Ulica główna
+12
Christine Greengrass
Luis Castellani
Andrea Jeunesse
Claudia Fitzpatrick
Vin Xakly
Georgiana Davies
Owena Blodeuwedd
Wyatt Walker
Fèlix Lemaire
Anthony Wilson
Emily Bronte
Mistrz Gry
16 posters
Magic Land :: Hogsmeade :: MIEJSCA
Strona 3 z 3
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Re: Ulica główna
- Święty Barnabo, przecież to pies!
Święty Barnabo, przecież to Gabriel!, śmiało mogła speryfrazować bez udawanego zdziwienia. Z pamięci mogła cytować żałosny artykuł, który ukazał się w niedzielnym Proroku. Pożałowała, że zmieniła gazetę w garść popiołów - z powodzeniem mogłaby jej użyć teraz do wysłania psu pudełka do sikania. Owszem... znowu nie wiedziała na czym stoi. Prawdą było też, że po prostu mijali się jak zawsze. Może trochę się przyzwyczaiła? A może było jej wygodniej w tym właśnie punkcie, gdy nie musiała składać niewygodnych deklaracji i udawać, że drastyczna zmiana ich relacji wcale nie jest taka prosta? Wyszło jak zawsze: miały być motyle w brzuchu, a skończyło się na parszywych nudnościach na samą myśl o tym co dalej.
- Niezmiernie cieszy mnie to, że udało Ci się rozpoznać to egzotyczne zwierzę.
Cooper wysunęła dłoń spod przesikanego kocyka i teatralnie strząsnęła z niej krople psiego moczu. Mogłaby się nawet wykąpać w całej wannie swoich perfum, a i tak ich zapach zostałby stłumiony przez ten kwaśny odór.
- Nie patrz tak na mnie. Tak kupiłam sobie psa. Żywego psa. I będę z nim mieszkać od dzisiaj.
Czarownica wytarła dłoń o płaszcz i chwyciwszy szczeniaka pod przednie łapy wystawiła go w kierunku czarodzieja.
- Będziesz tak stał czy potrzymasz tego obszczymura, żebym mogła po nim posprzątać?
Święty Barnabo, przecież to Gabriel!, śmiało mogła speryfrazować bez udawanego zdziwienia. Z pamięci mogła cytować żałosny artykuł, który ukazał się w niedzielnym Proroku. Pożałowała, że zmieniła gazetę w garść popiołów - z powodzeniem mogłaby jej użyć teraz do wysłania psu pudełka do sikania. Owszem... znowu nie wiedziała na czym stoi. Prawdą było też, że po prostu mijali się jak zawsze. Może trochę się przyzwyczaiła? A może było jej wygodniej w tym właśnie punkcie, gdy nie musiała składać niewygodnych deklaracji i udawać, że drastyczna zmiana ich relacji wcale nie jest taka prosta? Wyszło jak zawsze: miały być motyle w brzuchu, a skończyło się na parszywych nudnościach na samą myśl o tym co dalej.
- Niezmiernie cieszy mnie to, że udało Ci się rozpoznać to egzotyczne zwierzę.
Cooper wysunęła dłoń spod przesikanego kocyka i teatralnie strząsnęła z niej krople psiego moczu. Mogłaby się nawet wykąpać w całej wannie swoich perfum, a i tak ich zapach zostałby stłumiony przez ten kwaśny odór.
- Nie patrz tak na mnie. Tak kupiłam sobie psa. Żywego psa. I będę z nim mieszkać od dzisiaj.
Czarownica wytarła dłoń o płaszcz i chwyciwszy szczeniaka pod przednie łapy wystawiła go w kierunku czarodzieja.
- Będziesz tak stał czy potrzymasz tego obszczymura, żebym mogła po nim posprzątać?
Re: Ulica główna
A musieli już od razu zastanawiać się nad tym co dalej? Zdecydowanie miał dość tej naklejki, która się do niego przeczepiła lata temu, gdy pierwszy raz usłyszał od Stelli Griffiths: "Oczekuję wnuka". Najmłodsza z rodzeństwa już się o niego postarała, więc jego priorytety powinny się w końcu zmienić. Nie zamierzał skakać z kwiatka na kwiatek, bądź co bądź, pasowało do niego również określenie fatalnego romantyka, ale nie widział potrzeby, żeby przyspieszać rzeczy między nim a Meredith. Zawsze była ważną częścią jego życia, więc może warto przestać przeglądać dział z plotkami, a zacząć patrzeć w jego szczere oczy. Oczy, które teraz rozszerzyły się w niemym zdziwieniu.
- Płacą mi za taką bezbłędną dedukcję, kochanie - pozwolił sobie zauważyć lekko żartobliwym tonem, ale szybko starła ten jego uśmieszek z twarzy. Że z tym czymś? Mieszkać? A on? (Tak, chwilę temu chciał nie zmieniać tempa, ale teraz już brał pod uwagę z nią przebywanie pod jednym dachem). Ta włochata kulka alergennej sierści nie będzie spała z jego panią. Zmrużył oczy w wyzywającym geście, kiedy znów spojrzał na szczeniaka. Ten samczy instynkt. Koty to co innego, nie miał nic przeciwko kotom i ich właścicielkom. Zasznurował usta w wąską linię, kiedy wyciągnął ręce po psiaka. Oboje nie byli zadowoleni, bo paskuda mu się wyrywała i jojczyła. Zdecydowanie przeistoczy się to w warkot, kiedy dorośnie i rozszarpie im gardło we śnie.
- Długo jeszcze? - mruknął niemiło, trzymając przybłędę na maksymalnie wyprostowanych ramionach.
- Ciekawe kto o zdrowych zmysłach Cię wpuści do zamku z tym kudłaczem. Psy nie są ani trochę magiczne, wiesz o tym?
- Płacą mi za taką bezbłędną dedukcję, kochanie - pozwolił sobie zauważyć lekko żartobliwym tonem, ale szybko starła ten jego uśmieszek z twarzy. Że z tym czymś? Mieszkać? A on? (Tak, chwilę temu chciał nie zmieniać tempa, ale teraz już brał pod uwagę z nią przebywanie pod jednym dachem). Ta włochata kulka alergennej sierści nie będzie spała z jego panią. Zmrużył oczy w wyzywającym geście, kiedy znów spojrzał na szczeniaka. Ten samczy instynkt. Koty to co innego, nie miał nic przeciwko kotom i ich właścicielkom. Zasznurował usta w wąską linię, kiedy wyciągnął ręce po psiaka. Oboje nie byli zadowoleni, bo paskuda mu się wyrywała i jojczyła. Zdecydowanie przeistoczy się to w warkot, kiedy dorośnie i rozszarpie im gardło we śnie.
- Długo jeszcze? - mruknął niemiło, trzymając przybłędę na maksymalnie wyprostowanych ramionach.
- Ciekawe kto o zdrowych zmysłach Cię wpuści do zamku z tym kudłaczem. Psy nie są ani trochę magiczne, wiesz o tym?
Re: Ulica główna
Meredith przystąpiła do wydobycia różdżki z czeluści swej wrzosowej kopertówki. Dłuższą chwilę szarpała się z zacinającym zamkiem, kłębowiskiem piór, pergaminów, papierków po cukierkach i skaczących po torbie drobniaków.
- Powinnam wysłać list gratulacyjny do Twojej przełożonej? Zasługujesz na tytuł pracownika miesiąca - posłała mu pobłażliwe spojrzenie. Jej dłoń natrafiła wreszcie na rękojeść różdżki. Zaklęcie Chłoszczyść w mgnieniu oka uporało się z widoczną plamą, choć charakterystyczny zapach jeszcze przez dłuższą chwilę wisiał w powietrzu. Bez większego pośpiechu poprawiła owinięty wokół szyi kaszmirowy szal, nim znów schowała różdżkę, gotowa przyjąć w ramiona szamoczącego się szczeniaka. Griffiths nawet nie próbował ukryć swojego niezadowolenia, na co czarownica mogła zareagować tylko w jeden sposób: wywróceniem oczu. Z dwojga złego wolała męczyć się z psem, który okaże choć minimum radości z jej powrotu do domu, niż kotem, którego spojrzenia najprawdopodobniej nie byłaby godna. Cóż, Gabriel-kociarz musiał się z tym pogodzić.
- Nie gadaj tyle, bo Ci jeszcze papieros wypadnie.
Owinęła szarpiącego się psa kocykiem i otoczyła go ramionami. Zawsze tak marudził, czy dopiero teraz zaczął się zachowywać jak własna matka? Czarownica wywinęła dolną wargę.
- Myślisz, że ktoś mógłby nie chcieć nas gdzieś wpuścić? - podniosła szczeniaka na tyle, by jego pyszczek znajdował się tuż obok jej twarzy - Błagam Cię. Nawet dementor zrobiłby teraz awwww.
Fakt, nie przemyślała tego. Ale o tym auror nie musiał już wiedzieć. Miała czas do namysłu do niedzieli, choć jedno z rozwiązań zaświtało już w jej głowie w tej chwili:
- Przecież Ty mógłbyś do niego zajrzeć w tygodniu!
- Powinnam wysłać list gratulacyjny do Twojej przełożonej? Zasługujesz na tytuł pracownika miesiąca - posłała mu pobłażliwe spojrzenie. Jej dłoń natrafiła wreszcie na rękojeść różdżki. Zaklęcie Chłoszczyść w mgnieniu oka uporało się z widoczną plamą, choć charakterystyczny zapach jeszcze przez dłuższą chwilę wisiał w powietrzu. Bez większego pośpiechu poprawiła owinięty wokół szyi kaszmirowy szal, nim znów schowała różdżkę, gotowa przyjąć w ramiona szamoczącego się szczeniaka. Griffiths nawet nie próbował ukryć swojego niezadowolenia, na co czarownica mogła zareagować tylko w jeden sposób: wywróceniem oczu. Z dwojga złego wolała męczyć się z psem, który okaże choć minimum radości z jej powrotu do domu, niż kotem, którego spojrzenia najprawdopodobniej nie byłaby godna. Cóż, Gabriel-kociarz musiał się z tym pogodzić.
- Nie gadaj tyle, bo Ci jeszcze papieros wypadnie.
Owinęła szarpiącego się psa kocykiem i otoczyła go ramionami. Zawsze tak marudził, czy dopiero teraz zaczął się zachowywać jak własna matka? Czarownica wywinęła dolną wargę.
- Myślisz, że ktoś mógłby nie chcieć nas gdzieś wpuścić? - podniosła szczeniaka na tyle, by jego pyszczek znajdował się tuż obok jej twarzy - Błagam Cię. Nawet dementor zrobiłby teraz awwww.
Fakt, nie przemyślała tego. Ale o tym auror nie musiał już wiedzieć. Miała czas do namysłu do niedzieli, choć jedno z rozwiązań zaświtało już w jej głowie w tej chwili:
- Przecież Ty mógłbyś do niego zajrzeć w tygodniu!
Re: Ulica główna
- I bez tego sobie świetnie radzę, dziękuję.
Jego przełożona mocno ograniczyła czas spędzany w pracy i przez większość dnia była nieobecna, więc nie za bardzo by mu to w tej chwili pomogło. Jeszcze trochę i zmieni się stanowisko na miejscu szefa Filii Aurorów. I już wiadomo dlaczego był taki ostatnio zabiegany i zajęty. Ktoś tu liczył na awans, chociaż automatycznie uciekał mu on właśnie przed nosem, kiedy sobie gawędził z panną Cooper...
Uniósł jedną brew w odpowiedzi i oddał psa świeżej właścicielce. To ona mu zawsze matkowała, więc niech teraz nie kręci teraz nosem. Gabriel był zdania, że potykała się na równej drodze, więc jak przy takich umiejętnościach zamierzała się jeszcze zająć inną istotą. Ja to co innego.
- Po prostu się głośno zastanawiam skąd wytrzasnęłaś tego kundla.
Zaciągnął się, wyjął peta z ust i wyrzucił go na chodnik, przydeptując skórzanym laczkiem. Zapora dymna sprawiła, że przynajmniej na razie jeszcze nie kichał, ale jakby dłużej przytrzymał swoje dłonie przy twarzy... Znowu musiałaby oglądać płaczącego Griffiths'a. Bardzo starał się skrzywić, kiedy uniósł spojrzenie na czarownicę, ale kąciki jego ust mimowolnie drgnęły. Była słodka. Nie ten kudłacz, ale ona. Stary Jeremy miałby niezły problem... Otworzył usta, żeby zarzucić cytatem z historii Hogwartu, w której oprócz Puszka nie pojawiały się niemagiczne psy, ale zapowietrzył się w połowie nabierania oddechu.
Przecież Ty mógłbyś do niego zajrzeć w tygodniu!
- Że co? - zaśmiał się szczerze, przyglądając się czarownicy z rozbawieniem. Zimno. Położył jej dłoń na krzyżu, żeby popchnąć dalej drogą. Nie był bezduszny, ten mały potworek też chyba chciałby się znaleźć wreszcie w jakiejś przyjaznej przestrzeni.
- Meredith Cooper, doskonale wiesz, że nie lubię psów. Mam na nie alergię. Małe szczyle są najgorsze. Sikają gdzie popadnie, trzeba wychodzić z nimi na spacer pięć razy dziennie i dewastują wszystkie przedmioty, meble i w końcu mordują bezbronne kotki i ptaszki. A pewnego dnia, kiedy się już do niego przywiążesz, pokochasz i zaakceptujesz, wypuścisz go na podwórko, a on pobiegnie za jakimś bażantem. Bażant jest zwierzyną łowną, więc myśliwi będą mieli obowiązek go zastrzelić zanim powiesz "arresto momentum". I zostaniesz z pustką w sercu, bez butów, kapci, ulubionego fotela i śmierdzącego przyjaciela.
Opowiedział chyba historię swojego życia?
Jego przełożona mocno ograniczyła czas spędzany w pracy i przez większość dnia była nieobecna, więc nie za bardzo by mu to w tej chwili pomogło. Jeszcze trochę i zmieni się stanowisko na miejscu szefa Filii Aurorów. I już wiadomo dlaczego był taki ostatnio zabiegany i zajęty. Ktoś tu liczył na awans, chociaż automatycznie uciekał mu on właśnie przed nosem, kiedy sobie gawędził z panną Cooper...
Uniósł jedną brew w odpowiedzi i oddał psa świeżej właścicielce. To ona mu zawsze matkowała, więc niech teraz nie kręci teraz nosem. Gabriel był zdania, że potykała się na równej drodze, więc jak przy takich umiejętnościach zamierzała się jeszcze zająć inną istotą. Ja to co innego.
- Po prostu się głośno zastanawiam skąd wytrzasnęłaś tego kundla.
Zaciągnął się, wyjął peta z ust i wyrzucił go na chodnik, przydeptując skórzanym laczkiem. Zapora dymna sprawiła, że przynajmniej na razie jeszcze nie kichał, ale jakby dłużej przytrzymał swoje dłonie przy twarzy... Znowu musiałaby oglądać płaczącego Griffiths'a. Bardzo starał się skrzywić, kiedy uniósł spojrzenie na czarownicę, ale kąciki jego ust mimowolnie drgnęły. Była słodka. Nie ten kudłacz, ale ona. Stary Jeremy miałby niezły problem... Otworzył usta, żeby zarzucić cytatem z historii Hogwartu, w której oprócz Puszka nie pojawiały się niemagiczne psy, ale zapowietrzył się w połowie nabierania oddechu.
Przecież Ty mógłbyś do niego zajrzeć w tygodniu!
- Że co? - zaśmiał się szczerze, przyglądając się czarownicy z rozbawieniem. Zimno. Położył jej dłoń na krzyżu, żeby popchnąć dalej drogą. Nie był bezduszny, ten mały potworek też chyba chciałby się znaleźć wreszcie w jakiejś przyjaznej przestrzeni.
- Meredith Cooper, doskonale wiesz, że nie lubię psów. Mam na nie alergię. Małe szczyle są najgorsze. Sikają gdzie popadnie, trzeba wychodzić z nimi na spacer pięć razy dziennie i dewastują wszystkie przedmioty, meble i w końcu mordują bezbronne kotki i ptaszki. A pewnego dnia, kiedy się już do niego przywiążesz, pokochasz i zaakceptujesz, wypuścisz go na podwórko, a on pobiegnie za jakimś bażantem. Bażant jest zwierzyną łowną, więc myśliwi będą mieli obowiązek go zastrzelić zanim powiesz "arresto momentum". I zostaniesz z pustką w sercu, bez butów, kapci, ulubionego fotela i śmierdzącego przyjaciela.
Opowiedział chyba historię swojego życia?
Re: Ulica główna
Gdyby Cooper miała tylko pojęcie jak ambitne plany kłębią się w tej niepozornej głowie Anglika, zapewne wybuchnęłaby śmiechem. Griffiths nie nadawał się na dyrektora. Nie chodziło tu o brak wykształcenia czy umiejętności, ale podejście do pracowników. Choć mógłby siedzieć dniami i nocami nad papierkową robotą był - co tu ukrywać - zwykłą pierdołą. Meredith nie sądziła, by w tej materii wiele zmieniło się od czasów studiów.
- Ej, Ty! Nie pozwalaj sobie! Nie mów tak o nim! Teraz to mój współlokator - oburzyła się natychmiast. Jej twarz przeciął grymas, gdy spalony papieros zetknął się z chodnikiem, a auror jak rasowy menel zagasił iskrę butem. Nie wiedziała, czy bardziej drażni ją zapach dymu tytoniowego, czy psich sików. Pod silną sugestią pchającej ją do przodu dłoni ruszyła z miejsca, ostrożnie stawiając każdy krok. Gdyby się teraz przewróciła Gabriel miałby używanie do końca życia. I naśmiewałby się jeszcze pewnie nad jej grobem. Jego niedoczekanie!
Tubalny śmiech czarodzieja zwrócił uwagę kilku przechodniów.
- A Ty znowu o tych swoich śmiesznych, mugolskich chorobach - weszła mu w słowo, lecz szybko zamilkła. Im bardziej Griffiths starał się ją zniechęcić, tym jej bardziej zależało na zatrzymaniu tej krwiożerczej bestii.
- Muszę przyznać, że najbardziej poruszył mnie fragment o kapciach i fotelu.
Cooper zatrzymała się na chwilę.
- Musisz psuć całą zabawę? Nie chcę wracać do pustego domu, więc kupiłam sobie psa. Gdybym kupiła kota, wyśmialibyście mnie z Maksem, że do statusu starej panny brakuje mi tylko okularów i kłębka wełny z drutami. Myślałam, że dla starej znajomej będziesz mógł raz na tydzień zacisnąć zęby i wsypać temu śmierdzielowi garść karmy. Dzięki, zawsze można na Ciebie liczyć. Będę o tym pamiętać następnym razem, gdy trzeba Ci będzie trzymać głowę nad kiblem.
Odąsała się nieco teatralnie, ale jeśli strategia na litość na niego nie podziała, to niestety nic już go nie wzruszy.
- Widzisz? Wujek Gabriel nas nie lubi. Ale my sobie poradzimy sami. Mama rzuci pracę i będziemy razem koczować w tym starym młynie, aż zaschniemy na dwa szkielety.
- Ej, Ty! Nie pozwalaj sobie! Nie mów tak o nim! Teraz to mój współlokator - oburzyła się natychmiast. Jej twarz przeciął grymas, gdy spalony papieros zetknął się z chodnikiem, a auror jak rasowy menel zagasił iskrę butem. Nie wiedziała, czy bardziej drażni ją zapach dymu tytoniowego, czy psich sików. Pod silną sugestią pchającej ją do przodu dłoni ruszyła z miejsca, ostrożnie stawiając każdy krok. Gdyby się teraz przewróciła Gabriel miałby używanie do końca życia. I naśmiewałby się jeszcze pewnie nad jej grobem. Jego niedoczekanie!
Tubalny śmiech czarodzieja zwrócił uwagę kilku przechodniów.
- A Ty znowu o tych swoich śmiesznych, mugolskich chorobach - weszła mu w słowo, lecz szybko zamilkła. Im bardziej Griffiths starał się ją zniechęcić, tym jej bardziej zależało na zatrzymaniu tej krwiożerczej bestii.
- Muszę przyznać, że najbardziej poruszył mnie fragment o kapciach i fotelu.
Cooper zatrzymała się na chwilę.
- Musisz psuć całą zabawę? Nie chcę wracać do pustego domu, więc kupiłam sobie psa. Gdybym kupiła kota, wyśmialibyście mnie z Maksem, że do statusu starej panny brakuje mi tylko okularów i kłębka wełny z drutami. Myślałam, że dla starej znajomej będziesz mógł raz na tydzień zacisnąć zęby i wsypać temu śmierdzielowi garść karmy. Dzięki, zawsze można na Ciebie liczyć. Będę o tym pamiętać następnym razem, gdy trzeba Ci będzie trzymać głowę nad kiblem.
Odąsała się nieco teatralnie, ale jeśli strategia na litość na niego nie podziała, to niestety nic już go nie wzruszy.
- Widzisz? Wujek Gabriel nas nie lubi. Ale my sobie poradzimy sami. Mama rzuci pracę i będziemy razem koczować w tym starym młynie, aż zaschniemy na dwa szkielety.
Re: Ulica główna
To przykre, ale Meredith mogła mieć rację. Odkąd zmienił profesję przestano go brać w stu procentach na poważnie. Razem z Maximilianem tworzyli dobraną drużynę, która współpracuje w terenie, ale w wymiarze zarządzającym byli zawsze spóźnieni! No i nikt w Filii nie wyobrażał ich już sobie oddzielnie, co też stanowiło spory problem. De Luca byłby mniej wydajny bez Griffiths'a i nawzajem, aurorów nie stać na stracenie tego zespołu. I tak oboje mieli marne szanse na dostanie awansu... Oby tylko dyrektorem nie został znowu ktoś młodszy od nich, bo osiwieje z żałości.
Potrzebował na ten weekend zmienić tor swoich zabieganych myśli, więc celowo się rozgadał. Wiedział, że z każdym kolejnym słowem coraz bardziej ją zachęca do zostawienia sobie tego szczekającego problemu. Nie znali się przecież od wczoraj. Mimo to przedstawił swoje dość kontrowersyjne stanowisko, ponieważ uwaga... Jak był małym chłopcem to mieli oczywiście bernardyna wabiącego się Benedykt. Ojciec i Stan go uwielbiali, więc Gabriel też w końcu się przekonał. Historia potoczyła się jednak podobnie do tego, co przedstawił wcześniej. Od tamtej pory, poza rybkami w akwarium, nie mieli zwierząt w domu.
Opuścił już swoją rękę z pleców Mer i wsadził dłonie do kieszeni płaszcza. Przez to z opóźnieniem zarejestrował fakt, że przystanęła i odwrócił się dopiero parę kroków dalej. Uniósł brwi w pytającym geście.
- Więc wracamy do "starej znajomości"? - spytał cicho, a jego nastrój obrócił się nagle o 180 stopni. Na nadąsanej chwilę temu twarzy czarodzieja pojawił się figlarny uśmiech, a oczy pociemniały. Pokonał dzielącą ich odległość i uważając na zawiniątko w jej ramionach, pochylił się i uniósł sobie jej podbródek do góry.
- Pies to odpowiedzialność Mer. Nie możesz sobie brać, a potem oczekiwać, że "stary znajomy" będzie codziennie do niego przychodził, gdy jesteś w szkole. - Więc to był jego mini szantaż, żeby w hierarchii panny Cooper być trochę wyżej. A w to, że rzuciłaby pracę akurat nie wierzył. Chociaż gdyby byli razem nie musiałaby już się martwić o pieniądze.
Potrzebował na ten weekend zmienić tor swoich zabieganych myśli, więc celowo się rozgadał. Wiedział, że z każdym kolejnym słowem coraz bardziej ją zachęca do zostawienia sobie tego szczekającego problemu. Nie znali się przecież od wczoraj. Mimo to przedstawił swoje dość kontrowersyjne stanowisko, ponieważ uwaga... Jak był małym chłopcem to mieli oczywiście bernardyna wabiącego się Benedykt. Ojciec i Stan go uwielbiali, więc Gabriel też w końcu się przekonał. Historia potoczyła się jednak podobnie do tego, co przedstawił wcześniej. Od tamtej pory, poza rybkami w akwarium, nie mieli zwierząt w domu.
Opuścił już swoją rękę z pleców Mer i wsadził dłonie do kieszeni płaszcza. Przez to z opóźnieniem zarejestrował fakt, że przystanęła i odwrócił się dopiero parę kroków dalej. Uniósł brwi w pytającym geście.
- Więc wracamy do "starej znajomości"? - spytał cicho, a jego nastrój obrócił się nagle o 180 stopni. Na nadąsanej chwilę temu twarzy czarodzieja pojawił się figlarny uśmiech, a oczy pociemniały. Pokonał dzielącą ich odległość i uważając na zawiniątko w jej ramionach, pochylił się i uniósł sobie jej podbródek do góry.
- Pies to odpowiedzialność Mer. Nie możesz sobie brać, a potem oczekiwać, że "stary znajomy" będzie codziennie do niego przychodził, gdy jesteś w szkole. - Więc to był jego mini szantaż, żeby w hierarchii panny Cooper być trochę wyżej. A w to, że rzuciłaby pracę akurat nie wierzył. Chociaż gdyby byli razem nie musiałaby już się martwić o pieniądze.
Re: Ulica główna
Więc wracamy do "starej znajomości"?
Mimowolnie wywróciła oczami. Nie dane było jej jednak zaoponować. Usta czarodzieja wykrzywiły się w zawadiackim uśmiechu, a spojrzenie błękitnych oczu szybko wytrąciło jej z ręki wszystkie argumenty.
Paskudny ryj, paskudny ryj, paskudny ryj...
I mimo, że w myślach powtarzała to sobie niczym mantrę, to Griffiths niestety nie brzydnął z każdą chwilą. Gdy podszedł bliżej poczuła intensywną nutę męskich perfum.
Niech Cię szlag! Jak można być tak przystojnym?!
Cooper przełknęła głośno ślinę czując, jak robi jej się gorąco. Tyle, że tym razem nie wynikało to z obsikującego ją psa. Bezwiednie uniosła głowę. Zdradzieckie rumieńce zapłonęły na jej policzkach. Gdyby nie wlepiał w nią tych swoich paskudnych oczu pewnie więcej wyniosłaby z tej moralizatorskiej gadki. A tak... cóż, miał co chciał. Nieopatrznie przycisnęła do siebie szczeniaka mocniej. Dopiero jego głośny skowyt sprowadził ją na ziemię.
Odchrząknęła głośno.
- A mój chłopak już mógłby codziennie do niego przychodzić?
Zawsze to Meredith matkowała tej niesfornej dwójce. Doskonale zdawała sobie sprawę z konsekwencji, jakie pociąga za sobą przygarnięcie do domu zwierzaka. Zwłaszcza takiego, który potrzebuje kilka razy dziennie wychodzić na zewnątrz. Czarownica od kilku tygodni biła się z własnymi myślami i spontaniczna decyzja o adopcji szczeniaka przeważyła szalę na jedną ze stron.
- Wracam na uczelnię Gabriel.
W obecnej sytuacji finansowej nie mogła sobie pozwolić na całkowite porzucenie pracy. Każdego poniedziałku wracała do Hogwartu coraz bardziej sfrustrowana. Już dawno zniknął cały jej zapał do pracy z młodzieżą. Ukończyła historię magii tylko dlatego, że nie miała wtedy na siebie pomysłu. Coraz częściej odkrywała, że to babranie się do łokci w ziemi sprawia jej prawdziwą frajdę. Gdy tylko okazało się, że uczelnia ma wakat na stanowisko asystenta profesor od zielarstwa, napisała sowę, nim dobrze się nad tym zastanowiła. Tym bardziej szybka odpowiedź rektora Linusa zbiła ją z pantałyku. Czekamy na Panią.
Znów wywracała swoje życie do góry nogami. Gdy Gabriel i Max załapali swe pierwsze posady i pięli się po szczeblach kariery, ona odbijała się od drzwi do drzwi. To wtedy stracili ze sobą kontakt - Cooper nie mogła się odnaleźć w całym tym zgiełku dorosłego, poważnego życia. Zwłaszcza, że odmówiła rodzicom jakiejkolwiek pomocy finansowej. Początkowo zahaczyła się jako archiwistka w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów w Służbach Administracyjnych Wizengamotu. Przez chwilę redagowała podręczniki do historii magii w wydawnictwie Feniks. Tuż przed podjęciem pracy w Hogwarcie była asystentką wykładowczyni Historii Magii i Prawa Czarodziejów na Uniwersytecie. A teraz - gdy wreszcie złapała stanowisko na dłużej, niż rok - znów czuła jakąś pustkę. Doskonale pamiętała irytację, jaką poczuła na wieść nowej pracy Griffiths'a. Zazdrościła mu tej odwagi. Nie chciała całego życia spędzić na wychowywaniu cudzych dzieci i martwieniu się, czy akurat dziś któreś z nich nie zakomunikuje jej, że jest w ciąży. I choć zawsze była ambitna, czuła, że takie rewolucje nie są dla takich jak ona. Teraz jednak miała już tego cholernego psa. Klamka zapadła.
Golden retriever chwycił zębami za zwisający mu nad głową rękaw płaszcza aurora.
- Masz serce zostawić nas bez opieki?
Mimowolnie wywróciła oczami. Nie dane było jej jednak zaoponować. Usta czarodzieja wykrzywiły się w zawadiackim uśmiechu, a spojrzenie błękitnych oczu szybko wytrąciło jej z ręki wszystkie argumenty.
Paskudny ryj, paskudny ryj, paskudny ryj...
I mimo, że w myślach powtarzała to sobie niczym mantrę, to Griffiths niestety nie brzydnął z każdą chwilą. Gdy podszedł bliżej poczuła intensywną nutę męskich perfum.
Niech Cię szlag! Jak można być tak przystojnym?!
Cooper przełknęła głośno ślinę czując, jak robi jej się gorąco. Tyle, że tym razem nie wynikało to z obsikującego ją psa. Bezwiednie uniosła głowę. Zdradzieckie rumieńce zapłonęły na jej policzkach. Gdyby nie wlepiał w nią tych swoich paskudnych oczu pewnie więcej wyniosłaby z tej moralizatorskiej gadki. A tak... cóż, miał co chciał. Nieopatrznie przycisnęła do siebie szczeniaka mocniej. Dopiero jego głośny skowyt sprowadził ją na ziemię.
Odchrząknęła głośno.
- A mój chłopak już mógłby codziennie do niego przychodzić?
Zawsze to Meredith matkowała tej niesfornej dwójce. Doskonale zdawała sobie sprawę z konsekwencji, jakie pociąga za sobą przygarnięcie do domu zwierzaka. Zwłaszcza takiego, który potrzebuje kilka razy dziennie wychodzić na zewnątrz. Czarownica od kilku tygodni biła się z własnymi myślami i spontaniczna decyzja o adopcji szczeniaka przeważyła szalę na jedną ze stron.
- Wracam na uczelnię Gabriel.
W obecnej sytuacji finansowej nie mogła sobie pozwolić na całkowite porzucenie pracy. Każdego poniedziałku wracała do Hogwartu coraz bardziej sfrustrowana. Już dawno zniknął cały jej zapał do pracy z młodzieżą. Ukończyła historię magii tylko dlatego, że nie miała wtedy na siebie pomysłu. Coraz częściej odkrywała, że to babranie się do łokci w ziemi sprawia jej prawdziwą frajdę. Gdy tylko okazało się, że uczelnia ma wakat na stanowisko asystenta profesor od zielarstwa, napisała sowę, nim dobrze się nad tym zastanowiła. Tym bardziej szybka odpowiedź rektora Linusa zbiła ją z pantałyku. Czekamy na Panią.
Znów wywracała swoje życie do góry nogami. Gdy Gabriel i Max załapali swe pierwsze posady i pięli się po szczeblach kariery, ona odbijała się od drzwi do drzwi. To wtedy stracili ze sobą kontakt - Cooper nie mogła się odnaleźć w całym tym zgiełku dorosłego, poważnego życia. Zwłaszcza, że odmówiła rodzicom jakiejkolwiek pomocy finansowej. Początkowo zahaczyła się jako archiwistka w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów w Służbach Administracyjnych Wizengamotu. Przez chwilę redagowała podręczniki do historii magii w wydawnictwie Feniks. Tuż przed podjęciem pracy w Hogwarcie była asystentką wykładowczyni Historii Magii i Prawa Czarodziejów na Uniwersytecie. A teraz - gdy wreszcie złapała stanowisko na dłużej, niż rok - znów czuła jakąś pustkę. Doskonale pamiętała irytację, jaką poczuła na wieść nowej pracy Griffiths'a. Zazdrościła mu tej odwagi. Nie chciała całego życia spędzić na wychowywaniu cudzych dzieci i martwieniu się, czy akurat dziś któreś z nich nie zakomunikuje jej, że jest w ciąży. I choć zawsze była ambitna, czuła, że takie rewolucje nie są dla takich jak ona. Teraz jednak miała już tego cholernego psa. Klamka zapadła.
Golden retriever chwycił zębami za zwisający mu nad głową rękaw płaszcza aurora.
- Masz serce zostawić nas bez opieki?
Re: Ulica główna
Nie, Cooper. Jeszcze nie miał tego czego chciał.
Zdradziły ją lekko rozszerzone źrenice i napływająca krew do policzków. Nie mógł się powstrzymać przed wzrokiem pełnym uwielbienia do tej paskudnej i wiecznie pyskującej mu baby. Wciąż go zaskakiwała. Nie ważne, czy będą się znali kolejne dziesięć lat, czy pięćdziesiąt - wiedział, że tak już będzie. Żałosne, że uświadamia sobie te uczucia dopiero po tak długim czasie. Niech Prorok wypisuje sobie bzdury na jakie ma ochotę, ale w tym jednym mógł się nie mylić... Co jeśli Griffiths podświadomie ukrywał swoją słabość do Mer właśnie ze względu na jej wartość? Przeżywał szalone romanse, prawdziwe i te przelotne, ale jedną kobietę starał się trzymać w bezpiecznym dla niej dystansie, żeby tego nie spieprzyć. Długo to mu zajęło, ale przestał się bać.
Na słowo klucz "chłopak" cmoknął ją szybko w usta nieco władczym gestem. Dalej lekko przytrzymywał jej twarz, kiedy się odsunął i zawisł twarzą przed Meredith. Wargi Brytyjczyka wygięły się w bezczelnym uśmiechu.
- Mhm, musisz uprzedzić chłopaka, że mam ochotę przychodzić teraz najczęściej jak się da - odpowiedział na oba pytania cichym pomrukiem, nie kryjąc rozbawienia czającego się w szarych tęczówkach.
Dobra kundlu, jakoś się dogadamy...
Cholera, dlaczego to musiał być akurat pies? Niech będzie, że koty są symboliką staro panieństwa, ale może adoptowałaby żółwia, tak na dobry początek? Ostre jak szpileczki zęby szczeniaka wczepiły się w rękaw czarodzieja i musiał go powstrzymać, jednocześnie przerywając tą krótką bliskość ze Szkotką, na środku głównej alei.
- Ale jeśli dostanę wstrząsu anafilaktyczny, będziesz wiedziała czyja to wina. - Dodał, pociągając teatralnie nosem, bo już mu się na kichanie zbierało. Znów stanął obok Mer, ale tym razem objął ramieniem i już nie puścił, kiedy delikatnie ją zmusił do dalszych kroków.
- No to co za historia. Chcesz odejść z Hogwartu, żeby uczyć na uniwersytecie? - podjął, ponieważ nie uszła mu ta wiadomość. Trzeba przyznać, że to też wpłynęło na poprawę jego samopoczucia. Mogliby zacząć się umawiać w ciągu tygodnia i wtedy wyjaśniłoby to tą sprawę z psem! - Podjęłaś już decyzję?
Zdradziły ją lekko rozszerzone źrenice i napływająca krew do policzków. Nie mógł się powstrzymać przed wzrokiem pełnym uwielbienia do tej paskudnej i wiecznie pyskującej mu baby. Wciąż go zaskakiwała. Nie ważne, czy będą się znali kolejne dziesięć lat, czy pięćdziesiąt - wiedział, że tak już będzie. Żałosne, że uświadamia sobie te uczucia dopiero po tak długim czasie. Niech Prorok wypisuje sobie bzdury na jakie ma ochotę, ale w tym jednym mógł się nie mylić... Co jeśli Griffiths podświadomie ukrywał swoją słabość do Mer właśnie ze względu na jej wartość? Przeżywał szalone romanse, prawdziwe i te przelotne, ale jedną kobietę starał się trzymać w bezpiecznym dla niej dystansie, żeby tego nie spieprzyć. Długo to mu zajęło, ale przestał się bać.
Na słowo klucz "chłopak" cmoknął ją szybko w usta nieco władczym gestem. Dalej lekko przytrzymywał jej twarz, kiedy się odsunął i zawisł twarzą przed Meredith. Wargi Brytyjczyka wygięły się w bezczelnym uśmiechu.
- Mhm, musisz uprzedzić chłopaka, że mam ochotę przychodzić teraz najczęściej jak się da - odpowiedział na oba pytania cichym pomrukiem, nie kryjąc rozbawienia czającego się w szarych tęczówkach.
Dobra kundlu, jakoś się dogadamy...
Cholera, dlaczego to musiał być akurat pies? Niech będzie, że koty są symboliką staro panieństwa, ale może adoptowałaby żółwia, tak na dobry początek? Ostre jak szpileczki zęby szczeniaka wczepiły się w rękaw czarodzieja i musiał go powstrzymać, jednocześnie przerywając tą krótką bliskość ze Szkotką, na środku głównej alei.
- Ale jeśli dostanę wstrząsu anafilaktyczny, będziesz wiedziała czyja to wina. - Dodał, pociągając teatralnie nosem, bo już mu się na kichanie zbierało. Znów stanął obok Mer, ale tym razem objął ramieniem i już nie puścił, kiedy delikatnie ją zmusił do dalszych kroków.
- No to co za historia. Chcesz odejść z Hogwartu, żeby uczyć na uniwersytecie? - podjął, ponieważ nie uszła mu ta wiadomość. Trzeba przyznać, że to też wpłynęło na poprawę jego samopoczucia. Mogliby zacząć się umawiać w ciągu tygodnia i wtedy wyjaśniłoby to tą sprawę z psem! - Podjęłaś już decyzję?
Re: Ulica główna
Griffiths przynajmniej zdobył jakieś doświadczenie w tej materii. Cooperowski celibat sięgnął bowiem niemal granic absurdu. Ostatni raz była na randce... jakieś dwa lata temu. Nie wspominając już o pierwszym razie, którym Griffiths szczycił się kilka dobrych tygodni. Wcale nie chodziło o to, że z Jonathanem trwało to niecałe 3 minuty. Na całokształt miały też wpływ kilkunastominutowe próby pozbawienia Krukonki stanika i nieudolna obsługa antykoncepcji. I przede wszystkim fakt, że zrobiła to żeby dopiec Griffithsowi. Zdecydowanie lepiej o tym nie wspominać. Najchętniej poddałaby się zabiegowi modyfikacji pamięci gdyby nie to, że jedynymi znanymi jej osobami o takich umiejętnościach byli Gabriel i Max. Wolała umrzeć ze świadomością wygrania plebiscytu na najbardziej żenujący pierwszy raz na świecie, niż dopuścić do tego, by którykolwiek z nich poznał jego przebieg.
Wargi aurora na krótką chwilę zetknęły się z jej ustami. Bezwiednie westchnęła.
Znów spojrzała w te jego paskudne błękitne oczy i bez uprzedzenia zarzuciła mu wolne ramię na szyję. Szczeniak zdążył porządnie wytrzeć nos o czarny, elegancki płaszcz, gdy trzymała podbródek na jego ramieniu.
Przeszła przez cycatą Yvonne i resztę zwierzyńca, wszystkie fochy, humory, noce spędzone nad flaszką Ognistej, kolejne zaręczyny, ciąże, mniejsze i większe kłótnie tylko po to, by usiłować stworzyć z tym człowiekiem coś na kształt normalnego związku? Upadłam na głowę.
Odsunęła się szybko. Ramię Gabriela otoczyło ją w talii i znów zmusiło do ruszenia przed siebie.
- No co? Przynajmniej jak któraś zajdzie w ciążę to nie będę musiała się tym przejmować. Kupiłam psa. Teraz nie mam już wyjścia.
Wzruszyła ramionami, nakrywając zwierzaka kocem.
- Żebyś tylko nie dostał teraz wstrząsu mózgu od gadania tych głupot - Cooper wystawiła w jego kierunku język. Wysunęła się z jego ramienia i wyprzedziła go o kilka kroków. Idąc tyłem do kierunku poruszania się, a tym samym przodem do aurora, wycelowała w niego palec wskazujący mrużąc przy tym oczy.
- Idziemy potańczyć Griffiths. Mam ochotę się dzisiaj zabawić.
Wargi aurora na krótką chwilę zetknęły się z jej ustami. Bezwiednie westchnęła.
Znów spojrzała w te jego paskudne błękitne oczy i bez uprzedzenia zarzuciła mu wolne ramię na szyję. Szczeniak zdążył porządnie wytrzeć nos o czarny, elegancki płaszcz, gdy trzymała podbródek na jego ramieniu.
Przeszła przez cycatą Yvonne i resztę zwierzyńca, wszystkie fochy, humory, noce spędzone nad flaszką Ognistej, kolejne zaręczyny, ciąże, mniejsze i większe kłótnie tylko po to, by usiłować stworzyć z tym człowiekiem coś na kształt normalnego związku? Upadłam na głowę.
Odsunęła się szybko. Ramię Gabriela otoczyło ją w talii i znów zmusiło do ruszenia przed siebie.
- No co? Przynajmniej jak któraś zajdzie w ciążę to nie będę musiała się tym przejmować. Kupiłam psa. Teraz nie mam już wyjścia.
Wzruszyła ramionami, nakrywając zwierzaka kocem.
- Żebyś tylko nie dostał teraz wstrząsu mózgu od gadania tych głupot - Cooper wystawiła w jego kierunku język. Wysunęła się z jego ramienia i wyprzedziła go o kilka kroków. Idąc tyłem do kierunku poruszania się, a tym samym przodem do aurora, wycelowała w niego palec wskazujący mrużąc przy tym oczy.
- Idziemy potańczyć Griffiths. Mam ochotę się dzisiaj zabawić.
Re: Ulica główna
Na jej argument dotyczący kupna psa, wywrócił mimowolnie oczami. Ech, te uroki życia szkolnego. Skłamałby, gdyby powiedział, że czasem za nimi nie tęskni. Swoją propozycję pracy od Jeremy'ego dostał zaraz po ukończeniu studiów. Staruszek uratował mu wtedy życie, ponieważ nie miał dokąd pójść. Wszystko przez jedną kłótnię z ojcem, dotyczącą przyszłości ich rodzinnej firmy i jego stanowiska w stosunku do niej. Kiedy Gabriel odmówił, zablokował mu perspektywę pracy w ministerstwie na jakimkolwiek stanowisku i zamknął dom na klucz. Zerwanie zaręczyn z Yvonne też miało wtedy miejsce, więc nawet matka nie mogła mu pomóc. Duma nie pozwoliła od razu wyjaśnić sytuację, więc zamek okazał się schronieniem i jednocześnie więzieniem. Sporo mu zajęło, żeby przekonać się do nowej roli, ale dalej się nie spełniał zawodowo. Kiedy wszystko wróciło na właściwy tor, zadecydował wyjść ze skorupy i dostał nawet błogosławieństwo rodziny. Ale kto wie, może jeszcze do tego kiedyś wróci, albo wspomoże wydział aurorski, skoro Meredith zamierza wrócić na uczelnię...
- Masz już dla niego imię? - spytał, łamiąc pierwszą zasadę zachowania obojętności: "nie nadawaj imienia karpiowi, którego zamierzasz zjeść". Znów uniósł brwi w rozbawieniu, kiedy pokazała mu język jak niesforna nastolatka i wyrwała do przodu. Schował automatycznie zmarznięte dłonie do kieszeni i szedł dalej, czekając tylko na to jak Meredith się potknie.
- Masz ochotę na wizytę w Londynie? - spytał, przechylając lekko głowę na bok. Spodziewał się raczej, że spędzą spokojny wieczór na kontemplowaniu, rozmowie o pchlarzu i powstrzymywaniu go przed zasikaniem każdego metra kwadratowego na powierzchni domu czarownicy.
- Jestem za - odpowiedział natychmiast, ponieważ jego wizja bardzo szybko straciła na atrakcyjności. - Położymy dzieci spać i zabieram Cię do Soho. - dodał, naśladując jej wyzywające zmrużenie oczu i uśmiechnął się diabolicznie.
- Masz już dla niego imię? - spytał, łamiąc pierwszą zasadę zachowania obojętności: "nie nadawaj imienia karpiowi, którego zamierzasz zjeść". Znów uniósł brwi w rozbawieniu, kiedy pokazała mu język jak niesforna nastolatka i wyrwała do przodu. Schował automatycznie zmarznięte dłonie do kieszeni i szedł dalej, czekając tylko na to jak Meredith się potknie.
- Masz ochotę na wizytę w Londynie? - spytał, przechylając lekko głowę na bok. Spodziewał się raczej, że spędzą spokojny wieczór na kontemplowaniu, rozmowie o pchlarzu i powstrzymywaniu go przed zasikaniem każdego metra kwadratowego na powierzchni domu czarownicy.
- Jestem za - odpowiedział natychmiast, ponieważ jego wizja bardzo szybko straciła na atrakcyjności. - Położymy dzieci spać i zabieram Cię do Soho. - dodał, naśladując jej wyzywające zmrużenie oczu i uśmiechnął się diabolicznie.
Re: Ulica główna
4 Kwietnia, 19:30
Odkąd Anthony wrócił, miała znacznie lepszy humor i więcej energii, chociaż wciąż odczuwała skutki długotrwałego picia eliksiru zwalczającego sen. Nie męczyła go pytaniami o to, co działo się przez ostatnie dwa tygodnie, a gdy coś wspominał, starała się nie zagłębiać w temat, dopóki sam nie będzie na to gotowy. Mając naukę, patrole i obowiązki prefekta, pomaganie mu z nadrobieniem zaległości razem z Baizenm czy Suzy i przede wszystkim jego, nie miała wcale dużo czasu. Starała się widywać z nim nawet na kilka krótkich minut po całym dniu, jeśli obydwoje mieli swoje zajęcia. Fakt, że byli razem i korkowy pierścionek nie schodził z jej palca, nie znaczył, że byli nierozłączni. Szanowała jego czas i wolność, ale zawsze lubiła sprawdzić, jak minął mu dzień lub czy wszystko jest w porządku.
Uprzedziła go o spacerze dwa dni przed, żeby niczego nie planował, chociaż nie wspominała o tym, nad czym intensywnie myślała dalej. Hogsmeade tętniło życiem przez trwającą przerwę, wielu uczniów korzystało z mniejszej kontroli nauczycieli, a siedemnastolatkowie w pełni mogli korzystać z teleportacji lub zakupić legalnie świstoklik. Niebo leniwie ciemniało, na dworze było dość przyjemnie, pomimo chłodnych powiewów wiatru. Poprawiła pasek karmelowego płaszcza, który sięgał jej do kolan i wolną dłoń wsunęła w kieszeń, drugą natomiast trzymała mocno palce idącego obok bruneta z papierosem w ustach. Odwróciła głowę w jego stronę, kontynuując podjęty już wcześniej temat, gdy byli w jednym ze sklepów po drobne zakupy.
- A więc Pan Castellani się uparł, że Suzy ma zabrać tylko koleżanki, więc zaprosiłyśmy jeszcze Florę. Miałam okazję spędzić z nią trochę czasu w bibliotece, jesteście strasznie podobni, ale kompletnie nie widzę Cię w rudych włosach. - uśmiechnęła się z nutą rozbawienia na twarzy, przyglądając się brązowym kosmykom przydługich włosów Wilsona, które opadały mu na czoło. Chciała, żeby ich spotkania były jak najbardziej normalne, jeśli było to możliwe i żadna wichura nie czaiła się w powietrzu. Pewnie wciąż się trochę dąsał, że od ich rozmowy nad jeziorem, raz jeszcze sięgnęła po eliksir czujności, do czego jednak się przyznała, zgarniając małą burę. Wyglądał trochę żywiej, lepiej i chyba fakt, że spotkał Richarda, swoją rodzinę i przyjaciół, mógł wrócić do szkoły, sprawiał, że częściej można było zobaczyć ten jego łobuzerski uśmiech. - Moja babcia wysłała mi dwa bilety do teatru w Edynburgu, w którym pracowała. Na dziesiąty kwietnia. Chciałbyś pójść?
Zapytała jeszcze. Nawiązując do poniedziałku zaraz po przerwie, nie chcąc sprawiać babci przykrości i kłamać, że nawet o tym nie myślała. Wiedziała jednak, że takie miejsca raczej nie były tymi, które Anthony by wybrał. Przesunęła kciukiem po jego dłoni, przenosząc wzrok z zielonych oczu gdzieś przed siebie, bo chociaż prowadzili żywą rozmowę, jej oczy ciągle gdzieś uciekały, podobnie jak myśli, a palce schowane w kieszeni gniotły materiał kieszeni. - Masz jakieś.. Plany na wieczór? - wypaliła z ciekawością, chociaż nie był to jedyny powód, dla którego zapytała. Ruchem ramienia poprawiła pasek od magicznej torebki, która mieściła praktycznie wszystko i nie zmieniała się jej waga, co było bardzo praktyczne przy jakichkolwiek zakupach.
Odkąd Anthony wrócił, miała znacznie lepszy humor i więcej energii, chociaż wciąż odczuwała skutki długotrwałego picia eliksiru zwalczającego sen. Nie męczyła go pytaniami o to, co działo się przez ostatnie dwa tygodnie, a gdy coś wspominał, starała się nie zagłębiać w temat, dopóki sam nie będzie na to gotowy. Mając naukę, patrole i obowiązki prefekta, pomaganie mu z nadrobieniem zaległości razem z Baizenm czy Suzy i przede wszystkim jego, nie miała wcale dużo czasu. Starała się widywać z nim nawet na kilka krótkich minut po całym dniu, jeśli obydwoje mieli swoje zajęcia. Fakt, że byli razem i korkowy pierścionek nie schodził z jej palca, nie znaczył, że byli nierozłączni. Szanowała jego czas i wolność, ale zawsze lubiła sprawdzić, jak minął mu dzień lub czy wszystko jest w porządku.
Uprzedziła go o spacerze dwa dni przed, żeby niczego nie planował, chociaż nie wspominała o tym, nad czym intensywnie myślała dalej. Hogsmeade tętniło życiem przez trwającą przerwę, wielu uczniów korzystało z mniejszej kontroli nauczycieli, a siedemnastolatkowie w pełni mogli korzystać z teleportacji lub zakupić legalnie świstoklik. Niebo leniwie ciemniało, na dworze było dość przyjemnie, pomimo chłodnych powiewów wiatru. Poprawiła pasek karmelowego płaszcza, który sięgał jej do kolan i wolną dłoń wsunęła w kieszeń, drugą natomiast trzymała mocno palce idącego obok bruneta z papierosem w ustach. Odwróciła głowę w jego stronę, kontynuując podjęty już wcześniej temat, gdy byli w jednym ze sklepów po drobne zakupy.
- A więc Pan Castellani się uparł, że Suzy ma zabrać tylko koleżanki, więc zaprosiłyśmy jeszcze Florę. Miałam okazję spędzić z nią trochę czasu w bibliotece, jesteście strasznie podobni, ale kompletnie nie widzę Cię w rudych włosach. - uśmiechnęła się z nutą rozbawienia na twarzy, przyglądając się brązowym kosmykom przydługich włosów Wilsona, które opadały mu na czoło. Chciała, żeby ich spotkania były jak najbardziej normalne, jeśli było to możliwe i żadna wichura nie czaiła się w powietrzu. Pewnie wciąż się trochę dąsał, że od ich rozmowy nad jeziorem, raz jeszcze sięgnęła po eliksir czujności, do czego jednak się przyznała, zgarniając małą burę. Wyglądał trochę żywiej, lepiej i chyba fakt, że spotkał Richarda, swoją rodzinę i przyjaciół, mógł wrócić do szkoły, sprawiał, że częściej można było zobaczyć ten jego łobuzerski uśmiech. - Moja babcia wysłała mi dwa bilety do teatru w Edynburgu, w którym pracowała. Na dziesiąty kwietnia. Chciałbyś pójść?
Zapytała jeszcze. Nawiązując do poniedziałku zaraz po przerwie, nie chcąc sprawiać babci przykrości i kłamać, że nawet o tym nie myślała. Wiedziała jednak, że takie miejsca raczej nie były tymi, które Anthony by wybrał. Przesunęła kciukiem po jego dłoni, przenosząc wzrok z zielonych oczu gdzieś przed siebie, bo chociaż prowadzili żywą rozmowę, jej oczy ciągle gdzieś uciekały, podobnie jak myśli, a palce schowane w kieszeni gniotły materiał kieszeni. - Masz jakieś.. Plany na wieczór? - wypaliła z ciekawością, chociaż nie był to jedyny powód, dla którego zapytała. Ruchem ramienia poprawiła pasek od magicznej torebki, która mieściła praktycznie wszystko i nie zmieniała się jej waga, co było bardzo praktyczne przy jakichkolwiek zakupach.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Ulica główna
Ferie miały powoli, dni przelewały się przez palce i zlewały w jedną całość, zdawały się być kompletnie jednolite i bezbarwne, a przynajmniej taką narracje prowadził Wilson względem innych osób. Kiedy jednak nikt nie patrzył, nikogo nie było w koło, czuł jak się kurczy jego świat, jak traci oddech po to by za chwile zaczerpnąć powietrza kiedy tylko rudowłosa była w jego okolicy. Jedyne chwile kiedy nie myślał o sytuacji związanej z jego złapaniem były wtedy kiedy spędzał czas ze swoimi przyjaciółmi, jednak zostając samemu w dormitorium demony ze zdwojona siłą atakowały jego ciało i jedynym mu znanym rozwiązaniem był alkohol. Jednak i to przestało mu wystarczać. Po spotkaniu z jedenastoletnim chłopcem w piwnicy długo wahał się nad tym czy spróbować tego co od niego dostał. Siedział w dormitorium kompletnie sam, bo zarówno Richard, Lauren, tak samo i Andrea, zajęci byli korzystaniem z ferii, a on trzymając przed sobą sakiewkę bił się z myślami czy adrenalina podczas sprzedaży narkotyków będzie wystarczająca by stłumić jego ból. Niestety nie była dostatecznie silna. Czując pustkę pochłaniająca go jak czarna dziura, zaczął próbować większość z tego co dostał. Nie na raz, po kolei każdego dnia, tak aby nikt z jego najbliższych nie nabrał żadnych podejrzeń i chociaż mógł się czasami wydawać nad wyraz pobudzony i energiczny to spokojnie można było zwalić to na poczet traumy, którą chłopak przed chwilą przeżył. Z pomocą przyjaciół powoli nadrabiał zaległości w nauce podczas spędzania z nimi czasu w bibliotece, a kiedy Lauren przychodziła odkładał wszystkie używki na bok, wiedząc, że przy niej to wszystko nie jest potrzebne. Kiedy rudowłosa poinformowała go o planowanym spacerze, Wilson postanowił być czysty jak przeważnie wtedy gdy spotykał się z narzeczona. Nie chciał jej mówić, bo wiedział jak może to na nią wpłynąć. Poza tym przy niej nic nie brał, wiec Anthony nie widział problemu, z reszta nie uważał by tak naprawdę był od czegokolwiek uzależniony. Przecież mógł przestać gdyby tylko chciał…
Nie wiele rzeczy kiedykolwiek sprawiało mu taką czystą radość jak to, ze mógł być obok niej, najlepiej na tyle blisko by w jakikolwiek sposób mógł dotykać jej ciała, jakiejkolwiek jej części. Dlatego gdy ich dłonie złączone były w przyjemnym uścisku, Anthony był spokojny. Miał przy sobie najlepsze lekarstwo na siebie w postaci rudowłosej slizgonki. Był bezpieczny.
Ulica główna w Hogsmeade tonęła w przyjemnym półmroku kiedy para przechadzała się leniwie, nigdzie się nie spiesząc. Wilson co jakiś czas przykładał filtr papierosa do ust po to by zaciągnąć się głęboko papierosem wsłuchując się w słowa dziewczyny i wspomnieniu o zaproszeniu jego siostry na ich wspólny wyjazd zaśmiał się przeciągłe.
-Lauren, chyba nie masz pojęcia co robisz zapraszając tego małego rudego karakana na wyjazd- spojrzał na nią z góry uśmiechając się nieprzerwanie. - Florka nie należy do zbytnio obliczalnych jednostek. - zaciągnął się po raz ostatni dymem z papierosa i wyrzucił niedopałek przygniatając go podeszwą buta.- pewnie słyszałaś o tych fajerwerkach na balu zimowym? Nie chwaląc się oczywiście, to nasza sprawka, miło było patrzeć na ten wyjątkowo kształtny tyłek Corteza.- westchnął teatralnie jak gdyby pośladki jego kumpla z dormitorium faktycznie robiły na nim wrażenie. - jedno jest pewne z Flo nie będziecie się nudzić.- w głębi duszy Anthony cieszył się, że ta dwójka ma ze sobą jakikolwiek pozytywny kontakt, bo obie były najważniejszymi kobietami w jego życiu i zależało mu by po prostu się polubiły. Na pewno taki wypad złączy je znacznie bardziej niż jakiekolwiek spotkania w bibliotece. Z resztę, nie wyobrażał sobie by ktokolwiek kto poznał Lauren choć trochę, nie zakochał się w niej od razu. Wilson nigdy nie był zazdrośnikiem, cokolwiek nie robiły jego poprzednie dziewczyny nie wzbudzało to w nim takiego uczucia jednak w tym przypadku obawiał się, że jeśli jakikolwiek chłopak zbliżyłby się dwuznacznie do Sharpówny skończyłby jako przystawka podczas pełni.
Słysząc pytanie dziewczyny zatrzymał się gwałtownie na ulicy i nadal trzymając jej dłoń obrócił ją wokół własnej osi po czym przyciągnął do siebie łapiąc za pas i przyciągając mocno do swojego torsu.
-Chciałbym, chociaż nie wiem czy dobrze wyglądam w garniturze.- teatr zdecydowanie nie należał do jego miejsc, nie dlatego, że nie lubił tego typu rozrywki, a dlatego, bo uważał, że wyniosłe stroje nie pasują do jego charakteru. Zdecydowanie luźniej i swobodniej czul się w czarnym podkoszulku i skórzanej bomberce taką jaką miał na sobie w ten chwili. - a mam mieć? Możesz być moim jedynym planem. - nadal ją obejmując patrzył głęboko w te karmelowe tęczówki, które tak bardzo uwielbiał i stwierdził w myślach, że to nie jest możliwe, by ona wyglądała codziennie lepiej. A jednak, stała tu przed nim jeszcze bardziej idealna niż wczoraj i każdego poprzedniego dnia. Pochylił nad nią swoją twarz i odgarnął jej niesforny kosmyk za ucho by szepnąć do niego cicho, kompletnie innym głosem niż mogła słyszeć przed chwilą. Był stanowczy, nieznoszącym sprzeciwu, a mimo wszystko gładki i spokojny, jak gdyby czekał tylko na potwierdzenie swoich słów. Innej opcji nie brał pod uwagę.
- muszę wiedzieć jak bardzo byłaś posłuszna i czy rzuciłaś ten syf… to mnie naprawdę uspokoi.- wiedział o pojedynczym występku rudowłosej, ale chciał upewnić się czy na pewno już tego nie robi. Co za ironia martwił się o nią nie wiedząc w jakim dużym bagnie był sam.
Nie wiele rzeczy kiedykolwiek sprawiało mu taką czystą radość jak to, ze mógł być obok niej, najlepiej na tyle blisko by w jakikolwiek sposób mógł dotykać jej ciała, jakiejkolwiek jej części. Dlatego gdy ich dłonie złączone były w przyjemnym uścisku, Anthony był spokojny. Miał przy sobie najlepsze lekarstwo na siebie w postaci rudowłosej slizgonki. Był bezpieczny.
Ulica główna w Hogsmeade tonęła w przyjemnym półmroku kiedy para przechadzała się leniwie, nigdzie się nie spiesząc. Wilson co jakiś czas przykładał filtr papierosa do ust po to by zaciągnąć się głęboko papierosem wsłuchując się w słowa dziewczyny i wspomnieniu o zaproszeniu jego siostry na ich wspólny wyjazd zaśmiał się przeciągłe.
-Lauren, chyba nie masz pojęcia co robisz zapraszając tego małego rudego karakana na wyjazd- spojrzał na nią z góry uśmiechając się nieprzerwanie. - Florka nie należy do zbytnio obliczalnych jednostek. - zaciągnął się po raz ostatni dymem z papierosa i wyrzucił niedopałek przygniatając go podeszwą buta.- pewnie słyszałaś o tych fajerwerkach na balu zimowym? Nie chwaląc się oczywiście, to nasza sprawka, miło było patrzeć na ten wyjątkowo kształtny tyłek Corteza.- westchnął teatralnie jak gdyby pośladki jego kumpla z dormitorium faktycznie robiły na nim wrażenie. - jedno jest pewne z Flo nie będziecie się nudzić.- w głębi duszy Anthony cieszył się, że ta dwójka ma ze sobą jakikolwiek pozytywny kontakt, bo obie były najważniejszymi kobietami w jego życiu i zależało mu by po prostu się polubiły. Na pewno taki wypad złączy je znacznie bardziej niż jakiekolwiek spotkania w bibliotece. Z resztę, nie wyobrażał sobie by ktokolwiek kto poznał Lauren choć trochę, nie zakochał się w niej od razu. Wilson nigdy nie był zazdrośnikiem, cokolwiek nie robiły jego poprzednie dziewczyny nie wzbudzało to w nim takiego uczucia jednak w tym przypadku obawiał się, że jeśli jakikolwiek chłopak zbliżyłby się dwuznacznie do Sharpówny skończyłby jako przystawka podczas pełni.
Słysząc pytanie dziewczyny zatrzymał się gwałtownie na ulicy i nadal trzymając jej dłoń obrócił ją wokół własnej osi po czym przyciągnął do siebie łapiąc za pas i przyciągając mocno do swojego torsu.
-Chciałbym, chociaż nie wiem czy dobrze wyglądam w garniturze.- teatr zdecydowanie nie należał do jego miejsc, nie dlatego, że nie lubił tego typu rozrywki, a dlatego, bo uważał, że wyniosłe stroje nie pasują do jego charakteru. Zdecydowanie luźniej i swobodniej czul się w czarnym podkoszulku i skórzanej bomberce taką jaką miał na sobie w ten chwili. - a mam mieć? Możesz być moim jedynym planem. - nadal ją obejmując patrzył głęboko w te karmelowe tęczówki, które tak bardzo uwielbiał i stwierdził w myślach, że to nie jest możliwe, by ona wyglądała codziennie lepiej. A jednak, stała tu przed nim jeszcze bardziej idealna niż wczoraj i każdego poprzedniego dnia. Pochylił nad nią swoją twarz i odgarnął jej niesforny kosmyk za ucho by szepnąć do niego cicho, kompletnie innym głosem niż mogła słyszeć przed chwilą. Był stanowczy, nieznoszącym sprzeciwu, a mimo wszystko gładki i spokojny, jak gdyby czekał tylko na potwierdzenie swoich słów. Innej opcji nie brał pod uwagę.
- muszę wiedzieć jak bardzo byłaś posłuszna i czy rzuciłaś ten syf… to mnie naprawdę uspokoi.- wiedział o pojedynczym występku rudowłosej, ale chciał upewnić się czy na pewno już tego nie robi. Co za ironia martwił się o nią nie wiedząc w jakim dużym bagnie był sam.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Ulica główna
Wiedziała o tym, że pił trochę za dużo i była to jego forma ucieczki od pełnej ciemności rzeczywistości, gdy zostawał sam, bo wtedy wszystko wydawało się gorsze. Przypuszczała, że nie będzie w stanie sobie z tym poradzić, dopóki nie znajdzie siły na rozmowę i wyrzucenie tego z siebie, jednak wymagało to czasu. Nie chciała go naciskać, chociaż gdy podczas zajęć lub przerw widziała, że przesadzał — traktowała go odrobiną eliksiru wiggenowego, który nosiła w torbie, wymieszany z wodą. Likwidował on efekty uboczne upojenia alkoholowego, a także doprowadzał rozbiegane oczy do ładu. Na pewno wiedział, że w takich chwilach nie była zachwycona, bo jednak byli w ostatniej szkole i powinien skupić się na zdaniu egzaminów, zamach prób sabotażu swojej edukacji. Nadgonienie materiału nie było problemem, o ile udało się już go skłonić do poświęcenia temu czasu. Nie miała natomiast pojęcia o jego karierze dilerskiej, a tym bardziej o testowaniu narkotyków. Faktycznie bywały chwile, że znów go było wszędzie pełno i chodził uśmiechnięty, roześmiany, ale nie przypuszczała nawet, czego mogło to być efektem. Może to i lepiej, bo ruda z pewnością dostałaby szału. Wiele rzeczy ją dusiło, mnóstwo pytań cisnęło się na język, ale jakakolwiek próba wymuszenia na nim rozmowy czy skłonienia go do zapytania o pomoc była jej zdaniem skazana na porażkę. Musiał sam do tego dojrzeć, wiedząc, że niezależnie, jak wielkie bagno czasem tkwiło w jego głowie, nie był i nie będzie z tym sam.
Ostatnie dwa tygodnie uświadomiły jej, że musiała wiedzieć, co się z nim dzieje i czy wszystko było w porządku. Zakradnięcie się na kilkanaście minut do męskiego dormitorium nie było większym problemem, zwłaszcza dla prefekta.
Papierosy nie były może najzdrowsze, ale były jakąś nieodłączną częścią jego wizerunku i ku chwale chyba samego Voldemorta, bo nie Merlina, uznała, że wyglądał z nimi dobrze. Wyciągnięcie go z zamku uznała za doskonały pomysł, dający jej możliwość wcielenia w życie swojego, wyjątkowo jak na nią spontanicznego, pomysłu w życie. I to tak naprawdę nie wstyd czy problem z bezpośredniością był tutaj jej największym przeciwnikiem, a pewna bariera psychiczna. Odkąd Suzy zwierzyła się ze swoich harców na balkonie — chwała Richardowi, że jest dobry w zaklęcia, bo Stella albo Rhinna dostałyby na patrolu zawału, pojawiły się w jej głowie nowe pytania. Co prawda może nie wybiegała wyobraźnią w tematykę rodeo, ale Wilson nieustanie siedział jej w głowie.
- A Ty przepraszam, to jesteś przewidywalny? - zapytała z uniesioną brwią, lustrując go wzrokiem z nutą rozbawienia na twarzy. Zależało jej na relacji z Florą nie tylko dla samej siebie, ale też dla niego. Wiedziała, że Krukonka była dla niego najważniejsza, dlatego też Lauren bardzo chciała dać im szansę, a skoro byli z nim tacy podobni, nie powinno być większych przeszkód. No, rudzielec było może częściej uroczy niż brat. Na wzmiankę o fajerwerkach i tym, co pokazały, skrzywiła się nieco. Całe szczęście była zajęta pająkami w lesie. - Nie wątpiłam, że brałeś w tym udział.. Mam nadzieję, że nie zrobi takich nad wioską w Norwegii, bo nie jestem pewna, czy chciałabym świecić tyłkiem, czy biustem na niebie. Jestem przekonana, że będziemy się dobrze bawiły.
Perspektywa spędzenia czasu z dziewczynami na winie i przekąskach, tkwiąc w maseczkach i gorących źródłach, wydała się jej bardzo przyjemna. Wiedziały z Castellani, że zbliżała się pełnia i obydwie zamierzały mieć na nich oko, jednak wolały nie poruszać tego tematu, przynajmniej w najbliższych miesiącach. Ostatnia była dla Baizena i Wilsona wystarczająco trudna, żeby zawracali sobie nimi głowę, a one i tak nie odpuszczą.
Gwałtowne zatrzymanie wybiło ją z zamyślenia, ale obrót sprawił, że roześmiała się pogodnie, dłonią opierając o jego kurtkę, gdy znalazła się w jego objęciach. Obcasy sprawiły, że nie była już aż tyle niższa, więc nie musiała tak zadzierać głowy, aby na niego spojrzeć. Na słowo garnitur i połączenie go z Anthonym, przekręciła głowę na bok w udawanym zamyśleniu, bo nie wiedziała, czy powinna i jak bardzo łechtać jego ego. Wtedy na moście — zaraz obok jego ust, szeptu i atmosfery, to właśnie ten nieszczęsny garnitur sprawił, że przepadła. I byłaby gotowa zastawić lewą rękę, że wyglądał w nim najlepiej w całej szkole.
- Jeśli masz ochotę iść i cóż, poznać moją babcię — obiecałam, że jak skorzystam z biletów, to jej przedstawię moją randkę, to myślę, że zniosę te niedogodność związaną ze strojem. Będę dzielna. - przerwała na chwilę, zaraz kradnąc mu całusa. - Tylko moja babcia jest aktorką z zawodu, jest dramatyczna i głośna, a do tego absolutnie szalona i ma obsesję na przystojnych chłopców, więc może Cię podrywać.
Jej babcia była żywiołem, pochodząc z zupełnie innego odłamu, niż Sharopwie. Nie była taka jak ojciec i Conrad, nawet nie taka, jak Lauren. Czasem kojarzyła się jej z Richardem przez tego lisa i sposób, w jaki Krukon patrzył. Nie zamierzała oczywiście do niczego go zmuszać, ale była przekonana, że przypadną sobie do gustu. Na jego kolejne słowa nieco spoważniała, bo znów milion pytań na sekundę przesunęło się przez jej umysł. - To śpijmy dziś razem Anthony, ale zaufaj mi i daj mi się porwać.
Chociaż mówiła cicho, wcale nie brzmiała na zawstydzoną tym, jak jej propozycja mogła brzmieć. Nie odwróciła wzroku, mając jednak wrażenie, że zielone oczy Ślizgona — w jej ulubionym kolorze, przechodzą ją na wylot. Jej palce zacisnęły się na materiale kurtki, a dłoń przemknęła na jego talię, obejmując go delikatnie. Skutecznie niszczył resztki jej przyzwoitości, nawet tak małymi gestami. Używany przez niego ton nakierowywał ją tam, gdzie niekoniecznie mógłby chcieć przy rozmowach o eliksirach.
- Wiesz, robię, co mogę, ale nie mogę obiecać Ci, że nie sięgnę po fiolkę, gdy będę miała jakieś dłuższe plany...- droczyła się z nim z czystej złośliwości, jawnie prowokowana, wiec to znów była tylko jego wina. -Mówiłam Ci już Anthony, nie jestem i nie zaklinałam się, że będę grzeczna i będę Cię słuchać.
I tyczyło się to naprawdę wielu aspektów ich życia. Lauren wbiła w niego wzrok. - Muszę wejść jeszcze do sklepu i mogę Cię uprowadzić.
Ostatnie dwa tygodnie uświadomiły jej, że musiała wiedzieć, co się z nim dzieje i czy wszystko było w porządku. Zakradnięcie się na kilkanaście minut do męskiego dormitorium nie było większym problemem, zwłaszcza dla prefekta.
Papierosy nie były może najzdrowsze, ale były jakąś nieodłączną częścią jego wizerunku i ku chwale chyba samego Voldemorta, bo nie Merlina, uznała, że wyglądał z nimi dobrze. Wyciągnięcie go z zamku uznała za doskonały pomysł, dający jej możliwość wcielenia w życie swojego, wyjątkowo jak na nią spontanicznego, pomysłu w życie. I to tak naprawdę nie wstyd czy problem z bezpośredniością był tutaj jej największym przeciwnikiem, a pewna bariera psychiczna. Odkąd Suzy zwierzyła się ze swoich harców na balkonie — chwała Richardowi, że jest dobry w zaklęcia, bo Stella albo Rhinna dostałyby na patrolu zawału, pojawiły się w jej głowie nowe pytania. Co prawda może nie wybiegała wyobraźnią w tematykę rodeo, ale Wilson nieustanie siedział jej w głowie.
- A Ty przepraszam, to jesteś przewidywalny? - zapytała z uniesioną brwią, lustrując go wzrokiem z nutą rozbawienia na twarzy. Zależało jej na relacji z Florą nie tylko dla samej siebie, ale też dla niego. Wiedziała, że Krukonka była dla niego najważniejsza, dlatego też Lauren bardzo chciała dać im szansę, a skoro byli z nim tacy podobni, nie powinno być większych przeszkód. No, rudzielec było może częściej uroczy niż brat. Na wzmiankę o fajerwerkach i tym, co pokazały, skrzywiła się nieco. Całe szczęście była zajęta pająkami w lesie. - Nie wątpiłam, że brałeś w tym udział.. Mam nadzieję, że nie zrobi takich nad wioską w Norwegii, bo nie jestem pewna, czy chciałabym świecić tyłkiem, czy biustem na niebie. Jestem przekonana, że będziemy się dobrze bawiły.
Perspektywa spędzenia czasu z dziewczynami na winie i przekąskach, tkwiąc w maseczkach i gorących źródłach, wydała się jej bardzo przyjemna. Wiedziały z Castellani, że zbliżała się pełnia i obydwie zamierzały mieć na nich oko, jednak wolały nie poruszać tego tematu, przynajmniej w najbliższych miesiącach. Ostatnia była dla Baizena i Wilsona wystarczająco trudna, żeby zawracali sobie nimi głowę, a one i tak nie odpuszczą.
Gwałtowne zatrzymanie wybiło ją z zamyślenia, ale obrót sprawił, że roześmiała się pogodnie, dłonią opierając o jego kurtkę, gdy znalazła się w jego objęciach. Obcasy sprawiły, że nie była już aż tyle niższa, więc nie musiała tak zadzierać głowy, aby na niego spojrzeć. Na słowo garnitur i połączenie go z Anthonym, przekręciła głowę na bok w udawanym zamyśleniu, bo nie wiedziała, czy powinna i jak bardzo łechtać jego ego. Wtedy na moście — zaraz obok jego ust, szeptu i atmosfery, to właśnie ten nieszczęsny garnitur sprawił, że przepadła. I byłaby gotowa zastawić lewą rękę, że wyglądał w nim najlepiej w całej szkole.
- Jeśli masz ochotę iść i cóż, poznać moją babcię — obiecałam, że jak skorzystam z biletów, to jej przedstawię moją randkę, to myślę, że zniosę te niedogodność związaną ze strojem. Będę dzielna. - przerwała na chwilę, zaraz kradnąc mu całusa. - Tylko moja babcia jest aktorką z zawodu, jest dramatyczna i głośna, a do tego absolutnie szalona i ma obsesję na przystojnych chłopców, więc może Cię podrywać.
Jej babcia była żywiołem, pochodząc z zupełnie innego odłamu, niż Sharopwie. Nie była taka jak ojciec i Conrad, nawet nie taka, jak Lauren. Czasem kojarzyła się jej z Richardem przez tego lisa i sposób, w jaki Krukon patrzył. Nie zamierzała oczywiście do niczego go zmuszać, ale była przekonana, że przypadną sobie do gustu. Na jego kolejne słowa nieco spoważniała, bo znów milion pytań na sekundę przesunęło się przez jej umysł. - To śpijmy dziś razem Anthony, ale zaufaj mi i daj mi się porwać.
Chociaż mówiła cicho, wcale nie brzmiała na zawstydzoną tym, jak jej propozycja mogła brzmieć. Nie odwróciła wzroku, mając jednak wrażenie, że zielone oczy Ślizgona — w jej ulubionym kolorze, przechodzą ją na wylot. Jej palce zacisnęły się na materiale kurtki, a dłoń przemknęła na jego talię, obejmując go delikatnie. Skutecznie niszczył resztki jej przyzwoitości, nawet tak małymi gestami. Używany przez niego ton nakierowywał ją tam, gdzie niekoniecznie mógłby chcieć przy rozmowach o eliksirach.
- Wiesz, robię, co mogę, ale nie mogę obiecać Ci, że nie sięgnę po fiolkę, gdy będę miała jakieś dłuższe plany...- droczyła się z nim z czystej złośliwości, jawnie prowokowana, wiec to znów była tylko jego wina. -Mówiłam Ci już Anthony, nie jestem i nie zaklinałam się, że będę grzeczna i będę Cię słuchać.
I tyczyło się to naprawdę wielu aspektów ich życia. Lauren wbiła w niego wzrok. - Muszę wejść jeszcze do sklepu i mogę Cię uprowadzić.
Lauren Sharp- Prefekt Slytherin
- Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Genetyka : Animag
Re: Ulica główna
Wilson nie był typem chłopaka od którego dało się coś wymusić silą i częstymi, agresywnymi pytaniami. Wtedy znacznie bardziej zamykał się w sobie tworząc w okół mur, bo lata doświadczeń pokazały mu bowiem, że nie zawsze warto się otworzyć i choć ona była wyjątkiem i mógł przy Lauren być sobą to i tak uczył się jeszcze jak pokazywać emocje, starając się nie kryć za maska aroganta.
Kłopotem był fakt, że Anthony nie widział problemu w tym swoim nadużywaniu środków psychoaktywnych. Myślał, że to chwilowe, że przecież nikt nie musi o tym wiedzieć. Z reszta uważał, jak każdy typowy uzależniony, że jak tylko będzie chciał to może przestać pić, palić i ćpać. Tylko po co, skoro to przynosiło chwilową ulgę, skoro pozwalało zapomnieć i cieszyć się życiem? W jego głowie utworzył się pewien schemat, mechanizm działania by nikt się o tym nie dowiedział i pomimo, że rudowłosa niespodziewanie skradała się niekiedy do jego sypialni, to on zawsze miał się na baczności i wszystko skrzętnie chował. Nie wyobrażał sobie sytuacji w której ona bądź Rysiek dowiadują się o tym co robi. Przecież nie dali by mu żyć, a skoro jemu tak dobrze teraz było to po co to psuć wyrzutami szczerości? Anthony nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji swoich czynów i z tego, że wbrew swojej przebiegłości kłamstwo najczęściej ma krótkie nogi. Śmieszniejszym aspektem było, że on wcale nie uważał tego za kłamstwo, a jedynie za utajanie prawdy ze względu na troskę o samopoczucie swoich najbliższych.
-A nie?- prychnął udając oburzonego- jak inaczej nazwiesz fakt, ze się w tobie zakochałem? Skrzywiony chłopak poznaje najgorętsza dziewczynę w szkole i bam! Wariuje na jej punkcie. Czysta przewidywalność. - spojrzał na nią, po to by po chwili się pochylić i musnąć przeciągłe jej policzek ustami. Będąc przy niej ciężko było zachować mu jakikolwiek dystans i mimo, że mówił iż publiczne okazywanie uczuć kompletnie go nie kręci to przy niej było zupełnie inaczej. To tak jakby tych wszystkich ludzi, tego całego tłumu w okół nich nie było. Była tylko ona. To już zawsze będzie tylko ona.
- Może i zastanowiłbym się nad tym rozwiązaniem gdyby nie to, ze będziecie z moją siostra. Jej biust to ostatnia rzecz która chciałbym widzieć, bo to mogłoby mnie spetryfikowac…- po jego ciele przeszedł dreszcz obrzydzenia i aż się skrzywił. Wystarczyła trauma z dzieciństwa jak kazali im się kapać w jednej wannie, a zostało to w głowie ślizgona po dziś dzień. - ale macie tam być grzeczne. Wszystkie.- rzucił jej nieco władcze spojrzenie kiedy już przysuwał ją do swojego ciała i trzymał w objęciach. Ani ona ani Suz, a na pewni już nie Flora nie chciałby widzieć momentu gdy Richard wraz z Tonym dowiadują się, że dziewczyny jednak nie są tak przyzwoite na jakie się kreują.
Na wspomnienie o babci Lauren i jej inklinacji do ładnych chłopców, Wilson zaśmiał się w głos. Czyli jednak nie wszyscy z rodziny Sharpów to bezwzględne psychole? Miła odmiana. Chłopak z chęcią spotkałby tą kobietę, nawet jeśli miałaby słodzić mu do przesady i ciągnąć za policzki, był na to gotowy i choć nigdy nie spotkał żadnej rodziny swoich poprzednich dziewczyn to jakoś nieprzesadnie się tym stresował wiedząc, że zrobi wszystko, żeby po prostu dobrze wypaść.
- Z wielka przyjemnością poznam Twoją babcie, ale jeśli ona jest lepsza w podrywie niż ty nie wiem czy nie będę musiał cię zostawić. Bardzo mi przykro, Lau. - zażartował i kiedy przelotnie pocałowała jego usta westchnął mimowolnie podążając swoją twarzą za jej ustami, jakby nie chcąc za bardzo się od niej odklejać. - nie możesz mnie tak całować, bo nie będę umiał się powstrzymać…- ona naprawdę nie zdawała sobie sprawy jak na niego działa i nawet tak przelotny buziak jak ten sprawiał, że chciał więcej. Najlepiej tu i teraz. Na dodatek zbliżała się pełnia i każdy jej dotyk, czy pocałunek był intensywniejszy, a jego samokontrola praktycznie nie istniała. Resztkami zdrowego rozsądku powstrzymywał się by nie wpić się w jej usta, których tak bardzo pragnął.
To śpijmy dziś razem Anthony. Nie było innej opcji niż skinienie głową na jej propozycje. Nie chciał jej osaczać, nie był tym typem chłopaka, ale chorobliwie potrzebował jej w pobliżu, a wizja wspólnej nocy, jakkolwiek ona miała się nie potoczyć, była czymś najlepszym od kilku tygodni. Chociaż bardzo starał się tego nie robić to wspomnienie jej na wpół nagiego ciała i chłodnych dłoni błądzących po jego torsie sprawiła, że zacisnął na chwile usta, by po chwili nabrać do płuc powietrze ze świstem.
- Ah Lauren…- mruknął wbijając palce nieco mocniej w jej ciało, jak gdyby akcentując swoją kolejna wypowiedź.- kiedyś nauczę Cię trochę większego posłuszeństwa.- te ich przepychanki słowne były niezwykle pociągające i dwuznaczne na tyle, że każdy z nich mógł to interpretować na swój własny sposób.
Jedna z jego dłoni wciąż mocno ją obejmowała, zaś drugą delikatnie objął jej twarz i pochylił się tak jakby chciał ją pocałować. Zatrzymał twarz kilka milimetrów przed ustami by po chwili po każdym wypowiedzianym słowie muskać przelotnie jej wargi.- problem w tym, że nie bardzo chce cie puszczać, Sharp. Ten sklep jest konieczny?- spytał pozostawiając ciepły oddech na jej czerwonych wargach. Czy związek z nią już na zawsze będzie dla niego jak balansowanie na linie nad przepaścią? Z cichym westchnieniem niezadowolenia wypuścił ją z objęć by Szkotka mogła zrobić to co chciała, jednak Wilson nie mógł ukryć zaintrygowania na twarzy kiedy usłyszał, że naprawdę planuje go gdzieś zabrać. - i to ja niby jestem nieprzewidywalny…- mruknął do siebie, kiedy dziewczyna oddalała się w kierunku sklepów.
// zt x2
Kłopotem był fakt, że Anthony nie widział problemu w tym swoim nadużywaniu środków psychoaktywnych. Myślał, że to chwilowe, że przecież nikt nie musi o tym wiedzieć. Z reszta uważał, jak każdy typowy uzależniony, że jak tylko będzie chciał to może przestać pić, palić i ćpać. Tylko po co, skoro to przynosiło chwilową ulgę, skoro pozwalało zapomnieć i cieszyć się życiem? W jego głowie utworzył się pewien schemat, mechanizm działania by nikt się o tym nie dowiedział i pomimo, że rudowłosa niespodziewanie skradała się niekiedy do jego sypialni, to on zawsze miał się na baczności i wszystko skrzętnie chował. Nie wyobrażał sobie sytuacji w której ona bądź Rysiek dowiadują się o tym co robi. Przecież nie dali by mu żyć, a skoro jemu tak dobrze teraz było to po co to psuć wyrzutami szczerości? Anthony nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji swoich czynów i z tego, że wbrew swojej przebiegłości kłamstwo najczęściej ma krótkie nogi. Śmieszniejszym aspektem było, że on wcale nie uważał tego za kłamstwo, a jedynie za utajanie prawdy ze względu na troskę o samopoczucie swoich najbliższych.
-A nie?- prychnął udając oburzonego- jak inaczej nazwiesz fakt, ze się w tobie zakochałem? Skrzywiony chłopak poznaje najgorętsza dziewczynę w szkole i bam! Wariuje na jej punkcie. Czysta przewidywalność. - spojrzał na nią, po to by po chwili się pochylić i musnąć przeciągłe jej policzek ustami. Będąc przy niej ciężko było zachować mu jakikolwiek dystans i mimo, że mówił iż publiczne okazywanie uczuć kompletnie go nie kręci to przy niej było zupełnie inaczej. To tak jakby tych wszystkich ludzi, tego całego tłumu w okół nich nie było. Była tylko ona. To już zawsze będzie tylko ona.
- Może i zastanowiłbym się nad tym rozwiązaniem gdyby nie to, ze będziecie z moją siostra. Jej biust to ostatnia rzecz która chciałbym widzieć, bo to mogłoby mnie spetryfikowac…- po jego ciele przeszedł dreszcz obrzydzenia i aż się skrzywił. Wystarczyła trauma z dzieciństwa jak kazali im się kapać w jednej wannie, a zostało to w głowie ślizgona po dziś dzień. - ale macie tam być grzeczne. Wszystkie.- rzucił jej nieco władcze spojrzenie kiedy już przysuwał ją do swojego ciała i trzymał w objęciach. Ani ona ani Suz, a na pewni już nie Flora nie chciałby widzieć momentu gdy Richard wraz z Tonym dowiadują się, że dziewczyny jednak nie są tak przyzwoite na jakie się kreują.
Na wspomnienie o babci Lauren i jej inklinacji do ładnych chłopców, Wilson zaśmiał się w głos. Czyli jednak nie wszyscy z rodziny Sharpów to bezwzględne psychole? Miła odmiana. Chłopak z chęcią spotkałby tą kobietę, nawet jeśli miałaby słodzić mu do przesady i ciągnąć za policzki, był na to gotowy i choć nigdy nie spotkał żadnej rodziny swoich poprzednich dziewczyn to jakoś nieprzesadnie się tym stresował wiedząc, że zrobi wszystko, żeby po prostu dobrze wypaść.
- Z wielka przyjemnością poznam Twoją babcie, ale jeśli ona jest lepsza w podrywie niż ty nie wiem czy nie będę musiał cię zostawić. Bardzo mi przykro, Lau. - zażartował i kiedy przelotnie pocałowała jego usta westchnął mimowolnie podążając swoją twarzą za jej ustami, jakby nie chcąc za bardzo się od niej odklejać. - nie możesz mnie tak całować, bo nie będę umiał się powstrzymać…- ona naprawdę nie zdawała sobie sprawy jak na niego działa i nawet tak przelotny buziak jak ten sprawiał, że chciał więcej. Najlepiej tu i teraz. Na dodatek zbliżała się pełnia i każdy jej dotyk, czy pocałunek był intensywniejszy, a jego samokontrola praktycznie nie istniała. Resztkami zdrowego rozsądku powstrzymywał się by nie wpić się w jej usta, których tak bardzo pragnął.
To śpijmy dziś razem Anthony. Nie było innej opcji niż skinienie głową na jej propozycje. Nie chciał jej osaczać, nie był tym typem chłopaka, ale chorobliwie potrzebował jej w pobliżu, a wizja wspólnej nocy, jakkolwiek ona miała się nie potoczyć, była czymś najlepszym od kilku tygodni. Chociaż bardzo starał się tego nie robić to wspomnienie jej na wpół nagiego ciała i chłodnych dłoni błądzących po jego torsie sprawiła, że zacisnął na chwile usta, by po chwili nabrać do płuc powietrze ze świstem.
- Ah Lauren…- mruknął wbijając palce nieco mocniej w jej ciało, jak gdyby akcentując swoją kolejna wypowiedź.- kiedyś nauczę Cię trochę większego posłuszeństwa.- te ich przepychanki słowne były niezwykle pociągające i dwuznaczne na tyle, że każdy z nich mógł to interpretować na swój własny sposób.
Jedna z jego dłoni wciąż mocno ją obejmowała, zaś drugą delikatnie objął jej twarz i pochylił się tak jakby chciał ją pocałować. Zatrzymał twarz kilka milimetrów przed ustami by po chwili po każdym wypowiedzianym słowie muskać przelotnie jej wargi.- problem w tym, że nie bardzo chce cie puszczać, Sharp. Ten sklep jest konieczny?- spytał pozostawiając ciepły oddech na jej czerwonych wargach. Czy związek z nią już na zawsze będzie dla niego jak balansowanie na linie nad przepaścią? Z cichym westchnieniem niezadowolenia wypuścił ją z objęć by Szkotka mogła zrobić to co chciała, jednak Wilson nie mógł ukryć zaintrygowania na twarzy kiedy usłyszał, że naprawdę planuje go gdzieś zabrać. - i to ja niby jestem nieprzewidywalny…- mruknął do siebie, kiedy dziewczyna oddalała się w kierunku sklepów.
// zt x2
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Magic Land :: Hogsmeade :: MIEJSCA
Strona 3 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach