London Eye
+8
Emily Bronte
Joel Frayne
Rika Shaft
Holden Cartwright
Antonette Williams
Francesca Moretti
Vincent Cramer
Konrad Moore
12 posters
Strona 3 z 3
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
London Eye
First topic message reminder :
Najwyższe na świecie koło widokowe, swoją konstrukcją przypominające koło rowerowe (200 razy większa od zwykłego koła rowerowego). Umożliwia podziwianie panoramy Londynu w promieniu 48 km.
Najwyższe na świecie koło widokowe, swoją konstrukcją przypominające koło rowerowe (200 razy większa od zwykłego koła rowerowego). Umożliwia podziwianie panoramy Londynu w promieniu 48 km.
Konrad MooreMinister Magii - Urodziny : 03/02/1943
Wiek : 81
Skąd : Londyn, Anglia
Krew : czysta
Re: London Eye
Mia wcale nie miała go za łajzę życiową! Przecież jeszcze nie zarabiał. Ona też nie zarabiała. Na dobrą sprawę to nawet nie były jej pieniądze jeśli tak na to spojrzymy. Po prostu w ramach loterii genetycznej ustrzeliła prawdziwą dziesiątkę: córka wili, córka sprytnej wili i niebrzydkiego Niemca, ze smykałką do języków obcych, medycyny i tańca, a w dodatku jej rodzice, zarówno jedne jak i drugie śmierdziało pieniędzmi z daleka. Matty miał mniej szczęścia w tym rozdaniu. Czy to jednak umniejszało jego wartości? Skądże znowu! Był przecież inteligentny, zabawny i dla Mii naprawdę przystojny, chociaż niezaprzeczalnie widziała lepszych przedstawicieli płci męskiej. Nie mniej jednak Matthew miał swój niepowtarzalny urok który sprawiał, że chciało się przebywać w jego towarzystwie jak najdłużej. I będąc z nim wcale nie myślała o Jasonie. Tak, jakby jej umysł automatycznie wypchnął go na ostatni możliwy tor. Słysząc uwagę o czekoladzie już otwierała wargi żeby obiecać iż to ona uiści za to opłatę kiedy on pociągnął ją zdecydowanym krokiem do budki i nie dał jej wydusić z siebie słowa protestu kiedy wepchnął jej papierowy kubeczek wypełniony gorącą cieczą. Dopiero kiedy odeszli uśmiechnęła się szeroko mówiąc cicho:
- Dziękuję, Matty - i wcale nie przyznając się, że nie lubi czekolady, bo baletnice czekolady nie lubią, bo to czyste zło. Nie powiedziała tego tylko upiła kilka łyków mimowolnie się krzywiąc kiedy słodycz sprawiła, że chciało się jej więcej i więcej. Na więcej nie mogła sobie pozwolić. Grunt to samodyscyplina i opanowanie.
- Nie będziemy tego obgadywać. To postanowione. Nawet gdyby zaprosiła mnie sama królowa czy Minister Magii to i tak bym za siebie zapłaciła. Nie lubię czuć się winna - wyjaśniła swoim apodyktycznym tonem i upiła jeszcze łyk ciepłego płynu który rozgrzał ją od środka tak, że rozwinęła nieco swój szalik.
- Na pewno mam coś w domu - stwierdziła bez zastanowienia wiedząc, że o mieszkanie cały czas dba wynajęta przez matkę osoba. Mia nawet nie wiedziała kto to jest, bo osoba ta była niczym dobry chochlik który wprowadzał wokół porządek, sprawiał, że lodówka jest pełna i znikał. Sto procent dyskrecji. Głową skinęła na Matthewa aby ruszył za nią w kierunku najbliższego mostu.
- Jak nie umiesz albo nie chcesz gotować to zawsze możemy coś zamówić. Prawdę mówiąc ja też trochę zgłodniałam - przyznała zaciskając mocniej palce na kartonowym kubeczku jakby bojąc się, że go zgubi gdzieś po drodze. Drugą ręką odnalazła dłoń Ślizgona i wsunęła w nią swoją dłoń prowadząc w kierunku kamienicy która zaczynała dzielnicę czarodziejów, a z której widać było już rzekę.
- A ty gdzie mieszkasz, kochanie? - zapytała w pewnym momencie zdając sobie sprawę z tego, że pomimo ich długiej znajomości nie miała bladego pojęcia skąd Sneddon jest. Nie licząc tego, że ze Szkocji. Ale przecież Szkocja była naprawdę duża!
- Dziękuję, Matty - i wcale nie przyznając się, że nie lubi czekolady, bo baletnice czekolady nie lubią, bo to czyste zło. Nie powiedziała tego tylko upiła kilka łyków mimowolnie się krzywiąc kiedy słodycz sprawiła, że chciało się jej więcej i więcej. Na więcej nie mogła sobie pozwolić. Grunt to samodyscyplina i opanowanie.
- Nie będziemy tego obgadywać. To postanowione. Nawet gdyby zaprosiła mnie sama królowa czy Minister Magii to i tak bym za siebie zapłaciła. Nie lubię czuć się winna - wyjaśniła swoim apodyktycznym tonem i upiła jeszcze łyk ciepłego płynu który rozgrzał ją od środka tak, że rozwinęła nieco swój szalik.
- Na pewno mam coś w domu - stwierdziła bez zastanowienia wiedząc, że o mieszkanie cały czas dba wynajęta przez matkę osoba. Mia nawet nie wiedziała kto to jest, bo osoba ta była niczym dobry chochlik który wprowadzał wokół porządek, sprawiał, że lodówka jest pełna i znikał. Sto procent dyskrecji. Głową skinęła na Matthewa aby ruszył za nią w kierunku najbliższego mostu.
- Jak nie umiesz albo nie chcesz gotować to zawsze możemy coś zamówić. Prawdę mówiąc ja też trochę zgłodniałam - przyznała zaciskając mocniej palce na kartonowym kubeczku jakby bojąc się, że go zgubi gdzieś po drodze. Drugą ręką odnalazła dłoń Ślizgona i wsunęła w nią swoją dłoń prowadząc w kierunku kamienicy która zaczynała dzielnicę czarodziejów, a z której widać było już rzekę.
- A ty gdzie mieszkasz, kochanie? - zapytała w pewnym momencie zdając sobie sprawę z tego, że pomimo ich długiej znajomości nie miała bladego pojęcia skąd Sneddon jest. Nie licząc tego, że ze Szkocji. Ale przecież Szkocja była naprawdę duża!
Re: London Eye
On w swojej loterii też w zasadzie coś wygrał. Miał kochającą się rodzinę, która mogła na sobie zawsze polegać. Miał starszego brata, który, kiedy uczył się jeszcze w Hogwarcie, był powiernikiem wszelkich jego problemów i trosk. Miał naprawdę ciepłą i kochającą matkę, która oczywiście nie szczędziła ostrych słów, gdy tylko coś z Ryanem zbroili. Aż w końcu miał też wspaniałego ojca, który był najbardziej wyrozumiałym człowiekiem, jaki stąpał po tej ziemii. I chociaż nie byli jakoś specjalnie zamożni, to w swoim towarzystwie czuli się naprawdę bogaci. Matthew doceniał to i szczerze mówiąc, jeśil miałby się z Mią zamienić - nigdy w życiu by tego nie uczynił. Zbyt mocno kochał swoich rodziców, by ponad nich przedkładać dobro materialne.
Poza tym... ich rodzina kiedyś wcale nie była taka biedna jak dziś. Wszak mieli nawet jednego skrzata domowego, którego traktowali jak domownika. Majątek Sneddonów został niestety roztrwoniony przez protoplastę rodu, dziadka Theodora, który był istnym hazardzistą i lubił od czasu do czasu (czyli codziennie) postawić jakąś tam sumkę galeonów na to kto wygra w lidze Quidditcha. Raz nawet wygrał, ale jak można się tego spodziewać, to natychmiast powiększyło jego apetyt.
No i mieszkali w niewielkim zamku. Nie miał on oczywiście rozmiarów Hogwartu, ale jednak był to zamek i jeśli o to chodzi, to na pewno nie powstydziłby się zaprosić Krugerkę do siebie. Po prostu państwo Sneddon nie mogli zapewnić swoim pociechom wystarczającej ilości rozrywki, jaką by sobie zażyczyli.
Gdy cichutko podziękowała mu za czekoladę, spojrzał na nią z uśmiechem. Przypatrywał się jej, gdy upijała łyk, będąc święcie przekonanym, że tylko o tym marzyła. Nie zauważył sekundowego skrzywienia na jej twarzy, więc nie był świadomy tego, że gorąca czekolada to nie jest to co baletnice lubią najbardziej. No ale dziś jest dzień łamania zasad! Już złamali kilka jadąc tu, co za różnica więc czy dziewczyna złamie również jedną ze swoich.
- Nie ma za co - odpowiedział równie cicho.
Na całe szczęście dziś nie padało. Sobotni wieczór w Londynie był nad wyraz pogodny, choć dało się dostrzec kilka ciemnych chmur na niebie, co w zasadzie było normą. W zeszły weekend lało tak strasznie, że Matthew bał się trochę tego co zastaną po przyjeździe, jednak musiał przyznać, że chyba los im sprzyja.
Nie skomentował już sprawy płacenia za siebie. Nie chciał się z Mią pokłócić, wolał więc odpuścić, choć czuł, że w jego oczach będzie to dla niego wielką ujmą, gdy będzie stał obok dziewczyny stojącej przy kasie i kupującej bilety powrotne do Hogsmeade.
Ucieszył się jednak na wieść, że mogą zjeść u niej w domu. Co prawda obiad w restauracji byłby na pewno bardzo romantyczny, ale Matty czuł wewnętrzną potrzebę pokazania się Mii od jak najlepszej strony. To też gdy tylko zaproponowała, że mogą coś zamówić od razu wybił jej ten pomysł z głowy.
- Umiem, i jeśli lubisz spaghetti, to ci przygotuję spaghetti. To mi wychodzi najlepiej - pochwalił się mając nadzieję, że dane mu będzie zaimponować dziewczynie. W domu często to robił. To znaczy gotował. Nie mając nic lepszego do roboty często wyręczał matkę w przygotowaniu obiadu. Właśnie dlatego był jej ulubionym synem.
Zrobiło mu się cieplej na sercu, gdy tylko poczuł, że Mia wsunęła swoją malutką porcelanową dłoń w jego własną. Zacisnął delikatnie palce uśmiechając się do dziewczyny. On i tak często się uśmiechał, ale przy blondynce wyszczerz po prostu nie znikał z jego twarzy.
- Ja mieszkam w czarodziejskiej wiosce, w górach. Na mugolskich mapach oczywiście nie znajdziesz mojej wioski, tak jak Doliny Godryka. Ale ostatnio odkryłem, że w Londynie jest dzielnica, która nazywa się tak samo, wiesz? - powiedział. - To jest gdzieś godzinę drogi od Hogwartu, a gdy staniesz na samym szczycie najwyższej góry w okolicy, to przy dobrej pogodzie możesz dostrzec Wzgórza Olbrzymów, choć z daleka wcale nie wydają się być tacy wielcy. Z jednej strony zawsze zazdrościłem tym, którzy mieszkali w miastach, takich jak te, ale w sumie miałem naprawdę fajne dzieciństwo. Przed nikim nie musiałem się ukrywać, wszędzie dookoła było mnóstwo magii, choć z Ryanem zawsze żałowaliśmy, że w okolicy nie ma żadnego mugola, któremu można by było robić jakieś psikusy - zakończył swoją opowieść. O takich rzeczach mógł opowiadać godzinami. W szkole wielu było uczniów z rozbitych rodzin, rzako kiedy trafiały się takie stare rody, typu Greengrassowie, które jako tako trzymały się w kupie. Doceniał fakt, że on miał naprawdę zgraną familię, z wielopokoleniowymi tradycjami. Miał przecież nawet kuzyna, mieszkającego kilka wiosek dalej, z którym się nawet kiedyś trzymał, ale od kiedy ten wylądował w Gryffindorze, ich drogi nieco się rozeszły. No ale byli roziną, trzymającą się ze sobą rodziną, a dzięki temu miał tyle szczęśliwych wspomnień, że podzielenie się nimi wszystkim z Mią, zajęłoby naprawdę całe życie.
Gdy doszli już do dzielnicy czaroziejów, jego oczom ukazał się widok, do którego zdołał już przywyknąć. W jego stronach mieszkańcy również mocno pomagali sobie czarami, jeśli chodzi o wystrój domów czy mieszkań. Londyn w niczym nie odstawał jeśli o to chodzi, tu jedynie czarodzieje byli trochę bardziej powściągliwi jeśli chodzi o fantazję.
Uniósł głowę, by przypatrzeć się szeregowi kamienic i stwierdził, że naprawdę mu się tu podoba. Nie mógł się już doczekać, aż znajdą się w jej mieszkaniu i będzie mógł w końcu coś zjeść.
Serio, czuł już burczenie w brzuchu.
Poza tym... ich rodzina kiedyś wcale nie była taka biedna jak dziś. Wszak mieli nawet jednego skrzata domowego, którego traktowali jak domownika. Majątek Sneddonów został niestety roztrwoniony przez protoplastę rodu, dziadka Theodora, który był istnym hazardzistą i lubił od czasu do czasu (czyli codziennie) postawić jakąś tam sumkę galeonów na to kto wygra w lidze Quidditcha. Raz nawet wygrał, ale jak można się tego spodziewać, to natychmiast powiększyło jego apetyt.
No i mieszkali w niewielkim zamku. Nie miał on oczywiście rozmiarów Hogwartu, ale jednak był to zamek i jeśli o to chodzi, to na pewno nie powstydziłby się zaprosić Krugerkę do siebie. Po prostu państwo Sneddon nie mogli zapewnić swoim pociechom wystarczającej ilości rozrywki, jaką by sobie zażyczyli.
Gdy cichutko podziękowała mu za czekoladę, spojrzał na nią z uśmiechem. Przypatrywał się jej, gdy upijała łyk, będąc święcie przekonanym, że tylko o tym marzyła. Nie zauważył sekundowego skrzywienia na jej twarzy, więc nie był świadomy tego, że gorąca czekolada to nie jest to co baletnice lubią najbardziej. No ale dziś jest dzień łamania zasad! Już złamali kilka jadąc tu, co za różnica więc czy dziewczyna złamie również jedną ze swoich.
- Nie ma za co - odpowiedział równie cicho.
Na całe szczęście dziś nie padało. Sobotni wieczór w Londynie był nad wyraz pogodny, choć dało się dostrzec kilka ciemnych chmur na niebie, co w zasadzie było normą. W zeszły weekend lało tak strasznie, że Matthew bał się trochę tego co zastaną po przyjeździe, jednak musiał przyznać, że chyba los im sprzyja.
Nie skomentował już sprawy płacenia za siebie. Nie chciał się z Mią pokłócić, wolał więc odpuścić, choć czuł, że w jego oczach będzie to dla niego wielką ujmą, gdy będzie stał obok dziewczyny stojącej przy kasie i kupującej bilety powrotne do Hogsmeade.
Ucieszył się jednak na wieść, że mogą zjeść u niej w domu. Co prawda obiad w restauracji byłby na pewno bardzo romantyczny, ale Matty czuł wewnętrzną potrzebę pokazania się Mii od jak najlepszej strony. To też gdy tylko zaproponowała, że mogą coś zamówić od razu wybił jej ten pomysł z głowy.
- Umiem, i jeśli lubisz spaghetti, to ci przygotuję spaghetti. To mi wychodzi najlepiej - pochwalił się mając nadzieję, że dane mu będzie zaimponować dziewczynie. W domu często to robił. To znaczy gotował. Nie mając nic lepszego do roboty często wyręczał matkę w przygotowaniu obiadu. Właśnie dlatego był jej ulubionym synem.
Zrobiło mu się cieplej na sercu, gdy tylko poczuł, że Mia wsunęła swoją malutką porcelanową dłoń w jego własną. Zacisnął delikatnie palce uśmiechając się do dziewczyny. On i tak często się uśmiechał, ale przy blondynce wyszczerz po prostu nie znikał z jego twarzy.
- Ja mieszkam w czarodziejskiej wiosce, w górach. Na mugolskich mapach oczywiście nie znajdziesz mojej wioski, tak jak Doliny Godryka. Ale ostatnio odkryłem, że w Londynie jest dzielnica, która nazywa się tak samo, wiesz? - powiedział. - To jest gdzieś godzinę drogi od Hogwartu, a gdy staniesz na samym szczycie najwyższej góry w okolicy, to przy dobrej pogodzie możesz dostrzec Wzgórza Olbrzymów, choć z daleka wcale nie wydają się być tacy wielcy. Z jednej strony zawsze zazdrościłem tym, którzy mieszkali w miastach, takich jak te, ale w sumie miałem naprawdę fajne dzieciństwo. Przed nikim nie musiałem się ukrywać, wszędzie dookoła było mnóstwo magii, choć z Ryanem zawsze żałowaliśmy, że w okolicy nie ma żadnego mugola, któremu można by było robić jakieś psikusy - zakończył swoją opowieść. O takich rzeczach mógł opowiadać godzinami. W szkole wielu było uczniów z rozbitych rodzin, rzako kiedy trafiały się takie stare rody, typu Greengrassowie, które jako tako trzymały się w kupie. Doceniał fakt, że on miał naprawdę zgraną familię, z wielopokoleniowymi tradycjami. Miał przecież nawet kuzyna, mieszkającego kilka wiosek dalej, z którym się nawet kiedyś trzymał, ale od kiedy ten wylądował w Gryffindorze, ich drogi nieco się rozeszły. No ale byli roziną, trzymającą się ze sobą rodziną, a dzięki temu miał tyle szczęśliwych wspomnień, że podzielenie się nimi wszystkim z Mią, zajęłoby naprawdę całe życie.
Gdy doszli już do dzielnicy czaroziejów, jego oczom ukazał się widok, do którego zdołał już przywyknąć. W jego stronach mieszkańcy również mocno pomagali sobie czarami, jeśli chodzi o wystrój domów czy mieszkań. Londyn w niczym nie odstawał jeśli o to chodzi, tu jedynie czarodzieje byli trochę bardziej powściągliwi jeśli chodzi o fantazję.
Uniósł głowę, by przypatrzeć się szeregowi kamienic i stwierdził, że naprawdę mu się tu podoba. Nie mógł się już doczekać, aż znajdą się w jej mieszkaniu i będzie mógł w końcu coś zjeść.
Serio, czuł już burczenie w brzuchu.
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Strona 3 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach