Serce lasu
+10
Maja Vulkodlak
Nicolas Socha
Alice Volante
Nora Vedran
James Scott
Hannah Wilson
Mistrz Gry
Ian Ames
Polly Baldwin
Brennus Lancaster
14 posters
Strona 2 z 5
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Serce lasu
First topic message reminder :
Do serca Zakazanego Lasu, prawie kilometr wgłąb gęstwiny zapuściło się niewielu. Nieliczni, którzy z niej powrócili, postanowili tam nigdy nie wracać.
Brennus LancasterV-ce Dyrektor Szkoły - Urodziny : 09/07/1932
Wiek : 92
Skąd : Dublin
Krew : Czysta
Re: Serce lasu
Naturalnie nie miała zamiaru zakładać z tym szczeniakiem klubu najlepszych przyjaciółek na zawsze. Była jednak nastawiona... bardziej pokojowo. Miała nad Puchonką tą przewagę, że wciąż była w posiadaniu rozsądku. Nie kierowała się wyłącznie insynktami, jak działo się to w przypadku wilkołała. Czy to szczęście, czy przeszkoda miała się najwyraźniej dowiedzieć w najbliższym czasie.
Gdy Nora podbiegła do drzewa i uderzyła w nie z impetem, po polanie poniósł się donośny śmiech wampirzycy.
- Spokojnie, piesku. - Alice zakołysała się na gałęzi, a gdy rozbujała wystarczająco mocno, usiadła na gałęzi, obejmując ją ścisle udami. Odgarnęła z twarzy kosmyki, które wymsknęły się ze splotu warkocza i spojrzała w dół, na rozjuszone psisko.
- Chcesz się zabawić?
Krukonka urwała jedną z gałęzi i rzuciła stworzeniu na aport. Po chwili zastanowienia wydobyła zza paska różdżkę i wsunęła ją między zęby. Ostrożnie stanęła na konarze i balansując niczym mugolscy akrobaci dotarła na koniec gałęzi, który znajdował się niecały metr za wilkołakiem. Niewiele się zastanawiając zeskoczyła na polanę i rzuciła się pędem do następnego drzewa, od czasu do czasu oglądając się za siebie, ciekawa czy zwierzę podejmie pogoń.
// przepraszam, ale była burza i musiałam zejść z kompa!
Gdy Nora podbiegła do drzewa i uderzyła w nie z impetem, po polanie poniósł się donośny śmiech wampirzycy.
- Spokojnie, piesku. - Alice zakołysała się na gałęzi, a gdy rozbujała wystarczająco mocno, usiadła na gałęzi, obejmując ją ścisle udami. Odgarnęła z twarzy kosmyki, które wymsknęły się ze splotu warkocza i spojrzała w dół, na rozjuszone psisko.
- Chcesz się zabawić?
Krukonka urwała jedną z gałęzi i rzuciła stworzeniu na aport. Po chwili zastanowienia wydobyła zza paska różdżkę i wsunęła ją między zęby. Ostrożnie stanęła na konarze i balansując niczym mugolscy akrobaci dotarła na koniec gałęzi, który znajdował się niecały metr za wilkołakiem. Niewiele się zastanawiając zeskoczyła na polanę i rzuciła się pędem do następnego drzewa, od czasu do czasu oglądając się za siebie, ciekawa czy zwierzę podejmie pogoń.
// przepraszam, ale była burza i musiałam zejść z kompa!
Re: Serce lasu
Oczywiście, że podjęła pogoń. Zwierzę zawsze ją podejmowało. Niewąptpliwie stawiało ją to na gorszej pozycji, jednak... Cóż, nie dało się ukryć, że nieoczekiwane przeciwniczki właściwie się równoważyły. Volante zachowała rozum, jednakże to Vedranówna była silniejsza. I choć wadera kierowała się prymitywnymi pobudkami, nijak nie analizując sytuacji, niewątpliwie ten wieczór nie zamierzał skończyć się przyjemnie... dla żadnej z nich.
W każdym razie, gdy wampirzyca zaczęła uciekać - tak przynajmniej wyglądało to w oczach wilka - Nora w jednej chwili obróciła się i długimi susami ruszyła za swą przeciwniczką. Nie warczała już bezsensownie, starannie kontrolując oddechy i uważając na każdy krok. Gdyby teraz nagle wyrżnęła się jak długa, bo nie zauważyłaby jakiegoś dołu czy większego kamienia -to byłoby naprawdę niefortunne!
Korzystając z przewagi, jaką dawały jej cztery łapy zamiast dwóch, czym prędzej zmniejszyła dystans, by potem w jednej chwili wybić się z ziemi i susem dopaść Volante. A przynajmniej taki był zamiar, bo krwiopijczyni była szybka i nie było powiedziane, że po prostu nie umknie, stosując jakiś zgrabny unik. Wadera jednak nie była w stanie podejść do sprawy w tak rozsądny sposób. Była drapieżnikiem - a kto widział drapieżnika wybiegającego myślami w przyszłość? Owszem, znała znaczenie słowa taktyka - ale tylko w takim stopniu, w jakim zrozumiałe było ono dla watahy. Wiedziała, jak podchodzić ofiarę, jednak nie umiała przewidywać jej zachowań ani też w pełnym stopniu zestawić jej zalet z własnymi. W związku z tym mogła jedynie czynić to, co uważała za najlepsze, jednocześnie na bieżąco reagując na zachowania przeciwniczki. Do tego była przystosowana. To umiała najlepiej.
Teraz przed oczyma wyklarował jej się jasny obraz. Gdyby tylko udało jej się dopaść wampirzycy, z pewnością posmakowałaby jej trupiej krwi. Nie zabiłaby jej - raz, że byłoby to zupełnie bezcelowe, a dwa, ostatki ludzkiego poczucia moralności sprawiały, że coś powstrzymywało ją od pozbawienia życia-nie-życia tej konkretnej istoty. Była jednak zwierzęciem, a ta tutaj - w jej mniemaniu - była jej rywalką o teren. Gdyby więc pazury wadery sięgnęłyby bladego, smukłego ciała, niewątpliwie polałaby się krew - z ramienia tamtej, z uda lub, być może, z boku.
W każdym razie, gdy wampirzyca zaczęła uciekać - tak przynajmniej wyglądało to w oczach wilka - Nora w jednej chwili obróciła się i długimi susami ruszyła za swą przeciwniczką. Nie warczała już bezsensownie, starannie kontrolując oddechy i uważając na każdy krok. Gdyby teraz nagle wyrżnęła się jak długa, bo nie zauważyłaby jakiegoś dołu czy większego kamienia -to byłoby naprawdę niefortunne!
Korzystając z przewagi, jaką dawały jej cztery łapy zamiast dwóch, czym prędzej zmniejszyła dystans, by potem w jednej chwili wybić się z ziemi i susem dopaść Volante. A przynajmniej taki był zamiar, bo krwiopijczyni była szybka i nie było powiedziane, że po prostu nie umknie, stosując jakiś zgrabny unik. Wadera jednak nie była w stanie podejść do sprawy w tak rozsądny sposób. Była drapieżnikiem - a kto widział drapieżnika wybiegającego myślami w przyszłość? Owszem, znała znaczenie słowa taktyka - ale tylko w takim stopniu, w jakim zrozumiałe było ono dla watahy. Wiedziała, jak podchodzić ofiarę, jednak nie umiała przewidywać jej zachowań ani też w pełnym stopniu zestawić jej zalet z własnymi. W związku z tym mogła jedynie czynić to, co uważała za najlepsze, jednocześnie na bieżąco reagując na zachowania przeciwniczki. Do tego była przystosowana. To umiała najlepiej.
Teraz przed oczyma wyklarował jej się jasny obraz. Gdyby tylko udało jej się dopaść wampirzycy, z pewnością posmakowałaby jej trupiej krwi. Nie zabiłaby jej - raz, że byłoby to zupełnie bezcelowe, a dwa, ostatki ludzkiego poczucia moralności sprawiały, że coś powstrzymywało ją od pozbawienia życia-nie-życia tej konkretnej istoty. Była jednak zwierzęciem, a ta tutaj - w jej mniemaniu - była jej rywalką o teren. Gdyby więc pazury wadery sięgnęłyby bladego, smukłego ciała, niewątpliwie polałaby się krew - z ramienia tamtej, z uda lub, być może, z boku.
Re: Serce lasu
A dziadziuś jej kiedyś powtarzał, żeby nie drażnić większych od niej. Volante uśmiechnęła się na wspomnienie słów starca, zaciskając szczękę na swej drewnianej różdżce. Musiała się kontrolować - nie chciałaby w końcu złamać swej jedynej broni.
Dystans między stworzeniami znacznie się zmniejszył. Alice chciała przyspieszyć kroku, gdy poczuła ciężką łapę Puchonki opadającą na jej wychudzone plecy. Biała bluzka z koronkowym kołnierzykiem została rozcięta na plecach i natychmiast nasiąknęła krwią Krukonki. Volante niemalże poleciała do przodu, w ostatniej chwili łapiąc równowagę, gdy dopadła do kolejnego drzewa natychmiast podskoczyła do góry, chwytając się gałęzi. Planowała zdzielić wilkołaka serdecznym kopniakiem w pysk. Ten zawsze jednak w porę mógł się zatrzymać i uniknąć ciosu. Trzymając się jedną ręką gałęzi dyndała zaledwie metr nad ziemią. Korzystając z okazji znów wsunęła różdżkę za pasek spódniczki, nie chcąc by wypadła jej z ust przez przypadek.
Miejsca, w których drasnęły ją pazury Nory piekły niemiłosiernie. Wampirzyca czuła jak strumyki krwi spływają po jej plecach, łaskocząc jej nagą skórę. Biała koszula zwisała smętnie z jej ramion, nieco ograniczając ruchy.
- No co? Zmęczyłeś się kundelku? - Volante nie miała nawet zadyszki. Nie żyła, więc jasnym było, że sprint nie mógł jej zmęczyć. Podciągnęła się nieco, by zwierzę nie mogło przy odrobinie szczęścia wyrwać jej nogi ze stawu i zaczęła w myślach wertować zaklęcia, które mogłyby nieco osłabić wilkołaka.
Zapowiadała się dziś sowita kolacja. Serce wilkołaka biło jak szalone, pompując litry natlenowanej, słodkiej krwi na obieg. Alice przesunęła językiem po dolnej wardze, napinając wszystkie mięśnie i rzucając się do skoku na zbliżające się zwierzę.
- Szkoda, że nie możemy sobie pogadać. - westchnęła zupełnie tak, jakby czekała właśnie aż Nora postawi herbatę na wiklinowym stoliczku i obie zaczną dyskutować na temat plotek zebranych w Proroku. Turkusowe tęczówki uważnie obserwowały każdy ruch zwierzęcia, przygotowując się do skoku na jego grzbiet.
Dystans między stworzeniami znacznie się zmniejszył. Alice chciała przyspieszyć kroku, gdy poczuła ciężką łapę Puchonki opadającą na jej wychudzone plecy. Biała bluzka z koronkowym kołnierzykiem została rozcięta na plecach i natychmiast nasiąknęła krwią Krukonki. Volante niemalże poleciała do przodu, w ostatniej chwili łapiąc równowagę, gdy dopadła do kolejnego drzewa natychmiast podskoczyła do góry, chwytając się gałęzi. Planowała zdzielić wilkołaka serdecznym kopniakiem w pysk. Ten zawsze jednak w porę mógł się zatrzymać i uniknąć ciosu. Trzymając się jedną ręką gałęzi dyndała zaledwie metr nad ziemią. Korzystając z okazji znów wsunęła różdżkę za pasek spódniczki, nie chcąc by wypadła jej z ust przez przypadek.
Miejsca, w których drasnęły ją pazury Nory piekły niemiłosiernie. Wampirzyca czuła jak strumyki krwi spływają po jej plecach, łaskocząc jej nagą skórę. Biała koszula zwisała smętnie z jej ramion, nieco ograniczając ruchy.
- No co? Zmęczyłeś się kundelku? - Volante nie miała nawet zadyszki. Nie żyła, więc jasnym było, że sprint nie mógł jej zmęczyć. Podciągnęła się nieco, by zwierzę nie mogło przy odrobinie szczęścia wyrwać jej nogi ze stawu i zaczęła w myślach wertować zaklęcia, które mogłyby nieco osłabić wilkołaka.
Zapowiadała się dziś sowita kolacja. Serce wilkołaka biło jak szalone, pompując litry natlenowanej, słodkiej krwi na obieg. Alice przesunęła językiem po dolnej wardze, napinając wszystkie mięśnie i rzucając się do skoku na zbliżające się zwierzę.
- Szkoda, że nie możemy sobie pogadać. - westchnęła zupełnie tak, jakby czekała właśnie aż Nora postawi herbatę na wiklinowym stoliczku i obie zaczną dyskutować na temat plotek zebranych w Proroku. Turkusowe tęczówki uważnie obserwowały każdy ruch zwierzęcia, przygotowując się do skoku na jego grzbiet.
Re: Serce lasu
A więc pierwsza krew została przelana. Wprawdzie nie było jej wiele - według wadery zdecydowanie zbyt mało - wilczycy nie udało się też, ku jej rozczarowaniu, zatrzymać wampirzycy na tyle, by móc zlizać kilka karmazynowych kropel, jednakże słodki aromat, który wypełnił teraz jej nozdrza, chwilowo wystarczył. Właściwie, na moment zupełnie ją odurzył, choć więc faktycznie gwałtownie zaparła się łapami, by zapobiec spotkaniu pierwszego stopnia z pniem drzewa, zupełnie nie przewidziała, że czyhać może na nią coś jeszcze. Mianowicie, stopy wampirzycy. Zadźwięczało jej w uszach, gdy jedna z nich trafiła ją celnie w żuchwę. Sapnęła z wrażenia, cofając się parę kroków i potrząsając łbem. Potrzebowała dobrej chwili by w pełni pojąć, co się stało. W między czasie dotarły do niej też jakieś słowa tamtej, ale nie poświęcała im uwagi. Słowa. Dla jej zwierzęcego ducha zupełnie się nie liczyły. Nic nie warte dźwięki, na których zrozumienie nie warto tracić czasu.
Potem zaś to zimne, śmierdzące padliną stworzenie znalazło się na jej grzbiecie i... Och, była irytująca jak pchła! Rdzawa potrząsnęła ciałem, chcąc zrzucić przeciwniczkę, kiedy to zaś nie podziałało, najzwyczajniej w świecie rzuciła się na wilgotną, leśną ziemię. Jej ciężar powinien być wystarczający, by choćby tymczasowo unieruchomić tamtą, a element zaskoczenia, być może, umożliwiłby jej wyrwanie się z objęć tamtej i przejście w kontrę. Oczywiście, powietrza z płuc tamtej nie wyciśnie - narządy oddechowe wampirzycy były tak samo martwe, jak wszystkie inny - ale to nie miało znaczenia.
Jeśli zaś chodzi o płuca samej Nory, to póki co pracowały bez zarzutu. Fakt, z pewnością niebawem się zmęczy, nie będąc już jednak szczenięciem, mogła poszczycić się ponadprzeciętną wytrzymałością. I choć tego dnia głód przemawiał zdecydowanie na jej niekorzyść, to póki co organizm jeszcze posłuszeństwa nie odmawiał. Serce pracowało w szalonym rytmie, płuca kurczyły się i rozkurczały, zaopatrując ciało w niezbędny tlen, zmysły wyostrzały się, wydobywając ze słodkiego aromatu wampirzej krwi subtelne nuty tych, którymi ostatnio się pożywiała.
Potem zaś to zimne, śmierdzące padliną stworzenie znalazło się na jej grzbiecie i... Och, była irytująca jak pchła! Rdzawa potrząsnęła ciałem, chcąc zrzucić przeciwniczkę, kiedy to zaś nie podziałało, najzwyczajniej w świecie rzuciła się na wilgotną, leśną ziemię. Jej ciężar powinien być wystarczający, by choćby tymczasowo unieruchomić tamtą, a element zaskoczenia, być może, umożliwiłby jej wyrwanie się z objęć tamtej i przejście w kontrę. Oczywiście, powietrza z płuc tamtej nie wyciśnie - narządy oddechowe wampirzycy były tak samo martwe, jak wszystkie inny - ale to nie miało znaczenia.
Jeśli zaś chodzi o płuca samej Nory, to póki co pracowały bez zarzutu. Fakt, z pewnością niebawem się zmęczy, nie będąc już jednak szczenięciem, mogła poszczycić się ponadprzeciętną wytrzymałością. I choć tego dnia głód przemawiał zdecydowanie na jej niekorzyść, to póki co organizm jeszcze posłuszeństwa nie odmawiał. Serce pracowało w szalonym rytmie, płuca kurczyły się i rozkurczały, zaopatrując ciało w niezbędny tlen, zmysły wyostrzały się, wydobywając ze słodkiego aromatu wampirzej krwi subtelne nuty tych, którymi ostatnio się pożywiała.
Re: Serce lasu
Zabolało nie tylko Norę. Bosa stopa Alice wykrzywiła się pod nienaturalnym kątem, a z pełnych ust wampirzycy wydobyło się donośne przekleństwo. Cel został jednak osiągnięty. Nora straciła na chwilę orientację. To wystarczyło, by Volante z łatwością przeniosła się gałęzi na jej grzbiet.
Drobne dłonie wampirzycy zacisnęły się z całej siły na kępkach sierści wilkołaka. Nie czekając dłużej, aż ten zacznie się szarpać i próbować ją z siebie zrzucić wbiła swoje śnieżnobiałe i ostre jak brzytwa kły w kark Puchonki.
Pierwszych kilka łyków gęstej, lepkiej krwi podziałało niczym zastrzyk energii. Źrenice Krukonki rozszerzyły się gwałtownie i zabłysnęły żywą czerwienią. Euforia nie trwała jednak długo. Nora zaczęła się szarpać, a w końcu runęła na plecy przygniatając Francuzkę ciężarem swojego ciała. Alice jak na zawołanie nieco popuściła uścisk, a jej ramiona zaczęły błądzić po cele wilkołaka, chcąc ponad wierzgającymi nogami dopaść do jego szyi i nieco poddusić.
Susze gałęzie boleśnie wbijały się w poranione plecy Alice, powodując ponownie otwieranie się ran. Z piersi wampirzycy wydobył się niski pomruk sugerujący oczywiście niezadowolenie. Dziewczyna z całych sił usiłowała wydobyć się spod cielska śmierdzącego psa i przerzucić na jego brzuch. Z premedytacją wbiła swe pazury w ciało zwierzęcia, chcąc zadać mu jak największy ból. Odór wilkołaka raz po raz omywał jej nozdrza sprawiając, że czuła się jakby wpadła do szamba.
Drobne dłonie wampirzycy zacisnęły się z całej siły na kępkach sierści wilkołaka. Nie czekając dłużej, aż ten zacznie się szarpać i próbować ją z siebie zrzucić wbiła swoje śnieżnobiałe i ostre jak brzytwa kły w kark Puchonki.
Pierwszych kilka łyków gęstej, lepkiej krwi podziałało niczym zastrzyk energii. Źrenice Krukonki rozszerzyły się gwałtownie i zabłysnęły żywą czerwienią. Euforia nie trwała jednak długo. Nora zaczęła się szarpać, a w końcu runęła na plecy przygniatając Francuzkę ciężarem swojego ciała. Alice jak na zawołanie nieco popuściła uścisk, a jej ramiona zaczęły błądzić po cele wilkołaka, chcąc ponad wierzgającymi nogami dopaść do jego szyi i nieco poddusić.
Susze gałęzie boleśnie wbijały się w poranione plecy Alice, powodując ponownie otwieranie się ran. Z piersi wampirzycy wydobył się niski pomruk sugerujący oczywiście niezadowolenie. Dziewczyna z całych sił usiłowała wydobyć się spod cielska śmierdzącego psa i przerzucić na jego brzuch. Z premedytacją wbiła swe pazury w ciało zwierzęcia, chcąc zadać mu jak największy ból. Odór wilkołaka raz po raz omywał jej nozdrza sprawiając, że czuła się jakby wpadła do szamba.
Re: Serce lasu
Kolejne dawki adrenaliny, jakimi faszerował ją jej własny organizm, niemal zupełnie ją znieczuliły. Dopiero po chwili poczuła zapach krwi - tym razem swej własnej - a potem również ból w okolicach karku. Ta mała pchła ją ugryzła! Wraz ze wzrostem nieprzyjemnego, palącego wrażenia w miejscu wbicia kłów wampirzycy, rosła również irytacja wadery. To zdecydowanie nie tak miało wyglądać! Nie miała zostać podduszona - a została, spazmatycznie łapiąc oddech, a potem, po wyswobodzeniu się, kaszląc sucho. Pazury tamtej również nie miały jej dosięgnąć - ale dosięgnęły, wyrywając kępki sierści, przebijając skórę i utaczając kolejne strumyki gorącej krwi. Tego naprawdę było za wiele!
Korzystając z tego, że jej organizm tymczasowo przyblokował niektóre połączenia nerwowe, łagodząc uczucie bólu - który ze zdwojoną siłą uderzyć miał zaraz po powrocie do ludzkiej postaci - szarpnęła się, by wyrwać ze swego ciała pazury wampirzycy i w jednej chwili obróciła się, chwytając przedramię przeciwniczki w mocny uścisk ostrych zębów. To, że w tej chwili nie wyrwała dziewczynie ręki ze stawu, było skutkiem owego dziwnego podszeptu, który sugerował, że nie byłoby to dobre rozwiązanie. Że tego nie należy robić - nie tej krwiopijczyni. Skąd brał się ten głosik, nie miała pojęcia, nie potrafiła mu się jednak sprzeciwić.
Nie zabraniał jej jednak zadawać bólu tamtej - zwłaszcza, że rywalka najwyraźniej podobnych skrupułów również nie miała - toteż kły wbiły się w miękkie, zimne ciało dziewczyny. I tym razem na wilczy język spłynęła wreszcie krew. Nie była tą krwią, do której była przyzwyczajona. Jej smak był inny, niż, na przykład, posoki jelenia czy niedźwiedzia. Krew wampirzycy kryła w sobie mnogość nieznanych wcześniej Vedranównie nut. Nut ludzkiej krwi.
Tym razem nie pozwoliła sobie na ponowne odurzenie. Już raz ją to zgubiło i byłaby głupia, pozwalając na coś podobnego po raz kolejny. Zamiast tego uniosła wampirzycę z ziemi za trzymaną w pysku rękę i odrzuciła w kierunku pobliskich drzew, zdobywając tym samym chwilę dla siebie na rozpoznanie uszkodzeń ciała i ewentualne przygotowanie się na późniejszą obronę lub też atak.
Korzystając z tego, że jej organizm tymczasowo przyblokował niektóre połączenia nerwowe, łagodząc uczucie bólu - który ze zdwojoną siłą uderzyć miał zaraz po powrocie do ludzkiej postaci - szarpnęła się, by wyrwać ze swego ciała pazury wampirzycy i w jednej chwili obróciła się, chwytając przedramię przeciwniczki w mocny uścisk ostrych zębów. To, że w tej chwili nie wyrwała dziewczynie ręki ze stawu, było skutkiem owego dziwnego podszeptu, który sugerował, że nie byłoby to dobre rozwiązanie. Że tego nie należy robić - nie tej krwiopijczyni. Skąd brał się ten głosik, nie miała pojęcia, nie potrafiła mu się jednak sprzeciwić.
Nie zabraniał jej jednak zadawać bólu tamtej - zwłaszcza, że rywalka najwyraźniej podobnych skrupułów również nie miała - toteż kły wbiły się w miękkie, zimne ciało dziewczyny. I tym razem na wilczy język spłynęła wreszcie krew. Nie była tą krwią, do której była przyzwyczajona. Jej smak był inny, niż, na przykład, posoki jelenia czy niedźwiedzia. Krew wampirzycy kryła w sobie mnogość nieznanych wcześniej Vedranównie nut. Nut ludzkiej krwi.
Tym razem nie pozwoliła sobie na ponowne odurzenie. Już raz ją to zgubiło i byłaby głupia, pozwalając na coś podobnego po raz kolejny. Zamiast tego uniosła wampirzycę z ziemi za trzymaną w pysku rękę i odrzuciła w kierunku pobliskich drzew, zdobywając tym samym chwilę dla siebie na rozpoznanie uszkodzeń ciała i ewentualne przygotowanie się na późniejszą obronę lub też atak.
Re: Serce lasu
Alice zadowolona z obrotu sytuacji natychmiast wzmocniła pętlę z dłoni, którą zacisnęła wokół szyi wilkołaka. Zwierzę osłabło jedynie na chwilę po to, by zaraz wściekłe rzucić się na nią ze zdwojoną siłą.
Nie zdążyła odciągnąć ręki. Kły brudnego kundla wbiły się miękko w jej lodowatą, żylastą skórę. Wampirzyca ryknęła niczym rozjuszony niedźwiedź. Zawtórował jej odgłos wycia kolejnego wilkołaka, który musiał kręcić się gdzieś w pobliżu. Krukonka zacisnęła dłoń wolnej ręki w pięść i z całej siły trzasnęła nią Norę w pysk. Miała nadzieję, że bardzo bolało. Skrupułów wyzbyła się powiem dobry kwadrans temu.
Czuła jak zwierzę łapczywie chłepce jej krew. Przestała się na chwilę szarpać, nie chcąc by jej ręka stała się chrupką przystawką. Każde gwałtowniejsze szarpnięcie powodowało powiększanie się rany na ramieniu. Umorusana na twarzy krwią Alice nieprzerwanie zadawała nogami kolejne ciosy w brzuch zwierzęcia, dłonią raz po raz trzaskając je po zaropiałym pysku.
Poczuła gwałtownie szarpnięcie, a później znalazła się na chwilę w powietrzu, by wylądować na pniu starego drzewa, od którego odbiła się niczym szmaciana lalka. Znów zawarczała złowrogo, powoli dźwigając się do pozycji stojącej. Ramię piekło jak włożone do ogniska, a kilka żeber musiało pęknąć niczym zapałki, gdy z impetem uderzyła o rosły dąb. Wypluła z ust grudkę zbrylonej ziemi i z rykiem ruszyła w kierunku wilkołaka, który oceniał swoje uszkodzenia.
- Obscuro! - z różdżki wyleciał snop światła towarzyszący zaklęciu, które miało tymczasowo oślepić zwierzę. Alice znów wsunęła różdżkę za pasek i pozbywszy się strzępków białej koszuli, które zwisały smętnie z jej ramion, pozostała w samym białym biustonoszu i plisowanej spódnicy od mundurka. Rzuciła się na zwierzę i zaczęła kąsać je tam, gdzie tylko napatoczyły się jej zęby.
Nie zdążyła odciągnąć ręki. Kły brudnego kundla wbiły się miękko w jej lodowatą, żylastą skórę. Wampirzyca ryknęła niczym rozjuszony niedźwiedź. Zawtórował jej odgłos wycia kolejnego wilkołaka, który musiał kręcić się gdzieś w pobliżu. Krukonka zacisnęła dłoń wolnej ręki w pięść i z całej siły trzasnęła nią Norę w pysk. Miała nadzieję, że bardzo bolało. Skrupułów wyzbyła się powiem dobry kwadrans temu.
Czuła jak zwierzę łapczywie chłepce jej krew. Przestała się na chwilę szarpać, nie chcąc by jej ręka stała się chrupką przystawką. Każde gwałtowniejsze szarpnięcie powodowało powiększanie się rany na ramieniu. Umorusana na twarzy krwią Alice nieprzerwanie zadawała nogami kolejne ciosy w brzuch zwierzęcia, dłonią raz po raz trzaskając je po zaropiałym pysku.
Poczuła gwałtownie szarpnięcie, a później znalazła się na chwilę w powietrzu, by wylądować na pniu starego drzewa, od którego odbiła się niczym szmaciana lalka. Znów zawarczała złowrogo, powoli dźwigając się do pozycji stojącej. Ramię piekło jak włożone do ogniska, a kilka żeber musiało pęknąć niczym zapałki, gdy z impetem uderzyła o rosły dąb. Wypluła z ust grudkę zbrylonej ziemi i z rykiem ruszyła w kierunku wilkołaka, który oceniał swoje uszkodzenia.
- Obscuro! - z różdżki wyleciał snop światła towarzyszący zaklęciu, które miało tymczasowo oślepić zwierzę. Alice znów wsunęła różdżkę za pasek i pozbywszy się strzępków białej koszuli, które zwisały smętnie z jej ramion, pozostała w samym białym biustonoszu i plisowanej spódnicy od mundurka. Rzuciła się na zwierzę i zaczęła kąsać je tam, gdzie tylko napatoczyły się jej zęby.
Re: Serce lasu
Ich starcie już dawno przestało być estetyczne, oparte na starannie zaplanowanych zagraniach taktycznych. Nie było już też delikatnie. Każde uderzenie i każdy kopniak bolały coraz bardziej, przebijając się przez barierę adrenaliny. Powinna uciec. Obie powinny. Z obiema było przecież coraz gorzej.
A jednak żadna nie chciała chyba być tą, która odpuści. Choć więc obity pysk, żebra i brzuch zaczęły protestować przeciw dalszemu takiemu traktowaniu, Vedranówna nie odpuszczała. Nie uciekła również także wtedy, gdy rzucone przez wampirzycę zaklęcie faktycznie ją oślepiło. Gdyby była robotem z masą przełączników i dźwigien, jedna z wajch przesunęłaby się w tej chwili na pozycję węch, kolejna zaś na słuch. Oczywiście, ustawienie takie mimo wszystko utrudniało dalszą walkę, ale jej nie uniemożliwiało. Choć więc niemożliwym było, by przy obecnym upośledzeniu i przy obecnych obrażeniach uniknęła kolejnego ataku, to wciąż każde ugryzienie mogła odwzajemnić.
Za każde ukąszenie więc odpłacała się ugryzieniem, za każde zadrapanie i wyrwaną kępkę sierści - rozerwaniem jasnej skóry przez pazury. Już po chwili obie ociekały gorącą krwią - posoka jednej mieszała się z karmazynową cieczą drugiej i trudno było już stwierdzić, która poszkodowana jest bardziej. W tej walce z pewnością nie będzie jednej wygranej. Albo wygrają obie, albo obie przegrają - wszystko było kwestią punktu widzenia.
Tymczasem wadera stopniowo zaczęła tracić oddech. Mogłaby jeszcze walczyć - minutę, dwie, dziesięć czy piętnaście - ale wraz z upływem czasu jej postępowanie byłoby coraz bardziej desperackie. Coraz bliższa byłaby też odsunięcia od siebie cichego głosiku, do czego ten jednak dopuścić nie zamierzał.
Odpuść.
Przeturlała się z wampirzycą w swych objęciach. Kąsane łapy bolały, pogryzione boki bolały, obite żebra bolały za każdym razem, gdy napierały na nie płuca napełniające się powietrzem.
Odpuść.
Zapierając się łapami na barkach przeciwniczki, pochyliła nad nią swój ociekający krwią łeb. Ślepia zaszły jej mgłą - ze zmęczenia, z powoli nabierającego na sile bólu, z kończącej się pełni.
ODPUŚĆ.
Pierwszy spazm targnął jej zmaltretowanym ciałem. Masywne łapy zadrżały, dreszcz przebiegł po grzbiecie. To koniec. Uniosła łeb spoglądając ku niebu. Blada tarcza księżyca kończyła swą wędrówkę. Znów spoglądając na krwiopijczynię, warknęła głucho, lecz jak gdyby... mniej wrogo? ugodowo?
Odskoczyła od bladej, pozostawiając ją samej sobie. Oddaliła się ledwie parę kroków, gdy, wraz z ostatnim blaskiem księżyca, jej ciało wygięło się w nienaturalnej pozycji, by po chwili osunąć się na zachlapane stygnącą krwią leśne runo. Dopiero teraz, w ludzkiej postaci, widać było, że jest źle. Wyliże się, to jasne, ale najbliższe godziny w żaden sposób nie miały być przyjemne.
Klęczała naga, skulona, dygocząc po części z zimna - temperatura ciała dopiero stabilizowała się po przemianie - po części zaś z bólu. Uniosła spojrzenie zasnutych mgłą oczu na wampirzycę i... uśmiechnęła się ze zmęczeniem.
- Volante. - Teraz już wiedziała, co znaczyło to nazwisko.
A jednak żadna nie chciała chyba być tą, która odpuści. Choć więc obity pysk, żebra i brzuch zaczęły protestować przeciw dalszemu takiemu traktowaniu, Vedranówna nie odpuszczała. Nie uciekła również także wtedy, gdy rzucone przez wampirzycę zaklęcie faktycznie ją oślepiło. Gdyby była robotem z masą przełączników i dźwigien, jedna z wajch przesunęłaby się w tej chwili na pozycję węch, kolejna zaś na słuch. Oczywiście, ustawienie takie mimo wszystko utrudniało dalszą walkę, ale jej nie uniemożliwiało. Choć więc niemożliwym było, by przy obecnym upośledzeniu i przy obecnych obrażeniach uniknęła kolejnego ataku, to wciąż każde ugryzienie mogła odwzajemnić.
Za każde ukąszenie więc odpłacała się ugryzieniem, za każde zadrapanie i wyrwaną kępkę sierści - rozerwaniem jasnej skóry przez pazury. Już po chwili obie ociekały gorącą krwią - posoka jednej mieszała się z karmazynową cieczą drugiej i trudno było już stwierdzić, która poszkodowana jest bardziej. W tej walce z pewnością nie będzie jednej wygranej. Albo wygrają obie, albo obie przegrają - wszystko było kwestią punktu widzenia.
Tymczasem wadera stopniowo zaczęła tracić oddech. Mogłaby jeszcze walczyć - minutę, dwie, dziesięć czy piętnaście - ale wraz z upływem czasu jej postępowanie byłoby coraz bardziej desperackie. Coraz bliższa byłaby też odsunięcia od siebie cichego głosiku, do czego ten jednak dopuścić nie zamierzał.
Odpuść.
Przeturlała się z wampirzycą w swych objęciach. Kąsane łapy bolały, pogryzione boki bolały, obite żebra bolały za każdym razem, gdy napierały na nie płuca napełniające się powietrzem.
Odpuść.
Zapierając się łapami na barkach przeciwniczki, pochyliła nad nią swój ociekający krwią łeb. Ślepia zaszły jej mgłą - ze zmęczenia, z powoli nabierającego na sile bólu, z kończącej się pełni.
ODPUŚĆ.
Pierwszy spazm targnął jej zmaltretowanym ciałem. Masywne łapy zadrżały, dreszcz przebiegł po grzbiecie. To koniec. Uniosła łeb spoglądając ku niebu. Blada tarcza księżyca kończyła swą wędrówkę. Znów spoglądając na krwiopijczynię, warknęła głucho, lecz jak gdyby... mniej wrogo? ugodowo?
Odskoczyła od bladej, pozostawiając ją samej sobie. Oddaliła się ledwie parę kroków, gdy, wraz z ostatnim blaskiem księżyca, jej ciało wygięło się w nienaturalnej pozycji, by po chwili osunąć się na zachlapane stygnącą krwią leśne runo. Dopiero teraz, w ludzkiej postaci, widać było, że jest źle. Wyliże się, to jasne, ale najbliższe godziny w żaden sposób nie miały być przyjemne.
Klęczała naga, skulona, dygocząc po części z zimna - temperatura ciała dopiero stabilizowała się po przemianie - po części zaś z bólu. Uniosła spojrzenie zasnutych mgłą oczu na wampirzycę i... uśmiechnęła się ze zmęczeniem.
- Volante. - Teraz już wiedziała, co znaczyło to nazwisko.
Re: Serce lasu
Nie miała zamiaru się poddać. Z ran zadawanych Norze, jak i przez nią otrzymywanych sączyła się krew. Słodka, życiodajna krew, która powodowała, że Volante czuła się niczym w amoku. Wygłodzone ciało wołało o więcej nie zważając, że z każdym zadanym wilkołakowi ciosem, jej ciało również zbierało potężne cięgi. Każde drapnięcie, każde ugryzienie powodowało, że budziła się w niej bestia, która domagała się zemsty.
Po biciu serca zwierzęcia czuła, że powoli słabnie. Volante trzymała się nieco lepiej, choć jedynie intensywny zapach krwi powodował, że nie skupiała się tak na bólu. Niektóre mniejsze rany zdołały się już zasklepić bez śladu, choć takie należały do zdecydowanej mniejszości. Całe ciało wampirzycy poorane było głębokimi szramami - trzy największe ciągnęły się od samego karku, aż po linię w której plecy traciły swą szlachetną nazwę. Ramiona nosiły na sobie liczne ślady ugryzień, podobnie z resztą jak brzuch i nogi. Nieskazitelna do tej pory twarz była zadrapana przez leśne runo. Wilkołacza łapa dosięgnęła również jej szyi i prawego policzka. Krew w niektórych miejscach zdążyła już zaschnąć, choć z głębszych ran sączyła się powoli cały czas.
Nora w końcu odpuściła. Alice nie mogła powstrzymać się przez szerokim uśmiechem triumfu. Ciało Puchonki nosiło na sobie ślady ugryzień w dosłownie każdym miejscu - kiedy tylko Volante na nią naskoczyła, dźgała ją kłami na oślep i bez opamiętania.
Patrzyła bez słowa jak pokryty kępkami rudej sierści kundel zmienia się w drobną, niepozorną uczennicę. Odsunęła się jedynie kawałek, by odejść od miejsca, w których trawa niemal lśniła od czerwieni. Polana wyglądała jak pobojowisko. Na jednym z drzew widniały ślady po krwi, nie mówiąc oczywiście o ziemi, która chłonęła ją niczym gąbka.
- Vedran. - wampirzyca skinęła głową z uznaniem, szukając po polanie swej różdżki. Biały biustonosz był porozdzierany i upaprany błotem zmieszanym z krwią. Spódniczka nadawała się jedynie do wyrzucenia. Nie zmieniało to faktu, że i tak była w zdecydowanie lepszej sytuacji, niż naga Nora.
Pewnie, że się wyliżą. Krwiopijczyni zajmie to mniej czasu, choć najbliższych kilka dni obie będą wyglądać jakby wpadły do klatki z wygłodniałymi zwierzętami.
- Accio. - mruknęła, rozkładając się wygodnie pośród krzaków. Vedran nie była szczeniakiem, pewnie gdzieś musiała mieć przygotowane ciuchy na przebranie. Zgodnie z jej oczekiwaniami na horyzoncie pojawiło się drobne zawiniątko, które po chwili wylądowało w dłoni Krukonki. Volante rzuciła zwitek w jej kierunku. Przymknęła powieki i dopiero teraz poczuła, jak bardzo boli ją całe ciało. Pręgi wykonane przez pazury wilkołaka widać było niemal na każdym fragmencie bladej skóry.
- Obie wyglądamy na kretynki. - podsumowała, marszcząc lekko nos. - Musisz do cholery tak cuchnąć? Zrób coś ze sobą...
Po biciu serca zwierzęcia czuła, że powoli słabnie. Volante trzymała się nieco lepiej, choć jedynie intensywny zapach krwi powodował, że nie skupiała się tak na bólu. Niektóre mniejsze rany zdołały się już zasklepić bez śladu, choć takie należały do zdecydowanej mniejszości. Całe ciało wampirzycy poorane było głębokimi szramami - trzy największe ciągnęły się od samego karku, aż po linię w której plecy traciły swą szlachetną nazwę. Ramiona nosiły na sobie liczne ślady ugryzień, podobnie z resztą jak brzuch i nogi. Nieskazitelna do tej pory twarz była zadrapana przez leśne runo. Wilkołacza łapa dosięgnęła również jej szyi i prawego policzka. Krew w niektórych miejscach zdążyła już zaschnąć, choć z głębszych ran sączyła się powoli cały czas.
Nora w końcu odpuściła. Alice nie mogła powstrzymać się przez szerokim uśmiechem triumfu. Ciało Puchonki nosiło na sobie ślady ugryzień w dosłownie każdym miejscu - kiedy tylko Volante na nią naskoczyła, dźgała ją kłami na oślep i bez opamiętania.
Patrzyła bez słowa jak pokryty kępkami rudej sierści kundel zmienia się w drobną, niepozorną uczennicę. Odsunęła się jedynie kawałek, by odejść od miejsca, w których trawa niemal lśniła od czerwieni. Polana wyglądała jak pobojowisko. Na jednym z drzew widniały ślady po krwi, nie mówiąc oczywiście o ziemi, która chłonęła ją niczym gąbka.
- Vedran. - wampirzyca skinęła głową z uznaniem, szukając po polanie swej różdżki. Biały biustonosz był porozdzierany i upaprany błotem zmieszanym z krwią. Spódniczka nadawała się jedynie do wyrzucenia. Nie zmieniało to faktu, że i tak była w zdecydowanie lepszej sytuacji, niż naga Nora.
Pewnie, że się wyliżą. Krwiopijczyni zajmie to mniej czasu, choć najbliższych kilka dni obie będą wyglądać jakby wpadły do klatki z wygłodniałymi zwierzętami.
- Accio. - mruknęła, rozkładając się wygodnie pośród krzaków. Vedran nie była szczeniakiem, pewnie gdzieś musiała mieć przygotowane ciuchy na przebranie. Zgodnie z jej oczekiwaniami na horyzoncie pojawiło się drobne zawiniątko, które po chwili wylądowało w dłoni Krukonki. Volante rzuciła zwitek w jej kierunku. Przymknęła powieki i dopiero teraz poczuła, jak bardzo boli ją całe ciało. Pręgi wykonane przez pazury wilkołaka widać było niemal na każdym fragmencie bladej skóry.
- Obie wyglądamy na kretynki. - podsumowała, marszcząc lekko nos. - Musisz do cholery tak cuchnąć? Zrób coś ze sobą...
Re: Serce lasu
Istotnie, sytuacja była dość nietypowa. Polana wyglądała, jakby wymordowały tutaj połowę mieszkańców Hogsmeade. Kępki sierści i kawałki ubrań Volante nie tylko były wgniecione w miękką ziemię, ale pozaczepiały się również na korze najbliższych drzew i gałązkach krzewów. Rozlewisko krwi niewątpliwie w najbliższym czasie przyciągnie tu stado lokalnych drapieżników.
Przez dobrą chwilę uspokajała oddech i fachowym spojrzeniem oceniła najpierw swoje uszkodzenia, potem zaś - Ali. Gdyby ktoś robił konkurs na miss zmaltretowania, trudno byłoby ocenić, która powinna wygrać.
- Och, twoje aromaty wcale nie są piękniejsze, zombiaku. - Fuknęła, skinieniem głowy dziękując za swoje ubrania. Grzebanie w ziemi w celu ich wykopania w tym stanie zdecydowanie nie byłoby niczym przyjemnym.
Krzywiąc się za każdym razem, gdy ledwie powstałe skrzepliny pękały, ubrała się z grubsza. Co jasne, miała świadomość, że musi te łachy zdjąć z siebie jak najszybciej - zrywanie ich wraz z przyschniętą do nich krwią będzie istną torturą, nie mogła więc pozwolić, by takie strefy łączeniowe powstały. Z drugiej strony, nie mogła też paradować nago, prawda? Dotrze gdzieś, gdzie o tej porze nikogo nie będzie i doprowadzi się do jako-takiego porządku.
Niebywałe wywanie, jakim było okrycie się mając już za sobą, wstała chwiejnie. Do wyczerpania związanego z utratą krwi dołożyć należało jeszcze naturalne zmęczenie związane z przemianą. Prawdę mówiąc, niewiele brakowało jej, by znów usiąść na ziemi, następnie położyć się i najzywczajniej w świecie usnąć.
Raz jeszcze spojrzała po sobie, potem na Volante.
- No, właśnie. - Chrząknęła cicho, spoglądając na wampirzycę. - Smakowałam ci przynajmniej? - zapytała z rozbawieniem, kręcąc lekko głową. Jeszcze chwilę stała naprzeciw dziewczyny, by w końcu westchnąć cicho.
- Rozumiem, że to nasza mała tajemnica. A przynajmniej w takim wymiarze, w jakim da się to ukryć. Wiesz, obie dziwnym trafem spotkałyśmy niedźwiedzia, po czym wracając spadłyśmy ze schodów, dzień kończąc akupunkturą z widelców... - Parsknęła śmiechem, krzywiąc się, gdy organizm zaprotestował przeciw takim wstrząsom. Wbrew pozorom wydarzenia z ostatnich chwil nie zmieniły jej stosunku do Volante. Na tyle, ile zdążyła ją poznać, lubiła Krukonkę. I gdyby tylko pachniała lepiej, może nawet by się zaprzyjaźniły!
- Teraz pozwolisz, że się oddalę. Muszę coś z tym... - Bliżej nieokreślonym gestem wskazała na siebie. - ...zrobić. Zresztą, ty też nie wyglądasz najlepiej.
Z tymi słowy jeszcze przez chwilę spoglądała na wampirzycę, po czym z gracją powstałego z grobu nieboszczyka oddaliła się w kierunku jeziora. Musiała przecież zmyć z siebie całą tę krew nim pojawi się w zamku.
Przez dobrą chwilę uspokajała oddech i fachowym spojrzeniem oceniła najpierw swoje uszkodzenia, potem zaś - Ali. Gdyby ktoś robił konkurs na miss zmaltretowania, trudno byłoby ocenić, która powinna wygrać.
- Och, twoje aromaty wcale nie są piękniejsze, zombiaku. - Fuknęła, skinieniem głowy dziękując za swoje ubrania. Grzebanie w ziemi w celu ich wykopania w tym stanie zdecydowanie nie byłoby niczym przyjemnym.
Krzywiąc się za każdym razem, gdy ledwie powstałe skrzepliny pękały, ubrała się z grubsza. Co jasne, miała świadomość, że musi te łachy zdjąć z siebie jak najszybciej - zrywanie ich wraz z przyschniętą do nich krwią będzie istną torturą, nie mogła więc pozwolić, by takie strefy łączeniowe powstały. Z drugiej strony, nie mogła też paradować nago, prawda? Dotrze gdzieś, gdzie o tej porze nikogo nie będzie i doprowadzi się do jako-takiego porządku.
Niebywałe wywanie, jakim było okrycie się mając już za sobą, wstała chwiejnie. Do wyczerpania związanego z utratą krwi dołożyć należało jeszcze naturalne zmęczenie związane z przemianą. Prawdę mówiąc, niewiele brakowało jej, by znów usiąść na ziemi, następnie położyć się i najzywczajniej w świecie usnąć.
Raz jeszcze spojrzała po sobie, potem na Volante.
- No, właśnie. - Chrząknęła cicho, spoglądając na wampirzycę. - Smakowałam ci przynajmniej? - zapytała z rozbawieniem, kręcąc lekko głową. Jeszcze chwilę stała naprzeciw dziewczyny, by w końcu westchnąć cicho.
- Rozumiem, że to nasza mała tajemnica. A przynajmniej w takim wymiarze, w jakim da się to ukryć. Wiesz, obie dziwnym trafem spotkałyśmy niedźwiedzia, po czym wracając spadłyśmy ze schodów, dzień kończąc akupunkturą z widelców... - Parsknęła śmiechem, krzywiąc się, gdy organizm zaprotestował przeciw takim wstrząsom. Wbrew pozorom wydarzenia z ostatnich chwil nie zmieniły jej stosunku do Volante. Na tyle, ile zdążyła ją poznać, lubiła Krukonkę. I gdyby tylko pachniała lepiej, może nawet by się zaprzyjaźniły!
- Teraz pozwolisz, że się oddalę. Muszę coś z tym... - Bliżej nieokreślonym gestem wskazała na siebie. - ...zrobić. Zresztą, ty też nie wyglądasz najlepiej.
Z tymi słowy jeszcze przez chwilę spoglądała na wampirzycę, po czym z gracją powstałego z grobu nieboszczyka oddaliła się w kierunku jeziora. Musiała przecież zmyć z siebie całą tę krew nim pojawi się w zamku.
Re: Serce lasu
Co go przywiodło wprost do serca Zakazanego? Krew. Zapach krwi ciągnął się aż tutaj spod samiuśkich błoń. Instynkt ciągnął go jak po sznurku coraz dalej i dalej, ale wiedział, że musi się opanować jeśli na końcu tego sznurka znajdzie się pokaleczona uczennica czy uczeń. Wciąż być pod obserwacją, czasami nawet słyszał oddechy i przyspieszone bicia małych serduszek tych szkarad które śledziły każdy jego ruch. No, ale nie były pomocne. Bardziej by się przydały gdyby w odpowiedniej chwili zatkały mu nos. Nikt jednak nie mówił, że mają być pomocne. Po prostu miały być i go śledzić i donosić wszystko staremu Scottowi. Ostrożnie stawiał każdy krok, żeby nie podrzeć swoich ulubionych spodni które dawno dawno temu były czarnymi bojówkami, a teraz były obciętymi przy kolanach prawie pseudo szortami w kolorze spranej czerni. Na górze nie miał nic, bo jakiś czas temu doszedł do wniosku, że szkoda nosić koszulki, bo wtedy są jednorazowe. Plamy z krwi nie schodziły wcale tak łatwo. Za to od niczego miał w kieszeni czystą, złożoną koszulkę w krukońskich barwach. Na stopach miał stare, naprawdę stare trampki, które aż prosiły o litość i wyrzucenie. No, ale nie. On ich nie wyrzuci, bo je lubi. Muahahah. Kiedy znalazł się na niewielkiej polanie w centrum lasu czuł jedynie dwie rzeczy. Krew i smród mokrego psa. No tak, była pełnia. Była, może nawet nadal jest. Jakoś mało się interesował kwestiami astrologicznymi. Pod jednym z drzew zauważył znajomą postać prawie z cyckami na wierzchu. Sięgnął po koszulkę i rzucił ją w stronę Alice.
- Odziej się, niewiasto. - rzucił patetycznym tonem wychodząc na środek polanki i rozglądając się wokół. Kimkolwiek ten wilkołak był już daleko stąd. Podszedł bliżej i usiadł obok niej.
- Coś poważnego, czy zwykła zabawa? - zapytał, a jedna z jego brwi powędrowała nieco wyżej.
- Odziej się, niewiasto. - rzucił patetycznym tonem wychodząc na środek polanki i rozglądając się wokół. Kimkolwiek ten wilkołak był już daleko stąd. Podszedł bliżej i usiadł obok niej.
- Coś poważnego, czy zwykła zabawa? - zapytał, a jedna z jego brwi powędrowała nieco wyżej.
Re: Serce lasu
Zmrużyła powieki i przyglądała się jak Nora naciąga czyste ubrania na swoje poobijane gnaty.
- Żartujesz? - prychnęła, lecz po chwili tego pożałowała. Żebra, które pękły po bliskim kontakcie z grubym pniem dały o sobie znać. - Smakujesz jak padlina, ale lepszy rydz, niż nic.
Na twarzy wampirzycy pojawił się przesadnie uroczy uśmiech. Zanim nieco strupiała była zdecydowanie milsza.
W odpowiedzi na wersję Puchonki machnęła jedynie ręką. Było jej wszystko jedno. Przez najbliższy tydzień i tak zamierzała zamknąć się w dormitorium i czekać, aż całkowicie się zregeneruje. Nie chciało jej się wymyślać żadnych kulawych wymówek. Po prostu miała zamiar unikać osób, które mogłyby paść na zawał na jej widok. Chociaż zawsze wtedy byłaby szansa na jakieś ciepłe i świeże jedzonko...
- Będę wdzięczna. - odburknęła, przesuwając dłonią po swym pokąsanym ramieniu i odprowadzając dziewczynę wzrokiem. Korciło ją przez chwilę, by nie rzucić się na to ludzkie już i ciało i wychłeptać kilka kropel krwi. Vedran była tak osłabiona, że pewnie nie szamotałaby się długo.
Volante rozleniwiła się jednak. Wsunęła ramiona pod głowę i podziwiała zakrwawioną polanę, skąpaną w bladym świetle księżyca.
Niedługo po tym pośród niemal mdlącego zapachu krwi pojawiła się inna, choć dobrze znana wampirzycy nutka.
- Dzięki Ci o łaskawy!
Krukonka westchnęła teatralnie i podniosła się z ziemi, łapiąc w locie wymięty podkoszulek. Założyła go natychmiast, a następnie kilkoma sprawnymi ruchami pozbyła się stanika spod spodu i odrzuciła go między krzaki. Nie nadawał się już do niczego, a dodatkowo uwierał jej poorane plecy.
- Zwykła zabawa. - odparła beztrosko i jak stała, tak osunęła się na ziemię, by rozłożyć swe obolałe kości na trawie. Naciągnęła skrawki spódniczki na tyłek i przesunęła dłonią po zakrwawionym źdźble trawy, następnie zlizując zebrany smakołyk z palca.
- Powiedz mi lepiej co strzeliło Ci do tego pustego łba, że zacząłeś atakować uczennice na terenie szkoły. Chcesz żebyśmy żywili się jakimiś wiewiórami? Scott nie da nam spokoju, geniuszu.
- Żartujesz? - prychnęła, lecz po chwili tego pożałowała. Żebra, które pękły po bliskim kontakcie z grubym pniem dały o sobie znać. - Smakujesz jak padlina, ale lepszy rydz, niż nic.
Na twarzy wampirzycy pojawił się przesadnie uroczy uśmiech. Zanim nieco strupiała była zdecydowanie milsza.
W odpowiedzi na wersję Puchonki machnęła jedynie ręką. Było jej wszystko jedno. Przez najbliższy tydzień i tak zamierzała zamknąć się w dormitorium i czekać, aż całkowicie się zregeneruje. Nie chciało jej się wymyślać żadnych kulawych wymówek. Po prostu miała zamiar unikać osób, które mogłyby paść na zawał na jej widok. Chociaż zawsze wtedy byłaby szansa na jakieś ciepłe i świeże jedzonko...
- Będę wdzięczna. - odburknęła, przesuwając dłonią po swym pokąsanym ramieniu i odprowadzając dziewczynę wzrokiem. Korciło ją przez chwilę, by nie rzucić się na to ludzkie już i ciało i wychłeptać kilka kropel krwi. Vedran była tak osłabiona, że pewnie nie szamotałaby się długo.
Volante rozleniwiła się jednak. Wsunęła ramiona pod głowę i podziwiała zakrwawioną polanę, skąpaną w bladym świetle księżyca.
Niedługo po tym pośród niemal mdlącego zapachu krwi pojawiła się inna, choć dobrze znana wampirzycy nutka.
- Dzięki Ci o łaskawy!
Krukonka westchnęła teatralnie i podniosła się z ziemi, łapiąc w locie wymięty podkoszulek. Założyła go natychmiast, a następnie kilkoma sprawnymi ruchami pozbyła się stanika spod spodu i odrzuciła go między krzaki. Nie nadawał się już do niczego, a dodatkowo uwierał jej poorane plecy.
- Zwykła zabawa. - odparła beztrosko i jak stała, tak osunęła się na ziemię, by rozłożyć swe obolałe kości na trawie. Naciągnęła skrawki spódniczki na tyłek i przesunęła dłonią po zakrwawionym źdźble trawy, następnie zlizując zebrany smakołyk z palca.
- Powiedz mi lepiej co strzeliło Ci do tego pustego łba, że zacząłeś atakować uczennice na terenie szkoły. Chcesz żebyśmy żywili się jakimiś wiewiórami? Scott nie da nam spokoju, geniuszu.
Re: Serce lasu
Spojrzał na kawałek materiału i drutu który kiedyś był stanikiem i się skrzywił. Może gdyby to był stanik jakiejś atrakcyjnej młodej czarownicy, to pewnie jego reakcja byłaby inna. No, ale to był stanik Alice. Miał kontakt z jej piersiami. Co się z tym wiązało... Ian nie chciał mieć z nim najmniejszego kontaktu. Są różne rodzaje patologii, ale tej w postaci kazirodztwa by nie przebolał. Nawet jeśli w ich żyłach płynie zupełnie różna krew. Wychowali go w myśli, że jest jego siostrą więc... no była jego siostrą, tutaj w głowie. A to raczej ważniejsze niż jakieś tam więzy krwi.
- Teraz zacząłem współczuć temu Tiereszkowemu. - stwierdził z cichym westchnięciem przyglądając się jej twarzy i szukając jakiś zmian. Bez sensu. Przecież była wampirzycą. Od jakiś dwóch lat wyglądała mniej więcej tak samo. Nawet nie mniej więcej. Po prostu tak samo. I tak miało zostać już zawsze. To dopiero patologia!
- Gadałem już ze Scottem. - rzucił wzruszając przy tym ramionami. Ot, zwykła pogawędka. On miał przerąbane, ona nie. Zbliżył się do jej ucha i wyszeptał najciszej jak umiał, tak, żeby skrzaty na pewno tego nie słyszały.
- Wsłuchaj się, Alice. Dwa małe serduszka po mojej lewej... - powiedział i przerwał na chwilę dając jej szansę do wsłuchania się w otoczenie. - ... skrzaty Scotta. Nie żyw się przy mnie, bo jestem na cenzurowanym. O Twoich wybrykach nic nie wiedzą i się nie dowiedzą. - dodał równie cichym szeptem. W zasadzie to nawet było cichsze od konspiracyjnego szeptu. Dłońmi odgrodził ucho Alice od świata tak, żeby małe stworzonka nawet chcąc odczytać cokolwiek z ruchu jego warg nie miały takiej możliwości. Na wszelki wypadek odskoczył od niej na bezpieczną odległość.
- Mam składać wizyty w jego zamku na jakieś bale i inne arystokratyczne rzeczy. Pf. Ciekawe jak duży ma zamek. Pewnie jest mniejszy od Newheaven. - wyszczerzył się radośnie chowając dłonie do kieszeni i wpatrując się w obraz nędzy i rozpaczy oparty o drzewko w jego koszulce. Koszulce z którą już pożegnał się bezpowrotnie z racji tego, że miała kontakt z jej piersiami. Trzeba mieć jakieś zasady w życiu.
- Spodnie też chcesz? - zapytał poważnym tonem przechylając nieco głowę. Sam wolał wracać w samych bokserkach, niźli jego siostra miałaby wracać z majtkami na wierzchu. Cóż, w jego przypadku sprawiłby tym samym odrobinę radości hogwardzkim plotkarom. Kto wie? Może jakaś zechciałaby pójść z nim w tango.
- Teraz zacząłem współczuć temu Tiereszkowemu. - stwierdził z cichym westchnięciem przyglądając się jej twarzy i szukając jakiś zmian. Bez sensu. Przecież była wampirzycą. Od jakiś dwóch lat wyglądała mniej więcej tak samo. Nawet nie mniej więcej. Po prostu tak samo. I tak miało zostać już zawsze. To dopiero patologia!
- Gadałem już ze Scottem. - rzucił wzruszając przy tym ramionami. Ot, zwykła pogawędka. On miał przerąbane, ona nie. Zbliżył się do jej ucha i wyszeptał najciszej jak umiał, tak, żeby skrzaty na pewno tego nie słyszały.
- Wsłuchaj się, Alice. Dwa małe serduszka po mojej lewej... - powiedział i przerwał na chwilę dając jej szansę do wsłuchania się w otoczenie. - ... skrzaty Scotta. Nie żyw się przy mnie, bo jestem na cenzurowanym. O Twoich wybrykach nic nie wiedzą i się nie dowiedzą. - dodał równie cichym szeptem. W zasadzie to nawet było cichsze od konspiracyjnego szeptu. Dłońmi odgrodził ucho Alice od świata tak, żeby małe stworzonka nawet chcąc odczytać cokolwiek z ruchu jego warg nie miały takiej możliwości. Na wszelki wypadek odskoczył od niej na bezpieczną odległość.
- Mam składać wizyty w jego zamku na jakieś bale i inne arystokratyczne rzeczy. Pf. Ciekawe jak duży ma zamek. Pewnie jest mniejszy od Newheaven. - wyszczerzył się radośnie chowając dłonie do kieszeni i wpatrując się w obraz nędzy i rozpaczy oparty o drzewko w jego koszulce. Koszulce z którą już pożegnał się bezpowrotnie z racji tego, że miała kontakt z jej piersiami. Trzeba mieć jakieś zasady w życiu.
- Spodnie też chcesz? - zapytał poważnym tonem przechylając nieco głowę. Sam wolał wracać w samych bokserkach, niźli jego siostra miałaby wracać z majtkami na wierzchu. Cóż, w jego przypadku sprawiłby tym samym odrobinę radości hogwardzkim plotkarom. Kto wie? Może jakaś zechciałaby pójść z nim w tango.
Re: Serce lasu
Alice miała podobne odczucia. Zbyt często widziała jego goły tyłek w wannie i pidżamki z kolorowymi misiami, by pomimo braku w zasadzie jakichkolwiek powiązań rodzinno-genetycznych móc spojrzeć na niego inaczej, niż na brata. Nie przemknęło jej to nawet przez myśl, gdy pozbywała się górnej części bielizny. Był cała poszarpana, a dodatkowo cały czas powodowała, że z ran na plecach sączyła się krew. Volante czuła się przy Krukonie na tyle swobodnie, by nie męczyć się dłużej z tym mugolskim wynalazkiem.
- Zacząłeś mu współczuć, bo mam male cycki, czy zacząłeś mu współczuć, bo co? - wypaliła bez ogródek, spoglądając w kierunku ciemnowłosego. Wzruszyła ramionami i rzuciła zaklęcie zarówno na swą zniszczoną koszulę jak i na biustonosz. Oba fragmenty garderoby stanęły w ogniu. Kontrolowanym ogniu. - Też mu współczuję.
Na twarzy wampirzycy pojawił się grymas. Nie miała pojęcia jak rozwiązać sprawę z Borysem i widać było, że cała ta sytuacja ją męczy. Różdżka bezwiednie obracała się w jej zakrwawionej dłoni. Niespodziewanie Ian zjawił się tuż obok i zaczął szybko szeptać je do ucha. Ładnie zarysowane brwi Alice powędrowały ku górze w wyrazie zdziwienia. Tak, słyszała to. Doskonale to słyszała. Przez chwilę miała nawet ochotę skoczyć w krzaki i zaspokoić swoje pragnienie krwią tych małych paskud o wielkich oczach i uszach, ale powstrzymała się. Nie była głupia. Wystarczyło, że jej brat myślał nie tą częścią ciała co potrzeba. Skinęła głową, pokazując mu, że przyjęła to do wiadomości.
- Dałeś się wkręcić w niezły kocioł. Mam nadzieję, że staruch szybko padnie i będziesz miał spokój.
Volante bliżej było do chłopaczary, niż delikatniej, subtelnej, zwiewnej baletnicy. Nieśmiertelność rozbudziła w niej dodatkowe pokłady cynizmu. Nie była już tą samą, słodką i przytulaśną dziewczynką.
- Newheaven... - westchnęła, przymykając oczy z lubością. Z posiadłością Amesów wiązały się same miłe wspomnienia, którym przewodziło hasło samowolki. Zamek w wakacje zawsze pełen był przybłęd z Hogwartu, które pod koniec roku kurczowo czepiały się rękawów Iana. - Kogo tym razem przywleczesz?
Na wzmiankę o spodniach uśmiechnęła się ironicznie i poklepała chłopaka po ramieniu.
- Nie mogę pozwolić, żeby tłum nawiedzonych fanek napadł Cię na błoniach i zgwałcił. Jeszcze znów nie będziesz mógł się pohamować i wpadniesz w tarapaty. Jestem dużą dziewczynką, dam sobie radę.
- Zacząłeś mu współczuć, bo mam male cycki, czy zacząłeś mu współczuć, bo co? - wypaliła bez ogródek, spoglądając w kierunku ciemnowłosego. Wzruszyła ramionami i rzuciła zaklęcie zarówno na swą zniszczoną koszulę jak i na biustonosz. Oba fragmenty garderoby stanęły w ogniu. Kontrolowanym ogniu. - Też mu współczuję.
Na twarzy wampirzycy pojawił się grymas. Nie miała pojęcia jak rozwiązać sprawę z Borysem i widać było, że cała ta sytuacja ją męczy. Różdżka bezwiednie obracała się w jej zakrwawionej dłoni. Niespodziewanie Ian zjawił się tuż obok i zaczął szybko szeptać je do ucha. Ładnie zarysowane brwi Alice powędrowały ku górze w wyrazie zdziwienia. Tak, słyszała to. Doskonale to słyszała. Przez chwilę miała nawet ochotę skoczyć w krzaki i zaspokoić swoje pragnienie krwią tych małych paskud o wielkich oczach i uszach, ale powstrzymała się. Nie była głupia. Wystarczyło, że jej brat myślał nie tą częścią ciała co potrzeba. Skinęła głową, pokazując mu, że przyjęła to do wiadomości.
- Dałeś się wkręcić w niezły kocioł. Mam nadzieję, że staruch szybko padnie i będziesz miał spokój.
Volante bliżej było do chłopaczary, niż delikatniej, subtelnej, zwiewnej baletnicy. Nieśmiertelność rozbudziła w niej dodatkowe pokłady cynizmu. Nie była już tą samą, słodką i przytulaśną dziewczynką.
- Newheaven... - westchnęła, przymykając oczy z lubością. Z posiadłością Amesów wiązały się same miłe wspomnienia, którym przewodziło hasło samowolki. Zamek w wakacje zawsze pełen był przybłęd z Hogwartu, które pod koniec roku kurczowo czepiały się rękawów Iana. - Kogo tym razem przywleczesz?
Na wzmiankę o spodniach uśmiechnęła się ironicznie i poklepała chłopaka po ramieniu.
- Nie mogę pozwolić, żeby tłum nawiedzonych fanek napadł Cię na błoniach i zgwałcił. Jeszcze znów nie będziesz mógł się pohamować i wpadniesz w tarapaty. Jestem dużą dziewczynką, dam sobie radę.
Re: Serce lasu
Słysząc jej wypowiedź skrzywił się straszliwie, kiwając przecząco głową.
- Nawet na nie nie spojrzałem, cioto! - rzucił przecierając twarz dłonią. Kwestię kazirodztwa i jego stosunku do tejże patologii już znamy. Choć nie dało się zaprzeczyć, że lubił nekrofilię. Najlepiej jeśli ofierze serce przestało bić przed trzydziestką i nadal jest należycie sprawna. Innymi słowy jeśli jest wampirzycą. O i pedofilię też lubił. Słodkie czternastolatki w minispódniczkach, albo szestnastki z cyckami na wierzchu! Me gustaaaa! Nie wyglądał na rasowego pedofila, ale nim był. Uwierzcie. W zasadzie to nigdy nie będzie wyglądał na rasowego pedofila. Muahahhahaha, urocze życie wyglądającego na osiemnastolatka!
- Zacząłem mu współczuć tych sadystycznych zabaw. - wyjaśnił jednym ruchem poprawiając włosy. Ściąłby je w pierony, ale pewnie nie odrosną. Więc nie podejmie tego ryzyka. Już woli wyglądać jak zaginiony muzyk z One Direction, chociaż muzykami trudno ich nazwać. Grzyweczka, tatuaże, często też rureczki... jak nic uciekinier ze znanego boysbandu!
- Poradzę sobie. Więcej niż osiemdziesiąt lat nie pożyje, więc jakoś jestem spokojny. Przynajmniej jestem zapraszany na bale, pełne miłych panien z dobrych domów, mam załatwiony Hogwart na zawsze bez większego kombinowania, dostaję krew ze Skrzydła i... Ministerstwo nie dyszy mi na karku. - kiedy skończył swoją wyliczankę na palcach wyszczerzył się radośnie i znów zajął miejsce obok niej. Umowa ze Scottem nie była taka zła jak może się to wydawać. Wręcz przeciwnie!
- Ciebie, Marie i kilka miłych dziewczyn. Jacob twierdzi, że nowi stajenni są koło 20 i powinni przypaść Ci do gustu. - och tak, kochany Jacob. Dbał o jego interesy w tamtej wiosce jak mało kto. I mógł mu zaufać jak mało komu. Był najlepszym przyjacielem jego ojca. I był i nadal jest najlepszym żydowskim kamerdynerem świata. Nikt tak nie liczy pieniędzy jak on! Nikt nie umie mnożyć pieniędzy tak jak Jacob. I nikt o Iana tak jak Jacob nie dba.
- Gwałt? Brzmi przyjemnie. - stwierdził po krótkiej chwili zastanowienia.
- Nawet na nie nie spojrzałem, cioto! - rzucił przecierając twarz dłonią. Kwestię kazirodztwa i jego stosunku do tejże patologii już znamy. Choć nie dało się zaprzeczyć, że lubił nekrofilię. Najlepiej jeśli ofierze serce przestało bić przed trzydziestką i nadal jest należycie sprawna. Innymi słowy jeśli jest wampirzycą. O i pedofilię też lubił. Słodkie czternastolatki w minispódniczkach, albo szestnastki z cyckami na wierzchu! Me gustaaaa! Nie wyglądał na rasowego pedofila, ale nim był. Uwierzcie. W zasadzie to nigdy nie będzie wyglądał na rasowego pedofila. Muahahhahaha, urocze życie wyglądającego na osiemnastolatka!
- Zacząłem mu współczuć tych sadystycznych zabaw. - wyjaśnił jednym ruchem poprawiając włosy. Ściąłby je w pierony, ale pewnie nie odrosną. Więc nie podejmie tego ryzyka. Już woli wyglądać jak zaginiony muzyk z One Direction, chociaż muzykami trudno ich nazwać. Grzyweczka, tatuaże, często też rureczki... jak nic uciekinier ze znanego boysbandu!
- Poradzę sobie. Więcej niż osiemdziesiąt lat nie pożyje, więc jakoś jestem spokojny. Przynajmniej jestem zapraszany na bale, pełne miłych panien z dobrych domów, mam załatwiony Hogwart na zawsze bez większego kombinowania, dostaję krew ze Skrzydła i... Ministerstwo nie dyszy mi na karku. - kiedy skończył swoją wyliczankę na palcach wyszczerzył się radośnie i znów zajął miejsce obok niej. Umowa ze Scottem nie była taka zła jak może się to wydawać. Wręcz przeciwnie!
- Ciebie, Marie i kilka miłych dziewczyn. Jacob twierdzi, że nowi stajenni są koło 20 i powinni przypaść Ci do gustu. - och tak, kochany Jacob. Dbał o jego interesy w tamtej wiosce jak mało kto. I mógł mu zaufać jak mało komu. Był najlepszym przyjacielem jego ojca. I był i nadal jest najlepszym żydowskim kamerdynerem świata. Nikt tak nie liczy pieniędzy jak on! Nikt nie umie mnożyć pieniędzy tak jak Jacob. I nikt o Iana tak jak Jacob nie dba.
- Gwałt? Brzmi przyjemnie. - stwierdził po krótkiej chwili zastanowienia.
Re: Serce lasu
- Sam jesteś ciotą. - odburknęła, odwracając urażona głowę. Oj, tak Volante ostatnimi czasy była wyjątkowo humorzasta. Naciągnęła koszulkę na uda i utkwiła spojrzenie w koronach drzew, które przesłaniały niebo. Niebawem miało zacząć świtać. Ciekawe, czy któraś nadgorliwa prefekcina zdążyła zobaczyć jej nieobecność w zamku.
- Tak to się bawię tylko z wybrańcami.
Wampirzyca przeciągnęła się leniwie, całkiem po człowieczemu. Nie wywołało to jednak uczucia ulgi, a donośne, siarczyste przekleństwo, które echem poniosło się po polanie. Znów zapomniała o swoich obrażeniach.
- Ministerstwo może i nie dyszy Ci na karku, ale robi to stary, zgrzybiały dyrektor. Krew i tak mieliśmy w skrzydle zagwarantowaną, więc w zasadzie jedyne, co udało Ci się ugrać to te śmieszne bale. Jeśli stary zaprasza na nie panny w swoim wieku, to na pewno musi być wesoło.
Na twarzy wampirzycy zagościł złośliwy uśmiech. Ian czasem zachowywał się jak mały szczeniaczek, który nie zastanawia się w zasadzie nad niczym. Miało to swoje plusy. Przede wszystkim było lepsze od zachowywania się jak stara, zgrzybiała baba, jak działo się to w przypadku panny Volante.
- Kilka miłych dziewczyn? - uniosła w górę jedną brew, co oznaczało ni mniej ni więcej tyle, że oczekuje konkretnych imion i nazwisk. Była dość... sceptycznie nastawiona do większości uczennic. Jeśli nie powiedzieć, że po prostu wrogo. Wyraz jej twarzy nieco złagodniał na wieść o młodych, rozgrzanych ciałkach, które niebawem miały wpaść jej wątłe, choć nie tak słabe ramiona. Była to zdecydowanie lepsza perspektywa od polowania na małe, zapchlone wiewiórki.
- Na Merlina, zamknij się. Nie chcę słuchać o laskach wskakujących Ci do łóżka. Zachowaj to dla siebie z łaski swojej.
Alice skrzywiła się i trzepnęła brata w ramię otwartą dłonią. Nie chciała nawet wyobrażać sobie swojej ciotki spotykającej się z jakimiś mężczyznami. Niektóre tematy miały po prostu pozostać tabu dla jej dobrego samopoczucia.
- Tak to się bawię tylko z wybrańcami.
Wampirzyca przeciągnęła się leniwie, całkiem po człowieczemu. Nie wywołało to jednak uczucia ulgi, a donośne, siarczyste przekleństwo, które echem poniosło się po polanie. Znów zapomniała o swoich obrażeniach.
- Ministerstwo może i nie dyszy Ci na karku, ale robi to stary, zgrzybiały dyrektor. Krew i tak mieliśmy w skrzydle zagwarantowaną, więc w zasadzie jedyne, co udało Ci się ugrać to te śmieszne bale. Jeśli stary zaprasza na nie panny w swoim wieku, to na pewno musi być wesoło.
Na twarzy wampirzycy zagościł złośliwy uśmiech. Ian czasem zachowywał się jak mały szczeniaczek, który nie zastanawia się w zasadzie nad niczym. Miało to swoje plusy. Przede wszystkim było lepsze od zachowywania się jak stara, zgrzybiała baba, jak działo się to w przypadku panny Volante.
- Kilka miłych dziewczyn? - uniosła w górę jedną brew, co oznaczało ni mniej ni więcej tyle, że oczekuje konkretnych imion i nazwisk. Była dość... sceptycznie nastawiona do większości uczennic. Jeśli nie powiedzieć, że po prostu wrogo. Wyraz jej twarzy nieco złagodniał na wieść o młodych, rozgrzanych ciałkach, które niebawem miały wpaść jej wątłe, choć nie tak słabe ramiona. Była to zdecydowanie lepsza perspektywa od polowania na małe, zapchlone wiewiórki.
- Na Merlina, zamknij się. Nie chcę słuchać o laskach wskakujących Ci do łóżka. Zachowaj to dla siebie z łaski swojej.
Alice skrzywiła się i trzepnęła brata w ramię otwartą dłonią. Nie chciała nawet wyobrażać sobie swojej ciotki spotykającej się z jakimiś mężczyznami. Niektóre tematy miały po prostu pozostać tabu dla jej dobrego samopoczucia.
Re: Serce lasu
Prawdopodobnie gdyby jego siostra żyła zapewne uznałby, że jej humorki są winą niczego innego jak okresu. A przecież wampirzyce okresy nie miały! Chyba. Powinna więc cieszyć się ciągle do wszystkich, a nie strzelać fochami na prawo i lewo marszcząc przy tym nos jakby poczuła coś obrzydliwego. Fakt, pachniało tu psem, ale nic poza tym. No i do tego zapachu psa już zdążył przywyknąć. Posłał jej jeden ze swoich łobuzerskich uśmieszków.
- Dzisiaj dzień komplementów, Alice? - rzucił wesołym tonem i mniej więcej w tym samym momencie poczuł pierwszą kropelkę zwykłego, letniego deszczyku na swoim nosie. Pięknie! Uwielbiał deszcz. Jak na prawdziwego Angola przystało. Ba! Nawet kochał deszcz i gdyby istniała możliwość zawarcia związku małżeńskiego z deszczem to nie wahałby się ani chwili. Przekleństwo drobnej Krukonki sprawiło, że spojrzał na nią nieco bardziej zatroskany. On jakoś unikał bójek czy choćby zwykłych przepychanek. Wolał trenować wiele bardziej przydatnych jego zdaniem rzeczy jak: opanowanie czy zamiana w wampira o której wielokrotnie czytał. Bójki? To było jak na razie całkowicie niepotrzebne mu do szczęścia.
- Och, spójrz na to bardziej optymistycznie, my love! Stary zaprasza panny nie dla siebie, bo ma żonę, a dla wnunia. Więc pomyśl jakie piękne i bogate sztuki będą się tam kręcić! Może nawet jakieś zagramaniczne! Może nawet Francuzki. Powalę je moją francuszczyzną. - jednym susem znalazł się na drzewie i nogi zaczęły zwisać mu z góry, a on zaczął nimi radośnie machać przypominając tym samym Jasia sprzed jakichś dwudziestu lat. Och, jak ten czas niebywale szybko leci!
- Przede wszystkim Sasza Tiereszkowa. Jestem wprost nią oczarowany. Mogłaś wcześniej powiedzieć, że Borys ma TAKĄ siostrę! Andrea Jeunesse, bo ma ruinę zamiast domu. Baby Roshwel z rodziną, bo mam gest. To pewne. A resztę to się jeszcze zobaczy. Jakieś zastrzeżenia? - zeskoczył również jednym susem z drzewa siadając na wilgotnej ściółce obok niej. Krople, kochane krople, nadal padały na jego blady nos. Kiedy dostał od siostry w ramię posłał jej nieco urażone spojrzenie.
- Przecież nie zamierzam Cię w tajemniczać! Z miesiąc byśmy tutaj siedzieli. - skrzywił się na samą myśl tego jak wielkim pedofilem był. Kryptopedofilem. Och, to wprost straszne...
- Dzisiaj dzień komplementów, Alice? - rzucił wesołym tonem i mniej więcej w tym samym momencie poczuł pierwszą kropelkę zwykłego, letniego deszczyku na swoim nosie. Pięknie! Uwielbiał deszcz. Jak na prawdziwego Angola przystało. Ba! Nawet kochał deszcz i gdyby istniała możliwość zawarcia związku małżeńskiego z deszczem to nie wahałby się ani chwili. Przekleństwo drobnej Krukonki sprawiło, że spojrzał na nią nieco bardziej zatroskany. On jakoś unikał bójek czy choćby zwykłych przepychanek. Wolał trenować wiele bardziej przydatnych jego zdaniem rzeczy jak: opanowanie czy zamiana w wampira o której wielokrotnie czytał. Bójki? To było jak na razie całkowicie niepotrzebne mu do szczęścia.
- Och, spójrz na to bardziej optymistycznie, my love! Stary zaprasza panny nie dla siebie, bo ma żonę, a dla wnunia. Więc pomyśl jakie piękne i bogate sztuki będą się tam kręcić! Może nawet jakieś zagramaniczne! Może nawet Francuzki. Powalę je moją francuszczyzną. - jednym susem znalazł się na drzewie i nogi zaczęły zwisać mu z góry, a on zaczął nimi radośnie machać przypominając tym samym Jasia sprzed jakichś dwudziestu lat. Och, jak ten czas niebywale szybko leci!
- Przede wszystkim Sasza Tiereszkowa. Jestem wprost nią oczarowany. Mogłaś wcześniej powiedzieć, że Borys ma TAKĄ siostrę! Andrea Jeunesse, bo ma ruinę zamiast domu. Baby Roshwel z rodziną, bo mam gest. To pewne. A resztę to się jeszcze zobaczy. Jakieś zastrzeżenia? - zeskoczył również jednym susem z drzewa siadając na wilgotnej ściółce obok niej. Krople, kochane krople, nadal padały na jego blady nos. Kiedy dostał od siostry w ramię posłał jej nieco urażone spojrzenie.
- Przecież nie zamierzam Cię w tajemniczać! Z miesiąc byśmy tutaj siedzieli. - skrzywił się na samą myśl tego jak wielkim pedofilem był. Kryptopedofilem. Och, to wprost straszne...
Re: Serce lasu
Czemu niby miała szczerzyć się do każdego? Nie była w nastroju i nie miała zamiaru udawać, że było inaczej. Może i nie dokuczała jej burza hormonów, ale nie oznaczało to, że powinna chodzić ot tak wiecznie uśmiechnięta. Było to po prostu nudne. A teraz dodatkowo podirytował ją ten kundel. Wszędzie czuła jego zęby. Dzień komplementów? Nie odezwała się nawet słowem. Spojrzała jedynie na niego spode łba.
- Dosłownie powalisz. – każdy chyba pamiętał jej ostatnią próbę nauczenia go poprawnej wymowy, która oczywiście spełzła na niczym. Ian był niereformowalny. Miała wrażenie, że choćby resztę życia miał spędzić w tym kraju serem i bagietką płynącym i tak nie nauczył by się perfekcyjnie francuskiego. Najpewniej jej na złość po prostu.
Volante akurat miała tą niewątpliwą przyjemność porozmawiać ze słynnym dziadkiem Krukona i na jej oko to żadna panna nie zdecydowałaby się za nim obejrzeć z własnej woli. Staruszek musiał im sporo płacić za przychodzenie na te wystawne rauty.
- Widziałeś starą Scottową? Jeśli dziadziuś wybiera dziewczyny w swoim guście to uwierz mi, nie będzie na czym zawiesić oka.
Wampirzyca wstała z miejsca i wyszła na środek niewielkiej polanki. Odrzuciła swą różdżkę na bok i położyła się na trawie na plecach, morusając koszulkę Anglika w mokrej ziemi. Deszcz przyjemnie obmywał jej twarz i nogi, które wciąż nosiły na sobie ślady krwi i błota. Może i Ian nie czuł zapachu Vedran, ale Alice aż była nim przesiąknięta. Szarpała się z tym tułacem przez dobrą godzinę, mając niemal jej sierść w ustach.
Gdy chłopak zaczął wymieniać kolejne koleżanki, Volante nie powstrzymała się przed ich odpowiednim skomentowaniem - na szczęście w myślach. Z Saszą w zeszłym roku mieszkały w dormitorium. Wyjątkowo uwielbiała tą czarnowłosą smerfetkę, choć nie raz miała ochotę ukręcić jej ten słodki łebek, gdy znów zaczynała przedstawiać jej swojego brata pijaka w samych superlatywach i planowała ich całe życie. Andrea? Nie miała większych przeciwwskazań. Nie zdążyła jej jeszcze zaleźć za skórę. Baby Roshwel? Pierwsze słyszała, co było dziwne biorąc pod uwagę dość głupie imię dziewczyny.
- Póki co zezwalam… - uchyliła jedną powiekę i wymierzyła w Krukona palcem wskazującym. – Ale jak się zaczną bić o Ciebie to umywam ręce. Nie chcę później żadnej pocieszać.
Parsknęła śmiechem, gdy wspomniał coś o długiej liście swych łóżkowych przygód. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, więc rozbawiła ją nie tyle ilość dziewczyn, co fakt wyjątkowej pewności siebie panicza Volante.
- Tak jakby miesiąc w tą czy w tamtą robił nam różnicę. Ale nie, dziękuję. Nie wtajemniczaj mnie, bonzo. Cieszę się, że Ci się powodzi, choć uważam, że nie ładnie tak bawić się jedzeniem.
- Dosłownie powalisz. – każdy chyba pamiętał jej ostatnią próbę nauczenia go poprawnej wymowy, która oczywiście spełzła na niczym. Ian był niereformowalny. Miała wrażenie, że choćby resztę życia miał spędzić w tym kraju serem i bagietką płynącym i tak nie nauczył by się perfekcyjnie francuskiego. Najpewniej jej na złość po prostu.
Volante akurat miała tą niewątpliwą przyjemność porozmawiać ze słynnym dziadkiem Krukona i na jej oko to żadna panna nie zdecydowałaby się za nim obejrzeć z własnej woli. Staruszek musiał im sporo płacić za przychodzenie na te wystawne rauty.
- Widziałeś starą Scottową? Jeśli dziadziuś wybiera dziewczyny w swoim guście to uwierz mi, nie będzie na czym zawiesić oka.
Wampirzyca wstała z miejsca i wyszła na środek niewielkiej polanki. Odrzuciła swą różdżkę na bok i położyła się na trawie na plecach, morusając koszulkę Anglika w mokrej ziemi. Deszcz przyjemnie obmywał jej twarz i nogi, które wciąż nosiły na sobie ślady krwi i błota. Może i Ian nie czuł zapachu Vedran, ale Alice aż była nim przesiąknięta. Szarpała się z tym tułacem przez dobrą godzinę, mając niemal jej sierść w ustach.
Gdy chłopak zaczął wymieniać kolejne koleżanki, Volante nie powstrzymała się przed ich odpowiednim skomentowaniem - na szczęście w myślach. Z Saszą w zeszłym roku mieszkały w dormitorium. Wyjątkowo uwielbiała tą czarnowłosą smerfetkę, choć nie raz miała ochotę ukręcić jej ten słodki łebek, gdy znów zaczynała przedstawiać jej swojego brata pijaka w samych superlatywach i planowała ich całe życie. Andrea? Nie miała większych przeciwwskazań. Nie zdążyła jej jeszcze zaleźć za skórę. Baby Roshwel? Pierwsze słyszała, co było dziwne biorąc pod uwagę dość głupie imię dziewczyny.
- Póki co zezwalam… - uchyliła jedną powiekę i wymierzyła w Krukona palcem wskazującym. – Ale jak się zaczną bić o Ciebie to umywam ręce. Nie chcę później żadnej pocieszać.
Parsknęła śmiechem, gdy wspomniał coś o długiej liście swych łóżkowych przygód. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, więc rozbawiła ją nie tyle ilość dziewczyn, co fakt wyjątkowej pewności siebie panicza Volante.
- Tak jakby miesiąc w tą czy w tamtą robił nam różnicę. Ale nie, dziękuję. Nie wtajemniczaj mnie, bonzo. Cieszę się, że Ci się powodzi, choć uważam, że nie ładnie tak bawić się jedzeniem.
Re: Serce lasu
Słysząc jej odpowiedź zaśmiał się cicho. Trudno ocenić czy robił to specjalnie, czy po prostu nie był stworzony do bycia poliglotą, ale miał francuszczyznę tak przesiąkniętą anglikańszczyzną, że wszyscy w pięknej Francji z góry zakładali, że jest zwyczajnym angielskim turystą, podczas gdy on we Francji mieszkał od dziesiątego roku życia. I znał chyba wszystkie słówka. Tylko nie umiał ich poprawnie wypowiedzieć. Mimo licznych prób Alice w nauczeniu go tego pięknego języka... poległ. Najzwyczajniej nie umie i wszystko wskazywało na to, że nie będzie już umiał udawać Francuza mimo iście francuskiego nazwiska. Obecnego nazwiska, bo przecież tak naprawdę był biednym Ianem Amesem. Biednym w znaczeniu, że bez rodziny, a nie biednym, że biednym. Trudno mówić o kimś, że jest biedny jeśli ma kilka nieruchomości i mógłby śmiało zażywać kąpieli w swoich galeonach pochowanych w dobrych bankach. Przetarł twarz mokrą od deszczu i skrzywił się wyobrażając sobie profesor Scott jakieś pięćdziesiąt lat temu. Nie, tak brzydkich kobiet w dwudziestym pierwszym wieku już nie ma.
- Nie martw się... Rozłożyłem ich wizyty w czasie. Nawet nie będą o sobie nic wiedziały. - stwierdził radosnym tonem przechylając nieco głowę i chowając dłonie do kieszeni spodni. W ułamku sekundy znalazł się przy jednym z drzew i oparł się o nie plecami wciąż się uśmiechając. Nie dało się ukryć, że należał do tych wampirów które zwykle są w dobrym nastroju. No, chyba, że był głodny. Wtedy taki wesoły już nie był. Słysząc jej śmiech jedna z jego brwi powędrowała nieco wyżej. Oczywiście miał na myśli podboje sprzed pięciu lat. Teraz trudno było o dziewczynę. Aż podejrzanie trudno.
- Oj tam, oj tam. - rzucił równie wesołym tonem do siostry i podszedł bliżej patrząc na nią z góry.
- Idę. Muszę się przygotować do moich szóstych osiemnastych urodzin. Do zobaczenia! - pomachał jej jeszcze ręką, po czym ruszył biegiem w tylko sobie znanym kierunku.
- Nie martw się... Rozłożyłem ich wizyty w czasie. Nawet nie będą o sobie nic wiedziały. - stwierdził radosnym tonem przechylając nieco głowę i chowając dłonie do kieszeni spodni. W ułamku sekundy znalazł się przy jednym z drzew i oparł się o nie plecami wciąż się uśmiechając. Nie dało się ukryć, że należał do tych wampirów które zwykle są w dobrym nastroju. No, chyba, że był głodny. Wtedy taki wesoły już nie był. Słysząc jej śmiech jedna z jego brwi powędrowała nieco wyżej. Oczywiście miał na myśli podboje sprzed pięciu lat. Teraz trudno było o dziewczynę. Aż podejrzanie trudno.
- Oj tam, oj tam. - rzucił równie wesołym tonem do siostry i podszedł bliżej patrząc na nią z góry.
- Idę. Muszę się przygotować do moich szóstych osiemnastych urodzin. Do zobaczenia! - pomachał jej jeszcze ręką, po czym ruszył biegiem w tylko sobie znanym kierunku.
Re: Serce lasu
Bestia gnała z wami w pyskach przez kilka minut. W końcu znaleźliście się w miejscu tak czarnym i ciemnym, że drzewa zlewały się w jedno. Jedynymi punktami orientacyjnymi był księżyc na niebie i czerwone oczy zwierzęcia.
Bestia cisnęła wami o grunt i sama odeszła kilka kroków dalej, łypiąc na was groźnie. Jej zęby były obnażone.
Nicolas, kiedy pierwszy szok upadł i ustąpił nagły przypływ adrenaliny, poczułeś, że z twojej lewej dłoni buchają strumienie krwi. Bolało okropnie. Zorientowałeś się, że w twojej dłoni brakuje... najmniejszego palca.
Monstrum kierowane zapachem twojej krwi, zbliżało się do was powoli.
Bestia cisnęła wami o grunt i sama odeszła kilka kroków dalej, łypiąc na was groźnie. Jej zęby były obnażone.
Nicolas, kiedy pierwszy szok upadł i ustąpił nagły przypływ adrenaliny, poczułeś, że z twojej lewej dłoni buchają strumienie krwi. Bolało okropnie. Zorientowałeś się, że w twojej dłoni brakuje... najmniejszego palca.
Monstrum kierowane zapachem twojej krwi, zbliżało się do was powoli.
Mistrz Gry
Re: Serce lasu
W momencie kiedy został postawiony na ziemie jego nogi się ugięły pod ciężarem ciała. Stracił trochę krwi podczas tego szaleńczego biegu stwora i co gorsza ból był jeszcze bardziej intensywniejszy niż wcześniej. Jak również w końcu się dowiedział co było główną przyczyną tego, że tak szybko krwawił. Zerknął na swoją dłoń przerażony i nie wiedział co ma zrobić. Stracił palec! Co prawda mały, ale nie zależnie od ich długości lubił swoje wszystkie palce. Jego zdrowa dłoń zacisnęła się jeszcze bardziej na różdżce. Niestety na medycynie nie znał się prawie w ogóle więc nawet nie wiedział jak może zatamować to krwawienie. Wiedział jedno i koleżanka bez problemu też mogła to dostrzec. Był wkurzony - łagodnie mówiąc. Jeszcze nigdy nie czuł takiej złości jak teraz, żądza mordu przyćmiła teraz wszystko inne, a już szczególnie zdrowy rozsądek.
Rozejrzał się błyskawicznie dookoła siebie szukając czegokolwiek co mógłby wykorzystać. (naprawdę im więcej szczegółów tym lepiej) Miał tą chwilkę zanim zwierze powróciło do nich. W tym samym czasie starał się przypomnieć jak wypowiadało się zaklęcie podpalające. Zwłaszcza jeśli w rdzeniu różdżki znajdowała się ognista bestia. Jak bardzo teraz by chciał umieć tak zionąć ognistymi językami ponieważ był tak zły, że trzaskałby nimi niczym rozgniewany Zeus swoimi piorunami, nie patrząc na to jakie zniszczenia by wyrządził w lesie. Tylko jak brzmiało to cholerne zaklęcie? Lacarnum Inflocośtam kur**- Myślał, starał się skupić myśli nad tą jedną lekcją bardzo dawno temu. Kiedy to przespał ją prawie całą i jedynie co to zapisał gdzieś na jakimś zwoju, który zresztą i tak pewnie został spalony z całą resztą jakże "nieistotnych" i "niepotrzebnych" mu rzeczy. Jeśli jakoś z tego wyjdzie... w marę cało i przynajmniej z jedną ręką będzie musiał znaleźć Jamesa i poprosić go o pewną pomoc. Tak ten facet idealnie się do tego nadawał.
Rozejrzał się błyskawicznie dookoła siebie szukając czegokolwiek co mógłby wykorzystać. (naprawdę im więcej szczegółów tym lepiej) Miał tą chwilkę zanim zwierze powróciło do nich. W tym samym czasie starał się przypomnieć jak wypowiadało się zaklęcie podpalające. Zwłaszcza jeśli w rdzeniu różdżki znajdowała się ognista bestia. Jak bardzo teraz by chciał umieć tak zionąć ognistymi językami ponieważ był tak zły, że trzaskałby nimi niczym rozgniewany Zeus swoimi piorunami, nie patrząc na to jakie zniszczenia by wyrządził w lesie. Tylko jak brzmiało to cholerne zaklęcie? Lacarnum Inflocośtam kur**- Myślał, starał się skupić myśli nad tą jedną lekcją bardzo dawno temu. Kiedy to przespał ją prawie całą i jedynie co to zapisał gdzieś na jakimś zwoju, który zresztą i tak pewnie został spalony z całą resztą jakże "nieistotnych" i "niepotrzebnych" mu rzeczy. Jeśli jakoś z tego wyjdzie... w marę cało i przynajmniej z jedną ręką będzie musiał znaleźć Jamesa i poprosić go o pewną pomoc. Tak ten facet idealnie się do tego nadawał.
Re: Serce lasu
Z cichym sapnięciem upadła na ziemię, za cud uznając fakt, że nic sobie nie połamała. Chyba, bo pewności przecież mieć nie mogła - organizm umiał oszukiwać umysł i wiele urazów wychodziło dopiero po jakimś czasie. Póki co było jednak całkiem nieźle i miała nadzieję, że tak pozostanie.
Nadzieja jednak matką głupich i nawet to, że każda matka swoje dzieci kocha, chyba nie bardzo mogło im teraz pomóc. Zbierając się ostrożnie z ziemi, rozmasowała udo i korzystając z chwili bez zwierzęcej ofensywy, spojrzała ku Nicolasowi. To, co zobaczyła, nie nastrajało optymistycznie - przy czym w oczach Vedranówny problemem niekoniecznie była utrata palca, a krwotok z ową utratą się wiążący. Rozumując jak drapieżnik w cieknącej posoce widziała znacznie większe zagrożenie, niż Socha mógł podejrzewać.
Nie bacząc na to, jak jej zachowanie zostanie odebrane przez bestię - i tak zbliżała się już z zamiarem pożarcia ich (a przynajmniej tak odbierała to Nora, bo trudno jej było wyobrazić sobie, by bestia mogłaby chcieć się nimi... zaopiekować?), więc chyba gorzej być nie mogło - powoli skierowała wciąż dzierżoną w dłoni różdżkę na zranioną dłoń chłopaka. Wahała się przez kilka chwil, by wreszcie postawić wszystko na jedną kartę. Jak rozdrażni potwora, to przynajmniej zginą boleśnie, ale raczej szybko.
- Ferula - rzuciła najciszej, jak potrafiła, zwracając jednak uwagę na wymowę i odpowiedni ruch nadgarstka. Zaklęcia zaklęciami, ale uzdrawianie było tą dziedziną, z którą była za pan brat. Nie wszystko wychodziło jej tak, jak planowała, ale miała nadzieję, że tym razem nie zaliczy wpadki. Palca Nicolasowi nie przywróci, ale może przynajmniej zatamuje krwotok.
Potem znów zerknęła ku zwierzęciu, ani myśląc uciekać. Znów - wolała czekać i czekanie to wykorzystać jeszcze na uważne rozejrzenie się. W ludzkiej postaci może i nie mogła poszczycić się sokolim okiem, miała jednak nadzieję, że przynajmniej uda się jej wykorzystać dziwną specyfikę swego mózgu, który, znajdując się w lasach, na łąkach czy wśród górskich turni przełączał się na tryb survivalu.
Nadzieja jednak matką głupich i nawet to, że każda matka swoje dzieci kocha, chyba nie bardzo mogło im teraz pomóc. Zbierając się ostrożnie z ziemi, rozmasowała udo i korzystając z chwili bez zwierzęcej ofensywy, spojrzała ku Nicolasowi. To, co zobaczyła, nie nastrajało optymistycznie - przy czym w oczach Vedranówny problemem niekoniecznie była utrata palca, a krwotok z ową utratą się wiążący. Rozumując jak drapieżnik w cieknącej posoce widziała znacznie większe zagrożenie, niż Socha mógł podejrzewać.
Nie bacząc na to, jak jej zachowanie zostanie odebrane przez bestię - i tak zbliżała się już z zamiarem pożarcia ich (a przynajmniej tak odbierała to Nora, bo trudno jej było wyobrazić sobie, by bestia mogłaby chcieć się nimi... zaopiekować?), więc chyba gorzej być nie mogło - powoli skierowała wciąż dzierżoną w dłoni różdżkę na zranioną dłoń chłopaka. Wahała się przez kilka chwil, by wreszcie postawić wszystko na jedną kartę. Jak rozdrażni potwora, to przynajmniej zginą boleśnie, ale raczej szybko.
- Ferula - rzuciła najciszej, jak potrafiła, zwracając jednak uwagę na wymowę i odpowiedni ruch nadgarstka. Zaklęcia zaklęciami, ale uzdrawianie było tą dziedziną, z którą była za pan brat. Nie wszystko wychodziło jej tak, jak planowała, ale miała nadzieję, że tym razem nie zaliczy wpadki. Palca Nicolasowi nie przywróci, ale może przynajmniej zatamuje krwotok.
Potem znów zerknęła ku zwierzęciu, ani myśląc uciekać. Znów - wolała czekać i czekanie to wykorzystać jeszcze na uważne rozejrzenie się. W ludzkiej postaci może i nie mogła poszczycić się sokolim okiem, miała jednak nadzieję, że przynajmniej uda się jej wykorzystać dziwną specyfikę swego mózgu, który, znajdując się w lasach, na łąkach czy wśród górskich turni przełączał się na tryb survivalu.
Re: Serce lasu
Noro, udało Ci się zatamować krwotok.
Bestia ruszyła w waszą stronę, taranując was. Pomimo tego, iż byliście pewni, że biegnie prosto na was, przebiegła po was i ruszyła dalej. Byliście stratowani, a ona... spłoszona.
Noro - z twojej nogi wystawała złamana kość. Nicolas, byłeś potłuczony i obdrapany, ale nie odniosłeś poważniejszych obrażeń. Z wyjątkiem braku palca oczywiście.
Noro, Twój instynkt wilkołaka podpowiadał Ci, że zbliża się coś, co spłoszyło bestię. Czas uciekać.
- 25pż.
Nicolas -15pż
Bestia ruszyła w waszą stronę, taranując was. Pomimo tego, iż byliście pewni, że biegnie prosto na was, przebiegła po was i ruszyła dalej. Byliście stratowani, a ona... spłoszona.
Noro - z twojej nogi wystawała złamana kość. Nicolas, byłeś potłuczony i obdrapany, ale nie odniosłeś poważniejszych obrażeń. Z wyjątkiem braku palca oczywiście.
Noro, Twój instynkt wilkołaka podpowiadał Ci, że zbliża się coś, co spłoszyło bestię. Czas uciekać.
- 25pż.
Nicolas -15pż
Mistrz Gry
Re: Serce lasu
To wszystko było chyba snem. Głupim koszmarem których nie miewał prawie w ogóle. Zawsze wiedział kiedy śni i zawsze w niewygodnych dla niego momentach mógł dowolnie kreować świat snu. Sam nigdy nie wiedział, czy to był pewnego rodzaju dar, czy też przekleństwo. W końcu nigdy nie mógł do końca powiedzieć, że śnił. Skoro sam wykreował w nim wszystko? Każde życie ich zachowanie. Był tam niczym Bóg, wpierw musiał wszystko stworzyć, napracować się, by po chwili znudzony tą monotonnością rozpieprzyć całą pracę otwierając oczy. To było zbyt męczące na dłuższą metę, nie opłacało się trwać w tym dziwnym stanie, śnie który niczym nie mógł cię zaskoczyć. Więc czy to naprawdę był dar? Być pozbawionym snu, tego prawdziwego snu... I przez moment myślał, że to wszystko sobie wyobraził. Ból, tak mocny, realny, zniknął. Co prawda nie całkiem, jednakże zmalał. Od tak, na życzenie. Jakby znów błądził w umyśle i nie podobało mu się to, że cierpi, więc to zmienił. Nie musząc właściwie nic robić, nawet pstryknąć palcami. W tym gniewie mało co do niego docierało. Odwrócił się, spojrzał na dziewczynę, na różdżkę którą trzymała wycelowaną w jego stronę. Zrozumiał, że to jej zasługa, nie jego daru. Znów wiedział, że jest w czarnej... W czarnym lesie i nie ma tutaj żadnej władzy, właściwie to był bezbronny. Nawet trzymając w ręku różdżkę, którą jego rówieśnik powinien zdziałać cuda, a nie jak on nadal się zastanawiać jak się wypowiadało to zaklęcie. Był teraz bezbronnym małym dzieckiem zagubionym w lesie i co? Mógł polegać jedynie na dziewczynie, która stała obok niego ślepo wierząc, że przynajmniej ona umie ją wykorzystać. Musiał przestać tak błądzić w umyśle bo nawet nie zorientował się kiedy potwór przebiegł po nich. Co za cholerstwo - pomyślał podnosząc się z ziemi. Nawet nie miało już zamiaru ich zjeść, ale jeszcze musiało utrudnić im życie, a mówią, że to ludzie są wredni. Podnosząc się spojrzał na odbiegający... Swój palec wściekły, że jak znajdzie kiedyś tego potwora z jego palca nie będzie ani śladu. Bo nie wierzył w to, że ten gdzieś zaklinował się między ząbkami potwora. Aby mu zaszkodził za to wszystko - znów pomyślał cały oblały jednak teraz coś innego zwróciło jego uwagę. Wystająca kość z nogi dziewczyny.
- K**** możesz jakoś naprawić tą nogę? Ja spróbuję zorganizować coś do obrony. - powiedział cicho, ze smutkiem do dziewczyny. Miał już dosyć szarżujacych na nich bestii. Więc szybko wstając od dziewczyny szukał wzrokiem jakiś grubych badyli i łącząc je po dwa, przyłożył różdżkę do nich i pomału zaczął się skupiać na dziedzinie magii którą bardzo lubił, nawet bardziej niż samo czarowanie. Miał zamiar połączyć je i wykonać z nich ostro zakończone włócznie. W końcu nie była to skomplikowana czynność i wykorzystał takie same materiały. Ostra, wystarczająco długa by nie pozwolić do siebie podejść i zrobić krzywdę, świetna również na podporę dla rannej nogi Nory, a co najważniejsze w dwóch sztukach. Wbił jedną w ziemię obok dziewczyny, a swoją trzymał skierowną w stronę przeciwną ucieczki potwora. W miejsce skąd zapewnie miała nadejść inna bestia.
- Możesz iść? - zapytał się cicho nie mając ochoty tutaj dłużej czekać, było zbyt wiele ich krwi, która z pewnością przyciągnie głodnych mieszkańców lasu.
- K**** możesz jakoś naprawić tą nogę? Ja spróbuję zorganizować coś do obrony. - powiedział cicho, ze smutkiem do dziewczyny. Miał już dosyć szarżujacych na nich bestii. Więc szybko wstając od dziewczyny szukał wzrokiem jakiś grubych badyli i łącząc je po dwa, przyłożył różdżkę do nich i pomału zaczął się skupiać na dziedzinie magii którą bardzo lubił, nawet bardziej niż samo czarowanie. Miał zamiar połączyć je i wykonać z nich ostro zakończone włócznie. W końcu nie była to skomplikowana czynność i wykorzystał takie same materiały. Ostra, wystarczająco długa by nie pozwolić do siebie podejść i zrobić krzywdę, świetna również na podporę dla rannej nogi Nory, a co najważniejsze w dwóch sztukach. Wbił jedną w ziemię obok dziewczyny, a swoją trzymał skierowną w stronę przeciwną ucieczki potwora. W miejsce skąd zapewnie miała nadejść inna bestia.
- Możesz iść? - zapytał się cicho nie mając ochoty tutaj dłużej czekać, było zbyt wiele ich krwi, która z pewnością przyciągnie głodnych mieszkańców lasu.
Re: Serce lasu
Nim z jej gardła wyrwał się skowyt bólu, którego nie umiała zatrzymać, zdążyła jeszcze zorientować się, że ich aktualny przeciwnik jest najwyraźniej niczym. To, że rzucił się do biegu, nie było przypadkiem, ale też z pewnością nie chodziło o to, by ich stratować. Po prostu stali na drodze, gdy bestia rzuciła się do ucieczki. Ucieczki. Nora nie chciała nawet wyobrażać sobie, co mogło ją przepłoszyć.
Chwilę później po jej policzkach ciekły strumienie gorących łez, a ona z przerażeniem spoglądała na swą kończynę. Zimna krew? Trudno było ją zachować, gdy tak okrutnie bolało, ale przecież musiała zrobić cokolwiek, jeśli chciała wrócić do zamku.
- Naprawić? - Z niedowierzaniem spojrzała na Gryfona, z trudem siadając na ziemi i spoglądając na wystającą kość. - Nie, nie umiem naprawić. - To prawda. Nie umiała. Nastawianie kości było wciąż poza jej możliwościami. Mimo to nie mogła tak tego zostawić. W obecnej sytuacji każdy ruch groziłby dodatkowym przemieszczeniem, co z kolei mogłoby pociągnąć rozerwanie mięśni i ścięgien. O bólu, jaki byłby z tym związany, nie ma nawet co wspominać. Musiała więc usztywnić nogę. Zakładanie gipsu na nie nastawioną kończynę z pewnością nie byłoby mądre, gdyby zamierzała na tym poprzestać - ale Chorwatka nie zamierzała pozostawać w tym opatrunku dłużej, niż będzie do konieczne. Uda się do lekarza, gdy tylko będzie to możliwe, tym czasem jednak musiała zapobiec przemieszczaniu się kości.
- Fractura. - Zaciskając zęby, z trudem opanowała drżenie dłoni. Nie mogła sobie pozwolić na zepsucie zaklęcia. Nie teraz! Co innego na lekcji, ale obecnie, gdy walczyła nie tylko o swoje zdrowie - o to, by potem mogła normalnie chodzić - ale właściwie także i życie, błąd był niedopuszczalny. Starannie więc wypowiedziała zaklęcie i wykonała odpowiedni ruch nadgarstka. Niech zadziała, proszę, niech zadziała!
Dopiero po chwili spojrzała na Nicolasa, by zobaczyć, co czyni. Jej wzrok padł na wbitą w ziemię podporę.
- To nie będzie łatwe... - odpowiedziała na pytanie chłopaka nieprawdopodobnie teraz blada. Przykra prawda nie skłoniła jednak Nory do pozostania na ziemi. Zabierając kij ze sobą odczołgała się nieco do tyłu, w tę stronę, w którą uciekła pierwsza bestia i, niezależnie od efektu zaklęcia, spróbowała się podnieść. Zaciskając dłonie na podporze, dławiła jęki bólu, starając się podźwignąć swe drobne ciało z ziemi. Na czworakach przecież do zamku z pewnością nie wróci.
Chwilę później po jej policzkach ciekły strumienie gorących łez, a ona z przerażeniem spoglądała na swą kończynę. Zimna krew? Trudno było ją zachować, gdy tak okrutnie bolało, ale przecież musiała zrobić cokolwiek, jeśli chciała wrócić do zamku.
- Naprawić? - Z niedowierzaniem spojrzała na Gryfona, z trudem siadając na ziemi i spoglądając na wystającą kość. - Nie, nie umiem naprawić. - To prawda. Nie umiała. Nastawianie kości było wciąż poza jej możliwościami. Mimo to nie mogła tak tego zostawić. W obecnej sytuacji każdy ruch groziłby dodatkowym przemieszczeniem, co z kolei mogłoby pociągnąć rozerwanie mięśni i ścięgien. O bólu, jaki byłby z tym związany, nie ma nawet co wspominać. Musiała więc usztywnić nogę. Zakładanie gipsu na nie nastawioną kończynę z pewnością nie byłoby mądre, gdyby zamierzała na tym poprzestać - ale Chorwatka nie zamierzała pozostawać w tym opatrunku dłużej, niż będzie do konieczne. Uda się do lekarza, gdy tylko będzie to możliwe, tym czasem jednak musiała zapobiec przemieszczaniu się kości.
- Fractura. - Zaciskając zęby, z trudem opanowała drżenie dłoni. Nie mogła sobie pozwolić na zepsucie zaklęcia. Nie teraz! Co innego na lekcji, ale obecnie, gdy walczyła nie tylko o swoje zdrowie - o to, by potem mogła normalnie chodzić - ale właściwie także i życie, błąd był niedopuszczalny. Starannie więc wypowiedziała zaklęcie i wykonała odpowiedni ruch nadgarstka. Niech zadziała, proszę, niech zadziała!
Dopiero po chwili spojrzała na Nicolasa, by zobaczyć, co czyni. Jej wzrok padł na wbitą w ziemię podporę.
- To nie będzie łatwe... - odpowiedziała na pytanie chłopaka nieprawdopodobnie teraz blada. Przykra prawda nie skłoniła jednak Nory do pozostania na ziemi. Zabierając kij ze sobą odczołgała się nieco do tyłu, w tę stronę, w którą uciekła pierwsza bestia i, niezależnie od efektu zaklęcia, spróbowała się podnieść. Zaciskając dłonie na podporze, dławiła jęki bólu, starając się podźwignąć swe drobne ciało z ziemi. Na czworakach przecież do zamku z pewnością nie wróci.
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Strona 2 z 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach