Park miejski
3 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Anglia :: Dartford
Strona 1 z 1
Park miejski
Jeśli chcesz odpocząć od miejskiego zgiełku możesz udać się na spacer po parku. Ławeczki pozwolą odpocząć wszystkim zmęczonym zwiedzaniem, natomiast wielki staw z fontanną z pewnością złagodzi ostre słońce.
Mistrz Gry
Re: Park miejski
Ostre promienie słońca sączyły się spomiędzy gęstego listowia, odbijając się od jasnych, niemalże białych włosów drobnej panienki siedzącej na grubym kocu pod jednym z rozłożystych drzew. Dziewczę opatuliło kolana szczupłymi ramionami i zapatrzyło się na przemierzającą jezioro, kaczą rodzinę. Nieopodal wylegiwał się szczupły szatyn - ręce założył za głowę i przymknął oczy, wyraźnie zrelaksowany. O jeden z kamieni opierała się jego najlepsza wędka - kierowana siłą czarów, samoistnie wyłapywała poszczególne ryby, dbała również o to, by ogoniaste delikwentki trafiły do zanurzonej obok sieci. Powyżej odpoczywającej dwójki czarodziejów, na gałęzi rozłożystego klonu, usadowił się niesamowicie barwny ptaszek. Popatrywał na okolicę ciemnym, paciorkowym oczkiem i grzał różnobarwne piórka w popołudniowym słońcu.
Nanette sięgnęła do ogromnego, wiklinowego kosza, z którego dobywał się przyjemny zapach jedzenia. Odsunęła kraciastą chustę i wyjęła talerzyk z tostami oraz krem czekoladowy. Podała część z nich towarzyszącemu jej młodemu mężczyźnie i z delikatnym uśmiechem zabrała się za własną porcję. Ptak powyżej ich głów zaćwierkał, wyraźnie zaalarmowany widokiem jedzenia, i sfrunął na ramię dziewczyny. Przechylił barwną główkę, jakby wyczekująco.
Nanette sięgnęła do ogromnego, wiklinowego kosza, z którego dobywał się przyjemny zapach jedzenia. Odsunęła kraciastą chustę i wyjęła talerzyk z tostami oraz krem czekoladowy. Podała część z nich towarzyszącemu jej młodemu mężczyźnie i z delikatnym uśmiechem zabrała się za własną porcję. Ptak powyżej ich głów zaćwierkał, wyraźnie zaalarmowany widokiem jedzenia, i sfrunął na ramię dziewczyny. Przechylił barwną główkę, jakby wyczekująco.
Nanette MyahmmKlasa VI - Urodziny : 13/05/1998
Wiek : 26
Skąd : Obrzeża Plymouth, Wielka Brytania
Krew : Czysta, z domieszką krwi wil
Re: Park miejski
Postanowił ponownie sprawdzić Anglię już jakiś miesiąc temu. Ulokowawszy się uprzednio w Dziurawym Kotle, począł kolejno sprawdzać wszystkie miejsca, które w jakikolwiek sposób mogłyby przybliżyć go do odnalezienia Moniki i ich syna. Nie znalazł jednak kompletnie niczego. A szukał bardzo starannie, nie pierwszy zresztą raz.
Z dnia na dzień czuł narastającą frustrację, która zapewne niebawem przerodzi się w złość. A że u panicza Brandona niewskazane było denerwowanie się, musiał on poświęcać wiele sił, ażeby umiejętnie nad sobą panować.
Kiedy już miał opuścić Anglię i udać się do innego kraju, postanowił jeszcze odwiedzić miejscowy park w jakże uroczej mieścinie o wdzięcznej nazwie Dartford. Nigdy tutaj nie był, i choć wiedział, że na pewno nie spotka tam byłej żony, siedzącej sobie jak gdyby nigdy nic na ławeczce w parku, podjął decyzję o spacerze.
Nie mógł przewidzieć, że spotka tam kogoś zupełnie innego...
Już będąc w połowie parkowej alejki, od razu Ją rozpoznał. Nie sposób było zapomnieć tego niebywałego odcienia włosów. Nieważne, że nie widział Jej od dobrych kilku lat. O dziwo, nie spłynęła na niego fala emocji. Tych Brandon wyzbył się już dawno temu, bardzo rzadko zdarzało mu się doświadczyć czegoś więcej poza chwilowymi wahaniami nastrojów. Zbyt wiele widział w przeciągu ostatnich kilku lat, by być tak wrażliwym jak niegdyś młodzieńcem.
Mimo wszystko jednak jego serce drgnęło.
- Nie wierzę... - mruknął mimowolnie pod nosem, obserwując Nanette z daleka. Na razie nie podchodził bliżej, nie chciał póki co być w zasięgu jej wzroku. Poza tym nie była w parku sama...
Cóż mógłby jej teraz powiedzieć? Przepraszam? Co on załatwi tym pustym słowem... Doskonale wiedział, że musiała sporo przez niego przejść, zwłaszcza po jego ucieczce z Hogwartu razem z panienką Kruger. Znał tę wrażliwą Puchonkę na tyle, ażeby mieć przykrą świadomość tego, że musiała przez co najmniej kilka miesięcy zamartwiać się tym nieoczekiwanym rozstaniem.
Prawda była taka, że dawno o niej nie myślał, od czasu do czasu tylko wspominał to i owo. Jego życie jednak potoczyło się w taki sposób, że nie miał nawet czasu na myślenie o czymkolwiek innym poza synem. O którym zapewne Nanette nie wiedziała...
Westchnął ciężko, kopiąc najbliższy kamień. Podejść, czy nie? Chciał to zrobić i jednocześnie wiedział, że nie powinien.
Ale ruszył w jej kierunku. Bez dłuższego zastanowienia. Z włoskim wdziękiem co prawda, ale bez dawnej swobody w ruchach. Wszystko w nim się zmieniło, nawet sposób chodzenia. Jedynie włosy nadal straszyły swym nieładem. I smutne spojrzenie szarych, niczym niebo przed burzą, oczu.
Zatrzymał się nieopodal jeziora, będąc niespełna dwadzieścia metrów od nich. Nie miał pojęcia, kim jest ten rozleniwiony młodzieniec. I z dziwną nostalgią odczuł, że nie jest pewien, czy chce wiedzieć.
Zmierzwił niedbałym ruchem dłoni kruczoczarne włosy, bez słowa czekając, aż Puchonka podniesie wzrok i wreszcie go zauważy.
Z dnia na dzień czuł narastającą frustrację, która zapewne niebawem przerodzi się w złość. A że u panicza Brandona niewskazane było denerwowanie się, musiał on poświęcać wiele sił, ażeby umiejętnie nad sobą panować.
Kiedy już miał opuścić Anglię i udać się do innego kraju, postanowił jeszcze odwiedzić miejscowy park w jakże uroczej mieścinie o wdzięcznej nazwie Dartford. Nigdy tutaj nie był, i choć wiedział, że na pewno nie spotka tam byłej żony, siedzącej sobie jak gdyby nigdy nic na ławeczce w parku, podjął decyzję o spacerze.
Nie mógł przewidzieć, że spotka tam kogoś zupełnie innego...
Już będąc w połowie parkowej alejki, od razu Ją rozpoznał. Nie sposób było zapomnieć tego niebywałego odcienia włosów. Nieważne, że nie widział Jej od dobrych kilku lat. O dziwo, nie spłynęła na niego fala emocji. Tych Brandon wyzbył się już dawno temu, bardzo rzadko zdarzało mu się doświadczyć czegoś więcej poza chwilowymi wahaniami nastrojów. Zbyt wiele widział w przeciągu ostatnich kilku lat, by być tak wrażliwym jak niegdyś młodzieńcem.
Mimo wszystko jednak jego serce drgnęło.
- Nie wierzę... - mruknął mimowolnie pod nosem, obserwując Nanette z daleka. Na razie nie podchodził bliżej, nie chciał póki co być w zasięgu jej wzroku. Poza tym nie była w parku sama...
Cóż mógłby jej teraz powiedzieć? Przepraszam? Co on załatwi tym pustym słowem... Doskonale wiedział, że musiała sporo przez niego przejść, zwłaszcza po jego ucieczce z Hogwartu razem z panienką Kruger. Znał tę wrażliwą Puchonkę na tyle, ażeby mieć przykrą świadomość tego, że musiała przez co najmniej kilka miesięcy zamartwiać się tym nieoczekiwanym rozstaniem.
Prawda była taka, że dawno o niej nie myślał, od czasu do czasu tylko wspominał to i owo. Jego życie jednak potoczyło się w taki sposób, że nie miał nawet czasu na myślenie o czymkolwiek innym poza synem. O którym zapewne Nanette nie wiedziała...
Westchnął ciężko, kopiąc najbliższy kamień. Podejść, czy nie? Chciał to zrobić i jednocześnie wiedział, że nie powinien.
Ale ruszył w jej kierunku. Bez dłuższego zastanowienia. Z włoskim wdziękiem co prawda, ale bez dawnej swobody w ruchach. Wszystko w nim się zmieniło, nawet sposób chodzenia. Jedynie włosy nadal straszyły swym nieładem. I smutne spojrzenie szarych, niczym niebo przed burzą, oczu.
Zatrzymał się nieopodal jeziora, będąc niespełna dwadzieścia metrów od nich. Nie miał pojęcia, kim jest ten rozleniwiony młodzieniec. I z dziwną nostalgią odczuł, że nie jest pewien, czy chce wiedzieć.
Zmierzwił niedbałym ruchem dłoni kruczoczarne włosy, bez słowa czekając, aż Puchonka podniesie wzrok i wreszcie go zauważy.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Park miejski
Krem czekoladowy leniwie rozpływał się na kruchych tostach, zdołał również przybrudzić zarówno nos wędkującego młodziana jak i jasne usta dziewczęcia. Nanette zaśmiała się perliście, kiedy ten przytknął do nosa własną różdżkę.
- Odpadnie ci cały nos. Nigdy nie byłeś dobry w zaklęciach czyszczących... - Poinformowała grzecznie, pokręciła głową pobłażliwie i podała towarzyszowi ręcznie haftowaną chustkę. Chłopak posłał jej urażone spojrzenie i wytknął język jednocześnie, nadając swojej twarzy nieco komiczny wyraz. Chusteczkę jednak łaskawie przyjął - nos powycierał dumnie, jakby to był jakiś monarszy obrządek, po czym mrugnął do Nanette łobuzersko.
Shamira zeskoczyła na drobne kolano dziewczęcia i ćwierknęła cicho, przypominając o swojej obecności. Puchonka odłamała kawałek kruchego smakołyka i zamoczyła go w czekoladzie, po czym ostrożnie podała ptaszkowi. Samiczka nastroszyła jaskrawe piórka i z wdzięcznością przyjęła kąsek - wszystko to robiła z dozą ogromnej gracji, jakby była damą na dworze swojej właścicielki.
Słońce przestało parzyć nieznośnie, z wolna ustępując popołudniu. Na jeziornej wodzie i platynowych włosach dziewczątka zatańczyły przebijające się przez liście drzew promyki, formując swoistą paletę refleksów i barw.
Nanette wyjęła z koszyka jakąś bogato zdobioną księgę, jej towarzysz natomiast sprawdził sieci, w które złapało się sporo barwnych, opalizujących w świetle ryb - żadnej jednak nie wyjął na brzeg, kilka nawet wypuścił z powrotem do jeziora.
W pewnym momencie, gdzieś między stronicą na której namalowany był przepiękny, ognistoczerwony feniks, wdzięcznie poruszający skrzydłami i spoglądający na czytelnika ciemnymi bursztynami oczu, a ogromną, zapisaną pochyłym pismem informacją o legendach dotyczących owych ptaków, Nanette poczuła, że ktoś ją obserwuje. To było wrażenie z kategorii tych, które człowiek czuje... fizycznie. Pewien rodzaj mrowienia w okolicy karku, nagłe ciepło gdzieś w żołądku... Uniosła głowę...
Odetchnęła bardzo głęboko, wydając z siebie ciche, ledwie słyszalne westchnienie. Poznała go natychmiast. Nie było chyba miejsc, czasów i okoliczności, które mogłyby pozwolić na to, by nie poznała tego szarookiego Włocha. Przez ułamek sekundy odtworzyła w głowie całą ich znajomość. Pierwszą rozmowę na brzegu Hogwarckiego jeziora. Pierwszy dotyk jego dłoni, pierwsze przytulenie, pierwsza niepewność oczekiwania, czy zjawi się na umówione spotkanie. Pierwszy raz uczucie, którego nie potrafiła ni pojąć, ni nazwać. Pierwsze zetknięcie warg. A potem... Cisza, pustka, brak. List. I ostatnie spotkanie, gdzieś w Hogsmeade.... Później była już tylko szarość codzienności, dni tak bardzo - takie same. Wiedziała, z kim był, kiedy zniknął. I modliła się. By ta Ślizgonka była dla niego taką, na jaką zasłużył... Bo zasłużył na wiele. Zasłużył na wszystko.
Ciemne, orzechowe oczy zalśniły widocznie, ustka zadrżały z niepewności, dłonie mimowolnie zwinęły się ciasno na podołku. Chciała wstać, jednak bała się, że się przewróci, tak bardzo nie słuchało jej własne ciało. Młodzieniec, który jej towarzyszył zmarszczył brwi. Spojrzał na młodego mężczyznę, który do nich poszedł, i na swoją drobną towarzyszkę.
- Nanette, co się stało?
Dziewczyna chłonęła. Ogromnymi, sarnimi oczyma wpatrywała się w każdy cal i każdy detal twarzy, postury, odziewku... Chłonęła i pragnęła wiedzieć. Co robił. Gdzie był. Co się z nim działo i, co najważniejsze... czy był szczęśliwy. Nie zadała jednak żadnego z tych pytań, odwróciła się natomiast do wyraźnie zaalarmowanego jej zachowaniem szatyna.
- Nic się nie stało. To jest Brandon. - wróciła spojrzeniem do Włocha. Wstała i dygnęła elegancko, popatrując nań pełnym naprawdę intensywnych emocji spojrzeniem. - Witaj, Brandonie. Nie mogę uwierzyć, że cię widzę...
- Odpadnie ci cały nos. Nigdy nie byłeś dobry w zaklęciach czyszczących... - Poinformowała grzecznie, pokręciła głową pobłażliwie i podała towarzyszowi ręcznie haftowaną chustkę. Chłopak posłał jej urażone spojrzenie i wytknął język jednocześnie, nadając swojej twarzy nieco komiczny wyraz. Chusteczkę jednak łaskawie przyjął - nos powycierał dumnie, jakby to był jakiś monarszy obrządek, po czym mrugnął do Nanette łobuzersko.
Shamira zeskoczyła na drobne kolano dziewczęcia i ćwierknęła cicho, przypominając o swojej obecności. Puchonka odłamała kawałek kruchego smakołyka i zamoczyła go w czekoladzie, po czym ostrożnie podała ptaszkowi. Samiczka nastroszyła jaskrawe piórka i z wdzięcznością przyjęła kąsek - wszystko to robiła z dozą ogromnej gracji, jakby była damą na dworze swojej właścicielki.
Słońce przestało parzyć nieznośnie, z wolna ustępując popołudniu. Na jeziornej wodzie i platynowych włosach dziewczątka zatańczyły przebijające się przez liście drzew promyki, formując swoistą paletę refleksów i barw.
Nanette wyjęła z koszyka jakąś bogato zdobioną księgę, jej towarzysz natomiast sprawdził sieci, w które złapało się sporo barwnych, opalizujących w świetle ryb - żadnej jednak nie wyjął na brzeg, kilka nawet wypuścił z powrotem do jeziora.
W pewnym momencie, gdzieś między stronicą na której namalowany był przepiękny, ognistoczerwony feniks, wdzięcznie poruszający skrzydłami i spoglądający na czytelnika ciemnymi bursztynami oczu, a ogromną, zapisaną pochyłym pismem informacją o legendach dotyczących owych ptaków, Nanette poczuła, że ktoś ją obserwuje. To było wrażenie z kategorii tych, które człowiek czuje... fizycznie. Pewien rodzaj mrowienia w okolicy karku, nagłe ciepło gdzieś w żołądku... Uniosła głowę...
Odetchnęła bardzo głęboko, wydając z siebie ciche, ledwie słyszalne westchnienie. Poznała go natychmiast. Nie było chyba miejsc, czasów i okoliczności, które mogłyby pozwolić na to, by nie poznała tego szarookiego Włocha. Przez ułamek sekundy odtworzyła w głowie całą ich znajomość. Pierwszą rozmowę na brzegu Hogwarckiego jeziora. Pierwszy dotyk jego dłoni, pierwsze przytulenie, pierwsza niepewność oczekiwania, czy zjawi się na umówione spotkanie. Pierwszy raz uczucie, którego nie potrafiła ni pojąć, ni nazwać. Pierwsze zetknięcie warg. A potem... Cisza, pustka, brak. List. I ostatnie spotkanie, gdzieś w Hogsmeade.... Później była już tylko szarość codzienności, dni tak bardzo - takie same. Wiedziała, z kim był, kiedy zniknął. I modliła się. By ta Ślizgonka była dla niego taką, na jaką zasłużył... Bo zasłużył na wiele. Zasłużył na wszystko.
Ciemne, orzechowe oczy zalśniły widocznie, ustka zadrżały z niepewności, dłonie mimowolnie zwinęły się ciasno na podołku. Chciała wstać, jednak bała się, że się przewróci, tak bardzo nie słuchało jej własne ciało. Młodzieniec, który jej towarzyszył zmarszczył brwi. Spojrzał na młodego mężczyznę, który do nich poszedł, i na swoją drobną towarzyszkę.
- Nanette, co się stało?
Dziewczyna chłonęła. Ogromnymi, sarnimi oczyma wpatrywała się w każdy cal i każdy detal twarzy, postury, odziewku... Chłonęła i pragnęła wiedzieć. Co robił. Gdzie był. Co się z nim działo i, co najważniejsze... czy był szczęśliwy. Nie zadała jednak żadnego z tych pytań, odwróciła się natomiast do wyraźnie zaalarmowanego jej zachowaniem szatyna.
- Nic się nie stało. To jest Brandon. - wróciła spojrzeniem do Włocha. Wstała i dygnęła elegancko, popatrując nań pełnym naprawdę intensywnych emocji spojrzeniem. - Witaj, Brandonie. Nie mogę uwierzyć, że cię widzę...
Nanette MyahmmKlasa VI - Urodziny : 13/05/1998
Wiek : 26
Skąd : Obrzeża Plymouth, Wielka Brytania
Krew : Czysta, z domieszką krwi wil
Re: Park miejski
W pierwszej chwili nie mógł uwierzyć, że nie rzuciła się na niego z pięściami. Był przyzwyczajony do takich właśnie reakcji - wszystkie kobiety, z jakimi niegdyś miał do czynienia, witały go w ten oto właśnie sposób po długiej nieobecności Włocha w ich życiu.
Najwyraźniej jednak sporo detali tyczących się osoby Nanette wywietrzało mu z głowy - powinno być dla niego od razu jasne, że ona nigdy w życiu tak by się nie zachowała. Była taka, jak zawsze - eteryczna i pełna emocji. Taką ją zapamiętał. Mimo wszystko.
Po krótkiej chwili niezręcznego milczenia pozwolił sobie na delikatny aczkolwiek niewymuszony uśmiech. Nie chciał jej zranić setny raz, więc postanowił bardzo uważać na słowa. Dlatego nie chciał ich zbytnio nadużywać.
Podszedł jeszcze bliżej, aby móc dokładnie się jej przyjrzeć. W czasach Hogwartu, kiedy jeszcze był normalnym facetem, lubił ją obserwować. A potem mu odbiło...
- W życiu nie spodziewałbym się, że cię tutaj spotkam. Wspaniała niespodzianka - rzekł, spoglądając jej w oczy. Najbardziej ufne oczy, jakie kiedykolwiek widział. I to go zabijało.
- Co u ciebie? Mam nadzieję, że wszystko w porządku. - Za wszelką cenę starał się silić na swobodny ton, lecz w jego głosie można było wyczuć nutkę zdenerwowania. W każdym razie na pewno wyczuwała ją Nanette, zawsze była niezwykle wrażliwa.
W zasadzie miałby jej do opowiedzenia bardzo wiele. Ale nie był pewien, czy w ogóle chce to zrobić. Prędzej czy później i tak padną z jej strony pytania. Pytania, na które ta krucha i bezbronna istota na pewno nie chce znać odpowiedzi. Panicz Tayth z szarmanckiego i beztroskiego młodzieńca przemienił się w bezwzględnego i wypranego z uczuć faceta, którego jedynym twórczym zajęciem stało się spożywanie alkoholu i rzucanie od czasu do czasu Niewybaczalnych Zaklęć na przypadkowo spotkanych ludzi. Był obrzydliwy. Ale na szczęście z wierzchu nie było tego widać.
Dopiero po chwili na powrót jego wzrok padł na towarzyszu Puchonki. Wcześniej zapomniawszy o dobrych manierach, postanowił naprawić swój błąd.
- Witam, Brandon Tayth. Miło poznać - mruknął w stronę chłopaka, skinąwszy znacząco głową. Ot, luźne powitanie. Życie w ostatnich miesiącach nauczyło go, ażeby nie podawać ręki przypadkowo spotykanym ludziom.
Najwyraźniej jednak sporo detali tyczących się osoby Nanette wywietrzało mu z głowy - powinno być dla niego od razu jasne, że ona nigdy w życiu tak by się nie zachowała. Była taka, jak zawsze - eteryczna i pełna emocji. Taką ją zapamiętał. Mimo wszystko.
Po krótkiej chwili niezręcznego milczenia pozwolił sobie na delikatny aczkolwiek niewymuszony uśmiech. Nie chciał jej zranić setny raz, więc postanowił bardzo uważać na słowa. Dlatego nie chciał ich zbytnio nadużywać.
Podszedł jeszcze bliżej, aby móc dokładnie się jej przyjrzeć. W czasach Hogwartu, kiedy jeszcze był normalnym facetem, lubił ją obserwować. A potem mu odbiło...
- W życiu nie spodziewałbym się, że cię tutaj spotkam. Wspaniała niespodzianka - rzekł, spoglądając jej w oczy. Najbardziej ufne oczy, jakie kiedykolwiek widział. I to go zabijało.
- Co u ciebie? Mam nadzieję, że wszystko w porządku. - Za wszelką cenę starał się silić na swobodny ton, lecz w jego głosie można było wyczuć nutkę zdenerwowania. W każdym razie na pewno wyczuwała ją Nanette, zawsze była niezwykle wrażliwa.
W zasadzie miałby jej do opowiedzenia bardzo wiele. Ale nie był pewien, czy w ogóle chce to zrobić. Prędzej czy później i tak padną z jej strony pytania. Pytania, na które ta krucha i bezbronna istota na pewno nie chce znać odpowiedzi. Panicz Tayth z szarmanckiego i beztroskiego młodzieńca przemienił się w bezwzględnego i wypranego z uczuć faceta, którego jedynym twórczym zajęciem stało się spożywanie alkoholu i rzucanie od czasu do czasu Niewybaczalnych Zaklęć na przypadkowo spotkanych ludzi. Był obrzydliwy. Ale na szczęście z wierzchu nie było tego widać.
Dopiero po chwili na powrót jego wzrok padł na towarzyszu Puchonki. Wcześniej zapomniawszy o dobrych manierach, postanowił naprawić swój błąd.
- Witam, Brandon Tayth. Miło poznać - mruknął w stronę chłopaka, skinąwszy znacząco głową. Ot, luźne powitanie. Życie w ostatnich miesiącach nauczyło go, ażeby nie podawać ręki przypadkowo spotykanym ludziom.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Park miejski
Widziała, jak się jej przygląda, jak jego szare tęczówki lustrują ją uważnie - jednak robił to ostrożnie i delikatnie, tak, że nie poczuła skrępowania czy lęku - przeciwnie, chciała, by na nią patrzył, choćby te kilka minut przy przypadkowym spotkaniu...
Kiedy podszedł bliżej, wskazała mu miejsce na kocu tuż obok wielkiego piknikowego kosza.
- Usiądź z nami, proszę... Chyba, ze masz coś pilniejszego do zrobienia. - Ton jej głosu sugerował, że drobna Puchonka naprawdę się tego boi. Kiedy już zjawił się w jej życiu, pragnęła go zatrzymać choć minutę dłużej, mogąc bezkarnie się przyglądać, bezkarnie go słuchać i bezkarnie czuć... nie tylko węchem, ale i sercem.
- Przyjechałam do Rileya na ostatni wolny weekend - wyjaśniła ciepło, zerkając na towarzyszącego jej młodzieńca. - Dostał tu zlecenie z pracy.
Wspomniany mężczyzna podniósł się ze swojego wygodnego miejsca i, w przeciwieństwie do Włocha, podał mu swoją dłoń.
- Riley Myahmm, badacz magicznych stworzeń i brat tej ślicznej panienki - przedstawił się kulturalnie, jednak dziwny błysk w jaskrawoniebieskich oczach chłopaka mógł wywołać wrażenie, że wcale nie jest zadowolony z tego spotkania. Zerknął na swoją siostrę, na zakotwiczoną nieopodal wędkę i na przeciwległy koniec jeziora.
- Pójdę sprawdzić, może z drugiej strony lepiej ryby biorą. - Rzucił Nanette ostatnie, troskliwe spojrzenie i machnął różdżką. Cały jego sprzęt posłusznie przeniósł się na przeciwległy kraniec akwenu a sam magozoolog wsunął ręce w kieszenie i przespacerował się w tamtym kierunku. Usadowił się tak, aby mieć jak najlepszy widok na koc i siedzącą na nim Puchonkę.
Nanette zerknęła za bratem, posłała mu pokrzepiający uśmiech podzięki i odwróciła jasną główkę ku Brandonowi.
- U mnie... Przez jakiś czas miałam kilka dziwnych zetknięć z pewnym Ślizgonem, chyba Dymitrem, ale wydaje mi się, że w głębi serca nie chciał być nieprzyjemny... - Zmarszczyła cienkie linie brwi w wyrazie zastanowienia i wzruszyła drobnymi ramionkami. - Poznałam też kilka dziewcząt, a nawet odnowiłam znajomość z dwoma, z którymi bawiłam się jako mała dziewczynka.
O wszystkim tym mówiła, jakby było nieistotne i powiedziane jedynie przez grzeczność, bo ktoś ją spytał. Nanette zawsze miała tendencję do umniejszania własnych potrzeb i emocji, i najwyraźniej jeszcze się jej nie wyzbyła.
- Ćwiczę grę na lirze korbowej, wychodzą mi już nie najgorsze melodie i trochę rysuję. Mam na to dużo czasu, bo reszta Hogwartczyków w tym czasie spotyka się z innymi, korzysta z Hogsmeade albo bawi się na przyjęciach... Ale dość o mnie, to nic ciekawego. Zdałam do następnej klasy, i to chyba tyle.
Przekrzywiła głowę jak zaintrygowane szczenię, słysząc w głosie Brandona ślad zdenerwowania. Przerażona, że może krępuje go jej obecność, cofnęła się nieznacznie, nie chcąc nań nastawać ani sprawiać wrażenia niepotrzebnie zaangażowanej w dyskusję.
Kiedy podszedł bliżej, wskazała mu miejsce na kocu tuż obok wielkiego piknikowego kosza.
- Usiądź z nami, proszę... Chyba, ze masz coś pilniejszego do zrobienia. - Ton jej głosu sugerował, że drobna Puchonka naprawdę się tego boi. Kiedy już zjawił się w jej życiu, pragnęła go zatrzymać choć minutę dłużej, mogąc bezkarnie się przyglądać, bezkarnie go słuchać i bezkarnie czuć... nie tylko węchem, ale i sercem.
- Przyjechałam do Rileya na ostatni wolny weekend - wyjaśniła ciepło, zerkając na towarzyszącego jej młodzieńca. - Dostał tu zlecenie z pracy.
Wspomniany mężczyzna podniósł się ze swojego wygodnego miejsca i, w przeciwieństwie do Włocha, podał mu swoją dłoń.
- Riley Myahmm, badacz magicznych stworzeń i brat tej ślicznej panienki - przedstawił się kulturalnie, jednak dziwny błysk w jaskrawoniebieskich oczach chłopaka mógł wywołać wrażenie, że wcale nie jest zadowolony z tego spotkania. Zerknął na swoją siostrę, na zakotwiczoną nieopodal wędkę i na przeciwległy koniec jeziora.
- Pójdę sprawdzić, może z drugiej strony lepiej ryby biorą. - Rzucił Nanette ostatnie, troskliwe spojrzenie i machnął różdżką. Cały jego sprzęt posłusznie przeniósł się na przeciwległy kraniec akwenu a sam magozoolog wsunął ręce w kieszenie i przespacerował się w tamtym kierunku. Usadowił się tak, aby mieć jak najlepszy widok na koc i siedzącą na nim Puchonkę.
Nanette zerknęła za bratem, posłała mu pokrzepiający uśmiech podzięki i odwróciła jasną główkę ku Brandonowi.
- U mnie... Przez jakiś czas miałam kilka dziwnych zetknięć z pewnym Ślizgonem, chyba Dymitrem, ale wydaje mi się, że w głębi serca nie chciał być nieprzyjemny... - Zmarszczyła cienkie linie brwi w wyrazie zastanowienia i wzruszyła drobnymi ramionkami. - Poznałam też kilka dziewcząt, a nawet odnowiłam znajomość z dwoma, z którymi bawiłam się jako mała dziewczynka.
O wszystkim tym mówiła, jakby było nieistotne i powiedziane jedynie przez grzeczność, bo ktoś ją spytał. Nanette zawsze miała tendencję do umniejszania własnych potrzeb i emocji, i najwyraźniej jeszcze się jej nie wyzbyła.
- Ćwiczę grę na lirze korbowej, wychodzą mi już nie najgorsze melodie i trochę rysuję. Mam na to dużo czasu, bo reszta Hogwartczyków w tym czasie spotyka się z innymi, korzysta z Hogsmeade albo bawi się na przyjęciach... Ale dość o mnie, to nic ciekawego. Zdałam do następnej klasy, i to chyba tyle.
Przekrzywiła głowę jak zaintrygowane szczenię, słysząc w głosie Brandona ślad zdenerwowania. Przerażona, że może krępuje go jej obecność, cofnęła się nieznacznie, nie chcąc nań nastawać ani sprawiać wrażenia niepotrzebnie zaangażowanej w dyskusję.
Nanette MyahmmKlasa VI - Urodziny : 13/05/1998
Wiek : 26
Skąd : Obrzeża Plymouth, Wielka Brytania
Krew : Czysta, z domieszką krwi wil
Re: Park miejski
A więc to był jej brat. W zasadzie sam mógł się tego spodziewać... Nanette nie przesiadywałaby nad jeziorem z byle jakim przypadkowym typem. Choć kiedyś jej się to zdarzało... Tyle, że tym szemranym kolesiem spod ciemnej gwiazdy był on sam. Ale skąd ta krucha istota mogła to wiedzieć.
Kiedy młodzieniec podał mu rękę, jego mina nieco złagodniała. Widać nie wszyscy są takimi dupkami. Ale cóż, po tak długim czasie odosobnienia człowiek zaczyna mierzyć innych ludzi własną miarą. Uścisnął dłoń Rileya i pozwolił sobie na uśmiech. Zwłaszcza, że sekundę później chłopak rozsądnie pozbierał swoje manatki i przeniósł się na przeciwległy brzeg. Słusznie.
Usiadł na trawie niedaleko koca, przyglądając się Nanette uważnie. Nie sądził, by słusznym było siadać bliżej niej, nie miał zamiaru przekraczać rozsądnej granicy, która wyznaczała swobodną przestrzeń osobistą.
Uniósł lekko brwi, słuchając tego, co mówi panienka Myahmm. Bynajmniej nie irytowały go nowe wiadomości, lecz dziwił go ton młodej kobiety. Ale w zasadzie nie powinien się dziwić. Przecież ona zawsze taka była... Zawsze myślała, że wszystko, co tyczy się jej, nikogo nie obchodzi.
"(...) bo reszta Hogwartczyków w tym czasie spotyka się z innymi, korzysta z Hogsmeade albo bawi się na przyjęciach."
Chrząknął znacząco, zawieszając na niej spojrzenie swych szaroburych oczu.
- Nie wychodzisz do Hogsmeade? Dlaczego? To chyba jedna z najfajniejszych rzeczy w całej edukacji...
Westchnął ciężko, wspominając Hogwart. Czasem zdarzało mu się zatęsknić za szkolnymi murami, to fakt. Miał tam sporo znajomych, był w końcu lubianym i wyjątkowo miłym Ślizgonem. Ileż to on się nasłuchał, że Tiara Przydziału była skonfundowana podczas wybierania mu odpowiedniego Domu. Widać jednak niespecjalnie się pomyliła... Po czasie okazało się, jak bardzo dobrego wyboru dokonała ta stara czapka. Wszak panicz Tayth okazał się być dupkiem idealnie pasującym do domu wychowanków cwaniaka Slytherina.
- Słuchaj, Nanette. Ja... - zaczął nieco niepewnie, nadal jednak patrząc jej prosto w oczy. Nauczył się panować nad emocjami już jakiś czas temu. - Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi, że uciekłem. Wiele się zmieniło w ciągu ostatniego roku. Myślę, że gdybyś wszystko wiedziała, nie miałabyś problemu ze znienawidzeniem mnie. Na razie jednak proszę cię tylko o to, żebyś mi wybaczyła.
Kiedy młodzieniec podał mu rękę, jego mina nieco złagodniała. Widać nie wszyscy są takimi dupkami. Ale cóż, po tak długim czasie odosobnienia człowiek zaczyna mierzyć innych ludzi własną miarą. Uścisnął dłoń Rileya i pozwolił sobie na uśmiech. Zwłaszcza, że sekundę później chłopak rozsądnie pozbierał swoje manatki i przeniósł się na przeciwległy brzeg. Słusznie.
Usiadł na trawie niedaleko koca, przyglądając się Nanette uważnie. Nie sądził, by słusznym było siadać bliżej niej, nie miał zamiaru przekraczać rozsądnej granicy, która wyznaczała swobodną przestrzeń osobistą.
Uniósł lekko brwi, słuchając tego, co mówi panienka Myahmm. Bynajmniej nie irytowały go nowe wiadomości, lecz dziwił go ton młodej kobiety. Ale w zasadzie nie powinien się dziwić. Przecież ona zawsze taka była... Zawsze myślała, że wszystko, co tyczy się jej, nikogo nie obchodzi.
"(...) bo reszta Hogwartczyków w tym czasie spotyka się z innymi, korzysta z Hogsmeade albo bawi się na przyjęciach."
Chrząknął znacząco, zawieszając na niej spojrzenie swych szaroburych oczu.
- Nie wychodzisz do Hogsmeade? Dlaczego? To chyba jedna z najfajniejszych rzeczy w całej edukacji...
Westchnął ciężko, wspominając Hogwart. Czasem zdarzało mu się zatęsknić za szkolnymi murami, to fakt. Miał tam sporo znajomych, był w końcu lubianym i wyjątkowo miłym Ślizgonem. Ileż to on się nasłuchał, że Tiara Przydziału była skonfundowana podczas wybierania mu odpowiedniego Domu. Widać jednak niespecjalnie się pomyliła... Po czasie okazało się, jak bardzo dobrego wyboru dokonała ta stara czapka. Wszak panicz Tayth okazał się być dupkiem idealnie pasującym do domu wychowanków cwaniaka Slytherina.
- Słuchaj, Nanette. Ja... - zaczął nieco niepewnie, nadal jednak patrząc jej prosto w oczy. Nauczył się panować nad emocjami już jakiś czas temu. - Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi, że uciekłem. Wiele się zmieniło w ciągu ostatniego roku. Myślę, że gdybyś wszystko wiedziała, nie miałabyś problemu ze znienawidzeniem mnie. Na razie jednak proszę cię tylko o to, żebyś mi wybaczyła.
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Park miejski
Obserwowała go ukradkiem, kiedy ściskał dłoń jej brata i kiedy jego chmurne, stoicko smutne oblicze przybrało barwę bladej wesołości, formując się w nieznaczny uśmiech. Uśmiech, na który uwielbiała patrzeć. Zaszczycił ją nim już podczas ich pierwszego spotkania, kiedy to odważył się na tyle, by zagaić do drobnej dziwaczki siedzącej u brzegu jeziora...
Orzechowe oczy obserwowały go bacznie, kiedy siadał, zajmując miejsce sporo oddalone od tego, które zaoferowała mu Puchonka. Nie umknęła jej żadna zmiana na jego twarzy - od delikatnego uniesienia brwi w wyrazie łagodnego zdziwienia, do melancholijnego westchnięcia do czasów minionych.
Kiedy dwie szare studnie wwierciły się w nią na dłużej, spuściła nieco oczy, świadoma, że gdyby oddała to spojrzenie, mógłby w niej czytać jak w otwartej księdze.
- Odkąd widziałam się tam z tobą po raz ostatni, raczej nie. Raz jedynie zdarzyło mi się wziąć udział w pewnym festynie, ale ludzie wokół jakoś prędko się sparowali, więc nie chciałam im przeszkadzać - wyjaśniła cicho, drobne dłonie splatając na podołku. - Czasami wysyłam Shamirę do Miodowego Królestwa po odrobinę słodyczy. A, właśnie, jak już mówimy o słodyczach... Może jesteś głodny?
Wskazała na piknikowy kosz, z którego wystawało wieczko kremu czekoladowego. W powietrzu unosił się przekonujący zapach świeżych gofrów.
Słuchaj, Nanette. Ja... Struchlała. Następnie powolutku uniosła wielkie, sarnie oczy i utkwiła je w rozmówcy. Błyszczące, lękliwe, a jednak wyrażające niemą prośbę - by przezwyciężył pobrzmiewającą w głosie niepewność i kontynuował.
Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi, że uciekłem.
Zamrugała, wyraźnie zdumiona i westchnęła cicho, kręcąc głową delikatnie. Uśmiechnęła się nawet, choć smutno i niemrawo... Kiedy skończył, przymknęła na moment oczy i wzięła głęboki wdech.
- Nigdy nie miałam ci czego wybaczać, Brandon. To, co robisz ze swoim życiem jest drogą twoich własnych wyborów i nikt, poza pewnym wspaniałym szarookim mężczyzną, nie ma prawa tego zmieniać.
Mówiła cicho, jednak nie drżąco i strachliwie... Raczej, jakby były to rzeczy, nad którymi niejednokrotnie przyszło jej się zastanowić.
- Nie wyobrażam sobie chwili, w której miałabym cię znienawidzić. - Jaśniutkie usta drgnęły delikatnie, zapewne na wyobrażenie podobnej chwili. - Nie mam czego wybaczać, gdyż nawet w chwilach największych słabości... myślałam tylko o tym, byś był szczęśliwy. Udało ci się przynajmniej?
Orzechowe oczy obserwowały go bacznie, kiedy siadał, zajmując miejsce sporo oddalone od tego, które zaoferowała mu Puchonka. Nie umknęła jej żadna zmiana na jego twarzy - od delikatnego uniesienia brwi w wyrazie łagodnego zdziwienia, do melancholijnego westchnięcia do czasów minionych.
Kiedy dwie szare studnie wwierciły się w nią na dłużej, spuściła nieco oczy, świadoma, że gdyby oddała to spojrzenie, mógłby w niej czytać jak w otwartej księdze.
- Odkąd widziałam się tam z tobą po raz ostatni, raczej nie. Raz jedynie zdarzyło mi się wziąć udział w pewnym festynie, ale ludzie wokół jakoś prędko się sparowali, więc nie chciałam im przeszkadzać - wyjaśniła cicho, drobne dłonie splatając na podołku. - Czasami wysyłam Shamirę do Miodowego Królestwa po odrobinę słodyczy. A, właśnie, jak już mówimy o słodyczach... Może jesteś głodny?
Wskazała na piknikowy kosz, z którego wystawało wieczko kremu czekoladowego. W powietrzu unosił się przekonujący zapach świeżych gofrów.
Słuchaj, Nanette. Ja... Struchlała. Następnie powolutku uniosła wielkie, sarnie oczy i utkwiła je w rozmówcy. Błyszczące, lękliwe, a jednak wyrażające niemą prośbę - by przezwyciężył pobrzmiewającą w głosie niepewność i kontynuował.
Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi, że uciekłem.
Zamrugała, wyraźnie zdumiona i westchnęła cicho, kręcąc głową delikatnie. Uśmiechnęła się nawet, choć smutno i niemrawo... Kiedy skończył, przymknęła na moment oczy i wzięła głęboki wdech.
- Nigdy nie miałam ci czego wybaczać, Brandon. To, co robisz ze swoim życiem jest drogą twoich własnych wyborów i nikt, poza pewnym wspaniałym szarookim mężczyzną, nie ma prawa tego zmieniać.
Mówiła cicho, jednak nie drżąco i strachliwie... Raczej, jakby były to rzeczy, nad którymi niejednokrotnie przyszło jej się zastanowić.
- Nie wyobrażam sobie chwili, w której miałabym cię znienawidzić. - Jaśniutkie usta drgnęły delikatnie, zapewne na wyobrażenie podobnej chwili. - Nie mam czego wybaczać, gdyż nawet w chwilach największych słabości... myślałam tylko o tym, byś był szczęśliwy. Udało ci się przynajmniej?
Nanette MyahmmKlasa VI - Urodziny : 13/05/1998
Wiek : 26
Skąd : Obrzeża Plymouth, Wielka Brytania
Krew : Czysta, z domieszką krwi wil
Re: Park miejski
W pewnym sensie było mu przykro, że Nanette przez niego kompletnie nie miała życia towarzyskiego. Czuł, że to w dużej mierze jego zasługa - zniknął z jej życia bez zapowiedzi, pozostawiając tę kruchą dziewczynę na pastwę samotności. Zawsze była wyjątkowo skryta i stroniła od towarzystwa innych ludzi. A kiedy już miała jego, on... po prostu sobie poszedł. Zwiał niczym kundel spuszczony ze smyczy i nie pojawił się w szkole już nigdy więcej. Wtedy nie myślał o konsekwencjach swoich działań, lecz teraz, kiedy siedział tak obok niej i spoglądał raz po raz w te smutne sarnie oczy, uderzał go fakt, jak wielkim był egoistą. Mógłby usprawiedliwiać się tym, że był wtedy młody i głupi, że nie chciał się tak prędko ustatkować, że stracił głowę dla Moniki... Mógłby. Ale nie miał serca, ażeby to zrobić. Młodość do żadna wymówka.
- Nie mów mi, że nie miałaś czego wybaczać. Bo miałaś, Nanette. - Spojrzał jej w oczy, marszcząc lekko brwi w zamyśleniu. - Nie traktuj samej siebie jak osoby, która zasługuje na cierpienie. Zasłużyłaś na to, żeby być szczęśliwą, a nie na to, żeby martwić się kimś takim jak ja. - Ostatnie słowa wymówił z naciskiem, aby Puchonka dobrze go zrozumiała. Żeby uświadomiła sobie, za jak wielkim świrem przyszło jej niegdyś tęsknić.
Udało ci się przynajmniej?
Po dłuższej chwili milczenia wypuścił powietrze ze świstem. Jego mętne spojrzenie powędrowało gdzieś ku koronom parkowych drzew i zawisło tam na moment. Nie miał pojęcia, co jej powiedzieć. Chciał wyznać jej wszystko. Jak uciekli z Moniką do Londynu, jak zostawił ją i zwiał do Włoch, jak zdradziła go z jego najlepszym przyjacielem Princem, jak po czasie do siebie wrócili, jak wzięli ślub... I później jak wkręcił się w złe towarzystwo, a ona odeszła z ich synem. Nie mogło mu to przejść przez gardło. Po prostu nie potrafił jej tego wszystkiego opowiedzieć. Nie dzisiaj. Nie teraz.
- Wiesz... Szczęście to pojęcie względne. Jedni są szczęśliwi, mając willę z basenem, innym do szczęścia wystarczy kanapka i ukochana osoba obok. Powiedzmy, że ja nie znalazłem jeszcze własnej definicji szczęścia. - Posłał jej delikatny uśmiech, najzupełniej szczery, lecz też przejmująco smutny. Powoli podniósł się z trawy i wyprostował, poprawiając przy okazji skórzaną kurtkę. I tak zajął jej już zbyt wiele czasu, który miała spędzić z bratem.
- Na mnie już czas, Nanette. Oby wiodło ci się jak najlepiej. - Skinął jej głową na pożegnanie, machnął też ręką w kierunku młodzieńca i ruszył żwawym krokiem parkową aleją, nie oglądając się za siebie. Zostawiał ją kolejny raz.
Lecz tym razem, kiedy już był w pewnej odległości od jeziora, odwrócił się i machnął krótko różdżką. Na podołek dziewczęcia spłynęła karteczka z wypisanym adresem. Tak na wszelki wypadek...
- Nie mów mi, że nie miałaś czego wybaczać. Bo miałaś, Nanette. - Spojrzał jej w oczy, marszcząc lekko brwi w zamyśleniu. - Nie traktuj samej siebie jak osoby, która zasługuje na cierpienie. Zasłużyłaś na to, żeby być szczęśliwą, a nie na to, żeby martwić się kimś takim jak ja. - Ostatnie słowa wymówił z naciskiem, aby Puchonka dobrze go zrozumiała. Żeby uświadomiła sobie, za jak wielkim świrem przyszło jej niegdyś tęsknić.
Udało ci się przynajmniej?
Po dłuższej chwili milczenia wypuścił powietrze ze świstem. Jego mętne spojrzenie powędrowało gdzieś ku koronom parkowych drzew i zawisło tam na moment. Nie miał pojęcia, co jej powiedzieć. Chciał wyznać jej wszystko. Jak uciekli z Moniką do Londynu, jak zostawił ją i zwiał do Włoch, jak zdradziła go z jego najlepszym przyjacielem Princem, jak po czasie do siebie wrócili, jak wzięli ślub... I później jak wkręcił się w złe towarzystwo, a ona odeszła z ich synem. Nie mogło mu to przejść przez gardło. Po prostu nie potrafił jej tego wszystkiego opowiedzieć. Nie dzisiaj. Nie teraz.
- Wiesz... Szczęście to pojęcie względne. Jedni są szczęśliwi, mając willę z basenem, innym do szczęścia wystarczy kanapka i ukochana osoba obok. Powiedzmy, że ja nie znalazłem jeszcze własnej definicji szczęścia. - Posłał jej delikatny uśmiech, najzupełniej szczery, lecz też przejmująco smutny. Powoli podniósł się z trawy i wyprostował, poprawiając przy okazji skórzaną kurtkę. I tak zajął jej już zbyt wiele czasu, który miała spędzić z bratem.
- Na mnie już czas, Nanette. Oby wiodło ci się jak najlepiej. - Skinął jej głową na pożegnanie, machnął też ręką w kierunku młodzieńca i ruszył żwawym krokiem parkową aleją, nie oglądając się za siebie. Zostawiał ją kolejny raz.
Lecz tym razem, kiedy już był w pewnej odległości od jeziora, odwrócił się i machnął krótko różdżką. Na podołek dziewczęcia spłynęła karteczka z wypisanym adresem. Tak na wszelki wypadek...
Brandon TaythKlasa VII - Urodziny : 27/08/1997
Wiek : 27
Skąd : Rzym
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Park miejski
Nie traktuj samej siebie jak osoby, która zasługuje na cierpienie. Zasłużyłaś na to, żeby być szczęśliwą, a nie na to, żeby martwić się kimś takim jak ja. Zamrugała, spuściła wzrok na podołek. Wiedziała, że zawsze będzie się o niego martwić. Z czasem może i te dziwne, trudne do sprecyzowania uczucia miną, a szarooki zejdzie z piedestału jej potrzeb... Jednak zdawała sobie sprawę, że wrażliwy Ślizgon poznany któregoś chłodnego wieczoru na szkolnych błoniach nie opuści już szuflady sentymentów.
Słysząc o definicji szczęścia, skinęła krótko głową. Jej osobistym szczęściem były uśmiechy innych ludzi... Tym bardziej bolało to przepełnione cierpieniem spojrzenie Włocha.
Widząc jak sięga po kurtkę, westchnęła smutno i wstała, ciasno owijając się szczupłymi ramionkami. Z przeciwległego brzegu jeziora wpatrzyły się w nią troskliwe oczy brata.
- I tobie również. Abyś to szczęście w końcu osiągnął...
Stała i patrzyła jak odchodził. Na jej ramię sfrunęła barwna samiczka kwezala i przytuliła pierzastą główkę do jasnego policzka właścicielki. Kiedy niemal zniknął z zasięgu orzechowych oczu, coś cicho pyknęło... Nanette rozwinęła dłoń, spojrzała na pospiesznie zapisany skrawek papieru i uśmiechnęła się delikatnie.
A potem wróciła do rzeczywistości. Do spieszącego w jej stronę brata, do tego, że to ostatni weekend wakacji i do faktu, że pora zmierzyć się z kolejnym rokiem w Hogwarcie.
Słysząc o definicji szczęścia, skinęła krótko głową. Jej osobistym szczęściem były uśmiechy innych ludzi... Tym bardziej bolało to przepełnione cierpieniem spojrzenie Włocha.
Widząc jak sięga po kurtkę, westchnęła smutno i wstała, ciasno owijając się szczupłymi ramionkami. Z przeciwległego brzegu jeziora wpatrzyły się w nią troskliwe oczy brata.
- I tobie również. Abyś to szczęście w końcu osiągnął...
Stała i patrzyła jak odchodził. Na jej ramię sfrunęła barwna samiczka kwezala i przytuliła pierzastą główkę do jasnego policzka właścicielki. Kiedy niemal zniknął z zasięgu orzechowych oczu, coś cicho pyknęło... Nanette rozwinęła dłoń, spojrzała na pospiesznie zapisany skrawek papieru i uśmiechnęła się delikatnie.
A potem wróciła do rzeczywistości. Do spieszącego w jej stronę brata, do tego, że to ostatni weekend wakacji i do faktu, że pora zmierzyć się z kolejnym rokiem w Hogwarcie.
Nanette MyahmmKlasa VI - Urodziny : 13/05/1998
Wiek : 26
Skąd : Obrzeża Plymouth, Wielka Brytania
Krew : Czysta, z domieszką krwi wil
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Anglia :: Dartford
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach