Czarodziejski Oddział Ratunkowy
+15
Adrienne Cryan
Luis Castellani
Marco Castellani
Bohater Niezależny
Catherine Greengrass
Miles Gladstone
Cleopatra Kaligaris
Aleksy Vulkodlak
Suzanne Castellani
Niven Yates
Zoja Yordanova
Hyperion Greengrass
Mistrz Gry
Nora Vedran
Vincent Cramer
19 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Szpital Świętego Munga :: Parter
Strona 4 z 5
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Czarodziejski Oddział Ratunkowy
First topic message reminder :
Miejsce pierwszego rzutu, do którego trafiają pacjenci. Pomieszczenie jest niemal wierną kopią Skrzydła Szpitalnego.
To wielka sala pełna łóżek oddzielonych od siebie zielonymi parawanami. Następuje tu wstępna diagnostyka pacjentów, a także zapada decyzja o odesłaniu ich do domu lub przyjęciu na oddział. Wszelkie niezbędne do badań sprzęty posiadają kółka, dzięki którym łatwo je przetransportować do łóżka pacjenta.
Pracownicy:
Główna pielęgniarka na zmianie dziennej: Helene Goldsmith (40 l.)
Główna pielęgniarka na zmianie nocnej: Nicefora Parsley (45 l.)
Rejestratorka: Mirtha Jensen (55 l.)
Uzdrowiciele: zależnie od grafiku.
Miejsce pierwszego rzutu, do którego trafiają pacjenci. Pomieszczenie jest niemal wierną kopią Skrzydła Szpitalnego.
To wielka sala pełna łóżek oddzielonych od siebie zielonymi parawanami. Następuje tu wstępna diagnostyka pacjentów, a także zapada decyzja o odesłaniu ich do domu lub przyjęciu na oddział. Wszelkie niezbędne do badań sprzęty posiadają kółka, dzięki którym łatwo je przetransportować do łóżka pacjenta.
Pracownicy:
Główna pielęgniarka na zmianie dziennej: Helene Goldsmith (40 l.)
Główna pielęgniarka na zmianie nocnej: Nicefora Parsley (45 l.)
Rejestratorka: Mirtha Jensen (55 l.)
Uzdrowiciele: zależnie od grafiku.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
- Tyle to ja wiem - niemal warknął do młodego Castellaniego. Na chwilę zapomniał o tym co ich podzieliło, ale liczył na jakieś konkretniejsze informacje o stanie Marca. Miał zawał i co dalej? Nadal nie wiedział nic więcej.
- Może Suzanne się rozwodzi? - odpowiedział pytaniem żonie, gdy do niej znowu wrócił. Pal licho przyczynę! Był młodym, silnym facetem i nic nie powinno wstrząsnąć nim aż tak, żeby się tu znalazł.
- Ale on nie umrze. Nie może.
Gdyby wiedział o ciąży swojej żony, pewnie robiłby teraz pod siebie ze strachu o jej stan. Nie powinna się denerwować. Cholera... a dopiero co chciał się pozbyć tego nowego życia. Jak to jedno głupie zdarzenie potrafi wpłynąć na człowieka, prawda?
Minuty ciągnęły sie w nieskończoność. Siedzieli tu już chyba ponad godzinę i nadal nic nie wiedzieli. Pojawiła się Ada, ale tego nie zauważył wpatrzony bezmyślnie w drzwi, za którymi wieki temu zniknął Luis. Kolejne minuty... Gdyby wszystko było w porządku przyszedłby po nich. Na pewno. W pewnym momencie chyba jakaś zabłąkana łza spłynęła po policzku czarodzieja niknąc na linii zarostu. To zdecydowanie od gapienia się ciągle w jedno miejsce.
- Może Suzanne się rozwodzi? - odpowiedział pytaniem żonie, gdy do niej znowu wrócił. Pal licho przyczynę! Był młodym, silnym facetem i nic nie powinno wstrząsnąć nim aż tak, żeby się tu znalazł.
- Ale on nie umrze. Nie może.
Gdyby wiedział o ciąży swojej żony, pewnie robiłby teraz pod siebie ze strachu o jej stan. Nie powinna się denerwować. Cholera... a dopiero co chciał się pozbyć tego nowego życia. Jak to jedno głupie zdarzenie potrafi wpłynąć na człowieka, prawda?
Minuty ciągnęły sie w nieskończoność. Siedzieli tu już chyba ponad godzinę i nadal nic nie wiedzieli. Pojawiła się Ada, ale tego nie zauważył wpatrzony bezmyślnie w drzwi, za którymi wieki temu zniknął Luis. Kolejne minuty... Gdyby wszystko było w porządku przyszedłby po nich. Na pewno. W pewnym momencie chyba jakaś zabłąkana łza spłynęła po policzku czarodzieja niknąc na linii zarostu. To zdecydowanie od gapienia się ciągle w jedno miejsce.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Uzdrowiciel mówił szybko i konkretnie. Lubiłem takich ludzi. Szybko jednak łączyłem fakty. Informacja która nim wstrząsnęła. Nie trudno o to. Sam uraczyłem go tego samego dnia dwoma całkiem niezłymi informacjami. Najpierw moje zaręczyny, potem ciąża Suzanne... Chociaż jeśli o ciążę pierworodnej to byłem przekonany, że on o tym już wie. Ona była wielka jak beczka! Pewnie już jest w siódmym miesiącu czy coś koło tego! Jak mogła ukrywać ciążę przed ojcem przez siedem miesięcy? A Rusek Chytrusek? Prawie srał tęczą z radości za każdym razem kiedy mijaliśmy się na klatce schodowej. Wyglądał jakby miał zamiar wytatuować sobie na czole, że zostanie ojcem. I on też nic nie powiedział Marco? A to świnie! A mówią, że to ja jestem w tej rodzinie najgorszy.
- Ile czasu potrzebuje żeby dojść do siebie po tym? Ile urlopu mam mu załatwić? - krótko i na temat chłodnym, prawniczym tonem. Gdy uzyskałem swoją odpowiedź wszyscy się rozeszli zostawiając mnie sam na sam z Marco. Wyciągnąłem krzesełko spod łóżka i usiadłem obok niego.
- Greengrassowie są na korytarzu. Pójdę po nich, okej? Martwią się o Ciebie. Ja też się martwię - powiedziałem po dłuższej chwili bezmyślnego wpatrywania się w wykresik który zapewne obrazował pracę serca mojego brata. Po tych słowach westchnąłem ciężko i ruszyłem do zatłoczonej poczekalni. Zamiast jednak dotrzeć do Greengrassów od razu natknąłem się na stojącą pod ścianą Adrienne. Od razu wyciągnąłem ręce, żeby ją objąć i pocałować lekko.
- Hej. Dzięki, że przyjechałaś. Miał zawał. - przyznałem cicho ciężko wzdychając. Najpierw tata, potem mama, teraz Marco... Brakuje jeszcze do kompletu Suzanne i Lokiego, ale nie jestem aż takim pechowcem. Dopiero po kilku sekundach przypomniałem sobie o Greengrassach. Tak w ogóle to co oni tutaj robili? A nieważne. Splotłem swoje palce z jej dochodząc do wniosku, że idealnie byśmy do siebie pasowali gdyby nie mój dres. Od śmierci ojca praktycznie nie chodziłem w niczym innym. I jeszcze te trampki... Ach tak, stały w przedpokoju.
- Wyzdrowieje. Prawdopodobnie wiadomość, że zostanie dziadkiem go tu ściągnęła. Ale będzie dobrze. Zajmę się nim. Od czasu pogrzebu taty zdecydowanie za dużo pracuje. - powiedziałem Szkotom, których ta informacja ruszyła równie mocno co i mnie.
- Ile czasu potrzebuje żeby dojść do siebie po tym? Ile urlopu mam mu załatwić? - krótko i na temat chłodnym, prawniczym tonem. Gdy uzyskałem swoją odpowiedź wszyscy się rozeszli zostawiając mnie sam na sam z Marco. Wyciągnąłem krzesełko spod łóżka i usiadłem obok niego.
- Greengrassowie są na korytarzu. Pójdę po nich, okej? Martwią się o Ciebie. Ja też się martwię - powiedziałem po dłuższej chwili bezmyślnego wpatrywania się w wykresik który zapewne obrazował pracę serca mojego brata. Po tych słowach westchnąłem ciężko i ruszyłem do zatłoczonej poczekalni. Zamiast jednak dotrzeć do Greengrassów od razu natknąłem się na stojącą pod ścianą Adrienne. Od razu wyciągnąłem ręce, żeby ją objąć i pocałować lekko.
- Hej. Dzięki, że przyjechałaś. Miał zawał. - przyznałem cicho ciężko wzdychając. Najpierw tata, potem mama, teraz Marco... Brakuje jeszcze do kompletu Suzanne i Lokiego, ale nie jestem aż takim pechowcem. Dopiero po kilku sekundach przypomniałem sobie o Greengrassach. Tak w ogóle to co oni tutaj robili? A nieważne. Splotłem swoje palce z jej dochodząc do wniosku, że idealnie byśmy do siebie pasowali gdyby nie mój dres. Od śmierci ojca praktycznie nie chodziłem w niczym innym. I jeszcze te trampki... Ach tak, stały w przedpokoju.
- Wyzdrowieje. Prawdopodobnie wiadomość, że zostanie dziadkiem go tu ściągnęła. Ale będzie dobrze. Zajmę się nim. Od czasu pogrzebu taty zdecydowanie za dużo pracuje. - powiedziałem Szkotom, których ta informacja ruszyła równie mocno co i mnie.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
No właśnie problem w tym, że Marco nie wiedział ostatnio co się dzieje u córki. Sezon Quidditcha skończył się wczesną jesienią a następny rozpocznie się wiosną. Był pewny, że zajęta jest swoim nowym małżeńskim życiem i studiami a on nie lubił się wtrącać w czyjeś życie. Nawet w życie jedynej córki. Będzie dziadkiem. No cóż, stało się. On w jej wieku też miał już dziecko. Nie będzie ją winił, absolutnie. Będzie się cieszył i będzie tego wnuka rozpieszczał. O ile dożyje chociaż do jego narodzin.
Rozglądnął się po pomieszczeniu w którym się znajdował i zauważył kolesia w kiltu rozmawiającego ze swoim bratem.
- 2 tygodnie to będzie minimum. Nie musi rezygnować z nauczania ale powinien znaleźć sobie kogoś do pomocy, bo w tym tempie nie dożyje nawet siedemdziesiątki - powiedział i uśmiechnął się znów by następnie zostawić pacjenta z rodziną.
- Niepotrzebnie się martwicie - mruknął ciężko pod nosem i spojrzał na zatroskaną twarz brata. Chyba naprawdę się martwił. I Greengrassy też tu są? Przecież Marco wcale nie umierał, był w pełni sił.
Jak Luis odszedł na chwilę, Castellani podniósł się na łóżku spojrzał na te dziwne kreseczki, które pojawiały się na skrawku pergaminu. Sam odpiął od siebie te wszytskie dziwne rzeczy, które przyssane były do jego ciała i próbował wstać. Szkoda tylko, że był osłabiony i zakręciło mu się w głowie.
- Nic mi nie jest, jestem zdrowy - powiedział z uporem i znów spróbował tym razem zrzucając wszystkie przyrządy, które stały obok na ziemię z głośnym hukiem.
Rozglądnął się po pomieszczeniu w którym się znajdował i zauważył kolesia w kiltu rozmawiającego ze swoim bratem.
- 2 tygodnie to będzie minimum. Nie musi rezygnować z nauczania ale powinien znaleźć sobie kogoś do pomocy, bo w tym tempie nie dożyje nawet siedemdziesiątki - powiedział i uśmiechnął się znów by następnie zostawić pacjenta z rodziną.
- Niepotrzebnie się martwicie - mruknął ciężko pod nosem i spojrzał na zatroskaną twarz brata. Chyba naprawdę się martwił. I Greengrassy też tu są? Przecież Marco wcale nie umierał, był w pełni sił.
Jak Luis odszedł na chwilę, Castellani podniósł się na łóżku spojrzał na te dziwne kreseczki, które pojawiały się na skrawku pergaminu. Sam odpiął od siebie te wszytskie dziwne rzeczy, które przyssane były do jego ciała i próbował wstać. Szkoda tylko, że był osłabiony i zakręciło mu się w głowie.
- Nic mi nie jest, jestem zdrowy - powiedział z uporem i znów spróbował tym razem zrzucając wszystkie przyrządy, które stały obok na ziemię z głośnym hukiem.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Suzanne? Rozwodzić? Przecież dopiero wzięła ślub! No może nie dopiero, ale jakiś czas temu. Zdecydowanie jest zbyt wcześnie na rozwód. Prędzej obstawiałaby wersję, że Lucas zrobił dzieciaka swojej koleżance z domu. Nie powiedziała jednak tego głośno, bo bała się, że zamiast słów może popłynąć coś innego. Oparła czoło o jego ramię i cierpliwie czekała. Czas odmierzało rytmiczne tykanie zegara i odgłosy innych pacjentów. Przymknęła nawet powieki skupiając się na sobie. Jak tylko dotrą do domu zaszyje się w łóżku na kilka dobrych dni dostarczając organizmowi tylko tyle jedzenia ile potrzebne jest do tego, żeby przetrwać. We dwoje. Mała Fasolka w jej brzuchu była w stanie ją wykończyć chociaż nawet o tym nie wiedziała. Cathy jednak wiedziała, że to będzie zdecydowanie najtrudniejsza ciąża. Nie miała już sił dwudziestolatki na to, żeby tyć, żyć ze zgagą i taszczyć swoje piersi. Ale to zrobi. Dla swojego dziecka była w stanie znieść o wiele więcej. Możliwe, że na chwilę usnęła. Możliwe, bo była naprawdę bardzo zmęczona. Obudził ją głośny stukot obcasów o tą niemożliwie okropną podłogę. Od tego czasu już nasłuchiwała. Gdy drzwi od oddziału się otworzyły spojrzała w tamtą stronę. Luis. Ale nie szedł w ich kierunku... Blondynka do której teraz się przytulał to jak nic panna Cryan. Nie skomentowała jednak tego ani słowem. Podniosła się z gracją kiedy podeszli i nawet wygięła wargi w delikatnym uśmiechu do tej kobiety. I wtedy zauważyła. Pierścionek z gigantycznym diamentem. Jego ręka trzymająca jej rękę. To, że ona tutaj w ogóle była... Zaraz jednak przestała się na tym skupiać.
- Czyim pogrzebie? - zapytała mrugając pośpiesznie. Przeniosła spojrzenie na Hyperiona. On też tego nie wiedział.
- Luis, czyje dziecko? Czyj pogrzeb? I żenisz się? Dlaczego ja o niczym nie wiem? - mówiła szybko obserwując raz jedno, raz drugie. Co tu się dzieje? Co to za sytuacja?
- Czyim pogrzebie? - zapytała mrugając pośpiesznie. Przeniosła spojrzenie na Hyperiona. On też tego nie wiedział.
- Luis, czyje dziecko? Czyj pogrzeb? I żenisz się? Dlaczego ja o niczym nie wiem? - mówiła szybko obserwując raz jedno, raz drugie. Co tu się dzieje? Co to za sytuacja?
Catherine GreengrassCzarownica - Urodziny : 16/05/1975
Wiek : 49
Skąd : Szkocja.
Krew : Czysta.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Mijały kolejne minuty, a ona ani drgnęła. Nie rozglądała się nawet na boki, żeby wyszukiwać Luisa w tłumie. Z jej zachowania łatwo było wywnioskować, że nie tyle co się zamyśliła, ale wyłączyła na wszechogarniające zmartwienie na twarzach znajdujących się tu ludzi. Nie bez powodu uważała się za najzimniejszą osobę w promieniu kilku przecznic (nawet Hyperion był bardziej uczuciowy z tą swoją wieczną nerwicą). To to przeklęte miejsce przesiąknięte współczuciem robiło z niej potwora i naprawdę, szczerze nie lubiła szpitali. Dobrze, że gabinet doktora Sebastiana był na ostatnim piętrze. Oddział zamknięty Janusa Thickeya zawsze ją zapraszał z otwartymi ramionami. Tutaj na szczęście mogła wpaść tylko na Marie, Anę, Nivena...
Zza rogu wyłoniła się bardzo dobrze znana jej sylwetka. Był... prawie ubrany. To już jakiś sukces, chociaż to co ją najbardziej zmartwiło to wyraz twarzy swojego Argentyńczyka. Wtuliła się w niego nie zadając zbędnych pytań. Oczywiście, że musiała przyjechać. Widziała co się z nim stało po śmierci ojca. Musiała teraz przy nim, nawet jeśli nie potrafiła zrobić nic poza trzymaniem go za rękę. Zawał w tak młodym wieku! Gdyby Marco był jeszcze otyły, niedołężny, albo cokolwiek... Ale był zawodowym sportowcem, na cycki Roweny!
Prawie nie zauważyła, kiedy z przyzwyczajenia splótł ich palce razem i pociągnął lekko za jej lewą rękę, żeby powiadomić Greengrassów o stanie ich przyjaciela. Znowu jej to robił, ale wiedziała, że teraz półświadomie. Nie puści go choćby nie wiadomo jak mieli ją znowu obrażać. Spojrzała na Catherine i przywitała się z nią skinieniem głowy. Miała ostatnio bardzo dziwny sen z nią w roli głównej... Przygryzła lekko czerwoną wargę od szminki, słuchając tej krótkiej wymiany zdań. Nie pozwoliła Castellaniemu odpowiedzieć na to gradobicie pytań. Dlatego, że to wszystko nie jest teraz najważniejsze, dlatego, że to Hyperion postanowił się na jakiś czas odwrócić od przyjaciół i dlatego, bo mogło to wszystko przybić jeszcze bardziej jej narzeczonego.
- Myślę, że przyjdzie jeszcze czas na tą rozmowę, teraz skupmy się na Marco - odparowała zwinnie i zanim mogła się pojawić jakaś uwaga dotycząca tego, że nie powinna się wtrącać w nie swoje sprawy, skierowała się do Luisa - Czy można go już odwiedzić? Państwo Greengrass czekają tu już bardzo długo.
Kątem ucha usłyszała jakiś trzask dochodzący od strony pokojów zabiegowych. Spojrzała mechanicznie w tamtym kierunku, ale nie mogła przecież wiedzieć skąd dochodził konkretnie ten dźwięk. Był to jednak dobry moment, żeby odwrócić ich uwagę od siebie nawzajem.
- Tak, powinien ktoś do niego pójść zanim zniszczy wszystkie dostępne aparaty do EKG w klinice. - dodała. Też nie chciałaby tu zostawać ani sekundy dłużej, ale dalej ściskała dłoń Luisa, samej szukając w ten sposób pomocy. Zrobi się tłok, więc sama nie wejdzie teraz przywitać się z przyszłym szwagrem i obwieścić radosną nowinę od razu na wejściu.
Zza rogu wyłoniła się bardzo dobrze znana jej sylwetka. Był... prawie ubrany. To już jakiś sukces, chociaż to co ją najbardziej zmartwiło to wyraz twarzy swojego Argentyńczyka. Wtuliła się w niego nie zadając zbędnych pytań. Oczywiście, że musiała przyjechać. Widziała co się z nim stało po śmierci ojca. Musiała teraz przy nim, nawet jeśli nie potrafiła zrobić nic poza trzymaniem go za rękę. Zawał w tak młodym wieku! Gdyby Marco był jeszcze otyły, niedołężny, albo cokolwiek... Ale był zawodowym sportowcem, na cycki Roweny!
Prawie nie zauważyła, kiedy z przyzwyczajenia splótł ich palce razem i pociągnął lekko za jej lewą rękę, żeby powiadomić Greengrassów o stanie ich przyjaciela. Znowu jej to robił, ale wiedziała, że teraz półświadomie. Nie puści go choćby nie wiadomo jak mieli ją znowu obrażać. Spojrzała na Catherine i przywitała się z nią skinieniem głowy. Miała ostatnio bardzo dziwny sen z nią w roli głównej... Przygryzła lekko czerwoną wargę od szminki, słuchając tej krótkiej wymiany zdań. Nie pozwoliła Castellaniemu odpowiedzieć na to gradobicie pytań. Dlatego, że to wszystko nie jest teraz najważniejsze, dlatego, że to Hyperion postanowił się na jakiś czas odwrócić od przyjaciół i dlatego, bo mogło to wszystko przybić jeszcze bardziej jej narzeczonego.
- Myślę, że przyjdzie jeszcze czas na tą rozmowę, teraz skupmy się na Marco - odparowała zwinnie i zanim mogła się pojawić jakaś uwaga dotycząca tego, że nie powinna się wtrącać w nie swoje sprawy, skierowała się do Luisa - Czy można go już odwiedzić? Państwo Greengrass czekają tu już bardzo długo.
Kątem ucha usłyszała jakiś trzask dochodzący od strony pokojów zabiegowych. Spojrzała mechanicznie w tamtym kierunku, ale nie mogła przecież wiedzieć skąd dochodził konkretnie ten dźwięk. Był to jednak dobry moment, żeby odwrócić ich uwagę od siebie nawzajem.
- Tak, powinien ktoś do niego pójść zanim zniszczy wszystkie dostępne aparaty do EKG w klinice. - dodała. Też nie chciałaby tu zostawać ani sekundy dłużej, ale dalej ściskała dłoń Luisa, samej szukając w ten sposób pomocy. Zrobi się tłok, więc sama nie wejdzie teraz przywitać się z przyszłym szwagrem i obwieścić radosną nowinę od razu na wejściu.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
A mało to par rozwiodło się zaraz po ślubie? Co innego mogłoby wstrząsnąć Castellanim tak bardzo? Był twardym facetem. Hyperion był tak bardzo nieobecny, ze nawet nie dostrzegł Ady, mimo, że jego żona już od dobrej chwili obserwowała jej osobę. A Hyperion? gapił się niewidzącym wzrokiem przed siebie. Luisa też nie dostrzegł od razu. Dopiero kiedy podszedł do nich z Adrienne wyrwał się z zamyślenia. W normalnej sytuacji wpadłby w szał widząc pierścionek na palcu dziewczyny. Normalnie rzuciłby jakąś kąśliwą uwagę, albo przypieprzył chłystkowi między oczy. Ale to nie była normalna sytuacja. Nie to było teraz priorytetem. Priorytet leżał na sali za drzwiami i demolował sprzęt. Słysząc więc, że mogą iść go odwiedzić bez wahania to zrobił kompletnie ignorując całą resztę na czele z żoną, którą tak po prostu zostawił z Luisem i swoją byłą kochanką.
Na sali szybko zlokalizował odpowiedni parawan i jak się okazało, ten hałas był sprawką Marca. A więc jednak nie umierał, skoro miał się na zabawy ze sprzętem medycznym.
- Co ty odpierdalasz Castelani? - zapytał w mało kulturalny sposób jak to miał nie raz w zwyczaju, gdy byli sami. Miał na myśli oczywiście i fakt, że urządzał medyczny striptiz z demolką jak i to, że miał czelność mieć zawał. No jak to tak?
Na sali szybko zlokalizował odpowiedni parawan i jak się okazało, ten hałas był sprawką Marca. A więc jednak nie umierał, skoro miał się na zabawy ze sprzętem medycznym.
- Co ty odpierdalasz Castelani? - zapytał w mało kulturalny sposób jak to miał nie raz w zwyczaju, gdy byli sami. Miał na myśli oczywiście i fakt, że urządzał medyczny striptiz z demolką jak i to, że miał czelność mieć zawał. No jak to tak?
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Tydzień poprzedzający pełnię był wyczerpujący fizycznie, jak i psychicznie dla Anglika. Jego dwie osobowości prowadziły między sobą wewnętrzny pojedynek o kontrolę nad całością, jedna strzała się wyprzeć drugą. Przypominało to mistyczną walkę dobra ze złem, gdzie tą pierwszą był Miles, a negatywną Sam. Sama pełnia minęła niemalże tak samo, jak poprzednie. Wcześniej nie spożywał wywaru tojadowego, przez kontrolę nad ciałem gorszej jaźni, teraz znów jednak Miles pobudził się do walki i starał się je odzyskać. Mimo to skończyło się jedynie na trzech z siedmiu porcji eliksiru, przez co znów nie panował nad wewnętrzną bestią. Dzisiejsza noc była chłodna, granatowe niebo spowite chmurami nie przepuszczało ano jednego skrawka księżycowej poświaty. Niedaleko szpitala zmaterializowała się jakaś postać, ktoś, kto znał ją wcześniej miałby problem w rozpoznaniu w niej niegdyś szanowanego uzdrowiciela. Anglik teraz przypominał bezdomnego, niźli byłego vice dyrektora tegoż przybytku. Niczym furiat wkroczył na czarodziejski oddział ratunkowy, gdzie niezbyt ciekawym spojrzeniem omiotła go jedna z dyżurujących pielęgniarek. Nie wiedział, który z uzdrowicieli miał dzisiaj dyżur, było mu to obojętne, byle by ktoś mu pomógł.
- Uzdrowiciela... - rzucił cicho, by zaraz znów odezwał się Sam: - Nikogo nie wołaj! - Jego krzyk echem odbił się od ścian szpitalnych korytarzy.
- Uzdrowiciela... - rzucił cicho, by zaraz znów odezwał się Sam: - Nikogo nie wołaj! - Jego krzyk echem odbił się od ścian szpitalnych korytarzy.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Nicefora Parsley chłonęła łapczywie kolejne strony książki, czerwieniąc się bardziej z każdym kolejnym wersem. Wszyscy pacjenci z dziennej zmiany zostali już rozdysponowali na właściwe oddziały, więc mogła wreszcie oddać się lekturze. Od czasu do czasu sięgała pomarszczoną dłonią do miski, by wylosować jedno z miętowych ciastek. Jonathan miał właśnie ponownie wyznać miłość swej byłej żonie, która straciła pamięć, gdy na oddział wtoczył się obłąkaniec. Pielęgniarka powoli odłożyła książkę na blat.
- Vincent! - głos jej lekko zadrżał. Wstała z miejsca, obeszła biurko i stanęła naprzeciw mężczyzny. Drgnęła, gdy wrzasnął.
Uzdrowiciela zdradziło echo. Szybkie kroki wypełniały pogrążone w półmroku korytarze złowrogim stukaniem.
- Co się dzieje?
- Pan potrzebuje pomocy.
- Co się Panu stało? - Vincent ułożył dłoń na rękojeści różdżki sprawnie wyjmując ją ze skórzanego pokrowca. Wysokie świece rozbłysnęły jasnym płomieniem, dokładnie oświetlając twarz mężczyzny.
- Miles? Co się stało?
Uzdrowiciel chwycił przyjaciela za ramiona i potrząsnął lekko, zmuszając go do kontaktu wzrokowego.
- Vincent! - głos jej lekko zadrżał. Wstała z miejsca, obeszła biurko i stanęła naprzeciw mężczyzny. Drgnęła, gdy wrzasnął.
Uzdrowiciela zdradziło echo. Szybkie kroki wypełniały pogrążone w półmroku korytarze złowrogim stukaniem.
- Co się dzieje?
- Pan potrzebuje pomocy.
- Co się Panu stało? - Vincent ułożył dłoń na rękojeści różdżki sprawnie wyjmując ją ze skórzanego pokrowca. Wysokie świece rozbłysnęły jasnym płomieniem, dokładnie oświetlając twarz mężczyzny.
- Miles? Co się stało?
Uzdrowiciel chwycił przyjaciela za ramiona i potrząsnął lekko, zmuszając go do kontaktu wzrokowego.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Ktoś usłyszał jego krzyk i wyraźnie było słychać czyjeś kroki, ku uciesze Milesa był to nie kto inna, jak dyrektor szpitala, Vincent. Znów się uspokoił, lecz nie na długo, gdy tylko Cramer się odezwał, jego oblicze diametralnie się zmieniło. Na jego twarzy malowała się wściekłość, w oczy przybrały złowrogie spojrzenie.
- Weź stąd spieprzaj! - warknął w stronę uzdrowiciela, chwytając w dłoń różdżkę. Gdyby ten nie posłuchał, zawsze może oberwać jakimś nieciekawym zaklęciem.
- Miles? Ten idiota? - zaśmiał się ponuro - jego tu nie ma i raczej nie będzie - burknął celując różdżką w stronę personelu szpitala.
- A teraz państwa opuszczę... Vincent pomóż mi - druga część jego wypowiedzi brzmiała już inaczej, bardziej przypominała wołanie o pomoc, niż groźbę.
- Jeszcze raz się odezwiesz, a zginiesz! - warknął do siebie. Łypnął w stronę przerażonej niecodziennym widowiskiem pielęgniarki. Jakiś czas temu też tu był, skończyło się na rzuceniu kilku zaklęć w stronę jakiejś idiotki, co chciała mu pomóc. Szkoda, że uciekła, mogło się to wtedy skończyć o wiele ciekawiej.
- Weź stąd spieprzaj! - warknął w stronę uzdrowiciela, chwytając w dłoń różdżkę. Gdyby ten nie posłuchał, zawsze może oberwać jakimś nieciekawym zaklęciem.
- Miles? Ten idiota? - zaśmiał się ponuro - jego tu nie ma i raczej nie będzie - burknął celując różdżką w stronę personelu szpitala.
- A teraz państwa opuszczę... Vincent pomóż mi - druga część jego wypowiedzi brzmiała już inaczej, bardziej przypominała wołanie o pomoc, niż groźbę.
- Jeszcze raz się odezwiesz, a zginiesz! - warknął do siebie. Łypnął w stronę przerażonej niecodziennym widowiskiem pielęgniarki. Jakiś czas temu też tu był, skończyło się na rzuceniu kilku zaklęć w stronę jakiejś idiotki, co chciała mu pomóc. Szkoda, że uciekła, mogło się to wtedy skończyć o wiele ciekawiej.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
- Spokojnie, Miles. Spokojnie.
Cramer opuścił dłonie, dyskretnie zmniejszając dystans między sobą, a czarodziejem. Drobny krok. Lekkie szurnięcie stopą. Uzdrowiciele i pielęgniarki niejedno już widzieli podczas lat spędzonych na izbie przyjęć. Wszystkim przyświecała jednak jedna zasada: nigdy nie lekceważ wariatów wymachujących różdżką - może być piętnastym z kolei i ostatnim w Twojej karierze.
- Z kim rozmawiasz Miles?
Zachowanie Gladstone'a nie wróżyło niczego dobrego. W ciągu ostatnich 12 miesięcy przeżył piekło na ziemi, które nie pozostało obojętnie na jego psychikę. Cramer nie chciał jednak stawiać żadnych pochopnych diagnoz, dopóki nie zapanuje nad pobudzonym czarodziejem.
- Odłóż różdżkę Miles. Nikt nie zrobi Ci żadnej krzywdy. Nie podejdziemy bliżej, jeśli tego nie chcesz. Wiesz kim jestem? Pamiętasz mnie? Spójrz na mnie Miles. Na mnie. - Uzdrowiciel machnął powoli dłonią, chcąc odwrócić uwagę przyjaciela od przestraszonej pielęgniarki.
- Nie zrobisz nikomu krzywdy. Sam przecież jesteś uzdrowicielem. Odłóż różdżkę i pogadamy.
Cramer opuścił dłonie, dyskretnie zmniejszając dystans między sobą, a czarodziejem. Drobny krok. Lekkie szurnięcie stopą. Uzdrowiciele i pielęgniarki niejedno już widzieli podczas lat spędzonych na izbie przyjęć. Wszystkim przyświecała jednak jedna zasada: nigdy nie lekceważ wariatów wymachujących różdżką - może być piętnastym z kolei i ostatnim w Twojej karierze.
- Z kim rozmawiasz Miles?
Zachowanie Gladstone'a nie wróżyło niczego dobrego. W ciągu ostatnich 12 miesięcy przeżył piekło na ziemi, które nie pozostało obojętnie na jego psychikę. Cramer nie chciał jednak stawiać żadnych pochopnych diagnoz, dopóki nie zapanuje nad pobudzonym czarodziejem.
- Odłóż różdżkę Miles. Nikt nie zrobi Ci żadnej krzywdy. Nie podejdziemy bliżej, jeśli tego nie chcesz. Wiesz kim jestem? Pamiętasz mnie? Spójrz na mnie Miles. Na mnie. - Uzdrowiciel machnął powoli dłonią, chcąc odwrócić uwagę przyjaciela od przestraszonej pielęgniarki.
- Nie zrobisz nikomu krzywdy. Sam przecież jesteś uzdrowicielem. Odłóż różdżkę i pogadamy.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
- Zamknij się i spieprzaj - warknął - nie chcesz chyba, żeby ta buda spłonęła - zaśmiał się niczym rasowy psychopata z mugolskich horrorów. Ten jednak nie chciał odpuścić, uzdrowiciel naruszał jego przestrzeń osobistą, a on wciąż celował w Cramera różdżką.
- Przestań wymawiać jego imię! - wysyczał przez zaciśnięte zęby, znów zaczęli go wkurzać. Ostatnim razem takie zachowanie zakończyło się niemałym pojedynkiem. Miał już dość takiego zachowania, wszyscy się tylko pytali o tego frajera Gladstone'a. Wycelował różdżkę w stronę jednego z łóżek ulokowanego na końcu sali.
- Confringo - mebel eksplodował w niemałą siłą, obsypując pomieszczenie odłamkami, fala uderzeniowa przewróciła kilka przedmiotów stojących nieopodal.
- Vincent, on nie żartuje - jego zachowanie zmieniało się z minuty na minutę, przechodził z jednej skrajności w drugą.
- Zamknij się! - krzyknął znów do siebie, ponownie celując różdżką w Cramera i jego podwładną.
- Przestań wymawiać jego imię! - wysyczał przez zaciśnięte zęby, znów zaczęli go wkurzać. Ostatnim razem takie zachowanie zakończyło się niemałym pojedynkiem. Miał już dość takiego zachowania, wszyscy się tylko pytali o tego frajera Gladstone'a. Wycelował różdżkę w stronę jednego z łóżek ulokowanego na końcu sali.
- Confringo - mebel eksplodował w niemałą siłą, obsypując pomieszczenie odłamkami, fala uderzeniowa przewróciła kilka przedmiotów stojących nieopodal.
- Vincent, on nie żartuje - jego zachowanie zmieniało się z minuty na minutę, przechodził z jednej skrajności w drugą.
- Zamknij się! - krzyknął znów do siebie, ponownie celując różdżką w Cramera i jego podwładną.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Echem toczyły się krótkie warknięcia przeplecione błagalnym szeptem i złowrogim śmiechem. Miles błyskał białkami oczu, a jego diametralnie zmieniająca się z każdym mrugnięciem powieki mimika sprawiała, że wyglądał co najmniej jak uciekinier z Azkabanu.
Drewniane łóżko poderwało się z kamiennej posadzki, przefrunęło kilka metrów i zmieniło w stos mniejszych i większych odłamków. Metalowe szafki przewróciły się z ogłuszającym łoskotem, a pozamykane w ich czeluściach metalowe narzędzia rozsypały po podłodze.
- Expelliarmus. - Szmaragdowy błysk rozświetlił pomieszczenie.
- Miles, co Ty wyprawiasz?! Spójrz na mnie w tej chwili. Porozmawiajmy. Słyszysz mnie? Miles? Słyszysz mnie do cholery?
Uzdrowiciel zacisnął mocniej dłoń na rękojeści różdżki. Szybkie kalkulacje w myślach sprawiły, że wyciągnął ją tym razem w kierunku pielęgniarki.
- Depulso.
Odepchnięta przez niewidzialną siłę kobieta wpadła na kosz z czystą pościelą.
- Podam Ci leki. To Ci pomoże. Jeśli nie pozwolisz mi tego zrobić, będę musiał Cię związać, a obaj chcemy tego uniknąć, Miles.
Drewniane łóżko poderwało się z kamiennej posadzki, przefrunęło kilka metrów i zmieniło w stos mniejszych i większych odłamków. Metalowe szafki przewróciły się z ogłuszającym łoskotem, a pozamykane w ich czeluściach metalowe narzędzia rozsypały po podłodze.
- Expelliarmus. - Szmaragdowy błysk rozświetlił pomieszczenie.
- Miles, co Ty wyprawiasz?! Spójrz na mnie w tej chwili. Porozmawiajmy. Słyszysz mnie? Miles? Słyszysz mnie do cholery?
Uzdrowiciel zacisnął mocniej dłoń na rękojeści różdżki. Szybkie kalkulacje w myślach sprawiły, że wyciągnął ją tym razem w kierunku pielęgniarki.
- Depulso.
Odepchnięta przez niewidzialną siłę kobieta wpadła na kosz z czystą pościelą.
- Podam Ci leki. To Ci pomoże. Jeśli nie pozwolisz mi tego zrobić, będę musiał Cię związać, a obaj chcemy tego uniknąć, Miles.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Wraz z ostatnią przewróconą szafką usłyszał tylko świst i oślepiający błysk zaklęcia. Jego różdżka została wyrzucona gdzieś w kąt sali, usłyszał tylko odgłos upadającego patyka na kamienną posadzkę.
- Grabisz sobie, oj grabisz - odparł wściekły,chciał jak najszybciej odzyskać różdżkę, aby móc tylko coś zrobić temu pajacowi w szacie. Przez chwilę obserwował komediową scenę, jak to pielęgniarka wylądowała na koszu ze szpitalną pościelą.
- Vincent, pomóż mi... - znów było słychać jego żałosną prośbę o pomoc, lecz za każdym razem uniemożliwiał mu jej uzyskanie Sam. Osunął się na ziemię siadając na podłogę, miał zmarnowaną minę, był już tym wszystkim zmęczony.
- Pomóż mi...
- Grabisz sobie, oj grabisz - odparł wściekły,chciał jak najszybciej odzyskać różdżkę, aby móc tylko coś zrobić temu pajacowi w szacie. Przez chwilę obserwował komediową scenę, jak to pielęgniarka wylądowała na koszu ze szpitalną pościelą.
- Vincent, pomóż mi... - znów było słychać jego żałosną prośbę o pomoc, lecz za każdym razem uniemożliwiał mu jej uzyskanie Sam. Osunął się na ziemię siadając na podłogę, miał zmarnowaną minę, był już tym wszystkim zmęczony.
- Pomóż mi...
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Koniec różdżki Vincenta wciąż był wycelowany w siedzącego na podłodze czarodzieja.
- Wszystko ok?
Krótkie spojrzenie powędrowało w kierunku dźwigającej się z posadzki pielęgniarki. Odpowiedziała jedynie kiwnięciem głową.
- Wybacz, stary. Nie mogę ryzykować. Petrificus Totalus. - Różdżka znalazła się na powrót w pokrowcu dopiero gdy ciało Milesa zesztywniało. - Nie spuszczaj z niego oka. Idę po leki.
Droga do szpitalnego receptariusza dłużyła się w nieskończoność. Słyszał szumijącą w uszach krew. Naparł z impetem na stare drzwi i szybko dotarł do zamkniętych szuflad. Kilka zaklęć później zbiegał po schodach niosąc w rękach przezroczystą ampułkę ze szmaragdową, migocącą zawartością.
- Musimy położyć go na łóżku.
Nicefora szybko uporała się z przeniesiem nieruchomego mężczyzny na najbliższą leżankę. Ze znalezionych bandaży Vincent skontruował na prędce coś, co miało pełnić funkcję pasów i z pomocą pielęgniarki przywiązał ciało Gladstone'a ramy posłania kilkoma mocnymi węzłami.
- To dla Twojego bezpieczeństwa Miles. Musisz mi zaufać. Nikt nie chce Ci zrobić krzywdy. - Uzdrowiciel chwycił za strzykawkę i napełnił ją przyniesionym lekiem: najmocniejszymi psychotropami, jakie posiadał w aptece. Miles powinien się po nich uspokoić, a nawet po jakimś czasie zasnąć. Był jednak jeden problem - Vincent nie był w stanie przebić się igłą przez skórę czarodzieja, gdy ten był pod wpływem zaklęcia.
- Posłuchaj mnie uważnie. Żeby podać Ci leki, muszę Cię odczarować. Nie kombinuj. Załatwimy to szybciej, jeśli nie będziesz się szarpał.
Koniec różdżki dotknął przedramienia Anglika.
- Naprawdę chcę Ci pomóc, Miles. - Mężczyzna kiwnął pielęgniarce głową, by cały czas była w gotowości.
- Wszystko ok?
Krótkie spojrzenie powędrowało w kierunku dźwigającej się z posadzki pielęgniarki. Odpowiedziała jedynie kiwnięciem głową.
- Wybacz, stary. Nie mogę ryzykować. Petrificus Totalus. - Różdżka znalazła się na powrót w pokrowcu dopiero gdy ciało Milesa zesztywniało. - Nie spuszczaj z niego oka. Idę po leki.
Droga do szpitalnego receptariusza dłużyła się w nieskończoność. Słyszał szumijącą w uszach krew. Naparł z impetem na stare drzwi i szybko dotarł do zamkniętych szuflad. Kilka zaklęć później zbiegał po schodach niosąc w rękach przezroczystą ampułkę ze szmaragdową, migocącą zawartością.
- Musimy położyć go na łóżku.
Nicefora szybko uporała się z przeniesiem nieruchomego mężczyzny na najbliższą leżankę. Ze znalezionych bandaży Vincent skontruował na prędce coś, co miało pełnić funkcję pasów i z pomocą pielęgniarki przywiązał ciało Gladstone'a ramy posłania kilkoma mocnymi węzłami.
- To dla Twojego bezpieczeństwa Miles. Musisz mi zaufać. Nikt nie chce Ci zrobić krzywdy. - Uzdrowiciel chwycił za strzykawkę i napełnił ją przyniesionym lekiem: najmocniejszymi psychotropami, jakie posiadał w aptece. Miles powinien się po nich uspokoić, a nawet po jakimś czasie zasnąć. Był jednak jeden problem - Vincent nie był w stanie przebić się igłą przez skórę czarodzieja, gdy ten był pod wpływem zaklęcia.
- Posłuchaj mnie uważnie. Żeby podać Ci leki, muszę Cię odczarować. Nie kombinuj. Załatwimy to szybciej, jeśli nie będziesz się szarpał.
Koniec różdżki dotknął przedramienia Anglika.
- Naprawdę chcę Ci pomóc, Miles. - Mężczyzna kiwnął pielęgniarce głową, by cały czas była w gotowości.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Sytuacja ta była do przewidzenia, Cramer był zbyt inteligentny aby podejść do niego, uprzednio nie odbierając mu zdolności poruszania się. Leżał zesztywniały na szpitalnej posadzce, po której to walały się drobne elementy eksplodującego, kilka chwil wcześniej, łóżka. Dobry żart, jakby miał zamiar się gdzieś niby ruszyć... Minuta mijała za minutą, a czas zdawał się spowolnić. w końcu Cramer przyszedł wraz z jakąś podejrzaną substancją, którą zamiarował go nafaszerować. O nie, na to się na pewno nie zgodzimy. Sam zdążył już naprędce opracować nowy plan, mając nadzieję, że uzdrowiciel w końcu popełni błąd. Spoczywał bez ruchu na szpitalnej leżance, a do tego przywiązano go bandażami, aby nie mógł się ruszyć. A to Ci dopiero heca, Cramer odczarował go, a to już dawało delikatną przewagę. Trzeba było przyznać, że ta gorsza osobowość Anglika, Sam, była bardziej przebiegła niźli Miles, który bardziej wydawałby się w tym wszystkim być zagubiony. Wysunął niespostrzeżenie dłoń spomiędzy bandaża, a ta szybko powędrowała na krtań dyrektora szpitala.
- Jedna jesteś idiotą, Cramer wywal strzykawkę i dawaj różdżkę - odbierając dostęp do powietrza uzdrowicielowi, jednak nie na tyle, aby go udusić.
- Pani poda swoja różdżkę, odwiąże mnie i nic innego nie zrobi - uśmiechnął się szyderczo - no chyba, że chce mieć na sumieniu niewinnego człowieka? - spytał wskazując wzrokiem na podduszanego własnie Włocha.
- Jedna jesteś idiotą, Cramer wywal strzykawkę i dawaj różdżkę - odbierając dostęp do powietrza uzdrowicielowi, jednak nie na tyle, aby go udusić.
- Pani poda swoja różdżkę, odwiąże mnie i nic innego nie zrobi - uśmiechnął się szyderczo - no chyba, że chce mieć na sumieniu niewinnego człowieka? - spytał wskazując wzrokiem na podduszanego własnie Włocha.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Dłoń Milesa wyswobodziła się spod bandaża i z niemal miażdżącą siłą zacisnęła na krtani uzdrowiciela. Ten w pierwszym odruchu wypuścił wszystko co miał w rękach i uczepił się nimi przedramienia czarodzieja, chcąc zerwać blokadę ograniczającą mu dostęp tlenu. Różdżka i strzykawka znalazły się na posadzce.
Ból promienował już po całej szyi Vincenta. Wszelkie próby wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku spełzały na niezrozumiałym chrobocie, który pozwalał Milesowi zacieścić uścisk. Oczy Włocha zaszły cienką warstwą łez.
Jedną dłonią uderzał wciąż w ramię napastnika, podczas gdy druga powędrowała na blat metalowej szafki stojącej przy każdym łóżku. Wśród sterty gazy i pustych fiolet natknął się na nożyk, którym kilka minut temu ciął bandaże.
- Nhhhie... rhhób...thhhhego - wyrzęził do przerażonej pielęgniarki. Jego usta rytmicznie otwierały się i zamykały, niczym u ryby wyjętej z wody, wydając cichy charkot. Niewiele się zastanawiając zagłębił krótkie, stępione ostrze w przedramieniu Milesa i pokonując opór miękkich tkanek pociągnął stanowczo ku dołowi.
Ból promienował już po całej szyi Vincenta. Wszelkie próby wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku spełzały na niezrozumiałym chrobocie, który pozwalał Milesowi zacieścić uścisk. Oczy Włocha zaszły cienką warstwą łez.
Jedną dłonią uderzał wciąż w ramię napastnika, podczas gdy druga powędrowała na blat metalowej szafki stojącej przy każdym łóżku. Wśród sterty gazy i pustych fiolet natknął się na nożyk, którym kilka minut temu ciął bandaże.
- Nhhhie... rhhób...thhhhego - wyrzęził do przerażonej pielęgniarki. Jego usta rytmicznie otwierały się i zamykały, niczym u ryby wyjętej z wody, wydając cichy charkot. Niewiele się zastanawiając zagłębił krótkie, stępione ostrze w przedramieniu Milesa i pokonując opór miękkich tkanek pociągnął stanowczo ku dołowi.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Wystarczy kogoś poddusić i już staje się potulny niczym baranek. Co prawda, Cramer próbował się uwolnić, ale on zaciskał wtedy nieco mocniej dłoń na gardle Włocha. A ten w tym czasie uwalniał go z więzów, pielęgniarka stała przerażona, nie wiedząc co ma robić. Gdy tylko puściły bandaże, wstał po woli wciąż trzymając dawnego przyjaciela za gardło.
- Dawaj te różdżki, ku*wo! - wrzasnął w stronę kobiety, która w momencie zrobiła się blada i osunęła na zimną posadzkę szpitalnego oddziału ratunkowego.
- Co za... - próbował dokończyć zdanie, gdy poczuł jak coś zagłębia się w jego przedramieniu. Ból, co prawda gorszy był ten podczas przemiany, spowodował nieco rozluźnienie uścisku. Odrzucił Włocha parę metrów dalej, rozdeptał strzykawkę z substancją i złapał różdżkę Cramera, z którą poszedł szukać swojej własności. Gdy ją odnalazł, złamał różdżkę uzdrowiciela i odrzucił dalej.
- Haemorhagos, Summis - wypowiedział celując różdżką w krwawiącą rękę. Obserwował jak z rany wylatuje coraz mniejsza ilość krwi, a po chwili zaczęły pojawiać się szwy.
- A teraz stąd spieprzaj - rzucił, idąc w głąb korytarza - Nox maxima! - to tak na pożegnanie, w pomieszczeniu zapanowała całkowita ciemność. Gdy tylko zniknął z pola widzenia Cramera i pielęgniarki, na końcu jego różdżki pojawiło się światło.
- Dawaj te różdżki, ku*wo! - wrzasnął w stronę kobiety, która w momencie zrobiła się blada i osunęła na zimną posadzkę szpitalnego oddziału ratunkowego.
- Co za... - próbował dokończyć zdanie, gdy poczuł jak coś zagłębia się w jego przedramieniu. Ból, co prawda gorszy był ten podczas przemiany, spowodował nieco rozluźnienie uścisku. Odrzucił Włocha parę metrów dalej, rozdeptał strzykawkę z substancją i złapał różdżkę Cramera, z którą poszedł szukać swojej własności. Gdy ją odnalazł, złamał różdżkę uzdrowiciela i odrzucił dalej.
- Haemorhagos, Summis - wypowiedział celując różdżką w krwawiącą rękę. Obserwował jak z rany wylatuje coraz mniejsza ilość krwi, a po chwili zaczęły pojawiać się szwy.
- A teraz stąd spieprzaj - rzucił, idąc w głąb korytarza - Nox maxima! - to tak na pożegnanie, w pomieszczeniu zapanowała całkowita ciemność. Gdy tylko zniknął z pola widzenia Cramera i pielęgniarki, na końcu jego różdżki pojawiło się światło.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Był zdecydowanie silniejszy, niż można byłoby to wywnioskować na pierwszy rzut oka. Twarz Vincenta zaczęła blednąć. Płuca ze wszystkich sił domagały się haustu powietrza. Obraz stawał się coraz mniej wyraźny.
Coś ciężkiego upadło na podłogę. Cramer nie mógł zlokalizować źródła dźwięku, ale po mimice czarodzieja poznał, że musiała to być Nicefora. Jeszcze raz szarpnął za rękojeść noża. Potem uderzył plecami o metalową szafkę, wciągając powietrze z donośnym świstem.
- Wracaj tu Gladstone - wychrypiał, zanosząc się kaszlem. Potrzaskana, nieprzydatna już różdżka leżała w czeluściach ciemności. Rozmasowując niemal zmiażdżoną krtań dźwignął się na czworaka. Obijając się o przeszkody, po omacku kierował się tam, skąd niosło się echo kroków mężczyzny.
- Kurwa mać! Wracaj tu! Miles kurwa! - głos wiązł mu w gardle. Nie chciał tracić czasu na szukanie pielęgniarki. Miles był nieobliczalny i za dobrze znał budynek. Uzdrowiciel złapał pierwszą lepszą rzecz, jaka nawinęła mu się pod rękę i cisnął ją przed siebie. Skoro nie mógł krzyczeć, musiał zwrócić na siebie uwagę hałasem.
Coś ciężkiego upadło na podłogę. Cramer nie mógł zlokalizować źródła dźwięku, ale po mimice czarodzieja poznał, że musiała to być Nicefora. Jeszcze raz szarpnął za rękojeść noża. Potem uderzył plecami o metalową szafkę, wciągając powietrze z donośnym świstem.
- Wracaj tu Gladstone - wychrypiał, zanosząc się kaszlem. Potrzaskana, nieprzydatna już różdżka leżała w czeluściach ciemności. Rozmasowując niemal zmiażdżoną krtań dźwignął się na czworaka. Obijając się o przeszkody, po omacku kierował się tam, skąd niosło się echo kroków mężczyzny.
- Kurwa mać! Wracaj tu! Miles kurwa! - głos wiązł mu w gardle. Nie chciał tracić czasu na szukanie pielęgniarki. Miles był nieobliczalny i za dobrze znał budynek. Uzdrowiciel złapał pierwszą lepszą rzecz, jaka nawinęła mu się pod rękę i cisnął ją przed siebie. Skoro nie mógł krzyczeć, musiał zwrócić na siebie uwagę hałasem.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Była na jednym z wyższych pięter kiedy to Miles prawie zabił Cramera. Przyjmowała bardzo ciężki poród bliźniaków. Miała prawo nie słyszeć tego co się dzieje na dole. Jednak kiedy dzieciaki zostały ogarnięte musiała wrócić na dół, bo zazwyczaj tam spędzała większość czasu.
Gdy tylko znalazła sie wystarczająco blisko usłyszała hałas, jakby ktoś czymś rzucił w coś i to narobiło rabanu. Nie brzmiało to jakby ktoś coś przewrócił, lecz jakby to było celowe.
- Lumos - wypowiedziała zaklęcie w pomieszczeniu, w którym było ciemniej niż w... wiecie gdzie. Wtedy zobaczyła leżącą pielęgniarkę gdzieś w kącie a w drugim Vincenta na kolanach wyraźnie wściekłego ale i może nieco wystraszonego? Nie mogła ocenić tak na pierwszy rzut oka.
- Co tu się stało?! - zapytała i podbiegła do pielęgniarki sprawdzając jej czynności życiowe. Jednak całe szczęście to tylko zemdlenie i kilka kropel eliksiru powinno ją wybudzić i postawić na nogi.
- Vincent? Nic Ci nie jest? - podbiegła do niego i posadziła tak by opierał się o ścianę od razu zerkając na jego szyję.
Gdy tylko znalazła sie wystarczająco blisko usłyszała hałas, jakby ktoś czymś rzucił w coś i to narobiło rabanu. Nie brzmiało to jakby ktoś coś przewrócił, lecz jakby to było celowe.
- Lumos - wypowiedziała zaklęcie w pomieszczeniu, w którym było ciemniej niż w... wiecie gdzie. Wtedy zobaczyła leżącą pielęgniarkę gdzieś w kącie a w drugim Vincenta na kolanach wyraźnie wściekłego ale i może nieco wystraszonego? Nie mogła ocenić tak na pierwszy rzut oka.
- Co tu się stało?! - zapytała i podbiegła do pielęgniarki sprawdzając jej czynności życiowe. Jednak całe szczęście to tylko zemdlenie i kilka kropel eliksiru powinno ją wybudzić i postawić na nogi.
- Vincent? Nic Ci nie jest? - podbiegła do niego i posadziła tak by opierał się o ścianę od razu zerkając na jego szyję.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
W oddali pojawiła się świetlista, niewielka kula. Cramer przez chwilę myślał, że to Miles zawrócił zwabiony jego rzężeniem. W przypływie impulsu zaczął szybko obmacywać najbliższe otoczenie w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby służyć mu za narzędzie do obrony lub ataku.
- Ana? - wychrypiał, gdy w pomieszczeniu zjawiła się jedna z uzdrowicielek.
- Gdzie jest Miles?!
Jego głos zyskiwał na sile, choć wciąż przypominał charczenie. Vincent zdawał się w tym momencie w ogóle nie zwracać na to uwagi. Dzięki temu, że w pomieszczeniu pojawiło się światło mógł wreszcie stanąć na nogach.
- Nic mi nie jest. Widziałaś Milesa?! - Chwycił kobietę za ramiona i potrząsnął lekko. Na jego szyi widoczne były ślady po mocnym uścisku, a białka nabrały różowej barwy. - Ten skurwiel złamał mi różdżkę. Trzeba jak najszybciej go znaleźć i wezwać aurorów.
Do nozdrzy uzdrowiciela doleciał zapach spalenizny. Nie trzeba było być mądrym, by dodać dwa do dwóch.
- Musimy się pospieszyć.
- Ana? - wychrypiał, gdy w pomieszczeniu zjawiła się jedna z uzdrowicielek.
- Gdzie jest Miles?!
Jego głos zyskiwał na sile, choć wciąż przypominał charczenie. Vincent zdawał się w tym momencie w ogóle nie zwracać na to uwagi. Dzięki temu, że w pomieszczeniu pojawiło się światło mógł wreszcie stanąć na nogach.
- Nic mi nie jest. Widziałaś Milesa?! - Chwycił kobietę za ramiona i potrząsnął lekko. Na jego szyi widoczne były ślady po mocnym uścisku, a białka nabrały różowej barwy. - Ten skurwiel złamał mi różdżkę. Trzeba jak najszybciej go znaleźć i wezwać aurorów.
Do nozdrzy uzdrowiciela doleciał zapach spalenizny. Nie trzeba było być mądrym, by dodać dwa do dwóch.
- Musimy się pospieszyć.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Budynek delikatnie się zatrząsł, a magiczny ogień zdołał już opanować parter budynku. Chwilę później można było usłyszeć hałas walącej się klatki schodowej.
Mistrz Gry
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
W życiu osobistym chaos, w życiu pracującym jeszcze większy chaos. Tego dnia aurorka nie miała większych zajęć, poza papierkową robotą, patrolem i szkoleniem studentów aurorstwa, dopóki na korytarzu nie dopadł jej jeden z pomocników. Palący się szpital w magicznym półświatku był sensacją zarówno dla gazet, jak i całej społeczności czarodziejów, dlatego bez większego ociągania się zebrała grupę aurorów (załóżmy, że jakieś dziesięć doświadczonych osób) i w mgnieniu oka teleportowali się na miejsce. Widok szpitala był przerażający.
- Aqua Eructo! - ugaszenie pożaru nawet przez całą grupę aurorów zajęło chwilę.
- Aqua Eructo! - ugaszenie pożaru nawet przez całą grupę aurorów zajęło chwilę.
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Ogień dzięki szybkiej akcji aurorów zmniejszył się, lecz po chwili rozgorzał obejmując najwyższe dwie kondygnacje szpitala. Budynek zaczął niebezpiecznie się chwiać, zaś cieszę przerwał huk walącego się dachu.
Mistrz Gry
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Aurorzy nie poddając się na przemian rzucali zaklęcia gaszące ogień (Aqua Eructo) oraz celowali w walące się części budynku, by spowolnić proces zapadania się dachu i ścian (Tesisto Ectum?).
Re: Czarodziejski Oddział Ratunkowy
Mimo starań aurorów, szpital dalej stał w płomieniach, a ogień znów pojawił się na parterze budynku skutecznie blokując dostęp do jego innych kondygnacji. Pod naporem gruzu z wyższych pięter, zaczął uginać się pod ciężarem sufit parteru, który niebezpiecznie zaczął pękać.
Mistrz Gry
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: LONDYN :: Szpital Świętego Munga :: Parter
Strona 4 z 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach