Wzgórze na obrzeżach wioski
5 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Anglia :: Dolina Godryka
Strona 1 z 2
Strona 1 z 2 • 1, 2
Wzgórze na obrzeżach wioski
Niewielkie zniesienie na obrzeżach wioski. Widać stąd domy znajdujące się w dolinie i pozostałości po kamiennym murze, który niegdyś oddzielał od siebie dwa pola uprawne różnych właścicieli.
Mistrz Gry
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
Malcolm i jego towarzyszka wędrowali cały dzień. Robili tylko drobne postoje po to, aby schłodzić się w jakimś strumieniu albo zatrzymać na coś do jedzenia w jakimś podrzędnym barze. Cel: przejście Anglii do końca wakacji. Dosłownie, przejście. Wędrowali pieszo, teleportując się od czasu do czasu, zwykle po to aby ominąć wędrówkę jakieś większe miasto. Zwykle deportowali się tuż przed wejściem do miasta, aby teleportować się zaraz za jego granicami i iść dalej.
Malcolm uwielbiał swój rodzimy kraj, jego towarzyszka chyba też. Nie wiedział właściwie dlaczego zabrał ją ze sobą, ale uznał, że podróżowanie samemu będzie żmudne i pozbawione ciekawych, czasami bezsensownych konwersacji. Poza tym będzie raźniej i bezpieczniej. Wyprawa miała na celu dwie rzeczy: spędzenie ostatnich dwóch miesięcy jak wakacji bez obowiązków i odwiedzenie miejsc, których nie mógł wcześniej odwiedzić ze względów takich, że ograniczał go Hogwart, a wcześniej niemożność teleportacji. W każdym razie zbliżali się powoli do najważniejszej destynacji na mapie tegorocznej podróży. Gdy znaleźli się na obrzeżach Doliny Godryka, na wzgórzu wyglądającym na przytulne i niczyje, Malcolm zatrzymał się na jego szczycie i zrzucił swój plecak na ziemię. Powoli zapadała noc, nie mogli już iść dalej.
- Tutaj się zatrzymamy na noc - stwierdził nagle. - Rozłożę namiot.
Rozłożenie namiotu ograniczało się do machnięcia różdżką w niepozornie wyglądający brązowy tobołek. W jego miejsce pojawił się nieduży, szary namiot, który nie rzucał się w oczy. W środku jednak był na tyle duży aby zmieścić może pięć osób, jednak bez żadnych szczególnych udogodnień. Znajdowały się tam średniej jakości śpiwory i podstarzałe materace.
- Zmęczona?
Malcolm uwielbiał swój rodzimy kraj, jego towarzyszka chyba też. Nie wiedział właściwie dlaczego zabrał ją ze sobą, ale uznał, że podróżowanie samemu będzie żmudne i pozbawione ciekawych, czasami bezsensownych konwersacji. Poza tym będzie raźniej i bezpieczniej. Wyprawa miała na celu dwie rzeczy: spędzenie ostatnich dwóch miesięcy jak wakacji bez obowiązków i odwiedzenie miejsc, których nie mógł wcześniej odwiedzić ze względów takich, że ograniczał go Hogwart, a wcześniej niemożność teleportacji. W każdym razie zbliżali się powoli do najważniejszej destynacji na mapie tegorocznej podróży. Gdy znaleźli się na obrzeżach Doliny Godryka, na wzgórzu wyglądającym na przytulne i niczyje, Malcolm zatrzymał się na jego szczycie i zrzucił swój plecak na ziemię. Powoli zapadała noc, nie mogli już iść dalej.
- Tutaj się zatrzymamy na noc - stwierdził nagle. - Rozłożę namiot.
Rozłożenie namiotu ograniczało się do machnięcia różdżką w niepozornie wyglądający brązowy tobołek. W jego miejsce pojawił się nieduży, szary namiot, który nie rzucał się w oczy. W środku jednak był na tyle duży aby zmieścić może pięć osób, jednak bez żadnych szczególnych udogodnień. Znajdowały się tam średniej jakości śpiwory i podstarzałe materace.
- Zmęczona?
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
Pierwszorzędnym powodem, dla którego Ślizgonka postanowiła towarzyszyć McMillanowi w wędrówce, była wizja braku konieczności oglądania twarzy matki przez większą część wakacji. Tamta jakimś cudem dowiedziała się, że Matluckowa pokazała już, co potrafi. Oczywiście zdobyte w Klubie Pojedynków punkty przeszły bez echa, za to za kilka słów prawdy do jakiegoś zbodoczonego pedała musiała dostać wyjca. Adrienne podejrzewała, że "ten cud" zapewne nosi imię jej starszego brata. Gryfon kończył w tym roku szkołę i musiał podlizać się rodzicom, by sypnęli trochę grosza. Hanka pewnie co chwila żebrała o jakieś drobniaki.
Tłukli się cały dzień po jakiś opustoszałych polach. Matluck po kilku godzinach dorwała spruchniałą gałąź, o którą podpierała się przez ostatni kilometr.
- Ja? Zmęczona? Chyba Cię pogrzało. Mamy coś do jedzenia? - wzruszyła ramionami, choć po chwili siedziała już na trawie. W trakcie, gdy Malcolm zajmował się rozkładaniem swoich łachów, wyciągnęła z kieszeni scyzoryk i kończyła przygotowywać procę, za pomocą której zamierzała pozbyć się swej rodzinnej sowy, gdyby ta znalazła się na horyzoncie. Żadnych listów od matki.
- Co Ty teraz będziesz robić? Nawet nie wiesz, jak Ci zazdroszę. Za dwa miesiące znowu będę musiała oglądać ryj starego Scotta i słuchać zrzędzenia woźnego. Będziesz tak łaził cały czas?
Matluck wyciągnęła z kieszeni kawałek rozciągliwego materiału i sprawnie obwiązała go wokół ramion procy. Chcąc przetestować świeżo wykończony sprzęt wyciągnęła z trawy jakiś kamyk i wycelowała wprost w wypięty tyłek Malcolma, który szukał czegoś w swoim dziurawym plecaku.
Tłukli się cały dzień po jakiś opustoszałych polach. Matluck po kilku godzinach dorwała spruchniałą gałąź, o którą podpierała się przez ostatni kilometr.
- Ja? Zmęczona? Chyba Cię pogrzało. Mamy coś do jedzenia? - wzruszyła ramionami, choć po chwili siedziała już na trawie. W trakcie, gdy Malcolm zajmował się rozkładaniem swoich łachów, wyciągnęła z kieszeni scyzoryk i kończyła przygotowywać procę, za pomocą której zamierzała pozbyć się swej rodzinnej sowy, gdyby ta znalazła się na horyzoncie. Żadnych listów od matki.
- Co Ty teraz będziesz robić? Nawet nie wiesz, jak Ci zazdroszę. Za dwa miesiące znowu będę musiała oglądać ryj starego Scotta i słuchać zrzędzenia woźnego. Będziesz tak łaził cały czas?
Matluck wyciągnęła z kieszeni kawałek rozciągliwego materiału i sprawnie obwiązała go wokół ramion procy. Chcąc przetestować świeżo wykończony sprzęt wyciągnęła z trawy jakiś kamyk i wycelowała wprost w wypięty tyłek Malcolma, który szukał czegoś w swoim dziurawym plecaku.
Adrienne MatluckKlasa VII - Urodziny : 13/05/1998
Wiek : 26
Skąd : Liverpool
Krew : pół na pół
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
Malcolm podejrzewał, że uroki Anglii nie wywarły na Adrienne takiego wrażenia jak na nim. Dla niego podróż była iście sentymentalna (nawet ktoś taki jak McMillan posiadał swoje sentymenty), a do tego miała być nagrodą za lata spędzone w bidulu z dala od wolnych przestrzeni wiosek i prowincji. Takie zadośćuczynienie za całkowite zniszczenie siebie w uliczkach stolicy.
- Taa, coś będzie w tamtym plecaku - odparł. Wskazał na ciemnozielony plecak, który taszczył od kilku godzin na plecach. Był cholernie ciężki, ale to tylko go motywowało.
Gdy dostał kamieniem w tyłek, wyprostował się i odwrócił w jej stronę, ale nic nie powiedział. Chyba musiał się przyzwyczaić do jej natręctw, skoro mieli przebywać ze sobą w najbliższym czasie.
Gdy namiot już stał, Malcolm nazbierał nieopodal trochę drewna, ułożył krąg z białych kamieni i za pomocą różdżki rozpalił małe ognisko. Do tego czasu zmrok zdążył już zajść, a temperatura zdążyła spaść. Ogień był teraz niczym zbawienie. Za pomocą zaklęcia lewitacji, ogrzał nad ogniem kiepskiej jakości żarcie w puszce. Jedną wziął dla siebie, a drugie podał dziewczynie. Właściwie to spodziewał się, że będzie bardziej narzekać i jęczeć, a nie było aż tak źle.
- Może - odpowiedział. Wzruszył ramionami. Miał jakieś tam plany, ale nic konkretnego. - Do sierpnia będę łaził. Od września chcę zarobić trochę kasy, kupić porządną broń, wynająć jakiś pokój. Chcę zostać łowcą, a to oznacza praktycznie życie w podróży. Może trochę pobędę w Irlandii, poniańcze dzieciaka Jamesa czy coś - dodał.
Uśmiechnął się pod nosem na słowa, że mu zazdrości. No tak, słowa smarkuli, której jeszcze nigdy nie zaglądał w dupę głód i bieda. Ale lubił ją, nie skomentował tego.
- To nie wracaj do szkoły. Możesz zostać ze mną - powiedział, a potem zjadł wielką łychę fasoli z puszki, która byla gorąca jak diabli. - Pewnie wracałabyś do Hogwartu w podskokach.
- Taa, coś będzie w tamtym plecaku - odparł. Wskazał na ciemnozielony plecak, który taszczył od kilku godzin na plecach. Był cholernie ciężki, ale to tylko go motywowało.
Gdy dostał kamieniem w tyłek, wyprostował się i odwrócił w jej stronę, ale nic nie powiedział. Chyba musiał się przyzwyczaić do jej natręctw, skoro mieli przebywać ze sobą w najbliższym czasie.
Gdy namiot już stał, Malcolm nazbierał nieopodal trochę drewna, ułożył krąg z białych kamieni i za pomocą różdżki rozpalił małe ognisko. Do tego czasu zmrok zdążył już zajść, a temperatura zdążyła spaść. Ogień był teraz niczym zbawienie. Za pomocą zaklęcia lewitacji, ogrzał nad ogniem kiepskiej jakości żarcie w puszce. Jedną wziął dla siebie, a drugie podał dziewczynie. Właściwie to spodziewał się, że będzie bardziej narzekać i jęczeć, a nie było aż tak źle.
- Może - odpowiedział. Wzruszył ramionami. Miał jakieś tam plany, ale nic konkretnego. - Do sierpnia będę łaził. Od września chcę zarobić trochę kasy, kupić porządną broń, wynająć jakiś pokój. Chcę zostać łowcą, a to oznacza praktycznie życie w podróży. Może trochę pobędę w Irlandii, poniańcze dzieciaka Jamesa czy coś - dodał.
Uśmiechnął się pod nosem na słowa, że mu zazdrości. No tak, słowa smarkuli, której jeszcze nigdy nie zaglądał w dupę głód i bieda. Ale lubił ją, nie skomentował tego.
- To nie wracaj do szkoły. Możesz zostać ze mną - powiedział, a potem zjadł wielką łychę fasoli z puszki, która byla gorąca jak diabli. - Pewnie wracałabyś do Hogwartu w podskokach.
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
Nawet nie drgnęła z miejsca, gdy Malcolm wskazał na plecak z jedzeniem. Nie widziała innej możliwości niż taka, że to chłopak zajmie się przygotowaniem jedzenia. Widok puszki z fasolą wywołał grymas na jej twarzy. Nie chciała wyjść na wygodnicką gówniarę, więc chwyciła za wygiętą łyżkę. Adrienne była dzieckiem rozpieszczonym do granic możliwości. Eskapada z McMillanem była dla niej prawdziwą szkołą życia. Przed jej fochami ratowało go jedynie to, że potrafił wjechać jej na ambicję.
- Serio? Chcesz zostać łowcą? Czemu? - skubnęła zaledwie kawałek czerwonej fasoli, która smakowała jak pomyje. Odstawiła puszkę i wytargała z plecaka wymięte kociołkowe pieguski - Chcesz niańczyć jakiegoś bachora? Dziwny jesteś. Raz dźgasz jakiegoś kolesia nożem, a teraz się cieszysz, że będziesz się jakimś gówniarzem opiekował. Wiesz jakie takie dzieci są głupie? Cały czas trzeba za nimi łazić.
Wzruszyła ramionami. Ułożyła się wygodnie na trawie i wcisnęła plecak pod głowę. A czemu miałaby mu nie zazdrościć? Wszędzie lepiej tam, gdzie nas nie ma.
- Nie chciałbyś widzieć jaki matka zrobiłaby raban, jakbym nie poszła do szkoły. Postawiłaby wszystkich na nogi i wygrzebała mnie choćby spod ziemi. Ona jest psychiczna - wykonała znaczący ruch palcem wokół skroni.
- Serio? Chcesz zostać łowcą? Czemu? - skubnęła zaledwie kawałek czerwonej fasoli, która smakowała jak pomyje. Odstawiła puszkę i wytargała z plecaka wymięte kociołkowe pieguski - Chcesz niańczyć jakiegoś bachora? Dziwny jesteś. Raz dźgasz jakiegoś kolesia nożem, a teraz się cieszysz, że będziesz się jakimś gówniarzem opiekował. Wiesz jakie takie dzieci są głupie? Cały czas trzeba za nimi łazić.
Wzruszyła ramionami. Ułożyła się wygodnie na trawie i wcisnęła plecak pod głowę. A czemu miałaby mu nie zazdrościć? Wszędzie lepiej tam, gdzie nas nie ma.
- Nie chciałbyś widzieć jaki matka zrobiłaby raban, jakbym nie poszła do szkoły. Postawiłaby wszystkich na nogi i wygrzebała mnie choćby spod ziemi. Ona jest psychiczna - wykonała znaczący ruch palcem wokół skroni.
Adrienne MatluckKlasa VII - Urodziny : 13/05/1998
Wiek : 26
Skąd : Liverpool
Krew : pół na pół
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
Kilka miesięcy znajomości z Adrienne zdążyły dać mu jasno do zrozumienia, że jest to bogata i zwykle może robić co chce. Nie wiedział co chce sobie udowodnić tą pieszą podróżą przez Anglię i wcale nie miał zamiaru pytać. Drażnił go jej charakter i właściwie nie wiedział po co ją w ogóle wziął, ale chyba trochę mu się podobała, a poza tym miała kasę, której on nie miał. Na tym się jednak lista jej zalet kończyła. Malcolm zupełnie nie podzielał jej nienawiści do niektórych osób jak na przykład za sam fakt bycia pedałem albo bycia zbyt blisko jej brata. Uważał, że to niewystarczające powody aby tracić na takie osoby swoją złą energię.
- Bo mnie to kręci. Lubię adrenalinę i przygody - odpowiedział niezgodnie z prawdą. Zgrabnie pominął fakt, że jego rodzice nie żyją, że ojciec został wysuszony do cna z krwi przez wampira, a matka zagłodziła się z tego powodu, bo wpadła w tak ciężką depresję. Nie zrozumiałaby, tak czuł. Nawet teraz, kiedy byli tak blisko jego rodzinnego domu i cmentarza, na którym zostali pochowani we wspólnym grobie, nie powiedział jej. Czekał aż zaśnie, wtedy chciał powędrować tam sam.
- Ciebie jakoś niańczę - odpowiedział. - Ty chyba nie wiesz jak to jest być przyjacielem, co? Masz jakiś przyjaciół, Adrienne? Poza swoim bratem. - mruknął niezadowolony. To jednak nie pasowało do jego zgrywania twardziela, więc dodał.
- Ten dzieciak mieszka w złotym zamku i je ze złotego półmiska. Oczywiście, że chcę go niańczyć - burknął, ale nie była to prawda. Zawsze ostatnią rzeczą jaką chciał od Jamesa, były pieniądze. Nigdy na nim nie żerował i zaprzyjaźnił się z nim na długo przed tym nim powiedział mu o tym, że mieszkają w wielkiej, bogatej chałupie.
- To może otruj ją skoro tak bardzo Ci przeszkadza - rzucił kpiąco.
- Bo mnie to kręci. Lubię adrenalinę i przygody - odpowiedział niezgodnie z prawdą. Zgrabnie pominął fakt, że jego rodzice nie żyją, że ojciec został wysuszony do cna z krwi przez wampira, a matka zagłodziła się z tego powodu, bo wpadła w tak ciężką depresję. Nie zrozumiałaby, tak czuł. Nawet teraz, kiedy byli tak blisko jego rodzinnego domu i cmentarza, na którym zostali pochowani we wspólnym grobie, nie powiedział jej. Czekał aż zaśnie, wtedy chciał powędrować tam sam.
- Ciebie jakoś niańczę - odpowiedział. - Ty chyba nie wiesz jak to jest być przyjacielem, co? Masz jakiś przyjaciół, Adrienne? Poza swoim bratem. - mruknął niezadowolony. To jednak nie pasowało do jego zgrywania twardziela, więc dodał.
- Ten dzieciak mieszka w złotym zamku i je ze złotego półmiska. Oczywiście, że chcę go niańczyć - burknął, ale nie była to prawda. Zawsze ostatnią rzeczą jaką chciał od Jamesa, były pieniądze. Nigdy na nim nie żerował i zaprzyjaźnił się z nim na długo przed tym nim powiedział mu o tym, że mieszkają w wielkiej, bogatej chałupie.
- To może otruj ją skoro tak bardzo Ci przeszkadza - rzucił kpiąco.
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
Malcolm - czy to dla własnej wygody, czy z innych, nieznanych Adzie pobudek - zazwyczaj nie komentował wywodów zbuntowanej nastolatki. Tym większe było zdziwienie Angielki, gdy zaczął ją - w jej mniemaniu - atakować.
- A co Cię to obchodzi? Może mam, a może nie mam? - obruszyła się, prędko krzyżując przed sobą przedramiona. Zmarszczyła czoło i zrobiła niezadowoloną minę.
- Nikt Ci nie każe mnie niańczyć. Jestem już dorosła. Sama sobie ze wszystkim świetnie radzę.
Maltuck przeżuła powoli ciastko i wyraźnie zdenerwowana cisnęła paczkę do plecaka. McMillan trafił w czuły punkt. Była tak podirytowana, że nawet nie oburzyła się na jego słowa o złotym zamku i półmisku.
- No i może to zrobię! - wrzasnęła i zerwała się z miejsca. Ostentacyjnie odeszła kilka kroków na bok, schyliła się po kamień i cisnęła nim, wydając z siebie zduszone jęknięcie.
- Przestań się mnie czepiać!
Skosiła butem ciemnozieloną trawę i usiadła tyłem do rozbitego przez Malcolma obozowiska, ze złością wyrywając z ziemi źdźbła.
- A co Cię to obchodzi? Może mam, a może nie mam? - obruszyła się, prędko krzyżując przed sobą przedramiona. Zmarszczyła czoło i zrobiła niezadowoloną minę.
- Nikt Ci nie każe mnie niańczyć. Jestem już dorosła. Sama sobie ze wszystkim świetnie radzę.
Maltuck przeżuła powoli ciastko i wyraźnie zdenerwowana cisnęła paczkę do plecaka. McMillan trafił w czuły punkt. Była tak podirytowana, że nawet nie oburzyła się na jego słowa o złotym zamku i półmisku.
- No i może to zrobię! - wrzasnęła i zerwała się z miejsca. Ostentacyjnie odeszła kilka kroków na bok, schyliła się po kamień i cisnęła nim, wydając z siebie zduszone jęknięcie.
- Przestań się mnie czepiać!
Skosiła butem ciemnozieloną trawę i usiadła tyłem do rozbitego przez Malcolma obozowiska, ze złością wyrywając z ziemi źdźbła.
Adrienne MatluckKlasa VII - Urodziny : 13/05/1998
Wiek : 26
Skąd : Liverpool
Krew : pół na pół
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
- Jestem ciekawa jak byś sobie poradziła gdybym zostawił Cię na tym pustkowiu w nocy i teleportował się w inne miejsce - odrzekł jej gdy zaczęła się zarzekać jaka to ona jest już dorosła.
Nie miał oczywiście zamiaru tego zrobić. Nie był pewny w ogóle czy Adrienne potrafi się teleportować, ale skoro szła dopiero do siódmej klasy to podejrzewał, że jeszcze nie.
Kolejne jej słowa utwierdziły go w przekonaniu, że oto Adrienne się obraziła. Widział jej fochy już nie raz, ale zwykle nie były wymierzone w jego stronę. Nie wiedział właściwie czym zasłużył sobie na w miarę normalne traktowanie z jej strony, skoro wszystkim wokół się od niej obrywało. Zrzucał to na karb tego, że pewnie się w nim podkochuje. I pewnie tak było.
- No już, wystarczy. Pokazałaś jaka jesteś dorosła - zaśmiał się. - No już, daj buzi, idź spać, jutro wstajemy wcześnie rano.
Wstawali kiedy chcieli, ale Malcolm chciał ją odesłać już do krainy spania z jednego powodu: chciał odwiedzić wioskę kiedy ona będzie spała. Jeśli przebudzi się w nocy z płaczem jak małe dziecko, to powie jej, że poszedł się odlać.
Nie miał oczywiście zamiaru tego zrobić. Nie był pewny w ogóle czy Adrienne potrafi się teleportować, ale skoro szła dopiero do siódmej klasy to podejrzewał, że jeszcze nie.
Kolejne jej słowa utwierdziły go w przekonaniu, że oto Adrienne się obraziła. Widział jej fochy już nie raz, ale zwykle nie były wymierzone w jego stronę. Nie wiedział właściwie czym zasłużył sobie na w miarę normalne traktowanie z jej strony, skoro wszystkim wokół się od niej obrywało. Zrzucał to na karb tego, że pewnie się w nim podkochuje. I pewnie tak było.
- No już, wystarczy. Pokazałaś jaka jesteś dorosła - zaśmiał się. - No już, daj buzi, idź spać, jutro wstajemy wcześnie rano.
Wstawali kiedy chcieli, ale Malcolm chciał ją odesłać już do krainy spania z jednego powodu: chciał odwiedzić wioskę kiedy ona będzie spała. Jeśli przebudzi się w nocy z płaczem jak małe dziecko, to powie jej, że poszedł się odlać.
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
Trzasnęło donośnie, płosząc żerujące na przedpolu ptaki. Mieszkańcy Doliny Godryka przyzwyczajeni byli do nieoczekiwanych, głośnych odgłosów. Tłumaczyli to sobie strzelającymi rurami wydechowymi, starymi, odrywającymi się gałęziami sędziwych drzew czy burzy grasującej w okolicy. Niemagiczni obywatele zawsze znajdowali tysiące usprawiedliwień dla dziejącej się wokół nich magii.
Na szczycie otulonego ciemnością wzgórza pojawiła się dwójka młodych czarodziei. Elegancko odziana młódka i jej pełen dostojeństwa towarzysz niespecjalnie pasowali do szarosinych pól, jednak dziewczyna wydawała się zupełnie zdecydowana.
Uśmiechnęła się do narzeczonego przekonująco i puściła jego dłoń. Ze spoczywającego na boku biodra skórzanego pokrowczyka wysunęła drewnianą laseczkę i zakreśliła wokół siebie krąg, spowijając przestrzeń wokół małymi iskierkami magii.
Po rzuceniu zaklęcia ochronnego pomachała różdżką w dość skomplikowany sposób, a z jej końca wydobyły się pojedyncze, jaskrawe ogniki, unoszące się w powietrzu wokół nich i rozsiewające przyjemny blask oraz bardzo miłe ciepło. Rzadką kępę chwastów nieopodal transmutowała w gruby, miękki koc.
- Chcę z tobą spędzić czas. Nie w bogatej restauracji czy w jadalni w Greenock pod czujnym okiem twojej babci. - Zadeklarowała cicho, zsuwając z ramion płaszcz. Jak spod ziemi pojawił się mały, drewniany wieszaczek na którym mogła zawiesić pelerynę. Z nóg zsunęła gustowne czółenka i usiadła na kocu. Zaprosiła Williama obok, uśmiechając się czule.
W dole wzgórza rozpościerał się przepiękny, zimowy już widok na oświetloną latarniami Dolinę Godryka. Wewnątrz ochronnej bańki zaklęcia robiło się naprawdę ciepło.
- Kiedyś spróbuję przekonać cię, że zamknięte przestrzenie nie muszą być takie złe... Ale dziś cieszmy się tym, co wokół.
Na szczycie otulonego ciemnością wzgórza pojawiła się dwójka młodych czarodziei. Elegancko odziana młódka i jej pełen dostojeństwa towarzysz niespecjalnie pasowali do szarosinych pól, jednak dziewczyna wydawała się zupełnie zdecydowana.
Uśmiechnęła się do narzeczonego przekonująco i puściła jego dłoń. Ze spoczywającego na boku biodra skórzanego pokrowczyka wysunęła drewnianą laseczkę i zakreśliła wokół siebie krąg, spowijając przestrzeń wokół małymi iskierkami magii.
Po rzuceniu zaklęcia ochronnego pomachała różdżką w dość skomplikowany sposób, a z jej końca wydobyły się pojedyncze, jaskrawe ogniki, unoszące się w powietrzu wokół nich i rozsiewające przyjemny blask oraz bardzo miłe ciepło. Rzadką kępę chwastów nieopodal transmutowała w gruby, miękki koc.
- Chcę z tobą spędzić czas. Nie w bogatej restauracji czy w jadalni w Greenock pod czujnym okiem twojej babci. - Zadeklarowała cicho, zsuwając z ramion płaszcz. Jak spod ziemi pojawił się mały, drewniany wieszaczek na którym mogła zawiesić pelerynę. Z nóg zsunęła gustowne czółenka i usiadła na kocu. Zaprosiła Williama obok, uśmiechając się czule.
W dole wzgórza rozpościerał się przepiękny, zimowy już widok na oświetloną latarniami Dolinę Godryka. Wewnątrz ochronnej bańki zaklęcia robiło się naprawdę ciepło.
- Kiedyś spróbuję przekonać cię, że zamknięte przestrzenie nie muszą być takie złe... Ale dziś cieszmy się tym, co wokół.
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
- Gdzie jesteśmy? - zapytał po tym jak deportowali się sprzed kampusu i wylądowali na jakimś wzgórzu. W pierwszej kolejności myślał, że zabrała go do Greenock. Dopiero po chwili rozpoznał miejsce, w którym pojawili się przed feralną imprezą.
- Dolina Godryka? Dlaczego tu? - zapytał wyraźnie zaintrygowany. Co też skłoniło pannę Thomas to wybrania akurat tego miejsca? Czemu to wzgórze zasługiwało na większą uwagę niż to w Hogsmeade albo w okolicach jego domu? Uważnie obserwował poczynania dziewczyny nadal mocno zaintrygowany tym, co też wymyśliła, a gdy tylko poczuł przyjemne ciepło spowodowane jej zaklęciem rozpiął swój płaszcz.
- Co to za różdżka? - zapytał unosząc wysoko brew. Dobrze znał jej badyl i z całą pewnością to nie był ten. Prosty i bez charakteru... Zupełnie do niej nie pasowała. Gdy tylko Cassidy zasiadła na kocu Will powiesił swój płaszcz na wyczarowanym przez nią wieszaku i sam zasiadł obok wyciągając swoją różdżkę. Mieli miękki koc, było im ciepło, ale brakowało tu jeszcze jednej rzeczy, dlatego też przywołał kilka kamieni porozrzucanych dookoła i przemienił je w białe świecie, które następnie zawiesił w powietrzu.
- Moja babcia czasem niedowidzi. No chyba, że jest to coś, czego zobaczyć nie powinna. Pyta o Ciebie, wiesz? Ciągle robi wyrzuty, że nie jadasz z nami obiadów - wywrócił oczami. Zawsze narzekała na jego matkę, a w tym przypadku uparcie powtarzała, że przecież Cathie spędzała weekendy z Hyperionem, że tak wypada, że trzeba się poznać. Co z tego, że zaraz potem dodaje, że brak jej ogłady.
- To chyba nie będzie takie proste, jak Ci się wydaje. Wielu już próbowało.
- Dolina Godryka? Dlaczego tu? - zapytał wyraźnie zaintrygowany. Co też skłoniło pannę Thomas to wybrania akurat tego miejsca? Czemu to wzgórze zasługiwało na większą uwagę niż to w Hogsmeade albo w okolicach jego domu? Uważnie obserwował poczynania dziewczyny nadal mocno zaintrygowany tym, co też wymyśliła, a gdy tylko poczuł przyjemne ciepło spowodowane jej zaklęciem rozpiął swój płaszcz.
- Co to za różdżka? - zapytał unosząc wysoko brew. Dobrze znał jej badyl i z całą pewnością to nie był ten. Prosty i bez charakteru... Zupełnie do niej nie pasowała. Gdy tylko Cassidy zasiadła na kocu Will powiesił swój płaszcz na wyczarowanym przez nią wieszaku i sam zasiadł obok wyciągając swoją różdżkę. Mieli miękki koc, było im ciepło, ale brakowało tu jeszcze jednej rzeczy, dlatego też przywołał kilka kamieni porozrzucanych dookoła i przemienił je w białe świecie, które następnie zawiesił w powietrzu.
- Moja babcia czasem niedowidzi. No chyba, że jest to coś, czego zobaczyć nie powinna. Pyta o Ciebie, wiesz? Ciągle robi wyrzuty, że nie jadasz z nami obiadów - wywrócił oczami. Zawsze narzekała na jego matkę, a w tym przypadku uparcie powtarzała, że przecież Cathie spędzała weekendy z Hyperionem, że tak wypada, że trzeba się poznać. Co z tego, że zaraz potem dodaje, że brak jej ogłady.
- To chyba nie będzie takie proste, jak Ci się wydaje. Wielu już próbowało.
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
- Bo zawsze chciałam poznać to miejsce bliżej. Nasza ostatnia wizyta nie należała do najszczęśliwszych w efekty... Dlatego postanowiłam zastąpić te wspomnienia czymś innym. - odpowiedziała cicho, poprawiając materiał plisowanej spódniczki i sadowiąc się wygodniej. - A nowe miejsca zawsze warto poznawać z kimś...
Spojrzała na niego, przekrzywiając głowę. Po raz pierwszy od tak dawna nie czuła dyskomfortowego ucisku w klatce piersiowej, nie kłuły jej paskudne myśli z tyłu głowy... Byli tu. Razem.
Obserwowała unoszące się ponad ich głowami świece z łagodnym uśmiechem. Gdy towarzysz zwrócił uwagę na jej różdżkę, westchnęła cicho, obserwując zastępcze drewienko ze smutkiem.
- Akacja. Sierść jednorożca. - Odpowiedziała beznamiętnie, wodząc po rękojeści różdżki kciukiem. - Poprawna, ale bez tej iskry wybitności, bez dawnej precyzji...
Uniosła na niego wzrok i pokręciła głową niemo, dając do zrozumienia, ze to niezbyt optymistyczna historia.
- Muszę ci coś opowiedzieć... Ale najpierw możesz upewnić swoją babcię, że chętnie pojawię się na kolacji w sobotę.
Cass unikała Greenock, bo unikała Williama. Nie wyobrażała sobie oficjalnego obiadku z jego rodziną, kiedy pomiędzy narzeczeństwem wisiał prawdziwy topór wojenny. Nie zamierzała nikogo zwodzić i udawać. Za bardzo jej zależało na prawdziwej relacji..
- Co się właściwie stało? - spytała, nawiązując do rozmowy o ciasnych przestrzeniach. - Myślę, że miałabym pomysł na terapię... alternatywną. Nie miałbyś za wiele czasu na myślenie o tym, gdzie właściwie jesteśmy.
Powiedziała to pewnie i ze swoistym wyrachowaniem, jednak delikatne dreszcze ekscytacji i rumieniec pełznący wzdłuż policzka skutecznie zdradzały, że pomysł ten bardzo ją fascynuje...
Wsunęła dłoń do dłoni Williama i przysunęła się bliżej, pozwalając otoczyć się i uwieść woni piżmowych perfum.
Spojrzała na niego, przekrzywiając głowę. Po raz pierwszy od tak dawna nie czuła dyskomfortowego ucisku w klatce piersiowej, nie kłuły jej paskudne myśli z tyłu głowy... Byli tu. Razem.
Obserwowała unoszące się ponad ich głowami świece z łagodnym uśmiechem. Gdy towarzysz zwrócił uwagę na jej różdżkę, westchnęła cicho, obserwując zastępcze drewienko ze smutkiem.
- Akacja. Sierść jednorożca. - Odpowiedziała beznamiętnie, wodząc po rękojeści różdżki kciukiem. - Poprawna, ale bez tej iskry wybitności, bez dawnej precyzji...
Uniosła na niego wzrok i pokręciła głową niemo, dając do zrozumienia, ze to niezbyt optymistyczna historia.
- Muszę ci coś opowiedzieć... Ale najpierw możesz upewnić swoją babcię, że chętnie pojawię się na kolacji w sobotę.
Cass unikała Greenock, bo unikała Williama. Nie wyobrażała sobie oficjalnego obiadku z jego rodziną, kiedy pomiędzy narzeczeństwem wisiał prawdziwy topór wojenny. Nie zamierzała nikogo zwodzić i udawać. Za bardzo jej zależało na prawdziwej relacji..
- Co się właściwie stało? - spytała, nawiązując do rozmowy o ciasnych przestrzeniach. - Myślę, że miałabym pomysł na terapię... alternatywną. Nie miałbyś za wiele czasu na myślenie o tym, gdzie właściwie jesteśmy.
Powiedziała to pewnie i ze swoistym wyrachowaniem, jednak delikatne dreszcze ekscytacji i rumieniec pełznący wzdłuż policzka skutecznie zdradzały, że pomysł ten bardzo ją fascynuje...
Wsunęła dłoń do dłoni Williama i przysunęła się bliżej, pozwalając otoczyć się i uwieść woni piżmowych perfum.
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
Gdyby Cassidy wtedy nie uciekła obrażona mieliby szanse trochę pozwiedzać. Nie zamierzał jej tego znowu wypominać, ale prędko o tym nie zapomni. Oj tak, był pamiętliwy. Nie zamierzał jednak znowu wracac do tego tematu, skoro w końcu się pogodzili.
- Wybitna czarownica poradzi sobie z każdą różdżką, ale co się stało z Twoją? Zgubiłaś? Bo chyba nie powiesz mi, że zniszczyłaś ją na zajęciach - zmrużył podejrzliwie oczy, bo pierwsze o czym teraz pomyślał to to, że ćwiczyła jakieś cholernie trudne i niebezpieczne zaklęcie, nad którym nei była w stanie zapanować.
- Oczywiście, że ją upewnię. Będzie zachwycona mogąc ponarzekać na Ciebie w Twojej obecności - uśmiechnął się nieznacznie wciąż przyglądając się jej jednak nieufnie.
- To długa i stara, ale mało interesująca historia - mruknął. Nie lubił opowiadać o swoich słabych punktach, a ten niewątpliwie był jego największą tajemnicą, o której mało kto wiedział. Wiedzieli jego rodzice i Christine. I Dymitr, bo nieświadomy jego fobii zamknął go w składziku na miotły. Czy chciał o tym mówić Cassidy? Raczej nie. Nie chciał, by wzięła go za mięczaka, który boi się ciemności. Uśmiechnął się jednak słysząc jej propozycję oczyma wyobraźni widząc ową terapię.
- Zamieniam sie w słuch, panno Thomas.
- Wybitna czarownica poradzi sobie z każdą różdżką, ale co się stało z Twoją? Zgubiłaś? Bo chyba nie powiesz mi, że zniszczyłaś ją na zajęciach - zmrużył podejrzliwie oczy, bo pierwsze o czym teraz pomyślał to to, że ćwiczyła jakieś cholernie trudne i niebezpieczne zaklęcie, nad którym nei była w stanie zapanować.
- Oczywiście, że ją upewnię. Będzie zachwycona mogąc ponarzekać na Ciebie w Twojej obecności - uśmiechnął się nieznacznie wciąż przyglądając się jej jednak nieufnie.
- To długa i stara, ale mało interesująca historia - mruknął. Nie lubił opowiadać o swoich słabych punktach, a ten niewątpliwie był jego największą tajemnicą, o której mało kto wiedział. Wiedzieli jego rodzice i Christine. I Dymitr, bo nieświadomy jego fobii zamknął go w składziku na miotły. Czy chciał o tym mówić Cassidy? Raczej nie. Nie chciał, by wzięła go za mięczaka, który boi się ciemności. Uśmiechnął się jednak słysząc jej propozycję oczyma wyobraźni widząc ową terapię.
- Zamieniam sie w słuch, panno Thomas.
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
Cassidy nie uciekałaby, gdyby nie fakt, że jej własny narzeczony jawnie okazywał jej brak swojego zainteresowania. Bardziej skupiony był na przyjaciółeczce... Ona również nie chciała do tego wracać. Bolało każde wspomnienie związane z jego oschłością, brakiem wyczucia i tą zaciętą miną, której wolałaby nigdy nie oglądać. Teraz było lepiej. Zupełnie lepiej...
- Nie zgubiłam. Choć wolałabym, by właśnie tak się stało... - zaczęła, jednak patrząc na podejrzliwie zmrużone oczy narzeczonego, westchnęła cicho. - William, póki co wałkujemy teorię, zaklęcia praktyczne poznajemy jedynie z gałęzi użytkowych. Nie rozbrajamy prawdziwych klątw, nie ten poziom.
Pokręciła głową z bezradności. Zawsze irytowała ją nadopiekuńczość Greengrassów na punkcie jej kierunku studiów. Gdyby nie znała swoich możliwości, nie podejmowałaby się nauki tak trudnej magii...
- Myślę, ze po ostatnim mam wprawę z radzeniem sobie z potężnymi babciami. - odparła z łagodnym uśmiechem i wzięła głębszy oddech.
- Jakiś czas temu studentom Aurorstwa i Czarostwa przypadła w udziale archiwizacja biblioteki. Aaron znalazł wówczas bardzo dziwną książkę...
Zerknęła na niego kątem oka. Nie chciał jej powiedzieć, co stało za jego obawą dotyczącą ciemnych i ciasnych miejsc, a ona miała mu tak po prostu zaufać i wszystko opowiedzieć?
Widocznie jednak jej uczucia wzięły górę nad nieufnością, bo mocniej ujęła jego dłoń i podjęła urwaną opowieść. Na tę chwilę nie chciała dać się rozpraszać wizji Williama i jej, zamkniętych w małym pomieszczeniu z dużą ilością wolnego czasu...
- Książka, z pozoru dotycząca magii kucharskiej, okazała się być czymś dużo bardziej tajemniczym. Z jej stron zaczął pisać do niej ktoś podszywający się pod samego wielkiego Merlina...
Celowo pominęła wariację na temat poświęcania własnej krwi, celem odkrycia sekretu małego tomiku. Z perspektywy czasu wydało jej się to bardzo głupie.
- Nie zgubiłam. Choć wolałabym, by właśnie tak się stało... - zaczęła, jednak patrząc na podejrzliwie zmrużone oczy narzeczonego, westchnęła cicho. - William, póki co wałkujemy teorię, zaklęcia praktyczne poznajemy jedynie z gałęzi użytkowych. Nie rozbrajamy prawdziwych klątw, nie ten poziom.
Pokręciła głową z bezradności. Zawsze irytowała ją nadopiekuńczość Greengrassów na punkcie jej kierunku studiów. Gdyby nie znała swoich możliwości, nie podejmowałaby się nauki tak trudnej magii...
- Myślę, ze po ostatnim mam wprawę z radzeniem sobie z potężnymi babciami. - odparła z łagodnym uśmiechem i wzięła głębszy oddech.
- Jakiś czas temu studentom Aurorstwa i Czarostwa przypadła w udziale archiwizacja biblioteki. Aaron znalazł wówczas bardzo dziwną książkę...
Zerknęła na niego kątem oka. Nie chciał jej powiedzieć, co stało za jego obawą dotyczącą ciemnych i ciasnych miejsc, a ona miała mu tak po prostu zaufać i wszystko opowiedzieć?
Widocznie jednak jej uczucia wzięły górę nad nieufnością, bo mocniej ujęła jego dłoń i podjęła urwaną opowieść. Na tę chwilę nie chciała dać się rozpraszać wizji Williama i jej, zamkniętych w małym pomieszczeniu z dużą ilością wolnego czasu...
- Książka, z pozoru dotycząca magii kucharskiej, okazała się być czymś dużo bardziej tajemniczym. Z jej stron zaczął pisać do niej ktoś podszywający się pod samego wielkiego Merlina...
Celowo pominęła wariację na temat poświęcania własnej krwi, celem odkrycia sekretu małego tomiku. Z perspektywy czasu wydało jej się to bardzo głupie.
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
- Na zajęciach może i nie, ale skąd mam wiedzieć, co robisz po? Znając Twoje ambicje chciałabyś pewnie opanować cały materiał od razu - mruknął z nikłym uśmiechem na ustach, choć wcale mu się ta wizja nie podobała. Może jego ojciec nie wierzył w umiejętności panny Thomas, ale Will wiedział, że sobie poradzi. Nie tego się obawiał. Bał się raczej tego, że chcąc zabłysnąć będzie gnała do przodu na łeb na szyję nie zważając na nic. I niewiele się mylił, w czym utwierdziła go opowieść o tajemniczej książce. Z każdym kolejnym słowem dziewczyny jego oczy ciemniały w gniewie.
- Iiiii? - zapytał mimowolnie ściskając mocniej dłoń dziewczyny. Atmosfera wyraźnie się zagęściła. I ona się dziwiła, że się o nią troszczy? Jak ma być spokojny, skoro robi takie głupoty? Ma szczęście, że nie powiedziała o zapłacie jaką musiała ponieść za tę chorą przygodę, bo wtedy to już na pewno by się wściekł.
- Iiiii? - zapytał mimowolnie ściskając mocniej dłoń dziewczyny. Atmosfera wyraźnie się zagęściła. I ona się dziwiła, że się o nią troszczy? Jak ma być spokojny, skoro robi takie głupoty? Ma szczęście, że nie powiedziała o zapłacie jaką musiała ponieść za tę chorą przygodę, bo wtedy to już na pewno by się wściekł.
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
- A chciałbyś wiedzieć, co robię po? - Zapytała zaczepnie, uśmiechając się półgębkiem. - Możesz zapytać. Zjawić się. Zaoferować mi inny sposób na popołudnia... Naprawdę za tobą tęskniłam.
Spuściła wzrok na swoje stopy, otuliła kolana ramieniem. Żeby wiedział, jak bardzo ciężko było zasypiać z myślą, że te kilkaset mil dalej, w bogato zdobionej komnacie zasypia jej narzeczony, prawdopodobnie obojętny, co się z nią obecnie dzieje...
- William, ostrożnie... - szepnęła, czując jego zaciskającą się dłoń. Zmarszczyła jasne czoło i westchnęła ciężko. - Jeśli chcesz, abym ci ufała i opowiadała o wszystkim, musisz zapanować nad gniewem. Nie chcesz mnie chyba zastraszyć, co? Myślałam, że w związku jest się bardziej partnerami, a nie stroną sądzącą i spowiadającą się...
Ostatnie zdanie dodała jakby z ukłuciem żalu, jakby przypomniała sobie dużo więcej takich rozmów i takich jego reakcji. Wdawał się w ojca, bez wątpienia...
- I tak sobie rozmawialiśmy. A potem pokazał nam Camelot. To znaczy, pokazała. Bo to w istocie był jakiś stary artefakt Morgany. Chciałam ci to opowiedzieć jakoś delikatniej, ale nie dajesz mi szansy.
Odetchnęła głębiej, spojrzała mu w oczy z poczuciem winy,
- Will, my... mam wrażenie, że ją z tej książki... wypuściliśmy. Zabrała nam różdżki a nas na powrót teleportowało do akademickiej biblioteki.
Kiedy wypowiedziała swoje obawy na głos, wcale nie poczuła się lepiej. Jakby tylko umocniło się przekonanie, że ona, Logan, Aaron i ten cały Ross naprawdę mocno namieszali w magicznym światku.
Zagryzła usta delikatnie, wyraźnie poruszona.
- Pomyślałabym, że to sen... Ale różdżki nie mam.
Smętnym spojrzeniem obdarzyła akacjową zamienniczkę. A potem Williama. Co ma być to będzie...
Spuściła wzrok na swoje stopy, otuliła kolana ramieniem. Żeby wiedział, jak bardzo ciężko było zasypiać z myślą, że te kilkaset mil dalej, w bogato zdobionej komnacie zasypia jej narzeczony, prawdopodobnie obojętny, co się z nią obecnie dzieje...
- William, ostrożnie... - szepnęła, czując jego zaciskającą się dłoń. Zmarszczyła jasne czoło i westchnęła ciężko. - Jeśli chcesz, abym ci ufała i opowiadała o wszystkim, musisz zapanować nad gniewem. Nie chcesz mnie chyba zastraszyć, co? Myślałam, że w związku jest się bardziej partnerami, a nie stroną sądzącą i spowiadającą się...
Ostatnie zdanie dodała jakby z ukłuciem żalu, jakby przypomniała sobie dużo więcej takich rozmów i takich jego reakcji. Wdawał się w ojca, bez wątpienia...
- I tak sobie rozmawialiśmy. A potem pokazał nam Camelot. To znaczy, pokazała. Bo to w istocie był jakiś stary artefakt Morgany. Chciałam ci to opowiedzieć jakoś delikatniej, ale nie dajesz mi szansy.
Odetchnęła głębiej, spojrzała mu w oczy z poczuciem winy,
- Will, my... mam wrażenie, że ją z tej książki... wypuściliśmy. Zabrała nam różdżki a nas na powrót teleportowało do akademickiej biblioteki.
Kiedy wypowiedziała swoje obawy na głos, wcale nie poczuła się lepiej. Jakby tylko umocniło się przekonanie, że ona, Logan, Aaron i ten cały Ross naprawdę mocno namieszali w magicznym światku.
Zagryzła usta delikatnie, wyraźnie poruszona.
- Pomyślałabym, że to sen... Ale różdżki nie mam.
Smętnym spojrzeniem obdarzyła akacjową zamienniczkę. A potem Williama. Co ma być to będzie...
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
- Mogłem, ale nei chciałaś mnie widzieć. - odpowiedział cicho na jej zaczepkę. Szczerze mówiąc, jemu także było ciężko z myślą, że sa pokłóceni. Znowu czuł się jak w chorym związku z Marianną. Nie lubił się kłócić. Ani z nią, ani w sumie z nikim innym. Szczególnie jeśli do tej pory utrzymywał z tym kimś dobre stosunki. Pierwsza kłótnia z Christine była dla niego prawdziwą męką. Pierwsza kłótnia z Zoją rónież była cieżkim okresem w jego życiu. Nawet kłótnie z Dymitrem przezywał, choć fakt, że dobierał się do jego małej siostrzyczki przyćmiewał utratę przyjaciela.
- Przepraszam - mruknął cicho puszczając rękę dziewczyny, gdy zdał sobie sprawę z tego, że ścisnął ją za mocno. Fakt. Nie umiał zapanować nad gniewem, i choć Hyperion także miewał z tym problemy to jednak starszemu Greengrassowi przychodziło łatwiej zapanować nad nerwami. Wysłuchał jej opowieści z niemałym zainteresowaniem, a z kazdym kolejnym słowem był coraz bardziej poddenerwowany.
- I Ty się dziwisz, że się o Ciebie martwię? I pewnie nikomu o tym nei powiedzieliście, prawda? Nie przyszło wam do głowy, żeby poinformować o tym któregoś z profesorów? - zapytał rozeźlony choć domyślał się już odpowiedzi. Wstał z koca i przeszedł kilka kroków w obrębie ochronnej, cieplnej bańki.
- A miałem Cię za inteligentną czarownicę... Jak w ogóle mogłaś posłuchać kogoś zaklętego w książce? A gdyby kazała Ci się pociąć albo skoczyć w ogień też byś to zrobiła?!
- Przepraszam - mruknął cicho puszczając rękę dziewczyny, gdy zdał sobie sprawę z tego, że ścisnął ją za mocno. Fakt. Nie umiał zapanować nad gniewem, i choć Hyperion także miewał z tym problemy to jednak starszemu Greengrassowi przychodziło łatwiej zapanować nad nerwami. Wysłuchał jej opowieści z niemałym zainteresowaniem, a z kazdym kolejnym słowem był coraz bardziej poddenerwowany.
- I Ty się dziwisz, że się o Ciebie martwię? I pewnie nikomu o tym nei powiedzieliście, prawda? Nie przyszło wam do głowy, żeby poinformować o tym któregoś z profesorów? - zapytał rozeźlony choć domyślał się już odpowiedzi. Wstał z koca i przeszedł kilka kroków w obrębie ochronnej, cieplnej bańki.
- A miałem Cię za inteligentną czarownicę... Jak w ogóle mogłaś posłuchać kogoś zaklętego w książce? A gdyby kazała Ci się pociąć albo skoczyć w ogień też byś to zrobiła?!
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
- Nie odpisałam na dwa listy. Wiało z nich tak ogromnym chłodem, że bałam się, czy nie zmrozi mi palców. O wiele większy nacisk położyłeś na to, że powinnam się zjawić, bo tego wymaga twoja rodzina. O osobistych odczuciach nie dodałeś nic... Łączenie wielkich rodów to obowiązek i przywilej, zdaję sobie z tego sprawę... Ale pośród majątków, umów i rozpisek jesteś jeszcze Ty. I dziw się, albo nie, ale to właśnie mój narzeczony i to, co on myśli i czuje, jest w tej całej zawierusze najważniejsze.
Posłała mu przydługie, dość smutne spojrzenie. Wyglądał, jakby odeszła mu ochota na słowne bitwy. Jej również. Westchnęła, wyraźnie zmęczona tym ciągłym napięciem. Potarła jasne czoło w bezmyślnej refleksji.
Gdy puścił jej dłoń, mimowolnie się skrzywiła. Jednak nie oponowała, złożyła rękę razem z drugą na kolanach, które to ostrożnie przyciągnęła do siebie. Postawa zamknięta, wycofana, bez nadziei na poprawę...
- William, myślisz, że by nam ot tak uwierzyli? Szukaliśmy tej cholernej książki po całej bibliotece. Wyparowała. Jedyne, co mamy na dowód, to brak naszych różdżek. Do tego bibliotekarka wpadła o świcie i zastała nas podnoszących się z kolan, jakbyśmy świeżo wstali. Wypędziła nas z uniwersytetu grożąc rektorskimi naganami...
Przygryzła usta, słysząc jego ostatnia uwagę. W oczach zajaśniały ogniki złości. W różny sposób można było jej dopiec. Mówić o urodzie, o pochodzeniu ojca, czy wyborach, kiedy chodziło o lokowanie uczuć. Ale insynuowanie jakoby brakowało jej inteligencji było bardzo poważnym błędem interlokutora...
- To rozwiązałoby wszystkie twoje problemy z ustawionym ślubem. - odpowiedziała hardo, patrząc na niego spod byka. Mimo, że William stał, nie czuła się na gorszej pozycji. Emanowało od niej solidnym chłodem, nawet jak na tak dobrze ogrzane zaklęciem miejsce.
- Jesteś jedyną osobą, której o tym powiedziałam. Wspaniale, że się nie rozczarowałam. - dodała sucho, odwracając głowę w bok, na spowite świątecznymi światłami zabudowania w dole. W jasnozielonych oczach wezbrały małe kryształki łez. Rozgoryczenia i złości, prawdopodobnie.
Posłała mu przydługie, dość smutne spojrzenie. Wyglądał, jakby odeszła mu ochota na słowne bitwy. Jej również. Westchnęła, wyraźnie zmęczona tym ciągłym napięciem. Potarła jasne czoło w bezmyślnej refleksji.
Gdy puścił jej dłoń, mimowolnie się skrzywiła. Jednak nie oponowała, złożyła rękę razem z drugą na kolanach, które to ostrożnie przyciągnęła do siebie. Postawa zamknięta, wycofana, bez nadziei na poprawę...
- William, myślisz, że by nam ot tak uwierzyli? Szukaliśmy tej cholernej książki po całej bibliotece. Wyparowała. Jedyne, co mamy na dowód, to brak naszych różdżek. Do tego bibliotekarka wpadła o świcie i zastała nas podnoszących się z kolan, jakbyśmy świeżo wstali. Wypędziła nas z uniwersytetu grożąc rektorskimi naganami...
Przygryzła usta, słysząc jego ostatnia uwagę. W oczach zajaśniały ogniki złości. W różny sposób można było jej dopiec. Mówić o urodzie, o pochodzeniu ojca, czy wyborach, kiedy chodziło o lokowanie uczuć. Ale insynuowanie jakoby brakowało jej inteligencji było bardzo poważnym błędem interlokutora...
- To rozwiązałoby wszystkie twoje problemy z ustawionym ślubem. - odpowiedziała hardo, patrząc na niego spod byka. Mimo, że William stał, nie czuła się na gorszej pozycji. Emanowało od niej solidnym chłodem, nawet jak na tak dobrze ogrzane zaklęciem miejsce.
- Jesteś jedyną osobą, której o tym powiedziałam. Wspaniale, że się nie rozczarowałam. - dodała sucho, odwracając głowę w bok, na spowite świątecznymi światłami zabudowania w dole. W jasnozielonych oczach wezbrały małe kryształki łez. Rozgoryczenia i złości, prawdopodobnie.
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
- Może by uwierzyli, a może nie, tego nikt nie wie, ale powinniście opowiedzieć co się stało. To nie jest byle błahostka, o której można ot tak zapomnieć. Skradziono wam podstępem różdżki, Salazar jeden raczy wiedzieć w jakim celu, a wy macie to gdzieś - znowu niemal warknął. Naprawdę chciałby nad sobą lepiej panować, ale nie potrafił. Był zły. Na siebie, na nią, na Aarona i cała resztę. Jak mogli być tak nieodpowiedzialni? A co jeśli ktoś użyłby ich różdżek do jakiegoś przestępstwa albo czarnomagicznego rytuału? Cała wina spadłaby na nich.
- Przestań znowu! To Ty masz chyba jakiś problem. Już Ci to mówiłem. Chcę być z Tobą i nikt mnie do tego nie zmusza, więc zrozum to wreszcie i przestań wynajdywać mi nieistniejące powody - dodał już spokojniej. No i jak miał się nie denerwować? No jak? Widział, że ona tez jest zła, słyszał to w jej głosie. Powinien ją wspierać, ale nie mógł przeczyć sam sobie. Nie mógł jej pogłaskać po główce i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, bo czuł, że tak nie będzie. Po chwili wrócił na koc klękając obok dziewczyny i chwycił ją mocno za dłonie patrząc jej w zaszklone oczy.
- Obiecaj mi, że to zgłosisz. - powiedział stanowczo. Zdecydowanie nie brzmiało to jak prośba. Naprawdę bał się o nią i juz nie chodziło tu tylko o to, że mogłaby zrobić coś, co zaszkodziłoby wizerunkowi Greengrassów jak to było w przypadku Marianny. Naprawdę bał się, że coś mogłoby się jej stać. Dobrze, że nie znał wszystkich szczegółów tej dziwacznej wyprawy do Camelotu, bo pewnie zszedłby na zawał. I powtórzę: jak miał się o nią nie bać, skoro robi takie rzeczy? Jak ma być spokojny o jej przyszłość na studiach a potem w zawodzie, skoro tak łatwo daje się omamić ksiązce kucharskiej? Była naprawdę mądrą i zdolną czarownicą i takie zachowanie do niej nie pasowało. Co więc chciała przez to pokazać?
- Przestań znowu! To Ty masz chyba jakiś problem. Już Ci to mówiłem. Chcę być z Tobą i nikt mnie do tego nie zmusza, więc zrozum to wreszcie i przestań wynajdywać mi nieistniejące powody - dodał już spokojniej. No i jak miał się nie denerwować? No jak? Widział, że ona tez jest zła, słyszał to w jej głosie. Powinien ją wspierać, ale nie mógł przeczyć sam sobie. Nie mógł jej pogłaskać po główce i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, bo czuł, że tak nie będzie. Po chwili wrócił na koc klękając obok dziewczyny i chwycił ją mocno za dłonie patrząc jej w zaszklone oczy.
- Obiecaj mi, że to zgłosisz. - powiedział stanowczo. Zdecydowanie nie brzmiało to jak prośba. Naprawdę bał się o nią i juz nie chodziło tu tylko o to, że mogłaby zrobić coś, co zaszkodziłoby wizerunkowi Greengrassów jak to było w przypadku Marianny. Naprawdę bał się, że coś mogłoby się jej stać. Dobrze, że nie znał wszystkich szczegółów tej dziwacznej wyprawy do Camelotu, bo pewnie zszedłby na zawał. I powtórzę: jak miał się o nią nie bać, skoro robi takie rzeczy? Jak ma być spokojny o jej przyszłość na studiach a potem w zawodzie, skoro tak łatwo daje się omamić ksiązce kucharskiej? Była naprawdę mądrą i zdolną czarownicą i takie zachowanie do niej nie pasowało. Co więc chciała przez to pokazać?
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
- Nie mam tego gdzieś! Nie potrafię się skupić, prosta magia przychodzi mi z irytacją i wysiłkiem, ciągle czuje fantomowe ciepło różdżki na udzie... I nie wiem, czy ta cała Morgana z książki to jakaś cholerna mistyfikacyjna magia, czy faktycznie wypuściliśmy paskudną wiedźmę gdzieś w świat... Nie wiem, nigdzie i nikt o tym nie słyszał, bo było by to gdzieś zapisane, a szukałam naprawdę dokładnie...
Mówiła szybko, nieskładnie i z głosem podszytym rosnącym poddenerwowaniem. Słowa Williama ostro wcinały jej się w świadomość. Najgorsze było to, że jej narzeczony, bez względu na to jak bardzo nie byłaby na niego zła, miał trochę racji.
Jasne policzki rozogniły się w ledwo tłumionym gniewie. Całe jej uparte i samodzielne jestestwo broniło się przed jego zwierzchnictwem. Jakby nie chciała, by nad nią zapanował, by mówił jej, co ma robić, by był górą... by miał rację.
Gdy kazał jej przestać insynuować sztuczność związku, spuściła wzrok, starając się uspokoić. Przesadziła, nie chciała ponownie szczuć go i truć atmosfery, ale w takim razie mógłby się wstrzymać z komentarzami na temat jej inteligencji...
Poczuła na swoich dłoniach ręce Williama. Uniosła na niego rozgoryczone spojrzenie. Próbowała się wysmyknąć, jednak trzymał stanowczo. Ciemne oczy utkwił głęboko w jej własnych.
- Cholera, Greengrass. - Mimo całej napiętej atmosfery, zirytowana poczuła, jak do jej nozdrzy wdzierają się jego perfumy. - Dobrze. Zgłoszę.
To również nie brzmiało jak obietnica. Raczej jak biała, poddańcza flaga po długiej i zaciętej bitwie... A potem, pod wpływem głupiego impulsu, powiedziała coś, co z pewnością powinna zachować wyłącznie dla siebie.
- Jak się zdecydowałam na tę chorą wycieczkę... Zastanawiałam się jedynie, czy chociaż to odwróciłoby twoją uwagę od Zoi.
Spuściła oczy, nie chcąc widzieć tego piorunującego spojrzenia, jakim z pewnością obdarzy ją William.
- Ale to było głupie, bo sam zakończyłeś ten rozdział...
Przyznała, choć brzmiało to, jakby wolała pocałować rogogona węgierskiego w nos, niż przyznać się do błędu.
Mówiła szybko, nieskładnie i z głosem podszytym rosnącym poddenerwowaniem. Słowa Williama ostro wcinały jej się w świadomość. Najgorsze było to, że jej narzeczony, bez względu na to jak bardzo nie byłaby na niego zła, miał trochę racji.
Jasne policzki rozogniły się w ledwo tłumionym gniewie. Całe jej uparte i samodzielne jestestwo broniło się przed jego zwierzchnictwem. Jakby nie chciała, by nad nią zapanował, by mówił jej, co ma robić, by był górą... by miał rację.
Gdy kazał jej przestać insynuować sztuczność związku, spuściła wzrok, starając się uspokoić. Przesadziła, nie chciała ponownie szczuć go i truć atmosfery, ale w takim razie mógłby się wstrzymać z komentarzami na temat jej inteligencji...
Poczuła na swoich dłoniach ręce Williama. Uniosła na niego rozgoryczone spojrzenie. Próbowała się wysmyknąć, jednak trzymał stanowczo. Ciemne oczy utkwił głęboko w jej własnych.
- Cholera, Greengrass. - Mimo całej napiętej atmosfery, zirytowana poczuła, jak do jej nozdrzy wdzierają się jego perfumy. - Dobrze. Zgłoszę.
To również nie brzmiało jak obietnica. Raczej jak biała, poddańcza flaga po długiej i zaciętej bitwie... A potem, pod wpływem głupiego impulsu, powiedziała coś, co z pewnością powinna zachować wyłącznie dla siebie.
- Jak się zdecydowałam na tę chorą wycieczkę... Zastanawiałam się jedynie, czy chociaż to odwróciłoby twoją uwagę od Zoi.
Spuściła oczy, nie chcąc widzieć tego piorunującego spojrzenia, jakim z pewnością obdarzy ją William.
- Ale to było głupie, bo sam zakończyłeś ten rozdział...
Przyznała, choć brzmiało to, jakby wolała pocałować rogogona węgierskiego w nos, niż przyznać się do błędu.
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
- Morgana? - zapytał wyraźnie zdziwiony. No jeśli Cassidy mówi o tej, o której myśli, i jeśli faktycznie to ona, a nei jakiś wyjątkowo głupi żart to może być naprawdę nieciekawie. - Musisz koniecznie to zgłosić. I inni lepiej niech też to zrobią. - powtórzył stanowczo. Akurat brak komfortu przy czarowaniu nowa różdżką nie był w tej chwili najważniejszy. Sam nie wiedział, jakby się zachował w takiej sytuacji, wszak każdy czarodziej jest mocno związany ze swoją różdżką, Jednak Cassidy odrobinę przesadzała. Na kolejne słowa dziewczyny pokręcił tylko nieznacznie głowąi westchnął ze zrezygnowaniem. A więc jednak zrobiła mu to na złość. Wyciągnął ręce i objął dziewczynę przytulajac ją mocniej do siebie. Nadal był zły, ale już się chyba uspokoił. No i nie ukrywajmy, ale gdy poznał już powód jej głupiego zachowania nieco sie nad nią rozczulił.
- Głuptas - mruknął w jej włosy. - Nigdy więcej mi tego nei rób. Nie chcę, byś się narażała przez takie głupoty. Czy chociaż przez chwilę pomyślałaś, że mogłoby coś Ci się stać, czy tylko Zoja Ci w głowie, hm? Zapomnij o niej, proszę Cię.
- Głuptas - mruknął w jej włosy. - Nigdy więcej mi tego nei rób. Nie chcę, byś się narażała przez takie głupoty. Czy chociaż przez chwilę pomyślałaś, że mogłoby coś Ci się stać, czy tylko Zoja Ci w głowie, hm? Zapomnij o niej, proszę Cię.
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
- Tak. Ta Morgana. Przełom V i VI wieku. Największa wiedźma w dziejach, szczególnie rozkoszująca się czarną magią. Nie mam pojęcia jak była w stanie podrzucić głupią książkę kucharską do uniwersyteckiej biblioteki... - szepnęła, wyraźnie przybita ogromem odpowiedzialności, jaka może spoczywać na ich studenckich barkach. Gdy William ponownie powtórzył, ze to nie żarty, skinęła głową niechętnie. Czas poważnie porozmawiać z Aaronem i Loganem...
Z oczami spuszczonymi na swoje kolana, słyszała niecierpliwe westchnienie młodego Greengrassa. Po co mu to wyjawiła? Nie wystarczyło, że ją samą naprawdę gryzło, że postąpiła lekkomyślnie tylko dlatego, że w jej głowie każdy sposób był dobry, aby odwrócić jego uwagę od bułgarskiej przybłędy? Czuła, że nie jest w stanie spojrzeć mu w oczy... Z drugiej strony zastanawiało ją, co właściwie William sobie teraz myślał...
Objął ją i przyciągnął do siebie. Zamknęła oczy i wtuliła się w niego, czując, jak jej ciało samo lgnie w bezpieczne objęcia.
- Przez chwilę może i tak. - szepnęła, czując, jak uszy płoną jej ze wstydu. A policzki z faktu, ze Will jak zwykle, pięknie pachniał. - Spróbuję. Naprawdę się postaram.
Jej dłonie same znalazły kark chłopca. Zacisnęły się na nim tęsknie, zachłannie. Jej usta musnęły jego szyi. Wilgotne policzki same wytarły się o skórę narzeczonego. Znów był. Znów jej. Dlaczego tak rzadko udawało im się utrzymać zdrową atmosferę? Zbyt byli ambitni? Za bardzo temperamentni?
Z oczami spuszczonymi na swoje kolana, słyszała niecierpliwe westchnienie młodego Greengrassa. Po co mu to wyjawiła? Nie wystarczyło, że ją samą naprawdę gryzło, że postąpiła lekkomyślnie tylko dlatego, że w jej głowie każdy sposób był dobry, aby odwrócić jego uwagę od bułgarskiej przybłędy? Czuła, że nie jest w stanie spojrzeć mu w oczy... Z drugiej strony zastanawiało ją, co właściwie William sobie teraz myślał...
Objął ją i przyciągnął do siebie. Zamknęła oczy i wtuliła się w niego, czując, jak jej ciało samo lgnie w bezpieczne objęcia.
- Przez chwilę może i tak. - szepnęła, czując, jak uszy płoną jej ze wstydu. A policzki z faktu, ze Will jak zwykle, pięknie pachniał. - Spróbuję. Naprawdę się postaram.
Jej dłonie same znalazły kark chłopca. Zacisnęły się na nim tęsknie, zachłannie. Jej usta musnęły jego szyi. Wilgotne policzki same wytarły się o skórę narzeczonego. Znów był. Znów jej. Dlaczego tak rzadko udawało im się utrzymać zdrową atmosferę? Zbyt byli ambitni? Za bardzo temperamentni?
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
- Może to tylko głupie żarty, albo ktoś chce was zmylić. - powiedział jeszcze z przekonaniem. Szczerze? Po głębszym zastanowieniu raczej wątpił, żeby średniowieczna wiedźma wysłała w daleką przyszłość zaklętą książkę kucharską. Bo czemu akurat ksiązka z przepisami? I czemu w tak odległa przyszłość? I w jakim celu? Ktoś to raczej sprytnie wymyślił. Najpierw Merlin, potem Morgana... Ot sprytna sztuczka dla zmylenia śladów. Tak, to na pewno to, co nie zmienia faktu, że kradzież różdżek to poważne wykroczenie i bez względu na okoliczności nie można tego bagatelizować.
Gdy tylko dłonei dziewczyny znalazły się na jego szyi dając mu niemy znak przyzwolenia pchnął ją lekko na koc układając sie obok niej i bez chwili wahania złączył ich usta w pocałunku. Pocałował ją gwałtownie i może odrobinę zbyt brutalnie napierając na nią całym ciałem zupełnie jakby chciał przelać w nią wszystko to, co teraz czuł. Całą tą złość i frustrację, która go wypełniała. No i ten lęk o ich przyszłość. Nie chciał się już kłóćić. Jeszcze się nie pobrali, a sprzeczali się jak stare małżeństwo tylko po to, żeby się zaraz pogodzić i zacząć wszystko od nowa. Czyż nie przybyli tu by celebrować dojście do porozumeinia? I jak to się skończyło?
Gdy tylko dłonei dziewczyny znalazły się na jego szyi dając mu niemy znak przyzwolenia pchnął ją lekko na koc układając sie obok niej i bez chwili wahania złączył ich usta w pocałunku. Pocałował ją gwałtownie i może odrobinę zbyt brutalnie napierając na nią całym ciałem zupełnie jakby chciał przelać w nią wszystko to, co teraz czuł. Całą tą złość i frustrację, która go wypełniała. No i ten lęk o ich przyszłość. Nie chciał się już kłóćić. Jeszcze się nie pobrali, a sprzeczali się jak stare małżeństwo tylko po to, żeby się zaraz pogodzić i zacząć wszystko od nowa. Czyż nie przybyli tu by celebrować dojście do porozumeinia? I jak to się skończyło?
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
- Jak na mistyfikację, to była naprawdę niesamowicie skonstruowana. Naprawdę byliśmy w tym Camelocie... Nie jak we wnętrzu Myślodsiewni, bo to przerabialiśmy na jednych z zajęć. Nie, to było realne i każde z nas pamięta niespodziewaną wizytę dokładnie tak samo. Z drugiej strony - legendarny zamek, którego nikt nigdy nie odnalazł, materializuje się czwórce studentów? Małe szanse...
Wątpiła i wierzyła na przemian. W tym momencie do potoku myśli dołączył jeszcze pewien pomysł. A gdyby tak... ekspedycja poszukiwawcza? Tylko od czego by tu zacząć? Gdy tylko wróci w mury uniwersytetu, musi niezwłocznie porozmawiać z Aaronem.
Tymczasem rozmowa urwała się, kiedy William bezceremonialnie ułożył ją na kocu i pożądliwie pocałował. Westchnęła pod jego dotykiem i żarliwie oddała pocałunek. I ona nie szczędziła mu emocji. Wezbrały w niej wieczory pełne żalu i rozgoryczenia, apatyczne dni i nieznośnie długie poranki. Cała zazdrość, jaką chowała gdzieś głęboko w sobie, również wypełzła, znacząc usta chłopca pocałunkami mocnymi i pełnymi młodzieńczego żaru. Chyba nawet go ugryzła, jakby chciała zaznaczyć, ze to wyłącznie jej terytorium. Długie palce dziewczęcia błądziły w jego włosach, muskały karku, zaciskały się na ramionach. Gdy tylko na chwilę się od siebie odrywali, ponownie wpijała się w jego usta, zębami i językiem udowadniając, jak bardzo mocno dały jej się we znaki długie dni samotności.
Wątpiła i wierzyła na przemian. W tym momencie do potoku myśli dołączył jeszcze pewien pomysł. A gdyby tak... ekspedycja poszukiwawcza? Tylko od czego by tu zacząć? Gdy tylko wróci w mury uniwersytetu, musi niezwłocznie porozmawiać z Aaronem.
Tymczasem rozmowa urwała się, kiedy William bezceremonialnie ułożył ją na kocu i pożądliwie pocałował. Westchnęła pod jego dotykiem i żarliwie oddała pocałunek. I ona nie szczędziła mu emocji. Wezbrały w niej wieczory pełne żalu i rozgoryczenia, apatyczne dni i nieznośnie długie poranki. Cała zazdrość, jaką chowała gdzieś głęboko w sobie, również wypełzła, znacząc usta chłopca pocałunkami mocnymi i pełnymi młodzieńczego żaru. Chyba nawet go ugryzła, jakby chciała zaznaczyć, ze to wyłącznie jej terytorium. Długie palce dziewczęcia błądziły w jego włosach, muskały karku, zaciskały się na ramionach. Gdy tylko na chwilę się od siebie odrywali, ponownie wpijała się w jego usta, zębami i językiem udowadniając, jak bardzo mocno dały jej się we znaki długie dni samotności.
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
- Sama widzisz, że to mało prawdopodobne - mruknął jeszcze nim znaleźli się na kocu. A potem to wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Przestało go obchodzić czy ta cała Morgan Le Fay była prawdziwa, czy może ktoś próbował im to wmówić. Przestało go obchodzić to, co stanie się z różdżkami, które zaginęły studentom. Naprawdę miał wszystko gdzieś. Liczyło się tylko tu i teraz. Tak bardzo potrzebował jej bliskości... Potrzebował kobiety. Bo ileż można polegać na własnej ręce? Minęła cała wieczność odkąd pieprzył się z Marianną i chyba już nawet zapomniał jak to się robi. Jej dni samotnością sa niczym w porównaniu do jego tęsknoty za fizyczną bliskością. Każdy kolejny pocałunek był zachłanniejszy od poprzedniego. Każde jej ugryzienie kwitował cichym pomrukiem. Trochę karcącym, a trochę wyrażającym zadowolenie. Wyraźnie mu się to podobało, ale chyba nie chciał pozwolić jej na taki przejaw chęci dominacji. Nie odrywał jednak od niej ust, a jego dłonie coraz śmielej wędrowały po ciele dziewczyny, by w końcu oswobodzić jej śnieżnobiałą koszulę z ucisku czarnej spódniczki i bez chwili wahania wsunął dłoń pod bluzkę dziewczyny szybko odnajdując pierś skrytą w koronkowej miseczce, a kolanem w nieco brutalny sposób rozchylił jej nogi. Cassidy była tak blisko i tak daleko zarazem. Miał ją na wyciągnięcie ręki, wystarczyło tylko rozpiąć spodnie. A jednak przestał. Odsunął się odrywając od niej nieco nabrzmiałe od namiętnych pocałunków usta i zabrał rękę wycofując się powoli.
- Przepraszam - wyszeptał ochryple. Przepraszał za swoją zachłanność czy za to, że przestał? A przestał z wielkim trudem. Był skrajnie podniecony, oczy płonęły mu żywym ogniem, oddech miał przyspieszony, a idealnie skrojone spodnie opinały sie teraz boleśnie w wiadomym miejscu. A jednak znalazł w sobie siłe, by się opanować. Co to mogło oznaczać dla dziewczyny? No na pewno nie, to że jest mu obojętna. Wręcz przeciwnie, bo inaczej wziąłby ją tu bez zastanowienia.
- Powinniśmy już wracać. Robi się późno - dodał lekko drżącym głosem. Żadna gorąca bańka nie była mu teraz potrzebna, bo sam ogrzałby teraz pewnie pół wioski majaczącej w oddali.
- Przepraszam - wyszeptał ochryple. Przepraszał za swoją zachłanność czy za to, że przestał? A przestał z wielkim trudem. Był skrajnie podniecony, oczy płonęły mu żywym ogniem, oddech miał przyspieszony, a idealnie skrojone spodnie opinały sie teraz boleśnie w wiadomym miejscu. A jednak znalazł w sobie siłe, by się opanować. Co to mogło oznaczać dla dziewczyny? No na pewno nie, to że jest mu obojętna. Wręcz przeciwnie, bo inaczej wziąłby ją tu bez zastanowienia.
- Powinniśmy już wracać. Robi się późno - dodał lekko drżącym głosem. Żadna gorąca bańka nie była mu teraz potrzebna, bo sam ogrzałby teraz pewnie pół wioski majaczącej w oddali.
Re: Wzgórze na obrzeżach wioski
Emocje wybuchły między nimi jak skrzętnie ukrywany zapas noworocznych fajerwerków. Całował zachłannie, mocno i tęsknie, a ona nie pozostawała mu dłużna. Wpijała paznokcie w jego plecy i szyję, wiła się pod ciepłym ciężarem jego ciała, a przyspieszony oddech komponował się z szaleńczym rytmem serca. Gdy sięgnął dłonią do zameczka jej spódniczki, otworzyła iskrzące się, oczy i westchnęła w głos, nieco ułatwiając mu sprawę poprzez uniesienie bioder. Dłoń Willa momentalnie znalazła się pod cienkim materiałem bluzki, odnajdując małą, jędrną pierś pod przykryciem koronkowego stanika. Gdy zaczął ją stymulować, Cass jęknęła mu w ucho, tylko potęgując podniecenie podrostka.
Czy byłaby gotowa mu się oddać, już, teraz? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Jej ciało rozgrzało się i drżało delikatnie, łase na wszelki jego dotyk i każdą hipotetyczną pieszczotę. Chciała, by zrobił coś więcej. By pokazał jej magię niewerbalną zupełnie innego rodzaju. Magię palców, ust i oddechów.
Jednak William miał inny plan. Po tym, jak już poczuła jawny dowód jego podniecenia na swoim udzie, zwyczajnie się odsunął. Zabrał również dłoń, która pod stanikiem dziewczątka wywoływała kolejne fale ciepła. I przeprosił.
Leżała, z zamkniętymi oczami, z rozchełstaną bluzką i delikatnie obsuniętą spódniczką. Oddychała rytmicznie, starając się uspokoić każdy z odruchów ciała. W końcu powoli uniosła się na ręce i spojrzała na niego z mieszaniną żalu i uznania w oczach. Powoli przybliżyła się na jego część koca i ułożyła wargi na jego szyi, z początku jedynie muskając ją w pocieszających pocałunkach. Ramionami objęła jego kark, biustem opierając się o plecy czarodzieja.
- Wracać... Pewnie masz rację. Często masz rację. - Szepnęła, kończąc wypowiedź złapaniem ustami za płatek jego ucha. - Ale nie jest mi szczególnie łatwo...
Wciąż delikatnie drżała.
Czy byłaby gotowa mu się oddać, już, teraz? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Jej ciało rozgrzało się i drżało delikatnie, łase na wszelki jego dotyk i każdą hipotetyczną pieszczotę. Chciała, by zrobił coś więcej. By pokazał jej magię niewerbalną zupełnie innego rodzaju. Magię palców, ust i oddechów.
Jednak William miał inny plan. Po tym, jak już poczuła jawny dowód jego podniecenia na swoim udzie, zwyczajnie się odsunął. Zabrał również dłoń, która pod stanikiem dziewczątka wywoływała kolejne fale ciepła. I przeprosił.
Leżała, z zamkniętymi oczami, z rozchełstaną bluzką i delikatnie obsuniętą spódniczką. Oddychała rytmicznie, starając się uspokoić każdy z odruchów ciała. W końcu powoli uniosła się na ręce i spojrzała na niego z mieszaniną żalu i uznania w oczach. Powoli przybliżyła się na jego część koca i ułożyła wargi na jego szyi, z początku jedynie muskając ją w pocieszających pocałunkach. Ramionami objęła jego kark, biustem opierając się o plecy czarodzieja.
- Wracać... Pewnie masz rację. Często masz rację. - Szepnęła, kończąc wypowiedź złapaniem ustami za płatek jego ucha. - Ale nie jest mi szczególnie łatwo...
Wciąż delikatnie drżała.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Anglia :: Dolina Godryka
Strona 1 z 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach