Ulica główna
+12
Christine Greengrass
Luis Castellani
Andrea Jeunesse
Claudia Fitzpatrick
Vin Xakly
Georgiana Davies
Owena Blodeuwedd
Wyatt Walker
Fèlix Lemaire
Anthony Wilson
Emily Bronte
Mistrz Gry
16 posters
Magic Land :: Hogsmeade :: MIEJSCA
Strona 2 z 3
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Re: Ulica główna
A więc znowu ta sama śpiewka? Po tym co się wydarzyło powinien przyznać jej rację, ale nie umiał o niej zapomnieć. Wydawało mu się, że już się z tym uporał, ale jej ponowna bliska obecność na nowo rozbudziła w nim to żywe uczucie. Dla niego chyba też jest już za późno.
- Więc mnie okłamali - odparł krótko. Ale jaki mieliby w tym cel? Na jej kolejne stwierdzenie o powrocie do zamku uśmiechnął się tylko pod nosem.
- Nie było Cię tak długo, że jesli nie wrócisz jeszcze przez chwilę to nic się nie stanie. - ostrożnie przykrył dłonią dłoń kobiety leżącą na klatce z sową. Z boku mogło to wyglądać tak, jakby chciał przytrzymać klatkę.
- Odeślij bagaż - poprosił jeszcze raz. Tak wiele miał jej do powiedzenia.
- Więc mnie okłamali - odparł krótko. Ale jaki mieliby w tym cel? Na jej kolejne stwierdzenie o powrocie do zamku uśmiechnął się tylko pod nosem.
- Nie było Cię tak długo, że jesli nie wrócisz jeszcze przez chwilę to nic się nie stanie. - ostrożnie przykrył dłonią dłoń kobiety leżącą na klatce z sową. Z boku mogło to wyglądać tak, jakby chciał przytrzymać klatkę.
- Odeślij bagaż - poprosił jeszcze raz. Tak wiele miał jej do powiedzenia.
Re: Ulica główna
Claudia nie widziała sensu w okłamywaniu połowy zamku. Nie było jej, bo była na mistrzostwach. To nie jest coś, co dyrektor powinien ukrywać, a wręcz przeciwnie. Hogwart mógłby się nawet chwalić tym, że ich nauczycielka wciąż aktywnie uczestniczy w rozgrywkach quidditcha i sławi dobre imię szkoły. Czarownica zaczynała mieć bardzo złe przeczucia.
- Może... - Irlandka przymknęła oczy, gdy poczuła na swojej dłoni jego dłoń. Zagryzła wargi i odetchnęła. - Zgoda - odpowiedziała powoli.
Jednocześnie czuła, że popełnia największy błąd w swoim życiu.
- Trzy miotły? - zapytała, czując, że to może być kolejny błąd. Powinna wybrać jakieś mniejsze uczęszczane miejsce, jak herbaciarnia u pani Pudifoot, alb najlepiej cichy zakątek w lesie, na wzgórzu... Gdzieś, gdzie nikt by nas nie widział, gdzie moglibyśmy... STOP! Opanuj się.
Irlandka zdecydowanie musiała się czegoś napić.
- Może... - Irlandka przymknęła oczy, gdy poczuła na swojej dłoni jego dłoń. Zagryzła wargi i odetchnęła. - Zgoda - odpowiedziała powoli.
Jednocześnie czuła, że popełnia największy błąd w swoim życiu.
- Trzy miotły? - zapytała, czując, że to może być kolejny błąd. Powinna wybrać jakieś mniejsze uczęszczane miejsce, jak herbaciarnia u pani Pudifoot, alb najlepiej cichy zakątek w lesie, na wzgórzu... Gdzieś, gdzie nikt by nas nie widział, gdzie moglibyśmy... STOP! Opanuj się.
Irlandka zdecydowanie musiała się czegoś napić.
Re: Ulica główna
Wcale nie twierdził, że okłamała dyrektora. Sam obstawiał, że rozgrywki mogą być przyczyną jej nieobecności. Sam przecież załatwił jej miejsce w drużynie, więc było to oczywiste. Do pewnego czasu, bo z każdym dniem, w którym nie dostawał od niej odpowiedzi miał coraz więcej wątpliwości. Bał się, że coś jej się stało i nikt nie chce mu nic powiedzieć.
Kiedy w końcu zgodziła się spędzić z nim trochę czasu miał ochotę skakać i krzyczeć z radości. Uśmiechnął się tylko radośnie, chyba pierwszy raz w ten sposób od ich wspólnych wakacji.
- Trzy miotły - przytaknął cały czas uśmiechając się, choć również po cichu wolałby jakieś ustronniejsze miejsce. Cieszył się jednak, że zgodziła się spędzić z nim trochę czasu, więc kiedy odesłała bagaże do szkoły udali się do gospody.
Kiedy w końcu zgodziła się spędzić z nim trochę czasu miał ochotę skakać i krzyczeć z radości. Uśmiechnął się tylko radośnie, chyba pierwszy raz w ten sposób od ich wspólnych wakacji.
- Trzy miotły - przytaknął cały czas uśmiechając się, choć również po cichu wolałby jakieś ustronniejsze miejsce. Cieszył się jednak, że zgodziła się spędzić z nim trochę czasu, więc kiedy odesłała bagaże do szkoły udali się do gospody.
Re: Ulica główna
Wszystkie słupy ogłoszeń i tablice informacyjne w okolicy zostały zasypane listem gończym:
POSZUKIWANY!
Miles Gladstone
ur. 25.06.1983 r.; Leeds, Anglia
zam. Kamienica Mieszkalna m. 23 , Londyn
wzrost: 1,87 m
kolor oczu: niebieskie
kolor włosów: brązowe
znaki szczególne: tatuaże - "Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé." na lewym przedramieniu; na prawej części klatki piersiowej znajduje się drugi: "Gutta cavat lapidem non vi, sed saepe cadendo, sic homo doctus fit non vi sed saepe studendo"
Wszelkie informacje mogące przyczynić się do ustalenia miejsca pobytu i zatrzymania poszukiwanego prosimy kierować do Filii Aurorów.
Miles Gladstone
ur. 25.06.1983 r.; Leeds, Anglia
zam. Kamienica Mieszkalna m. 23 , Londyn
wzrost: 1,87 m
kolor oczu: niebieskie
kolor włosów: brązowe
znaki szczególne: tatuaże - "Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé." na lewym przedramieniu; na prawej części klatki piersiowej znajduje się drugi: "Gutta cavat lapidem non vi, sed saepe cadendo, sic homo doctus fit non vi sed saepe studendo"
Wszelkie informacje mogące przyczynić się do ustalenia miejsca pobytu i zatrzymania poszukiwanego prosimy kierować do Filii Aurorów.
Mistrz Gry
Re: Ulica główna
Jej plan bycia dobrą gospodynią szlag trafił. Nie dość, że nadprogramowo ugotowała kolację dla więcej niż jednej osoby, to też ta osoba uciekła z powrotem do zamku, gdy ujrzała jedną ze współlokatorek a ostatecznie i tak zjadła kolację z Wilsonem, który działał jej ponownie na nerwy samym swoim jestestwem. Do tego zjedli tę kolację w niezręcznej ciszy, którą po paru minutach przerwał chłopak, obwieszczając, że wychodzi. I ludzie mówili, że to ona ze swojego życia robi cyrk, podczas gdy cyrk rozgrywał się pod jej dachem, bez jej udziału. Ostatecznie doszła do wniosku, że nie ma ochoty spać, ani tym bardziej siedzieć sama w wielkim domu, dlatego przebrała się w miarę wyjściowe ubrania i poszła na spacer. Był wieczór, a żeby tego było mało to zbierało się na deszcz, więc gdy tylko minęła skrzyżowanie głównej ulicy z ulicą dzielnicy mieszkalnej, stanęła jak słup soli, nie wiedząc gdzie pójść. Zawsze mogła wrócić do zamku, żeby znosić brzydkie twarze społeczności uczniowskiej, ale prawdopodobnie byłaby wtedy bardziej poirytowana, niż w tej chwili - gdyby była postacią z kreskówki, to jej głowa w tym momencie by aż parowała ze złości. W końcu skierowała się na główną ulicę, z nadzieją, że wpadnie tam na kogoś znajomego. Ale jak mawiali: jak ktoś ma pecha, to nawet w dupie na gwoździa trafi. Ulica główna była prawie pusta. Tylko gdzieniegdzie przemieszczały się zakapturzone postacie, chroniące się przed paskudną pogodą. Zrezygnowana przycupnęła na jednej z ławek, z kolei z kieszeni wyjęła papierosa, który kilka sekund później zaczął swoją uspokajającą rolę.
Re: Ulica główna
Każdy człowiek ma swoje własne dziwactwa. Niektórzy ludzie ciągle sprzątają swoje mieszkania, inni zaś nie jedzą owoców. W porównaniu do tych wszystkich ludzi moje dziwactwa są małe. Naprawdę małe. Jedno z nich to ubranie od Gladraga. Przez jakiś czas próbowałem przestawić się na Madame Maklin, naprawdę! Jednak dobry krawiec to podstawa, a Gladrag był dobry. Szyje mi ubrania od zawsze. Dlatego kiedy potrzebuję nowej marynarki zawsze się do niego udaję. I zawsze jestem tak samo niezadowolony, kiedy muszę do niego przywlec swoje dupsko aż z Londynu. Teleportacja jest całkiem przydatna, ale mimo wszystko dość męcząca. I głośna. Zawsze robię to z tak głośnym trzaskiem, że ściągam na siebie zaciekawione spojrzenia innych magów. Teraz nie jest lepiej. Trzask. Wszyscy na mnie patrzą. Na twarz przywołuję czarujący uśmiech z genu Castellanich i nonszalancko chowam dłonie do kieszeni idąc powoli przed siebie. Ignoruję całą masę spojrzeń i idę przed siebie. Nie za szybko. Nie za wolno. W sam raz. I już jestem prawie przy drzwiach jedynego tolerowanego przeze mnie krawca na całych wyspach kiedy moje spojrzenie natrafia na dziewczynę. Wystarczająco ładną, żeby wizytę odłożyć na "później". Siedziała na ławce sama, na jej palcu nie było obrączki ani niczego innego co sprawiłoby, żebym odszedł. Żaden samiec nie zaznaczył swojego terytorium. A mimo wszystko mam swoje zasady. Jedną z tych zasad jest unikanie mężatek i zaręczonych. Nie czułbym się najlepiej ze świadomością, że ktoś szuka mnie tylko po to, żeby dać mi w ryj podczas gdy ja wcale nie czułbym się winny. Nigdy nie czułbym się winny po tym jak sam doprowadziłem siebie do seksu. To nawet nielogiczne. Bez większego zastanowienia dosiadam się więc do niej i uśmiecham się bardziej zapraszająco.
- Zły dzień? - rzucam od niechcenia starając się wygrzebać z siebie tyle empatii i gotowości do słuchania pierdół ile to możliwe. Tak naprawdę nie znoszę gadać o pierdołach. Tym bardziej nie znoszę słuchać. Jestem najgorszym słuchaczem na świecie. A jednak jakoś mi się udaje. Ciągle. Najwidoczniej kobiet nie trzeba słuchać. Wystarczy samo udawanie, że się ich słucha.
- Zły dzień? - rzucam od niechcenia starając się wygrzebać z siebie tyle empatii i gotowości do słuchania pierdół ile to możliwe. Tak naprawdę nie znoszę gadać o pierdołach. Tym bardziej nie znoszę słuchać. Jestem najgorszym słuchaczem na świecie. A jednak jakoś mi się udaje. Ciągle. Najwidoczniej kobiet nie trzeba słuchać. Wystarczy samo udawanie, że się ich słucha.
Re: Ulica główna
Miała nie palić. I w gruncie rzeczy nie paliła dość długo, bo przez jakieś dwa, może trzy miesiące miała istną awersję do dymu, smaku i samego słowa "papieros". Aż tu nagle przyszedł paskudny wieczór - kiedy naprawdę chciała być miła i uczynna dla współlokatorów - który złamał jej noworoczne postanowienie. Najwidoczniej człowiek nie potrafił rzucić nałogu, bo zawsze, na każdym kroku, czyhała na niego jakaś przeszkoda, a całe te noworoczne postanowienia były niczym. Jeunesse założyła nogę na nogę, wolną dłoń wsuwając między uda, w celu ogrzania jej, w drugiej zaś trzymała nieszczęsnego szluga, którego od dobrych paru sekund obserwowała okiem znawcy. Kontemplowała, o ile można było tak nazwać jej aktualny stan. Czasem dochodziła do wniosku, że jednak wcale nie jest taka wyjątkowa, za jaką się uważa, bo od pewnego czasu myślała tylko kilkoma kategoriami a mimo to uparcie twierdziła, że nie ma sobie nic do zarzucenia, bo przecież się zmieniła. Cóż. Całe to rozmyślanie o sprawach bardziej przyziemnych przerwał męski, nieznajomy głos, wyjątkowo przyjemny dla ucha. To też nie byłaby sobą, gdyby nie uniosła wzroku na osobę, która postanowiła zakłócić jej spokój. I również nie byłaby sobą, gdyby nie zawiesiła spojrzenia na twarzy tej osoby na dłużej, niż powinna. A co mogła poradzić, skoro lubiła przystojnych chłopców?
- Skąd ten wniosek? - odparła nie zbyt grzecznie pytaniem na pytanie (co nie powinno nikogo dziwić), wracając do swojego absorbującego zajęcia, jakim było dopalanie papierosa. Samą jego resztkę po chwili wyrzuciła do kałuży, wciskając dla odmiany dłonie do kieszeni kurtki. - Twój chyba też nie jest najlepszy, skoro siedzisz tutaj ze mną.
- Skąd ten wniosek? - odparła nie zbyt grzecznie pytaniem na pytanie (co nie powinno nikogo dziwić), wracając do swojego absorbującego zajęcia, jakim było dopalanie papierosa. Samą jego resztkę po chwili wyrzuciła do kałuży, wciskając dla odmiany dłonie do kieszeni kurtki. - Twój chyba też nie jest najlepszy, skoro siedzisz tutaj ze mną.
Re: Ulica główna
Zapach papierosowego dymu wdziera się do moich nozdrzy coraz bezczelniej, ale ja dzielnie siedzę z dłońmi w kieszeniach. Chociaż nie! To niezbyt kulturalne. Dlatego wyciągam dłonie z kieszeni i zaplatam je na kolanie. Jak emeryt. Wszyscy prawnicy tak je zaplatają. Przynajmniej wszyscy których znam. Wszyscy tak sobie siedzimy na rozprawach jakby nas ktoś wypuścił ze "Złotego Żołędzia" czy jak to się te domy spokojnej starości nazywają. Wciąż mierzę ją uważnym wzrokiem. Wpisuje się w typ Luisa Castellaniego. Tak, tak, mam swój własny typ. Nie wszyscy mają. Ja mam. Nie znoszę blondynek i rudych. Chociaż nie. Rudą to bym się jeszcze chętnie zaopiekował. Blondynką nie zaopiekowałbym się za nic w świecie. W większości przypadków żarty o nikłej inteligencji tychże przedstawicielek płci pięknej były zgodne z rzeczywistością. A ja lubię inteligencję u kobiet. Nawet jak będę otaczać się nią przez jedną noc. Niebieskie tęczówki dziewczęcia mnie oceniały. Najwidoczniej ocena poszła pomyślnie, bo się do mnie odezwała. No w sumie musiała ocena pójść pomyślnie. Nie mam nic do zarzucenia swojej aparycji oprócz nieco odstających uszu. Ale to rodzinne. Znak rozpoznawczy. Cecha rodowa. Przeżyję z tymi uszami. Na słowo wniosek, jeden kącik ust unosi mi się nieco wyżej. Wniosek. To brzmi poważnie, prawda?
- Wyglądasz jak po spotkaniu z dementorem. - odpowiadam z lekkim rozbawieniem przesuwając się nieco bliżej. Dziewczyna dopalała swojego papierosa starając się go nie zauważać. Nie lubię kiedy ktoś mnie nie zauważa. Ani nie docenia. Ludzie postępują jednak dość głupio kiedy mnie nie doceniają. Dochodzą też sami do takich wniosków, ale z czasem.
- Twoja obecność nadała mu jedynie uroku. - proszę bardzo. Szkoła Marco. Ładnie? Ładnie. Ładnie się też uśmiecham. Uśmiech to przecież podstawa. Kolejna postawa którą udało mi się opanować do perfekcji.
- Dasz się zaprosić na drinka czy jesteś grzeczną dziewczynką która nie wychodzi nigdzie z nieznajomymi? - oderwałem już od niej spojrzenie i utkwiłem je w szyldzie sklepu u Zonka znajdującego się niemalże naprzeciwko mojej twarzy. Wciąż się uśmiecham, ale bardziej tajemniczo. Nie będę się cieszył jak mysz do sera. To strasznie durnie by wyglądało. Nie będę się tez na nią gapił jak sroka w gnat, bo to nie w moim stylu. Teraz będę na nią zerkał co jakiś czas, tak samo jak ona teraz zacznie mi się przyglądać. Ja już napatrzyłem się wystarczająco żeby wiedzieć, że chce ją mieć.
- Wyglądasz jak po spotkaniu z dementorem. - odpowiadam z lekkim rozbawieniem przesuwając się nieco bliżej. Dziewczyna dopalała swojego papierosa starając się go nie zauważać. Nie lubię kiedy ktoś mnie nie zauważa. Ani nie docenia. Ludzie postępują jednak dość głupio kiedy mnie nie doceniają. Dochodzą też sami do takich wniosków, ale z czasem.
- Twoja obecność nadała mu jedynie uroku. - proszę bardzo. Szkoła Marco. Ładnie? Ładnie. Ładnie się też uśmiecham. Uśmiech to przecież podstawa. Kolejna postawa którą udało mi się opanować do perfekcji.
- Dasz się zaprosić na drinka czy jesteś grzeczną dziewczynką która nie wychodzi nigdzie z nieznajomymi? - oderwałem już od niej spojrzenie i utkwiłem je w szyldzie sklepu u Zonka znajdującego się niemalże naprzeciwko mojej twarzy. Wciąż się uśmiecham, ale bardziej tajemniczo. Nie będę się cieszył jak mysz do sera. To strasznie durnie by wyglądało. Nie będę się tez na nią gapił jak sroka w gnat, bo to nie w moim stylu. Teraz będę na nią zerkał co jakiś czas, tak samo jak ona teraz zacznie mi się przyglądać. Ja już napatrzyłem się wystarczająco żeby wiedzieć, że chce ją mieć.
Re: Ulica główna
Jeśli Luis myślał, że Angielka jest jedną z tych wylewnych, które od razu zaczną swoje gorzkie żale, jaki miały zły dzień i co im się przytrafiło - mylił się. Była kobietą, ale nie była z tego rodzaju, który lubił dzielić się swoimi problemami na prawo i lewo. Poza tym... ona nie miała problemu. Po prostu akurat w dniu dzisiejszym współlokatorzy nie spełnili jej kryteriów. Mówi się trudno i żyje się dalej, dlatego też nie podjęła tematu a jego słowa, w których uznał, że wygląda jak po spotkaniu z dementorem, skwitowała nikłym uśmieszkiem numer cztery. Prawdopodobnie ledwo zauważalnym na ulicy spowitej mrokiem i niemal wcale nieoświetlonej. Co do samego zerkania i zauważania - również nie zaliczała się do tych, które nachalnie wpatrują się w swojego rozmówcę. Raczej zgrywała niedostępną i niezainteresowaną, przy okazji dając sobie czas na rozgryzienie tej drugiej osoby. Sam fakt, że chłopak wpadł jej w oko od razu, kiedy tylko na niego zerknęła, w tym momencie się nie liczył. Znowu grała w swoją głupią gierkę, którą zawiesiła parę miesięcy temu, na rzecz Anthony'ego i Connora. Ale w tej chwili nie liczył się żaden z wcześniej wymienionych Ślizgonów, skoro miała obok siebie prawdopodobnie starszego, przystojniejszego a co ważniejsze - bardziej obytego w kontaktach z kobietami chłopaka.
- A którą opcję wolisz? - znów odpowiedź pytaniem na pytanie. Najwidoczniej taki już był urok zielonej Jeunesse. Niemniej, jeśli chciał mogła być grzeczną dziewczynką, a jeśli nie to mogła być również tą niegrzeczną. Wystarczyło słowo. Nie oczekując nawet odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie, kontynuowała:
- Musiałabym się zastanowić, bo nie wiem jeszcze jakie masz zamiary wobec mnie - stwierdziła bez większego namysłu, w myślach dodając odpowiedni ciąg swojej wypowiedzi. A brzmiał on mniej więcej tak: bo ja wobec ciebie mam ich całkiem sporo, ale póki co nie musisz ich znać. Potem zaś przeniosła wzrok na czubki swoich mokrych butów, szybko się reflektując:
- Właściwie wyszłam z domu tylko na spacer. Dlatego możemy albo iść na spacer albo iść na spacer połączony z drinkiem lub mogę ci zaproponować drinka u siebie, jeśli cię polubię i nie okażesz się seryjnym mordercą... - nierozsądne? Być może. Ale kto by się tym przejmował? Na pewno nie ona, zwłaszcza jeśli miała wolny dom i nikt nie miał prawa jej mówić jak ma się zachowywać. Pewnie nawet sam fakt, że ma do czynienia z kimś, z rodziny swojej przyjaciółki Suzanne, by jej nie ruszył - chociaż, kto wie. Dopiero teraz uniosła nieśmiało spojrzenie pierw na pobliski słup, po czym skierowała je na twarz chłopaka, czarując go swoimi błękitnymi oczami.
- A którą opcję wolisz? - znów odpowiedź pytaniem na pytanie. Najwidoczniej taki już był urok zielonej Jeunesse. Niemniej, jeśli chciał mogła być grzeczną dziewczynką, a jeśli nie to mogła być również tą niegrzeczną. Wystarczyło słowo. Nie oczekując nawet odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie, kontynuowała:
- Musiałabym się zastanowić, bo nie wiem jeszcze jakie masz zamiary wobec mnie - stwierdziła bez większego namysłu, w myślach dodając odpowiedni ciąg swojej wypowiedzi. A brzmiał on mniej więcej tak: bo ja wobec ciebie mam ich całkiem sporo, ale póki co nie musisz ich znać. Potem zaś przeniosła wzrok na czubki swoich mokrych butów, szybko się reflektując:
- Właściwie wyszłam z domu tylko na spacer. Dlatego możemy albo iść na spacer albo iść na spacer połączony z drinkiem lub mogę ci zaproponować drinka u siebie, jeśli cię polubię i nie okażesz się seryjnym mordercą... - nierozsądne? Być może. Ale kto by się tym przejmował? Na pewno nie ona, zwłaszcza jeśli miała wolny dom i nikt nie miał prawa jej mówić jak ma się zachowywać. Pewnie nawet sam fakt, że ma do czynienia z kimś, z rodziny swojej przyjaciółki Suzanne, by jej nie ruszył - chociaż, kto wie. Dopiero teraz uniosła nieśmiało spojrzenie pierw na pobliski słup, po czym skierowała je na twarz chłopaka, czarując go swoimi błękitnymi oczami.
Re: Ulica główna
Słysząc jej pytanie nie mogłem się cicho nie zaśmiać. Którą opcję wolę? Wolę opcję cichej, grzecznej dziewczyny która zrobi dla mnie i tylko dla mnie wszystko co będę chciał. Jednak nie ma takich kobiet. Nawet te uległe nie potrafią być uległe do końca. Przywykłem już do tego, więc nawet nie byłem rozczarowany kiedy początkowo grzeczna dziewczynka okazywała się nie spełniać moich wyobrażeń odnośnie grzecznej dziewczynki. Ta tutaj też nie wyglądała na pensjonariuszkę która rumieni się na widok mężczyzny. Miała jednak ciemne włosy i była ode mnie sporo młodsza, a więc wpisywała się w mój typ. Od swojego typu nawet nie wymagałem posłuszeństwa. Odskocznia od normy. I chociaż początkowo nie mówiła za dużo wpisując się w mój typ jeszcze bardziej, to zaraz zaczęła mówić melodyjnym głosem. Zmarszczyłem nieco czoło wsłuchując się w te dość przyjemne dla ucha dźwięki starając się skupić na jej wypowiedzi. Wciąż unikałem jej wzrokiem, jakby ten szyld u Zonka był o wiele ciekawszą rzeczą od niej. Na wzmiankę o byciu seryjnym mordercą od razu pokręciłem głową. Wręcz odruchowo. Gdybym był seryjnym mordercą to już dawno siedziałbym na tronie Anglii w śmiesznej koronie i wszyscy padaliby przede mną na twarz z głośnym: "Miłościwy królu Luisie", a ja nawet nie wiem czy byłbym miłościwy. Jednak nie jestem seryjnym mordercą, więc moje szanse na jakąkolwiek koronę wynoszą jedno wielkie, kształtne zero. Więc nigdy o nich nie wspominałem, nawet nie wiem czy mój własny brat wiedział o pokrewieństwie mojej matki z tymi Windsorami.
- Spacer? Odprowadzę Cię do domu, chica. Ściemnia się i następny nieznajomy może okazać się seryjnym mordercą. - proszę bardzo. Spoglądam na nią z delikatnym uśmiechem po tym jak mój głos był niewiele głośniejszy od szeptu i tak samo nieznoszący sprzeciwu jak zwykle. Wstaję, poprawiam swoją marynarkę, oczywiście odruchowo, po czym nadstawiam jej ramienia jak typowy emeryt. Nie umiem zachowywać się jak każdy mój rówieśnik. Przebywanie z ludźmi w wieku mojego ojca, który na dobrą sprawę mógłby być moim dziadkiem wyrobiło we mnie wiele przedpotopowych odruchów. Niektórzy twierdzą, że zachowuję się fajnie, tak oldschoolowo, tak po dżentelmeńsku. Widać, że tak naprawdę mnie nie znają. Nie jestem dżentelmenem.
- Prowadź, belleza. - mówię jeszcze z ciepłym uśmiechem czekając na nią.
- Spacer? Odprowadzę Cię do domu, chica. Ściemnia się i następny nieznajomy może okazać się seryjnym mordercą. - proszę bardzo. Spoglądam na nią z delikatnym uśmiechem po tym jak mój głos był niewiele głośniejszy od szeptu i tak samo nieznoszący sprzeciwu jak zwykle. Wstaję, poprawiam swoją marynarkę, oczywiście odruchowo, po czym nadstawiam jej ramienia jak typowy emeryt. Nie umiem zachowywać się jak każdy mój rówieśnik. Przebywanie z ludźmi w wieku mojego ojca, który na dobrą sprawę mógłby być moim dziadkiem wyrobiło we mnie wiele przedpotopowych odruchów. Niektórzy twierdzą, że zachowuję się fajnie, tak oldschoolowo, tak po dżentelmeńsku. Widać, że tak naprawdę mnie nie znają. Nie jestem dżentelmenem.
- Prowadź, belleza. - mówię jeszcze z ciepłym uśmiechem czekając na nią.
Re: Ulica główna
William powolnym krokiem zjawił się na głównej ulicy przepełnionej ludźmi. Z rękoma w kieszeniach płaszcza zatrzymał się nieopodal Trzech Mioteł rozglądając sie dookoła. Całe wieki tu nie był! A przynajmniej takie miał wrażenie. Nic sie nie zmieniło przez te kilka miesięcy. Ta sama ulica pełna kolorowych osobliwości, ten sam szyld dyndający nad gospodą, ta sama ławeczka pełna wyrytych inicjałów zakochanych par... Tylko on nie miał już na sobie szkolnego mundurku, który zamienił na idealnie skrojony garnitur. Włosy jak zawsze okiełznał magicznym żelem i tak oto w nienagannym stanie wyczekiwał swojej siostry, za którą stęsknił się przez ostatnie miesiące...
Re: Ulica główna
Rok szkolny, który zaczął się trzy miesiące temu, Christine zdecydowanie mogła uznać za duuużo spokojniejszy niż ten poprzedni. Nie było żadnych wielkich niebezpieczeństw, uczniowie nie ginęli, nikt nikogo nie porywał i wszystko było w jak najlepszym porządku. Oczywiście uczniowie nie zmienili się ani trochę, ale poza ich zwyczajnymi wybrykami, ciągłymi imprezami czy uprawianiu miłości po kątach, nie sprawiali większych problemów. Nie było także Dymitra, z czego ślizgonka niezmiernie się cieszyła, gdyż nie obawiała się już że ktoś ją prześladuje, czy coś w tym stylu... Myślę że to właśnie te czynniki przyczyniły się do tego, że ambicja wróciła do panienki Greengrass ze zdwojoną mocą. No cóż, nie ma co ukrywać że w klasie VI dziewczyna lekko opuściła się w nauce, a że teraz jest już na ostatnim roku, musiała zdać z jak najlepszymi wynikami. Dlatego też jej jakże ciekawe życie w ciągu ostatnich kilku miesiącach opierało się głównie na nauce. Praktycznie nie opuszczała biblioteki, a jak już to albo żeby udać się na zajęcia, albo do Wielkiej Sali na posiłek, czy ew. zaszyć się z książkami w pokoju wspólnym.
Oczywiście nie mogła jednak odmówić, kiedy jej brat poprosił o spotkanie, w to niedzielne popołudnie. Dlatego gdy zbliżała się umówiona godzina, zarzuciła na siebie ciepły płaszczyk, owinęła szczelnie szalikiem i praktycznie wybiegła z zamku, kierując się w stronę Hogsmeade. Kiedy już doszła na miejsce i zobaczyła czekającego na nią Williama, rzuciła się pędem w jego stronę żeby rzucić mu się na szyje na przywitanie.
Oczywiście nie mogła jednak odmówić, kiedy jej brat poprosił o spotkanie, w to niedzielne popołudnie. Dlatego gdy zbliżała się umówiona godzina, zarzuciła na siebie ciepły płaszczyk, owinęła szczelnie szalikiem i praktycznie wybiegła z zamku, kierując się w stronę Hogsmeade. Kiedy już doszła na miejsce i zobaczyła czekającego na nią Williama, rzuciła się pędem w jego stronę żeby rzucić mu się na szyje na przywitanie.
Ostatnio zmieniony przez Christine Greengrass dnia Nie 30 Lis 2014, 20:29, w całości zmieniany 1 raz
Re: Ulica główna
Uśmiechnął się radośnie na widok Christine. Jego mała siostrzyczka! Nawet jego oczy na chwilę zaczęły cieszyć się razem z nim. Gdy tylko zaczęła biec w jego stronę rozłożył ręce na boki gotowy ją uściskać. I tak tez zrobił, gdy tylko zarzuciła mu ręce na szyję.
- Christine! - Wyściskał ją za wszystkie czasy! Mocno i długo, tak bardzo się stęsknił. Gdy już skończyli te rodzinne czułości odsunął ją od siebie na wyciągnięcie rąk i przyjrzał jej się krytycznym wzrokiem oceniając jej wygląd.
- Schudłaś? - zapytał unosząc lekko brew. No pod płaszcz jej nei zaglądał, ale po buzi mógł stwierdzić. Albo nie jadła za dobrze, albo nie spała za dobrze. Albo jedno i drugie.
- Jesz coś, czy nie masz czasu wychodzić z biblioteki? - zapytał, a jego brew powędrowała jeszcze wyżej. Tak dobrze ją znał! Zapewne gdyby biblioteka była czynna całą dobę nie wychodziłaby stamtąd aż do początku zajęć. Sam był przecież taki. No... nadal był. Aż dziwne, że znalazł czas na rozmowę z Cassidy, potem z Zoją a teraz w końcu z siostrą. Chyba jej teraz potrzebował najbardziej.
- Christine! - Wyściskał ją za wszystkie czasy! Mocno i długo, tak bardzo się stęsknił. Gdy już skończyli te rodzinne czułości odsunął ją od siebie na wyciągnięcie rąk i przyjrzał jej się krytycznym wzrokiem oceniając jej wygląd.
- Schudłaś? - zapytał unosząc lekko brew. No pod płaszcz jej nei zaglądał, ale po buzi mógł stwierdzić. Albo nie jadła za dobrze, albo nie spała za dobrze. Albo jedno i drugie.
- Jesz coś, czy nie masz czasu wychodzić z biblioteki? - zapytał, a jego brew powędrowała jeszcze wyżej. Tak dobrze ją znał! Zapewne gdyby biblioteka była czynna całą dobę nie wychodziłaby stamtąd aż do początku zajęć. Sam był przecież taki. No... nadal był. Aż dziwne, że znalazł czas na rozmowę z Cassidy, potem z Zoją a teraz w końcu z siostrą. Chyba jej teraz potrzebował najbardziej.
Re: Ulica główna
Chyba najgorsze w tym wszystkim było właśnie to, że William również skończył szkołę i zostawił dziewczynę samą. No i ona teraz naprawdę za nim tęskniła! Nie ma się zresztą dziewczynie co dziwić, bo jakby nie patrzeć to do tej pory William i Christine, byli prawie że nierozłączni, więc...
No ale wracając. Stali tak tuląc się do siebie i szczerze mówiąc Chris to naprawdę mogłaby nigdy się nie odklejać od brata... zwłaszcza jeżeli zamiast tego wysłuchiwać marudzenia i czepialstwa się brata.
- Może trochę... - odparła wzruszając ramionami, jakby to w ogóle nie miało znaczenia. Na jego kolejne pytanie przewróciła oczami - Oj no już nie przesadzaj...
No oczywiście że chłopak miał rację. Dziewczyna ostatnio cały czas się tylko uczyła, uczyła i uczyła... Ach i jeszcze czasami jakiś trening Quidditcha się odbył w przerwie od nauki pewnie.
- Opowiadaj lepiej co u ciebie? Jak tam studia? I co tam się w domu dzieje?
No ale wracając. Stali tak tuląc się do siebie i szczerze mówiąc Chris to naprawdę mogłaby nigdy się nie odklejać od brata... zwłaszcza jeżeli zamiast tego wysłuchiwać marudzenia i czepialstwa się brata.
- Może trochę... - odparła wzruszając ramionami, jakby to w ogóle nie miało znaczenia. Na jego kolejne pytanie przewróciła oczami - Oj no już nie przesadzaj...
No oczywiście że chłopak miał rację. Dziewczyna ostatnio cały czas się tylko uczyła, uczyła i uczyła... Ach i jeszcze czasami jakiś trening Quidditcha się odbył w przerwie od nauki pewnie.
- Opowiadaj lepiej co u ciebie? Jak tam studia? I co tam się w domu dzieje?
Re: Ulica główna
- Nie przesadzam. Stwierdzam fakty. Jak wrócisz do domu babcia się tobą zajmie - mruknął i wcale nie mówił tego z humorem. Nie dziwił się, że rodzice wyjechali, skoro szanowna seniorka rodu ze swoim przesłodkim urokiem osobistym krytykowała wszystko i wszystkich. Sam miał już dość, więc najczęściej przebywał nigdzie indziej jak właśnie w bibliotece uniwersyteckiej do późnych godzin mając nadzieję, że gdy wróci Isobel będzie już spała. Niestety nie miał za wiele szczęścia... "Williamie popraw spinki przy mankietach, przekrzywiły ci się", "Williamie, dlaczego zjadłeś tak mało? Mężczyzna musi dobrze się odżywiać", "William! Dlaczego jesz tak dużo? Kolacja powinna być lekka, nie opychaj się, to nie zdrowo!" Wrrr... Nie mógł doczekać się, aż w końcu wyjedzie.
- Co u mnie? A jak myślisz? Jestem tak zawalony, że ledwo znalazłem czas, by się z tobą w końcu spotkać. Ciągle wykłady, ćwiczenia... dodatkowe seminaria... ślub. Nie mogę doczekać się kiedy będzie po wszystkim. - mruknął bezmyślnie poprawiając szalik dziewczynie. Ślizgoński szalik... Za nim też tęsknił.
- A co w domu? Wyobraź sobie, że rodzice wyjechali na urlop. Razem. Tak razem-razem. Pogodzili się chyba, albo mają dość babci. I nie dziwię im się. Sam uciekłbym najchętniej.
- Co u mnie? A jak myślisz? Jestem tak zawalony, że ledwo znalazłem czas, by się z tobą w końcu spotkać. Ciągle wykłady, ćwiczenia... dodatkowe seminaria... ślub. Nie mogę doczekać się kiedy będzie po wszystkim. - mruknął bezmyślnie poprawiając szalik dziewczynie. Ślizgoński szalik... Za nim też tęsknił.
- A co w domu? Wyobraź sobie, że rodzice wyjechali na urlop. Razem. Tak razem-razem. Pogodzili się chyba, albo mają dość babci. I nie dziwię im się. Sam uciekłbym najchętniej.
Re: Ulica główna
- Nie mam pięciu lat, sama potrafię o siebie zadbać - żachnęła wielce urażona, jednak najbardziej denerwowało ją to, że chłopak miał rację, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
- Jak tam Cassidy? Dogadujecie się? - zapytała unosząc brwi ku górze i przyglądając się Williamowi, który bawił się właśnie jej szalikiem.
- To chyba dobrze? - spytała, mając oczywiście na myśli to że ich rodzice doszli do porozumienia, a na jej buźkę wkradł się nawet uśmieszek, no bo jednak nie chciała żeby rodzice dłużej się kłócili. I nie ważne że i tak czy siak będąc w szkole nie musiała widzieć ciągle zdenerwowanego ojca, raczej w stanie nietrzeźwości i matki, na twarzy której wciąż malował się smutek.
- Jest aż tak źle? - rzuciła odnośnie babci, marszcząc przy tym brwi. Co prawda znała kobietę i wiedziała jak bardzo wścibska i upierdliwa potrafi być, no ale... naprawdę było źle do tego stopnia że wszyscy mieli jej dosyć? To w takim razie to ona naprawdę bała pojawić się w domu w najbliższym czasie...
- Jak tam Cassidy? Dogadujecie się? - zapytała unosząc brwi ku górze i przyglądając się Williamowi, który bawił się właśnie jej szalikiem.
- To chyba dobrze? - spytała, mając oczywiście na myśli to że ich rodzice doszli do porozumienia, a na jej buźkę wkradł się nawet uśmieszek, no bo jednak nie chciała żeby rodzice dłużej się kłócili. I nie ważne że i tak czy siak będąc w szkole nie musiała widzieć ciągle zdenerwowanego ojca, raczej w stanie nietrzeźwości i matki, na twarzy której wciąż malował się smutek.
- Jest aż tak źle? - rzuciła odnośnie babci, marszcząc przy tym brwi. Co prawda znała kobietę i wiedziała jak bardzo wścibska i upierdliwa potrafi być, no ale... naprawdę było źle do tego stopnia że wszyscy mieli jej dosyć? To w takim razie to ona naprawdę bała pojawić się w domu w najbliższym czasie...
Re: Ulica główna
Skrzywił się nieznacznie na pytanie o Cassidy. Schował ręce głebiej do kieszeni płaszcza i zgarbił się chowając usta za szalikiem jakby mu było zimno. W rzeczywistości chyba podświadomie próbował się schować, by uniknął odpowiedzi na to trudne pytanie. Dobrze wiedział jednak, że to nic nie da, a Christine nie odpuści widząc, że coś jest nie tak.
- Właściwie to... nijak. - mruknął wymijająco. Prawda była taka, że ostatnio nie dogadywali się w cale bo praktycznie nie rozmawiali. To ich krótkie spotkanie na przymiarce u Madame Malkin i nieudany obiad w Feniksie raczej ciężko było nazwać normalną rozmową narzeczonych.
- Dobrze, dobrze... I nie dobrze, bo zostawili mnie samego z tym wszystkim. Mogli chociaż poczekać do ślubu.
Zabrzmiało to trochę tak, jakby karcił rodziców za coś niestosownego, jakby to oni mieli się teraz pobrać, a wymknęli sie na potajemną schadzkę. To raczej William i Cassidy powinni wybrać się na kolejne wakacje, tym razem sam na sam. Może udałoby im się wszystko poukładać tak jak udało się to starszym Greengrassom?
- Źle? Sama zobaczysz, jak wrócisz na święta.
- Właściwie to... nijak. - mruknął wymijająco. Prawda była taka, że ostatnio nie dogadywali się w cale bo praktycznie nie rozmawiali. To ich krótkie spotkanie na przymiarce u Madame Malkin i nieudany obiad w Feniksie raczej ciężko było nazwać normalną rozmową narzeczonych.
- Dobrze, dobrze... I nie dobrze, bo zostawili mnie samego z tym wszystkim. Mogli chociaż poczekać do ślubu.
Zabrzmiało to trochę tak, jakby karcił rodziców za coś niestosownego, jakby to oni mieli się teraz pobrać, a wymknęli sie na potajemną schadzkę. To raczej William i Cassidy powinni wybrać się na kolejne wakacje, tym razem sam na sam. Może udałoby im się wszystko poukładać tak jak udało się to starszym Greengrassom?
- Źle? Sama zobaczysz, jak wrócisz na święta.
Re: Ulica główna
No rzeczywiście, takim zachowaniem na pewno nie wzbudził podejrzeń siostry... Dziewczyna znała Williama na wylot, więc od razu potrafiła wyłapać że coś jest nie tak. Założyła ręce na klatce piersiowej i uniosła brwi, uważnie badając wzrokiem swojego brata.
- To znaczy? - mruknęła, na jego jakże wyczerpującą odpowiedź. Owszem, miała zamiar wiercić chłopakowi dziurę w brzuchu. I nie ustąpi dopóki nie opowie jej wszystkiego z najmniejszymi szczegółami.
Zaśmiała się krótko na słowa chłopaka, przepełnione wyrzutami do rodziców.
- Jesteś już dużym chłopcem, poradzisz sobie - powiedziała, wciąż roześmianym głosem, uśmiechając się pokrzepiająco.
Na następną wypowiedź Willa dziewczyna udała że się nad czymś zastanawia.
- Może jednak rozważę opcję pozostania na święta w Hogwarcie? - oczywiście nie mówiła poważnie. Tęsknota za domem, za Williamem, za rodzicami, zdecydowanie była silniejsza niż chęć uniknięcia zrzędzenia babci. Ogólnie to dziewczyna mimo wszystko nie wyobrażała sobie świąt w Hogwarcie. Przez całe swoje życie, każde święta spędzała z rodziną i nie miała ochoty tego zmieniać jeszcze przez długi, długi czas...
- To znaczy? - mruknęła, na jego jakże wyczerpującą odpowiedź. Owszem, miała zamiar wiercić chłopakowi dziurę w brzuchu. I nie ustąpi dopóki nie opowie jej wszystkiego z najmniejszymi szczegółami.
Zaśmiała się krótko na słowa chłopaka, przepełnione wyrzutami do rodziców.
- Jesteś już dużym chłopcem, poradzisz sobie - powiedziała, wciąż roześmianym głosem, uśmiechając się pokrzepiająco.
Na następną wypowiedź Willa dziewczyna udała że się nad czymś zastanawia.
- Może jednak rozważę opcję pozostania na święta w Hogwarcie? - oczywiście nie mówiła poważnie. Tęsknota za domem, za Williamem, za rodzicami, zdecydowanie była silniejsza niż chęć uniknięcia zrzędzenia babci. Ogólnie to dziewczyna mimo wszystko nie wyobrażała sobie świąt w Hogwarcie. Przez całe swoje życie, każde święta spędzała z rodziną i nie miała ochoty tego zmieniać jeszcze przez długi, długi czas...
Re: Ulica główna
- No nijak, no. Nie rozmawiamy ostatnio za wiele. Cassidy wyraża... powątpiewający stosunek do mojej przyjaźni z Zoją - mruknął w odpowiedzi na świdrujące spojrzenie siostry, które w tym momencie tak bardzo przypominało spojrzenie ich matki, że aż nie był w stanie dłużej patrzeć w te zmrużone ślepia bez wyrzutów sumienia. Nigdy nie odważyłby się ukrywać czegokolwiek przed matką.
Prychnął na jej słowa z lekkim rozbawieniem i sprzedał jej kuksańca w bok. Poradzi sobie? Nie miał wyboru. Te krótkie wakacje rodziców dały mu przedsmak tego, co czeka go po ślubie. Co czekałoby go, gdyby z Cassidy zamieszkali osobno. Przez te dwa tygodnie musiał być panem domu, zajmować się wszystkim, odpowiadać na listy i wydawać polecenia skrzatom. No może nie tak do końca, bo oczywiście Isobel musiała mieć we wszystkim ostatnie zdanie.
- O nie, nie nie moja panno. Wracasz do domu z uśmiechem na ustach i męczysz się razem z nami. Nie ma tak dobrze, że ty sobie tu zostaniesz i będziesz miała wszystko gdzieś, a my będziemy wysłuchiwać jak co rok, że to już ostatnie święta babci...
Prychnął na jej słowa z lekkim rozbawieniem i sprzedał jej kuksańca w bok. Poradzi sobie? Nie miał wyboru. Te krótkie wakacje rodziców dały mu przedsmak tego, co czeka go po ślubie. Co czekałoby go, gdyby z Cassidy zamieszkali osobno. Przez te dwa tygodnie musiał być panem domu, zajmować się wszystkim, odpowiadać na listy i wydawać polecenia skrzatom. No może nie tak do końca, bo oczywiście Isobel musiała mieć we wszystkim ostatnie zdanie.
- O nie, nie nie moja panno. Wracasz do domu z uśmiechem na ustach i męczysz się razem z nami. Nie ma tak dobrze, że ty sobie tu zostaniesz i będziesz miała wszystko gdzieś, a my będziemy wysłuchiwać jak co rok, że to już ostatnie święta babci...
Re: Ulica główna
Westchnęła głośno, kiedy wreszcie doczekała się odpowiedzi.
- Myślałam że to już skończony temat... w sensie Ty i Zoja - mruknęła, nieco zgaszona. No nie ma co ukrywać, że szczęście jej brata było dla niej bardzo ważne, więc nie mogła tak po prostu patrzeć na jego smutne, zmartwione oczy.
- Może... - zaczęła, ale w pewnym momencie zawahała się, nie będąc przekonana co do tego co jeszcze przed chwilą miała za dobry pomysł. W końcu jednak zdecydowała że nic na tym nie straci. - Może porozmawiałabym z Cassie?
Jęknęła cicho, kiedy poczuła łokcia chłopaka, wbijającego się w jej bok. Oczywiście nie pozostała mu dłużna i lekko dźgnęła go paluchem między żebrami. Skoro on może, to ona też prawda? No właśnie.
- Dobra, dobra... już tak nie marudź - mruknęła, kręcąc oczyma, co oczywiście było tylko w formie żartu, więc zaraz na jej buźce pojawił się wesoły uśmiech, a dodatkowo w stronę chłopaka wytknęła koniuszek języka.
- Chodźmy gdzieś... zimno mi! - mruknęła, już mniej zadowolona niż przed chwilą, po czym złapała chłopaka za rękę i pociągnęła w głąb miasteczka.
- Myślałam że to już skończony temat... w sensie Ty i Zoja - mruknęła, nieco zgaszona. No nie ma co ukrywać, że szczęście jej brata było dla niej bardzo ważne, więc nie mogła tak po prostu patrzeć na jego smutne, zmartwione oczy.
- Może... - zaczęła, ale w pewnym momencie zawahała się, nie będąc przekonana co do tego co jeszcze przed chwilą miała za dobry pomysł. W końcu jednak zdecydowała że nic na tym nie straci. - Może porozmawiałabym z Cassie?
Jęknęła cicho, kiedy poczuła łokcia chłopaka, wbijającego się w jej bok. Oczywiście nie pozostała mu dłużna i lekko dźgnęła go paluchem między żebrami. Skoro on może, to ona też prawda? No właśnie.
- Dobra, dobra... już tak nie marudź - mruknęła, kręcąc oczyma, co oczywiście było tylko w formie żartu, więc zaraz na jej buźce pojawił się wesoły uśmiech, a dodatkowo w stronę chłopaka wytknęła koniuszek języka.
- Chodźmy gdzieś... zimno mi! - mruknęła, już mniej zadowolona niż przed chwilą, po czym złapała chłopaka za rękę i pociągnęła w głąb miasteczka.
Re: Ulica główna
- No już teraz tak. Definitywnie i ostatecznie - mruknął krzywiąc się. Było mu ciężko, nie ma co ukrywać i miał wyrzuty sumienia po tym co zrobił. Tłumaczył sobie jednak, ze tak będzie lepiej. Lepiej dla Zoi, lepiej dla Cassidy... Ale czy dla niego? Pewnie tak. Gdy już przyzwyczai się do faktu, że Zoja nie reaguje na niego w żaden sposób, przestanie pewnie o niej myśleć w ten sposób. Już i tak dobrze mu to szło, bo nieczyste myśli miał wobec niej tylko, gdy pojawiała się w jego obecności z kimś innym. Cholera, i pomyśleć, że sam podsycił w niej uczucie do tego cholernego araba...
- Nie... Nie ma takiej potrzeby. Wyjaśniliśmy już sobie wszystko.
Gdy Christine spróbowała dziobnąć go w żebra wygiął się w bok szczerząc się wesoło. Przez płaszcz i tak nie poczuł palucha siostry.
- Nie marudzę. Gdzie chcesz iść? Na kawę? Kremowe? - zapytał, gdy ruszyli przed siebie.
- Nie... Nie ma takiej potrzeby. Wyjaśniliśmy już sobie wszystko.
Gdy Christine spróbowała dziobnąć go w żebra wygiął się w bok szczerząc się wesoło. Przez płaszcz i tak nie poczuł palucha siostry.
- Nie marudzę. Gdzie chcesz iść? Na kawę? Kremowe? - zapytał, gdy ruszyli przed siebie.
Re: Ulica główna
Popatrzyła na niego lekko zdezorientowana, kiedy odpowiedział jej, tak bardzo zgaszony. Westchnęła ciężko i zrobiła krok do przodu, po czym obróciła się na pięcie, tak że teraz stała przed Williamem.
- Znowu się pokłóciliście? -spytała zmartwiona, błędnie odczytując powód zmartwienia chłopaka. No ale skąd miała wiedzieć o co mu tak naprawdę chodziło i co miał na myśli? Przecież nie miała o niczym pojęcia.
- Na pewno? Bo wiesz... nie wygląda mi to jakby było w porządku. - no kurcze, dopiero w najbliższej przyszłości mieli wziąć ślub, a zachowywali się jak stare dobre małżeństwo... A Christine naprawdę nie chciała żeby chłopak przez resztę swojego życia 'męczył się' przy kobiecie, z którą nie może się dogadać. Nie chciała żeby skończył tak jak ich rodzice.
Wygięła usta w podkówkę, kiedy jej atak nie zadziałał i Willu tylko się z niej tak bezczelnie śmiał. No skandal! Na jego kolejne pytanie chwilę się namyśliła, żeby w końcu stwierdzić na co ma ochotę.
- Na herbatkę! - odparła z szerokim uśmiechem na twarzy i pociągnęła chłopaka do pani Puddifoot.
- Znowu się pokłóciliście? -spytała zmartwiona, błędnie odczytując powód zmartwienia chłopaka. No ale skąd miała wiedzieć o co mu tak naprawdę chodziło i co miał na myśli? Przecież nie miała o niczym pojęcia.
- Na pewno? Bo wiesz... nie wygląda mi to jakby było w porządku. - no kurcze, dopiero w najbliższej przyszłości mieli wziąć ślub, a zachowywali się jak stare dobre małżeństwo... A Christine naprawdę nie chciała żeby chłopak przez resztę swojego życia 'męczył się' przy kobiecie, z którą nie może się dogadać. Nie chciała żeby skończył tak jak ich rodzice.
Wygięła usta w podkówkę, kiedy jej atak nie zadziałał i Willu tylko się z niej tak bezczelnie śmiał. No skandal! Na jego kolejne pytanie chwilę się namyśliła, żeby w końcu stwierdzić na co ma ochotę.
- Na herbatkę! - odparła z szerokim uśmiechem na twarzy i pociągnęła chłopaka do pani Puddifoot.
Re: Ulica główna
- Nie, nie... Wręcz przeciwnie. Jest... w porządku. Naprawdę. Pierwszy raz od dawna jest tak jak powinno być. Zero kłótni. Zapomniała o co nam poszło - uśmiechnął się nieco smutno. Kolejny raz powtórzył sobie w myślach, że tak będzie lepiej.
- Jest ok, wszystko się ułoży. Nie przejmuj się Cass, przejdzie jej - mruknął. Sam nie chciał, by ich życie wyglądało tak jak jego rodziców, ale niestety sam chyba powoli do tego doprowadzał. Z jednej strony nie chciał być taki jak ojciec i bronił sie przed tym, a z drugiej postępował dokładnie tak samo. Niby wymazał Zoi pamięć, żeby tego uniknąć, ale nadal nie wykrzesił w sobie głębszego uczucia do narzeczonej. Przez te kłótnie tylko bardziej się od siebie oddalali. Naprawdę chciał, by połączyło ich coś więcej.
- Więc chodźmy - uśmiechnął się nieco szerzej dając się pociągnąć do herbaciarni.
- Jest ok, wszystko się ułoży. Nie przejmuj się Cass, przejdzie jej - mruknął. Sam nie chciał, by ich życie wyglądało tak jak jego rodziców, ale niestety sam chyba powoli do tego doprowadzał. Z jednej strony nie chciał być taki jak ojciec i bronił sie przed tym, a z drugiej postępował dokładnie tak samo. Niby wymazał Zoi pamięć, żeby tego uniknąć, ale nadal nie wykrzesił w sobie głębszego uczucia do narzeczonej. Przez te kłótnie tylko bardziej się od siebie oddalali. Naprawdę chciał, by połączyło ich coś więcej.
- Więc chodźmy - uśmiechnął się nieco szerzej dając się pociągnąć do herbaciarni.
Re: Ulica główna
Stało się. W ten pochmurny piątek trzynastego Meredith Cooper weszła w posiadanie żywego stworzenia, zwanego potocznie psem. Kwadrans zajęło jej zauważenie, jak bardzo nieprzemyślaną była decyzja o zajrzeniu po drodze do sklepu magizoologicznego.
- Nie, to się nie dzieje naprawdę... - mruknęła pod nosem, mijając grupkę uczniów. Owinięty szczelnie kocem szczeniak, którego trzymała w ramionach wyściubił czarny, lśniący nos i popiskując cicho rozglądał się po pełnej ulicy. Ruchliwe zawiniątko znacznie ograniczało kobiecie możliwość zerkania pod nogi, dlatego obecność kolejnych kałuży odkrywała doświadczalnie - stąpając w sam jej środek czerwonym botkiem.
- Zanim dotrzemy do domu musimy sobie wyjaśnić kilka spraw. Po pierwsze, nie wolno gryźć butów. Żadnych. I nie wolno sikać na dywan. Zwłaszcza, jak nie ma mnie w domu.
Widok czarownicy gadającej do małego psa mógł wzbudzić sensację tylko z jednego powodu: Cooper nie przepadała za zwierzętami. Do minimum ograniczała kontakty ze śmierdzącymi sowami, nie wspominając już o tym, że nie należała do osób piejących z zachwytu nad kociętami czy szczeniakami. Klątwa piątku trzynastego? Kryzys wieku średniego? Pragnienie rewolucji w życiu? Wszystko po trochu i nic zarazem. Wyszła, by uzupełnić zapas pergaminów. A wróciła z psem. Bo tak - właśnie dlatego.
Brunetka zastygła w bezruchu czując niepokojące ciepło na brzuchu. Na jej szarym płaszczu pojawiła się duża plama. I to nie za sprawą deszczu.
- No nie stary, tak to się nie będziemy bawić...
- Nie, to się nie dzieje naprawdę... - mruknęła pod nosem, mijając grupkę uczniów. Owinięty szczelnie kocem szczeniak, którego trzymała w ramionach wyściubił czarny, lśniący nos i popiskując cicho rozglądał się po pełnej ulicy. Ruchliwe zawiniątko znacznie ograniczało kobiecie możliwość zerkania pod nogi, dlatego obecność kolejnych kałuży odkrywała doświadczalnie - stąpając w sam jej środek czerwonym botkiem.
- Zanim dotrzemy do domu musimy sobie wyjaśnić kilka spraw. Po pierwsze, nie wolno gryźć butów. Żadnych. I nie wolno sikać na dywan. Zwłaszcza, jak nie ma mnie w domu.
Widok czarownicy gadającej do małego psa mógł wzbudzić sensację tylko z jednego powodu: Cooper nie przepadała za zwierzętami. Do minimum ograniczała kontakty ze śmierdzącymi sowami, nie wspominając już o tym, że nie należała do osób piejących z zachwytu nad kociętami czy szczeniakami. Klątwa piątku trzynastego? Kryzys wieku średniego? Pragnienie rewolucji w życiu? Wszystko po trochu i nic zarazem. Wyszła, by uzupełnić zapas pergaminów. A wróciła z psem. Bo tak - właśnie dlatego.
Brunetka zastygła w bezruchu czując niepokojące ciepło na brzuchu. Na jej szarym płaszczu pojawiła się duża plama. I to nie za sprawą deszczu.
- No nie stary, tak to się nie będziemy bawić...
Re: Ulica główna
Gabriel Griffiths - samotny trzydziestoletni czarodziej pochodzący ze znanego w Wielkiej Brytanii rodu czystej krwi czarodziejów, wieczny chłopiec, idealny syn, absolwent studiów aurorskich, przystojniak o dużym...
Żarcik na miarę dorosłego mężczyznę, Maximilianie. Anons, który Włoch wysłał do podrzędnego pisemka dla kobiet, obiegł już połowę populacji czarownic 50+, a teraz biedny Gabryś dwoi się i troi, żeby zatrzymać produkcję i wyretuszować swoje nazwisko. Miał już wystarczająco dużo pracy w Filii i nie miał czasu, żeby zmagać się jeszcze z rozhisteryzowaną matulą, która dostaje listy z propozycjami "zakupu" syna, od samotnych koleżanek. Zdecydowanie wystarczało mu również, że Prorok już sobie poużywał przez jego nieobecność na ślubie Greengrassów i miał znowu nierozwiązaną sytuację z Meredith. I naprawdę nie powinien tak wybuchać, ale chwilę temu wykrzyczał pani w okienku na Sowiej Poczcie, że nie ma nawet czasu wejść do domu zmienić galot, co dopiero biegać za redaktorem naczelnym po głupi podpis, którego zapomniał mu złożyć. Po parogodzinnych zmaganiach z gównianą biurokracją i wydaniu dużej części swojego majątku, wyszedł na główną ulicę Hogsmeade wygrany i jednocześnie pokonany psychicznie. Gestem zupełnego zrezygnowania poluźnił krawat pod szyją i odpalił czarnego papierosa o waniliowym zapachu. Kiedy rezygnował z pracy w szkole miał zupełnie inne wyobrażenia o swoim życiu w ministerstwie. Nie zauważył kiedy dni powszednie zaczęły się ze sobą zlewać, a nurt praca-dom-sen zamienił się w praca-praca-gówno.
Ale był piątek. Nareszcie. Pierwszy wolny weekend od dawna, a on był w swoim ulubionym magicznym mieście, Hogsmeade. Stary, dobry Griffiths poszedłby teraz do Trzech Mioteł kupić sobie szklaneczkę brandy i zapomniał na moment o trudach, które go non stop spotykały w ciągu kilku poprzednich tygodni. Jednak Griffiths, dla którego bal charytatywny u Ministra Magii wcale nie był tak dawno... Skierował mimowolnie swoje kroki w kierunku domku po starym młynie. I takie już ich szczęście, że wpadają na siebie przypadkiem, a nie celowo. Mijał nierozpoznaną wcześniej sylwetkę Cooper i miał ją wyprzedzić, ale usłyszał kobiecy głos. Przystanął parę kroków dalej i obrócił się powoli. A ten irytujący skamlący dźwięk dochodził z...
- Święty Barnabo, przecież to pies! - zauważył inteligencją godną jednego z pięciu najlepszych uczniów w Hogwarcie. I tym razem dżentelmen nie pognał z różdżką na ratunek, żeby doczyścić płaszcz kobiety. Zbyt dobrze pamiętał tamten prawy sierpowy, a poza tym - to był pies.
Żarcik na miarę dorosłego mężczyznę, Maximilianie. Anons, który Włoch wysłał do podrzędnego pisemka dla kobiet, obiegł już połowę populacji czarownic 50+, a teraz biedny Gabryś dwoi się i troi, żeby zatrzymać produkcję i wyretuszować swoje nazwisko. Miał już wystarczająco dużo pracy w Filii i nie miał czasu, żeby zmagać się jeszcze z rozhisteryzowaną matulą, która dostaje listy z propozycjami "zakupu" syna, od samotnych koleżanek. Zdecydowanie wystarczało mu również, że Prorok już sobie poużywał przez jego nieobecność na ślubie Greengrassów i miał znowu nierozwiązaną sytuację z Meredith. I naprawdę nie powinien tak wybuchać, ale chwilę temu wykrzyczał pani w okienku na Sowiej Poczcie, że nie ma nawet czasu wejść do domu zmienić galot, co dopiero biegać za redaktorem naczelnym po głupi podpis, którego zapomniał mu złożyć. Po parogodzinnych zmaganiach z gównianą biurokracją i wydaniu dużej części swojego majątku, wyszedł na główną ulicę Hogsmeade wygrany i jednocześnie pokonany psychicznie. Gestem zupełnego zrezygnowania poluźnił krawat pod szyją i odpalił czarnego papierosa o waniliowym zapachu. Kiedy rezygnował z pracy w szkole miał zupełnie inne wyobrażenia o swoim życiu w ministerstwie. Nie zauważył kiedy dni powszednie zaczęły się ze sobą zlewać, a nurt praca-dom-sen zamienił się w praca-praca-gówno.
Ale był piątek. Nareszcie. Pierwszy wolny weekend od dawna, a on był w swoim ulubionym magicznym mieście, Hogsmeade. Stary, dobry Griffiths poszedłby teraz do Trzech Mioteł kupić sobie szklaneczkę brandy i zapomniał na moment o trudach, które go non stop spotykały w ciągu kilku poprzednich tygodni. Jednak Griffiths, dla którego bal charytatywny u Ministra Magii wcale nie był tak dawno... Skierował mimowolnie swoje kroki w kierunku domku po starym młynie. I takie już ich szczęście, że wpadają na siebie przypadkiem, a nie celowo. Mijał nierozpoznaną wcześniej sylwetkę Cooper i miał ją wyprzedzić, ale usłyszał kobiecy głos. Przystanął parę kroków dalej i obrócił się powoli. A ten irytujący skamlący dźwięk dochodził z...
- Święty Barnabo, przecież to pies! - zauważył inteligencją godną jednego z pięciu najlepszych uczniów w Hogwarcie. I tym razem dżentelmen nie pognał z różdżką na ratunek, żeby doczyścić płaszcz kobiety. Zbyt dobrze pamiętał tamten prawy sierpowy, a poza tym - to był pies.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Magic Land :: Hogsmeade :: MIEJSCA
Strona 2 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach