Salon na parterze
+8
Fèlix Lemaire
Wyatt Walker
Charles Wilson
Brennus Lancaster
Sophie Fitzpatrick
Aaron Matluck
Anthony Wilson
Hannah Wilson
12 posters
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Szkocja :: Edynburg :: Dom rodziny Wilson
Strona 3 z 3
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Salon na parterze
First topic message reminder :
Średniej wielkości salon ze skrzypiącą podłogą i rodzinnymi bibelotami, pamiątkami po matce Wilsonów, Amandzie.
Średniej wielkości salon ze skrzypiącą podłogą i rodzinnymi bibelotami, pamiątkami po matce Wilsonów, Amandzie.
Re: Salon na parterze
Kolejny raz w tak krótkim czasie zmuszony był odwiedzić Wilsonów. Przywitał się grzecznie skinieniem głowy i wszedł za dziewczyną do salonu. Tak jak obiecał przed drzwiami tak słowa dotrzymał i nie odzywał się ani słowem wyraźnie obrażony na cały świat.Tak jak poprzednio tak i tym razem usiadł na brzegu krzesła ostrożnie jakby miało się zaraz rozlecieć. Oczywiście i tym razem nic sie nie wydarzyło. Krzesła były naprawdę solidne i porządne, daleko odbiegające swym stanem i wyglądem od tego, co siedziało zakodowane w greengrassowej główce.
Za wodę podziękował, szkoda było brudzić szklanki, bo i tak nie skorzysta. Gdy Wilson zaczął pisać list dla Cassidy William zrobił coś bardzo nieoczekiwanego. Mianowicie kopnął profesora w kostkę. Nie za mocno, co to to nie, ale zrobił to w taki sposób, by czarodziej nie wziął tego za przypadek. Tak bardzo chciał, by mężczyzna zwrócił na niego uwagę, a gdy ich spojrzenia spotkały się pokręcił nieznacznie głową błagając w myślach wszystkie znane mu bóstwa, by jednak Wilson zmienił zdanie.
Za wodę podziękował, szkoda było brudzić szklanki, bo i tak nie skorzysta. Gdy Wilson zaczął pisać list dla Cassidy William zrobił coś bardzo nieoczekiwanego. Mianowicie kopnął profesora w kostkę. Nie za mocno, co to to nie, ale zrobił to w taki sposób, by czarodziej nie wziął tego za przypadek. Tak bardzo chciał, by mężczyzna zwrócił na niego uwagę, a gdy ich spojrzenia spotkały się pokręcił nieznacznie głową błagając w myślach wszystkie znane mu bóstwa, by jednak Wilson zmienił zdanie.
Ostatnio zmieniony przez William Greengrass dnia Wto 15 Lip 2014, 19:14, w całości zmieniany 1 raz
Re: Salon na parterze
No tak, Charles Wilson - wiecznie roześmiany prefekt Gryffindoru. Ciężko byłoby go nie kojarzyć, wyróżniał się zarówno intensywnie rudą czupryną jak i pokładami niezdrowego optymizmu. Nigdy nie mieli okazji poznać się bliżej, bo i właściwie nic - poza upodobaniem do nauki - nie mieli ze sobą wspólnego. Za to mogła się przyglądać bedącemu w Slytherinie Anthony'emu, który w istocie stanowił coś na kształt czarnej owcy rodziny. Wiecznie z papierosem, amator wszelkich imprez i alkoholowych wybryków, do tego biorący udział w mugolskich bójkach... Zupełny odszczepieniec. Zupełnie nie w guście panny Thomas.
- Widziałam pańską ostatnią pracę w Zaklęciach dla zaawansowanych, które prenumeruję. Niesamowite spostrzeżenia dotyczące czaru powodującego widzenie w ciemnościach... Można je rzucać jedynie na okulary, czy stosowanie na własnych oczach również wchodzi w grę?
Poza Prorokiem Codziennym, Cass uznawała jeszcze dwa magazyny - wspomniany kwartalnik na temat najdziwniejszych, najbardziej zapomnianych i niezwykłe trudnych zaklęć oraz Transmutację Współczesną, do której zaglądała już jako kilkuletnia dziewczynka, usadzona na kolanach pogrążonego w lekturze ojca.
Na serdeczne słowa Wilsona odpowiedziała dziękczynnym skinieniem głowy i upiła swojej lemoniady. Kiedy spytał ją o specjalizację, spłoszyła się widocznie, kątem oka zerkając na wyraźnie naburmuszonego Williama.
- Ehm... Chciałabym zostać łamaczem klątw, to musi być naprawdę niesamowita praca... Mieć w głowie i różdżce tyle wiedzy, umiejętności i możliwości, podróżować po najbardziej zapomnianych magicznych miejscach... - Widziała, że z każdym jej słowem z twarzy Williama odpływa jakakolwięk chęć życia, toteż pośpiesznie upiła jeszcze jeden łyk i westchnęła teatralnie. - Ale zaklęcia zbrojeniowe brzmią równie pasjonująco.
Tak bardzo wpatrzona była w trzymane przez Andrewa pióro, że kompletnie umknęło jej skandaliczne zachowanie narzeczonego.
Pół godziny później wyszła z domu Wilsonów z podpisaną rekomendacją w ręku. Szczęśliwa i słodko nieświadoma, że jej narzeczony brutalnie usiłował zbojkotować całą tę akcję. Dała się odprowadzić (oddeportować) do Redhill i pożegnała się z Williamem w pewien przyjemny, tęskny sposób, składając na jego ustach pierwszy tego dnia prawdziwy pocałunek. Następnie wróciła do domu. Już niewiele dzieliło ją od upragnionych studiów.
- Widziałam pańską ostatnią pracę w Zaklęciach dla zaawansowanych, które prenumeruję. Niesamowite spostrzeżenia dotyczące czaru powodującego widzenie w ciemnościach... Można je rzucać jedynie na okulary, czy stosowanie na własnych oczach również wchodzi w grę?
Poza Prorokiem Codziennym, Cass uznawała jeszcze dwa magazyny - wspomniany kwartalnik na temat najdziwniejszych, najbardziej zapomnianych i niezwykłe trudnych zaklęć oraz Transmutację Współczesną, do której zaglądała już jako kilkuletnia dziewczynka, usadzona na kolanach pogrążonego w lekturze ojca.
Na serdeczne słowa Wilsona odpowiedziała dziękczynnym skinieniem głowy i upiła swojej lemoniady. Kiedy spytał ją o specjalizację, spłoszyła się widocznie, kątem oka zerkając na wyraźnie naburmuszonego Williama.
- Ehm... Chciałabym zostać łamaczem klątw, to musi być naprawdę niesamowita praca... Mieć w głowie i różdżce tyle wiedzy, umiejętności i możliwości, podróżować po najbardziej zapomnianych magicznych miejscach... - Widziała, że z każdym jej słowem z twarzy Williama odpływa jakakolwięk chęć życia, toteż pośpiesznie upiła jeszcze jeden łyk i westchnęła teatralnie. - Ale zaklęcia zbrojeniowe brzmią równie pasjonująco.
Tak bardzo wpatrzona była w trzymane przez Andrewa pióro, że kompletnie umknęło jej skandaliczne zachowanie narzeczonego.
Pół godziny później wyszła z domu Wilsonów z podpisaną rekomendacją w ręku. Szczęśliwa i słodko nieświadoma, że jej narzeczony brutalnie usiłował zbojkotować całą tę akcję. Dała się odprowadzić (oddeportować) do Redhill i pożegnała się z Williamem w pewien przyjemny, tęskny sposób, składając na jego ustach pierwszy tego dnia prawdziwy pocałunek. Następnie wróciła do domu. Już niewiele dzieliło ją od upragnionych studiów.
Re: Salon na parterze
//22 marca
Ostatnie dwa tygodnie były dla Wilsona prawdziwym dniem świstaka i tak naprawdę brakowało jedynie, żeby na ścianie swojego pokoju chłopak zaczął zaznaczać czas który spędzał w swoim domu jako więzień, starając się przy tym ze wszelkich sił nie oszaleć, bo pomimo swojej miłości do przebywania w kompletnej samotności, tym razem ten czas spędzony tylko swoim towarzystwie był jakiś inny, mroczny. I szczerze? Chłopak nigdy specjalnie nie przepadał za tym miejscem, bo jedyne z czym mu się kojarzył to z brakiem przynależności, brakiem miłości i odepchnięciem, które przez całe życie fundowała mu jego własna rodzina. Teraz do tych wszystkich negatywnych uczuć związanych z tym budynkiem doszło jeszcze jedno- pustka, która rozdzierała mu klatkę piersiowa za każdym razem kiedy brunet starał się nabrać trochę więcej powietrza do płuc, strach w momencie gdy wspomnienia pełni i wszystkiego co się wydarzyło powracały jak jasny, przerażający błysk w jego głowę. Tak, Wilson zawsze lubił samotność, ale będąc w niej teraz zaczął się obawiać samego siebie. Przez piętnaście dni które spędził nie mając kontaktu kompletnie z nikim, nie mogąc nawet wysłać sowy i nie posiadając swojej różdżki, postanowił wynaleźć każdy możliwy alkohol pochowany w najmniejszej mysiej dziurze. Zatracając się tak w tej używce codziennie szkicował na brudnych pergaminach wspomnienia i choć jego rysunki od zawsze były lekkie, pozytywne, skupiające się na kobiecych częściach ciała, tym razem jednak było w nich coś mrocznego i zarazem niepokojącego- las, zakapturzone postaci i coś co przypominało wilkołaka. Niczym maniak w szale, młody Wilson, porozwieszał wszystkie ze swoich dzieł na ścianach swojego pokoju, a co wieczór kładł się na łóżku z butelka ognistej whisky przyglądając się temu co tworzył. Oszalał?
Dni mijały niespiesznie i Anthony coraz gorzej radził sobie z samotnością i swoją pokiereszowaną psychika. To była kara, czy raczej jawne znęcanie się nad nim za niesubordynacje i niechęć przynależności do tego chorego systemu? Czy ktokolwiek z autorów pamięta, że zamknęli go na cztery spusty w rodzinnym domu i czy serio do końca życia będzie jadł gówniane jedzenie przygotowane przez tego jednego skrzata, który co kilka dni zostawiał mu pod drzwiami pakunek i najwyraźniej miał równie duże umiejętności kucharskie co Wilson i ostatnie, ale równie ważne pytanie- dlaczego to on będzie jednym stworzeniem, które będzie mu dane oglądać przed popadnięciem w kompletny marazm? Anthony analizując wszystkie pytania w swojej głowie zaczął się panicznie, nieco przerażająco śmiać, a jego głos rozszedł się echem po pustym domu, uświadamiając sobie tym samym w jak chujowej sytuacji się znalazł.
Nagle głośne pukanie do drzwi wejściowych dotarło do uszu ślizgona, ale w pierwszej chwili kompletnie na nie nie zareagował będąc przeświadczonym, że to kolejny wytwór jego wyobraźni, bo od kiedy tu siedział, często słyszał wyimaginowane kroki na schodach, bądź ciche szepty w kącie pokoju. Jego umysł płatał mu figle. Kolejne uderzenia w drewniane drzwi były na tyle agresywne i głośne, że Anthony wstał z łóżka i niespiesznie, wręcz flegmatyczny krokiem skierował się w kierunku wejścia. Czy sabotował sam siebie mając nadzieje, że ktokolwiek to był odejdzie i zostawi go tu samego by mógł w spokoju oszaleć do końca? Być może. Anthony złapał za klamkę i naciskając ją powoli otworzył wrota przed którymi stał jego oprawca, a te jego jasnoniebieskie oczy nawiedzały go każdej cholernej nocy od momentu ich ostatniego spotkania.
-Panie Sharp.- mruknął siląc się na lekki uśmiech- Nie znudziło się Panu jeszcze napastowanie młodych chłopców?- Wilson po pierwsze był lekko wstawiony, a po drugie czuł, że nie ma nic do stracenia i może tak naprawdę chciał go sprowokować, mając nadzieję, że mag wkurzy się na tyle by potraktować go crucio, bądź zrobi cokolwiek co sprawi mu ból. Chciał poczuć, że żyje, bo przez ostatnie dwa tygodnie była to zwykła wegetacja. Zielonooki otworzył szerzej drzwi i gestem ręki zachęcił Conrada do wejścia do środka. - Zapraszam do mojego małego Azkabanu.- w środku panował pół mrok, a większość z zasłon były naciągnięte na zakurzone okna, zaś pomieszczenia wypełniał zapach masy wypalonych papierosów. Co jak co, ale tego domu w tym momencie nie można było nazwać przyjemnym, a raczej dziwnie smutnym i mrocznym tak samo jak jego właściciela stojącego tu w szarym, przesiąkniętym zapachem alkoholu i petów dresie.- Zaproponowałbym panu coś do picia, jednak darujmy sobie zbędne uprzejmości, dobrze?
Ostatnie dwa tygodnie były dla Wilsona prawdziwym dniem świstaka i tak naprawdę brakowało jedynie, żeby na ścianie swojego pokoju chłopak zaczął zaznaczać czas który spędzał w swoim domu jako więzień, starając się przy tym ze wszelkich sił nie oszaleć, bo pomimo swojej miłości do przebywania w kompletnej samotności, tym razem ten czas spędzony tylko swoim towarzystwie był jakiś inny, mroczny. I szczerze? Chłopak nigdy specjalnie nie przepadał za tym miejscem, bo jedyne z czym mu się kojarzył to z brakiem przynależności, brakiem miłości i odepchnięciem, które przez całe życie fundowała mu jego własna rodzina. Teraz do tych wszystkich negatywnych uczuć związanych z tym budynkiem doszło jeszcze jedno- pustka, która rozdzierała mu klatkę piersiowa za każdym razem kiedy brunet starał się nabrać trochę więcej powietrza do płuc, strach w momencie gdy wspomnienia pełni i wszystkiego co się wydarzyło powracały jak jasny, przerażający błysk w jego głowę. Tak, Wilson zawsze lubił samotność, ale będąc w niej teraz zaczął się obawiać samego siebie. Przez piętnaście dni które spędził nie mając kontaktu kompletnie z nikim, nie mogąc nawet wysłać sowy i nie posiadając swojej różdżki, postanowił wynaleźć każdy możliwy alkohol pochowany w najmniejszej mysiej dziurze. Zatracając się tak w tej używce codziennie szkicował na brudnych pergaminach wspomnienia i choć jego rysunki od zawsze były lekkie, pozytywne, skupiające się na kobiecych częściach ciała, tym razem jednak było w nich coś mrocznego i zarazem niepokojącego- las, zakapturzone postaci i coś co przypominało wilkołaka. Niczym maniak w szale, młody Wilson, porozwieszał wszystkie ze swoich dzieł na ścianach swojego pokoju, a co wieczór kładł się na łóżku z butelka ognistej whisky przyglądając się temu co tworzył. Oszalał?
Dni mijały niespiesznie i Anthony coraz gorzej radził sobie z samotnością i swoją pokiereszowaną psychika. To była kara, czy raczej jawne znęcanie się nad nim za niesubordynacje i niechęć przynależności do tego chorego systemu? Czy ktokolwiek z autorów pamięta, że zamknęli go na cztery spusty w rodzinnym domu i czy serio do końca życia będzie jadł gówniane jedzenie przygotowane przez tego jednego skrzata, który co kilka dni zostawiał mu pod drzwiami pakunek i najwyraźniej miał równie duże umiejętności kucharskie co Wilson i ostatnie, ale równie ważne pytanie- dlaczego to on będzie jednym stworzeniem, które będzie mu dane oglądać przed popadnięciem w kompletny marazm? Anthony analizując wszystkie pytania w swojej głowie zaczął się panicznie, nieco przerażająco śmiać, a jego głos rozszedł się echem po pustym domu, uświadamiając sobie tym samym w jak chujowej sytuacji się znalazł.
Nagle głośne pukanie do drzwi wejściowych dotarło do uszu ślizgona, ale w pierwszej chwili kompletnie na nie nie zareagował będąc przeświadczonym, że to kolejny wytwór jego wyobraźni, bo od kiedy tu siedział, często słyszał wyimaginowane kroki na schodach, bądź ciche szepty w kącie pokoju. Jego umysł płatał mu figle. Kolejne uderzenia w drewniane drzwi były na tyle agresywne i głośne, że Anthony wstał z łóżka i niespiesznie, wręcz flegmatyczny krokiem skierował się w kierunku wejścia. Czy sabotował sam siebie mając nadzieje, że ktokolwiek to był odejdzie i zostawi go tu samego by mógł w spokoju oszaleć do końca? Być może. Anthony złapał za klamkę i naciskając ją powoli otworzył wrota przed którymi stał jego oprawca, a te jego jasnoniebieskie oczy nawiedzały go każdej cholernej nocy od momentu ich ostatniego spotkania.
-Panie Sharp.- mruknął siląc się na lekki uśmiech- Nie znudziło się Panu jeszcze napastowanie młodych chłopców?- Wilson po pierwsze był lekko wstawiony, a po drugie czuł, że nie ma nic do stracenia i może tak naprawdę chciał go sprowokować, mając nadzieję, że mag wkurzy się na tyle by potraktować go crucio, bądź zrobi cokolwiek co sprawi mu ból. Chciał poczuć, że żyje, bo przez ostatnie dwa tygodnie była to zwykła wegetacja. Zielonooki otworzył szerzej drzwi i gestem ręki zachęcił Conrada do wejścia do środka. - Zapraszam do mojego małego Azkabanu.- w środku panował pół mrok, a większość z zasłon były naciągnięte na zakurzone okna, zaś pomieszczenia wypełniał zapach masy wypalonych papierosów. Co jak co, ale tego domu w tym momencie nie można było nazwać przyjemnym, a raczej dziwnie smutnym i mrocznym tak samo jak jego właściciela stojącego tu w szarym, przesiąkniętym zapachem alkoholu i petów dresie.- Zaproponowałbym panu coś do picia, jednak darujmy sobie zbędne uprzejmości, dobrze?
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Salon na parterze
Gdyby tylko wiedział, jak bardzo popapraną sprawą będą problemy z lokalnymi wilkołakami to by się zastanowił trzy razy czy w ogóle brać się za tę sprawę. A przecież uwielbiał dzikie polowania za zbiegami, w czasie których mógł w pełni korzystać ze swoich umiejętności magicznych, rzucać klątwy, o których w Hogwarcie się nawet nie słyszało. To był jego piękny konik, ba, cudowny wielki, czarny ogier o lśniącej w świetle sierści. Do czasu odwiedzin siostry w Ministerstwie Magii. Ta rudowłosa dziewucha sprawiła mu niemały zawód, chociaż wcale nie kwapił się zdradzić jej, co się działo z niejakim Wilsonem. Ale że akurat ta dziewczyna miała pytać o tego konkretnego młodego maga (bo podkreślmy, że oboje są już dorośli i ona i on), którego jej brat dorwał w niemalże banalny sposób w Zakazanym Lesie. Mieli jednak cynk i nie mogli go olać. Nawet, gdyby na polanę w lesie wybiegła sama Lauren, płacząc by Anthony'emu nie robili krzywdy, bo jest niczemu winny. Feler tej sytuacji był taki, że to nie był dobry czas dla wilkołaków. Żadnych. Ani tych poza spisem, ani tych, których nazwiska w spisie widniały.
Całkiem możliwe, że powinni byli częściej zaglądać do małoletniego czarodzieja, ale pech chciał, że kolejne tropy także wymagały sprawdzenia. I okazały się obrzydliwie trafne. Trzy ofiary, o których wcześniej wspomniał siostrze w Ministerstwie to był pikuś w porównaniu do tego, co zobaczyli w niektórych lokacjach. A pewne zeznania sprawiły, że naprawdę aurorzy byli na skraju cierpliwości. Nikt nie lubi, gdy opowiada się mu o zabawach z dziećmi. Krwawych.
Sharp był zmęczony i naprawdę uważał, że jego ekipa robi dobrą robotę. Każdy zajmował się przydzielonymi sprawami nie było miejsca na błędy. Kiedy tylko dostał od rudawego aurora informację, że Hogwart nalega na zdjęcie przymusowego aresztu domowego z ich ucznia, zajął się kwestią zwolnienia Wilsona. Przejrzał informacje o nim tak dokładnie, że bardziej się nie dało. Drzewo genealogiczne chłopaka miał w paluszku, wiedział o każdej kłótni w dzieciństwie i kiedy jego rodzice zginęli. I nie było dobrze, czytając te informacje, ale nie brał ich także do siebie. Conrad nie mógł angażować się w historie emocjonalnie. Żadne. Gdyby tylko sobie na to pozwolił, załamałby się bardzo szybko. On był tym polującym, na którym polega się w beznadziejnych sytuacjach i chciał taką renomę po sobie zostawiać zawsze. A że był ostry? Cóż. Ktoś czasem musi być ostry, skoro jest aż tak skuteczny. A potem sam mierzy się ze swoimi demonami w zaciszu domu.
Teleportował się przed dom, który już doskonale znał. Był tu przez kilka pierwszych nocy, ot sprawdzając czy Ślizgon ma jednak co nieco oleju w głowie i nie będzie się kwapił do ucieczek. Jeszcze by tego brakowało, żeby ledwo co pełnoletni czarodziej mu się wywinął. Ruszył do drzwi, po drodze zaczynając ściągać kilka zaklęć z okolicy i budynku. Odwołał też aurora, który tego dnia pełnił tu służbę. Wilson nie umarłby na tym przymusowym odwyku od ludzi, bo ciągle miał ktoś na niego oko. Zapukawszy głośno, ciemnowłosy brat Lauren cofnął się i leniwie rozglądając się po okolicy, czekał na objawienie młodzieńca. Skoro jednak nie nie kwapił się ruszyć, trzeba było zrobić to ponownie. Przy okazji zmarszczywszy brwi, wlepiał się już w miejsce, gdzie od przynajmniej pół minuty winien być złapany małolat.
- To moja ulubiona zabawa na środę, panie Wilson. - Odparł niechętnym do rozmowy tonem, po chwili wchodząc do środka. Nim się odezwał na udawane przyjemności alkoholowe, rozejrzał się po wnętrzu, skupiając się przelotnie na oknach w tym wątpliwej jakości miejscu. Okna otworzyły się z hukiem dzięki jego bezróżdżkowej magii niewerbalnej. Nienawidził smrodu fajek bardziej. - I tak nie piję na służbie. - Obrócił się przodem do chłopaka i przez moment chciał mu wyjechać lekko naciąganą historią o przesłuchaniu rudowłosej dziewczyny... Ale nie. Będzie honorowy.
- Co cię łączy z Lauren Sharp? - Najlepiej przecież spytać bezpośrednio, prosto i jeszcze nieznacznie naciągać to, że mógłby już chłopaka transportować do Hogwartu, gdzie nie mógłby swobodnie go jeszcze... Minimalnie przesłuchać. Czy jednak Ślizgon złapał aluzję nazwisk, które były do bólu identyczne?
Całkiem możliwe, że powinni byli częściej zaglądać do małoletniego czarodzieja, ale pech chciał, że kolejne tropy także wymagały sprawdzenia. I okazały się obrzydliwie trafne. Trzy ofiary, o których wcześniej wspomniał siostrze w Ministerstwie to był pikuś w porównaniu do tego, co zobaczyli w niektórych lokacjach. A pewne zeznania sprawiły, że naprawdę aurorzy byli na skraju cierpliwości. Nikt nie lubi, gdy opowiada się mu o zabawach z dziećmi. Krwawych.
Sharp był zmęczony i naprawdę uważał, że jego ekipa robi dobrą robotę. Każdy zajmował się przydzielonymi sprawami nie było miejsca na błędy. Kiedy tylko dostał od rudawego aurora informację, że Hogwart nalega na zdjęcie przymusowego aresztu domowego z ich ucznia, zajął się kwestią zwolnienia Wilsona. Przejrzał informacje o nim tak dokładnie, że bardziej się nie dało. Drzewo genealogiczne chłopaka miał w paluszku, wiedział o każdej kłótni w dzieciństwie i kiedy jego rodzice zginęli. I nie było dobrze, czytając te informacje, ale nie brał ich także do siebie. Conrad nie mógł angażować się w historie emocjonalnie. Żadne. Gdyby tylko sobie na to pozwolił, załamałby się bardzo szybko. On był tym polującym, na którym polega się w beznadziejnych sytuacjach i chciał taką renomę po sobie zostawiać zawsze. A że był ostry? Cóż. Ktoś czasem musi być ostry, skoro jest aż tak skuteczny. A potem sam mierzy się ze swoimi demonami w zaciszu domu.
Teleportował się przed dom, który już doskonale znał. Był tu przez kilka pierwszych nocy, ot sprawdzając czy Ślizgon ma jednak co nieco oleju w głowie i nie będzie się kwapił do ucieczek. Jeszcze by tego brakowało, żeby ledwo co pełnoletni czarodziej mu się wywinął. Ruszył do drzwi, po drodze zaczynając ściągać kilka zaklęć z okolicy i budynku. Odwołał też aurora, który tego dnia pełnił tu służbę. Wilson nie umarłby na tym przymusowym odwyku od ludzi, bo ciągle miał ktoś na niego oko. Zapukawszy głośno, ciemnowłosy brat Lauren cofnął się i leniwie rozglądając się po okolicy, czekał na objawienie młodzieńca. Skoro jednak nie nie kwapił się ruszyć, trzeba było zrobić to ponownie. Przy okazji zmarszczywszy brwi, wlepiał się już w miejsce, gdzie od przynajmniej pół minuty winien być złapany małolat.
- To moja ulubiona zabawa na środę, panie Wilson. - Odparł niechętnym do rozmowy tonem, po chwili wchodząc do środka. Nim się odezwał na udawane przyjemności alkoholowe, rozejrzał się po wnętrzu, skupiając się przelotnie na oknach w tym wątpliwej jakości miejscu. Okna otworzyły się z hukiem dzięki jego bezróżdżkowej magii niewerbalnej. Nienawidził smrodu fajek bardziej. - I tak nie piję na służbie. - Obrócił się przodem do chłopaka i przez moment chciał mu wyjechać lekko naciąganą historią o przesłuchaniu rudowłosej dziewczyny... Ale nie. Będzie honorowy.
- Co cię łączy z Lauren Sharp? - Najlepiej przecież spytać bezpośrednio, prosto i jeszcze nieznacznie naciągać to, że mógłby już chłopaka transportować do Hogwartu, gdzie nie mógłby swobodnie go jeszcze... Minimalnie przesłuchać. Czy jednak Ślizgon złapał aluzję nazwisk, które były do bólu identyczne?
Conrad SharpAuror - Urodziny : 07/03/1995
Wiek : 29
Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Re: Salon na parterze
Wilson nigdy nie należał do grzecznych chłopców, już od dzieciństwa sprawiał duże problemy wychowawcze razem z wtórująca mu siostra bliźniaczka. Oj, jak bardzo chciałby wrócić do czasów gdy jedynym problemem było zabranie Florce pufka i utopienia go w wannie, zamiast siedzenia w ciemnym, zaniedbanym domu gdzie każdy kąt przypominał mu o tym jak bardzo różni się od pozostałej rodziny. To była chyba jego karma. Zamknięcie go w budynku gdzie na każdym rogu czaiły się duchy przeszłości, a w środku chłopaka panował istny chaos, który tak naprawdę był nieodłączna częścią jego życia. Gdzie się nie pojawiał tam były kłopoty, mimo, że tak naprawdę sam ich nie szukał to miał wrażenie, że jakimś cudem one zawsze go znajdą. Tak tez było tym razem, to miała być pełnia jak każda inna- Richard i Florka mieli pilnować żeby Wilson nie powybijał pół wioski a później mieli wrócić do pokoju życzeń leczyć i lizać rany w świętym spokoju. Zamiast tego spędził koszmarne dwa tygodnie sam ze sobą, czekając na jakakolwiek decyzje ze strony ministerstwa magii. I nagle pojawił się on, człowiek dzięki któremu baza traum w głowie Anthonyego została zaktualizowana i został dodany nowy aspekt jakim było przesłuchiwanie go przykutego do zimnych, brudnych ścian lochów. Pomimo swojego ciężkiego charakteru i wielu przeżytych sytuacji Wilson wciąż był nastolatkiem, którego psychika dopiero się kształtowała, a ta sytuacja na pewno nie wpłynęła na niego pozytywnie.
Widząc jak mężczyzna wchodzi do jego domu i bezprecedensowo otwiera okna na oścież Wilson wywrócił wymownie oczami, bo zdecydowanie nie miał zamiaru tym razem być taką samą ofiarą jak wtedy gdy Sharp go złapał. Lekko ośmielony alkoholem stał na przeciw aurora patrząc mu bezpośrednio w jasnoniebieskie tęczówki. Anthony jeszcze na początku zastanawiał się jakie pokrewieństwo może łączyć jego dziewczynę z tym tutaj dorosłym brunetem, jednak słysząc jego pytanie był już pewny, ze wraz z Lauren łączyła go jakaś więź. Na ojca był zdecydowanie za młody, wiec może wujek? Starszy brat? Skoro interesował się na tyle by zapytać tak bezpośrednio musiał być to dla niej ktoś bliski. Przez chwile ślizgon nie odpowiadał wyciągając tym samym z kieszeni dresu papierosy wraz z zapałkami, które miał przy sobie od kiedy zabrano mu magiczny patyk. Wciąż nie spuszczając wzroku z Conrada odpalił szluga zaciągając się nim głęboko po to by po chwili wypuścić z ust potężna chmurę dymu w jego stronę.
-Panie Sharp to nie jest chyba kolejne przesłuchanie, prawda?- był nad wyraz uprzejmy chociaż w jego głowie tkwiła myśl by sprowokować Sharpa na tyle by wyprowadzić go z równowagi. Wewnętrzne głosy podpowiadały mu, że jego własna pięść idealnie pasowałaby do twarzy aurora, przez co ta wolna od papierosa mimowolnie się zacisnęła gotowa w każdej chwili oddać cios. - Łatwiej byłoby gdybyś zapytał co mnie z nią nie łączy.- wzruszył obojętnie ramionami, chociaż wypowiedzenie imienia dziewczyny sprawiło, ze lekki dreszcz przebiegł mu po plecach. Nie bawił się już jednak w zwroty grzecznościowe, czując jak gdzieś we wnętrzu rośnie jego niepohamowana złość. - Może powinieneś mi oddać różdżkę, przeprosić a potem zastanowię się czy w ogóle mam ochotę rozmawiać o relacji z Lauren.- był bezczelny i igrał z ogniem z czego doskonale zdawał sobie sprawę, ale nagle z niewiadomych przyczyn ta lekka adrenalina sprawiła, że pierwszy raz od dwóch tygodni zachciało mu się żyć. Może właśnie Wilson odkrył nowy sposób na radzenie sobie z problemami? Nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę salonu, który bezpośrednio łączył się z wejściem do domu i usiadł na jednym z foteli ponownie wlepiając bezwstydnie w mężczyznę swoje zielone tęczówki.
Widząc jak mężczyzna wchodzi do jego domu i bezprecedensowo otwiera okna na oścież Wilson wywrócił wymownie oczami, bo zdecydowanie nie miał zamiaru tym razem być taką samą ofiarą jak wtedy gdy Sharp go złapał. Lekko ośmielony alkoholem stał na przeciw aurora patrząc mu bezpośrednio w jasnoniebieskie tęczówki. Anthony jeszcze na początku zastanawiał się jakie pokrewieństwo może łączyć jego dziewczynę z tym tutaj dorosłym brunetem, jednak słysząc jego pytanie był już pewny, ze wraz z Lauren łączyła go jakaś więź. Na ojca był zdecydowanie za młody, wiec może wujek? Starszy brat? Skoro interesował się na tyle by zapytać tak bezpośrednio musiał być to dla niej ktoś bliski. Przez chwile ślizgon nie odpowiadał wyciągając tym samym z kieszeni dresu papierosy wraz z zapałkami, które miał przy sobie od kiedy zabrano mu magiczny patyk. Wciąż nie spuszczając wzroku z Conrada odpalił szluga zaciągając się nim głęboko po to by po chwili wypuścić z ust potężna chmurę dymu w jego stronę.
-Panie Sharp to nie jest chyba kolejne przesłuchanie, prawda?- był nad wyraz uprzejmy chociaż w jego głowie tkwiła myśl by sprowokować Sharpa na tyle by wyprowadzić go z równowagi. Wewnętrzne głosy podpowiadały mu, że jego własna pięść idealnie pasowałaby do twarzy aurora, przez co ta wolna od papierosa mimowolnie się zacisnęła gotowa w każdej chwili oddać cios. - Łatwiej byłoby gdybyś zapytał co mnie z nią nie łączy.- wzruszył obojętnie ramionami, chociaż wypowiedzenie imienia dziewczyny sprawiło, ze lekki dreszcz przebiegł mu po plecach. Nie bawił się już jednak w zwroty grzecznościowe, czując jak gdzieś we wnętrzu rośnie jego niepohamowana złość. - Może powinieneś mi oddać różdżkę, przeprosić a potem zastanowię się czy w ogóle mam ochotę rozmawiać o relacji z Lauren.- był bezczelny i igrał z ogniem z czego doskonale zdawał sobie sprawę, ale nagle z niewiadomych przyczyn ta lekka adrenalina sprawiła, że pierwszy raz od dwóch tygodni zachciało mu się żyć. Może właśnie Wilson odkrył nowy sposób na radzenie sobie z problemami? Nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę salonu, który bezpośrednio łączył się z wejściem do domu i usiadł na jednym z foteli ponownie wlepiając bezwstydnie w mężczyznę swoje zielone tęczówki.
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Re: Salon na parterze
Chyba spodziewał się tego, że wypuszczenie ciemnowłosego łaka z klatki domowej do łatwych nie będzie należało, ale nie myślał o tym, że spotka tu pobojowisko. I smród. I woń alkoholu nie tylko w wydychanym przez aresztowanego powietrzu. A jednak, można jeszcze zaskoczyć Sharpa i zrobił to właśnie ten konkretny typ. Wilson. Gdyby tylko był świadomy tego, jak bardzo łaskawy był dla niego auror w czasie przesłuchania, a potem jak wiele musiał w sobie hamować i rewidować po odwiedzinach Lauren... Nie, nie byłby pewnie za grosz wdzięczny. Ale może nieco mniej by koziołkował i stroszył piórka przez dorosłym aurorem.
Zmierzył chłopaka mało zainteresowanym spojrzeniem, uznając w duchu iż nie jest to już żaden przeciwnik. Wszak chciał czy nie chciał, zaskarbił sobie jakieś uczucie Lauren. Nie wypadało przyszłego szwagra wpakować do trumny i w ten sposób dostarczyć do Hogwartu. Trochę by to było nie na rękę karierze Conrada. Na zaczepkę papierosową starał się nie zareagować, a jedynie wymownie unieść brew. Na pierwsze pytanie nie odpowiedział, ale skoro tylko padła odpowiedź na jego własne... Ooo... Zagotował się. Momentalnie zacisnął szczęki i pochylił głowę, obserwując nieubłagalnie mimikę Ślizgona. Jeśli chciał zdenerwować zmęczonego maga to właśnie to zrobił. Dopowiedział sobie stosowne słowa do tych wypowiedzianych i piękny przepis na pobicie ledwo pełnoletniego już się wykreował w jego głowie. Ba. Oczami wyobraźni zaczął intensywnie kreować sytuacje, które nie powinny mieć miejsca w głowie żadnego brata, zazdrosnego o zdrowie, dobro i szacunek młodszej siostry.
Jeśli to miała być szansa, którą Anthony dostał u Conrada, dzięki osobie Sharpówny to... Szlag, szybko ją spartaczył. Już by miał w dłoni różdżkę, gdyby nie wspomniał o tym, co to ma go z nią nie łączyć. To tak rozbudziło brata dziewczyny, że o ile Wilson zamykał pięść do bitki to ten tutaj zamykał palce na różdżce, własnej, mało ją nie łamiąc. Chłopak ruszył się z miejsca, ale auror nie poszedł za nim. Spojrzał przed siebie w jedno z otwartych okien, w myślach chyba inkantując sobie ton wypowiedzi avada kedavra. Bardziej akcent dać na avaaaa- czy -avraaaa. Tak czy siak nie będzie miotał zakazanymi klątwami. Skierował się do salonu i stając na metr od nieprzemienionego wilkołaka, jak gdyby nigdy nic machnął różdżką, akurat tego zaklęcia nie musząc już, dzięki wprawie, wymawiać. Legilimencja na tym poziomie, jaką miał Sharp, była brutalnie łatwym wejściem do czyjegoś umysłu. I choć wiele już Conrad wiedział o tym młodzieńcu, który dzielnie paplał same prawdy w lochu, tak teraz mógł sobie przejrzeć kilka myśli i wspomnień z magicznym hashtagiem Lauren. Liznął mentalnie to, czego ani on ani ruda nie powiedzieliby im. Sekretny buziak. Dotknięcie uda. Ukradkowe uśmiechy. Choć wystarczało tych kilka sekund by wiedzieć, co się święci w tej pięknej szkole, jaką jest Hogwart, wymuszone i nieme legilimens musiało być dla Wilsona zdecydowanie dłuższe.
Młody pan Sharp wycofał się z głowy ciemnowłosego chłopaka, a zaraz potem zakomunikował: - Wilson, budź się, królewno. W trybie natychmiastowym zostajesz przywrócony w prawach ucznia i zostajesz zwolniony z zakazu komunikacji, opuszczania domu oraz używania magii. Twoja różdżka zostanie ci zwrócona, a wszelkie zarzuty wycofane. - Skrzywił się wymownie, a następnie zmierzył wybranka swojej siostry. - Zostałeś wpisany w rejestr wilkołaków pod numerem #15810 i masz zasrany obowiązek spożywać eliksir tojadowy co pełnię. Będzie ci on wydawany przez opiekuna domu w szkole, a następnie przydział miesięczny dostępny będzie w Ministerstwie Magii, chyba że będziesz w stanie samodzielnie ważyć eliksir na czas. Będzie to stosownie kontrolowane. - Sharp wykonał kilka ostatnich ruchów różdżką, jakby zbierał się do wyjścia. Magiczne kajdanki, które przed chwilą były niewidoczne na Anthony'm, teraz objawiły się złotą poświatą, otworzyły się i zniknęły. Gdy Wilson opuścił swój dom, szybko byłby spacyfikowany tym zaklęciem. Conrad obrócił się i na szafce obok siebie położył wyciągniętą z kieszeni różdżkę Ślizgona. - Masz dziesięć minut i zabieram cię do szkoły. - Wyszedł przed dom i tam czekał na chłopaka. To że nie spuścił mu łomotu stulecia było prawdziwym cudem. A mina, jaką miał przez ostatnie chwile? Bezwzględnie chłodna.
Zmierzył chłopaka mało zainteresowanym spojrzeniem, uznając w duchu iż nie jest to już żaden przeciwnik. Wszak chciał czy nie chciał, zaskarbił sobie jakieś uczucie Lauren. Nie wypadało przyszłego szwagra wpakować do trumny i w ten sposób dostarczyć do Hogwartu. Trochę by to było nie na rękę karierze Conrada. Na zaczepkę papierosową starał się nie zareagować, a jedynie wymownie unieść brew. Na pierwsze pytanie nie odpowiedział, ale skoro tylko padła odpowiedź na jego własne... Ooo... Zagotował się. Momentalnie zacisnął szczęki i pochylił głowę, obserwując nieubłagalnie mimikę Ślizgona. Jeśli chciał zdenerwować zmęczonego maga to właśnie to zrobił. Dopowiedział sobie stosowne słowa do tych wypowiedzianych i piękny przepis na pobicie ledwo pełnoletniego już się wykreował w jego głowie. Ba. Oczami wyobraźni zaczął intensywnie kreować sytuacje, które nie powinny mieć miejsca w głowie żadnego brata, zazdrosnego o zdrowie, dobro i szacunek młodszej siostry.
Jeśli to miała być szansa, którą Anthony dostał u Conrada, dzięki osobie Sharpówny to... Szlag, szybko ją spartaczył. Już by miał w dłoni różdżkę, gdyby nie wspomniał o tym, co to ma go z nią nie łączyć. To tak rozbudziło brata dziewczyny, że o ile Wilson zamykał pięść do bitki to ten tutaj zamykał palce na różdżce, własnej, mało ją nie łamiąc. Chłopak ruszył się z miejsca, ale auror nie poszedł za nim. Spojrzał przed siebie w jedno z otwartych okien, w myślach chyba inkantując sobie ton wypowiedzi avada kedavra. Bardziej akcent dać na avaaaa- czy -avraaaa. Tak czy siak nie będzie miotał zakazanymi klątwami. Skierował się do salonu i stając na metr od nieprzemienionego wilkołaka, jak gdyby nigdy nic machnął różdżką, akurat tego zaklęcia nie musząc już, dzięki wprawie, wymawiać. Legilimencja na tym poziomie, jaką miał Sharp, była brutalnie łatwym wejściem do czyjegoś umysłu. I choć wiele już Conrad wiedział o tym młodzieńcu, który dzielnie paplał same prawdy w lochu, tak teraz mógł sobie przejrzeć kilka myśli i wspomnień z magicznym hashtagiem Lauren. Liznął mentalnie to, czego ani on ani ruda nie powiedzieliby im. Sekretny buziak. Dotknięcie uda. Ukradkowe uśmiechy. Choć wystarczało tych kilka sekund by wiedzieć, co się święci w tej pięknej szkole, jaką jest Hogwart, wymuszone i nieme legilimens musiało być dla Wilsona zdecydowanie dłuższe.
Młody pan Sharp wycofał się z głowy ciemnowłosego chłopaka, a zaraz potem zakomunikował: - Wilson, budź się, królewno. W trybie natychmiastowym zostajesz przywrócony w prawach ucznia i zostajesz zwolniony z zakazu komunikacji, opuszczania domu oraz używania magii. Twoja różdżka zostanie ci zwrócona, a wszelkie zarzuty wycofane. - Skrzywił się wymownie, a następnie zmierzył wybranka swojej siostry. - Zostałeś wpisany w rejestr wilkołaków pod numerem #15810 i masz zasrany obowiązek spożywać eliksir tojadowy co pełnię. Będzie ci on wydawany przez opiekuna domu w szkole, a następnie przydział miesięczny dostępny będzie w Ministerstwie Magii, chyba że będziesz w stanie samodzielnie ważyć eliksir na czas. Będzie to stosownie kontrolowane. - Sharp wykonał kilka ostatnich ruchów różdżką, jakby zbierał się do wyjścia. Magiczne kajdanki, które przed chwilą były niewidoczne na Anthony'm, teraz objawiły się złotą poświatą, otworzyły się i zniknęły. Gdy Wilson opuścił swój dom, szybko byłby spacyfikowany tym zaklęciem. Conrad obrócił się i na szafce obok siebie położył wyciągniętą z kieszeni różdżkę Ślizgona. - Masz dziesięć minut i zabieram cię do szkoły. - Wyszedł przed dom i tam czekał na chłopaka. To że nie spuścił mu łomotu stulecia było prawdziwym cudem. A mina, jaką miał przez ostatnie chwile? Bezwzględnie chłodna.
Conrad SharpAuror - Urodziny : 07/03/1995
Wiek : 29
Skąd : Arran, Szkocja
Krew : Czysta
Re: Salon na parterze
Pierwszy raz od dwóch tygodni Wilson wymieniał z kimś zdania, można było się nawet pokwapić o stwierdzenie, że była to pewnego rodzaju rozmowa, może trochę nieprzyjemna i zdecydowanie bardziej wolałby ją przeprowadzać chociażby z Richardem, a nawet nie pogardziłby Hanka, jednak los lubił sobie z niego żartować. Przed nastolatkiem stał czarodziej który jeszcze dwa tygodnie temu rozbierał go ze wszystkich możliwych tajemnic i teraz chciał zrobić z nim to samo, różnica była taka, że ten sposób miał być troszeczkę mniej inwazyjny. Wilson dokładnie dostrzegł zawzięcie i zdenerwowanie na twarzy Sharpa i zaczął się zastanawiać czy większa satysfakcję sprawiła mu ta właśnie chwila czy byłby to moment uderzenia go w twarz. Nie chodziło tu bowiem o zrobienie mu jakiejkolwiek krzywdy, przecież Anthony zdawał sobie sprawę, że nie ma różdżki, a nawet jeśli to przed nim stoi naprawdę doświadczony auror i pomimo, że był wilkołakiem i miał troszkę więcej siły to z umiejętnościami magicznymi Conrada nie wygra. Tu raczej chodziło o satysfakcję z przyglądania się jak pieść nastolatka ląduje na twarzy Sharpa, idealnie się w nią komponując. Czy zależało mu na aprobacie brata swojej dziewczyny? W zupełności nie, ale być może dlatego, że aktualnie nie specjalnie zależało mu na czymkolwiek. Zanim udał się do salonu obserwował jak szczęka mężczyzny zaciska się i jak cały delikatnie sztywnieje po jego uprzednich słowach. Dalej uderz mnie. Jego myśli gnały jak szalone kiedy tak oboje patrzyli dobie z nieukrywaną pogardą prosto w oczy, lecz nic takiego się nie stało, czarodziej pozwolił na spokojnie odejść Wilsonowi i klapnąć w fotelu. Zanim ten jednak zdąrzył się zorientować co się dzieje poczuł jak jego całe ciało sztywnieje a białka oczu wywracają się na druga stronę. Nie miał pojęcia ile to trwało, jednak w jego głowie przelatywały krótkie wspomnienia z panienką Sharp w roli głównej- zaczynając od spotkania które tak naprawdę zapoczątkowało ich relację, poprzez ich pierwszy pocałunek i kończąc na najlepszym wspomnieniu, kiedy to Lauren wypowiada jego pełne imię w tak ciepły i inny sposób niż zazwyczaj, że niewielkie dreszcze ogarniają jego ciało. Jej głos, delikatny dotyk i chłód jej skory wracał w urywkach wspomnień przed którymi ślizgon bronił się od dwóch tygodni by nie zwariować, by nie myśleć o tym jak bardzo nie odpowiednim partnerem może być dla rudowłosej. Wilson nie miał pojęcia ile trwało to szperanie w jego umyśle, dopiero słowa wypowiadane przez Conrada wybudziły go powoli z transu. Kiedy oczy wróciły do normalnego stanu, spojrzał dookoła widząc jak papieros który jeszcze przed chwila trzymał w ręce wypalił spora dziurę w fotelu na którym siedział.
-Skurwiel.- mruknął patrząc jak mężczyzna powoli opuszcza jego dom dając mu dziesięć minut na przygotowanie. Nie miał ze sobą ani kufra, ani specjalnie za wiele rzeczy, bo wszystko co potrzebował zostało w Hogwarcie w momencie kiedy go schwytali. Nie spiesząc się zbytnio, poszedł na górę do swojego pokoju zmieniając czarny dres na spodnie i koszulkę w takim samym kolorze. Schodząc na dół napił się kilka łyków alkoholu który stał na blacie w kuchni i założył kurtkę na ramiona do której uprzednio zapakował paczkę papierosów, widząc przez okno jak Sharp z nieukrywaną nienawiścią i złością wlepia swoje spojrzenie w wciąż otwarte drzwi wejściowe, oczekując aż łaskawie Anthony przekroczy ich próg. Minęło na pewno o wiele więcej minut niż przeznaczone mu dziesięć, kiedy Wilson łaskawie wyszedł z budynku dołączając do swojego przyszłego szwagra.
-Następnym razem poczytaj Lauren w głowie, myśle ze już wtedy dowiesz się o wiele ciekawszych rzeczach- czy była to pewnego rodzaju groźba, a może zwykła prowokacja ze strony Wilsona? To wiedział tylko on. Najwidoczniej Conrad nie miał ochoty na dalsze przepychanki słowne z Anthonym, bo już po chwili za pomocą teleportacji oboje zniknęli z podwórka domu Wilsonow.
/zt x2
-Skurwiel.- mruknął patrząc jak mężczyzna powoli opuszcza jego dom dając mu dziesięć minut na przygotowanie. Nie miał ze sobą ani kufra, ani specjalnie za wiele rzeczy, bo wszystko co potrzebował zostało w Hogwarcie w momencie kiedy go schwytali. Nie spiesząc się zbytnio, poszedł na górę do swojego pokoju zmieniając czarny dres na spodnie i koszulkę w takim samym kolorze. Schodząc na dół napił się kilka łyków alkoholu który stał na blacie w kuchni i założył kurtkę na ramiona do której uprzednio zapakował paczkę papierosów, widząc przez okno jak Sharp z nieukrywaną nienawiścią i złością wlepia swoje spojrzenie w wciąż otwarte drzwi wejściowe, oczekując aż łaskawie Anthony przekroczy ich próg. Minęło na pewno o wiele więcej minut niż przeznaczone mu dziesięć, kiedy Wilson łaskawie wyszedł z budynku dołączając do swojego przyszłego szwagra.
-Następnym razem poczytaj Lauren w głowie, myśle ze już wtedy dowiesz się o wiele ciekawszych rzeczach- czy była to pewnego rodzaju groźba, a może zwykła prowokacja ze strony Wilsona? To wiedział tylko on. Najwidoczniej Conrad nie miał ochoty na dalsze przepychanki słowne z Anthonym, bo już po chwili za pomocą teleportacji oboje zniknęli z podwórka domu Wilsonow.
/zt x2
Anthony WilsonKlasa VII - Skąd : Edynburg
Krew : Czysta
Genetyka : wilkołak
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Magic Land :: WIELKA BRYTANIA :: POZOSTAŁE MIEJSCA :: Szkocja :: Edynburg :: Dom rodziny Wilson
Strona 3 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach