Park za szpitalem
+6
Juliette Griffiths
Miles Gladstone
Morwen Blodeuwedd
Mistrz Gry
Marie Volante
Vincent Cramer
10 posters
Strona 3 z 5
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Park za szpitalem
First topic message reminder :
Niewielki park, który w porze wiosennej, letniej i wczesno-jesiennej służy zarówno pacjentom, jak i pracownikom szpitala.
Re: Park za szpitalem
Jak wie, to dlaczego właśnie tym się tłumaczy? Dla Lucii to było nie do pojęcia, bo co by było jakby byli już małżeństwem, mieli by dzieci a nagle Miles by się wkurzył i poleciał wypić przy okazji rzucając się w ramiona jakiejś innej kobiety? Nie przeżyłaby tego, bo dla niej zdrada była najgorszym co mogłoby być nie ważne jak wtedy go kochała, zdradził i nie cofnie czasu, teraz jedynie mógł odkupić swoje winy i pokazać JAKOŚ, że nigdy tego nie zrobi. Jednak pytanie czy Ana-Lucia chciałby wchodzić dwa razu do tej samej rzeki.
- Zmieniłeś się, Miles. Powinieneś wziąć się w garść, przecież jesteś vice dyrektorem a to nie mała fucha - powiedziała wstając z ławki stojąc tuż za nim kiedy się od niej obrócił. Była od niego znacznie niższa ale obecne obcasy dodawały jej kilka centymetrów. Westchnęła i dłonią z wielką ostrożnością dotknęła jego ramienia by zaraz ją z niego zabrać. Po cholerę wracała, tylko pogorszyła sprawę a nie zamierzała tego w ogóle. Nie widziała jego łez a sama przed chwilą swoje miała w oczach gotowe do wypłynięcia, jednak powstrzymała je myśląc o tym, że jest silniejsza niż kiedyś, jest poważną kobietą z wielkim celem, które jest teraz priorytetem, nic nie mogło ją rozpraszać, ale odkąd wiedziała, że Milesa będzie spotykać częściej niż by się tego spodziewała czuła, że badania nie pójdą tak szybko. - Jesteśmy lekarzami, musimy zachowywać się profesjonalnie, mogę pozmieniać swoje dyżury jeżeli spotykanie mnie na korytarzu będzie problemem - powiedziała nadal stojąc za nim, nie wiedziała czy się do niej obróci czy ruszy przed siebie w stronę budynku.
- Zmieniłeś się, Miles. Powinieneś wziąć się w garść, przecież jesteś vice dyrektorem a to nie mała fucha - powiedziała wstając z ławki stojąc tuż za nim kiedy się od niej obrócił. Była od niego znacznie niższa ale obecne obcasy dodawały jej kilka centymetrów. Westchnęła i dłonią z wielką ostrożnością dotknęła jego ramienia by zaraz ją z niego zabrać. Po cholerę wracała, tylko pogorszyła sprawę a nie zamierzała tego w ogóle. Nie widziała jego łez a sama przed chwilą swoje miała w oczach gotowe do wypłynięcia, jednak powstrzymała je myśląc o tym, że jest silniejsza niż kiedyś, jest poważną kobietą z wielkim celem, które jest teraz priorytetem, nic nie mogło ją rozpraszać, ale odkąd wiedziała, że Milesa będzie spotykać częściej niż by się tego spodziewała czuła, że badania nie pójdą tak szybko. - Jesteśmy lekarzami, musimy zachowywać się profesjonalnie, mogę pozmieniać swoje dyżury jeżeli spotykanie mnie na korytarzu będzie problemem - powiedziała nadal stojąc za nim, nie wiedziała czy się do niej obróci czy ruszy przed siebie w stronę budynku.
Re: Park za szpitalem
Tamtego poranka poddał się po raz pierwszy, mógł zignorować informację, żeby jej nie szukał i zrobić wszystko aby ją odnaleźć i odzyskać. Dlatego teraz powinien zrobić wszystko i walczyć o nią, ale znów się poddał. Nie chciał znów jej skrzywdzić, tylko tym razem z innego powodu. Gdyby byli znów razem i tak czy inaczej by się domyśliłaby się czemu raz w miesiącu znika na jedną noc i to akurat wtedy, kiedy księżyc jest w pełni.
- Może... - rzucił, choć w głębi siebie wiedział, że naprawdę zmienił się przez ostatni miesiąc i to niekoniecznie z własnej woli. Reagował zbyt nerwowo na wszystko ostatnimi czasy i często odbijało się to na niczemu winnemu personelowi szpitala. Odsunął się delikatnie, gdy poczuł jej dłoń na swoim ramieniu choć najchętniej objąłby ją sam i przytulił do siebie.
- Nie musisz, jesteśmy w końcu dorośli - odparł choć trudno będzie mu przechodzić obok niej zupełnie obojętnie. Odwrócił się i zaczął iść w głąb parku schodząc z parkowej alejki na trawnik. Podszedł do jednego z większych drzew i opierając się o nie głową, złożył dłoń w pięść, po czym uderzył z całej siły w korę. Musiał rozładować swoje emocje, nie miał zupełnego pojęcia czy kobieta wróciła do szpitala czy też nie.
- Może... - rzucił, choć w głębi siebie wiedział, że naprawdę zmienił się przez ostatni miesiąc i to niekoniecznie z własnej woli. Reagował zbyt nerwowo na wszystko ostatnimi czasy i często odbijało się to na niczemu winnemu personelowi szpitala. Odsunął się delikatnie, gdy poczuł jej dłoń na swoim ramieniu choć najchętniej objąłby ją sam i przytulił do siebie.
- Nie musisz, jesteśmy w końcu dorośli - odparł choć trudno będzie mu przechodzić obok niej zupełnie obojętnie. Odwrócił się i zaczął iść w głąb parku schodząc z parkowej alejki na trawnik. Podszedł do jednego z większych drzew i opierając się o nie głową, złożył dłoń w pięść, po czym uderzył z całej siły w korę. Musiał rozładować swoje emocje, nie miał zupełnego pojęcia czy kobieta wróciła do szpitala czy też nie.
Re: Park za szpitalem
Rzeczywiście był bardzo nerwowy, nie tak jak kiedyś. Nie poznawała go zupełnie, jakby to był ktoś inny, ale przecież ludzie się zmieniają, a Ana była najlepszym przypadkiem. Wywróciła oczami słysząc jego króciutką odpowiedź. Mówiła to co widziała i porównywała sobie z obrazem Milesa sprzed 6 lat. Pewnie dużo się w jego życiu wydarzyło a ona nie miała zielonego pojęcia co, bo niby skąd, siedziała w Hiszpanii próbując zapomnieć o wszystkich znajomych z uczelni, ze szkoły, chciała stworzyć na nowo swoje życie, ale na nic.
Byli dorośli, to fakt, ale wiedziała, że te spotkania przypadkowe na korytarzu mogą być bardzo niekomfortowe a raczej niezręczne czego się obawiała. Widząc jak podchodzi do jakiegoś drzewa i walnął w pień pięścią aż się wzdrygnęła, tyle agresji w nim nigdy nie widziała. Nie wiedziała co miała zrobić, rozum jej podpowiadał, że ma wracać do szpitala ale jakiś głos mówi, że ma do niego podejść ponownie. Zgadnijcie kogo Ana-Lucia posłuchała.
- Uspokój się, to przeszłość - powiedziała stając obok niego - Wracajmy do budynku, bo sami wylądujemy na izbie z zapaleniem płuc - powiedziała czekając aż się ruszy. Może powinna go zostawić i dać mu się rozładować, ale czuła, że może zrobić sobie krzywdę, a jak komuś coś się dzieje złego to Brooks, niczym matka Teresa z Kalkuty interweniuje od razu.
Byli dorośli, to fakt, ale wiedziała, że te spotkania przypadkowe na korytarzu mogą być bardzo niekomfortowe a raczej niezręczne czego się obawiała. Widząc jak podchodzi do jakiegoś drzewa i walnął w pień pięścią aż się wzdrygnęła, tyle agresji w nim nigdy nie widziała. Nie wiedziała co miała zrobić, rozum jej podpowiadał, że ma wracać do szpitala ale jakiś głos mówi, że ma do niego podejść ponownie. Zgadnijcie kogo Ana-Lucia posłuchała.
- Uspokój się, to przeszłość - powiedziała stając obok niego - Wracajmy do budynku, bo sami wylądujemy na izbie z zapaleniem płuc - powiedziała czekając aż się ruszy. Może powinna go zostawić i dać mu się rozładować, ale czuła, że może zrobić sobie krzywdę, a jak komuś coś się dzieje złego to Brooks, niczym matka Teresa z Kalkuty interweniuje od razu.
Re: Park za szpitalem
Uderzył ponownie pięścią w korę, tym razem czując jak na kostkach prawej dłoni zaczyna wypływać ciepła, bordowa ciecz. Nie przejmował się tym w tej chwili, w jego umyśle toczyła się walka z jednej strony chciał aby uzdrowicielka była szczęśliwa, a z drugiej być razem z nią. Znów jego oczy zaczęły napełniać się powoli łzami, nagle usłyszał za sobą głos swojej byłej narzeczonej.
- Nie o to chodzi - odparł będąc dalej oparty czołem o drzewo - nie o to chodzi... - odwrócił się i zjechał niżej siadając na ziemi. Schował twarz w dłoniach opierając się plecami i głową o korę. Było mu już wszystko jedno, czy będzie chory, czy nie. Minęło dopiero dobrych kilka minut zanim ponownie coś powiedział.
- Jestem wilkołakiem... - powiedział cicho przecierając dłonią twarz. Długo wahał się zanim zdecydował się jej to powiedzieć, nikt inny nie znał go aż tak dobrze, mimo tego, że ich związek zakończył się kilka lat temu i do tamtego czasu się nie widzieli. Nie miał zupełnego pojęcia jak ona zareaguje na tą wiadomość.
- Nie o to chodzi - odparł będąc dalej oparty czołem o drzewo - nie o to chodzi... - odwrócił się i zjechał niżej siadając na ziemi. Schował twarz w dłoniach opierając się plecami i głową o korę. Było mu już wszystko jedno, czy będzie chory, czy nie. Minęło dopiero dobrych kilka minut zanim ponownie coś powiedział.
- Jestem wilkołakiem... - powiedział cicho przecierając dłonią twarz. Długo wahał się zanim zdecydował się jej to powiedzieć, nikt inny nie znał go aż tak dobrze, mimo tego, że ich związek zakończył się kilka lat temu i do tamtego czasu się nie widzieli. Nie miał zupełnego pojęcia jak ona zareaguje na tą wiadomość.
Re: Park za szpitalem
Martwiła się o niego i to bardzo, ten człowiek wydawał jej się teraz bardzo zagubiony i zdekoncentrowany przez co wyżywał się na biednym drzewie, które nic mu nie zrobiło. Znowu chciała położyć mu dłoń na ramieniu chcąc dodać mu trochę otuchy, pocieszyć, powiedzieć, że muszą żyć normalnie ale znowu walnął pięścią aż krew mu pociekła, cofnęła się o krok i wyciągniętą rękę skuliła do siebie dłoń zatrzymując przy pełnych malinowych wargach. Oczy zrobiły jej się teraz duże jak u kota gdy tylko usłyszała jego ostatnie krótkie zdanie, potem szybko zamrugała i pokręciła głową na boki.
- Co? Ale... ale jak to? - zapytała jąkając się i cofnęła się kilka kroków od niego wyraźnie przestraszona. Wilkołaki i wampiry zawsze wywoływały u niej strach i robiła wszystko by nie mieć z nimi do czynienia. - Ja... ja muszę... - znowu się zaczęła jąkać i zacisnęła piąstki aż pobielały jej kłykcie - za dużo informacji jak na jeden dzień, ja... muszę wracać do pacjentów - wykrztusiła z siebie te kilka słów by szybkim krokiem wrócić do budynku. Nie wiedziała co ma zrobić, powiedzieć, nigdy nie była w takiej sytuacji i to ją przerażało. Zawsze chciała tego uniknąć a tu proszę, najpierw po 6 latach go zobaczyła a teraz okazuje się bestią.
- Co? Ale... ale jak to? - zapytała jąkając się i cofnęła się kilka kroków od niego wyraźnie przestraszona. Wilkołaki i wampiry zawsze wywoływały u niej strach i robiła wszystko by nie mieć z nimi do czynienia. - Ja... ja muszę... - znowu się zaczęła jąkać i zacisnęła piąstki aż pobielały jej kłykcie - za dużo informacji jak na jeden dzień, ja... muszę wracać do pacjentów - wykrztusiła z siebie te kilka słów by szybkim krokiem wrócić do budynku. Nie wiedziała co ma zrobić, powiedzieć, nigdy nie była w takiej sytuacji i to ją przerażało. Zawsze chciała tego uniknąć a tu proszę, najpierw po 6 latach go zobaczyła a teraz okazuje się bestią.
Re: Park za szpitalem
Uzdrowicielka miała prawo zareagować z przerażeniem, zresztą jego reakcja byłaby identyczna, gdyby ktoś, kogo dawniej kochał przywalił go wręcz taką informacją. Schował twarz w dłonie, gdy zaczęła iść w stronę szpitala, musiał coś zrobić nim znów ją straci. Spostrzegł, że odległość pomiędzy nimi drastycznie się zwiększa, po chwili zebrał się i wstał. Dogonił w międzyczasie uzdrowicielkę wyciągając swoją rękę w jej kierunku, żeby ją zatrzymać, jednak jego dłoń zawisła kilka centymetrów nad jej ramieniem, nie wiedział co jej powiedzieć.
- Ana, wysłuchaj mnie, proszę - stanął za nią na środku parkowej alejki, choć wątpił, że jego była narzeczona już kiedykolwiek będzie chciała z nim rozmawiać. Była jedyną osobą, której o tym powiedział, jeśli będzie trzeba, to nawet dla jej i innych dobra zrezygnuje z pracy w Mungu i najzwyczajniej w świecie zniknie.
- Ana, wysłuchaj mnie, proszę - stanął za nią na środku parkowej alejki, choć wątpił, że jego była narzeczona już kiedykolwiek będzie chciała z nim rozmawiać. Była jedyną osobą, której o tym powiedział, jeśli będzie trzeba, to nawet dla jej i innych dobra zrezygnuje z pracy w Mungu i najzwyczajniej w świecie zniknie.
Re: Park za szpitalem
Znowu chciała uciec, chciała zapomnieć o tym co przed chwilą usłyszała, najchętniej to by wróciła do Hiszpanii i już w ogóle się stamtąd nie ruszała. Tak po prostu było wygodniej. Szybko szła stukając obcasami o posadzkę, chciała wleźć do tego budynku i zająć czymś myśli, jednak usłyszała za sobą głos. Zatrzymała się i chwilę nie obracała się w jego stronę zamykając powieki i głośno wypuszczając powietrze z ust, by po chwili zwrócić się do niego.
- To mój pierwszy dzień w pracy, nie chcę żeby mnie wylali, teraz nie mogę rozmawiać - starała się mówić jak najbardziej profesjonalnie. Naprawdę nie chciała stracić posady w Mungu, bo ciężko na nią pracowała. Czuła, że ten nagły powrót do przeszłości mógł zniweczyć jej plany, bo nie będzie mogła się skupić na tym co należy. I jeszcze Miles jest wilkołakiem? Nie, to jakieś dziwne kłamstwo, nie mogła w to uwierzyć, nie chciała.
- Jeżeli chcesz rozmowy to po pracy w jakimś neutralnym miejscu - powiedziała mając założone ręce pod piersiami a nadgryzione jabłko trzymała w jednej dłoni, przez to wszystko zapomniała o nim.
- To mój pierwszy dzień w pracy, nie chcę żeby mnie wylali, teraz nie mogę rozmawiać - starała się mówić jak najbardziej profesjonalnie. Naprawdę nie chciała stracić posady w Mungu, bo ciężko na nią pracowała. Czuła, że ten nagły powrót do przeszłości mógł zniweczyć jej plany, bo nie będzie mogła się skupić na tym co należy. I jeszcze Miles jest wilkołakiem? Nie, to jakieś dziwne kłamstwo, nie mogła w to uwierzyć, nie chciała.
- Jeżeli chcesz rozmowy to po pracy w jakimś neutralnym miejscu - powiedziała mając założone ręce pod piersiami a nadgryzione jabłko trzymała w jednej dłoni, przez to wszystko zapomniała o nim.
Re: Park za szpitalem
- Nie wyleją Cię, zadbam o to - nie chciał, aby straciła pracę przez to, że rozmawia z nią w parku, jeśli będzie trzeba, to porozmawia z Vincentem. Też chciałby aby to, że jest wilkołakiem okazało się najzwyklejszym w świecie kłamstwem, ale niestety, musi nauczyć się z tym żyć.
- Dobrze, nie będę Cię więcej zatrzymywał - nie miał zupełnego pojęcia ile czasu tu spędził. Odprowadził wzrokiem uzdrowicielkę do szpitala, gdy ta zniknęła za drzwiami budynku, wyciągnął paczuszkę z kieszeni i wsadził sobie jednego papierosa do ust. Kilka chwil później rzucił niedopałek na chodnik, po czym znalazł się on pod podeszwą jego buta. Wrócił do szpitala, oznajmiając pielęgniarką, że wzywać maja go jedynie w ważnych przypadkach, zgarniając po drodze grafik poszedł do swojego gabinetu, gdzie wpisał od razu wolne dni, ten kiedy jest pełnia i jeden dzień po. Zmienił także swoje dyżury tak, aby nie być w tym czasie w szpitalu z Aną-Lucią nie miał zamiaru przeszkadzać jej swoja obecnością.
- Dobrze, nie będę Cię więcej zatrzymywał - nie miał zupełnego pojęcia ile czasu tu spędził. Odprowadził wzrokiem uzdrowicielkę do szpitala, gdy ta zniknęła za drzwiami budynku, wyciągnął paczuszkę z kieszeni i wsadził sobie jednego papierosa do ust. Kilka chwil później rzucił niedopałek na chodnik, po czym znalazł się on pod podeszwą jego buta. Wrócił do szpitala, oznajmiając pielęgniarką, że wzywać maja go jedynie w ważnych przypadkach, zgarniając po drodze grafik poszedł do swojego gabinetu, gdzie wpisał od razu wolne dni, ten kiedy jest pełnia i jeden dzień po. Zmienił także swoje dyżury tak, aby nie być w tym czasie w szpitalu z Aną-Lucią nie miał zamiaru przeszkadzać jej swoja obecnością.
Re: Park za szpitalem
Podróż do Londynu była długa i męcząca, jakimś cudem wytoczył się ledwo z pociągu i ruszył wolnym krokiem w stronę Św. Munga. Opadł ciężko na ławkę, gdy w końcu po kilkudziesięciu minutach dotarł do szpitala i okalającego go parku. Przez całą drogę ból się wzmagał i teraz nie pozwalał iść mu dalej. Był cały wyczerpany, a na dłoni, którą uciskał kawałek materiału pod bluzą, poczuł ciepło lepkiej, szkarłatnej cieczy mieniącej się w blasku pobliskiej latarni. Od pełni minęło wprawdzie już kilka dni, lecz wciąż nie mógł sobie z tym poradzić, a nawet i było gorzej.
Re: Park za szpitalem
Nagle poczułeś, że spowija Cię wszechobecna ciemność. Nie była ona skutkiem tego, że zapadł już wieczór, bo przenikała Cię na wskroś, nie dając nadzieji na przebudzenie.
Śmierć
Śmierć stanęła przed tobą, aby przeprowadzić Cię przez most łączący dwa światy: krainę żywych i umarłych. Nachyliła się nad tobą i wyciągnęła rękę. Już miałeś ją ująć, ale nagle śmierć cofnęła czarną, niematerialną kończynę.
- Jałowe życie, jałowa śmierć, Miles.
- Jałowe życie, jałowa śmierć, Miles.
Mistrz Gry
Re: Park za szpitalem
Czuł jak resztki sił zaczynają powoli opuszczać jego ciało, a wszystko spowił nieprzenikniony mrok. Mimo otwartych oczu był ślepy, nie widział zupełnie nic. Gdy zmaterializowała się nad nim chuda, wysoka postać nie poznał jej od razu.
- Kimże jesteś? - spytał słabym głosem, mimo tego podjął próbę chwycenia kościstej dłoni przybysza. Po kilku chwilach dopiero przejrzał na oczy, że stoi twarzą w twarz z Panem Śmierci. Zupełnie już się poddał, nie widział sensu dalszej walki.
- Zabierz mnie stąd - rozkazał słabym głosem, gdy Śmierć cofnęła rękę. - Na tym świecie już nie ma miejsca dla mnie - orzekł, czuł się jak jakiś wyrzutek.
- Kimże jesteś? - spytał słabym głosem, mimo tego podjął próbę chwycenia kościstej dłoni przybysza. Po kilku chwilach dopiero przejrzał na oczy, że stoi twarzą w twarz z Panem Śmierci. Zupełnie już się poddał, nie widział sensu dalszej walki.
- Zabierz mnie stąd - rozkazał słabym głosem, gdy Śmierć cofnęła rękę. - Na tym świecie już nie ma miejsca dla mnie - orzekł, czuł się jak jakiś wyrzutek.
Re: Park za szpitalem
Śmierć
- Jestem ostatnią drogą każdego czarodzieja. Łącznikiem pomiędzy zaświatami a żywymi. Jestem śmercią. Twoją ostatnią godziną.
Głos przybysza z otchłani był głęboki, niski i mrożący krew w żyłach. Zuchwałość i pewność siebie Milesa, który chciał odejść z tego świata, zdziwił śmierć. Dotychczas inni opierali się jej, stanowiąc swego rodzaju zadanie do wykonania. Reakcja umierającego mężczyzny była niespotykana.
- Aż tak źle było Ci na tym świecie, że wyczekiwałeś mnie z taką niecierpliwością?
Głos przybysza z otchłani był głęboki, niski i mrożący krew w żyłach. Zuchwałość i pewność siebie Milesa, który chciał odejść z tego świata, zdziwił śmierć. Dotychczas inni opierali się jej, stanowiąc swego rodzaju zadanie do wykonania. Reakcja umierającego mężczyzny była niespotykana.
- Aż tak źle było Ci na tym świecie, że wyczekiwałeś mnie z taką niecierpliwością?
Mistrz Gry
Re: Park za szpitalem
Śmierć, we wszystkich budząca strach, przerażenie, a dla niego była zbawieniem. Ostatnimi czasami wyczekiwał jej z utęsknieniem, ostatnio nawet przypomniał sobie sytuację, gdy sam chciał ze sobą skończyć, lecz nie było mu to dane. Mimo, że głos Śmierci mroził krew w ego żyłach, to on nie dawał poznać tego po sobie. On coraz bardziej pragnął tego spotkania, tego, aby przekroczyć barierę pomiędzy światami. Czuł się wyrzutkiem, niepotrzebnym śmieciem, po którym nikt płakać nie będzie. W jego pamięci było coraz więcej czarnych plam od czasu procesu, nie mógł sypiać, myśleć.
- Nie jestem tu nikomu potrzebny - odparł słabym głosem, choć jak na ledwo żywą osobę mówił dość dużo, jakby jedną nogą był już na tamtym świecie. - Kto w ogóle będzie pamiętał o mnie... Ból nie tylko fizyczny mnie męczy, ale i psychiczny... Mam już dość - rzekł.
- Nie jestem tu nikomu potrzebny - odparł słabym głosem, choć jak na ledwo żywą osobę mówił dość dużo, jakby jedną nogą był już na tamtym świecie. - Kto w ogóle będzie pamiętał o mnie... Ból nie tylko fizyczny mnie męczy, ale i psychiczny... Mam już dość - rzekł.
Re: Park za szpitalem
Śmierć
Śmierć nie odpowiadała przez bardzo długi czas. Patrzyła w oczy Milesa i dostrzegała w nich prawidłowy strach, choć brakowało jej czegoś. Tak desperacko pragnął z nią odejść, że zaczęło ją to zastanawiać. Po chwili obok niej, na tle pomarańczowej łuny światła pojawiło się kilka sylwetek wirujących na niewidzialnym punkcie zaczepienia. Jedyną z nich była Ana, Miles mógł ją rozpoznać natychmiast. Obok niej zgrabnie tańczyła twoja siostra Penelope, u boku twojego przyjaciela Vincenta. Gdzieś dalej mogłeś dostrzec znajome sylwetki rodziców, krewnych i przyjaciół z lat szkolnych: Nivena, Morwen i czarodziejów, których imion już nie potrafiłeś spamiętać.
- Skoro tak mówisz... Skoro pragniesz rozedrzeć tak wiele serc i zmyć tak wiele uśmiechów po raz wtóry. Obawiam się, że raz już umarłeś. Tym razem jednak nikt nie wyrwie Cię ponownie ze szponów zapomnienia. Jesteś gotowy?
- Skoro tak mówisz... Skoro pragniesz rozedrzeć tak wiele serc i zmyć tak wiele uśmiechów po raz wtóry. Obawiam się, że raz już umarłeś. Tym razem jednak nikt nie wyrwie Cię ponownie ze szponów zapomnienia. Jesteś gotowy?
Mistrz Gry
Re: Park za szpitalem
Pan Śmierci milczał dość długo, Anglik nie wiedział co myśleć. Pragnął tego spotkania już dawno, lecz dopiero tym razem było mu dane porozmawiać twarzą w twarz. Ze skupieniem na twarzy obserwował nieczyste zagranie Śmierci. Gra na uczuciach, lecz Miles wydawał się być spokojny, opanowany. W głębi ciała zawahał się widząc wspomnienie związane z jedna osobą.
- Oni będą szczęśliwsi beze mnie - odparł z powagą na twarzy. - Zraniłem ich zbyt wiele razy, a dla części z nich leżę kilka metrów pod ziemią od czerwca... - taka była prawda. Mało kto przejął się tym, o ile ktokolwiek to zrobił, że przestał sobie całkowicie radzić w życiu po powrocie do "normalności". Coraz więcej zdarzało się sytuacji, których w ogóle nie pamiętał. Nawet wyprowadzka do swojej samotni nic nie dała. Po nocach ze snu wybudzały go koszmary i wspomnienia związane z całym tym porwaniem. Zresztą dalej czuł się i tak winnym całej tej sytuacji, to on wyniósł tego noworodka ze szpitala.
- Jestem gotów.
- Oni będą szczęśliwsi beze mnie - odparł z powagą na twarzy. - Zraniłem ich zbyt wiele razy, a dla części z nich leżę kilka metrów pod ziemią od czerwca... - taka była prawda. Mało kto przejął się tym, o ile ktokolwiek to zrobił, że przestał sobie całkowicie radzić w życiu po powrocie do "normalności". Coraz więcej zdarzało się sytuacji, których w ogóle nie pamiętał. Nawet wyprowadzka do swojej samotni nic nie dała. Po nocach ze snu wybudzały go koszmary i wspomnienia związane z całym tym porwaniem. Zresztą dalej czuł się i tak winnym całej tej sytuacji, to on wyniósł tego noworodka ze szpitala.
- Jestem gotów.
Re: Park za szpitalem
Dzisiejszy dyżur nie należał do najprzyjemniejszych. Najpierw zapomniała swoich papierów z domu, później została obrzygana przez jednego pacjenta i to na niebiesko. Żeby tego jeszcze było mało to okazało się, że musiała na nowo uwarzyć kilka eliksirów, bo nieudolny student, któremu to zadanie było powierzony spaprał robotę.
Musiała odpocząć. Musiała się przewietrzyć.
Opatulona kaszmirowym sweterkiem wyszła do parku chcąc uspokoić swoje myśli i chociaż przez chwilę oddać się przyjemnością związanym z podziwianiem kolorów jesieni. Nawet to powietrze było przyjemnie odświeżające i czuła, że tego właśnie potrzebuje.
Jednak gdy tylko jej wzrok rozpoczął wycieczkę po złotych liściach, które opadły na ścieżkę dotarłszy do ławki zauważyła leżącego na niej człowieka.
- Halo, nic się nie stało? - zapytała najpierw podchodząc jednak z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej jej się to nie podobało zwłaszcza, że jegomość nie raczył jej odpowiedzieć.
- Na Merlina, Miles! - szybko podbiegła do mężczyzny zaraz po zidentyfikowaniu i przewróciła go na plecy. Wystraszonym wzrokiem szybko się mu przyjrzała i zauważyła ranę w okolicach jego klatki piersiowej i wystającej z niej przedmiot. Pośpiesznie z kieszeni fartucha wyciągnęła różdżkę wraz ze stetoskopem i przyłożyła go do ciała Gladstona na wysokości serca.
- Audite Cor - wypowiedziała cicho i po chwili mogła usłyszeć bardzo słabe i powolne bicie serca. Nie wróżyło to nic dobrego, wręcz taki stan można usłyszeć zaraz przed zatrzymaniem akcji serca.
- Corocius - wypowiedziała zaklęcie nakreślając odpowiedni znak w powietrzu.
- Niech mi ktoś pomoże, szybko! - krzyknęła w stronę drzwi szpitalnych koło których przechodziło kilka osób w tym jedna z pielęgniarek.
Musiała odpocząć. Musiała się przewietrzyć.
Opatulona kaszmirowym sweterkiem wyszła do parku chcąc uspokoić swoje myśli i chociaż przez chwilę oddać się przyjemnością związanym z podziwianiem kolorów jesieni. Nawet to powietrze było przyjemnie odświeżające i czuła, że tego właśnie potrzebuje.
Jednak gdy tylko jej wzrok rozpoczął wycieczkę po złotych liściach, które opadły na ścieżkę dotarłszy do ławki zauważyła leżącego na niej człowieka.
- Halo, nic się nie stało? - zapytała najpierw podchodząc jednak z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej jej się to nie podobało zwłaszcza, że jegomość nie raczył jej odpowiedzieć.
- Na Merlina, Miles! - szybko podbiegła do mężczyzny zaraz po zidentyfikowaniu i przewróciła go na plecy. Wystraszonym wzrokiem szybko się mu przyjrzała i zauważyła ranę w okolicach jego klatki piersiowej i wystającej z niej przedmiot. Pośpiesznie z kieszeni fartucha wyciągnęła różdżkę wraz ze stetoskopem i przyłożyła go do ciała Gladstona na wysokości serca.
- Audite Cor - wypowiedziała cicho i po chwili mogła usłyszeć bardzo słabe i powolne bicie serca. Nie wróżyło to nic dobrego, wręcz taki stan można usłyszeć zaraz przed zatrzymaniem akcji serca.
- Corocius - wypowiedziała zaklęcie nakreślając odpowiedni znak w powietrzu.
- Niech mi ktoś pomoże, szybko! - krzyknęła w stronę drzwi szpitalnych koło których przechodziło kilka osób w tym jedna z pielęgniarek.
Re: Park za szpitalem
Śmierć
Niestety, śmierć nie mogła spełnić życzenia Milesa. Choć jego życie wahało się teraz na granicy zapomnienia, śmierć zaczęła niknąć w mroku, aż wreszcie coraz trudniej było Ci ją dostrzec. Jej głos był ledwo słyszalny, ale zrozumiałeś jej słowa:
- Nie jesteś jeszcze gotowy. Nieprędko się znowu zobaczymy...
Potem odzyskałeś przytomność na krótką chwilę, dosłownie na tyle sekund abyś zdołał wymówić imię swojej wybawicielki. Straciłeś przytomność. Mimo to, śmierć nie przyszła więcej do Ciebie tej nocy.
- Nie jesteś jeszcze gotowy. Nieprędko się znowu zobaczymy...
Potem odzyskałeś przytomność na krótką chwilę, dosłownie na tyle sekund abyś zdołał wymówić imię swojej wybawicielki. Straciłeś przytomność. Mimo to, śmierć nie przyszła więcej do Ciebie tej nocy.
Mistrz Gry
Re: Park za szpitalem
Jak to nie gotowy? Zobaczymy się nieprędko? Pytania te krążyły w jego głowie, miał nadzieję, że właśnie tu i teraz przekroczy granicę pomiędzy tym, a tamtym światem.
- Dlaczego odchodzisz?! - krzyknął słysząc ciche słowa Śmierci. Miała go przecież zabrać ze sobą, przecież był gotów, obiecała mu to... Jeszcze kilka chwil siedział wśród wszechogarniającego go mroku. Znów poczuł ból, ciemność zdawała się rozpływać, a nad nim zaczęła pojawiać się początkowo rozmyta twarz, która stawała się coraz to wyraźniejsza.
- Ana-Lucia - wymówił z trudem imię swojej byłej narzeczonej, z delikatnym uśmiechem na twarzy próbując zamaskować ból. Po chwili znów odpłynął w mrok, oczekując na Śmierć, która tym razem nie nadchodziła.
- Dlaczego odchodzisz?! - krzyknął słysząc ciche słowa Śmierci. Miała go przecież zabrać ze sobą, przecież był gotów, obiecała mu to... Jeszcze kilka chwil siedział wśród wszechogarniającego go mroku. Znów poczuł ból, ciemność zdawała się rozpływać, a nad nim zaczęła pojawiać się początkowo rozmyta twarz, która stawała się coraz to wyraźniejsza.
- Ana-Lucia - wymówił z trudem imię swojej byłej narzeczonej, z delikatnym uśmiechem na twarzy próbując zamaskować ból. Po chwili znów odpłynął w mrok, oczekując na Śmierć, która tym razem nie nadchodziła.
Re: Park za szpitalem
Był cały blady i chłodny a ona robiła wszystko by przywrócić go do świata żywych. Zaklęcie wypowiedziane wcześniej podziałało i powoli zaczęły mu wracać kolory. Chyba wraz ze świadomością, bo spojrzał na nią i wypowiedział imię by zaraz potem znów ją stracić.
Rozdarła więc jego koszulę chcąc zobaczyć przedmiot, który tkwił w jego klatce i nie spodobało jej się to co zobaczyła. To był kawałek jakiegoś ostrza a skóra dookoła niego wyglądała na mocno poparzoną. Wiedziała, że Miles był wilkołakiem i zaraz po tym jak się o tym dowiedziała to poczytała sobie na ten temat. Normalne ostrze nie pozostawia jeszcze takich śladów więc musiało być wykonane ze srebra. Założyła rękawiczki wyciągnięte z kieszeni fartucha (zawsze miała kilka par przy sobie na wszelki wypadek, w tym zawodzie wszystko może się zdarzyć, na przykład umierający wilkołak, który teoretycznie już raz umarł) i dokładnie obejrzała miejsce w którym tkwiło ostrze. Bardzo, bardzo blisko serca i z pewnością miał przebite płuco. Dobrze, że w między czasie przybiegła pielęgniarka, która od razu wyczarowała magiczne nosze, na które przeniosły byłego uzdrowiciela.
Dalsze działania wymagały wyjątkowej precyzji, by ostrze wyciągane z ciała poszkodowanego nie zrobiły jeszcze większych obrażeń. Kilka zaklęć tamujących ranę, wszywających poszczególne tkanki i rzecz jasna wiele różnych eliksirów wzmacniających i przeciwbólowych.
Po wszystkich procedurach nadszedł czas na oczekiwanie aż się wybudzi... albo i nie.
Rozdarła więc jego koszulę chcąc zobaczyć przedmiot, który tkwił w jego klatce i nie spodobało jej się to co zobaczyła. To był kawałek jakiegoś ostrza a skóra dookoła niego wyglądała na mocno poparzoną. Wiedziała, że Miles był wilkołakiem i zaraz po tym jak się o tym dowiedziała to poczytała sobie na ten temat. Normalne ostrze nie pozostawia jeszcze takich śladów więc musiało być wykonane ze srebra. Założyła rękawiczki wyciągnięte z kieszeni fartucha (zawsze miała kilka par przy sobie na wszelki wypadek, w tym zawodzie wszystko może się zdarzyć, na przykład umierający wilkołak, który teoretycznie już raz umarł) i dokładnie obejrzała miejsce w którym tkwiło ostrze. Bardzo, bardzo blisko serca i z pewnością miał przebite płuco. Dobrze, że w między czasie przybiegła pielęgniarka, która od razu wyczarowała magiczne nosze, na które przeniosły byłego uzdrowiciela.
Dalsze działania wymagały wyjątkowej precyzji, by ostrze wyciągane z ciała poszkodowanego nie zrobiły jeszcze większych obrażeń. Kilka zaklęć tamujących ranę, wszywających poszczególne tkanki i rzecz jasna wiele różnych eliksirów wzmacniających i przeciwbólowych.
Po wszystkich procedurach nadszedł czas na oczekiwanie aż się wybudzi... albo i nie.
Re: Park za szpitalem
Wiadomość otrzymana sową spadła na Marie jak grom z nieba. Lakoniczne zdanie mówiące o tym, że Mung płonie wydawało jej się szczeniackim żartem dopóki nie ujrzała łuny ognia, otaczającej budynek na własne oczy. Francuzka od razu rozpoznała kilka sylwetek. Była Morwen w towarzystwie nieznanych jej mężczyzn, najpewniej aurorów, a przed schodkami, prowadzącymi do wnętrza budynku leżały trzy… ciała? Ruda wstrzymała oddech, zbliżając się do centrum wydarzeń. Po kilku kolejnych krokach rozpoznała w ofiarach trójkę uzdrowicieli: Vincent, Ana i Miles…
- Co tu się do cholery właściwie stało? Wyprowadziliście wszystkich? – Volante nie czekała na odpowiedź młodej, wyraźnie zdezorientowanej pielęgniarki. Wyglądało na to, że udało im się ewakuować pacjentów i większość pracowników. Od razu przyklęknęła przy pierwszym z poszkodowanych. Sprawdzała puls kolejno każdej z ofiar, by z ulga stwierdzić, że wciąż żyli. Młodziutka pielęgniarka była najwyraźniej zbyt przerażona zaistniałą sytuacją, by udzielić jej odpowiedzi na którekolwiek z pytań. Nim Volante zdążyła nią potrząsnąć, ta zzieleniała jeszcze bardziej. Naprawdę? To jest jedyna pomoc, jaką ma pod ręką?
- Ściągnij tu wszystkich uzdrowicieli. Zacznij od Nivena. TERAZ! - na całe szczęście spanikowana pielęgniarka postanowiła wrócić duchem na miejsce pracy i tym razem od razu zajęła się powierzonym jej zadaniem. Ruda wróciła do nieprzytomnych uzdrowicieli. Złamania otwarte u Miles'a, rozcięta głowa Any i poważne poparzenia u Cramera, a Mung chwilowo nie istniał. Cholernie niedobrze.
- Co tu się do cholery właściwie stało? Wyprowadziliście wszystkich? – Volante nie czekała na odpowiedź młodej, wyraźnie zdezorientowanej pielęgniarki. Wyglądało na to, że udało im się ewakuować pacjentów i większość pracowników. Od razu przyklęknęła przy pierwszym z poszkodowanych. Sprawdzała puls kolejno każdej z ofiar, by z ulga stwierdzić, że wciąż żyli. Młodziutka pielęgniarka była najwyraźniej zbyt przerażona zaistniałą sytuacją, by udzielić jej odpowiedzi na którekolwiek z pytań. Nim Volante zdążyła nią potrząsnąć, ta zzieleniała jeszcze bardziej. Naprawdę? To jest jedyna pomoc, jaką ma pod ręką?
- Ściągnij tu wszystkich uzdrowicieli. Zacznij od Nivena. TERAZ! - na całe szczęście spanikowana pielęgniarka postanowiła wrócić duchem na miejsce pracy i tym razem od razu zajęła się powierzonym jej zadaniem. Ruda wróciła do nieprzytomnych uzdrowicieli. Złamania otwarte u Miles'a, rozcięta głowa Any i poważne poparzenia u Cramera, a Mung chwilowo nie istniał. Cholernie niedobrze.
Re: Park za szpitalem
Yates został zerwany z łóżka nagłą wiadomością wyraźnie niedopieszczonej sowy walącej o jego okno. Istniał szybszy sposób komunikacji? Pewnie były ale sowa była wystarczająca. Jej uporczywe walenie dziobem w szybę szybko wybudziło go z drzemki jaką postanowił sobie uciąć między dyżurami. Odczytał karteczkę którą miała przyczepioną do nóżki i podrapał się z zamyśleniem po brodzie. A więc Mung się doigrał i ktoś postanowił go podpalić. Było to co najmniej... Egzotyczne. Widać jakiś popaprany psychol nie miał co robić z czasem wolnym, a zaklęcia są o tyle dewastujące, że mogą strawić ogniem wszystko w kilka chwil. Niedobrze. Ubrał się szybko w cokolwiek miał pod ręką i zabrał mały, podręczny pakunek z dosłownie kilkoma podstawowymi miksturami, które miał pod ręką. Jeżeli to prawda to przyda się wszystko. Może był czasem ochleją, ale dobrym w tym co robił. Deportował się szybko w okolice szpitala i oczekując spokojnej atmosfery pomarańczowe światło bijące od ognia buchnęło mu w twarz. Chwilę zajęło nim zlokalizował miejsce zbiórki pacjentów oraz rannych. Ruszył biegiem w stronę tych, którzy wyglądali na najbardziej poszkodowanych. Wyglądało jednak na to, że sytuacja była w miarę opanowana. Zauważył wtedy Marie krzątającą się wokoło trzech osób otoczonych przez kordon Aurorów. Ruszył w tamtą stronę łapiąc po drodze jedną z pielęgniarek, która najwyraźniej średnio radziła sobie ze stresem.
- Przekaż wszystkim, że najciężej chorych i rannych mają natychmiast transportować do najbliższych szpitali magicznych. Tych, którzy sobie poradzą ulokujcie w namiotach, które mam nadzieję, że któryś łebski Jaś wpadł na to by rozstawić.
Gdy podszedł do Marie zauważył, że na ziemi leżą trzy dosyć dobrze znane mu osobistości. Widząc rozciętą głowę Any oraz leżącego nieopodal Milesa poczuł, że ciśnienie mu nieznacznie skoczyło.
- Widze Marie, że najlepsze przypadki bierzesz dla siebie. Zajmij się Vincentem. Gladstone jak na moje Gladstone może być ostatni.
Powiedział nachylając się nad nieprzytomną kobietą z rozcięciem na głowie. Nie wyglądało to poważnie, ale nie miał pojęcia czy coś jeszcze może jej być dlatego też starał się jej nie ruszać i usztywnić nieco ciało. Chciałby wiedzieć czy ma jakieś złamania czy po prostu dostała w łeb i raz dwa z tego wyjdzie. Szybkie zaklęcie żeby poradzić sobie z zabrudzeniami rany i wspomóc nieco zasklepienie się najbardziej krwawiącej rany. Wyciągnął ze swojej paczuszki jeden z kilku eliksirów które posiadał. Teraz zauważył, że były to 3 małe fiolki regenerujących, 2 wzmacniające i jeden na porost włosów. Zaśmiał się pod nosem widząc ten ostatni.
- Tak patrzę na fiolki, które mam i widzę, że ktoś zrobił mi głupi żart...
Rzucił ni to do siebie, ni to do Marie.
- Swoją drogą częstuj się.
Dodał do uzdrowicielki czekając na jakąś poprawę u Brooks. Wiadomo, że nie dostanie poweru takiego, że zacznie skakać ale powinna chociaż odzyskać trochę barw.
- Przekaż wszystkim, że najciężej chorych i rannych mają natychmiast transportować do najbliższych szpitali magicznych. Tych, którzy sobie poradzą ulokujcie w namiotach, które mam nadzieję, że któryś łebski Jaś wpadł na to by rozstawić.
Gdy podszedł do Marie zauważył, że na ziemi leżą trzy dosyć dobrze znane mu osobistości. Widząc rozciętą głowę Any oraz leżącego nieopodal Milesa poczuł, że ciśnienie mu nieznacznie skoczyło.
- Widze Marie, że najlepsze przypadki bierzesz dla siebie. Zajmij się Vincentem. Gladstone jak na moje Gladstone może być ostatni.
Powiedział nachylając się nad nieprzytomną kobietą z rozcięciem na głowie. Nie wyglądało to poważnie, ale nie miał pojęcia czy coś jeszcze może jej być dlatego też starał się jej nie ruszać i usztywnić nieco ciało. Chciałby wiedzieć czy ma jakieś złamania czy po prostu dostała w łeb i raz dwa z tego wyjdzie. Szybkie zaklęcie żeby poradzić sobie z zabrudzeniami rany i wspomóc nieco zasklepienie się najbardziej krwawiącej rany. Wyciągnął ze swojej paczuszki jeden z kilku eliksirów które posiadał. Teraz zauważył, że były to 3 małe fiolki regenerujących, 2 wzmacniające i jeden na porost włosów. Zaśmiał się pod nosem widząc ten ostatni.
- Tak patrzę na fiolki, które mam i widzę, że ktoś zrobił mi głupi żart...
Rzucił ni to do siebie, ni to do Marie.
- Swoją drogą częstuj się.
Dodał do uzdrowicielki czekając na jakąś poprawę u Brooks. Wiadomo, że nie dostanie poweru takiego, że zacznie skakać ale powinna chociaż odzyskać trochę barw.
Niven YatesUzdrowiciel - Urodziny : 16/09/1984
Wiek : 40
Krew : Półkrwi
Re: Park za szpitalem
Walnęła się w łeb i nie widziała nic poza ciemnością. Tylko nie idź w stronę światła...
Jak to jest gdy się balansuje na granicy życia i śmierci? A całkiem nijako wam powiem. Po raz 3 uratowała Milesowi życie tylko dlatego, że... tak naprawdę sama nie wiedziała dlaczego. Pewnie gdzieś głęboko miała nadal iskierkę nadziei, że ten wilkołak się zmieni i wcale nie jest taki zły. Cóż, po dzisiejszej akcji iskierka została ugaszona na bardzo, bardzo długi czas i najchętniej to wolałaby go nie oglądać, chyba, że za kratkami. On był niepoczytalny. Takich ludzi nie powinno się wypuszczać z psychiatryka pod żadnym pozorem a tym bardziej zostawiać go samego by hulał do woli. To był 3 i ostatni raz. Tak sobie tłumaczyła gdzieś w tej dziwnej przestrzeni w której sobie była jako nieprzytomna i ledwo żywa. A może już martwa?
Jednak coś zaczęło się zmieniać. Poczuła ogromny ból głowy, że aż skrzywiła się i z jeszcze większym bólem otworzyła jedno oko.
- Przeżyłam? - zapytała półprzytomna sięgając dłonią do swojej czaszki i bardzo powoli otworzyła też drugie oko by ujrzeć ten znajomy bujny niczym u bezdomnego zarost. Niven. No proszę. Raczył ruszyć swój zad z kanapy by podreperować kilka istnień. Chwała.
- Co z Vincentem, pacjentami... Milesem? - zapytała krzywiąc się kiedy wypowiadała ostatnie imię. Nawet próbowała się podnieść ale ból głowy nadal był nie do zniesienia. Ale eliksiry już powinny za chwilę ją postawić na nogi. Chyba.
Jak to jest gdy się balansuje na granicy życia i śmierci? A całkiem nijako wam powiem. Po raz 3 uratowała Milesowi życie tylko dlatego, że... tak naprawdę sama nie wiedziała dlaczego. Pewnie gdzieś głęboko miała nadal iskierkę nadziei, że ten wilkołak się zmieni i wcale nie jest taki zły. Cóż, po dzisiejszej akcji iskierka została ugaszona na bardzo, bardzo długi czas i najchętniej to wolałaby go nie oglądać, chyba, że za kratkami. On był niepoczytalny. Takich ludzi nie powinno się wypuszczać z psychiatryka pod żadnym pozorem a tym bardziej zostawiać go samego by hulał do woli. To był 3 i ostatni raz. Tak sobie tłumaczyła gdzieś w tej dziwnej przestrzeni w której sobie była jako nieprzytomna i ledwo żywa. A może już martwa?
Jednak coś zaczęło się zmieniać. Poczuła ogromny ból głowy, że aż skrzywiła się i z jeszcze większym bólem otworzyła jedno oko.
- Przeżyłam? - zapytała półprzytomna sięgając dłonią do swojej czaszki i bardzo powoli otworzyła też drugie oko by ujrzeć ten znajomy bujny niczym u bezdomnego zarost. Niven. No proszę. Raczył ruszyć swój zad z kanapy by podreperować kilka istnień. Chwała.
- Co z Vincentem, pacjentami... Milesem? - zapytała krzywiąc się kiedy wypowiadała ostatnie imię. Nawet próbowała się podnieść ale ból głowy nadal był nie do zniesienia. Ale eliksiry już powinny za chwilę ją postawić na nogi. Chyba.
Re: Park za szpitalem
Ana zakręciło Ci się w głowie i zwymiotowałaś.
Vincent, odzyskałeś przytomność, ale nie wiem, czy jest się z czego cieszyć w tej sytuacji. Twoje plecy i noga pokryte były skorupą ze spalonej skóry i ubrania.
Miles dalej jesteś nieprzytomny. Spomiędzy usmolonych tkanek obu nóg wystają wesoło dwa kikuty z połamanych kości.
Vincent, odzyskałeś przytomność, ale nie wiem, czy jest się z czego cieszyć w tej sytuacji. Twoje plecy i noga pokryte były skorupą ze spalonej skóry i ubrania.
Miles dalej jesteś nieprzytomny. Spomiędzy usmolonych tkanek obu nóg wystają wesoło dwa kikuty z połamanych kości.
Mistrz Gry
Re: Park za szpitalem
Nie było mowy o transporcie do jakiegokolwiek innego miejsca, istniało zbyt duże ryzyko, nawet przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności. Zresztą, jedynym miejscem do jakiego mogliby ich przenieść był Hogwart; nadal zagrażałoby to ich zdrowiu. O ewentualnym ulokowaniu tych rannych w skrzydle szpitalnym pomyślą, gdy już ustabilizują ich stan. Na ten moment w głowie Marie istniał tylko jeden pomysł, być może odrobinę szalony, ale chyba najskuteczniejszy.
- Słuchaj, mam nadzieję, że uważałeś na tych wszystkich Waszych aurorskich szkoleniach, potrzebujemy tu teraz zaraz trzech namiotów i sprzętu. No wiesz, bandaże, eliksiry, łóżka, w skompletowaniu wszystkich niezbędnych rzeczy pomoże ci ta śmiesznie zielona pielęgniarka, dobra? – ku uldze uzdrowicielki, jeden z nowo przybyłych aurorów – a może był to student – wyglądał na bardzo rezolutnego i z marszu zajął się realizacją jej próśb.
- Niven, spadasz mi z nieba, nie poradziłabym sobie tu sama! – Volante miała ochotę uścisnąć Yates’a z wdzięczności. W pracy, owszem, starała się mieć stalowe nerwy, ale na brodę Merlina, połowa personelu leżała właśnie nieprzytomna na ziemi...
Francuzka przystała na zaproponowany przez uzdrowiciela podział pracy. W tym momencie nie było czasu na wahanie, trzeba było działać.
- Właściwie to całkiem dobrze, że jesteś nieprzytomny, Vinci, inaczej płakałbyś jak małe dziecko, widząc ten burdel – mamrotała pod nosem, szacując stan dyrektora. Prawa noga wyglądała fatalnie, skóra była niemal zwęglona, ale jeszcze gorzej było z plecami. Francuzka jak tylko najdelikatniej umiała, starała się ułożyć rannego w takiej pozycji, w jakiej miałaby lepszy dostęp do poparzonych partii ciała. Dobrotliwie nie czepiła się ubrań, które przywarły do ran. Zamiast tego zaaplikowała mu eliksir przeciwbólowy i przez chwilę zwilżała poparzone elementy ciała chłodną wodą, uważając by jednak nie przesadzić. Powyrywałby jej nogi… z reszty ciała, gdyby zafundowała mu dodatkowo hipotermię.
- Nie przejmuj się, blizny działają na kobiety - kontynuowała monolog, tym razem działając na rany purpurowym eliksirem oczyszczającym.
- Słuchaj, mam nadzieję, że uważałeś na tych wszystkich Waszych aurorskich szkoleniach, potrzebujemy tu teraz zaraz trzech namiotów i sprzętu. No wiesz, bandaże, eliksiry, łóżka, w skompletowaniu wszystkich niezbędnych rzeczy pomoże ci ta śmiesznie zielona pielęgniarka, dobra? – ku uldze uzdrowicielki, jeden z nowo przybyłych aurorów – a może był to student – wyglądał na bardzo rezolutnego i z marszu zajął się realizacją jej próśb.
- Niven, spadasz mi z nieba, nie poradziłabym sobie tu sama! – Volante miała ochotę uścisnąć Yates’a z wdzięczności. W pracy, owszem, starała się mieć stalowe nerwy, ale na brodę Merlina, połowa personelu leżała właśnie nieprzytomna na ziemi...
Francuzka przystała na zaproponowany przez uzdrowiciela podział pracy. W tym momencie nie było czasu na wahanie, trzeba było działać.
- Właściwie to całkiem dobrze, że jesteś nieprzytomny, Vinci, inaczej płakałbyś jak małe dziecko, widząc ten burdel – mamrotała pod nosem, szacując stan dyrektora. Prawa noga wyglądała fatalnie, skóra była niemal zwęglona, ale jeszcze gorzej było z plecami. Francuzka jak tylko najdelikatniej umiała, starała się ułożyć rannego w takiej pozycji, w jakiej miałaby lepszy dostęp do poparzonych partii ciała. Dobrotliwie nie czepiła się ubrań, które przywarły do ran. Zamiast tego zaaplikowała mu eliksir przeciwbólowy i przez chwilę zwilżała poparzone elementy ciała chłodną wodą, uważając by jednak nie przesadzić. Powyrywałby jej nogi… z reszty ciała, gdyby zafundowała mu dodatkowo hipotermię.
- Nie przejmuj się, blizny działają na kobiety - kontynuowała monolog, tym razem działając na rany purpurowym eliksirem oczyszczającym.
Re: Park za szpitalem
A jednak zaklęcie zostało rzucone o ułamek sekundy za późno. Potworny ból zajął początkowo prawą łydkę, kierując się ku górze przez udo. Prawdziwy dramat miał się rozegrać na plecach czarodzieja. Cramer wrzasnął z bólu... i to było jego ostatnie wspomnienie.
- Nie... dotykaj... mnie... - spomiędzy spierzchniętych ust Vincenta wyrwało się ciche jęknięcie. Ból był tak ogłuszający, że nie chciał nawet otwierać oczu. Czuł swąd spalonej skóry i coś podpowiadało mu, że to jego nadwęglona własność. Jakby mało mu było śladu po uścisku na szyi. Odwrócił powoli głowę w stronę osoby, która dobrotliwie postanowiła się nim zająć.
- Nie dotykaj.
Nie odkleił nawet policzka od przyjemnie chłodnej ziemi. W myślach podziękował zrządzeniu losu, że jest zima. Nie zniósłby chyba kolejnej dawki ciepła. Oddychał powoli, wciągając lodowate powietrze do obolałych płuc. Eliksir nieco złagodził tępy ból.
- Nie... dotykaj... mnie... - spomiędzy spierzchniętych ust Vincenta wyrwało się ciche jęknięcie. Ból był tak ogłuszający, że nie chciał nawet otwierać oczu. Czuł swąd spalonej skóry i coś podpowiadało mu, że to jego nadwęglona własność. Jakby mało mu było śladu po uścisku na szyi. Odwrócił powoli głowę w stronę osoby, która dobrotliwie postanowiła się nim zająć.
- Nie dotykaj.
Nie odkleił nawet policzka od przyjemnie chłodnej ziemi. W myślach podziękował zrządzeniu losu, że jest zima. Nie zniósłby chyba kolejnej dawki ciepła. Oddychał powoli, wciągając lodowate powietrze do obolałych płuc. Eliksir nieco złagodził tępy ból.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Strona 3 z 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach