Po części dlatego, że rozglądając się po wystawnej posiadłości można było odnieść wrażenie, że bezpośrednio może nawiązywać do niego. Ben jednak nie chciał wyciągać zbyt pochopnych wniosków, ani wdawać się w dyskusje, które mogłyby być opłakane w skutkach.
Re: Jadalnia
- Jak już powiedziałem: geny. Ale nie ma takiego zboczenia, którego rodzic nie mógłby z dzieciaka wyplenić, prawda Sophie? - Mruknął, specjalnie nawiązując do jej znajomości z Anthonym Wilsonem. Jak Roland sobie kiedyś przyobiecał: przyłoży rękę do wszystkiego, co zepsuje związek Sophie z tym Ślizgonem. I tak się stało. Fitzpatrickowi zwykle udawało się wszystko, co sobie postanowił. No może z wyjątkiem znalezienia odpowiedniej kobiety.
- Isleen Moore! I wszystko jasne! - Klasnął w dłonie z zadowoleniem, przywołując w głowie obraz wszystkich twarzy członków tej rodziny. Konrad Moore: Minister Magii, znamienity człowiek. Jego córka, świetna prawniczka. No i wnuk, przyszły uzdrowiciel. Jeśli Benedict powiąże swoją przyszłość z jego córką, już on dołoży wszelkich starań aby Krukon ślizgał się po wydziale medycznym jak po mydle, przeskakując bezproblemowo z semestru na semestr. Sophie naturalnie, miała to już zapewnione.
- Rady? Kuj a dopniesz swego. Szpital nauczy Cię wszystkiego sam. Z czasem - odparł, wznosząc kolejny toast z Benjaminem, który nie wtrącał się do rozmowy. - Beniu, jeszcze kieliszeczek - dodał w międzyczasie, a lokaj napełnił szklaneczki swoje i swojego pracodawcy. Oboje panowie znowu wznieśli niemy toast.
- A więc to już oficjalne? Od dziś jesteś pełnoprawnym chłopakiem mojej córki? Młodzieniec z dobrego domu, wychowany i z perspektywą na przyszłość. Właśnie kogoś takiego zawsze chciałem widzieć u boku mojej córki - dodał pijąc do Anthonyego znowu, unosząc szklaneczkę z alkoholem w jego stronę, patrząc na niego porozumiewawczo. - A tylko jej złam serce gówniarzu, to w szpitalu będziesz najwyżej sprzątaczem - dodał w myślach.
- Isleen Moore! I wszystko jasne! - Klasnął w dłonie z zadowoleniem, przywołując w głowie obraz wszystkich twarzy członków tej rodziny. Konrad Moore: Minister Magii, znamienity człowiek. Jego córka, świetna prawniczka. No i wnuk, przyszły uzdrowiciel. Jeśli Benedict powiąże swoją przyszłość z jego córką, już on dołoży wszelkich starań aby Krukon ślizgał się po wydziale medycznym jak po mydle, przeskakując bezproblemowo z semestru na semestr. Sophie naturalnie, miała to już zapewnione.
- Rady? Kuj a dopniesz swego. Szpital nauczy Cię wszystkiego sam. Z czasem - odparł, wznosząc kolejny toast z Benjaminem, który nie wtrącał się do rozmowy. - Beniu, jeszcze kieliszeczek - dodał w międzyczasie, a lokaj napełnił szklaneczki swoje i swojego pracodawcy. Oboje panowie znowu wznieśli niemy toast.
- A więc to już oficjalne? Od dziś jesteś pełnoprawnym chłopakiem mojej córki? Młodzieniec z dobrego domu, wychowany i z perspektywą na przyszłość. Właśnie kogoś takiego zawsze chciałem widzieć u boku mojej córki - dodał pijąc do Anthonyego znowu, unosząc szklaneczkę z alkoholem w jego stronę, patrząc na niego porozumiewawczo. - A tylko jej złam serce gówniarzu, to w szpitalu będziesz najwyżej sprzątaczem - dodał w myślach.
Re: Jadalnia
W pewnym momencie w szybę jednego z okien zapukała jedna z dwóch sów niosących sporych rozmiarów zawiniątko.
W środku były dwie winylowe płyty z muzyką klasyczną Mozarta i Haydna i do tego dołączona notatka napisana starannym pismem młodego Gryfona.
Drogi Panie Fitzpatrick!
Z okazji urodzin chciałbym życzyć Panu wszystkiego co najlepsze, jednak przede wszystkim zdrowia i pociechy z Sophie, bo to w życiu bardzo ważne.
Znalezienia odpowiedniej kobiety także życzę, ale proszę nie mieć mi za złe tej śmiałości.
Mam nadzieję, że szkolne sowy nie naruszyły mojego skromnego upominku.
Z wyrazami szacunku,
Charles Wilson.
W środku były dwie winylowe płyty z muzyką klasyczną Mozarta i Haydna i do tego dołączona notatka napisana starannym pismem młodego Gryfona.
Drogi Panie Fitzpatrick!
Z okazji urodzin chciałbym życzyć Panu wszystkiego co najlepsze, jednak przede wszystkim zdrowia i pociechy z Sophie, bo to w życiu bardzo ważne.
Znalezienia odpowiedniej kobiety także życzę, ale proszę nie mieć mi za złe tej śmiałości.
Mam nadzieję, że szkolne sowy nie naruszyły mojego skromnego upominku.
Z wyrazami szacunku,
Charles Wilson.
Re: Jadalnia
Nakrapiane cętkami policzki Fitzpatrickówny po raz kolejny tego wieczoru pokryły się czerwienią. Chociaż ojciec nie wymieniał imienia starszego Wilsona na głos, ślizgonka doskonale zdawała sobie sprawę, że do niego właśnie pije jej rodzic. Sama nie była dumna z wyskoków jakich dokonała będąc z Anthonym, nie wspominając o zepsutej relacji z Rolandem. Na szczęście wszystko było już wybaczone i zamknięte w ogromnej szufladzie ze złotą tabliczką Przeszłość.
- Prawda, prawda. - zbyła go jednym machnięciem ręki, czekając z niecierpliwieniem na tort. Swój ukochany aparat ułożyła bezpiecznie na stoliku, mając możliwość użycia go, gdy tylko nadarzy się ku temu sposobna okazja. Przyda jej się kilka nowych zdjęć zważywszy na fakt, że ostatnio zrobiła sobie przerwę od fotografowania. Nauka pochłaniała ją przecież bezgranicznie.
- Oficjalne. - powtórzyła po ojcu, a na jej pełnych, malinowych wargach zagościł perlisty uśmiech. Kamień z serca. Wszystkie nerwy i zmartwienia odeszły w jednej chwili, niczym powietrze ze spuszczanego balonika. W przypływie radości podniosła się z krzesełka i ponownie uściskała swojego staruszka.
Mrużąc rozkosznie powieki, obdarzyła uśmiechem cały personel jaki znajdował się w pomieszczeniu. Jej małe ciałko zalały bezgraniczne pokłady ciepła, dostrzegając jak ukochana niania zadowolona unosi kciuki do góry. Widać Benedict zrobił pozytywne wrażenie nie tylko na jej ojcu, ale na wszystkich domownikach.
- Oho! Wyczuwam niespodziankę! - zaklaskała radośnie w dłonie, kiedy dwie, spore sowy dobijały się do zamkniętego okna. Zagryzając wargi, w podskokach pokonała odległość od stołu do parapetu, wpuszczając zwierzęta do jadalni.
- Czyżby jakaś cicha wielbicielka, hm? - panienka pomachała zabawnie brwiami, błyskając na ojca ciekawskim spojrzeniem. Wykorzystując sytuację, zajęła miejsce tuż obok Benedicta, odnajdując pod stołem jego męską dłoń. Ścisnęła ją delikatnie w czułym geście, nie spuszczając wzroku z dużego pakunku.
- Prawda, prawda. - zbyła go jednym machnięciem ręki, czekając z niecierpliwieniem na tort. Swój ukochany aparat ułożyła bezpiecznie na stoliku, mając możliwość użycia go, gdy tylko nadarzy się ku temu sposobna okazja. Przyda jej się kilka nowych zdjęć zważywszy na fakt, że ostatnio zrobiła sobie przerwę od fotografowania. Nauka pochłaniała ją przecież bezgranicznie.
- Oficjalne. - powtórzyła po ojcu, a na jej pełnych, malinowych wargach zagościł perlisty uśmiech. Kamień z serca. Wszystkie nerwy i zmartwienia odeszły w jednej chwili, niczym powietrze ze spuszczanego balonika. W przypływie radości podniosła się z krzesełka i ponownie uściskała swojego staruszka.
Mrużąc rozkosznie powieki, obdarzyła uśmiechem cały personel jaki znajdował się w pomieszczeniu. Jej małe ciałko zalały bezgraniczne pokłady ciepła, dostrzegając jak ukochana niania zadowolona unosi kciuki do góry. Widać Benedict zrobił pozytywne wrażenie nie tylko na jej ojcu, ale na wszystkich domownikach.
- Oho! Wyczuwam niespodziankę! - zaklaskała radośnie w dłonie, kiedy dwie, spore sowy dobijały się do zamkniętego okna. Zagryzając wargi, w podskokach pokonała odległość od stołu do parapetu, wpuszczając zwierzęta do jadalni.
- Czyżby jakaś cicha wielbicielka, hm? - panienka pomachała zabawnie brwiami, błyskając na ojca ciekawskim spojrzeniem. Wykorzystując sytuację, zajęła miejsce tuż obok Benedicta, odnajdując pod stołem jego męską dłoń. Ścisnęła ją delikatnie w czułym geście, nie spuszczając wzroku z dużego pakunku.
Re: Jadalnia
Walton. Isleen Walton, poprawił go w myślach, zachowując tą drobną uwagę jednak dla siebie. Sam Benedickt stronił od szufladkowania osób na podstawie słynnych nazwisk, choć zauważył błysk w oku uzdrowiciela, gdy ten powiązał teraz rodzinę Waltonów z Ministrem Magii. Pan Fitzpatrick wydawał się mu być przez to jeszcze bardziej przychylny, niż pięć minut temu.
Irlandczyk przysłuchiwał się wymianie zdań, która z całą pewnością dotyczyła byłej miłości Ślizgonki. I jemu obiło się nieco o uszy, zasadniczo dzięki szczerości samej Sophie. Krukon stronił od roześmianych grupek dziewcząt, które wymieniały się plotkami na szkolnym korytarzu. Anthony'ego Wilsona kojarzył jedynie z widzenia, zwłaszcza kiedy on sam rano kierował się na zajęcia, a Ślizgon wracał wtedy podpity z kolejnej imprezy.
Dopiero dźwięczy ton głosu panienki Fitzpatrick wyrwał bruneta z zamyślenia.
- Nie pozostaje mi w takim razie nic innego, jak przytaknąć. - posłał ojcu dziewczyny grzeczny uśmiech, ponownie ujmując kieliszek z wodą w dłoń.
Korzystając z zamieszania, jakie wywołało pojawienie się sów, Sophie skocznie pokonała dystans stołu, jaki do tej pory ich dzielił i zajęła miejsce tuż obok. Nim to się jednak stało Ben przechwycił ostrzegawcze spojrzenie Rolanda Fitzpatricka. Pojął w mig niemy przekaz, który wydawał mu się być jedynie czystą formalnością.
Zielone tęczówki ucznia błądziły po twarzy Sophie, która znalazła się tak blisko. Pewnie chwycił jej dłoń pod stołem, splatając razem palce.
- Zostawiłaś aparat na szafce. Podać Ci?
Ben kiwnął głową w kierunku niewielkiego, mugolskiego przyrządu. Zawartość paczek mogła być na tyle interesująca, by Sophie chciała uwiecznić to zdjęciem. Czekając na odpowiedź dziewczyny odgarnął jej za ucho kilka kosmyków, które opadły na stół i rozpoczęły wędrówkę po sałatce warzywnej.
Irlandczyk przysłuchiwał się wymianie zdań, która z całą pewnością dotyczyła byłej miłości Ślizgonki. I jemu obiło się nieco o uszy, zasadniczo dzięki szczerości samej Sophie. Krukon stronił od roześmianych grupek dziewcząt, które wymieniały się plotkami na szkolnym korytarzu. Anthony'ego Wilsona kojarzył jedynie z widzenia, zwłaszcza kiedy on sam rano kierował się na zajęcia, a Ślizgon wracał wtedy podpity z kolejnej imprezy.
Dopiero dźwięczy ton głosu panienki Fitzpatrick wyrwał bruneta z zamyślenia.
- Nie pozostaje mi w takim razie nic innego, jak przytaknąć. - posłał ojcu dziewczyny grzeczny uśmiech, ponownie ujmując kieliszek z wodą w dłoń.
Korzystając z zamieszania, jakie wywołało pojawienie się sów, Sophie skocznie pokonała dystans stołu, jaki do tej pory ich dzielił i zajęła miejsce tuż obok. Nim to się jednak stało Ben przechwycił ostrzegawcze spojrzenie Rolanda Fitzpatricka. Pojął w mig niemy przekaz, który wydawał mu się być jedynie czystą formalnością.
Zielone tęczówki ucznia błądziły po twarzy Sophie, która znalazła się tak blisko. Pewnie chwycił jej dłoń pod stołem, splatając razem palce.
- Zostawiłaś aparat na szafce. Podać Ci?
Ben kiwnął głową w kierunku niewielkiego, mugolskiego przyrządu. Zawartość paczek mogła być na tyle interesująca, by Sophie chciała uwiecznić to zdjęciem. Czekając na odpowiedź dziewczyny odgarnął jej za ucho kilka kosmyków, które opadły na stół i rozpoczęły wędrówkę po sałatce warzywnej.
Re: Jadalnia
- Cicha wielbicielka? Nie mam pojęcia - zmarszczył brwi, obserwując jak Benjamin otwiera okno aby wpuścić do środka dwie sowy: jedną z listem, drugą z upominkiem. Roland odebrał obie przesyłki, sowom wciskając w dzioby kawałki mięsa ze swojego talerza. Wytarł tłuste palce w wystawny obrus za milion dolarów i rozłożył pergamin.
- To od Charlesa! Złoty chłopiec - uśmiechnął się sam do siebie, odkładając liścik i odpakowując dwa winyle zawinięte w urodzinowy papier. - No, idealnie w gusta. Beniu, dziś wieczorek muzyczny, lepiej się jeszcze napij - rzucił do lokaja, a ten posłusznie wychylił kolejny kieliszek z alkoholem.
- Sophie, powinnaś zaprosić ich tutaj na wakacje. Charlesa i jego siostry - rzekł po pewnym czasie, odkładając płyty na bok, specjalnie podkreślając, że wśród zaproszonych nie widnieje Anthony. - Dobra rodzina, chociaż biedna i pokrzywdzona przez los. Jeremy ich uwielbia, a my mamy masę miejsca, mogą wpaść na dwa tygodnie. Ty też jesteś zaproszony, Benedict - dodał, odsuwając od siebie talerz. To był definitywny koniec jedzenia.
- Niech niania przygotuje jakiś kosz ze słodyczami w podzięce dla Charlesa - polecił lokajowi, który natychmiast wyszedł z pokoju, podpity już nieco, aby przekazać wiadomość ich gosposi.
Po wspólnym jedzeniu tortu i innych rozmowach, czas kolacji powoli dobiegał końca.
- Dzieci, nie wyganiam was, ale pora już późna i do tego muszę jeszcze wypić buteleczkę z nianią, Benjaminem i panią Brown - zaczął, zerkając na zegarek. - Benjaminie, biegnij po ogrodnika i stajennego, niech zostaną dziś dłużej i świętują ze mną moje urodziny - polecił, wstając od stołu. - Pani Brown odstawi was do Hogsmeade.
- To od Charlesa! Złoty chłopiec - uśmiechnął się sam do siebie, odkładając liścik i odpakowując dwa winyle zawinięte w urodzinowy papier. - No, idealnie w gusta. Beniu, dziś wieczorek muzyczny, lepiej się jeszcze napij - rzucił do lokaja, a ten posłusznie wychylił kolejny kieliszek z alkoholem.
- Sophie, powinnaś zaprosić ich tutaj na wakacje. Charlesa i jego siostry - rzekł po pewnym czasie, odkładając płyty na bok, specjalnie podkreślając, że wśród zaproszonych nie widnieje Anthony. - Dobra rodzina, chociaż biedna i pokrzywdzona przez los. Jeremy ich uwielbia, a my mamy masę miejsca, mogą wpaść na dwa tygodnie. Ty też jesteś zaproszony, Benedict - dodał, odsuwając od siebie talerz. To był definitywny koniec jedzenia.
- Niech niania przygotuje jakiś kosz ze słodyczami w podzięce dla Charlesa - polecił lokajowi, który natychmiast wyszedł z pokoju, podpity już nieco, aby przekazać wiadomość ich gosposi.
Po wspólnym jedzeniu tortu i innych rozmowach, czas kolacji powoli dobiegał końca.
- Dzieci, nie wyganiam was, ale pora już późna i do tego muszę jeszcze wypić buteleczkę z nianią, Benjaminem i panią Brown - zaczął, zerkając na zegarek. - Benjaminie, biegnij po ogrodnika i stajennego, niech zostaną dziś dłużej i świętują ze mną moje urodziny - polecił, wstając od stołu. - Pani Brown odstawi was do Hogsmeade.
Re: Jadalnia
Przez twarz Sophie przemknął cień ulgi. Naturalnie chciała, żeby jej ojciec znalazł sobie pogodną kobietę i żył długo i szczęśliwie. Jednakże natrętna wizja młodej studentki nawiedzała jej umysł zbyt często. Działo się to za sprawą braku zainteresowania Rolanda czarownicami adekwatnymi do jego wieku.
- Nie mogę uwierzyć, że pamiętał o twoich urodzinach. W rzeczy samej, złoty z niego chłopak. - Zielonooka przytaknęła z uznaniem, ujmując w dłonie winylowe płyty. Z ciekawością małej dziewczynki przejrzała listę utworów, a na jej malinowych ustach widniał pogodny uśmiech. Darzyła Charlesa ciepłym uczuciem i już dawno miała w planach zaproszenie rodziny Wilson na wakacje do Londynu.
- Rzeczywiście czas na nas. - odrzekła spokojnie, pozwalając by Benedict pomógł jej z nałożeniem klasycznego trenczu. Zgarniając granatową torebkę, schowała do niej ukochany aparat, uprzednio prosząc nianię aby zrobiła im pamiątkowe zdjęcie.
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, tato. - rzuciła wesoło, ściskając ojca z całej siły. Tęskniła za nim niemiłosiernie, a nie wiedziała kiedy nadarzy się następna okazja do odwiedzin. Ślizgonka rozpoczęła rozdawanie całusów wszystkim członkom personelu, którzy byli dla niej niczym członkowie rodziny, a Benedict kulturalnie pożegnał się z uzdrowicielem. Odbierając koszyk dla Charlesa, przekazała go Krukonowi, chcąc aby chłopak miał na niego oko. Zanim opuścili posiadłość Fitzpatricków, panienka zabrała kilka rzeczy ze swojej sypialni i czule pożegnała się z uroczymi psiakami.
- Nie mogę uwierzyć, że pamiętał o twoich urodzinach. W rzeczy samej, złoty z niego chłopak. - Zielonooka przytaknęła z uznaniem, ujmując w dłonie winylowe płyty. Z ciekawością małej dziewczynki przejrzała listę utworów, a na jej malinowych ustach widniał pogodny uśmiech. Darzyła Charlesa ciepłym uczuciem i już dawno miała w planach zaproszenie rodziny Wilson na wakacje do Londynu.
- Rzeczywiście czas na nas. - odrzekła spokojnie, pozwalając by Benedict pomógł jej z nałożeniem klasycznego trenczu. Zgarniając granatową torebkę, schowała do niej ukochany aparat, uprzednio prosząc nianię aby zrobiła im pamiątkowe zdjęcie.
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, tato. - rzuciła wesoło, ściskając ojca z całej siły. Tęskniła za nim niemiłosiernie, a nie wiedziała kiedy nadarzy się następna okazja do odwiedzin. Ślizgonka rozpoczęła rozdawanie całusów wszystkim członkom personelu, którzy byli dla niej niczym członkowie rodziny, a Benedict kulturalnie pożegnał się z uzdrowicielem. Odbierając koszyk dla Charlesa, przekazała go Krukonowi, chcąc aby chłopak miał na niego oko. Zanim opuścili posiadłość Fitzpatricków, panienka zabrała kilka rzeczy ze swojej sypialni i czule pożegnała się z uroczymi psiakami.
Re: Jadalnia
Leniwe promienie słoneczne bezkarnie wtargnęły do sypialni tej uroczej dziewczyny, zmuszając ją do uchylenia zaspanych powiek. Przeciągając się niczym małe kocię, panienka ziewnęła ostentacyjnie i rozkopała nogami brzoskwiniową pościel. Kątem oka obserwowała widok za oknem, podejrzewając, że jest dobrze po dwunastej. Nie ma co się dziwić, skoro wczorajszego wieczoru udali się z Benem na małą wycieczkę po Londynie, wracając do domu o bladym świcie. Sophie z subtelnym uśmiechem wspominała moment w którym zasnęła w chwili przykładania piegowatej buzi do miękkiej, kwiaciastej poduszki.
Odgarniając z twarzy poskręcane kosmyki ognistych włosów, wygramoliła się z łóżka, wsuwając stopy w pluszowe kapcie w kształcie głów słodkich owieczek i narzucając na ramiona błękitny, atłasowy szlafrok. Pod nim widniała dość skąpa koszula nocna, ale w końcu była u siebie i nie zamierzała przejmować się tym mało istotnym faktem. Kręcąc się chwilę po pomieszczeniu, schowała do kieszonki okulary do czytania i wyszła na przyłączony do pokoju balkon. Przymrużyła rozkosznie powieki i zaczerpnęła kilka głębokich oddechów, pozwalając by delikatny wietrzyk rozwiał jej rude loki. Nie pozwoliła sobie na taki relaks zbyt długo bowiem po chwili zrobiło się chłodno, więc zamknęła za sobą szklane drzwi i przemierzając pomieszczenie, wymknęła się z sypialni, udając się wprost do ukochanej jadalni. Przejechała opuszkami palców po ciemnym blacie stołu, zajmując przy nim miejsce. Była pewna, że ktoś ze służby niebawem przybędzie ze śniadaniem, więc wyłożyła nogi na pobliskim krzesełku, splatając je w kostkach. Podejrzewała, że Roland zapewne krząta się gdzieś w stajni, szykując się na kolejną przejażdżkę, więc spokojnie zgarnęła nowiutkie wydanie Proroka i zagłębiła się w lekturze, nasuwając na nos okulary w ciemnych oprawkach.
Odgarniając z twarzy poskręcane kosmyki ognistych włosów, wygramoliła się z łóżka, wsuwając stopy w pluszowe kapcie w kształcie głów słodkich owieczek i narzucając na ramiona błękitny, atłasowy szlafrok. Pod nim widniała dość skąpa koszula nocna, ale w końcu była u siebie i nie zamierzała przejmować się tym mało istotnym faktem. Kręcąc się chwilę po pomieszczeniu, schowała do kieszonki okulary do czytania i wyszła na przyłączony do pokoju balkon. Przymrużyła rozkosznie powieki i zaczerpnęła kilka głębokich oddechów, pozwalając by delikatny wietrzyk rozwiał jej rude loki. Nie pozwoliła sobie na taki relaks zbyt długo bowiem po chwili zrobiło się chłodno, więc zamknęła za sobą szklane drzwi i przemierzając pomieszczenie, wymknęła się z sypialni, udając się wprost do ukochanej jadalni. Przejechała opuszkami palców po ciemnym blacie stołu, zajmując przy nim miejsce. Była pewna, że ktoś ze służby niebawem przybędzie ze śniadaniem, więc wyłożyła nogi na pobliskim krzesełku, splatając je w kostkach. Podejrzewała, że Roland zapewne krząta się gdzieś w stajni, szykując się na kolejną przejażdżkę, więc spokojnie zgarnęła nowiutkie wydanie Proroka i zagłębiła się w lekturze, nasuwając na nos okulary w ciemnych oprawkach.
Re: Jadalnia
- Jeszcze jesteś w pidżamach? - Ben zjawił się w posiadłości Fitzpatricków kilka minut po dwunastej. Siwy czarodziej, który otworzył mu drzwi bez słowa zaprowadził go do jadalni, w której siedziała rudowłosa Ślizgonka. Krukon uśmiechnął się pod nosem, pozwalając sobie na prześlizgnięcie się wzrokiem po długich nogach dziewczyny osłonionych zaledwie w niewielkiej części skąpą koszulką.
- Nie mamy czasu do stracenia, Sophie. Jutro musimy wracać do szkoły. Jadłaś już śniadanie? Nie? To nic nie szkodzi, zjemy coś po drodze.
Walton przystanął przy drzwiach prowadzących na drewniany, wystawny taras. Jedynie cienka tafla szkła dzieliła go od dwóch wielkich psów, które uganiały się po podwórku za gnomami. Krukon po raz pierwszy od wielu miesięcy ubrał się w coś innego niż szkolny mundurek. Miał na sobie najzwyklejsze w świecie jeansowe spodnie i kraciastą koszulę z krótkim rękawem. Był wyraźnie zdzwiony tym, że kiedy odwrócił wzrok od okna Sophie wciąż siedziała na krzesełku. Westchnął jedynie zrezygnowany i podszedł do dziewczyny, by złożyć na jej policzku krótki pocałunek. Nie chciałby, żeby pan Fitzpatrick oskarżył go o jakieś zbytnie spoufalanie się z córką w jego domu. Z tego też względu odrzucił propozycję spędzenia nocy przy Regen Street 8 i zdecydował się na odwiedziny u dziadka. Konrad Moore był zresztą zachwycony wizytą ulubionego i jedynego wnuczka.
- Nie mamy czasu do stracenia, Sophie. Jutro musimy wracać do szkoły. Jadłaś już śniadanie? Nie? To nic nie szkodzi, zjemy coś po drodze.
Walton przystanął przy drzwiach prowadzących na drewniany, wystawny taras. Jedynie cienka tafla szkła dzieliła go od dwóch wielkich psów, które uganiały się po podwórku za gnomami. Krukon po raz pierwszy od wielu miesięcy ubrał się w coś innego niż szkolny mundurek. Miał na sobie najzwyklejsze w świecie jeansowe spodnie i kraciastą koszulę z krótkim rękawem. Był wyraźnie zdzwiony tym, że kiedy odwrócił wzrok od okna Sophie wciąż siedziała na krzesełku. Westchnął jedynie zrezygnowany i podszedł do dziewczyny, by złożyć na jej policzku krótki pocałunek. Nie chciałby, żeby pan Fitzpatrick oskarżył go o jakieś zbytnie spoufalanie się z córką w jego domu. Z tego też względu odrzucił propozycję spędzenia nocy przy Regen Street 8 i zdecydował się na odwiedziny u dziadka. Konrad Moore był zresztą zachwycony wizytą ulubionego i jedynego wnuczka.
Re: Jadalnia
-Nudy, nudy, nudy.. - westchnęła pod nosem, przerzucając szeleszczące kartki magicznej gazety. Ostatnimi czasy, nic niezwykłego nie miało miejsca, więc Prorok nie miał o czym pisać. Jedynym artykułem, który przyciągnął uwagę ognistowłosej był wywiad z niejakim Nathanem Rooney, który wynalazł nowy eliksir. Zielone tęczówki Fitzpatrick urosły do rozmiarów dwóch galeonów, kiedy śmigała wzrokiem po potrzebnych do uwarzenia wywaru składnikach. Sięgając po długopis walający się po dębowym blacie, nabazgrała kilka uwag tuż obok receptury, mając nadzieję, że Roland nie będzie miał nic przeciwko.
Jeszcze jesteś w pidżamach?
Benedict pojawił się dosłownie znikąd, więc Sophie podskoczyła w miejscu na dźwięk jego głosu i mrugając kilkakrotnie, w ostatniej chwili złapała się stołu, ratując się tym samym od bliskiego spotkania z podłogą. Jej rozchylone ze zdziwienia wargi nie zdążyły wydać z siebie nawet słowa, ponieważ Krukon w zastraszającym tempie obsypał ją kolejną dawką informacji.
- Ale, ale.. - wsunęła okulary we włosy, zagryzając nieznacznie dolną wargę i podnosząc się z krzesełka, przywitała się uprzejmie z Benjaminem, który właśnie zaszczycił ich swoją obecnością.
- Przyniosłem panience śniadanie. - mężczyzna uśmiechnął się ciepło i spłonął lekkim rumieńcem, zapewne na widok kusej piżamy dziewczyny. Ślizgonka dziękując mu skinieniem głowy, szybciutko złapała za poły szlafroku, wiążąc go w pasie w ładną kokardę. Przyjaciel rodziny przywitał się kulturalnie z Waltonem i czym prędzej opuścił pomieszczenie. Sophie obrzuciła łakomym spojrzeniem tosty z czekoladą i z cichym jęknięciem, upiła łyka winogronowego soku, łapiąc za czerwone jabłko w które się wgryzła.
- Dobrze, dobrze.. zjemy po drodze. Nie wiedziałam, że mamy jakieś konkretne plany. Dokąd chcesz iść? - podreptała w jego stronę skocznym krokiem by już po chwili uwiesić się na jego szyi. Przelotny całus w policzek zdecydowanie jej nie usatysfakcjonował, więc automatycznie postanowiła zrobić coś w tej kwestii, napadając malinowymi ustami na jego miękkie wargi. Kiedy formalność została załatwiona, ponownie skosztowała kęs owocu i potarła piegowatym noskiem o jego nos.
- Musisz mi powiedzieć bo nie wiem w co się ubrać. - uśmiechnęła się figlarnie, niebezpiecznie wsuwając udo pomiędzy nogi chłopaka. Zielonooka zauważyła, że w przeciągu ostatnich dni przebudził się w niej na długo uśpiony diabeł, który miał zamiar wyrwać się z klatki podczas wolnego od szkoły weekendu. Fakt, że Benedict spędził noc u ukochanego dziadka niekoniecznie cieszył tą roztrzepaną czarownicę, która zgodziła się na to pod warunkiem, że dzisiaj zostanie w jej posiadłości. W końcu nie ma tak dobrze, o.
Jeszcze jesteś w pidżamach?
Benedict pojawił się dosłownie znikąd, więc Sophie podskoczyła w miejscu na dźwięk jego głosu i mrugając kilkakrotnie, w ostatniej chwili złapała się stołu, ratując się tym samym od bliskiego spotkania z podłogą. Jej rozchylone ze zdziwienia wargi nie zdążyły wydać z siebie nawet słowa, ponieważ Krukon w zastraszającym tempie obsypał ją kolejną dawką informacji.
- Ale, ale.. - wsunęła okulary we włosy, zagryzając nieznacznie dolną wargę i podnosząc się z krzesełka, przywitała się uprzejmie z Benjaminem, który właśnie zaszczycił ich swoją obecnością.
- Przyniosłem panience śniadanie. - mężczyzna uśmiechnął się ciepło i spłonął lekkim rumieńcem, zapewne na widok kusej piżamy dziewczyny. Ślizgonka dziękując mu skinieniem głowy, szybciutko złapała za poły szlafroku, wiążąc go w pasie w ładną kokardę. Przyjaciel rodziny przywitał się kulturalnie z Waltonem i czym prędzej opuścił pomieszczenie. Sophie obrzuciła łakomym spojrzeniem tosty z czekoladą i z cichym jęknięciem, upiła łyka winogronowego soku, łapiąc za czerwone jabłko w które się wgryzła.
- Dobrze, dobrze.. zjemy po drodze. Nie wiedziałam, że mamy jakieś konkretne plany. Dokąd chcesz iść? - podreptała w jego stronę skocznym krokiem by już po chwili uwiesić się na jego szyi. Przelotny całus w policzek zdecydowanie jej nie usatysfakcjonował, więc automatycznie postanowiła zrobić coś w tej kwestii, napadając malinowymi ustami na jego miękkie wargi. Kiedy formalność została załatwiona, ponownie skosztowała kęs owocu i potarła piegowatym noskiem o jego nos.
- Musisz mi powiedzieć bo nie wiem w co się ubrać. - uśmiechnęła się figlarnie, niebezpiecznie wsuwając udo pomiędzy nogi chłopaka. Zielonooka zauważyła, że w przeciągu ostatnich dni przebudził się w niej na długo uśpiony diabeł, który miał zamiar wyrwać się z klatki podczas wolnego od szkoły weekendu. Fakt, że Benedict spędził noc u ukochanego dziadka niekoniecznie cieszył tą roztrzepaną czarownicę, która zgodziła się na to pod warunkiem, że dzisiaj zostanie w jej posiadłości. W końcu nie ma tak dobrze, o.
Re: Jadalnia
Benedict odwzajemnił pocałunek. Gdy Sophie wcisnęła mu udo między kolana, rozejrzał się niespokojnie wokół i nachylił nad uchem Ślizgonki.
- Wolałbym, żeby Twój tata w ferworze złości mnie nie wykastrował.
Obruszona Sophie westchnęła jedynie i mamrocząc coś pod nosem zniknęła z jadalni. W oczekiwaniu na jej powrót Krukon przysiadł na jednym z obitych kunsztownym suknem krzeseł i wbił spojrzenie w magiczny zegar, który wisiał nad kominkiem. Dziwił się brakiem zrozumienia ze strony Sophie. Oczywiście, że krępował się w jej domu. Rezydencja była ogromna - Roland Fitzpatrick mógł czaić się za każdym rogiem. Walton miał co prawda osiemnaście lat i swoje potrzeby, ale nie chciał do licha obmacywać swej dziewczyny w domu jej ojca. Był pewien, że gdyby rudowłosa spróbowała postawić się w jego sytuacji, zrozumiałaby o co chodzi. Gdyby Ben przyparł ją do ściany w domu dziadka, albo rodziców, pewnie trzasnęłaby go w głowę gazetą i kazała należycie się zachowywać. Teraz jednak wolała skazywać go na te tortury. Wsunęła na siebie krótką, niemal prześwitującą pidżamę i nabrała ochoty na okazywanie sobie czułości w jadalni, do której w każdej chwili mógł ktoś wejść. Uwadze Irlandczyka nie umknęło kilka dodatkowych par obuwia w przedpokoju. Poza Norą, Sophie i panem Fitzpatrickiem w domu musiała znajdować się jeszcze jakaś kobieta.
- Gotowa? - Gdy Sophie zbiegła na parter kwadrans później, zastała chłopaka z podbródkiem podpartym na dłoni i na wpół przymkniętymi powiekami. Ślizgonka chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą do przedpokoju, gdzie szybko wsunęła na nogi jakieś wysokie buty. Szatyn próbował oczywiście wyperswadować jej ten pomysł. Miał zamiar spędzić cały dzień na błąkaniu się po stolicy, zaplanował dużo atrakcji i dziewczynie byłoby zdecydowanie wygodniej w obuwiu na płaskiej podeszwie. Spotkało się to jedynie z pobłażliwym uśmiechem ze strony prefektowej. Walton wzruszył więc bezradnie ramionami. Kilka minut później para opuściła dom i zniknęła za pierwszym zakrętem.
- Wolałbym, żeby Twój tata w ferworze złości mnie nie wykastrował.
Obruszona Sophie westchnęła jedynie i mamrocząc coś pod nosem zniknęła z jadalni. W oczekiwaniu na jej powrót Krukon przysiadł na jednym z obitych kunsztownym suknem krzeseł i wbił spojrzenie w magiczny zegar, który wisiał nad kominkiem. Dziwił się brakiem zrozumienia ze strony Sophie. Oczywiście, że krępował się w jej domu. Rezydencja była ogromna - Roland Fitzpatrick mógł czaić się za każdym rogiem. Walton miał co prawda osiemnaście lat i swoje potrzeby, ale nie chciał do licha obmacywać swej dziewczyny w domu jej ojca. Był pewien, że gdyby rudowłosa spróbowała postawić się w jego sytuacji, zrozumiałaby o co chodzi. Gdyby Ben przyparł ją do ściany w domu dziadka, albo rodziców, pewnie trzasnęłaby go w głowę gazetą i kazała należycie się zachowywać. Teraz jednak wolała skazywać go na te tortury. Wsunęła na siebie krótką, niemal prześwitującą pidżamę i nabrała ochoty na okazywanie sobie czułości w jadalni, do której w każdej chwili mógł ktoś wejść. Uwadze Irlandczyka nie umknęło kilka dodatkowych par obuwia w przedpokoju. Poza Norą, Sophie i panem Fitzpatrickiem w domu musiała znajdować się jeszcze jakaś kobieta.
- Gotowa? - Gdy Sophie zbiegła na parter kwadrans później, zastała chłopaka z podbródkiem podpartym na dłoni i na wpół przymkniętymi powiekami. Ślizgonka chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą do przedpokoju, gdzie szybko wsunęła na nogi jakieś wysokie buty. Szatyn próbował oczywiście wyperswadować jej ten pomysł. Miał zamiar spędzić cały dzień na błąkaniu się po stolicy, zaplanował dużo atrakcji i dziewczynie byłoby zdecydowanie wygodniej w obuwiu na płaskiej podeszwie. Spotkało się to jedynie z pobłażliwym uśmiechem ze strony prefektowej. Walton wzruszył więc bezradnie ramionami. Kilka minut później para opuściła dom i zniknęła za pierwszym zakrętem.
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Dzielnica mieszkalna :: Regen Street :: Regen Street 8
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach